Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Anywhere but here [5/?]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Sherlock / Sherlock Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:48, 20 Lip 2011    Temat postu: Anywhere but here [5/?]

Sherlock/John
O co chodzi? Skrzyżowanie serialu "Sherlock" z filmem [link widoczny dla zalogowanych]
Ograniczenia wiekowe? Prawdopodobnie, w późniejszych rozdziałach.

Ważne: akcja tego tekstu ma miejsca zaraz po zakończeniu The Great Game. Znajomość In Bruges nie jest wymagana, ale zalecana Celowo umieszczę parę wstawek, które nie będą wnosić wiele do fabuły, ale u każdego, kto widział film powinny wywołać uśmiech
Uwielbiam ten film i mam nadzieję, że ten fik zachęci chociaż kilka osób do obejrzenia go. Tylko proszę, nie zniechęcajcie się polskim tytułem (specjalnie go nie używam).
Trudno w to uwierzyć, ale piszę ten tekst już od marca. Nie wiem ile rozdziałów zajmie, ale zarys zakończenia mam już w głowie, także na pewno dotrwam do końca. Planuję zresztą skończyć go przed drugim sezonem. Dopiero drugi raz piszę coś, co ma kilka rozdziałów i do tego jakąkolwiek (przynajmniej z założenia) akcję, więc sama jestem ciekawa co z tego wyjdzie. Trochę też boję się, że komuś kto nie oglądał filmu, fabuła tego fika może wydać się niedorzeczna. Dlatego liczę na opinie. Pisanie tego sprawia mu ogromna przyjemność, także mam nadzieję, że Wam też się spodoba Wstęp jest dzisiaj wyjątkowo przydługawy, ale konieczny. Miłego czytania!


Ogromne podziękowania za pomoc dla Vincenta!



1.
Moriaty przeżył. Sherlock i John - nie. Tak przynajmniej miało to wyglądać.
To dlatego, kiedy Mycroft (może nie osobiście, ale John jest pewny, że to wszystko jego sprawka) pakuje ich najpierw do samolotu, a później do pociągu, John nawet nie myśli o tym, żeby protestować. Adrenalina i wspomnienie tych minut, kiedy stał przy basenie obładowany ładunkami wybuchowymi, nie pozwalają myśleć mu jasno. Ma uciekać z Londynu bez bagażu i słowa wyjaśnienia, w porządku. Ma wsiąść do pociągu, który jedzie w nieznanym mu kierunku, w porządku. On i Sherlock są bezpieczni. Są daleko. Od szaleńca, który nie potrafi rozdzielić uśmiechu od groźby. Od człowieka, który chce zniszczyć najważniejszą osobę w jego życiu.

Ale teraz jest w Brugii (przynajmniej tak twierdzi tabliczka na dworcu), i jeśli ma być szczery, nie ma zielonego pojęcia, gdzie to właściwie jest. Nie kryjąc rozdrażnienia, informuje o tym Sherlocka.
- W Belgii, John. Powinieneś to wiedzieć.
Co prawda, widzi tylko dwupasmówkę, która mogłaby znajdować się w każdym innym kraju i mieście, ale komentarz postanawia zachować dla siebie. Chłodny wiatr rozwiewa włosy
Sherlocka i uświadamia im obu, że nie mają przy sobie nic, poza ubraniami w których uciekli. John jest w cienkim swetrze, a Sherlock w marynarce.
- Co teraz? Mycroft powiedział coś więcej? – pyta Sherlocka, rozcierając nerwowo ręce.
- Podał mi adres hotelu – odpowiada, oglądając przez chwilę niedbale mapę, którą dostał w Informacji turystycznej.- Wszystko jest już załatwione, znajdziemy tam pieniądze i dalsze wskazówki.
John nie rozmawiał z Mycroftem ani razu, Sherlock za to kontaktował się z nim za każdym razem, kiedy trafił na budkę telefoniczną. Dziwnie jest patrzeć na niego, kiedy zamiast nieodłącznego Smartfona korzysta z tradycyjnej budki, ale jeszcze dziwniej jest oglądać Sherlocka, który słucha poleceń starszego brata. I nawet jeśli Johna dziwi spokój, z jakim to wszystko znosi, nie daje tego po sobie poznać. Zanosi się na to, że będą mieli aż zbyt wiele czasu, żeby o tym wszystkim porozmawiać.
- Ile właściwie mamy tu zostać? – pyta, kiedy zrezygnowani i zmarznięci oddalają się powoli od dworca i zaczynają wlec w kierunku hotelu.
- Do czasu aż w Londynie zrobi się bezpiecznie. Nie wiem. Może dwa tygodnie, a może dwa lata.
- Tutaj? W Brugii? – wykrzykuje, nie kryjąc zdziwienia.
- Czy znasz inną definicję słowa „tutaj” – odpowiada Sherlock znudzonym głosem, nawet nie patrząc w jego stronę.
- Przestań. Wiesz, co mam na myśli. Poza tym mam prawo być zdenerwowany. Cholera. Sherlock, co my właściwie tutaj robimy?
Sherlock patrzy na niego przez chwilę i wyraźnie powstrzymuje się od westchnięcia, pokręcenia głową czy przewrócenia oczami. Zamiast wznieść ręce w niebo w geście bezradności, chowa je po prostu do kieszeni.
- John. Moriarty okazał się być poważniejszym przeciwnikiem niż sądziłem – wyjaśnia, tonem rodzica odpowiadającego setny raz na to samo pytanie. I jeśli John słyszy, że jego głos załamuje się nieznacznie przy ostatnich słowach, to muszą to być tylko urojenia. - Nie mogliśmy tak po prostu zostać na Baker Street i czekać na jego kolejny ruch.
Kolejny ruch
- Myślisz... - zaczyna i urywa na chwilę, zastanawiając się nad właściwymi słowami. – Myślisz, że jego groźby były prawdziwe? – pyta w końcu, doskonale zdając sobie sprawę z tego jak naiwnie brzmi w tym momencie. Blady, niewyspany i wciąż w tym samym ubraniu. Od wielu godzin w podróży. Z wrażeniem, że chlor w jakiś niewytłumaczalny sposób przyległ do jego ubrań i skóry, że już nigdy nie pozbędzie się tego zapachu.
A wszystko to, z powodu jednego człowieka.
- Jeśli pytasz o to, czy nas zabije, John, to tak. Zrobi to bez chwili wahania.
- Bezpośrednio groził tylko tobie – mamrocze pod nosem, zirytowany spokojem odpowiedzi Sherlocka. W głębi duszy czując wstyd za te słowa. Aż nazbyt dobrze wie, że i tak nie potrafiłby zostawić Sherlocka samego.
- Tak sądzisz? – odpowiada ten, unosząc nieznacznie brwi. - Zatem obwieszenie bombami, nie jest dla ciebie groźbą.
- Jest groźbą – odpowiada zdecydowanym głosem - ale to nie ja jestem jej adresatem. Ja jestem tylko posłańcem. Od początku chodziło mu o ciebie.
- Może masz rację – mówi po chwili pustym głosem, nawet nie patrząc w jego stronę. Przyznawanie komuś racji i zmiana tematu nie pasują do Sherlocka, więc John jest pewien, że coś ukrywa. Niechętnie próbuje jeszcze raz odtworzyć w głowie całą tę nierealną scenę nad basenem i przypomnieć sobie słowa Moriarty’ego. Co on właściwie mówił... wtedy, kiedy groził Sherlockowi. To zajmuje mu chwilę, ale kiedy w głowie słyszy odpowiednie słowa, z ust wydobywa mu się ciche: och. Wbija wzrok w ziemię i patrzy wszędzie, byle tylko nie na przyjaciela. Przecież on nie mógł mieć na myśli...
To Sherlock przerywa ciszę. Zatrzymuje się nagle i zmusza go do tego samego, chwytając mocno za łokieć.
- Mało subtelne, ale skuteczne. Nie sądzisz?
- Nie. To znaczy, nie wiem. – mamrocze, wbijając wzrok w ziemię. Nie wiedząc nawet do końca o co właściwie pyta Sherlock.
- On chce spalić moje serce, John.
Jego głos jest zdecydowany i John zmusza się do tego, żeby spojrzeć mu w oczy. Są szare, jak niebo nad nimi i chodnik, po którym właśnie idą. Ludzie wymijają ich z zirytowanymi pomrukami, a on nie potrafi znaleźć słów.
Tu nie może być mowy o niedomówieniach i pomyłce. Bierze głęboki oddech i oblizuje wargi.
- I postanowiłeś zabrać je ze sobą?...
- Tak.
John jest zbyt zszokowany, żeby odpowiedzieć od razu, a potem brakuje już mu odwagi. Ruszają zatem dalej i milczą przez resztę drogi. W miarę jak oddalają się od dworca, miasto zaczyna się zmieniać. Gdzieś w tyle zostawiają brzydką autostradę i zanurzają się w starą część miasta. Brukowane wąskie uliczki, kanały, a wszędzie tłumy turystów. John ma dość po dziesięciu minutach.
- Później możemy spacerować – proponuje nagle Sherlock. Są to pierwsze słowa, jakie padły między nimi od dłuższego czasu i może dlatego jego głos nie brzmi pewnie. John zastanawia się nad tym tylko chwilę, zanim dociera do niego sens słów.
- Jak to, spacerować?
- Czego nie rozumiesz tym słowie, John?
Postanawia zignorować złośliwość Sherlocka.
- Przecież to właśnie robimy w tym momencie.
- Nie. Teraz idziemy w określonym celu.
- A ty wolisz chodzić bez celu?
- Nie sil się na sarkazm, to najniższa forma dowcipu – odpowiada z irytacją. - Oczywiście, że wolałbym spędzić cały dzień w hotelu, z dala od ludzi. Zajmować się czymś, co ma znaczenie. Jak tropienie Moriarty’ego – dodaje z naciskiem. - Ale bądźmy szczerzy, John. Nie ma w tym momencie nic, co mógłbym zrobić. To okropne, być zdanym na Mycrofta.
Ostatnie słowa przychodzą mu z wyraźnym trudem i czuć w nich niesmak. John aż za dobrze wie jak jego przyjaciel nie znosi bycia bezradnym, dlatego postanawia nie odpowiadać. A gdyby nie znał go tak dobrze, pomyślałby, że następne słowa są próbą wytłumaczenia się:
- Poza tym, dobrze wiesz, że to pomaga mi myśleć.
Sherlock Holmes nigdy się nie tłumaczy.


Kilka minut później zatrzymują się przed małym hotelem, znajdującym się tuż nad kanałem. Sherlock po raz ostatni spogląda na mapę i zwija ją niedbale w rulonik. Kiedy wchodzą do środka i podchodzą do recepcji, wita ich uśmiechnięta brunetka.
- Mam rezerwację – zaczyna Sherlock bez zbędnych wstępów. – Na nazwiska Cranham i Blakely.
John nie powinien być zdziwiony, że Mycroft dokonał rezerwacji na fałszywe dane, ale i tak zaskakują go nowe nazwiska. Wbrew własnej woli uśmiecha się, kiedy tylko zaczyna
zastanawiać nad tym, który z nich to Blakely. Rozważanie przerywa mu recepcjonistka.
- Tak, mam. Podwójny pokój, od dzisiaj. Opłacone z góry za dwa tygodnie – odpowiada z silnym akcentem.
- Podwójny? – pyta John, krzywiąc się nieznacznie.
- Tak. To znaczy, miałam na myśli dwuosobowy – wyjaśnia, uśmiechając się przepraszająco.
- Dziękujemy – wtrąca Sherlock szybko, widząc, że John już otwiera usta żeby coś dodać. – Poprosimy klucz.

Pokój jest mały, ale przytulny. Dwa łóżka i łazienka. Nic wielkiego. John od razu wybiera posłanie przy oknie i kładzie się na nim, nie zdejmując nawet butów. Czuje, że mógłby spać cały tydzień. Sherlock zaczyna natomiast krążyć niespokojnie po pokoju i podejrzliwie zaglądać w najróżniejsze kąty.
- Czego szukasz? – pyta John, kiedy głowa Sherlocka znajduje się niespodziewanie pod jego łóżkiem.
- Paczki od Mycrofta. Listu. Czegokolwiek.
- A zaglądałeś do szafy?
Odpowiedź jest stłumiona i dochodzi spod łóżka:
- John, to miało być ukryte. Kto rozsądny chowałby cokolwiek do szafy. To pierwsze miejsce, gdzie każdy by zajrzał.
- Może Mycroft wziął pod uwagę to, że ja jestem z tobą? – pyta siadając i próbując zobaczyć, co właściwie robi detektyw.
Gdy Sherlock wynurza się nagle spod łóżka, wciąż jest na kolanach, a jego głowa znajduje niespodziewanie na wysokości twarzy Johna. W jego lokach tkwi pajęczyna, która zadziwiająco przypomina siwe włosy. Sprawia, że wygląda jakby w ciągu ostatnich minut przybyło mu kilka lat. John sięga po nią automatycznie, jednym płynnym ruchem, który pojawia się znikąd i nie ma nic wspólnego z jego wolą. Jednak zamiast odgarnąć pajęczynę, pogarsza tylko sprawę.
- Pajęczyna – wyjaśnia, skupiając na sekundę wzrok Sherlocka na swoich ustach. Szepcze, chociaż nie zna ku temu przyczyny.
To trwa chwilę, a niedorzeczność tego gestu dociera do niego dopiero wtedy, gdy orientuje się, że to, co robi, zaczyna przypominać bardziej bawienie się włosami Sherlocka, niż cokolwiek innego. Jego palce zginęły już gdzieś w całej tej plątaninie, tak samo jak pajęcza sieć. Chce cofnąć rękę, ale tym, co go zatrzymuje, jest wyraz twarzy Sherlocka. Nie protestuje i nie oczekuje wyjaśnień. Patrzy mu prosto w oczy i zdaje się na coś czekać.
- Może masz rację – dodaje John po chwili, dość ochrypłym głosem. Odpowiadając na pytanie, którego już nie pamięta. Kiedy w końcu zmusza się do cofnięcia dłoni, zahacza jeszcze o kilka loków. Sherlock przymyka na chwilę oczy i dopiero wtedy podnosi się na nogi. John czuje, że w tym, co przed chwilą zaszło kryje się coś ważnego, ale nie potrafi jeszcze powiedzieć dlaczego.

Sherlock nie kryje irytacji i ulgi, kiedy w szafie znajduje małą paczkę od Mycrofta, zawiniętą w szary papier. Kiedy do niej zagląda, wyraźnie jest już kilometry od incydentu, który miał miejsce przed chwilą. Z jego ruchów znika nerwowość. Był zagubiony, ale teraz znowu ma sprawy w swoich rękach.
Ale tak jest tylko przez chwilę. Tyle, ile zajmuje mu rozrzucenie plątaniny ubrań znalezionych w środku, wygrzebanie spośród nich kartki papieru i przeczytanie zawartości.
Kiedy się odzywa, przypomina to recytację:
- Mycroft jeszcze nic nie wie. Dał nam pieniądze i adres człowieka, u którego dostanę broń.
- Broń? – John nie wie dlaczego, ale to właśnie ta część wiadomości najbardziej go zaskakuje. Nagle zdaje sobie sprawę z tego, że zupełnie zapomniał po co się właściwie tutaj znaleźli. Udają martwych, a Moriarty może zacząć ich szukać w każdej chwili. Po raz pierwszy odkąd wysiedli z pociągu czuje strach. Robi, co może żeby nie odmalował się na jego twarzy, ale sądząc po wzroku Sherlocka, nie udaje mu się.
- Jak na byłego żołnierza wykazujesz dziwny stosunek do sytuacji, w której się znaleźliśmy. Powiedziałbym, że dość naiwny. – Treść sugeruje drwinę, ale spojrzenie wskazuje na coś zupełnie innego. Sherlock próbuje go uspokoić. Zaskakujące.
- Przecież ty nie potrafisz strzelać – zaczyna John, próbując włączyć się do tej gry. - To znaczy... Może potrafisz strzelać, ale przy okazji wykazujesz się zaskakującą ignorancją w kwestii obchodzenia się z bronią. Przecież ostatnim razem zdążyłeś wycelować sobie w głowę jakieś trzy razy, w trakcie rozmowy ze mną – kończy, ledwie powstrzymując się od uśmiechu.
- John, nie celowałem sobie w głowę – odpowiada urażony.
- Ach, może raczej drapałeś się po głowie bronią.
- To nie ma sensu . Skończmy ten temat. Idź coś zjeść, umyj się, prześpij, cokolwiek.
- A ty co będziesz robić w tym czasie? – pyta rozbawiony.
- Muszę iść do tego człowieka.
John czuje, że uśmiech zamiera mu na ustach.
- Idę z tobą – oświadcza, podnosząc się na nogi.
- Nie – mówi Sherlock bez chwili wahania. Ale widząc zdecydowanie na twarzy John, postanawia zmienić taktykę. - Nie ma takiej potrzeby. Tutaj jesteś bardziej potrzebny. Mycroft może w każdej chwili zadzwonić.
- Tutaj?
- A gdzie indziej?
John nie znajduje na to odpowiedzi. Rozkłada więc bezradnie ręce i kiwa niechętnie głową.

Sherlock znika, zamykając za sobą cicho drzwi, a on postanawia wziąć prysznic i położyć się. Kiedy jednak już stoi na środku łazienki, ociekając wodą i owijając właśnie znalezionym hotelowym ręcznikiem, dociera do niego, że nie ma nawet piżamy. Wśród ubrań jakie zostawił im Mycroft widział co prawda jeden obrzydliwy sweter, ale to akurat nie nadaje się raczej do spania.
Patrzy z niechęcią na ubrania, które dopiero co zdjął i błaga w duchu, żeby Sherlock chociaż raz w życiu wykazał się praktycznym myśleniem. Wróci ze szczoteczką do zębów i piżamą? John kręci głową z rezygnacją. Nie ma szans. Będzie spać nago, ale za to z bronią pod poduszką.

I wtedy, dwadzieścia minut po wyjściu Sherlocka, dzwoni telefon.
John siada ciężko na łóżku, niepewnie podnosząc słuchawkę.
- Witaj, doktorze. Jak mniemam Sherlocka nie ma w pokoju.
Głos. Zniekształcony i odległy, ale bez wątpienia należący do Mycrofta. Jeszcze kilka tygodni temu John byłby zdziwiony zdolnością rozpoznawania go po... Po czym właściwie? Oddechu? Czasie jaki zajęło mu przystawienie ucha do słuchawki? Teraz jednak nie potrafi zdobyć się na nic, poza wzruszeniem ramionami.
- Wiedziałem, że Sherlock nie będzie długo siedzieć bezczynnie w hotelu – dodaje Mycroft.
Cudownie. Do tego dochodzi jeszcze czytanie w myślach.
- Doktorze, nie ma czegoś takiego jak czytanie w myślach.
- Dobrze, nieważne – odpowiada John zrezygnowany. - Sherlock nie chce albo nie potrafi niczego mi wyjaśnić. Co się właściwie dzieje? – dopytuje się pospiesznie. Chce brzmieć spokojnie, ale ostatnie słowa wypowiada głosem wyższym niż zwykle. Bierze jeden uspokajający oddech i już chce coś dodać, kiedy Mycroft całkowicie zbija go z tropu.
- Czy mojemu bratu podoba się Brugia? – pyta spokojnie, zupełnie ignorując ostatnie słowa Johna.
Przez chwilę otwiera i zamyka usta w kiepskiej imitacji ryby.
- Są ważniejsze sprawy. Czy...
- Byliśmy tam w dzieciństwie na wakacjach – kontynuuje Mycroft, jak gdyby nigdy nic. - Jedyne wakacje warte zapamiętania.
- Och – chęć zaprotestowania walczy w nim niespodziewanie z ciekawością. - Sherlock nic mi nie mówił.
- Miał wtedy siedem lat. Nie wiem, czy pamięta to tak wyraźnie jak ja. Tam jest jak w bajce.
John czuje, że ma otwarte usta. Chwilę zajmuje mu znalezienie odpowiedzi.
- Chyba mu się podoba. To znaczy, teraz. Nie jestem pewny. Chce... spacerować.
- Spacerować? – pyta Mycroft z mieszaniną ironii i niedowierzania. - To chyba dobrze, prawda John?
Jego głos jest odległy i spokojny. John nie dałby za to głowy, ale wydaje się też smutny.
- Mycroft, co się dzieje? – pyta ponownie, tym razem nie kryjąc desperacji w głosie.
- Twoja rodzina jest bezpieczna.
- To dobrze – odpowiada, czując jednocześnie ulgę, że wszystko jest dobrze i wstyd, że sam nie zapytał. Kręci głową i postanawia, że czas na wstyd przyjdzie później. – A co z nami? – podejmuje po chwili. - Mam na myśli...
- Wiem, co masz na myśli doktorze – przerywa mu spokojnie. - I nie potrafię powiedzieć. Sherlock nie przyzna tego otwarcie, ale rozpoczął wojnę z kimś, z kim ciężko będzie wygrać.
- Czy my...
- Na razie zostańcie w Brugii. Nie zwracajcie na siebie uwagi. Pod żadnym pozorem nie pozwól Sherlockowi bawić się w detektywa.
- Czy ty wiesz o kim mówisz? – pyta z niedowierzaniem.
- Wiem. I dlatego właśnie rozmawiam z tobą. Ty możesz go przekonać. Musisz – odpowiada zdecydowanym głosem.
- Przecież to nic nie da. Moriarty…
- Zostawcie go mnie – przerywa i w słuchawce zapada cisza. W tle John usłyszał kobiecy głos. – Sherlockowi podoba się Brugia.
John nie wie, czy było to pytanie, czy stwierdzenie. Nie wie nawet, czy było skierowane do niego.
- Zajmij go czymś, John.
- Nie możesz mówić poważnie. Czym? Zwiedzaniem? – pyta, tym razem nawet nie kryjąc ironii.
- To dobry początek – słyszy tylko w odpowiedzi, zanim Mycroft odkłada słuchawkę i połączenie zostaje przerwane.
- Dlaczego nas tu wysłałeś? Mycr...
W tym momencie drzwi do pokoju otwierają się i staje oko w oko z drugim Holmesem.
- Sherlock – wydusza z siebie na bezdechu, odkładając pośpiesznie słuchawkę.
- Tak – odpowiada, unosząc nieznacznie kącik ust. - Rozmawiałeś z Mycroftem – dodaje po chwili, podejrzliwie.
Waha się przez chwilę, czy nie powiedzieć prawdy, ale jego usta są szybsze od serca.
- Nie, to tylko recepcja – zaprzecza. - Nic ważnego. – Jego głos nie drży i chociaż, w każdej innej sytuacji byłby z siebie dumny, teraz czuje wstyd. Mimo, iż Mycroft nie powiedział tego wprost, John czuje, że ta rozmowa powinna zostać pomiędzy nimi. Bo, co właściwie ma powiedzieć teraz Sherlockowi? Że jego starszy brat chce żeby się ukrywał? Że zamiast tropić i szukać rozwiązania, ma zwiedzać? Że tak naprawdę nic nie mogą zrobić. – Co kupiłeś? – pyta zamiast tego pośpiesznie, z nadzieją patrząc na reklamówki, którymi obładowany jest Sherlock. Z nadzieją na piżamę i odwrócenie uwagi.
Sherlock patrzy mu przez dłuższą chwilę prosto w oczy i John jest nagle boleśnie pewny, że on wie. Ale zaciska tylko usta i zamyka za sobą drzwi z cichym trzaskiem.
- Byłem u tego człowieka, którego polecił Mycroft. Ale nie mogłem iść przez miasto z bronią w ręce – tłumaczy, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Nie mam nawet kieszeni w marynarce. Dlatego wcześniej poszedłem do sklepu i kupiłem parę podstawowych rzeczy.
John aż za dobrze wie, co dla socjopaty oznacza stwierdzenie „podstawowe rzeczy”, dlatego zbliża się do niego z ciężkim sercem. Ale kiedy zagląda do torby, nie może powstrzymać się od uśmiechu.
- Chcesz powiedzieć, że kupiłeś przybory toaletowe i ubrania tylko po to, żeby ukryć broń?
- To oczywiste.
- A jak patrzył na ciebie handlarz bronią, kiedy stanąłeś w jego progu obładowany reklamówkami pełnymi bielizny.
- Te reklamówki nie są pełne bielizny – odparł obrażonym tonem. – A handlarz był profesjonalistą. Nie mrugnął nawet okiem. – Sherlock zmarszczył na chwilę brwi. – Ale potem zaczął mówić o alkowach.
- Alkowach?
- Tak. Alkowach, wnękach... To bez znaczenia. Chodźmy spać. Jestem zmęczony.
Z tymi słowami Sherlock rzuca mu jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie, a John jest nagle boleśnie świadomy tego, że stoi przed nim w samym ręczniku. Owija się nim jeszcze ciaśniej i sięga szybko do torby, chcąc odwrócić uwagę detektywa. Chwilę później zapomina jednak o swoim zakłopotaniu. Z niedowierzaniem wyjmuje z torby piżamę w paski. Piżamę identyczną do tej, która została w jego sypialni na Baker Street. Kiedy dziękuje, z całych sił stara się ukryć mieszankę zdziwienia i podejrzliwości.

Po chwili Sherlock znika w łazience, a jedynym dźwiękiem w pokoju staje się przytłumiony szum wody. John przebiera się i kładzie do łóżka, odwracając plecami do hałasu, owija szczelniej chłodną kołdrą. Chociaż stara się zasnąć, dziwne zachowanie Mycrofta i Sherlocka i nie dają mu spokoju.
Obaj coś ukrywają. To pewne. Obaj kłamią. To prawie pewne. A po rozmowie z Mycoftem i John nie ma czystego sumienia. Próbuje przypomnieć sobie, co powiedział starszy Holmes i zrozumieć coś z tego. Ale jedyne, co przychodzi mu do głowy, sprawia, że gubi dwa oddechy.
Moriarty jest zdecydowany, żeby dopaść Sherlocka, a oni nic nie mogą na to poradzić. To tylko kwestia czasu i miejsca. Cały ten plan, ucieczka i zmiana nazwisk to farsa. Mycroft wysyła ich do jedynego miejsca, z którym Sherlock wiąże miłe wspomnienia tylko po to, żeby odwrócić jego uwagę. I John ma w tym pomóc. Ma sprawić, że będzie szczęśliwy zanim dorwie go ktoś wysłany przez Moriaty’ego, zanim skończy z pistoletem przyciśniętym do skroni, w jakiejś pieprzonej malowniczej uliczce, rodem z bajki. Cudownie. Po prostu cudownie.

Gdzieś w tle, Sherlock zakręca wodę. John czuje, że musi z nim porozmawiać, obraca się więc twarzą w kierunku łazienki. Ale kiedy otwierają się drzwi, oślepia go silne światło i zamiast zaplanowanych słów, z ust wyrywa mu się kilka przekleństw. Światło gaśnie i John nie widzi już nic poza dziwnym, świetlistym konturem pod powiekami. Słyszy tylko kroki Sherlocka i skrzypienie sąsiedniego łóżka pod jego ciężarem, gdy ten kładzie się na nim.
- Dobrej nocy, John.
Uświadamia sobie, że jeszcze nigdy nie spali w jednym pokoju.
- Dobrej nocy.
Uświadamia sobie, że już nic z siebie nie wydusi. Słucha zatem rytmicznego oddechu Sherlocka i próbuje uspokoić swój. Bezskutecznie.
Uświadamia sobie, że raczej zbyt szybko nie zaśnie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Wto 21:39, 10 Kwi 2012, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mitsukowa
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 10 Lip 2011
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:22, 24 Lip 2011    Temat postu:

Ciekawy pomysł. ^^ Niby nic skomplikowanego, ale nieźle mnie wciągnęło. Czytałam inne twoje fiki, masz naprawdę dobry styl. Tutaj Sherlock pozostaje Sherlockiem, ale jednocześnie jest tak autentycznie kochany... xD


Cytat:
- Zajmij go czymś, John.
- Nie możesz mówić poważnie. Czym? Zwiedzaniem? – pyta, tym razem nawet nie kryjąc ironii.
- To dobry początek – słyszy tylko w odpowiedzi, zanim Mycroft odkłada słuchawkę i połączenie zostaje przerwane.


Ach, Mycroft i te jego sugestie. xD

No, to czekam zniecierpliwiona na następną część bo coś czuję (albo mam nadzieję), że może być gorąco. xd


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:18, 25 Lip 2011    Temat postu:

Ktoś jednak czyta tego fika!
Cieszę się, że Sherlock pozostał sherlockowy Czy będzie "gorąco" nie mogę Ci jednak powiedzieć. Nie jestem do końca pewna, co masz przez to na myśli xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mitsukowa
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 10 Lip 2011
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:30, 26 Lip 2011    Temat postu:

A co mogę mieć na myśli? xD Oczywiście jakieś większe postępy w relacji Sherlock-Watson. I tak, czytam tego fika i... No, jak mam cię pogonić? ;P

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:44, 01 Sie 2011    Temat postu:

2.
Wbrew wszystkiemu, John zasypia szybko i śpi spokojnie. Budzi się jednak z postanowieniem.
Cholerni bracia Holmes, mogą sobie myśleć co chcą. Podobnie Moriarty. Może i jest geniuszem zbrodni. Może ma powód i środki, żeby zabić ich choćby dzisiaj, na środku ulicy, wśród tłumu turystów, ale to nie znaczy, że John mu na to pozwoli. To nie znaczy, że John się podda. Leży tak przez chwilę na plecach, myśląc gorączkowo i patrząc się bezmyślnie na niewielką plamę na suficie. Zastanawiając się nad tym, jak właściwie znalazł się w tej sytuacji, próbując znaleźć ten jeden konkretny moment, który przesądził o tym, gdzie teraz jest. Czy to było wtedy, gdy postanowił wieczorem iść do Sary, czy już dużo wcześniej, wtedy, gdy poznał Sherlocka i zdecydował się zamieszkać z nim na Baker Street? Nie wie. A może to Harriet miała rację i zamiast iść na wojnę, powinien po prostu zostać w kraju i pomóc jej w remoncie mieszkania? Prycha na tę ostatnią myśl, owijając się szczelniej hotelową pościelą. Pościel ta pachnie zbyt silnie detergentem i sprawia, że na sekundę wstrzymuje oddech. Przypomina mu o wszystkich tych hotelach, w których zdążył spać w swoim życiu i uświadamia pewien oczywisty fakt, o którym zdążył jednak jakimś cudem przez ostatnich kilka miesięcy zapomnieć. A mianowicie, że nie lubi hoteli. Nie lubi tej anonimowości, tego tłumu niewidzialnych ludzi, sprzątających pokój pod jego nieobecność, jakby tylko czekających aż zniknie. Nie lubi przedmiotów, które wracają na własne miejsce bez jego zgody. Wracających na miejsce, którego on nawet nie ustalił. Nie lubi tego, że za każdym razem kiedy otwiera drzwi, wszystko wygląda tak jak pierwszego dnia. Jakby go tam nigdy nie było. Jakby nie istniał.
John lubi wiedzieć gdzie mieszka. Lubi wiedzieć, że jeśli zostawi książkę na półce, to wieczorem ona nadal tam będzie. Otwarta na tej samej stronie, zakurzona w tym samym miejscu. Lubi te drobne rzeczy, które świadczą o tym, że w ich mieszkaniu ktoś naprawdę żyje. Nie ma go, ale jest. Wyszedł, ale wróci. Jak plama na dywanie, powstała podczas jednego z eksperymentów Sherlocka, której nie mogli pozbyć się od tygodnia, jak okno w salonie, które nigdy się nie domyka, jak jego parasol rzucony niedbale przy drzwiach. John lubi rzeczy, które zostają na miejscu ustalonym przez niego. Lubi dobę, która kończy się o godzinie, którą on wybiera. Lubi tę namiastkę stabilności, jaką daje mu wspólne mieszkanie z Sherlockiem. I nagle dociera do niego, że oddałby wszystko, żeby obudzić się teraz we własnym łóżku. Żeby owinąć się pościelą z plamą od atramentu, która już nigdy się nie spierze, żeby spędzić poranek na szukaniu książki odłożonej przez Sherlocka na złe miejsce, bezskutecznie spróbować zamknąć okno trzeszczące przy najlżejszym podmuchu wiatru. Żeby móc włączyć budzik przed pójściem spać, a później zostać wyciągniętym w środku nocy z mieszkania przez Holmesa i wyłączyć go zanim jeszcze zadzwoni. Po całej nocy spędzonej na bieganiu po Londynie. Ze śladem prochu wciąż na dłoniach.

O takim rodzaju stabilności John marzy, kiedy zostaje niespodziewanie przywrócony do rzeczywistości przez szelest pościli na sąsiednim łóżku i westchnienie Sherlocka. Powoli obraca się w jego kierunku, ale kiedy kieruje na niego wzrok, słowa powitania zamierają mu na ustach. Patrzy na jego zaspaną twarz, przymknięte powieki, blade ramiona i nie potrafi złapać oddechu. Nagle uświadamia sobie, że pierwszy raz widzi budzącego się Sherlocka. Niespodziewanie stał się świadkiem tego ulotnego momentu, kiedy jest jak reszta świata. Leniwy, powolny i oszołomiony.
Moment między jawą a snem, kiedy nie jest jeszcze Sobą. Nie jest Sherlockiem. Zaraz uświadomi sobie kim jest i gdzie jest, ale teraz błądzi. John patrzy na to w oszołomieniu i nie potrafi wydobyć z siebie głosu. To trwa chwilę.
Moment mija, a oczom Sherlocka wraca ostrość. Zaciska usta wyraźnie próbując stłumić ziewnięcie i siada na łóżku.
- John. Coś się stało? – pyta, kierując na niego zaniepokojone spojrzenie.
W tym momencie dociera do niego, że od dłuższego czasu otwarcie gapi się na swojego półnagiego przyjaciela (dlaczego nie może jak reszta spać w kompletnej piżamie?) i, że nie jest to raczej zbyt mądre.
- Nie, nic. Chciałem tylko... - próbuje powiedzieć coś logicznego, ale nie jest w stanie.
Po kilku takich próbach, Sherlocka wyraźnie zaczyna to nudzić.
- Chodźmy na śniadanie – mówi po prostu, podnosząc się z łóżka, a John naprawdę stara się nie patrzeć na jego zaskakująco kościste plecy. Naprawdę.
Ubierają się w ubrania, które zostawił im Mycroft i John niechętnie szarpie zbyt ciasny, gryzący sweter, który dostał. Ma kolor gnijących jabłek, a w dotyku przypomina psa jednej z jego ciotek. Cudownie.
- John, przestań się wiercić. Zachowujesz się niedorzecznie..
- Łatwo ci mówić – cedzi ze złością, dopiero po czym patrzy na przyjaciela. Momentalnie przykrywa usta dłonią, żeby nie parsknąć śmiechem.
- Pierwsze co musimy dzisiaj zrobić, to znaleźć krawca – oświadcza detektyw, ubrany w zwykłe dżinsy i szarą bluzę. Cudownie przeciętne.
John chichocze wbrew sobie i całkowicie zapomina o swoim obrzydliwym swetrze.
- Ja chyba wytrzymam kilka dni – odpowiada uśmiechając się złośliwie, mierząc go rozbawionym wzrokiem.
Ale uśmiech zamiera mu na ustach, kiedy widzi jak Sherlock wyjmuje z szuflady broń i chowa ją za pasek. Przykrywa bluzą.
- Chyba nie chcesz tak chodzić cały dzień? To niebezpieczne.
- A mam inne wyjście? – pyta unosząc w górę brwi i patrząc na niego z powątpiewaniem.
- Mówiłem ci, że nie potrafisz obchodzić się z bronią. Daj mi ją – oświadcza John podchodząc do niego z wyciągnięta dłonią.
- Przecież też nie masz gdzie jej schować.
- Ale ja wiem jak ją zabezpieczyć – kończy stanowczo, ucinając tym samym dyskusję.
- Potrafię zabezpieczyć broń – odpowiada jeszcze obrażonym tonem, jednocześnie niechętnie oddając mu pistolet.
John czuje się dziwnie śmiesznie, kiedy chowa go za paskiem.


Śniadanie postanawiają zjeść w hotelu. Kawę podaje im sympatyczna recepcjonistka (mówcie mi, Marie), która na widok ich ubrań kręci sceptycznie głową.
- Macie chyba coś cieplejszego? Na dworze jest zimno.
- Nie do końca – odpowiada John niepewnie, uprzedzając nieuniknioną złośliwość ze strony Sherlocka.
- Dlaczego wszyscy turyści przyjeżdżają tutaj z jakimiś dziwnymi romantycznymi wyobrażeniami? – pyta, uśmiechając się jednocześnie. - Podam wam adres najbliższego sklepu.
- A zna może pani adres jakiegoś krawca? – wtrąca nagle Sherlock poważnym głosem. Dziewczyna mierzy wzrokiem jego strój tylko ułamek sekundy, zanim niepewnie kiwa głową.
- Wystarczy sklep – wtrąca szybko John.
- W tym sklepie też zajmują się dopasowaniem ubrań, jeśli o to panu chodzi – odpowiada dziewczyna.
Mina Sherlocka wyraźnie wskazuje na to, że chodzi mu o coś zupełnie innego, ale najwyraźniej postanawia zachować to dla siebie. Bierze mały łyk herbaty i ostentacyjnie wbija wzrok w okno.
- Wystarczy – oświadcza dobitnie John. – Chodźmy – rzuca w stronę Sherlocka, podnosząc się z krzesła. - Musimy kupić coś ciepłego, a przed nami jest jeszcze sporo zwiedzania - mówi do dziewczyny, uśmiechając się przepraszająco. - Śniadanie było pyszne.
- Zwiedzania, John? – pyta Sherlock zaraz po tym, jak znajdują się na ulicy. Jego głos wyraża czyste przerażenie.
- Tak, podziwiać widoki. Spacerować. – na ostanie słowo kładzie wyraźny nacisk. – Sam jeszcze wczoraj mówiłeś, że chcesz spacerować.
- Tak, John. Powiedziałem, ale jednocześnie wyraźnie wyjaśniłem ci przyczyny. To pomaga mi myśleć.
- Nie zaszkodzi ci zobaczenie kilku staroci – rzuca John lekceważąco, nie patrząc w jego kierunku.
- Nie zaszkodzi? - szydzi Sherlock. - Nie będę zaśmiecać głowy zbędnymi informacjami. Poza tym nie zapominaj, że nie jesteśmy tu na wakacjach – kończy patrząc na niego ostro.
- Nie zapominam, wierz mi – odpowiada tonem, który zaskakuje ich obu w równym stopniu. Jeszcze nie krzyk, ale coś bardzo bliskiego. Czuje, że ludzie zaczynają się na nich patrzeć. – Ale sam powiedziałeś, że nic nie możemy zrobić – kontynuuje już spokojniej. - Moriarty cię pokonał, przyznaj to. Teraz możemy tylko liczyć na Mycrofta i szczęście. Mamy się ukrywać. A po co przyjeżdżają tutaj ludzie? Żeby zwiedzać... - kończy, rozkładając bezradnie ręce.
John z całych sił próbuje być rozsądny i w duchu błaga Sherlocka o to samo. Nadal nie godzi się na plan Mycofta i wzdryga na myśl o biernym czekaniu na śmierć, ale czuje też, że nie ma innego wyboru. Holmes musi tym razem odpuścić. John może chodzić wszędzie z bronią, może być czujny. Tylko na co to wszystko się zda, jeśli Sherlock zacznie na własną rękę szukać Moriarty’ego?
- Dobrze – odpowiada po chwili Sherlock z rezygnacją. Jego głos jest cichy i połączony z uważnym spojrzeniem, skierowanym na Johna. Zdaje się poszukiwać w jego twarzy jakiejś odpowiedzi. Ale po chwili, kiedy jej nie znajduje, ściąga na sekundę brwi i odwraca pośpiesznie wzrok. John jest zbyt zajęty powstrzymywaniem się od uściskania go, żeby zwracać na to uwagę. Kiwa zatem tylko głową.
- Ale najpierw chodźmy kupić jakieś ubrania. Zamarzam – mówi tonem, który chyba tylko jemu wydaje się być beztroski.


Nigdy nie spodziewał się, że będzie robić zakupy z Sherlockiem i jeśli ma być szczery, oczekuje najgorszego. Znalezienie sklepu, który wskazała im Marie zajmuje trochę czasu, więc kiedy wchodzą do środka, obaj trzęsą się już z zimna. No może, to John się trzęsie. Sherlock ma całkiem inne zdanie na temat swojego stanu.
- Ja się nigdy nie trzęsę, John. Zresztą, nie jesteś nawet odpowiednią osobą, żeby to oceniać.
- A to dlaczego? – pyta urażony.
- To chyba oczywiste. Sam się trzęsiesz. W tym momencie, dla ciebie nawet Pałac Buckingham ma właściwości galarety
Sherlock najwyraźniej próbuje zachować resztki godności i może nawet udałoby mu się to, gdyby nie fakt, że szczęka zębami, a wypowiedzenie każdego słowa zajmuje mu dwa razy więcej czasu niż zwykle. John nie może powstrzymać się od złośliwości.
- Właściwości galarety? To twoja naukowa opinia? – pyta najpoważniejszym głosem, na jaki go stać.
Sherlock jest ponad tak przyziemne uczucia jak gniew, więc to, że próbuje go właśnie zabić wzrokiem musi być urojeniem Johna. Przez chwilę panuje niezręczna cisza, którą przerywa chrząknięcie ekspedientki.
- Mogę w czymś pomóc? – pyta niepewnie po angielsku, wodząc wzrokiem pomiędzy jednym a drugim.
- Nie – odpowiadają jednocześnie, nawet nie patrząc w stronę dziewczyny. Jeszcze przez chwilę mierzą się wzrokiem, ale to John jest tym, który ustępuje. Kiedy odwraca się z przepraszającym uśmiechem w stronę skonsternowanej dziewczyny, słyszy triumfalny pomruk ze strony przyjaciela.
‘Dzieciak’ myśli, zastanawiając się jednocześnie, czy obcięcie mu włosów we śnie nie będzie zbyt łagodną zemstą.
- Poradzimy sobie – mówi do dziewczyny. Ale chwilę później zerka na Sherlocka i do głowy przychodzi mu inny rodzaj zemsty. – Właściwie... Może pani pomóc mojemu przyjacielowi z wyborem garnituru. To jego pierwszy i boję się, że sobie nie poradzi – kończy z udawaną troską w głosie, uśmiechając się przesadnie sympatycznie.
Dziewczyna mierzy wzrokiem strój Sherlocka i kiwa głową ze zrozumieniem.
- Proszę się nie martwić – pociesza go. – Na pewno coś znajdziemy.
Sherlock przełyka głośno ślinę i wydaje się toczyć wewnętrzny bój.
- Dobrze, niech pani prowadzi – cedzi po chwili tonem, który sprawia, że John ma ochotę odwołać wszystko, co powiedział. Co do słowa. Ale Sherlock i dziewczyna znikają już w innej części sklepu, a on zostaje sam.
Czuje się trochę niedorzecznie, kiedy zakupy zaczyna od poszukiwań nowego swetra.

Po godzinie John ma już wszystko, czego potrzebuje i postanawia poszukać Sherlocka. Znajduje go w drugiej części sklepu. Najwyraźniej jest w przymierzalni, ponieważ obok drzwi stoi czerwona na twarzy i wyraźnie zmęczona ekspedientka. W rękach ma stos ubrań, a drugi – znacznie większy – leży na krześle obok. Patrzy na Johna morderczym wzrokiem, a ten czuje coś na kształt wyrzutów sumienia.
- Pański przyjaciel najwyraźniej wie dokładnie czego chce – cedzi, ostrożnie dobierając każde słowo.
- Tak? – pyta, próbując przybrać niewinną minę.
Dziewczyna chce najwyraźniej jeszcze coś powiedzieć, ale przerywa jej dźwięk otwieranych drzwi i pojawienie się Sherlocka.
– Zdecydował się pan? – pyta go uprzejmie, tonem całkowicie innym od tego, którego używała jeszcze przed chwilą.
- Tak – odpowiada ten spokojnie, a kiedy dostrzega przyjaciela uśmiecha się nieznacznie.– John? – dodaje po chwili. Najwyraźniej zapomniał już zupełnie o chęci zemsty, bo jego głos wyraża tylko ciekawość.
John bardzo chciałby coś powiedzieć, ale ogranicza się tylko do uśmiechu.W nowej marynarce i spodniach, koszuli z rozpiętymi dwoma górnymi guzikami. W płaszczu, który - choć nie jest taki sam – łudząco przypomina poprzedni (szal luźno zwinięty w dłoniach), Sherlock wygląda tak, jak gdyby nigdy nie opuścili Londynu. Jakby zaraz miał odebrać telefon od Lestrade’a i za ramię wyciągnąć go z mieszkania. Chyba wie, o czym myśli John, bo uśmiech, który mu posyła w odpowiedzi jest jak znak. Wszystko będzie dobrze, John. Wyjdziemy z tego. Szczery, niedorzecznie szeroki i przyprawiający o zawrót głowy.

A chwilę później, kiedy zanoszą kupione ubrania do kasy i John przeciera oczy na widok rachunku, Sherlock mówi tylko, z lekko uniesionym kącikiem ust:
- Mycroft płaci.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Nie 21:20, 21 Sie 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mitsukowa
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 10 Lip 2011
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:39, 07 Sie 2011    Temat postu:

No cóż, nie za dużo zdążyło się wydarzyć w tym rozdziale, ale mam nadzieję, że nadrobisz... *bezczyl* xd Trochę brakowało mi emocji ze strony Sherlocka i jego wywodów na wszystkie tematy, za to świetny pomysł z tym podstępem Johna.
Czekam na ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:45, 07 Sie 2011    Temat postu:

Obawiam się, że następny rozdział nie będzie dłuższy. Taka długość tekstu po prostu mi odpowiada... Nic nie poradzę na to, że moja ulubioną forma jest miniaturka (w połączeniu ze zbyt długiem zastanawianiem się nad każdym zdaniem) ^^"
Obiecuję za to, że w następnej części pojawi się mały monolog Sherlocka
Dziękuję za komentarz
Cały czas zastanawiam się, czy to ten tekst jest tak zły, czy może wszystkich odstraszyła raczej sugestia obejrzenia filmu przez przeczytaniem o.O


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mitsukowa
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 10 Lip 2011
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:10, 07 Sie 2011    Temat postu:

Eeem, przyznam szczerze, że filmu nie znam, ale to mi chyba nie przeszkodzi..? ^^" Fik w żadnym wypadku nie jest zły, chyba już wspomniałam, że masz dobry styl i dwa pierwsze opisy na początku rozdziału były świetne (o Johnowej awersji do hoteli i budzącym się Sherlocku), dodatkowo uwielbiam fiki mające przynajmniej kilka rozdziałów.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:24, 07 Sie 2011    Temat postu:

Mitsukowa napisał:
Eeem, przyznam szczerze, że filmu nie znam, ale to mi chyba nie przeszkodzi..?


Nie. Znajomość filmu nie jest konieczna, ale jak najbardziej zachęcam do obejrzenia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cobra
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 23 Lis 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:35, 08 Sie 2011    Temat postu:

Często zaglądam do działu tego serialu, zazwyczaj właśnie po to, żeby móc prześledzić najnowsze fanfiki. Prawdę powiedziawszy, to zazwyczaj z niecierpliwością czekam na Twoje miniaturki, które szczerze uwielbiam. Obiecuję, że niedługo je skomentuje. Nie ukrywam, że bardzo ucieszył mnie ten fanfik, tym bardziej, że tym razem mam okazję przeczytać coś dłuższego. Przynajmniej nie muszę się martwić, że cała historia szybko się skończy, tak jak w przypadku miniatur. Może na wstępie się przyznam, że filmu "In Bruges" nie oglądałam, a jego treść jest mi tylko znana z ogólnego opisu fabuły. Mimo to z przyjemnością zabrałam się za czytanie, bo dzięki wcześniejszym miniaturkom na forum, również tym o Hilsonie, wiem, że naprawdę warto. Bardzo podoba mi się pomysł Sherlocka i Johna, którzy są zmuszeni ukrywać się przed Moriaty’m. Podejrzewam, że z naszym drogim detektywem wcale nie będzie to takie proste, a Watsona czeka bardzo ciężka próba. Właśnie, jeśli już mowa o Johnie, to uwielbiam opisy dotyczące jego przemyśleń o Sherlocku. Mają w sobie jakiś urok, pewną subtelność. W ogóle wszelkie opisy są naprawdę wspaniałe, bardzo klimatyczne. Póki co nie dzieje się zbyt wiele, ale to jest zupełnie zrozumiałe, skoro to początek całej historii. Przynajmniej teraz mogę swoją całkowitą uwagę poświęcić relacji Sherlocka i Johna, która tutaj jest cudownie przedstawiona. Nic nie jest mówione wprost, cała magia tkwi tu w szczegółach. Sama scena z pajęczyną moim zdaniem jest genialna, szczególnie moment, jak do Watsona dopiero po chwili dociera, jak zaczyna wyglądać ta cała sytuacja. Pozostaje jeszcze kwestia tego unikatowego wręcz stylu, który szczerze uwielbiam. To właśnie on nadaje wszystkim miniaturkom, jak i również temu fanfikowi ten wyjątkowy klimat. Podsumowując, całość prezentuje się wspaniale, dlatego z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały.

Pozdrawiam!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cobra dnia Pon 0:42, 08 Sie 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:19, 09 Sie 2011    Temat postu:

Bardzo dziękuję! I cieszę się, że spodobały Ci się też moje poprzednie teksty

Cobra napisał:
Przynajmniej nie muszę się martwić, że cała historia szybko się skończy


Sama jeszcze nie wiem, w ilu rozdziałach dokładnie zamknie się ten tekst, ale nie mogę niestety obiecać, że będzie bardzo długi. Chciałabym napisać kiedyś coś nieprzyzwoicie rozwlekłego - tak, żeby nie dało się tego przeczytać za jednym zamachem - ale obawiam się, że to mnie przerasta. Brakuje mi cierpliwości do rozbudowywania jednej historii. I, w tym wypadku, ogranicza mnie też film, na którym się opieram. Nie kopiuję go w całości, ale nie chcę też wymyślić i opisać czegoś, co odbiegałoby od jego klimatu.

Cobra napisał:
Bardzo podoba mi się pomysł Sherlocka i Johna, którzy są zmuszeni ukrywać się przed Moriaty’m.


Mnie też xD Właśnie przez to połączyłam "Sherlocka" z In Bruges. Kiedy tylko pomyślałam o tym elemencie, zaraz pojawiła się cała masa szczegółów, które znajdują się w filmie, ale jednocześnie idealnie pasują do serialu. Nagle okazało się, że chcę zobaczyć Sherlocka w praktycznie każdej scenie

Cobra napisał:
Póki co nie dzieje się zbyt wiele, ale to jest zupełnie zrozumiałe, skoro to początek całej historii.


Chyba w tym momencie powinnam lojalnie ostrzec, że opis filmu może wprowadzać w błąd ^^" Ten fik nie będzie przepełniony, akcją, strzelaninami i pościgami. Będzie się sporo działo, owszem, ale dopiero na końcu. Tak jak w filmie, w fiku chcę się bardziej skupić na bohaterach.

Cobra napisał:
Przynajmniej teraz mogę swoją całkowitą uwagę poświęcić relacji Sherlocka i Johna


Czyli, temu o czym pisać lubię najbardziej I dlatego ciężko jest mi oderwać się od rozważań Johna na temat Sherlocka i opisać jak, przykładowo, kupuje kawę

Cobra napisał:
Sama scena z pajęczyną moim zdaniem jest genialna, szczególnie moment, jak do Watsona dopiero po chwili dociera, jak zaczyna wyglądać ta cała sytuacja.


Pisałam ją dość długo, ale z przyjemnością, także dziękuję

Miło, że oderwałaś się na chwilę od Hilsona i zajrzałaś do Sherlocka. Mam nadzieję, że napiszę jeszcze jakiegoś hilsonowego fika, ale ja na razie walczę z zalewem pomysłów na historie o tej dwójce...

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Wto 20:21, 09 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:32, 12 Sie 2011    Temat postu:

Nareszcie umieszczam ten rozdział To zdecydowanie mój ulubiony fragment i bardzo zależało mi na tym, żeby był jak najbliższy temu, co zaplanowałam sobie na początku. Stąd ilość czasu jaką musiałam mu poświęcić. Mam nadzieję, że udało mi się to chociaż w części i życzę miłego czytania Za pomoc dziękuję Vincentowi



3.
Resztę dnia spędzają na chodzeniu bez celu po mieście (spacerowaniu!). Wracają tylko na chwilę do hotelu, żeby zostawić zakupy i na ich widok Marie unosi do góry oba kciuki. John odpowiada uśmiechem, a Sherlock wyjątkowo ogranicza się do przewrócenia oczami. Popołudnie, za jej namową, przesiadują w Koningin Astridpark, próbując znaleźć powód, dla którego właściwie warto było iść tam przez pół miasta.
- To bez sensu, John.
Słaby szum fontanny w tle. Wiatr jest przenikliwie zimny, a chmury szare i ciężkie do tego stopnia, że niebo zdaje się zapadać pod ich masą. Może o innej porze roku bawią się tu dzieci. Może w innym świetle ten dziwny pawilon, który znajduje się kilka metrów od nich i straszy kolorami, wydaje się bardziej ozdobny niż upiorny, ale teraz tak nie jest. A John, wyjątkowo, nawet nie próbuje spierać się z Sherlockiem. Siedzą na drewnianej ławce, trochę zbyt blisko siebie, jak gdyby chroniąc się przed czymś więcej niż tylko chłodem, a niebo zdaje się być coraz niżej. I gdyby John był bardziej przesądny, powiedziałby pewnie, że zbierają się nad nimi czarne chmury. Ale John jest realistą. Mówi zatem tylko:
- Zimno mi w ręce.
I chowa je głębiej do kieszeni, czując na sobie uważny wzrok Sherlocka.
- Powinieneś założyć rękawiczki – odpowiada ten po chwili, odrywając od niego spojrzenie i wbijając je w parę siedzącą nieopodal. John podąża za jego wzrokiem i momentalnie żałuje tego. Para składa się z mężczyzny - nieobecne spojrzenie człowieka, który widział zbyt wiele i postanowił na jakiś czas odpocząć od rzeczywistości – oraz psa siedzącego mu na kolanach – istota balansująca na cienkiej granicy litości i odrazy. Czarne wypłowiałe futro, ręka, która ani na chwilę nie przestaje go głaskać i spojrzenie. Dziwnie przenikliwe, jakby ludzkie – pełne wyrzutu. Wszytko to składa się na obraz, który John chce jak najszybciej wyrzucić z pamięci. Odwraca szybko i wzrok i nieznacznie zapada w sobie, podejmując marną próbę ukrycia głowy w ramionach. Wszystko to, oczywiście, nie umyka uwadze Sherlocka. Mówi jednak tylko:
- Chyba zastanie nas tu zima.
Odpowiada mu cisza.


Wieczorem, kiedy w najróżniejszych miejscach miasta pojawiają się światła i wszystko zaczyna wyglądać coraz mniej realnie, wchodzą do najbliższej restauracji. Kelner wskazuje im dwuosobowy stolik w kącie, a John w duchu czeka aż ktoś zapyta o świeczkę. Niepotrzebnie. Świeczka już stoi na stole i szydzi z niego wesołym płomieniem.
Sherlock zamawia wino, a John miejscowe piwo. Kiedy kelner łamanym angielskim poleca im jakąś obco brzmiącą potrawę, Sherlock zdaje się ją znać, ponieważ decyduje się bez wahania. Rzuca jeszcze Johnowi pytające spojrzenie, a kiedy ten kiwa głową, zamawia dwie porcje. Po chwili zostają sami.
John chce w końcu ubrać w słowa to, o czym myślał rano, ale Sherlock niespodziewanie ubiega go.
- Byliśmy tu kiedyś z rodzicami. Ja i Mycroft – zaczyna, nie odrywając wzroku od jakiegoś nieokreślonego punktu na ścianie. – Ale to już chyba wiesz – dodaje, patrząc w końcu Johnowi w oczy. Teraz nadeszła jego kolej żeby spuścić wzrok, nie robi jednak tego. Kiwa tylko głową.
- Tak.
- Wiesz zatem, że jesteśmy tu tylko na chwilę.
- Tak.
- Mamy dobrze się bawić. Ja i mój jedyny przyjaciel.
- Sherlock... - protestuje John słabo.
- A jutro będziemy zwiedzać – szydzi, nagle dając wyraźnie do zrozumienia, że te kilka słów John ma uznać za wyczerpanie tematu. Myli się.
- Nie poznaję cię. Ciebie i Mycrofta. Naprawdę uważasz, że nic nie można zrobić? Nie wierzę w to.
- To czas najwyższy uwierzyć – odpowiada śpiewnie, nawet nie kryjąc ironii. Sposób, w jaki wypowiada ostatnie zdanie przypomina dziwnie Moriart’ego, ale John wyrzuca tę myśl z głowy, tak szybko jak się pojawia.
- Nie pozwolę na to – oświadcza nagle głośno, ściągając tym na nich kilka spojrzeń. – Nie pozwolę – dodaje ciszej i przez chwilę rozważa złapanie ręki Sherlocka, leżącej na stole tylko kilka cali od jego własnej. Wewnętrzna część skierowana ku dołowi, a palce lekko zgięte, niczym zaproszenie. Jednak Sherlock, jakby czytając w jego myślach, cofa dłoń. Na dowód, że temat jest ostatecznie zakończony, sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki i – ku zaskoczeniu Johna - wyjmuje z niej paczkę papierosów. Powoli wyciąga jednego, po czym wprawnym ruchem odpala go od nieszczęsnej świeczki, stojącej na środku stolika.
Mimo iż John czuje, że jest w tym coś ironicznego i celowego, nie potrafi znaleźć właściwych słów, żeby poprawnie to wyrazić. Przez tę krótką chwilę, jaką zajmuje Sherlockowi zapalenie papierosa, z nim dzieje się coś niepokojącego. Niczym oniemiały patrzy jak przyjaciel przybliża się i zatrzymuje. Kiedy pochyla nad świeczką – jego loki niebezpiecznie blisko płomienia – ich oczy spotykają się.
Iskra.
- Przestań – wtrąca John bez przekonania, głosem, który nie do końca rozpoznaje jako własny. - To niezdrowe – wyjaśnia pośpiesznie, widząc uniesioną pytająco brew Sherlocka. - Zresztą, tutaj nie można palić. Nie ma nawet popielniczki.
- A gdzie dzisiaj można palić? – odpowiada ten, odsuwając się i wykrzywiając ironicznie wargi. Kiedy swobodnie rozpiera się na krześle, z lubością wpatruje jeszcze w żarzącą końcówkę papierosa. Obraca go w swoich nieludzko długich i szczupłych palcach. A gdy w końcu zaciąga się. Mocno i głęboko. Johnowi przychodzi do głowy nagle jedna myśl, której – chociaż próbuje z całych sił – nie może już wyrzucić z głowy. Ostatni papieros skazańca. I musi mieć to wypisane na twarzy dużymi literami, ponieważ zanim Sherlock wypuszcza dym z ust, te układają się w niepokojący uśmiech. Na koniec przymyka oczy.

Ostatni papieros skazańca.

Pomimo przerażającej świadomości tego, że ich świat z każdą mijającą minutą, niepostrzeżenie wali się, John nie może oderwać spojrzenia od widoku, który ma przed sobą. Tutaj. Teraz, w tej chwili. Strużka dymu, blasku światła świecy we włosach Sherlocka, opuszczone powieki oraz pełne usta. Jedyne czego teraz chce, to spróbować jak smakuje dym, na skórze Sherlocka, dotknąć jego twarzy i znów poczuć miękkość loków.
Chce patrzeć przez cały dzień, jak zaciąga się tym śmiercionośnym dymem. Niech oddzieli ich od reszty świata.
Chce wstać, podejść do niego i wyrwać mu papierosa z ręki. Rozdeptać go i wygłosić całe kazanie o szkodliwości palenia.
Chce zrobić jednocześnie tysiąc różnych rzeczy, ale ostatecznie żadna z nich nie jest możliwa, bo gdzieś z lewej strony słyszy:
- Nie wytrzymam. Po prostu, kurwa, nie wytrzymam.
To go otrzeźwia. Głos bez wątpienia należy do mężczyzny i skutecznie wyrywa z otępienia. Zanim patrzy na jego właściciela, wbija jeszcze wzrok w Sherlocka. Ten zachowuje się, jakby nic nie słyszał. Zaciąga po raz kolejny i nawet nie otwiera oczu.
Mężczyzna siedzi przy sąsiednim stoliku. Ma na oko czterdzieści lat i jest zdecydowanie wściekły. Chociaż nie przestaje kroić kawałka mięsa na swoim talerzu, jego ruchy stają się nerwowe, a wzrok co chwilę ucieka w stronę Sherlocka. Towarzyszy mu dziewczyna, która na pierwszy rzut oka jest od niego o połowę młodsza.
- Nie wierzę – dodaje, jakby naprawdę nie mógł uwierzyć.
- W co? – pyta John bezczelnie, aż zbyt dobrze widząc tabliczkę (znak przedstawiający przekreślonego papierosa nie może być już bardziej czytelny) nad ich głowami. Odpowiada mu kolejne przekleństwo. John wie, że to, co chce teraz powiedzieć pogorszy tylko sytuację, ale nie może się powstrzymać. Pytanie opuszcza jego usta, zanim jest w stanie ugryźć się w język. - Słucham?
Czysta ciekawość w głosie i niewinny uśmiech wyćwiczony na niezliczonej ilości pacjentów: Jestem doktor Watson, w czym mogę pomóc?
To przekracza chyba jakąś niewidzialną granicę, bo twarz mężczyzny przybiera zaskakująco czerwony kolor, a żyła na jego skroni zaczyna niebezpiecznie pulsować. Kiedy John dostrzega sposób, w jaki zaciska palce na sztućcach – kości zdają się być o krok od przebicia skóry – wie już, że to nie skończy się dobrze. Przez głowę przebiega mu szalona myśl, że obsługa nie zdążyła im jeszcze nawet przynieść przystawek.
- Tu nie można, kurwa, palić
- Z tego, co wiem, już nigdzie nie można palić – wtrąca cicho Sherlock, zaciągając się po raz kolejny. Włącza się do tej rozmowy, jak do wszystkiego, co spotyka na swojej drodze: cudownie bezczelnie i lekceważąco. Jakby go to nie dotyczyło, jak gdyby był tylko życzliwym postronnym, chcącym pomóc rozwiązać problem. John przestał się na to nabierać wieki temu.
Detektyw uśmiecha się leniwie i rozsiada na krześle niczym kot, a mężczyzna na ten widok zaciska szczękę. Rzuca sztućce na talerz i gniewnie podnosi z krzesła. Kiedy jednak, nagle zbliża się niebezpiecznie blisko do Sherlocka, John zrywa się szybko na nogi i przytrzymuje go. Żałując swoich poprzednich słów, próbuje jeszcze jakoś załagodzić sytuację.
- Naprawdę nie warto. Mój przyjaciel zaraz zgasi papierosa. Przepr...
- Nie, nie zgaszę tego papierosa – oświadcza Sherlock głosem nie znoszącym sprzeciwu, wbijając przenikliwe spojrzenie w Johna. – Zaczął krzyczeć zanim jeszcze poczuł dym. Sądząc po zębach, to palacz. Histeryzuje, więc to próba rzucenia. Mówi z obcym akcentem, więc turysta. Sądząc po sposobie zachowania, nie przyjechał tu raczej dla zabytków. Brugia słynie z zabytków, obrazów, czekolady i prostytutek. Towarzyszka nie mówi po angielsku, a sądząc po wyglądzie, wieku i niechęci z jaką zerka na niego, kiedy ten nie patrzy... Cóż, John. Zwróć jeszcze uwagę na ślad po obrączce i...
W tym momencie mężczyzna nie wytrzymuje. Z czerwoną twarzą i zaciśniętymi pięściami rzuca się na Sherlocka.
John zatrzymuje go jednym celnym ciosem w twarz.
Reakcją detektywa jest przechylenie głowy i uniesienie brwi.
- John, ty naprawdę służyłeś w armii! – wykrzykuje z udawanym zdziwieniem.
- Sherlock – przerywa mu, oddychając ciężko i nie kryjąc gniewu. – Po prostu chodźmy już stąd - cedzi, widząc zachowanie przyjaciela. To on był przyczyną zamieszania, a jako jedyny siedzi nadal najspokojniej w świecie na krześle i systematycznie zagęszcza chmurę dymu wokół siebie.
Sherlock, na te słowa, podnosi się na nogi i wygładza marynarkę. Zostawia jeszcze kilka banknotów na stole, po czym gasi papierosa na talerzu leżącego na podłodze i trzymającego się za nos mężczyzny. Kiedy ramię w ramię ruszają do wyjścia, odprowadzają ich niechętne pomruki.

- Dlaczego to zrobiłeś?! – krzyczy John gniewnie, zaraz po tym jak znajdują się w bezpiecznej odległości od lokalu.
- A dlaczego ty, powstrzymałeś go przed znokautowaniem mnie? – pyta spokojnie w odpowiedzi, z autentyczną ciekawością w głosie.
- Nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia – odpowiada John, szczerze zagubiony, wzruszając ramionami i rozcierając obolałe knykcie.
Sherlock widząc ten ruch, bez wahania chwyta jego dłoń i ogląda przez chwilę. Jego palce są zimne, a Johnowi wyrywa się westchnienie ulgi.
- Już nie jestem głodny. Po prostu chodźmy się napić – oświadcza zrezygnowany, wyrywając rękę i chowając ją głęboko do kieszeni. Sherlock obserwuje go uważnie przez chwilę, zanim kiwa głową.
- A zatem chodźmy, drogi Watsonie.


Kiedy kilka godzin później wracają do hotelu - wszystkie uliczki wąskie, brukowane i łudząco podobne do siebie w pomarańczowym blasku latarni - to Sherlock jest tym rozsądnym. Podtrzymuje Johna, który ledwo trzyma się na nogach i nie przestaje mówić:
- To przez to ich miejscowe piwo. Naprawdę, Sherl... sherlo... - Jeszcze przez chwilę próbuje wymówić jego imię, ale w końcu poddaje się. – To nie moja wina – kończy, potykając się i całym ciężarem wpadając na przyjaciela.
Wątpliwy stan Johna w połączeniu z nierównym brukiem okazują się być zabójcze, więc Sherlock doświadcza tego już trzeci raz, w ciągu piętnastu minut. Tym razem nawet nie traci równowagi. Chwyta tylko mocniej przyjaciela i czeka aż przestanie się chwiać. Ten, mruga kilka razy i z trudem skupia na nim wzrok.
- Sherlock – szepcze po chwili i oblizuje wargi, jakby badając smak słowa. – Sherlock – powtarza. – To trudne imię.
- Nie byłoby trudne, gdybyś wiedział gdzie jesteś i jak sam się nazywasz – odpowiada, powstrzymując westchnienie. – Idziemy? – pyta po chwili, czekając aż John stanie w końcu pewniej na nogach i zdejmie z niego choć trochę ciężaru.
- Będzie wojna – oświadcza John niespodziewanie i przygładza mu niezdarnie włosy. – Musisz postarać się wygrać.
- Wojna, John? – pyta, odciągając jego rękę od swoich włosów i przytrzymując.
- Tak mówił karzeł – wydusza z siebie po dłuższej chwili namysłu, odsuwając się jednocześnie od Sherlocka, wyrywając rękę z jego uścisku i niezdarnie próbując utrzymać równowagę bez jego oparcia. – Kiedy wyszedłeś – dodaje jeszcze, jakby to miało coś wyjaśnić.
Kiedy, po sekundzie, wybucha śmiechem i próbuje obrócić się wokoło, detektyw łapie go w ostatniej chwili.
John uparcie milczy przez resztę drogi, ale idą już zdecydowanie szybciej. Tylko w jednym momencie, tuż przed hotelem, zatrzymuje się jeszcze na chwilę i wbija dziwnie intensywny wzrok w Sherlocka.
Ma przekrwione oczy i trudności z koncentracją.
- Po której stronie będziesz? – pyta poważnie.
- Nie rozumiem – odpowiada marszcząc brwi i chwytając mocniej jego ramię. Za nic nie przyznałby się do tego, że zaczyna się martwić o Johna.
- Wojna. Sherlock. Wojna – tłumaczy mu jak dziecku, słowo po słowie.
Kiedy ten nie odpowiada, podnosi nienaturalnie gorącą dłoń, po czym przykłada mu ją do szyi. Sherlock już chce go zapytać, co właściwie robi, kiedy John szepcze niespodziewanie płaczliwym tonem:
- Nie czuję pulsu, Sherlock. Nie masz pulsu, Sherlock. Nie masz, nie czuję... - powtarza gorączkowo, zanim ten nie ucisza go. Przykłada mu dłoń do ust, a kiedy po chwili uspokaja się, przytula mocno.
- Będę po twojej stronie.

Sherlock czuje nagle, że coś jest nie w porządku z całą tą sceną. Czuje, że chce znaleźć się w tej chwili na miejscu Johna i po raz pierwszy w życiu zapomnieć o wszystkim. Choćby tylko do następnego poranka. Choćby tylko częściowo. Na chwilę. Niech zostanie jedynie uśmiech Johna gdy mówił o swoim pierwszym dniu na studiach, linia jego ramion – sposób w jaki rozluźniły się – po trzecim piwie, dotyk dłoni ściskającej właśnie tył jego marynarki. Ten rodzaj wspomnień. Wrażenie jakie wywołuje na nim czucie bicia drugiego serca - tak szybko, czy to zdrowe? - tuż przy swoim. Palący ślad palców Johna na szyi, drażniący zapach alkoholu. Fragmenty dostrzeżone kątem oka i mieszczące się w granicy błędu. Wszystkie równie nieprawdopodobne.
Chce tego tylko przez sekundę. Tyle ile zajmuje mu przypomnienie sobie gdzie i w jakim celu się znalazł.
- Będę po twojej stronie – powtarza niepotrzebnie, wiedząc, że ten jeden jedyny raz, zostanie mu to wybaczone. John w odpowiedzi ściska go tylko mocniej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Pią 22:11, 12 Sie 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mitsukowa
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 10 Lip 2011
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:16, 13 Sie 2011    Temat postu:

Pino napisał:
- A zatem chodźmy, drogi Watsonie.


Ach, stary, dobry, "Drogi Watson" Doyla... ^^

Doprawdy urocze było, gdy John rzucił się w obronie Sherlocka... Scena z papierosem trochę mnie zdołowała, odebrałam wrażenie, że Sherlock już zupełnie się poddał... Zresztą, cały rozdział był utrzymany w takim klimacie. Wiem, że to celowe i zgodne z twoim pomysłem, ale proszę, nie dołuj mnie tak. D:

Pijany John... Do tej pory nie wyobrażałam sobie pijanego Johna, ani tym bardziej zmatrwionego Sherlocka, jednak, gdy to opisałaś, wydaje mi się to bardzo realne. Przecież przy pijanym Johnie Holmes nie musi już zakładać swojej maski.

Do tego opisujesz tyle scen, czytając które każdy zdrowy człowiek oczekuje slashu, ale slashu nie ma, bo zaraz któraś z postaci się wycofuje. :< Nie będę jużnudzić, zadam po prostu jedno z tych cholernie wkurzających, choć podstawowych dla mnie pytań; czy będzie slash? Kiedy? Bo będzie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:20, 13 Sie 2011    Temat postu:

Mitsukowa napisał:
Ach, stary, dobry, "Drogi Watson"


Szkoda, że we współczesnym "Sherlocku" zwracanie się do siebie w ten sposób przez cały czas, wypadałoby sztucznie. Stwierdziłam jednak, że jedno ironiczne "drogi Watsonie" nikomu nie zaszkodzi

A co do slashu, to spokojnie Fik jeszcze się nie kończy, także wszystko w swoim czasie. Przy okazji tego tekstu mam okazję trochę dokładniej opisać ich relację i chciałabym z tego skorzystać.

Dziękuję za komentarz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:41, 26 Paź 2011    Temat postu:

Następny rozdział. Wiem, że trochę trzeba było na niego czekać, ale jest dłuższy niż zwykle + fani "Hawkinga" znajdą w nim mały bonus
Za pomoc bardzo dziękuję Vincentowi

Komentarze są jak zwykle mile widziane (naprawdę nie chcę uzależniać następnych rozdziałów od ich ilości...).
Poza tym muszę też wspomnieć o moim przygnębiającym/zadziwiającym odkryciu. A mianowicie, dowiedziałam się że nie jestem pierwszą osobą, która wysłała Johna i Sherlocka do Brugii... I chyba nie muszę wyjaśniać dlaczego odechciewa się przez to pisać.

Mimo wszystko, miłego czytania!



4.
John budzi się w swoim łóżku, nie mając zielonego pojęcia jak właściwie się tam znalazł. Jest w tym samym ubraniu, w którym wyszedł wczoraj z hotelu, może z wyjątkiem butów, które ktoś najwyraźniej mu zdjął. Nie potrzebuje specjalistycznej wiedzy medycznej, żeby zdiagnozować swój stan. Suchość w ustach, nieprzyjemny smak i tępy ból czający się tuż pod powiekami są aż nazbyt jasnymi objawami. Zaciska je tylko mocniej w marnej próbie zapanowania nad bólem i próbuje przypomnieć sobie szczegóły poprzedniego wieczoru. Wszystko to zadziwiająco przypomina próbę odtworzenia snu.
Tylko, że to nie był sen.
Pamięta, że najpierw pił dużo, a potem jeszcze więcej. Były przynajmniej dwa puby i Brugia nocą (nierealne, ale na granicy prawdopodobieństwa). Pamięta, że był też Sherlock. Sherlock jest jedynym pewnym elementem. Pamięta go wyraźnie, w momencie kiedy sam brał pierwszy łyk alkoholu i trochę mniej wyraźnie, kiedy przestał już liczyć. Wie, że najpierw rozmawiali o rodzeństwie - chciałby cofnąć wszystkie historie, które opowiedział o Harriet i przypomnieć sobie każdą jedną, którą usłyszał na temat Mycrofta – a później trochę o sobie. Wie, że mówił coś o Afganistanie i o czasie pomiędzy Afganistanem a Sherlockiem. Wie, że od pewnego momentu Sherlock zaczął ostrożniej dobierać słowa. Wie, że pod tym wszystkim kryje się coś ważnego.

Noc, nierówny bruk pod stopami i dłoń przyciśnięta do jego pleców. Palce zaciśnięte na ramieniu (po jednym na każde potknięcie) oraz głos próbujący usilnie coś przekazać. Słowa zbyt głośne w tej ciszy. Będę po twojej stronie, John. Puls drgający pod opuszkami palców przez ułamek sekundy, tylko po to, żeby za chwilę zniknąć.

John otwiera oczy.
Światło, które wpada przez okno jest szare, słabe i przygnębiające. Nie warte zachodu. Myśli, że jest poranek, ale równie dobrze może to być już wieczór.
- Jest południe, John – słyszy niespodziewanie, gdzieś z prawej strony.
- Skąd... - zaczyna, ale przerywa mu widok ręki trzymającej szklankę wody.
John zabiłby za szklankę wody.
Próbuje usiąść, ale ból głowy, który nasila się wraz z tym ruchem, sprawia, że zaraz kładzie się z powrotem. Kiedy po chwili podejmuje drugą próbę, na karku czuje już chłodną dłoń, a ktoś jednocześnie wciska mu do ręki szklankę.
- Sherlock – mówi, zanim bierze pierwszy łyk. To nie mógłby być nikt inny, ale John i tak chce się upewnić. Znudzone westchnienie, które słyszy w odpowiedzi całkowicie mu wystarcza i już po chwili szklanka jest pusta, a on jakby bardziej obecny. - Chyba trochę przesadziłem – dodaje przepraszającym tonem, gdy obraca w końcu głowę w kierunku przyjaciela.
Sherlock nie odpowiada, ale patrzy mu prosto w oczy i zdaje się obserwować. John odkrywa, że chociaż był poddawany temu procesowi już dziesiątki razy, jeszcze nie zdążył się przyzwyczaić. Wzdryga się i jakby zapada w sobie.
- Przestań – mówią jednocześnie.
Na chwilę zapada cisza, ale kiedy znów podnoszą na siebie wzrok, wszystko zdaje się wracać do normy. Sherlock uśmiecha się z ironią, a John z zażenowaniem.
- Mam powód, żeby już nigdy nie wychodzić z tego pokoju? – pyta, oddając szklankę Sherlockowi i wzrokiem prosząc o więcej.
- Było ciemno, a inni w podobnym stanie, więc jesteś bezpieczny – odpowiada ten zupełnie poważnie, chwytając szklankę i idąc z nią do łazienki. Słychać dźwięk odkręcanego kranu oraz płynącej wody. Kiedy wraca z napełnionym naczyniem, po czym podaje je Johnowi, ten odbiera je z autentycznym zdziwieniem wypisanym na twarzy.
- Dajesz mi do picia wodę z kranu? – pyta, udając urażony ton i jednocześnie wypijając połowę jednym łykiem.
- John, piłeś wczoraj o wiele gorsze rzeczy, a twój żołądek to zniósł. Myślę, że przeżyjesz.
- Pewnie tak – odpowiada trochę nieobecnie, wolną ręką pocierając nieprzyjemny zarost na policzku. Gdy bierze ostatni łyk odstawia szklankę (w duchu obiecuje sobie, że następnym razem najpierw zapyta, a dopiero potem zacznie pić coś, co poda mu Sherlock) na stolik przy łóżku, patrzy na siebie krytycznie. Wczorajsze ubranie jest pogniecione i nieświeże, a on dodatkowo cały czas czuje na sobie uważny wzrok przyjaciela. – Muszę się umyć i przebrać – oświadcza, starając się żeby jego głos brzmiał pewnie.
- Muszę się z tobą zgodzić.
John patrzy wtedy na Sherlocka i stwierdza, że ten jest już jak zwykle nienagannie ubrany. Nic nie wskazuje na to, że to z nim był wczoraj w mieście. - A dlaczego tobie nic nie jest? – pyta podejrzliwie, stawiając stopy na podłodze i mierząc go ciekawskim wzrokiem. Kiedy staje na nogi tylko przez chwilę ma problemy ze złapaniem równowagi.
- Ponieważ ja, John, w przeciwieństwie do ciebie wiem kiedy przestać - stwierdza Sherlock tonem nauczyciela tłumaczącego coś wyjątkowo opornemu uczniowi. John patrzy w tym momencie na jego twarz i przez chwilę żałuje, że tak dobrze zna detektywa. Inni mogliby przeoczyć to nieznacznie wykrzywienie ust, czy rozbawienie czające się w oczach obserwujących jego wysiłki, ale nie John. I Sherlock bardzo dobrze o tym wie. Drań.
- Piłeś razem ze mną...
- Byłeś zbyt zajęty swoją szklanką. Myślę, że mogłeś przegapić kilka spraw.

John postanawia ostatecznie go zignorować i skupić się na szukaniu swojego ręcznika. Gdy w końcu znajduje go w szafie (w miejscu, w którym na pewno go nie zostawił), wybiera jeszcze tylko ubrania na zmianę i nie oglądając się już więcej na Sherlocka, idzie szybko do łazienki. Pod prysznicem siedzi tak długo, że woda stopniowo z gorącej zmienia się w ciepłą, a później zimną. Jednak gdy osusza się ręcznikiem, jest już całkowicie obudzony. Mimo że dzień nie zaczął się najlepiej, a on nie czuje się do końca dobrze, nie żałuje poprzedniego wieczoru. Odkąd znaleźli się w Brugii, czuł się jak w klatce. Już dawno nie pił alkoholu tylko po to, żeby się upić. Już dawno, aż tak nie chciał chociaż na chwilę zapomnieć.
Tak naprawdę chciałby spędzić resztę dnia w pokoju, ale dobrze wie, że to nie wchodzi w grę. Sherlock bez zagadki, czy jakiegokolwiek zajęcia jest zapowiedzią katastrofy i John równie dobrze może spróbować odpocząć, chodząc po mieście. Kiedy wychodzi z łazienki bez zarostu i śladów poprzedniego dnia, w świeżym ubraniu, czuje, że jest w stanie wytrzymać ten dzień.
- Musimy zdobyć przewodnik turystyczny – oświadcza Sherlockowi od progu, starając się brzmieć przekonująco. Odpowiada mu twarz bez wyrazu i odrobina zdziwienia w oczach. – Mapa, którą masz, nie wystarczy. Potrzebujemy czegoś z faktami, datami, ciekawostkami... - kontynuuje uparcie i przestaje mówić dopiero gdy obojętność Sherlocka zmienia się w niechęć.
– Nieważne – kończy, rzucając brudne ubrania obok szafy. Podchodzi do drzwi. – Zapytam w recepcji.
Zanim zamyka za sobą drzwi, słyszy jeszcze prychnięcie.

W recepcji wita go tradycyjnie uśmiechnięta Marie, a kiedy John pyta o przewodnik jej uśmiech jeszcze się poszerza. Jest tak zaraźliwy, że John nie może się powstrzymać od odpowiedzenia tym samym. Kobieta szuka przez chwilę w biurku, po czym proponuje mu średniej wielkości książeczkę.
- Ostrzegam jednak, że to nie najlepsza pora na zwiedzanie – mówi mu, kiedy ten przegląda pobieżnie pierwsze strony. – Najlepiej zacząć wcześnie rano. O tej porze wszędzie jest pełno turystów. I do tego po mieście kręci się ekipa filmowa.
- Trochę dzisiaj zaspałem – odpowiada, nie wiedząc dlaczego właściwie odczuwa potrzebę, żeby się tłumaczyć. – Może jutro zaczniemy z kolegą o odpowiedniej porze – kończy, zamykając przewodnik i szukając w kieszeni drobnych, żeby za niego zapłacić.
- Proszę czasem nie szukać pieniędzy – przerywa mu, kręcąc głową. – Mamy zawsze kilka egzemplarzy dla naszych gości.
John odkrywa, że nie ma przy sobie nic, co przypominałoby walutę, dlatego nawet nie śmie protestować.
- Dziękuję i miłego dnia – żegna się jeszcze i już jest jedną nogą na schodach prowadzących na piętro, kiedy kobieta całkowicie go zaskakuje.
- Panie Blakely?
- Nie – zaprzecza automatycznie, zanim jest w stanie ugryźć się w język. – Tak – poprawia zaraz, zdecydowanym tonem, próbując zakłopotanym uśmiechem załagodzić sprawę. – Tak, to ja. Coś się stało? – pyta, czując się jak ostatni idiota.
Kobieta marszczy brwi, ale komentarz najwyraźniej postanawia zachować dla siebie.
- Zupełnie zapomniałam – wyjaśnia spokojnie. - Jest wiadomość dla pana. Ktoś dzwonił wczoraj wieczorem, kiedy pana i pana Cranhama jeszcze nie było. – Wyciąga do niego rękę z kopertą, i albo mu się tylko zdaje, albo przy ostatnich słowach uśmiecha się tajemniczo.
- Och. Dziękuję – wydusza z siebie, machając niezdarnie kopertą, idąc w końcu do pokoju. Nie wchodzi jednak do niego. Najciszej jak może, mija znajome drzwi i idzie na koniec korytarza. Gdy opiera się ciężko o ścianę, z bijącym ciężko sercem, rozrywa kopertę.
Zamyka oczy i myśli: Moriaty.
Ale kiedy w końcu zbiera się na odwagę, żeby przeczytać zawartość, zalewa go fala ulgi.
Mycroft, to tylko Mycroft.

„Kiedy byliśmy tu ostatnio, podobały mu się łabędzie. MH”

John nigdy nie spodziewał się, że ucieszy go wiadomość od brata Sherlocka i chociaż ta jest absurdalna i niezrozumiała, a wysyłanie jej wydaje mu się być niepotrzebnym ryzykiem, wie że Mycroft nie robi niczego bez powodu. Skrupulatnie składa kopertę, po czym chowa ją do kieszeni spodni. Próbuje myśleć o małym chłopcu z burzą loków karmiącym łabędzie, ale wyobraźnia go zawodzi. Bierze głęboki oddech i odpycha się od ściany.
Wie, że Sherlock widzi wszystko, więc czeka jeszcze chwilę aż puls wróci mu do normy. Kiedy wchodzi do pokoju jest już spokojny, a na twarzy ma uśmiech.
- Czas na zwiedzanie – oznajmia wprost, aż zbyt dobrze wiedząc ile czasu zajmuje zmuszenie detektywa do czegoś, na co nie ma ochoty.
Ale Sherlock stoi już przy oknie, jest kompletnie ubrany i właśnie zawija szal. John nie potrafi rozszyfrować jego twarzy, a w odpowiedzi słyszy tylko zagadkowe:
- Nie traćmy go zatem.



Kiedy przeglądał przewodnik, planował być rozsądny i nieustępliwy, ale już w pięć minut po opuszczeniu hotelu jest raczej zmęczony. Irytuje go obecność turystów oraz wiatr drażniący jego odsłoniętą szyję. Jeśli John ma być szczery, nigdy nie był wielkim fanem zwiedzania i chociaż w Brugii znalazłoby się kilka miejsc, które w innych okolicznościach zobaczyłby z ciekawością, to teraz nie ma na to wcale ochoty. Ochoty ani energii. Kiedy jednak zerka na Sherlocka i widzi jego wyraźne zniecierpliwienie, postanawia siedzieć cicho i zacisnąć zęby. Niech chociaż przez chwilę zajmie się czymś innym niż obmyślanie jakiegoś szalonego (znając Sherlocka, również niebezpiecznego) planu pokonania Moriarty’ego. Nawet jeśli tym zajęciem ma być obrażanie Johna przez całe popołudnie.
- Sherlock, co myślisz o tym, żeby dzisiaj skupić się tylko na jednym miejscu – sugeruje niepewnie, czując zbliżającą się falę drwin.
- Szybko się poddałeś – kwituje Sherlock, sprawdzając zegarek. – Zwiedzamy już kwadrans.
- Dobrze wiesz, że nie jestem dzisiaj w najlepszej formie – mamrocze obrażonym tonem.
- W nienajlepszej formie – powtarza z prawie-uśmiechem, który jakimś sposobem łagodzi drwinę.
John, widząc ten uśmiech, postanawia, że nie da Sherlockowi tej satysfakcji, i nie będzie się kłócić. Zamiast tego, ponownie wbija wzrok w przewodnik i umieszczoną tam mapę.
- Skoro i tak idziemy w kierunku Rynku, możemy spróbować wejść na Belfort. – proponuje po chwili. Chce żeby jego głos brzmiał stanowczo, lecz jak to zwykle dzieje się w pobliżu Sherlocka, nic z tego nie wychodzi. – To dzwonnica – kontynuuje już pewniej. – Trzeba pokonać sporo schodów, ale podobno warto. Trzysta sześćdziesiąt sześć stopni...
- Dlaczego chcesz próbować tam wejść? – przerywa Sherlock. John już otwiera usta, żeby zaprotestować, ale ten powstrzymuje go spojrzeniem. – Planujesz pokonać połowę, a potem się cofnąć?
- Przecież dobrze wiesz, co miałem na myśli...
- Nieważne – przerywa mu. – Co tam właściwie jest? Na samej górze? – drąży znudzonym głosem, nawet nie udając, że odpowiedź go interesuje.
- Widok! – odparowuje zirytowany i gniewnie zwija przewodnik w rulonik. Bezwiednie przyspiesza kroku.
Sherlock reaguje na to niepokojąco intensywnym spojrzeniem i nieznacznym zmarszczeniem brwi. Bez najmniejszego wysiłku zrównuje z nim krok.
- Pozwolisz zatem, żebym poprzestał na bardziej przyziemnym widoku? – pyta po chwili całkiem poważnie. – Trochę wyżej od twojej głowy, ale zdecydowanie niżej od celu naszej małej wycieczki – kończy złośliwie, patrząc na niego z góry.
- Jak chcesz – odpowiada szorstko, coraz bardziej zmęczony całą tą rozmową. Jest nagle pewny, że nawet zostanie z Sherlockiem na cały dzień w pokoju, nie byłoby gorsze od tego. W jego prywatnej skali Humorów Holmesa, gdzie 1 oznacza irytację, a 10 piekło, dotarli właśnie do 7. W Londynie założyłby po prostu kurtkę i przeczekał najgorsze z dala od źródła. Tutaj nie ma gdzie uciec. Tutaj nie może uciec – przypomina sobie po raz kolejny i wzdycha.
Milczą, kiedy brukowana uliczka doprowadza ich w końcu na rynek. Turystów przybywa i robi się nieprzyjemnie tłoczno, a John uświadamia sobie, że Marie miała rację.
– To nie powinno długo zająć – mówi, kiedy zatrzymują się pod górującą nad placem dzwonnicą. - Poczekaj tu na mnie – dodaje po chwili zastanowienia, patrząc podejrzliwie na detektywa.
- A gdzie miałbym iść? – kpi po raz kolejny, po czym rozsiada się na pobliskiej ławce i opuszcza leniwie powieki.
John na ten widok przewraca oczami i bez słowa idzie do kasy biletowej. Po drodze jeszcze kilka razy zerka na przyjaciela przez ramię.
- Pięć euro za wejście – słyszy znudzony głos mężczyzny sprzedającego bilety. Turysta stojący przed Johnem w kolejce najwyraźniej próbował bezskutecznie pozbyć się drobnych, bo chowa z powrotem do kieszeni mały stosik monet i mamrocze z irytacją pod nosem ‘to tylko dziesięć centów’. Po chwili, zrezygnowany wyjmuje banknot i podaje go sprzedawcy. Ten, nie zmieniając ani na chwilę wyrazu twarzy, wydaje mu resztę.
- Mam nadzieje, że podoba się panu praca – cedzi jeszcze mężczyzna zanim odchodzi od kasy, a John czuje, że nie może powstrzymać uśmiechu.
Wędrówka po schodach zabiera sporo czasu i energii, a John po raz kolejny zastanawia się nad przyczyną bólu w nodze. Właśnie pokonał ponad sto stopni i nie czuje nic. A co stałoby się gdyby odebrać mu Sherlocka i pozwolić żyć własnym życiem? Jest dziwnie pewny, że ból by powrócił. Pytanie tylko, po jakim czasie. Na tę myśl potrząsa głową i zaciska wargi. Postanawia skupić się na liczeniu stopni. Z każdej strony otaczają go turyści, a schody są wręcz klaustrofobicznie wąskie. Kiedy w końcu schody się kończą i dociera na samą górę, musi przez chwilę poczekać aż odzyska oddech. Jest zawstydzony tym, jak jego kondycja pogorszyła się od czasu powrotu z Afganistanu.
Widok, który roztacza się z wieży, trochę go przytłacza. Nie ma lęku wysokości, ale i tak jest coś niepokojącego w obserwowania miasta z takiej odległości. Widzi plątaninę wąskich uliczek i sieć kanałów, stare kamienice i spowijającą je mgłę. Widzi ludzi, których zdaje się oddzielać od niego znacznie więcej niż tylko trzysta sześćdziesiąt sześć stopni. Przez ułamek sekundy zastanawia się nad tym, czy uda mu się opuścić to miasto. Z całych sił zaciska powieki i bierze jeden głęboki wdech.
- Lęk wysokości? – słyszy męski głos z lewej strony. Otwiera oczy i obraca się w jego kierunku, automatycznie kręcąc głową. Głos należy do bardzo niskiego bruneta, który nagle wydaje mu się niepokojąco znajomy.
- Trudno zapomnieć karła? – pyta z amerykańskim akcentem i szyderstwem w głosie. – Nawet w twoim stanie – dodaje.
- Skąd?... – pyta John marszcząc brwi i starając się wygrzebać jego twarz z pamięci. Połączyć z sytuacją i nazwiskiem. Bezskutecznie.
- Można powiedzieć, że piliśmy wczoraj chwilę razem – odpowiada uśmiechając się złośliwie. – A raczej ty piłeś.
John jeszcze przez chwilę patrzy na niego uważnie i nagle przypomina sobie – Och. - Nie szczegóły, ale coś bardziej jak wspomnienie snu. Sherlock gdzieś zniknął, a on nie wiedział gdzie szukać.
- Będzie wojna – wypowiada głucho słowa, które nie należą do niego. Czuje, że pożyczył je na chwilę, a teraz wracają do właściciela. Karzeł przestaje się uśmiechać i patrzy na niego z wyrzutem.
- Akurat tego nie musiałeś pamiętać – mówi, kręcąc głową.
- Ale jaka wojna? – pyta John bezradnie.
Mężczyzna najwyraźniej postanawia zignorować jego pytanie, bo milczy przez chwilę, a kiedy już się odzywa, jest przy innym temacie.
- Znalazłeś swojego przyjaciela? – pyta poważnie. - Pozwól, że zacytuję: jest wysoki i ma loki i może cię obrazić.
- Tak, znalazłem – odpowiada czując rumieniec wstydu, obiecując sobie w duchu, że już nigdy nie tknie alkoholu.
- To gdzie teraz jest?
- On... Na dole – wydusza z siebie w końcu i jednocześnie postanawia odszukać wzrokiem Sherlocka. Pomięta ławkę, na której widział go po raz ostatni i właśnie tam kieruje spojrzenie. Nawet macha kilka razy ręką, zanim dociera do niego, że nie ma to najmniejszego sensu. Ale nagle, kiedy wytęża wzrok dostrzega, że Sherlock nie jest już sam. Najwyraźniej, przez czas kiedy Johna nie było, ktoś dosiadł się do niego. Widok Sherlocka rozmawiającego z kimś nieznajomym niespodziewanie wywołuje u niego strach.
Jak najszybciej chce zejść na dół, ale przypomina sobie o mężczyźnie, który stoi obok niego. Nie może teraz po prostu pobiec. Czuje na sobie jego uważny wzrok i postanawia wziąć się w garść. To, że Sherlock z kimś rozmawia nic nie znaczy. To, że nieodpowiedzialny i znudzony Sherlo...
- Coś się stało? - pyta nieznajomy, przerywając mu bycie Spokojnym i Rozsądnym.
- Nie – zaczyna bez przekonania. - To znaczy, chyba jednak trochę boję się wysokości – kończy niezdarnie.
John czuje, że nie wytrzyma dłużej tej niepewności. Musi zobaczyć, z kim rozmawia Sherlock.
- Przepraszam, ale muszę już iść – mówi, starając się być spokojny. – Miło było cię poznać.
- Mnie też.
- Przepraszam, że cię nie rozpoznałem od razu... - dodaje po chwili wahania. – Ale sam rozumiesz...
- Gdybym był tak pijany jak ty wczoraj, też miałbym z tym problemy. Właściwie, dziwię się, co robisz w takim miejscu, o tak wczesnej godzinie...
- Proszę mi wierzyć. Ja też – odpowiada jeszcze szczerze i szybko ściska jego dłoń.

Po chwili zaczyna zbiegać po schodach i jest już w połowie drogi w dół, kiedy dociera do niego, że nie wie właściwie jak nazywa się Amerykanin. Jednak nawet nie myśli o tym, żeby zawrócić.
Nie wie czego się spodziewał, ale kiedy pokonuje ostatnie stopnie i wychodzi na rynek (czeka jeszcze chwilę, żeby uspokoić oddech i ukryć fakt, że biegł), widzi że Sherlock jest znów zupełnie sam. Siedzi na tej samej ławce i patrzy na niego z zainteresowaniem.
- Śpieszyłeś się, John.
- Kto to był? Z kim rozmawiałeś? – pyta, podchodząc do niego odrobinę zbyt szybko. Sherlock widzi to i przechyla nieznacznie głowę.
- Obserwowałeś mnie?
- Nie. Oczywiście, że nie – zaprzecza pośpiesznie. - Po prostu chciałem...
- I jak widok? – przerywa mu niespodziewanie, zmieniając temat.
John ledwo powstrzymuje jęk frustracji i zaciska pięści.
- To nie jest śmieszne. Z kim...
- Turysta pytał mnie o drogę do czegoś bardzo nudnego i starego – zaczyna wyjaśniać mu znudzonym tonem. Cały czas patrzy mu w oczy. - Oczywiście, nie potrafiłem mu pomóc. Przy okazji wyjaśniłem bezcelowość wybierania się na zwiedzanie miasta bez odpowiedniego przygotowania.
- Przestań. – John nie potrafi tego wyjaśnić, ale z jakiegoś powodu nie wierzy w ani jedno jego słowo. – Kto to był?
- John. Ledwo łapiesz oddech i jesteś niepokojąco czerwony na twarzy. Biegłeś. Dostrzegłeś, że z kimś rozmawiałem pomimo dużej odległości, a więc musiałeś uważnie mnie obserwować. Rozmowa nie trwała dłużej niż trzydzieści sekund, więc jeśli założyć, że zacząłeś schodzić od razu, powinieneś dotrzeć tu wcześniej. Coś cię zatrzymało, John?
- Znajomy. Tak jakby – tłumaczy się automatycznie, ale zaraz uświadamia, do czego dąży Sherlock. – Nie zmieniaj tematu.
- Nie zmieniam. Po prostu tamten zakończyłem i wybrałem nowy. Rozmawiałem z turystą. Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć.
- Sherlock... - próbuje bezradnie.
- To gdzie teraz idziemy, przewodniku? – przerywa mu nonszalancko, podnosząc się z ławki i stając przed Johnem. Góruje nad nim i ten bezwiednie przełyka ślinę. Temat został oficjalnie uznany za zamknięty.
- Muzeum... – odpowiada bez chwili wahania, wiedząc, że Sherlock będzie protestował. To, co słyszy w odpowiedzi tylko utwierdza go w tym, że detektyw najzwyczajniej w świecie kręci.
- W porządku. Prowadź.
- ...belgijskich koronek - dodaje bezlitośnie i z satysfakcją patrzy na to, jak twarz Sherlocka się zmienia. Zaciska wargi i marszczy czoło, ale milczy.


Kiedy, kilka godzin później, znów oddychają chłodnym i czystym powietrzem, a nad sobą mają zachmurzone niebo, obaj potrzebują alkoholu w równym stopniu. John tylko przez chwilę ma wyrzuty sumienia z powodu obietnicy złożonej sobie na dzwonnicy.
- To było... pouczające – mówi niepewnie, chcąc przerwać milczenie, kiedy idą kolejną starą uliczką, szukając najbliższego pubu. – Te... wszystkie koronki – dodaje.
Sherlock zerka na niego z niebezpiecznie uniesionymi brwiami.
- Zawsze ceniłem sobie twoją otwartość na nowości – odpowiada po chwili, uśmiechając się nieznacznie, a John wyraźnie widzi w tym geście próbę pogodzenia się.
- Ale koronki zostawię raczej Belgom – oświadcza, czując, że mimowolnie uśmiecha się w odpowiedzi. Dociera do niego, że są sytuacje, kiedy nie ma sensu kłócić się z Sherlockiem.
- A zatem doradzałeś turyście? – pyta zrezygnowanym tonem.
- Tak – odpowiada po prostu. – A teraz idziemy powtórzyć twój wczorajszy wyczyn? – pyta złośliwie. Kiedy John zaprzecza szybko ruchem głowy, dodaje poważnym głosem:
- Mam nadzieję, że dzisiaj się powstrzymasz. Wiesz, jak nie znoszę być tym rozsądnym.
- Marudzisz – oświadcza John bez przekonania. W odpowiedzi Sherlock prycha i nieznacznie unosi do góry głowę. Odwraca od niego wzrok.
- Ja nigdy nie marudzę.


Okazuje się, że zanim docierają do jakiegoś baru, najpierw zatrzymują się, żeby zjeść pizzę. Pizzeria jest świetlista, czerwona i tandetna. Wyrasta na środku ulicy niczym obiekt nie z tej ziemi.
- Niesamowite – mówi John, patrząc na nią z zaskoczeniem. – Jestem rozdarty między obrzydzeniem dla budynku a dokuczliwym głodem.
Głód zwycięża, a kiedy ponad godzinę później wchodzą do małego pubu, są już najedzeni (przynajmniej John jest, bo Sherlock jak zwykle nic nie zjadł), a pośrednie przyczynianie się do niszczenia architektury miasta, ciąży mu mniej niż grube ciasto i nadmiar grzybów. Zajmują wolny stolik w pobliżu baru, po czym John rozgląda się dookoła z ciekawością.
Sherlock nawet nie zdejmuje płaszcza i zaczyna tylko bębnić palcami w stół.
- Nudzę się.
- Zaczyna się – wzdycha przewracając oczami. Sherlock oczywiście nie byłby sobą, gdyby tego nie usłyszał.
- Co się zaczyna? – pyta kierując na niego, wyrażający autentyczne zainteresowanie wzrok.
- Nudzę się – powtarza, przedrzeźniając go. – Postrzelałbym, rozwiązałbym zagadkę, obejrzałbym zwłoki...– kontynuuje uśmiechając się złośliwie.
- John, chyba pamiętasz, co mówiłem ci o sarkazmie. Poza tym, co jest złego w zwłokach?
Ten kręci z niedowierzaniem głową i postanawia przemilczeć tę kwestię. – Czego chcesz się napić? – pyta zamiast tego, błagając w duchu, żeby Sherlock, chociaż raz wybrał coś zwyczajnego. Sherlock najwyraźniej dostrzega to, bo po chwili zastanowienia mówi bez przekonania:
- Napiję się tego, co ty.
- Dobrze – odpowiada z wyraźną ulgą w głosie. – Zaraz wracam. - Gdyby miał wybór, John nie godziłby się na bawienie w kelnera, ale wyobrażenie Sherlocka przy barze, wśród zwykłych ludzi, karze mu siedzieć cicho. Już ma wstawać, kiedy przy barze dostrzega śliczną blondynkę. Jest drobna, wręcz krucha, ale przewrotny uśmiech sugeruje, że pierwsze wrażenie może być mylne.
- Tylko na nią popatrz... - wymyka mu się z usta zanim uświadamia sobie, z kim siedzi przy stoliku.
Sherlock zaskakująco szybko podąża za jego wzrokiem i ostentacyjnie obraca się w kierunku baru. John łapie go szybko za ramię i odwraca twarzą do siebie.
- Gapisz się!
- Ja nie...
- Przestań.
- Spokojnie, John. Wyjaśnij mi tylko, co ma znaczyć twoje dziwne zachowanie. Czyżbyś chciał zaprosić tę dziewczynę na... jak ty to mówisz? – pyta, teatralnie przymykając oczy i udając, że szuka właściwego słowa. - Ach, już pamiętam. Na randkę.
- Dosyć. Idę coś zamówić – przerywa mu z irytacją.
- Lepiej uważaj – słyszy jeszcze, zanim odchodzi od stolika.
John podchodzi do baru i zatrzymuje się tuż przy dziewczynie. Szybko zamawia dwa piwa, po czym bierze głęboki wdech i próbuje ją zagadnąć. Nie jest do końca pewny, dlaczego właściwie to robi. Jest śliczna, owszem, ale tak naprawdę nie do końca w jego typie. Jest świadomy, że gdyby nie docinki Sherlocka, nawet nie próbowałby poderwać całkiem obcej dziewczyny w nieznanym mieście.
- Mówisz po angielsku? – zaczyna, w pełni czując niedorzeczność tego pytania.
- Nie – odpowiada (oczywiście po angielsku), obracając w jego kierunku głowę na ułamek sekundy. Kiedy znów się odwraca, jej włosy częściowo zasłaniają mu widok, ale i tak dostrzega niewielki ironiczny uśmiech.
- Mówisz. Wszyscy mówią po angielsku – odpowiada, zanim zdąży się ugryźć w język. Nie do końca wiedząc nawet, skąd tak idiotyczne słowa wzięły się w jego głowie. Jedno jest pewne: skądkolwiek się wzięły, to z jego ust wyszły i to jego szanse spadły właśnie do zera.
Dziewczyna dosłownie mrozi go wzrokiem, a potem odwraca i nie zaszczyca więcej nawet spojrzeniem. Kiedy barman podaje mu w końcu piwo, John płaci pośpiesznie, po czym zanosi je do stolika. Sherlock, który najwyraźniej cały czas uważnie go obserwował, krzywi się na widok piwa. Ale nawet to, nie jest w stanie zrekompensować wstydu, jaki czuje John.
- Zostałeś odrzucony, John?
- To trochę duże słowo, nie sądzisz? – mamrocze, biorąc duży łyk piwa, patrząc wszędzie, byle nie na Sherlocka. Słowa, które słyszy w odpowiedzi sprawiają, że prawie się krztusi.
- Po prostu nie oceniłeś jej właściwie. Tłumaczyłem ci ten proces tyle razy. Obserwuj, a potem wyciągaj wnioski.
John zakrywa usta dłonią i kaszle kilka razy, ściągając na siebie wzrok ludzi siedzących najbliżej. Czuje, że jest czerwony na twarzy. Sherlock mówi to wszystko rzeczowym tonem, poważnie i jak człowiek z doświadczeniem, ale John ma dziwne wrażenie, że nie do końca właściwie wie o czym właściwie. Czuje, że zbliża się poważna rozmowa. Jak tłumaczenie znaczenia słowa „randka”, czy etykietki „Sherlock, pod żadnym pozorem tego nie dotykaj” przyklejonej do słoika z dżemem w lodówce.
- Ale zawsze odnosiło się do kobiet w stanie rozkładu. Z narzędziami zbrodni wystającymi z różnych części ciała – zaczyna ostrożnie.
- Zasady są te same – odpowiada, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że rozmawiamy teraz o podrywaniu? – pyta, oczekując zdziwienia i pogardy. Zamiast tego, otrzymuje poważną minę i kolejną wyprowadzającą z równowagi odpowiedź.
- Oczywiście.
- Chcesz powiedzieć, że użyjesz dedukcji, żeby poderwać dziewczynę?
- Nie bądź niedorzeczny. Mówię tylko, że to jest możliwe. Nie będę tracić czasu na coś tak przyziemnego. Dla mnie naj...
- Wiem. Najważniejsza jest praca – przerywa mu pośpiesznie, nagle marząc o zobaczeniu Sherlocka próbującego uwieść dziewczynę - Ale potraktuj to jak eksperyment... Potrzebujesz dowodów – przekonuje go ostrożnie, czując, że jeszcze chwila i nie powstrzyma szalonego uśmiechu.
- Dobrze – odpowiada niespodziewanie Sherlock, ani na chwilę nie zmieniając wyrazu twarzy.
- Dobrze? – powtarza z niedowierzaniem.
Sherlock ignoruje go i podnosi się elegancko z krzesła. Nie wygładza ubrania, nie poprawia włosów. Nawet nie zdejmuje płaszcza. Nie wykonuje żadnej z tych niedorzecznych czynności, które zazwyczaj poprzedzają próby oczarowania w wykonaniu innych mężczyzn. Bez pośpiechu podchodzi do dziewczyny, a John z całych sił wytęża słuch, żeby wyłapać chociaż część rozmowy. Dzieli go od nich spory kawałek, ale akurat trwa krótka przerwa między jedną piosenką, a drugą, więc słyszy:
- Przepraszam, jaki mamy czas? U mnie dochodzi dziewiąta, a u pani? – Sherlock pyta niespodziewanie zyskując przelotne, wyrażające dezorientację spojrzenie.
- Przecież już zna pan czas.
- Znam mój czas.
- Próbujesz być śmieszny? – teraz skupia na nim całą uwagę, ale przez jej twarz przebiega irytacja. Kiedy zaczyna się następna piosenka i zagłusza rozmowę, John przeklina w duchu. Z rosnącym zdziwieniem obserwuje, jak irytacja dziewczyny stopniowo zmienia się w ciekawość, a na koniec w rozbawienie. Rozmawiają tylko chwilę, ale kiedy dziewczyna kończy zawartość szklanki i zbiera się do wyjścia, rzuca niespodziewanie przez ramię wizytówkę. Odwraca się jeszcze na ułamek sekundy i uśmiecha do Sherlocka. Kiedy w końcu wychodzi, ten podnosi od niechcenia kawałek papieru z podłogi, po czym wraca do stolika.
John próbuje zobaczyć wizytówkę, ale Sherlock wyrywa mu ją z rąk zanim jest w stanie przeczytać cokolwiek poza „Chloë”.
- Co ty wyprawiasz? – pyta z zaskoczeniem, kiedy Sherlock nagle zaczyna drzeć wizytówkę na kawałki.
- John, to był pokaz służący wyłącznie celom naukowym. Zabrałbyś dowód z miejsca zbrodni?
John czuje, że opadła mu szczęka i nie do końca wie, co powiedzieć.
- To nie ma... Co?
- Pytam czy zabrałbyś... - powtarza Sherlock poważnie.
- Przestań. Nieważne. Opowiadaj – przerywa mu w końcu. - Jak to zrobiłeś?
- Tak jak mówiłem, zastosowałem sztukę dedukcji – oświadcza mu, jakby to było coś oczywistego. - Zresztą, zapewniam cię John, że to nie dziewczyna dla ciebie – kończy nie patrząc na niego, wyraźnie zażenowany obrotem jaki przybrała ta rozmowa.
- A to dlaczego? – pyta odrobinę urażony.
- Poza tym, że jest aktorką i gra w jakimś pretensjonalnym dziele kręconym nieopodal, w wolnym czasie sprzedaje narkotyki obsadzie – wyjaśnia na jednym oddechu, po czym patrzy mu w oczy czekając najwyraźniej na jakąś reakcję.
- Och – wydusza z siebie John.
- Muszę się z tobą zgodzić.
- A ja muszę iść po jeszcze jedno piwo. Chcesz... - zaczyna, ale nie kończy na widok nietkniętego piwa Sherlocka i wyrazu jego twarzy. - W porządku – podnosi do góry ręce w geście kapitulacji. – Wybierz cokolwiek.
- I tak Mycroft płaci – mówią jednocześnie, uśmiechając niedorzecznie.


Kiedy wracają później tego wieczoru do hotelu, obaj trzymają się pewnie na nogach. Obaj mają też jednak wyjątkowo dobry humor. John z zaskoczeniem obserwuje Sherlocka. Jest rozluźniony i senny, i wygląda kilka lat młodziej. Gdzieś zniknęła surowość z linii jego ust oraz sztywność w linii ramion. Gdy otwierają drzwi do pokoju, uderza ich panująca w nim cisza, która w połączeniu z odrobinę zbyt dusznym powietrzem działa dziwnie uspokajająco. Co może się im stać w tym małym, zapomnianym pokoju na końcu świata?
Przebierają się pospiesznie i kładą do łóżek. Obaj zasypiają w momencie, w którym życzą sobie dobrej nocy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Nie 18:30, 04 Mar 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicodinka
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 802
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Taka planeta Ziemia...Może słyszałeś?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:16, 04 Mar 2012    Temat postu:

Śliczny fick, tylko szkoda że nieskończony...
Planujesz kontynuację?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:29, 04 Mar 2012    Temat postu:

Dziękuję za skomentowanie kilku moich fików. Miło mi
I na pewno planuje kontynuację tego fika. Zrobiłam sobie od niego małą przerwę, ale teraz powoli piszę następne rozdziały


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicodinka
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 802
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Taka planeta Ziemia...Może słyszałeś?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:54, 04 Mar 2012    Temat postu:

Hurra!!
Czekam z niecierpliwością


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:37, 10 Kwi 2012    Temat postu:

Oj, minęło trochę czasu od ostatniego rozdziału. Nie obiecuje, że kolejne części powstaną szybciej, ale na pewno nadal mam zamiar doprowadzić ten tekst do końca Każdemu, kto jeszcze w ogóle czyta tego fika, życzę miłego czytania! Za pomoc, jak zwykle, dziękuję V

Komentarze mile widziane…




5.
- Wiedziałeś, że Belgowie dwukrotnie udzielali schronienia angielskim królom skazanym na śmierć?

John zadaje to pytanie odrobinę zachrypniętym głosem, zaciskając jednocześnie zmarznięte palce na wyraźnie podniszczonych już stronach przewodnika i zerkając ukradkiem na Sherlocka. Ta informacja nie poprawia mu specjalnie humoru, nie ma też dla niego większego znaczenia. To tylko kolejna z rzuconych od niechcenia uwag, mających na celu zmuszenie Sherlocka do jakiejkolwiek reakcji. Ponieważ od momentu, kiedy wstali rano i zjedli śniadanie oraz opuścili hotel – to już trzy godziny – nie wypowiedział więcej niż dziesięć słów. Przytakuje, potwierdza i okazjonalnie mrozi wzrokiem, ale nic więcej. Zupełnie jakby poprzedniego wieczora wyczerpał jakiś limit. I chociaż John zdążył się już przyzwyczaić do właśnie takiego Sherlocka (to z nim mieszka od kilku miesięcy i to jego uważa za swojego najlepszego przyjaciela), to w głębi duszy musi przyznać, że ten „wczorajszy”, rozluźniony i odrobinę bardziej otwarty był miłą odmianą.

Ale aktualnie siedzą w małej drewnianej łódce, gdzie z każdej strony otacza ich woda, wiatr i historia, a za przewodnika służy im książka oraz milczący Belg, który wynajął im łódkę a teraz steruje nią w milczeniu, raz na jakiś czas wskazując tylko coś palcem. John nigdy nie wie, co właściwie mężczyzna pokazuje. Ani razu nie zdążył też na czas znaleźć wskazywanego punktu w przewodniku i w pewnym momencie po prostu się poddał. Za każdym razem kiwa tylko głową w imieniu swoim i Sherlocka, udając, że wie gdzie właściwie się znajdują.
Zimno przeszywa do szpiku kości, ale ostatnie zdanie okazało się zainteresować Sherlocka. Przynajmniej na tyle, że mierzy go ironicznym spojrzeniem i otwiera w końcu usta. Jego głos jest znudzony, a słowa dziwnie pewne:
- Kiedy ostatni raz sprawdzałem, twoja krew była czerwona, a nie błękitna.
John odrywa oczy od mijanej właśnie kamienicy i mruga kilka razy oczami. To więcej niż Sherlock wypowiedział przez cały dzień i nie wie, czy bardziej ma być zdziwiony samym tym faktem, czy treścią zdania. W końcu decyduje się na to drugie:
- A kiedy ostatni raz sprawdzałeś kolor mojej krwi?
- Nie chcesz wiedzieć. – Prawda. – Poza tym słyszałem już tę historię. O karze śmierci, angielskich królach i ucieczce. – Odchrząkuje i owija się szczelniej szalem, jakby dopiero teraz poczuł zimno. - Mycroft i cały ten jego dramatyzm.
Kiedy wypowiada ostatnie słowa, wzdycha teatralnie, a John z trudem powstrzymuje się przed zrobieniem tego samego. Patrzy na Sherlocka. Na to jak siedzi zgarbiony, z kołnierzem płaszcza sięgającym nosa, rękami schowanymi ostentacyjnie do kieszeni oraz nieszczęśliwym spojrzeniem wyglądającym spod zmierzwionej grzywki. Tak, cały ten jego dramatyzm.

Sherlock najwyraźniej uznaje to za zamknięcie tematu, ponieważ zamyka znowu usta i odwraca się od Johna. Pozornie skupia się na mijanych przez nich zabytkach, ale John zna go zbyt dobrze, żeby dać się na to nabrać. Przypomina sobie zatem wiadomość, którą zostawił mu poprzedniego dnia Mycroft i postanawia spróbować czegoś innego:
- A słyszałeś może o obowiązku, który ciąży na Brugii? Dotyczy łabędzi. Najwyraźniej muszą je utrzymywać...
- Tak, na wieczność – dopowiada błyskawicznie Sherlock, odwracając się znów w jego kierunku i po raz pierwszy tego dnia skupiając na nim całą swoją uwagę. Tym razem, w jego oczach poza szarością kryje się odrobina zieleni i Johnowi ten kolor przywodzi niespodziewanie na myśl mech. Albo morze w pochmurny dzień. Albo coś równie niedorzecznego. Otrząsa się zatem błyskawicznie z tej myśli i przypomina dokładnie treść wiadomości Mycrofta.

Kiedy byliśmy tu ostatnio, podobały mu się łabędzie.

A zatem nie kryje się w niej nic niezwykłego? Nie ma żadnej tajemnicy, czy ukrytego znaczenia?
- Znasz tę legendę, prawda John? – kontynuuje Sherlock, przerywając jego rozmyślania i zmuszając by znów spojrzał mu w oczy. – Skąd ten obowiązek?
- Ktoś został zabity. – John podejmuje nie do końca świadomie, a Sherlock przytakuje. – Jego nazwisko miało coś wspólnego z długą szyją, a rodowy herb zawierał łabędzia.
Mija kilka sekund, zanim uzyskuje jakąkolwiek odpowiedź. Kiedy Sherlock w końcu się odzywa, wydaje się być odrobinę bezradny. - Wieczność to bardzo długo – mówi niezupełnie na temat. Nie patrzy już na Johna, a kiedy obraca głowę w innym kierunku, spod szala wydostaje się kawałek jego bladej, smukłej szyi. – Co by powiedział na to Mycroft?

John nie wie, co ma oznaczać ostatnie pytanie i nie jest też pewny, czy chce drążyć ten temat. Nie chce też wiedzieć, co powiedziałby na to Mycroft. Bardzo natomiast chciałby poznać przyczynę, kryjącą się za nagłą zmianą nastroju przyjaciela. Dociera do niego nagle, że wokoło panuje przejmująca cisza i że ich przewodnik rzuca im ukradkowe spojrzenia. Czy on i Sherlock zawsze siedzą tak blisko siebie? Z rozmyślań wyrywa go widok zbliżającego się kamiennego mostu. Bardzo niskiego kamiennego mostu. Belg już nachyla się, żeby uniknąć zderzenia, ale Sherlock patrzy w zupełnie inną stroną. John niewiele myśląc kładzie dłoń na karku Sherlocka i zmusza go do schylenia głowy. Ten, zdziwiony tym niespodziewanym kontaktem, mamrocze coś niezrozumiałego pod nosem. Pomimo ciężaru dłoni Johna na karku, obraca się do niego momentalnie całym ciałem. Kiedy wpływają w końcu pod pomost i na kilka sekund otacza ich półmrok, Johnowi wydaje się, że otacza ich coś więcej. Dźwięki jakie wydaje woda opływająca łódkę, wracają do niego zwielokrotnione, a zimno gromadzone w kamieniach przez wieki przyprawia o gęsią skórkę. Nagle czuje wszystko z niesamowitą ostrością. Ciepło skóry Sherlocka pod palcami, gorąco jego oddechu na twarzy. Czuje też, że ze wszystkich miejsc na ziemi, wszystkich okazji i sytuacji, ta jest najmniej odpowiednia dla myśli które przychodzą mu niespodziewanie do głowy. Serce gubi na chwilę rytm, a oddech przyspiesza, gdy nie do końca świadomie zaczyna zaciskać palce na karku Sherlocka. Gest, z czysto przyjacielskiego, stał się nagle intymny i chociaż wszystko w Johnie krzyczy, żeby się odsunął, nie robi tego. Dopiero kiedy wypływają spod pomostu (to trwało tylko chwilę, dlaczego więc zabrało mu wieczność?), odsuwa się od niego. Dłoń jednak zostaje na swoim miejscu. Sherlock zauważył to wszystko, oczywiście, ale na te kilka sekund postanawia najwyraźniej zachować swoje myśli dla siebie. To musi mieć coś wspólnego z obserwacjami, których nie przerywa się w połowie i eksperymentami, których wyniki są ważniejsze od konsekwencji. To musi być coś logicznego i zimnego. A gdy Sherlock patrzy tak Johnowi w oczy i zdaje się mówić: ani drgnij, zostań tam, gdzie jesteś, nawet o tym nie myśl, milcz, John rozumie go bez słowa.

Łączy ich teraz jego ramię, wyciągnięte pod złym kątem oraz pięć palców, które w innych okolicznościach mogłyby trzymać broń. Łączą ich też konsekwencje źle podjętych decyzji i świadomość, że pewnych rzeczy nie da się już odwrócić.

To dlatego John myśli teraz tylko o jednym. O czymś prostym i osiągalnym. Zwykłym. O tym, żeby Sherlock jeszcze przez chwilę pozostał na wyciągnięcie jego ręki i pozwolił trzymać się w miejscu. Żeby jeszcze przez moment był blisko, teraz i już. A gdy to się dzieje (dopiero za sekundę ruszy do przodu, będzie mówić o stu rzeczach jednocześnie i przeskakiwać dwa stopnie na raz)i John ma swoją chwilę (to jak zatrzymanie czasu, albo odnalezienie zagubionej drogi), marnuje ją. Pozwala jej minąć. Wypuszcza z rąk. Świadomie traci coś, czego istnienia jeszcze chwilę temu nawet nie podejrzewał. Z czymś na kształt fizycznego bólu ostatni raz zaciska palce na skórze Sherlocka. Ciężko cofa dłoń.
Ale Sherlock nie pozwala mu i ręka Johna znajduje się nagle w drugiej. Sherlock z zadziwiającą siłą miażdży dłoń żołnierza w swojej dłoni artysty, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. To zaskakujące uczucie i John nie jest pewny, co o tym myśleć. Robi zatem to, co wydaje mu się być jedynym logicznym wyjściem. Odrywa wzrok od tej dziwnej konstrukcji, jaką tworzy plątanina ich palców, po czym kieruje pytające spojrzenie na jedyną osobę, która powinna w tym momencie znać odpowiedź. I mimo iż John sam nie zna jeszcze pytania, Sherlock nieznacznie zaprzecza głową. Uśmiecha się.
- Wszystko w porządku, John. Zostań.
Zostań? Chociaż obaj siedzą w łódce na środku rzeki? Chociaż, nawet gdyby chciał, to nie miałby się gdzie ruszyć? Ale w jakiś niewytłumaczalny sposób to ma sens, jak wszystko, co Sherlock mówi. Dlatego John rozluźnia się wyraźnie i oddaje uścisk dłoni. Uśmiecha. A kiedy chwilę później ciszę przerywa zakłopotane chrząknięcie przewodnika, robi to, co zawsze w chwili największego stresu. Wybucha śmiechem.

Do końca podróży nie odzywają się już do siebie. Właściwie nawet nie patrzą w swoją stronę. Jednak ich złączone ręce spoczywają przez cały czas na udzie (czasem na zbyt kościstym kolanie, czasem w połach płaszcza) Sherlocka i gest ten, choć początkowo nieco niezdarny i odrobinę nie z tej ziemi, nabiera powoli cech zwyczajności. Wtapia się w tło. Jak ich obce akcenty i nowe ubrania. Przewidywalne decyzje przy porannej kawie. Nudne rozmowy nad lokalnym piwem.
I żaden z nich nie potrafi spojrzeć już na przewodnika, który przestał nawet wskazywać nieokreślone punkty miasta. John po raz pierwszy naprawdę zaczyna zwracać uwagę na mijane miejsca, ale woda w kanale jest tak ciemna i mętna, a otaczające ich mury przygnębiające, że nie ma do tego serca. A wtedy, gdy stracił już właściwie na to nadzieję, dostrzega łabędzie. Bierze głęboki oddech i ściska nieznacznie rękę Sherlocka, zyskując tym jego uwagę. Jednak gdy wskazuje ptaki skinieniem głowy, ten rzuca im tylko przelotne spojrzenie. Nie zmieniając ani na sekundę wyrazu twarzy, wzrusza ramionami. Johnowi nie pozostaje nic innego, jak ukryć zawód za zakłopotanym uśmiechem. Mija kilka minut, zanim Sherlock w końcu odzywa się spokojnym głosem.
- Myślę, że już czas wracać. Bez względu na to, co powiedział ci Mycroft, nie zacznę zaraz karmić łabędzi.
John śmieje się wbrew sobie na tę uwagę, a gdy Sherlock odpowiada mu uśmiechem, czuje, że jest to najciekawszy z widoków, jakie widział tego dnia. Oddycha z ulgą. Najwyraźniej uda mu się uniknąć wymówek i złośliwości. Jego następne pytanie jest tylko formalnością.
- A zatem wiedziałeś?
- Oczywiście.
Sherlock prycha, a John chrząka. – Gdzie właściwie chcesz wracać? – dodaje po chwili odrobinę skołowany. Biorąc pod uwagę fiasko związane z wiadomością od Mycrofta, wciąż nie jest do końca pewny, czy mówi tym samym językiem, co bracia Holmes. - Dokąd?
- Do domu.
Teraz ma już pewność, że coś mu umyka. Jedynym punktem orientacyjnym jest wznosząca się nad miastem wieża Belfort, a jedynym miejscem, do którego mogą teraz wrócić jest hotel. A Sherlock bardzo dobrze o tym wie. – To znaczy? – kontynuuje z nutą irytacji.
- Pomyśl, John. – I wtedy dociera do niego, że jedyny dom jaki mu pozostał, siedzi właśnie przy nim i obserwuje go uważnie. Są w obcym mieście, a jedynym, co wiąże ich z domem, są oni sami. Nie mają telefonów pełnych numerów do bliskich, nie mają ubrań noszących ślady przeszłości, nie mają nawet biletów powrotnych. Spokój, który go ogarnia ma w sobie coś nierealnego.
John kiwa więc tylko głową na znak zgody i obraca nieznacznie twarz, żeby ukryć uśmiech. Jeśli wybór kierunku należy do niego, ma zamiar w pełni z tego skorzystać.



Ostatecznie – kiedy obaj już stoją pewnie na lądzie a John zdążył zapłacić markotnemu Belgowi – decyduje się na dalsze zwiedzanie. Resztę dnia planuje spędzić z Sherlockiem wśród zimnych, ciemnych murów średniowiecznych zabytków. W drodze, pomiędzy kolejnymi kościołami i muzeami, chce łapać nikłe promienie słońca, a na sam koniec zjeść kolację w jakiejś przytulnej restauracji. Nic więcej. Chce wypchać ten dzień po brzegi i skorzystać z każdej sekundy. Skorzystać z tego, że przynajmniej na razie, Sherlock nie protestuje. Wydaje się, że wręcz przeciwnie.

Nie trzymają się już za ręce, ale przez cały czas idą blisko siebie. Obaj nie są przyzwyczajeni do takiej bliskości i wpadają przez to raz na jakiś czas na siebie. Sherlock już dawno powinien zwrócić na to uwagę. Rzucić jakiś zgryźliwy komentarz, ponarzekać. Nie robi jednak tego i przez jedną zaskakującą chwilę, idą złączeni od ramion po grzbiety dłoni, zrównując krok oraz tempo. To dziwne uczucie i zapewne jeszcze dziwniejszy widok, ale żaden z nich zdaje się nie zwracać na to uwagi. Jeśli oni nie potrafią rozpoznać tego, co czują i robią, to jak mógłby rozpoznać ich ktoś inny? To obce miejsce i obcy ludzie. A John - zmarznięty, oszołomiony, wciąż zwyczajny John - przez jedną zdradliwą sekundę, łudzi się nawet, że mogłoby tak zostać. Że ten stan równowagi pomiędzy katastrofą i klęską utrzyma się i jeszcze przez jakiś czas pozostaną niewidzialni. Nie będą musieli wybierać żadnej z dróg. To przyjemne złudzenie i pozwala mu przez jakiś czas utrzymać się. Pomieszać myśli i przytępić zmysły, przepędzić zmartwienia.

Sherlock zdaje się robić wszystko, żeby mu to tylko ułatwić. Kiedy docierają do miejsca, które przewodnik określa jako punkt obowiązkowy, a do którego John nie czuje specjalnego entuzjazmu, Sherlock wyrywa mu książkę z rąk i przez chwilę przebiega niecierpliwie wzrokiem po stronach. Zamyka i z szelestem zwija w rulonik. Chowa do kieszeni obszernego płaszcza. John, widząc nagle w jego oczach znajomy błysk – powiązany z Londynem i tylko Londynem – zatrzymuje go w pół kroku.
- O co chodzi?
- To Bazylika Świętej Krwi, John – odpowiada, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
- I?
- Nie rozumiesz? Krew. Krew Chrystusa. Myślisz, że pozwolą mi ją zbadać?
Ostatnie pytania zadaje chyba już tylko sobie, a John waha się pomiędzy przerażeniem (ponieważ to Sherlock, a on zawsze zdobywa to, czego chce) i rozbawieniem (ponieważ to krew Chrystusa, a jej nie mieli jeszcze w swojej lodówce). I chyba to pierwsze musi odmalowywać się na jego twarzy w większym stopniu, ponieważ Sherlock kręci głową i uśmiecha uspokajająco.
- Żartowałem, John. Spokojnie.
Ten kręci tylko głową z niedowierzaniem. Kiedy Sherlock na sekundę wbija wzrok w nieokreślony punkt, dodaje z rozbawieniem:
– Wiesz, to byłoby w twoim stylu. Zresztą, zawsze możesz zadzwonić do Mycrofta. Na pewno załatwi ci próbkę.
Na te słowa Sherlock wyraźnie powstrzymuje się od śmiechu. Gdy jednak w końcu odzywa się, brzmi całkiem poważnie. – Kiedy tylko to wszystko się skończy, porozmawiam z nim w tej sprawie.

Kiedy tylko to się skończy.

Głos Sherlocka jest tak pewny, że Johna przechodzi zimny dreszcz. Wbija na chwilę wzrok w swoje buty i z trudem zachowuje spokój. Próbuje nie pokazać żadnej z setek myśli, które przebiegają mu teraz przez głowę. Sherlock zdaje się jednak czytać każdą z nich. – Chodźmy - mówi lekkim tonem, chwytając go lekko za ramię i zmuszając do ruszenia z miejsca. – Nie sądziłem, że kiedyś ci to powiem, ale za dużo myślisz.
John prycha w odpowiedzi, ale posłusznie daje się wprowadzić do kościoła.

Kiedy wchodzą do środka, a ich kroki zaczynają odbijać się echem od ścian, milkną. Tak naprawdę John mógłby z zamkniętymi oczami powiedzieć, w jakim budynku się znajduje. Czuje zapach wosku jeszcze zanim widzi świece. Nigdy nie był religijnym człowiekiem. Nie był też w swoim życiu w wielu kościołach, jednak atmosfery, która go otacza nie można pomylić z żadnym innym miejscem. Kiedy idą nawą główną, John, jakby w odruchu dotyka czubkiem palców czoła. Klatki piersiowej. Już chce dotknąć lewego ramienia, kiedy dociera do niego, co właściwie robi. Rozpoznaje ten ruch, chociaż sam nie wie skąd właściwie się wziął. Czując na sobie rozbawiony wzrok Sherlocka pośpiesznie kończy znak krzyża, po czym opuszcza dłonie luźno wzdłuż boków. Czuje się nagle bardzo głupio. Chce wyjść, chociaż nie wie nawet dokąd. Prędzej wyrecytuje Szekspira, niż zacznie się modlić, prawda? Z rozmyślań wyrywa go jednak szept. Gorący oddech tuż przy uchu.
- Siła przyzwyczajenia, John?
- Nie masz pojęcia.

Ostatecznie, niczym rasowi turyści, ustawiają się w kolejce, żeby zobaczyć naczynie z krwią. Wbrew obawom Johna, Sherlock zdaje się jednak być znudzony tym pomysłem i już po kilku minutach, zamiast pytać o to, gdzie można dostać rękawiczki i mikroskop, szarpie Johna za rękaw i wskazuje głową wyjście.
- Dajmy sobie z tym spokój.
John nawet nie myśli o tym, żeby protestować.

Kiedy kolejny przystanek okazuje się być jeszcze gorszy od poprzedniego (przewodnik turystyczny polecał Muzeum Groeninga, kim jest zatem były żołnierz, żeby się temu sprzeciwiać?), John zaczyna dostrzegać w zachowaniu przyjaciela pewną prawidłowość. Wydaje się, że im bardziej niepokojące i pokręcone miejsce zwiedzają, tym bardziej ten jest rozluźniony. Zupełnie jakby czerpał jakąś pokrętną satysfakcję z niepokoju Johna. Tego, że chociaż doktor ewidentnie ma już dość zwiedzania, nadal ślepo upiera się przy swoim. Przez całą drogę – muzeum znajduje się na tyle blisko, że postanawiają pokonać tę trasę pieszo – nie przestaje mówić i wydaje się być niebezpiecznie blisko potrząśnięcia Johnem i powiedzeniem na głos tego, co obaj aż za dobrze wiedzą: To na nic. Jeśli będę chciał zrobić coś głupiego, i tak mnie nie powstrzymasz.
Jednak Sherlock zachowuje to dla siebie, a John nie jest nawet pewny czy chce wiedzieć dlaczego.
Kiedy przekraczają próg muzeum i zostają pochłonięci przez mały tłum turystów, nadal nie ma najlepszego humoru. Spaceruje od obrazu do obrazu, ukradkiem jednak przez cały czas obserwując detektywa. Jest coś podejrzanego w tym jego nagłym entuzjazmie do zwiedzania i boi się, że może to być coś więcej niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Boi się, że Sherlock w rzeczywistości do czegoś zmierza. Krok po kroku usypiając jego czujność, odwracając uwagę od tego, co istotne i wzbudzając podejrzenia w nic nie znaczących sprawach. Coś jak zabawa w ciepło-zimno, ale z ofiarami śmiertelnymi w tle. Ponieważ, we wszystkim – wszystkim - co Sherlock robi jest cel i jeśli w czyimkolwiek szaleństwie kryje się metoda, to będzie to właśnie Sherlock. A to nie wróży dobrze.

Kiedy razem docierają do Sądu Ostatecznego Hieronima Boscha, John, chcąc nie chcąc, musi przez chwilę skupić się na obrazach. Z trudem przełyka ślinę. Przed oczami ma kłębowiska ciał wykrzywionych w bólu zadawanym im przez nieziemskie narzędzia tortur. Wszystkie istoty z najgorszych koszmarów zostały zebrane w jednym miejscu i utrwalone na wieki.
A Sherlock jest tuż przy nim.
Stoją tak ramię w ramię i przez chwilę zdają się być jedynymi osobami w pomieszczaniu. Szum obcych języków i szeptów dochodzi z daleka, jakby innego pomieszczenia. Jakby już tego nie było dość, Sherlock dotyka niespodziewanie jego nadgarstka i zmusza do spojrzenia sobie w oczy. Zniża głos prawie do szeptu.
- John, wierzysz w to?
- W czyściec? – Zabrzmiało to dziwnie poważnie, więc próbuje jeszcze nieudolnie obrócić to w żart: - W wieczne cierpienie, ogień i zgraję diabłów z ich wymyślnymi torturami?
- Nie – Sherlock kręci głową spokojnie. - Miałem raczej na myśli karę za grzechy. Winę i odkupienie.
Jego głos jest poważny i zdaje się, że naprawdę chcę poznać odpowiedź. John zatem zastanawia się przez chwilę. Gdy zaczyna mówić, nawet w swoich uszach brzmi ostrożnie.
- Kiedyś. Kiedy byłem mały i później przez chwilę w Afganistanie. Teraz wierzę raczej w dobre życie. Ale, czego uczą cię w młodości, zostaje na zawsze.
- Ja wierzyłem, kiedy miałem siedem lat.
Teraz John jest już pewien, że Sherlock traktuje ten temat poważnie. Nie patrzy jednak wcale na obrazy. Wbija swój wzrok w Johna, a ten czuje, że wcale mu to nie przeszkadza. Po czasie spędzonym na wypatrywaniu drobnych szczegółów w obrazach, szarość oczu Sherlocka stanowi niemal wytchnienie. Właściwie mógłby nie patrzeć do końca dnia na nic innego. John może, albo zamknąć oczy, albo patrzeć na Sherlocka. Wybiera to drugie. Znajome, bezpieczne i jego.
- A w co wierzysz teraz? – podejmuje po chwili.
- Nie ma żadnego naukowego dowodu na istnienie Boga, jeśli to masz na myśli. Nie ma żadnego absolutu, czy jakkolwiek by tego nie nazwać. – John już otwiera usta, żeby mu przerwać, ale ten powstrzymuje go niecierpliwym ruchem dłoni w powietrzu. – Co innego kara za grzechy, czy raczej konsekwencje czynów. Ponoszenie odpowiedzialności. Tu wszystko rozbija się o równowagę. To niemalże jak matematyka.
- She...
- Wierzę w naukę. W dedukcję, swój umysł – kontynuuje zdecydowanym, silnym głosem, który zwraca na nich uwagę i uświadamia Johnowi, że wbrew wszystkiemu nie są sami w tym miejscu. Sherlock przerywa na chwilę i przymyka oczy. – Wierzę, że z każdej sytuacji, nawet najbardziej beznadziejnej, jest wyjście. - I jeśli John miał jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, o czym tak naprawdę myśli Sherlock podczas całej tej niespodziewanej rozmowy, to pozbywa się ich właśnie teraz. Może początkowo krążył niepewnie wokoło, ale teraz doszedł do sedna. – Wierzę w to, że Mycroft znajdzie sposób.
- Kłamiesz – przerywa mu zdecydowanie, czując nagle, że jest tym wszystkim już bardzo zmęczony. Jak daleko by nie uciekli, jak dobrze by się nie ukryli, to i tak nic nie zmieni. Są w potrzasku,
- Wierzę, że Moriarty’ego można pokonać – drąży Sherlock uparcie.
Nie uciekną. Nie wygrają. Sherlock nie zostawi tego w spokoju.
- Bzdura.
- Wierzę, że Anderson zasłuży kiedyś na swoją pensję.

To niespodziewane i całkowicie pozbawione sensu, więc John nie wierzy przez chwilę w to, co usłyszał. Ale kiedy już dociera do niego sens ostatniego zdania Sherlocka, wbrew sobie wybucha śmiechem. Ten, nieoczekiwanie, po chwili dołącza do niego. Żart jest kiepski i nie na miejscu, ale chichot dwóch dorosłych mężczyzn w muzeum jeszcze bardziej. Wstrzymują oddechy i robią co mogą, żeby zdusić śmiech, ale kiedy tylko spojrzą na siebie wszystko zaczyna się od nowa. Ściągają na siebie coraz więcej oskarżycielskich spojrzeń, aż w końcu jakaś staruszka w czerwonym kapeluszu ucisza ich przykładając palec do ust. John nie może się powstrzymać i powtarza ten gest, cały czas patrząc przy tym Sherlockowi w oczy. Ruch ten okazuje się być zadziwiająco skuteczny.

Obaj przestają się śmiać w momencie, kiedy spojrzenie Sherlock staje się zbyt intensywne i skupione, jak na tak prosty przekaz.
Obaj przestają oddychać w momencie, kiedy Sherlock całkowicie ignorując to, gdzie się znajdują i jak wielu ludzi zaczyna się na nich patrzeć, odciąga dłoń Johna od jego ust i zamyka w mocnym uścisku. Bez słowa wyprowadza z sali, przeprowadza przez plątaninę korytarzy i pomieszczeń. Już po chwili duszną atmosferę muzeum, zastępuje chłodne wieczorne powietrze. Zbliża się wieczór i jeśli szybko nie wrócą do hotelu, zastanie ich tu noc, ale żaden z nich nawet nie udaje, że ma to jakiekolwiek znaczenie. Kiedy Sherlock puszcza w końcu jego dłoń, John nie jest do końca tego świadomy. Czuje tylko mrowienie w czubkach palców i coś jak początek zawrotów głowy. Dziwne połączenie lekkości i braku koordynacji. Gonitwę myśli. Już chce odezwać się jako pierwszy i przerwać tę niezręczną ciszę, uzyskać jakieś wyjaśnienia, kiedy Sherlock uprzedza go:
- To dziwne, John - mówi spokojnym, rzeczowym głosem, przeczącym jego słowom. - Wygląda na to, że mam serce i teraz już wszystko jest możliwe.
John nie rozumie z tego ani słowa.
- Jak skończy się ta historia? – pyta Sherlock niespodziewanie.
- Nie wiem – odpowiada szczerze.
- Ale to był dobry dzień, prawda? – dopytuje trochę niepewnie. Jednocześnie chowając ręce do kieszeni i wyjmując je, mruga kilka razy niespokojnie oczami i robi krok w kierunku Johna.
- Tak. Myślę, że tak.
Stojąca nieopodal latarnia uliczna zapala się, a włosy Sherlocka wraz z nią, tworząc wokół jego głowy aureolę. Do Johna dociera, że nigdy nie widział tak pięknego kłamstwa.

Tak – myśli. - To stanie się teraz.

Kiedy Sherlock w końcu dotyka ust Johna, robi to niewinnie i prosto. Pośpiesznie. To słodki pocałunek – jakiego John nigdy nie spodziewałby się po nim - i zapewne przez to właśnie, w gruncie rzeczy, idealny. Zawiera w sobie wszystko to, co powinno składać się na pierwszy pocałunek z genialnym samozwańczym socjopatą. Odrobinę niepewności i pośpiechu, mnóstwo zaskoczenia. Chwilę niepokojącej ciszy, poprzedzoną niezdarnym milczeniem. Parę nosów pod złym kątem, rąk w przypadkowych miejscach oraz mieszaninę oddechów. Jedno westchnienie, do którego nikt później się nie przyzna.
Przypomina to próbę zatrzymania czasu przez zablokowanie wskazówki zegarka albo sprawienie, że coś zniknie przez zamknięcie oczu. To niewykonalne i z góry skazane na porażkę, ale przez to właśnie tak kuszące. Przy odrobinie szaleństwa i wiary, wręcz prawdopodobne.

John zaledwie przez kilka sekund może cieszyć się tym idealnym połączeniem snu i jawy, iluzji i rzeczywistości, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Gdzie przyszłość to nadal tylko przyszłość, a „teraz” oznacza coś więcej niż tylko słowo.
Ale ta chwila mija. Chociaż usta Sherlocka są wciąż ciepłe i miękkie, to nie dotykają już jego warg. Oddalają się wraz z samym Sherlockiem, który jeszcze nigdy nie był tak blisko i tak daleko jednocześnie. I nawet jeśli jego twarz wciąż zajmuje całe pole widzenia, a pojawiający się właśnie uśmiech wyznacza horyzont, to przestrzeń, która ich dzieli ma w sobie coś z wieczności. Uniesienie powiek zajmuje mu wieki. To odurzające i John pozwala temu wrażeniu zapanować nad sobą. Kładąc obie dłonie na ramionach Sherlocka, zatrzymuje go.
Ten mruga kilka razy oczami, jakby z niedowierzaniem, po czym kiwa głową. Kiedy bierze oddech, zamiast potoku słów, jego usta opuszcza jedno krótkie, proste pytanie.
- Kolacja?
I jeśli nawet John czuje, że chciałby usłyszeć coś więcej. Powiedzieć. Coś jak: chyba się w tobie zakochałem, albo: nic już nie będzie takie samo, postanawia zachować to dla siebie. Patrząc Sherlockowi prosto w oczy, przytakuje.
- Boże, tak. Umieram z głodu.

Rozluźnia się. Postanawia poczekać. Mają przecież czas. A przez moment, jaki zajmuje mu wypowiedzenie tego zdania w myślach, John nie czuje żadnych wątpliwości.

Niebo ciemnieje, gdy Sherlock po raz drugi tego dnia postanawia go pocałować.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Wto 21:38, 10 Kwi 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicodinka
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 802
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Taka planeta Ziemia...Może słyszałeś?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:20, 11 Kwi 2012    Temat postu:

Hurra!
Już myślałam, że zapomniałaś o tym ficku zupełnie. Na szczęście nie
Jest cudownie. Po prostu cudownie. Te nieśmiałe pocałunki... tak pasują do Sherlocka. I myśli Johna. I ten żart z Andersonem.
BOŻE! Dlaczego nie umiem pisać porządnych, długich komentarzy, tylko zawsze wychodzi mi z tego taka sieczka?!
Pisz dalej!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:26, 13 Kwi 2012    Temat postu:

Vicodinka napisał:
Już myślałam, że zapomniałaś o tym ficku zupełnie.


Wierz mi, że już dawno chciałbym o nim zapomnieć. Od ponad roku nie daje mi spokoju

Vicodinka napisał:
Jest cudownie. Po prostu cudownie. Te nieśmiałe pocałunki... tak pasują do Sherlocka.


Dziękuję, dziękuję Tych sherlockowych pocałunków bałam się najbardziej. Cieszę się, że wypadły realistycznie.

Bardzo dziękuję za miły komentarz i pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BellaJuHare
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 12 Cze 2012
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:26, 12 Cze 2012    Temat postu:

To opowiadanie jest absolutnie genialne! Zarejestrowałam się specjalnie żeby móc zostawić tutaj ten komentarz(zwykle egoistycznie tego nie robie więc z góry przepraszam za "twór" jaki mi z tego wyjdzie).
Może po prostu wymienie co mi się podobało:
-podoba mi się Twój Sherlock, jest taki absolutnie sherlockowy i kanoniczny, i nawet te nieśmiałe początki czegoś nowego z Johnem są takie JEGO...
A jak już przy tym jesteśmy w przewrotny sposób podoba mi się jak pomału budujesz to co znajduję się pomiędzy "chłopcami" pomalutku, małymi kroczkami. Chyba właśnie dlatego wszystko wypada tak naturalnie (Co jednak nie przeszkadzało mi czasami by moje myśli dryfowały w stronę pewnego pana na rozdaniu zdaję się nagród BAFTA, cytując go "Oh Just kiss him!" chciałam by...no. By się coś wydarzyło.) No ale zaczęło się dziać. Oj zaczęło, moja wyobraźnia już podpowiada CO się dopiero wydarzy jak panowie wrócą do hotelu choć z drugiej strony czuję że to jeszcze nie teraz Ale ja moge poczekać*zaciera łapki*
Trochę minęło od momentu opublikowania ostatniego rozdziału ale sugerując się tym co piszesz na początku nie tracę nadziei i pozostaję mi tylko życzyć Wena, Wena i jeszcze raz WENA(Sherlock by zapewne uraczyłby mnie teraz jakimś ciętym komentarzem na temat bezsensowności powtarzania się ale co tam )
Pozdrawiam
BJH


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BellaJuHare dnia Wto 23:30, 12 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:37, 14 Cze 2012    Temat postu:

Bardzo dziękuję!

BellaJuHare napisał:
w przewrotny sposób podoba mi się jak pomału budujesz to co znajduję się pomiędzy "chłopcami" pomalutku, małymi kroczkami.


Naprawdę? To bardzo się cieszę Myślałam, że wszyscy raczej przeklinają przeciąganie tego wątku... A ja bardzo lubię go rozwlekać

BellaJuHare napisał:
Co jednak nie przeszkadzało mi czasami by moje myśli dryfowały w stronę pewnego pana na rozdaniu zdaję się nagród BAFTA, cytując go "Oh Just kiss him!"


Nie martw się. Moje myśli robią to przez cały czas

Dziękuję, że poświęciłaś swój czas na komentarz. Bardzo mi miło Nie ukrywam, że jednym z powodów, dla których ten fik tak wolno powstaje (zaraz obok niekończącej się sesji i nawracającego braku weny) jest to, że prawie nikt go nie czyta. A nawet jeśli czyta, to nie komentuje. To trochę zniechęca do pisania... Ale jak tylko będę mieć czas, na pewno popchnę ten tekst do przodu.

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Santin
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 19 Cze 2012
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:11, 19 Cze 2012    Temat postu:

Zarejestrowałam się specjalnie aby zostawić tu swój komentarz. Nie specjalnie lubię to robić, jednak tak długo już śledzę Twoją twórczość że aż muszę się odezwać. Chcę przede wszystkim podziękować za te inspirujące opowiadania, które przyczyniają się do zmuszania mojej osoby aby spisać kłębiące się w głowie pomysły. Niestety brak mi wiele do bycia chociaż w niewielkim stopniu dobrą autorką fanfiction.
Ta seria należy do moich ulubionych. Tak łatwo jest się wczuć w atmosferę tego ficka i w te wszystkie uczucia oraz emocje jakimi są przepełnione postacie.
Życzę wiele weny, bo wiadomo jak z nią bywa trudno. : )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Sherlock / Sherlock Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin