Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Jak dzieci we mgle [M]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
dr Tygrysolka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 25 Kwi 2009
Posty: 284
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: W-wa

PostWysłany: Pią 12:10, 24 Gru 2010    Temat postu: Jak dzieci we mgle [M]




Cytat:
Dziękuję. Naprawdę nie wiem, jak to inaczej powiedzieć, chociażbym chciała, więc dziękuję.
To najwspanialszy prezent świąteczny w moim życiu.





Klasyfikacja: +13
Postacie: Cameron, Cuddy, Wilson, House i trochę Rachel
Uwagi: brak shipów, brak spoilerów, sceny potencjalnie drastyczne
Opis: Święta w PPTH jak nie święta - dosyć smutne, samotne i bezradne. Czas podejmowania ważnych decyzji, ale nie zawsze dobrych. Czas rozczarowań.


1.
Cameron kocha życie. Nie jest nieszczęśliwa, o ile nieszczęście nie oznacza braku szczęścia. Bo w jej świecie nie ma zbyt wiele radości.
Cameron się stara, bo wie, że można tak żyć i ona też chce, udowodnić, że jest silniejsza niż wszyscy myślą.
Cameron lubi udowadniać. Czuć władzę.
Ale przychodzą takie dni, kiedy nikt na nią nie patrzy, oprócz zawsze ponurych ścian w domu. I wtedy Cameron płacze.

Stoi przy oknie i z obojętnym wyrazem twarzy obserwuje zaśnieżone schody. Nie może uwierzyć w to, że kiedyś zachwycała się pięknem płatków śniegu, pozwalając im spaść na otwartą dłoń, w niemym podziwie obserwując ten cud natury. Ale teraz wie, że większość płatków śniegu jest brzydka. Ukochane przez ludzi zimowe gwiazdeczki są rzadkie - słodki ewenement natury.
Po chodniku chodzą ludzie, noszą pakunki, uśmiechają się, chuchają w zmarznięte dłonie. Chociaż i tak większość jest obojętna - wyższość celu nad drogą. Obojętni. Kąciki ust Allison unoszą się lekko, może wyobrażać sobie, że nie jest sama, przynajmniej dopóki nie przypomni sobie, że wszyscy dokądś zmierzają, a ona stoi. Przy oknie.
W jednym z nieskończonej liczby momentów Cameron zauważa kobietę. Jej wzrok zatrzymuje się na dłoni dotykającej wypukłego brzucha, zatrzymanej w tym charakterystycznym geście, ochraniającej maleńkiego człowieka przed całym obojętnym światem. I to ją boli, tak bardzo, że musi odejść w głąb pokoju, usiąść w jednym z szorstkich foteli i starać się zapomnieć o istnieniu czegoś takiego jak miłość czy zaufanie. Bo to po prostu nie jest jej przeznaczone.
Poduszka spada z fotela. Cameron pochyla się, aby ją podnieść i czuje nieznośne ukłucie w kręgosłupie. Prostuje się powoli i osuwa na oparcie. Wie, że ma niewygodne łóżko, ale nie czuje potrzeby kupienia innego. Allison Cameron nie odczuwa już niemal żadnych potrzeb.

Przymyka oczy i widzi siebie. Promieniejącą. Wreszcie nie samotną. Próbuje sobie wyobrazić delikatne ruchy dziecka w swoim wnętrzu, oczy mężczyzny, który z miłością patrzy na nią i na zamknięte w głębi niej nowe życie. I w momencie, gdy myśli, że jej się to udaje, czuje nagłą pustkę. W sobie i obok siebie. Dookoła siebie. Wszędzie.

Wstaje z fotela i szybkim krokiem idzie do kuchni po zapalniczkę. Gdy wraca do pokoju, pochyla się nad stolikiem i próbuje zapalić stojącą na nim świeczkę. W tym domu tylko ona i płomień mogą się poruszać. Nie udaje jej się to, raz, drugi, trzeci. W końcu płomień błyska na chwilę, aby zaraz zniknąć, zdmuchnięty przez złośliwy podmuch.
Cameron jednym ruchem ręki zrzuca świeczkę na podłogę.
- Wesołych świąt, Allison - szepcze do siebie, wdeptując wosk w brzydki dywan.

2.
Gdyby Lisa Cuddy miała być kolorem, którą z bogatej palety barw by była?
Może zielonym, pełnym nadziei każdego dnia.
Może brązowym, kojącym, gdy nic innego już nie pomagało.
Może czerwonym, jak miłość i jak płaszczyk Rachel.

Cuddy nerwowo krząta się po domu, zabierając ze sobą rzeczy potrzebne do wyjścia. Zrobimy sobie kolację. Tak pomyślała wczoraj, a dzisiaj tego żałuje, zagubiona pośród serwetek, talerzy i sztućców. Świeczka, przypomina sobie przy drzwiach. Wraca się szybko i wrzuca zapomniany przedmiot do torby. Już czas.
Lisa Cuddy wybiega z domu w mroźny, śnieżny wieczór, na tyle szybko, że lodowate powietrze zatyka ją w pierwszej chwili.

- Cześć, kochanie - wita się z Rachel, całując ją w czoło. Dziewczynka uśmiecha się szeroko.
- Co tam masz? - pyta niecierpliwie, starając się zajrzeć do dużej torby.
- Serwetki - zgodnie z prawdą odpowiada Cuddy, siadając obok córki.
- Tylko? - mina małej rzednie. - Ale ja tam widzę coś innego - mówi, wychylając się jeszcze bardziej. - Świeczkę! Schowaj ją, zanim przyjdzie…
- Nikt dzisiaj nie przyjdzie - przerywa jej Lisa. - Dzisiaj robimy kolację.
- Tutaj? Tylko we dwie?
Cuddy kiwa głową, obserwując szczery uśmiech rozkwitający na twarzy córki.
- Poczekaj chwilę - przykazuje jej. - Zapalę świeczkę.
Pamięta o zapałkach, leżących na górze szafki w łazience. Idzie po nie, odwracając się tylko raz, aby ujrzeć zafascynowanie i oczekiwanie w oczach Rachel. Gdy wraca, dziewczynka już kręci się niecierpliwie, a Cuddy wie, że nie chodzi jej o świeczkę, ani nawet o kolację, ale nic nie mówi, bo to będzie boleć, a przecież dzisiaj nikogo nic ma nie boleć.
Stawia świeczkę na stoliku i pociera zapałką o pudełko. Płomień rozbłyska wesoło, aby w momencie dotknięcia knota z cichym sykiem zgasnąć. Lisa próbuje jeszcze kilka razy, ale ogień nie chce być jej posłuszny. Rachel wygląda na zawiedzioną, ze zrezygnowaniem patrzy na szklane drzwi, do których szybkim krokiem zbliża się pielęgniarka.
Znowu przegrały.
- Jestem zmęczona, mamo - mówi dziewczynka, przymykając oczy.
- Ale Rachel… - Cuddy kręci głową, przecież nie mogą się poddać. Nawet jeśli chodzi tylko o zapalenie świeczki i głupią kolację.
- Ona powinna już spać - mówi pielęgniarka, otwierając drzwi, a po jej minie widać, że nie żartuje. - Chyba musi pani już iść.
Lisa patrzy bezradnie na przyniesione rzeczy, na bladą buzię córki, na świeczkę stojącą na małym szpitalnym stoliku. W końcu żegnana pełnym dezaprobaty spojrzeniem pielęgniarki, opuszcza oddział onkologii, nie czując płynących po jej twarzy łez.

3.
Kiedyś James Wilson znalazł się poza czasem.
Potem nie wiedział, jak wrócić. Aż wreszcie wydawało mu się, że wrócił, ale wtedy niczego już nie mógł być pewien.
A gdzie Wilson znajduje się dzisiaj?

Dzisiaj Wilson znowu chce podjąć złą decyzję. Myśli o Rachel, o Cuddy, która przed chwilą szybkim krokiem opuściła szpital. Myśli i wie, że już nic nie może zrobić.
Podnosi stojący na brzegu biurka kubek i z całej siły rzuca nim o podłogę. Patrzy na skorupy, które leżą teraz na podłodze i oddycha ciężko. James przecież nigdy nie daje się wyprowadzić z równowagi.
To nie on to zrobił. To jego bezradność.
Ktoś puka do jego gabinetu, drzwi uchylają się lekko.
- Wesołych świąt, doktorze - uśmiecha się młoda stażystka. Zauważa resztki rozbitego kubka i marszczy brwi. - Coś nie tak?…
- Nie… Janice? Nie wchodź, pokaleczysz się… Idziesz na oddział? - Wilson masuje sobie skronie, odpowiedzialność cicho sapie za jego plecami. Kobieta kiwa głową potakująco. James wstaje i ostrożnie omijając odłamki, wychodzi za drzwi.
- Idę z tobą.

Janice paple radośnie, opowiada o rodzinie, świętach i kolacji. Gdy dochodzą na oddział, ktoś ją woła, kobieta oddala się, posyłając Wilsonowi uśmiech na pożegnanie. Ale on już nie zwraca na nią uwagi, omija jedną z pielęgniarek i pochyla się nad szufladami, przerzucając po kolei wszystkie leki. W końcu prostuje się, trzymając w ręku to, czego szukał.
- Pan jeszcze nie w domu? - zaczepia go kolejna pielęgniarka. - A to co? - Wskazuje na przedmiot w jego dłoni.
- Właśnie wychodzę - odpowiada Wilson, chowając drugą dłoń do kieszeni. - A to kroplówka dla Rachel Cuddy. Proszę ją podać. - Wręczył jej lek i wymijając ją, szybkim krokiem ruszył w kierunku wyjścia z oddziału.
- Wszystko w porządku? - woła za nim pielęgniarka.
- Z Rachel? Nie za bardzo.
- Z panem.
- Oczywiście - uśmiecha się na siłę. - Dziękuję za troskę. Wesołych świat, siostro Cobb.
- Wesołych świąt, doktorze Wilson.

Siedzi w samochodzie i jedzie do domu. Jakiś głos cały czas huczy w jego głowie. Zabijasz Rachel. Czemu ten głos nie rozumie, że to nie jest tak?
- Ona umrze - mówi na głos, starając się zagłuszyć swoje myśli. - Cuddy nie pozwoliłaby mi przestać ją leczyć, ale ona umrze! Ona się męczy. - Jego głos rozlega się coraz głośniej. - Nie zabijam jej dlatego, że podaję jej sól fizjologiczną zamiast leku, bo to Bóg ją zabija! - już niemal krzyczy. W tym momencie jego samochód wyprzedza jadąca na sygnale karetka.
Wypadek. Czyli dzisiaj jeszcze ktoś otrzymał wyrok śmierci. Komuś jeszcze coś zdmuchnęło wątły płomyczek życia.

4.
Gregory znaczy czujny.
Czujny, bo dużo patrzy i dużo wie. Czujny, bo zawsze jest gotowy. Bo nic go nigdzie nie trzyma.

House mógłby wyjść, ale nie chce.
Mógłby znaleźć kogoś, kto też jest sam i podejrzewa nawet, że to nie byłoby zbyt trudne. Ale nawet wtedy nie będzie żadnego razem. Tylko dwie osoby, które siedzą koło siebie i dalej są same.
I jednak wychodzi. Wsiada do samochodu i zapina pas. Dzisiaj nie jest dzień na kuszenie losu. Wyjeżdża z podjazdu i rusza w pochmurną, grudniową noc, nie do końca znając cel swojej podróży.
Trasa jest pusta, wszyscy siedzą domach, jedzą wszystkie te potrawy. I bardzo dobrze. Przed nim jedzie tylko jeden samochód, a jego kierowca najwyraźniej ma problemy z prowadzeniem po tak śliskiej nawierzchni. House naciska klakson parokrotnie, ale samochód przed nim jedynie przyspiesza, opony coraz bardziej ślizgają się po asfalcie.
Sekundę przed tym, zanim to się dzieje, Greg już wie. Zwalnia, kiedy pechowy kierowca z całą prędkością uderza w barierki. Zatrzymuje się zaraz za nim i wyskakuje z samochodu. Podchodzi do miejsca wypadku, na siedzeniu kierowcy widzi młodą kobietę. Wydaje mu się, że kojarzy jej twarz, ale płynąca z czoła nieprzytomnej krew zniekształca rysy.
- Słyszy mnie pani? - woła, schylając się do okna, ale nie dziwi go brak reakcji. Ostrożnie wkłada rękę do środka przez rozbitą szybę i przykłada palec do jej szyi, drugą dłonią wyjmując telefon z kieszeni. Wybiera numer pogotowia.
- Princeton Plainsboro? - rzuca do słuchawki. - Wypadek samochodowy na trasie w kierunku Trenton. Poszkodowana młoda kobieta, ma między dwadzieścia pięć a trzydzieści lat. Oddycha, puls słaby. Nieprzytomna.
- Pańskie imię i nazwisko?
- Gregory… Brett.
- Wysyłamy karetkę. - Dyspozytor rozłącza się.
House nachyla się jeszcze bardziej, próbuje wymacać klamerkę pasa, aby go odpiąć. Nie udaje mu się to, czuje za to na palcach krew, płynącą z brzucha kobiety. Wyjmuje rękę ze środka samochodu i szarpie za klamkę. Drzwi nie ustępują. Obchodzi cały pojazd, próbując dostać się do środka. Gdy usiłuje sforsować kolejny zamek, słyszy cichy jęk. Natychmiast znajduje się znowu koło kobiety, która miota się i mruga nerwowo oczami, nie widząc nic przez płynącą po jej twarzy krew.
- Niech się pani nie rusza. - House wyjmuje z kieszeni chusteczkę i wyciera jej oczy. - Miała pani wypadek.
Ciche westchnienie.
- Spóźnię się na kolację.
- Chyba tak.
Greg ponownie wkłada dłoń przez okno i dotyka brzucha kobiety, starając się wyczuć brzegi rany. Ale krwi jest dużo, za dużo, nic nie czuje, aż nagle orientuje się, że cały brzuch jest jedną wielką raną. I już wie, że nie ma znaczenia, kiedy przyjedzie karetka, bo to i tak będzie za późno.
Oddech kobiety staje się urywany, odchyla głowę, opierając ją o zagłówek, jej powieki opadają.
- Boli. - To nawet nie było pytanie. House dużo wie o bólu.
- Nie.
Greg widzi jej oczy, gdy nadludzkim wysiłkiem kobieta podnosi powieki. Ona gaśnie. To zakrwawione ciało, znajdujące się na przednim siedzeniu rozbitego samochodu powoli przestaje należeć do niej.
- Pogotowie już jedzie - mówi, sam nie wiedząc, czemu.
- Proszę pana?… - jej głos staje się cichszy od szeptu.
- Tak?
- Wesołych… świąt.
- Wesołych świąt - odpowiada cicho. Ale ona już tego nie słyszy. Jej powieki trzepoczą po raz ostatni, usta wyginają się w marnej parodii uśmiechu, ciało wiotczeje. House słyszy za plecami ostry sygnał karetki pogotowia. Odwraca się.
- Jedno ludzkie życie za późno - rzuca do wyskakujących z karetki sanitariuszy. Oni jednak biegną dalej, tylko po to, żeby po minucie stwierdzić to samo, co on. Starszy lekarz z rezygnacją zdejmuje rękawiczki i podchodzi do House’a.
- To nie pańska wina, panie Brett.
- Nie nazywam się Brett.
- Wiem.
Greg patrzy na rozbity samochód, obserwuje sanitariuszy, współpracujących ze strażakami przy rozcinaniu drzwi.
- Znałem ją - mówi w końcu. - Ale nie wiem, skąd.
- To Janice Milton. Stażystka z onkologii.
Ulubienica Wilsona. Teraz House już pamięta. Kiwa głową i odwraca się, nie zwracając uwagi na pełne troski spojrzenie lekarza. Idzie do samochodu. Gdy chce złapać za klamkę, zauważa krew na swoich palcach. Swoją krew. I szklany odłamek, tkwiący po wewnętrznej stronie jego dłoni.
Ale nic go nie boli.

5.
Rachel leży cichutko, czekając, aż księżyc wyjrzy zza chmur i pokaże znowu swoją okrągłą, uśmiechniętą twarz i wszystko będzie w porządku, bo przecież są święta. Ale dzisiejsza noc jest bardzo pochmurna.

Leży i myśli o mamie, o doktorze Wilsonie i innych lekarzach, którzy jej pomagali, o wujku Gregu. Jest małą dziewczynką, ale dużo rozumie. Wie, że stoją na granicy, wszyscy razem. I nie mogą dalej iść do przodu, tylko wzdłuż. Gubią się i nie mogą się znaleźć, bezradni, samotni, chociaż wcale nie musi tak być.

Ale tak jest i Rachel patrzy na nich, widzi ich, kiedy błądzą jak dzieci we mgle.




Merry Christmas, everyone!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:52, 24 Gru 2010    Temat postu:

Tygrysie!

Jak tylko to przeczytałam, to obiecałam sobie, że w ramach przeprosin za to, że przegapiłam konkurs, napiszę długi i wyczerpujący komentarz. Jak zwykle nic z tego nie wyjdzie.

Zastanawiam się, skąd bierzesz pomysły.
Prowadzisz tekst tak płynnie, zgrabnie, pozornie kilka osobnych historii, a wszystko się łączy, przeplata. Sprawiasz, że na kilka chwil zapominam o całym świecie i żyję wydarzeniami, które opisujesz.
To wielki dar, umieć tak doskonale pisać.

Kłaniam się nisko.

Nelo.

PS: Chyba nie muszę pisać, że mi się podobało?...
PS2: Za wszelkie błędy językowe, logiczne, brak ładu i składu przepraszam.
PS3: Lisek mi o czymś przypomniał:


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez IloveNelo dnia Nie 20:23, 26 Gru 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:26, 26 Gru 2010    Temat postu:

Tygrysku kochany, noszę się z tym komentarzem już od wczoraj, a właściwie od momentu, w którym przeczytałam tego fika w konkursie Napisałaś ostatnio, że jest bardzo mało osób, które naprawdę potrafią pisać i masz rację. Ja znam ze trzy, cztery takie osoby. Ale jest coś jeszcze. Niewiele osób czuje to co pisze. Ty, nie dość, że potrafisz pisać, to masz niezwykły dar wczucia się w każde słowo, które od Ciebie wypływa. Piszesz tak, że czasem nawet nie wiem, jak właściwie skomentować to co napisałaś. Bo tego nie sposób określić słowem "ładne" czy "super." To nieco inna klasa tekstu. Nie wylewasz kawy na ławę, nie piszesz ot tak. Twoje teksty nie należą do łatwych w odbiorze. Ale to jest ich zaletą. Łatwo napisać coś do przeczytania, sztuką jest napisać coś do zaczytania się. Tobie udaje się to za każdym razem
Naprawdę niewiele osób ma taki dar i muszę powiedzieć, że bardzo żałuję, że już nie pojawiasz się Huddy tak często jak kiedyś Brakuje tam czegoś takiego. Głębszego
A teraz o samym fiku.
Niezwykły pomysł. Piękna podróż w głąb naszych bohaterów. Bardzo trafnie oddane spostrzeżenia. Człowiek czyta, myśli i mimowolnie kiwa głową mówiąc: "dokładnie."
Bardzo przypadła mi gustu analiza Cameron. Chyba jest to najlepiej oddana jej postać, jaką miałam okazję czytać w fikach.
Cuddy i Rachel... tragedia otulona niezwykłym pięknem. Bardzo wzruszający fragment.
Wilson - coś niesamowitego. Kobieto, kłaniam Ci się pas. Do samej ziemi. Cały fragment to prawdziwy kunszt pisarski
House. Brak słów Gdybyś widziała te łzy w moich oczach zrozumiałabyś
I Rachel. Piękne podsumowanie wyjątkowej historii o zwykłych "niezwykłych" ludziach.
Fik zapamiętam na bardzo długo

Wesołych Świąt, lisek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czerwono-Zielona
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: from unbroken virgin realities
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:53, 10 Sty 2011    Temat postu:

Droga Tygrysolko, chciałam pogratulować Ci zasłużonego pierwszego miejsca w konkursie i wyrazić mój zachwyt Twoją pracą. Urzekła mnie ona bardzo, wywołala tyle emocji i wzuszeń...

Na początek - konstrukcja. Pięć pozornie niepowiązanych ze sobą części, opisy świątecznych chwil różnych osób, które jednak - jak się okazuje - łączą się z sobą i splatają w niezwykły sposób... I ta klamra w postaci upragnionego, lecz upracie nie mogącego się pojawić płomienia świecy...


Cameron. Hmm, ja chyba nie widzę tej postaci w sposób, w jaki ją opisałaś, ale nie zmienia to faktu, że był to opis niezwykle przekonujący i wiarygodny, pełen prawdziwych emocji, w który po prostu nie mogłam - mówiąc kolokwialnie - nie "wsiąknąć". Nawet jeśli to nie była Cameron, to może byłam to po prostu ja..?
Tak dokładnie widziałam Cam przy oknie, obserwującą ludzi, a potem powracającą do swego brzydkiego, ciemnego, nieprzyjemnego mieszkania...
Cytat:
Wie, że ma niewygodne łóżko, ale nie czuje potrzeby kupienia innego. Allison Cameron nie odczuwa już niemal żadnych potrzeb.

Jakże brutalnie trafne. Cudowne.

Cuddy. Piękny początek z porównywaniem siebie do kolorów - bardzo mi bliski, bo ja też wszystko widzę w kolorach, wszystko jest dla mnie jakąś barwą...
Pamiętam, że podczas pierwszego czytania nie mogłam się zorientować, o co chodzi - dlaczego Cuddy wychodzi z domu na Wigilię, skoro idzie do Rachel? Chyba powinna iść do domu? I potem ten moment uświadomienia sobie dlaczego i dokąd poszła... I znów nie udało się zapalić świeczki...

Wilson.
Cytat:
Kiedyś James Wilson znalazł się poza czasem.
Potem nie wiedział, jak wrócić. Aż wreszcie wydawało mu się, że wrócił, ale wtedy niczego już nie mógł być pewien.

Zakochałam się w tych zdaniach. Po prostu piękne. Wspaiałe. Idealne. Cudowne. Dziękuję.

A potem James rzucający kubkiem i:
Cytat:
To nie on to zrobił. To jego bezradność.


(Wiem, emotka nie jest właściwym komentarzem, ale czasem tak trudno wyrazić uczucia... A te zdania... po prostu do mnie trafiły. W sam środek mnie).

I zostajemy uświadomieni co do gorzkiej prawdy na temat stanu Rachel... I ta jakże trudna decyzja Jamesa, i ten jego krzyk rozpaczy w samochodzie... To jakby przeciwstawienie się wspomnianej wyżej bezradności... Zrobić cokolwiek, nawet tak - powiedzialby ktoś - okrutnego, byleby tylko nie patrzeć z założonymi rękami, jak ona umiera... I to pytanie - Kto zabija Rachel? Bóg czy Wilson? Pytanie bez odpowiedzi.

House.
Świetny początek z wytłumaczeniem charakteru Gregory'ego poprzez interpretację znaczenia jego imienia.
Cytat:
Ale nawet wtedy nie będzie żadnego razem. Tylko dwie osoby, które siedzą koło siebie i dalej są same.

Jakże to jest prawdziwe...
I ta jego podróż bez wyraźnego celu... Nie widzi sensu w szukaniu towarzystwa, ale jednak nie umie też usiedzieć w domu... Więc wychodzi. I jedzie, nie wiedząc dokąd. Taki stan zawieszenia pomiędzy chęcią zrobienia czegoś wreszcie, a pragnieniem nie zmieniania niczego, z lęku przed samą zmianą, przed możliwym przecież rozczarowaniem...

Scena wypadku, tak bardzo realistyczna, że aż - jak napisałaś - drastyczna.. Ale nie chodzi tu o krew czy obrażenia, ta scena jest drastyczna w sensie psychologicznym...
Cytat:
- Spóźnię się na kolację.
- Chyba tak.

Cytat:
- Wesołych… świąt.
- Wesołych świąt.

Ciarki mnie przechodzą za każdym razem, gdy czytam te słowa...

I te fragmenty o bólu:
Cytat:
Boli. - To nawet nie było pytanie. House dużo wie o bólu.
- Nie.

Cytat:
Gdy chce złapać za klamkę, zauważa krew na swoich palcach. Swoją krew. I szklany odłamek, tkwiący po wewnętrznej stronie jego dłoni.
Ale nic go nie boli.

Majstersztyk.

I to, ze oni wszyscy idą wzdłuż granicy, nie mogąc jej przejść...
Piękne.

Tygrysku. Piszesz niewiarygodnie, masz niesamowity, rozpoznawalny styl... Posiadasz prawdziwy dar.
Napisałaś, że niektórzy nie traktują Twojego pisania poważnie. Wiedz, że są i tacy, którzy się przy Twoich słowach wzruszają, płaczą i uśmiechają. I zachwycają się nimi. I czekają na kolejne Twoje dzieła. Dzięki Ci za to, co piszesz.

Pozdrawiam serdecznie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:32, 15 Cze 2011    Temat postu:

Przeczytałam tego fika z zapartym tchem. Napisane absolutnie niesamowicie, masz chyba najlepszy styl, z jakim się dotąd zetknęłam. Fik drastyczny, owszem, ale szalenie poruszający i niezwykle emocjonalny. Bardzo się cieszę, że mogłam go przeczytać. I mam teraz jeden cel - odnaleźć na forum wszystkie opowiadania Twojego autorstwa. Pozdrawiam

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin