Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

On the water [M]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Sherlock / Sherlock Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 0:36, 29 Gru 2012    Temat postu: On the water [M]

Sherlock/John

Moja kolejna miniaturka, której akcja dzieje się po Reichenbachu. Komentarze mile widziane.




Nad głową Sherlock ma bezchmurne niebo. Pod sobą spokojne wody jeziora.

A wszystko poszło nie tak jak powinno.

Może gdyby miał więcej czasu i mógł to wszystko lepiej zaplanować. Może gdyby wybrał wtorek zamiast poniedziałku, południe zamiast północnego-zachodu i korytarz zamiast drzwi. Może wtedy, przy odrobinie szczęścia, udałoby mu się. Może wtedy miałby szansę.
Ale stało się inaczej. A gdyby Sherlock chciał poznać przyczynę swojej porażki, zrozumieć źródło niepowodzenia - odnaleźć początek końca - nie musiałby wcale długo szukać. Tak naprawdę musiałby tylko cofnąć się o parę lat wstecz. Przypomnieć sobie właściwe słowa. Zapomnieć o reszcie.

Ponieważ uczucia nie dają przewagi, a serce nigdy nie powinno rządzić głową. A Sherlock na to pozwolił.

Nie od razu i nie świadomie, oczywiście. To powolny proces. Bardziej ewolucja niż rewolucja, i erozja niż trzęsienie ziemi. Zmiany nadchodzą małymi krokami - wkradają się przez nieszczelne okna i szpary pod drzwiami – a dostrzeże je tylko ten, kto ich szuka. Kto wie, gdzie szukać. Dla Sherlocka był to proces niezauważalny, nieodwracalny i - w gruncie rzeczy - nieunikniony. To, co narastało przez dni, tygodnie i miesiące, spadło na niego w ciągu kilku chwil.

Ponieważ Sherlock nie był w Londynie od ponad roku. Ponieważ od dwóch lat nie postawił stopy na schodach prowadzących do Baker Street. Ponieważ od dwóch lat, dwóch miesięcy i dwudziestu ośmiu dni nie widział na oczy Johna. A ponieważ przez cały ten czas nie myślał o niczym innym, o nikim innym, Sherlock – ta logiczna istota, zbudowana z precyzji i umiaru - stał się niecierpliwy.

Zatem kiedy dwa dni temu powiedział Mycroftowi, że w końcu znalazł Morana*, a po drugiej stronie telefonu zamiast spokoju usłyszał niepokój i słowa: „Kto jest twoim informatorem? To może być pułapka. Poczekaj. Przyślę pomoc”, nie poczuł żadnych wątpliwości. Nie dzwonił po poradę. Cierpliwości starczyło mu na tyle, żeby nie odłożyć od razu słuchawki. Dokończyć rozmowę i skłamać.
Poczekał, owszem. Całe dwadzieścia cztery godziny, czyli akurat tyle, ile było mu potrzeba żeby obejrzeć kryjówkę Morana i ułożyć plan. Ani minuty więcej. Już wtedy powinien wyczuć, że coś jest nie tak - za każdym jego ruchem stał pośpiech, a pod niecierpliwością czaił się tylko gniew. Nie poczuł jednak nic. Nie poczekał na pomoc Mycrofta i w poniedziałek o pierwszej w nocy ruszył do domu w którym ukrywał się Sebastian Moran.

Wybrał wejście od strony północno-zachodniej. Uzbrojony w pistolet, z którego tak naprawdę nigdy jeszcze nie strzelał, żeby zabić i telefon, z którego chciał po wszystkim zadzwonić na policję. Włamał się przez okno. A później usłyszał kroki i zamiast pobiec w dół korytarza, postanowił schować się w najbliższym pokoju. I nie jest nawet pewny, co stało się potem.
Wie, że pokój nie był pusty (jak można być tak naiwnym?) i, że ktoś rzucił się na niego, kiedy tylko przekroczył próg (czekali na ciebie, oczywiście, że na ciebie czekali). Wie też, że kiedy poczuł potworny ból na wysokości żołądka (teraz to już właściwie nie boli, to coś innego. Bardziej jak...) instynkt kazał mu strzelić z broni. I uciekać. Biec.

Nie wie jak długo uciekał i jaką drogę wybrał. Wie tylko, że gdy w końcu wydostał się z tego przeklętego domu i poczuł na twarzy chłodne wieczorne powietrze, świat wywrócił się na sekundę do góry nogami. Nie miał żadnego awaryjnego planu, nie mógł też wrócić do hotelu. A krew uciekała z niego jak powietrze. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Obie dłonie przyciśnięte do płaszcza, do marynarki, do koszuli. Do brzucha. Serce pompujące krew, niczym zdrajca. I rana tak niewielka, że gdyby nie czerwień, nigdy by jej nie znalazł. Że gdyby był kimś innym, mógłby nawet uwierzyć, że wszystko się jeszcze dobrze skończy. Ale Sherlock jest tylko sobą i aż za dobrze wie, jak kończą się takie historie.

I może dlatego z wszystkich możliwych dróg ucieczki wybrał tę najbardziej absurdalną, nieprawdopodobną i oderwaną od rzeczywistości. Tę, która była pod ręką. I dlatego znajduje się teraz na środku jeziora w małej drewnianej łódce (jak właściwie się tam znalazł?), a niebo jest równie czarne jak woda dookoła. Tylko gwiazdy dają światło.

Nie wie, kiedy zgubił wiosła. (Czy w ogóle ich używał?) Nie wie też, jakim cudem dopłynął aż tak daleko. Wie tylko, że leży teraz na plecach w ciepłej cieczy, która może być równie dobrze krwią, wodą i potem, a najpewniej jest wszystkim razem. A wiatr jest spokojny, tak cholernie spokojny, że zdaje się zatrzymywać czas. Jego klatka piersiowa unosi się i opada. Powoli. Ciężko. Unosi i opada. Jego serce jest jak ptak zamknięty w pudełku, próbujący usilnie wydostać się na zewnątrz i gdy Sherlockowi w końcu udaje się złapać oddech, zajmuje mu to wieczność.

Gdzieś tam jest John. John i jego spokojne życie. John i jego odwaga, John i jego serce. Może myśli teraz o nim, a może już dawno zapomniał. Może prosi właśnie o pomoc, a może sam wskazuje drogę. Może być wszędzie, może być każdym. Może być wszystkim. Czy dostał to, czego chciał, czy wciąż czeka? Czy jest szczęśliwy? Dobrze. Bardzo dobrze.

Boże, jak tu spokojnie.

Sherlock zamyka oczy, ale gwiazdy wciąż nie chcę zniknąć. Chociaż firmament nieba zmienił się w sklepienie powiek, on wciąż widzi je wyraźnie, jak na jawie. Rana w jego brzuchu zamienia się w przejście, a czas w drogę. Gdy z trudem zbliża do twarzy rękę umazaną krwią i unosi na chwilę powieki, widzi już tylko ciemność. Ktoś woła jego imię z drugiego brzegu jeziora, ale Sherlock nie rozpoznaje głosu.

Nad głową ma bezchmurne niebo. Pod sobą spokojne wody jeziora. Nigdy nie powinien opuszczać brzegu.






*Sebastian Moran. Na wypadek gdyby ktoś nie czytał „The Adventure of the Empty House”, wyjaśniam tylko, że to najbliższy współpracownik Moriaty’ego. Nie wiadomo do końca, czy to on był strzelcem celującym w Johna w ostatnim odcinku i czy w ogóle pojawi się w serialu, ale pozwoliłam go sobie pożyczyć na potrzeby tego fika.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Sob 0:51, 29 Gru 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Sherlock / Sherlock Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin