Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: Śmierci się nie przeżywa [u] Angst!, death fic.
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Czw 0:57, 27 Mar 2008    Temat postu: Fic: Śmierci się nie przeżywa [u] Angst!, death fic.


Zweryfikowane przez Richie117

Czasem nie wystarczy pisać. Czasem ktoś powinien to przeczytać.
Tytuł: Śmierci się nie przeżywa
Autor: Dżuczek

I

Niewyobrażalny ból wyrwał go bezlitośnie z już i tak krótkiego i płytkiego snu. Jęknął cicho i otworzył oczy. Było ciemno, nie zaprzątał sobie głowy tym, która dokładnie mogła być godzina. Był potwornie zmęczony, wiedział, że drzemka nie trwała zbyt długo.
„I to by było na tyle” pomyślał gorzko House przesuwając się powoli w stronę krawędzi łóżka. Ostrożnie postawił stopy na podłodze. Nie dotykał prawego uda, nie masował, aby choć odrobinę zniwelować ból, ten sposób już dawno przestał być skuteczny. Od blisko dwóch tygodni noga była wrażliwsza niż zwykle. House irytował się, że teraz nawet założenie spodni zamienia się niemal w męczarnię, zajmując mu tym samym więcej czasu. Zapalił lampkę i przez chwilę siedział na brzegu łóżka zastanawiając się co ma właściwie robić. Po raz pierwszy nie rozumiał co się dzieje. Środki przeciwbólowe nie działały wcale lub na bardzo krótko pozwalały mu odetchnąć. Przecież wieczorem zaaplikował sobie (trzeci raz w ciągu tygodnia) potężną dawkę morfiny!
Sięgnął po stojącą przy stoliku laskę i ciężko opierając się na niej oraz na ramie łóżka, wstał. Zakręciło mu się w głowie, odczekał chwilę aż podłoga i sufit znów zamienią się miejscami. Zerknął podejrzliwie na opróżnioną butelkę whisky leżącą u jego stóp. „Szklaneczka w roli uśmierzającego ból zbawiciela też już nie zdaje egzaminu” przemknęło Gregowi przez myśl.
- Ale za to nadal świetnie smakuje – szybko pocieszył się na głos. Powoli, walcząc z przeszywającym bólem nogi i nasilającymi się falami mdłości, ruszył w kierunku łazienki. Mrużył oczy, choć przecież światło nie raziło go tak mocno i zdążył się już do niego przyzwyczaić.
- O! - mruknął trochę zaskoczony - Mamy nowy objaw, to dobry znak...chyba... Dopadł do szafki w poszukiwaniu tabletek. Z dezaprobatą wrzucił do wanny fiolkę Vicodinu. Nie pomagał mu, więc nie był już potrzebny. Zwiększanie dawek doprowadziłoby tylko do przedawkowania, a przecież tego House nie chciał...Przynajmniej nie w tym momencie.
- Wilson byłby w ciężkim szoku, gdyby to zobaczył - powiedział i parsknął głośnym, szyderczym śmiechem. Wreszcie znalazł to czego z takim zapałem szukał, mianowicie środki nasenne. Nie zastanawiając się zbyt długo połknął dwie pigułki za jednym zamachem, po czym z resztą opakowania wybrał się w bolesną drogę powrotną. Wszystko czego potrzebował to sen, na którego brak cierpiał od kilku dni, od kiedy Vicodin przestał działać.. . Rano pójdzie do pracy, gdzie Cuddy na pewno przydzieli mu jeden z tych pasjonujących nierozwiązywalnych medycznych przypadków. A jeśli nie to już on sam coś dla siebie znajdzie. Musi. To pozwoli mu jakoś funkcjonować, przetrwać kolejny dzień.
- Ostatecznie to szpital i nie brakuje tam chorych idiotów i lekarzy kretynów - rzekł, nie mając rzecz jasna nikogo konkretnego na myśli... Położył się na łóżku nie przykrywając się - było okropnie gorąco, a może tylko mu się wydawało. Kolejne dni wcale nie zapowiadały się optymistycznie (w zasadzie wystarczyłoby, gdyby było normalnie), ponieważ House doskonale zdawał sobie sprawę, że będzie na detoxie. Jeśli nie wymyśli czegoś innego na nie odczuwanie bólu lub chociaż zmniejszenie jego natężenia, będzie musiał poradzić sobie z przymusowym odwykiem i cierpieniem jednocześnie. Mimo wszystko starał się spokojnie czekać na upragniony sen, aczkolwiek dręczyło go jeszcze jedno... Kiedy właściwie zaczął do siebie mówić?


II

Wszyscy! Absolutnie wszyscy! Nawet słodka, współczująca, troskliwa Cameron była przeciwko niemu.
- Idź do Cuddy, House, jeśli naprawdę masz jakiś problem – powiedział bez cienia przejęcia Foreman.
- Albo do doktora Wilsona – dodał Chase. - Nie zamierzam ryzykować mojej kariery, tylko po to, abyś mógł dostać porcję swoich pigułek.
House był wściekły.
- Gdzie się podziało wasze poczucie obowiązku, gdzie powołanie? - patrzył teraz na milczącą Cameron. - Jestem chory! Czy igranie z ludzkim życiem to wasze hobby? - Nie pozostało mu już nic innego jak odwołać się do ich lekarskiego sumienia.
- Nie, byłeś chory. Dlatego bierzesz prochy, dlatego funkcjonujesz coraz gorzej, dlatego twój organizm wariuje, dlatego nie zamierzamy robić żadnych badań. Doskonale wiemy co ci dolega. - wygłosił niewzruszonym tonem Foreman.
- Wygląda na to, że wiecie doskonale więcej ode mnie – wycedził cynicznie House i z rozmachem otworzył drzwi laboratorium. Za plecami usłyszał stanowczy głos Cameron:
- Nie wzbudzisz w nas poczucia winy.

III

House leżał na kanapie i popijał whisky, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
- Otwarte! - krzyknął nie fatygując się nawet, żeby powitać gościa. Do mieszkania wszedł dostawca chińszczyzny. Omiótł zdumionym wzrokiem bałagan, który zastał w salonie. O mały włos a poślizgnąłby się na czymś co pierwotnie musiało być ... płytą winylową?! Rozglądał się za właścicielem tego chaosu.
- Połóż żarcie na stoliku – zaskoczył go House, wychylając się znienacka ze swojej kryjówki. Uważnie przyglądał się przybyszowi: wysoki, szerokie ramiona, dość dobrze umięśniony, jakieś dwadzieścia lat... „Hmmm...”.
- Ok – rzucił niedbale chłopak, próbując zamaskować jak bardzo się przestraszył. - Należy się...
- Chcesz zarobić trochę więcej? Mam dla ciebie zadanie specjalne. Pod jednym warunkiem: nikomu nigdy nie powiesz co tu widziałeś i robiłeś. W innym razie będę musiał cię zabić... - House zimnym spojrzeniem mierzył gościa, zadowolony z wrażenia jakie na nim wywarł. Chłopak żałował, że w ogóle zgodził się zrealizować to zamówienie. Była przecież prawie północ, facet nie zamknął mieszkania, dziwnie się zachowywał, wyglądał strasznie... albo wariat...albo jakiś niebezpieczny typ. Młody kalkulował już czy zdąży dobiec do wyjścia zanim upiorny klient wyciągnie spod poduszki berettę...
- Spokojnie, żartowałem. Wy młodzi nie macie poczucia humoru? Jestem zupełnie nieszkodliwy – rzekł miękko House wskazując laskę leżącą obok kanapy ( jakby to kiedykolwiek go ograniczało). Usłyszał długie westchnienie ulgi, ten świst mógłby pobudzić sąsiadów i wywołać przeciąg. - Myślę, że podołasz temu zadaniu, choć nie jest ono pozbawione możliwości wykazania się sprytem i inteligencją. Ale nie martw się, ta działka należy do mnie. Nie chciałbym cię zanadto obciążać – uśmiechnął się drwiąco. - Mój umysł i twoje mięśnie! Pomyśl czego możemy razem dokonać!
- Echmm...nie mam czasu...- jąkał się chłopak. „ Najwyraźniej znowu nie załapał” zdegustował się Greg, nie liczył nawet na ripostę.
- Dostaniesz pięćdziesiąt dolców extra. - przeszedł wreszcie do rzeczy - Chodzi o przestawienie kilku mebli. Jak widzisz – poklepał się po niesprawnej nodze, jednocześnie siadając na kanapie – sam nie dam rady .
- Ok - dostawca wyszczerzył zęby w chciwym uśmiechu. Taka okazja nie zdarza się co dzień. Nie zwlekając, House zaczął instruować chłopaka co i gdzie ma przestawić lub przesunąć. Po blisko godzinie mięśniak opuszczał jego mieszkanie z setką w kieszeni. Cóż, House też nie mógł oprzeć się pokusie wykorzystania okazji... Otóż nieoczekiwanie odkrył, że ów dostawca był wszechstronnie uzdolniony: potrafił nie tylko przestawiać meble, ale i zamiatać, sprzątać, zmywać... „ Niezwykle cenne umiejętności. W zamian za półmózg i zero poczucia humoru” podsumował go House i zaryglował za nim drzwi. Podziwiał efekt końcowy nocnego przemeblowania.
- Niejeden dekorator wnętrz dostałby zawału na ten widok – powiedział do siebie. Jemu zresztą ten obrazek też się nie podobał. Lubił swoje mieszkanie w poprzednim wystroju. Zdecydowanie. Meble tworzyły swego rodzaju szpaler prowadzący od łóżka do kuchni, łazienki i ... pianina. Laska nie stanowiła już pewnego oparcia, a teraz mógł poruszać się sprawniej polegając jeszcze przez jakiś czas na sile swoich mięśni, nie urażając prawej nogi. Sprzętu nie wystarczyło, aby utworzyć ścieżkę do drzwi wyjściowych. „ I tak zanosi się na to, że częściej będę odwiedzać łazienkę” myślał realistycznie Greg, stojąc przy oknie i tęsknie wyglądając na pogrążoną w mroku ulicę. Odwrócił się i z niesmakiem spojrzał na chińszczyznę. Nie chciał jeść tylko zwabić jakiegoś osiłka. Nie mógł już wrócić na kanapę do przerzucania kanałów w telewizji, ponieważ kanapa stała u wejścia do łazienki. „ Idealna lokalizacja” zauważył House. Telewizor stał na krześle, gdzie spełniał rolę balastu. Zatem podążył do łóżka wypróbowując nowy sposób przemieszczania się po swoim królestwie. Sięgnął po gitarę stojącą obok, pod nogę podłożył poduszkę i oparł się wygodnie. Tracił kontrolę nad mięśniami, starał się opanować drżenie rąk, prawdopodobnie wkrótce będzie miał problem z utrzymaniem w dłoni kubka. Nie tracąc czasu na bezskuteczne próby zaśnięcia, zaczął grać sobie tylko znaną melodię.


IV

Nie było jeszcze ósmej a House już czekał na Wilsona w jego gabinecie przeglądając karty jego pacjentów. Beznadziejne przypadki chorych na raka. Każdy organizm całkowicie wyniszczony nowotworem, nie było nad czym się pastwić.
Wilson aż podskoczył z wrażenia, zastając gościa o tak wczesnej porze. I było jeszcze coś, pokój był zamknięty, więc...
- Jak tu wszedłeś, House? - powitanie nie było miłe.
- Gdybym ci powiedział nie mógłbym tego więcej robić, prawda? - zauważył przytomnie House, nie podnosząc głowy.
- O! To logiczne. - westchnął James i powiesił płaszcz. - Czyżbyś postanowił zmienić specjalizację? - przerwał pasjonującą lekturę.
- Nie zastanawiałeś się nigdy po co poszedłeś na studia? - Greg zignorował pytanie przyjaciela i wystosował własne, przewracając kolejne strony dokumentów coraz bardziej zafascynowany ich treścią. - Poważnie, nie trzeba kończyć medycyny, żeby móc klepać ludzi po ramieniu i powtarzać: „ Bardzo mi przykro.”
- Nie trzeba też kończyć medycyny, żeby unikać pacjentów. Właściwie to wystarczy nie być lekarzem. - zrewanżował się natychmiast onkolog, zabierając akta House'owi. - Czego chcesz?
Greg wyciągnął się na kanapie wyraźnie na coś czekając.
- Co robisz?- Wilson obserwował go podejrzliwie.
- Och, zapomniałem powiedzieć, że mimo wszystko przyszedłem do lekarza. Masz niepowtarzalną możliwość wykazania się prawdziwymi medycznymi umiejętnościami. Czy mam zdjąć koszulę? - House cieszył się jeszcze w miarę dobrym samopoczuciem.
- Ok, nie mam czasu na zabawę. - James usiadł za biurkiem i wyciągnął bloczek - Vicodin raz. - rzekł podając House'owi receptę, na którą zainteresowany nawet nie spojrzał.
- Potrzebuję kompletnych badań. Od krwi w każdym kierunku przez tomografię głowy do prześwietlenia każdego narządu. Płuca, nerki, serce. Chcę osobiście poznać każdy skrawek każdej tkanki, każdą kość, każdą komórkę. - był śmiertelnie poważny.
- Aha, a to wszystko, bo.... - Wilson podniósł brwi w zdziwieniu. Próbował zrozumieć to nagłe zainteresowanie House'a własnym ciałem.
- Bo nie wiem co jest grane - przyznał szczerze House rozkładając ręce w geście bezradności. - Vicodin nie działa, więc go odstawiłem. Żaden środek nie skutkuje. Nie mogę spać, jeść, myśleć. Ból rozrywa mi nogę i promieniuje, pęka mi głowa, ciśnienie wariuje, w dzień nie jem a w nocy wymiotuję to czego nie zjadłem...
- Kiedy odstawiłeś Vicodin? - przerwał listę dolegliwości Wilson.
- Na tyle dawno, żeby stwierdzić, że to nie detox, jak pewnie sądzisz - James otwierał już usta, żeby coś powiedzieć. - Tak, tak, tak. Wiem, też chciałbym żebyś miał rację. Niestety nie. Większość objawów pojawiła się zanim przestałem brać. Te związane z odwykiem wykluczyłem, podobnie jak skutki uboczne długoterminowego zażywania Vicodinu.
- Załóżmy, że twój cudowny środek nie jest już tak cudowny. Załóżmy, że nie zajadasz się nim jak M&Msami, w co uwierzyć jest mi najtrudniej, bo to... po prostu niemożliwe. - uśmiechał się nieznacznie Wilson, pewny tego jak dobrze zna „przywiązanie” Grega do tego narkotyku. - W takim razie poszukujesz innego sposobu na...odlot?- zastanawiał się chwilę - Nie wiem jakie słowo najlepiej określa wtedy twój stan...
- Do niedawna „Szybcy i martwi” , a teraz „ Wożąc panią Daisy” - uciął semantyczne rozważania onkologa House - Do czego zmierzasz?! - podniósł głos i niecierpliwiąc się zaczął postukiwać laską o podłogę. Przeczuwał, że ta rozmowa nie skończy się dla niego pomyślnie. „Cholera!”
- Może po prostu Vicodin przestał ci wystarczać i wymyśliłeś dla niego alternatywę, Bóg wie jaką. Testy mają ci w tym pomóc. Albo to szalony eksperyment i sprawdzasz ile jesteś w stanie znieść albo chcesz się zabić. - pewnie wysunął swoje przypuszczenia Wilson. House ponuro wpatrywał się w jego spokojną twarz.
- Gdybym chciał się zabić nie byłoby mnie tutaj. - wyjaśnił jedną kwestię - Dlaczego po prostu nie założysz, że naprawdę jestem chory?
- Zauważyłbym, nie wykazujesz żadnych nienormalnych dla ciebie symptomów jakiegokolwiek schorzenia, poza odwykiem lub raczej przedawkowaniem, z którym doskonale sobie radzisz, jak zwykle.
- Właściwie to nigdy nie pokazywałeś mi swojego dyplomu ukończenia studiów. Cóż, pewnie dlatego, że go nie posiadasz, co tłumaczy twoją medyczną ignorancję. - House bez skrupułów podważał wiedzę i kompetencje Wilsona, ale on spodziewał się podobnej reakcji. - Na szczęście nie potrzebuję twojej medycznej opinii. Daj mi to cholerne skierowanie! - stanął przed biurkiem. Wilson także podniósł się z fotela i ponownie podał House'owi receptę.
- To wszystko co ode mnie dostaniesz. - oświadczył sucho.
- Cierpię niebotyczne męki, które ty interpretujesz jako konsekwencje mojego rzekomego uzależnienia. Przychodzę po pomoc, a ciebie stać tylko na potulne podanie bezużytecznego leku. To zastanawiające, bo gdy o to prosiłem robiłeś to co najmniej niechętnie. Nie chciałeś karmić mojego nałogu. Więc albo jesteś pieprzonym hipokrytą albo idiotą i ślepcem! - wykrzyczał mu w twarz House.
- House, wiem tyle ile mi powiesz. - westchnął Wilson. - W razie czego, wiesz gdzie mnie znaleźć.
Czy to możliwe, żeby aż tak pomylił się co do Wilsona?
- Jeśli chcesz koniecznie faszerować mnie prochami daj mi fentanyl. Przynajmniej będę zasypiał z myślą o tobie! - podarł ten cholerny świstek. - Jesteś gorszy ode mnie! Większą troską otaczasz te trupy – zamaszystym ruchem zrzucił z biurka karty pacjentów Wilsona. - Zdaje się, że niebawem zasłużę na twoją uwagę. Szkoda tylko, że za późno.
Wyszedł trzasnąwszy drzwiami. Z całą pewnością to była jego ostatnia wizyta w tym gabinecie. Wilson opadł ciężko na fotel i strapiony pocierał kark. Był jednak pewien, że słusznie postąpił nie pomagając tym razem House'owi.

„ Przecież nie mam nic do stracenia” znalazł właściwe uzasadnienie dla swego zamiaru.
- Zróżnicowane rozpoznanie, ludzie! - wykrzesał z siebie resztki energii i odsłonił tablicę. Nigdy jeszcze nie była tak gęsto zapisana i tak chaotycznie...promieniujący...silny ból...bezsenność...zwalniające tętno...brak apetytu...rozbicie...omdlenia... przyspieszające tętno....kłopoty z oddychaniem....apatia...nudności...splątanie...zaburzenia pamięci...ból stawów...problem z koordynacją ruchów....rozmyte widzenie...i wiele, wiele innych także po drugiej stronie.
- Objawy pojawiają się stopniowo od pięciu tygodni i nie ustępują. Prawdopodobnie jedne mają swoje źródło w drugich, trudno powiedzieć które...- House umilkł marszcząc czoło – Niestety nie dysponujemy żadnymi wynikami badań, a pacjent nie potrafi udzielić dokładniejszych informacji. Nie ma nawet pewności co do kolejności występowania dolegliwości, bo...- zgubił wątek. „ O czym do cholery mówiłem?!” zastanawiał się gorączkowo.
- ...bo jest splątany i rozbity? - przyszedł mu z pomocą Chase.
- Właśnie.- sapnął House.
- Nad czym tu się zastanawiać? Zróbmy najpierw podstawowe badania. Na początek tomografia komputerowa głowy. Chory musi mieć problem neurologiczny albo zmyśla albo...nie żyje. - Foreman stawiał pierwszy opór. - To niemożliwe doświadczać tylu różnych symptomów.
- Założysz się? - posępnie odparł House - Zapomniałem dodać, że nie mamy takiej możliwości. Jedynym materiałem jaki macie do dyspozycji jest...ta tablica. - wycofał się w stronę okna oczekując wściekłego ataku swojego zespołu.
- Pacjent odmawia przeprowadzenia testów? - Cameron wreszcie okazała niewielkie zainteresowanie nowym przypadkiem, choć nadal nie odrywała wzroku od czytanego artykułu.
- Powiedzmy, że nie lubi lekarzy, szpitali, nie jest ubezpieczony i ...- zmrużył oczy i zawiesił głos - Nie, to chyba wszystko. Oparł się o szafkę. „ Dlaczego tu jest tak duszno?”
- Chcesz powiedzieć, że nawet go tu nie ma i nie będziemy mogli go zobaczyć?! - Chase najwidoczniej nie wierzył w swoje zdolności wyciągania wniosków na podstawie tak skąpych danych. To było nawet poza zasięgiem House'a.
- Nie ująłbym tego w ten sposób - diagnosta udzielił wymijającej odpowiedzi, a jego twarz przyjęła tajemniczy wyraz.
- To może być wszystko. Zapalenie opon mózgowych, migrena, krwotok podpajęczynówkowy. - wymienił niecierpliwiąc się Foreman.
- Albo wyrostek, pasożyt, zapalenie trzustki. - dorzuciła Cameron.
- Lub pospolity wstęp do zawału serca mięśniowego. - dołączył do koncertu Chase. Coś musiał przecież powiedzieć...
- Świetnie, też mam kilka pomysłów. - House wyraźnie się ożywił i podszedł do tablicy.
- Mam lepsze rzeczy do roboty. - Foreman wstał - Przyjdź jak będziesz miał konkrety np. żywego pacjenta.
- Czy Cuddy wie o twoim wyimaginowanym przypadku? - spytała zaczepnie Cameron i nie czekając na odpowiedź wyszła razem ze zdegustowanym neurologiem. House stał na środku nerwowo przygryzając wargi. „Fakt, trochę ten pacjent iluzoryczny, ale nie tak bardzo...”
- Co?! - drażnił go Chase, bacznie mu się przyglądał.
- Nic... - młody lekarz spłoszył się i pośpiesznie wyszedł.
House odwrócił się do tablicy i kilka minut tępo się w nią wpatrywał. Nic nie przychodziło mu do głowy. Mieli rację, mógł tylko wróżyć, ale jeszcze się nie poddał. Poszedł do swojego gabinetu i zasiadł przed komputerem. Może nie umiał zdiagnozować tej choroby, ponieważ jej po prostu nie znał. Zaczął przeglądać najnowsze publikacje medyczne i naukowe.

Kiedy Wilson przyszedł do pokoju House'a ten przewracał do góry nogami kolejną szufladę swojego biurka. Na podłodze porozrzucane było chyba wszystko, co do tej pory zdołał tutaj zgromadzić. Wilson z wrażenia usiadł w fotelu nie przejmując się, że i tam przeszedł huragan House.
- Wiosenne porządki? - zapytał rozbawiony. Coś piło go w plecy, sięgnął więc za siebie i wyciągnął osobliwy przedmiot najeżony kolcami. - Biorąc pod uwagę fakt, że nie przepadasz za sprzątaniem, wiem, bo miałem okazję korzystać z twojej kuchni, i że raczej nie kultywujesz zwyczajów szarych ludzi, wnioskuję, że nie ogarnął cię szał wiosennego zamiatania.- Nagle go olśniło! To nie kolce, to patyczki po lizakach sklejone razem tworzyły bardzo skomplikowaną, precyzyjnie wykonaną i ...piękną (?) konstrukcję. Nigdy nie podejrzewał House'a o zdolności architektoniczne ani plastyczne. Po tylu latach przyjaciel wciąż stanowił dla niego zagadkę. - Poza tym, jest na to o wiele za wcześnie lub stanowczo za późno – dokończył zamyślony. House nie zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem, zajęty przetrząsaniem zawartości swojego biurka.
- Wiesz na czym polega twój problem, House? - Wilson podniósł głos, zniecierpliwiony ostentacyjnym ignorowaniem – Nie rozmawiasz z ludźmi. Mam dla ciebie Vicodin.
- Wow, Sherlocku. Przejrzałeś mnie, poprzez bałagan nieudolnie próbuję komunikować się ze światem, oczywiście w celu wyżebrania jak największej ilości narkotyków, wyłącznie dla siebie. - odpalił wreszcie Greg, wywracając stojak z płytami.
- Nie to chciałem... - protestował onkolog.
- Zamknij się Wilson! Nie mogę znaleźć kluczy od mojego mieszkania. Zupełnie jakby zapadły się pod ziemię. - warknął poirytowany House, podejrzliwie przyglądając się zagraconej podłodze. - Dobra, oddawaj swoje- zażądał, wyciągając otwartą dłoń w stronę przyjaciela.
- Więc dąsasz się o dzisiejszy ranek, ale to nie powód, żeby odbierać mi tę wspaniałą możliwość wpadania do ciebie o każdej porze dnia i nocy. Chociaż nie... to przecież twoja specjalność. - Dr Wilson uśmiechał się szeroko, dumny z dowcipu. „ Zdecydowanie za szeroko” pomyślał chłodno House. Najwyraźniej był w świetnym humorze, a nie powinien. Nie po tym jak potraktował House'a rano, nie miał prawa tak bezczelnie z niego drwić!
- Wiesz na czym polega twój problem, panie Chodząca Nieskazitelność?! Nie słuchasz tego co się do ciebie mówi!-ryknął, piorunując zdębiałego Wilsona wzrokiem – Może dlatego właśnie tak rzadko rozmawiam z ludźmi! Klucze!
- Co się z tobą dzieje, House? - zapytał poważnie Wilson, wstając i podając mu klucze.
- Rozmawialiśmy dziś o tym. Albo znowu nie słuchałeś albo masz większe kłopoty z pamięcią niż ja – odparł zajadle Greg, laską torując sobie drogę do wyjścia. Zaczął zakładać płaszcz.
- Dokąd idziesz?- Wilson widocznie miał zamiar kontynuować tę nieprzyjemną wymianę zdań.
- Mam klucze, hmmm.... wybieram się na najdzikszą imprezę w historii klasztoru Braci Opiatów Na Nieustannym Objawionym Haju. To klucze do naszych najtajniejszych narkotykowych magazynów. Kretynom, onkologom i kiepskim przyjaciołom wstęp wzbroniony. - wypalił złośliwie. - Oczywiście, że idę do domu! - Zostawił totalny chaos w gabinecie i wyszedł. Wilson podrapał się po głowie, myśląc: „Mam nadzieję, że Cuddy tu dziś nie zajrzy, ani jutro.” Dogonił House'a, co nie było trudne, bo ten poruszał się wolno, nawet jak na niego.
- Odwiozę cię do domu i pogadamy. - zaproponował spokojnie nie dając za wygraną.
- Nie zamierzam się tobie z niczego zwierzać, – jednym syknięciem House ostudził zapał Wilsona – bo nie mam z czego. Sprawa jest jasna: wiesz czego potrzebuję i z jakichś niewytłumaczalnych i na pewno nieracjonalnych powodów stoisz mi na przeszkodzie. Skutecznie. Gratuluję. Wezwałem taksówkę.
- Gdzie masz motor? - zainteresował się James.
- Zepsuł się, nie rozwijałem odpowiedniej do jego możliwości prędkości. - wymyślił House. Motor sprzedał kilka dni temu.
- A samochód?- kontynuował śledztwo Wilson.
- Przegląd. - uciął House. Samochodem jeździł sporadycznie, coraz rzadziej - A wrotki zapomniałem naoliwić, ale przyjadę po ciebie jutro. Pomkniemy przez ulice niczym... - zawiesił głos – No właśnie, niczym.
Wilson rozumiał, że House nie ma ochoty na jego towarzystwo, mimo to nie ustępował.
- Nie przyszło ci do głowy, że wyrzucenie z siebie tego co się czuje i przeżywa może pomóc zrozumieć problemy a nawet się z nimi uporać?
- O rany! Naprawdę?! Jak przez tyle lat mogło mi to umknąć?! - House wybałuszył oczy w udanym zachwycie i ciągnął dalej kpiąco – Powinieneś to opatentować, otworzyć gabinet z wygodną kozetką, na której ludzie... Zaraz, zaraz... czy tym przypadkiem nie zajmują się już psychoanalitycy?
Wilson słysząc to zrobił zdegustowaną minę i skrzyżował ręce na piersiach.
- Co chcesz udowodnić, Jimmy? Że nie najlepszy stan psychiczny wpływa destrukcyjnie na stan fizyczny? Że to wszystko to moja chora wyobraźnia? - House wszedł do windy - Słowa to tylko słowa, są bez znaczenia. Mnie nie przyniosą ulgi, a ciebie do niczego nie zaprowadzą, czegokolwiek szukasz. Nie wierzę w oczyszczającą moc rozmowy, więc przestań bawić się w psychologa. Mógłbyś zabawić się w dobrego kumpla dla odmiany i zrobić to o co cię proszę. Ale nie chcesz, nie pozostaje ci nic innego jak kontynuowanie zawrotnej kariery onkologa uśmierzającego ból swoich pacjentów.
House miał serdecznie dosyć. Wilson zawzięcie go maltretował szukając drugiego dna tam gdzie go nie było lub nie było ono teraz najważniejsze. I bynajmniej jeszcze nie skończył.
- A co ciebie tak boli House, że nie chcesz o tym mówić nawet ze mną? - przytrzymał windę oczekując odpowiedzi.
- Dobra, wygrałeś. Powiem co mnie dręczy – zaczął ściszonym głosem Greg. Aby lepiej słyszeć Wilson pochylił się nieco do przodu.
- Cholernie boli mnie noga!!! - huknął House. Oszołomiony i prawie ogłuszony Wilson odskoczył do tyłu zwalniając wreszcie drzwi. - Ale nie mów nikomu. Od lat staram się to utrzymać w tajemnicy. - dokończył sarkastycznie House. Patrzył kamiennym wzrokiem na Wilsona dopóki nie rozdzieliły ich drzwi windy. Być może to był mur, ale który z nich go postawił...?


V

Zagadki. Potrzebował ich teraz bardziej niż kiedykolwiek. Mechanizm był prosty: rozwiązywał zagadkę, radził sobie z bólem. Szkoda, że najskuteczniejsze były łamigłówki medyczne. Właściwie to największy problem stanowili ludzie z nimi związani. Ściśle związani. Chorzy. Pacjenci. Z drugiej strony to wcale nie był problem, przynajmniej nie dla niego, tylko dla nich i administracji. Jego nie obchodziło ich życie, ale choroby. Jednak niektóre z nich mają jedną zasadniczą wadę, mianowicie, mogą skończyć się śmiercią pacjenta. Martwy pacjent zwykle staje na przeszkodzie dalszym diagnozom. Autopsja nie była już tak fascynująca. Wcale. Nie sprawiała już żadnej frajdy ani satysfakcji. Zatem House nie chciał dopuścić do autopsji, niczyjej (swojej też nie, ale to na marginesie). Stopniowo jego udział w procesach diagnostycznych stawał się coraz bardziej bierny. Oczywiście, nadal wysuwał teorie, czasem całkowicie sprzeczne z tymi, które proponowali pozostali lekarze, jednak unikał zbędnego ryzyka. Gruntownie rozważał każdą decyzję, zwłaszcza, jeśli istniało realne zagrożenie dla życia pacjenta. Wbrew pozorom był odpowiedzialny. Ostrożność wzięła się z prostego powodu: nie ufał swoim sądom. Detox i tajemnicza choroba siały nie tylko fizyczne spustoszenie. Mylił go nie tylko wzrok, ale i kreacje własnego umysłu. Więc dwakroć więcej wysiłku wkładał w swoją pracę, którą było przede wszystkim intensywne myślenie, a fizyczne aspekty diagnozowania ograniczył do minimum. Zrezygnował z osobistego przeprowadzania jakichkolwiek zabiegów i inwazyjnych badań. Gdyby podczas punkcji lędźwiowej czy biopsji zadrżała mu ręka...Pewnego dnia zajmując się kolejnym przypadkiem usiadł za stołem i rzucił do Alison:
- Cameron, do tablicy.
- Od kiedy wolno mi dotykać twoich pisaków, House? - spytała, niepewna, czy żartuje.
- W mojej najnowszej fantazji seksualnej stoisz przy tablicy i wypisujesz moje imię...w samym fartuchu. Czas wcielić ją w życie. Potraktuj to jako awans. - odparł bez mrugnięcia okiem za to z zagadkowym uśmiechem... - Chase, podaj mi wodę. Foreman, w moim gabinecie są zdjęcia RTG naszego pacjenta, przynieś.
Ułożył nogę na drugim krześle, dając do zrozumienia, że nie zamierza ruszać się z miejsca. Chcąc czy nie chcąc, od tej pory podopieczni wykonywali wszystkie polecenia House'a i czynności, które niegdyś były jego domeną. „Szkoda, że nie mogą za mnie jeść” przychodziło mu czasem do głowy. Ale na to też znalazł sposób. Otóż praca w przychodni miała swoje plusy. Można przepisać pacjentom niepotrzebne kroplówki i zgrabnie wyperswadować ich stosowanie tłumacząc to prawdopodobieństwem wystąpienia bliżej nieokreślonych, ale z całą pewnością bardzo nieprzyjemnych skutków ubocznych. Dzięki temu dwa razy dziennie dostarczał swemu organizmowi niezbędnych protein, bez potrzeby zaglądania do stołówki. Po ostatnim normalnym posiłku wymiotował dwa dni - pierwszego wyrzucił z siebie rozmemłaną papkę, drugiego krew.
Najważniejszą zmianą było jego zachowanie. Zdawał sobie sprawę, że to nie zmiana osobowości. Miewał huśtawki nastrojów, które częściowo mógł tłumaczyć frustracją spowodowaną własną bezradnością. Wpadał wtedy gwałtownie w irracjonalny gniew lub milkł nagle i godziny spędzał samotnie w swoim gabinecie wertując wszystkie zebrane książki literatury medycznej, szukając odpowiedzi. Na przemian wyżywał się na podwładnych, pielęgniarkach i pacjentach nikogo nie oszczędzając. Jednego dnia był podły, kąśliwy i wredny a następnego osowiały, bierny i apatyczny. Ale wciąż nie pozwalał, aby Foreman, Cameron czy Chase przejęli inicjatywę.

VI

Tonął. Napierały na niego hektolitry ryczącej wody. Walczył ostatkiem sił dopóki toń go nie wciągnęła. Zdążył jeszcze dostrzec kilka białych postaci spokojnie stojących obok, patrzących jak rozpaczliwie wyrywa się żywiołowi. Żadna z nich nie wykonała najdrobniejszego ruchu w jego kierunku. A przecież był w ich zasięgu, wystarczyło, by jedno z nich wyciągnęło rękę! Czuł ich bezduszną obojętność, choć może to była nienawiść...Desperacko próbował zaczerpnąć trochę powietrza i wtedy wściekła woda wdarła się z impetem do jego gardła, zapierając dech, wypełniając płuca i niosąc...ciepło... Ciepła, lepka, gęsta, słodka, czerwona. Otworzył oczy. Krztusił się próbując coś przełknąć. Leżał na wznak w kuchni. Poznał ten słodkawy, nieprzyjemny smak. Sparaliżował go strach. Dusił się własną krwią! Natychmiast otrzeźwiał i przewrócił się na lewy bok podpierając się ręką, aby krew mogła swobodnie spłynąć z krtani. Krwotoku z nosa nie spowodował uraz, sprawdził to. Przypomniał sobie, że nagle źle się poczuł. Chciał napić się wody, ale zasłabł zanim dotarł do lodówki. Teraz wymiotował niejasno zdając sprawę z tego, jakie miał szczęście - mógł się po prostu nie obudzić. Tamował krew koszulą, ale kałuża na podłodze szybko się powiększała. Wstał chwiejnie trzymając się stołu. Odszukał wzrokiem zlew i postąpił w jego kierunku. Niestety na drodze stanęło mu krzesło, przewrócił się razem z nim, wydając stłumiony krzyk. Łzy bólu napłynęły mu do nabiegłych krwią oczu. Jeszcze tylko kawałek. Wziął głęboki oddech i złapał blat szafki. Delikatnie wsunął głowę pod kran i puścił strumień zimnej wody. Na oślep znalazł ręcznik, namoczył go i położył na karku. Zdjął koszulę i namoczoną przytknął do nosa. Charcząc wypluwał resztki krwi, na szczęście krwotok powoli ustępował. Po kilku minutach podniósł krzesło i ciężko na nie opadł. Odchylił się do tyłu i zamknąwszy oczy mierzył sobie puls i słuchał miarowego oddechu. „ Kiedy wreszcie skończy się ta gehenna?”

VII

- Nie ma mowy House! Nie wykręcisz się ze swoich obowiązków. Masz pełną poczekalnię pacjentów, których problemy i dolegliwości w przeciwieństwie do twoich są realne! - Cuddy była wściekła, jej złość przeradzała się w podłą opryskliwość. Skulony w fotelu diagnosta czekał aż jego szefowa się wykrzyczy.
- Nie mam na to czasu. Od tygodni staram się przyciągnąć do tego szpitala sponsorów, podczas gdy ty, House, przyciągasz tylko kłopoty! Za chwilę mam bardzo ważne spotkanie. Wyjdź, nie chcę żebyś wystraszył potencjalnych fundatorów nowej sali operacyjnej. Idź do kliniki, rób to co zwykle robisz: ubliżaj pacjentom, pokaż im gdzie ich miejsce, tylko zajmij się nimi wreszcie do cholery! - ostatnie słowa krzyczała uchylając wahadłowe drzwi swojego gabinetu, dając jednocześnie House'owi do zrozumienia, że rozmowa skończona. Ale House nadal nie ruszał się z miejsca wpatrzony w podłogę, jakby zastanawiał się czy warto spróbować raz jeszcze. Gdy zaczął mówić jego głos lekko drżał.
- Proszę cię tylko o przeprowadzenie niezbędnych badań. Możliwie jak najszybciej, a najlepiej dzisiaj. Dobrze wiesz, że sam nie mogę tego zrobić. Dlaczego nie chcesz mi pomóc? - podniósł na dyrektorkę pytający wzrok.
- Ależ oczywiście, że chcę tobie pomóc, House. Jesteś lekomanem, masz moje pełne błogosławieństwo na wzięcie udziału w programie odwykowym. Gdy tylko się na to zdecydujesz, pogadamy o testach, badaniach i o czym jeszcze będziesz miał ochotę. Poza tym, o ile dobrze pamiętam, ostatnie badania kontrolne miałeś niecałe trzy miesiące temu, zatem do następnych jeszcze kolejne dwa. - na twarzy Cuddy pojawił się przebiegły uśmiech. Nie da mu się przechytrzyć, nie tym razem. - Wyjdź House!
Greg patrzył na Cuddy zrezygnowany i przygnębiony takim obrotem sprawy. Naprawdę nie spodziewał się z jej strony takiej reakcji. Liczył na Lisę tak jak na Wilsona. Może faktycznie trafił na najmniej odpowiedni moment, ale nie mógł już dłużej zwlekać. Cierpiał nie tylko z powodu bólu nogi, ale i całego ciała. Ciągłe wymioty i brak apetytu wyraźnie odbiły się na jego wadze. Upiorności jego wyglądu dodawały sińce pod oczami i blado szara cera. I był potwornie zmęczony.
Bez słowa wstał i zatrzymał się przy drzwiach. Odwróciwszy się do Cuddy, rzekł niemal służbowym, pozbawionym emocji tonem:
- Do końca dnia dostarczę moją rezygnację z pracy. W związku z koniecznością dopełnienia wszelkich formalności nie znajdę niestety czasu na zajęcie się twoimi cierpiącymi pacjentami. Mam dziś za dużo papierkowej roboty.
- Ale...- na twarzy Cuddy malowało się zmieszanie i zdumienie. Nie rozumiała co się właśnie stało.
- I nie jestem uzależniony. Inaczej błagałbym cię o końską dawkę morfiny, czegokolwiek, nie sądzisz? Nie brałem nic od ponad miesiąca. Myślisz stereotypowo Liso, to nie prochy stanowią tu problem. - W jego głosie usłyszała smutek. Zaniepokoiło ją to, przecież House nie bywał smutny. Wściekły, sarkastyczny, podły, ironiczny, chamski, prześmiewczy, bez skrupułów - owszem. Ale smutek?!
Odwrócił się, by wyjść, ale Cuddy, chcąc go zatrzymać, chwyciła za rękaw jego marynarki puszczając jednocześnie skrzydło drzwi, które uderzyło Grega w ramię. Uderzenie nie było silne, ale wystarczyło, aby w pół kroku stracił równowagę i runął z łoskotem na podłogę. Kompletnie zaskoczony leżał w poprzek przejścia sycząc z bólu. Zbierało mu się na wymioty, ale zdusił w sobie tę reakcję organizmu, miał z tym przecież do czynienia kilkanaście razy dziennie. Nie chciał dać Cuddy satysfakcji oglądania go w takim stanie. Przez sekundę myślał, że zrobiła to specjalnie, że chciała go sprawdzić. Czy nie rozumiała, że prosił ją o badania, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości co do faktycznego stanu swego zdrowia?! Z przerażeniem uświadomił sobie, że ani Wilson, ani Cameron, Foreman, Chase mu nie ufali. Ostatnią nadzieję pokładał w niej, znali się tyle czasu, jednak tu także spotkał go zawód, jakże bolesny i tragiczny w swych skutkach...
Patrzył teraz dziwnie na Lisę swymi wielkimi niebieskimi oczami. Bił z nich smutek, cierpienie, zaskoczenie i ... rezygnacja. Cuddy momentalnie zbladła, próbowała pomóc House'owi wstać, ale on stanowczo odepchnął jej ręce i zaciskając zęby oparł się o ścianę. Musiał chwilę odsapnąć zanim się pozbiera.
- Greg, przepraszam... - zaczęła Cuddy, ale w tym momencie podeszło do niej dwóch mężczyzn i kobieta - nowi darczyńcy.
- Dzień dobry, pani dyrektor! Właśnie... - wyższy mężczyzna przestał się uśmiechać, gdy zauważył siedzącego na podłodze House'a. Na ten widok cała trójka stanęła jak wryta.
- Co się tak gapicie?! - chciał wrzasnąć House, ale z jego ściśniętego bólem i wściekłością gardła wydobył się jedynie chrapliwy, zdławiony szept. - Nigdy nie widzieliście kaleki?! Jesteście w końcu w pieprzonym szpitalu! - Czuł jak krew uderza mu do głowy, galopujące tętno i krótki oddech także nie wróżyły niczego dobrego. „ Tylko spokojnie...spokojnie...” powtarzał w duchu. - Zajmij się swoimi gośćmi, Cuddy. Przecież są dla ciebie najważniejsi. - wykrztusił, chcąc pozbyć się natrętnych spojrzeń obcych i zaciekawionego personelu w holu.
Zdenerwowana Lisa też pragnęła jak najszybciej uwolnić się z tej niezręcznej sytuacji.
- Zapraszam państwa do środka – zwróciła się do przybyłych z wymuszonym uśmiechem, przepuszczając ich do gabinetu. - Zaraz wszystko państwu wyjaśnię. - Zanim zamknęły się drzwi, rzekła cicho do House'a:
- Porozmawiamy później.
- Nie, nie porozmawiamy. - powiedział do siebie House, przymykając powieki. Nie wiedział czy bardziej jej teraz nienawidzi czy jej współczuje. Przez jakiś czas jeszcze siedział na podłodze, starając się wyrównać oddech i uspokoić tłukące się w klatce serce. Słyszał dobiegające z pokoju strzępy rozmowy:
- ...czy z nim wszystko w porządku? Czy nie potrzebuje pomocy? - pytała zaniepokojona kobieta. Nie słyszał odpowiedzi Cuddy, nie interesowało go już co ma do powiedzenia. Zahaczył laskę o jedną z wyżej osadzonych zdobionych poręczy drzwi, drugą chwycił niżej ręką i w ten sposób ostrożnie podciągnął się do góry. Stał niepewny czy zdoła utrzymać się na nogach, potem chwiejąc się lekko wyszedł i skierował do windy, zatrzymując się kilkakrotnie i nie zwracając uwagi na obserwujących go wścibskich pacjentów i pracowników szpitala.

W swoim gabinecie zastał śmiertelnie znudzonych ducklings. Cam, Chase i Foreman tylko przelotnie spojrzeli na House'a. Jego ponura mina podpowiadała im, że lepiej z nim nie zadzierać, toteż w niemym porozumieniu zachowali taktowne milczenie i czekali na jakiekolwiek instrukcje. House bez słowa wyciągał z półek teczki z dokumentacją medyczną kilku ostatnich miesięcy. Na biurku ułożył z nich pokaźnych rozmiarów stosik.
- Dyrektor Cuddy chce, abyśmy zrobili z tym porządek. - zakomunikował tylko. Słowo dyrektor zrobiło na podwładnych pewne wrażenie. Uśmiechnęli się znacząco do siebie, najwidoczniej Cuddy zalazła House'owi za skórę. Nie zamierzał im niczego tłumaczyć, zresztą i tak nic prócz nich samych ich nie obchodziło. Pięć teczek wpakował niezgrabnie do plecaka, pozostałe wspaniałomyślnie zostawił swojemu zespołowi. Wychodząc, rzucił przez ramię:
- Bawcie się dobrze.
Zaszył się w najdalszym kącie laboratorium rozkładając się z rzeczami na podłodze. I tak nikt nie będzie z niego dziś korzystał. Ostatnią sprawę zamknęli w zeszłym tygodniu. „ Niedługo wszystko obrośnie tu kurzem.” przemknęło Gregowi przez myśl. „ Jakie to ma w ogóle znaczenie?!” zirytował się, przecież nie był sentymentalny. Wyłączył telefon i pager- nie było go dla nikogo, nie miał ochoty z nikim rozmawiać, nie było już o czym. Z plecaka wyciągnął mp3 i założył słuchawki. Przez kilka minut w spokoju słuchał odkrytego przez siebie niedawno pewnego zespołu. Treść tych utworów znakomicie oddawała aktualny stan jego umysłu. Czy może duszy...? Zabrał się za uzupełnianie dokumentów. Oczywiście bynajmniej nie z potrzeby spełniania obowiązków. Dzięki temu prawdopodobnie po raz ostatni będzie mógł, choć na krótki czas, uwolnić się od natrętnie powracających myśli. I ignorować ból. Na koniec na odwrocie wyniku jakiegoś badania szybko nabazgrał swoją rezygnację:
„...cudowne lata niewątpliwie owocnej współpracy bla, bla, bla zwłaszcza obcowanie z niezliczoną ilością hipochondryków i bandą półgłówków w lekarskich fartuchach bla, bla, bla dozgonnie wdzięczny za okazane wsparcie i nieograniczone zaufanie dyrekcji oraz profesjonalne podejmowanie decyzji także medycznych bla, bla, bla z przyczyn niezależnych ode mnie odchodzę bla bla bla z poważaniem bla bla bla dr Gregory House”
Cóż, forma grzecznościowa nigdy nie była jego mocną stroną, a może po prostu nie przywiązywał do niej wagi. Poza tym, po raz pierwszy to on rzucał posadę a nie ona jego. Zadowolony ze swego dzieła spojrzał na zegarek. Ostatni dzień pracy straszliwie się dłużył. Baterie w mp3 wysiadły, więc zamknął oczy zatapiając się w zupełnej ciszy.
Ocknął się kilka godzin później. Znów stracił przytomność. Przyzwyczaił się i nie chciał już spekulować na ten temat, zwłaszcza, że ostatnie spekulacje nie przedstawiały się zbyt optymistycznie. Żałował jedynie, że te krótkie omdlenia nie pozwalały mu na zregenerowanie sił.
Poprzedniego wieczoru siedział przy pianinie i nie mogąc już w żaden sposób opanować trzęsących się rąk uderzał bez sensu w klawisze. Ból nogi doprowadzał go do szaleństwa, a hałas świetnie tłumił krzyk, który nie przynosił ulgi. Mimo to wciąż krzyczał - najgłośniej jak potrafił. Wstał od pianina i potykając się wędrował z jednego kąta do drugiego, krzyczał dopóki nie ochrypł. Wsparł się czołem o kominek, jego wzrok spoczął na pogrzebaczu. Sięgnął po niego ledwo dając radę udźwignąć i utrzymać w spoconej dłoni. Ześlizgnął się po ścianie i usiadł na podłodze - nie chciał zrobić sobie krzywdy upadając. Chwycił narzędzie pewniej lewą ręką, mniej więcej na środku. Wziął kilka głębszych wdechów po czym szybko zamachnął się celując końcem pogrzebacza w udo. Natychmiast stracił przytomność.
Teraz wzdrygnął się na samo wspomnienie tej przerażającej chwili. Nie wiedział, że jest zdolny do czegoś takiego. I chociaż przespał ostatniej nocy kilka nieprzerwanych godzin, był absolutnie pewien, że nie chciałby tego powtarzać nigdy więcej. To nie była regeneracja tylko rozwiązanie tymczasowe, podobnie jak kombinacja środków odurzających i przeciwbólowych. Rozważał przez moment możliwość ich zdobycia, ale doszedł do wniosku, że chyba nie będą mu już potrzebne. Kiedy poczuł się lepiej, wstał i słaniając się powlókł do dyżurki pielęgniarek. Znużonym głosem zwrócił się do przygotowanej na jego kąsające uwagi siostry:
- Proszę te akta zanieść do mojego gabinetu, a to pismo do biura doktor Cuddy. Dziękuję uprzejmie i życzę miłego wieczoru. - Pokuśtykał do windy, zostawiając zszokowaną jego nad wyraz grzecznym zachowaniem pielęgniarkę. Teoretycznie powinien spędzić tu jeszcze jakieś trzy godziny, ale nie miał ochoty marnować swojego cennego czasu. Był już prawie na dole, gdy zorientował się, że telefon został w laboratorium. Wzruszył ramionami, przecież nie był mu już potrzebny. Wychodząc z windy na podziemny parking, przypomniał sobie, że nie przyjechał do pracy samochodem. Od dawna nie był w stanie prowadzić; zamglony wzrok, dezorientacja i wyczerpanie odczuwaniem ciągłego bólu stanowiły zbyt realne zagrożenie spowodowania wypadku. Nie mógł wezwać taksówki, poszedł więc na przystanek autobusowy. Przysiągłby, że widział tu jeden kilka lat temu... Na zewnątrz zimny podmuch popołudniowego wiatru uświadomił mu jeszcze jedno: płaszcz nadal wisiał tam, gdzie go zostawił rano, czyli w gabinecie. „Świetnie, zaraz się okaże, że przypaliłem pieczeń i nie zakręciłem wody w łazience.” pomyślał ironicznie. „ Przy odrobinie szczęścia to tylko Alzheimer”. Szedł powoli okryty samą marynarką, jego ciałem raz po raz wstrząsały dreszcze, co jednak dyskwalifikowało chorobę podeszłego wieku. „ Ups...”.

VIII

Sączył wodę siedząc w fotelu, gdzieś między sypialnią a kuchnią. Palcami prawej dłoni delikatnie szarpał struny gitary. Ogarnęła go pustka, której nie potrafił i nawet nie chciał się oprzeć. Jej wielowymiarowość fascynowała go i wprawiała w osłupienie. Zapadłby się w niej bez reszty, gdyby to było możliwe. Tak chciałby teraz stać się zupełnie obojętny. Nie było niczego poza bólem. Bólem, na który nie miał już wpływu więc się nim nie przejmował. Paradoksalnie odczuwał opuszczenie przez ludzi, których przecież starał się zawsze trzymać na dystans. Czyż nie osiągnął swego celu? Czyż nie powinien być zadowolony? Nikt mu nie ufał, nikt się nim nie przejmował - tego żądał od ludzi, tego się po nich spodziewał. Dlaczego więc czuł się tak osamotniony i brutalnie odtrącony? Przecież w tym przykrym momencie swojego życia nie był bardziej sam niż kiedykolwiek wcześniej... Wilson poszedł do kina z jakąś dwudziestopięciolatką o dźwięcznym imieniu Jenny. „Idealna kandydatka na byłą żonę i ostateczna próba odmłodzenia i podniesienia poczucia własnej wartości” myślał zimno o starym przyjacielu. Cuddy najprawdopodobniej dobijała targu z nowymi inwestorami na kolacji, przy soczystym steku. Inni się nie liczyli, byli bez znaczenia. Nie, nikt nie będzie go dziś niepokoił. Był zupełnie sam. „Chyba się starzeję” pokręcił głową z niedowierzaniem otrząsając się z przygnębiających myśli. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie będzie miał okazji się zestarzeć. „Wiecznie młody brzmi w końcu lepiej niż stary wredny sukinsyn” zaczął śmiać się w głos aż zabrakło mu tchu i pojawił się kłujący płuca kaszel. Śmiech szaleńca lub człowieka pogodzonego ze swoim losem. Nie nazwałby tego porażką a na pewno nie poddaniem się – najnormalniej w świecie przestał bronić się przed tym co musiał uznać za nieuniknione. „Śmierci się nie przeżywa” przypomniał sobie czyjeś słowa House i znalazł w nich...pocieszenie. Dodał mu otuchy fakt, że rozstaje się ze swoim żałosnym życiem na zawsze. Czy naprawdę był aż tak nieszczęśliwy...? Z roztargnieniem zauważył, że szklanka jest już pusta. Czas na coś mocniejszego, w sypialni była jeszcze jakaś butelka. House wstał i niezgrabnie postąpił kilka kroków prawą ręką nie tracąc kontaktu z meblami. Nagle pusta szklanka wyślizgnęła się bezwiednie z jego dłoni i roztrzaskała u jego stóp. Nie zarejestrował tego. Przez sekundę stał bez czucia, wyprostowany. Potem bezwładnie osunął się na podłogę.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dżuczek dnia Czw 10:49, 07 Cze 2012, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Narenika
Forumowy Vicodin
Forumowy Vicodin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 105 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:47, 27 Mar 2008    Temat postu:

Zatkało mnie. Zapomniałam, że trzeba oddychać..

Dżuczek, to jest niesamowite. Totalna katastrofa i upadek House'a.
A do tego te dialogi! majstersztyk.
Mój ulubiony tekst "A wrotki zapomniałem naoliwić, ale przyjadę po ciebie jutro. Pomkniemy przez ulicę niczym... - zawiesił głos – No właśnie, niczym. " Przez chwilę zastanawiałam się, jak to przetłumaczyć na angielski

Ta atmosfera drogi prowadzącej wyłącznie w dół.. Tunel, w którym gasną ostatnie światła.. Długo będę pod wrażeniem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sintiara
Pulmonolog
Pulmonolog


Dołączył: 04 Mar 2008
Posty: 1105
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 8:55, 27 Mar 2008    Temat postu:

Straszne smutne i piękne - bardzo prawdziwe podoba mi się
ALE mam nadzieje ze jednak by mu pomogli


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dr Asia
Chirurg plastyczny
Chirurg plastyczny


Dołączył: 14 Gru 2007
Posty: 2782
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Czw 9:15, 27 Mar 2008    Temat postu:

WOW taki tragiczny ten odcinek, z zapartym tchem go czytalam i sie juz nie moge doczekać ciągu dalszego

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kmyhair
Gość





PostWysłany: Czw 9:18, 27 Mar 2008    Temat postu:

Chyba jednak pomilczę... Każde słowo wydaje mi się profanacją dla czegoś tak pięknego
Powrót do góry
ofwca
Internista
Internista


Dołączył: 15 Lut 2008
Posty: 667
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a stąd

PostWysłany: Czw 9:51, 27 Mar 2008    Temat postu:

jaaaaaa, jestem pod głębokim wrazeniem.... sama nie wiem co tu napisac. zatkało mnie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Holiday
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 01 Mar 2008
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wołomin

PostWysłany: Czw 11:27, 27 Mar 2008    Temat postu:

CZY TO JUŻ KONIEC???!!!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gatha
Scenarzysta
Scenarzysta


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 755
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:13, 27 Mar 2008    Temat postu:

o jezu to jest cudowne!!
to już koniec?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Białystok
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:18, 27 Mar 2008    Temat postu:

naprawdę świetne (to jest entuzjazm, tylko wszystkie kości mnie bolą i nie mogę go z siebie wykrzesać ). Baaardzo mi się podoba, oderwać sie nie mogłam. To nie może być koniec, nie zostawiaj go na granicy życia i smierci!

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Annie dnia Czw 15:19, 27 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gatha
Scenarzysta
Scenarzysta


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 755
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:20, 27 Mar 2008    Temat postu:

już lepiej go uśmierć niż zostaw mnie w takiej niewiedzy, bo umrę ja

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolok
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 5568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Pit Lane :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:09, 27 Mar 2008    Temat postu:

smutne...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:34, 27 Mar 2008    Temat postu:

to jest po prostu ... wspaniałe. Nie znajduję słów. Aż stanęły mi łzy w oczach co nigdy mi się jeszcze nie zdarzyło podczas czytania czegokolwiek (nie, chwila, chyba raz się zdarzyło, no to teraz drugi raz). Będzie ciąg dalszy?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
evay
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 09 Gru 2007
Posty: 3045
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mysłowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:28, 27 Mar 2008    Temat postu:

Zdziwiłam się widząc od razu tak dużego fica, wrzuconego w całości za jednym razem.
Z jednej strony wolę czytać w kawałkach, ale z drugiej strony jestem bardzo niecierpliwa i czekanie na kolejne kawałki mnie denerwują.
Ale taki wielki kawał trudno przeczytać przy komputerze, oczka bolą ;]

ale powiem tylko: warto było pomęczyć oczy

I - świetnie opisane, uwieeeelbiam długaśne opisy!
i wspaniałe zakończenie 'dręczyło go jeszcze jedno...
kiedy własciwie zaczął do siebie mówić?'
świetny początek, wciągający!
II - krótki kawałek, ale dobitny.
Coś co chociaż w jakimś stopniu widzieliśmy już w serialu, bezduszne Ducklings i biedny House jeszcze bardziej intryguje

IV - rozmowy Wilsona i House'a prawie jak w serialu, coś niesamowitego, naprawdę Ci się udało uchwycić to "coś", co jest pomiędzy nimi!
Bardzo smutne, że House wciąż i wciąż prosi o pomoc najbliższych, a oni kompletnie go ignorują, nie chcą mu pomóc. Nasunęła mi się myśl "jak tak dalej pójdzie to przecież się zabije" spodobał mi się też fragment "dołączył do koncertu Chase. Coś musiał przecież powiedzieć...", bardzo śmieszne ;pp
koniec tego fragmentu z windą był piorunujący! brawo!

VI - Jezu straszliwy, straszliwy opis i świetnie wplątane "białe postaci"

VII - i wreszcie pojawiła się kolejna bezduszna osoba i to w dodatku Cuddy.
dobrze czytać fic, w którym jednak nie ma miłosnych problemów ;]
Cuddy tu jak żywa, a nagłe załamanie się House'a niesamowite, aż mi łzy do oczu napłynęły. Coś niesamowitego.
rezygnacja house'a bezbłędna

i końcówka po prostu niesamowita



a więc jednym zdaniem: mój Boże, to było niesamowite!!!
i oczywiście pytanie: czy to koniec? zakończenie otwarte?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Xsanti
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 18 Mar 2008
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:15, 27 Mar 2008    Temat postu:

czy to jest pytanie retoryczne?? czego chcieć więcej ?? tak o koniec... chyba nie chce czytać więcej takich ficów. Przyłączam sie do poprzedników - zatkało mnie

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: Czw 19:30, 27 Mar 2008    Temat postu:

Niesamowite... Genialny tekst. Mam nadzieję, że w "rzeczywistości" ktoś zainteresowałby się stanem House'a...
Powrót do góry
Bruno
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 23 Sty 2008
Posty: 568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

PostWysłany: Czw 20:10, 27 Mar 2008    Temat postu:

Ja.....brak mi słów....określę to trzeba słowami
piękne, smutne, prawdziwe...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Xsanti
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 18 Mar 2008
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:46, 27 Mar 2008    Temat postu:

własnie nie wierze że jednak tak wszscy by go olali bo uzależniony i pewnie na detoxie. Wierze Cameron abo Wilsona

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Pią 10:17, 28 Mar 2008    Temat postu:

Cieszę się, że Wam się podobało tzn, że tekst uznaliście za dobry.

Wrzuciłam wszystko za jednym zamachem, choć z początku myślałam żeby dawkować emocje. Nie starczyło mi czasu, skończyłam pisać w środku nocy i musiałam umieścić fik na forum, bo poza miejscem zameldowania nie mam możliwości beztroskiego przesiadywania i przepisywania tego co mam na papierze. Nie sądziłam, że będzie taki długi. Może mnie poniosło...? Przynajmniej całość jest w jednym miejscu. Tyle jeśli chodzi o techniczny aspekt pisania.

To siedzi w mojej głowie. Przelałam to na papier potem na twardy dysk, w końcu tutaj. Dzielić sie takimi myślami nie jest łatwo, ale ciepło mnie przyjęliście, zatem dziękuję za uznanie.

Więc tak, to już koniec. Nie zamierzam niczego dopisywać, wyjaśniać, dodawać (chyba, że macie jakieś pytania), choć miałam jeszcze kilka pomysłów. Doszłam jednak do wniosku, że nie. To daje pole do popisu Waszej wyobraźni, Waszego obrazu House'a, Waszym oczekiwaniom co do postępowania pozostałych postaci. Ale zdecydowanie zakończenie jest zamknięte, przynajmniej z mojej strony.

Dziękuję za przeczytanie i komentarze - cenne szczególnie skoro Was zatkało


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dżuczek dnia Pią 11:56, 28 Mar 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:32, 28 Mar 2008    Temat postu:

OMG! Dżuczek, ależ to było... Czytałam z zapartym tchem... To nie jest koniec, prawda :?: Powiedz, że nie... Jak się pozbieram, to może napiszę coś więcej. OMG!...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Narenika
Forumowy Vicodin
Forumowy Vicodin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 105 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Pią 11:19, 28 Mar 2008    Temat postu:

Dżuczek, brawo! mój zachwyt tym fikiem wynikał między innymi z otwartego zakończenia.
Fanfiki takie właśnie powinny być, powinny pokazywać, co by było, gdyby.. Tutaj: co by było, gdyby wszyscy jednak odwrócili się od House'a. A dobre fanfiki powinny pobudzać do myślenia, kombinowania, co dalej.

Nie chcę robić naditerpretacji, ale mam nadzieję, że nie tylko analiza stadiów depresji łazi Ci po głowie? Czekam na następnego fika Twojego autorstwa


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Pią 15:37, 28 Mar 2008    Temat postu:

Pierwszy raz od nie wiadomo kiedy nie wiem co napisać. Określę to mało oryginalnie : zatkało mnie. Szkoda, że to już koniec. Jednak chyba pewną ulgę stanowiłaby dla mnie wiadomość, że zabiłaś House'a. Najbardziej chyba podobał mi się ten kawałek o pustce :
Ogarnęła go pustka, której nie potrafił i nawet nie chciał się oprzeć. Jej wielowymiarowość fascynowała go i wprawiała w osłupienie. Zapadłby się w niej bez reszty, gdyby to było możliwe.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bruno
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 23 Sty 2008
Posty: 568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

PostWysłany: Pią 19:36, 28 Mar 2008    Temat postu:

Em. jesteś cudowna. Z tą ulgą. Ale wiesz. Ja chyba też czułabym się z tym lepiej

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Sob 13:11, 29 Mar 2008    Temat postu:

Cóż, jeśli to Wam sprawi ulgę to w zasadzie House'a zabiłam.
Widzę, że interpretacji tego fika , zwłaszcza zakończenia - które dla jednych jest otwarte, dla innych definitywnie zamknięte - jest wiele.

Poprawiłam trochę tekst, żeby był bardziej czytelny, po drodze wyprostowałam literówki itp błędy.
Na tym moja praca z fikiem "Śmierci się nie przeżywa" się kończy. Nie mniej z rozrzewnieniem będę do niego wracać



Em. i pozostali oniemiali : Jeśli nie wiecie co powiedzieć, jeśli brakuje Wam słów to ja się bardzo, bardzo cieszę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gosiaaa
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 821
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:19, 01 Kwi 2008    Temat postu:

Powiem tak: TONĘŁAM razem z Housem w każdym momencie jego męczarni. Zupełnie jak on wnerwiałam się na ludzi, na to że nie potrafią właściwie oceniać - nawet najbliżsi. Ostatni rozdział doprowadził mnie do łez. House samotny, opuszczony, bezradny. Nie napiszę już więcej nic, nadal przeżywam...

Jednak dopisze: napisałaś to tak, że czułam się jakbym była obok niego , widziała co przeżywa,a jednocześnie nie mogłam mu pomoc. Pierwszy raz ktoś tak dogłębnie skupił się na cierpieniu Housa.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gosiaaa dnia Wto 15:24, 01 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Couvert de Neige
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 27 Mar 2008
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:27, 02 Kwi 2008    Temat postu:

Oh my Godness!

Poprostu -NEMO nie wiem co powiedzieć...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin