Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci [Z]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:25, 30 Paź 2011    Temat postu:

Cześć Tak, to znowu ja Wiem, żadna nowość

Już na samym początku, nawet obolały, sponiewierany, i cierpiący, ale widać, że dalej ten sam House I to w tobie uwielbiam Ok, nie tylko to ale prywatą polecę na gg albo przez telefon Co by się nie działo, to i tak zawsze jest ten sam House Super A wiesz po czym to wywnioskowałam? Po tym:

Cytat:
Miałem na głowie jakiś idiotyczny turban z bandaży. Musiałem wyglądać naprawdę debilnie.


To jest stary dobry House
To, że zapytał o swój stan też idealnie pasuje do House'a Zresztą, chyba każdy lekarz by tak zrobił Ja po RM też będę... jakby mi się coś stało... jakby Ta scena z Cuddy w ogóle wyszła ci po mistrzowsku Jest naturalna. Bez zbędnej słodkości i... czułości. Jest taka, jaka być powinna Ale to tylko moje skromne zdanie Skromne zdanie, przywitaj się *Dźga skromne zdanie, które jest skromne i wstydliwe i które w końcu mówi cześć* Szkoda mi Rachel. Ale to w końcu mała dziewczynka, która kocha tatę i przeżywa wszystko na swój sposób, prawda?

Dalej są wyobrażenie Rachel, które... myślę, że każdy czytający ją idealnie zrozumiał. Bo przecież, kto z nas nie marzy o czymś takim? Myślę, że wszyscy. Co prawda z wiekiem te wyobrażenia się zmieniają, ale zawsze pozostają Zamiast o rodzicach marzy się o idealnej pracy, samochodzie, własnej rodzinie, ale marzy. Zawsze marzy Zresztą, co ja ci będę mówić Słuchasz mnie w kółko to wiesz Dodam tylko, że świetnie ją rozumiem i kolejny raz przedstawiłaś coś naprawdę realistycznie, prawdziwie no i... pięknie Nie mogę pominąć przeprosin House'a, które... są w pełni uzasadnione Zuch z niego Ciekawe kogo łatwiej przepraszać... dziecko, czy dorosłą osobę?

No i mamy Cuddy Metafora ze wspólną drogą jest śliczna Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób A jak już, to nie zupełnie tak. Naprawdę ślicznie ci to wyszło. Nie wiem co jeszcze napisać... Wiesz, jak zawsze pisze śmieszny komentarz (starałam się, żeby ten taki nie był ) biorę metaforę i... dokładam do niej swoje trzy grosze Ale już tak nie zrobię. Nie dzisiaj Wiem, że na pewno musiałaś się nad nią napracować I wiesz co? Jeżeli mam rację, to wysiłek nie poszedł na marne, bo jest cudowna Fajny był tekst Wilsona, że już tym razem nie ucieknie Mam nadzieję, że na prawdę nie ucieknie i bez względu na finał, powalczy Aaa no i wiesz na co czekam Część świetna Czekam na więcej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:05, 09 Lis 2011    Temat postu:

Caskett Dziękuję Tobie bardzo

Blackzone Ojej, nawet sobie nie wyobrażasz jak cudownie mi się to czytało! Dziękuje Tobie bardzo za każde słówko, które mi tutaj napisałaś. Były szalenie miłe i jestem za nie bardzo wdzięczna Haha, na razie pomarnuję się tutaj, ale kto wie, może kiedyś pomarnuję się gdzie indziej Wiesz, miałam plany na bycie Mickiewiczem, potem na bycie Kingiem, ale pewnie zostanę sobą i ewentualnie napisze kilka artykułów do jakiegoś brukowca . Na dodatek pod pseudonimem Dziękuję raz jeszcze. Lubię pisać i cieszę się bardzo jak komuś sprawia przyjemnosć czytanie tego

LissLady Tak? Humor się poprawia? Haha, myślalam, że to raczej smutne, ale cieszę się, że Cię nie przygnębiam Do końcówki jeszcze trochę Dzięki wielkie

Oluś Pewnie, że House jest zawsze tym samym Housem Ej, wiesz, Twoje skromne zdanie przypomina mi troche Rysia xD Powinni się zaprzyjaźnić Własnie, Rysiu dawno nie gościł juz tu na forum pod swoim imieniem! Ech, stare dobre czasy, nie? Hahaha, jestem niemal zasmucona, że nie ośmieszyłaś mojej pracy i zostawilas metafory w spokoju Nigdy Ci nie wybaczę mostu z któregoś fika!!! Napracowałam się ale nad mostem też się wtedy napracowałam Rysiu przywiązal House'a więc nie ucieknie Dziękuje bardzo

Wiem, dziwnie długie, ale tak jakoś wyszło. Nie wiem czemu xD Znaczy domyślam się, ale... ok xD To będzie niezrozumiałe Mam nadzieję, że nie uśniecie. Miłego czytania


Rozdział 12


Ktoś zapukał o szklane okno sali, w której leżałem. Odwróciłem się w tamtą stronę. W drzwiach stał Wilson. Uśmiechał się niepewnie i najwyraźniej czekał, aż pozwolę mu wejść. Machnąłem głową w stronę niewygodnego krzesełka, które tak często zajmowała Lisa. James wszedł i usiadł na nim sadowiąc się wygodnie. Zaczął wpatrywać się w moją twarz i chyba nie do końca wiedział, co powinien powiedzieć. Przyznam, że nie zamierzałem mu tego ułatwiać, mimo że rozumiałem każdą powódkę, która nim kierowała.

- Jak się czujesz? – zapytał w końcu wygładzając fałdki, które pojawiły się na jego spodniach.
- A jak myślisz? – spytałem kąśliwie i skrzywiłem się z bólu, bo chciałem się trochę unieść w górę. Było mi niewygodnie, a skraj poduszki uciążliwie wbijał się w moje plecy.
- Pomogę ci – zaofiarował i wstał, żeby podnieść poduszkę i odpowiednio ją ułożyć. Nie pozwoliłem na to jednak.
- Poradzę sobie. Nie potrzebuję twojej łaski ani zainteresowania. – Nie wiedziałem jak jeszcze mógłbym go zranić i pokazać, że czułem się skrzywdzony.
- To nie jest łaska. – Mimo tego usiadł i zostawił moją poduszkę w spokoju. – Uważam, że teraz jest lepiej.
- Tak, jest wspaniale. Leżę połamany, obolały i rzygać mi się chcę.
- Przez leki. I wiesz, że nie o to mi chodziło. Lepiej, że Lisa o wszystkim wie. Teraz może ci pomóc, może być z tobą, wspierać cię i...
- Zdradziłem ją – przerwałem mu. Wpatrywałem się w sufit i za nic nie chciałem zobaczyć jego oczu.
- Co? – spytał ostro. Najwyraźniej był w szoku. Kątem oka zobaczyłem jak drapie się nerwowo po głowie.
- Słyszałeś, a ja nie będę powtarzał.
- Nie no, House, przecież...
- Oszczędź sobie, powiem jej. Tylko teraz kiepsko się czułem i nie miałem na to siły. Ale już mi lepiej. Powiem jej jak przyjdzie sama.
- Zwariowałeś?! – Spojrzałem na niego zdziwiony. – Nie możesz jej powiedzieć. Co to niby zmieni? Tylko będzie jej przykro i przez resztę życia będzie o tym pamiętała.
- Ty nie jesteś normalny – stwierdziłem patrząc na niego jak na kretyna. – Raz każesz mi mówić, innym razem nie mówić. Żeby cię słuchać trzeba mieć anielską cierpliwość.
- Bo tamto to było co innego. Co ci w ogóle strzeliło do łba?
- To przez ciebie. To wszystko twoja wina.
- Moja? – Najwyraźniej zbiłem go z tropu, bo zdziwił się bardzo i posłał mi pytające spojrzenie.
- Tak, bo gdybyś nie wypaplał wszystkiego to do niczego by nie doszło.
- No nie. – Uderzył dłonią w swoje udo. – To jest twoja wina, rozumiesz? I jedno, i drugie to twoja wina i czas najwyższy żebyś to pojął. Czy ty nie umiesz się przyznać do winy nawet gdy... – Zrobił zmieszaną minę. Zamiast dokończyć zdanie spuścił wzrok w dół i zaczął oglądać swoje dłonie.
- No powiedz. Skończ to, co zacząłeś. Nie ma w tym nic nowego, prawda? Nawet, gdy umieram. – Patrzyłem na niego, ale on nie do końca zdawał się to dostrzegać. – Bo w końcu umieram. Czyli nawet, gdy to robię to nie potrafię przyznać się do winy.
- Nawet, gdy tutaj leżysz. To chciałem powiedzieć. – Spojrzał mi w oczy. Uśmiechnąłem się ironicznie.
- Obaj wiemy, co chciałeś powiedzieć, ale to nie jest ważne. Chyba umiesz nazywać rzeczy po imieniu? To twoja praca.
- Nie jestem teraz w pracy – powiedział na pozór pewnym tonem, ale usłyszałem w nim lekką nutkę niepewności, a może nawet strachu.
- Lekarz zawsze jest lekarzem. Zawsze jesteśmy w pracy. – Spojrzał mi w oczy, ale nic nie odpowiedział. Wzruszyłem ramionami. – Taki zawód. Kupisz mi frytki? Tylko z ketchupem i solą. Te szpitalne jedzenie jest wstrętne, a Cuddy każe mi jeść te nieosolone papki.
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- W piątek cię wypisują...
- Nie zabiorę cię do lunaparku!
- Nie kpij. – Zabrzmiało to na tyle poważnie, że się przymknąłem. – Wypiszą cię i chcę, żebyś zmienił piętro.
- Zmienię. – Wilson uśmiechnął się i wydawał się być z siebie zadowolony. – Zjadę piętro niżej na mój oddział diagnostyki.
- House!
- Co znowu? – Zrobiłem oburzoną minę. Słowo daję, temu człowiekowi wiecznie się coś nie podobało.
- Wjedziesz piętro wyżej. Na onkologię. Dostaniesz osobną salę z telewizorem i kablówką.
- I może jeszcze własną miskę do rzygania? – Prychnąłem i odwróciłem głowę w drugą stronę. – Mówiłem ci, co o tym wszystkim myślę.
- A ja mówiłem ci, co ja o tym myślę. I Lisa. Pojedziesz tam. Pytanie, czy dobrowolnie, czy raczej odwrotnie?
- Nie możecie trzymać mnie tam siłą.
- Wybacz, ale nie wyglądasz na kogoś, kto zdoła przede mną uciec. – Spojrzał kpiąco na moje opatrunki, a ja przekląłem w duchu.
- Masz zamiar mnie zmusić? Przykuć do łóżka, postawić ochronę pod drzwiami, podać jakieś środki zwiotczające mięśnie, żebym się nie wyrywał?
- Jeśli będzie trzeba to tak. – Zobaczyłem w jego oczach to, co tak nie często miałem okazję oglądać – desperację. Wiedziałem, że przegrałem tę bitwę, może nawet i wojnę. Nie miałem siły uciekać, kłócić się, prosić. Chciałem leżeć i mieć spokój. Chciałem, żeby nie bolało. Chciałem, żeby byli przy mnie. Bałem się. Tak bardzo sie wtedy bałem.
- To kiedy przyniesiesz te frytki? – zapytałem tylko licząc, że z moich oczu nie szło odczytać emocji, które szalały w moim wnętrzu.
- Jesteśmy z tobą. – Położył dłoń na mojej ręce. Nie powiem, było to całkiem sympatyczne, ale nie mogłem sobie pozwolić na takie przedstawienie. Wyrwałem dłoń.
- Nie przystawiaj się. Chcę tylko frytki. – Wilson uśmiechnął się tak, jakby przypomniał sobie stare czasy.
- Zaraz ci przyniosę.

* * *

Od samego początku wyobrażałem sobie, że będę w piekle. Oczywiście zakładając, że się myliłem i po prostu wszystko się nie skończy. Gdyby tak było, gdyby na prawdę było coś PO, to trafiłbym do piekła. Nie czułem się dobrym człowiekiem. Kłamałem, oszukiwałem, raniłem. Byłem wredny, nie pomagałem innym, uważałem się za Boga. Zawsze robiłem to w imię większego dobra, ale czy ma to znaczenie? To i tak było tylko moje dobro. Tak samo jak to jest mój świat i moja śmierć. I będzie moje piekło. Byłem ciekaw jak wygląda takie miejsce. Czerwone? Czarne? Z diabłami, które mają rogi i ogonki? Dusze gotujące się w wielkich kotłach? Nie, myślę, że nie. Dla mnie to po prostu normalny świat. Pełen kłamstw i tajemnic. Świat, w którym wyrządza się innym krzywdę, a zapomina o niesieniu pomocy. Czy to już teraz mój świat? Chyba nie byłoby mi zbyt dobrze w raju. Chociaż... może bez bólu. Życie bez bólu.

- Cześć. Co się tak uśmiechasz? – Potrząsnąłem lekko głową, żeby skupić się na rzeczywistości i spojrzałem na mojego gościa.
- To już nie można się uśmiechnąć? – Wilson zaśmiał się krótko, choć nie wiedziałem, co go rozbawiło.
– Jak się czujesz? – Wzruszyłem ramionami. Byłem na nich wszystkich obrażony. Która już była godzina? Wieczór... – Wpadłem na chwilę. Wieczorem gram w karty. Szkoda, że cię nie będzie. Pamiętasz jak fajnie się kiedyś razem grało? – Uśmiechnął się jakby nigdy nic.
- Tja – odpowiedziałem krótko.
- Co jesteś taki nie w humorze?
- Raz przeszkadza ci, że się uśmiecham, za chwilę, że nie mam humoru... Odczep się.
- Jesteś na mnie zły? – Uniósł brwi w górę i spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nie – odburknąłem, ale wydawało mi się, że mój ton doskonale pokazywał, że skłamałem. O to mi właśnie chodziło.
- To super, że nie. – Znowu się uśmiechnął, a ja spojrzałem na niego już skrajnie oburzony. Z ożywieniem opowiadał mi o tym, kogo zaprosił do siebie na grę w karty, a we mnie się gotowało ze złości. – No i Tom mówił, że nie może, bo coś mu wypadło w pracy, czy coś w tym stylu. No, ale go namówiliśmy i jednak przyjdzie. Później jest mecz tej drużyny, którą tak lubisz, ale... oj, chyba nie masz tu tego kanału. No trudno, napiszę ci, jaki był wynik. – Nie patrzyłem mu w oczy. Wbiłem wzrok w ciemne okno i starałem się go nie słuchać. Marzyłem, żeby już sobie poszedł i żebym nie musiał go oglądać. – House, słuchasz mnie? Chcesz znać wynik?
- Nie.
- Oj tam, na pewno chcesz. Ładne gwiazdy, co? Tak się na nie patrzysz. – Zerknął na zegarek. – Ooo, już strasznie późno. Muszę się zbierać. – Podniósł się z krzesła i założył brązowy płaszcz. – Trzymaj się, House. Jakby co, to dzwoń.
- Okej – odburknąłem tylko. Wilson uśmiechnął się po raz kolejny, czym niesamowicie mnie irytował i ruszył w stronę drzwi. Po chwili zatrzymał się.
- Kurcze, zapomniałem! – Odwrócił się w moją stronę, a ja mimowolnie poczułem się lepiej i cała złość ze mnie wyparowała. – Miałem zaprowadzić cię do pielęgniarki, żeby pobrała ci krew. – I w tym momencie miałem ochotę mu przywalić, ale przez te jego lekarstwa nie miałem na to siły.
- A sama nie może tu przyjść?
- Nie, woli, żeby przywieść cię do gabinetu.
- Jestem chory. Niech sama przyjdzie. Pierwsze słyszę, żeby to pacjent musiał lecieć do pielęgniarki, a nie na odwrót.
- House, nie rób scen. Zawiozę cie do niej, a ktoś cię potem odwiezie. Obiecałem jej. Jest strasznie zalatana.
- Nie więcej czasu jej zajmie jak będzie musiała pchać wózek ze mną, aż tutaj? – zapytałem kpiąco i spojrzałem podejrzliwie na Wilsona. – Co ty kombinujesz?
- Ja? Nic! Co ty znowu wymyślasz? Obiecałem Kate, że przywiozę cię do niej, żeby mogła ci pobrać krew. To chyba jeszcze nie zbrodnia?
- Jestem zmęczony. Nigdzie nie idę. – Ułożyłem się wygodniej na poduszkach i przykryłem szczelniej kołdrą. Nadal byłem bardzo obrażony i to nie tylko na Wilsona.
- Idziesz. – Chwycił wózek stojący w rogu pokoju i podprowadził go aż do mojego łóżka. – Proszę. Wstawaj.
- Już się nie śpieszysz? – zapytałem kpiąco, robiąc głupią minę.
- Śpieszę. Dlatego, proszę, wstawaj i siadaj. Pomogę ci. – Stanął tak, żeby podtrzymać mnie za ramię. Westchnąłem ciężko i wypowiadając nieprzyzwoite wyzwiska pod adresem pielęgniarek usadowiłem się na wózku. – No. I to było takie trudne? – spytał popychając wózek w stronę drzwi, a potem korytarzem, na którym kręcili się już jedynie pojedynczy lekarze i pielęgniarki.
- Już nikt nie może nikogo odwiedzać o tej porze, nie?
- Teraz? – Wyobraziłem sobie jego minę i znów mnie wkurzył. – Nie, już za późno. Pacjenci na tym oddziale muszą dużo wypoczywać.
- A on ma gościa. – Wskazałem za szklaną szybę jednej z sal, którą właśnie mijaliśmy. Na łóżku leżał starszy mężczyzna, zupełnie łysy i wychudzony. Obok siedziała drobna kobieta i opowiadała mu coś z uśmiechem na twarzy. Trzymała go za rękę.
- Bo niektórzy... nieraz trzeba zrobić wyjątek. Niektórzy potrzebują gości częściej niż inni. To nie jest normalny oddział, House.
- Widzę, umierająco chorzy muszą się fatygować do pielęgniarki, bo tej się nie chce ruszyć tyłka – powiedziałem kąśliwie i położyłem głowę na ręce, którą opierałem o poręcz wózka.
- House! – I znów ten oburzony, karcący ton. Przez pół życia go słyszałem. Słowo daję, przez pół życia! Odkąd go poznałem. Gdy zauważyłem, że zbliżamy się na miejsce zrobiło mi się dziwnie smutno i samotnie. To już nie była sama złość, ale złość i poczucie opuszczenia.
- Wilson? – Mruknął na znak, że mnie słuchał. – Serio zapomniałeś?
- O czym? – Zrobiło mi się przykro, ale postanowiłem się nie poddawać.
- O moich urodzinach. I Cuddy też nic nie mówiła. Nawet Rachel – powiedziałem cicho i od razu zrobiło mi się głupio. Stary facet jęczy, bo jego rodzina i przyjaciel zapomnieli mu złożyć życzenia. – Nie, wiesz, nieważne. Zapomni. Gdzie ta pielęgniarka?
- Może poszła coś zjeść do stołówki. – Było mi źle, że mimo wszystko nie odpowiedział, ale przyrzekłem sobie nie wracać do tego. – Pójdźmy tam. Oddam cię w dobre ręce.
- Stołówka jest już nieczynna. Zostaw mnie tu. Przyjdzie, zrobi, co ma i wrócę do łóżka. – Wilson jednak nie zważał na moje protesty i pchał mnie w stronę stołówki. – Czy ty jesteś głuchy? Stołówka jest nieczynna.
- Może akurat będzie otwarta.
- Taaa, a w czwartek wpadnie do mnie Królewna Śnieżka z jej krasnoludkami.
- Nie musisz być taki sarkastyczny.
- Jak widać muszę. Nie moja wina, że mnie denerwujesz – poskarżyłem się i założyłem rękę na rękę jak obrażony pięciolatek. Po chwili zacząłem mocno kaszleć. Na tyle mocno, że Wilson zatrzymał się i podał mi chusteczkę. Wyplułem na nią ślinę zmieszaną z odrobiną krwi. James popatrzył na to ze smutkiem w oczach, ale zanim zdążyłem to zarejestrować uśmiechnął się do mnie pocieszająco.
- Możemy jechać dalej? – Wytarłem sobie usta drugim końcem chusteczki.
- Tak. Choć nie ma, po co.

Przejechaliśmy ostatnią prostą i dotarliśmy do stołówki. Tak, jak przewidziałem była zamknięta. Nie powstrzymałem się przed wymownym spojrzeniem rzuconym w stronę Wilsona. Ten jednak nic sobie nie robił z tego, że przyjechaliśmy tutaj na próżno. Wyciągnął z kieszeni płaszcza srebrny kluczyk i przekręcił zamek w drzwiach. Na moje pytające spojrzenie uśmiechnął się tajemniczo i pchnął drzwi. Po chwili wprowadził mnie do ciemnego pomieszczenia. Gdy chciałem pytać, co my właściwie robimy i po co wjechaliśmy do ciemnej i zamkniętej na cztery spusty stołówki oślepiło mnie nagle zapalone światło i głośny okrzyk „Wszystkiego najlepszego”. Na stole stał tort czekoladowy z ustawionymi świeczkami, które płonęły wesołymi języczkami ognia. Do krzeseł ktoś poprzywiązywał balony. Nad udekorowanym stolikiem wisiał transparent z koślawym napisem „Szczęśliwych urodzin”. Ktoś obrzucił mnie jakimiś idiotycznymi, kolorowymi serpentynami, konffetti czy czymś innym robiącym niepotrzebny bałagan. Kilka osób rzuciło mi się na szyję i wycałowało składając życzenia, kilka skinęło głowami z oddali. Wilson stał nade mną wyraźnie z siebie dumny.
- Myślałeś, że zapomnieliśmy? – zapytał, gdy większość tych oszołomów zajęła się paluszkami i krakersami. Spojrzałem na niego obrażony.
- Nienawidzę niespodzianek – syknąłem i udałem naburmuszonego. Wilson roześmiał się. – Gdzie Cuddy? I Rachel?
- Mają niespodziankę. – Uśmiechnął się tajemniczo i wskazał na drzwi.
- Czy ja już mówiłem, że nienawidzę... – Odwróciłem się, a w drzwiach zobaczyłem moją żonę, córkę i... Benjamina? – niespodzianek? – To bydle, ledwo mnie dostrzegło, galopem ruszyło w moją stronę i wielkimi łapskami wskoczyło na moje kolana, poczym wylizało mi całą twarz. Cały czas próbowałem go odtrącić, ale nie miałem siły, a Ben wydawał się ucieszony. W końcu zlazł na podłogę.
- Tęsknił za tobą, tatusiu – powiedziała Rachel i pochyliła się nade mną, żeby cmoknąć mnie w policzek. – Wszystkiego najlepszego. – Wręczyła mi małą paczuszkę niezdarnie zapakowaną w czerwony papier i przewiązaną wstążką.
- Co to? – spytałem i obejrzałem paczuszkę.
- Prezent. Otwórz – poprosiła i uśmiechnęła się zachęcająco. Odwiązałem wstążeczkę, rozerwałem papier i zobaczyłem małą szkatułeczkę. Otworzyłem ją, a w środku leżał niewielki, błyszczący kamyszek na łańcuszku.
- Co to? – Spojrzałem na nią pytająco, równocześnie podnosząc prezent w górę, aby obejrzeć go w świetle.
- Amulet – odparła z uśmiechem. – Gdy będziesz chciał mieć nas blisko to wystarczy, że go potrzymasz, a my przy tobie będziemy. I ma odstraszać zło. Żeby nic złego ci się nigdy nie stało.
- Dziękuję – mruknąłem i uściskałem ją mocno. Zaraz potem odeszła ode mnie, żeby dać Benowi miskę wody. Obserwowałem ją chwilę, aż w końcu zniknęła mi z oczu w tłumie gości. Poczułem, że ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu. Podniosłem wzrok w górę i zobaczyłem Cuddy. Uśmiechnąłem się mimowolnie. – Cześć.
- Cześć. – Nachyliła się i pocałowała mnie w usta. – Wszystkiego najlepszego.
- Ty jesteś najlepsza. – Znów ją pocałowałem. – Nie znoszę niespodzianek.
- Wiem. – Zaśmiała się. – To pomysł Rachel i Wilsona. A ja musiałam to z nimi przygotować. I upiekłam tort.
- Da się to zjeść? – zapytałem, spoglądając na wypiek z powątpiewaniem. Ktoś zdmuchnął za mnie świeczki. Cuddy uderzyła mnie karcąco w ramię. – Ała! Wiem, że jest pyszny. Lubię go.
- Dlatego go upiekłam. Musimy tam zaraz iść, bo inaczej nie załapiesz się nawet na jeden kawałek.
- Co to za sępy się tutaj zleciały? – spytałem obrzucając zgromadzone towarzystwo wzrokiem.
- Twoim znajomi. Ze szpitala i w ogóle.
- Nie znam ich.
- Ale oni znają ciebie.
- Więc przyszli na te ostatnie urodziny...
- Przestań. – Zmarszczyła brwi. Widziałem, że się martwiła.
- Przepraszam. Dzięki za to. – Wskazałem głową w stronę wesołej zabawy.
- Nie ma za co. Kocham cię. – Uśmiechnęła się i pogładziła mnie po policzku.
- Wiem.
- Nigdy bym cię nikomu nie oddała.
- Byś spróbowała – odparłem, udając oburzenie. Cuddy zaśmiała się.
- Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
- To chyba... źle.
- Nie wiem, czy umiałabym żyć bez ciebie.
- Umiałabyś. – Ścisnąłem jej rękę i pogłaskałem kciukiem wierzch jej dłoni. – Naucz się tego. Proszę. Dla siebie i dla Rachel. Dla Wilsona. No i dla tego bydlęcia. – Cuddy parsknęła śmiechem i wytarła łzę z kącika oczu. – I nie płacz, nie ma po kim.
- Po tobie – jęknęła i przytuliła mnie. Czułem, że jednak trochę płakała. Objąłem ją delikatnie.
- To może zjemy ten tort, co? Bo chyba spadł ci poziom cukru, że taka beksa się z ciebie zrobiła. – Lisa puściła mnie i odsunęła się kawałeczek. Jej oczy zalśniły od kilku łez, które uroniła, ale uśmiechała się promiennie. Mimo swoich lat wyglądała uroczo. Pomachała potakująco głową.
- Tak, chodźmy zjeść trochę masy czekoladowej.
- Ja wolę marcepanowe ozdoby. – Mrugnąłem do niej, co wywołało kolejny uśmiech na jej zasmuconej twarzy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackzone
Internista
Internista


Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:49, 09 Lis 2011    Temat postu:

Szpilko, tylko ja tak chyba potrafie, czytac twoj fik w lozku z telefonem w reku i na telefonie. tutaj wydaje sie znacznie dluzszy

Co do twojej odpowiedzi... Chcesz byc dziennikarka? Bede miala konkurencje? Jak zawsze swietna czesc. Naj naj. A to dlatego, ze nie moge powstrzymac swoich kanalikow lzowych zawsze, gdy czytam kolejne czesci. Znow sie poryczalam. Dzieki za Wilsona w tej wlasnie postaci, w ktora go tutaj ujelas. To swietny gosc! Ale wiesz co, najbardziej ujelas mnie ostatnimi slowami Huddy. To bylo przepiekna I choc cala ta "tajemnicza" impreza urodzinowa nie za bardzo pasuje do House'a, to niezmiernie mi sie podobalo.

Pozdrowienia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 9:58, 10 Lis 2011    Temat postu:

Hej :D Powinnam się uczyć w tym momencie skali Glasgow, która w przyszłości pomoże mi ustalić ocenę świadomości pacjenta, bo na 13:30 mam zajęcia z... wiesz kim :lol: :lol: :lol: Ale skala nie zając, nie ucieknie :lol: Poza tym pacjenci z 3 punktami w tej skali też nie więc... :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: Właśnie ja nie wiem co się ze mną dzieje, że nie interpretuje tych pięknych :hilson: metafor na swój szaleńczy sposób :lol: Może mam 3 punkty w skali Glasgow :lol: Wracając do tematu :D Męczyłam cię, męczyłam i wymęczyłam piękną, długą część xD :) Zdolniacha ze mnie xD No i mam dar przekonywania :lol: Więc teraz ładnie ją skomentuje ;>
Biedny Wilson :D Ale ja mu się nie dziwię ;) Chociaż... w końcu House jest trochę większą kaleką więc walnąć, to by mu nie walnął xD A House się czepia :lol: Jako światowej sławy diagnosta powinien wiedzieć, że jak mu się chce ZWRACAĆ (patrz jaka grzeczna jestem :lol: ) jest obolały i połamany, to nic mu nie jest :lol: Co z niego za lekarz?! ;) Musiał się wygadać? Już prawie zapomniałam, że miał chwile słabości i myślał nie tą częścią ciała co powinien... :foch: I właśnie!! Nie może jej powiedzieć!! Nie może!! No to Wilsona poniosło... smutny ten kawałeczek ale widzę, że frytki to najlepsze lekarstwo na całe zło i wszystkie smutki :D Myślę, że powinny być refundowane przez NFZ :lol: i mi zrobiłaś na nie ochotę :lol: Tak! Wilson wygrał, Wilson wygrał :jump: *odstawia taniec radości xD* (Shakire zostawiam tylko dla ciebie ;) ) Oooo jakie refleksje ;) Co prawda nie wierzę w ani jedno, ani drugie ale... jakby pogdybać, to myślę, że mimo wszystko miałby szansę zostać wrednym aniołkiem ;) Jakby nie patrzeć, to zrobił wiele dobrego :D ( złego też ale umierającemu się nie wypomina :lol: ) Więc myślę, że jednak zostałby aniołkiem :) Oooo i jaka niespodzianka ;) A już myślałam, że kochany, dobry Wilson zamienił się w potwora i będzie go tak męczył jak to się będzie świetnie bawił i męczył... A tu proszę :D Współpracowała z Małą i świetnie im to wyszło :D Jestem z nich dumna :D W ogóle, to on marudzi i jest niezdecydowany jak kobieta w ciąży :lol: Może on jest w ciąży? :hmm: *przeklina pod nosem, że położnictwo z ginekologią ma dopiero na trzecim roku xD* Najpierw źle, że nikt nie pamięta. Później źle, że niespodzianka :foch: Cały House :D I to urocze nazewnictwo gości :lol: Oooo i nawet psisko złożyło swoje życzenia ;) No to mamy komplet :lol: I prezent :D Rachel jest kochana :love: No i końcowa rozmowa z Cuddy :love: Jest świetna :) :love: Taka... niby zwyczajna, a jednak poruszyła ważne tematy :) I jak sobie pomyślę, że to... no wiesz :D To jestem z nas dumna xD Bardzo fajna część :D Pokazująca, że dobre i fajne chwilę pojawiają się w życiu tak o... mimo wszystko :) I że pomimo tego całego nieszczęścia, to można chociaż na chwilę zapomnieć. Na momencik nie pamiętać i dobrze się bawić i mieć nowe wesołe wspomnienia :D Świetnie ci wyszła :hilson: To teraz znowu zaczynam ci marudzić, czy piszesz ;) Pozdrawiam, czekam i kocham :hilson:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 13:28, 30 Lis 2011    Temat postu:

Tak, to ja. Proszę nie regulować odbiorników
Nie było wyjścia, w końcu musiałam się tutaj pojawić. U cudownego pisarza, mistrza opisów i niezwykłego kreatora fikowej rzeczywiśctości, u autora, którego można czytać bez końca, nawet, jeśli nie jest się wielbicielem mrocznej strony. Po prostu nie sposób odmówić sobie tej przyjemności
Szpiluś, Szpiluś, Szpiluś... i co ja mam Ci powiedzieć, że znów pięknie, że masz talent, jak stąd do końca świata? Nie wiem, pewnie te pochwały i zachywty już nie robią Tobie większego wrażenia, bo jak zauważyłam ciągle je słyszysz, ale należą Ci się, bez dwóch zdań. Właśnie po tym chyba poznać Mistrza, że każda część mu wychodzi, że cokolwiek napisze jest na najwyższym poziomie, mi naprzykład jedna część wyjdzie lepiej, inna gorzej, i tym się różnią Ci którzy lubią pisać, od tych którzy lubią i potrafią Ty bez wątpienia jesteś w tej drugiej grupie Naprawdę możesz być z siebie dumna, bo sprawiłaś, że taki wielbiciel wszystkiego co słodkie, naiwne i dobre, jak ja, kocha tą Twoją mroczną twórczość całym sercem. Właśnie doszłam do wniosku, że ze mną i Twoim wenem jest trochę jak z Huddy Czasem równie mocno kocham i nienawidzę. Choć częściej kocham, właściwie to całym czas kocham, tylko czasem nienawidzę, ok, chyba sie pogrążam Ogólnie kocham i ubóswiam, ale... na Boga 9 część, jak mogłaś?! To jest tego idealny przykład, bo jest cholernie opisowa, plastyczna, wykonanie jest przepiękne i nawet mimo tego że z całych sił starałam się pominąć pewien fragment, to nie potrafiłam. Oto co robisz z czytelnikiem, moja droga. Wciągasz i nie pozwalasz odejść dopóki nie doczyta do ostaniej kropki, a potem chce więcej. Za to należą Ci się pokłony
Powiem Ci, że z tego fika mogłaby być niezła książka. Jest ciekawa historia, finału jeszcze nie znamy, ale jest to coś głębszego, jest dużo akcji, ciekawi bohaterowie, pięknie to prowadzisz, to jest jak podróż, pełna emocji, super. Ja bardzo bym chciała, by taka książka wpadła w moje ręce.
Co do tej 9 części jeszcze, to za jedno jeszcze należy Ci się pochwała, za odwagę w kreowaniu rzeczywistości i bohaterów. Nie bawisz się w półśrodki, nie wygładzasz nierówności na ścieżce życia (co np ja bardzo lubię robić ) piszesz, nie bojąc się uchylić rąbka szarej rzeczywistości, a jeśli chodzi o głównego bohatera, to jesteś tu pisarzem, który oddaje go najlepiej, najwierniej, najbardziej kanonicznie, brawo!!!
Kolejne części, tylko udowadniają to, że jak już masz pomysł to nic Cię nie zatrzyma w jego realizacji, masz plan i go realizujesz, takie mam przynajmniej wrażenie. Mnóstwo perełek, fragmentów, które czytałam więcej niż raz
"I co teraz? Mam tylko ten błękit pod powiekami. Może jednak kochałam go zbyt mocno. Za bardzo by z nim być. Bo on na to nie zasługiwał, prawda? Obrażał, poniżał, krzywdził. Potrafił słowem wbić sztylet w serce, a potem, zamiast zlitować się widząc cierpienie w moich oczach, przekręcić go w jeden bok… później patrząc na łzy w drugi… dostrzegając już niemal fizyczny ból pociągnąć go w dół. Gdy leżałam zwinięta w kłębek, obdarta z wszelkiej godności i jakiejkolwiek obrony wyjmował sztylet. Patrzyłam na niego z wdzięcznością… do cholery… mimo wszystko nadal z pewną… nie, nie z pewną, z wielką dozą miłości. I w tych chwilach, w czasie, których sztylet leżał na stoliku obok nas, całkowicie niewykorzystany nabierałam przekonania, że jeszcze może się nam ułożyć. Przecież on może być inny, jeśli zechce. Tylko, że równocześnie wiedziałam, że on nie chce. Wiedziałam o tym, aż nazbyt dobrze, gdy znów patrzyłam na niego z cierpieniem, łzami, bólem… a on przekręcał ten sztylet. Kręcił nim w kółko tak, jakby chciał nakręcić pozytywkę i posłuchać jakieś ślicznej melodii. Mógł usłyszeć tylko mój szloch. Nic więcej. Jedynie cichutki płacz. Ta pozytywka działała tylko w ten sposób." - o tym mówię
Co jeszcze...
Bardzo podoba mi się ta relacja. House - Rachel. Nie wiem dlaczego, bo nie jest ona u Ciebie taka typowa, ciepła i wesoła jak uwielbiam, np u Oli zawsze taka jest ale Ty potrafisz zachwycać inaczej, i to komplement
Z każdą częściej robi się coraz smutniej, jakoś mam wrażenie, że coś się stanie, coś ucieka, coś się kończy. Przeżywam to, bo boję się mieć nadzieję, bo znam Twego wena, ale czytam cały czas z wielką przyjemnością.
Więc pisz proszę, niech będzie nawet mrocznie, ale pisz i zachwycaj nas bez końca

Buziaki, Mistrzu


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Śro 13:38, 30 Lis 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:29, 13 Sty 2012    Temat postu:

Blanckzone Dzięki śliczne Może i impreza nie pasuje do House'a, ale w końcu nie on ją wymyślił i zrobił, prawda? Mam nadzięję, że jesli skusisz się na czytanie dalej to nie będziesz juz musiała płakać PS U mnie dziennikarstwo jest jednym z pomysłów, ale to sie jeszcze zobaczy

Oluś Ha;> Ale tej części nie wymęczyłaś. Sama ja napisałam bez przymusu I jakże piękną i długą wypowiedz stworzyłaś. Dziekuję Ciekawa jestem czy ta część też ci się spodoba W sumie nic się tu nie dzieje Zresztą jak znajdziesz czas to sama zobaczysz Dziekuję i w ogóle

Lisek Nawet nie wiesz jak miło było mi Cię tutaj zobaczyć Jak zwykle mnie przeceniasz. Mówię Ci to chyba za każdym razem, ale taka jest prawda Jednakże bardzo miło jest mi słyszeć te wszystkie pochwały od Ciebie Książki nie mam. Wszystko przede mną Lubię pisac o relacjach House'a z jakimś dzieckiem. Wtedy House jest zwykle średnio wiernym Housem, ale trudno sie powstrzymać Mam wrażenie, że tutaj tez nie jest zawsze do końca Housem. Przynajmniej nie dla mnie, ale niech taki sobie będzie I to mroczne pisanie faktycznie do mnie pasuje, haha xD Nie moja wina, że mam jakąś zrytą psychikę i dla mnie takie rzeczy pisze się najfajniej Dziekuję za każde słowo i pochwałe To bardzo miłe i ważne dla mnie Pozdrawiam


Rozdział 13


Ostatnio doszedłem do wniosku, że umieranie wcale mi się nie podobało. Czułem się fatalnie, miałem może procent szansy na to, że uda mi się przeżyć. Zaczynały mi przeszkadzać bardzo różne myśli. Dziwne myśli. Od kilku dni dręczyło mnie, że któregoś dnia nie wstanę z łóżka i nie zjem śniadania. Albo, że zasnę i już się nie obudzę. Że nie będzie już kolejnego dnia, ani kolejnego wieczoru. Martwiłem się, że nie będę stary, nie będę cierpiał na reumatyzm, nie będę łykał leków na serce. Nie zobaczę więcej wiosny, lata, jesieni ani zimy. Nie przekonam się, jaką suknie Rachel ubierze na ślub. Jakiego debila znajdzie sobie za pierwszego chłopaka, kto pierwszy ośmieli się ją dotknąć. Nigdy więcej nie przypalę obiadu, nie przesolę ziemniaków, nie pokłócę się z Cuddy, nie wkurzę na Benjamina. Ben nie zje moich nowych butów, nie zajmie mojego miejsca na kanapie, nie wydam swojej pensji na żarcie dla niego. Nie będę całował Cuddy, nie zmienię jej złośliwie kanału w telewizji na inny, który wcale mnie nie interesuje, nie zażyczę sobie kanapki z żółtym serem i ogórkiem. Wilson nie będzie mi prawił kazań, nie ukradnę mu obiadu, nie wproszę się do jego gabinetu bez pozwolenia, nie włamię mu się do domu, żeby podrzucić damską bieliznę.

Trzymałem w dłoni komórkę, co chwilę dusząc pierwszy lepszy przycisk, aby sprawdzić, która była godzina. Cuddy już od kilku dni nie miała czasu pójść do zegarmistrza żeby wymienił mi baterię w moim zegarku, co doprowadzało mnie do szału. Właśnie, dlatego wpadłem na pomysł, żeby wysłać tam Wilsona, który zawsze znajdował czas na moje zachcianki i na całe szczęście je finansował. Teraz jednak spóźniał się i to w dodatku już całe trzynaście minut, co moim skromnym zdaniem było całkowicie niedopuszczalne. Postanowiłem wysłać mu uroczego SMS-a o inteligentnej treści, która brzmiała: foch. Uważam, że jest to krótkie i dość treściwe, więc w zależności czy była 14.15, czy 14.16 tworzyłem z tym słowem zdania typu: mam focha, duży foch, ogromniasty foch, foch skaczący na jednej nodze. To ostatnie wymyśliłem widząc jakiegoś pana, który zapewne złamał nogę, bo spacerował po korytarzu na jednej nodze opierając się na dwóch kulach.. Po wysłaniu wiadomości wpadłem na pomysł, że gościu miał w sumie trzy nogi, więc dopisałem „Foch skaczący na trzech nogach. PS. Przedtem mi się pomyliło.” Zerknąłem ponownie na godzinę i westchnąłem ciężko. Chciało mi się pić. Myślałem nad tym chwilę próbując się przekonać, że wcale nie jestem spragniony i spokojnie mogę poczekać na Wilsona. Niestety nie udało mi się siebie do tego przekonać. Uniosłem się z poduszek wkładając w to całą siłę jaka mi pozostała i usiadłem. Oddychałem chwilę w bezruchu czekając, aż moje serce wróci do normalnego rytmu. Uznałem, że żałosny jest fakt, że męczy mnie siadanie. W tym momencie pół metra dzielące moją dłoń od szafki, na której stała szklanka z wodą wydawała mi się całymi kilometrami. W końcu zebrałem się w sobie i wygiąłem się, żeby dosięgnąć do stolika. Chwyciłem szklankę i uniosłem ją w górę. Z niewiadomych przyczyn wydała mi się okropnie ciężka. Zdecydowanie zbyt ciężka by móc ją przenieść tak daleko. W pewnym momencie wyślizgnęła mi się z dłoni i z głuchym trzaskiem rozbiła się o linoleum. Kropelki wody ochlapały mi dłoń.

- Niech to szlag – zakląłem pod nosem i spojrzałem w dół. Na podłodze leżały resztki szklanki, a ja nadal nie miałem w ustach choćby kropelki jakiegoś napoju.
- Co się stało? – W drzwiach stał Wilson i wpatrywał się to we mnie, to w resztki mojej szklanki.
- Nie uwierzysz – odparłem kładąc się w końcu na poduszkach i wzdychając z ulgą. Czułem, że jestem blady i zmęczony. – Zbiła się.
- Widzę. Czemu? – Podszedł w moją stronę, ale zatrzymał się przed bałaganem, który narobiłem. W tym momencie do sali weszła pielęgniarka.
- Stało się coś? – Jej spojrzenie padło na szkło. – Ooo. – Podrapała się z roztargnieniem po głowie. – Posprzątam. Tylko pójdę po zmiotkę i ścierkę. – Wyszła zanim zdążyliśmy zaprotestować. Brakowało mi tu jeszcze jęczącej pielęgniarki.
- Stało się coś?
- Powtarzasz słowa pielęgniarki? Nie ma jej tutaj. Nie prześpi się z tobą sądząc, że masz takie samem myśli jak ona. – Wilson skrzywił się i spojrzał na mnie nie kryjąc politowania.
- Widzę, że humor ci dopisuje. Jak zwykle idealnie żałosny. Pytałem, bo dostałem od ciebie – wyciągnął telefon i spojrzał na wyświetlacz – trzydzieści siedem wiadomości w przeciągu dwudziestu minut.
- Nie odpisywałeś. – Teatralnie zawiesiłem głos. – Martwiłem się. Miałeś być o drugiej a cię nie było.
- Był u mnie pacjent. Miałem go wyrzucić? – Pomachałem głową, żeby dać mu do zrozumienia, że właśnie tak powinien postąpić. Westchnął ciężko i zrobił dziwną minę. Do sali z powrotem weszła pielęgniarka. Wilson spławił ją mówiąc, że sam posprząta. Podziękowała mu z uśmiechem i sobie poszła.
- Czyli już masz plany na wieczór.
- House!
- No co? Ciesz się z tych żartów póki jeszcze możesz. – Zakaszlałem głośno i gestem dłoni poprosiłem, żeby podał mi miskę. Zwymiotowałem do niej. Wilson patrzył na mnie ze współczuciem, ale udałem, że tego nie dostrzegłem. Wziął ode mnie miskę, spuścił zawartość w toalecie i opukał naczynie pod kranem.
- Posprzątam to szkoło – powiedział tylko, ukucnął i zaczął zbierać drobne kawałki. – Co ode mnie chciałeś?
- Tęskniłem. – Przewrócił oczami, ale nie zrobił tego zbyt przekonująco. Był dziwnie pochmurny.
- Ja też. A na poważnie?
- Załatwiłeś dla mnie to, o co cię prosiłem?
- Tak. Mam je ze sobą. – Wyjął z kieszeni pudełko i podał mi je. Obejrzałem dokładnie zawartość i delikatnie uniosłem kącik ust w górę.
- Mogą być.
- Są genialne. – Uśmiechnął się i przerwał na chwilę sprzątanie. – Na bank im się spodobają. Ładnie je zrobili. Dobrze, że wpadłem na ten pomysł, bo ty oczywiście nic nie możesz wymyślić.
- Bo to głupie i sentymentalne. Akurat w twoim stylu. Od razu się zorientują, że to był twój pomysł.
- Możliwe. Ale jest ładnie i na pewno im się spodoba.
- Skora tak myślisz. – Wzruszyłem ramionami.
- A ty nie? – Nie odpowiedziałem. Wilson wyrzucił odłamki szkła do kosza, złożył ścierkę, którą wytarł podłogę i odłożył wszystko na bok. Najprawdopodobniej, gdy wyjdzie ode mnie pobiegnie prosto do pielęgniarki pochwalić się, że ładnie wszystko posprzątał.
- Zaniesiesz mój zegarek do zegarmistrza? Cuddy nie ma czasu, a mnie denerwuje to, że on nie działa. Od kilku dni ciągle jest czwarta siedemnaście, wiesz? – Zerknąłem na zegarek. Mimo, że nie chodził nadal nosiłem go na ręce. Bez niego czułem się tak, jakbym siedział nago.
- Daj, zaniosę go po pracy. Jutro ci oddam. Wymiana baterii powinna zająć chwilę. Chyba, że to coś innego.
- Nie sądzę. Raczej zwykła bateria. – Podałem mu zegarek. To także mnie zmęczyło. Wilson popatrzył na niego chwilę, poczym schował go do kieszeni.
- Jak się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej.
- Dzięki. Właśnie to chciałem usłyszeć. – Zamknąłem na sekundę oczy, żeby odpocząć.
- Przepraszam, ale na prawdę kiepsko wyglądasz.
- I tak się czuję. Bardzo kiepsko. Dasz mi wody?
- Jasne. – Wstał i nalał do szklanki niegazowaną wodę. Podstawił mi naczynie do ust i trzymał, gdy piłem. – Chcesz coś jeszcze?
- Wrócić do domu i pobiegać. – Zaśmiał się krótko.
- Nie ma sprawy. Jutro idziemy biegać po parku, a później obejrzymy mecz w telewizji i popijając piwo zjemy pizzę. Jak za starych dobrych czasów.
- Robiliśmy tak na studiach, nie? – Zaśmiałem się do własnych wspomnień. – To były czasy. Wieki temu.
- Wieki. Pamiętasz jak Lisa występowała na karaoke? – Parsknął śmiechem. – Kompletnie nie umie śpiewać.
- Pamiętam. Zapewniam, że głos jej się nie poprawił. Może nawet pogorszył. – Uśmiechnąłem się złośliwie. – Założyła się z kimś, że zaśpiewa i zaśpiewała.
- Już wtedy zawsze musiała wygrać.
- Ja też muszę. I dlatego się kłócimy.
- Kłócicie się, bo jesteś uparty jak osioł.
- Ty to znosisz.
- Tylko w imię przyjaźni.
- Przyjaźni? – Przytaknął mi. – Wilson... James, zrobisz coś dla mnie?
- Co tylko chcesz.
- Daj im to. – Podałem mu z powrotem pudełeczko, które mi przyniósł. – Daj im to, gdy już będzie po wszystkim, dobrze? Wieczorem albo jutro napiszę list, w którym im wszystko wyjaśnię. A ty im to po prostu później dasz, dobrze?
- No... no dobrze. Pomóc ci to pisać? Nie masz siły...
- Nie – powiedziałem stanowczo. –Akurat to będę musiał załatwić sam.

* * *

- Kiepsko wyglądasz. – Cuddy nachyliła się nade mną i pocałowała mnie. – Nie przemęczasz się, prawda? Nie robisz niczego, czego nie powinieneś robić?
- A co ja mogę robić? Jak mam siłę to nadwyrężam palec przełączając kanały w telewizji.
- To dobrze. – Chwyciła moją dłoń.
- Najwyraźniej umierający kiepsko wyglądają. – Skrzywiła się. Nie lubiła, gdy o tym mówiłem.
- Jak się czujesz? – spytała, a z jej oczu biła troska i zmartwienie. Za każdym razem, gdy to widziałem robiło mi się jej żal. Nie siebie, a właśnie jej.
- Jakoś. – Na prawdę nie miałem najmniejszego zamiaru jeszcze bardziej jej zasmucać.
- Co dziś robiłeś? Odwiedził cię ktoś?
- Wilson wpadł. Pomarudził, pokręcił się i poszedł. Wspominał twoje śpiewy na studiach. – Cuddy zarumieniła się i ukryła twarz w dłoniach.
- Do tej pory mi wstyd. Nie przypominaj mi tego.
- Ale to było nawet urocze jak tak fałszowałaś na scenie. Może to powtórzysz? – Gdyby spojrzenie mogło zabijać to byłby martwy trochę szybciej niż powinienem.
- Co jeszcze mówił?
- Nic. Wcisnąłem mu mój zegarek. Może, chociaż on się ulituje nad chorym człowiekiem i spełni jego ostatnią wolę.
- Nie mów tak – poprosiła i poprawiła mi kołdrę przy nogach. – Przyniosłam ci mandarynki. Zjesz trochę?
- Nie. Jakoś nie mam apetytu.
- Schudłeś strasznie. Mało jesz.
- Na samą myśl o jedzeniu robi mi sie niedobrze. Lepiej nic nie jem. Może później.
- Umyję ci twarz. Odświeży cię to i od razu będzie ci lepiej. – Wzięła ściereczkę z szafki, zwilżyła ją w wodzie i obmyła nią moją twarz. Nie powiem, było to dość przyjemne i nawet mi się podobało. – Lepiej?
- Przyjemnie.- Uśmiechnąłem się do niej nieznacznie. – Dzięki. Jak w pracy?
- Okropnie. Mam pełno rzeczy do zrobienia. Nie wiem jak to jutro ogarnę. Najbardziej lubię ten moment, gdy kończę pracę, zamykam drzwi gabinetu i przychodzę do ciebie. – Pocałowała mnie krótko. – Wtedy wiem, że nie muszę się niczym martwić, bo mam obok ciebie, a nic innego nie ma znaczenia.
- Ja też lubię, gdy przychodzisz. Jak Rachel?
- W porządku. Sprawdzian z matematyki dobrze jej poszedł. Pani z plastyki powiedziała jej, że ma talent do rysunku. Narysowała Bena. Na pewno przyjdzie ci go pokazać. Przyprowadzę ją jutro.
- Ten potwor na każdym rysunku wygląda lepiej niż w rzeczywistości... Pilnujesz, żeby nie zżerał moim butów? – Cuddy zaśmiała się.
- Robił to, gdy był mały. Teraz jest grzeczny.
- Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby to kupić... Chciałem Benjamina to mogłem kupić drzewko do salonu.
- Rachel jest nim zachwycona. Ja też. Jest kochany. Nawet spij ze mną w łóżku, żebym nie była sama.
- Śpij, bo lubi wygrzewać swoje lodowate łapy o twoje plecy... Nie łudź się, że myśli o tobie. Wilson miał kiedyś kota, który regularnie właził mu pod kołdrę i z nim spał. On był jakiś dziwny. Może to nie był nawet kot tylko coś innego? Na dodatek miał tylko trzy łapy, bo jakiś dzieciak przejechał po czwartej rowerem.
- To okropne... – Skrzywiła się.
- Coś ty! Fajnie kuśtykał na tych trzech łapach. Kiedyś dorobiłem mu drewniana łapę... wiesz, przywiązałem do niego patyk, ale chyba mu się nie podobało.
- Boże, biedne zwierze...
- Nie. Dotrwał do końca swych dni w spokoju. Zdechł w nocy. Wilson spał z trupem a ja miałem z niego ubaw.
- To straszne. – Zakryła sobie usta dłonią. – Biedny kotek.
- Oj tam. Masz dla mnie tę paczkę?
- Mam. – Pogrzebała w torebce i po dwóch minutach podała mi pakunek.
- Ile rzeczy tam trzymasz, że tyle tego szukałaś? To musi ważyć z tonę.
- Bez przesady. Może taki być? Wydał mi się najlepszy.
- Może. Jest okej – odparłem oglądając przedmiot z każdej strony. – Zrobisz coś dla mnie?
- Pewnie. Wszystko.
- Napiszę list. Wsadzisz go do tego i dasz Wilsonowi, gdy będzie na to pora.
- Czyli kiedy?
- Wiesz kiedy – szepnąłem, ona zamknęła oczy i pomachała głową. Po jej policzku popłynęła samotna łza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:00, 13 Sty 2012    Temat postu:

Cześć Tak, to znowu ja
Ej... ten początek jest bardzo smutny Może on jednak przeżyje, co?
Czy mi się wydaje, czy on przez to umieranie zrobił się bardziej nieznośny? xD I ileż pomysłów na urozmaicenie słowa "foch" xD Jestem z niego dumna Ale nie było z przytupem
Czy to jest to o czym ja myślę? Proszę, powiedz, że tak Też coś muszę mieć na rękach, bo inaczej czuję się nago
Ej... i chce... albo nie. Tego ci nie napiszę, bo zabronisz mi czytać No... no dobra... chce mi się płakać, ale dalej będę czytać
Czekaj! Mój House chudy jak patyczek... nie podoba mi się to...
Też się zastanawiam, czy to moje to kot Też jest dziwne
Podobają mi się te tajemnicze prezenty Dlatego mam apel POPROSZĘ o długą część w której znajdzie się: co w nich jest, listy od House'a, ich reakcje, ich przemyślenia... jak o czymś zapomniałam, to później dopiszę xD
Też by mi popłynęła... on nie za dużo od nich wymaga? Nie było kuriera czy coś? Heh... cała czwórka biedna I jak się nie dzieje, jak się dzieje. A tajemnicze prezenty, to co? Dzieje się, dzieje Takie spokojne części też są potrzebne Ślicznie Czekam na więcej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackzone
Internista
Internista


Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:51, 13 Sty 2012    Temat postu:

Hej Szpilko Wcięło mi komentarz w momencie, gdy już miał się załadować ... Zawsze kopiuję na wszelki wypadek, to, co napisałam, a dziś nie. Cóż się dziwić. Piątek, 13-tego Gdy popatrzyłam na inną otwartą kartę jak napisali "zaloguj się", byłam zła Xp

Jak zawsze, przepiękna część! Chciał czy nie chciał, jest smutno!

House pisze jednocześnie list pożegnalny do Wilsona i do Cuddy, tylko obydwoje nic o tym nie wiedzą. Smutne...

Liczę na Twój szybko powrót z kolejną częścią


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez blackzone dnia Pią 20:53, 13 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:36, 14 Sty 2012    Temat postu:

Tak się zastanawiam, czy to nie przeszłoby w serialu, z jednej strony nadal byłoby Huddy, a drugiej byłby ten nieszczęśliwy, tragniczny bohater, którego zdecydowana większość widzi w Housie. Szkoda, że nie sprzedałaś tego pomysłu Shorowi, jak jeszcze był czas, kto wie...
Chociaż ja bym chyba nie chciała takiego końca, ale to nic nowego Dla mnie optymalny koniec to 7x22, ale wracając do treści, bo o to tutaj chodzi nie wymyślę nic więcej oprócz tego, co powtarzam Ci zawsze, Twój kunszt pisarski jest niezmiennie genialny, w każdym calu i aspekcie Ubolewam tylko, że nie masz w sobie tego genu szczęśliwego zakończenia Z każdą częściej jest mi coraz trudniej, w znaczeniu coraz smutniej, fik jest przesycony emocjami. Równie piękny jak smuty. Obawiam się, że naprawdę mocno poruszysz liskowym serduchem.
Czasu i natchnienia. I buziaki


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Sob 12:38, 14 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:03, 06 Lut 2012    Temat postu:

Oluś Jaaaa! Zapomniałam o fochu z przytupem Nie wiem o czym ty tam wtedy myślałaś;> Ale pewnie o tym co dzisiaj próbowałam sobie przypomnieć xD I jak masz płakac to nie czytaj:( No prosze, a w tej części nie ma nic, co chciałas wiedzieć Dziekuję Ci bardzo

Blackzone Taaa, to wyłączanie się, gdy się już stworzy komentarz jest najlepsze... chociaż lepsze było jak wypadalo podziękować ponad 10 ludzikom za komentarz, napisalo wypracowanie przed częścią i wtedy sie wylączało xD Po półtorej godziny pisania xD Dziekuję Tobie bardzo Cieszę się, że się podobało mimo tego smutku

Lisek Heeeej Jak zawsze miło mi Cie tutaj widzieć Lepszy taki koniec niż wjeżdżanie w domy xD Dla mnie ten ósmy sezon jest lepszy niż 7 Dziekuję Ci Znów przeceniasz Tak, genu szczęśliwego zakończenia mi brakuje, ale co poradzić. Czas sie przyzwyczaić Szpilka kocha dramaty i horrory Cieszmy się, że tych drugich nie umiem pisać, bo House ścigałby jakiś stwór żyjący w jaskiniach od setek tysięcy lat Jak jest Ci zbyt smutno to się nie męcz Nie kazdy lubi takie klimaty. Może kiedys sie ogarnę xD Dziekuję Ci ślicznie. Buziaki


*chowa się w bezpiecznym miejscu z zapasem suchego prowiantu i wody*


Rozdział 14


Pik. Pik. Pik. Pik.

Oddychałem ciężko. Nie wiem czy modliłem się o to, żeby ta przeklęta maszyna zapiszczała w końcu długo i nieprzyjemnie, czy żebym wyzdrowiał. Chyba raczej chodziło mi o to pierwsze rozwiązanie. Jak wielkie byłoby to dla mnie wybawienie! I już by nie bolało. I nie musiałabym się starać oddychać. Nie udawałbym, że jest w porządku, gdy nie jest. Tylko jeden, przeszywający dźwięk.

Piiiiiiiiiiiiiii.

I byłoby po wszystkim. Tak okropnie bolała mnie głowa. Zakaszlałem i zwymiotowałem do miski, którą ciągle trzymałem w dłoniach. Opadłem na poduszki dysząc z wycieczenia. Siadanie stało się katuszą. Zrobienie dwóch kroków byłoby przebiegnięciem maratonu. Wytarłem usta rękawem piżamy.

- Siostro – zawołałem tak cicho, że nie usłyszałby tego ktoś stojący w drzwiach. – Siostro – zawołałem raz jeszcze odnosząc podobny efekt. W końcu się poddałem. Gdyby w końcu naprawili ten przeklęty przycisk.

Pik. Pik. Pik. Pik. Błagam... Piiiiiiiiiiii.

Gdy zamykam oczy to widzę siebie. Staję w stalowej klatce. Trzymam się za pręty i ściskam je z całej siły. W środku jestem silny. Jestem zdrowy. Jestem normalny. To ciało jest moją klatką. Ta choroba nią jest. Ten szpital. To łóżko. Jak się z niej uwolnić? Jest tylko jeden sposób.

Piiiiiiiiiiii. Proszę.... Piiiiiiiiiiiiii.

Do pokoju weszła pielęgniarka. Uśmiechnęła się do mnie. Mówiła coś, ale jej nie słyszałem. Tak bardzo bolała mnie głowa. Wzięła ode mnie miskę i umyła ją w zlewie stojącym w roku pokoju. Po chwili wróciła. Dotknęła dłonią mojego czoła, poczym podała mi termometr. Wypadł mi z dłoni. Uśmiechnęła się i znów coś powiedziała. Wsadziła mi termometr pod pachę i zaczęła poprawiać koc, którym byłem przykryty. Było mi zimno.

- Zabij mnie – poprosiłem. – Albo powiedz im, żeby mnie zabili.
- Wszystko będzie dobrze, Greg. Odpoczywaj. – Chwyciłem ją za dłoń, którą chciała wyjąć termometr.
- Wiemy, że nie będzie. Boli mnie.
- Zawołam Jamesa.
- On tego nie zrobi. – Puściłem ją i spojrzałem w okno.
- Oczywiście, że nie. Powie ile możemy ci podać morfiny. Nie masz gorączki. – Przykryła mnie dokładnie. – Włączyć ci telewizor? – Pomachałem przecząco głową. – Kupić ci coś w stołówce? Może twoje ukochane frytki? – Nieraz mi je kupowała. Gdy Wilson się obrażał, albo miał dużo pracy w czasie obiadu. Znów pomachałem przecząco. – To może zadzwonię do Rachel? Chcesz z nią porozmawiać? – Jęknąłem cicho. Po co? Żeby zapamiętała mnie właśnie takiego?
- Nie. Nie chcę.
- To co byś chciał?
- Umrzeć.
- Zawołam Jamesa. – Wyszła z sali, a ja znów zacząłem marzyć o tym jednym, jedynym dźwięku, który chciałem usłyszeć. Leżałem tak chwilę. Gdy podniosłem wzrok w górę zobaczyłem Wilsona. Stał opierając się o framugę drzwi.
- Hej – mruknąłem cicho. Zakaszlałem znowu, ale nie zwymiotowałem.
- Co ty znowu wymyślasz? – Podszedł do mojego łóżka i usiadł na krzesełku stojącym nieopodal.
- Nie mam już siły, Wilson. Boli mnie. Jestem wykończony. Żyję tylko po to, żeby żyć. Nic więcej. Umieram. Umieram powoli i to jest najgorsze. Nie chcę tak. Chcę to mieć za sobą. Nie chcę cierpieć.
- Dam ci większą dawkę morfiny.
- Jeśli ją podwyższysz to dostanę najwyższą możliwą dawkę. Co zrobisz za dwa dni, gdy i ta przestanie mi wystarczać?
- O to pomartwimy się za dwa dni. – Podszedł do urządzenia i nacisnął odpowiedni przycisk, aby zwiększyć ilość podawanego mi leku. Zanotował coś na mojej karcie.
- Większą dawką mnie zabijesz.
- Nie martw się tym. Coś wymyślę. – Dotknął dłonią mojego ramienia, uśmiechnął się tak jak tylko on umie i ruszył w stronę wyjścia.
- Wilson – zawołałem cicho. Zatrzymał się i odwrócił.
- Tak?
- Nie obraziłbym się.
- Za co? – Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie pytająco.
- Nie obraziłbym się gdybyś mnie zabił. Byłbym ci wdzięczny.
- Nawet nie wygaduj takich rzeczy. – Powiedział to takim tonem, że od razu wiedziałem jak bardzo go zdenerwowałem. – Nie jest to potrzebne.
- Jest. Ja cierpię. Wiesz to. Robiłeś to kiedyś. Dlaczego dla innych to zrobisz a dla mnie nie?
- Przestań! – Wzdrygnąłem się od tego nagłego krzyku.
- Proszę, Wilson. Zrób dla mnie tą jedną rzecz. I nie mów Lisie...
- Na Boga, ty masz żonę i dziecko, rozumiesz? – Podszedł szybkim krokiem do mojego łóżka i nachylił sie nade mną. – Nie zabiję cię. Szybciej zabiłbym siebie.
- To przynieś lek. Sam to zrobię.
- Czym się to będzie różniło od zwykłego morderstwa?
- Tym, że to nie ty wbijesz mi igłę w żyłę. – Spojrzałem na niego przeszywająco. – Tak bardzo mnie to boli. – Twarz wykrzywiła mi się bólem a oczy niebezpiecznie się zaszkliły. James odsunął się krok w tył tak, jakby nie chciał na to patrzeć.
- Prosisz mnie o zbyt wiele.
- Oboje wiemy, że umrę. Pytanie kiedy. Wolę teraz. Proszę, James. – Wilson długo patrzył mi w oczy. W końcu odwrócił się i wyszedł. Nie wiedziałem, co to oznacza. Nie zatrzymywałem go.

* * *

Zagryzłem wargę w nadziei, że ten nowy ból odwróci uwagę od starego. Mało skuteczna metoda. Teraz bolały mnie dwie rzeczy. Westchnąłem ciężko. Dziwne było to, że akurat w tym momencie nie było mi niedobrze. Chciałem ułożyć się wygodniej na poduszkach, ale nie miałem na to siły. Właśnie próbowałem się podnieść, gdy do sali weszła Cuddy z Rachel.

- House, co ty wyprawiasz? – Lisa podeszła do mnie szybko i poprawiła mi poduszki. – Nie mogłeś kogoś poprosić by to zrobił?
- Chciałem sam. – Cuddy pochyliła się i cmoknęła mnie w usta. – Cześć, potworze. – Wyciągnąłem ręce do Rachel. Ta podeszła i przytuliła mnie nieśmiało. – Nie bój się. Nie rozpadnę się. Nie mam siły cię mocniej przytulić, ale ty mnie możesz. – Zwiększyła siłę swojego uścisku, dała mi buziaka w policzek i odsunęła się krok w tył. – Co tam?
- W porządku.
- Jak w szkole?
- Nuda. Nie było sprawdzianu z angielskiego. Pani jest chora. – Usiadła niedbale na krzesełku. Lisa krzątała się po sali i robiła różne dziwne i niepotrzebne rzeczy.
- To ekstra. A jak ten dzikus?
- Ben?
- No. Benjamin. – Zrobiłem dziwną minę. Nadal nie lubiłem tego imienia... Ben... też coś. Benjamin byłby dużo lepszy.
- Dobrze. Ostatnio całymi dniami robi podkopy do sąsiadów, bo ktoś dał im takiego już dorosłego psa. Chyba miał uczulenie czy coś. No i to dziewczynka. I chyba Ben się w niej zakochał, bo ciągle kopie dziury pod płotem, przeciska się przez nie a my gonimy go z sąsiadem po podwórku. Nie nadążamy zakopywać tych dziur. Biedny Ben. On chce się tylko bawić. – Taaa, bawić... Już wiem jak wygląda ta jego zabawa. Co za szatan! Spojrzałem pytająco na Cuddy.
- Nie patrz na mnie. Ja nie mam już do niego siły. Nie mam kwiatów w ogrodzie, bo wszystkie podeptał. Ostatnio uwielbia się moczyć w twoim oczku wodnym. Włazi tam cały i się kładzie a biedne ryby pływają wokół niego. Wczoraj wykopał mój różanecznik i przyniósł mi go pod drzwi. Nietknięty... po prostu wykopany. Taki z niego romantyk. – Chyba była na niego obrażona.
- Mówiłem wam, że on jest dziwny i trzeba go oddać.
- Ty go chciałeś kupić. – Cuddy spojrzała na mnie znacząco.
- Ale to Rachel go wybrała... chyba. – Rachel wzruszyła ramionami.
- Ja go lubię. – Uśmiechnęła się. – Jak się czujesz, tato? – Czy ja miałabym serce powiedzieć jej, że czuję się tak źle, że aż marzę o śmierci? Chyba nie.
- Jakoś. Bywało lepiej, bywało gorzej. – Bardziej wymijająco nie mogłem tego ująć.
- A przynieść ci coś? Albo iść teraz kupić? – Cuddy chwyciła mnie za dłoń i patrzyła na mnie w dość przyjemny sposób.
- Nie, nie trzeba. Nie jestem głodny.
- Nadal nie masz apetytu? – Skrzywiłem się i pomachałem potakująco głową.
- To pewnie przez te leki.
- Pewnie tak. Będzie dobrze. Miejmy nadzieję, że wróci ci apetyt, bo marniejesz w oczach. Niedługo zostanie z ciebie sama skóra i kości.
- A teraz niby, co zostało? – Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Jest jeszcze trochę tłuszczyku tu i ówdzie.
- Sugerujesz, że jestem gruby? – Udałem, że się obraziłem. Obecnie chciałbym być gruby. Na razie mogę oglądać jak dokładnie wyglądają wszystkie moje żebra.
- Nie. Sugeruję, że byłeś gruby. – Rachel zachichotała.
- Ty też tak myślisz? – Spojrzałem na nią i nawet zrobiło mi się trochę przykro. Wcale nie byłem taki gruby. Może miałem brzuszek no... no ale bez przesady!
- No... może trochę. – Obie zaśmiały się głośno. Przez moment było dokładnie tak, jak dawniej. Uśmiechnąłem się do wspomnień. Do tego jak mi dokuczały, jak śmiały się radośnie, jak się obrażałem. Poczułem, że strasznie mi tego brakowało. Dziwne jest to, za jakimi rzeczami ludzie tęsknią. Nawet za tym, żeby ktoś im dokuczał.
- Brakuje ci tego? – zapytała nagle Cuddy. Otrząsnąłem się z moich myśli i spojrzałem na nią.
- Czego?
- No... nas. Tego jak razem spędzaliśmy czas. – Popatrzyłem na nią chwilę. Później spojrzałem na Rachel i uśmiechnąłem się nieznacznie.
- Jak niczego innego – wyznałem cicho. – Zagrałbym z wami w „Chińczyka” czarnymi pionkami na dużej planszy i zjadłbym przy tym popcorn popijając colą.
- Jak zwykle byś oszukiwał. – Cuddy zaśmiała się.
- Tata zawsze oszukuje...
- Nieprawda! Raz mi sie zdarzyło...
- Zawsze. – Chciałem coś powiedzieć, ale spojrzała na mnie tak, że się przymknąłem. – No bo chcę wygrać. – Musiało to zabrzmieć tak dziecinnie, że obie wybuchły śmiechem.
- Mamy jutro przyjść z „Chińczykiem”? – spytała Rachel, gdy się w końcu uspokoiła.
- Tylko, jeśli będę mógł oszukiwać i wygram.
- Dobrze. Będziesz mógł. – No proszę. Nawet znalazł się jeden plus mojej choroby. Szkoda, że tylko jeden. No, ale przynajmniej wygram. O ile będę miał siłę podnosić tyle razy rękę, żeby rzucić kostką. Nie miałem siły ciągle przed nimi udawać, że dobrze się czułem. Ale musiałem. Tak było dla nich lepiej.

* * *

Była noc. Nie mogłem spać. Leżałem na plecach i wpatrywałem się w czerń nade mną. W oddali słyszałem buczenie żarówki. Zapewne jakaś na korytarzu nie była do końca sprawna. Dokuczał mi ból głowy, trzęsły mi się dłonie, miałem nudności. Nie lubiłem takich nocy. Nie mogłem odpocząć nawet jeden chwili. Nawet na moment nie mogłem zapaść w sen. Bo ciągle mnie bolało. Myślałem o tym czy Cuddy już śpi. Zapewne spała, bo było kilka minut po drugiej w nocy. Na sto procent Ben rozpycha się w łóżku i codziennie rano mu się za to dostaje, ale Lisa pozwala mu na to, bo ma kogoś obok siebie. Rachel śpi w swoim łóżku, a na podłodze walają się różne książki, które rano będzie szybko zbierała, żeby zdążyć do szkoły. Naturalnie o któreś zapomnij. Cuddy na nią nakrzyczy i będą musiały wracać się do domu. Niektóre rzeczy są tak powtarzalne, że wiadomo, że się wydarzą. Wilson za to śpij na kanapie z pilotem od telewizora w ręku. Zasnął oglądając galę boksu. Zawsze upiera się, żeby to oglądać i zawsze zasypia na komentarzach specjalistów. W sumie trudno mu się dziwić. To okropnie nudne i usypiające. Zwłaszcza o tej godzinie.

Usłyszałem szuranie butów. Odruchowo odwróciłem głowę w stronę drzwi. Zobaczyłem czarną postać stojącą w drzwiach. Widziałem sam cień. Podchodził do mnie coraz bliżej. Powoli, jakby niepewnie. Położył coś na małym stoliku i popatrzył w moją stronę.

- Jest druga w nocy – powiedziałem cicho tak, żeby nikt tu nie przyszedł.
- Wiem. Dlatego tutaj jestem.
- Czemu nie śpisz?
- Nie mogę spać. Od dawna nie śpię.
- To tak jak ja. – Westchnąłem ciężko i popatrzyłem znowu w sufit.
- Wiem. Widzę po twoich oczach.
- Usiądziesz?
- Przyszedłem na chwilę.
- Pomożesz mi?
- Dziwnie to nazywasz. Trudno mi to widzieć, jako pomoc. – Głos mu się załamał. Zrobiło mi się go szkoda.
- Sam to zrobię, jeśli nie możesz.
- Nie powinienem ci na to pozwolić.
- Nie, nie powinieneś. – Przytaknąłem mu i uśmiechnąłem się do własnych myśli. - A pozwolisz?
- Ja... będzie mi ciebie brakowało, House. Twoich dziwacznych pomysłów, wyżerania mi obiadów, tych twoich frytek, wchodzenia do mnie bez pukania, włamywania się do mojego domu, twoich durnych dowcipów... i w ogóle wszystkiego.
- Mnie też będzie tego brakowało, Wilson – wyznałem i spojrzałem ponownie w jego stronę. – Ale ja już dłużej nie dam rady. Pomóż mi.
- Co im powiem?
- Że nie mogłeś nic zrobić. Oni sami to wiedzą. Nie mów im, że to ty.
- Nie wiem czy dam radę.
- Dasz.
- Boję się.
- Nikt się o tym nie dowie. Wiesz przecież. To...
- Nie tego. – Usiadł na skraju mojego łóżka.
- A czego?
- Że cię zapomnę.
- Mnie? – Zaśmiałem się. Pierwszy raz od bardzo dawna. Śmiech był zbyt męczący. – Mnie nie da się zapomnieć. Kto inny będzie ci tak zatruwał życie? Tylko ja tak potrafię.
- No właśnie – jęknął, a ja czułem, że zaraz zacznie płakać. Wilson od zawsze był trochę jak baba.
- Nie maż się. Nie ma po kim. – Słyszałem jak oddycha głośno. Mięśnie miałem napięte i byłem zdenerwowany. – Zrób to. Proszę. – Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, aż w końcu Wilson wyjął z kieszeni strzykawkę. Obaj utkwiliśmy w niej wzrok. Padało na nas jedynie słabe światło księżyca. – Proszę – szepnąłem znowu. Wilson trzęsącą się dłonią podniósł strzykawkę i wbił ją w wenflon. Przez chwilę nic nie robił. Spojrzał mi w oczy. Podniosłem rękę i położyłem ją na jego dłoni. – Wciśnij – poprosiłem. Myślałem o wszystkim, co wydarzyło się w moim życiu. O każdej radości. Czy oni sobie beze mnie poradzą?
- Żegnaj, House – powiedział i popchnął tłok strzykawki.
- Żegnaj, Wilson – odpowiedziałem i spojrzałem na niego. – Dziękuję. – Widziałem, że po jego policzku popłynęła łza. Ostatnie uczucie, jakiego doznałem to żal, że akurat on musiał to zrobić. Później zamknąłem oczy i już nic nie czułem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Szpilka dnia Wto 0:39, 07 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackzone
Internista
Internista


Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:21, 06 Lut 2012    Temat postu:

Czesc! Milo, ze wrocilas, bo juz zaczynalam tesknic
Takie nam kochana zgotowalas zakonczenie? Wilson zabija House'a? A moze to tylko cierpiaca i potargana od bolu dusza i umysl House'a podswiadomie chca, by Wilson go zabil. Bardzo cierpi, ale ma swoje dziewczyny, one go bardzo kochaja.
W trakcie czytania wydawalo mi sie, ze House poprosi Raczel, zeby ta kupila mu cos w stolowce i poprosi Cuddy o eutanazje. Nie zrobil tego. Moze dzieki tym wspomnieniom postanowi sie jednak nie poddac, a czarna postac to tylko jego mroczne "ja", pelne bolu? Oby tak sie stalo.

Dziekuje i czekam jak zawsze na ciag dalszy,
Twoja An


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 0:57, 07 Lut 2012    Temat postu:

Dobry wieczór
Tak, wiesz, że przeczytałam ale... komentarz właściwy jutro xD ;> A teraz wpadłam napisać, że... tylko JA mogę być Szpilki!! JA, JA, JA!! Nawet Lisek nie! Sory Lisek Tak, jestem zazdrosna i tak, też was lubię Do jutra

Pani Olga się ogarnęła i pani Olga jest, tak?
To urządzenie, co robi pik, pik to... Nie, ja nie powinnam wiedzieć co to, bo w końcu nie miałam w ogóle praktyk na SOR A tak serio, to wyleciało mi z głowy... Ok, skupmy się, znaczy... ja na rzeczach ważniejszych. Czytałam to i... tak czytałam, że miałam na samym dole to piiii i nic więcej i myślałam, że umarł Już miałam ci napisać, czemu w pobliżu nie ma wózka do reanimacji Ok... seriale medyczne mi nie służą Potem wchodzę na SOR i oczekuje krwi, wnętrzności i defibrylatora A tym czasem co? Uczę się zakładać przez 4 i pół godziny rękawiczki tak, żeby były jałowe Ok, ulżyło mi
Szkoda mi go było i w sumie... pomyślałam, że jak tak cierpi, to mógłby mu ktoś pomóc ale... jak już mu ktoś pomógł, to w ogóle przestało mi się to podobać...
FENOMENALNIE Wyszła ci ich rozmowa Bardzo mi się podoba Fajnie, że potrafią z nim tak normalnie rozmawiać mimo, że odchodzi. To dobrze. No i... wszyscy będą mieć jako tako (bo nie wiem czy w szpitalu może być wesoło... chyba, że gubisz się z pacjentem i jeździsz z nim po całym szpitalu ) wesołe ostatnie wspomnienia.
Bardzo szkoda mi Wilsona. Kolejny raz spadło wszystko na jego barki. Najpierw ukrywanie prawdy, później zabicie własnego, jedynego przyjaciela. Nie wiem, czy potrafiłabym to zrobić... Biedny bał się, że zapomni House'a Ale... chyba niektórych osób nie da się zapomnieć, prawda? Część rewelacyjna jak zawsze No i... dała mi trochę do myślenia. Wena Kochana i czasu


Aaaaaaa!!!!!!!! Ryczałam na tej części Ale to już wiesz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez OLA336 dnia Wto 10:02, 14 Lut 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:48, 21 Lut 2012    Temat postu:

blackzone No niestety takie zakończenie:) Takie miało być od początku. No, może rola Wilsona się zmieniła. Ale tak mnie jakos naszło na ekstremalne rozwiaznia Cieszę się, że nadal jestes i czytasz. Dziękuję

Ola *chwali się, że inni tez mogą być Szpilki* xD Właśnie ratowniku. Obczaj mi jak się nazywa to urządzenie, bo zawsze jak cos pisze to mnie wkurza, że nie wiem jak to nazwać xD Zacznę chyba pisać "to coś co nieraz stoi przy łożku pacjenta" Wesołe wspomnienia ze szpitala to masz tylko ty;) xD I możesz czytać tylko jeśli nie będziesz już płakała Cieszę się, że przeczytałaś. Bardzo;> Aaa, a o czym ty tak tu myślałaś? Chcę wiedzieć!!! Buuuziaki


Hej Myślę, że to będzie przedostatnia część. Chyba, że mnie olśni i będę chciała napisać coś więcej, ale nie sądzę oraz mniej nas tutaj... Szkoda. Tym bardziej ciesze się, że choć garsta nadal tutaj zagląda. Dzięki A tymczasem chcę tę część zadedykować Oli (za wszystko ) i Blackzone (za to, że się tutaj tak dzielnie pojawia i jeszcze daje radę to czytać xD)

Rozdział 15


Siedziałam na zimnej podłodze łazienki i patrzyłam na swoje odbicie w wielkim lustrze. Miałam podkrążone, zaczerwienione oczy. Spierzchnięte usta. Mokre i potargane włosy opadały na moje ramiona. Kapiące z nich kropelki wody drążyły tunele na moim nagim ciele owiniętym w puchaty, biały ręcznik. Czerwony lakier poodpryskiwał z paznokci. Po policzkach płynęły pojedyncze łzy. Z trudem wzięłam kolejny oddech i zaszlochałam głośno. Podciągnęłam nosem i wytarłam go wierzchem dłoni. Ani na moment nie przestałam płakać. Czy to musiało aż tak boleć? Ostatnie dni pamiętałam jak przez mgłę. Tak, jakby przytrafiły się nie mnie, a komuś innemu. Komuś odległemu, niemożliwemu. Wiem, że dużo płakałam i że długo nie potrafiłam się rozpłakać. Dopadały mnie za to dziwne stany zawieszenie pomiędzy dwiema nieznanymi mi rzeczewistościami. Stany całkowitego przygnębienia i ogromnej tęsknoty za tym, co odeszło i już nigdy nie wróci. Wielki smutek i melancholia. Potrafiłam kilka godzin wpatrywać się w jeden punkt siedząc w ciemności. Myślałam, że jestem gotowa na ten dzień, w który mi powiedzą, że on odszedł. Nie byłam. Gdy później o tym myślałam to doszłam do wniosku, że chyba nigdy nie byłabym tak do końca na to przygotowana. Na takie rzeczy nie można być gotowym. Ostatnie cztery dni były najgorszymi godzinami w moim życiu. Długimi, smutnymi, ciągnącymi się w nieskończoność. Pełnymi bólu, łez i rozpaczy. Greg zostawił mnie zupełnie samą. Wilson nie odzywał się do mnie po tym, jak powiedział mi, że to już koniec. Pewnie robi to, co ja. Uznał, że nie miałby sił mnie wspierać i podnosić na duchu. Zapewniać, że wszystko będzie dobrze, że życie jakoś się ułoży. Sam w to nie wierzył i nie chciał mnie do tego przekonywać. Dlatego nie przyjechał ani nie zadzwonił. Wiem, że tak było, bo nie jestem przy nim z tych samych powodów. Zadzwonił późno w nocy. Prawie nad ranem.

- Halo? – zapytałam całkowicie zaspana mrużąc oczy i patrząc na zegar. Było kilka minut po czwartej w nocy.
- Lisa? – Coś nie spodobało mi się w tonie jego głosu, ale zrzuciłam winę na tę dość późną porę.
- Tak? Coś się stało, James? Jestem potwornie zmęczona. Nie mogłam zasnąć. Mów i pozwól mi spać. – Nagle uświadomiłam sobie, że przecież House nie leży obok mnie i nie jęczy, że gadam zamiast spać. - Greg gorzej się poczuł? – spytałam zaniepokojona.
- Lisa, on... – Głos mu się załamał, a ja usiadłam i szeroko otworzyłam oczy. Serce łomotało w mojej piersi jak oszalałe.
- Co? No mów że!
- House nie żyje – powiedział szybko i bezbarwnie tak, jakby bał się, że jeśli się zawaha lub powie to wolniej to nie starczy mu sił, żeby dokończyć zdanie. Poczułam się jakbym spadała z dużej wysokości. Serce zwolniło, aż w końcu całkowicie się zatrzymało. A przynajmniej takie miałam wrażenie. Nie mogłam złapać oddechu. Zrobiło mi się niedobrze. Chcę powietrza! I niech on powie, że się pomylił. Jak w amoku podeszłam do okna i otworzyłam je szeroko by zaczerpnąć tchu. – Lisa? Jesteś tam? – Chyba płakał, choć starał się to ukryć.
- Jestem – szepnęłam tak cicho, że mógłby mnie zagłuszyć jakiś średnio głośny świerszcz.
- Tak mi przykro, Lisa. Tak strasznie przykro. Przepraszam. – Złapał głośno powietrze. – Tak okropnie mi przykro.
- Wiem. Mnie też – mruknęłam i uświadomiłam sobie, że nie płaczę. Nie mogłam wtedy zacząć płakać. Nie potrafiłam.
- Ja... zadzwonię później. – Pomachałam potakująco aż w końcu uświadomiłam sobie, że Wilson mnie nie widział.
- Dobrze.
- Lisa... trzymaj się.
- Ty także. – Rozłączył się. Nie zaproponował mi pomocy.

I wtedy rozmawiałam z nim ostatni raz. Wiem, że chciał zadzwonić. Tak samo jak wiem, że nie mógł tego zrobić. Nie mam mu tego za złe. Jutro go zobaczę. Jutro zobaczę też Gregory’ego House’a po raz ostatni. Wstałam i spojrzałam na siebie po raz kolejny. Zobaczyłam jak Greg podchodzi do mnie i obejmuje mnie od tyłu. Opiera głowę na moim ramieniu. Czułam jego dotyk i bijące od niego ciepło. Uśmiechnęłam się. Lubiłam, gdy mnie tak obejmował. Często to robił. Chciałam dotknąć jego dłoni i się do niej przytulić. Zamiast ramienia House’a pogładziłam własną skórę. Wtedy Greg zniknął. Znów stałam sama na samym środku łazienki.

* * *

Stałam na jasnozielonej trawie i trzymałam dłoń na ramieniu Rachel. Mała ubrała był w prostą, czarną sukienkę, którą kupiła jej moja siostra dwa dni wcześniej. Włosy miała związane czarną wstążką. Gdyby nie przepełnione smutkiem i łzami oczka to wyglądałaby ładnie. Tak śliczna istota jak Rachel nie powinna być w takich miejscach i grzebać własnego ojca. Nie zasługiwała na to. Pogłaskałam ją po rączce i przyciągnęłam bliżej siebie. Ostatnio lubiłam mieć ją bardzo blisko. Bałam się, że i ją mi odbiorą. Przetarłam twarz haftowaną chusteczką, którą ciągle ściskałam w dłoni. Przed oczami bezustannie miałam obraz House’a leżącego spokojnie w dębowej trumnie wśród białych róż. Widziałam go takiego rano. Miał bladą i zimna skórę. Dotknięcie go nie było przyjemne. Uświadomiło mi jedynie, że on odszedł. Że już nie otworzy oczu. Pocałowałam go w czoło. Wilson chwycił mnie za ramiona i wyprowadził z pokoju, gdy rozpłakałam się nad trumną. Później mocno mnie przytulił i pozwolił się wypłakać. Sam nie uronił ani jedynej łzy. Jego dotyk był najprzyjemniejszą rzeczą, jaka mnie spotkała od kilku ostatnich dni.

- Tęskniłam – szepnęłam do jego ucha nadal cicho łkając.
- Ja też. – Pogładził mnie dłonią po plecach i objął jeszcze mocniej niż przedtem. Daleka kuzynka House’a posłała mi nieprzyjemne spojrzenie. Pieprz się, pomyślałam i nie odsunęłam się do Jamesa.
- Tak okropnie mi go brakuje.
- Wiem. Mnie też. – Odciągnął mnie do siebie i spojrzał mi w oczy. Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. – Przepraszam, że ci nie pomogłem.
- Przepraszam, że ci nie pomogłam. – Uśmiechnął się smutno.
- Nic mi nie będzie. Trzymaj się. Gdyby co to gdzieś tu będę – powiedział i odszedł ode mnie. Od tej pory objęło mnie tylu ludzi, że nie byłam w stanie ich zapamiętać. Połowy nie znałam, albo ledwo kojarzyłam. Było mi żal Rachel, bo domyślałam się, że ona zna zaledwie garstkę spośród tych ludzi. Starałam się mieć ją dość blisko siebie, ale nieraz mi to nie wychodziło. Wielu ludzi brało ją w objęcia i ciągnęło gdzieś, żeby ją zaprezentować. Denerwowało mnie to. Powiedziałam mojej dalekiej ciotce, co myślę o tego typu zachowaniu chwilę po tym jak Rachel zdołała od niej uciec.

- Ciociu? – zaczepiłam ją. Uśmiechnęła się do mnie. Wyglądała jakby się świetnie bawiła.
- Lisa! Jak miło, że możemy porozmawiać. – Objęła mnie jednym ze swoich pulchnych ramion i zrobiła zatroskaną minę. Była fałszywa i wcale mnie nie pocieszała. Raczej irytowała. – To takie straszne, skarbeńku. Okropna tragedia. – Poklepała mnie po plecach. – Moja droga, musisz teraz pamiętać, że nie jesteś coraz młodsza tylko coraz starsza. Powinnaś się zakręcić i poszukać sobie kogoś. – Puściła do mnie oczko, a we mnie zamarło serce. Przez moment miałam ochotę ją udusić. Zamiast tego uśmiechnęłam się krzywo i wyswobodziłam się z jej uścisku.
- Dziękuję za radę, ciociu. Chciałam cię tylko prosić, żebyś dała spokój Rachel. To jest pogrzeb jej ojca a ty traktujesz ją jak konia na wystawie.
- Oj tam, musi mieć jakieś zajęcie. To tak nudna uroczystość dla dziecka.
- Myślę, że sobie poradzi sama. Jest przybita i bardzo smutna. Nie potrzebuje spotkań z innymi ludźmi. Bardzo kochała Grega.
- Och, Lisa! Nie dramatyzujmy. To w końcu nie był tak do końca jej ojciec. Popłacze kilka nocy i jej przejdzie. Jest mała. Szybko zapomni. – Machnęła dłonią w taki sposób jakby tłumaczyła mi jakąś błahostkę.
- Nie sądzę – wysyczałam przez zaciśnięte usta.
- Uwierz mi, skarbeńku. Wychowałam trójkę chłopców, więc znam się na dzieciach.
- Czy któremuś umarł ojciec? – zapytałam. Złość wypełniała każdy skrawek mojego ciała.
- Nie, ale to bez różnicy, bo ten twój House nie był przecież jej ojcem!
- Mieszkał z nią, wychował ją i to do niego mówiła tato – powiedziałam ostro a po moim policzku popłynęła w końcu łza. Pierwszy raz od dawna nie płakałam z rozpaczy i tęsknoty tylko z czystek złości.
- Oj, nie dramatyzuj, Liso!
- Do widzenia, ciociu. – Ostatni wyraz powiedziałam tak złośliwie jak potrafiłam, odwróciłam się na pięcie i sobie poszłam. Godzinę później Wilson podszedł do mnie lekko zmieszany i zapytał, co takiego zrobiłam, bo większość gości szepcze pomiędzy sobą, że jestem niewychowana, rozhisteryzowana i niestabilna emocjonalnie, przez co nie powinnam wychowywać córki, bo wyrośnie z niej takie dziwadło jak ja. Westchnęłam tylko i zapewniłam Wilsona, że nie ma się czym przejmować.

Jakiś czas po tym zdarzeniu ktoś musiał wygłosić przemowy. Kilka osób ze szpitala pochwaliło w paru zdaniach umiejętności diagnostyczne Grega. Moja mama opowiadała o tym, że dziwnym cudem udało mi się zaciągnąć go do ołtarza i o tym, że nigdy by się po nim nie spodziewała, że pokocha Rachel i mnie tak bardzo. Sama nie mówiłam dużo. Nie mogłam. Stanęłam i powiedziałam kilka zdań.

- Odszedł mężczyzna, którego bardzo kochałam. Greg długo walczył o to, żeby pozostać tutaj z nami. Niestety mu się nie udało. – W tym momencie załamał mi się głos, ale starałam się, żeby nikt tego nie zauważył. – Był dobrym lekarzem. Najlepszym, jakiego znałam i pewnie lepszym od każdego kogo poznam. I... był dobrym człowiekiem. Mimo wszystko. Żegnam go w nadziei, że spotkamy się w innym, lepszym świecie. On by pewnie powiedział, że w gorszym. – Zaśmiałam się. Uśmiechy pojawiły się tylko na nielicznych twarzach. Na twarzach tych, którzy znali House’a. – No to niech będzie w gorszym. W lepszym, gorszym, takim samym. To nieistotne. Chcę się tylko z nim jeszcze kiedyś spotkać. I wiem, że tak będzie.

Zdecydowanie nie lubiłam przemawiać wtedy, gdy łamał mi się głos i miałam ochotę się rozpłakać. Kiepsko mi to wychodziło w takich wypadkach. Jednak uważam, że i tak wyszło mi całkiem nieźle, jeśli wziąć pod uwagę okoliczności. Ostatni przemawiał Wilson. On chyba jako jedyny się do tego przygotowywał. Wyszedł na środek. Był blady jak ściana. Ręce lekko mu drgały, ale widziałam to tylko dlatego, że stałam tuż przed nim. Popatrzył na wszystkich i wziął głęboki, uspokajający oddech.

- Gregory House. Nazwisko znane każdemu, kto miał jakikolwiek związek z medycyną i nie tylko. Genialny diagnosta. Człowiek oddany swojej pracy. Ktoś z pasją. Każdą wolną chwilę poświęcający medycynie. Fenomenalne, choć kontrowersyjne metody diagnostyczne. Bardziej znany jako egocentryczny, szalony dupek z oddziału na drugim piętrze, który niestety zna się na medycynie. Teraz z pewnością każdy go kojarzy. Nie ma się co oburzać drodzy państwo. – Spojrzał na grupkę starszych pań stojących z prawej strony. – On by się nie obraził. Wiedział, że tak się zachowuje. Ale tylko nieliczni wiedzą, czemu taki był. – Spojrzał na mnie i jeszcze kilka osób. – W głębi serca był wrażliwym człowiekiem, którego łatwo było zranić. Umiał kochać. Troszczył się o nas na swój house’owy sposób. Iście szalony sposób! No ale się troszczył. Ten człowiek... on był moim przyjacielem. Jedynym prawdziwym przyjacielem. Poznałem go w studenckim barze. Znaczy... w sumie to na komisariacie, ale to dłuższa historia. – Zaśmiał się. Też się uśmiechnęłam. – Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mam absolutną pewność, że już nigdy więcej nie spotkam takiego człowieka jakim był House. Nie ma drugiego dorosłego człowieka, z którym mógłbym robić takie rzeczy, jakie robiłem z Housem. Już z nikim nie założę się o to, który z nam wykradnie jako pierwszy cztery myszy z laboratorium. Kto dłużej przetrzyma fretkę w szpitalu tak, żeby nikt sie nie zorientował. Nikt nie wejdzie do mojego gabinetu bez pukania. Nikt nie zje mojego obiadu. Wiecie, że ja już nigdy nie będę głodny? I smutno mi z tego powodu. Nikt nie wyśmieje tego, że oglądam telenowelę, żeby nauczyć się hiszpańskiego. I tego, że robię to od siedmiu lat i nadal nic nie umiem. Będzie mi brakowało wielu rzeczy. Bo Greg był niezwykłym człowiekiem. Wysoce ceniłem sobie jego spostrzegawczość i kreatywność. Nie znam drugiego takiego człowieka jak on. Powinienem kończyć, ale chcę zrobić jeszcze jedną rzecz. Lisa – Spojrzał na mnie – pamiętasz korytarz i trzydzieści siedem głośników? – Zaśmiałam się ze łzami w oczach i pomachałam potakująco głową. Wilson uśmiechnął się do mnie i po chwili spojrzał na resztę. – House miał kiedyś taki pomysł... hmm... podłączył na szpitalnym korytarzu trzydzieści siedem głośników. Zaznaczam tę liczbę, bo był z tego bardzo dumny i wielokrotnie to podkreślał. I, gdy Lisa nim przechodziła włączył piosenkę. Wtedy chciała go udusić a sama zapaść się pod ziemię, ale myślę, że teraz wspomina to z uśmiechem. – Przytaknęłam mu skinieniem głowy. – To był jego pierwszy z czterech prezentów urodzinowych na któreś urodziny Lisy. Nie pamiętam dokładnie na które.. Dalszych prezentów nie będę opowiadał, bo House zawsze miał zbyt bujną wyobraźnie i wielu z was mogłoby tego nie zrozumieć. Chcę tylko włączyć tę piosenkę. Dla ciebie Liso. Bo jestem pewien, że House chciałby żebyś się uśmiechnęła. I ty też, księżniczko. Tata cię kochał. Kyle Andrews – „You always make me smile”. – Włączył radio, piosenka zaczęła grać, a ja się rozpłakałam.

Później stałam na cmentarzu i ściskałam ramię Rachel. Miałam nadzieję, że ciotka nie zamęczyła jej na śmierć i że jakoś się trzyma. Kiepsko wyglądała. Mało mówiła. Była ciągle smutna. Chciałam jej pomóc, ale nie potrafiłam. Przytulałam, więc ją tylko do siebie i starałam się odciągnąć jej uwagę od tych przykrych zdarzeń. Dziś jednak nie mogłam udawać, że książka, bajka, Ben czy film są ciekawsze i lepsze niż bycie tutaj. Ludzie podchodzili i rzucali białe róże do dołu wykopanego w ziemi. Długo nie mogłam się zdobyć na odwagę, żeby zrobić to samo. W końcu oderwałam dłonie od ciała Rachel, która najwidoczniej miała podobny problem do mnie i ruszyłam kilka kroków przed siebie. Zatrzymałam się na skraju świeżo wykopanej dziury. Spojrzałam w dół. Widziałam jasnobrązową skrzynię przysypaną białymi kwiatami. Była daleko. Na samym dole tej przepaści. Zakręciło mi się w głowie. Zrobiłam krok w tył, ale chyba nikt tego nie zauważył. W końcu rzuciłam róże w dół i patrzyłam jak spada. Niemal bezdźwięcznie upadła na inne kwiaty. Za kilka minut przysypie ją ziemia i nigdy już nie będzie się cieszyła promieniami słońca. Tak samo jak House. Odwróciłam się i wyciągnęłam rękę wołając w ten sposób Rachel. Podeszła tak, żeby ją chwycić, ale była zbyt daleko, żeby rzucić kwiat.

- Nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz – zapewniłam i pocałowałam ją w czoło. – Ja to zrobię, albo zabierzemy ją do domu. Albo możemy ją później położyć. Jak już... zakopią ten dół. Chcesz tak zrobić? – Mała pokręciła główką i nie puszczając mojej dłoni podeszła kilka kroków do przodu i rzuciła różę w dół. – Jesteś bardzo dzielna – szepnęłam jej do ucha i odeszłyśmy na swoje miejsce.

Kilka minut później pogrzeb się skończył. Parę osób uścisnęło mi dłoń. Cztery pocałowały mnie po policzek. Dwie objęły serdecznie. Rachel paręnaście razy pogłaskano po głowie. Ludzie oddalali się w kierunku samochodów zaparkowanych na parkingu a ja stałam trzymając Rachel blisko siebie i patrząc na białą tablice z napisem „Gregory House”. To wydawało mi się takie nierealne.

- Lisa? – Odwróciłam głowę w bok i zobaczyłam Wilsona. Uśmiechnął się do mnie lekko. – Cześć, kwiatuszku. Wymęczyli cię dzisiaj, prawda? – zapytał Rachel, a ta wyswobodziła się z moich objęć i podeszła do niego. Chwycił ją i przytulił mocno. – Już po wszystkim. Teraz będzie coraz lepiej – obiecał głaszcząc ją po lśniących włosach. Rachel w ostatnim czasie mało mówiła. Praktycznie prawie wcale się nie odzywała. Nie mogłam sobie przypomnieć kiedy powiedziała coś po raz ostatni. Tylko machała głową. Zaniepokoiło mnie to. – Jak się czujesz? – zapytał ją, a ja westchnęłam pewna, że nic nie powie. Wzruszyła ramionami.
- Czy tatuś nas kochał? – Patrzyła raz na mnie a raz na Wilsona. Zachciało mi się płakać. Coś mocno ścisnęło mnie za serce.
- Oczywiście, że tak. – Przykucnęłam i pogłaskałam ją po policzku. – Bardzo.
- To dlaczego umarł?
- Bo był chory. Wiesz przecież.
- Czemu nie wyzdrowiał? Prosiłam, żeby wyzdrowiał. Gdyby nas kochał to by nas nie zostawił.
- Nie chciał nas zostawić. – Czułam, że po moim policzku płynęła łza. Wilson położył dłoń na moim ramieniu.
- Rachel, czasami nie można wyzdrowieć. Nawet, kiedy bardzo, ale to bardzo się tego chce. Nawet, gdy się kogoś strasznie kocha i chce się z nim być. – Pogłaskał ją po głowie tak, jak miał to w zwyczaju. – Też nie chciałem, żeby tata nas zostawiał. I mama też tego nie chciała. Tata też nie chciał, żebyśmy zostali tutaj sami. Nieraz już się tak zdarza, kochanie. Nie mamy wpływu na wszystko, co się dzieje.
- Wyleczyłbyś go, gdybyś mógł, prawda wujku? – Wilson patrzył na nią dłuższą chwilę, która mnie zastanowiła, ale w końcu przytaknął i uśmiechnął się smutno.
- Oczywiście, że bym go wyleczył. Gdybym tylko potrafił. Zrobiłbym wszystko, żeby potrafić.
- Kocham was – powiedziała i przytuliła się do nas równocześnie. – I tęsknię za tatą. Bardzo.


PS
http://www.youtube.com/watch?v=grnkCPxdTdU


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Szpilka dnia Wto 20:49, 21 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackzone
Internista
Internista


Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:23, 21 Lut 2012    Temat postu:

Dziękuję ci, Szpileczko, za tą nową część. Aż się popłakałam. Teraz sobie uświadomiłam, że gdyby House pod koniec 8 sezonu umarł, ryczałabym jak bóbr, bo ten fikcyjny facet odegrał naprawdę dużą rolę w moim życiu, ale wracajmy do fiku. Jak zwykle, mogę cię nieustannie chwalić. Nie podobały mi się jednak 2 rzeczy. Ta irytująca, nic nierozumiejąca ciotka, która nie wiem w ogóle po co zjawiła się na pogrzebie. Nawet nie znała House'a, skoro tak mówiła. Wkurzyła mnie, tak samo, jak wkurzyła Cuddy. I odpowiedziałabym jej dokładnie tak samo, jak ona. To był jej mężczyzna. Spał obok niej, kochał ją. A ciotka niech ***. Ostatni minus za takie mało czułe, krótkie przemówienie Cuddles. Wiadomo, nawet nie myślę, co ja bym bym zrobiła na jej miejscu, odpukać, ale moim zdaniem nawet nie pokazała tu najmniejszej cząstki tego, jak bardzo kochała Grega.
Wilson? Uratował wszystko. Chciałabym mieć takiego przyjaciela jak on. Jest niesamowity (e. coś czuję, że oni się spikną). Mała Rachel bardzo przeżyła śmierć taty. Była nie tyle w szoku, co zawiedziona, że House umarł, bo przecież obiecał, że wyzdrowieje...

Przepiękne. Wszystko. Choć bolesna opowieść.
Czekam na ostatnią część! Wiesz, że ja zawsze jestem z ludźmi, którzy piszą o Huddy. Z każdym z osobna. I nigdy nie przestanę Ciebie i jeszcze kilku innych osób wspierać w tym, co robicie. Ja nie mam na tyle natchnienia na to, aby tworzyć coś o tej parze. Nie czuję się na siłach, by wymyślić dobrą storyline. Jestem mega zdumiona, zachwycona i bardzo szczęśliwa tego, ile serca wkładacie w te opowieści, jak wiele kosztuje was to może nie emocji, choć one też się pojawiają, ale czegoś... co nawet nie wiem jak opisać. Szpilko, will you ? (to tyczy się każdej hudzinkowej autorki )

DZIĘKUJĘ


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez blackzone dnia Wto 20:26, 21 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:43, 18 Kwi 2012    Temat postu:

blackzone Jedyna wytrwała do przedostatniej części;) Dziekuję Ci:* A przemówienie Cuddy miało być takie krótkie. Ja sama chyba nie umiałabym zbyt wiele powiedzieć będąc na jej miejscu. Dlatego chciałam, żeby to takie było. Po prostu krótkie. Bo niektórych rzeczy i uczuć nie da się opisać, prawda? To potrafi tylko mój Wilson Zresztą ja o wiele bardziej lubię opisywać przyjaźń niż miłość. Sami mówiliście, że więcej tu Hilsona niż Huddy Dziekuję


Wiem! Strasznie długo to pisałam. I wiem! To nieładnie. Ale jakoś nie umiałam się zebrać w sobie i pisać. Poza tym... tak smutno coś kończyć. Nie lubię tego. Nawet jak kończę czytać ksiązkę to od razu łapię za kolejną i czytam choćby 5 stron, żeby nie czuć tego, że coś się skończyło A że narazie nie planuję nic pisać, więc mi smutno, że to koniec tej opowieści Może jeszcze kiedyś tu przydreptam do Was z czymś, co napiszę, może pojawię się jedynie w formie czytalnika? Nie wiem. Ale dziekuję za miłe chwilę, które mogłam spedzić pisząc to dla Was. Wasze słowa wiele dla mnie znaczą. Od samego początku aż do tej chwili. I dziekuję, że jesteście A oto ostatnia część I juz nie zanudzam. Buziaki dla Was

Rozdział 16


Siedziałem na niewygodnej kanapie i wpatrywałem się w dwie koperty leżące na niewielkim stoliku. Przejechałem palcem po koślawym piśmie House’a i cofnąłem rękę kładąc ją z powrotem na kolana. Nie umiałem pojechać i dać tych listów Cuddy. Już bardzo długo nie mogłem się na to zdobyć. Początkowo chciałem poczekać, bo liczyłem, że Greg i do mnie coś napisał. Nie doczekałem się jednak, więc zaczęła mną kierować zazdrość o te listy. O jego słowa do nich i o to, że o mnie nie pomyślał. Nie mogłem zapanować nad tymi uczuciami, mimo że wielokrotnie próbowałem. Po prostu nie mogłem.

- House... Czemu ty mi to zrobiłeś? – zapytałem cicho i podrapałem się bezmyślnie po głowie.

Odłożyłem listy na bok i włączyłem telewizor. Ostatnio często to robiłem. Albo raczej próbowałem robić. Każdy program kojarzył mi się z Housem. Te lata, które razem spędziliśmy odcisnęły się silnie na mojej osobowości i moim życiu. Pozostawiły miliony wspomnień i myśli łączących się ze wszystkim. Oglądałem ulubiony program przyrodniczy i przypominałem sobie jak Greg marudził na lektora opowiadającego o tygrysach. Parzyłem kawę pamiętając, ze House’owi muszę wsypać dwie łyżeczki cukru. Brałem prysznic przypominając sobie, że mam nawrzeszczeć na Grega za to, że wysmarował mi lustro pastą do zębów, gdy był u mnie zeszłego wieczoru. Szedłem korytarzem szpitala, żeby opowiedzieć mu, co zobaczyłem w stołówce. Zastanawiałem się, co kupić mu na święta. Wieczorem podliczałem ile pieniędzy jest mi winien zastanawiając się, po co je ode mnie pożycza skoro ma własne. I zawsze potem przypominałem sobie, że jego już nie ma, a mnie odechciewało się wszystkiego. Wyłączyłem telewizor, chwyciłem listy i wyszedłem z domu. Kilka minut później byłem pod domem Lisy. W pokoju było włączone światło. Cuddy oglądała film „Marley i ja” lecący na czwartym kanale. Siedziałem chwilę w samochodzie obserwując ją, poczym wysiadłem. Wrzuciłem listy do skrzynki pocztowej i odjechałem do domu.

* * *

Leżałam zwinięta w kłębek na fotelu. Otuliłam się dokładnie kocem i ledwie zwracałam uwagę na film lecący w telewizji. Ostatnio nawet Marley przestał mnie bawić. Myślałam o liście leżącym w szufladzie obok mojego łóżka. Miałam nadzieję, że i mnie House napisał taki list. Czułam, że bardzo tego potrzebuję. Kilka razy kusiło mnie, żeby otworzyć ten zaadresowany do Wilsona, przeczytać go i spalić. I mieć te ostatnie pisane słowa Grega tylko dla siebie. Coś jednak nie pozwalało mi tego zrobić. Myślę, że to zwyczajna przyzwoitość. I nie potrafiłabym zrobić tego Wilsonowi. W końcu to nie jego wina, że House nie napisał do mnie listu a do niego tak. Westchnęłam ciężko i obserwowałam chwilę jak Marley ucieka z samochodu, żeby nie dojechać do weterynarza. Uśmiechnęłam się nieznacznie. Greg uwielbiał te scenę. To był nasz ulubiony film. Starłam łzę kręcącą się w kąciku mojego prawego oka i postanowiłam, że dam jutro Jamesowi list do niego. Zostawię go w jego gabinecie zanim przyjdzie. Ostatnio spóźniał się trochę do pracy, więc na pewno uda mi się niepostrzeżeni to zrobić. W końcu miałam klucz. Wbiłam wzrok w ekran i oglądałam film. Po kilku minutach zasnęłam. Nie wyłączyłam nawet telewizora.

* * *

Następnego dnia wstałam rano dziwnie wypoczęta. Narzuciłam na siebie szlafrok i poszłam zaparzyć sobie kawę. Była sobota, więc Rachel nie musiała wstawać rano i iść do szkoły, a ja cieszyłam się tą krótką chwilą ciszy i samotności. Wzięłam kubek i postanowiłam wypić kawę na werandzie. Usiadłam na grubych poduchach huśtawki mrużąc oczy w przyjemnych promieniach porannego słońca. Nagle naszła mnie ochota na poczytanie świeżej gazety. Byłam pewna, że o tej godzinie powinna się ona znajdować w skrzynce lub na trawniku nieopodal. Wstałam i w drodze po gazetę zamieniłam kilka słów z sąsiadką. Oprócz gazety wyjęłam ze skrzynki pocztę. Idąc do domu przeglądałam listy. Większość była rachunkami i ofertami kredytów z banków. Dwa różniły sie jednak od reszty. Nie miał znaczka i tak...! Byłam tego pewna! Były podpisane pismem Grega. Pobiegłam do domu i zanim usiadłam z powrotem na huśtawce rozerwałam kopertę ze swoim imieniem. W środku oprócz listu znalazłam łańcuszek. Miał kształt średniej wielkości serduszka. Z tyłu ktoś wygrawerował słowa „Każdego dnia razem”. Uśmiechnęłam się czule i zawiesiłam łańcuszek na szyi. Nie mogąc dłużej czekać rozłożyłam papier i przeczytałam list.


Liso,

Nie wiem, czy istnieją słowa, którymi mógłbym Cię przeprosić. Za to, że tak długo nie znałaś prawdy. Tak naprawdę chciałem tylko, żebyście były szczęśliwe. Nigdy nie zależało mi na niczym innym. I gdy widziałem, że takie jesteście to nie umiałem tego zakończyć. Wiem, że nie potrafisz tego zrozumieć. Wilson też nie potrafił. Możliwe, że tylko ja to potrafię. Nie chciałem zrobić niczego złego. Nie chciałem, żebyś patrzyła jak umieram Żeby Rachel na to patrzyła. James lepiej rozumiał Ciebie niż mnie. Nawet sobie nie wyobrażasz ile razy prosił, żebym wszystko Ci powiedział. W końcu sam to zrobił. Czy było to słuszne? Dla mnie nadal nie. Wiesz to zresztą. Nie powiedziałbym Ci o tym. Jeszcze nie wtedy. Pewnie chciałabyś zapytać kiedy bym to zrobił. Nie wiem. Ale nie wtedy. Może zabrzmi to dziwnie, ale to udawanie i ukrywanie wszystkiego przed Wami pozwalało mi nieraz zapomnieć, że jestem chory. I dawało mi siły, żeby z tym walczyć. Gdy położyłem się w szpitalu to je straciłem. Już wtedy wiedziałem, że to koniec. Nie chciałem, żebyś mnie takim zapamiętała. A już tym bardziej, żeby Rachel mnie takim pamiętała. Przepraszam.
Kiedy dowiedziałem się, że jestem chory? W urodziny Rachel. Dlatego się spóźniłem. Później powiedziałem Wilsonowi… oczywiście nie od razu. Wiesz, on bardzo mi pomógł. Jak nikt inny. Nie miej do niego żalu. O nic. Pamiętaj – o NIC.
Wiem, że ze wszystkim sobie poradzisz sama. Że razem sobie poradzicie. Tak naprawdę nigdy nie byłem Tobie za bardzo potrzebny. Sama umiesz wszystko załatwić. Więc nie martw się za bardzo. W prawdzie nie będzie miał Cię kto obmacywać w nocy, ale z tym też powinnaś sobie sama poradzić (nie twierdzę, że zastąpi Ci to mnie, ale miejmy nadzieję, że w jakimś małym stopniu zrekompensuje Ci brak mojej osoby). Domu w moim imieniu popilnuje Benjamin (i tak ja robiłbym to lepiej, bo ten leń tylko śpi i je…). Chłopaka Rachel kopnij w tyłek w moim imieniu i powiedz mu, żeby spadał (tylko tak, żeby zrozumiał!). W końcu nie chcemy, żebyś była samotną babcią! No… i w ogóle różne takie tam. Pamiętaj, że Cię… no… jak to się mówi? Zaczyna się na „k” a kończy na „m”. Sama wiesz. Gdzieś tam będę na was czekał. I tęsknił za wami.

Całuję (sama wiesz jak… tak jak lubisz najbardziej),
House

PS Nie waż się wyrzucać fortepianu! I tak, nadal ma stać w salonie! Tam wygląda najkorzystniej.


Przejechałam czule opuszkami palców po piśmie Grega. „Zaczyna się na „k” a kończy na „m”. Sama wiesz.”. Oczywiście, że wiedziałam. Zawsze wiedziałam. Starłam z policzka pojedynczą łzę i uśmiechnęłam się smutno. Ten list był taki niepodobny do House’a. Byłam pewna, że to Wilson kazał mu go napisać i kupić ten łańcuszek. Ale mimo wszystko byłam zadowolona, że Greg się na to zgodził i że dostałam od niego te prezenty. Teraz rozumiałam, czemu chciał, abym kupowała prezent dla Wilsona. To z pewnością wszystko była jego zasługa. Jak mogłabym się na niego gniewać o cokolwiek? I czemu House’owi tak na tym zależało? Czy Wilson zrobił coś, o czym nie wiem? Myślałam o tym chwilę, ale w końcu dałam sobie spokój. House, jak to House zawsze mówił dziwne rzeczy. Pewnie myślał, że nadal gniewam się na Jamesa o to, że tak długo nie powiedział mi o chorobie Grega. Ale to nie miało już teraz żadnego znaczenia. Chciałam, żeby przeszłość pozostała przeszłością. Pogłaskałam czule zawieszkę i uśmiechnęłam się.

- Każdego dnia jesteśmy razem, House – szepnęłam. – Zaczyna się na „k” a kończy na „m”. – Przeczytałam i zaśmiałam się głośno. Cały House!

* * *

Słońce raziło mnie w oczy. Odwróciłam się na drugi bok i próbowałam zasnąć, ale nie dałam rady. Po chwili się poddałam i usiadłam na łóżku. Przeciągnęłam się i poklepałam Bena po głowie. Ostatnio miał zwyczaj spania u mnie w łóżku. Szczeknął sobie cicho i pomachał ogonem. Nie wyglądał na kogoś, kto miał ochotę wstawać. Ja też nie miałam. Podrapałam się po głowie i zauważyłam, że na mojej poduszce leży list. Na kopercie było napisane „Rachel”. Wydawało mi się, że jest to pismo taty, ale pomyślałam, że to niemożliwe, żeby przyszedł i napisał do mnie list. Otworzyłam kopertę i wyjęłam list. Na moje kolana wysypał się łańcuszek z zawieszką. Wyglądał jakby był z prawdziwego srebra i chyba był z niego zrobiony! Obejrzałam go dokładnie. Zawieszka miała kształt serduszka i było na niej napisane „Każdego dnia razem”. Nie przywiązałam do tego jednak zbyt dużej wagi. Ucieszyło mnie, że jest to prawdziwy łańcuszek. Z uśmiechem od ucha do ucha rozłożyłam list i zorientowałam się, że to naprawdę było pismo taty. Tata napisał do mnie list! Serce biło mi szybko, a mnie samej zrobiło się dziwnie smutno. Mimo tego zaczęłam czytać.


Droga Rachel,

Jeśli to czytasz, to znaczy, że już mnie nie ma obok Ciebie i już nigdy więcej nie będzie. Żałuję. Wiesz, że żałuję. Głównie dlatego, że mieliśmy siebie tak krótko. Kiedyś myśleliśmy, że mamy przed sobą długie lata, prawda? Ale nie mieliśmy. Szkoda. Chciałbym widzieć jak rośniesz, dojrzewasz, zaczynasz kogoś kochać. Chciałbym widzieć Twój ślub, dom i w BARDZO odległej przyszłości dzieci. Zależy mi na Tobie. Zawsze zależało, wiesz? Musisz wiedzieć. Chciałaś mieć lepszego ojca niż ja? Pewnie tak. Nie jestem... nie byłem idealny. Wiem o tym. Ale starałem się jak tylko mogłem. Mimo, że byłaś wredna. Rysowałaś obrazki na dokumentach pacjentów. Zadawałaś zbyt trudne pytania. Robiłaś mi siarę jak krzyczałaś na cały głos w szpitalu „Kocham cię, tatusiu!”. Psułaś mi reputację przytulając się do mnie na środku, gdy nie miałem serca by także Cię nie objąć. Ale to wszystko jest już przeszłością. Teraz wiele się pozmieniało i jestem pewien, że jeszcze więcej się zmieni. Przepraszam, że nie dotrzymałem słowa i umarłem. Ale musisz wiedzieć, że są takie obietnice, które trzeba złamać. Nawet, gdy się tego nie chce. Musisz być teraz dzielna, Rachel. Wspieraj mamę i Jamesa. Oni tego potrzebują. I opiekuj się Benem. To był taki specjalny prezent ode mnie. Ty musisz pomóc mamie i wujkowi pozbierać się po tym, że odszedłem, a Benjamin pomoże Tobie. On jest taki jak ja. Z tą różnicą, że ja jestem mniej włochaty. Jemu możesz mówić o wszystkim. Zawsze Cię wysłucha. I pisz do mnie czasem. Adres podeślę Ci później. Albo wiesz co? Pamiętasz to miejsce, gdzie jeździliśmy z mamą na te durne pikniki? Przywieź tam te listy, gdy czasem podjedziesz na rowerze w te tereny. Kładź je pod kamieniem przy tym wielkim drzewie, na które się wspinałaś. Nieraz będę tam przychodził i z pewnością je przeczytam. Zostawię je, żebyś w razie, co mogła coś zmienić. Ale na pewno przeczytam.

Całuję Cię
Tata


Skończyłam czytać i wytarłam mokre policzki rękawem koszuli. Przyjrzałam się zawieszce, którą ściskałam mocno w dłoni. Nie rozumiałam napisu, który znajdował się z tyłu. Jak możemy być razem, skoro taty już przy nas nie ma? To zupełnie nie miało sensu, ale było w stylu tatusia. On często mówił rzeczy, których nie rozumiałam. Mimo wszystko łańcuszek mi się podobał i postanowiłam poprosić mamę, żeby mi go założyła na szyje, gdy tylko znajdzie czas. Będę teraz taka jak ona. Nigdy nie miałam takiego prawdziwego, dorosłego naszyjnika. Uśmiechnęłam się dumna ze swojego prezentu i ściskając go najmocniej jak potrafiłam wstałam z łóżka i usiadłam przy biurku. Znalazłam w szafce kartkę i ołówek. Myślałam chwilę obgryzając gumkę aż w końcu zabrałam się do pracy. Musiałam opowiedzieć tacie jak bardzo cieszę się z mojego dorosłego naszyjnika.

Kochany tatusiu!
Przepraszam, że piszę dopiero teraz, ale wcześniej nie wiedziałam, że mogę to zrobić. Chciałam Ci powiedzieć, że...


* * *

Szedłem w miarę pustym korytarzem myśląc o tym, co miałem w lodówce. Byłem potwornie głodny i dałbym dosłownie wszystko za to, żeby być już w domu i usiąść przed telewizorem z kanapką w ręce. Otworzyłem drzwi swojego gabinetu i ziewając wszedłem do środka. Wymacałem na ścianie kontakt. Zabrałem ze stołu kilka papierów i wepchnąłem je do teczki. Planowałem przejrzeć je w domu przed galą boksu. Szukając jeszcze jednej teczki znalazłem na blacie kopertę z napisem „Wilson” i niewielkie, niebieskie pudełko. Wszędzie poznałbym to pismo. Obiegłem biurko i usiadłem na krześle. Strąciłem przy okazji ciężką książkę o białaczce, która z głuchym trzaskiem upadła na dywan. Podniosłem kopertę i przyglądałem się jej przez dłuższą chwilę nie mogąc uwierzyć w to, że naprawdę ją widzę. Była taka sama jak te, które dałem Lisie wczoraj wieczorem. Różniła się tylko podpisem. Nie zwracając uwagi na pudełko rozerwałem kopertę i przeczytałem list.


Wilsonie, mendo ty jedna, mój stary druhu (fajnie, nie?), przyjacielu,

Wiedziałeś, że napiszę czy nie? Pewnie tak… powinienem nie napisać, żeby Cię zaskoczyć, ale tylko byś się dąsał a skoro nie będę mógł tego widzieć to ta złośliwość wcale mnie bawi. Zawsze się do wszystkiego wtrącałeś, więc jak kopnąłem w kalendarz to z pewnością dalej to robisz. Swoją drogą, kto będzie Cię teraz sprowadzał na poprawniejszą, prawdziwszą i odpowiedniejszą ścieżkę życiową? Ścieżkę zła i złośliwości (inaczej realności)? To mnie najbardziej martwi… Zrobi się z Ciebie rasowa ciapa! Ale ja nie o tym… Chciałem mówić o Twoim wtykaniu nosa w nie swoje sprawy. Skoro już i tak musisz to robić i zapamiętaj kilka rzeczy!
1 Jeśli KONIECZNIE musisz wygłaszać mowy na moim pogrzebie to ogranicz się do GÓRA pięciu zdań. To wystarczy. Naprawdę! Nie chcemy, żeby wszyscy posnęli… To w końcu moja ostatnia impreza (Oblej ich czerwoną farbą, co? Będzie śmiesznie!).
2 Przypilnuj, żeby Cuddy nie dorwała się do mojego fortepianu! On ma stać tam gdzie stoi! W tamtym miejscu najlepiej pada na niego światło! Poza tym przywykł do tego miejsca i będzie mu smutno gdzie indziej! I błagam, nie graj na nim!!! Mówiłem Ci już, że nie umiesz grać? Ach, tak, jakieś miliard razy… Pamiętaj, fortepian zostaje!
3 Nie pozwól, żeby Cuddy zaczęła się umawiać z jakąś ciapą... tego bym nie przeżył (Śmieszne, nie? W końcu nie żyję, haha.)! Niech to będzie jakiś porządny facet. Jeśli o mnie chodzi to najlepiej niech to nie będzie NIKT, ale jak dłużej o tym pomyślę, to Lisa powinna mieć kogoś przy sobie, a Rachel... ona zasługuje na prawdziwego ojca. Ale pamiętaj, nie ciapa! Może Ty weź z nią ślub? Chociaż... bleee, wyobraziłem sobie, że ją dotykasz. To obrzydliwe. Nie ma mowy! Nawet o tym nie myśl. Tak jak mówiłem wcześniej, zrobi się z Ciebie ciapa, więc odpadasz...
4 Już prosiłem o to Cuddy... gdy Rachel będzie miała chłopaka to spróbuj zrobić coś żeby go nie miała... Wyobrażasz sobie, że jakiś smarkacz wpycha jej język w usta? To nawet nie jest smaczne... Więc wiesz, zrób coś z nim.
5 Pamiętaj, żeby na Bena wołać Benjamin! Jeśli przestaniesz to szlag trafi moje tresury i zacznie reagować na Bena... A to takie pospolite imię! Benjamin jest ładniejszy. No i bardziej do niego pasuje (choć gdybym miał być szczery on powinien się nazywać Diabolo czy jakoś tak...).
6 Ten punkt jest dla Ciebie. Idź do baru. Chodź do niego tak długo, aż będziesz świadkiem tego jak kogoś aresztują. Później wiesz, co robić. Idź do aresztu i kup sobie przyjaciela za pięćset dolców. W moim wypadku podziałało, a Ty zawsze miałeś więcej szczęścia ode mnie.
Wiesz, co jeszcze? Dzięki. Za to, że mogłem na Ciebie liczyć. Irytowałeś mnie, ale miałem Cię za przyjaciela. Aaa, no i dziękuję za to ostatnie. Pomogłeś mi bardzo. Jestem Ci wdzięczny. Nie mogłem poprosić nikogo innego. Tylko Ty byłeś w stanie to zrobić i wiedziałem, że zrobisz.

Do zobaczenia w jakimś piekielnym barze.
House


Zamrugałem kilka razy i zaśmiałem się w duchu. Cały House, pomyślałem. Znał mnie jak nikt inny. Żałowałem, że niedane mi jest spełnić jego pierwszej prośby, ale rozbawił mnie nią. Zdziwiło mnie to, że był aż tak absolutnie przekonany, że spełnię jego życzenie, że nawet podziękował mi za to w liście, który napisał kilka dni wcześniej.

- Planowałeś to, House – mruknąłem pod nosem i pokręciłem ze zdumieniem głową. – Wszystko zaplanowałeś.

Przeczytałem list jeszcze raz i zaśmiałem się na wzmiankę o piekielnym barze. Może tym razem to ja będę musiał wykupić go z aresztu? Z Housem niczego nie można było być pewnym. Może będziemy mogli jeszcze raz wszystko przeżyć? Całe życie od nowa. Może tak samo, może inaczej? A może będziemy żyć dalej tylko gdzie indziej? Kto wie, jak to jest tam, gdzie jest House. Uśmiechnąłem się i z niechęcią odłożyłem list na bok. Już chciałem wyjść, gdy przypomniałem sobie o pudełeczku. Odnalazłem je wzrokiem i otworzyłem. W środku był zegarek. Podniosłem go i obejrzałem. Z tyłu było wygrawerowane krótkie zdanie: „Przyjaciel za 500$”. Zaśmiałem się szczerze, gdy to zauważyłem i założyłem zegarek na rękę. Wsadziłem list do torby razem z zaginioną teczka, założyłem marynarkę i z uśmiechem poszedłem do domu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Szpilka dnia Śro 21:38, 02 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackzone
Internista
Internista


Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:29, 21 Kwi 2012    Temat postu:

Ja? Trwam zawsze Cieszę się, że wróciłaś, bo ostatnio jakoś wcale nie czytałam fików. Co samą mnie smuci. Ale najważniejsze, że teraz mogę poczytać

Jak zawsze. Smutno. Ale tak właśnie jest, gdy odejdzie ktoś bliski. Żal mi Cuddy, żal mi Wilsona. (trzymaj się blackzone, nie becz) Swoją drogą to jest słodkie. Teraz dopiero odczuwam brak House'a jako House'a i House'a jako serialu. Wilson otrzymał listy by przekazać je Lisie, a Lisa, by dać dla James'a. Żeby ich przyjaźń przetrwała. House o wszystkim pomyślał
Szpilko, wiesz co? Właśnie w ten sposób mógłby się zakończyć serial? Właśnie w taki. Nie masz pojęcia jak ja się stęskniłam za Huddy. Nie za ich przekomarzaniami, nie za wrednością, ale za taką zwyczajną.... normalnością. Brakowało mi tego przez te 2 miesiące kiedy nie miałam czasu czytać
A po przeczytaniu listu od House'a czuję się gorzej rozpłakana niż byłam. Ten jego sarkazm, nawet jak leży w łóżku szpitalnym bardzo chory....
I teraz Rachel Szpilko, już teraz Ci dziękuję. Za takie emocje. Za pozwolenie powrotu do Huddy. Sama bym tego nie zrobiła, tzn zrobiłabym, ale to nie byłoby tak emocjonalne, jak jest teraz. Benjamin to House, coś w tym jest

.....

DZIĘKUJĘ


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez blackzone dnia Sob 19:30, 21 Kwi 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:01, 19 Mar 2013    Temat postu:

Przeczytałam już jakiś czas temu. Już jakiś bardzo długi czas temu. Przeczytałam i to nie raz I pewnie jeszcze nie raz przeczytam Ale chce też skomentować i przeprosić, że dopiero teraz Dziękuję za niezasłużoną dedykację A teraz... teraz czas na mój komentarz

15.

Jesteś mistrzynią opisów. Bardzo SZCZEGÓŁOWYCH opisów Bez względu na to, czy wcielasz się w postać House, Cuddy, Wilsona czy kogokolwiek innego to i tak wychodzi Ci to świetnie Świetnie i bardzo, ale to bardzo realistycznie. Każdy szczegół jest perfekcyjnie dopracowany jak w samochodach volvo, zanim zostało sprzedane go Chin... (Błagam, nie daj się kupić Chińczykom ). Wiesz, że czasami Cuddy potrafiła mnie wkurzyć, doprowadzić do złości czy nawet szału Tak tutaj... jest mi jej autentycznie żal. Aż mam ochotę ją przytulić. Chyba źle ze mną I myślę, że rozumiem Wilsona. Muszę przyznać, że mimo twoich opisów ciężko mi wyobrazić sobie House w trumnie. To tak jakby... wiadomo, że odszedł i nie żył ale... to tak jakby nie House. Nie ten którego znam z psot, figli i głupich, często chamskich teksów. Pewnie jakbym tam stała razem z nimi, to zastanawiałabym się przynajmniej przez chwilę czy to nie kiepskiej klasy dowcip i ciężko byłoby mi w to uwierzyć, że to House tam leży.


Przez moment miałam ochotę ją udusić.



Nie rób tego! Nieprzyjemna sprawa! Ja mam jeszcze odbite ręce


Musiałam do napisać żeby nie było tak sztywno bo zaczęłabym płakać

Przemówienie Wilsona w twoim wykonaniu... cudo! Nic więcej nie jestem w stanie napisać. Po prostu cudo. Aż sobie włączyła piosenkę.
Też tęsknię za House'em I jednak ryczę.

16.

Trochę się ruszyło ostatnio na forum więc mam ogromną nadzieję, że jeszcze coś napiszesz


W pokoju było włączone światło. Cuddy oglądała film „Marley i ja” lecący na czwartym kanale.

Już lepszego nie było? Na tym też zawsze ryczę W sumie tak jak teraz przy czytaniu Tylko przy Marley'u Magda się zawsze na mnie drze: "To tylko film! Jaa..."

W liście do Cuddy jak dla mnie House pokazuje się z zupełnie innej strony. Z takiej, z której może mało widzieliśmy go w serialu ale to dobrze. Zresztą ja tam kocham każdą jego stronę i każde wcielenie o ile zostaje mimo wszystko House'em. Jeżeli wiesz o co mi chodzi
Piękne. Smutne, ale bardzo piękne. Tyle jestem w stanie napisać no... i może jeszcze to -> PIĘKNE! Dziękuję


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 2:52, 20 Mar 2013    Temat postu:

Oluś! Nie wiem, co mnie podkusilo, żeby włączyć to forum. W sumie tego nie robię od bardzo, bardzo dawna. Zdziwiłam się widząc mój tytuł na samym początku listy. I chcę Ci podziękować za przypomnienie mi pięknych wspomnień. Jak wiesz moje życie od chwli gdy skończyłam to pisać poprzewracało się o 180 stopni w każdą stronę. Widząc ten komentarz znowu przypomniałam sobie jak ważne było dla mnie stukanie w klawisze klawiatury Jak uwielbiałam ten serial i to forum. No i Was oczywiście Cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało. Mimo tego, że było smutne. Może Ciebie stworzyli do pisania wesołych rzeczy a mnie do smutnych Licze jednak, że nie będziesz już musiała płakać przez moje opowiadania jeśli jeszcze jakieś kiedykolwiek napiszę Dziękuję Jestem ciekawa czy teraz tez bym umiała napisać te szczegółowe opisy tak żeby wszyscy się nie przerazili xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Endymion
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 04 Lip 2013
Posty: 191
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdzieś z Księżyca..
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 10:19, 04 Lip 2013    Temat postu:

Mimo tego, że było smutne. Bardzooo supeeeerr.

Wiem, że moje komentarze nie są wyczerpujące ale cóż..


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
HelpMe
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 27 Paź 2013
Posty: 224
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:11, 28 Paź 2013    Temat postu:

Jejjj... Płakałam. Jak bóbr. To jest śliczne...
Zapisałam go sobie w dokumentach... Nawet, jak nie będzie internetu, będę mogła czytać :-)
Love it...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Strona 4 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin