Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Uszyta ze słów [M]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Shitzune
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 20 Lut 2010
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:12, 11 Mar 2010    Temat postu: Uszyta ze słów [M]

Pojawiam się i znikam - ale jestem. Przepraszam, że nie komentuję, tylko wrzucam, proszę o rozgrzeszenie i postanawiam poprawę. Ale po maturze. Przysięgam
Standardowo - pogrywam sobie z czytelnikiem i katuję moich bohaterów. Tekst ździebko walentynkowy, ale to właściwie nie ma większego znaczenia.
Enjoy







uszyta ze słów
zapięta na guzik
tęsknota — przywarła ciasno
i teraz sprawdzam
pory dnia
odwracam rano
żeby zajrzeć w twoje oczy otwarte
dzień dobry mówię oczom
pochylona nad snem co odchodzi
końcem palców dotykam powiek
odpędzam sen

[ Halina Poświatowska, *** uszyta ze słów ]





12. lutego

Tapeta w jego starym gabinecie zawierała dokładnie trzysta sześćdziesiąt pięć kwiatków: sto dwanaście niebieskich, sto trzydzieści czerwonych i sto dwadzieścia trzy żółte; ponadto dokładnie co trzecią kolumnę w połowie odległości między podłogą a sufitem znajdowało się drobne rozgałęzienie zielonych listków, łączące się zgrabnie z kolumną kolejną pod kątem około czterdziestu pięciu stopni.
Nie musiał sobie tego wszystkiego zapisywać, po prostu pamiętał. Był taki czas, że siedział i liczył, kiedy kończył – zaczynał od nowa. Liczył długopisy w kubku, książki na półce, kółka na wykładzinie, ale nic nie dawało takiej satysfakcji jak liczenie kwiatków na tapecie. Dlatego czynił to nieustannie z właściwą sobie satysfakcją, która karmiła się absurdem wyciekającym z tej czynności. Aż wreszcie przyszedł Wilson i powiedział dobitnie: skończ z tym cholerstwem, inaczej przetrącę ci drugą nogę.
Jako że była to pierwsza rzecz, jaką usłyszał od bardzo, bardzo dawna – należy dodać, że także pierwsza sensowna – House posłuchał.
I nieoczekiwanie świat zaczął normalnie funkcjonować. Zablokowany trybik w zegarku odskoczył i wskazówki znów zaczęły się przesuwać. Życie wróciło do normy, było tak samo rozczarowujące, nieprzewidywalne i przereklamowane jak wcześniej.
Jednak od tego momentu zawsze, kiedy chciał pomyśleć o czymś ważnym, wracał do swojego starego gabinetu, wyrzucał wszystkich obcych i siadał w fotelu. Już nie liczył – pozostał w nim irracjonalny strach, że kiedy znowu zacznie, nie będzie umiał przestać. Trzysta sześćdziesiąt pięć, trzysta sześćdziesiąt pięć, powtarzał w myślach tę liczbę tak długo, aż emocje opadały – i dopiero zaczynał rozmyślania.
A to rozmyślanie było ważniejsze od innych.
- Doktorze House!
I nie wymagało jej obecności. Ba!, wręcz wymagało jej absencji, odsunięcia na bok, schowania świadomości jej istnienia do malutkiej szuflady w kącie umysłu, żeby spokojnie wyobrazić sobie całkiem inną rzeczywistość. Ale ona była, młoda, prześliczna i zaskakująco atrakcyjna – w chwilach próżności omijał słówko „zaskakująco” i po prostu ją podziwiał.
Krok za krokiem, to niesamowite, jak ona potrafiła się poruszać. Nawet Wilson się przyznał, że odruchowo spogląda wtedy na jej biodra, nie zrozum mnie źle, House, to jak podziwianie pięknego obrazu, bez podtekstów erotycznych. A biodra miała prześliczne, wąskie, ale nie za bardzo, poruszała nimi lekko na boki, wywołując cienie przeszłości. I jeszcze to nie gap się na mój tyłek wypowiadane tym samym tonem, mój Boże, jak to drażniło.
- Nie lubię, jak tu przesiadujesz – powiedziała, ściągając drobne usteczka i robiąc smutną minkę. Oparła się przy tym o biurko, nachylając w jego stronę i przy okazji dając powód do plotek wszystkim ciekawskim idiotom podglądającym ich z korytarza. Nie mógł się nie uśmiechnąć. Przewróciła oczami. – Tak, wiem, znów zacznie się gadanie, że stary pryk sprowadza sobie młodego kociaka do zabawy…. Nie powiesz mi, że się tym przejmujesz.
- Odejdź – mruknął, odwracając się w stronę okna i próbując złapać nitkę umykających myśli. – Amy, odejdź! – powtórzył dosadnie, nawet na nią nie patrząc.
Usłyszał ciche westchnienie i w chwilę potem oplotły go od tyłu miękkie ramiona.
- Mógłbyś choć raz wziąć przykład z Wilsona i dać sobie spokój z pracą. Ja wiem, ile to dla ciebie znaczy, ale wtedy… spędzilibyśmy trochę czasu razem?
Milczał.
- O kim tak myślisz? Robię się zazdrosna, wiesz? – zażartowała, przytulając policzek do jego skroni.
Miała ciepłą i delikatną skórę. Jej obecność uspokajała go i jednocześnie coraz bardziej wytrącała z równowagi psychicznej. Zacisnął mocniej palce na oparciu fotela i pochylił lekko głowę. Poczuł się bardzo, bardzo staro.
- Pojutrze walentynki – odezwał się w końcu głucho.
Amy wyprostowała się i przykucnęła obok niego w ten sposób, że widział jej twarz z profilu. Wyglądała na lekko zatroskaną, ale wciąż nie traciła humoru. Mogła nie ujawniać wszystkich swoich emocji, była w tym dobra. Mogłaby mieć największą depresję świata i nie zdradzić się choćby gestem.
- Kupisz mi tulipana w tej taniej kwiaciarni na rogu, a potem pójdziemy do parku i będziemy strzelać chlebem w kaczki. Albo w głupich zakochanych.
- Muszę powiedzieć Cuddy, że ją kocham.
Jego głos zabrzmiał dziwnie poważnie w głuchej ciszy, która nagle opanowała gabinet. Amy nie poruszyła się, spojrzała na niego ze zdziwieniem i trochę też z bólem, jeszcze nie do końca pewna, czy dobrze zrozumiała. Jej pewność siebie zmalała nagle; dziewczyna skurczyła się w sobie, spuściła wzrok i zabrała dłoń, która dotychczas śmiało zmierzała w kierunku jego dłoni.
Wstała. Odwróciła się i pewnie skrzyżowała ręce na piersi, nie widział dokładnie, a nie miał zamiaru bezpośrednio na nią patrzeć. Nie oczekiwał, że zrozumie; wielu rzeczy w nim nie rozumiała, więc jak mogła pojąć to? Jakaś dziwna siła powstrzymywała ją od ucieczki, sprawiała, że trwała przy nim wiernie od długiego czasu, choć wcale jej o to nie prosił – ta sama siła zatrzymała ją w gabinecie. Mimo wszystko.
- Zbieraj się. – Skąd brał się w niej ten chłód? Najwyraźniej musiał ją zranić swoimi słowami, ech, nic nowego. – Jedziemy do Wilsona.
Wilson jako ostatnia deska ratunku? House prychnął pogardliwie, ale posłusznie wstał i dał się poprowadzić długim labiryntem korytarzy na zewnątrz, a potem na parking i do samochodu. I nawet udało mu się zignorować znajome twarze, spoglądające na niego z zaskoczeniem, nie mówiąc już o rozgorączkowanych szeptach, które brzmiały mniej więcej tak, jak przewidziała Amy. Pośród krótkich słów o Housie i kociaku wypowiadanych z niezrozumiałą emfazą dało się czasem wychwycić drobne urywki myślałem, że House ciągle, myślałem, że Cuddy

Wilson powitał go jak zwykle uprzejmie.
- Czegoś ty się znowu naćpał, House?
Po czym wepchnął go do środka, zamienił parę słów z Amy i zamknął drzwi.
Mieszkanie Wilsona miało ten swój niepowtarzalny klimat... Było w nim coś ze starych czasów, resztki atmosfery ze spokojnie spędzanych wieczorów, jakieś odległe echo wspólnego śmiechu, które zachowało się w zapachu wiekowej sofy w salonie. Wiekowa sofa stała tam od niepamiętnych czasów i stanowiła niezmienny punkt nie tylko w wilsonowym apartamencie, ale też w życiu House’a. Tak łatwo było na nią opaść, wtulić twarz w zagłębienie między poduszkami i zamknąć oczy.
- No nie, House, ty chyba żartujesz. – Gdzieś z oddali dobiegł go krótki, urywany śmiech Wilsona. – Jak dziecko… zupełnie jak dziecko. Czekaj. Ty się wcale nie naćpałeś. – Poczuł ciężkie dłonie, odwracające go na bok. – Ile nocy nie spałeś?
- Dwie – wymamrotał, nie otwierając oczu.
Ostatnie, co pamiętał, to miękkość otulającego go koca.




13. lutego

- Napij się czegoś.
- Złudna nadziejo pryskająca jak bańka mydlana z wizją alkoholowego nieba… - mruknął House, zaglądając do kubka z herbatą. – Czemuż ty tak dręczysz moje zbolałe ciało…
- Przestań pajacować. – Wilson pokręcił głową. – Co to był za tani teatrzyk wczoraj? Myślałem, że takie ckliwe teksty psują twój starannie dopracowany wizerunek.
Nie odpowiedział, odsuwając ze wstrętem pospolity napój. Oparł się wygodniej w fotelu, podłożył rękę pod głowę i spojrzał przed siebie trochę nieobecnym wzrokiem. Dobrze było tak po prostu siedzieć i ignorować przyjaciela. Ciężka gula w żołądku i ćmiący ból w skroni nieco umniejszały ten komfort, ale powtarzał sobie, że to zaraz przejdzie.
- Amy się nieco przestraszyła… chociaż bardziej sprawiała wrażenie zasmuconej.
- Nie słyszę cię, Wilson. Moja wątroba wzięła słuch jako zakładnika i nie odda, póki nie załatwisz mi alkoholu.
- House, o co ci chodzi? – parsknął James, zabierając kubek. – To przecież nic nie znaczy, nigdy nie lubiłeś walentynek, więc po co ta szopka? – Upił łyk, ale zamiast odstawić naczynie z powrotem na stolik, zamarł w bezruchu. – Poczekaj. Ty to mówiłeś na serio?
- Z alkoholem? Mam powtórzyć trzeci raz? – House z kwaśną miną podniósł się z fotela i wolnym krokiem zaczął sunąć w stronę łazienki.
- Z Cuddy! – rzucił Wilson, jakby sam nie dowierzając swoim słowom.
- Idź do diabła, Wilson…
Zamknął za sobą drzwi i opadł na nie całym ciężarem. Usłyszał po drugiej stronie stukot butów po posadzce, a zaraz potem szorstki głos przyjaciela:
- Wiesz, co robisz, House? Mam nadzieję, że nie zwariowałeś, choć może to byłoby…
- Hej – przerwał mu brutalnie – mógłbyś mnie nie psychoanalizować, kiedy siedzę na kiblu?!
Wilson zamilkł i chwilę potem oddalił się. Może doszedł do jakichś sensownych wniosków, a może po prostu zrezygnował. House wiedział, że to jeden z niewielu tematów, o których nie chciał rozmawiać. Nawet wnioski wyciągał w tej materii ostrożnie, część przemilczając. O wiele łatwiej było pójść i powiedzieć: House, przestań liczyć pieprzone kwiatki.
Cokolwiek w swoim życiu House przeżywał – przeżywał w sobie. Utratę władzy w nodze, wszystkie postrzały, śmierć Amber, śmierć Kutnera, chorobę psychiczną, wszystko. Zawsze i wszędzie pozostawał sobą. A teraz było inaczej i paradoksalnie to kochanemu Jimmy'emu najtrudniej było się przestawić.
Pal sześć Wilsona. Im więcej House o tym myślał, tym większa złość go ogarniała. Poczekał jeszcze parę minut i cicho uchylił drzwi. Pusto. Zabranie kluczyków do samochodu i dyskretne wymknięcie się z mieszkania, och, nie było nic prostszego niż to. Dawny House powraca w swoim stylu. Następny przystanek – stare mieszkanie.
Od jakiegoś czasu w ogóle tam nie zaglądał. Amy zaproponowała mu, żeby przeniósł się do niej, zgodził się bez namysłu. Zabrał wszystkie ubrania, buty oraz gitary i więcej tam nie wracał. Bo po co? Ale teraz gnał tam prawie na złamanie karku z jedną myślą w głowie. Musiał się czegoś napić. Barek. Barek.
Cholerne klucze, gdzie się schowały? Prawie zabił się na schodach, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. W gardle coś nieznośnie pulsowało – wreszcie ten cholerny zamek puścił! – dlatego łatwiej było po prostu nie patrzeć, nie rozglądać się, zatrzymać wzrok w jednym miejscu i do niego zmierzać. Dopadł barku w kilku krokach, noga prawie nie wytrzymała, ale podparł się ściany, tak, nareszcie… Pociągnął za rączkę. Zamknięte. Cholera! Pociągnął mocniej, aż pot wystąpił mu na czoło. Ze złości uderzył w szafkę pięścią. Coś strzyknęło, ale prawie nie poczuł bólu, nie miał czasu na to. Rozwścieczony przykuśtykał do pokoju i szybkim szarpnięciem otworzył szafę…
Aż pobladł. A obiecała, obiecała, że zabierze stąd te rzeczy! Rzucił długą wiązankę przekleństw pod adresem Amy i chwycił pierwsze z brzegu ubrania. Zerwał je z wieszaków i wyrzucił na środek. A potem następne i następne. Sukienki, bluzki, spódnice, przeklęte obcisłe spódnice. Od wysiłku zrobiło mu się gorąco, ale nie przestał, wściekłość wciąż buzowała mu w żyłach. Przerzucił się na szuflady, ale już sam nie wiedział, czego szuka: kluczyka do barku czy pozostałości po niej? Rozszalały z emocji w końcu nie wytrzymał i z całej siły kopnął szklany stolik – oczywiście prawa noga ugięła się pod jego ciężarem i upadł na dywanik, dysząc ciężko. Wściekłość była jak narkotyk, krążyła szybko w naczyniach krwionośnych i dawała takiego kopa, och, jak wyrzut adrenaliny, czuł, że żyje! Oddech przyśpieszał, mięśnie napinały się, serce biło sto, dwieście razy szybciej i tylko w głowie tkwił kompletny chaos. I gardło wciąż ściskało się z bólu niewiadomego pochodzenia, oczy szczypały, a w klatce piersiowej coś rozlewało się gorącym strumieniem – prawie jakby bolało.
Wciąż miał jeszcze dosyć siły, żeby zwrócić się w stronę barku.
- Co ty robisz?! – Czy to Amy? Jej głos dobiegał gdzieś z okolic wejścia, jak ona go tu znalazła? Zresztą, to nieważne, tam jest barek, tam jest alkohol, musi się napić, bo inaczej zwariuje.
Ale szybko pochwyciły go ręce Amy, poczuł jej ciepło i przylgnął do niej – i wszystko ustało. Pozostało zmęczenie, ciężkie, nieustające zmęczenie zalegające w mięśniach. Zamknął oczy i spróbował wyregulować oddech.
- Raczej: co ty robisz, wariatko? Naprawdę, nie wiem, po kim masz tę skłonność do robienia dramatycznych scen…




14. lutego

House, trzymając bukiet czerwonych róż, wyszedł nieporadnie z samochodu i zatrzasnął drzwi. Było zimno. Róże nie miały żadnych szans przeżycia – w ogóle, jeśli już o tym mowa: czerwone róże? Litości, szczyt kiczu i komercji… Ale niech już będzie, kupił te róże, to równie dobrze mógł je już jakoś wykorzystać.
Nigdy nie myślał, że ta droga będzie taka trudna. Bo teoretycznie, wcale nie powinna. Nie trudniejsza niż te pierwsze kroki stawiane po operacji nogi. Niż dystans między samochodem Wilsona a szpitalem psychiatrycznym. Niż spacer, który ostatecznie zaprowadził go wtedy do Jej domu.
A może jednak nie była trudniejsza. Nigdy wcześniej nie czuł mocniej niż teraz, że znajduje się we właściwym miejscu.
- Dzień dobry, Cuddy – wychrypiał, kładąc róże przy marmurowym pomniku. – Kocham cię.
Uniósł wzrok ku górze, jakby oczekując, że ktoś odpowie mu z nieba. Odpowiedź, rzecz jasna, nie nadeszła.
- Dużo nad tym myślałem – powiedział i od razu zamilkł, nie będąc do końca pewnym, co właściwie chce jeszcze dodać. – Powinnaś to wiedzieć, tak myślę, że wciąż cię kocham. – Znów urwał. – Cholera. To naprawdę brzmi do bani… pewnie zmyłabyś mi głowę. Albo nawrzeszczała na mnie. Albo fuknęła coś pod nosem. Nie wiem. Czy to ważne?
Dłuższą chwilę nie mówił nic, tylko gładził palcem zimny marmur.
- To chyba już po prostu nie ma znaczenia.
Było zimno, kwiaty aż prosiły się o śmierć albo kradzież, House nie wziął szalika, a pomnik szpeciła ciemna plama od deszczu. I było też cicho, nienaturalnie spokojnie i kojąco. House przysiadł na małej ławeczce, oparł się na lasce i z krzywym uśmieszkiem spoglądał w niebo. W głowie kłębiło mu się wiele wspomnień – dobrych, naprawdę dobrych wspomnień z ostatnich lat – ale na żadnym nie skupiał dłużej uwagi. Pozwalał im płynąć i wypełnić się w całości. Na moment zastanowił się, jak to możliwe, że stał się, brr, wręcz znośnym człowiekiem i od razu skrzywił się w uśmiechu jeszcze bardziej. Bo takim go przecież wolała.
- Tato!
W wąskiej alejce stała Amy i z naburmuszoną miną rozcierała zmarznięte ramiona. Pomyślał sobie, że musiało minąć sporo czasu.
Wstał i zaczął iść w jej stronę.
- Zimno – burknęła, biorąc go pod rękę. – Co tam u mamy?
- A, wszystko po staremu. Wciąż ma tyłek większy niż księżyc.
Roześmiała się, przytulając głowę do jego ramienia.
- Tęsknisz za nią, prawda?
- Ja? – parsknął z udawanym gniewem. – Nigdy w życiu. Jestem całkowicie samowystarczalnym facetem.
- Dlatego mam zamiar zrobić ci przepyszną walentynkową kolację, staruszku – odparła wesoło. – Wracamy do domu?
Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Wracamy do domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:59, 11 Mar 2010    Temat postu: ,

Bardzo ładne
Ogólnie bardzo podoba mi się Twój styl i dbałość o poprawność, tak rzadko dziś spotykana...
Ciekawie opowiedziane, zwłaszcza ten fragment, jak House przychodzi do swojego mieszkania, jego odczucia.

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez IloveNelo dnia Czw 18:25, 11 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
daritta
Ginekolog
Ginekolog


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 2185
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Leszno
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:20, 11 Mar 2010    Temat postu:

Wow...
Ey najpierw sobie myslalam "gdzie jest stary House",a pozniej,ze ta Amy to jakas jego laska ;d
Ale doczytalam do konca i teraz juz wiem,ze corka
Ogolnie to bardzo mi sie podobalo i wgl fajnie


Pozdrawiam i wena zycze


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:09, 11 Mar 2010    Temat postu:

Shitzune, powiem tylko, że cudownie piszesz
Z pomysłem, z głębią i jeszcze to wykonanie
Chylę czoła, i mimo, że smutne ( tak, powszechnie wiadomo, że nie przepadam za angstami ) bardzo mi się podoba
Mam nadzieję, że po maturze pojawi się więcej Twoich tekstów Z chęcią przeczytam
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sarah_amelia
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 09 Wrz 2009
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Krosno
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:35, 11 Mar 2010    Temat postu:

To było...świetne! twój styl pisania, jest po prostu genialny. Potrzebuję więcej twoich tekstów, czekamy z niecierpliwością!
pozdrawiam
sarah_amelia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sylrich05
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 23 Lis 2009
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Btm
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:04, 11 Mar 2010    Temat postu:

śliczne. ; )

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maddy
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:24, 11 Mar 2010    Temat postu:

Piękny fik. Jestem pod wielkim wrażeniem

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
justykacz
Groke's smile
Groke's smile


Dołączył: 16 Mar 2008
Posty: 1856
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 47 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 12:14, 12 Mar 2010    Temat postu:

Napisane perfekcyjnie, wręcz genialnie. I nawet mi się spodobała fabuła kompletnie poza serialem.... Dla mnie boskie...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aduśka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 07 Wrz 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:54, 12 Mar 2010    Temat postu:

Cudowny fik!

Wciągający, wzruszający.
Taki nagły zwrot. Na początku myślałam o innym zakończeniu, o innym sensie tego fika. A tu nagle okazuje się, że Amy to córka, a Liska nie żyje

Smutne, ale ja lubię takie

Masz świetny, intrygujący styl. No i talent! Gratuluję



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
agatka10
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 04 Sty 2010
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sosnowiec
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:44, 12 Mar 2010    Temat postu:

Shitzune Twój styl pisania jest po prosu świetny.
Mam wielką nadzieję, że będę miała okazję zobaczyć wiele innych Twoich tekstów.

pozdrawiam i ogromnego wena życzę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin