Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Szare życie w bajkowym świecie [Z]
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:35, 21 Cze 2010    Temat postu: Szare życie w bajkowym świecie [Z]

To znowu ja Fik z House'm, Cuddy(wiem, niesamowite postacie wybrałam ) i Rachel. Są też inni, ale to są główni bohaterowie. Pisane w pierwszej osobie jako House

Zawiera spoiler do sezonu 6(6x22 pt."Help me")!

Dedykacja dla...hm, niech pomyślę... no dobra, nie muszę mysleć. Wiem, dla kogo. Dla Maddy. Bo sobie zasłużyła, bo wiem, że czeka i tak ogólnie, za całokształt





Zweryfikowane przez Szpilkę


Część 1

Siedzę sobie we własnym gabinecie, jak na cywilizowanego człowieka przystało. Bawię się pluszową piłką, podrzucając ją w górę i pozwalając jej opaść z powrotem w moje dłonie. Nie robię nic szczególnego. Siedzę i się nudzę. Typowy dzień mojej pracy. Co pewien czas przerywam zabawę, aby wypić łyk kawy z mojego ukochanego, czerwonego kubka. Ogólnie, jestem zadowolony z siebie. Przed godziną postawiłem trafną diagnozę i uratowałem pewnemu gościowi życie, pracowałem dziś w przychodni i nikogo nie obraziłem, rozmawiałem z Wilsonem i się z nim nie pokłóciłem(to tylko, dlatego że bez większych protestów zapłacił za mój lunch). Jedno mnie martwi. Nie widziałem jeszcze Cuddy.

Ale za to jak ją wczoraj widziałem! Hm… marzenie, nie kobieta. Ona, ja, romantyczna kolacja u mnie(zamówiłem droższy zestaw chińszczyzny, niż zwykle) i cała noc tylko dla nas. Co za debil powiedział, że życie nie jest bajką? Gdy jestem w moim mieszkaniu z Cuddy, mogę się nazywać Hans Christian Andersen. Mogę napisać jedną z najcudowniejszych baśni, opowiadającą o naszym życiu. No, przynajmniej o ostatnich trzech tygodniach. Czy ja się mylę, czy faktycznie popsuło to wydźwięk mojej wcześniejszej wypowiedzi?

Po raz tysiąc siedemset osiemdziesiąty czwarty przypominam sobie ten wieczór, w który do mnie przyszła. Pamiętam jak siedziałem na ziemi, jak trzymałem w dłoni tabletki, jak mimowolnie słyszałem krzyk Hanny, jak widziałem jej zamglone spojrzenie, jak okropnie bolała mnie noga. Wtedy, gdy stałem tak sobie na skraju przepaści i tylko malutki kroczek dzielił mnie od bolesnego upadku, zobaczyłem ją. Początkowo poczułem irytację. Po jaką cholerę, przyszła? Co więcej mogłaby mi powiedzieć? Jakie słowa, jeszcze bardziej, mogły dobić wieko mojej trumny? Gdy powiedziała, że zerwała z Lucasem, nie wiedziałem, co o tym sądzić. Pierwsze, co poczułem, to zdziwienie. Wielkie, ogromne, wręcz obezwładniające. Potem, jakiegoś rodzaju niepokój, wtedy na usta cisnęło mi się słowo: dlaczego? W końcu poczułem, że żołądek mam dziwnie spięty, że coś ściska moje serce, że w gardle pojawia się wielka gula, niepozwalająca mówić, ani normalnie myśleć. Strach. Paraliżujący każdy milimetr mojego ciała, strach. Wtedy zdecydowałem się na nią spojrzeć. To wszystko trwało może jedną, może dwie sekundy. Zaczęła mówić. Jej słowa utwierdzały mnie w strachu, ale były jednocześnie najwspanialszym balsamem dla moich uszu. Aż do ostatniego zdania – Kocham cię. To przeraziło mnie najbardziej. Wiedziałem, że muszę teraz coś zrobić, że nadszedł moment, w którym to ja wykonuję ruch. Nie Cuddy, nie Wilson, nie ten idiota - Lucas, tylko ja. Wstałem, pocałowałem ją. Nie powiedziałem jej, że ją kocham, nie powiedziałem, że jest dla mnie ważna. Ona to wiedziała i nadal wie. Nie powiedziałem nic. Tylko ją pocałowałem. Potem, pozwoliłem jej nawet zmienić mój opatrunek. Ot, taki byłem dobry. Od tego czasu minęły trzy tygodnie, w czasie, których kilkakrotnie się pokłóciliśmy, pogodziliśmy(nie, nigdy nie przepraszałem) i spędziliśmy najwspanialsze chwile naszego życia. Przynajmniej według mojej opinii.

Ile razy mogę wspominać ten wieczór? Hm, zapewniam, że bardzo często. Tak często, że po pewnym czasie może to kogoś znudzić. Wiem, to głupie, ale ja lubię rozmyślać nad tym zdarzeniem. W końcu, w ten wieczór zyskałem coś, co każdy chciałby mieć. Mówię oczywiście o nadziei. W moim wypadku, nadziei na nowy start. Odnoszę wrażenie, że na swój pokręcony, czysto house’owy sposób jestem szczęśliwy. Boże, jak to brzmi! Tak surrealistycznie.

Odkładam piłeczkę na bok, wręcz z nabożną czcią układając ją, pod odpowiednim kątem. Dopijam, zimną już kawę i odstawiam kubek. Moje sumienie każe mi posegregować pocztę. Przyznaję, że dość niechętnie chwytam listy i czytam adresy. Zaproszenia, podziękowania(Boże, za co?!) i listy od skomlących, potencjalnych pacjentów lądują w koszu. Zostawiam jedynie cztery wiadomości, które dam komuś, kto je przeczyta i zrobi z nimi, co trzeba. Zapewne, tegoż zaszczytu doświadczy Foreman. Na razie odkładam je na wierz małej góry korespondencji i podnoszę spojrzenie nieznacznie w górę.

Najpierw widzę zajebiście czerwone szpilki. Potem są długie, gołe nogi. Potem, ku mojej rozpaczy, spódniczka, a na końcu bluzka, ze zdecydowanie za dużym dekoltem. Tak właściwie, to na końcu jest twarz. Źle się wyraziłem. Lisa Cuddy nie kończy się na czarnej bluzce, z nieprzyzwoicie wielkim dekoltem. Są jeszcze szaro-zielone oczy, pełne usta i kruczoczarne włosy. No, cieszę się, że wyjaśniłem tę nieprzyjemną kwestie skracania Cuddy o głowę. Nie raz się przydaje. Rzadko, bo rzadko, ale jednak.

- Musisz się tak ubierać? Wyglądasz jakbyś szła do drugiej pracy, o zupełnie innej profesji – rzucam, bez cienia uśmiechu. Naprawdę nie lubię, gdy ona się tak ubiera.
- Kiedyś ci to nie przeszkadzało. – Podchodzi do mnie z uśmiechem i siada po drugiej stronie biurka. Dzieli nas jakieś sześćdziesiąt osiem centymetrów. Powinni produkować stanowczo węższe biurka. Gdzie należy złożyć wniosek o takie coś? Do urzędu? A może bezpośrednio do producenta? Wieczorem muszę poszukać coś na ten temat w .
- Kiedyś z tobą nie sypiałem.
- To znaczy, że jeśli ze mną sypiasz, to nie mogę sama wybrać sobie stroju? – Nie wygląda na złą. Wydaje mi się raczej uprzejmie rozbawiona. Przyznam, że trochę mnie to irytuję.
- Możesz, oczywiście, że możesz. Pod warunkiem, że nie będzie taki, jak ten. Prowokujesz wyglądem.
- Myślałam, że ci się to podoba. – Wstaje, okrąża biurko i siada mi na kolanach. Z uśmiechem oplata swoje ręce, na mojej szyi. Dochodzę do wniosku, że operacje plastyczne pozwalające pomniejszyć tyłki, tabletki odchudzające i chirurgiczne odsysanie tłuszczu powinny być o wiele, wiele tańsze. Zdecydowanie tańsze. Tak uważam ja i moje obolałe nogi. Że już nie wspomnę o… no, to w zasadzie nie ważne. Powinny być tańsze i kropka.
- Bo mi się podoba. Tylko wolę, jak prowokujesz mnie, a nie twoich przygłupich sponsorów. Nie podoba mi się, jak na ciebie patrzą – stwierdzam, oburzonym tonem pięciolatka, jednocześnie gładząc dłonią jej udo.
- Ha, ha, jesteś zazdrosny? Ty?
- Nie jestem zazdrosny! – mówię, chyba trochę za szybko, aby mi uwierzyła.
- Yhy, jaaasne.
- Nie no, to nie tak. Ja nie jestem zazdrosny. Po prostu nie lubię, gdy obcy facet… w taki sposób… Po prostu… Jesteś moja. I tylko moja. – Obejmuję ją ramionami w pasie, w bardzo zaborczy sposób. Śmieje się i mierzwi mi krótkie włosy, lewą dłonią. Moja twarz pozostaje kamienna. Nie wiem, co ją tak niby bawi. I ja mam się z nią później nie kłócić? Przecież to ona prowokuje wszelkie awantury. Oczywiście zawsze mówi, że to moja wina. Moja? No sami powiedzcie, oczywiście, że nie moja. To ona mnie prowokuje. Swoim zachowaniem, ubiorem i głupimi tekstami.
- Nie ma się, czego wstydzić. Zazdrość to naturalne uczucie. Przynajmniej wiem, że jestem dla ciebie ważna. To nawet słodkie.
- Ja nie jestem słodki – stwierdzam, przez zaciśnięte mocno zęby. Kolejny dowód na to, że Lisa Cuddy wszczyna awantury. Jak mogła powiedzieć coś tak obraźliwego?
- Tak, tak, oczywiście. Swoją drogą jesteś okropnie zaborczy.
- Dopiero teraz to spostrzegłaś? – Uśmiecha się i macha przecząco głową. – Przyszłaś po coś konkretnego, czy po prostu nie mogłaś dłużej wytrzymać bez mojego pocałunku?
- Raczej po coś konkretnego. – Zdejmuje ręce z mojej szyi i zaczyna bawić się palcami. Nie wstaje jednak. Nadal siedzi na moich kolanach. Odnoszę wrażenie, że czegoś się boi. Ja, jak to ja, od razu wynajduję sobie jakieś okropne rozwiązania. Nie wiem, dlaczego jestem takim pesymistą. Mam tak od dziecka.
- Stało się coś? – pytam, dość nieśmiało. Nie jestem pewien, czy chcę znać odpowiedź. A jeśli ona chce to skończyć? A jeśli chce wrócić do Lucasa? A jeśli uważa, że przychodząc wtedy do mnie, popełniła największy błąd w życiu? Zamknij się, Greg! Jesteś głupi! Głupi głupek!
- Nie, nic się nie stało. – Widzisz? Głupi, głupi, głupi! Powinienem sobie nastrzelać po pysku, za tak debilne myśli. Idiota! - Chciałam cię tylko zaprosić na kolacje – mówi, po dłuższej chwili i spogląda na mnie. W jej oczach widzę iskierki strachu, a może jedynie obawy. I to właśnie one mnie niepokoją. Czego ona się boi? Przecież wie, że się zgodzę. Wymierzam sobie wirtualny prawy sierpowy za wcześniejsze podejrzenia. Nie bawię się w półśrodki. Walę z całej siły.
- Co się dzieje? Chyba wiesz, że pójdę z tobą na kolację. Musisz to wiedzieć. Zawsze chodzę i trochę mnie to przeraża. Co ty ze mną robisz, kobieto? – Uśmiecha się, ale nic nie mówi. Jej oczy nie zmieniają wyrazu. Mój niepokój mruczy ze zdenerwowania. Wzdycham ciężko i pytam: – No dobra, mów gdzie jest haczyk. Zaprosiłaś całą swoją rodzinę i chcesz mnie przedstawić, czy nie udało ci się zarezerwować stolika w klubie ze striptizem? Hm? Mów, zniosę najgorsze.
- Nie zaprosiłam mojej rodziny…
- Ach, wiedziałem, że to ten stolik. – Robię teatralnie zawiedzioną minę. Kolejny raz, w swoim życiu zastanawiam się, dlaczego nie zostałem aktorem. Byłbym w tym świetny. Byłbym mistrzem w swoim fachu. Chociaż, w gruncie rzeczy i tak jestem, więc co to za różnica.
- House, chciałabym, żebyś przyszedł na kolację do mnie.
- Do twojego domu?
- Do domu mojego i Rachel. Chciałabym, żebyś ją poznał. Chyba, że nie chcesz, ale w tym wypadku nasz związek nie ma sensu. Nigdy nie zrezygnuję z Rachel, dla nikogo. Nawet dla ciebie. – Gładzi mnie dłonią po szorstkim policzku. Dostrzegam, że jej oczy niebezpiecznie błyszczą, tak jakby w najbliższym czasie zamierzała wybuchnąć spazmatycznym płaczem. Nie wiem, co mam jej powiedzieć. Właściwie postawiła mnie przy murze. Albo przyjdę, albo mogę spadać. Nie wiem, czy jestem gotowy na taki krok. Nie lubię ludzi, nie lubię się z nimi spotykać, rozmawiać, przebywać. Mam grono zaufanych przyjaciół i na tym koniec. Cuddy chce, abym do tego grona włączył Rachel. Hm, mogłoby być ciekawie. Jest jeszcze mała, chyba nic mi nie zrobi. Chociaż dzieci, pod względem swojej prawdomówności, są straszne. No cóż, zawsze ceniłem sobie szczerość.
- A kto każe ci z kogokolwiek rezygnować? Ile ona ma właściwie lat? Pięć? – Marszczę czoło tak, jakbym się nad czymś bardzo intensywnie zastanawiał.
- W tym miesiącu skończy sześć. – Jej oczy rozpogodziły się od razu, gdy zaczęła mówić o swojej córce. No i co ja mam zrobić?
- To fantastycznie. Mam nadzieję, że na urodziny też mnie zaprosisz, znaczy zaprosicie. – Chyba muszę się przyzwyczaić do mówienia wy, zamiast ty. Chciałbym móc odnaleźć w sobie pewność, która pozwoliłaby mi powiedzieć my. Może jeszcze nie teraz, ale kiedyś.
- To znaczy, że przyjdziesz?
- Czy ja mógłbym wam odmówić? – Śmieje się i macha przecząco głową. – Powiedz mi, młoda jest bardzo groźna? Nie zje mnie na przekąskę?
- Boję się, że ty zjesz ją.
- Ja? No, co ty. Ja jestem bardzo kontaktowym i sympatycznym człowiekiem. Dusza towarzystwa. Ludzie mnie kochają - stwierdzam i całuję ją, na co mam ochotę odkąd weszła do mojego gabinetu. – A teraz złaź ze mnie, bo ta noga naprawdę mnie boli.

Pozdrawiam
Szpilka


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Szpilka dnia Wto 15:51, 17 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agnes
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 1023
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:00, 21 Cze 2010    Temat postu: Re: Szare życie w bajkowym świecie [NZ]

Szpilka napisał:
Kolejny raz, w swoim życiu zastanawiam się, dlaczego nie zostałem aktorem. Byłbym w tym świetny. Byłbym mistrzem w swoim fachu. Chociaż, w gruncie rzeczy i tak jestem, więc co to za różnica.


No właśnie, co za różnica


A teraz do rzeczy (eh, jak ja uwielbiam te słowa). Hmm... Przyznam, poznanie się twojego House'a (i tu ogromny nacisk na słowo "twojego". O co chodzi wyjaśnię za chwilę) z Rachel może być ciekawe. No i Cuddy. Ta prawdziwa, pewna siebie Cuddy. Iście serialowa. Bo w końcu ona nawet dla Gregga nie zrezygnuje z Rachel, czyż nie? Brawo, Szpilko.

A teraz wyjaśnienie tego "twojego House'a". Otóż muszę przyznać, że bardzo realistycznie i zabawnie oddajesz Gregory'ego. Ponadno, stoujesz narrację pierwszoosobową, zaq którą szczerze nie przepadam, jednak w twoim przypadku ją uwielbiam. Dziwne, prawda? Opisujesz House'a jako takiego drania z uczuciami, dokładnie takiego, jaki jest w moim odczuciu. Dlatego właśnie nie mogę doczekać się dalszej części.

Wena!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ot_taka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Gru 2009
Posty: 259
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stamtąd
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:56, 21 Cze 2010    Temat postu:

Szpilko!! Szpilko!!
Naprawdę rewelacyjnie ci wychodzi to przemawianie głosem House'a

Wena życzę i czekam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:35, 21 Cze 2010    Temat postu:

Szpilka i moja ulubiona kategoria wiekowa
Tak, House'a moja droga to Ty masz we krwi Nie będę cytować, głupio byłoby skopiować całość Chociaż wstawka o aktorstwie - mistrzowska
Tak, to zdecydowanie Twoja narracja, pięknie Ci wychodzi
Tak, dla takiej Cuddy i takiego House'a chociaż scena w której w pracy siada mu na kolanach mnie zaskoczyła, ale ogólnie tak to rozegrałaś, że może być
Tak, dla fabuły. Boziu, ja nie wytrzymam do września

Podoba mi się to, że do tej pory spotykają się u House'a. Mam nadziję, że w serialu tez tak będzie, nie chciałabym już w pierwszym odcinku zobaczyć go u Cuddy. Choć w drugim to już co innego Tak, jak już gdzieś pisałam ta realcja ma tak OGROMNY potencjał, którego po prostu nie można nie wykorzystać. A wiem, że Ty poprowadzisz to po mistrzowsku Uwielbiam poznawać House'a w nowych sytuacjach, zwłaszcza tych szczególnie dla niego trudnych a wizyta w domu Cuddy to coś jak skok z samolotu, bez spadochronu tym bardziej czekam...
A i podobało mi się to, jak House rozmyślał o nocy z Cuddy Szkoda, że nie opisał tego dokładniej, bo tak moja wyobraźnia sama musiała się deprawować

No, nie wiem, czy już wspominałam, ale czekam na iąg dalszy
Wena kłaniam się nisko


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
marguerite.
Epidemiolog
Epidemiolog


Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 1221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Debrzno
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:06, 21 Cze 2010    Temat postu:

Osz. Ale ładnie !
Tak cukierkowo. Lubię takie fiki od czasu do czasu poczytać, a Twój naprawdę bardzo mi się podobał
Fajnie to wszystko przedstawiłaś z perspektywy House'a...

Fragment o aktorstwie był genialny

Powiem Ci szczerze, że po przeczytaniu myślałam, że to jest miniaturka, a potem przeczytałam komentarz Liska, no i się troszeczkę zdziwiłam
Ale fajnie, że będą dalsze części. podoba mi się

Wena!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GosiaczeQ_17
Proktolog
Proktolog


Dołączył: 28 Gru 2009
Posty: 3357
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina wiecznej młodości
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:40, 22 Cze 2010    Temat postu:


Ja już chcę zobaczyć tą kolację Co prawda House nieco zmieniony ale to dowód na to jak miłość może zmienić człowieka
Ja tak nawet takiego szczęśliwego House'a jestem w stanie przyjąć

"- Ach, wiedziałem, że to ten stolik. – Robię teatralnie zawiedzioną minę. Kolejny raz, w swoim życiu zastanawiam się, dlaczego nie zostałem aktorem. Byłbym w tym świetny. Byłbym mistrzem w swoim fachu. Chociaż, w gruncie rzeczy i tak jestem, więc co to za różnica."
Ten fragment jest geniastyczny Jaki on skromny hehe

Co do Rachel to trochę szybko się namyślił Myślałam, że bd miał większe opory No ale jak tak ma być to czekam.
Oby kolejna część była jak najszybciej
Pzdr


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:17, 24 Cze 2010    Temat postu:

Agnes Ogromnie się cieszę, że przeczytałaś i że Ci się podobało Co do Twojego problemu z narracją pierwszoosobową, to faktycznie dziwne Można pokusić się o stwierdzenie, że niepokojące. Jakieś inne objawy? A co tam, pobawię się w House'a

ot_taka Cieszę się, że tak sądzisz Staram się tak bardzo, jak tylko potrafię.

lisek Lisek (tak będzimy teraz zaczynać? ). Kategoria wiekowa mnie rozbawiła. Faktycznie, jest najfajniejsza Też sobie pomyslałam, że głupio by było, gdyby od razu zaczęli spotykać się u Cuddy. To biedne dziecko miałoby za duży metlik w głowie - według mnie. Cieszę sie, że też tak myślisz, pokładam taką samą nadzeję w to, że twórcy House'a również wpadna na ten pomysł. A co do deprawowania, to moja siostra ostatnio stwierdziła, że ją demoralizuję, więc stwierdziłam, że muszę coś z tym zrobić. Zaczęłam od korekty moich tekstów

marguerite. Cieszę się, że Ci się podoba Aż tak kiepsko przemawiam do czytelników? Dopiero po komentarzach innych orientuja się o co chodzi? Właściwie to dość smutne (oczywiście żartuję )

GosiaczeQ_17 Oj, czekaj cierpliwie. Właśnie dlatego wolę pisać smutne Huddy. Nie umiem stworzyć oryginalnego(w sensie charakteru) House'a, który jednocześnie byłby z normalnym, zdrowym związku Jak skończę tego fika, to zapewne wrócę do moich smutniejszych klimatów. Choć jest jeszcze inna opcja...(mój wen usmiechnął się teraz w bardzo złosliwy sposób. Ciekawe o czym pomyślał? ).


Część 2


Śpię sobie spokojnie na kozetce w szpitalnej przychodni. Po gruntownym namyśle doszedłem do wniosku, że jest to jedno z niewielu miejsc, w którym nikt nie będzie mnie szukał. Tak więc przyszedłem tu i teraz sobie śpię. Oczywiście nie trwa to długo. Nie, nie, nie. Zauważyła mnie wyjątkowo paskudna pielęgniarka, która koniecznie chce, abym przyjmował pacjentów. Wtargnęła do gabinetu, obudziła mnie brutalnym szarpnięciem, rzuciła karty na stół i wyszła. A ja w dalszym ciągu sobie śpię. Różnica polega tylko na tym, że obracam się na drugi bok. Oczywiście znowu nie trwa to długo. Do gabinetu wpada Cuddy. Na pewno nasłała ją na mnie ta wredna pielęgniarka. Jestem tego pewien. Co za jędza.

- House! Co ty tu robisz? – Podnoszę się zaspany z kozetki, przecieram oczy dłońmi, ziewam potężnie i zaszczycam ją moim spojrzeniem.
- Jak to, co? Pracuję oczywiście. A cóż innego mógłbym tu robić? – Wzruszam ramionami w taki sposób, jakbym któryś raz z rzędu odpowiadał na jakieś pytanie z bardzo oczywistą odpowiedzią.
- Pani Murphy powiedziała mi, że przyszedłeś tu godzinę temu i od tego czasu nie przyjąłeś ani jednego pacjenta!
- Pani? To ona jest panią?
- Nie, House. Obojnakiem.
- Ona ma męża???
- Tak. Mniemam, że ma to jakieś znaczenie. – Nakłada ręce na biodra. Chyba chce wyglądać groźniej. Mnie wydaje się teraz jeszcze bardziej seksowna.
- Ma, oczywiście, że ma. Widziałaś jak ona wygląda? Coś takiego mogłoby wyjść przy skrzyżowaniu wieloryba z lwem, albo z jeleniem. Temu człowiekowi należy współczuć! Jego trzeba podziwiać! Składam oficjalny wniosek, o wybudowanie dla niego pomnika na szpitalnym placu. – Widzę jak kąciki jej ust drgają nieznacznie, choć bardzo stara się zachować kamienną twarz.
- House. – Podchodzi do mnie i gładzi dłonią moje włosy. – Proszę cię, popracuj, choć krótką chwilę. Ja mam dzisiaj urwanie głowy. Nie mam siły, żeby gonić cię po całym szpitalu lub zastępować cię w przychodni. Proszę, zrób to dla mnie. – Nachyla się i składa na moich ustach krótki, słodki pocałunek.
- Czy to ma być forma przekupstwa? – Macha potakująco głową. – To jakaś kiepska – mówię obojętnym, z pozoru zawiedzionym głosem.
- Twój problem.
- Raczej twój. – Wstaję z kozetki i zaczynam ją całować. No dobra, rzucam się na nią tak, jakbym jej nie widział przez ćwierć wieku. Nie odsuwa się ode mnie, ale wydaje z siebie cholernie uroczy pomruk zadowolenia. W przypływie nagłej ekscytacji wsuwam swoją dłoń pod jej bluzkę, ale natychmiast mnie powstrzymuje.
- House, nie w szpitalu.
- Mogę zamknąć drzwi na klucz. Myślałem, że chcesz się rozluźnić, bo masz okropnie ciężki dzień. Chcę pomóc. – Znów ją całuję, a ona znów się odsuwa. Ona jest nieraz taka jędzowata! Naprawdę nie wiem, jak ja z nią wytrzymuję. Chyba jestem świętym człowiekiem.
- To byłoby nawet miłe, gdyby nie fakt, że chcesz pomóc sobie, a nie mnie. Czekam na ciebie wieczorem, u mnie w domu. Nie spóźnię się. Muszę iść. Jestem zajęta. Popracuj trochę. – Całuje mnie przelotnie na pożegnanie i wychodzi. A ja, co mam zrobić? Wzdycham ciężko i biorę pierwszą kartę z brzegu.
- Pani Smith! – krzyczę i z powrotem znikam w gabinecie. Po chwili do środka wchodzi młoda kobieta, miętoląca w dłoni swój żakiet. Przyznam, że wygląda dość żałośnie.
- Dzień dobry. – Kiwam głową na powitanie i wskazuję dłonią kozetkę, prosząc tym samym, żeby usiadła. Tak też czyni, a ja zagłębiam się w lekturze jej karty. Po minucie kobieta najwyraźniej nie wytrzymuje, bo mówi: - Panie doktorze, od kilku dni mam straszne mdłości. Szczególnie rano. Tak ogólnie kiepsko się czuję. Okropnie kręci mi się w głowie. Czy to zatrucie jest poważne?
- Wie pani, co? Na studiach uczyli mnie wielu ciekawych rzeczy. Wtedy tego nie doceniałem, ale z perspektywy czasu wiem, że umiejętności, które nabyłem w szkole są potrzebne. Spójrzmy, chociaż na czytanie. Zaliczyłem je na piątkę i do dziś wszystko pamiętam! – Kobieta opuszcza wzrok i wbija go w podłogę. Wydaję mi się zawstydzona. Jej twarz oblewa rumieniec. – A wracając do pani irracjonalnego problemu, to tak. Pani zatrucie można uznać za poważne. Konsekwencje będzie pani ponosiła do końca życia. Najbardziej uciążliwe będą przez kolejne dwadzieścia lat. Potem będzie lżej. Choć muszę zaznaczyć, że tylko z pozoru.
- To aż tak poważne? – Kobieta robi wielkie oczy. Wygląda tak, że mam ochotę parsknąć śmiechem. Nie powstrzymuje się przed tym.
- Tak, to strasznie poważne. Wypiszę receptę. – Pochylam się nad kartkami papieru i zaczynam pisać.
- A czym się zatrułam, że konsekwencje są aż tak duże?
- Myślę, a raczej mam nadzieję, że spermą.
- Co???
- Jesteś w ciąży, idiotko!
- Jak pan śmie! – Teraz wydaje mi się oburzona, a nawet wściekła. – Złożę oficjalną skargę na pana!
- Proszę bardzo. Korytarzem prosto, trzecie drzwi na lewo. Nazywam się Gregory House. Niech pani nie zapomni dodać, co wygadywała. Recepty. – Wręczam jej świstki z uroczym uśmiechem samozadowolenia wymalowanym na twarzy. Bierze je i wychodzi z gabinetu trzaskając drzwiami. Wzdycham ciężko. Moje życie jest okropnie męczące. Wstaję niechętnie i krzyczę: - Susan Moore! – Znikam z powrotem w gabinecie i rozsiadam się wygodnie na moim krzesełku. Po krótkiej chwili, do środka powolnym krokiem wtacza się kobieta z wściekle różowym nosidełkiem. Już od pierwszej chwili jest mi żal tego dziecka. Jak można mieć takie nosidełko? To tak, jakby matka kupiła mi pierwszy samochód o różowej karoserii. Ale obciach!
- Dzień dobry, panie doktorze – świergocze radosnym tonem i posyła mi piękny uśmiech. Mimowolnie odwzajemniam ten gest. Jest naprawdę śliczna. Idealna figura, idealne piersi, idealny kolor włosów. Tylko to nosidełko. Okrutna, fałszywa rysa na przepięknym rysunku.
- Która z pań to Susan? Mam nadzieję, że to zawiniątko w nosidełku to dziewczynka. Chłopcy nie lubią różu. – Kobieta śmieje się serdecznie i zaręcza, że dziecko w nosidełku to oczywiście dziewczynka i to właśnie ona jest chora. Ostatnio gorączkuje i jest marudna, cały czas płacze, a ona jest już tym zmęczona i w ogóle zaczyna ją to martwić, bo dziecko jest przecież jeszcze takie małe. – Dobrze, niech pani ją wyjmie. Zbadam ją. – Kobieta wręcz z nabożną czcią wyjmuje dziecko. Nie wiem, jakim cudem wyplątuje je z tych wszystkich chust, chustek, kocyków, poduszeczek i zabaweczek. Kładzie małą na specjalnej kozetce dla niemowląt, co jest dla mnie dość wyraźnym sygnałem do zmiany mojego położenia. Wstaję i przyglądam się berbeciowi. Z jakimś wyjątkowym uporem pociera główką o swoje posłanie. Przyznam, że dość złośliwie naciskam na skrawek jego małżowiny. Dziecko protestuje głośnym, wręcz histerycznym płaczem, więc cofam dłoń. Badam ucho odpowiednim urządzeniem, którego budowy i zastosowania nie będę wam przybliżał, bo co to was niby interesuje. I tak nie zrozumiecie. Po chwili wydaję wyrok: - Zapalenie ucha środkowego.
- Czy to poważne?
- Na tyle, na ile poważne może być zapalenie ucha. Dość częste u dzieci. Poda jej pani antybiotyki i będzie dobrze.
- Dziękuję, panu. Tak się o nią martwiłam. – Wzdycha ciężko i układa dziecko z powrotem w nosidełku. Wypisuję receptę i podaje ją zestresowanej matce. – Jeszcze raz, dziękuję.
- Proszę bardzo. To dla mnie czyta przyjemność.

No dobra. Taki przypadek zdarza mi się jeden na milion. Potrafię być miły oraz uczynny i nie raz jestem. Tak, żeby się rozerwać. Kobieta wyszła zachwycona. Oczywiście takie coś muszę odreagować, więc wychodzę z gabinetu i nie przyjmuję więcej pacjentów. Pewnie myślicie, że zbadałem tylko dwóch? Otóż nie. Nie opowiedziałem wam o jedenastu fascynujących przypadkach przeziębienia, kolejnych dwóch ciążach z zaskoczenia i facecie, który uparł się, że ma raka. Tych ludzi potraktowałem podobnie jak panią Smith. Chciałem wam oszczędzić powielania tych samych treści, więc opowiedziałem to wszystko w pigułce. Rozumiecie? No, mam nadzieję. Nie jesteście przecież idiotami. Ja nie rozmawiam z idiotami!

Idę do swojego gabinetu, aby odpocząć po wyczerpującym dniu i porozmyślać nad dzisiejszym wieczorem. Przyznam, że odrobinę się stresuję. Nie lubię takich sytuacji – umawianych tydzień na przód wizyt. Za dużo wtedy myślę. W końcu docieram do celu mojej podróży i siadam wygodnie w fotelu. Mojego zespołu nie ma, co wydaje mi się intrygujące i irytujące. Tylko ja tu pracuję? Co za szpital! Nic dziwnego, że Cuddy potrzebuje później tylu sponsorów.

Włączam komputer i zaczynam grać w karty. Lubię to robić. To mnie odstresowuje. Oczywiście, pod warunkiem, że wygrywam. Inaczej mnie wkurza, delikatnie mówiąc. Dzisiaj mam dzień na wkurzanie. Nie mogę ułożyć nic sensownego. Wściekły wyłączam grę w chwili, w której do gabinetu wchodzi mój osobisty przyjaciel – James Wilson, z podejrzaną paczką w lewej dłoni, małym bukietem kwiatów w drugiej i denerwującą miną samozadowolenia.

- Cześć, Greg – rzuca, radosnym tonem. Odkłada paczkę i kwiatki na fotel, a sam, wraz ze swoją idiotyczna miną, siada naprzeciwko mnie.
- Cześć, Jimmy – odpowiadam, bardzo dokładnie akcentując ostatni wyraz. – Mniemam, że coś się stało.
- Dlaczego?
- Przyszedłeś tutaj, a za dziesięć minut kończysz prace. Ja z resztą też. Na dodatek usiadłeś i nie powiedziałeś nic sensownego. Zwróciłeś się do mnie po imieniu i przyniosłeś ze sobą jakieś wysoce podejrzane przedmioty. Myślę, że właśnie dlatego.
- Przyszedłem, ponieważ rozmawiałem rano z Cuddy. – Przez myśl przebiega mi zwrot: O Boże!, ale wolę nic nie mówić. Ciekaw jestem, co mu takiego nagadała. Wbijam, więc w niego spojrzenie człowieka, który jest naprawdę zainteresowany tym, co powie mu jego rozmówca. – Powiedziała mi, że przychodzisz dzisiaj do niej na kolację, żeby lepiej poznać Rachel.
- Owszem. To prawda. Potwierdziłem, możesz już iść.
- Och, House. Nie o to mi chodziło. Znam ciebie bardzo długo i wiem, że zawsze muszę za ciebie myśleć. – Prycham z dezaprobatą i robię naburmuszoną minę. – Nie obrażaj się. Taka jest prawda. Pomyślałem, że zapewne nie wpadniesz na pomysł, aby kupić coś dla Cuddy i Rachel, dlatego zrobiłem to za ciebie. – Robię oczy wielkie jak spodki. On uśmiecha się, wstaje i porywa z fotela swoje pakunki. Po kolei wyjmuje z torby różne rzeczy. Wygląda jak jakiś przedstawiciel handlowy zachwalający swój towar. – Czerwone wino, bukiecik kwiatków, krawat, maskotka i lista rzeczy, których nie powinieneś mówić, ani robić oraz takich, które koniecznie musisz zrobić. – Wszystko po klei odkładał na biurko, po czym wręczył mi kolorową torbę. – Muszę przypilnować, żebyś założył krawat i jakiś normalny strój? Mam ci wyprasować koszulę?
- Nie. Sam to zrobię. Co to w ogóle jest? – Biorę do ręki coś, co Wilson przedstawił, jako: maskotka. Jest duże, białe, puchate i jak się dłużej przyjrzeć i poświęcić temu trochę czasu można rozpoznać w tym kota. Jest bardzo miły w dotyku.
- To jest ładna maskotka, którą dasz Rachel, bez żadnych głupich tekstów, a już tym bardziej podtekstów. Masz to zapisane na kartce. Zanotowałem też gdzie masz żelazko i jak je włączyć. No i oczywiście, żebyś się nie spóźnił.
- Taaak. Super. Fajnie, że traktujesz mnie jak niedorozwinięte dziecko. Musiałeś poświęcić temu calutki dzień. A pacjenci? – Kolejny raz tego dnia, dochodzę do wniosku, że w tym szpitalu pracuję tylko ja.
- Mam podzielną uwagę. Muszę lecieć. Baw się dobrze i trzymaj się listy. Nie zapomni o prezentach i…
- Dobrze, mamo. Postaram się wrócić z koloni w jednym kawałku. – Nie wiem, dlaczego, ale tak mi się to skojarzyło. Wilson robi dziwną minę, kręci głową z politowaniem, mruczy: powodzenia i wychodzi.

A ja? Ja zostaje w gabinecie z niesprecyzowaną miną, stosem rzeczy na stole i białym kotkiem w ręce. Moje zdenerwowanie rośnie. Podobnie jak lista rzeczy, które mam zrobić i jeszcze dłuższa tych, których absolutnie robić nie powinienem. Ach, niby, jakim cudem mam to wszystko spamiętać? Odnoszę wrażenie, że najlepiej byłoby, gdybym pozostał sobą. Wkładam kartkę do szuflady, gaszę światło i wychodzę. Po chwili zawracam, aby mimo wszystko zabrać listę ze sobą. Tak na wszelki wypadek. Bo tak właściwe, to nie wiem, gdzie jest moje żelazko.


Pozdrawiam
Szpilka


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Szpilka dnia Sob 22:09, 26 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ot_taka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Gru 2009
Posty: 259
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stamtąd
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 7:47, 25 Cze 2010    Temat postu:

Szpilko, ależ ty masz talent.... Napisałaś kolejną część kolejnego fika z tym genialnym poczuciem humoru i House'em którego uwielbiam w twoim wykonaniu

Przychodnia:
Początek świetny.... racja, co można robić w przychodni jeśli nie pracować.... No przecież nie spać

Rozmowa z pacjentką w z "zatruciem" jak żywcem z serialu...

A z drugą pacjentką.... Rany, jaki on kochany Słodziutki
I te podsumowanie:
Cytat:
Taki przypadek zdarza mi się jeden na milion. Potrafię być miły oraz uczynny i nie raz jestem. Tak, żeby się rozerwać. Kobieta wyszła zachwycona. Oczywiście takie coś muszę odreagować, więc wychodzę z gabinetu i nie przyjmuję więcej pacjentów.



A Wilson jak wisienka na torcie... Kochany, o wszystkim myślący Wilson, który wie nawet gdzie jest żelazko House'a I w sumie dobrze, ktoś musi wiedzieć

Czekam na rozwój wypadków!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gorzata
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 3805
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Krk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:23, 25 Cze 2010    Temat postu:

Cierpiałam na brak chęci do czytania czegokolwiek przez kilka dni, ale już nadrabiam wszystkie ficki. A ten zapowiada się, a właściwie po tych 2 częściach już mogę stwierdzić, że jest genialny. Masz świetny styl, co już chyba chwaliłam przy poprzednich fickach, a jak nie to teraz chwalę. Masz po prostu wielki talent do pisania. Postacie dalej mają swoje charaktery, ale pokazujesz coś, czego jeszcze w serialu nie widzieliśmy. House nadal ma świetne teksty, a Cuddy potrafi mu odpowiedzieć. A Wilson opiekujący się House'em jest rewelacyjny!
Ogólnie bardzo mi się fick podoba. Rozwaliła mnie końcówka tej części.
Jestem ciekawa, co się wydarzy na kolacji i czy House znajdzie swoje żelazko.
Czekam na ciąg dalszy!
Wena!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GosiaczeQ_17
Proktolog
Proktolog


Dołączył: 28 Gru 2009
Posty: 3357
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina wiecznej młodości
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:32, 25 Cze 2010    Temat postu:


Super
Rozmowa z Cuddy potem z Wilsonem A to z pacjentami też niezłe
No i stwierdzenie House'a, że tylko on tu pracuje
Mam mało czasu. Wiedz, że mi się bardzo podobało i czekam na cd
Pzdr


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:55, 25 Cze 2010    Temat postu:

Szpilko ( wiesz, coś mi to przypomina zwykle witała mnie w ten sposób a_c tylko używała tej właśnie emotki uwielbiałam to ale do rzeczy )

Boziu, toż house w czystej postaci absolutnie jesteś numerem 1 jeśli chodzi o ten rodzaj narracji i kreowanie postaci naszego doktorka

KLINIKA!!!

"- House! Co ty tu robisz? – Podnoszę się zaspany z kozetki, przecieram oczy dłońmi, ziewam potężnie i zaszczycam ją moim spojrzeniem." - umieram właśnie w takich pojedyńczych momentach oddajesz całą jego House'owatość

Huddy przekomarzanie się

I WIlson czy Ty chcesz mnie zabić
Nie wiesz, że kocham Wilsona a takiego jak ty nam serwujesz wręcz ubóstwiam
Hilsonowa rozmowa
Uwielbiam ich

Właśnie z ten fragment...

"- Cześć, Greg – rzuca, radosnym tonem. Odkłada paczkę i kwiatki na fotel, a sam, wraz ze swoją idiotyczna miną, siada naprzeciwko mnie.
- Cześć, Jimmy – odpowiadam, bardzo dokładnie akcentując ostatni wyraz. – Mniemam, że coś się stało.
- Dlaczego?
- Przyszedłeś tutaj, a za dziesięć minut kończysz prace. Ja z resztą też. Na dodatek usiadłeś i nie powiedziałeś nic sensownego. Zwróciłeś się do mnie po imieniu i przyniosłeś ze sobą jakieś wysoce podejrzane przedmioty. Myślę, że właśnie dlatego.
- Przyszedłem, ponieważ rozmawiałem rano z Cuddy. – Przez myśl przebiega mi zwrot: O Boże!, ale wolę nic nie mówić. Ciekaw jestem, co mu takiego nagadała. Wbijam, więc w niego spojrzenie człowieka, który jest naprawdę zainteresowany tym, co powie mu jego rozmówca. – Powiedziała mi, że przychodzisz dzisiaj do niej na kolację, żeby lepiej poznać Rachel.
- Owszem. To prawda. Potwierdziłem, możesz już iść.
- Och, House. Nie o to mi chodziło. Znam ciebie bardzo długo i wiem, że zawsze muszę za ciebie myśleć. – Prycham z dezaprobatą i robię naburmuszoną minę. – Nie obrażaj się. Taka jest prawda. Pomyślałem, że zapewne nie wpadniesz na pomysł, aby kupić coś dla Cuddy i Rachel, dlatego zrobiłem to za ciebie. – Robię oczy wielkie jak spodki. On uśmiecha się, wstaje i porywa z fotela swoje pakunki. Po kolei wyjmuje z torby różne rzeczy. Wygląda jak jakiś przedstawiciel handlowy zachwalający swój towar. – Czerwone wino, bukiecik kwiatków, krawat, maskotka i lista rzeczy, których nie powinieneś mówić, ani robić oraz takich, które koniecznie musisz zrobić. – Wszystko po klei odkładał na biurko, po czym wręczył mi kolorową torbę. – Muszę przypilnować, żebyś założył krawat i jakiś normalny strój? Mam ci wyprasować koszulę?
- Nie. Sam to zrobię. Co to w ogóle jest? – Biorę do ręki coś, co Wilson przedstawił, jako: maskotka. Jest duże, białe, puchate i jak się dłużej przyjrzeć i poświęcić temu trochę czasu można rozpoznać w tym kota. Jest bardzo miły w dotyku.
- To jest ładna maskotka, którą dasz Rachel, bez żadnych głupich tekstów, a już tym bardziej podtekstów. Masz to zapisane na kartce. Zanotowałem też gdzie masz żelazko i jak je włączyć. No i oczywiście, żebyś się nie spóźnił.
- Taaak. Super. Fajnie, że traktujesz mnie jak niedorozwinięte dziecko. Musiałeś poświęcić temu calutki dzień. A pacjenci? – Kolejny raz tego dnia, dochodzę do wniosku, że w tym szpitalu pracuję tylko ja.
- Mam podzielną uwagę. Muszę lecieć. Baw się dobrze i trzymaj się listy. Nie zapomni o prezentach i…
- Dobrze, mamo. Postaram się wrócić z koloni w jednym kawałku. – Nie wiem, dlaczego, ale tak mi się to skojarzyło. Wilson robi dziwną minę, kręci głową z politowaniem, mruczy: powodzenia i wychodzi.

A ja? Ja zostaje w gabinecie z niesprecyzowaną miną, stosem rzeczy na stole i białym kotkiem w ręce. Moje zdenerwowanie rośnie. Podobnie jak lisa rzeczy, które mam zrobić i jeszcze dłuższa tych, których absolutnie robić nie powinienem. Ach, niby, jakim cudem mam to wszystko spamiętać? Odnoszę wrażenie, że najlepiej byłoby, gdybym pozostał sobą. Wkładam kartkę do szuflady, gaszę światło i wychodzę. Po chwili zawracam, aby mimo wszystko zabrać listę ze sobą. Tak na wszelki wypadek. Bo tak właściwe, to nie wiem, gdzie jest moje żelazko."


(Wiem spory fragment )

... należy Ci się literacki Nobel to jest tak zarąbiste, że do tej pory tarzam się po podłodze i chyba dla własnego bezpieczeństwa, by po raz kolejny uniknąć twardego kontaku z podłożem zamieszkam z moim oposem pod łóżkiem

Tyle

Pozdrawiam i czekam i może dla odmiany zamiast siostry zdemoralizujesz trochę nas tu nikt nie będzie miał Ci tego za złe.
A kategoria zobowiązuje wiem, że nie +18 ale zawsze może być mocne +16

Wena

Wybacz długość


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:47, 26 Cze 2010    Temat postu:

Szpilko!

Przyjmij moje najserdeczniejsze przeprosiny za to, że czytam i komentuję tak późno! Nie ma dla mnei wytłumaczenia, powinnam była rzucić wszystko i komentować, jeśli na forum pojawiło się TAKIE opowiadanie.

Znowu zachwycasz swoim talentem, swoją umiejętnością oddawania House'a, swoim poczuciem humoru i kanonicznością.
Uwielbiam Twoje opowiadania. Jestem fanką Twojego talent i oddałabym wszystko, żeby kiedyś Ci dorównać.

Masz taki niesamowity język i piszesz w taki sposób... taki... taki, że ojej! Ogromnie trafiający w mój gust!


Cytat:
No, cieszę się, że wyjaśniłem tę nieprzyjemną kwestie skracania Cuddy o głowę. Nie raz się przydaje. Rzadko, bo rzadko, ale jednak.

Ahahahahaha

Cytat:
Dzieli nas jakieś sześćdziesiąt osiem centymetrów. Powinni produkować stanowczo węższe biurka.

Śliczne zdanie! Ogromnie mnie ujęło.

Cytat:
Nie wiem, co ją tak niby bawi. I ja mam się z nią później nie kłócić? Przecież to ona prowokuje wszelkie awantury.

No raczej

Cytat:
- (...) To nawet słodkie.
- Ja nie jestem słodki – stwierdzam, przez zaciśnięte mocno zęby. Kolejny dowód na to, że Lisa Cuddy wszczyna awantury. Jak mogła powiedzieć coś tak obraźliwego?

No właśnie, jak śmiała? Buahaha

Cytat:
Jest jeszcze mała, chyba nic mi nie zrobi.

*kwiczy ze śmiechu* Połknie w całości

Cytat:
No dobra, rzucam się na nią tak, jakbym jej nie widział przez ćwierć wieku. Nie odsuwa się ode mnie, ale wydaje z siebie cholernie uroczy pomruk zadowolenia.

*również wydaje z siebie pomruk zadowolenia*

Cytat:
– Złożę oficjalną skargę na pana!
- Proszę bardzo. Korytarzem prosto, trzecie drzwi na lewo. Nazywam się Gregory House. Niech pani nie zapomni dodać, co wygadywała.

To jest jedno z tych zdań, które wbijają mnie w fotel z myślą: "O Jezu, House jak żywy! Jak ona to zrobiła?!"

Cytat:
No dobra. Taki przypadek zdarza mi się jeden na milion. Potrafię być miły oraz uczynny i nie raz jestem. Tak, żeby się rozerwać. Kobieta wyszła zachwycona. Oczywiście takie coś muszę odreagować, więc wychodzę z gabinetu i nie przyjmuję więcej pacjentów. Pewnie myślicie, że zbadałem tylko dwóch? Otóż nie. Nie opowiedziałem wam o jedenastu fascynujących przypadkach przeziębienia, kolejnych dwóch ciążach z zaskoczenia i facecie, który uparł się, że ma raka. Tych ludzi potraktowałem podobnie jak panią Smith. Chciałem wam oszczędzić powielania tych samych treści, więc opowiedziałem to wszystko w pigułce. Rozumiecie? No, mam nadzieję. Nie jesteście przecież idiotami. Ja nie rozmawiam z idiotami!

A tu cały zbiór takich zdań^^

Cytat:
Włączam komputer i zaczynam grać w karty. Lubię to robić. To mnie odstresowuje. Oczywiście, pod warunkiem, że wygrywam. Inaczej mnie wkurza, delikatnie mówiąc.

O, to coś nas łączy

Cytat:
Po chwili zawracam, aby mimo wszystko zabrać listę ze sobą. Tak na wszelki wypadek. Bo tak właściwe, to nie wiem, gdzie jest moje żelazko.

Rewelacyjne zakończenie Idealnie podsumowujące daną część. I love it!


I jeszcze jedno:
Cytat:
Podobnie jak lisa rzeczy

To najbardziej urocza literówka jaką w życiu widziałam


Kochana, życzę Ci nieśmiertelnego wena!
Ściskam,
Sarusia



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:41, 28 Cze 2010    Temat postu:

ot_taka Ogromnie się cieszę, że się Tobie podobało. Dziękuję za wszystko. Jesteś kochana

Gorzata Cieszę się, że przeczytałaś, że podoba Ci się mój styl pisania, i że spodobał Ci się fik i ogólnie cieszy mnie jeszcze wiele innych rzeczy, które napisałaś, a których nie wymieniłam. Dziękuję

GosiaczeQ_17 No a kto inny pracuje w szpitalu, jak nie House? Przecież tylko on tam pracuje. Nikt inny Fajnie, że Ci się podobało

lisek Lisku Wiesz, że czytam sobie ten komentarz jak chcę sobie poprawić humor? Nawet przekupiłam nim mojego wena. Komentarzem Twoim i Sarusi przede wszsytkim, ale również dokarmiłam go innymi:D Cieszę się, że Ci się podoba - klinika( ), Wilson(zgodzę się z Tobą, jesli chodzi o milość do Wilsona. On jest kochany. Opisałam go takim, jakim go widzę.) i ogólnie fik. Nobel... no comments, niestety. Do pięt nie dorastam tym, którzy na takiego zasłużyli. A co do tego łóżka, nie będzie Wam tam za ciasno? Może po prostu zacznę pisać cos mniej śmiesznego? O ile to było śmieszne Mam Was demoralizować? No, nie wiem. Nie umiem pisać takich fików Jeśli przepraszasz za długość, to ja powinnam to robić za każdym razem Dzięki

Sarusia Ależ nie masz za co przepraszać Oj, dziękuję Ci za tak przecudowne słowa. Sprawiają, że fajnie się czuję - zresztą, co ja Ci będę tlumaczyła. Ty doskonale wiesz, o jakim uczuciu mówię. Napewno również przeczytałaś takie słowa pod Swoim adresem. A te karty mnie również łączą z House'm Dzięki za tą literówkę. Już poprawiłam. A swoją drogą rzeczywiście coś w sobie miała Dziękuję raz jeszcze

Hm, coś nie miałam ochoty pisać, ale doszłam do wniosku, że coś muszę z tym zrobić. Nie lubię czegoś zaczynać i tego nie kończyć. Tak więc złapałam mojego wena, o wdzięcznym imieniu Ryszard, przytargałam go do domu ciągnąc za stopy(wyrywał się straszliwie), przywiązałam go do kaloryfera i poczytałam mu komentarze. Zakrywał uszy rączkami, ale go zakneblowałam. I nie miał wyjścia. Suchał cierpliwie i w końcu zauroczony tak miłymi słowami zgodził się mi pomóc. Gdy czytam takie rzeczy jak te, które napisałam wyżej dochodzę do wniosku, że jestem nienormalna. Co gorsza, wcale mi to nie przeszkadza. Dobra, wystarczy tego wodolejstwa. Jeśli chodzi o tę część, to trochę mnie poniosło(długość... ), a to wszystko przez rozochoconego Ryszarda!


Część 3


Stoję przed mahoniowymi drzwiami, z ręką zawieszoną w powietrzu pod dość specyficznym kątem. Zastanawiam się czy zapukać, czy oddalić się w zorganizowanym pośpiechu i zadzwonić z informacją o nawale papierkowej roboty. No dobra, Cuddy nie uwierzyłaby mi w to, że wypełniam jakieś świstki. Mógłbym powiedzieć, że pacjent gorzej się poczuł. Tak, tylko, że ona dowie się o tym, że kłamałem jakieś dziesięć minut po tym, jaka przyjdzie jutro do pracy. Może powinienem zawiadomić ją, że przeżyłem niegroźny wypadek motorowy, ale jestem na tyle roztrzęsiony, że wolałbym pójść do siebie i położyć się w łóżku. Nie, to głupie. Cuddy będzie się martwiła i z pewnością postanowi przyjechać. Sama, lub co gorsza z Rachel. Nie, nie, nie! Nie mam wyjścia. Pukam. Najpierw całkiem cicho, a po chwili całkiem głośno. Może nawet aż za całkiem głośno. Nie moja wina, że tak długo nie otwiera. Nienawidzę być ignorowany.

Pukam i pukam, oczekując jakieś stosownej reakcji. Nie, żebym był niecierpliwy, czy nerwowy. Nie! Po prostu stoję tam sobie, przed tymi, pieprzonymi, mahoniowymi drzwiami i pukam jak jakiś debil, od kilku ładnych chwil. Nie, wcale mnie to nie irytuje. Lubię tak sobie postać i popukać od czasu do czasu. To mnie nawet odpręża.

- Kto tam? - Wreszcie słyszę cichy głosik z wnętrza domu, który z pewnością należy do Lisy. Do mojej Cuddy.
- Czerwony Kapturek – prycham. – Jeśli pozostaniemy w bajkowej scenerii to mogę powiedzieć: Sezamie, otwórz się!
- Cześć. – Uśmiecha się do mnie w śliczny sposób, gdy mi wreszcie otwiera.
- Cześć. – Cmokam ją w usta i pakuję się do środka. Zamykam za sobą drzwi. – Co tak długo? Zdążyłem zapuścić korzonki. Jeszcze chwila i zacząłbym dawać jakieś malownicze owoce.
- Tak? Jakie konkretnie? Jakim drzewem się stałeś? – pyta radośnie i wchodzi do kuchni. Człapię za nią.
- Wahałem się pomiędzy jabłonią a gruszą. Ostatecznie zostałem wiśnią. Tylko ona jest cierpka w smaku i nie do jedzenia przez dłuższy czas. – Krzywię się teatralnie tak, jakbym przed sekundą zjadł z dwie cytryny.
- Niektórzy lubią wiśnie. – Śmieje się i miesza jakąś wydzielinę, którą z niewyjaśnionych przyczyn trzyma w garnku. Pływają w niej podejrzanie wyglądające grudki. Nie, one wcale nie zachęcają do jedzenia. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie.
- Co to właściwie jest? – pytam z obrzydzeniem, wskazując na garnek.
- Sos. – Wydaje mi się zrezygnowana i tak jakby… załamana? – Robię go od dwóch godzin i nie chce wyjść.
- Przelej to przez sitko, to przynajmniej nie będziemy jeść tych grudek. Mam nadzieję, że reszta wygląda lepiej. – Piorunuje mnie spojrzeniem. Aby załagodzić sytuację człapię do przedpokoju, biorę moją cenną siatkę i wracam do kuchni. – Mam coś dla ciebie. – Podaję jej czerwone wino i bukiecik kwiatów. Potem chwytam w dłoń pluszowego kotka. Cuddy uśmiecha się ślicznie, całuje mnie w policzek i wkłada kwiatki do wody. Gdy kończy odwraca się do mnie. Robię dziwną minę. Można by ją uznać za przepraszającą. – Wilson kazał mi to wszystko przynieść. A, i kazał mi wyprasować koszulę.
- Domyślam się, ale to i tak jest słodkie.
- Ja nie jestem słodki. – Powtarzam to jej, co najmniej siedemnaście razy w tygodniu. To stwierdzenie jest powodem wielu naszych kłótni. Cuddy roześmiała się serdecznie. – Gdzie jest Rachel?
- U siebie w pokoju. Chyba się bawi. Zaraz ją zawołam. Zaniosę tylko sos.
- Dobra. – Cuddy wlewa sos do miseczki, za moją radą przelewając go przez sitko. Zanosi go do pokoju, a ja idę za nią. W dłoniach ściskam tego nieszczęsnego kotka. Nie powiem, stresuję się. Bardzo.
- Zaraz przyjdę. Nie denerwuj się. – Klepie mnie pocieszająco po ramieniu i wychodzi. Nie ma jej góra dwie minuty, ale według mnie mijają jakieś dwa lata.

Do pokoju wchodzą dwie kobiety. Jedna duża, moja kobieta, a druga mała, ściskająca rękę swojej mamy. Jest ubrana w kremową sukienkę. Wstążką materiału w tym samym kolorze ktoś, najprawdopodobniej Cuddy, związała jej kruczoczarne włosy w koński ogon. Rachel ma duże, prawie czarne oczy i długie rzęsy. Po chwili przekonuję się również, że jeśli tylko zachce potrafi obdarować człowieka jednym z najpiękniejszych uśmiechów świata.

- Dzień dobry – świergocze swoim głosikiem, który równie dobrze mógłby należeć do słowika. Uśmiecha się nieśmiało. Znam ją z widzenia i ona też mnie zna. Chyba nigdy nie zamieniłem z nią słowa.
- Cześć – mówię, gdy wreszcie ucisk w gardle maleje na tyle, że mogę wydać z siebie jakiś dźwięk. – To dla ciebie. – Podchodzę do niej i wręczam jej zabawkę. Jej oczka promienieją, na twarzyczce gości uśmiech zachwytu.
- Dziękuję. – Bierze kotka, ogląda go przez chwilę i przytula do piersi.
- Podoba ci się? – pyta, wyraźnie zachwycona scenką, Cuddy. Czy mi się tylko wydaję, czy wyszedłem na całkiem miłego gościa? Cholera! Zabiję Wilsona.
- Tak. – Patrzy na Lisę i chyba to dodaje jej trochę pewności siebie. Gdy znów zaszczyca mnie spojrzeniem, wydaje się całkowicie rozluźniona. – Nazwę go… Hm? Nie wiem. Jakby go pan nazwał?
- Ja? – Zaskakuje mnie, ale po chwili uśmiecham się dość złośliwie. – Lucyfer byłby idealny.
- Lucyfer? A co to jest? – Przechyla główkę w prawą stronę tak, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiała.
- Taki pan miał takie imię. Bardzo go lubię. Dużo wniósł dla świata. To jeden z moich idoli.
- House! – Mam wrażenie, że Cuddy nie spodobał się ten pomysł.
- Słucham? – pytam głupkowato. Lisa posyła mi mordercze spojrzenie. – No co? Zapytała, to powiedziałem, co o nim wiem. – Wzruszam lekceważąco ramionami.
- Nazwę go Lucyfer. Podoba mi się. – Do rozmowy wtrąca się zachwycona Rachel. Uśmiecham się i stwierdzam, że nie będzie tak źle, jak mogłoby być. Z tą małą da się jeszcze coś zrobić.
- Siadajmy przy stole. Kolacja wystygnie. Rachel, połóż zabawkę na kanapie i siadaj. Ja muszę iść na minutę do łazienki. – Odwraca się na pięcie i idzie w głąb domu. Ja usadawiam się wygodnie na krześle naprzeciw Rachel. Mała zaczyna się we mnie wpatrywać z wyjątkową intensywnością. Tak, jak potrafią to robić tylko dzieci.
- Co się tak na mnie patrzysz?
- Ma pan brodę. – Łał, ale młoda jest spostrzegawcza! Nie spodziewałem się.
- Zauważyłem. Mam ją odkąd pamiętam. Może nawet się z nią urodziłem? Nie mów do mnie pan. Jestem Greg.
- Dobrze. – Macha głową i bawi się chwilę swoimi palcami, ale najwyraźniej nie wytrzymuje i mówi: - Nie można się urodzić z brodą. Dzieci nie mają brody. Tak mówi mama – stwierdza takim tonem, jakby była w tej chwili pewna, że mnie czegoś nauczyła.
- Aha. Dobrze, że mówisz, nie wiedziałem. – Wiem, nabijam się z niej, ale ona się wtedy tak śmiesznie cieszy. Nie mam siły tłumaczyć jej, że to, co powiedziałem wcześniej nazywa się ironią.
- Dlaczego chodzisz z tym czymś? – Wskazuje na moją laskę, która stoi oparta o stół po mojej prawej stronie.
- To jest laska. Jest mi potrzebna, bo mam chorą nogę.
- Ale kiedyś wyzdrowiejesz? – Boże! Czy wszystkie dzieci muszą zadawać morze pytań? Gdzie jest Cuddy? Ile można siedzieć w łazience?
- Obawiam się, że nie.
- Dlaczego? Ja byłam chora i wyzdrowiałam. Mama mnie wyleczyła. Poproś ją, to i ciebie wyleczy. – Och, dla dzieci wszystko jest czarne, albo białe. Czy one nie widzą szarości?
- Twoja mama nie może mnie wyleczyć. Nikt nie może. Są choroby, których nie można wyleczyć.
- Dlaczego?
- Bo nie ma na nie lekarstwa. – Naprawdę, jestem wyjątkowo cierpliwy. Nie wiem, dlaczego mówię jej to wszystko. Jest taka… fajna. Mała i zadowolona ze wszystkiego. Radosna i wszystko jest dla niej tak proste. Chyba mam ochotę stać się dzieckiem takim jak ona. Nawet, jeśli musiałbym nosić te śmieszne, fikuśne sukieneczki. Byleby nie były różowe.
- A dlaczego go nie ma? Nikt go nie wymyślił? – Przytakuje jej skinieniem głowy. - A kiedy wymyślą lekarstwo, to wyzdrowiejesz?
- Nie wiem. Może tak, może nie.
- To jest trudne. – Chichoczę cicho.
- Taka jest medycyna.
- Medycyna? A co to jest?
- To taka dziedzina nauki, którą się zajmuję. Twoja mama też, ale ona mniej.
- To, co ty właściwie robisz?
- Jestem lekarzem.
- Super! – Podskakuje na krześle i naprawdę, wydaje się zachwycona tą nowiną. – Jak będę duża, to chcę zostać lekarzem. Tak jak mama. I będę leczyła ludzi. I wymyślę lekarstwo, żebyś wyzdrowiał – mówi z entuzjazmem dziecka. – A ty, leczysz ludzi? – Znowu jej przytakuje, cudem powstrzymując się przed wybuchnięciem śmiechem. Ona przypomina mi mnie, gdy byłem mały. Też o wszystko pytałem i też chciałem być lekarzem. Chciałem rozwiązywać zagadki. Zagadki medyczne. – A jakich?
- Różnych. Zazwyczaj takich, których inni nie umieją wyleczyć.
- Dlaczego? – Do pokoju wchodzi Cuddy i z uśmiechem siada obok Rachel.
- Przepraszam, że mnie tak długo nie było. Rozmawialiście sobie?
- Oj tak – potwierdzam, z głośnym westchnięciem.
- O czym? – Podaje mi talerz z kurczakiem, a potem nakłada Rachel trzy ziemniaki i pokrojoną w kosteczkę marchewkę.
- Greg mówi, że leczy ludzi, tak jak ty! Powiedziałam mu, że też chcę być lekarzem i że chcę leczyć ludzi i że wymyślę lekarstwo, żeby wyzdrowiał. Greg właśnie mi powiedział, że leczy ludzi, których nikt inny nie umie wyleczyć – mówi szybko i trochę nieskładnie. Kończy z taką miną, jakby była dumna ze zdobycia tak wielu informacji, w tak krótkim czasie.
- Tak, bo Greg jest najlepszym lekarzem, jakiego znam.
- Lepszym niż ty?
- Zdecydowanie lepszym. – Wtrącam się do ich wymiany zdań. Po pierwsze, dlatego że nie chcę, żeby skłamała, po drugie, dlatego że taka jest prawda, a po trzecie, dlatego że czuję się dotkliwie pominięty. One gadają, a ja, co? Pies?
- Greg przez cały czas tylko leczy ludzi, a ja oprócz tego kieruję też szpitalem. Widziałeś przecież. Byłaś ze mną w pracy.
- Tak. Tylko, że to, co robisz jest nudne. Siedzi i piszesz, albo dzwonisz. Ty też tak robisz? – To pytanie kieruje do mnie. Cuddy parska śmiechem, ale młoda nie zwraca na nią uwagi.
- Nie, inni to za mnie robią. – Wbijam w roześmianą Cuddy zdegustowane spojrzenie.
- Kto?
- Moi pracownicy.
- Też kierujesz szpitalem?
- Nie, tylko moim oddziałem.
- A jak się on nazywa? – Coś czuję, że zasnę dzisiaj jak duże niemowlę. Ona mnie wykończy.
- To oddział diagnostyczny. Stawiamy diagnozy, żeby móc wyleczyć ludzi. Inaczej mówić wymyślamy, kto, na co choruje. – Dodałem to, żeby nie zadała kolejnego, nieuniknionego pytania.
- Aha. A jak to robicie?
- Robimy różne badania.
- To trudne?
- Rachel, nie męcz Grega. Jedź, bo ostygnie. – Mała robi smutną minkę, a jej oczka przygasają. Mimo to opuszcza główkę i zaczyna w spokoju jeść. Robi mi się jej żal. Widzę, że medycyna ją fascynuje. Mógłbym wyhodować sobie drugiego geniusza, jeśli zacząłbym od najmłodszych lat.
- Jak będziesz kiedyś z mamą w pracy, to przyjdź na mój oddział. Sama zobaczysz, czy to trudne. Ja nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Za bardzo lubię stawiać diagnozy, żeby zastanawiać się, czy jest to trudne. – Nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Przecież nie lubię, gdy ktoś przeszkadza mi w pracy. Nie lubię, jak ktoś kręci mi się pod nogami. Nie lubię być za kogoś odpowiedzialny. Mimo to zaproponowałem, że pokażę jej, jak leczy się ludzi. Zachwyciłem tym nie tylko Rachel, ale również Cuddy. Zaznaczam, że zrobiłem to niezamierzenie. No cóż, każdy popełnia błędy. Nie mówcie nikomu, ale ja również. – Jak powiesz, choć słowo Wilsonowi, to cię uduszę.
- Jak mogłabym mu tego nie powiedzieć? – Śmieje się, a ja patrzę na nią spode łba z naburmuszoną miną. Rachel chichocze. Przenoszę spojrzenie na nią.
- Robisz takie śmieszne miny – tłumaczy, w dalszym ciągu nie mogąc powstrzymać chichotu. Och, ta dzisiejsza młodzież.

Cuddy śmieje się, ja unoszę nieznacznie kąciki ust w górę. Rachel jest genialna! Chyba mógłbym ją nawet polubić. Gdybym bardzo chciał. Pytanie, czy chcę? Chcę? Chyba muszę. Dobrze, że nie będzie to zbyt trudne. Jej chyba nie da się nie lubić.

Po godzinie Cuddy wysyła Rachel do kąpieli, a po dwóch wstaje i zostawia mnie samego przy stole, aby położyć małą do łóżka. Wstaję i przesiadam się na kanapę, bo widok z krzesła zdążył mi się znudzić. Po chwili do pokoju wpada Rachel, ubrana w różową piżamkę. Przewracam oczami, gdy to spostrzegam. Muszę wam powiedzieć, że zobaczenie tego nie jest wcale takie trudne. Rzuca się w oczy, jak jakiś wyjątkowo krzykliwy neon. Mogła sobie jeszcze wytatuować na przedzie jakiś chwytliwy tekst typu: Królowa jest tylko jedna. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak postąpiła. Naprawdę bym się nie zdziwił.

- Trzeba będzie coś zrobić z tym strojem.
- Ale ja lubię różowy! – mówi, oburzonym tonem. Wiecie jak wygląda takie coś u dzieci??? - Jest ładny.
- Czarny jest ładniejszy. – Mała macha przecząco główką. – Dlaczego nie jesteś z mamą?
- Mama jest w łazience.
- Dobra, to dlaczego nie jesteś w łóżku? – Rachel podchodzi do kanapy i sadowi się obok mnie.
- Chciałam ci powiedzieć dobranoc. I zapomniałam zabrać Lucyfera. – Uśmiecham się i podaję jej pluszaka. Bierze go i przyciska do piersi. Z góry słychać, jak małą woła Cuddy.
- Mama cię woła. Chyba musisz już iść, bo będzie zła.
- Tak. Cześć. – Wstaje z kanapy i idzie w stronę drzwi.
- Cześć, Kocie. – Odwraca się do mnie, uśmiecha się i biegnie do Cuddy.

Po jakiś dwudziestu minutach Lisa przychodzi do pokoju i opada na kanapę. Przytula się do mnie. Siedzimy tak dłuższą chwilę bez słowa.

- Bardzo cię wymęczyła? – pyta mnie, jakby z lekką obawą wymieszaną z rozbawieniem.
- Trochę. Ona przestaje kiedyś mówić? Strzela pytaniami jak jakaś maszyna do wymyślania pytań. – Cuddy śmieje się cicho.
- Polubiła cię. To dlatego. Normalnie nie rozmawia z kimś, kogo nie zna.
- Polubiła mnie? – Robię dziwną minę, której nie można z niczym porównać tak, żebyście mogli ją sobie wyobrazić. Pewnie najbliżej temu do szczerego zdziwienia. – Dlaczego? Nie byłem miły.
- Byłeś sobą. To wystarczy, House. – Podnosi głowę i patrzy mi w oczy. – To wystarczy. – Pochyla się nieznacznie i mnie całuje. Oddaję pocałunek, za którym tęskniłem od bardzo dawna, czyli od kilku godzin. To jest bardzo długi pocałunek. Tak długi, że pod koniec zaczyna brakować mi tchu. Gdy w końcu się od siebie odsuwamy, Cuddy głaszcze mój pliczek i pyta: - Zostaniesz? – Pytanie! Oczywiście przytakuję, ale tego nie muszę chyba mówić? Każdy by tak zrobił. Każdy by został! Zaręczam.


Pozdrawiam,
Szpilka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ot_taka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Gru 2009
Posty: 259
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stamtąd
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:28, 28 Cze 2010    Temat postu:

Szpilko - koniecznie uściskaj Ryszarda, i może odepnij już od kaloryfera, bo mu łapki zdrętwieją Świetnie się spisał, i Ty oczywiscie też

Rachel jest super. Taka bezpośrednia, ciekawska, urocza.... Widać że ujęła House'a za to serce które ma głęboko schowane i którego istnieniu konsekwentnie zaprzecza

Ale właśnie. House. House'a wciąż oddajesz GENIALNIE (powtarzałam to już tyle razy... i będę powtarzać dalej) Przemyślenia, odzywki, wszystko. House jak żywy

Wstawka o odprężającym pukaniu do drzwi mnie ujęła
No i to:

Cytat:
Widzę, że medycyna ją fascynuje. Mógłbym wyhodować sobie drugiego geniusza, jeśli zacząłbym od najmłodszych lat.



Kot Lucyfer Dlaczego mnie to nie dziwi Powinien jej kupić jeszcze Behemota do kompletu

Pozdrawiam i ściskam Ciebie i Ryszarda!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agnes
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 1023
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:52, 28 Cze 2010    Temat postu:

Strasznie przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniej części. Ale, żeby nie było, przeczytałam i musze przyznać, że świat bez wujka Jimmy'iego by nie istniał. Ciekawe, gdzie Gregg miał to żelazko?



Szpilka napisał:
Bo nie ma na nie lekarstwa. – Naprawdę, jestem wyjątkowo cierpliwy. Nie wiem, dlaczego mówię jej to wszystko. Jest taka… fajna. Mała i zadowolona ze wszystkiego. Radosna i wszystko jest dla niej tak proste. Chyba mam ochotę stać się dzieckiem takim jak ona. Nawet, jeśli musiałbym nosić te śmieszne, fikuśne sukieneczki. Byleby nie były różowe.





Ten rozdział jest taki... fajny. Ta twoja Rachel, Szpilko. Taka gadatliwa, słodka. No i lubiąca różowy! Królowa jest tylko jedna... Yeah!

Cóż, nie wątpię, że Lucyfer jest idolem House'a. Dużo zrobił dla świata. Napeeeewno *kręci głową z uśmiechem*

Cieszę się, że mała polubiła Gregga. Boże, już nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie na jego oddział. Jestem pewna, że nie da mu spokoju. Ale, ale... Od kiedy to House tak po prostu zaprasza do siebie ludzi, hę? I to jeszcze tych, które wymyślają pytania jak maszyna do wymyślania pytań, czy jak to tam było. Oj, coś mi się wydaje, że niedługo zostanie "tatą". I dobrze.

Pozdrów Ryszarda, Szpilko.

Pozdrawiam!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:44, 28 Cze 2010    Temat postu:

Ryszardzie, najwspanialszy Wenie na świecie, przyjmij moje serdecznie pozdrowienia, ucałowania i podziękowania. Oraz ten kosz słodyczy, któryw cale a wcale nie jest łapówką

Jestem zachwycona. Autentycznie, prawdziwie i szczerze zachwycona.
Obawiałam się tej części ze spotkaniem H&R, stwierdziłam, że będzie schematycznie, tak jak już sto razy to było opisywane. Przepraszam, że tak pomyślałam. Było wyśmienicie.

Kocham Twoją Rachel. Kocham ją tak samo, jak Rachel Tygrysolki - to dwie najlepiej napisane dziecięce postacie. I nie mówię tylko o fanfiction, a o wszystkim, co kiedykolwiek czytałam. Ryczałam ze śmiechu czytając te jej wszystkie pytania!

Kocham Twoje Huddy. House'a pozostającego sobą, a jednocześnie kochającego Cuddy. Kłaniam się w pas.

Kocham Twoje poczucie humoru, ale o tym już mówiłam.

Moje ulubione z części nr. 3:

Cytat:
Nie, żebym był niecierpliwy, czy nerwowy. Nie! Po prostu stoję tam sobie, przed tymi, pieprzonymi, mahoniowymi drzwiami i pukam jak jakiś debil, od kilku ładnych chwil. Nie, wcale mnie to nie irytuje. Lubię tak sobie postać i popukać od czasu do czasu. To mnie nawet odpręża.



Cytat:
- Kto tam? - Wreszcie słyszę cichy głosik z wnętrza domu, który z pewnością należy do Lisy. Do mojej Cuddy.
- Czerwony Kapturek – prycham.



Cytat:
Ostatecznie zostałem wiśnią. Tylko ona jest cierpka w smaku i nie do jedzenia przez dłuższy czas.

O jaaa! Mogę do podpisu? Ładnie proszę? I do opisu na GG najlepiej też? *uśmiecha się przymilnie* oraz *robi oczy kota ze Shreka*

Cytat:
- Sos. – Wydaje mi się zrezygnowana i tak jakby… załamana? – Robię go od dwóch godzin i nie chce wyjść.

No to już wiem za co tak kocham Cuddy. Łączą nas talenty kulinarne

Cytat:
- Nazwę go… Hm? Nie wiem. Jakby go pan nazwał?
- Ja? – Zaskakuje mnie, ale po chwili uśmiecham się dość złośliwie. – Lucyfer byłby idealny.
- Lucyfer? A co to jest? – Przechyla główkę w prawą stronę tak, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiała.
- Taki pan miał takie imię. Bardzo go lubię. Dużo wniósł dla świata. To jeden z moich idoli.
- House! – Mam wrażenie, że Cuddy nie spodobał się ten pomysł.
- Słucham? – pytam głupkowato. Lisa posyła mi mordercze spojrzenie. – No co? Zapytała, to powiedziałem, co o nim wiem. – Wzruszam lekceważąco ramionami.
- Nazwę go Lucyfer. Podoba mi się. – Do rozmowy wtrąca się zachwycona Rachel. Uśmiecham się i stwierdzam, że nie będzie tak źle, jak mogłoby być. Z tą małą da się jeszcze coś zrobić.

Ahahaha, leżę!

Cytat:
Nie mów do mnie pan. Jestem Greg.

Awwwwwwwwwww!

Cytat:
Zaznaczam, że zrobiłem to niezamierzenie. No cóż, każdy popełnia błędy. Nie mówcie nikomu, ale ja również.

To... słodkie! Wybacz, Greg.


Generalnie jestem teraz rozklejona i rozpłynięta na mokra plamę.
LOVE IT.

S.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:07, 28 Cze 2010    Temat postu:

Sarusia, bierz co tylko zechcesz. Za takie słowa naprawdę, wszystko co tylko chcesz Czy zabrzmiało to jak wyznanie w jakimś kiepskim, niskobudżetowym serialu brazylijskim? Ja też kocham moje poczucie humoru (to nie brzmi zbyt skromnie, wiem ).

Widzę, że Ryszard robi furorę. Jak zwykle wszędzie się wciśnie Taki to sobie w życiu poradzi Oczywiście go pozdrowię, wyściskam, ucałuję i wręczę kosz słodyczy (który nie jest łapówka, co warto zaznaczyć!). A czy odpiąć go od kaloryfera? A jak znowu zwieje? Takiemu nie można ufać. Tylko, że piszczy tak przeraźliwie... No dobra, wypuszczę go na noc. Niech sobie polata Nie chcecie wiedzieć jak on wygląda w mojej wyobraźni... Jest przeuroczy. Chyba powinnam więcej wypoczywać, bo mi dzisiaj odbija, jak widać

Dziękuję Wam wszystkim bardzo, bardzo, bardzo(bardzo x100). Jesteście kochani Więcej odpiszę później, jak zawsze, bo dzisiaj byłaby to jakaś komedia, a nie to, co napisać powinnam i chcę.

Ściskam Was wszystkich mocno Sprawiacie, że się uśmiecham, za co dziękuję z całego serduszka.

Szpilka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GosiaczeQ_17
Proktolog
Proktolog


Dołączył: 28 Gru 2009
Posty: 3357
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina wiecznej młodości
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 6:45, 29 Cze 2010    Temat postu:

Przeczytałam i stwierdzam, że nie wiem jak ty to robisz. Łączysz ze sobą House'a i Cuddy, jesio włączasz w to wszystko Rachel a i tak nie jest słodko
To pewnie dzięki narracji Bo nadal mamy swojego HOuse'a. Widzimy nie tylko same jego czyny ale też co nim kieruje, że robi tak a nie inaczej.

To przy drzwiach takie House'owe było Te myśli... jakbyś wyciągnęła je z jego głowy To jak chciał uciekać Dobrze, że jednak zdecydował się zostać

"- Wahałem się pomiędzy jabłonią a gruszą. Ostatecznie zostałem wiśnią. Tylko ona jest cierpka w smaku i nie do jedzenia przez dłuższy czas. – Krzywię się teatralnie tak, jakbym przed sekundą zjadł z dwie cytryny.
- Niektórzy lubią wiśnie. – Śmieje się i miesza jakąś wydzielinę, którą z niewyjaśnionych przyczyn trzyma w garnku. "

Aww... właśnie na takie dialogi czekam w serialu
No, przynajmniej coś w tym stylu

"W dłoniach ściskam tego nieszczęsnego kotka. Nie powiem, stresuję się. Bardzo.
- Zaraz przyjdę. Nie denerwuj się. – Klepie mnie pocieszająco po ramieniu i wychodzi. Nie ma jej góra dwie minuty, ale według mnie mijają jakieś dwa lata."

Bardzo lubię w fickach takie drobne szczegóły, które pokazują jak bardzo dobrze bohaterowie znają siebie nawzajem

Aha i jesio to : LUCYFER


Rozmowy z Rachel nie bd cytowała, bo za dużo by było Ale wiedz, że podbiłaś tą Rachel moje serducho Teraz House nie będzie miał wyboru Musi ją polubić, a może nawet pokochać Podoba mi się, że House już ingeruje w jej ubiór

"Robię dziwną minę, której nie można z niczym porównać tak, żebyście mogli ją sobie wyobrazić. Pewnie najbliżej temu do szczerego zdziwienia."
Rzeczywiście trudną ją sobie wyobrazić Cały HOuse

"- Zostaniesz? – Pytanie! Oczywiście przytakuję, ale tego nie muszę chyba mówić? Każdy by tak zrobił. Każdy by został! Zaręczam."


Uwielbiam tego ficka
Czekam na cd
Pzdr


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kika
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Cze 2009
Posty: 246
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Żywiec
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:08, 29 Cze 2010    Temat postu:

Szpilko, oświadczam uroczyście, że daje Ci wszelkie prawo do tego, abyś mogła mnie zabić/zbić/ubić/spalić/zdeptać/poszatkować i co Ci jeszcze do głowy przyjdzie, za to, że wcześniej nie ukazałam swej obecności w Twym wątku, choć bywałam w nim regularnie (trudne słowo... regulal... pfle...).
No to teraz korzystając z tego, że jeszcze jestem obecna na tym świecie i ciałem, i duchem (potem to już Was będę tylko straszyć), powiem, że... No kurcze, nie wiem, co napisać, bo już Ci tak nasłodzili z góry na dół, że to tak nie wypada w kółko jedno i to samo... Tak trochę nudno, nie? Wszystkie pomysły mi już zabrali, nawet chyba nie ma w co już Ryszarda pomiziać, bo cały pewnie już obśliniony i wymiętolony jest... Lucyfer został już tyle razy wymieniony, że pewnie nieźle go teraz uszy pieką i ma czkawkę, a w piekle o szklankę wody chyba trudno? Wstrzymanie oddechu też w grę nie wchodzi, bo czy Lucyfery oddychają?
Dobra, nie narzekam już, napiszę tylko, że... No... A pal to licho. Jest super, świetnie, bosko i w ogóle... Cukier się wysypał


Ps. Proszę mnie nie słuchać ani nie czytać, to tylko głupawka przed jutrzejszym egzaminem, na którego NIC nie umiem ;D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
a_cappella
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 25 Wrz 2009
Posty: 842
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:09, 29 Cze 2010    Temat postu:

Szczerze mówiąc, przewróciłam oczami, jak zobaczyłam, że znowu pierwszoosobowo. Ale, jak widzę, zupełnie niesłusznie, bo poradziłaś sobie w charakterystycznym dla siebie (bardzo dobrym, tak nawiasem) stylu.

Pozwól, że zacznę cytowanie od drugiej cześci. I to od zdania, które śmieszy mnie z zupełnie innego powodu, niż ten, dla którego jest zawarte w tekście:

Cytat:
- Ona ma męża???

Hahahahahaha! *piszczy z uciechy* Jej, jakie miłe wspomnienia wiążą się z tymi trzema słowami! Żart sytuacyjny, no, mniejsza - dziękuję Ci za wywołanie uśmiechu na mojej twarzy właśnie tym pytaniem. xD

Cytat:
Ona jest nieraz taka jędzowata! Naprawdę nie wiem, jak ja z nią wytrzymuję. Chyba jestem świętym człowiekiem.

Och, racja, przecież powinni go beatyfikować jeszcze za życia za wytrzymywanie z tą paskudną kobietą zupełnie niezainteresowaną dopuszczaniem kogokolwiek do swojej psychiki i sypiącą sarkastycznymi uwagami na każdym kroku. Ma z nią krzyż pański. Codziennie, jak słowo daję.

Cytat:
Już od pierwszej chwili jest mi żal tego dziecka. Jak można mieć takie nosidełko?

Hihihihihihi, bieeedny maluszek! xD

Cytat:
Idealna figura, idealne piersi, idealny kolor włosów. Tylko to nosidełko. Okrutna, fałszywa rysa na przepięknym rysunku.

Ależ nie, jest jeszcze jedna (podstawowa) wada: ta kobieta nie jest Lisą Cuddy

Cytat:
Bo tak właściwe, to nie wiem, gdzie jest moje żelazko.

Haha, lepszego podsumowania nie mogłaś wymyślić!

Cytat:
Po prostu stoję tam sobie, przed tymi, pieprzonymi, mahoniowymi drzwiami i pukam jak jakiś debil, od kilku ładnych chwil. Nie, wcale mnie to nie irytuje. Lubię tak sobie postać i popukać od czasu do czasu. To mnie nawet odpręża.

No nie, znowu śmieję się do ekranu jak głupia i właśnie w tej chwili mój brat niewątpliwie uznał mnie (po raz kolejny) za nie do końca zdrową psychicznie, ale niech tam. On się nie zna. Hahahahah, nie mogę, autentycznie

Cytat:
Czy mi się tylko wydaję, czy wyszedłem na całkiem miłego gościa? Cholera! Zabiję Wilsona.

Jimmy zasłużył na ścięcie, niewątpliwie xD

Cytat:
Mógłbym wyhodować sobie drugiego geniusza, jeśli zacząłbym od najmłodszych lat.

A już miałam zacząć się rozpływać nad stosunkiem Twojego House'a do Rachel!

Jej. Ojeeeeeej. Szpilko, piszesz świetnie! ŚWIETNIE!
Po przeczytaniu do końca przepraszam Cię za myśl, która mnie nawiedziła na samym początku. Bardzo Cię przepraszam i życzę dobrego zdrowia Ryszardowi. Rysiu, sprawuj się dobrze, słyszysz? xD



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Prozak
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 28 Kwi 2009
Posty: 106
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 0:15, 30 Cze 2010    Temat postu:

AA!! Właśnie dlatego staram się unikać czytania niezakończonych ficków! teraz telepię się z niecierpliwości i czekam na kolejną cześć.

Wielokrotnie zanosiłam się ze śmiechu i ogólnie House jest taki słodki hihi chociaż on mówi, że nie, ale kłamie, wkońcu wszyscy kłamią

No dobrze a więc ja dalej próbuje hamować telepanie zniecierpliwionych kończyn, życzę weny i czekam na kolejną część


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:05, 01 Lip 2010    Temat postu:

ot_taka Ryszard wyściskany i odpięty Cieszę się ogromnie, że mój House podoba Ci się w dalszym ciągu. No i, że Rachel przypadła Ci do gustu A pomysł z Behemotem prześwietny

Agnes Och, Agnes. Cieszę się, że wpadłaś. No i jak mogłabym nie wybaczyć? Poza tym, nie musisz przecież przepraszać... A żelazko rzeczywiście jest intrygujące Rysiu pozdrowiony, ja ucieszona Twoimi słowami. Dziękuję

Sarusia Oj, co ja jeszcze mogłabym powiedzieć? Jestem zachwycona tym, co przeczytałam. Chociaż schematyczność... staram się, żeby jej nie było. Tylko tyle powiem. Ale zostawmy to. Potem doszłam do fragmentu, który całkowicie mnie zaskoczył i jest mi cholernie miło(sam wyraz miło byłby niewystarczający). Mówię o tym, że uważasz Rachel za jedną z najlepiej napisanych dziecięcych postaci. Jestem autentycznie wzruszona. I przez to nic więcej nie napiszę, a czuję, że powinnam powiedziec Ci dużo, dużo więcej. Chyba nie znam słow, którymi mogłabym podziekować Aha, Ryszard jest Ci wdzięczny za te słodycze choć tak się obiadł, że teraz boli go brzuszek. Odeślę go do House'a

GosiaczeQ_17 Cieszę się, że Ci się w dalszym ciągu podoba. A jakim cudem House mógłby nie ingerować w ten róż? Dziękuję

Kika Oj, i przypomniała mi się Twoja ostatnia cudowna miniaturka. Ale wracając do rzeczy, absolutnie nie chcę robić Ci jakiejkolwiek krzywdy! Po pierwsze jest to nielegalne. Po drugie byłaby to ogromna strata. A po trzecie... nie i w ogóle nie ma mowy! Sprostowanie - mnie nie nudzą powtórzenia Cieszę się niezwykle, że tutaj bywasz, że czytasz, i że Ci się to podoba

a_cappella Oj, nie moja wina, że spodobała mi się narracja pierwszoosobowa. To uwielbienie nie chce mnie porzucić Już chyba gdzieś czytałam o tym żarcie sytuacyjnym... Ryszard spojrzał na Ciebie spode łba i obrażony mrukną cicho, że słyszy.Cieszę się, że Ci się podoba. Mimo tej narracji

Prozak Cieszę się, że Ci się podobało i dziękuję

Hm, ostatnio siedziałam sobie na łóżku i ogladałam telewizję, aż nagle w drzwiach mojego pokoju zobaczyłam Ryszada z walizkami w łapkach. Burknał, że wrócił i sie wprowadza. Jak rozstawiał rodzinne zdjęcia na szafce zapytałam, czy na długo, ale nie chciał powiedzieć. Pomógł mi bardzo i napisaliśmy kolejną część. Jeszcze dłuższą niz poprzednia. O zgrozo! Teraz siedzi ze mną i uparł się, że sam skopiuje tekst z Worda. No cóz, w koncu mi pomógł...


Część 4


Hm, kiedyś myślałem, że ludzie mówiący o uroczych aspektach wspólnych śniadań, budzeniu się w jednym łóżku, czy patrzeniu jak ukochana osoba śpi lub je przypalone tosty z serem to sentymentalni idioci. Teraz, gdy dane jest mi tego wszystkiego zaznać muszę przyznać, przed samym sobą, że miałem rację. Co w tym niby uroczego? No dobra, jest to miłe. Przynajmniej nieraz. Ale, na Boga, nie urocze!

Nasz poranek. Ha, ha, komedia i to za darmo! Na razie przeżyłem jedynie cztery takie dni, ale już teraz umiem wydać opinię na ich temat. No więc, godzina piąta trzydzieści. Dzwoni budzik. Krzywię się, obrzucam Cuddy nienawistnym spojrzeniem, powstrzymuję ją przed wstaniem z łóżka i śpimy dalej. Jakieś pół godziny później Lisa wyplątuje się z moich ramion i nie zważając na mój głośny protest wstaje. Idzie gdzieś… Nie wiem, gdzie, bo śpię dalej, ale tego nie muszę chyba mówić? O godzinie szóstej trzydzieści przychodzi do mnie Cuddy. Budzi mnie. Najpierw w jakiś czuły sposób: pocałunkiem, szeptem, delikatnym dotykiem. Ostatecznie zrywa ze mnie kołdrę i każe natychmiast wstawać. Zwlekam się z łóżka po blisko piętnastu minutach i człapię do kuchni wabiony zapachem porannej kawy. Przy kuchence stoi Lisa i coś gotuje. Przy stole siedzi zaspana Rachel. Nie wygląda na kogoś, kto ma ochotę iść do przedszkola. Łączę się z nią w cierpieniu i siadam obok. Cuddy odwraca się i widząc nasze miny wybucha śmiechem, mimo że jest zdenerwowana. Gdyby wstała wcześniej z pewnością zdążyłaby do pracy. Oczywiście wszystko to moja wina! Na śniadanie jem naleśniki z dżemem truskawkowym. Potem idę do łazienki. Nie wiem, co robią dziewczyny. Gdy wychodzę, Cuddy jest już w pełni ubrana i oświadcza, że wychodzimy. Na początku protestowałem, ale potwór powiedział mi, że nie ma to sensu. Przyznam, że miał rację. Tak więc, wychodzimy. Cztery razy dojechałem do pracy na czas. To są te abstrakcyjne konsekwencje naszego związku.

Są też takie całkiem zwykłe, choć niektóre… noce, mógłbym podciągnąć pod abstrakcję. Cuddy… no, jest fajnie. Jak do tej pory, nie musiałem chlipać wieczorem w poduszkę żałując swoich czynów. Czy można to uznać za swego rodzaju sukces? Myślę, że tak.

Wczoraj wieczorem, gdy rozmawiałem z Cuddy przez telefon, albo raczej, gdy Cuddy przeszkadzała mi w oglądaniu Monster Tracków dzwoniąc do mnie i prowokując rozmowę, oświadczyła mi, że Rachel za kilka dni ma urodziny. Nie wiem, co chciała wywołać tym wyznaniem. Gadała, gadała i gadała, aż w końcu zgodziłem się i powiedziałem, że będę na przyjęciu. Zaznaczę, że będą tam również inni ludzie, w tym rodzina Cuddy. Powiedziałem, że przyjdę, ale nie pójdę. Wszystko ma swoje granice. Zadzwonię i wytłumaczę się jakoś. Najlepiej zadziała szpital. Wszyscy wiedzą, co jest dla mnie najważniejsze. Ważniejsze, od Cuddy, ważniejsze od Rachel i jej przyjęcia, ważniejsze od Wilsona i od mojego własnego szczęścia. Medycyna, moja miłość. Najlepsza z najlepszych. Najwspanialsza z wspaniałych. Najważniejsza z ważnych. Najcudowniejsza z cudownych. Zawsze ze mną, zawsze przy mnie, zawsze dla mnie. A ja, zawsze dla niej. Moja medycyna. Mam nadzieję, że Cuddy zdaje sobie z tego sprawę.

Hm, ale nudny jest ten dzisiejszy dzień. Podrzucam piłkę w górę przerzucając ją przez wyimaginowana obręcz. Zamach, rzut, strzał. Pięćdziesiąt: dwa, dla mnie. Wygrałem. Odkładam piłkę na bok, popijam kawę i wyłączam komputer. Co by teraz porobić? Może pójdę do Cuddy? Trochę jej poprzeszkadzam, trochę ją podręczę. Tak, to doskonały pomysł! Wstaję i odwracam się, żeby wziąć laskę. Gdy podnoszę wzrok widzę jakiegoś krasnala, który trzyma za rękę pewnego olbrzyma. Cuddy z Rachel.

- Cześć – mówi Cuddy i uśmiecha się słodko. – Wychodziłeś gdzieś? – Że niby mam jej powiedzieć, że tęsknię i chciałem do niej iść? Nie sądzę.
- Nie, chciałem sobie zrobić kawę. Co tu robicie? Dlaczego karzeł nie jest w przedszkolu?
- Nie jestem karłem! – oburza się Rachel.
- No jasne, bliżej ci do wieloryba – prycham i uśmiecham się złośliwie. Rachel najwyraźniej bawi moja uwaga, bo się śmieje.
- Idziemy na spacer. Pójdziesz z nami? – pyta Lisa, z dziwną nutką obawy w głosie.
- Oczywiście. Pobiegamy boso po łące, a potem pojeździmy na rolkach. Ja nie nadaję się na spacery.
- Greg, chodź. – Rachel podbiega do mnie i ciągnie mnie za rękaw z jakimś dziwnym uporem. Co za dzieciak! – Chodź, pójdziemy na plac zabaw i na lody.
- Na lody? – Wbijam w Lisę pytające spojrzenie. Ona przytakuje, więc uśmiecham się zachwycony. – W takim razie idę. Też chcę lody. Duże, z bitą śmietaną, polewą i owocami, mamo. – Teraz oczywiście zwracam się do Cuddy. Ta śmieje się, chwyta Rachel za rękę i wychodzimy.

Przejście przez szpital to coś niesamowitego. Nie ma człowieka, któryby się za nami nie obejrzał. No, bo w końcu jest, na co patrzeć. Największy dupek świata, najgorszy gbur w szpitalu i zdeklarowany samotnik spacerowym krokiem przemierza szpitalne korytarze z administratorką przy boku, raz po raz szturchając małą dziewczynkę, która im towarzyszy podskakując wesoło, tylko po to, żeby jej dokuczyć. Wychodzą razem na zewnątrz!

- Chyba trafimy na pierwszą stronę szpitalnej gazetki – mruczy Cuddy, patrząc na mnie wzrokiem proszącym o pomoc.
- Uśmiechnij się, może robią nam zdjęcia. Same chciałyście, żebym poszedł z wami. Nie moja wina, że jestem tak popularny. – Wzruszam lekceważąco ramionami, tak jakby Lisa coś mi zarzucała, a jej argumenty były zupełnie nietrafione.
- Nie ty jesteś popularny, tylko my.
- No wiesz, jak możesz! Opowiadasz takie straszne rzeczy! – Odwracam teatralnie głowę w lewą stronę i udaję, że łkam cicho. Po chwili ścieram z policzka wyimaginowaną łzę i patrzę na nią obojętnym wzrokiem. – No cóż, jakoś to przebolałem. Tylko nie licz, że ujdzie ci to płazem.
- Nie? A co niby zrobisz? Co mogłoby być dla mnie karą?
- To, co zamierzam zrobić będzie karą tylko w pewnym sensie. – Nie patrzę na nią. Uśmiecham się gdzieś w przestrzeń.
- Greg… - Odnotowuję, że zwraca się do mnie po imieniu – co ty znowu wymyśliłeś?
- Nic – odpowiadam, najbardziej zdawkowym tonem, na jaki mnie stać. Dźgam Rachel palcem wskazującym w prawe ramie. Mała odwraca się i uśmiecha słodko patrząc na mnie jak zahipnotyzowana. Naprawdę nie wiem, co ją tak we mnie ujmuję. Nie powiem, jest to bardzo miłe uczucie. – Przynieś mi lizaka z przychodni. – Rachel podskakuje w miejscu i odbiega od nas w stronę kliniki. – Tylko czerwonego! – krzyczę za nią i przenoszę spojrzenie na Cuddy.
- Nie wiem, co ona w tobie widzi. – Cuddy mach głową w dość zabawny sposób.
- Nie wiem, co ty we mnie widzisz.
- Nie wiem, co my obie w tobie widzimy.
- Nie wiem, co ja w was widzę. – Nachylam się i ją całuję. Och, słodka zemsto! Na środku, w głównym holu. Jesteśmy otoczeni dziesiątkami ludzi. Nie tylko pacjentami, ale również pracownikami szpitala. Nie całuję jej krótko i delikatnie. Jest to długi i namiętny pocałunek. Pewnie możecie go uznać za perfidny. No cóż, taki właśnie jest. Czuję jak Lisa wbrew sobie chce mnie od siebie odsunąć. Przytrzymuję ją lewym ramieniem i przysuwam jeszcze bliżej swojego ciała. Po zdecydowanie za długim czasie, jak na pocałunek w miejscu publicznym, pozwalam się jej odsunąć krok w tył. Patrzy na mnie. Nie wiem, czy ogniki w jej oczach są wynikiem podniecenia, podekscytowania, złości, czy zaskoczenia. A może jest to mieszanka tych wszystkich uczuć?
- Zrobiłeś to specjalnie – oświadcza beznamiętnym tonem.
- Nie, wybacza, ale się potknąłem i tak jakoś niefortunnie upadłem. Przecież nie pozwoliłbym, żebyś stała się tematem wszystkich plotek w szpitalu tylko, dlatego że stwierdziłaś, że nie jestem tu najpopularniejszym obiektem. – Wzdrygam się teatralnie tak, jakby sama perspektywa takiego zachowania napawała mnie przerażeniem i obrzydzeniem. Wokół nas słyszę z miliard szeptów jednocześnie.
- Jesteś wstrętny. Nie znoszę cię.
- Nie wiem, co ty we mnie widzisz.
- Nie wiem, co ja w tobie widzę. – Macha głową i uśmiecha się nagle. Posyłam jej pytające spojrzenie. – Pocałowałeś mnie – odpowiada dumna i najwyraźniej bardzo podekscytowana.
- Robiłem to już wiele razy. Myślałem, że zauważyłaś wcześniej. Rozczarowujesz mnie.
- Pocałowałeś mnie przy wszystkich. Zależy ci na mnie. To słodkie.
- Ja nie jestem słodki i nie robię słodkich rzeczy. – Czy doczekam dnia, w którym się o to nie pokłócimy? – Zrobiłem to, żebyś głupio się czuła.
- Nieprawda. Zrobiłeś to, bo tego chciałeś. Chciałeś, żeby wszyscy wiedzieli, że mnie kochasz.
- Nienawidzę, gdy dorabiasz sobie teorię do moich zachowań. – W tym momencie podbiega do nas Rachel z lizakami ściśniętymi w dłoni. – Chodź, młoda, wychodzimy. Mama jest nie grzeczna. Nie dostanie lodów. – Wychodzę z Rachel, a Cuddy zostaje chwilę w miejscu. Po dziesięciu sekundach rusza się i dobiega do nas.
- Nie zaprzeczyłeś! – stwierdza triumfalnym tonem i chwyta Rachel za rękę. Posyłam jej śmieszne spojrzenie, ale nic nie mówię.

Po kilkunastu minutach docieramy najpierw do parku, a potem na plac zabaw. Zazdroszczę Rachel, że może pozjeżdżać za zjeżdżalni. Nie omieszkam jej oczywiście o tym poinformować, na co wybucha śmiechem. Potwór lata po dość dużym terenie, a my, w nadziei, że to przeżyje, siadamy na ławce. Cuddy przysuwa się do mnie i oplata się moim ramieniem. Przewracam oczami, ale pozwalam jej na ten manewr. Przez kilka minut nie rozmawiamy.

- Lubisz ją, prawda? Dlatego taki jesteś – pyta mnie w końcu. Mruży oczy chroniąc je przed promieniami słońca.
- O kim mówisz? – Wiem, o kogo pyta. Gram na zwłokę. Nie wiem, co mam jej odpowiedzieć.
- O Rachel. Przecież doskonale o tym wiesz.
- Tak, masz rację. Wiem, o kogo pytasz. Nie wiem tylko, co mam tobie powiedzieć.
- Prawdę. Najlepiej prawdę. – Podnosi głowę i patrzy mi prosto w oczy. – Ona cię lubi. A ty ją?
- Cuddy… musimy o tym teraz rozmawiać?
- Tak. Jak nie porozmawiamy teraz, to już nigdy. Nie chcesz przyjść na jej urodziny. Dlaczego?
- Wiesz, dlaczego. Musisz to wiedzieć. Jeśli nie wiesz, to nie mamy, o czym gadać, a ja nie wiem, co tutaj robię. – Odwracam od niej spojrzenie i wbijam je gdzieś w przestrzeń. Przyłapuję się na tym, że mimowolnie próbuję odnaleźć wzrokiem Rachel.
- Nie chcesz poznać mojej rodziny? O to tobie chodzi? Oni nie gryzą.
- Ale ja gryzę. – Znów na nią patrzę. Powiedziałem to odrobinę za głośnym tonem. Zbyt agresywnym i stanowczym.
- Och, ty się boisz, że oni ciebie nie polubią? – Cuddy śmieje się, choć nie wiem, co ona widzi w tym śmiesznego. O tej sytuacji można powiedzieć wiele, ale na pewno nie jest ona śmieszna. Robię naburmuszoną minę. – To słodkie, House. – Głaszcze mnie po policzku, a jej oczy wypełniają się czułością.
- Ja nie jestem słodki! – Lisa znów się śmieje. W tym momencie podbiega do nas Rachel.
- Co robicie? – pyta zdyszana. Cuddy momentalnie zaczyna poprawiać jej ubrania.
- Rozmawiamy.
- Zdejmij jej tą drugą bluzkę! Jest gorąco! Przecież to dziecko się ugotuje. – Cuddy robi dziwną minę, ale ostatecznie zdejmuje Rachel jedną koszulkę.
- Poznałam kilka dzieci i bawiłam się w piaskownicy. I zjeżdżałam na zjeżdżalni i huśtałam się na huśtawce. Bawiliśmy się w berka!
- To super – stwierdza Lisa, z nadzwyczajnym entuzjazmem w głosie. – Idź się jeszcze chwilę pobaw. Zaraz idziemy na lody. – Mała odbiega z szybkością błyskawicy.
- Jeju, jakie to gadatliwe.
- To ci się w niej podoba, prawda?
- Prawda – odpowiadam i przyciągam Cuddy z powrotem do siebie. – Chyba nawet ją lubię.
- Ale na urodziny i tak nie przyjdziesz?
- Zastanowię się – mruczę cichutko. Lisa odwraca się do mnie i uśmiecha się uroczo.
- Kocham cię, wiesz?
- Coś już kiedyś wspominałaś pomiędzy jednym nie lubię cię, a drugim nie chcę cię znać. – Nachylam się i całuję ją. Jestem dzisiaj wyjątkowo zadowolony z życia. Czy zaczynają mi się podobać wspólne wypady do parku? No, bez przesady, ale na pewno biorę pod uwagę fakt, że takowe będą występowały w moim życiu. – Idziemy na te lody? Jestem głodny.
- Jeśli uda ci się nakłonić Rachel, żeby oderwała się od zabawy, to jak najbardziej.
- Nie ma sprawy. Ja mam autorytet u małych dzieci, nie tak jak ty. – Wstaję i krzyczę: - Lucyfer! – W moją stronę odwraca się kilka zdegustowanych matek i dwóch ojców oraz Rachel. Macham do niej, żeby przyszła. Biegnie w moją stronę bez zawahania. Gdy zatrzymuje się u moich stóp oświadczam: - Idziemy na lody. Chcę jeść.

No i idziemy. Dostaję duże lody o smaku truskawkowym z bitą śmietaną, owocami i kolorową posypką. Cuddy pozostaje przy skromnym deserze. Rachel koniecznie chce dostać taki, jaki mam ja.

- Przyjdziesz dzisiaj do nas? – pyta mnie Rachel, nie odrywając się do jedzenia lodów. Patrzę pytająco na Lisę.
- No właśnie, przyjdziesz do nas? Na kolację robię spaghetti.
- To mam mnie zachęcić, czy zniechęcić? – Cuddy posyła mi nienawistne spojrzenie. – Pamiętaj, że mnie kochasz.
- Mama robi bardzo dobre spaghetti.
- Dziękuję, kochanie. – Lisa głaszcze Rachel po głowie i uśmiecha się do moich poprzednich słów.
- W takim razie przyjdę.

Obie się uśmiechają, a ja skupiam swoja uwagę na lodach. Oczywiście po chwili czekoladowa polewa ląduje na mojej błękitnej koszuli.

- Cholera! – Chwytam za serwetkę i ignoruję śmiechy moich towarzyszek. Wycieram plamę, a jeśli mam być szery przez wami i samym sobą to ją rozcieram. Wyglądam strasznie. – Muszę pojechać do domu. Nie mogę iść tak jutro do szpitala!
- Ty się przejmujesz swoim wyglądem?
- Wymiętolona koszula nie oznacza od razu brudnej. Taki mam styl!
- Oczywiście, skarbie. – Mrużę oczy i biorę uspakajający oddech. – Przepraszam, tak mi się wyrwało. Chodźmy już. Najpierw do ciebie, skoro ta plama tak ci przeszkadza.

Wstajemy i jedziemy do mnie. Rachel jest najwyraźniej podekscytowana tą pespektywą, ale zgasiłem jej zapał stwierdzeniem, że pozostanie w samochodzie. Cuddy oświadcza, że jest gorąco i jak chcę to sam mogę zostać w samochodzie, bo one na pewno tego nie zrobią. Odgryzam się zauważając fakt, ze ubrała dziecko w dwie koszulki. Mówi, że mam jej nie pouczać, bo nie mam dzieci i się nie znam. Stwierdzam, że jest wredna i że wcale nie mam ochoty do niej dzisiaj jechać. Oświadcza, że jeśli nie chcę, to nie muszę. Gdy dojeżdżamy na miejsce oboje zapominamy o kłótni i w spokoju wchodzimy do mojego mieszkania.

Od razu idę do sypialni po nowe ubranie. Zostawiam dziewczyny same. Gdy w końcu udaje mi się wygrzebać spod łóżka różową koszulę wracam do salonu. Cuddy jest w kuchni, a Rachel majstruje przy moje gitarze, którą zostawiłem na kanapie wczoraj wieczorem.

- Zostaw moją świętą gitarę. Właśnie, dlatego miałaś zostać w samochodzie.
- Umiesz na tym grać? – Rachel siada obok mnie na kanapie i wskazuje rączką instrument.
- Skoro trzymam to w domu, to chyba tak.
- A zagrasz coś?
- Nie.
- Proszę. – Ciągnie mnie za rękaw i jęczy przeraźliwe. W końcu zgadzam się, dla świętego spokoju. Biorę gitarę i gram chwilę melodię, którą sam skomponowałem. Mała patrzy na mnie i na ruchy moich dłoni jak urzeczona.
- Mogę też spróbować?
- Zepsujesz.
- Greg! – Cuddy pojawia się obok nas nie wiadomo skąd.
- Masz rację. Jeśli mam komuś dać tę gitarę to już szybciej będzie to Rachel. Ty z pewnością wszystko byś popsuła. – Podaję potworowi mój cenny skarb, ale ona nie wie, jak się do tego zabrać. Nie wiem, kiedy i nie wiem, czemu pakuje się mi na kolana i prosi, żebym jej pomógł. Przewracam oczami i wzdycham ciężko. Układam gitarę pod odpowiednim kątem i pokazuję jak powinna ułożyć palce. Robi wszystko, co jej powiem i jest najwyraźniej zachwycona, gdy spod jej dłoni wydobywa się muzyka.
– Ale fajnie!
- Jest jeszcze fajniej, gdy umiesz już grać – oświadczam sucho, choć jestem zadowolony, że znalazłem kolejny punkt, który nas łączy.
- A co to jest? – Zeskakuje z moich kolan i wskazuje na fortepian.
- Tego lepiej nie dotykaj, szkrabie – prosi Cuddy z nikłym uśmiechem błąkającym się na twarzy.
- Dlaczego?
- Bo to kolejna miłość Grega. – Lisa przewraca oczami.
- A co to jest?
- To fortepian. Na tym też się gra. Pokażę ci. – O co, jak, o co, ale o grę na fortepianie nie trzeba mnie długo prosić. To rzeczywiście moja kolejna miłość. Sadowię się przed klawiszami z kości biednego słonia, którego w obecnej chwili nie jest mi żal. Rachel nieśmiało sadowi się obok mnie, a Cuddy staje za mną. Czuję się otoczony. Zaczynam grać melodię, którą wymyśliłem wieki temu, chyba jeszcze w liceum. Gdy kończę obie panie są zachwycone. Przynajmniej wiem już jak mogę je przekupić. Wystarczy, że coś im zagram.
- To trudne? – pyta Rachel okrutnie kalecząc otaczająca nas ciszę i ciche brzęki fortepianu, które wydobywają się z przypadkowo duszonych przeze mnie klawiszy.
- Gra na fortepianie? Jeśli umiesz grać, to nie.
- Mogę nadusić któryś klawisz? – pyta z wyraźną nadzieją w głosie.
- Po kolei te, które duszę ja. Patrz i postaraj się zapamiętać. – Duszę około siedmiu klawiszy tworząc skoczną melodyjkę. Powtarzam manewr kilka razy. – Teraz ty. – Rachel dusi po kolei klawisze. Kilka razy się myli, więc gram jej melodię raz jeszcze i kolejny raz i jeszcze jeden. Az w końcu zagrała. Zagrała tak, jak kiedyś to zagrałem, gdy jeszcze nie umiałem grać tak dobrze, jak teraz. Gdy jeszcze w ogóle nie potrafiłem grać. Gdy matka powiedziała, że mnie tego nauczy.
- To dużo fajniejsze od gitary. Chciałabym umieć grać tak, jak ty.
- Zagrasz nam coś jeszcze? – Pyta Cuddy pochylając się nade mną i oplatając swoje ramiona na mojej szyi.
- Jeszcze pytasz. – Śmieję się i zaczynam grać.

Zauważyłem, że ostatnio śmieję się dość często. Za często jak na mnie. Ale co mam zrobić? Mam się nie śmiać, gdy mam na to ochotę? Mam płakać w czasie, gdy wolałbym tańczyć? Boję się chwil, które nastąpią potem. Takich, które muszą nastąpić. Chwil, w których będziemy żałować, chwil, w których będziemy płakać, chwil, w którym będziemy krzyczeć sobie w twarz, że się nienawidzimy, chwil, w którym ona będzie leżała po jednej stronie łóżka, a ja po drugiej odwróceni do siebie plecami, łkający cicho w poduszkę, przeklinając dzień, w którym się poznaliśmy, dzień, w którym postanowiliśmy, że będziemy walczyć o szczęście. W tym momencie nie ma to większego znaczenia. Jest dobrze, jest fajnie. Siedzimy sobie w moim domu. Gram cicho jakąś romantyczną melodię. Rachel usypia oparta główką o moje ramię. Cuddy soi nade mną z głową wtuloną w mój bark. Czy ja mogę oczekiwać czegoś więcej od życia? W tej chwili chyba jestem szczęśliwy. Wokół nas tańczą radośnie nutki naszego prywatnego i nudnego, do granic możliwości, zadowolenia z całego życia. Podskakują, wirują, robią przepiękne piruety, tworząc najwspanialszy z baletów szczęścia.


Pozdrawiam,
Szpilka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lisie
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:45, 01 Lip 2010    Temat postu:

Ta część tego fika pokazuje Housa w wersji ,,udomowionej" jeśli tak to można określić. Najbardziej urzekł mnie fragment z grą na fortepianie. Ciepło, miło, jakby rodzinnie... Rachel ma w sobie coś, co łamie wszelkie bariery i zahamowania w ich relacji.

Całość sprawia, że czyta się miło, lekko i chce się więcej...
Tak więc życzę Wena !
Pozdrawiam!
Lisie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GosiaczeQ_17
Proktolog
Proktolog


Dołączył: 28 Gru 2009
Posty: 3357
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina wiecznej młodości
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:00, 01 Lip 2010    Temat postu:


Oczami wyobraźni widziałam te nutki
Ale super ta część House ma takie fajne podejście do Rachel

"- Jeśli uda ci się nakłonić Rachel, żeby oderwała się od zabawy, to jak najbardziej.
- Nie ma sprawy. Ja mam autorytet u małych dzieci, nie tak jak ty. – Wstaję i krzyczę: - Lucyfer! – W moją stronę odwraca się kilka zdegustowanych matek i dwóch ojców oraz Rachel. Macham do niej, żeby przyszła. Biegnie w moją stronę bez zawahania. Gdy zatrzymuje się u moich stóp oświadczam: - Idziemy na lody. Chcę jeść."

Może dlatego, że sam jest jak wyrośnięte dziecko

Te ich kłótnie nie-kłótnie są świetne

Czekam na cd
Pzdr


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ot_taka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Gru 2009
Posty: 259
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stamtąd
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:45, 01 Lip 2010    Temat postu:

To jest po prostu urocze *chowa się oczekując zemsty House'a*

Szpilko, nic już nie powiem. Nie ma co cytować, bo za wiele tego. Same cuda... Siądę sobie oczarowana, przeczytam to jeszcze z pięć razy i zrobię laurkę dla Ryszarda


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 1 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin