Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Nasz Fik 3 - alternative
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:43, 27 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:47, 27 Mar 2008    Temat postu:

akcja toczy się toczy xD i to jak fajnie ... tak jak lubię

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cuddy rulz
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 17 Lut 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: idziesz? Dokąd zmierzasz?

PostWysłany: Czw 18:11, 27 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vajoj
Marker House'a
Marker House'a


Dołączył: 20 Sty 2008
Posty: 4309
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Piła
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:15, 27 Mar 2008    Temat postu:

Kocha, kocham tego fica z calego serca mego z dalej duszy mojej kocham

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cuddy rulz
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 17 Lut 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: idziesz? Dokąd zmierzasz?

PostWysłany: Czw 18:18, 27 Mar 2008    Temat postu:

Wyślijcie ich razem do Rio bo nie wyrobię.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez cuddy rulz dnia Czw 18:18, 27 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marau Apricot
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 235
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:34, 27 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.

Ich słodką konwersację przerwało wejście Cuddy.
- House, musimy porozmawiać...
- O co tym razem chodzi? Przecież dogadaliśmy się z Wilsonem...
- Mam twoje wyniki. Już wiem, czemu ciągle tracisz przytomność - Cuddy była załamana. - Nerki ci wysiadają. Będziesz potrzebował przeszczepu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Narenika
Forumowy Vicodin
Forumowy Vicodin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 105 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 18:43, 27 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.

Słowa House'a przerwały tamę. James poczuł, jak nadzieja rozlewa się szerokim strumieniem. A jednak było coś, co boleśnie tkwiło na dnie.
- Greg.. - westchnął ciężko.
- Tak?
- Twoje.. nogi..
- Co z nimi?
Cisza, przygniatająca cisza. Tak trudno o tym mówić w takiej chwili. Był mu to winien.
- Być może nigdy nie będą sprawne.. Tak mi przykro...
- Bzdura - głos House'a miał zwykły lekceważący ton. - Nic im nie będzie, a przynajmniej nie więcej niż wcześniej.
- Jak to? Skąd możesz to wiedzieć? Badania...
- To moje nogi.
- Ale Cuddy..
- A od kiedy Cuddy zna się na medycynie? Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak. Stanę o własnych siłach, zanim tobie zdejmą ten plastikowy spowalniacz. Będziemy się mogli ścigać o kulach. Będziemy mogli... - Greg urwał, pozwalając ciszy rozbrzmiewać znowu tonem nadziei.

Sorry, nie zdążyłam przed Apricotem Inna sprawa, że tych nóg House'a nie można zostawić bez wyjaśnienia. On by nigdy nie pominął tego problemu, wiadomo, jak jest do nich przywiązany


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Narenika dnia Czw 18:46, 27 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:57, 27 Mar 2008    Temat postu:

JUZ POPRAWIONE

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.

Słowa House'a przerwały tamę. James poczuł, jak nadzieja rozlewa się szerokim strumieniem. A jednak było coś, co boleśnie tkwiło na dnie.
- Greg.. - westchnął ciężko.
- Tak?
- Twoje.. nogi..
- Co z nimi?
Cisza, przygniatająca cisza. Tak trudno o tym mówić w takiej chwili. Był mu to winien.
- Być może nigdy nie będą sprawne.. Tak mi przykro...
- Bzdura - głos House'a miał zwykły lekceważący ton. - Nic im nie będzie, a przynajmniej nie więcej niż wcześniej.
- Jak to? Skąd możesz to wiedzieć? Badania...
- To moje nogi.
- Ale Cuddy..
- A od kiedy Cuddy zna się na medycynie? Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak. Stanę o własnych siłach, zanim tobie zdejmą ten plastikowy spowalniacz. Będziemy się mogli ścigać o kulach. Będziemy mogli... - Greg urwał, pozwalając ciszy rozbrzmiewać znowu tonem nadziei.

Ich słodką konwersację przerwało wejście Cuddy.
- House, musimy porozmawiać...
- O co tym razem chodzi? Przecież dogadaliśmy się z Wilsonem...
- Mam twoje wyniki. Już wiem, czemu ciągle tracisz przytomność - Cuddy była załamana. - Nerki ci wysiadają. Będziesz potrzebował przeszczepu...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Czw 19:03, 27 Mar 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Narenika
Forumowy Vicodin
Forumowy Vicodin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 105 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 19:08, 27 Mar 2008    Temat postu:

Mnie ten przeszczep załamuje. Richie, wybrnij z niego jakoś, no przecież nie będziemy z tego robili telenoweli. Wilson odda nerkę, House będzie z nim związany na zawsze, blabla ohyda, żaden z nich by tego nie chciał. Załatwmy to po męsku. Niech mu Cuddy odda nerkę

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:11, 27 Mar 2008    Temat postu:

No przecież nigdzie nie pisze, czyja to ma być nerka :wink: ... Wszystko w waszych klawiaturach Btw - ja nie mam nic przeciwko telenoweli...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Pią 12:49, 28 Mar 2008    Temat postu:

Załatwmy to męsku...

Niech Wilson podaruje House'owi swoje nogi


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:51, 28 Mar 2008    Temat postu:

Tiaaa, Dżuczek, to by było piękne

Anyway, NIECH KTOŚ TO POPCHNIE DALEJ :!:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Narenika
Forumowy Vicodin
Forumowy Vicodin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 105 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Pią 14:04, 28 Mar 2008    Temat postu:

Ja nie mogę tego pociągnąć, zawiesiłam się Skąd mam wiedzieć, czy wysiadające nerki mogą wywoływać utratę przytomności? Wg mnie tracił przytomność, bo był osłabiony po wypadku i organizm ma swoje prawa.
Kto te nerki wymyślił? Apricot? niech teraz powie, co dalej.. bo inaczej poproszę Cuddy o wyniki i wyśmieję znowu..


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:21, 28 Mar 2008    Temat postu:

Wysiadające nerki mogą powodować utratę przytomności, bo:
a) nerki nie filtrują z organizmu całego syfu, który może powodować utratę przytomności
b) to tylko fik :wink: więc wszystko jest dozwolone, aż do granicy absurdu (jak z tym przeszczepem serca )

Nerki (ew. wątrobę) wymyślił nie pamiętam kto w Nasz Fik 3, tylko że tam nie było już sensu mieszać
I nie obwiniajcie Apricota - ona była tylko narzędziem w moich sztańskich planach, które... Cóż, stały się głupie, po tej Twojej rozmowie... Ale ja już jestem taka sadystka No i nie chcę, żeby ten fik jeszcze się kończył :?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Pią 15:01, 28 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.

Słowa House'a przerwały tamę. James poczuł, jak nadzieja rozlewa się szerokim strumieniem. A jednak było coś, co boleśnie tkwiło na dnie.
- Greg.. - westchnął ciężko.
- Tak?
- Twoje.. nogi..
- Co z nimi?
Cisza, przygniatająca cisza. Tak trudno o tym mówić w takiej chwili. Był mu to winien.
- Być może nigdy nie będą sprawne.. Tak mi przykro...
- Bzdura - głos House'a miał zwykły lekceważący ton. - Nic im nie będzie, a przynajmniej nie więcej niż wcześniej.
- Jak to? Skąd możesz to wiedzieć? Badania...
- To moje nogi.
- Ale Cuddy..
- A od kiedy Cuddy zna się na medycynie? Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak. Stanę o własnych siłach, zanim tobie zdejmą ten plastikowy spowalniacz. Będziemy się mogli ścigać o kulach. Będziemy mogli... - Greg urwał, pozwalając ciszy rozbrzmiewać znowu tonem nadziei.

Ich słodką konwersację przerwało wejście Cuddy.
- House, musimy porozmawiać...
- O co tym razem chodzi? Przecież dogadaliśmy się z Wilsonem...
- Mam twoje wyniki. Już wiem, czemu ciągle tracisz przytomność - Cuddy była załamana. - Nerki ci wysiadają. Będziesz potrzebował przeszczepu...

- Tak? Super - mruknął pod nosem House i przymknął powieki. Czuł na sobie dwie pary oczu - Cuddy, to podchodzi pod molestowanie wzrokiem!
- Powiedziałam ci, że potrzebujesz przeszczepu, a ty...?
- A ja ci mówię, że masz przestać mnie molestować.
- House!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em. dnia Pią 15:02, 28 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ofwca
Internista
Internista


Dołączył: 15 Lut 2008
Posty: 667
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a stąd

PostWysłany: Pią 16:59, 28 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.

Słowa House'a przerwały tamę. James poczuł, jak nadzieja rozlewa się szerokim strumieniem. A jednak było coś, co boleśnie tkwiło na dnie.
- Greg.. - westchnął ciężko.
- Tak?
- Twoje.. nogi..
- Co z nimi?
Cisza, przygniatająca cisza. Tak trudno o tym mówić w takiej chwili. Był mu to winien.
- Być może nigdy nie będą sprawne.. Tak mi przykro...
- Bzdura - głos House'a miał zwykły lekceważący ton. - Nic im nie będzie, a przynajmniej nie więcej niż wcześniej.
- Jak to? Skąd możesz to wiedzieć? Badania...
- To moje nogi.
- Ale Cuddy..
- A od kiedy Cuddy zna się na medycynie? Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak. Stanę o własnych siłach, zanim tobie zdejmą ten plastikowy spowalniacz. Będziemy się mogli ścigać o kulach. Będziemy mogli... - Greg urwał, pozwalając ciszy rozbrzmiewać znowu tonem nadziei.

Ich słodką konwersację przerwało wejście Cuddy.
- House, musimy porozmawiać...
- O co tym razem chodzi? Przecież dogadaliśmy się z Wilsonem...
- Mam twoje wyniki. Już wiem, czemu ciągle tracisz przytomność - Cuddy była załamana. - Nerki ci wysiadają. Będziesz potrzebował przeszczepu...

- Tak? Super - mruknął pod nosem House i przymknął powieki. Czuł na sobie dwie pary oczu - Cuddy, to podchodzi pod molestowanie wzrokiem!
- Powiedziałam ci, że potrzebujesz przeszczepu, a ty...?
- A ja ci mówię, że masz przestać mnie molestować.
- House!

- No co? Bierzesz jakiegoś młodego motocyklistę, który nagle stwierdza, że organy wewnętrzne nie są mu już potrzebne, wyjmujesz mu nerkę wkładasz we mnie i po kłopocie!
- to nie takie proste! Komisja transplantologiczna musi cię wpisać na listę oczekujących a dobrze wiesz, że przy twoim trybie życia i stosunkach z komisją może to być trudne...
- Od tego mam ciebie, prawda pani administratorko szpital? A teraz Jamse to na czym skończyliśmy jak to babsko nam przerwało?
Cuddy tylko przewróciła oczami i wyszła z pokoju. Denerwowała się stanem House'a, martwiła się o jego zdrowie jednak patrząc na nich razem leżących obok siebie nie mogła powstrzymać uśmiechu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cuddy rulz
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 17 Lut 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: idziesz? Dokąd zmierzasz?

PostWysłany: Pią 22:47, 28 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.

Słowa House'a przerwały tamę. James poczuł, jak nadzieja rozlewa się szerokim strumieniem. A jednak było coś, co boleśnie tkwiło na dnie.
- Greg.. - westchnął ciężko.
- Tak?
- Twoje.. nogi..
- Co z nimi?
Cisza, przygniatająca cisza. Tak trudno o tym mówić w takiej chwili. Był mu to winien.
- Być może nigdy nie będą sprawne.. Tak mi przykro...
- Bzdura - głos House'a miał zwykły lekceważący ton. - Nic im nie będzie, a przynajmniej nie więcej niż wcześniej.
- Jak to? Skąd możesz to wiedzieć? Badania...
- To moje nogi.
- Ale Cuddy..
- A od kiedy Cuddy zna się na medycynie? Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak. Stanę o własnych siłach, zanim tobie zdejmą ten plastikowy spowalniacz. Będziemy się mogli ścigać o kulach. Będziemy mogli... - Greg urwał, pozwalając ciszy rozbrzmiewać znowu tonem nadziei.

Ich słodką konwersację przerwało wejście Cuddy.
- House, musimy porozmawiać...
- O co tym razem chodzi? Przecież dogadaliśmy się z Wilsonem...
- Mam twoje wyniki. Już wiem, czemu ciągle tracisz przytomność - Cuddy była załamana. - Nerki ci wysiadają. Będziesz potrzebował przeszczepu...

- Tak? Super - mruknął pod nosem House i przymknął powieki. Czuł na sobie dwie pary oczu - Cuddy, to podchodzi pod molestowanie wzrokiem!
- Powiedziałam ci, że potrzebujesz przeszczepu, a ty...?
- A ja ci mówię, że masz przestać mnie molestować.
- House!

- No co? Bierzesz jakiegoś młodego motocyklistę, który nagle stwierdza, że organy wewnętrzne nie są mu już potrzebne, wyjmujesz mu nerkę wkładasz we mnie i po kłopocie!
- to nie takie proste! Komisja transplantologiczna musi cię wpisać na listę oczekujących a dobrze wiesz, że przy twoim trybie życia i stosunkach z komisją może to być trudne...
- Od tego mam ciebie, prawda pani administratorko szpital? A teraz Jamse to na czym skończyliśmy jak to babsko nam przerwało?
Cuddy tylko przewróciła oczami i wyszła z pokoju. Denerwowała się stanem House'a, martwiła się o jego zdrowie jednak patrząc na nich razem leżących obok siebie nie mogła powstrzymać uśmiechu.

House czuł się coraz gorzej z dnia na dzień. Cuddy robiła co mogła ale Komisja Transplantologiczna nie była przychylna jej staraniom. W pierwszej lini szeptem wymieniali alkohol, uzależnienie od Vicodinu, niechęć do zmiany trybu życia lecz ich oczy krzyczały 'nienawidzimy tego sukinsyna i wolelibyśmy oddać nerkę dziewięćdziesięcio letniej kobiecie stojącej jedną noga nad grobem niż jemu'.
House spał po osiemnaście godzin dziennie i bardzo schudł. Jimmy nie mógł patrzeć na ukochanego w takim stanie. Czasami zastanawiał się nawet nad kupnem organu na czarnym rynku ale wiedział, że Greg nigdy się nie zgodzi. A jakby tak nie pytać go o zdanie...? Nie tego nigdy by mu nie wybaczył.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez cuddy rulz dnia Pią 22:50, 28 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: Sob 15:14, 29 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.

Słowa House'a przerwały tamę. James poczuł, jak nadzieja rozlewa się szerokim strumieniem. A jednak było coś, co boleśnie tkwiło na dnie.
- Greg.. - westchnął ciężko.
- Tak?
- Twoje.. nogi..
- Co z nimi?
Cisza, przygniatająca cisza. Tak trudno o tym mówić w takiej chwili. Był mu to winien.
- Być może nigdy nie będą sprawne.. Tak mi przykro...
- Bzdura - głos House'a miał zwykły lekceważący ton. - Nic im nie będzie, a przynajmniej nie więcej niż wcześniej.
- Jak to? Skąd możesz to wiedzieć? Badania...
- To moje nogi.
- Ale Cuddy..
- A od kiedy Cuddy zna się na medycynie? Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak. Stanę o własnych siłach, zanim tobie zdejmą ten plastikowy spowalniacz. Będziemy się mogli ścigać o kulach. Będziemy mogli... - Greg urwał, pozwalając ciszy rozbrzmiewać znowu tonem nadziei.

Ich słodką konwersację przerwało wejście Cuddy.
- House, musimy porozmawiać...
- O co tym razem chodzi? Przecież dogadaliśmy się z Wilsonem...
- Mam twoje wyniki. Już wiem, czemu ciągle tracisz przytomność - Cuddy była załamana. - Nerki ci wysiadają. Będziesz potrzebował przeszczepu...

- Tak? Super - mruknął pod nosem House i przymknął powieki. Czuł na sobie dwie pary oczu - Cuddy, to podchodzi pod molestowanie wzrokiem!
- Powiedziałam ci, że potrzebujesz przeszczepu, a ty...?
- A ja ci mówię, że masz przestać mnie molestować.
- House!

- No co? Bierzesz jakiegoś młodego motocyklistę, który nagle stwierdza, że organy wewnętrzne nie są mu już potrzebne, wyjmujesz mu nerkę wkładasz we mnie i po kłopocie!
- to nie takie proste! Komisja transplantologiczna musi cię wpisać na listę oczekujących a dobrze wiesz, że przy twoim trybie życia i stosunkach z komisją może to być trudne...
- Od tego mam ciebie, prawda pani administratorko szpital? A teraz Jamse to na czym skończyliśmy jak to babsko nam przerwało?
Cuddy tylko przewróciła oczami i wyszła z pokoju. Denerwowała się stanem House'a, martwiła się o jego zdrowie jednak patrząc na nich razem leżących obok siebie nie mogła powstrzymać uśmiechu.

House czuł się coraz gorzej z dnia na dzień. Cuddy robiła co mogła ale Komisja Transplantologiczna nie była przychylna jej staraniom. W pierwszej lini szeptem wymieniali alkohol, uzależnienie od Vicodinu, niechęć do zmiany trybu życia lecz ich oczy krzyczały 'nienawidzimy tego sukinsyna i wolelibyśmy oddać nerkę dziewięćdziesięcio letniej kobiecie stojącej jedną noga nad grobem niż jemu'.
House spał po osiemnaście godzin dziennie i bardzo schudł. Jimmy nie mógł patrzeć na ukochanego w takim stanie. Czasami zastanawiał się nawet nad kupnem organu na czarnym rynku ale wiedział, że Greg nigdy się nie zgodzi. A jakby tak nie pytać go o zdanie...? Nie tego nigdy by mu nie wybaczył.

W tym czasie Cuddy za wszelką cenę starała się przekonać komisję o konieczności przyznania nerki dla House'a. Czas ją coraz bardziej naglił, bo życie jej najlepszego diagnosty można było już odmierzać w dniach i godzinach... Stan House'a szybko się pogarszał, a on sam - choć starał się tego nie okazywać, zwłaszcza przy Wilsonie - powoli dostrzegał beznadziejność sytuacji. Jednak Bóg, w którego House nie wierzył, musiał nad nim czuwać, bo pewnego dnia, kiedy akurat był przytomny (a były to chwile coraz krótsze) do rozmawiających właśnie House'a i Wilsona weszła Cameron. Gęsto tłumacząc się za przeszkadzanie, wyznała, że robi to bez wiedzy Cuddy, ale musi poprosić go o pomoc w diagnozie chorej dziesięciolatki, która - jak się dziwnie złożyło - była córką jednego z ważniejszych członków komisji...
Powrót do góry
cuddy rulz
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 17 Lut 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: idziesz? Dokąd zmierzasz?

PostWysłany: Sob 18:29, 29 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.

Słowa House'a przerwały tamę. James poczuł, jak nadzieja rozlewa się szerokim strumieniem. A jednak było coś, co boleśnie tkwiło na dnie.
- Greg.. - westchnął ciężko.
- Tak?
- Twoje.. nogi..
- Co z nimi?
Cisza, przygniatająca cisza. Tak trudno o tym mówić w takiej chwili. Był mu to winien.
- Być może nigdy nie będą sprawne.. Tak mi przykro...
- Bzdura - głos House'a miał zwykły lekceważący ton. - Nic im nie będzie, a przynajmniej nie więcej niż wcześniej.
- Jak to? Skąd możesz to wiedzieć? Badania...
- To moje nogi.
- Ale Cuddy..
- A od kiedy Cuddy zna się na medycynie? Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak. Stanę o własnych siłach, zanim tobie zdejmą ten plastikowy spowalniacz. Będziemy się mogli ścigać o kulach. Będziemy mogli... - Greg urwał, pozwalając ciszy rozbrzmiewać znowu tonem nadziei.

Ich słodką konwersację przerwało wejście Cuddy.
- House, musimy porozmawiać...
- O co tym razem chodzi? Przecież dogadaliśmy się z Wilsonem...
- Mam twoje wyniki. Już wiem, czemu ciągle tracisz przytomność - Cuddy była załamana. - Nerki ci wysiadają. Będziesz potrzebował przeszczepu...

- Tak? Super - mruknął pod nosem House i przymknął powieki. Czuł na sobie dwie pary oczu - Cuddy, to podchodzi pod molestowanie wzrokiem!
- Powiedziałam ci, że potrzebujesz przeszczepu, a ty...?
- A ja ci mówię, że masz przestać mnie molestować.
- House!

- No co? Bierzesz jakiegoś młodego motocyklistę, który nagle stwierdza, że organy wewnętrzne nie są mu już potrzebne, wyjmujesz mu nerkę wkładasz we mnie i po kłopocie!
- to nie takie proste! Komisja transplantologiczna musi cię wpisać na listę oczekujących a dobrze wiesz, że przy twoim trybie życia i stosunkach z komisją może to być trudne...
- Od tego mam ciebie, prawda pani administratorko szpital? A teraz Jamse to na czym skończyliśmy jak to babsko nam przerwało?
Cuddy tylko przewróciła oczami i wyszła z pokoju. Denerwowała się stanem House'a, martwiła się o jego zdrowie jednak patrząc na nich razem leżących obok siebie nie mogła powstrzymać uśmiechu.

House czuł się coraz gorzej z dnia na dzień. Cuddy robiła co mogła ale Komisja Transplantologiczna nie była przychylna jej staraniom. W pierwszej lini szeptem wymieniali alkohol, uzależnienie od Vicodinu, niechęć do zmiany trybu życia lecz ich oczy krzyczały 'nienawidzimy tego sukinsyna i wolelibyśmy oddać nerkę dziewięćdziesięcio letniej kobiecie stojącej jedną noga nad grobem niż jemu'.
House spał po osiemnaście godzin dziennie i bardzo schudł. Jimmy nie mógł patrzeć na ukochanego w takim stanie. Czasami zastanawiał się nawet nad kupnem organu na czarnym rynku ale wiedział, że Greg nigdy się nie zgodzi. A jakby tak nie pytać go o zdanie...? Nie tego nigdy by mu nie wybaczył.

W tym czasie Cuddy za wszelką cenę starała się przekonać komisję o konieczności przyznania nerki dla House'a. Czas ją coraz bardziej naglił, bo życie jej najlepszego diagnosty można było już odmierzać w dniach i godzinach... Stan House'a szybko się pogarszał, a on sam - choć starał się tego nie okazywać, zwłaszcza przy Wilsonie - powoli dostrzegał beznadziejność sytuacji. Jednak Bóg, w którego House nie wierzył, musiał nad nim czuwać, bo pewnego dnia, kiedy akurat był przytomny (a były to chwile coraz krótsze) do rozmawiających właśnie House'a i Wilsona weszła Cameron. Gęsto tłumacząc się za przeszkadzanie, wyznała, że robi to bez wiedzy Cuddy, ale musi poprosić go o pomoc w diagnozie chorej dziesięciolatki, która - jak się dziwnie złożyło - była córką jednego z ważniejszych członków komisji...

- Mam to gdzieś. Nie boje się śmierci nigdy się nikomu nie podlizywałem i nie mam zamiaru tego robić przez ostatnie kilka godzin na tym świece. - powiedział House ledwie słyszalnym głosem, a Jimmy cicho jęknął.
- House ona ma dziesięć lat. Całe życie przed...
- Jeśli ja mogę umrzeć niech umiera ze mną. - w jego oczach pojawił się dawny chłód i nieustępliwość.
- Jeśli ją uratujesz może jej ojciec...
- Połóż ją na mojej sali. Porozmawiamy sobie o życiu i o śmierci. O jej ciekawym życiu i doświadczeniu, które nabyła w przedszkolu.
- Możesz zrobić coś dobrego... - przez chwilę House myślał, że Cameron się rozpłacze.
To co powiedział doprowadziło go do furii.
- Stałem przed tą komisją dziesiątki razy. Nie raz okłamując żeby tylko uratowac człowieka. Jeśli prawda wyszłaby na jaw mógłbym stracić dożywotnio prawo do wykonywania zawodu. - House mówił coraz głośniej zachrypniętym głosem i co chwilę unosił się coraz wyżej na łóżku - Teraz ja umieram, a oni nie chcą kiwnąc palce. I TY MI MÓWISZ, ŻEBYM ZROBIŁ COŚ DOBREGO??
- Wyjdź Cameron - powiedział cicho Wilson z kąta pokoju.
Camron wyglądała jakby chciała coś jeszcze powiedzieć ale zrezygnowała i wyszła.
House opadł ciężko na łóżko i momentalnie zasnął.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez cuddy rulz dnia Sob 18:33, 29 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:03, 29 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.

Słowa House'a przerwały tamę. James poczuł, jak nadzieja rozlewa się szerokim strumieniem. A jednak było coś, co boleśnie tkwiło na dnie.
- Greg.. - westchnął ciężko.
- Tak?
- Twoje.. nogi..
- Co z nimi?
Cisza, przygniatająca cisza. Tak trudno o tym mówić w takiej chwili. Był mu to winien.
- Być może nigdy nie będą sprawne.. Tak mi przykro...
- Bzdura - głos House'a miał zwykły lekceważący ton. - Nic im nie będzie, a przynajmniej nie więcej niż wcześniej.
- Jak to? Skąd możesz to wiedzieć? Badania...
- To moje nogi.
- Ale Cuddy..
- A od kiedy Cuddy zna się na medycynie? Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak. Stanę o własnych siłach, zanim tobie zdejmą ten plastikowy spowalniacz. Będziemy się mogli ścigać o kulach. Będziemy mogli... - Greg urwał, pozwalając ciszy rozbrzmiewać znowu tonem nadziei.

Ich słodką konwersację przerwało wejście Cuddy.
- House, musimy porozmawiać...
- O co tym razem chodzi? Przecież dogadaliśmy się z Wilsonem...
- Mam twoje wyniki. Już wiem, czemu ciągle tracisz przytomność - Cuddy była załamana. - Nerki ci wysiadają. Będziesz potrzebował przeszczepu...

- Tak? Super - mruknął pod nosem House i przymknął powieki. Czuł na sobie dwie pary oczu - Cuddy, to podchodzi pod molestowanie wzrokiem!
- Powiedziałam ci, że potrzebujesz przeszczepu, a ty...?
- A ja ci mówię, że masz przestać mnie molestować.
- House!

- No co? Bierzesz jakiegoś młodego motocyklistę, który nagle stwierdza, że organy wewnętrzne nie są mu już potrzebne, wyjmujesz mu nerkę wkładasz we mnie i po kłopocie!
- to nie takie proste! Komisja transplantologiczna musi cię wpisać na listę oczekujących a dobrze wiesz, że przy twoim trybie życia i stosunkach z komisją może to być trudne...
- Od tego mam ciebie, prawda pani administratorko szpital? A teraz Jamse to na czym skończyliśmy jak to babsko nam przerwało?
Cuddy tylko przewróciła oczami i wyszła z pokoju. Denerwowała się stanem House'a, martwiła się o jego zdrowie jednak patrząc na nich razem leżących obok siebie nie mogła powstrzymać uśmiechu.

House czuł się coraz gorzej z dnia na dzień. Cuddy robiła co mogła ale Komisja Transplantologiczna nie była przychylna jej staraniom. W pierwszej lini szeptem wymieniali alkohol, uzależnienie od Vicodinu, niechęć do zmiany trybu życia lecz ich oczy krzyczały 'nienawidzimy tego sukinsyna i wolelibyśmy oddać nerkę dziewięćdziesięcio letniej kobiecie stojącej jedną noga nad grobem niż jemu'.
House spał po osiemnaście godzin dziennie i bardzo schudł. Jimmy nie mógł patrzeć na ukochanego w takim stanie. Czasami zastanawiał się nawet nad kupnem organu na czarnym rynku ale wiedział, że Greg nigdy się nie zgodzi. A jakby tak nie pytać go o zdanie...? Nie tego nigdy by mu nie wybaczył.

W tym czasie Cuddy za wszelką cenę starała się przekonać komisję o konieczności przyznania nerki dla House'a. Czas ją coraz bardziej naglił, bo życie jej najlepszego diagnosty można było już odmierzać w dniach i godzinach... Stan House'a szybko się pogarszał, a on sam - choć starał się tego nie okazywać, zwłaszcza przy Wilsonie - powoli dostrzegał beznadziejność sytuacji. Jednak Bóg, w którego House nie wierzył, musiał nad nim czuwać, bo pewnego dnia, kiedy akurat był przytomny (a były to chwile coraz krótsze) do rozmawiających właśnie House'a i Wilsona weszła Cameron. Gęsto tłumacząc się za przeszkadzanie, wyznała, że robi to bez wiedzy Cuddy, ale musi poprosić go o pomoc w diagnozie chorej dziesięciolatki, która - jak się dziwnie złożyło - była córką jednego z ważniejszych członków komisji...

- Mam to gdzieś. Nie boje się śmierci nigdy się nikomu nie podlizywałem i nie mam zamiaru tego robić przez ostatnie kilka godzin na tym świece. - powiedział House ledwie słyszalnym głosem, a Jimmy cicho jęknął.
- House ona ma dziesięć lat. Całe życie przed...
- Jeśli ja mogę umrzeć niech umiera ze mną. - w jego oczach pojawił się dawny chłód i nieustępliwość.
- Jeśli ją uratujesz może jej ojciec...
- Połóż ją na mojej sali. Porozmawiamy sobie o życiu i o śmierci. O jej ciekawym życiu i doświadczeniu, które nabyła w przedszkolu.
- Możesz zrobić coś dobrego... - przez chwilę House myślał, że Cameron się rozpłacze.
To co powiedział doprowadziło go do furii.
- Stałem przed tą komisją dziesiątki razy. Nie raz okłamując żeby tylko uratowac człowieka. Jeśli prawda wyszłaby na jaw mógłbym stracić dożywotnio prawo do wykonywania zawodu. - House mówił coraz głośniej zachrypniętym głosem i co chwilę unosił się coraz wyżej na łóżku - Teraz ja umieram, a oni nie chcą kiwnąc palce. I TY MI MÓWISZ, ŻEBYM ZROBIŁ COŚ DOBREGO??
- Wyjdź Cameron - powiedział cicho Wilson z kąta pokoju.
Camron wyglądała jakby chciała coś jeszcze powiedzieć ale zrezygnowała i wyszła.
House opadł ciężko na łóżko i momentalnie zasnął.

Obudził się, czując, że coś leży na jego lewym udzie. Z trudem podniósł powieki i zobaczył - nawet go to specjalnie nie zaskoczyło - śpiącego Wilsona. Wyciągnął powoli rękę i potargał mu włosy.
- Pobudka, słońce już wzeszło - chciał, żeby to zabrzmiało wesoło, ale jego głos z ledwością wydostawał się z wyschniętego gardła.
Wilson spojrzał na niego. Sięgnął po jego dłoń i ścisnął ją lekko.
- Nie rób mi tego, House...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cuddy rulz
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 17 Lut 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: idziesz? Dokąd zmierzasz?

PostWysłany: Sob 19:23, 29 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.

Słowa House'a przerwały tamę. James poczuł, jak nadzieja rozlewa się szerokim strumieniem. A jednak było coś, co boleśnie tkwiło na dnie.
- Greg.. - westchnął ciężko.
- Tak?
- Twoje.. nogi..
- Co z nimi?
Cisza, przygniatająca cisza. Tak trudno o tym mówić w takiej chwili. Był mu to winien.
- Być może nigdy nie będą sprawne.. Tak mi przykro...
- Bzdura - głos House'a miał zwykły lekceważący ton. - Nic im nie będzie, a przynajmniej nie więcej niż wcześniej.
- Jak to? Skąd możesz to wiedzieć? Badania...
- To moje nogi.
- Ale Cuddy..
- A od kiedy Cuddy zna się na medycynie? Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak. Stanę o własnych siłach, zanim tobie zdejmą ten plastikowy spowalniacz. Będziemy się mogli ścigać o kulach. Będziemy mogli... - Greg urwał, pozwalając ciszy rozbrzmiewać znowu tonem nadziei.

Ich słodką konwersację przerwało wejście Cuddy.
- House, musimy porozmawiać...
- O co tym razem chodzi? Przecież dogadaliśmy się z Wilsonem...
- Mam twoje wyniki. Już wiem, czemu ciągle tracisz przytomność - Cuddy była załamana. - Nerki ci wysiadają. Będziesz potrzebował przeszczepu...

- Tak? Super - mruknął pod nosem House i przymknął powieki. Czuł na sobie dwie pary oczu - Cuddy, to podchodzi pod molestowanie wzrokiem!
- Powiedziałam ci, że potrzebujesz przeszczepu, a ty...?
- A ja ci mówię, że masz przestać mnie molestować.
- House!

- No co? Bierzesz jakiegoś młodego motocyklistę, który nagle stwierdza, że organy wewnętrzne nie są mu już potrzebne, wyjmujesz mu nerkę wkładasz we mnie i po kłopocie!
- to nie takie proste! Komisja transplantologiczna musi cię wpisać na listę oczekujących a dobrze wiesz, że przy twoim trybie życia i stosunkach z komisją może to być trudne...
- Od tego mam ciebie, prawda pani administratorko szpital? A teraz Jamse to na czym skończyliśmy jak to babsko nam przerwało?
Cuddy tylko przewróciła oczami i wyszła z pokoju. Denerwowała się stanem House'a, martwiła się o jego zdrowie jednak patrząc na nich razem leżących obok siebie nie mogła powstrzymać uśmiechu.

House czuł się coraz gorzej z dnia na dzień. Cuddy robiła co mogła ale Komisja Transplantologiczna nie była przychylna jej staraniom. W pierwszej lini szeptem wymieniali alkohol, uzależnienie od Vicodinu, niechęć do zmiany trybu życia lecz ich oczy krzyczały 'nienawidzimy tego sukinsyna i wolelibyśmy oddać nerkę dziewięćdziesięcio letniej kobiecie stojącej jedną noga nad grobem niż jemu'.
House spał po osiemnaście godzin dziennie i bardzo schudł. Jimmy nie mógł patrzeć na ukochanego w takim stanie. Czasami zastanawiał się nawet nad kupnem organu na czarnym rynku ale wiedział, że Greg nigdy się nie zgodzi. A jakby tak nie pytać go o zdanie...? Nie tego nigdy by mu nie wybaczył.

W tym czasie Cuddy za wszelką cenę starała się przekonać komisję o konieczności przyznania nerki dla House'a. Czas ją coraz bardziej naglił, bo życie jej najlepszego diagnosty można było już odmierzać w dniach i godzinach... Stan House'a szybko się pogarszał, a on sam - choć starał się tego nie okazywać, zwłaszcza przy Wilsonie - powoli dostrzegał beznadziejność sytuacji. Jednak Bóg, w którego House nie wierzył, musiał nad nim czuwać, bo pewnego dnia, kiedy akurat był przytomny (a były to chwile coraz krótsze) do rozmawiających właśnie House'a i Wilsona weszła Cameron. Gęsto tłumacząc się za przeszkadzanie, wyznała, że robi to bez wiedzy Cuddy, ale musi poprosić go o pomoc w diagnozie chorej dziesięciolatki, która - jak się dziwnie złożyło - była córką jednego z ważniejszych członków komisji...

- Mam to gdzieś. Nie boje się śmierci nigdy się nikomu nie podlizywałem i nie mam zamiaru tego robić przez ostatnie kilka godzin na tym świece. - powiedział House ledwie słyszalnym głosem, a Jimmy cicho jęknął.
- House ona ma dziesięć lat. Całe życie przed...
- Jeśli ja mogę umrzeć niech umiera ze mną. - w jego oczach pojawił się dawny chłód i nieustępliwość.
- Jeśli ją uratujesz może jej ojciec...
- Połóż ją na mojej sali. Porozmawiamy sobie o życiu i o śmierci. O jej ciekawym życiu i doświadczeniu, które nabyła w przedszkolu.
- Możesz zrobić coś dobrego... - przez chwilę House myślał, że Cameron się rozpłacze.
To co powiedział doprowadziło go do furii.
- Stałem przed tą komisją dziesiątki razy. Nie raz okłamując żeby tylko uratowac człowieka. Jeśli prawda wyszłaby na jaw mógłbym stracić dożywotnio prawo do wykonywania zawodu. - House mówił coraz głośniej zachrypniętym głosem i co chwilę unosił się coraz wyżej na łóżku - Teraz ja umieram, a oni nie chcą kiwnąc palce. I TY MI MÓWISZ, ŻEBYM ZROBIŁ COŚ DOBREGO??
- Wyjdź Cameron - powiedział cicho Wilson z kąta pokoju.
Camron wyglądała jakby chciała coś jeszcze powiedzieć ale zrezygnowała i wyszła.
House opadł ciężko na łóżko i momentalnie zasnął.

Obudził się, czując, że coś leży na jego lewym udzie. Z trudem podniósł powieki i zobaczył - nawet go to specjalnie nie zaskoczyło - śpiącego Wilsona. Wyciągnął powoli rękę i potargał mu włosy.
- Pobudka, słońce już wzeszło - chciał, żeby to zabrzmiało wesoło, ale jego głos z ledwością wydostawał się z wyschniętego gardła.
Wilson spojrzał na niego. Sięgnął po jego dłoń i ścisnął ją lekko.
- Nie rób mi tego, House...

-Wybacz mi Jimmy.
-Nie zostawiaj mnie Greg. Nie masz prawa! - łzy spływały po policzkach Wilsona jedna po drugiej. - Nie chce cię stracić. Nie pozwolę na to.
Ton Wilsona przestraszył Grega jeszcze nigdy nie słuszał przyjaciela tak stanowczego.
- Co ty chcesz zrobić?
Ale Jimmy już go nie słuchał. Pocałował Grega delitatnie tak jakby bał się, że zrobi mu krzywdę i wyszedł z pokoju.
Jimmy skierował się od razu do gabinetu Cuddy. Kiedy Lisa zobaczyła łzy w oczach onkologa pomyślała o najgorszym.
- Spokojnie. Greg żyje. - powiedział James - Chce oddać mu swoją nerkę.
- Nie wiem czy jesteście zgodni.
- Sprawdź to.
- James przecież wiesz, że osoby nie spokrewnione nie mogą oddawać narządów.
- Przeciez ja nie wezmę za to pieniędzy!
- To nie chodzi o to.
- Cuddy.. To House.
Lisa zagryzła wargi nie wiedział co robić. łamanie przepisów i praw nie było w jej stylu. Brzydział się tym. Ale to w końcu był House.
- Najpierw sprawdzimy czy jesteście zgodni. - powiedział wreszcie.
Pierwszy raz od wielu tygodni na ustach James'a zagościł uśmiech.


zakończmy Bo ten fik stracił juz pawie cały urok.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez cuddy rulz dnia Sob 19:30, 29 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:44, 29 Mar 2008    Temat postu:

cuddy rulz napisał:
zakończmy Bo ten fik stracił juz pawie cały urok.

Fakt, trochę podupadł, ale może jeszcze się podniesie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolok
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 5568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Pit Lane :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:51, 29 Mar 2008    Temat postu:

Richie117 napisał:
cuddy rulz napisał:
zakończmy Bo ten fik stracił juz pawie cały urok.

Fakt, trochę podupadł, ale może jeszcze się podniesie...
może troszkę ale ciekawa jestem co się teraz stanie

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Narenika
Forumowy Vicodin
Forumowy Vicodin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 105 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Sob 19:51, 29 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.

Słowa House'a przerwały tamę. James poczuł, jak nadzieja rozlewa się szerokim strumieniem. A jednak było coś, co boleśnie tkwiło na dnie.
- Greg.. - westchnął ciężko.
- Tak?
- Twoje.. nogi..
- Co z nimi?
Cisza, przygniatająca cisza. Tak trudno o tym mówić w takiej chwili. Był mu to winien.
- Być może nigdy nie będą sprawne.. Tak mi przykro...
- Bzdura - głos House'a miał zwykły lekceważący ton. - Nic im nie będzie, a przynajmniej nie więcej niż wcześniej.
- Jak to? Skąd możesz to wiedzieć? Badania...
- To moje nogi.
- Ale Cuddy..
- A od kiedy Cuddy zna się na medycynie? Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak. Stanę o własnych siłach, zanim tobie zdejmą ten plastikowy spowalniacz. Będziemy się mogli ścigać o kulach. Będziemy mogli... - Greg urwał, pozwalając ciszy rozbrzmiewać znowu tonem nadziei.

Ich słodką konwersację przerwało wejście Cuddy.
- House, musimy porozmawiać...
- O co tym razem chodzi? Przecież dogadaliśmy się z Wilsonem...
- Mam twoje wyniki. Już wiem, czemu ciągle tracisz przytomność - Cuddy była załamana. - Nerki ci wysiadają. Będziesz potrzebował przeszczepu...

- Tak? Super - mruknął pod nosem House i przymknął powieki. Czuł na sobie dwie pary oczu - Cuddy, to podchodzi pod molestowanie wzrokiem!
- Powiedziałam ci, że potrzebujesz przeszczepu, a ty...?
- A ja ci mówię, że masz przestać mnie molestować.
- House!

- No co? Bierzesz jakiegoś młodego motocyklistę, który nagle stwierdza, że organy wewnętrzne nie są mu już potrzebne, wyjmujesz mu nerkę wkładasz we mnie i po kłopocie!
- to nie takie proste! Komisja transplantologiczna musi cię wpisać na listę oczekujących a dobrze wiesz, że przy twoim trybie życia i stosunkach z komisją może to być trudne...
- Od tego mam ciebie, prawda pani administratorko szpital? A teraz Jamse to na czym skończyliśmy jak to babsko nam przerwało?
Cuddy tylko przewróciła oczami i wyszła z pokoju. Denerwowała się stanem House'a, martwiła się o jego zdrowie jednak patrząc na nich razem leżących obok siebie nie mogła powstrzymać uśmiechu.

House czuł się coraz gorzej z dnia na dzień. Cuddy robiła co mogła ale Komisja Transplantologiczna nie była przychylna jej staraniom. W pierwszej lini szeptem wymieniali alkohol, uzależnienie od Vicodinu, niechęć do zmiany trybu życia lecz ich oczy krzyczały 'nienawidzimy tego sukinsyna i wolelibyśmy oddać nerkę dziewięćdziesięcio letniej kobiecie stojącej jedną noga nad grobem niż jemu'.
House spał po osiemnaście godzin dziennie i bardzo schudł. Jimmy nie mógł patrzeć na ukochanego w takim stanie. Czasami zastanawiał się nawet nad kupnem organu na czarnym rynku ale wiedział, że Greg nigdy się nie zgodzi. A jakby tak nie pytać go o zdanie...? Nie tego nigdy by mu nie wybaczył.

W tym czasie Cuddy za wszelką cenę starała się przekonać komisję o konieczności przyznania nerki dla House'a. Czas ją coraz bardziej naglił, bo życie jej najlepszego diagnosty można było już odmierzać w dniach i godzinach... Stan House'a szybko się pogarszał, a on sam - choć starał się tego nie okazywać, zwłaszcza przy Wilsonie - powoli dostrzegał beznadziejność sytuacji. Jednak Bóg, w którego House nie wierzył, musiał nad nim czuwać, bo pewnego dnia, kiedy akurat był przytomny (a były to chwile coraz krótsze) do rozmawiających właśnie House'a i Wilsona weszła Cameron. Gęsto tłumacząc się za przeszkadzanie, wyznała, że robi to bez wiedzy Cuddy, ale musi poprosić go o pomoc w diagnozie chorej dziesięciolatki, która - jak się dziwnie złożyło - była córką jednego z ważniejszych członków komisji...

- Mam to gdzieś. Nie boje się śmierci nigdy się nikomu nie podlizywałem i nie mam zamiaru tego robić przez ostatnie kilka godzin na tym świece. - powiedział House ledwie słyszalnym głosem, a Jimmy cicho jęknął.
- House ona ma dziesięć lat. Całe życie przed...
- Jeśli ja mogę umrzeć niech umiera ze mną. - w jego oczach pojawił się dawny chłód i nieustępliwość.
- Jeśli ją uratujesz może jej ojciec...
- Połóż ją na mojej sali. Porozmawiamy sobie o życiu i o śmierci. O jej ciekawym życiu i doświadczeniu, które nabyła w przedszkolu.
- Możesz zrobić coś dobrego... - przez chwilę House myślał, że Cameron się rozpłacze.
To co powiedział doprowadziło go do furii.
- Stałem przed tą komisją dziesiątki razy. Nie raz okłamując żeby tylko uratowac człowieka. Jeśli prawda wyszłaby na jaw mógłbym stracić dożywotnio prawo do wykonywania zawodu. - House mówił coraz głośniej zachrypniętym głosem i co chwilę unosił się coraz wyżej na łóżku - Teraz ja umieram, a oni nie chcą kiwnąc palce. I TY MI MÓWISZ, ŻEBYM ZROBIŁ COŚ DOBREGO??
- Wyjdź Cameron - powiedział cicho Wilson z kąta pokoju.
Camron wyglądała jakby chciała coś jeszcze powiedzieć ale zrezygnowała i wyszła.
House opadł ciężko na łóżko i momentalnie zasnął.

Obudził się, czując, że coś leży na jego lewym udzie. Z trudem podniósł powieki i zobaczył - nawet go to specjalnie nie zaskoczyło - śpiącego Wilsona. Wyciągnął powoli rękę i potargał mu włosy.
- Pobudka, słońce już wzeszło - chciał, żeby to zabrzmiało wesoło, ale jego głos z ledwością wydostawał się z wyschniętego gardła.
Wilson spojrzał na niego. Sięgnął po jego dłoń i ścisnął ją lekko.
- Nie rób mi tego, House...

-Wybacz mi Jimmy.
-Nie zostawiaj mnie Greg. Nie masz prawa! - łzy spływały po policzkach Wilsona jedna po drugiej. - Nie chce cię stracić. Nie pozwolę na to.
Ton Wilsona przestraszył Grega jeszcze nigdy nie słuszał przyjaciela tak stanowczego.
- Co ty chcesz zrobić?
Ale Jimmy już go nie słuchał. Pocałował Grega delitatnie tak jakby bał się, że zrobi mu krzywdę i wyszedł z pokoju.
Jimmy skierował się od razu do gabinetu Cuddy. Kiedy Lisa zobaczyła łzy w oczach onkologa pomyślała o najgorszym.
- Spokojnie. Greg żyje. - powiedział James - Chce oddać mu swoją nerkę.
- Nie wiem czy jesteście zgodni.
- Sprawdź to.
- James przecież wiesz, że osoby nie spokrewnione nie mogą oddawać narządów.
- Przeciez ja nie wezmę za to pieniędzy!
- To nie chodzi o to.
- Cuddy.. To House.
Lisa zagryzła wargi nie wiedział co robić. łamanie przepisów i praw nie było w jej stylu. Brzydział się tym. Ale to w końcu był House.
- Najpierw sprawdzimy czy jesteście zgodni. - powiedział wreszcie.
Pierwszy raz od wielu tygodni na ustach James'a zagościł uśmiech.


Wilson nie odstępował Cameron w laboratorium. Niestety wynik okazał się niekorzystny, Wilson nie mógł być dawcą. Cameron sięgnęła po komórkę i szybko zamieniła z kimś kilka słów. Wilson stał, jak zamroczony, wpatrzony w monitor.
- To koniec... - wymamrotał i osunął się na podłogę, zakrywając twarz dłońmi.
Cameron rzuciła się ku niemu i opadła na kolana, obejmując go mocno.
- To nie koniec, James. Ja... ja przebadałam już wcześniej, kogo się tylko dało, na zgodność. I... tylko jedna osoba jest zgodna. Już z nim rozmawiałam. Zgodził się. Myślę, że właśnie rozmawia z Cuddy.

Robię co się da hehe


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cuddy rulz
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 17 Lut 2008
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: idziesz? Dokąd zmierzasz?

PostWysłany: Sob 19:58, 29 Mar 2008    Temat postu:

- Niech cię szlag, House!!! - wrzasnął wściekle Wilson, ale gdy spojrzał w te jego wielkie, błękitne i... rozbawione oczy, nie mógł się powstrzymać i sam się roześmiał.

Z jednej strony nienawidził tych chwil, kiedy nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Ale tak naprawdę lubił te chwile szczerego, spontanicznego śmiechu, kiedy mógł być sobą i nie musiał przywdziewać maski pogrążonego w "dorosłym życiu" człowieka.

- 3:0. Wygrałem. Chcę swoją nagrodę.
- Masz. - Wilson rzucił mu kupiony wcześniej lunch. - Więcej nie zagram z Tobą w piłkarzyki.
Spojrzał na swojego przyjaciela zajadającego się lunchem. Byli tacy różni. Każdy miał inny charakter, usposobienie, spojrzenie na świat. Ale od wielu lat trzymali się razem. Wilson uwielbiał wieczory spędzane u House'a. Przy nim nie musiał niczego udawać. Od niedawna zaczął odczuwać także coś innego.

Nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętał, jak to się zaczęło. Kolejna dziewczyna go rzuciła, a on cały przemoczony stał u progu drzwi House'a [padało tego dnia okropnie]. To wtedy po raz pierwszy i ostatni, przyjaciel pożyczył mu swoją bluzę. Kiedy leżał na kanapie i nie umiał zasnąć, poczuł ten zapach. Bluza całkowicie przesiąknęła Gregiem, a on poczuł ciepło, kiedy wdychał woń jego wody po goleniu.

Ten zapach prześladował go potem przez wiele tygodni. Za każdym razem gdy przechodził obok Wilson nie mógł się powstrzymać przed zachłyśnięciem się tym zapachem. Ta noc wracał do niego wielokrotnie zazwyczaj wtedy, gdy leżał obok nowej dziewczyny, marzył wtedy by znów być na kanapie otulony zmysłowym zapachem Gregory'ego House'a.

Pewnego dnia poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Zastukał niepewnie do drzwi przyjaciela, który po chwili ukazał się jego oczom. Miał na sobie jakieś poprzecierane jeansy i sprany t-shirt, a jego niedbały wygląd sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął.
- Zakładam, że przyszedłeś tu z innego powodu, niż po raz kolejny smęcić o nieudanym związku - rzucił, wpuszczając go do środka.


-House ja- zaczął Wilson nieśmiało- muszę ci coś powiedzieć....
- To dawaj, nie mam zamiaru całą noc czekać jak się zbierzesz na odwagę.
- To dla mnie bardzo ważne i trudne...
- Tak, tak słyszałem to już przy poprzednich twoich nieudanych związkach- przerwał mu opryskliwie House. W odpowiedzi Wilson uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie, House, tym razem chodzi o coś innego. Ja...Ja muszę wiedzieć jakiej wody pogoleniu używasz! Błagam House muszę to wiedzieć! Tak bardzo podoba mi się jej zapach, że muszę mieć taką samą!!

House popatrzył na niego dziwnie.
- Bierzesz coś? Nowicjusze zawsze na haju gadają różne, dziwne rzeczy. Przestań brać. Tylko ja mogę.
- Nic nie biorę. Przecież mnie znasz. To jaka ta woda?
- Idź sam sprawdź. Jest w łazience na półce. Obok Twojej maszynki do golenia. Ostatnio zostawiłeś. - House usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Przy okazji zrób coś do żarcia. Zaraz mecz.
Wilson wszedł do łazienki.

Zaczęły się reklamy. House ułożył się wygodniej, nie zwracając uwagi na to, że Jimmy też będzie musiał gdzieś usiąść. Po chwili stanął przed nim, zastanawiając się, jakim cudem ma sobie znaleźć miejsce. Podniósł nogi Grega, usiadł i położył je na swoich kolanach. House popatrzał na niego dziwnie.

- Wilson naprawdę nie wiem co ty dziś wziąłeś ale grzeczność nakazywałaby się podzielić.- Oczy House'a zwęziły się podejrzliwie ale nie zmienił pozycji z jakiegoś powodu dotyk przyjaciela pozwalał mu się wyluzować i sprawiał mu przyjemność.

- Cicho. Mecz się zaczyna. - Chciał odwrócić uwagę House'a od swojej osoby. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami.
W połowie meczu Wilson zasnął. House nie mógł powstrzymać uśmiechu patrząc na niego. Ułożył jego głowę na przyniesionej wcześniej poduszce i przykrył go kocem. Odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jego twarzy House poczuł fale nowych uczuć.
Chyba zjadłem coś nieświeżego - pomyślał i poszedł do sypialni.

*****

Wilson kończył jeść śniadanie, gdy House pojawił się w kuchni.
- Chcesz wiedzieć, jakich innych kosmetyków używam, czy ograniczysz się do wody po goleniu? - House złapał czekający na niego kubek kawy. - Powiedziałbym ci, gdzie kupuję ubrania, ale tak dawno nie byłem w tym sklepie, że chyba zdążyli go zamknąć...
- Odbija ci, House - Wilson starał się ukryć rumieniec wypełzający na jego policzki.
House zrobił smutną minę.
- Myślałem, że pokochałeś mój styl...
Pokochałem... - pomyślał Wilson, marząc o tym, by zapaść się pod ziemię.
- Jeśli się nie pospieszysz, będziesz sam jechał do szpitala - powiedział, odkładając naczynia do zlewu. - Ostatni przy samochodzie stawia lunch!
I wyszedł.


- Wygrałem - roześmiał się Wilson, klepiąc w karoserię.
- Uhm - mruknął House, kuśtykając ostentacyjnie powoli. - Dobrze, że nie wymyśliłeś gry w osła. Samego siebie byś nie przeskoczył.

Do szpitala weszli zgodnym krokiem, rozluźnieni i rozbawieni.
- Znowu wspólny poranek? Widzę, że szczęśliwa z was para - Cuddy przywitała ich przy recepcji. Wilson spłonił się, jak dziewczynka.

- Chcieliśmy wczoraj zadzwonić też po Ciebie, Cuddy, ale Wilson jest taaaki wstydliwy i woli duety niż trójkąty. Więc wybacz. Może innym razem.
Wilson zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Wilson, zaraz eksplodujesz. - dodał House i pokuśtykał w stronę swojego gabinetu.

James siedział w swoim gabinecie, a przed nim piętrzył się stos kart pacjentów, za które nie miał serca się brać. W momencie, kiedy chciał pójść odwiedzić House'a [i tak pewnie nic nie robił - myślał], w drzwiach pokazała się jego głowa.
- Właśnie idę grzebać w oku mojego nowego pacjenta, chcesz dołączyć się do zabawy?

Oczywiście, że chciał, z jednej strony szykowała się wspaniała zabawa z drugiej mógł przypilnować by House nie zabił swojego pacjenta. Mógł także przebywać blisko przyjaciela a to od paru dni stanowiło ważniejszy powód niż Wilson byłby w stanie przyznać.

Greg zaczął się rozkręcać, stojąc nad znieczulonym pacjentem i wbijając mu igłę w oko. Nie do końca rozumiał, dlaczego sprawia mu to taką przyjemność. I nie do końca chciał się w to zagłębiać. Wilson stał tuż obok, ze skupionym wyrazem twarzy patrząc na "maltretowanego" chłopaka. Lubił, kiedy Jimmy miał taką minę...
Opamiętaj się House, chyba że rzeczywiście chcesz go zabić - zbeształ się w myślach i mocniej chwycił strzykawkę.

- Muszę to kiedyś powtórzyć - powiedział House, wyrzucając jednorazowe rękawiczki do śmietnika.
- Ale mam nadzieję, że z innym pacjentem - odparł Wilson, patrząc z litością na uśpionego chłopaka.
- Taaa... Ten już się do niczego nie nadaje - House uśmiechnął się szatańsko. - Przynajmniej dopóki nie dostaniemy wyników.
Na widok uśmiechu House'a, Wilsonowi zmiękły kolana.

Następne dni nie były dla Wilsona łatwe. Czuł się jak na wielkiej emocjonalnej karuzeli. Raz wpadał w stan euforyczny raz depresyjny a wszystko za sprawą House! Wilson nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Własne zachowanie tłumaczył jednak sobie długotrwałym brakiem kobiety. Postanowił sobie więc, znaleźć dziewczynę. I to szybko, zanim zrobi coś czego później będzie się wstydził.

Jeszcze tego samego dnia podczas lunchu przysiadł się to pielęgniarki, która od dłuższego czasu molestowała go wzrokiem. Po krótkiej rozmowie wydała się także inteligentna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oczywiście House.

Już sam jego widok w stołówce zwiastował kłopoty. Przyjaciel szybko go wypatrzył i nie minęła nawet sekunda, kiedy siedział obok i jadł jego kanapkę. Pielęgniarka patrzała na niego zdziwiona [na House'a]
- No co? - diagnosta najwyraźniej świetnie się bawił, udając głupka.
- Co tu robisz? I właściwie, to niegrzecznie dosiadać się bez pytania.
- Tak właściwie, to ty jesteś niegrzeczna. Podrywasz zajętego faceta.
- To twój chłopak? - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdenerwowana.
- Wolę określenie "życiowy partner" - puścił do niej oczko i patrzał, jak błyskawicznie wychodzi.

- Mam zamiar Cię zabić. - Wilson utkwił w House'ie lodowate spojrzenie.
- Za to, że zjadam Twoją kanapkę? - udawanie głupka szło mu coraz lepiej.
- Każdy pretekst jest dobry.
- Hej, hej, hej... Co to było, to co zobaczyłem właśnie w Twoich oczach? No, stary... - House uśmiechnął się z zadowoleniem i przełknął ostatni kęs. - nie sądziłem, że...

- Zanim powiesz, czego nie sądziłeś, zastanów się, czy chcesz się jutro obudzić z czy bez swoich brwi...
- Golenie brwi to moja działka. Ostatnio jesteś jakiś dziwny... - House wbił w niego wzrok, a Wilson czuł się, jakby on wiedział.

Może czuł to samo. Wilson mimowolnie uśmiechną się na tę myśl.
-O co chodzi? - zapytał Greg. - Coś ukrywsz? Wiesz, że predzej czy później i tak się dowiem.
Wilson nerwowo spojrzał na zegarek.
-Siostro proszę przyjść za 15 minut do mojego gabinetu. - zawołał. - Nie mogę gadać za chwilę przydzie mój pacjent.
-Wilson.
-Nie teraz!
-A kiedy...?

- Jak mi postawisz lunch.
- Jimmy... to niesprawiedliwe - jęknął House.
- Muszę biec. Na razie.
I zostawił House'a samego. "Zaczyna się zabawa" - pomyślał Wilson uśmiechając się przebiegle.

House rozejrzał się po kilnice, była pełna pacjentów. Nie miał najmniejszej ochoty na wycieranie zakatarzonych nosów. Westchnął z dezaprobatą i skierował się do biura Cuddy.
-Martwię się o Wilsona. Ostatnio jest jakiś dziwny.
-Twoje podejrzenia sa słuszne House. Odejdź.
-Jeszcze nie powiedziałem jakie ma podejrzenia.
-Och... Chciałeś jeszcze żebym ich wysłuchała?
-Wiedzę, że nie interesuja cię kłopoty twoich pracowników. - powiedział House swoim tajemniczym głosem powoli odwracając się do drzwi. Wykorzystywał tę sztuczkę zawsze kiedy chciał czymś Cuddy zaineresować.
-Wilson ma kłopoty? Jakie?
-Gdybym wiedział nie byłoby mnie tutaj.
-Racja. Więc co podejrzewasz?
Poważna rozmowa z Cuddy. House nigdy by się tego nie spodziewał ale jednak sprawiała mu przyjemność.

- Wilson jest... krypto gejem - wyszeptał złowieszczo. Mógł się spodziewać każdej reakcji, tylko nie tej, która nastąpiła. Dawno nie słyszał, żeby Cuddy śmiała się tak głośno.
- W... jaki... sposób... na... to... wpadłeś? - wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Próbuje wzbudzić we mnie zazdrość jedząc lunch z napaloną pielęgniarką.
- Masz racje, House - stwierdziła Cuddy z zastanowieniem. - Niezliczona ilość małżeństw i związków, ciągłe, nie do końca uświadomione flirty z pielęgniarkami i ogólne uganianie się za spódniczkami, rzeczywiście mogą wskazywać na to, że Wilson woli chłopców... Odbiło ci?! - zawołała znowu wybuchając śmiechem.
- Zauważ, że są to zawsze nieudane związki - zripostował House.
- Tak, czyli wszyscy ex tego świata są gejami, ciekawe, że nasz przyrost naturalny jeszcze nie osiągnął kompletnego dna.
- Tylko dzięki muzułmanom.

- House, nie myśl, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół Ciebie.
- Nawet jeśli tak jest rzeczywiście? - uśmiechnął się i wymaszerował, kierując się od razu do gabinetu Wilsona.

- Czy jesteś gejem Wilson?- wrzasnął House od progu, nie zważając na pacjentkę, z którą Wilson właśnie rozmawiał.
- Przepraszam bardzo Alice- zmieszany onkolog zwrócił się do pacjentki- ale jestem także wolontariuszem na oddziele psychiatrycznym i jeden z mich podopiecznych właśnie z niego uciekł. Musimy przełożyć tą rozmowę.
Gdy tylko pacjentka wyszła Wilson oblał się wdzięcznym rumieńcem, nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy.

- House, jak możesz zadawać takie pytania, kiedy rozmawiam z pacjentką? - spytał w końcu, a w jego oczach zatańczyły groźne błyski.
- To było bardzo proste pytanie, Jimmy - powiedział, a Wilson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel wymówił jego imię bardziej miękko niż zazwyczaj - Możesz odpowiedzieć tak. Możesz odpowiedzieć nie. Po prostu jestem ciekawy - postąpił krok do przodu i nagle znalazł się bardzo blisko niego.

House oparł dłonie na biurku i pochylił się, żeby spojrzeć przyjacielowi-o-tajemniczych-preferencjach-seksualnych w oczy. Wilson odsunął się jak oparzony.
- House... - zaczął zmieszany, ale nagle (i niespodziewanie dla samego siebie) udało mu się opanować. - Znowu to zrobiłeś! Wpadasz tu, straszysz moją pacjentkę i... zadajesz kretyńskie pytania. Skąd ci to W OGÓLE przyszło do głowy?!
- Jakbyś nie wiedział...

Diagnosta wcale nie wydawał się poruszony.
- Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłeś, ta była najgłupsza - onkolog płynnie ze zmieszania przeszedł do złości.
- Nie umiesz kłamać, mój drogi Jimmy - i znowu Wilsonowi wydawało się, że powiedział to jakoś inaczej. Do przyjaciół nagle podeszła Cuddy.
- House, jeśli czujesz, że wystarczająco upokorzyłeś już Jamesa, to czy mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek i zająć się pacjentami?

House spojrzał po raz ostatni na Wilsona, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i odszedł.
Cuddy została. Upewniła się, że House nie czai się na korytarzu i dokładnie zamknęła drzwi.
- Możesz mi to wyjaśnić? Co się dzieje z House'em? Co się dzieje... z tobą? - pytała z naprawdę zaniepokojoną miną.
- A więc... chodzi o to... że... - Wilson starał się ostrożnie dobierać słowa, ale po chwili uznał, że to nie ma sensu. - Kocham go.
- Taaa, ja też go kocham, jest moim przyjacielem - powiedziała Cuddy z ulgą.
- Nie... Nie chodziło mi o "Kocham go, jest moim kumplem". Ja go... kocham - Wilsonowi niemal załamał się głos.
- Oh... - zdołała wykrztusić Cuddy.

- Jakoś nie mogę w to uwierzyć- Cuddy była w totalnym szoku.- Ty pierwszy szpitalny amant, za którym wzdychają wszystkie pielęgniarki?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć... Ja sam mam z tym problem...
- Kiedy to się stało?- nie umiała zdobyć się na więcej, wizja Wilsona w objęciach House mąciła jej myśli.
- Nie wiem, to we mnie narastało. Wiesz sama te wszystkie moje nieudane związki i małżeństwa, po prostu powoli sobie uświadomiłem, że z żadną kobietą nie chcę być tak jak z... House'em.- Wilson uświadomił sobie, że wypowiedzenie tego przyniosło mu niebywałą ulgę.

Cuddy nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
- Rozumiem, że się tego nie spodziewałaś, pewnie powinienem powiedzieć po prostu "wszystko ok" i nic o tym nie wspominać... Ale nie skazuj mnie na milczenie.
- Czekam aż House wyskoczy zza rogu w przebraniu wielkiego, różowego królika, krzycząc "prima aprilis" - powiedziała, całkiem serio.

- Zamierzasz powiedzieć House'owi? - zapytała po chwili milczenia.
- Żartujesz? To House'a. Nie mógłbym mu dać lepszego narzędzia do upokarzania mnie i prześmiewania...
- A co jeśli on też... że tak to ujmę: jest zainteresowany? - Cuddy popatrzyła poważnie na zmieszanego Wilsona.

- Szczerze wątpię, Cuddy - odpowiedział.
- A zastanawiałeś się, dlaczego ON ciągle jest sam? - spytała i nagle przeraziła się, że to mogłaby być prawda. Nie, żeby tego nie akceptowała. Ale czy facet, z którym kiedyś...
- Chyba muszę już iść - niespodziewanie jej myśli przerwał głos Wilsona - Proszę, nic mu nie mów.

Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wilson zdiagnozował raka piersi w dosyć zaawansowanym stadium u bardzo młodej dziewczyny i był zupełnie przybity, marzył tylko o chwili odpoczynku. Niestety. Na parkingu, przy jego aucie czekał House.

- Cześć misiaczku- powiedział House swoim zwykłym kpiącym tonem. Wilson czuł, że na jego twarzy pojawia się wielki rumieniec.
- Czego chcesz House?
- No wiesz misiu-pysiu mieliśmy o czymś porozmawiać, kiedy ta baba nam brutalnie przerwała.
Wilson nie mógł zrobić kroku. Gdyby intensywnie nie myślał o oddychaniu, pewnie zemdlałby na parkingu.

House roześmiał się w sposób, który James bardzo rzadko miał okazję słyszeć. Śmiał się szczerze i głośno, najwyraźniej z niego. Ale nie szyderczo.
- Wilson, wyglądasz jakbyś się naprawdę przestraszył. Do jutra - klepnął go w ramię i ruszył w kierunku swojego motoru. Chwilę później odjechał.

******

Jutro. Dzień po wczoraj. Wilson westchnął ciężko i przetarł zaczerwienione oczy. Przez całą noc nie mógł zasnąć.

Zatanawiłą się czy Cuddy nie zdradzi jego sekretu. Czy House robił sobie z niego tylko żarty i czy nie porzuciłby ich przyjaźni kiedy by się dowiedział. Nie zniósł myśli, że nie widziałby codziennie Grega i nie mógł płacić za jego lanch. Postanowił, że poczaka aż wszystko przyschnie.
Może to uczucie tylko mu się wydaje, przez to, że tyle czasu spędza tylko z Gregiem.

........................

Tego dnia Wilson nie widział House na parkingu ale nie było się czemu dziwić była dopiero ósma rano. Kupił więc sobie czekoladę w automacie i poszedł zjeść ją w zaciszu swojego gabinetu zanim House ją zwęszy. Z drudiej strony miał nadzieję, że Greg wpadnie do jego gabinetu, rzuci się na kanapę i zacznie zajadać czekoladą jak małe dziecko.
House wszedł do gabinetu lekarskiego numer jeden dopieroo drunastej piętnaście. Nie czekał na żadnego pacjenta bo nie wzią żadnej karty. Wyjął gazetę z szuflady z epinefryną i rozsiadł sie wygodnie na fotelu. Widział, że czekają go przynajmniej cztery godziny siedzenie bezczynnie. No może półtorej najmniej jeśli Cuddy nie będzie miała dziś dużo pracy. Zaczął czytać po raz trzeci artykuł o połamanych kościach Wiliama Alexandra kierowcy Grave Digger'a. Monster Tracki zawsze przyprawiały go o dreszcze ale trzeci raz to trochę za wiele...
Greg ziewną kilka razy.
Nagle drzwi otworzył się na oścież i stanęła w nich Cuddy. Niech to szlag - pomyślał House.
Lisa wydawał sie bardziej podniecona niż kiedy House staną na progu jej domu.
- Jestem zajęty - powiedział szybko Greg niewinnym tonem miał zamiaro dodać coś w stylu 'czekam na pacjenta' albo 'czekam na wyniki badań' ale nie zdązył. Cuddy spojrzała tylko na Grega i trzasnęła drzwiami tak, że wszystko w gabinecie zatrzęsło się lekko.
O dziwo Lisa nadal znajdowała się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do drzwi zasłaniając je sobą i House usłyszał tylko cichy trzask zapadki zamka. Greg poczuł zagrożenie, instynkt samozachowawczy kazał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu szukają dodatkowej drogi ucieczki.
- House, jestem gotowa na wszystko. Chce zajść w ciążę. - powiedziała Cuddy zdecydowanym głosem tym samym, który wyciągała, żeby wybić House'owi z głowy jakieś niebezpieczne badanie. Greg oddychał głęboko i słuchał jej uważnie jak jeszcze nigdy.
- Lekarz powiedział, że pewna ciąża jest możliwa tylko wtedy kiedy zajdę w nią naturalnie.
Delikatne kropelki potu pojawiły się na czole House'a.
- Chcesz, żebym zapytał Wilsona czy się z tobą nie prześpi? - zapytał House z niedowierzaniem, Cuddy lekko potrząsnęła głową z zaprzeczeniem. - Chase'a? Chyba nie Foremana...?
- Myślała o tobie Greg. - jego imię wypowiedzane przez nią tak delikatnie sprawiło mu przyjemność.
- O mnie? - zapytał House. Zupełnie nie wiedział czego chce.
- Tak House. - uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania - Nie zaprzeczaj, że nie myślałeś o nas przez te ostatnie dziesięć lat.
Greg głośno przełknął ślinę. Lisa podeszła do niego powoli. Złapała trzymaną przez Grega gazete i rzuciła ją z dużym zamachem za siebie. Gazeta odbiła się do drzwi i bezwładnie spadła na ziemię. Podniecenie ukrywane przez ostatnie lata eksplodowało w Gregu. Siedziła jak sparaliżowany kiedy zaczęła rozpinać mu koszulę i kiedy jej ciepłe dłonie zatopiły się w jego włosach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. W oczach House'a można było zobaczyć przerażnie i złość ale Cuddy wyszeptała mu tylko do ucha:
- Zignoruj to House, House, House...
- House! House! - tym razem Cyddy wrzasnęła mu do ucha ale jej głos stał się dziwnie niski.
Greg otworzył oczy, które zamknął z przyjemności. Zobaczył przed sobą twarz Foremana.
- Koszmar? Spałeś. - powiedział
- Raczej powracający nie dokończony sen. - odpowiedział House z całych sił powstrzymując się, żeby nie złamać na Foremanie swojej laski. - O co chodzi?
- Zostałem zaproszony na sympozjum neurologiczne w San Fransisco. Chciałem prosić o parę dni urlopu.
- Cuddy...
- Zgadza się.
- Możesz jechać. - powiedział House nadal nie mogąc się otrząsnąć.
- Eee... Dzięki. - powiedział powoli Foreman zaskoczony tym, że House tak szybko się zgodził. - Uważaj na Wilsona.
Dziwny uśmiech na twarzy Foremana sprawił, że po karku House'a przebiegł deszcz. Postanowione musi porozmawiać z Wilsonem. I to tak jak najbardziej nienawidzi czyli szczerze.

- Wilson, może wyda ci się to nieprawdopodobne, dziwne, chore, nierealistyczne, dziwne, podejrzane i jakie tam sobie chcesz. Możliwe, że naćpałem się Vicodinem, zapiłem alkoholem i nawąchałem się kleju na odwagę. Mam to gdzieś. Chcę wiedzieć co się dzieje - James popatrzał ze zdziwieniem na przyjaciela, który dosłownie sekundę temu zdążył wejść do jego gabinetu. Przełknął powoli ślinę.

- Rozmawiałeś z Cuddy? Już wiesz? - Jimmy nie wiedział czy czuje strach czy ulgę.

- Z Cuddy? O czym ty mówisz? - Greg wyglądał na zdziwionego. Albo bardzo dobrze udawał - Po prostu się martwię. Pomijając fakt, że pół szpitala obstawia, że jesteś gejem. No, więc co się dzieje? - ciągnął jak gdyby nigdy nic.

- Nie jestem gejem to jakiś życzliwy mi przyjaciel rozpuszcza dziwne rzeczy. Jeszcze raz, a nie zapłacę za twój lunch.
- Zaraz... Cuddy tez jest w to zamieszana? No nieźle. Pewnie cały szpital już wie. - House westchną, Jimmy rozejrzał sie z przerażeniem.
- House ja...
- Nie powinieneś mówić nikomu o moich problemach. - House wydawał się zły
- Twoich problemach ? House.
- Masz rację to, że czasem sobie wypiję to nie problem.

Nie wiedział, czy czuć ulgę. Mimo wszystko był trochę zawiedziony - chciał to ostatecznie roztrzygnąć, ale za bardzo się bał. Raz się żyje
- House, chcę ci powiedzieć, że... kocham cię - wydusił.

- Jak wszystkie swoje żony inne kobiety tez. To sie wydaje to mine. Ciiii...
House obszedł biurko Jimmy'iego i przytulił go mocno.

Był blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach wody po goleniu [on się nie goli???]. Nie rozumiał, dlaczego House go przytulił. On nie przytulał w ten sposób żadnej ze swoich dziewczyn, nawet Stacy! Oparł czoło na jego ramieniu [dop. mój - Greg jest wyższy od Jamesa, prawda?].

- Ty naprawdę na mnie lecisz?! - wrzasnłą Greg odskakując od Jamesa tyle na ile pozwalała mu noga.
Sprawdziły się największe obawy Wilsona, z przerażeniem śledził odrazę rozlewającą sie po twarzy House'a. Nie to nie może być prawda. To nie może się tak skończyć - powtarzał sobie w myślach.

Wilson szybko nakazał sobie spokój.
- Dobranoc, House - powiedział najnaturalniejszym głosem, na jaki było go stać i wyminął go w drzwiach.

House przepuścił go i poczuł jak włosy na karku jeżą mu się kiedy Jimmy sie o niego ociera. Kto będzie płacił teraz za mój lunch - pomyślał jego życie stanęło w gruzach po raz kolejny.

Greg chciał, żeby on zaprzeczył. Powiedział, że to nieprawda, że zwariował, złajdaczył się, czy co tylko przyszłoby mu do głowy. Nie chciał stracić najlepszego przyjaciela. Właśnie dlatego, że nim był.

Pierwszy raz w życiu zrobiło mu się żal Wilsona. Chciał za nim biec ale zdał sobie sprawę, że i tak go nie dogoni.

Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał do niego SMSa.
"Przepraszam"
Westchnął i ruszył w kierunku parkingu. Chciał wrócić do domu.

Postanowił porozmawiać z Wilsonem. Wiedział, że powinien odpowiedzieć 'Dobranoc Wilson', żeby Jimmy nie zaczął czegoś podejrzewać. Tak bardzo nie chciał stracić przyjaciela.

Dochodziła dwunasta w nocy, a on, Gregory House stał pod pokojem hotelowym Wilsona. Nie wiedział, po jaką cholerę tam przyszedł. To znaczy, wiedział, oczywiście. Ale nie powie przecież tego wprost, no nie?
Zapukał. Głośno. Natarczywie. Żeby wiedział, kogo się spodziewać. Miał nadzieję, że otworzy.

Natarczywy łomot dawał jasno do zrozumienia, kogo Wilson ma się spodziewać za drzwiami. James zatrzymał się kilka kroków przed nimi. Nie przypuszczał, że House będzie chciał to ciągnąć. Czego on jeszcze od niego chce?


Nikt nie otworzył. No tak - pomyślał House pewnie siedzi gdzieś schlany w barze i opowiada historię swojego życia jakiejś prostytutce w za ciasnych szortach. Nie wiedział dlaczego ta myśl o zirytowała.

Ku jego zdziwieniu, jednak drzwi otworzyły się i stał w nich rozczochrany Wilson.
- Przyszedłeś mnie jeszcze bardziej pognębić? - spytał wrogo.
- Nie, przyszedłem przeprowadzić tu jedną z najpoważniejszych rozmów ostatnich lat, więc łaskawie przesuń swój tyłek, żebym mógł wejść - rzucił lekko złośliwie. James bez słowa wpuścił go do środka.

House rzucił się na łóżko i bez słowa obserwował reakcję Wilsona. Jimmy podszedł do krzesła stojącego w kącie i usiadł na nim jak dziewczynka wstydząca się swojej kobiecości.

- Daj spokój, Jimmy! Jesteśmy kumplami! - krzyknął House, widząc jego zachowanie. - Zdarzają się nam dziwne momenty... - zawiesił na chwile głos. - Ale jesteśmy po prostu kumplami, prawda?
Wilson mógł teraz wybrać. Zaprzeczyć wszystkiemu, co czuł i mieć święty spokój, albo...

... taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Powiedzieć prawdę i stracić przyjaciela czy milczeć i umierać z tęsknoty za dotykiem jego aksamitnych warg. [zaraz]

- To prawda. Zdarzają nam się dziwne momenty. I jesteśmy kuplami. A bycie twoim kumplem, czyli też przyjacielem sprawia, że wolę po prostu być z robą szczery. Rozumiesz?

House spojrzał prosto w oczy przyjaciela.

- Więc jaka jest ta szczera prawda, James?

- Prawda jest taka, że nie zamierzam cię okłamywać. I nie zrobiłem tego dzisiaj ani razu. Wtedy, kiedy mówiłem, że cię kocham też nie - powiedział, starając się zignorować gwałtowne bicie serca i fakt, że House powiedział do niego po imieniu.

- Posłuchaj zanim powiesz, że nie chcesz mnie znać. Ja wiem, że moja prośba będzie ogromna ale nie zrobię nic czego ty nie będziesz chciał. Po prostu nie chcę cię stracić.
- Dobrze. Ale nikt nie może się dowiedzieć. - powiedział House.
- Będę cię obserwował z daleka.
- Przeginasz.
- Przepraszam.

Wilson popatrzał na niego niepewnie. Zapadła niezręczna cisza, a żaden nie wiedział, co powiedzieć.
- Chcesz coś zjeść? - spytał o pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Ale kiedy oczy House'a się zaświeciły, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

Kiedy przygotowywał posiłek był już spokojniejszy. House już wiedział i nie odtrącił go, czyli najgorsze ma już za sobą. Na razie postanowił nic nie robić i czekać na ruch House'a. Będzie cieszył się tym, że ma go przy sobie, jedzą wspólnie posiłek, śmieją się i siedzą obok siebie na kanapie. Takie zwykłe małe codzienne czynności, ale Wilsonowi to wystarczy. Przynajmniej na razie.

House patrzył na niego z lekkim politowaniem, kiedy byli już w mieszkaniu House'a. Jestem sexy, to mnie nie dziw,i ale żeby Wilson. - pomyślał Greg. - Z drugiej strony. Świetnie gotuje... Może grać dziewczynę.
House pokręcił głową. Te myśli nie mogą ujrzeć światła dziennego, postanowił po chwili.

Nie zamierzał w każdym razie rzucać się na niego, czy zacząć być wylewnym. Siedzieli na kanapie, popijali piwo i oglądali jakiś stary film w telewizji. Było późno, a House był już zmęczony. Nie chciał jednak zasypiać.

Wstyd było przyznać ale bał się też trochę, że Jimmy zacznie go obłapiać kiedy będzie spał. Nie wiedzął jak powiedziać, że Jimmy stanowczo za często u niego przebywa. Ale wcześniej jakoś tak badzo nie zwracał na to uwagi.

Nawet nie zauważył, kiedy jego głowa opadła na bok a on sam zasnął.
Wilson zauważył to dopiero, kiedy cały House zsunął się na jego ramię.


Kiedy House obudził się rano była dwunasta... To właściwie połdnie ale nie przejmował sie tym. Rozejrzał sie niepewnie po mieszakniu, nie zauważył jednak obecności Wilsona.
Na stole w kuchni zobaczył parę kanapek i sok pomatańczowy, a tuz obok kartke od Wilsona.
'Wyjechałem do Rio z moją druga ex-żoną.'
Wilson
Świetnie wyszkolone zmysły diagnosty podpowiedziały Gregowi, że to kłamstwo.
Albo żart. Taką możliwość też dopuszczał.

Ale okazało się, że to jednak prawda. Wilson zniknął na dwa tygodnie, a kiedy się pojawił, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Był cichy, mrukliwy i zdecydowanie zamknął się w sobie. House się o niego martwił i [czym bardziej martwił się o siebie] nie wynikało tylko z faktu, że jest jego przyjacielem. Czy był.

Przez tą kartkę i swoją pomyłkę House zupełnie zwątpił w siebie. Przestał o siebie dbać, a strach przed kolejnym spotkaniem z Wilsonem przerodził się w obsesyjne przerażenie. Nie mógł tak, żyć te dwa tygodnie bez Jimmy'ego były najgorszymi w jego życiu.


House od pół godziny siedział w pustym gabinecie. Nie miał żadnego przypadku do zdiagnozowania. Może poza własnym... Wilson był w pracy od kilku dni, ale jeszcze ani razu nie spotkali się, żeby porozmawiać. Właściwie unikali się wzajemnie. House czuł się z tym źle. Miał przeczucie, że dzieje się coś złego.
Jego rozmyślania przerwały głosy nadchodzącego zespołu.
- Gdzie się, do cholery, podzialiście? - zapytał, gdy weszli.
- Byliśmy w kafeterii - powiedział Foreman.
- Na przyjęciu pożegnalnym - dodał Chase.
House nie ukrywał zdziwienia. Czekał na ciąg dalszy.
- Wilson dziś odchodzi, nie wiedziałeś? - Cameron zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Zaproponowali mu pracę w Rio...
House poczuł się jakby dostał cios w żołądek. To jakiś żart! Bez słowa udał się do Cuddy...
- Kiedy zamierzaliście mnie powiadomić?! - wrzasnął, wpadając do jej biura.
Cuddy zbladła, widząc, w jakim House jest stanie.
- Kto ci powiedział?...
- Miałaś na myśli: "Kto się wygadał"? To bez znaczenia. Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką...
- Bo jestem. Ale jestem też przyjaciółką Wilsona, a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział, że sam z tobą porozmawia...
- Chciał do mnie zadzwonić z samolotu?!
Zanim Cuddy zdążyła się odezwać, House'a już nie było.
*
Było już po północy, gdy House ponownie stał przed drzwiami pokoju Wilsona. Był pijany, ale wiedział co robi. Przemyślał to wcześniej. Alkohol i dodatkowa dawka vicodinu miały dodać mu odwagi. Zapukał. Po minucie usłyszał kroki za drzwiami, a po kolejnej zobaczył Wilsona w rozciągniętym dresie, z niewielkim stosikiem koszul w ręce. Przeszkodził mu w pakowaniu.
Wilson nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby na niego czekał.
- House? Co ty tu robisz? Jest środek nocy, a ty jesteś pijany...
House zignorował go i wszedł do pokoju. Zdjął kurtkę i rzucił ją, razem z laską na podłogę.
- Okay - powiedział.
- Okay? Co okay?
- Możesz... możesz mieć mnie na jedną noc - odparł House, patrząc gdzieś w bok.
- Chyba oszalałeś...
Ja? Może i tak... - pomyślał House, a głośno powiedział: - Przecież tego właśnie chcesz. To dlatego wyjeżdżasz...
- Nie... To znaczy tak, ale...
- Więc o co chodzi? Masz, czego pragniesz... Tylko... - House mówił coraz ciszej, ostatnie słowo było tylko szeptem: - ...zostań.
- House... Greg... Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przygodą na jedną noc. - Naprawdę to powiedział? - Chciałbym cię mieć dla siebie. Na zawsze! Nie chodzi mi tylko o sex... - Boże, i kto tu był pijany?
- Oczywiście, że o to chodzi! Myślisz, że mnie kochasz... Wydaje ci się! Zrób ze mną co chcesz i wróć na ziemię - House zrobił chwiejny krok w jego stronę.
Wilson cofnął się pod drzwi i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, House.
House stał zmieszany. Znowu się pomylił. I przegrał. Podniósł laskę i kurtkę i wyszedł na korytarz. Zanim zdążył pomyśleć, usłyszał, że drzwi za nim zamknęły się cicho.
Za nimi, Wilson zaczął żałować swojej decyzji...

Nie mógł zapomnieć oczu House'a pełnych bólu. Wybiegł z pokoju mając nadzieję go dogonić. Na jezdni zauważył świeży ślad motoru. Przecież on jest pijany! Zabije się!. W głowie cichy głosik mu mówił przez Ciebie. Musiał go odnaleźć. Wsiadł do samochodu i pojechał w miejsce, gdzie House zazwyczaj się chował...

Miał nadzieję znaleźć go w parku ale nie tym razem House'a nigdzie nie było. Nie było też jego motoru. Spędził w parku 3 godziny rozmyślając do czego doprowadził siebie i swojego najlepszego przyjaciela. Po co żeby zaspokoić swoje rządze, to może nawet nie była prawdziwa miłość. Jednak poświęcenie, które House wykazał sprawiało, że Wilson poczuł ciepło, którego nie czuł jeszcze nigdy.
Nagle zadzwonił telefon. To Cuddy.
- Wilson. House on.... on.... Miał wypadek leży na intensywnej terapii. - jej głos wskazywał na to, że płakała.
No tak pomyślał Wilson jeszcze Cuddy ją też skrzywdziło jego chore uczucie do House. Ale on był teraz najważniejszy.
Przez całą drogę do szpitala Jimmy rozmyślał i modlił się żeby House z tego wyszedł. Droga ta nie była jednak zbyt długa bo pedził 160 km/h.
Kiedy wpadł na korytarz przed salą na, której leżał House otrzymał potężny cios do Foremana. Pryznajmniej tak mu sie wydawało, chciał żeby tak było ale się pomylił. Poślizgnął się tylko na dużej kałuży krwi.
- To krew House'a - powiedział Cuddy. - Jeszcze nie zdążyli sprzątnąć. Co ty mu właściwie powiedziałeś. House jest kompletnie pijany.
Wstyd, który wydobywał się wszystkimi otworami ciała nie pozwalał Jimmy'emu wypowiedzieć słowa. Podszedł tylko do szyby za którą leżał House i oparł o nia ręce.
- Dlaczego on? - wyszeptała jakby do Boga.
Greg wywdawał się taki spokojny i bezbronny leżąc w białej szpitalnej pościeli.

- Czy mogę rozmawiać z najbliższą osobą pana House'a? - zapytał gruby policjant w granatowym uniformie.
- To chyba ja. - powiedział od razu Wilson odwracając się od szyby.
Jimmy odchrząkną lekko kiedy napotkał spojrzenie Cuddy.
- Ja i doktor Cuddy jesteśmy jego przyjaciółmi. - dodła speszony - Jak to się stało?
- No jak to chyba nie trza tłumaczyć. Pedził jak kot z pęcherzem. Jak go zobaczyłem właśnie kończyłem pączka. A wyrzuciłem resztkę lukru za okno i dawaj za drabem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on jest na gazie... no wiecie pijany. Mijał samochody jak Hamilton... ten formuły 1. Wczoraj wieczorem oglądaliśmy ze szwagrem, jak on bierze te zakręty. Od niego to bym maszynkę do golenia kupił.

- Czy mógłby pan pominąć te fascynujące szczegóły i powiedzieć, co się stało?! - Cuddy była już na granicy wytrzymałości

- A nie widzi pani? Gość zachował się jak samobójca, coś jak idiota z Gwiezdnego cyrku. W pierwszej chwili aż otwiera się usta ze zdziwienia, potem zostaje tylko niesmak.

Wilson nie chciał tego dłużej słuchać.
- Cuddy! Powiedz mi, co z nim będzie? - zapytał chwytając ją mocno za ramię.
- Spokojnie, najprawdopodobniej się z tego wyliże, ale... nie wiem jakim kosztem...
- Co masz na myśli?

- Motor przygniótł mu nogi, będzie wymagał długiej rehabilitacji, nie jestem pewna, czy będzie chodzić...

- Zrób wszystko co uważasz za słuszne.
- Wilson, on cię potrzebuje. A po operacji będzie potrzebował cię jeszcze bardziej! On ma tylko nas... a tak naprawdę tylko ciebie. Nie możesz teraz wyjechać do Rio i tak go zostawić.

- Zrozum nie zniósł bym gdyby robił to tylko z litości. - powiedział Jimmy - Nie wiem czy chce żebym przy nim był. On jest taki ...

- Więc co? - krzyknęła Cuddy. - Wsiądziesz w ten samolot do Rio, skoro masz już bilet i zostawisz go w takim stanie?!
- Nie! - wrzasnął na nią. Oboje już dawno stracili resztki panowania nad sobą. - Po prostu nie wiem, co mam robić.
- Więc może po prostu zostań? - jej głos nagle stał się łagodny i proszący. - Nie zostawiaj tego tak, siedzisz w tym po same uszy, musisz mu pomóc.
- Wiem - przyznał Wilson po chwili milczenia. - Wiem, masz rację.

Gdyby nie ten wypadek pewnie bym wyjechał - rozmyślał Jimmy sedząc przy łóżku House'a.
Greg wprowadzony był w śpiączkę farmakologiczną, więc James mógł swobodnie trzymac go za rękę. Już postanowił, że nie wyjedzie do Rio jeśli House sam mu nie powie, że nie chce go znać.
Teraz wszystko zależało od Grega, a znając go, nie będzie łatwo... Wiedział, że House ma trudny charakter i nie liczył na wiele ale jednak nadzieja ćwiczona przez tyle lat w zawodzie onkologa nie topniała w sercu Jamesa.

Z zamyślenia wyrwał go dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Przestraszony, wypuścił z rąk dłoń House'a i odwrócił się. Cuddy. Całe szczęście.
- Jak się czujesz? - zapytałą cicho, przysuwając sobie krzesło.
Wilson westchnął.
- Parszywie...
Znów sięgnął po bezwładną dłoń House'a.
- House mówił, że cały szpital huczy od plotek. To prawda?
- Nie, nikt nic nie podejrzewa - Cuddy uśmiechnęła się pocieszająco. - Zgrywał się z ciebie...
Siedzieli chwilę w milczeniu. Cuddy obserwowała Wilsona. W zamyśleniu gładził kciukiem grzbiet dłoni House'a. I patrzył na niego tak... Cuddy znała Wilsona od lat. Była w pobliżu, gdy rozwodził się pierwszy raz, i przez dwa kolejne małżeństwa. Ale pierwszy raz widziała go właśnie takiego. Zakochanego. Wszystko wcześniej to tylko szczeniackie zauroczenia. Cuddy miała ochotę złapać House'a i mocno nim potrząsnąć. Jak on mógł skazywać Jamesa na takie cierpienie?! Ale z drugiej strony musiała szanować uczucia Grega. Nie można nikogo zmusić do miłości, szczególnie "takiej". Szczególnie House'a. Była przerażona tym, co się może stać, gdy w końcu wybudzą House'a ze śpiączki.
Cuddy znów spojrzała na Wilsona. Zdawało jej się, że chciałby coś powiedzieć, ale brakuje mu odwagi.
- Jeśli chcesz pogadać, chętnie posłucham - powiedziała zachęcająco.

- To moja wina, że on tu leży....
- Nieprawda Wilson, to był WYPADEK, nikt nie mógł go przewidzieć.
- Nie rozumiesz, on był u mnie chwile wcześniej. Widziałem w jakim jest stanie a jednak pozwoliłem mu wyjść... pozwoliłem mu wsiąść na ten cholerny motor...- głos Wilsona łamał się coraz bardziej. W oczach Cuddy lśniły łzy, nie umiała znaleźć słów pocieszenia.

Pewnie dlatego, że podświadomie czuła złość. Rozumiała, że to dla niego trudne, ale na Boga! On był pijany! Od kiedy zakochanie się tłumaczyło coś takiego? House mógł umrzeć. Wiedziała, że to wina Wilsona. A on wiedział, że ona wie.

**********
Minęło kilka dni i nadszedł czas, by wybudzić House'a ze śpiączki. To już jutro, myślał Wilson, spędzając kolejny wieczór przy jego łóżku. Być może ostatni. Świadomość, że kiedy House się obudzi, może nie chcieć oglądać Wilsona na oczy, przerażała go. Wiedział, że to cholernie samolubne, ale cieszył się, mogąc siedzieć przy nim i po prostu być sobą. Bał się tego, co przyniesie ranek.
Była już druga w nocy i Wilson zaczął zbierać się do domu. Do pustego, sterylnego hotelowego pokoju, żeby wypić mocnego drinka i zasnąć. Jeszcze rzucił okiem na uśpionego House'a... I nagle przyszło mu coś do głowy. To prawdopodobnie ostatnia szansa. Nie chciał jej zmarnować. Podszedł z powrotem do łóżka House'a. Pochylił się i dotknął ustami jego ust. Przymknął oczy, starając się dokładnie zapamiętać to wrażenie. Trwał tak może ze trzy sekundy, ale dla Wilsona to było jak wieczność. Potem powoli wyprostował się i uniósł powieki.
Ze zdumieniem zobaczył wlepione w siebie spojrzenie błękitnych oczu. Były trochę zamglone bólem, ale całkowicie przytomne.
- Jak pieprzona Królewna Śnieżka - na wpół usłyszał, na wpół odczytał z ust House'a.

- House, ty... ja... - zaczął dukać Wilson - ja tylko chciałem...
- Wykorzystać sytuację? - wychrypiał - Taa, wierzę w twoje czyste intencje.
- To nie tak... - Wilson bardzo chciał znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swoje zachowania, ale wiedział, że tak naprawdę nie ma żadnego.
- Daj sobie spokój i powiedz, co mi jest.

- Nie House ja... - wyjąkał Jimmy - Jak to możliwe, że się obudziłeś?
-Żartujesz jestem ryzykantem nie przepuściłbym okazji pocałowania faceta.
-Ja tylko... sprawdzałem czy oddychasz - powiedział Wilson z twarzą bardzo dojrzałej czereśni.
-Jasne. Gdybym tak sprawdzał czy moi pacjenci żyja już dawno bym siedział za molestowanie.
- Nie molestuję cię - w głosie Wilsona można było dosłyszeć irytacje. - Cieszę się, że już nie śpisz. Cuddy uważał, że jestem ci to winny. Jutro lecę do Rio. - dodał ledwie słuszalnym głosem.
Wszystkie zmarszczki na twarzy House'a momentalnie się wyprostowały.
- Zostawisz mnie? - zapytał Greg w jego głosie nie było ani ksztyny żartu, kpiny, czy normalnej złośliwości.
Jimmy odwrócił się aby spojrzeć swoimi załzawionymi oczami w teraz błagalne błękitne oczy przyjaciela.
-Przykro mi... Greg.
James odwrócił się i powoli zasuną przeszklone drzwi.
House leżał przez chwilę przytłoczony bólem i stratą. Kiedyś nie walczył pozolił odejść najpierw Cuddy potem Stacy. Nie walczył nie próbował się zmienić. Zawsze brał nic nie dając z siebie.
W sumie zawsze mu to odpowiadało. Będzie mi brakowac Wilsona - pomyślał.
Nie, zaraz, co ja robię... Kto zapłaci za mój lanch?

- Wilson! Hej, Wilsooon! - krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza. - Szlag by to, by go trafił - mruknął niewyraźnie i osunął się w ciemność.

W tym samym momencie na korytarzu Cuddy niemal została stratowana przez biegnącego na oślep Wilsona.
- Wilson. NIE! - zawołała za nim, ale on zapłakany i totalnie rostrojony nie słyszał już krzyku Cuddy.
Popchnął drzwi prowadzące na schody przeciwpożarowe i zaczął po nich zbiegać przeskakując co dwa. Nagle jego palce ześlizgnęły się z trzymanej kurczowo poręczy. Uderzył kolanem o najbliższy stopień i odbił sie od ściany klatką piersiową.
Kiedy Cuddy zdążyła go dogonić leżał na schodach i wydawał z siebie dźwięki zbilżone do skomlenia przejechanego motorem psa.

***********

Kiedy otworzył oczy, w półmroku majaczyła czyjaś twarz.
- Wilson? - wychrypiał z wysiłkiem House.
- Nie, to ja, Lisa. Wilson miał wypadek.
- Wyp..adek?
- Nic mu nie jest, poza złamaną nogą. Leciał jak z pieprzem i najwyraźniej zapomniał, że po drodze są schody. Co jest z wami?! nie potraficie już porozmawiać, bez późniejszego pakowania się na ostry dyżur?!
- Nie... krzycz... na chorego...
- Będę krzyczeć, a jak będzie trzeba to jeszcze kopać was po tyłkach. Jak tylko założą mu gips, przywiozą go tutaj i osobiście dopilnuję, żeby przykuli go do twojego łóżka! Nie ruszycie się stąd, dopóki nie dokończycie rozmowy!

- Chcę go zobaczyć. Teraz!
- Daj spokój, House. Nie mogę cię do niego zabrać, a jego badania zajmą jeszcze trochę czasu... - Cuddy natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Badania? Jakie badania? - House był wyraźnie zaniepokojony. - Przecież powiedziałaś, że tylko złamał nogę...
- Nie chciałam cię martwić... Nie możesz się denerwować!
- Ale skoro już jestem zdenerwowany, może powiesz mi prawdę?
- Powiedziałam ci prawdę - Cuddy starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Zleciłam rezonans na wszelki wypadek... I będzie musiał zostać w szpitalu przez jakiś czas.
House chyba dał się przekonać, bo wyraźnie się odprężył.
- Chcę żeby leżał w mojej sali...
- To się da załatwić.
- ...żebym sam mógł "sprawdzić czy oddycha" - House usmiechnął się na wspomnienie zawstydzonego Wilsona.
Cuddy zamarła.
- To znaczy, że on ci nie powiedział..?
- O czym?
- Twój wypadek... Motor przygniótł ci nogi... W trakcie operacji udało się przywrócić krążenie, ale nie wiadomo, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń... House? House?!
Ale House znów stracił przytomność...

Kiedy otworzył oczy było zupełnie ciemno. Mdłe światło ulicznych latarni oświetlało cieką smugą twarz mężczyzny leżącego po prawej stronie House'a.
-Wil... James! - wyszeptał House.
Mężczyzna poruszył się lekko i otworzył oczy.
-Ten mój wypadek to nie twoja wina. - powiedział Greg - Nawet się ciesze. On zmienił wszystko. Oglądałeś "Lepiej późni niż później"?
Jimmy słuchał uważnie.
-Ja naprawde chciałbym częściej sprawdzać czy oddychasz. - powiedział delikatnie Greg, a Jimmy wstrzymał oddech.

Słowa House'a przerwały tamę. James poczuł, jak nadzieja rozlewa się szerokim strumieniem. A jednak było coś, co boleśnie tkwiło na dnie.
- Greg.. - westchnął ciężko.
- Tak?
- Twoje.. nogi..
- Co z nimi?
Cisza, przygniatająca cisza. Tak trudno o tym mówić w takiej chwili. Był mu to winien.
- Być może nigdy nie będą sprawne.. Tak mi przykro...
- Bzdura - głos House'a miał zwykły lekceważący ton. - Nic im nie będzie, a przynajmniej nie więcej niż wcześniej.
- Jak to? Skąd możesz to wiedzieć? Badania...
- To moje nogi.
- Ale Cuddy..
- A od kiedy Cuddy zna się na medycynie? Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak. Stanę o własnych siłach, zanim tobie zdejmą ten plastikowy spowalniacz. Będziemy się mogli ścigać o kulach. Będziemy mogli... - Greg urwał, pozwalając ciszy rozbrzmiewać znowu tonem nadziei.

Ich słodką konwersację przerwało wejście Cuddy.
- House, musimy porozmawiać...
- O co tym razem chodzi? Przecież dogadaliśmy się z Wilsonem...
- Mam twoje wyniki. Już wiem, czemu ciągle tracisz przytomność - Cuddy była załamana. - Nerki ci wysiadają. Będziesz potrzebował przeszczepu...

- Tak? Super - mruknął pod nosem House i przymknął powieki. Czuł na sobie dwie pary oczu - Cuddy, to podchodzi pod molestowanie wzrokiem!
- Powiedziałam ci, że potrzebujesz przeszczepu, a ty...?
- A ja ci mówię, że masz przestać mnie molestować.
- House!

- No co? Bierzesz jakiegoś młodego motocyklistę, który nagle stwierdza, że organy wewnętrzne nie są mu już potrzebne, wyjmujesz mu nerkę wkładasz we mnie i po kłopocie!
- to nie takie proste! Komisja transplantologiczna musi cię wpisać na listę oczekujących a dobrze wiesz, że przy twoim trybie życia i stosunkach z komisją może to być trudne...
- Od tego mam ciebie, prawda pani administratorko szpital? A teraz Jamse to na czym skończyliśmy jak to babsko nam przerwało?
Cuddy tylko przewróciła oczami i wyszła z pokoju. Denerwowała się stanem House'a, martwiła się o jego zdrowie jednak patrząc na nich razem leżących obok siebie nie mogła powstrzymać uśmiechu.

House czuł się coraz gorzej z dnia na dzień. Cuddy robiła co mogła ale Komisja Transplantologiczna nie była przychylna jej staraniom. W pierwszej lini szeptem wymieniali alkohol, uzależnienie od Vicodinu, niechęć do zmiany trybu życia lecz ich oczy krzyczały 'nienawidzimy tego sukinsyna i wolelibyśmy oddać nerkę dziewięćdziesięcio letniej kobiecie stojącej jedną noga nad grobem niż jemu'.
House spał po osiemnaście godzin dziennie i bardzo schudł. Jimmy nie mógł patrzeć na ukochanego w takim stanie. Czasami zastanawiał się nawet nad kupnem organu na czarnym rynku ale wiedział, że Greg nigdy się nie zgodzi. A jakby tak nie pytać go o zdanie...? Nie tego nigdy by mu nie wybaczył.

W tym czasie Cuddy za wszelką cenę starała się przekonać komisję o konieczności przyznania nerki dla House'a. Czas ją coraz bardziej naglił, bo życie jej najlepszego diagnosty można było już odmierzać w dniach i godzinach... Stan House'a szybko się pogarszał, a on sam - choć starał się tego nie okazywać, zwłaszcza przy Wilsonie - powoli dostrzegał beznadziejność sytuacji. Jednak Bóg, w którego House nie wierzył, musiał nad nim czuwać, bo pewnego dnia, kiedy akurat był przytomny (a były to chwile coraz krótsze) do rozmawiających właśnie House'a i Wilsona weszła Cameron. Gęsto tłumacząc się za przeszkadzanie, wyznała, że robi to bez wiedzy Cuddy, ale musi poprosić go o pomoc w diagnozie chorej dziesięciolatki, która - jak się dziwnie złożyło - była córką jednego z ważniejszych członków komisji...

- Mam to gdzieś. Nie boje się śmierci nigdy się nikomu nie podlizywałem i nie mam zamiaru tego robić przez ostatnie kilka godzin na tym świece. - powiedział House ledwie słyszalnym głosem, a Jimmy cicho jęknął.
- House ona ma dziesięć lat. Całe życie przed...
- Jeśli ja mogę umrzeć niech umiera ze mną. - w jego oczach pojawił się dawny chłód i nieustępliwość.
- Jeśli ją uratujesz może jej ojciec...
- Połóż ją na mojej sali. Porozmawiamy sobie o życiu i o śmierci. O jej ciekawym życiu i doświadczeniu, które nabyła w przedszkolu.
- Możesz zrobić coś dobrego... - przez chwilę House myślał, że Cameron się rozpłacze.
To co powiedział doprowadziło go do furii.
- Stałem przed tą komisją dziesiątki razy. Nie raz okłamując żeby tylko uratowac człowieka. Jeśli prawda wyszłaby na jaw mógłbym stracić dożywotnio prawo do wykonywania zawodu. - House mówił coraz głośniej zachrypniętym głosem i co chwilę unosił się coraz wyżej na łóżku - Teraz ja umieram, a oni nie chcą kiwnąc palce. I TY MI MÓWISZ, ŻEBYM ZROBIŁ COŚ DOBREGO??
- Wyjdź Cameron - powiedział cicho Wilson z kąta pokoju.
Camron wyglądała jakby chciała coś jeszcze powiedzieć ale zrezygnowała i wyszła.
House opadł ciężko na łóżko i momentalnie zasnął.

Obudził się, czując, że coś leży na jego lewym udzie. Z trudem podniósł powieki i zobaczył - nawet go to specjalnie nie zaskoczyło - śpiącego Wilsona. Wyciągnął powoli rękę i potargał mu włosy.
- Pobudka, słońce już wzeszło - chciał, żeby to zabrzmiało wesoło, ale jego głos z ledwością wydostawał się z wyschniętego gardła.
Wilson spojrzał na niego. Sięgnął po jego dłoń i ścisnął ją lekko.
- Nie rób mi tego, House...

-Wybacz mi Jimmy.
-Nie zostawiaj mnie Greg. Nie masz prawa! - łzy spływały po policzkach Wilsona jedna po drugiej. - Nie chce cię stracić. Nie pozwolę na to.
Ton Wilsona przestraszył Grega jeszcze nigdy nie słuszał przyjaciela tak stanowczego.
- Co ty chcesz zrobić?
Ale Jimmy już go nie słuchał. Pocałował Grega delitatnie tak jakby bał się, że zrobi mu krzywdę i wyszedł z pokoju.
Jimmy skierował się od razu do gabinetu Cuddy. Kiedy Lisa zobaczyła łzy w oczach onkologa pomyślała o najgorszym.
- Spokojnie. Greg żyje. - powiedział James - Chce oddać mu swoją nerkę.
- Nie wiem czy jesteście zgodni.
- Sprawdź to.
- James przecież wiesz, że osoby nie spokrewnione nie mogą oddawać narządów.
- Przeciez ja nie wezmę za to pieniędzy!
- To nie chodzi o to.
- Cuddy.. To House.
Lisa zagryzła wargi nie wiedział co robić. łamanie przepisów i praw nie było w jej stylu. Brzydział się tym. Ale to w końcu był House.
- Najpierw sprawdzimy czy jesteście zgodni. - powiedział wreszcie.
Pierwszy raz od wielu tygodni na ustach James'a zagościł uśmiech.


Wilson nie odstępował Cameron w laboratorium. Niestety wynik okazał się niekorzystny, Wilson nie mógł być dawcą. Cameron sięgnęła po komórkę i szybko zamieniła z kimś kilka słów. Wilson stał, jak zamroczony, wpatrzony w monitor.
- To koniec... - wymamrotał i osunął się na podłogę, zakrywając twarz dłońmi.
Cameron rzuciła się ku niemu i opadła na kolana, obejmując go mocno.
- To nie koniec, James. Ja... ja przebadałam już wcześniej, kogo się tylko dało, na zgodność. I... tylko jedna osoba jest zgodna. Już z nim rozmawiałam. Zgodził się. Myślę, że właśnie rozmawia z Cuddy.

- Nie spodziewłam sie tego po tobie. - powiedziała Cuddy.
- Ja bronie ludzi on ratuje ich życie. Jest dupkiem ale robi wielkie rzeczy.
- Nie wiem co powiedzieć.
- Powiedz kiedy mozemy przeprowadzić operację.
- Za pół godziny wszystko będzie gotowe.
- Świetnie nie ma na co czekać. - powiedział i wstał z fotela.
- Zaprowadzę pan na salę panie Tritter. - powiedział Cuddy i razem wyszli z jej gabinetu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin