Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Śniąc pieśń twoją [M]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:30, 31 Paź 2010    Temat postu: Śniąc pieśń twoją [M]

Bry. Odkąd porzuciłam swoje fiki, których jeszcze nikt nie przeniósł do przechowalni, khę, khę, nie pisałam nic house'owego i to się raczej szybko nie zmieni. Natomiast tenże zacny fik mi się jakoś tak podoba, a poza tym - może ktoś będzie chciał coś o nim napisać. Konkursowy, zajmujący drugie miejsce, bardzo kochane drugie miejsce, dziękuję!


Zweryfikowane przez mię, ale tylko przez przekleństwa. Które tam chyba są.

Tabelka (iż mi się spodobała, niektórym coś niecoś rozjaśni):
Postacie: House, Chase;
Uwagi: fik nawiązuje do innego, którego jeszcze nie napisałam, ale mam zamiar; spojlerów raczej brak; Chouse; fantastyka (ja naprawdę nie chciałam, ale to jest silniejsze ode mnie);
Opis: to jest dziwnie rozegrany Chouse - ogólnie, to jest dziwny fik; najlepsze jest to, że kiedy zaczęłam go pisać, miałam skończyć zupełnie inaczej - to on mnie poprowadził w tę stronę, którą będziecie mieli okazję zobaczyć; chciałam też zaznaczyć, że próbowałam zerżnąć charaktery postaci z opowiadań dwóch cudownych autorek horumowych, ale mi nie wyszło - po konkursie powiem, o kogo mi chodzi; cytując mojego ulubionego pisarza, fik "jest niewielkim opowiadaniem, w którym wszystko, łącznie z jakimkolwiek rozwiązaniem, pozostaje tuż poza zasięgiem";

A teraz wyjaśnienie: dwie użytkowniczki, pisarki, z których zżynałam, to oczywiście 333bulletproof (jeśli jeszcze nie mieliście przyjemności przeczytać któregoś z jej fików, powiadam, zróbcie to; kradłam, a raczej starałam się kraść z hilsonowego Beautiful ashes, którego nowej części jeszcze nie skomentowałam, ale w najbliższym czasie zamierzam - zajrzyjcie tam koniecznie!) oraz Atris, a mianowicie jej dwóch miniatur - Fantastycznego planu oraz Remisu, które powinniście przeczytać również.
Ulubiony autor to naturalnie Neil Gaiman, cytat pochodzi ze zbioru opowiadań Rzeczy ulotne, z komentarza do opowiadania Kartki z pamiętnika znalezionego w pudełku po butach w autobusie rejsowym gdzieś między Tulsą w stanie Oklahoma i Louisville w Kentucky.

Dedykacje:
- dla Saph za organizowanie horumowych konkursów fikowych;
- dla wszystkich oddających głosy na mój dziwaczny twór (kocham was);
- dla Czerwono-Zielonej (jak w ogóle możesz myśleć, że się złoszczę?!);
- dla wyznawczyń (jeśli dobrze wnioskuję) Chouse'a, Atris i 333bulletproof;

(wstawiam tu wersję poprawioną, ale zawsze mogłam coś pominąć - jeśli zauważyliście błąd, wytknijcie go bezlitośnie)



Śniąc pieśń twoją


1. Jestem, nie ma mnie
To wszystko zdarzyło się właściwie w jednej chwili. Uderzenie, jedno, drugie, wielka przegrana, umarł. Być może nie całkiem, ale coś w nim umarło i nie chciało zmartwychwstać. Albo nie mogło. Właściwie czemu miałby wierzyć w zmartwychwstanie? Zdarzyło się raz, dwa tysiące lat temu. Może wcale nie chciał, żeby coś w nim odżywało.
Może wolał być martwy.
To będzie historia o duchu, mruknął do siebie, kiedy wsiadał do samochodu. Potem zaczął nucić pod nosem nieznaną mu melodię, która tak po prostu przyszła mu do głowy.
Takie pieśni nie są bezpieczne. Zwłaszcza, kiedy nucą je martwi.

2. Wygrywam, przegrywam
Robert Chase leżał na łóżku w idiotycznie błękitnej pościeli i wiedział, że popełnił błąd, którego konsekwencje będą go słono kosztować. Irytowało go to, że tak łatwo można się pomylić. Z drugiej strony zastanawiał się, co do cholery sobie myślał, kiedy szedł za Housem do jego pieprzonego mieszkania i dał się wykorzystać jak jakaś dziwka. Nietrudno było go zdobyć, wystarczył błysk błękitnych oczu i Robert Chase się poddał. Przecież i tak nic nie mógł na to poradzić.
Martwiła go też natrętna myśl, że jego szef był lepszy w łóżku niż Cameron, którą usilnie próbował wyrzucić z głowy. Co za niedorzeczność. Był idiotą i doskonale o tym wiedział.
W życiu wcale nie szło mu dobrze – wręcz przeciwnie, wszystko było irytujące popieprzone, a poza tym wyglądało coraz gorzej. Może dlatego za nim poszedł. Może myślał, że po tym, jak da się przelecieć, wszystko będzie dobrze. Wszystkie problemy znikną i pozostanie tylko czysta miłość.
Odkąd wszyscy go opuścili, Chase w pewien smutny i żałosny sposób histerycznie pragnął odrobiny miłości, zupełnie jak zaniedbywane dziecko. To, że szukał jej u House’a, to już zupełnie inna sprawa.
Diagnosta wszedł do pokoju powoli i popatrzył na leżącego na jego łóżku Roberta, który próbował udawać, że śpi. Prawda była taka, że panicznie bał się ruszyć. Mógłby tu już zostać do końca świata. Właściwie było mu wszystko jedno, byle tylko nie musieć patrzeć House’owi w oczy. Tego by nie zniósł.
- Wstawaj – powiedział diagnosta zdecydowanie, nie spuszczając wzroku z leżącego Roberta.
- Nie chcę – odparł zgodnie z prawdą Chase, nie ruszając się, zdziwiony, że odważył się to powiedzieć. Ku jego przerażeniu, House zaśmiał się cicho.
- Wstań, albo zrobię to za ciebie.
A więc jednak? Robert nie mógł w to uwierzyć. Diagnosta był miły. Jak na razie. Więc może wszystko zaczynało właśnie układać się zgodnie z planem, może jednak…
- Nie możemy razem pracować – usłyszał siebie samego i zamarł. W pomieszczeniu nagle zrobiło się przeraźliwie zimno, a powietrze zgęstniało.
A potem Chase wstał, wziął swoje rzeczy i za pięć minut był już na dworze. Dopiero wtedy uświadomił sobie, co dokładnie zrobił.
W końcu odwrócił się i zwymiotował w krzaki obok domu diagnosty.

3. Zostaję, uciekam
To stało się pewnego popołudnia, kiedy Chase uświadomił sobie, że House na niego patrzy. Uważnie, wręcz wertuje wzrokiem. W jednej chwili przypomniał sobie wszystko, o czym tak długo starał się zapomnieć. Tę noc. Te słowa. Tę śmierć.
A kiedy Chase zmieniał ubranie w szatni, House przyszedł do niego, nucąc jakąś melodię. Miał na twarzy uśmiech satysfakcji, a Robert zapragnął w jednej chwili uciec. Daleko, najlepiej tam, gdzie nie będzie nikogo i niczego. Tylko ciemność, on i myśli.
Nie. Myśli by nie zniósł. Prędzej zabiłby się, przegryzł sobie żyły, albo coś podobnego.
Zmienił się. Diametralnie się zmienił.
- Wygodniej było po prostu przyjść do mnie i przerżnąć pijanego – rzucił z przekąsem w stronę House’a. Grali w dziwną grę, w której nie było zwycięzców. Chase nie wiedział nawet, po co to powiedział. Może chciał wywołać sprzeczkę, uderzyć tego sukinsyna, a potem zabrać do domu i dać się wykorzystać.
- Zamierzałeś się dzisiaj upić? – zapytał House. Wyraźnie bawiła go zaistniała sytuacja. Robert nienawidził go w tej chwili. Jak przez większość czasu spędzonego z diagnostą.
- Nie wiem – odpowiedział Chase i zaczął pakować rzeczy do szafki.
Nagle poczuł ciepło oddechu na karku.
Pieprzony.
Dupek.
- Chcesz iść na przyjacielskie piwo?
- Nie jesteśmy przyjaciółmi – powiedział zdecydowanie Robert, przywołując się do porządku. Odwrócił się napięcie i stanął twarzą w twarz z diagnostą. Nie wiedział, po co zadaje ciosy, skoro miał świadomość, że zaraz powrócą ze zdwojoną siłą i skierowane w niego.
- Po prostu szkoda mi pieniędzy na dziwkę, Chase – szepnął House prosto do jego ust. – Myślisz, że nie widać, jak bardzo potrzebujesz choć odrobiny zainteresowania, odkąd Cameron cię zostawiła? Jesteś dosyć żałosny, a ja nie lubię żałosnych ludzi w moim zespole. Miałem zignorować te wszystkie spojrzenia, błaganie w twoich oczach?
Chociaż Robert był pewien, że House chciał przez to wykrzyczeć, że nie ma prawa tak się do niego odzywać, bolało jak diabli. Pierwszy cios został zadany.
- Idziesz czy nie?
- Nigdy nie będę bardziej samotny i pragnący zainteresowania niż ty, House. Pamiętasz, kiedy mówiłeś mi, że jesteś wielkim przegranym, zupełnie samotny, bez Cuddy, bez twojego najlepszego przyjaciela, bez nikogo w cierpieniu? Mnie też wtedy nie było, House. Już na zawsze będziesz sam.
Nie potrafił kontrolować tego, co mówił. Słowa same płynęły z jego ust. Słowa desperacji, słowa bólu, słowa nieszczęśliwie zakochanego człowieka, który miał dość poniżania i w ogóle dość wszystkiego. Czasami człowiek wybucha. Czasami nie wytrzymuje. A czasami jest to po prostu chłodna fala nienawiści wycelowana w kogoś, kto akurat się nawinie. Niekiedy zdarza się, że ten ktoś to właściwa osoba.
House tylko uśmiechnął się szerzej.
- Wydawałeś się dosyć realny, kiedy miałeś orgazm na moim łóżku.
Nokaut.
Niepotrzebnie to wszystko zaczynał.
Chase odwrócił się, wziął rzeczy i wyszedł z przekonaniem, że nigdy nie wróci. W oddali, za jego plecami, ktoś uderzył mocno ręką w rząd metalowych szafek, usiadł ciężko na drewnianej ławce i zaklął cicho, ale Robert już tego nie słyszał.

4. Płynę, tonę
Jechał przed siebie przez dwa dni, zatrzymując się tylko po to, żeby zaspokoić potrzeby fizjologiczne. Nie wiedział, dokąd zmierza, ale wiedział, przed czym ucieka. Czasami nucił tę melodię, której pochodzenia nie znał.
Starzy gawędziarze mawiają, że każdy człowiek ma swoją własną piosenkę w głowie. Każda jest niepowtarzalna i znają ją tylko ci, w których głowach gości. Być może była to melodia Chase’a. Zaskakująco skoczna, pomyślałby Robert, gdyby go to obchodziło.
Zatrzymał się trzeciego dnia, kiedy, jadąc na kompletnym pustkowiu, zauważył kogoś leżącego przy drodze.
- Wszystko w porządku, proszę pana? – zapytał, kiedy wysiadł z samochodu. To był starszy mężczyzna, najwyraźniej przytomny, bo kiedy Chase do niego podszedł, starzec usiadł i uśmiechnął się do niego. Wyglądał jak bezdomny, był zaniedbany i wychudzony.
- W najlepszym, synu – odpowiedział i poklepał miejsce obok siebie, chcąc, aby Robert usiadł przy nim. Chirurg posłusznie przysiadł się, ponieważ teraz było mu już wszystko jedno.
- Może pana gdzieś podwieźć? – zaproponował Chase po krótkiej chwili milczenia. Starzec zarechotał.
- Nie możesz mnie stąd wywieźć, synu. To mój dom – odparł. – Przed laty, chyba w tysiąc siedemset czterdziestym, zostałem tutaj uwięziony. Pomyślisz, że majaczę, ale to szczera prawda. W końcu – po co miałbym cię okłamywać? – Westchnął. – Chętnie bym się stąd z tobą zabrał tym metalowym dyliżansem bez koni – zawsze chciałem to zrobić. Ale nie mogę.
Zapadło milczenie.
- Potrzebuje pan pomocy – stwierdził Robert, nieco zaniepokojony.
Nieznajomy znowu zarechotał przyjaźnie.
- Miłe z ciebie dziecko. Co robisz na tym pustkowiu?
- Uciekam – mruknął Chase.
Zanucił melodię pod nosem. Nieznajomy pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Znasz historię tej pieśni? – zapytał nagle.
- Której? – zdziwił się Robert.
- Tej, którą przed chwilą zanuciłeś – odparł mężczyzna. - Niebezpiecznie jest, kiedy nucą ją umarli.
- Nie wiem nawet, skąd ją znam – powiedział Chase. – I jestem żywy, proszę pana – dodał bez przekonania.
Stary znowu pokiwał głową.
- Też tak na początku myślałem. Świetnie się maskujesz jak na ducha. – Nagle coś sobie uświadomił. – To dlatego nucisz tę melodię, prawda?
Robert nie rozumiał niczego. Ale nie obchodziło go to. Miał cały czas świata na rozmowę z dziwnym, prawdopodobnie chorym psychicznie nieznajomym.
- Kiedyś ta pieśń krążyła tylko po morzach. Przedostała się na ląd dzięki marynarzom i piratom, którzy rozpici w karczmach rozpowiadali historie, szepty wód i oceanów. Wprawdzie powinny zostać one w błękitach mórz, ale kreatury, o których nawet nie śniło się ludziom, zawsze przystosowywały się do ziemian. Macie wielką władzę i zostaliście obdarzeni niewiedzą. Legendy głoszą, że tę pieśń wyśpiewywały duchy syren, żeby zwabić ludzi i odzyskać życie. Straszliwymi potworami były te syreny, piękne tylko na pierwszy rzut oka, żeby potem zamienić się w obrzydliwe, obślizgłe kreatury. Ich usta były rybie, ich gałki oczne czerwone, twarze zniekształcone. Ale miały dar śpiewu tak słodkiego, że nikt nie mógł się mu oprzeć. Właśnie tę pieśń teraz nucisz, synu. Chcesz powrócić do życia.
Chase wstał.
- Jest pan pewien, że nie potrzebuje pomocy?
- Nic nie może mi pomóc, synu – powiedział starzec wesoło.
Robert odwrócił się i ruszył w stronę samochodu.
- Powodzenia! – zawołał za nim nieznajomy, kiedy chirurg odjeżdżał.

5. Żywy, umarły
Jechał następny dzień, aż trafił na jakiś festyn w małym, obskurnym miasteczku. Nie wiedział nawet, czy można było to miejsce nazwać miasteczkiem. Parę domów ustawionych wzdłuż drogi, niedługo pewnie zamienią się w ruinę. Wokół kompletna pustka. Poczuł się jak w jakimś chorym filmie.
Nad ulicą zwisały czerwone, żółte i pomarańczowe lampiony, uliczny grajek wygrywał na gitarze skoczną melodię, która coś Chase’owi przypominała. Zapadał zmrok. Kobiety tańczyły na ulicach, miały na sobie kolorowe, kwieciste sukienki. Mężczyźni siedzieli na schodach, gankach i ulicy, popijając jakiś alkohol z brudnych szklanek. Przy niektórych domach zostały rozstawione stoły z owocami i poczęstunkiem. Wszystko przedstawiało się biednie, ale i pięknie. Ciekawie. A ludzie byli chyba szczęśliwi.
Chase przejechał powoli przez miasto. Kobiety patrzyły na niego uważnie, próbując rzucić urok. Mężczyźni nie zwrócili najmniejszej uwagi na przybysza. Robert zatrzymał się kilka metrów za wyjazdem z miasta i powolnym krokiem wrócił do oświetlonego lampionami, skrawka życia na pustkowiu.
Kobiety od razu zaczęły wokół niego tańczyć. Było w tym coś magicznego.
- Oddam ci życie, nous – szepnęła do jego ucha jedna z nich i zaczęła nucić.
Chase pochylił się i cicho zaśpiewał jej swoją pieśń. Dziewczyna popatrzyła na niego przerażona.
- Eínai éna pragmatikó fántasma! Fýge apó edó̱, psychí̱ akátharto! – zaczęli krzyczeć mężczyźni, którzy nagle zainteresowali się nieznajomym.
Robert posłusznie wycofał się do samochodu. W połowie drogi uświadomił sobie, że jedna z kobiet za nim podąża. Chase na próbę zanucił melodię. Usłyszał westchnienie.
- Chcę ci oddać życie, nous – powiedziała, zbliżając się do niego. Mówiła prosto do jego ucha, dotykając delikatnie szyi ustami.
- Nie – odparł Chase.
Jej oczy przybrały kolor czerwieni, uśmiechnęła się do niego rybimi ustami. Jej kły błyszczały w promieniach słońca. Robert odwrócił się, a miasto nagle zniknęło.

6. Głupi, dumny
To stało się pewnego popołudnia, kiedy Chase uświadomił sobie, że House na niego patrzy. Uważnie, wręcz wertuje wzrokiem. W jednej chwili przypomniał sobie wszystko, o czym tak długo starał się zapomnieć. Tę noc. Te słowa. Tę śmierć.
A kiedy Chase zmieniał ubranie w szatni, House przyszedł do niego, nucąc jakąś melodię.
- Nie oszukasz mnie drugi raz – powiedział twardo Chase. Potem minął House’a i wybiegł z pomieszczenia.
W oczach diagnosty mignęła czerwień.
- Chase! – krzyknął House, kiedy Robert wpadł do gabinetu diagnostycznego. Stanęli ze sobą twarzą w twarz, niebezpiecznie blisko zetknięcia się ustami. – Co cię…
- Zamknij się – wydyszał chirurg. – Chcę z tobą iść na piwo.

end.

"Ciekawostki":
- wygląd duchów syren może wam coś przypominać - słusznie; opisałam niektóre cechy wyglądu płodu arlekina, śmiertelnej choroby genetycznej, która jest ogólnie potworna, ale zapadła mi w pamięć i postanowiłam coś z niej wziąć; jeśli ktoś jest ciekawy, poczytajcie sobie o tym - ogólnie uważam choroby genetyczne za bardzo fascynujące;
- nous to po grecku po prostu rozum - pojęcie to do filozofii starożytnej wprowadził Anaksagoras, "który próbował wyjaśnić istnienie ruchu i porządku w świecie. Jego zdaniem świat jest rozumny, a przyczyną tego jest tego jest nadanie materii pędu przez rozumną, pozostającą poza światem siły – właśnie ducha." (Wikipedia); jakoś mi się ogromnie spodobało to słowo i musiałam je wykorzystać;
- Eínai éna pragmatikó fántasma! Fýge apó edó̱, psychí̱ akátharto! to grecki, w przekładzie znaczy "To prawdziwy duch! Wynoś się stąd, duszo nieczysta!";
- tytuł ostatniej "części" to również tytuł piosenki IAMX - The stupid, the proud, której namiętnie słuchałam podczas pisania, a która nie ma najmniejszego związku z fikiem;


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Nie 14:37, 31 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Atris
Knight of Zero
Knight of Zero


Dołączył: 24 Wrz 2009
Posty: 3395
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z centrum :D
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:47, 31 Paź 2010    Temat postu:

Taką mam słabość, że nigdy nie mogę nie skomentować tekstu, który ktoś mi zadedykował. Albo chociażby go przeczytać, jeśli nie mam czasu na produkowanie się.

Tym razem czekam na odcinek SPN, więc czas teoretycznie mam. I zastanawiam się, czemu nie wygrałaś tym tekstem konkursu. I czuję się zaszczycona, że twierdzisz, że ze mnie "zrzynałaś". A chyba niewiele tego było. No może odrobinę, ale taką maciupką, z Remisu.

Dziękuję ci, ponieważ nawet nie wiesz jak dawno temu ostatnio skupiałam się tak na tekście, który miałam przeczytać. Bo znam twój styl i wiedziałam, że muszę włączyć wyższe obroty w mózgu, żeby wszystko ogarnąć. I chyba część mi się udało. Mam nadzieję, że tą większą

Uwielbiam twoje dialogi. Są takie lekkie. Prawdziwe.

A w ogóle wracając do Chouse'a, którego teraz wyznaję (hilsonki, porzućcie wszelką nadzieję. Chase jest jedyną deską ratunku dla House'a ), jak ja mogłam go wcześniej nie zauważyć? Lecą teraz powtórki House'a na TVN-ie, na dwójce czasem coś leci, na AXN-ie ostatnio oglądałam dwa jakieś z początku trzeciego sezonu i przecież CHOUSE to jedyny słuszny ship

A teraz wrócę do tekstu, wspomnę jeszcze raz, że cię wielbię i stawiam sobie ołtarzyk tobie poświęcony na biurku i będę się do ciebie modlić. Srl. Koniecznie.

Wena ci nie życzę, chyba że bardzo chcesz, ale nie jestem pewna, czy jest ci potrzebny, skoro piszesz TAKIE rzeczy.

A! I czy ty wiesz, jak bardzo charakterystyczny masz styl i jak świetną markę sobą reprezentujesz? Może nie markę, ale kurczę nie wiem, jak to ująć w słowa. Hmm... eee... niech zostanie marka. Twój własny ADIDAS, którego powinny wielbić miliony


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eais
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:16, 31 Paź 2010    Temat postu:

Idealnie połączone fanfiction z fantastyką. Pomysł, wykonanie - prawdziwy majstersztyk. I tu obudziła się we mnie fanka fantasty, bo czytając twoją miniaturkę widziałam nie Chase'a i House'a, a dwie zupełnie inne osoby. Potrafisz pięknie, plastycznie opisać bohaterów.
Magia tego tekstu sprawiła, że nie patrzałam na niego, jak na kolejny fanfick o Housie, tylko jak na zupełnie poważną prozę. Klimat zupełnie jak w opowiadaniach Grzędowicza i Kossakowskiej.
Chętnie przeczytałabym jakieś twoje niehousowe, dłuższe opowiadanie

Gratuluję zasłużonego drugiego miejsca!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czerwono-Zielona
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: from unbroken virgin realities
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:42, 15 Lis 2010    Temat postu:

Gehenn, przede wszystkim - dziękuję za dedykację! Cieszę się szalenie, że się nie gniewasz...^^

Opowiadanie - jak zawsze - jest niesamowite. Tak jak pisałam, od pierwszych zdań wiedziałam, kto jest Autorem

Idea, że każdy człowiek ma swoją własną piosenkę w głowie, że każda jest niepowtarzalna i znają ją tylko ci, w których głowach gości absolutnie chwyta mnie za serce. Nie umiem tego wyjaśnić, ale to tak dobrze oddaje moje odczucia względem muzyki i tego, jak ją odbieramy. Myśl o istnieniu takiej melodii wywołuje u mnie lęk i uspokaja jednocześnie... Mam poczucie, że zawsze musiałam wiedzieć o tym, że są w naszych głowach takie melodie, ale nie umiałam sobie tej wiedzy uświadomić... Wiem, gadam od rzeczy, ale ten pomysł robi na mnie ogromne wrażenie...
A ten fragment:
Cytat:
Takie pieśni nie są bezpieczne. Zwłaszcza, kiedy nucą je martwi.

brzmi jak mądrość, złota myśl, prawda, niedostępna jednak dla wszystkich, trudna do zdobycia... Przychodzi mi czasem do głowy, jak zaklęcie...

Fragment, gdy Chase spotyka mężczyznę-ducha jest niewiarygodna. Dla mnie to genialna metafora.. piekła. Nie takiego z rogatym diablem i buchającymi płomieniami, ale takiego, jakie często sami sobie tworzymy i z poczucia bezradności nie umiemy się z niego wyrwać. Na które sami się skazujemy. Którego często nawet nie zauważamy. Lub do którego się przyzwyczajamy... Które jednak daje nam pewną dość szczególną wiedzę...
A metalowy dyliżans bez koni urzekł mnie absolutnie

Znikające miasto na pustkowiu. Poczułam jego atmosferę tak wyraźnie, że to aż niemożliwe, by slowa wywołały doznania tak realistyczne... Teraz przyszło mi do głowy, że skojarzyła mi się ona z klimatem cygańskiego taboru. Ale przede wszystkim - z powodu grajka przywiodła mi na myśli wiersz Miłosza pt. "Miasto". Utwór ten traktuje o czymś zgoła innym niż Twój fik, ale jest tam wędrowny grajek, który pustym oknom gra... I to miasto - tak inne - a jednak podobne... Najpiękniejsze z urojonych (...) i najsmutniejsze z prawdziwych.
Link do wiersza, gdyby ktoś miał chęć... Ale zdaję sobie sprawę z tego, że to przypuszczalnie tylko ja jestem zboczona na punkcie patriotycznych wierszy wojennych ^^
[link widoczny dla zalogowanych]

Znikające miasto na pustkowiu skojarzyło mi się z jeszcze jednym wierszem - tym razem moim własnym (; Wierszem napisanym już dawno temu. l mającym te same kolory... To ten sam jednocześnie piękny i niepokojący wieczór... I tam też był grajek - tam gwar ulicy przecinał ślepiec rdzawym, łkającym głosem skrzypiec.. Także takie dziwne miejsce siedzi gdzieś we mnie już od dawna...

Wspaniały jest w tym opowiadaniu element fantastyczny ... To, jak cudownie płynnie świat realny przenika się tu z tym nierzeczywistym. To poczucie, że życie tkwi na krawędzi prawdy i urojenia...

Uwielbiam szczegółowość Twoich opisów (brudne szklanki! Ach... wiem, jestem dziwna, ale te szklanki mnie urzekły^^), uwielbiam wyrazisty charakter Twoich postaci, i prawdę, taką odartą ze złudzeń prawdę, brutalną i cyniczną, piękną i wzruszającą...

Specjalną fanką Chouse'a to ja nie jestem, ale Ty potrafisz "sprzedać" wszystko U Ciebie postacie są tak przekonująco prawdziwe, a targające nimi uczucia - tak przejmujące, że człowiek przeżywa każdą scenę, jakby czytał o sobie samym...

I ten specyficzny rodzaj happy endu... Nie - broń Boże - sweet, ale jednak w jakimś sensie happy endu... Ja nazwałabym go calming.

Fajny podział na części. I mają cudowne tytuły...
A ciekawostki - świetny pomysł! Fajnie, że nam to wszystko wyjaśniłaś

Czarujesz, Gehenn, nieustająco czarujesz, hipnotyzujesz, każesz myśleć, zastanawiać się, nie pozostawiasz czytelnika obojętnym... Wystawiasz go na pojedynek. Z samym sobą. Żeby pojąć, o czym piszesz, trzeba się zmierzyć z czymś, co jest ukryte gdzieś bardzo głęboko... Ale nagroda w postaci zrozumienia tekstu i delektowania się jego treścią jest tego warta.

Dziękuję.

I jeszcze raz - gratuluję II miejsca
To niezasłużony zaszczyt - wygrać z Tobą...


Edit:
Znalazłam drobniutki błędzik^^
Cytat:
wszystko było irytujące popieprzone

Albo irytująco popieprzone, albo irytujące i popieprzone, jak się domyślam


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Czerwono-Zielona dnia Wto 3:26, 16 Lis 2010, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin