Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Altruizm [8/8], [+18]
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
HannahLove
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mieszkanko wśród własnych gwiazd :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:18, 30 Sie 2009    Temat postu:

Świetna część! A niech mnie, ale Jimmi ma pecha! Mam nadzieję, że i tym razem House zabłyśnie intelektem i pomoże Wilsonowi !

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez HannahLove dnia Nie 12:18, 30 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bluesowa Nutka
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:09, 03 Wrz 2009    Temat postu:

Przed nami najbardziej brutalna, najbardziej przerażająca, najbardziej wzruszająca część tego opowiadania.

Wszystkie ostrzeżenia tyczące wieku, wrażliwości, nie dość mocnych nerwów, nadmiernie żywej wyobraźni - ponawiam.

Teaserów nie będzie.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wilson wpatrywał się w niego przez chwilę, w miarę jak docierało do niego to, co właśnie zostało powiedziane. Potem odkaszlnął i powiedział: – Rozumiem… więc co możemy z tym zrobić?

House raz jeszcze roześmiał się gorzko.

– Och, to prawdziwa zagwozdka. Absolutnie nic. Nic, mając do dyspozycji to, co zostało nam dane. Mogę przestać podawać ci lek, który ci szkodzi, ale to się rozumie samo przez się. A poza tym… zostaje nam tylko czekanie.

– Czekanie na co? – spytał Wilson cicho.

House westchnął ciężko.

– Na to… aż twoje serce… tego nie wytrzyma.

– Och… – przez moment Wilson zachwiał się na nogach. – To… raczej ponura perspektywa na przyszłość.

Jedyną odpowiedzią, na jaką House potrafił się zdobyć, było skinięcie głową. Nie miał pojęcia, co jeszcze mógłby powiedzieć.

– Wiesz, mimo wszystko spodziewałem się po tobie trochę większego zaangażowania – zauważył Wilson z irytacją.

– Czego ode mnie oczekujesz? – odparł House, mierzwiąc włosy dłonią. – Jestem tu uwięziony, podobnie jak ty. Zagadka jest rozwiązana. Nic więcej nie mogę zrobić.

– Ale ja wciąż umieram! – wykrzyknął Wilson. – I nawet jeśli nie ma w tym już żadnej tajemnicy, to wciąż jest cholernie przerażające, daję słowo! – Zrobił kilka kroków po swoim więzieniu, po czym wrócił do kraty; jego oczy błyszczały oskarżycielsko. – A może to z powodu mojej niewierności nie czujesz już potrzeby, by się starać? Tak czy siak, nie mam już dla ciebie żadnej wartości!

Przez chwilę House nie był w stanie wydobyć z siebie słowa.

– Co, do kurwy nędzy?! – Nie pozwolił Wilsonowi rozwinąć ostatniej myśli, ale kontynuował, nie przerywając: – Myślisz, że pozwoliłbym ci umrzeć z zimną krwią, bo okazałeś się romansującym dupkiem i moje zranione serce nie zniesie takiego upokorzenia? Naprawdę masz o mnie aż tak niskie mniemanie?

Wilson zachwiał się.

– Nie, oczywiście, że nie…

– Cóż, wielkie dzięki za ten dowód zaufania! – Raz jeszcze House przeklął swoją niesprawną nogę, czując gwałtowną potrzebę zrobienia kilkunastu kroków i rozładowania furii. – Zdaję sobie sprawę, że jestem nieczuły i obojętny. Ostatecznie ten sadysta okazał się znać ciebie lepiej, niż ja! Przypuszczam, że upajał się wyobrażaniem sobie wyrazu mojej twarzy w momencie, kiedy dowiem się o tym wszystkim. I co, jak było? Czy wyglądałem na wystarczająco zrozpaczonego, żeby mógł być z siebie zadowolony?

Roześmiał się bez krzty wesołości. – Ale mnie również bardzo dobrze zna. Naprawdę muszę mu to przyznać: wie, jak pociągać wszystkie moje sznurki. I wie to, co najważniejsze – że bez względu na wszystko, nigdy bym ciebie nie opuścił. Dla wszelkiej pewności przykuł mnie łańcuchem, ale, Bóg mi świadkiem, nie tylko on mnie trzyma przy tej ścianie, i nie tylko ta myśl, że jedyne, co mi teraz zostało, to, do diabła, skończyć ze sobą!

Po tym wybuchu nagle poczuł wewnątrz pustkę. Podniósł wzrok na Wilsona, który wpatrywał się w niego przeraźliwie smutnymi oczyma.

– A jednak jest jeszcze jedna rzecz, którą możesz zrobić – powiedział wreszcie Wilson cichym głosem.

House nie zapytał, o co chodzi; jedynie kiwnął głową w milczącym przyzwoleniu.

Wilson powoli położył się na podłodze. Potem wysunął ramię przez otwór i wyszeptał: – Znalazłeś rozwiązanie. A teraz potrzymaj mnie za rękę.

Przez moment House musiał zacisnąć zęby, aby powstrzymać łzy gromadzące się pod powiekami. Potem skinął głową i bardzo ostrożnie opuścił się na podłogę. Przysunął się do Wilsona najbliżej, jak pozwalał mu łańcuch, po czym położył się na brzuchu i delikatnie ujął go za rękę, splatając jego palce ze swoimi.

Przez dłuższą chwilę pozostawali w tej pozycji. Kciuk Wilsona gładził grzbiet jego dłoni; ta pieszczota rozdzierała mu serce.

– Twoje palce też drżą – zauważył Wilson.

– Wiem, to przez brak Vicodinu. – Ponownie umilkli obydwaj.

– Jak się czujesz? – zapytał House po jakimś czasie.

– Fizycznie, tak?

– Nie… – mocniej uścisnął rękę Wilsona. – Emocjonalnie.

Wilson uśmiechnął się słabo.

– Przede wszystkim głupio.

– Dlaczego głupio? To znaczy, wiem, że jesteś głupi, ale dlaczego teraz tak się czujesz?

Wilson zaśmiał się cichutko. Potem ponownie spoważniał. – Bo schrzaniłem wszystkie swoje wybory, czyż nie? Od wplątania się w ten idiotyczny romans po okłamanie ciebie odnośnie gorączki. Domyślam się, że dostaję dokładnie to, na co zasłużyłem.

– Nikt na to nie zasługuje, Jimmy – wydusił z siebie House.

Wilson znowu łagodnie się zaśmiał.

– Jesteś dla mnie dobry tylko dlatego, że umieram.

House chciał zaprotestować, chciał przekonywać go, że to nieprawda, ale z jakiejś przyczyny to kłamstwo nie mogło mu przejść przez usta.

– Hej, bądź ze mną uczciwy. Nie okłamałbyś mnie teraz, prawda? – nalegał Wilson słabnącym głosem. – Co byś zrobił, gdybyś dowiedział się o tym wszystkim w każdych innych okolicznościach?

House zastanowił się przez chwilę, po czym odpowiedział szczerze:

– Zostawiłbym cię.

Wilson spokojnie pokiwał głową.

– I właśnie dlatego tak bardzo bałem się, że odkryjesz prawdę. Ta myśl, że więcej nie będziesz chciał mnie znać… – urwał, na chwilę zamykając oczy.

Gdy nie otwierał ich zbyt długo, House poczuł przypływ paniki i mocno ścisnął jego rękę.

– Hej, Wilson! Obudź się! Nie możesz się teraz obijać!

Ku jego nieopisanej uldze Wilson otworzył oczy, choć bardzo wolno. – Co? Och… – Przeciągnął dłonią po włosach. – Nie czuję się zbyt dobrze… – wymamrotał.

– Jest w porządku – powiedział House łagodnie, choć serce waliło mu w piersi. – Po prostu sobie leż, dobra? Oszczędzaj siły. – Wypuścił rękę Wilsona, żeby umożliwić mu odwrócenie się na plecy.

– A więc to jest tak… – powiedział Wilson słabo, już leżąc. – Tak to jest wiedzieć, że stoisz w obliczu śmierci. Zawsze zastanawiałem się, co czują moi pacjenci, kiedy nadchodzi ich godzina. Co zaprząta im głowę, co jest dla nich ważne, co jeszcze chcieliby zdążyć powiedzieć. Ale chociaż starałem się im współczuć, nigdy nie byłem w stanie naprawdę ich zrozumieć. Teraz jestem…

Ból w piersiach stał się teraz dla House’a niemal nie do zniesienia. Opuścił głowę, czując jak wzbierające uczucia zaczynają go ogarniać i przezwyciężać. Zanim zdołał się opanować, z jego ust wyrwał się szloch, i mocno zacisnął powieki, resztką sił walcząc o zachowanie spokoju.

Dłoń Wilsona delikatnie pogłaskała jego włosy.

– Jest dobrze… – wymamrotał. – Jestem gotów już odejść…

Nie zważając na to, że Wilson dostrzeże ból w jego oczach, House uniósł głowę i wyrzucił z siebie: – Ale ja nie jestem gotów, do cholery! – Gwałtownie przetarł policzki wierzchem dłoni, czując na nich zdradziecką wilgoć. – Jestem beznadziejnym partnerem, żadna niespodzianka, ale nie zamierzam być dla ciebie kiepskim lekarzem!

– Naprawdę nic się nie stało – wyszeptał Wilson, raz jeszcze podając mu rękę. – Zrobiłeś wszystko, co mogłeś.

House chwycił ofiarowaną rękę i przywarł do niej ustami. – Więc wszystko, co mogłem… to było jednak za mało… – wyszlochał, czując, jak ciężar tej świadomości przygniata go.

– Nie było za mało – powiedział Wilson spokojnie i pewnie. Przesunął ręką po policzku House’a. – To nie twoja wina… – jego głos przycichł, a powieki zadrżały i opadły.

– Wilson! – zawołał House zatrwożony, szarpiąc go za ramię.

– Dlaczego po prostu nie pozwolisz mi zasnąć, House? – poskarżył się Wilson słabo.

– Bo jestem samolubnym dupkiem, czyżbyś nie wiedział? Bez ciebie będzie mi nudno! – odpowiedział. Ale ten żart po prostu nie mógł wypaść dobrze. Stłumił kolejny szloch.

– Miałeś rację – wyszeptał Wilson. – Kiedy umierasz, nagle staje się jasne, co jest naprawdę ważne… – Uścisnął mocno rękę House’a. – Ko…

– Nie mów tego! – przerwał mu House ostro. – Powiesz mi to, gdy nie będziesz umierał! – Potem powiedział nieco łagodniej: – Możesz zrobić mi najlepszą laskę w moim życiu i wtedy wyznać mi miłość, ale nie teraz!

Wilson zaśmiał się ledwie dosłyszalnym śmiechem.

– Jak ktoś tak gorzki jak ty może być zarazem takim optymistą?

– Jeden z nas musi nim być.

Wilson uśmiechnął się i zamknął oczy. Jego uścisk na dłoni House’a zelżał.

– Wilson? – zapytał House z lękiem, poklepując go po ręce. – Wilson! – zawołał głośniej, szczypiąc delikatną skórę pomiędzy jego kciukiem i palcem wskazującym. Ponownie żadnej reakcji. Trzęsącymi się palcami poszukał pulsu i poczuł się, jakby uszła z niego cała krew, gdy zorientował się, że już go nie znajduje.

– Boże… – wyszeptał, przyciskając bezwładną rękę Wilsona do twarzy. Uczucie dojmującej rozpaczy ogarnęło go zewsząd. Jego pięści zacisnęły się na szafce, a potem pchnęły ją na ścianę; ból, jaki ten ruch wyzwolił w jego nodze, był zaledwie maleńką cząstką innego bólu, który go w tej chwili wypełniał. Pokój był teraz przeraźliwie cichy, jedynie jego łkanie odbijało się echem od ścian. Gdyby tylko mógł dosięgnąć Wilsona i AED, mógłby przeprowadzić resuscytację i może utrzymać go przy życiu. Krzyknął i szarpnął okutą nogą, próbując jakoś rozluźnić żelazny uchwyt, ale każdy gwałtowny ruch sprawiał tylko, że nieustępliwe kajdany mocniej wpijały się w jego ciało.

I wtedy dało się słyszeć głośne szczęknięcie jakiegoś przedmiotu spadającego na ziemię. Spojrzał na niego przez mgłę bólu i rozpaczy i uświadomił sobie, że to piła. Podsunął się ku niej. Uchwycił ją, czując w dłoni ciężar rzeźbionej rączki. Jego wzrok przeskoczył tam i z powrotem pomiędzy piłą i obolałym ciałem prawej kostki. A potem spojrzał na leżącą nieruchomo postać Wilsona i dłużej już się nie wahał.

Chwycił niedbale porzuconą opaskę i obwiązał nią nogę tuż poniżej kolana. Kiedy ostrze zetknęło się z jego skórą, przecinając ją zaledwie po wierzchu, poczuł ogarniający go przypływ paniki i cofnął rękę. Zobaczył cieniutką strużkę krwi płynącą w dół wzdłuż kostki i pomyślał, że nigdy wcześniej ten widok nie wzbudził w nim tak wielkiego wstrętu. Potem spojrzał na ostre zęby piły i spróbował wyobrazić sobie, jak wdzierają się w jego ciało, rozrywając ścięgna, tnąc żyły, szarpiąc więzadła, masakrując tkanki. Poczuł, jak przetacza się przez niego fala mdłości.

Jego czas się kurczył, wiedział o tym, a mimo to nie umiał się zmusić, by dokończyć. Rzucił kolejne spojrzenie w kierunku Wilsona. Widok jego najlepszego przyjaciela leżącego bez ruchu wystarczył, aby napełnić go ponurą determinacją.

Niezgrabnie sięgnął do szuflady, nie dbając o to, że wyciąga ją całkiem i wysypuje na podłogę całą jej zawartość. Jego ręce pewnym ruchem zacisnęły się na skalpelu. Coś cienkiego i ostrego powinno mu przysporzyć mniej bólu niż szarpiące zęby piły. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, zatopił ostrze skalpela w swoim ciele.

Nie był w stanie przygotować się na intensywny, przeszywający ból. Być może byłoby łatwiej, gdyby nie nasilały go brak leków przeciwbólowych i stres, ale przez moment miał wrażenie, że tego nie wytrzyma. Zaklął bezgłośnie, powtarzając sobie, że znosił już ból o wiele gorszy niż ten.

To podsunęło mu pewien pomysł. Wypuścił uchwyt skalpela, pozostawiając ostrze tkwiące w stopie niczym jakiś groteskowy symbol, i wyciągnął rękę po laskę. Wahał się zaledwie przez sekundę, po czym opuścił rączkę na swoje prawe udo, brutalnie uderzając w zmasakrowany mięsień. Zawył w udręce, przez moment czując się tak, jakby miał zemdleć z potwornego, palącego bólu. Ale zamiast zaprzestać, uderzył raz jeszcze – i jeszcze raz, dopóki łzy nie trysnęły mu z oczu, a ból nie ogarnął całego ciała, wypełniając każdy zakątek umysłu. To było dobre. To był ból, do jakiego był przyzwyczajony.

Biorąc głęboki wdech, podwinął nogawkę. Potem zdjął z siebie marynarkę i wepchnął rękaw do ust, częściowo dla stłumienia krzyku, częściowo po to, by mieć w czym zatopić zęby. A potem zaczął ciąć.

W pierwszej chwili ból wciąż był odczuwalny, ale istotnie przytłumiło go gorące, nieustępliwe pulsowanie w udzie. Spróbował sobie wyobrazić, że operuje właśnie jakiegoś pacjenta i że krew sącząca się po jego skórze naprawdę należy do kogoś innego. Starał się nie zatrzymywać, tnąc własne ciało szybkimi, precyzyjnymi ruchami; dokładnie tak, jak uczono go tego na studiach. Skupiaj się na pracy, nie na osobie. Wtedy krojenie żywej istoty jest łatwiejsze.

Kiedy utracił czucie w stopie, nie był pewien, czy to jego organizm ostatecznie zinternalizował receptory bólu, czy też on sam uszkodził już istotne włókna nerwowe. Tak czy siak, powitał to z ulgą. Jego wzrok zaczynał się mącić, ale nie ustawał w cięciu, krojeniu, preparowaniu, dopóki skalpel nie wymknął mu się z rąk, śliski od jego własnej krwi.

Narzędzie upadło na ziemię z głuchym dźwiękiem, stłumionym przez zebraną poniżej krwawą kałużę. House przyglądał się jej przez parę sekund, niezdolny ogarnąć umysłem tego, co właśnie zrobił. Następnie sięgnął po piłę.

Jego żołądek znowu skurczył się gwałtownie, gdy zęby piły zazgrzytały o kość i wprawiły ją w drganie, wędrujące ku górze i przenikające go na wylot. Zaciskając zęby na tkaninie marynarki, zamknął oczy i zaczął piłować.

Nie wiedział, jak długo trwało, zanim wibrujący odgłos wreszcie umilkł, a jego ręka opadła w dół wraz z ześlizgującą się po ciele piłą. Gdy jego ciało nagle straciło równowagę, poleciał do przodu, rejestrując przyprawiający o mdłości dźwięk upadającego na podłogę martwego mięsa – śliskiego, mokrego i budzącego odrazę.

Nie patrzył, nawet nie chciał tego widzieć. Na ślepo sięgnął po opaskę, wciąż obwiązaną wokół łydki, i zacisnął ją jeszcze mocniej. Wiedział, że to najprawdopodobniej nie ocali go przed wykrwawieniem się na śmierć, ale przynajmniej nie nastąpi to tak szybko. Wciąż będzie miał wystarczająco dużo czasu…

Zaciskając powieki, ostrożnie macał rękami coraz niżej, dopóki nie natrafił na kajdany. Dygocącymi palcami wysunął nogę z żelaznego pierścienia. Metaliczny dźwięk odbił się echem, gdy żelaza upadły na podłogę. Teraz sięgnął po marynarkę i owinął ją wokół nogi, zawiązując rękawy w ciasny węzeł.

Zmagając się z błogim odrętwieniem, które groziło mu utratą przytomności, poczołgał się po podłodze. Wykorzystując rury, aby się podciągnąć, zdjął defibrylator ze ściany i wcisnął go pod pachę, po czym ześliznął się znowu na ziemię, kierując się w stronę klatki. Gdy wreszcie się tam znalazł, musiał wspiąć się po kracie, aby dosięgnąć zasuwy i odciągnąć ją w bok.

Drzwi odskoczyły, a on upadł na podłogę klatki. Stłumiony okrzyk wyrwał mu się z ust, gdy całe jego ciało zaprotestowało bólem. Skupiony jedynie na leżącym przed nim mężczyźnie, House pełzł ku niemu, walcząc o każdy zbliżający go do niego centymetr.

Gdy wreszcie dosięgnął nieruchomego ciała swojego najlepszego przyjaciela, obrócił je tak, by położyć go płasko na plecach. Rzut oka wystarczył, aby potwierdzić jego obawy. Odchylił głowę Wilsona do tyłu, objął jego usta swoimi i powoli wdmuchnął do nich powietrze, patrząc jak klatka piersiowa drugiego mężczyzny powoli wznosi się i opada w rytm tej czynności. Po kilku oddechach przesunął się niżej i rozerwał jego koszulę. Odszukał dolną część mostka, ułożył na niej ręce i zaczął uciskać klatkę piersiową Wilsona, jęcząc z wysiłku, jakiego wymagało utrzymywanie równowagi nad jego nieruchomym ciałem.

Wykonał kilka serii sztucznych oddechów i uciśnięć, zanim odważył się przerwać i sięgnął po AED. Niecierpliwym ruchem zerwał pokrywę i wydobył samoprzylepne elektrody, jednocześnie wciskając przycisk uruchamiający defibrylator.

Jego pokryte skrzepłą krwią palce drżały tak mocno, że ledwo zdołał oderwać z elektrod woskowany papier. Gdy wreszcie udało mu się to zrobić, przykleił je do piersi Wilsona. Krótki rzut oka na urządzenie upewnił go, że było gotowe do pracy i zaczynało już analizować rytm serca.

Wycierając twarz rękami, House czekał, aż maszyna wreszcie pozwoli mu na wyładowanie, ale ona niespiesznie ciągnęła swoją analizę. Na ekranie jak na szyderstwo wyświetlił się mały piktogram, nakazujący mu cierpliwość. Jak mógł być cierpliwy, zdany wyłącznie na głupie pudełko, gdy w grę wchodziło życie jego przyjaciela?

Po czasie, który wydawał się niemal wiecznością i w którym był już blisko zdarcia przeklętych elektrod i powrotu do resuscytacji, maszyna nareszcie zamrugała i komendą: „Wskazane wyładowanie” zachęciła go do przyciśnięcia guzika, który bezskutecznie wypróbowywał już wcześniej. Defibrylator wydał z siebie głośny ostrzegawczy pisk, po czym zaaplikował wstrząs, podrzucając bezwładnym ciałem Wilsona. Ten widok był dla House’a nie do zniesienia.

Niepewny, jak postępować dalej z tą automatyczną zabawką, House spojrzał na monitor i odnotował, że wykres EKG wciąż wskazuje [link widoczny dla zalogowanych]. Zaklął, ale zgodnie ze wskazaniem aparatu na nowo wziął się do resuscytacji. Ucisnął klatkę piersiową i doznał wrażenia, że pokój zaczyna się na niego walić, na moment zmuszając go do zrobienia przerwy. Czuł, jak jego własne serce łomocze w piersiach; utrata krwi zaczynała już dawać mu się we znaki.

Zaciskając zęby, zmusił się do kontynuowania resuscytacji, choć jego ciało błagało o odpoczynek. W głowie kręciło mu się tak mocno, że osunął się na podłogę zaraz po tym, jak zdołał odwrócić się do defibrylatora i wyzwolić kolejny strzał.

Ciało Wilsona ponownie podskoczyło i raz jeszcze AED rozpoczął analizę. Walcząc z mgłą bólu, który zawładnął już jego umysłem, House zaczął się zastanawiać, czy to kolejna sadystyczna igraszka jego porywacza – zmuszanie go, aby polegał na urządzeniu pracującym we własnym leniwym tempie, choć mógłby działać o wiele szybciej, mając pod ręką profesjonalny defibrylator. Ponowił resuscytację, gdy kolejna analiza rytmu nie wykazała zmian.

– Do diabła, Jimmy, chyba nie zamierzasz porzucić mnie w takim stylu – wykrztusił z siebie. Pot lał mu się po plecach z wysiłku i ledwo przemógł się, żeby nie zemdleć, gdy usiadł, by ponownie spojrzeć na monitor. – Dawaj, Jimmy… – wymruczał, przyciskając guzik. Patrzył, jak wstrząs raz jeszcze podrywa ciało Wilsona z podłogi, i ogarnął go przypływ nieopisanej desperacji. – Tak cholernie cię potrzebuję!!!

Ciało ponownie spoczęło bez ruchu i House nie miał już siły utrzymać się w pionie. Upadł naprzód, wspierając się na rękach, przeszywany na wylot przez gwałtowny dreszcz. Nadpełzający mrok powoli zamykał się nad nim.

Ostatkiem sił odwrócił głowę i spojrzał na wyświetlacz. Migotał wściekle i widniał na nim jakiś tekst. Zmrużył oczy, aby go przeczytać. „Wykryto [link widoczny dla zalogowanych]”.

Wypuścił powietrze z płuc w westchnieniu bezbrzeżnej ulgi i osunął się na pierś Wilsona. Jęcząc z wysiłku, przesunął się na bok, aby nie przygniatać go swoim ciężarem. Jego palce przesunęły się ku szyi drugiego mężczyzny, odnajdując dotykiem wątłą nitkę pulsu. Na jego wargach pojawił się uśmiech ukojenia. A potem pochłonęła go ciemność.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bluesowa Nutka dnia Nie 10:29, 13 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
oliwka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 190
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bo jak dwoje ludzi się kocha...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:02, 03 Wrz 2009    Temat postu:


Biedny House tak poświecił się dla Wilsona. Teraz nawet nie wiadomo co z nim będzie. Ale chociaż Wilson żyje.

Życzę dużo weny i czekam z niecierpliwością na następna część


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sovereign. ;)
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:37, 03 Wrz 2009    Temat postu:

ja przeczytałam już tą część jakieś 2 godziny temu. Komentuję teraz bo musiałam ochłonąć trochę.
Gdy to przeczytałam to się poryczałam. House tak się poświęcił dla Wilsona... Łzy mi kapały jak doszłam do części gdy odcina sobie nogę, to było takie smutne!

czekam na kolejną część. Jestem już ciekawa jak dalej potoczą się ich losy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzelika
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Gru 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:31, 03 Wrz 2009    Temat postu:

Nie sądziłam, że House będzie zdolny do takiego poświęcenia....Niektóre momenty dosłownie zapierały dech w piersiach.
Ciekawe jak zareaguje Wilson gdy zobaczy co zrobił House?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Pią 16:16, 04 Wrz 2009    Temat postu:

*siedzi wciąż z otwartą buzią*

Ja nawet nie wiem co mogę powiedzieć tak mnie to wszystko zaskoczyło...
W życiu nie pomyślałabym, że tak potoczą się sprawy...
Biedny House!!
Biedny Wilson jak zobaczy, co zrobił House...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
HannahLove
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mieszkanko wśród własnych gwiazd :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:27, 04 Wrz 2009    Temat postu:

O. Szczęka mi opadła. Naprawdę smutna część

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bluesowa Nutka
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:38, 07 Wrz 2009    Temat postu:

Sovereign napisał:
Gdy to przeczytałam to się poryczałam. House tak się poświęcił dla Wilsona... Łzy mi kapały jak doszłam do części gdy odcina sobie nogę, to było takie smutne!

Sovereign, myślę, że niejedna osoba przy czytaniu tej i poprzedzającej sceny miała mokre oczy. Ja osobiście co najmniej ze dwa razy: pierwszy raz, gdy to czytałam, drugi raz, gdy tłumaczyłam

A teraz pora zdjąć zasłonę tajemnicy i przekonać się, co stało się dalej.

Poprzednie części wymagają jeszcze kilku wyjaśnień, których nie dodawałam, żeby nie pozbawiać całości niezbędnego dramatyzmu. Wszystkie braki uzupełnię przy następnej - i już ostatniej - części.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

EPILOG

Pierwszą rzeczą, jaką usłyszał po przebudzeniu, było dość głośne, jednostajne pikanie. Drażniący dźwięk wdzierał się do jego świadomości, skutecznie wyrywając go ze snu. W przypływie ledwo uświadomionej irytacji pomyślał, że mikrofalówka musiała skończyć podgrzewanie dawno temu, i zastanowił się, dlaczego Wilson do tej pory nie ruszył tyłka do kuchni.

Chwilę później skojarzył sobie, że… W ułamku sekundy otworzył oczy. Coś tkwiło mu w gardle, nie pozwalając wydobyć głosu. Gorączkowo rozglądając się po pokoju, zorientował się, że jest w szpitalu. Irytujące pikanie przyspieszyło w miarę, jak w jego umyśle odżyły ostatnie wspomnienia.

Jego oczom ukazała się Cuddy. Wyglądała dokładnie na osobę, którą w rzeczywistości była – na zmartwionego szefa Wydziału Medycyny – ale biło od niej również nieokreślone wyczerpanie, którego przyczyny nie umiał od razu odgadnąć.

– Odpręż się, House – powiedziała uspokajającym tonem, kładąc na jego barku swoją delikatną, ale stanowczą dłoń, i w ten sposób powstrzymując go od szarpania się. – Wciąż jesteś zaintubowany. Wytrzymaj jeszcze chwilkę. – Odłączyła rurkę od aparatury i wyciągnęła mu ją z krtani jednym płynnym, wyćwiczonym ruchem.

Odruchy gardłowe pojawiły się z całą swoją siłą. House zaczął kasłać i walczyć z falą wymiotów; do oczu napłynęły mu łzy. Chrapliwie wciągnął oddech, napełniając płuca powietrzem. Spróbował mówić, ale nie od razu mu się to udało; zdołał wydobyć z siebie tylko patetyczny skrzek, jedynie potęgujący jego uczucie bezradności.

– W… – to było wszystko, co udało mu się wykrztusić.

– Ciii… – zagruchała Cuddy. To zachowanie matki-kwoki irytowało go, ale i uspokajało zarazem. Podała mu kubek z dziobkiem, aby mógł się napić, a House z wdzięcznością przyjął kojącą gardło wodę.

– Wciąż nie wiemy, co naprawdę się wydarzyło – zaczęła wyjaśniać Cuddy, podczas gdy on pił. – Przypuszczam, że powiesz nam trochę więcej, gdy nadejdzie stosowna chwila, ale na razie chcę, żebyś odpoczywał i dał sobie trochę czasu na dojście do siebie. Policja codziennie sprawdza, czy odzyskałeś przytomność, ale na razie trzymam ich od ciebie z daleka.

Kończąc picie, House niecierpliwie machnął pustym kubkiem. Jej bezużyteczna paplanina o błahostkach drażniła go.

– Wilson… – zdołał wreszcie wypowiedzieć.

Dzielny uśmiech, który Cuddy przywołała na twarz, sprawił że jego żołądek przez moment ścisnął się boleśnie, ale jej dalsze słowa były dla niego jak podmuch kojącego wiatru.

– Nic mu nie będzie, House. Póki co trzymamy go w śpiączce, żeby wspomóc proces detoksykacji. Jego organizm będzie potrzebował czasu, żeby powrócić do zdrowia, ale nie spodziewamy się żadnych trwałych uszkodzeń. Uratowałeś mu życie.

House na chwilę przymknął oczy, przytłoczony usłyszanymi informacjami. Potem odezwał się ochrypłym głosem:

– Jak… dostaliśmy się tutaj? Co się wydarzyło?

– Anonimowy telefon na pogotowie skierował zespół ratowniczy do miejsca, gdzie się znajdowaliście – opuszczonego magazynu koło kampusu. Zostali poinformowani o waszym… waszym stanie, i zdołali szybko zareagować. Obydwaj byliście nieprzytomni. Po drodze do szpitala Wilson znów się zatrzymał, ale ratownikom udało się go ustabilizować i w tej chwili najgorsze ma już za sobą. Ty byłeś zamroczony i nie reagowałeś na bodźce z powodu utraty krwi. Wpompowaliśmy jej w ciebie tyle, że prawdopodobnie starczyłoby na wykarmienie całej armii wampirów, ale udało nam się sprowadzić cię z powrotem.

House skinął głową. Jego wzrok w nieunikniony sposób powędrował w stronę oparcia łóżka i własnej nogi spoczywającej w łubkach pod prześcieradłami.

– Co z moją stopą? – zapytał cicho.

Przez twarz Cuddy przeleciał skurcz niemego bólu. Widywał już ten wyraz twarzy. Nie musiała nic mówić, zrozumiał wszystko.

– Doskonale się spisałeś, amputując ją samodzielnie. Nawet doktor Johansson byłby pod wrażeniem, jestem przekonana. Ale mimo to… nie udało im się przyszyć jej z powrotem. – Ujęła go za rękę, a on ku własnemu zaskoczeniu pozwolił jej na to. – Tak mi przykro, House.

House przez moment mierzył się z tą myślą, po czym odparł:

– Nie wracajmy do tego. Tak czy owak to było tylko martwe mięso.

Na jej twarzy zagościł wyraz zmieszania, ale ostrożnie skinęła głową.

– Chcę go zobaczyć – powiedział House głosem spokojnym, lecz nie dopuszczającym sprzeciwu.

Cuddy spróbowała mimo wszystko:

– House… powinieneś skupić się najpierw na własnej rekonwalescencji. Jest kilka spraw, które musimy omówić… Trzeba zdecydować, jaki ma być przebieg…

– Posłuchaj – przerwał jej House – oboje wiemy, jak się to zakończy. Albo mi pomożesz, albo tak czy siak znajdę się poza tym łóżkiem w sekundę po tym, jak wyjdziesz z pokoju, najprawdopodobniej zostawiając niezbyt dekoracyjny ślad krwi na linoleum. Twój wybór.

Cuddy westchnęła głośno, ale pokiwała głową, gestem przywołując pielęgniarkę, aby jej pomogła. Odczepiła elektrody kardiomonitora, podczas gdy pielęgniarka zdjęła kroplówkę ze stojaka i położyła butelkę u boku House’a. Następnie obie zwolniły hamulce przy kółkach łóżka i wytoczyły je z pokoju.

– Dalej poradzę sobie sama – powiedziała Cuddy i w milczeniu popchała go wzdłuż korytarza. House wpatrywał się w sufit, przeklinając w myślach każdą minutę jazdy po wyboistej podłodze. Gdy łóżko nareszcie się zatrzymało, spróbował usiąść, ale uświadomił sobie, że jest na to za słaby.

Cuddy momentalnie znalazła się przy jego boku, aby mu pomóc. Z jej twarzy wyczytał, jak wielką miała ochotę wytknąć mu, że znalazł się całkowicie na jej łasce – sytuacja, która marzyła jej się tyle lat – ale z niewyjaśnionych dla niego powodów nie powiedziała nic.

Stali pod jedną z przeszklonych sal Oddziału Intensywnej Terapii. W środku widział Wilsona, leżącego wśród białych prześcieradeł, podłączonego do rozlicznych urządzeń, nieruchomego, niemal pogodnego. Monitory wygrywały swoją kojącą melodię, rozwiewając jego obawy. Wilson z pewnością wróci do zdrowia.

– Nic mu nie będzie – powtórzyła Cuddy głośno jego myśl. Jej głos drżał dziwnie, gdy dołączyła do niego, aby popatrzeć na Wilsona. Przez moment zastanawiał się, czy przypadkiem nie usiłuje w ten sposób uspokoić samej siebie.

– Wiem o tym – powiedział pewnym głosem. A potem bez słowa położył się na łóżku, czekając, aż Cuddy odwiezie go z powrotem.

– Powiedz, jak tam mój oddział – poprosił, gdy znaleźli się już z powrotem w jego sali, a Cuddy w skupieniu podłączała go ponownie do wszystkich urządzeń.

– Od twojego ostatniego wyjścia z pracy minęły zaledwie trzy dni, House. Nawet biorąc pod uwagę, że urwałeś się godzinę wcześniej, co pozwolę sobie zauważyć. W każdym razie trzyma się nieźle. Żaden wciągający przypadek nie czeka w kolejce, więc twój zespół przez większość czasu pracuje w przychodni i nadrabia zaległości w papierkowej robocie, którą miałeś w głębokim poważaniu – odparła, regulując prędkość kroplówki.

House skinął głową.

– Jeśli to… potrwa dużo dłużej, chcę, żebyś znowu wyznaczyła Foremana na szefa.

– Dlaczego właśnie jego? – spytała Cuddy, nie wyglądając jednak na szczególnie zdziwioną.

Wzruszenie ramion. – Postawiłem trochę kasy na to, że przemieni się w miniwersję mnie i będzie kontynuował w moim królestwie rządy terroru.

– Jasne. Dam ci znać, kiedy to nastąpi – skomentowała Cuddy sucho. – Och, i zanim zapomnę: twoi rodzice są w drodze do Princeton. – Spojrzała na niego skruszona. – Przepraszam, ale kiedy do nich dzwoniłam, jeszcze nie wiedzieliśmy… Po prostu wydawało mi się, że powinnam to zrobić. Mogę im powiedzieć, że potrzebujesz spokoju i że nie mogą się z tobą zobaczyć, jeśli tylko…

House uniósł dłoń w uspokajającym geście.

– Nie, jest w porządku. Będzie mi miło się z nimi spotkać.

Jeśli Cuddy była zaskoczona, zdołała to doskonale ukryć. Jedynie pokiwała głową.

– A teraz, o czym chciałaś ze mną porozmawiać? Chodzi o moją nogę, prawda?

Cuddy przytaknęła. – Musimy niebawem podjąć decyzję co do dalszego leczenia. Możemy przeprowadzić zabieg rekonstrukcyjny… kikuta, żeby mieć pewność, że zakończenia nerwowe zabliźnią się jak należy. Znasz procedury. Potem możemy ci załatwić protezę goleniową, ale muszę cię ostrzec. Biorąc pod uwagę twój obecny stopień niepełnosprawności, chodzenie może okazać się dla ciebie bardzo trudne.

Zawahała się, na moment gubiąc wątek tego profesjonalnego słowotoku.

– Doktor Johansson przewiduje, że będziesz musiał nauczyć się chodzić z kulą pachową. Ale mimo wszystko zachowasz jakąś sprawność ruchową. – Obdarzyła go uważnym spojrzeniem. – Najlepiej będzie, jeśli sam porozmawiasz z nim o wszystkich możliwościach. Mogę przysłać go tu nawet teraz, jeśli chcesz.

House słuchał jej wywodu, właściwie nie zważając na jego treść. Gdy skończyła, ale wciąż ociągała się z wyjściem, rzucił jej badawcze spojrzenie.

– Masz do mnie coś jeszcze?

Zawahała się, przygryzając wargę. Potem z oporem powiedziała:

– Wiem, że być może jest zbyt wcześnie na rozmowę o tym, ale to doprowadza mnie do obłędu. Ten telefon… dlaczego ktoś miałby zaaranżować coś takiego? Najpierw zrobić z wami to, co zrobił, a potem wezwać pogotowie?

House rozmyślał o tym przez dłuższą chwilę, spoglądając przez okno. Potem beznamiętnie wzruszył ramionami.

– Dostał to, czego chciał.

Powoli znowu odwrócił się ku niej.

– Lisa, czy mogłabyś mi wyświadczyć pewną przysługę?




Następne dni mijały jak osnute niewidzialną mgłą, tak że z trudem udawało mu się odróżnić jeden od drugiego. Po spotkaniu z rodzicami poprosił Cuddy, aby nie pozwoliła do niego wpuszczać nikogo więcej, a szczególnie Wilsona. Gdy oznajmiał jej swoją decyzję, patrzyła na niego wyraźnie zmartwiona, ale tylko zacisnęła usta i pokiwała głową. I tak spędzał dni – leżąc w łóżku, oglądając telewizję lub wpatrując się w sufit, czekając na dojście do zdrowia.

Jednocześnie jednak, ilekroć Cuddy kontrolnie zaglądała do jego pokoju, uporczywie kierował rozmowę na Wilsona, wypytując o jego postępy w leczeniu, przyjmowane leki, samopoczucie. Ona cierpliwie odpowiadała na wszystkie te pytania, choć z jej spojrzenia odczytywał sugestię, że powinien po prostu pomówić z nim o tym osobiście. Nigdy jednak nie powiedziała tego wprost.

Któregoś dnia sam Wilson pojawił się pod jego pokojem, zaglądając przez szybę, która oddzielała go od korytarza. Stał tam cicho przez jakiś czas, nie usiłując dostać się do środka. House śledził wyraz jego twarzy, gdy Cuddy podeszła do niego na chwilę rozmowy, prawdopodobnie informując go o jego decyzji. Brązowe oczy na ułamek sekundy spotkały się z jego własnymi, zdradzając mieszaninę żalu, gniewu i zaskoczenia. Wtedy House po prostu odwrócił głowę i spojrzał w inną stronę.

Ale Wilson uporczywie wracał na swoją wartę, aby przypatrywać się mu w cierpliwym milczeniu. Na początku blady, jakby wycofany, z zapadniętymi oczami i głębokimi bruzdami wokół ust, zaskakująco drobny w grubym białym szlafroku, siedział na krześle, bezwiednie skubiąc palcami końcówkę [link widoczny dla zalogowanych]. Powoli jednak zaczął znowu stawać się dawnym, znajomym Wilsonem, który emanował wdziękiem i flirtował z przechodzącymi obok pielęgniarkami, prawdopodobnie z zamiarem obejścia nakazu milczenia, który House nałożył na nie wszystkie w kwestii swojego stanu zdrowia.

Czasami House ignorował go, jak tylko mógł, posuwając się aż do proszenia pielęgniarki o zasłonięcie żaluzji. Czasami wolał udawać śpiącego, aby móc podpatrywać Wilsona spod przymkniętych powiek, zastanawiając się, kiedy wreszcie zmęczy go czekanie.

Gdy doktor Johansson przyszedł do niego na standardową pooperacyjną kontrolę, Wilson wciąż stał na straży. W trakcie rozmowy House zauważył, jak oczy jego przyjaciela zwężają się w wyrazie podejrzenia. Nieoczekiwanie Wilson wstał i odszedł, a House nie był w stanie opanować ogarniającego go uczucia przykrości.

– Więc jak się pan dzisiaj czuje, doktorze House? – spytał doktor Johansson, zapisując coś w notatniku. Nienagannie profesjonalny styl bycia chirurga wydawał się House’owi lekko irytujący, ale jednocześnie był wdzięczny, że nie musi nieustannie napotykać spojrzeń przepojonych współczuciem i zrozumieniem.

– Tak samo jak wczoraj – odparł ze znudzeniem. Przecierpiał resztę rutynowych pytań i pozwolił Johanssonowi unieść kołdrę i zdjąć szynę, aby ten mógł ocenić prawidłowość gojenia się kikuta.

– Myślę, że podjął pan dobrą decyzję – oświadczył chirurg z beznamiętną rzeczowością, opuszczając kołdrę na miejsce bez cienia pokrzepiającego uśmiechu. – Wobec pana dotychczasowej kondycji życie na wózku inwalidzkim byłoby bardziej niż prawdopodobne. Teraz ma pan realną szansę, że będzie pan znowu chodził, w dodatku praktycznie wolny od bólu. Upewnię się, że dostał pan odpowiednią protezę, żeby udzielić panu pomocy w razie takiego obrotu spraw.

House skinął głową.

– Dziękuję panu, doktorze.



Niebawem podniecenie związane z podejmowaniem przełomowych decyzji opadło i w jego życiu ponownie zagościła nuda. Jak można się było spodziewać, policja pojawiła się u niego, aby wypytać o szczegóły jego gehenny, a on pomógł im, na ile mógł. Długie przesłuchania były jednak wyczerpujące i nie zapewniały atrakcyjnego wypełnienia dnia. House wyraził więc chęć zobaczenia swojego zespołu, licząc na to, że dostarczą mu jakiejś rozrywki.

Weszli gęsiego do jego pokoju, niepewni siebie i przyglądający mu się z rezerwą. Cameron rzuciła mu współczujące spojrzenie, dokładnie takie, jakiego najbardziej sobie nie życzył. Poczuł, jak narasta w nim lekkie rozdrażnienie, utwierdzające go co do słuszności wcześniejszej decyzji niewidywania się z nikim.

Ponieważ nikt się nie odzywał, House powiedział głośno:

– Doktorze Cottage, jak miło mi pana widzieć!

Foreman uniósł brew.

– Kiedy pytałem, jak się czujesz, nikt nie wspominał o żadnych zaburzeniach pamięci – skomentował.

House uśmiechnął się przepraszająco.

– Wiesz, [link widoczny dla zalogowanych]… mały House… Cuddy powiedziała mi, że zamieniłeś się we mnie. – Na widok trzech skonsternowanych twarzy obronnym gestem machnął ręką. – Nieważne. Najwyraźniej moje komiczne talenty zapodziały się gdzieś w trakcie ostatniej podniecającej przygody. Przypuszczam, że ich natężenie było proporcjonalnie związane z moją masą ciała, i skoro ucięto jego spory kawałek, one również musiały ucierpieć.

Jego zespół wymienił między sobą spojrzenia, po czym Chase postąpił krok do przodu i szczerząc zęby powiedział:

– Zapomniałeś, że mówisz do Foremana. On idzie do schowka na szczotki, ilekroć przychodzi mu ochota się roześmiać.

– Taaa, Chase, jestem pewien, że akurat ty o schowkach na szczotki wiesz wszystko! – odpalił House. Oszołomiony wyraz twarzy członków jego zespołu przyprawił go o śmiech. – Ha, a jednak to wciąż we mnie jest! Co za ulga! Teraz muszę tylko rzucić parę dowcipów o maleństwach Cuddy, kryminalnej przeszłości Foremana i pechowym zadurzeniu Cameron, i gotowe. Pomyślcie o tym i przygotujcie sobie odpowiedni komentarz… najlepiej zaraz. To oszczędzi nam sporo czasu.

Niemal dotykalna atmosfera napięcia, która wypełniała pokój jeszcze przed chwilą, ulotniła się błyskawicznie. Jego zespół zachichotał.

– Dobrze mieć cię z powrotem – powiedziała Cameron łagodnie.

– No cóż, nie do końca już i nie do końca mnie całego, ale owszem, doceniam tę uwagę – odparł House dobrodusznie. Potem klasnął w dłonie i zatarł je. – No więc, jakieś interesujące przypadki, nad którymi pracowaliście w czasie mojej nieobecności?

Foreman zwięźle zrelacjonował mu, czym zajmowali się w czasie ostatnich trzech tygodni, ale House szybko zorientował się, że Cuddy miała rację i że naprawdę nie stracił nic godnego uwagi. Wyglądało na to, że wszystkie zagadkowe choroby postanowiły zaczekać do czasu, gdy on powróci do gry.

Po wyjściu swojego zespołu House położył się płasko na łóżku i spoglądał w okno, mimochodem odnotowując, że pierwsze z liści powiewających na delikatnym letnim wietrze zaczynają powoli żółknąć. Usłyszał ciche skrzypnięcie zawiasów i odwrócił głowę. Wilson stał w drzwiach, oparty o nie plecami, i wpatrywał się w niego świdrującym wzrokiem.

– Spotykasz się ze swoim zespołem, a odmawiasz zobaczenia się ze mną? – zapytał ochrypłym głosem.

– Jak się tu dostałeś? – zapytał House miękko, bynajmniej nie zaskoczony ani nie rozgniewany tym, co się stało.

Wilson podszedł do okna i spuścił zasłony.

– Wiedziałem, że moja tajemna wiedza na temat harmonogramu pracy pielęgniarek pewnego dnia okaże się przydatna. Najmniej uważają, kiedy są zajęte zdawaniem raportu na styku zmian. Wystarczyło tylko trochę posłodzić dziewczynie przy recepcji.

Po opuszczeniu zasłon – zwłaszcza że słońce zaczynało już zachodzić – szpitalny pokój spowił półmrok. House sięgnął do włącznika, aby zapalić światło, ale Wilson nagle znalazł się u jego boku i powstrzymał go, przykrywając jego dłoń swoją.

– Dlaczego nie chciałeś mnie widzieć? – wyszeptał.

– Chciałbym, ale nie pozwalasz mi włączyć światła!

Nie podchwytując żartu, Wilson powiedział:

– Unikałeś mnie od tygodni.

House uświadomił sobie z rezygnacją, że w trakcie tej rozmowy nie będzie w stanie czytać Wilsonowi z twarzy. Rozluźnił się więc i odparł:

– Nie zamierzałem stać się jeszcze jednym z twoich beznadziejnych przypadków. Nie chcę po prostu zaspokajać twojej potrzeby niesienia pomocy.

Usłyszał, jak Wilson ze świstem wciąga powietrze.

– Myślisz, że to wszystko, co mnie przy tobie trzyma?

– Cóż, dla dopełnienia powinno się dorzucić solidną porcję poczucia winy. Tego jestem pewien.

Przez chwilę panowała cisza. Potem Wilson powiedział:

– Czy nawet przez chwilę nie przyszło ci na myśl, że może to ja potrzebowałem cię zobaczyć? Że to ja potrzebowałem wiedzieć, czy wszystko z tobą w porządku?

House wzruszył w ciemności ramionami. – To nie był numer jeden na liście moich priorytetów. – Zobaczył, jak Wilson sięga ręką do twarzy, prawdopodobnie aby ucisnąć palcami nasadę nosa, tak jak to zwykle robił, gdy usiłował zachować cierpliwość.

– Czy masz jakiekolwiek pojęcie – wymówił Wilson wolno, najwyraźniej przegrywając tę bitwę – jak to jest, obudzić się po tym wszystkim, nie widząc co się stało, nie widząc cię nigdzie w pobliżu? A potem usłyszeć Cuddy, jak swoim katastroficznym tonem oznajmia mi, że ty… że ty sam odpiłowałeś sobie nogę, żeby uwolnić się z kajdan i przeprowadzić na mnie resuscytację?

Westchnął boleśnie. – To jest jak senny koszmar, a ja nie mogę się z niego obudzić! A jeszcze gorsze było dowiedzieć się, że nie wolno mi ciebie zobaczyć, że nie mam prawa nawet dowiedzieć się, co z tobą, chyba że potajemnie włamię się do poufnej dokumentacji pacjentów!

House słuchał tej rozgorączkowanej przemowy przyjaciela i nieoczekiwanie dotarł do niego własny głos, wypowiadający słowo, które nigdy nie miało paść z jego ust.

– Przepraszam…

Po tych słowach zapadła nabrzmiała cisza. House’owi wydawało się, że widzi, jak dłoń Wilsona ponownie unosi się do twarzy i przeciera policzki.

– Przyjdę tu jutro i jeszcze porozmawiamy – powiedział Wilson cicho, nie dopuszczając protestów. Potem wstał i wyszedł z pokoju.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wilson pokiwał głową. Potem zapytał cicho:
– Więc… dlaczego odciąłeś mnie razem z nią?
Spojrzał na House’a z powagą w oczach. Na jego twarzy malowało się pragnienie poznania prawdy. House zawahał się, ale po chwili odpowiedział szczerze:
– Dlatego, że teraz już cię nie potrzebuję. Od tej chwili będę sobie radził sam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bluesowa Nutka dnia Nie 10:34, 13 Wrz 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
oliwka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 190
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bo jak dwoje ludzi się kocha...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:06, 07 Wrz 2009    Temat postu:

No a jednak żyją . Szkoda, że to się tak potoczył. Miałam nadzieje, że się zejdą, ale nie wygląda to dobrze.
Teraz zostaje tylko czekać na ostatnia.

Życzę dużo weny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzelika
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Gru 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:36, 07 Wrz 2009    Temat postu:

Uff.....Dobrze, że obaj wyszli z tego "cało". House trochę nierozsądnie postąpił zabraniając Wilsonowi wizyty biedaczysko pewnie zamartwiało się całe dnie....
Czekam na ostatni odcinek i liczę na rozwiązanie zagadki do końca


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez andzelika dnia Śro 21:24, 09 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Wto 9:08, 08 Wrz 2009    Temat postu:

Wow. I koniec tego koszmaru! Przynajmniej tak się wydaje.
House nie pozwalający Wilsonowi dojść do siebie nie jest miły. Dlaczego tak robi hm?

Kawałek następnej części zmartwił mnie jeszcze bardziej
Ale z niecierpliwością czekam na nią!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bluesowa Nutka
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:04, 13 Wrz 2009    Temat postu:

No i do końca udało się Autorce utrzymać Czytelników w niepewności...

Wszystkim, którzy dotrwali aż do tej pory, dziękuję za zainteresowanie i nisko, nisko się kłaniam!

Jeszcze ostatnie słowo wyjaśnienia: czytając ten fik, długo zastanawiałam się nad tym, czy sytuacja opisana w cz. 6 byłaby w ogóle możliwa. Czy można odpiłować sobie nogę, nie doznając wstrząsu bólowego i nie wykrwawiając się z miejsca na śmierć? Mało prawdopodobne... Z drugiej strony, zdarzało się, że żołnierze na polach walki przeżywali urazowe amputacje kończyn, a nawet pokonywali z nimi niemałe dystanse, przez dłuższy czas nie odczuwając bólu. Może więc działanie adrenaliny wystarczyłoby do znieczulenia i zatamowania krwawienia?

Tak czy inaczej, Silver do samego końca zdołała utrzymać opowiadanie w rewelacyjnym stylu.

Bo tym razem to już naprawdę KONIEC - jakkolwiek byśmy go nie zinterpretowali!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotrzymując słowa, następnego dnia Wilson pojawił się w drzwiach.

– Idziemy – zakomenderował, opierając się o framugę.

Rzucając mu kwaśne spojrzenie, House machnął ręką w kierunku swojej prawej nogi.

– Jestem lekko niedysponowany, jeżeli jeszcze tego nie zauważyłeś.

– Och, nie martw się. Zauważyłem. – Wilson sięgnął w tył i wyciągnął zza pleców wózek inwalidzki, po czym potoczył go przez pokój i zatrzymał na wprost łóżka House’a. – Wskakuj.

Postanawiając nie okazać wahania w obliczu tego wyzwania, House szarpnięciem zrzucił z siebie koc, uchwycił wiszącą nad głową drabinkę i zakołysał się na niej całym ciężarem ciała. Niemal czuł na sobie wzrok Wilsona, skierowany na jego prawą nogawkę, ale nie dbał o to; z wysiłkiem próbował usiąść w wózku, balansując na swojej lewej nodze.

Wózek poruszył się i House omal nie upadł z powrotem na łóżko. Wilson w jednej chwili znalazł się przy nim, mocno obejmując go w pasie.

– Sam bym sobie poradził – warknął House zirytowany.

– Wiem – odparł Wilson niezmieszany, pomagając mu usadowić się w wózku. – Ale to dla mnie doskonały pretekst, żeby podotykać cię trochę tu i tam.

Wbrew swojej woli House roześmiał się na te słowa, podczas gdy Wilson otulał go szlafrokiem.

Potem w milczeniu pojechali w stronę wyjścia, nie odzywając się do siebie, dopóki nie znaleźli się na jednej z wąziutkich ścieżek wijących się po pobliskim parku. Wilson zatrzymał wózek w malowniczym miejscu, z którego mogli podziwiać niewielki staw.

– Chyba nie zamierzasz teraz zacząć rozrzucać okruchów chleba? – zapytał House, widząc zmierzającą ku nim po wodzie kaczkę.

Wilson roześmiał się.

– Nie, nie obawiaj się.

I znowu zapadła cisza. Kaczka, najwyraźniej zniechęcona, odwróciła się i odpłynęła.

– Dlaczego całą nogę? – zapytał Wilson nagle.

House spojrzał na niego z ukosa.

– Naprawdę musisz mnie o to pytać? O ile dobrze sobie przypominam, byłeś jedną z tych osób, które po zawale całymi tygodniami namawiały mnie, żeby ją całkowicie amputować.

– Tak, ale ja również pamiętam, że byłeś nieugięty, gdy chodziło o niedopuszczenie do tego. Więc dlaczego teraz?

House przez chwilę rozważał to pytanie, po czym odpowiedział po prostu:

– Był już czas. Nazwij to niezbędnym posunięciem, nazwij to oddzieleniem… Ale po prostu dotarło do mnie, że muszę z tym skończyć.

Wilson pokiwał głową. Potem zapytał cicho:

– Więc… dlaczego odciąłeś mnie razem z nią?

Spojrzał na House’a z powagą w oczach. Na jego twarzy malowało się pragnienie poznania prawdy. House zawahał się, ale po chwili odpowiedział szczerze:

– Dlatego, że teraz już cię nie potrzebuję. Od tej chwili będę sobie radził sam. Na początku będę się pewnie trochę chwiał, ale zamierzam zatrudnić pielęgniarkę, która pomoże mi przejść przez trudne początki. A kiedy dopasują już dla mnie protezę, przestanę mieć jakiekolwiek problemy.

Wciągając urywany oddech, Wilson zapytał:

– Czy to jedyny powód, dla którego ze mną byłeś? Dlatego, że mnie potrzebowałeś?

– Nie… – House łagodnie pokręcił głową. – Ale sądziłem, że to jedyny powód, dla którego ty byłeś ze mną.

Wilson wydał z siebie dziwny dźwięk i ukrył twarz w dłoniach. Dreszcz przebiegł mu po plecach i przez jedną straszliwą sekundę House pomyślał, że płacze. Szybko jednak rozpoznał krótkie, urywane spazmy śmiechu, które wstrząsały ramionami drugiego mężczyzny.

– Cóż, bardzo mi miło, że tak cię to rozbawiło – powiedział zrzędliwym tonem, nie do końca pewny, jak powinien zareagować. – Tak czy inaczej, nie chcę, żebyś ze mną zostawał z powodu chorego poczucia winy.

– Och, House – powiedział wreszcie Wilson, wciąż zanosząc się śmiechem. – Wiesz, jak mówią? Nie ma w życiu większych nieszczęść od tych, które sami na siebie sprowadzamy. I proszę, popatrz na mnie. Zamartwiałem się tysiącem powodów, które mógłbyś podać, żeby się ze mną rozstać, a tymczasem ten tutaj jest najlepszym, na jaki było cię stać?

Usiłując ukryć zmieszanie, House przyglądał się Wilsonowi spod zmrużonych powiek, ale on wydawał się nie zwracać na to uwagi.

– Dlaczego miałbym mieć choćby ślad poczucia winy z powodu utraty twojej nogi, skoro jestem tak cholernie zadowolony, że wreszcie się jej pozbyłeś? Sądziłeś, że jestem z tobą z jej powodu, podczas gdy w rzeczywistości byłem pomimo tego! Czasami czułem się, jakbyśmy żyli w trójkącie: ty, ja i Noga! Ona dominowała twoje życie, każdego dnia kradła mi jakąś ogromną część ciebie, domagała się, żebyś poświęcał jej coraz więcej czasu, odbierała coraz więcej spokoju ducha. Jestem taki szczęśliwy, że wreszcie pozwoliłeś sobie odciąć to pieprzone coś!

House wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.

– O rany. Nikt dotąd nie odważył się powiedzieć mi czegoś takiego.

Śmiejąc się cicho, Wilson ujął się pod boki i stanął naprzeciw niego.

– Ale dałbym głowę, że wszyscy właśnie to sobie myśleliśmy! – Ukląkł przed House’em, tak że ich oczy znajdowały się na tym samym poziomie. – A więc nie chcesz specjalnego traktowania z powodu kikuta? Żaden problem. Nauczę się ignorować twoje wysiłki i nawet nie drgnie mi powieka, gdy będziesz łowił swoją protezę, wygrzebując się rano z łóżka o jednej nodze. Zacznę stawiać samochód na twoim miejscu parkingowym, tak żebyś musiał codziennie dochodzić do szpitala z mojego. Ściągnę z sieci wszystkie dowcipy o kulawych, jakie tylko uda mi się znaleźć, i będę ci je opowiadał tak długo, aż nie będziesz w stanie tego znieść. Mogę nawet posypać twoją protezę swędzącym proszkiem, gdy na moment spuścisz ją z oka.

Ujął ręce House’a, tuląc je w swoich.

– Chcesz, żebym się wyprowadził? Dobrze, zrobię i to. Dam ci wszelką przestrzeń, której potrzebujesz. Ale nie zrywaj ze mną z powodów, które nie istnieją.

House patrzył w przepełnioną nadzieją i zaufaniem twarz Wilsona, a jego serce tłukło się w piersiach tak boleśnie, jak gdyby zaraz miało pęknąć. Mocno uścisnął jego dłonie.

– A co z Jessicą Simpson?

– Zniknęła z eteru. Jej nagrania z hukiem spadły z list przebojów, a wytwórnia wysłała ją w pożegnalną trasę koncertową po Syberii.

House popatrzył przed siebie, wędrując spojrzeniem po powierzchni stawu. Zobaczył, jak do kaczki dołącza druga i dalej płyną razem, pokwakując radośnie. Wziął głęboki oddech i spojrzał Wilsonowi prosto w oczy.

– Chcę, żebyś poszedł dalej i zadzwonił do Mike’a.

Przez ułamek sekundy w oczach Wilsona dało się dostrzec iskierkę buntu, ale po chwili jego ramiona opadły, a on sam pokiwał tylko głową na znak zgody.

– Chcę, żebyś do niego zadzwonił i powiedział, że może cię wykreślić z listy kontaktów. Ty masz już swój dom.

Wilson uniósł wzrok ku górze z twarzą rozjaśnioną uśmiechem. – Zrobię to natychmiast. – Podniósł się z kolan i pochylił nad House’em, ale on powstrzymał go, opierając mu rękę na piersi.

– Pamiętasz, co mówiłem na temat publicznego okazywania uczuć?

– Tak – odparł Wilson i pocałował go mimo to. Potem odwrócił się i odszedł.

– Hej, dokąd idziesz? – zawołał za nim House.

– Muszę do kogoś zadzwonić! – odkrzyknął Wilson sponad barku.

– A w jaki sposób ja mam się dostać do swojej sali?

Wilson okręcił się na piętach.

– Coś wymyślisz.

– Ty palancie!

Śmiejąc się, Wilson uniósł ramiona w geście beztroski, po czym odwrócił się raz jeszcze i odmaszerował.



Siedząc w wózku i spoglądając na staw, House przebiegał w myślach ostatnie kilka tygodni.

Zaraz po tym, jak zdołał dotrzeć do pokoju tamtego dnia, gdy Wilson porzucił go w parku – warcząc po drodze na rozmaitych życzliwych ludzi, którzy usiłowali mu pomóc – zadzwonił do Cuddy i poprosił ją, aby postarała się o protezę dla niego najszybciej, jak się da. Wstępna proteza została dopasowana już następnego dnia, tak że od razu mógł rozpocząć fizjoterapię. On sam bynajmniej nie uważał tego za konieczne, ale ponieważ protetyk – albo „[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]”, jak House lubił go nazywać – nalegał na to stanowczo, zgodził się niechętnie i nie bez delikatnego nacisku ze strony Cuddy.

Zgodnie ze swoją obietnicą, Wilson powstrzymał się od roztkliwiania i ograniczył swoje wsparcie do dotrzymywania House’owi towarzystwa w czasie rekonwalescencji, przemycając obok dyżurki pielęgniarek jedzenie z fast-foodów i w rozmaity sposób pomagając mu się odprężyć, gdy był szczególnie spięty i zestresowany.

Wkrótce po odebraniu protezy House został wypisany z oddziału, tak że mógł dochodzić do siebie w domu i wracać do szpitala tylko na codzienną rundę fizjoterapii. Przez cały czas wykorzystywał swój hojny przydział zwolnienia chorobowego i robił wszystko, na co miał ochotę, przywołując odwyk od Vicodinu w charakterze wymówki, ilekroć było mu to na rękę – na przykład w czasie telewizyjnego maratonu „General Hospital”.

Ostatecznie, licząc na jego ponowny wkład w pracę oddziału, Chase i Foreman nabrali nawyku przynoszenia białej tablicy do sali treningowej, gdzie niechętnie wykonywał swoje ćwiczenia. Niebawem powrócili do zajmowania się chorymi i House znów zaczął wysyłać swój zespół do rozmaitych zadań, zlecając niepotrzebne badania, obrażając przez pośredników chirurgów i doprowadzając Cuddy do rozpaczy w trakcie błyskotliwego rozwiązywania medycznych zagadek. W pewnym sensie wszystko było po staremu. A jednak całe jego życie się zmieniło i zawdzięczał to knowaniom umysłu szaleńca.

Jego ręka odruchowo powędrowała do kieszeni na piersi, gdzie tuż nad sercem, bezpiecznie ukryta przez czyimkolwiek wzrokiem, spoczywała niewielka kartka. Przysłano ją wraz z bukietem kwiatów niedługo po tym, jak odzyskał przytomność. Ignorował ją przez jakiś czas, dopóki ciekawość nie przeważyła w nim nad obojętnością i nie wyciągnął liściku z więdnącego bukietu.

Od tamtej pory przeczytał go już tyle razy, że jego treść wryła mu się w pamięć, a jednak znowu wyciągnął z kieszeni biały kartonik z wytłoczonym kształtem fragmentu układanki. W zamyśleniu przesunął po nim palcami, powtarzając w myślach treść wiadomości.

A więc mimo wszystko jesteś zdolny do altruizmu. Gratulacje, tym razem wygrałeś. Ciesz się nagrodą.

Rozważając te słowa poczuł ponowny przypływ gniewu i frustracji. Jakaś część jego pragnęła odnaleźć tego, kto im to zrobił, i oddać go w ręce sprawiedliwości. Chciał spojrzeć temu mężczyźnie prosto w oczy i zażądać wyjaśnień, których – jak wiedział – nigdy nie usłyszy. Policja nie przejawiała optymizmu co do dalszego przebiegu śledztwa i świadomość, że nigdy nie pozna prawdy, sprawiała, że chciało mu się krzyczeć z bezsilnej złości. Ten ktoś o mały włos nie pozbawił ich obydwu życia i wszystko wskazywało na to, że ujdzie mu to na sucho. A jednak, jakkolwiek nie byłoby to dziwne i pokręcone, House mimowolnie czuł dla niego jakiś rodzaj wdzięczności.

– Co to? – usłyszał zza pleców dźwięczny głos Wilsona i szybko wsunął karteczkę z powrotem do kieszeni.

– Nic ważnego – odpowiedział obojętnym tonem, który nie powinien wzbudzić żadnych podejrzeń. Uśmiechnął się, gdy Wilson położył rękę na jego ramieniu i uścisnął je. Obydwaj rozejrzeli się po parku, podziwiając jesienną szatę drzew, których liście przybrały już głęboki odcień oranżu i czerwieni.

– Jak tam Gimp Pimp i twoje z nim spotkanie? – zapytał Wilson ponad jego głową.

– W porządku. Od tej pory nie będę już musiał tam wracać. Dzisiaj był ostatni raz.

Jego zaprzyjaźniona kaczka płynęła przez staw, ledwo zerkając w jego stronę po tym, jak tyle razy bezskutecznie usiłowała wyłudzić od niego coś do jedzenia. Tym razem House sięgnął do kieszeni i wydobył z niej krakers, który zaoszczędził z obiadu poprzedniego dnia. Połamał go na kawałki i rzucił do wody. Kaczka kwaknęła w podnieceniu i zanurkowała po pływające okruchy. Wilson roześmiał się w głos.

Nie rejestrując własnego ruchu, House położył dłoń na udzie i potarł je, tak jak zwykł to czynić przez tyle lat. Zorientował się, co robi, dopiero kiedy poczuł na sobie wzrok Wilsona, i raz jeszcze pomyślał, jak dziwnie było wyczuwać konstrukcję z tytanu i silikonu w miejscu, gdzie kiedyś był jego okaleczony mięsień.

– To była moja noga – powiedział cichym, tęsknym głosem. – Chciałem ją zachować do chwili, kiedy umrę.

– Wiem. – Wilson nachylił się i pocałował go czule. – Ale w zamian za nią dostałeś coś lepszego. – Delikatnie poklepał go po ramieniu. – Jesteś gotowy? – Gdy House skinął głową, stanął za wózkiem i położył ręce na uchwytach, przytrzymując je mocno.

House wziął głęboki oddech, po czym oparł się dłońmi na poręczach fotela i odepchnął się w górę. Przez chwilę stał, lekko chwiejąc się na nogach, nie do końca obeznany z tym uczuciem. Potem odwrócił się do Wilsona i powiedział: – Nic mnie nie boli.

Wilson uśmiechnął się do niego z westchnieniem ulgi i wręczył mu laskę.

House przyglądał się jej przez moment, muskając palcami połyskującą powierzchnię drewna. Potem uchwycił rączkę i postawił gumową stopkę na wybrukowanej ścieżce. Od razu poczuł wsparcie, jakie mu dawała.

– Chodźmy! – powiedział do Wilsona. – Ścigamy się, kto pierwszy przy wyjściu?

Śmiejąc się cicho, Wilson podszedł do niego i ujął go za rękę.

– Myślę, że goniłem za tobą już wystarczająco długo. Teraz pójdziemy ramię przy ramieniu. – Zerknął ponad barkiem w kierunku pozostawionego wózka. – Co z twoim fotelem?

House wzruszył ramionami.

– Powiemy jednej z pielęgniarek przy wejściu, żeby po niego przyszła.

– Ktoś może pomyśleć, że jakiś pacjent rzucił się do stawu.

Na twarzy House’a pojawił się przebiegły uśmieszek.

– Hm, to jest myśl. Po prostu go tam zostawmy!

Wolno ruszyli dalej.

– Wiesz… przepraszam, że przeze mnie straciłeś tę pracę – powiedział House cicho, z oczami utkwionymi w ścieżkę gdzieś daleko przed nim.

Wilson spojrzał na niego z ukosa.

– Nic się nie stało. Nie żałuję tego tak bardzo, naprawdę. Tak czy siak nie chciałbym się przeprowadzać do Vancouver… podaj mi jakiś powód, dla którego nie powinno się tam jechać!

– To rodzinne miasto Jasona Priestleya?

Wilson zaśmiał się w głos.

– O to mi chodziło! – Przystanął i odwrócił się, aby spojrzeć na House’a. – Przepraszam za Jessicę Simpson.

Odwzajemniając jego poważne spojrzenie, House odczekał chwilę, zanim odpowiedział:

– Cóż, nie ty jeden jesteś zakłopotany. Zastanawiam się, kto jej wmówił, że nadaje się na aktorkę. Skąd, u diabła, wziął się ten pomysł z „[link widoczny dla zalogowanych]”?

Wyraz bezbrzeżnej ulgi na twarzy Wilsona mówił absolutnie wszystko.

– Cóż, i przepraszam, że nie chciałem z tobą pójść na pogrzeb – ciągnął House. – Przyrzekam, że jeszcze ci to wynagrodzę.

– Och, nie przejmuj się – odparł Wilson, lekceważąco wzruszając ramionami. – Myślę, że na jakiś czas wystarczy mi ocierania się o śmierć. – Chowając ręce w kieszeniach, dodał: – Przepraszam, że okłamałem cię odnośnie gorączki.

– Nic wielkiego, wszyscy moi pacjenci kłamią. Ale następnym razem, kiedy zaproponują ci fantastyczną pracę gdzieś z dala ode mnie, pogadamy o tym, dobrze?

– Umowa stoi.

Znowu niespiesznie ruszyli dalej ścieżką.

– Przepraszam, że całą swoją miłość i czułość przelałem na Steve’a zamiast na ciebie.

– Drobiazg, szczury mają większe potrzeby niż onkolodzy. Przepraszam, że ogoliłem mu futro, kiedy nie widziałeś.

House zatrzymał się gwałtownie.

– Co? A ja ci uwierzyłem, kiedy powiedziałeś, że to niedobór [link widoczny dla zalogowanych] często powoduje u szczurów łysienie! Tygodniami łyżeczką wlewałem w niego witaminy!

Wilson odwrócił się ku niemu z niewyraźnym poczuciem winy wypisanym na twarzy.

– A co miałem zrobić? Grałeś mu na fortepianie, kiedy był niespokojny, do licha ciężkiego!

House odwzajemnił pełne namysłu spojrzenie.

– Cóż… tak jak powiedziałem, przepraszam. Od tej pory postaram się być bardziej troskliwy. Prawdopodobnie nadal będę wykręcał się od obiadów z twoimi krewnymi i nigdy nie nauczę się odwozić się sam do domu, ale zrobię, co będę mógł, żeby być lepszym człowiekiem.

Wilson uśmiechnął się. – Przepraszam, że nigdy nie powiedziałem ci o swoich uczuciach. Myślę, że powinienem był przynajmniej spróbować, zanim zacząłem szukać mieszkania…

– A co byś powiedział – łagodnie wszedł mu w słowo House – gdybyśmy skończyli już tę grę w przepraszanie i od razu przeszli do etapu, w którym rozpoczniemy nowy, lepszy związek, oparty na wzajemnej miłości, szacunku i zrozumieniu?

Wilson spojrzał na niego uważnie.

– Miłości? – zapytał miękko.

House krótko skinął głową, czując, jak delikatny rumieniec wypełza mu na policzki. – Tak… między innymi.

Rzucając mu figlarne spojrzenie, Wilson powiedział: – To przypomina mi, kiedy miałem ci coś wyznać…

– Teraz jest dobry moment, żeby zacząć!

– …ale niestety nie mam już za co przepraszać! – dokończył śmiejąc się cicho.

– Och, czyżby? – odparł House zniżonym głosem, zbliżając się do niego o krok. – W takim razie domyślam się, że resztę moich dni będę musiał spędzić na wywoływaniu u ciebie wielkiego poczucia winy! – Przyciągnął Wilsona do siebie w głębokim, namiętnym pocałunku.

Ten moment przerwało nagłe pojawienie się Cuddy, która w zawrotnym tempie przebiegła koło nich.

– Hej, ostrożnie! To przejście dla kalek! – krzyknął za nią House.

Cuddy odwróciła się z napięciem wymalowanym na twarzy.

– Dostaliśmy telefon, że nad stawem stoi porzucony wózek inwalidzki.

Wilson posłał House’owi spojrzenie pełne wyrzutu, na które on odpowiedział, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Oczywiście, powinnam była się domyślić – powiedziała Cuddy z rezygnacją, opierając dłoń na biodrze.

– Hej, jeśli zamierzasz się przebrać w swój kusy kostium kąpielowy, pozwolisz mi popatrzeć?

Cuddy przewróciła oczami.

– Bardzo zabawne, House.

– Wiesz, mógłbym ci pomóc przy tej kąpieli. Założyłbym się, że moja nowa noga doskonale unosi się na wodzie.

Cuddy rzuciła mu spojrzenie pełne irytacji.

– Wracaj do pracy, House. Wystarczająco długo wylegiwałeś się w łóżku i zbijałeś bąki. Jesteś parę miesięcy w plecy ze swoją pracą w przychodni.

House przybrał zszokowany wyraz twarzy.

– Co? Zmusisz kalekę po przejściach, żeby harował w przychodni?

Skrzyżowała ręce na piersi. – Jeśli jesteś wystarczająco silny, żeby spacerować z ukochanym po parku, trzymając się z nim za rączkę i dając sobie buzi, to wystarczy ci też sił do pracy. Wilson wrócił ze zwolnienia trzy tygodnie temu. – House rzucił Wilsonowi spojrzenie mówiące „zdrajca”, podczas gdy Cuddy kontynuowała: – Ale skoro już wspomniałeś o kalectwie, możesz skorzystać ze sposobności i wybrać się na terapię, tak jak ci to radzę już od tygodni.

– Och, właśnie przypomniałem sobie o kilku wyjątkowo pilnych przypadkach, których historie czekają na moim biurku – odgryzł się House, powstrzymując się, aby nie zakląć. – Myślę, że powinienem zaraz pójść je obejrzeć. – Z tymi słowami pochwycił Wilsona za rękę i pociągnął go dalej wzdłuż ścieżki, ignorując wysiłki Cuddy, aby kontynuować tę wymianę zdań.

– Wiesz… to przypomina mi pewien dowcip, który dziś rano przeczytałem na stronie [link widoczny dla zalogowanych] – nadmienił Wilson niemal od niechcenia, gdy wchodzili do szpitala głównym wejściem.

House jęknął.

– Boże, przestań. Naprawdę usłyszałem już wszystkie kiepskie dowcipy, które byłem w stanie zdzierżyć. – Weszli do windy. – Cofam wszystko, co wcześniej mówiłem! Wolę już, kiedy mnie rozpieszczasz i trzęsiesz się nade mną, niż coś takiego. – Drzwi zasunęły się za nimi.

– Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego, zanim zostawiłeś mnie rano ze swoją nogą… – Wilson rzucił mu niewinne spojrzenie. – Swędzi już? Żartowałem…

Rozstali się pod drzwiami gabinetu House’a. Bezwiednie przebierając palcami po rączce laski, jej właściciel zapytał: – O której jedziemy do domu?

Wilson wzruszył ramionami.

– Około piątej. Zapukam do ciebie. Wpadniemy po coś do [link widoczny dla zalogowanych], dobra?

House niezgrabnie wyciągnął rękę w kierunku dłoni Wilsona i musnął jego palce. – Brzmi nieźle. – Po chwili przypomniał sobie, gdzie się znajdują, i szybko cofnął rękę. Wilson zachichotał; na ten dźwięk kąciki jego własnych ust uniosły się w uśmiechu.

Gdy House zamknął za sobą drzwi, poczuł się, jakby wracał do swojego gabinetu po zaledwie jednym dniu nieobecności. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak to zostawił. Może z wyjątkiem pokaźnej sterty akt, która rzeczywiście leżała na jego biurku.

Z jękiem zbliżył się do niego i usiadł. Jego wzrok padł na teczkę leżącą na samym wierzchu stosu. Nie przypominała wyglądem zwykłej szpitalnej dokumentacji i dzięki temu rzucała się w oczy. Zaciekawiony wziął ją do ręki i otworzył. Krew ścięła mu się w żyłach, gdy rozpoznał znajome pismo na gładkiej kartce papieru.

Doktorze House,

Najwyraźniej postanowiłeś być lepszym człowiekiem i partnerem dla doktora Wilsona, i tylko dlatego darowałem wam obydwu życie. Kompromisy nigdy nie były twoją mocną stroną, ale tym razem dokonałeś mądrego wyboru. Jeśli cokolwiek zaczyna sprawiać ci aż tyle bólu, najwyższy czas się tego pozbyć.

Powodzenia w twoim nowym życiu – ale pamiętaj, że będę niedaleko. Jeżeli kiedykolwiek wrócisz do starych przyzwyczajeń, w każdej chwili mogę odebrać ci swoją nagrodę.


Na odwrocie kartki przypięto coś biurowym spinaczem. House odczepił to i zorientował się, że trzyma w ręku polaroidową fotografię drzwi do swojego własnego mieszkania. Wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę, po czym z ponurym uśmiechem na twarzy zamknął teczkę i wcisnął ją w najgłębszy zakamarek szuflady.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bluesowa Nutka dnia Nie 11:11, 13 Wrz 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
oliwka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 190
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bo jak dwoje ludzi się kocha...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:59, 13 Wrz 2009    Temat postu:

I jedna chłopcy się pogodzili Szkoda mi Steve’a jak Wilson mógł mu zrobić coś takiego

Dziękuje za świetne tłumaczenie

Pozdrawiam i życzę dużo weny:)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez oliwka dnia Nie 22:00, 13 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzelika
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Gru 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:50, 13 Wrz 2009    Temat postu:

Łysy Steve? Och Wilson jak mogłeś coś takiego zrobić?
O niebywałej atrakcyjności tego fiku chyba nie muszę Ci pisać
Zasmuca mnie fakt, że to już koniec...Ale może jeszcze kiedyś uraczysz nas jakimś swoim nowym dziełem?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
HannahLove
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mieszkanko wśród własnych gwiazd :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:21, 18 Wrz 2009    Temat postu:

Perfect!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Muniashek
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 14 Paź 2008
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a stąd <-
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:20, 30 Wrz 2009    Temat postu:

Bluesowa Nutka, po pierwsze, wykonałaś wg mnie świetną robotę. Naprawdę.

Po drugie, czytając komentarze na temat tego fika i nie mając już czasu przy komputerze, w akcie desperacji wrzuciłam go na telefon i... Skończyłam czytać wczoraj o 1 w nocy. Niemal się popłakałam, wiadomo. To było... Straszne. Drastyczne. Tragiczne. Dramatyczne. Powalające z nóg...

Wzruszył mnie moment, gdy House całuje Wilsona w rękę, ten pierwszy raz Ale najbardziej mnie wzruszyło, kiedy Wilson'owi staje serce, a House piłuje tę nogę... Nie, to było okropne. Nie wiedziałam od początku, co on robi, a jak zrozumiałam...

Historia piękna, naprawdę. I jeszcze raz, brawa dla tłumaczki

Pozdrawiam, Munio.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dziaga
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 07 Gru 2008
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:30, 25 Lis 2009    Temat postu:

Świetny tekst, świetne tłumaczenie, świetne, świetne świetne! Nie mogę uwierzyć, że tak mało tu komentarzy... Fanfick skończyłam czytać dziś w nocy o 1:30 podejrzewam, ale byłam już tak zmęczona, że nie dałam rady skomentować i robię to teraz
Bardzo podobało mi się kminienie House'a nad chorobą Wilsona, nie jest to kolejny nudny tekst tylko coś z medycyną co jest wielkim plusem! Do tego uwielbiam crossovery a ten jest genilany.
Autorka zawarła w tekście dużo uczuć, kłótni pomiędzy Wilson'em i House'm i horroru czyli wszystko co najlepsze!
Tłumacz coś jeszcze bo widać, że masz do tego smykałke ;pp

Pozdrawiam,
Dziaga


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin