Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: Tajski syndrom

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
joasui
Dentysta- Sadysta
Dentysta- Sadysta


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Okolice 3miasta
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:25, 05 Lip 2008    Temat postu: Fic: Tajski syndrom

FIK:KpV
Zweryfikowane przez autorkę.

Za długie na drabbla, za krótkie na solidnego fika. Jedna część. Grafomania to straszna rzecz

***

Tajski syndrom

Nie masz się czym martwić. Zrobiłeś to, co uważałeś za słuszne, miałeś podstawy do zmiany postępowania, a stan pacjenta pogarszał się na tyle szybko, że nie miałeś czasu na przeprowadzenie badań.

Godzinę zajęło mu uwierzenie w te słowa, powtarzane w kółko w myślach. Kolejną godzinę samotnego siedzenia w biurze ordynatora oddziału chorób zakaźnych spędził na tępym wpatrywaniu się w przestrzeń – wolał nie zastanawiać się nad tym dalej, żeby nie zmienić zdania, nie okazać skruchy, niepewności, bo w takim wypadku nawet przy słusznej diagnozie mógłby się pożegnać z pracą. Więc uwierzył. Był gotów spojrzeć szefowi w oczy i powiedzieć, że wiedział, co robił. I odpowiedzieć twierdząco na pytanie, czy zrobiłby to jeszcze raz w podobnych okolicznościach.

Drzwi biura otworzyły się, rozpoznał ciężkie kroki szefa. Ordynator, potężny mężczyzna po pięćdziesiątce, usiadł na swoim fotelu, naprzeciwko młodego lekarza, patrzącego teraz na niego nieco spode łba.
- To był daleki strzał – stwierdził ordynator, patrząc swej ofierze w oczy. Ofiara mrugnęła tylko i nadal patrzyła na niego ponuro. Szef położył na biurku kartę pacjenta. Młody lekarz nawet na nią nie spojrzał.

- Taaak... daleki strzał – pokiwał głową ordynator. – Zwłaszcza jak na kogoś, kto pracuje od dwóch lat i ledwo skończył jedną specjalizację. I zabiera się za drugą, tak? – szef spojrzał na jakieś papiery na swoim biurku. – Lubisz takie dalekie skoki. Z chorób zakaźnych na nefrologię. Nasuwa się pytanie, co ma piernik do wiatraka? Chcesz być specjalistą chorób zakaźnych nerek? A rozpoznajesz jakąś autoimmunologiczną chorobę tropikalną, która nie ma nic wspólnego z nerkami? Niezakaźną? Zdecyduj się, chłopie.

Młody lekarz uznał, że lepiej dla niego będzie odpowiadać tylko na bezpośrednio zadane pytania, więc nie skomentował wypowiedzi szefa. Spojrzał tylko mniej ponuro.
- Na jakiej podstawie postawiłeś taką diagnozę? – spytał ordynator, opierając się przedramionami o blat biurka.
- Uzupełnionego wywiadu, objawów i reakcji pacjenta na leczenie – odrzekł młody lekarz zdecydowanym głosem.
- Przerzucenie się z antybiotyków na sterydy może się wydawać nieco dziwne, jeśli nie wykazano jednoznacznie, że osłabienie układu odpornościowego nie przyczyni się do pogorszenia stanu chorego.
- Wiedziałem, co robiłem.
- No to powiedz mi, co robiłeś.

Młody lekarz westchnął.
- Pacjent zgłosił się z ciężką infekcją dróg oddechowych. Wykonano posiew, rozpoznano zapalenie płuc, leczono je odpowiednimi antybiotykami, stan się nie pogarszał, ale też nie polepszał. Po kilku dniach przyczyny nie było, były objawy. Trzy godziny temu dowiedziałem się, że pacjent tę infekcję przywiózł z podróży do Tajlandii, o której nikt nikomu wcześniej nie powiedział. Dopytana przeze mnie rodzina stwierdziła, że oni Tajlandii nie traktują jako kraj egzotyczny ze względu na tamtejsze pochodzenie pacjenta. Dodałem jedno do drugiego i wyszło mi coś, co można nazwać tajskim syndromem. Skłonność genetyczna do...

- Dobra, dobra – przerwał mu ordynator. – Więc potem pierwsze, co zrobiłeś, to bez konsultacji z nikim wstrzyknąłeś pacjentowi sporą dawkę sterydów. Bo gdzieś przeczytałeś o tym twoim tajskim syndromie i jak na ironię, niedługo potem trafił ci się odpowiedni pacjent!
Młody lekarz wzruszył ramionami i spojrzał gdzieś pod biurko szefa. To nie było bezpośrednio zadane pytanie.
- I oczywiście nie miałeś czasu czekać na wyniki odpowiednich badań. Nie pobrałeś nawet krwi przed zastrzykiem.
To również nie było pytanie. Młody lekarz milczał.

Ordynator odchylił się w swoim fotelu i spojrzał na mężczyznę przed sobą.
Wiedział, że był on lubiany przez obsadę oddziału, choć miał dość trudny charakter i z całą pewnością nie należał do przystojniaków. Choć był wysoki, szczupły i wysportowany, nie było można nazwać przystojną jego pociągłą twarz z wiecznie rozczochranymi, czarnymi, kręconymi włosami, prostym nosem z małą pamiątką po ospie wietrznej i parą dużych, niebieskich, przenikliwych oczu. Do wad charakteru należała skłonność do buntowniczej postawy – okazanej w przypadku omawianego pacjenta i wyrażanej codziennie przez niezapinanie fartucha, celowe zapominanie identyfikatora i wyrażanie na głos wszystkich swoich myśli. Młody mężczyzna wady rekompensował zaletami – oczy, choć nieco wyłupiaste, były odbiciem jego inteligencji, spostrzegawcze, chwilami ironiczne, czasami poważne. Był wszechstronnie uzdolniony, uczył się tak samo chętnie, jak chętnie dzielił się swoją wiedzą. Inteligentny, dowcipny, błyskotliwy, z medycyną jako główną pasją. Konsekwentny i sumienny w zadaniach, które sam sobie wyznaczał. Automatycznie stał się nieoficjalnym liderem pracującego z nim zespołu lekarzy, dawał z siebie wszystko, tego samego wymagał od innych, ale w taki sposób, że wszyscy się temu poddawali bez protestów. Nikt tego oficjalnie nie wypowiedział na głos, ale ten lekarz mógł być geniuszem.

- Wiedziałeś, co robisz – stwierdził w końcu ordynator. – Byłeś pewny, że podjąłeś słuszną decyzję.
Obiekt jego przemyśleń tylko skinął głową, po czym podniósł wzrok i wbił błękitne, ostre spojrzenie w szefa.
- Ta pewność kiedyś kogoś zabije – dodał szef.
Młody lekarz nie okazał ulgi, choć wewnętrznie wypełniła go całego. Skoro „kiedyś kogoś zabije”, to naprawdę miał rację.
Szybko spoważniał.
- Brak pewności już zabił – rzekł cicho.

Ordynator przewrócił oczami.
- Dobrze wiesz, że tamta pacjentka nie poszła na twój rachunek.
- Co z tego? – wzruszył ramionami. – Staliśmy i patrzyliśmy, jak umiera. Ale ja z tego przynajmniej wyciągnąłem jakieś wnioski.
- Nic się nie dało zrobić.
- Tego nie wiemy – odparł lekarz. Znów opuścił wzrok. – Bezsilność jest strasznie wkurzająca. Nie będę więcej tylko stał i patrzył. Nadzieja umiera ostatnia.

Zapadła chwilowa cisza. Młody lekarz znów spojrzał na szefa.
- Kto nie ryzykuje, ten nie popełnia błędów, ale chyba nie o to chodzi w tym zawodzie – rzekł cicho. – Doskonale zdaję sobie sprawę, że kiedyś popełnię błąd i stracę z tego powodu pacjenta, ale wolę stracić jednego i uratować dziesięciu, niż stracić dziesięciu, bo bałem się ryzykować przy jednym. Zawsze będę się starał wyleczyć wszystkich pod moją opieką, ale czasami wymaga to podejmowania określonych decyzji. Tak samo, jak dziś.

- No dobrze – westchnął ordynator. – Skoro jesteś taki pewny swojej decyzji, to nie będę wyprowadzał cię z błędu.
Młody lekarz uśmiechnął się przelotnie. To był sposób szefa na przekazanie gratulacji za celność dalekiego strzału.
- Szefowi się to nie podobało – mówił dalej ordynator. – Muszę wyciągnąć jakieś konsekwencje. Bez obaw: postaram się ukarać ciebie tak, żebyś tego za bardzo nie odczuł.
Młody lekarz pokazał swoje duże, górne zęby w szerszym uśmiechu.
- W porządku – kiwnął głową.
- Możesz odejść.

Mężczyzna podniósł się z krzesła i ruszył do drzwi.
- House – zawołał za nim ordynator. Adresat zatrzymał się, z dłonią na klamce. – Jesteś dobrym lekarzem, który chce być najlepszy – rzekł szef. – Masz zadatki na światowy autorytet w swojej dziedzinie. Ale proszę cię, postaraj się, żeby za szybko nie wywalili ciebie z roboty. Na bezrobociu pozycji nie zdobędziesz.
- Bez obaw, doktorze – uśmiechnął się House. – Będę wiedział, kiedy mogę przestać całować tyłki przełożonym – uniósł brwi i wyszedł, zostawiając w biurze uśmiechniętego szefa.

***

Po powrocie do dyżurki lekarskiej nieco się zdziwił odrobinę mniejszym niż zwykle bałaganem na biurku. Karty jego pacjentów leżały schludnie jedna na drugiej, co oznaczało, że były przez kogoś przeglądane. Nowy grafik dyżurów leżał na szczycie. House ściągnął z szyi stetoskop i położył go na stosiku rozrzuconych papierów, wziął grafik i uśmiechnął się.
- Co tam? – spytała młoda lekarka, podchodząc do kolegi.
- W ramach kary za postawienie słusznej diagnozy, przez najbliższe dwa tygodnie zamiast dyżurów mam zajęcia ze studentami – odrzekł House, przypinając nowy grafik na tablicy korkowej nad biurkiem.

- To dobrze czy źle? – spytał inny lekarz.
- Zależy dla kogo – uśmiechnęła się lekarka. – Szefostwo wie, że ogólnie nie lubimy młodego pokolenia, a całodobowy dyżur to spory zastrzyk gotówki. Ale ponieważ Greg nie ma nic przeciwko znęcaniu nad młodymi, ta kara ma wymiar wyłącznie finansowy.
- Szef cię chyba lubi, co? – skrzywił się lekarz.
- Bezgranicznie, całym sercem swoim – odparł Greg, wpatrując się z zamyśleniem w karty pacjentów. – Gdyby ktoś mnie szukał, będę na dachu – rzekł nagle i wyszedł.

***

- To się nazywa objawienie – usłyszał głos koleżanki, siedząc na murku okalającym dach szpitala. Wypuścił z płuc chmurę dymu papierosowego i strząsnął popiół na osoby chodzące kilka pięter niżej pod ścianą szpitala. Spojrzał na lekarkę, podchodzącą do niego z rękami w kieszeniach fartucha. – To, co miałeś przy swoim pacjencie z Tajlandii. Na studiach profesor z diagnostyki powiedział, że lekarzy z objawieniami powinno się albo rozstrzeliwać, albo natychmiast robić z nich ordynatorów, bo nie wiadomo, czy są śmiertelnie niebezpieczni, czy przydatni.

- Fajna rzecz, wiesz, Liz? – rzekł cicho Greg, zaciągnął się dymem palonego papierosa. – To jak żarówka nad głową w tych wszystkich kreskówkach. Styki się łączą i nagle wszystko staje się jasne.
- Nie wiem i żałuję – uśmiechnęła się. – Chciałabym, żeby mnie rozstrzelano.
- Martwy lekarz to nieprzydatny lekarz – skrzywił się z uśmiechem.
- Zależy, jaki.
Greg spojrzał na krajobraz miasta dookoła szpitala.
- Przy tym przypadku dowiedziałem się jeszcze czegoś.
Liz usiadła obok niego, spojrzała na kolegę.

- Wiem już, czemu idę na drugą specjalizację – odwzajemnił spojrzenie. – Do tej pory nie byłem pewny. Na co mi to wszystko? – wzruszył ramionami. – Lubisz wyrzuty adrenaliny? Uczucie, jak serce zaczyna ci walić, ciśnienie rośnie, robi ci się gorąco, szybki, płytki oddech...
- Idziesz na drugą specjalizację, bo lubisz seks? – uniosła brwi ze zdziwieniem.
Uśmiechnął się.
- Te objawienia są równie dobre, jak seks. A ja nie chcę mieć objawień wśród kaszlących pacjentów z półpaścem i zapaleniem opon. Tu nie ma miejsca na zapalanie się żarówki. Chcę zasłużyć na diagnozowanie wyłącznie trudnych przypadków, takich, przy których nikt wcześniej nie miał objawienia. A do tego trzeba być dobrym. Naprawdę dobrym. Do tego ma mi służyć druga specjalizacja.

- I nieskończona ilość kursów dodatkowych – dodała za niego Liz. – Świat sam się nie dowie o twoich ambicjach i talencie. Dobra na początek byłaby prezentacja tego tajskiego przypadku na najbliższej konferencji – uśmiechnęła się. – Jakoś się o ciebie nie martwię – poklepała kolegę po ramieniu. – Umiesz dążyć do celu. Mnie osobiście zapalenia opon i półpaśce wystarczą do szczęścia. Nie wszyscy muszą być najlepsi na świecie.
Uśmiechnął się i opuścił wzrok.
- Trzymam kciuki, Greg – zakończyła Liz i wróciła do szpitala. House siedział jeszcze godzinę, paląc kolejne papierosy.

***

Czterdziestodziewięcioletni, podwójny specjalista chorób zakaźnych i nefrologii siedział przy biurku na swoim oddziale, wpatrzony z zamyśleniem w wyblakłą teczkę z naklejonym na okładce nazwiskiem pacjenta i dopisanym jego charakterem pisma nagłówkiem „Tajski syndrom”. Uniósł wzrok na szelest żaluzji przy drzwiach, uśmiechnął się nieco nieobecnie na widok wchodzącego przyjaciela.
- Co jest? Kolejny niezdiagnozowany do tej pory przypadek? – spytał Wilson, widząc starą teczkę w rękach House’a.
- Nie – odparł Greg, wciąż się uśmiechając. – Ten akurat przypadek został zdiagnozowany bardzo dawno temu.

Schował teczkę na dno szuflady w szafce koło biurka, chwycił kubek przyniesionej przez Wilsona kawy i popił solidny łyk mocnego płynu, a rozmarzony uśmiech nie schodził z jego zarośniętej twarzy, znacznie przystojniejszej, niż dwadzieścia dwa lata wcześniej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez joasui dnia Sob 15:07, 05 Lip 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Sob 14:40, 05 Lip 2008    Temat postu:

Schował teczkę na dno szuflady w szafce koło biurka, chwycił kubek przyniesionej przez Wilsona kawy i popił solidny łyk mocnego płynu, a rozmarzony uśmiech nie schodził z jego zarośniętej twarzy, znacznie przystojniejszej, niż dwadzieścia dwa lata wcześniej.

No cóż, nie da się ukryć, House jest dużo przystojniejszy niż kiedyś [Hugh] . Jak zawsze świetnie, joasui. House-geniusz ma swoje powody postępowania. Podoba mi się, w jaki sposób to przedstawiłaś, bo tak rzeczywiście mogło być.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dzio
Moderator


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 628
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 1:41, 06 Lip 2008    Temat postu:

Jaka znowu grafomania. Świetny fik, zgadzam się, że początek tak właśnie mógł wyglądać. Bardzo lubię w serialu te momenty, kiedy House'owi się żaróweczka nad głową zapala i myślę, że udało Ci się świetnie napisać, na czym to polega. Gratulacje i wielkie dzięki, bardzo przyjemnie się to czytało.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 10:39, 06 Lip 2008    Temat postu:

piękne. przebywał wśród ludzi . podoba mi się taki słodki jak jego czerwone lizaki

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
unblessed
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 03 Lip 2008
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:08, 10 Lip 2008    Temat postu:

Opowiadanie porządne, choć mnie nie porwało. Młody Greg prawdopodobny, choć brakło w nim jakiegoś wykończającego całokształt błysku - może dobrego tekstu, może jakieś myśli, nie wiem. Ale czytało się w porządku - styl dobry, błędów brak.
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eithne
Szalony Filmowiec


Dołączył: 23 Maj 2008
Posty: 4040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z planu filmowego :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:11, 10 Lip 2008    Temat postu:

Opowiadanie jest dobre. Chwilami teksty House'a do niego nie pasują, ale cóż nie wiadomo co się z nim działo dwadzieścia lat wcześniej
Początek był bardzo dobry, a koniec wyśmienity.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:06, 10 Lip 2008    Temat postu:

Bardzo przyjemny ficzek, bezshipperowy, taki właśnie ot, w sam raz
Przyjemnie się czyta i to zakończenie. Uwielbiam retrospekcje


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin