Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Latem [Z]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Sherlock / Sherlock Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:48, 20 Kwi 2011    Temat postu: Latem [Z]

Sherlock/John
+16 (sic!)

Tytuł tłumaczy wszystko ;D
Pomysł na tego fika męczył mnie już od lutego, także chyba czas najwyższy zakończyć ten temat Pierwszy sezon dzieje się zimą i może przez to brakuje "letnich" fików... A przecież to stwarza takie możliwości! xD Wszyscy lubimy płaszcz Bena, ale chyba nikt nie obrazi się, kiedy już zniknie
To jak na razie mój najdłuższy tekst (i pierwsza "szesnastka") więc jestem bardzo ciekawa Waszych opinii. Jeśli są jakieś błędy, to pewnie dlatego, że nie mogę już na niego patrzeć xD
Miłego czytania!

Za sprawdzanie tego tekstu (po nocach) dziękuję Vincentowi





Lato zaskoczyło Johna Watsona.
Był środek zimy, kiedy poznał Sherlocka i zamieszkał z nim na Baker Street. W jego głowie Sherlock był nierozerwalnie połączony z przejmującym zimnem, śniegiem i bladością. Sherlock, którego znał, nie opuszczał mieszkania bez nieodłącznego płaszcza i szala. Kiedy dąsał się z powodu braku zagadki i wszechobecnej nudy, pozwalał sobie na spędzenie dnia, czy dwóch w szlafroku, ale każdy inny dzień oznaczał garnitur i koszulę (dwa górne guziki rozpięte).

Sherlock, którego znał był równie blady, chłodny i niedostępny jak zima.

Wiosna trwała zbyt krótko, żeby przygotować Johna na zmiany.
Zaczęło się od szala – Sherlock szarpie go nerwowo zaledwie minutę zanim z irytacją zrywa go z szyi. Badanie zwłok, z czymś tak nieporęcznym w ręce, okazuje się przerastać jego cierpliwość.
- Trzymaj – rzuca do Johna, stojącego za jego plecami, i wyginając rękę pod zadziwiającym kątem, podaje mu szal na oślep. Watson chce już wyrazić swoje oburzenie, ale zanim jest w stanie nawet otworzyć usta, bezwiednie ściska w dłoniach kawałek materiału.

Wokoło słychać chrząknięcia i stłumiony śmiech. Czy chodzi o to, że Watson stracił już resztki godności, czy raczej o zaufanie jakie okazał mu Sherlock, nie wie. Wie natomiast, że szal jest niepokojąco ciepły od zbyt długiego noszenia go w taką pogodę i że gdyby tylko przyłożył go do twarzy, poczułby zapach Sherlocka. Ta myśl niepokoi go tylko przez ułamek sekundy, dokładnie tyle, ile trzeba, żeby jego wzrok wylądował na karku mężczyzny. John musi przyznać, że promienie słońca robią z włosami i szyją Sherlocka zadziwiające rzeczy. Coś w połączeniu tej bladości i odrobinę zbyt ciężkich loków sprawia, że musi przełknąć ślinę. Dwa razy. Nerwowo i głośno. Sherlock zamiera na moment, ale nie odwraca się. Spojrzenia skupione na nim palą, ale tylko trochę. Przez następne dziesięć minut siedzi cicho i bezwiednie zaciska palce na nieszczęsnym kawałku materiału. Kiedy w końcu Sherlock przerywa badania i zaczyna wyliczać wszystkie powody, dla których Lestrade powinien następnym razem zastanowić się zanim wezwie do czegoś tak banalnego, marzy już tylko o tym, żeby znaleźć się w bezpiecznych ciemnościach swojego pokoju. Ale oczywiście Sherlock ma inne plany.

- John, jesteś dzisiaj raczej małomówny – oświadcza po wszystkim, żegnany niechętnymi pomrukami. Obserwuje go równie uważnie, co jeszcze przed chwilą zwłoki. Ta świadomość powinna niepokoić Johna, lecz jest dla niego równie mało zaskakująca, co pocieszająca. – Chodźmy coś zjeść – dodaje po chwili, jakby zapominając o poprzednim pytaniu. John zna go jednak zbyt dobrze, żeby dać się nabrać. Pytania bez odpowiedzi mają swój specjalny kącik w głowie Sherlocka i są tam traktowane z należytym szacunkiem. Będzie obserwować go uważniej i czekać na błąd. W końcu, czy to nad filiżanką herbaty, czy podczas spaceru znajdzie odpowiedź i wyjaśni Johnowi, jaki jest jego problem.
Ale teraz rusza w kierunku taksówki, nie patrząc nawet czy John idzie za nim.
- Znam świetne miejsce – rzuca jeszcze przez ramię.
- Nie zapomniałeś przypadkiem o czymś? – pyta John nie kryjąc irytacji, kiedy podąża za nim lekko kulejąc.
Sherlock zatrzymuje się na chwilę i z lekko uniesionymi brwiami czeka aż John go dogoni.
- Przecież sam trafisz do taksówki... - zaczyna marszcząc brwi.
- Sherlock! Szal - przerywa mu John, lekko zbity z tropu dedukcją detektywa i wyciąga do niego rękę z dość wymiętym szalem.
- Ach. To... - odpowiada i na jego twarzy momentalnie odmalowuje się znudzenie. Kiedy jednak nie wykonuje żadnego ruchu, żeby zabrać go z wyciągniętej dłoni Johna, ten kręcąc z irytacją głową, zbliża się do niego i zarzuca mu go na szyję. Oczywiście żałuje tego w momencie, kiedy orientuje się, że stoi na palcach z ramionami wokół niego. Ta świadomość paraliżuje go tylko na chwilę, ale i tak kącik ust Sherlocka unosi się ironicznie. John chwilę zwłoki próbuje nadrobić odległością – kiedy już się odsuwa się od niego, to na dobre dwa kroki. Puste miejsce, gdzie stał przed chwilą, Sherlock obserwuje z podejrzanym skupieniem. Kiedy w końcu unosi głowę, jego twarz nic nie wyraża. John za to czuje zdradliwy rumieniec wpełzający na jego policzki.
- Lepiej już chodźmy – sugeruje, ruchem głowy wskazując czekającą na nich taksówkę. Stara się ułożyć usta w uśmiech, ale spojrzenie jakie rzuca mu Donovan, kiedy mija ich karcąco kręcąc głową, świadczy o totalnej porażce. Opuszcza zatem głowę i zrezygnowany rusza do przodu. Tym razem to on nie sprawdza, czy przyjaciel idzie za nim.

Kiedy w końcu docierają do restauracji, okazuje się że to kolejne miejsce, w którym Sherlock jest witany przez właściciela z otwartymi ramionami (uratował mnie, słowo daję!). Nikt nie proponuje świeczki, ale stolik który otrzymują – tak mały, że ich kolana stykają się przez cały czas - nie poprawia mu humoru.
Ale po chwili krępującej ciszy, wszystko w zadziwiający sposób wraca do normy. To głównie John je i tradycyjnie musi zmuszać Sherlocka do zamówienia czegokolwiek.
- Przecież to ty chciałeś tutaj przyjechać.
- Bo widziałem, że jesteś głodny. Poza tym obecnie mamy w lodówce coś, co nie znosi towarzystwa.
- Sherlock...
W restauracji spędzają ponad godzinę i kiedy wracają, John czuje, że wszystko zaczyna wracać do normy. Rumieniec zniknął z jego twarzy, a puls zwolnił. W przyćmionym świetle lokalu, prawie zapomniał o swoim niedorzecznym zachowaniu. Znów może spierać się z Sherlockiem i przez cały czas patrzeć mu w oczy. Jednak ten, przez całą drogę obserwuje go podejrzanie uważnie i kiedy wracają do mieszkania, John nie może już tego znieść. Od razu kieruje się do swojego pokoju, zamyka za sobą drzwi i opiera się o nie z ciężkim westchnieniem.

Coś jest nie w porządku. Z pogodą, z jego myślami i samym Sherlockiem.


*


Nie mija jednak nawet tydzień, kiedy w ślad za szalem wędruje płaszcz. Sherlock i jego marynarki. Sherlock i słońce. John łapie się na tym, że zamiast słuchać tego, co mówi, próbuje raczej wyczytać słowa z ruchu warg. Za każdym razem, kiedy to się dzieje, odwraca pośpiesznie wzrok i obiecuje sobie, że to był ostatni raz.
- Mam coś na twarzy, John?
Na darmo.

Pewnego dnia – już nie wiosna, ale jeszcze nie lato – Sherlock oświadcza mu, że musi pomyśleć. Jest w trakcie trudnej sprawy, a jego humory stają się bardziej nieznośne niż zwykle.
- Pomyśleć? – pyta John zaskoczony. – Przecież ty nie robisz nic innego – dodaje uśmiechając się złośliwie. - Mógłbyś na przykład posprzątać bałagan, który zrobiłeś na stole, ale ty...
- John – przerywa mu z irytacją. – Są ważniejsze rzeczy niż kilka kartek papieru na stole.
- Kilka? – wtrąca zrezygnowany, wiedząc że to bezcelowe.
- Idziemy do parku – stwierdza Sherlock z przekonaniem i nie czekając nawet na jego reakcję, zaczyna niespokojnie krążyć po pokoju. Opuszcza rękawy koszuli, jeszcze chwilę wcześniej podwinięte aż do łokci, i John musi stłumić westchnienie zawodu, kiedy materiał zakrywa nadgarstki. Już po chwili Sherlock znajduje to, czego szukał. Zakłada pośpiesznie marynarkę, a John bezwiednie obserwuje szczupłe palce zapinające szybko guziki. Blade dłonie wygładzające materiał. Oczy obserwujące każdą jego reakcję.
John przełyka nerwowo ślinę i odwraca wzrok.
- I park pomoże ci w rozwiązaniu sprawy? – pyta z niedowierzaniem, starając się przerwać niezręczną ciszę. Udaje, że szuka kluczy i odwraca się od Sherlocka.
- Tego szukasz? – pada już po chwili. A przed oczami Johna pojawia się znajoma dłoń trzymająca pęk kluczy.
- Tak – odpowiada, nie kryjąc irytacji. Chce je wyrwać, ale kiedy tylko wyciąga po nie rękę, Sherlock odsuwa się o krok z tajemniczym wyrazem twarzy.
- Sherlock, to dziecinne. Co robisz?
- Spojrzałeś na klucze dwa razy, a mimo to, dalej ich szukałeś. – rzuca mu je, a John łapie nawet o tym nie myśląc. Metal jest tylko nieznacznie ogrzany, ale on czuje, że go pali. – Co się dzieje? – pyta go, przekrzywiając nieznacznie głowę.
- Nic, po prostu ich nie zauważyłem – odpowiada, siląc się na beztroski ton. – Idziemy? Lestrade liczy na ciebie – dodaje złośliwie. Idzie w kierunku drzwi i zakłada buty, nie czekając nawet na przyjaciela. Już po kilku sekundach słyszy znajome kroki.

Dopiero kiedy znajdują się w parku, dociera do niego, że popełnił błąd. Pogoda jest zbyt ładna, a wokół panuje zbyt duży tłok. Gdzie tylko nie spojrzeć, rodziny, hałaśliwe dzieci oraz całujące się pary. Przez chwilę bezskutecznie szukają wolnej ławki, a John już po kilku minutach musi rozpinać koszulę. Jednak dopiero w momencie, kiedy Sherlock z westchnieniem rozkłada na ziemi swoją marynarkę i bez chwili wahania kładzie się na niej, dociera do niego w pełni rozmiar błędu, który popełnił. Znaleźli się w prawie pustej części parku, głosy są stłumione, a Sherlock patrzy na niego wyczekująco i klepie miejsce obok siebie.
- W czym problem, John?
John przez chwilę niespokojnie przestępuje z nogi na nogę i patrzy bezmyślnie na kawałek ziemi wskazany mu przez przyjaciela. W końcu jednak podejmuje decyzję, zamyka oczy i z westchnieniem rezygnacji kładzie się na ziemi, tuż przy Sherlocku. Otacza go zapach świeżo skoszonej trawy i świadomość, jak blisko siebie teraz się znajdują. Przez chwilę słyszy tylko swój niespokojny oddech i dudnienie serca. Czeka aż się uspokoi i dopiero wtedy otwiera oczy. Obraca głowę w kierunku Sherlocka i napotyka dociekliwe spojrzenie. Nagle jest w pełni świadomy jak blisko siebie się znajdują, jak niewiele trzeba żeby zniszczyć ich przyjaźń. Dostrzega niewidoczną rzęsę na jego policzku, niewidoczny uśmiech na jego ustach, niewidoczne pytanie w jego oczach. Z całych sił zaciska powieki i bierze głęboki oddech, ale kiedy otwiera oczy, Sherlock już na niego nie patrzy. Obrócił twarz w kierunku nieba i wydaje się być myślami bardzo daleko. John przypomina sobie, że przecież po to właśnie tu przyszli. Żeby Sherlock mógł pomyśleć.

Leżą w ciszy, przerywanej tylko mamrotaniem Sherlocka, przez prawie godzinę, a John czuje się coraz bardziej odrętwiały i zmęczony. Po raz kolejny zadaje sobie pytanie, po co właściwie on jest potrzeby detektywowi?

Po co zaciągnął go do tego parku, po co każe mu leżeć obok siebie, po co... dotyka teraz jego ramienia? Mimowolnie wzdryga się i błyskawicznie obraca twarz w kierunku przyjaciela. Na ustach ma już tysiąc pytań, ale teraz są tak blisko, że ich nosy stykają się. Oddech Sherlocka łaskocze go, a uśmiech pozbawia tchu.
- Co? – Jest jedynym, co jest w stanie z siebie wydusić.
- Mam! – mówi z namaszczeniem. Każdą literę wymawiając osobno. Nie, jakby John był idiotą, któremu trzeba wszystko tłumaczyć (chociaż jest tak zazwyczaj), ale bardziej jakby był jedyną osobą na świecie, która musi wiedzieć. Sherlock zaciska dłoń mocniej na jego ramieniu, a John na bezdechu wydusza z siebie:
- Dobrze.
Sherlock jeszcze przez chwilę patrzy na niego z mieszaniną skupienia i radości, ale w końcu ściska jego ramię ostatni raz i jednym zwinnym ruchem podnosi się na nogi. John z kolei musi poczekać chwilę żeby zebrać siły. Najpierw ciężko siada, a dopiero później podnosi się na nogi. Sherlock trzyma już w rękach telefon i pisząc coś zawzięcie, zerka z rozbawieniem na wysiłki Johna. Ten, po raz kolejny zastanawia się, który z nich właściwie był w wojsku.
Kiedy wracają bez pośpiechu do domu, dziwne napięcie między nimi znika bez śladu. Zagadka została rozwiązana i Sherlockowi nie zamykają się usta. John chowa ręce do kieszeni i mruży oczy w słońcu. Delikatny i przyjemny wiatr porusza liśćmi na pobliskim drzewie.


*


Ale w ciągu najbliższego miesiąca wszystko zaczyna się psuć. Lato przychodzi do miasta na dobre i John czuje się jakby wrócił do Afganistanu. Tylko, że tutaj powietrze stoi w miejscu, a on jest otoczony ze wszystkich stron wysokimi budynkami. W mieszkaniu otwiera na oścież okno, a zasłona nawet nie drgnie. Czuje się jakby wrócił na wojnę lub jak owad zamknięty w słoiku przez ciekawskie dziecko. Obserwowany, osaczony i pozbawiony jakiejkolwiek drogi ucieczki.
W pracy jest tak rozkojarzony, zmęczony i nieuważny, że Sara praktycznie zmusza go do wzięcia urlopu.
- Jakby to mogło w czymś pomóc – prycha do siebie, kiedy wraca tego dnia do mieszkania i widzi Sherlocka śpiącego na sofie. Wszystkie zasłony są zasłonięte i czuje się jakby zszedł pod ziemię. Z trudem odwraca od niego wzrok i powłócząc nogami dociera do kuchni. Nalewa sobie zimnego soku, po czym opiera o blat stołu. Wzdycha.
- Coś się stało, John? – pyta Sherlock niespodziewanie. Unosi leniwie powieki i mruga kilka razy, zanim nie przyzwyczai się do panującego w pokoju półmroku. – Nie powinieneś być w pracy?
- Urlop – ucina krótko, biorąc spory łyk napoju i wzdryga się, z powodu niespodziewanego chłodu, rozchodzącego się po jego ciele. Odstawia szklankę i pośpiesznie przechodzi przez pokój. Nawet nie patrzy na przyjaciela, ale cały czas czuje na sobie jego uważny wzrok. Ignoruje dziwne uczucie, które to w nim wywołuje i rozsuwa wszystkie zasłony. Okazuje się, że okna są już otwarte. Przez chwilę mruży powieki w słońcu, naiwnie czekając na jakikolwiek podmuch wiatru. W końcu ociera rękawem koszulki czoło i odwraca się w kierunku przyjaciela.
- Mógłbym zapytać cię o to samo – mówi spokojnie, czując żar słońca na plecach.
- To znaczy? – pyta Sherlock, zakrywając przedramieniem twarz. John odkrywa, że łatwiej mu rozmawiać z nim, kiedy na niego nie patrzy.
- Dlaczego nie pracujesz?
- Tak jest zawsze latem. Kiedy przychodzą upały ludzie przestają myśleć rozsądnie – odpowiada znudzonym głosem - w ogóle przestają myśleć – dodaje po chwili zastanowienia i John widzi w tym coś z rozbawienia i pogardy. Aż za dobrze wie, że sam nie jest w stanie myśleć jasno już od paru tygodni. - Nie planują, nie analizują. Wszystko na co mogę teraz liczyć, to zwłoki z dziurą w brzuchu i oprawcą stojącym nad nimi, z ociekającym krwią nożem. Latem nic się nie dzieje – kończy zrezygnowany, unosząc na chwilę rękę i zerkając na Johna. Ten postanawia uciec w końcu z tego pokoju. Odrywa się od parapetu, o który się opierał i rusza w kierunku schodów, ale przerywa mu komentarz Sherlocka:
- Zasłoń z powrotem okna. Mam na dzisiaj dość słońca.
„Raczej na zawsze” dodaje w myślach John, wykonując niechętnie polecenie. Kiedy pokój znów okrywa półmrok, a przed oczami widzi tylko białe plamy, postanawia zachować komentarz dla siebie. Po omacku dociera do schodów i trzymając się poręczy myśli o tym, że Sherlock nie opuścił mieszkania już od tygodnia.
- Mam na dzisiaj dość słońca – mamrocze do siebie kręcąc głowę.
- Nie jestem głuchy, John! – słyszy jeszcze zanim zamyka za sobą drzwi.
Sherlock nie ma żadnej sprawy, a John ma dwa tygodnie urlopu. To nie może skończyć się dobrze.


Przez pierwsze dni John najzwyczajniej w świecie ucieka. On oczywiście użyłby innego określenia. Po prostu odwiedza wszystkich starych znajomych, zwiedza miasto i próbuje lodów waniliowych z różnych części Londynu. To jednak nie udaje mu się zbyt długo. Sherlock patrzy na niego podejrzliwie za każdym razem, kiedy wraca i wyraźnie jest coraz bliższy zadania strategicznego pytania. Bo co właściwie John wyprawia? John, który utrzymuje kontakty z bardzo niewielką liczbą starych znajomych, który woli spędzać dzień w domu ze szklanką herbaty i który nigdy nie ucieka, nagle odwraca wzrok za każdym razem kiedy mija Sherlocka. Wychodzi z mieszkania wcześnie rano i wraca wieczorem.

Przychodzi jednak dzień, kiedy nie ma już siły podnieść się rano z łóżka i nie ma żadnego pomysłu na to, gdzie mógłby zniknąć. Zaczyna już myśleć o wyjeździe z miasta, kiedy na dole słyszy dzwonek telefonu Sherlocka. Czeka kilka minut, po czym ubiera się i spokojnie wychodzi ze swojego pokoju. Udając całkowity brak zainteresowania, schodzi na dół. Sherlock siedzi na sofie i czyta wczorajszą gazetę, zostawioną przez panią Hudson. Jego wzrok bada Johna tylko przez ułamek sekundy, po czym wraca go gazety. Jego oczy pozostają jednak nieruchome. John postanawia to zignorować. Bierze szklankę wody i bez pośpiechu włącza telewizor. Siada w fotelu.
- Wiem, że chcesz o coś zapytać, John.
- Lestrade nadal nie dzwonił? – pyta po raz kolejny w tym tygodniu, popijając leniwie sok i wpatrując się bezmyślnie w ekran telewizora. Siląc na beztroski ton.
- Nie – odpowiada po prostu, składając w końcu gazetę i rzucając na dywan obok sofy. John patrzy na to krytycznie, ale komentarz zachowuje dla siebie. Blond prezenterka uśmiecha się do niego z ekranu i życzy miłego dnia. Z irytacją wyłącza telewizor.
- Dzwoniła twoja siostra.
- Co? – pyta John, siadając prosto w fotelu i patrząc na przyjaciela z niedowierzaniem. – Dlaczego nie zadzwoniła do mnie?
- Masz wyłączony telefon.
- Och. – Przypomina sobie, że już wczoraj miał go naładować. – Czego chciała? – pyta, próbując ukryć niechęć w głosie.
- Przyjdzie do nas dzisiaj – oświadcza Sherlock, patrząc na niego z rozbawieniem. – Dokładnie za dwie godziny – dodaje, ostentacyjnie sprawdzając godzinę na zegarku.
- Jak to za dwie godziny? Przecież jest środek tygodnia, czy ona nie powinna być w pracy...
- Jest sobota.
Ta odpowiedź pozbawia go nadziei i wywołuje zakłopotanie. Jest już całkowicie pewny, że oszalał.
- Czy mówiła coś jeszcze? - dodaje zrezygnowany.
- Nie. Tylko, że stęskniła się za swoim młodszym braciszkiem.
- Kłamiesz.
- Oczywiście.
- Powiedziała, że... nie musisz kupować wina na jej powitanie.
I John nie ma wątpliwości, że ta przerwa była zamierzona. To nie zakłopotanie, a skrajne rozbawienie.

Przez najbliższe dwie godziny próbuje, najpierw gorączkowo dodzwonić się do siostry i wszystko odwołać (oczywiście nie odbiera), a później przynajmniej doprowadzić do porządku siebie, Sherlocka i mieszkanie. W tym ostatnim ochoczo pomaga mu pani Hudson, kiedy tylko dowiaduje się, że w końcu pozna jego siostrę.
- A zatem, ma na imię Harriet, tak?
- Ale wszyscy mówimy do niej Harry.
- Och. Dlaczego?
- To przezwisko jeszcze z dzieciństwa.
- A jak reaguje na to jej mąż? – pyta z rozbawieniem.
- Harriet nie ma męża. Jest rozwiedzioną lesbijką.
Pani Hudson mierzy go przez chwilę wzrokiem wyrażającym nieznaczne zagubienie, ale już po chwili uśmiecha się i poklepuje go po ręce.
- A zatem, to u was rodzinne.
- Co? – wydusza z siebie ledwo John. Czuje, jest już czerwony na twarzy a na dodatek rozbawiony wzrok Sherlocka zaczął wędrować między nim i panią Hudson.
- Nie mam nic przeciwko! – odpowiada szybko, machając rękami.
- Ale... Co pani ma na myśli?
- Ty. I Sherlock. – zatrzymuje się na chwilę. – Oczywiście?
- My nie jesteśmy parą – cedzi, nie kryjąc irytacji. – Idę zrobić jakieś zakupy – dodaje odwracając się od badawczego wzroku Sherlocka . Kiedy tylko wychodzi na ulicę, natychmiast uderza go fala gorąca.

Nie śpieszy się zbytnio z zakupami. W sklepie spędza o wiele więcej czasu, niż jest to potrzebne. Ale tam jest chłodno i przynajmniej nikt go nie zaczepia. Nie potrafi długo złościć się na panią Hudson i już po chwili bardziej martwi się wizytą Harriet. Zastanawia się nad powodem swojej niechęci. To jego siostra i mimo, że nie dogadują się ostatnio najlepiej, kocha ją. To oczywiste. Tylko, że gdyby miał wybrać datę i miejsce jej wizyty, na pewno zdecydowałby się na jesień i jakąś kawiarnię. Z dala od lata i Sherlocka. Jej komentarze na temat ich wspólnego mieszkania i tak zaśmiecają już jego blog, telefon i myśli. Brakuje jeszcze tylko tego, żeby dostały się do głowy jego genialnego przyjaciela. A nagle, kiedy już wychodzi ze sklepu i mruży oczy w słońcu, uświadamia sobie, że przed tą dwójką nic nie ukryje. „Potrzeba jeszcze tylko Mycrofta”, myśli przez chwilę, czując, że kręci mu się w głowie. Papierowa torba zaczyna nasiąkać wodą, w miarę topnienia szronu na opakowaniu od lodów, a jego koszulka przykleja się do pleców. Ktoś potrąca go wychodząc ze sklepu. Samochody trąbią na ulicy, gdzieś z otwartego okna słychać muzykę. Jakiś dzieciak przykuca obok niego na chwilę, żeby zawiązać sznurówki od zakurzonych tenisówek, a kiedy podnosi się, patrzy na Johna podejrzliwie.
- Wszystko w porządku, proszę pana?
John mruga kilka razy, zanim docierają do niego słowa. Uświadamia sobie, że od dłuższego czasu stoi na środku chodnika.
- Tak – odpowiada po chwili cicho. – Tak –powtarza głośniej. Zmusza się do uśmiechu i rusza przed siebie.

Kiedy wraca do mieszkania, po pani Hudson nie ma już śladu. Jest za to Sherlock w nienagannym garniturze (John chce nim potrząsnąć i krzyknąć, że w mieszkaniu jest ponad sto stopni) i Harriet. Ma na sobie sięgającą kawałek za kolano, niebieską sukienkę. W zestawieniu ze strojem Sherlocka wygląda niedorzecznie. Tak, jakby to ona była nie na miejscu. Jest nieznacznie opalona i uśmiecha się do niego kiedy John obserwuje ją uważnie, w poszukiwaniu śladów zmęczenia, czy nałogu. Ale dostrzega tylko brak obrączki na palcu. Sherlock siedzi na sofie i ani nie drgnie na jego widok, Harriet natomiast podnosi się z jego ulubionego fotela.
- Dawno się nie widzieliśmy – zaczyna John niezgrabnie, czując, że przemoknięta torba przykleja mu się do koszulki. – Muszę to zanieść do kuchni – dodaje szybko, widząc, że Harriet już otwiera usta żeby coś powiedzieć.
- Ja to zrobię, John – wtrąca niespodziewanie Sherlock, podnosząc się szybko z sofy. John jest zbyt zszokowany żeby powiedzieć cokolwiek, kiedy podchodzi do niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Bez słowa odbiera mu z rąk torbę i wyraźnie powstrzymuje się od śmiechu na widok jego przesiąkniętego wodą przodu koszulki.
Kiedy Sherlock idzie do kuchni, John znów widzi Harriet, która jest najwyraźniej rozbawiona całą sceną. „Zaczyna się” myśli, przewracając oczami.
- Ani słowa – ostrzega, kiedy podchodzi do niej i przytulają się krótko.
- Nie wiem o czym mówisz – odpowiada, ale jej mina wskazuje wyraźnie, że prędzej czy później wróci do tego tematu.
- Napijesz się czegoś? – pyta po chwili, kiedy już siedzą. Czując, że pytanie jest niezręczne, ale nie znajdując żadnego innego sposobu na zadanie go.
- Tak, wody – odpowiada całkiem swobodnie, rozglądając się z ciekawością po mieszkaniu. – A więc, to tak mieszkacie – mówi w końcu. Jej wzrok ląduje na Sherlocku, stojącym bezradnie w kuchni, wyraźnie nie radzącym sobie z wypakowaniem zakupów. John przewraca oczami i uśmiechając się przepraszająco do Harriet, wstaje.
- Zaraz przyniosę ci wody.
Podchodzi szybko do Sherlocka i najciszej jak może szepcze:
- Co ty wyprawiasz? Przecież ty nawet nie wiesz, gdzie trzymamy chleb...
Sherlock podnosi na niego zirytowane spojrzenie i o dziwo wygląda na obrażonego.
- Pomagam ci odbudować więzi rodzinne. – Brzmi to jak zdanie wyrwane z poradnika internetowego i John z trudem powstrzymuje parsknięcie. – Powinieneś to docenić.
- Po prostu przestań. Daj mi to – mówi, wyrywając mu z ręki butelkę mleka i bochenek chleba. – Jeśli chcesz pomóc, zanieś mojej siostrze szklankę wody. Albo nie, sam to zrobię – dodaje, widząc konsternację Sherlocka. – Usiądź tam i spróbuj prowadzić normalną rozmowę.
Nacisk na słowo „normalną” powoduje, że Sherlock odwraca się od niego i prycha. Nie mija nawet minuta, kiedy słyszy spokojny, rzeczowy głos przyjaciela:
- Słyszałem, że masz problemy z alkoholem.
John zaciska z całej siły oczy i opiera się ciężko o szafki. Chowa twarz w dłoniach. To będzie koszmarny dzień. Kiedy pośpiesznie wraca po chwili do pokoju, ze szklanką wody dla Harriet, spodziewa się najgorszego. Ona jednak siedzi spokojnie w fotelu, patrząc z rozbawieniem na Sherlocka.
- Dobrze słyszałeś – odpowiada unosząc nieznacznie podbródek. Ale kiedy John podaje jej wodę, rzuca mu przepraszające spojrzenie. – Nie bój się, nie przyszłam tu o tym rozmawiać – dodaje szybko. – Przyszłam porozmawiać z bratem. Mail, raz w miesiącu to trochę za mało, nie uważasz?
John z ulgą postanawia porzucić ten temat. Wie, że zachowuje się jak tchórz, że powinien chociaż spróbować jej pomóc, ale brakuje mu na to siły.
- Cieszę się, że przyszłaś – wydusza z siebie po chwili z trudem.
- Akurat – odpowiada błyskawicznie, ale śmieje się przy tym. Sherlock cały czas obserwuje ich ze skupieniem, godnym naukowca.
- Przestań, może nie do końca cieszę się, ale na pewno to doceniam.
- Nieważne – wtrąca Harriet, unosząc ręce w obronnym geście. – Skończmy ten temat. Chcę po prostu wiedzieć jak sobie radzisz...
John czuje gniew przez ułamek sekundy. Jak ona, ze wszystkich ludzi, może pytać, jak on sobie radzi. Ale przełyka gorzkie słowa, tak szybko jak się pojawiają.
- Dobrze – odpowiada po prostu, wbrew sobie zerkając na Sherlocka, jakby w poszukiwaniu właściwych słów. Kiedy napotyka tylko pytające spojrzenie, odwraca wzrok do Harriet. Ta, najwyraźniej widziała bezradny gest Johna, ale postanawia zachować to dla siebie. Czeka. – Mam w końcu pracę. Mieszkanie – dodaje po chwili.
- A Sara? – pyta z nieskrywaną ciekawością w głosie. Bierze łyk wody żeby zamaskować śmiech.
- Pracujemy razem. I jakby przyjaźnimy się, ale nic więcej. Jeśli to masz na myśli.
- A co innego mogłabym mieć na myśli? – pyta ze śmiechem. – Ja też nikogo nie mam. Muszę najpierw zrobić porządek w swoim życiu – mówi szybko, uprzedzając jego pytanie.
Sherlock, słysząc to chrząka dosyć głośno, czym ściąga na siebie ich spojrzenia , w identycznym odcieniu błękitu. Najwyraźniej postanawia zachować komentarz dla siebie, bo wstaje powoli z sofy. – Zostawię was samych. Na pewno macie sobie dużo do powiedzenia – mówi, kierując te słowa do Johna. Obojętny na nieme błaganie w jego oczach.
John bezsilnie odprowadza go wzrokiem, a kiedy znów patrzy na Harriet, ta wbija w niego badawcze spojrzenie i wychyla się w jego kierunku. Wspiera łokcie na udach.
- John. Jesteś zakochany – oświadcza bezceremonialnie, głosem nieznoszącym sprzeciwu. To nie jest pytanie.
- Nie bądź śmieszna – odpowiada szybko. – Przecież ci powiedziałem, że Sara to tylko...
- Dobrze wiesz o kim mówię – wtrąca się szybko. – Mówię o nim – dodaje z naciskiem. Rzucając spojrzenie na schody, na których Sherlock zniknął przed chwilą. Tak, jakby John potrzebował wskazówki.
- Przyjaźnimy się – mówi bez przekonania, jakby recytował to z pamięci. Powtarzał to już tylu osobom i przy tylu różnych okazjach, że nie potrafi zmusić się do włożenia w to emocji. To automatyczna odpowiedź, która przychodzi praktycznie bez jego woli i wiedzy. I być może dlatego Harriet nie zwraca nawet uwagi na jego słowa.
- Przecież widzę jak na niego patrzysz – przymyka na chwilę oczy i uśmiecha się ironicznie. – Zresztą wystarczy przeczytać twój blog.
- Dlaczego to robisz? – pyta John ze złością. –Tylko po to przyszłaś?
- John, ty nawet nie zaprzeczasz – informuje go spokojnie, po tylu latach już całkowicie odporna na jego krzyk.
- Nie – mówi cicho. Tak cicho, że jeśli Harriet zrozumiała jego odpowiedź, to tylko czytając z ruchu warg.
John nie wie, czy zrozumiała ponieważ jej następne słowa są niczym innym, jak ofertą zmiany tematu. Nie będę się wtrącać, sam wiesz najlepiej co robisz.
A zatem kiedy pyta:
- Podobno kupiłeś lody czekoladowe. Moje ulubione. Może zjemy je teraz?
John zaciska powieki tylko na sekundę.
- Oczywiście – odpowiada głosem, który załamuje się tylko trochę.

Spędzają razem pół dnia i już nie poruszają żadnych drażliwych tematów. Po pewnym czasie wraca Sherlock i Harriet nawet na niego nie patrzy. John chciałby mieć siłę woli swojej siostry, ale w przeciwieństwie do niej, nie może oderwać od niego wzroku. Kiedy Sherlock widzi, że jedzą lody, z oporami nakłada sobie porcję. Zamiast jednak jak normalny człowiek włożyć łyżeczkę do ust, najpierw czubkiem języka bada smak. John na ten widok, odwraca błyskawicznie wzrok. Na twarzy czuje gorący rumieniec, a w ustach zimny smak czekolady. Kiedy znów na niego patrzy, Sherlock pakuje sobie do ust całą łyżeczkę i ewidentnie próbuje ukryć zaskoczenie.
Wieczorem John odprowadza Harriet do drzwi. Sherlock żegna ją skinieniem głowy, a John kolejnym niezdarnym uściskiem.
- Przepraszam cię, John – szepce do niego przy drzwiach, kiedy są już na ulicy. – Chcę dla ciebie jak najlepiej – kończy szczerze.
- Wiem.
Odprowadza ją wzrokiem, zanim nie znika za zakrętem, we wściekle pomarańczowym świetle zachodzącego słońca. W głowie czuje dziwne połączenie pustki i zamętu. Kiedy wraca na górę, wita go czujne spojrzenie przyjaciela.
- Wszystko w porządku, John? – pyta go, ze smugą cholernych lodów czekoladowych na górnej wardze.
John czuje, że nie ma już siły.
- Dobrej nocy – rzuca tylko, kiedy z trudem wspina się po schodach do swojego pokoju.
- Dobrej nocy, John.


*


Ale sen nie przynosi ulgi. Kiedy zamyka oczy jest w swoim pokoju, otoczony duszną ciemnością, kiedy je otwiera leży od wielu godzin na piasku, a słońce zalewa go z każdej strony. To niekończący się sen i John jest nagle pewien, że śnił go setki razy wcześniej. Że będzie go śnił, każdej nocy do końca świata.
Śnią mu się morze i Sherlock. Chociaż właściwa kolejność to Sherlock i morze. Morze to tylko szum w tle i wiatr na twarzy Sherlocka, to krople wody na jego skórze, sól zasychająca w jego włosach. Wszystko wydaje się być nieostre, gdy znika na chwilę. Gdzie wtedy jest?

Leży na plaży, z dala od jakiegokolwiek źródła cienia, a nieznośny piasek dostaje się wszędzie. Do Johna dociera, że chyba już czas zanurzyć się w morzu, kiedy nagle pojawia się Sherlock, z włosami skręconymi bardziej niż zwykle i kroplami wody kapiącymi z nich bezwstydnie. Pochyla się nad Johnem i przyciska obie dłonie do jego spalonej słońcem skóry na brzuchu. Chłodne, ale sprawiające że skóra zaczyna palić jeszcze bardziej. Ich oczy są teraz na równym poziome a nosy praktycznie się stykają. Po chwili Sherlock pochyla się kawałek dalej, ocierając mokrym policzkiem o rozgrzany policzek Johna i szepcze mu wprost do ucha:
- Morze, John.
Nagle orientuje się, że je ubrany w niedorzecznie krzykliwe spodenki, a Sherlock z kolei ma sobie tylko kąpielówki. W pełni dociera do niego, że to musi być sen. Morze jest takie, jak zapamiętał z wakacji, kiedy miał siedem lat. Piasek ma taki sam kolor, jak wtedy gdy lepił z niego zamki. I tylko Sherlocka, chociaż najbardziej intensywnego i wyraźnego, nie potrafi powiązać z rzeczywistością.

John nie chce żeby on zniknął.

Mimo, że używa kremów z najwyższym filtrem („Chcesz być jak wampir!”) jego nos i tak staje się czerwony, a na skórze pojawiają się piegi. Te piegi są dla Johna źródłem niekończącej się rozrywki i radości. Szuka ich wzrokiem, bada dotykiem i zapisuje w pamięci. Cztery na czubku nosa, dwanaście na lewym policzku i dziewięć na prawym. Garstka na ramionach i niezliczona kolonia na plecach. Po nieokreślonym czasie, cały jest nimi usiany. John czuje na czubku języka smak skóry Sherlocka w połączeniu z solą. Jednocześnie chce napić się wody i nigdy nie tracić tego smaku.
Chce patrzeć na Sherlocka. Jego włosy, odrobinę rozjaśnione przez słońce i cudownie poskręcane od zaschniętej soli. Proszą się o dotknięcie, a kiedy po chwili palce Johna gubią się w nich, nawet nie próbuje już ich wyplątać. Chce patrzeć na jego smukłe palce, dłonie przechodzące w nadgarstki. Wystające łokcie i ostro zarysowane ramiona. Szczupłą talię i płaską klatkę piersiową. Długie nogi. Sherlock wydaje się być nieproporcjonalny i niezgrabny w tym oślepiającym świetle, ale to tylko złudzenie. Sherlock jest piękny.

O zachodzie słońca otrzepują się z piasku i snu. Są ogłuszeni, oszołomieni i spaleni słońcem, a John wie, że jeśli było w nich jeszcze coś realnego, to zniknie wraz z ostatnimi promieniami. Zapadając się po kostki w piasku i wpadając na siebie, odwracają się plecami do tego widoku.
Kiedy we śnie przychodzi noc – to zaskakujące i pozbawione sensu - John nie potrafi już zasnąć. Są w jakimś domku nad morzem, gdzie fale zdają się sięgać okien. Sherlock siada na skraju jego łóżka i nie przestaje mówić. On i upał są czymś stałym. Są przyczyną wszystkiego. Tego, że John czuje krople potu spływające mu po karku, że zasycha mu w gardle, że nie potrafi już jasno myśleć. Tego, że zdejmuje koszulkę i kładzie się posłusznie na plecach. Tego, że zaciska powieki i recytuje wszystkie modlitwy świata. Pod ich ciężarem jest bezradny i uległy. I nie chce niczego innego. Ale Sherlock nagle zatrzymuje się. Zatrzymuje morze, czas i powietrze. Zbliża usta do ucha John i szepcze:
- Otwórz oczy, John.


*


- Otwórz oczy, John.
Budzi się zaplątany w pościel i czuje, że nie może nabrać oddechu. Do czoła ma przyciśniętą zimną dłoń. Przymyka oczy, instynktownie przybliżając się do źródła chłodu. Ale dłoń znika tak szybko jak się pojawiła, a John boi się otworzyć oczy.
To nadal sen czy już jawa?
Kiedy w końcu unosi powieki jest sam, a jedynym dźwiękiem w pokoju jest jego urywany oddech. Za oknem wciąż jest ciemno. Zegarek wskazuje środek nocy. Dopiero po chwili, kiedy dudnienie serca przestaje go ogłuszać, a oddech dusić, dociera do niego, że to Sherlock go obudził. Że to o Sherlocku śnił. Do rana robi wszystko, byle tylko znów nie zasnąć.
Promienie słońca oślepiają go.
John stara się odwlec moment spotkania z Sherlockiem najdłużej jak może, ale wie, że im dłużej zostanie w pokoju, tym wszystko wyda się bardziej podejrzane. Sherlock zacznie szukać znaczenia tam, gdzie go nie ma. Dlatego stara się zachowywać tak jakby to był kolejny zwykły dzień i zostaje w piżamie, chociaż marzy o tym żeby okryć się wszystkim, co ma w szafie. Kiedy w końcu opuszcza pokój i pokonuje schody, boi się nawet spojrzeć Sherlockowi w oczy.
Leży na sofie w przytłumionym przez zasłony świetle, otoczony nieruchomym powietrzem i drobinkami kurzu. Ma wilgotne włosy, skręcone mocniej na karku i przy uszach, przyklejone do czoła. Rękawy koszuli podwinięte do łokci, cztery górne guziki rozpięte. Jego bose stopy zwisają luźne z sofy.
Wzrok Johna przykuwa widok kropli potu, wędrująca powoli od czoła, przez policzek aż do linii szczęki. John nieświadomie przełyka ślinę.
W innym czasie i miejscu znał ten smak.
- John. – Nie otwiera oczu i tylko nieznaczny ruch ust świadczy o tym, że to głos Sherlocka, a nie wytwór wyobraźni.
- Tak?
- To staje się nieznośne.
- Co? – pyta nerwowo, zaciskając i rozluźniając place lewej dłoni.
- To gorąco. – otwiera oczy kieruje na niego leniwie wzrok. – Dobrze ci się spało?
- Bywało lepiej – odpowiada wymijająco, chcąc już uciec spod inspekcji tych oczu. – Chcesz czegoś? – pyta wskazując głową kuchnię, ruszając w jej kierunku.
- Morza, John.
Ta odpowiedź wydaje mu się dziwnie znajoma i zatrzymuje go w miejscu. Kiedy się odwraca, widzi Sherlocka przeciągającego się leniwie i nieznośnie powolnie. Po chwili siada na sofie i sięga po szklankę wypełnioną wodą oraz lodem. Nie odrywając wzroku od Johna, bierze dwa duże łyki. – Dziękuję. Mam już wodę – mówi po chwili, widząc zagubienie Johna. – Poza tym to twoja wina – dodaje poważnie, stawiając szklankę na dywanie. – To gorąco – wyjaśnia.
- Jak to, moja? - pyta z niedowierzaniem.
- Sprowadziłeś je razem z sobą. Z Afganistanu.
- To niedorzeczne – odpowiada, chociaż dokładnie to samo pomyślał jeszcze kilka dni wcześniej. – Myślałem, że jesteś ponad to. Przesądy i niedorzeczności.
- Chyba ten upał zmącił mi w głowie.
- Jak uważasz – mamrocze, odwracając się i ruszając szybko w kierunku kuchni. Ale głos Sherlocka znów karze mu się zatrzymać i spojrzeć na niego.
- Jak długo, masz zamiar jeszcze patrzeć się na mnie w ten zaskakujący i nieznośny sposób. Patrzeć i czekać.
- Nie wiem, co masz nam myśli – odpowiada najbardziej dobitnie, jednocześnie starając się ukryć strach w oczach.
- Oczywiście.
Wzrok i głos Sherlocka wyraźnie wskazują na to, że nie wierzy w ani jedno jego słowo. Nie mówi jednak nic więcej. Zamiast tego podnosi się bez pospiechu z sofy i opuszcza rękawy koszuli, spokojnie wygładza ją. Jego stopy nadal są bose, więc kiedy po chwili rusza w kierunku Johna, w pokoju słychać tylko ich oddechy i dźwięki z ulicy. Sherlock cały czas patrzy mu w oczy, a John odkrywa nagle, że nie jest w stanie ruszyć się z miejsca. Stoi w przejściu do kuchni, oparty luźno o framugę, zastanawiając się jak musi teraz wyglądać dla przyjaciela. Jak ktoś, kto chce uciec, czy jak ktoś, kto czeka? Kiedy ten po chwili dołącza do niego, te myśli przestają mieć jednak jakiekolwiek znaczenie. Przejście staje się zbyt ciasne i duszne, a John po raz pierwszy naprawdę uświadamia sobie, jak bardzo Sherlock nad nim góruje. Próbuje jeszcze ruszyć się, cofnąć do pokoju, ale Sherlock podąża za nim i już po chwili znów znajduje się w potrzasku, między nim i ścianą, między strachem i oczekiwaniem. Ciężar dłoni na jego ramionach, a w głowie pustka.
- Co... co robisz? – wydusza z siebie, łamiącym się głosem. Starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na tę istotę, która wyszła z jego snów i ukryła gdzieś prawdziwego Sherlocka. Nie na te usta, które układają się w drapieżny uśmiech i są z każdym oddechem coraz bliżej.
- Czy nie na to właśnie czekałeś, John?
John ma problem z rozpoznaniem głosu swojego przyjaciela w tym niskim i ochrypłym dźwięku, który powoduje, że z trudem może powstrzymać drżenie. Po chwili Sherlock, cały czas uważnie go obserwując, przechyla nieznacznie głowę w bok. Kiedy niespodziewanie pociera kciukiem jego szyję, z ust Johna wyrywa się ciche westchnienie. Wydaje się, ze Sherlock tylko czekał na tę reakcję, bo momentalnie kącik jego warg unosi się do góry w mieszaninie triumfu i radości. Jego oddech przyspiesza, a na policzkach pojawia się niespodziewany rumieniec.
- To zadziwiające. Co robi z nami ta pogoda, nie uważasz? Jakbyśmy nie byli sobą.
Ale ich twarze dzielą zaledwie milimetry, a John potrafi myśleć już tylko o tym, czy te usta mogą być tak miękkie, jak na to wyglądają. Jedyne, co jest w stanie powiedzieć, to:
- Boże, tak.
Zbliża się jeszcze kawałek, a John może czuć na twarzy jego oddech. Jedyny ruch powietrza od tygodni. Zamyka bezradnie oczy, a Sherlock postanawia wybrać właśnie ten moment żeby go pocałować. Jego wargi są wciąż cudownie zimne od picia przez cały poranek wody z lodem, wciąż cudownie miękkie mimo spędzenia życia na mówieniu o śmierci, wciąż cudownie niedoświadczone mimo bycia częścią najpiękniejszej istoty, jaką John spotkał w swoim życiu. Zatem mimo iż nie całuje najlepiej, to całuje jak Sherlock, a jest to coś, o czym John marzył od pierwszego dnia ich znajomości. Wkłada w to tyle entuzjazmu, ile w każdą rzecz, która go zainteresuje, więc, kiedy John uchyla usta , tylko chwilę trwa zanim jego język odnajduje do nich drogę. Szorstki i nieustępliwy, ale John nie zna nic lepszego. Wydaje się, że w tym momencie dla Sherlocka kończy się eksperyment. Obaj oddychają ciężko, a serce Johna bije tak szybko, że to prawie boli.
Do jego oszołomionego umysłu wszystko dociera z opóźnieniem. Jego palce wplątane we włosy Sherlocka, szczupłe palce zaciśnięte na jego biodrach. Ich ciała, przylegające do siebie tak ściśle, że rozsądek każe się cofnąć. John odrywa się od Sherlocka z trudem.
-John?
- Co myślisz o... - zaczyna, ale gubi się w połowie zdania i wbija bezradnie w wzrok w ścianę, jakby szukają tam właściwych słów. - Może sofa? – wydusza z siebie w końcu.
W odpowiedzi otrzymuje uśmiech. To niespodziewane i John kręci bezradnie głową, patrząc, to na swoją nieszczęsną piżamę, to na wymiętą i rozpiętą koszulę Sherlocka. Nawet nie wie, kiedy pochyla się i przyciska usta do fragmentu odsłoniętej skóry, tuż nad czwartym guzikiem. Zostaje tam przez kilka sekund, a Sherlock zaciska dłonie na jego ramionach. Po chwili rozpoczynają wędrówkę w dół pleców, aż do granicy koszulki. John odsuwa się i unosi ręce, a Sherlock zdejmuje ją jednym płynnym ruchem.
- John – zaczyna, całując go niespodziewanie w obojczyk. – Obawiam się, że teraz nie ma już odwrotu.
John nie ma obiekcji, ale nie ma też słów. W odpowiedzi zatem odsuwa Sherlocka od siebie i zmusza do pokonania paru kroków dzielących ich od sofy. Sherlock siada na niej ciężko i patrzy na Johna oczekująco. Te nieprzyzwoicie pulchne i zawsze lekko rozchylone usta stają się czymś, czemu nie może się już oprzeć. John zbliża się więc i powoli opada na jego kolana. Ten niespodziewany kontakt wyrywa z ust Sherlocka jęk. Kładzie mu dłonie na biodrach i przyciąga do siebie. Tym razem całuje Johna delikatnie. Trąc swoim gładkim policzkiem o jego szorstki zarost, szepcząc do ucha słowa, które nie są z tego świata, pyta o pozwolenie. Choć nie śpieszy się, a wskazówki zdaje czerpać tylko z oczu Johna, ten nie wie nawet, kiedy ustępuje pod jego dotykiem i kładzie się na plecach.

Są oszołomieni i lepcy od potu, ale John nie potrafi znaleźć w sobie sprzeciwu. Później będzie czas na zdrowy rozsądek, później będzie czas na zaczerpnięcie oddechu, później będzie czas na zastanowienie się. Później, później, później... Teraz oczy Sherlocka nie pozwalają odwrócić wzroku, a opuszki palców dotykają niepewnie jego podbrzusza. Wędrują w dół. W dół. Jego jęk tłumią usta Sherlocka. John nie jest w stanie określić ile to trwa, ale uścisk dłoni Sherlocka jest pewny, a rytm, który nadaje bezlitosny. Dochodzi w jego dłoni z cichym okrzykiem zdziwienia. Chowając twarz w fałdy zmiętej koszuli, powtarza w kółko jego imię.

Zasłony w oknie unoszą się nieznacznie pierwszy raz od tygodni.


*


Wychodzą z mieszkania dopiero po dwóch dniach. Stoją obok siebie na chodniku i John czuje nagle, że ta oddzielająca ich przestrzeń jest czymś obcym . Na niebie pojawiają się pierwsze chmury, a wiatr rozwiewa włosy Sherlocka. Ich palce ocierają się o siebie przez ułamek sekundy.

John oddycha z ulgą.

- Co myślisz o tym żeby wyjechać stąd na parę dni? – pyta, kiedy idą w kierunku taksówki.
- Daleko, gdzie nikt nas nie znajdzie? – kpi Sherlock, niespodziewanie przytrzymując mu otwarte drzwi samochodu. Ten gest zbija Johna z tropu tylko na chwilę.
- Tak – odpowiada, patrząc mu prosto w oczy. Z jedną stopą wciąż na chodniku i nadzieją schowaną głęboko, w okolicach serca.
Sherlock nie odpowiada od razu i dopiero kiedy obaj siedzą już w taksówce, pozwala sobie na nieznaczny uśmiech.
Jadą pod adres wskazany przez Lestrade’a (co oznacza zwłoki), o okna samochodu uderzają pierwsze krople deszczu (co oznacza zbliżającą się jesień), a John czuje, że to będzie piękny dzień. Kiedy dłoń Sherlocka niespodziewanie odnajduje jego, oddaje uścisk bez wahania.


END


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Sob 17:42, 23 Kwi 2011, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
joasui
Dentysta- Sadysta
Dentysta- Sadysta


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Okolice 3miasta
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 9:15, 21 Kwi 2011    Temat postu:

Przeczytałam.
Napisane bardzo ładnie, nie powiem. Nie mam się do czego przyczepić (oprócz tego, że to slash, ale nic na to nie poradzę ). I to nie tak, że czytałam to z zamiarem czepiania się. Aż tak wredna nie jestem .
I najwyraźniej nie tylko ja jestem zdolna do "niemal obsesyjnego" opisywania Sherlocka. Ach, chciałabym zobaczyć te piegi...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:39, 21 Kwi 2011    Temat postu:

joasui napisał:
Nie mam się do czego przyczepić (oprócz tego, że to slash, ale nic na to nie poradzę )


Obawiam się, że ja też nic na to nie mogę poradzić. To silniejsze od mnie

joasui napisał:
I najwyraźniej nie tylko ja jestem zdolna do "niemal obsesyjnego" opisywania Sherlocka. Ach, chciałabym zobaczyć te piegi...


Ech, ja też... Te opisy, to nie moja wina. Naprawdę. Nie jestem wcale chorobliwe zafascynowana Sherlockiem. Wcale. To wina Johna! Z jego punktu widzenia nie da się inaczej pisać

Dziękuję za komentarz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:43, 23 Kwi 2011    Temat postu:

Wow. Strasznie ładny ten tekst.

I ma mnóstwo opisów <3

I ogólnie - strasznie dobrze Ci się udało to wszystko opisać z perspektywy Johna.

Powiem tak: bardzo, bardzo mi się podoba ten tekst.

I strasznie podoba mi się ostatnie zdanie :)

W sumie jedyne, czego tu nie lubię, to lato. Ale ja lata w ogóle nigdy nie lubię. Słońce *wzdryga się*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:57, 23 Kwi 2011    Temat postu:

coolness napisał:
I ma mnóstwo opisów


Uff. To chyba znaczy, że nie są nudne xD

coolness napisał:
I ogólnie - strasznie dobrze Ci się udało to wszystko opisać z perspektywy Johna.


Przyznam, że wolę pisać z jego punktu widzenia. Sherlock trochę mnie przerasta.

coolness napisał:
W sumie jedyne, czego tu nie lubię, to lato.


Biorąc pod uwagę, że cały ten fik kręci się wokół lata, to zaczynam się martwić xD Ale Sherlock w połączeniu z latem, to raczej jednorazowy eksperyment, także bez obaw. Następnym razem pojawi się już w wersji tradycyjnej

coolness napisał:
Powiem tak: bardzo, bardzo mi się podoba ten tekst.


A ja bardzo, bardzo dziękuję


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Pon 14:47, 16 Maj 2011    Temat postu:

Przeczytałam. I chciałam podzielić się swoim zachwytem! Jednak brakuje mi słów, naprawdę. Zawsze mam ten problem, że jak czytam to wiem co chcę napisać, ale chwilę później wszystko umyka.
Tekst po pierwsze jest bardzo logicznie i spójnie napisany. Wszystko się tutaj z sobą wiąże. Nie ma jakichś przypadkowych, niepotrzebnych zdań. Skupia się na obserwacji i przeżyciach, nie natomiast na wypowiedziach co działa na wielki plus. To także długi tekst, co dodaje uroku. Bo gdyby był krótszy... tyle byłoby niedopowiedzeń!
Zadziwia mnie Twoja lekkość pisania. Nigdy nie mogę pojąć jak to ludzie robią, ze tak długo piszą. Z sensem i tak aby mnie zainteresować.
Piękny tekst. Dziękuje, ze mogłam go przeczytać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:08, 16 Maj 2011    Temat postu:

A ja dziękuję, że znalazłaś czas na komentarz. I to jeszcze taki *_* To naprawdę bardzo wiele dla mnie znaczy
Zdecydowanie wolę pisać miniaturki i bałam się zabrać za coś dłuższego. Ale jakoś tak samo wyszło w przypadku tego fika - zaczęłam i już nie mogłam skończyć. W każdym razie, cieszę się nie okazał się być rozwlekły i nudny.
A co do skupiania się na obserwacjach, to zdecydowanie masz rację. I właśnie dlatego obstaję przy krótszych formach. Uwielbiam opisywać emocje, skupiać się na szczegółach. Kiedy zaczyna się fabuła i dialog, zaczynają się schody. Ale z drugiej strony, zaczęłam jakiś czas temu pisać dłuższego fika, w którym jednak coś będzie działo. Ech... Zobaczymy co z tego wyjdzie. Przez sesję pewnie skończę go dopiero w wakacje, ale co tam ^^"

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Śro 9:38, 18 Maj 2011    Temat postu:

Nie potrafiłabym odejść od tego ficka bez kilku słów. To by mnie prześladowało
I bardzo dobrze, że nie mogłaś skończyć. Bo właśnie to jest tutaj piękne. Owszem też lubię miniaturki. Ale przeważnie w miniaturkach coś umyka. Coś ważnego. A tutaj nie. Jest każdy detal, który musi tu być. I bardzo dobrze, że skupiasz się na emocjach, bowiem wychodzi Ci to genialnie. Naprawdę.
W takim razie czekam na ten twór Mogę czekać nawet do wakacji, bo teoretycznie ja już je mam i nie mam co robić. Więc czekanie umili czas


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicodinka
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 802
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Taka planeta Ziemia...Może słyszałeś?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:38, 04 Mar 2012    Temat postu:

Śliczne.
Ostatnie zdanie jest piękne.
Chciałabym zobaczyć Sherlocka na plaży..
Weny!

PS: Jak pewnie zauważyłaś, nie potrafię pisać logicznych komentarzy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Sherlock / Sherlock Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin