Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Konkurs fikowy #08 - W krainie baśni, legend i mitów

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:11, 03 Sty 2010    Temat postu: Konkurs fikowy #08 - W krainie baśni, legend i mitów

„W krainie baśni, legend i mitów”

Wyjaśnienie? Możecie uczynić z Foremana Kopciuszka, z House’a bazyliszka, z Chase’a Prometeusza... Zdajemy się na Waszą pomysłowość. Dostosujcie bajkę, legendę czy mit do swoich potrzeb. Bawcie się słowem pisanym, dajcie się ponieść wyobraźni, spróbujcie nas zaskoczyć i oczarować. Wymagamy tylko jednego – by Wasz fik nawiązywał do jakiejś dobrze znanej baśni, legendy czy mitu (lub do wszystkiego na raz).

Zasady:
1. Fik zgłoszony do konkursu nie może być nigdzie wcześniej publikowany.
2. Musi zawierać co najmniej 100 słów
3. Musi być ukończony
4. Razem z fikiem należy wypełnić taką 'tabelkę':
Klasyfikacja: wiekowa (bez ograniczeń, +13, +16, +18 )
Postacie: czyli główne postacie w fiku
Uwagi: tu proszę napisać czy fik zawiera spojlery do jakiegoś odcinka oraz wszelkie inne uwagi
Opis: krótki opis fika (1-2 zdania)
5. Fiki proszę wysyłać do mnie na PW, przed tekstem umieścić tytuł i go 'pogrubić', by był widoczny.
6. Wszelkie pytania proszę zadawać w przeznaczonym do tego temacie
7. Można zgłosić do 3 fików.

Termin nadsyłania fików: 29 stycznia godz. 16.00


Bardzo proszę by w temacie PW wpisać: Fik na konkurs #08

Fiki dostaję na PW i zamieszczam tu bez podania autora, żeby konkurs był anonimowy.

Na marginesie dodam tylko, że to konkurs organizowany na próbę, i jeśli i tym razem nie znajdą się chętni do wzięcia w nim udziału, całkowicie odpuścimy sobie organizację kolejnych edycji.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:02, 30 Sty 2010    Temat postu:

Baśń o złym wujku

Klasyfikacja: bez ograniczeń
Postacie: Rachel, Cuddy, House, Chase (epizod), Wilson (epizod)
Uwagi: fik ten jest przeróbką utworu "Baśń o Czerwonym Kapturku" Ewy Szelburg Zarembiny.
Opis: Czerwony Kapturek (aka Rachel) nierozważnie przeszkadza w pracy złemu wilkowi.


Raz, było to w lecie, z samiutkiego rana,
- Moja droga Rachel! - zawołała mama -
w "jedynce" jest pacjent, ma chrypkę i kaszel.
Zanieś mu lekarstwa i na kleik kaszę. -
Cuddy do zlecenia i przestrogę doda:
- By cię nie spotkała w drodze zła przygoda,
nie skręcaj do House'a!
- Dobrze! - I dziewczynka już wesoło pląsa.

Biegnie Rachel przez szpital, kaszlą w koło ludzie,
pewien mały chłopczyk ma zranioną buzię,
pani z nosa krwawi, nic dziś jej nie cieszy,
dzielny Robert Chase już na pomoc spieszy.
Mignęła twarz House'a zza szklanych drzwi:
- O nie, nie teraz! Nie wolno mi!
Lecz wujek tak kusi, pewnie znów w coś gra:
"Kto dzisiaj zwycięży - śmierć, czy może ja?"

Rachel się uśmiecha i popycha drzwi.
- Czy mama czegoś nie mówiła ci? -
Wujek na nią krzyczy, chyba znów jest zły.
- Ciekawe, czy da jakąś karę mi?
House wziął ją za rękę, prowadzi na górę.
Może od Wilsona ma dostać dziś burę?
Lecz on idzie dalej, może na badania?
Wtem wściekła Lisa przy drzwiach ich dogania.
- Dokąd ją prowadzisz? - pyta, i dodaje:
- Na operację, czy tylko mi się zdaje?
- Pewna starsza pani ma kłopot z oczami.
Myli wilka z wnuczką i częstuje pączkami.
Teraz zamiast twarzy ma tam krwawą dziurę.
Widok tez z pewnością zastąpi Rachel burę. -
Cuddy coś krzyknęła, House jej odpowiedział.
A że mała zniknęła? Tego nikt nie wiedział.
Rachel zaś z radością sama się karała
i z zaciekawieniem zabieg oglądała.
- To nie jest normalne... - Cuddy się zdumiała,
bo na chwilę o ojcu Rachel zapomniała.
House, rozweselony, swą unosi brew.
- Co cię dziwi, kobieto? W końcu moja krew!

--------------------------------------------------------


Robin Hoouse [M]

Klasyfikacja: +13
Postacie: Robin Hoouse, Melissa Vogler pseudonim pyskata Cuddy, Mały John vel Czarny Foreman, brak Tuck zwany Taubem, Carmen Vogler – Chasword, Chasword I – „lokaty Chase,” Trzynasty Wojownik (czka), szeryf Tritter oraz ogier Kutner.
Uwagi: Betowała Jakastam
Opis: Krótka historia przystojnego banity i jego szalonej świty.


Całe wieki temu, w odległej krainie potocznie zwanej lasem Jersey, pomieszkiwał sobie król drani i rzeźmieszków. Bardzo niebezpieczny banita, który wraz ze swoją liczną świtą grabił, porywał i niszczył wszystko, co napotkał na swojej drodze. Zabierał bogatym i zabierał biednym. Wszystko brał dla siebie. Kosztowności, kobiety i dzieci. Nie, zaraz dzieci nie lubił i nie posiadał. Miał za to bardzo oddanych współtowarzyszy. W jego niecnych poczynaniach pomagali mu Mały John zwany przekornie „Czarnym Formanem,” brat Tuck pseudonim „zdradzający swoją żonę Taub” i bardzo tajemnicza młoda kobieta, do której z nikomu niewiadomych przyczyn zwracano się per Trzynasty Wojownik. Tak, to było życie usłane różami. Czarny charakter, czyli znany wszystkim w okolicy i budzący powszechny strach Robin Hoouse miał wszystko, o czym sobie tylko zamarzył. Wiódł można by rzec sielankowe życie przez wiele długich lat.

Niestety nic nie trwa wiecznie. Pewnego upalnego letniego popołudnia po całym miasteczku rozległa się wielka „nie” radosna nowina. Z długiej podróży powracał znienawidzony przez Robina król Vogler wraz córką. Towarzyszył im słynący w świecie ze swojej brutalności i bezwzględności szeryf Tritter. Na samą myśl o powrocie wrednego króla, Robinowi przewracało się we wnętrznościach.

Melissa Vogler vel pyskata Cuddy była bardzo zadziorną młodą damą. Nie uznawała nakazów i zakazów, to znaczy tylko tych nakładanych jej przez ojca, bo ogólnie rzecz ujmując była bardzo praworządną obywatelką.

Niecały miesiąc po powrocie króla nastały ciężkie czasy dla rzeźmieszków. Połowa świty Hoouse’a siedziała już w mrocznych lochach albo wąchała kwiatki od spodu. Strażnicy byli dosłownie wszędzie. Niepostrzeżone wyjście z lasu stało się praktycznie niemożliwe. Vogler za cel swojego życia przyjął sobie schwytanie i zabicie nieposłusznego banity. W sumie kolejność była mu obojętna. Jeśli ktokolwiek zastanawiałby się skąd u króla wzięła się ta niepohamowana nienawiść, już wyjaśniam.

Otóż pewnego pięknego, tak, znów popołudnia Vogler wraz z swoją drugą żoną Carmen zwaną „świętą Cameron” przechadzał się ścieżkami po pięknym lesie. Aż tu nagle zza krzaków wyłonił się on - niebieskooki, przystojny, z typowym zadziornym uśmieszkiem na twarzy, z łukiem w ręce… Robin Hoouse, tak się zwał. Młoda żona od razu zwróciła na niego uwagę, że była nim oczarowana to mało powiedziane. Po tym jak banita ograbił ich praktycznie ze wszystkiego i nieco upokorzył oburzonego króla, ten poprzysiągł mu zemstę. Jednak, gdy świętobliwa małżonka po kilku dniach uciekła od niego, jak głosiła plotka widziano ją zmierzającą pod osłoną nocy w stronę słynnego lasu Jersey, schwytanie i powieszenie tego lowelasa stało się celem życia podstarzałego i zgorzkniałego Voglera. Co najśmieszniejsze akurat w tym jednym przypadku sam Robin był całkowicie niewinny. Czysty niczym łza. Ale nikt nie mógł wiedzieć, że Carmen uciekła nie do samego króla rzezimieszków, a do jego poplecznika. Równie przystojnego i urokliwego blondyna z dziwnym akcentem, Chasworda I, nazywanego przez współtowarzyszy „lokatym Chase’m.” Para nie miała sobie równych. On zapatrzony w nią jak w obrazek. Ona idealna w każdym calu, gotowa na każde poświęcenie, by uratować świat. Wszyscy byli nimi zachwyceni. No, może prawie wszyscy. Sam pan i władca tego padołu krzywił się za każdym razem, gdy tylko widział ich razem. Absolutnie nie chodziło tu o zazdrość, czy żal. Broń Boże. On po prostu nie miał i nie okazywał tego rodzaju uczuć. Do czasu.

Właśnie, wróćmy do teraźniejszości. Po tym jak załamany utratą żony Vogler, wyjechał na długie lata wraz z córką szukać ukojenia, a właściwie to tworzyć plan zemsty, powrócił. Gotowy na wszystko. Robin Hoouse oczywiście nie przejął się zbytnio tym faktem, ale odkąd zaczęło brakować mu ludzi, notorycznie wieszanych przez pupilka króla, czyli paskudnego szeryfa Trittera, zaczynał się denerwować, a to nie wróżyło niczego dobrego. Postanowił załatwić sprawę po męsku, ale po swojemu. W grę wchodził więc tylko podstęp. Doskonale znał słaby punkt Voglera. Tak, miał już nieprzyjemność poznać pyskatą Cuddy, czy tam Melissę Vogler, jak kto woli. Wiedział, że porwanie tej wariatki nie jest najlepszym pomysłem, ale przecież zawsze mógł ją związać i zakneblować. W końcu nie należał do osób, którym przeszkadzało takie traktowanie kobiet.

Cała świta, a właściwie to Czarny Foreman, zdradzacz Taub, Trzynasta Wojowniczka i świeżo upieczone małżeństwo Chasword wraz ze swoim panem ruszyli na zamek w Prinston. Pod osłoną nocy bez problemu sforsowali jego mury. Podczas, gdy reszta zajmowała się oczyszczaniem terenu, sam Hoouse bezczelnie zakradł się do komnaty Melissy. Nie zupełnie tego się spodziewał. Okazało się, że młoda czarownica, jak zwykł ją nazywać, wyrosła bardziej niż przypuszczał. Pierwszą rzeczą na jaką zwrócił uwagę był jej wielki tyłek wystający spod kołdry. Gdy powoli skradał się coraz bliżej, niechcący swoim wielkim łukiem zahaczył o wazon stojący na stole. Ten wykonał kilka obrotów, ale ostatecznie pozostał na swoim miejscu. Robin odetchnął z ulgą. Jednak czujna kobieta zaczęła się wybudzać. Powoli odwróciła się na plecy. Jego oczy rozbłysły nieznanym dotąd blaskiem. Ujrzał piękne brązowe loki bujnie rozłożone na miękkiej poduszce, ładną, dojrzałą twarz o lekko zaróżowionych policzkach i pełnych, kuszących ustach. Uśmiechnął się sam do siebie.

- To miło, że postanowiłaś przywitać mnie tak głębokim dekoltem – wyszeptał, nim zakrył jej usta dłonią. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Wyrywała się, ale napastnik był silniejszy. Wbiła w niego silne niczym skała i mrożące krew w żyłach spojrzenie. Przeszył go dreszcz, lecz szybko się opanował.

- Zaplanowałem małą wycieczkę. Jeśli będziesz grzeczna nic ci się nie stanie – dodał, przybliżając do niej swoją twarz.

- C.. ys ni…oli.. – próbowała coś powiedzieć.

- Ok. Zabiorę rękę, ale obiecaj, że nie będziesz krzyczeć – zaznaczył, patrząc jej głęboko w oczy.

- Pytałam, czy ty się nigdy nie golisz!!! – krzyknęła, szybko się od niego odsuwając. Przerażony Hoouse rozejrzał się wokół. Miał szczęście, bo chyba jej krzyk nie obudził nikogo więcej poza wszystkimi zmarłymi w okolicy.

- Nie taka była umowa – wyszeptał, zbliżając się do niej.

- Nie mamy żadnej umowy. Jak mój ojciec cię tu zobaczy… wypatroszy cię jak zdechłą rybę – wycedziła niby lekko wystraszona, a jednak rozbawiona. Intruz tylko wywrócił oczami.

- Najpierw musiałby mnie tu znaleźć, potem złapać, a… moment chyba zbaczamy z właściwego tematu – dodał, okrążając wielkie łoże. – Zamierzam cię porwać, a następnie wynegocjować z twoim wrednym ojcem trochę spokoju, a i mam oczywiście nadzieję na odzyskanie choć kilkorga moich ludzi. – Teatralnie spojrzał w niebo. Melissa parsknęła śmiechem.

- Porywaj sobie kogo chcesz. Ja się stąd nie ruszam. Nienawidzę ciemnego i mokrego lasu, a ty wyglądasz mi na idiotę. Jestem pewna, że plotki o tobie są grubo przesadzone. Połowę pewnie sam wymyśliłeś. – Wojownicza natura księżniczki dała o sobie znać. Hoouse popatrzył na nią z zachwytem. Bez wątpienia miała to „coś.” Nic, że to owe „coś” było strasznie wkurzające.

- Możesz iść dobrowolnie albo będę musiał użyć siły. – Wzruszył ramionami.

- Nie odważysz się… - Niestety nie było dane jej dokończyć. Chwilę później leżała związana i zakneblowana na środku swojego łoża. Niepoczytalny typ, stojący nad nią dziwnie się jej przyglądał, zupełnie jakby miał jakieś nie do końca czyste myśli. Niestety bardzo gorące wizje, które faktycznie miał teraz przed oczami przerwało ciche pogwizdywanie przed oknem panny Vogler. Westchnął głęboko, przerzucił przez ramię właścicielkę wielkiego tyłka i ruszył przed siebie. To była bardzo długa i męcząca droga.

- Widzisz, omal nie zabiłaś mojego ogiera Kutnera – Hoouse wskazał na zasapanego rumaka. – Posiadanie tak wielkich tyłków powinno być karane.

Pyskata Cuddy właśnie próbowała zabić bezczelnego banitę swoim wściekłym spojrzeniem.

- Ja bym jej nie rozwiązywał – powiedział, przechodzący obok Czarny Foreman.

- Daj spokój. Ona sprawia tylko takie wrażenie. W rzeczywiści jest potulna jak baranek. I ma niezły biust. – Robin wyszczerzył swoje białe ząbki.

- Chyba ci się spodobała – odezwał się brat Tuck, czy Taub. Wszystko jedno.

- Żona czeka – zaznaczył oburzony król łotrów. – Nie myśl, że po raz kolejny dam sobie podbić oko, żeby twoja żoneczka uwierzyła jaki jesteś waleczny – posłał mu kpiące spojrzenie. Braciszek posłusznie zniknął gdzieś w leśnym gąszczu.

- No to jak będzie? Nie zagadasz mnie na śmierć? – westchnął senny porywacz i powoli zdjął pięknej zakładniczce knebel z ust. Przez moment znów wpatrywali się sobie w oczy.

- Rozwiąż mnie, a nie będę musiała zagadać cię na śmierć, bo zrobię to własnymi rękami. Uduszę, powieszę, a potem ugotuję i rzucę niedźwiedziom na pożarcie – recytowała jednym tchem.

- To się nie uda. Niedźwiedzie nie lubią padliny. – Uśmiechnął się zadziornie.

I tak to się wszystko zaczęło. Od słowa do słowa. Od gestu do gestu. Tak, kilka rękoczynów też było. Ale zwykle biła ona. On odbijał to sobie wieczorem. Mieszkańcy lasu Jersey szybko przyzwyczaili się do krzyków w dzień i nieco innych krzyków w nocy. Po paru długich tygodniach wytężonej pracy gołębi pocztowych, przekazujących na przemian listy próśb i gróźb, nastąpił długo wyczekiwany dzień wymiany. Tak właściwie to nikt z wyjątkiem rwącego sobie włosy z głowy Voglera i zupełnie już pozbawionego włosów szeryfa Trittera, aż tak bardzo na niego nie czekał. Pyskata Cuddy nauczyła się życia u boku przystojnego acz aroganckiego mężczyzny. W końcu miała godnego sobie przeciwnika. Reszcie i tak było wszystko jedno.

A zapomniałabym dodać, w międzyczasie na jaw wyszedł romans Czarnego Foremana i Trzynastego Wojownika, znaczy wojowniczki; brat Tuck podobno zaprzestał zdradzania swojej żony, a państwo Chasword zostali okrzyknięci parą roku.

Ale wracając do historii z porwaniem. Bezwzględny banita nie był już tak bezwzględny, a mając u boku młodą Voglerównę, w sumie nie potrzebował już nic więcej. Jej zadziorny charakterek, wielki tyłek, miękkie loki, gorące usta i piękne piersi, to jest oczy wystarczały mu do pełni szczęścia. A ich kłótnie były niczym zacięte walki na miecze, które toczył przez całe życie. Ostatecznie doszedł więc do wniosku, że w sumie mógłby tak żyć. Co najdziwniejsze pyskata Cuddy już wcale nie chciała wracać do pustego zamczyska. To ona postawiła załamanemu ojcu warunek. Albo wróci do niego z całą świtą, albo zostanie w słynnym lesie już na zawsze. Król Vogler długo się męczył z decyzją. Mając jednak do wyboru utratę córki lub godności, wybrał to drugie.

Przyjął pod swój dach owianego złą sławą banitę z lasu Jersey i jego kompanów. Szybko abdykował, oddając tron swojej pięknej córce. Melissa, a właściwie to Lisa, bo tak nazywał ją panicz Hoouse, rządziła sumiennie i sprawiedliwie. Ale nie myślcie, że było nudno. Ekscesy Robina przysparzały jej mnóstwa pracy, a mieszkańcom Priston jeszcze więcej rozrywki.

I tak oto kończy się historia o przystojnym banicie i pięknej księżniczce, teraz już wspólnie sprawujących rządy nad wielkim księstwem. Zapytacie co z Tritterem? Na specjalne życzenie panicza Robina Hoouse’a został nadwornym lokajem jego pupilka – pięknego rumaka zwanego Ogierem Kutnerem.

KONIEC

--------------------------------------------------------------------------------


Śpiąca królewna. Prawdziwa historia

Klasyfikacja wiekowa: +13
Postacie: dzieci Cuddy – Robert i Allie, król Foreman, królowa Trzynastka, młodzieniec Taub, zła wróżka Amber, pustelnik Lucas, królewna Gregoria (później królewicz Gregory), królewicz James
Uwagi: Nie ma takowych
Opis: O tym jak mama czytała piętnastolatkowi i jego siostrze bajkę.


Robert, lat piętnaście (no dobrze prawie piętnaście, choć bliżej mu było do czternastu), lubił bajki. Dokładniej lubił słuchać bajek. W sensie, że mama mu je czytała, a on uważnie słuchał, marszcząc przy tym zabawnie brwi. Wyglądał wtedy, jak uczeń, który udaje, że jest skupiony na lekcji, z tą różnicą, że on naprawdę uważnie słuchał. Bądź co bądź interesowało go to, inaczej niż matematyka, czy geografia. Może się wydawać to dziwne. Bo w końcu jaki normalny piętnastolatek (czternastolatek) lubi słuchać bajek czytanych przez mamę? No cóż chłopiec ten w żadnym calu nie był normalnym nastolatkiem. Choć z drugiej strony… na świecie nie ma normalnych ludzi.

W każdym razie każdego wieczoru, gdy wybijała 22, Robert szedł się kąpać, poczym siadał w łóżku i przykrywał się kołdrą. Tak zawsze zastawała go mama. Wchodziła do pokoju swojego jedynego syna, gasiła dużą lampę, zapalała małą, czochrała blond włosy, otwierała książkę z bajką, której chciał posłuchać jej syn i zaczynała czytać.

Na regale, stojącym w rogu pokoju, leżała tylko jedna nigdy nieprzeczytana książka. Książka pt. „Śpiąca Królewna. Prawdziwa Historia”. Nie wiadomo z jakiego powodu Robert nigdy nie poprosił mamy, by przeczytała tą historię.

Tym razem było tak jak codziennie, Robert leżał już w łóżku, kiedy do pokoju weszła jego mama. Lisa, się nazywała, i lubiła nosić wielkie dekolty. Nie zdążyła zadać standardowego pytania: „Co chcesz żebym dzisiaj ci przeczytała?”, kiedy do pokoju wpadła mała, około dwunastoletnia dziewczynka.

- Mamo, mi też poczytaj – poprosiła, robiąc słodką minkę. – Poczytaj to. – Wskazała na książkę, której mama nigdy nie czytała.

- Dobrze – zgodziła się Lisa.

Dziewczynka o jasnych, blond włosach usiadła koło brata na łóżku.

- Chodź tutaj, Allie. – Robert przesunął się i zrobił jej miejsce. Dziewczynka weszła pod kołdrę i przytuliła się do brata.

- Dawno, dawno temu… - zaczęła czytać mama – w odległej krainie, za siedmioma górami, żyli król i królowa, Remy i Eric się zwali. Na królową mówiono „Trzynastka”, gdyż zawsze marzyła by mieć trzynaścioro dzieci, a niestety nie było jej to dane. Król Eric, zwany Foremanem, także pragnął dziecka, z każdym dniem coraz bardziej.

Pewnego dnia, podczas spaceru, królowa zobaczyła na krzaku róży piękny kwiat i już miała go zerwać, kiedy młodzieniec stojący nieopodal do niej powiedział: „Nie zrywaj go, Wasza Wysokość, a za niedługo urodzi ci się córka”. Młodzieniec ten miał duży nos i nazywał się Taub. Trzynastka, choć nie miała powodu by mu ufać, uwierzyła mu. I rzeczywiście nim upłynął rok, królowa urodziła córeczkę, którą później nazwała Gregorią Różyczką.

Król Foreman wyprawił huczne chrzciny, na które zaprosił wszystkich znajomych, krewnych i dwanaście wróżek, trzynasta nie została zaproszona. Dlaczego? Król bowiem pokłócił się przed laty z trzynastą wróżką o imieniu Amber, zwaną „Dwulicową Zdzirą”.

Pod koniec uroczystości wróżki, kolejno, podchodziły do kołyski małej Gregorii i obdarowywały ją zdrowiem, bogactwem, rozumem – czyli tym, co każda miała najlepszego. Nagle, w chwili, kiedy dwunasta wróżka miała dać swój dar, pojawiła się wśród grzmotów i piorunów trzynasta wróżka – Dwulicowa Zdzira. Była obrażona, że nie zaproszono jej na ucztę i rzuciła klątwę na królewnę. „Gregoria, mając lat szesnaście ukłuje się wrzecionem i umrze jako chłopak” To były jej słowa. I po tym zniknęła.

Wtedy dwunasta wróżka podeszła do kołyski królewny i złagodziła czar. Gregoria nie miała umrzeć lecz zasnąć na sto lat i obudzić się, będąc innej płci.

Wszystkie wrzeciona w królestwie miały być spalone z rozkazu króla Foremana.

Mijały lata. Kiedy Gregoria, skończyła szesnaście lat i wyrosła na piękną dziewczynę z piekielnie błękitnymi oczami i niezwykle irytującym charakterem, nikt już nie pamiętał o złej wróżce i czarze rzuconym przed laty.

Pewnego razu kiedy rodzice wyjechali, Gregoria wiedziona ciekawością, weszła przez małe drzwiczki, krętymi schodami, na wieżyczkę, na której nigdy wcześniej nie było. W malutkim pokoiku, na szczycie wieży, siedziała staruszka i przędła nici. Kołowrotek zaciekawił Gregorię, gdyż z natury była osobą ciekawską i zapragnęła sama spróbować prząść. Ledwie dotknęła wrzeciona, ukłuła się i zasnęła. A wraz z nią całe królestwo.

Dookoła zamku wyrósł, broniący wstępu do środka, wielki różany żywopłot. Ludzie z okolicy zaczęli opowiadać o uśpionej wraz z całym dworem pięknej królewnie. I wieść wędrowała wciąż dalej i dalej.

Wielu śmiałków próbowało się wedrzeć do środka, lecz żadnemu nie udało się przebyć żywopłotu. Wszyscy oni ginęli.

Po wielu latach, przybył do tego miejsca królewicz. James – tak miał na imię. To pustelnik Lucas, opowiedział mu o śpiącej królewnie. James nie przestraszył się trudności, koniecznie chciał poznać piękną Gregorię.

Właśnie wtedy, kiedy królewicz James, próbował przekroczyć żywopłot, minęło sto lat od chwili zaśnięcia królewny. Żywopłot sam rozstępował się, by zrobić przejście dla księcia.

Królewicz wszedł na wieżę i zobaczył tam piękną Gregorię. Zachwycony jej urodą pocałował ją, a wtedy ona się obudziła i zmieniła nagle w przystojnego mężczyznę. James patrzył na nią, a raczej już na niego omieniały. „Gregoria?” spytał. „Już Greg” odpowiedział mężczyzna o niebieskich oczach. „Eee… wyjdziesz za mnie?” zapytał brązowooki książę. „Nie.” Szybka odpowiedź. James miał zawiedzoną minę. „Ale ostatecznie ty możesz wyjść za mnie…” doszedł do wniosku Greg. „Niech będzie” zgodził się królewicz.

Królewicz i królewna, a raczej już teraz dwaj królewicze, zeszli schodami w dół, z wieżyczki. Po drodze książę Greg się potknął i od tamtego czasu utykał na jedną nogę.

Niewiele później odbył się huczny ślub Jamesa Wilsona i Gregory’ego House’a. Królewicze dwaj żyli długo i szczęśliwie… znaczy się nie do końca szczęśliwie. Irytujący charakter i sarkastyczne poczucie humoru Grega, działało na Jamesa jak płachta na byka, jednakże wszelkie sprzeczki kończyły się lądowaniem w komnacie, na łóżku, więc w sumie można to było nazwać szczęściem.

Mama zamknęła książkę i po cichu wyszła z pokoju syna. Rodzeństwo spało przytulone do siebie.

The end

--------------------------------------------------------------------------------


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:07, 30 Sty 2010    Temat postu:

Świat według House'a

Klasyfikacja: raczej +13
Postacie: Szatan - House, Bóg - Wilson
Uwagi: Fick w zamierzeniu nie miał obrażać kogokolwiek uczuć odnośnie religii, więc proszę nie krzyczeć, nie bić, nie gryźć i nie drapać.
Opis: Będę próbowała wam wmówić, że w owlnym czasie Szatan i Bóg grają w pokera, w Niebie mają elektrownie, światło jest efektem bomby atomowej, a Jezus był czarny ;D
przperaszam wszystkihc oglądajacych wcześniej Charlie'go za "Ring ring" i przypominanie tej wyżerającej "musk" youtube'woskiej bajeczki. ;P


- Jesteś beznadziejny - stwierdził wesoło szatan, rzucając karty na stół i tym samym pokazując, że miał pokera, co oznaczało, że kolejny raz wygrał cotygodniową partyjkę. Bóg z kwaśną miną zebrał talię, potasował by nie kłopotać się z tym przed następną rozgrywką i schował do śnieżnobiałego, jak wszystko w niebie, kartonowego pudełka.

- Oszukiwałeś... - mruknął z wyrzutem w czekoladowych oczętach.

- Ja! Jak możesz mnie tak oskarżać! Nigdy bym czegoś tak złego nie zrobił.

- Kłamiesz.

- Wszyscy kłamią.

Pan przewrócił oczami obejmując dłonią nóżkę swojego ulubionego białego kielicha ze złotym, makaronowo-brokatowym napisem "Ojciec Dyrektor". Jezus przyozdobił go tak dla niego jako prezent na dzień ojca. Władca piekieł odchylił się na krześle, bawiąc się swoją szklanką z czerwonym winem. Bo cóż innego w Raju mogliby mieć do picia prócz wody święconej i herbaty! Diabeł przeklął w myślach ich brak gustu, a przede wszystkim brak ukochanego bourbonu, albo chociaż piwa i zrobił minę niezadowolonego pięciolatka.



- Nudzi mi się - bąknął. - U nas w Piekle całkowicie nie ma co robić! - dodał, pociągając nosem.

- Jak to! - wykrzyknął Bóg. - Co dzień słyszę krzyki dochodzące od was. Nie torturujecie tam żadnych grzeszników?

- Nie. To diabły uciekają przed Trzynastką, która stwierdziła, że nie ma kogo molestować. Biedaki spokoju nie mają.

- Czy ty się o nich martwisz? - podało na pozór obojętne pytanie.

- Oczywiście, że nie! - zachnął się władca mrocznych czeluści. - Ale mam dość tych dzikich kolejek złożonych z tej bandy idiotów, którzy po prostu nie potrafią sobie poradzić z napaloną diablicą. I do tego ciągle imprezują i te wrzaski to dlatego, że jak się jeden z drugim upiją to robią różne dziwne rzeczy - przypomniało mu się jak ostatnio przyprowadzono do niego diabła z odciętymi rogami i przyszytym różowym futerkiem zamiast trójzębu na końcu ogona. - Nawet w bierki w spokoju pograć nie można... - westchnął.

- No cóż...

- Musisz mi pomóc - powiedział Szatan.

- A to niby dlaczego?

- Ponieważ... Ponieważ jak Trzynastka zgwałci już wszystkie moje diabły to przyjdzie polować u ciebie. No i imprezy też się tu przeniosą. Zrobią ci takie przemeblowanie, że własnego klo nie poznasz.

Pan skinął głową. Ten argument był naprawdę przekonujący. Lubił swój klo z tym wielkim podświetlanym lustrem, przy którym tak dobrze układało się włosy, i podgrzewanym kibelkiem, i wanną z hydromasażem... A po za tym musiał chronić swoich biednych, niewinnych aniołów przed tymi obdartymi alkoholikami z piekieł. Ale to była sprawa drugorzędnej wagi. W każdym razie musieli coś wymyślić. Szybko.

- To mysi być coś całkowicie dziwnego, zajmującego cały czas, coś praktycznie nie do opanowania - Szatan wstał ze swojego krzesła i zaczął krążyć po niewielkim pokoiku wolnym krokiem. Podparł nieogolony podbródek długimi, smukłymi palcami w geście zadumy. Wściekle błękitne tęczówki wbiły swój nieobecny wzrok w podłogę. Szatan i Bóg myśleli i myśleli. I myśleli. I myśleli.. Mijały minuty, godziny, dni, miesiące, lata, wieki, a oni siedzieli, lub chodzili jak w przypadku tego pierwszego, myśląc czym możnaby było zapełnić czas piekielniej sworze. Dniem i nocą, latem i zimą, aż w końcu...

- Wiem! - krzyknął Szatan, a nad jego głową zapaliła sie żarówka. Spojrzał do góry - Och, światło włączyli - mruknął, wspominając jak kilka tygodni wcześniej, pewien anioł, którego zwą Kutner, wysadził niebiańską elektrownie, powodując, jak to ładnie ujęły lokalne media: pogrążenie się Raju w ciemnościach oraz kilka przypadkowych podpaleń. Aniołowie rzadko korzystali ze świec inaczej niż w formie ozdoby.

- Co wymyśliłeś? - Bóg podszedł do niego, opierając ręce na biodrach.

- Stworzysz Ziemię i ludzi!

- Co?

- Ziemię i ludzi! Ziemię, czyli miejsce w którym będą żyły stworzenia, które będą grzeszyć!

- Alee..

- Żadnych ale - wpadł mu w słowo.

- ...dlaczego ja?

- Ponieważ moja moc to raczej moc destrukcji - wytłumaczył Szatan z błyskiem w oku, kierując się do wyjścia. - Nie martw się. Pomogę ci.

Pan skrzywił się. Jak zwykle jego przyjaciel musiał go w coś wkopać. Następnym razem nie da się tak wmanewrować.

- No dobrze... - zgodził się. - Ale co mają dać nam ci ludzie?

- Jak to co! Będą grzeszyć, trafiać do mnie, a tam zaopiekują się nimi moi podwładni - na jego twarzy pojawił się uśmiech nie wróżący nic dobrego.

- A jeśli będą dobrzy...?

- Trafią do ciebie. Niebo jest duże. Zmieszczą się. Przecież nie rozmnożą się aż do sześciu miliardów, nie?

Pomyślał przez chwilę. No cóż, teraz już nie było wyjścia. Szatan nie widząc dalszych sprzeciwów rzekł:

- No to zaczynamy od jutra. Sześć dni i powinno być po sprawie, a siódmego skoczymy na coś porządniejszego niż to całe wasze wino - machnął mu na pożegnanie i ruszył do swojego diabelskiego przybytku.

Dzień pierwszy

"Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię"


- Muszę przyznać, że wyszło ci całkiem nieźle.

- Nie sądzisz, że ta woda jest zbyt niebieska?

- Hmm. Nie.

- Może. Tylko trochę za ciemno, co nie?

- Zaczekaj, mój ekspert od światła zaraz powinien się pojawić.

Ja na zawołanie przy Szatanie i Bogu zdematerializował się anioł. Miał oliwkowy odcień skóry, oczy o kształcie migdałów, idealnie białą koszulę i za krótkie, równie białe spodnie, spod których wystawały trampki. Opierzone skrzydła złożył na plecach, a nad głową unosiła się przekrzywiona aureola.

- Już jestem - powiedział zdecydowanie zbyt wesoło. W jego rękach tkwiła pokaźnych rozmiarów skrzynia. Pan Niebieski spojrzał na nią z ukosa, bojąc się tego co mogła zawierać. Był pewien, że to było coś, co na pewno mu się nie spodoba.

- Dobrze. Więc idź teraz bardzo, bardzo, ale naprawdę bardzo daleko i rób swoje - rozkazał mu Szatan. Anioł posłuchał i zniknął, pojawiając się po za zasięgiem ich wzroku. Bóg spojrzał na swojego przyjaciela niepewnie. Wciąż do końca nie był przekonany czy tworzenie Ziemi było najlepszym pomysłem. Gdyby poświęcili temu jeszcze trochę czasu pewnie znaleźli by inne wyjście...

Jego rozmyślania przerwał nagły wybuch i oślepiające, tradycyjnie białe światło. Ogromny atomowy grzyb wbił się do góry, a po chwili potężna fala uderzeniowa ruszyła we wszystkie strony. Ziemia zatrzęsła się pod nimi. Masa powietrza i przeróżnych gazów pomknęła także i w ich kierunku, lecz z każdym przebytym metrem siła zmniejszała się. Na resztkach wytworzonej energii dotarł do nich lekko podsmolony Kutner, padając twarzą prosto pod ich stopy. Odkaszlnął i zerwał się na równe nogi z błazeńskim, przepraszającym uśmiechem.

- Tak jak pan prosił - zwrócił się do władcy podziemi, ukłonił się i zniknął.

- Co to było!? - zapytał się Bóg z przerażeniem.

- No cóż, mini bomba atomowa, taką samą jaką ten dzieciak wysadził elektrownie u was - wytłumaczył Szatan, mrużąc oczy przed jasnym blaskiem, który po chwili zniknęło.

- Coś nie trwałe to twoje światło - mruknął po chwili, zadowolony gdy ogarnęły ich znów ciemności.

- Nie martw się, bracie. Światło pojawia się cyklicznie, czyli - spojrzał na swojego nowego Timexa - za jedenaście godzin i 47 minut.

- Będziemy tu tyle stać? Szatanie, ale ja mam obowiązki...

- Ja też. Myślisz, że zarządzanie Piekłem to taka sielanka? - diabeł przeczesał palcami włosy. - No cóż, po ciemku nie wiele zrobimy, a myślę, że kable tu nie dosięgnął. Musimy poczekać, a w tym czasie możemy... Ring, ring.

- Halo?

- Ring, ring?

- Halloo?

- Ring, ring...

Dzień drugi.

"Potem rzekł Bóg: Niech będzie rozpostarcie , w pośrodku wód, a niech dzieli wody od wód."


- A to jak nazwiesz? - Szatan wskazał do góry, na jasno niebieski pas nad nimi. Bóg zamrugał.

- Piekłem.

- Piekłem?

- Piekłem, jest koloru twoich oczu, tak głęboko błękitne. Będzie mi o tobie przypominać.

Diabeł otworzył usta i zamknął je po chwili. Coś ciepłego, co w ogóle nie powinno w nim istnieć, złapało go za serce.

- Myślę, że niebo to dobra nazwa - powiedział cicho. Pan spojrzał na niego lekko zdziwiony.

- Nie chcesz by nazywało się to piekłem?

- Nie. Niebo to dobra nazwa.

Bóg wzruszył ramionami, nie mając ochoty o tym dyskutować. Nie chciał to nie.

- Co teraz? - zapytał.

- Teraz zagramy w pokera.

Dzień trzeci.

" I rzekł Bóg: Niech się zbiorą wody, które są pod niebem, na jedno miejsce, a niech się okaże miejsce suche; i stało się tak"


- Brązowo.

- Teraz jest koloru twoich oczu. Całkiem ładnie.

- No, ale jakoś tak pusto?

- Noo... Idziemy na piwo? Znudziło mi się to - Szatan ziewnął szeroko otwierając usta i ukazując dwa rzędy śnieżnobiałych, zaostrzonych kłów.

- Jak to na piwo? - oburzył się Pan. - Najpierw chciałeś tworzyć ten świat, a teraz stwierdzasz, że się ci tak porostu znudziło? Wiesz ile z tym było formalności, papierkowej roboty i innych popieprzonych spraw do załatwienia?!

- Popieprzonych?

Bóg zamknął usta, czując, że jego święty spokój gdzieś wyparował. Pieprzonych, będzie musiał za karę odmówić modlitwę do samego siebie. Cóż za marnotrawstwo jego boskiego czasu. Mógłby go spędzić w dużo ciekawszej formie...

Wdech, wydech. Powoli opanował nerwy. Czegoż innego mógłby się spodziewać, po piekielnym władcy, którego miano nie wzięło się z tego, że zarządzał mroczną czeluścią, lecz był irytujący, sarkastyczny, upierdliwy, zboczony, wnerwiający, leniwy, marudny... I wiele innych negatywnie nacechowanych epitetów, które potrafiły opisać jego charakter.

- Może posadźmy jakieś roślinki?

- Takie co pożerają inne stworzenia? - odpowiedział pytaniem na pytanie Szatan. W jego głosie brzmiała nieskrywana nadzieja. Pan zwiesił głowę.

- Nie takie zwykłe... Wiesz, jakie są u nas w Niebie. Mam takiego specjalistę, miał się dziś zjawić by zobaczyć jak nam idzie.

- To niech się streszcza, bo ja chcę piwoo...

Stali w milczeniu, czekając na owego specjalistę. Minuty mijały, Szatan pogwizdywał coś pod nosem, a Bóg oparł dłonie na biodrach, patrząc się w słońce. Po pewnym czasie z cichym pyknięciem zmaterializował się Duch Święty. Duch jak duch, był trochę przezroczysty, a prócz tego bardzo niski, z dużymi odstającymi uszami i równie dużym nosem. W rękach trzymał doniczkę z krzakowatą roślinką z liśćmi złożonymi z siedmiu części w coś podobnego do wachlarza.

- Cześć - przywitał ich Duch.

- Cześć - odpowiedzieli chórem.

- No panowie, musze przyznać, że nieźle wam to wyszło.

- No cóż, to ten nasz niepodważalny talent - powiedział Szatan, szczerząc zęby w uśmiechu. - Podobno jesteś specem od roślinek.

- Ano...

- W takim razie co masz dla nas?

- To taki krzaczek, nadałem mu moc, że gdy posadzicie go w tej ziemi to od razu wszędzie wyrosną inne rośliny.

- Wooow... - mruknął diabeł, będąc pod udawanym wrażeniem. Może i on by na takie coś nie wpadł, ale kazałby swoim ludziom do wsadzenia każdej roślinki w ziemię i pielęgnowania jej do póki nie urośnie, a on w tym czasie by spał albo patrzył jak się męczą niepotrzebną robota.. - To dawaj.

Duch Święty wykopał czubkiem eleganckiego, białego buta płytki dołek, wyciągnął roślinę z doniczki, wsadził do owego dołka i okrył ziemią. Po chwili nad nimi szumiał wielki, zielony las. Olbrzymie drzewa wieszały nad nimi swoje gałęzie, dając przyjemny cień. Pod ich stopami pojawiła się trawa i pole czerwonych poziomek. Szatan wziął jeden czerwony owoc. Obejrzał go dokładnie pod światło, obwąchał, liznął długim językiem i dopiero po tym krótkim badaniu wsadził do ust.

- Słodkie i dobre - powiedział, krzywiąc się. - Ale całkiem smaczne.

Duch uśmiechnął się, machnął na pożegnanie i zniknął. Chwilę potem zobaczyli go unoszącego się wysoko w powietrzu i obserwującego wszystko z góry.

Dzień czwarty

"I niech będą za światła na rozpostarciu nieba, aby świeciły nad ziemią; i stało się tak"


Szatan wyciągnął się pod drzewem obierając z twardej skóry duży, brązowy owoc o odstających z czubka zielonych liściach. Czekanie na Boga, który "na chwilę" musiał wyskoczyć do Nieba załatwić jakieś sprawy, dłużyło mu się niemiłosiernie. No bo cóż można było robić samemu? Przymknął oczy, czując tą irytującą ciszę dookoła, zakłócaną jedynie monotonnym szumem trawy. Owy szum powoli usypiał go, powodując przeciągłe ziewanie. Nim zauważył przeniósł się do krainy kolorowych koszmarów.

Pan przybył na miejsce chwilę później, wraz z swym adoptowanym synem, Jezusem. Był to dwudziestoparo-trzydziestoletni chłopak o ciemnej skórze i równie ciemnych oczach. Jego twarz nie wyrażała nic. Widząc śpiącego Szatana, dwójka mężczyzn postanowiła sama wykonać obowiązki przeznaczone na czwarty dzień tworzenia nowego świata.

- Myślę, że tą wielką żółtą kulę możemy nazwać Słońcem - powiedział Jezus, wskazując na źródło światła. - A okres jej panowania dniem, jak w Niebie.

- Dobry pomysł, Synu - pochwalił go Bóg. - Pozostała jeszcze nazwa dla srebrnej kuli i jasnych punktów, które pojawiają się po zniknięciu światła. Zastanawiałem się nad Księżycem, gwiazdami i nocą.

- Mi się podoba. A nad rozlicznikiem czasu myślałeś?

- Dni i lata.

- Też dobrze. No cóż, mogę więc wracać już do domu?

- Oczywiście. Ja tu zostanę i popilnuję Szatana. On nawet przez sen potrafi coś zrobić.

Dzień piąty

"I rzekł Bóg: Niech hojnie wywiodą wody płaz duszy żywiącej; a ptastwo niech lata nad ziemią, pod rozpostarciem niebieskim."


Szatan otworzył oczy i zobaczył Boga siedzącego obok i oglądającego jakieś kolorowe, żelowe figurki, których mnóstwo leżało u jego stóp. Natychmiast się rozbudził i potrząsnął głową. Jeden z rogów zahaczył o drzewo i zdarł z niego płat kory, która posypała się na ich głowy. Pan podniósł na niego wzrok.

- Och, obudziłeś się już! - powiedział zadowolony, zrywając się na równe nogi. - Mam tu zwierzęta! - dodał wskazując na owe figurki.

- To są zwierzęta? - jedna brew Szatana uniosła się do góry w wyrazie głębokiego sceptyzmu.

- Tak, takie co wsadza się do wody, a one się powiększają. Nigdy o tym nie słyszałeś?

Diabeł otworzył usta, robiąc bezgłośnie "Aaaaaaa" i kiwając głową. I on wstał, otrzepując jeansy.

- No to musimy iść nad wodę.

Ruszyli raźnie przez las. To znaczy Bóg ruszył raźnie przez las, a Szatan wlekł się za nim wolnym krokiem. Gdzie w jego przyjaciela najwyraźniej wstąpił nagły zapał do działania i pojawiła się radość z mocy tworzenia, to jemu powoli zaczęło się to wszystko nużyć. Niby tydzień miało to zająć, niby minęło już to pięć dni, ale on wolał porobić coś lepszego. Na przykład pójść na piwo i pograć w pokera. To byłoby zdecydowanie ciekawsze.

Dotarli w końcu nad brzeg ogromnego morza. Pan wrzucił do wody figurki i już po chwili mogli oglądać ewolucję w tempie przyśpieszonym. Na plażę powoli zaczęły wychodzić jaszczurki, węże, lwy, tygrysy, wilki, żyrafy, słonie i cała masa innych lądowych stworzeń. W powietrze wbiły się stada dzikich ptaków, czyniąc ogromny hałas i zamieszanie. Bóg spojrzał na przyjaciela, który próbował podzielać jego radość, co skutkowało słabym wykrzywieniem warg, które wyglądało jak parodia przy szerokim uśmiechu niebieskiego władcy.

- I masz swoje zwierzęta - rzekł.

Dzień szósty

"Zatem rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka..."


- Myślisz, że te stworzenia mogą grzeszyć? - zapytał Szatan gdy przechadzali się lasem. Bóg zastanowił się, przypominając sobie jak kilka godzin temu widzieli lwa rozszarpującego małą zebrę.

- Zabijają - odpowiedział. W niebie był to niemały grzech.

- Ale robią to z potrzeby jedzenia, a nie ze złości, zawiści, czy zwyczajnej żądzy mordu lub zła. Są nie rozumne, czyli nie mogą grzeszyć, czyli cała nasza praca poszła na marne - zauważył diabeł, wbijając dłonie w kieszenie spodni. Nie była to dla niego zła wiadomość, chociaż wciąż nie mieli czegoś czym zapełnili by czas jego sługusom. Nagle z pomiędzy drzew wyszła para przedziwnych stworzeń. Wyglądali jak aniołowie albo diabły, lecz nie mieli ani skrzydeł, ani aureoli, ani ogona zakończonego trójzębem, ani byczych rogów wystających z blondwłosej głowy. O ile mógł się zorientować jedno z nich było mężczyzną, a drugie kobietą. Okryli się jedynie liśćmi ledwo zasłaniającymi ich nagość.

- Witajcie - powitał ich mężczyzna z dziwnym akcentem. Bóg i Szatan spojrzeli po sobie. Już znaleźli rozumne stworzenie, które, jak przypuszczali, były skłonne do czynienia grzechów. Oczy Pana błyszczały jak u małego dziecka.

- Od dziś ty nazywał się będziesz Adam, a ty Ewa - rzekł, czując nagły przypływ natchnienia. - Możecie nazywać się dziećmi bożymi.

- Ale ja mam na imię Robert..

- A ja Allison...

- A ja naprawdę nazywam się Gregory, ale nie narzekam jak nazywają mnie Szatanem - mruknął pirytowany diabeł. - A to jest James, wasz Bóg, ale wy właśnie zapomnieliście jego prawdziwe imię. Idźcie i rozmarzajcie się w grzechu, bym mógł już odpocząć.

Ludzie spojrzeli na nich jakby zwariowali i odeszli, nie chcąc dłużej rozmawiać z tymi dwoma dziwakami. Bóg i Szatan zostali sami wśród lasu.

- No cóż, myślę, że nasze zadanie zostało wykonane.

Dzień siódmy

"I odpoczął w dzień siódmy i od wszelkiego dzieła swego, które uczynił"


- Osz! Szatanie co to wspaniały napój!?

- Piwo, dorgi kolego, zwykłe piwo.

- A to?

- To jest popcorn, a to pornol. Teraz możemy odpocząć.

Koniec.

-------------------------------------------------------------------------------


Bajkowe Pomieszanie

Klasyfikacja wiekowa: bez ograniczeń
Postacie: Alison Cameron, Robert Chase, Lisa Cuddy
Uwagi: -
Opis: Bardzo miniaturowa miniaturka. Pomieszanie różnych bajek, mam nadzieję że wyszło zabawnie .


Las. Las w wiosenne południe. Wkoło drzewa, przez które lekko przenikają promienie śłońca. W powietrzu unosi się zapach owoców lasu. Jedną z wielu leśnych ścieżek, wesoło podskakując, idzie Alison z Krainy Czarów. Ma ze sobą koszyk pełny pyszności dla babci, która mieszka po drugiej stronie lustra. Ach, jak tu pięknie! - zachwycała się w myślach dziewczynka. Nuciła sobię jedną z piosenek, którą poznała w przedszkolu. Dzięki temu droga jej się nie dłużyła. Ten sposób miał jednak również swoje wady - była słyszalna. A ściany mają uszy! Drzewa też. I kiwatki. I trawa. I oczywiście również baboki i inne niebezpieczeństwa czychające na biedną Alison w tym pozornie wesołym lesie.
Zamiast czegoś strasznego, ujrzała ona jedną siwą staruszkę w łachmanach, z koszykiem pełnym jabłek. Starsza pani wyglądała, jakby od dawien dawna nie zjadła porządnego posiłku.
- Dziecino, może kupisz jabłuszko? Zobacz, jakie czerwone!
- Dobrze, to poproszę... siedem! - powiedziała. Bardzo było jej żal tej pani i chciała dać jej zarobić.
- Niech Bóg Ci to wynagrodzi!
Alison zapłaciła, a staruszka dała jej jabłka. Podgryzając jedno z nich, dziewczynka ruszyła dalej. Cieszyła się z dwóch powodów - pomogła komuś, no i miała teraz jabłuszka. Szkoda, że nie zdawała sobie sprawy, że staruszką tą była zła czarownica Cuddy...



***

Za górami, za lasami, za jeziorami - stał bajecznie piękny zamek.Należał on do króla jednej z tamtejszych krain. Wokół zamku rozciągał się ogromny ogród, z mnóstwem pięknych roślin. Wszystko tutaj było piękne, niczego nie brakowało. Dla większości ludzi byłby to wymarzony dom.
Jednak nie dla pewnego przystojnego księcia imieniem Robert. Ów książe był już znudzony tymi wszystkimi luksusami, jakie spotykał na codzień. Dlatego lubiał dosiadać swojego śnieżno białego konia z rozwianą grzywą, i galopować po lasach i łąkach. I tak dzień w dzień, świątek, piątek czy niedziela - Robert zawsze był na koniu. Chociaż wszyscy mówili, że bezsensownie jeździ w te same miejsca, on był nimi zafascynowany, codziennie na nowo odkrywając piękno przyrody.
Jeden z dni jego podróży jednak na zawsze odmienił życie księcia. Oprócz pięknej przyrody zauważył bardzo dziwne rzeczy. Kilka jabłek, jedno nadgryzione. Wilkinowy koszyk, z którego widocznie wypadła zawartość - jakieś konfitury, ciasto... Robert przygląda się temu, i nagle na koszyku zauważa malutką, śliczną żabkę. Przygląda jej się uważnie. To na pewno samiczka! - myśli. Bo po prostu aż emituje kobiecym pięknem. Dalej jej się przygląda, i nagle zaświtała mu w głowie pewna myśl - czy może by jej nie pocałować? Zsiada z konia, rozgląda się w prawo, rozgląda się w lewo, patrzy za siebie - nikogo. Schyla się więc nisko, bierze malutką żabkę na dłoń - o dziwo, nie ucieka, wręcz przeciwnie - garnie się na rękę, posłusznie wchodzi, jakby czymś zwabiona. Książe podnosi ręke na wysokość twarzy, powoli zbliża usta to warg stworzonka i delikatnie cmoka w policzek. I nagle... drobna żabka zamienia się w równie drobną - i jeszcze bardziej urodziwą - dziewczynkę, w pięknej sukieneczce i z czerwonym kapturkiem na głowie.
- Kim jesteś? - zapytali obydwoje naraz. Zaśmiali się krótko, przez chwilę popatrzyli na siebie w milczeniu. W końcu książe zaczął;
- Robert. Robert Chase.
- Chase? TEN Chase? KSIĄŻE?
- No... tak, ten. - w jego głosie można było dosłyszeć nutkę zawiedzenia. Nie lubiał, kiedy traktowano go wyjątkowo tylko dlatego, że był synem królewskiej pary.
Alison zmieszała się trochę. Nie chciała powiedzieć nic głupiego, więc milczała. Niezręczną ciszę przerwał książe.
- No a Ty kim jesteś? Jak się nazywasz, skąd pochodzisz?
- Alison. Alison Cameron. Mieszkam taam, po drugiej stronie lasu, o taaaam, hen daleko, w Krainie Czarów - powiedziała i wskazała ręką.
- Miło mi - uśmiechnął się. - Ale co robisz w środku lasu? - spytał po chwili.
Dziewczynka wróciła myślami do rzeczywistości, która była jakże smutna.
- Oh, muszę zanieść ciasto do babci, która mieszka w głębi lasu. Chętnie bym pogadała, niestety muszę iść, robi się późno...
- Heeeej, chyba nie myślisz, że pozwolę Ci tam iść na nogach! Poznaj mojego rumaka o dźwięcznym imieniu Jimmy i jedziemy!
- Na prawdę ? Na prawdę podwieziesz mnie na tym pięknym koniu ?
- Oczywiście! Jedyne co chcę w zamian to wysłuchać opowieści o tym, dlaczego byłaś żabą...

Po chwili pędzili już w galopie przy zachodzącym słońcu, opowiadając sobie różne ciekawe historie.

***

Samobójstwo Cuddy było dość dobrze nagłośnione. Była to nowina raczej radosna dla wszystkich, no może oprócz innych złych czarownic. Nikt w sumie jednak nie dziwił się temu. W końcu co to za zła czarownica, która spowodowała spotkanie dwóch młodych serc oraz dlugie i szczęśliwe życie tej pary oraz ich siedmniu krasnoludków?

-----------------------------------------------------------------------------------


Jesteś tym, co jesz, czyli lizaki Lisy

Klasyfikacja: +13
Postacie: House, Wilson, Cuddy (+ Chase, Foreman, Cameron)
Uwagi: spoiler do 6 sezonu (House mieszka z Wilsonem)
Opis: House’owa Parodia Mitu o Demeter i Korze, pisana dziesięciozgłoskowcem, o ile się gdzieś nie pomyliłam.


Słońce przeciągać się zaczynało,
Ale House’owi wstać się nie chciało,
Więc go troskliwie Jimmy obudził,
Coby diagnosta snem się nie znudził.

Zbudzić leniucha udało mu się,
Ale Grześ leżał do góry brzusiem.
Kumpla wkurzał robiąc minkę smutną,
Lecz ten się nie dał i nóżką tupnął.

- Zbudź się, ach zbudź się kolego drogi,
Bo Cuddy z tyłka ci wyrwie nogi!
Klinika, mój drogi, ciebie czeka,
Musisz ratować chorego człowieka.

Wstał więc nasz lekarz, wchłonął śniadanie,
A choć miał on w zwyczaju spóźnianie,
Dziś stawił się jak na zawołanie.
Diablica czuła rozczarowanie.

Nie dość, że ludzi sporo dziś przyjął,
Wcale lizaka z buzi nie wyjął.
(A prawda była niestety taka,
Że to budziło w Lisie zwierzaka.)

Patrzy: zabawia się z kaczuchami
(Ej! No! Wy! Nie bądźcie zboczuchami).
Dłużej znosić już tego nie mogła,
Więc go podstępem, spryciula, zwiodła.

W ciemny róg go prędko zagoniła,
Usteczka łapami zasłoniła,
Nogi zaskoczonemu podcięła,
Biedaka do biura zaciągnęła.

- Diablico! Ty Trittera pomiocie!
Porywasz mnie, kiedy ja w robocie!
Czy ja spokoju zaznać nie mogę?
Czy musisz mną pastować podłogę?

-Uciszże się, zawrzyjmy pakt taki:
Dam ja ci wszystkie pyszne lizaki,
Jeżeli teraz, tutaj i zaraz
Połkniesz takie trzy lizaki na raz.

- Ale bez tych patyczków, mam rację?
- Tak. Na co czekasz? Na moją owację ?
House je połknął, nieświadom, że ona
Ukryła w nich diabelskie nasiona.

Wilson zniknięciem kumpla zmartwiony,
Klął cicho na swoje byłe żony.
Lecz to mu nerwów nie ukoiło,
Za to skutecznie sen z oczu zmyło.

Przewracał się, biedak, z boku na bok,
Czuł że wokół niego czaił się mrok.
Szlochał i płakał, męczył się strasznie,
Myślał, że z żalu nigdy nie zaśnie.

Nazajutrz wściekły wpadł do szpitala.
Miotał się, kręcił, krzesła rozwalał,
Wpada do sali, krzyczy na kaczki
(One nic nie wiedziały, biedaczki).

-Tyś go porwała, tyś go uwiodła,
Zabrałaś Grega, teraz go oddaj!
Naćpałaś go ty podła blondyno,
Uduszę Ciebie, jeśli on zginął!

Cameron szlocha, krzyczy, zaprzecza,
Lecz oto Chase wychodzi z zaplecza.
- Jak śmiesz, Wilsonie, ty podły stworze,
Zaraz cię na łopatki rozłożę!

- Zamilcz blondasie z dziwnym akcentem!
Jeśli chcę, to na nią krzyczał będę.
House zniknął, więc to pewne, że ona
Porwała jego w swoje ramiona.

- Bynajmniej, Wilsonie. Ze mną była.
Ze mną się wczoraj w łóżku bawiła.
Mnie całowała, mnie dotykała,
Więc House’a wieczorem nie widziała.

- Oszczędź mi proszę, drogi kolego,
Relacji życia seksualnego.
Już idzie Foreman, jego zapytam.
(Na jego widok zębami zgrzytam!)

- Witaj, Eryku. Zadam pytanie,
Ty bądź skłonny odpowiedzieć na nie.
Gdzie House’a schowałeś, gdzie ukryłeś?
I najważniejsze: co mu zrobiłeś?

Ten Czarny lekarz zdziwił się bardzo,
Wtem się roześmiał na całe gardło.
- Myślisz, że twego kumpla porwałem?
Dlaczegóż niby zrobić to miałem?

- Bo go nie lubisz i nie szanujesz,
Jak tylko wyjdzie, zaraz plotkujesz.
Jakem Wilson nie dam ci spokoju,
Będziesz żył w biedzie, ubóstwie, znoju!

- Drogi Wilsonie, zakończ ten występ.
Niech światło prawdy dla nas zabłyśnie.
Pech chciał: Szansy go porwać nie miałam,
W tym czasie na dyżurze siedziałem.

Jimmy już wiedział, że go poniosło,
Zaniepokojenie nadal rosło.
Trzasnął drzwiami, już biegł korytarzem
Nieświadom przeszłych dziwnych zdarzeń.

Tymczasem w diablicy gabinecie
Dwóch ludzi kłóciło się zawzięcie.
- Czym mnie otrułaś, kobieto podła?
Czemuż mnie twoja uroda zwiodła?

- Czymże się martwisz masz tu jak w niebie,
Teraz mam ciebie tylko dla siebie.
Nie uciekniesz, na wieki mój jesteś,
Bowiem zjadłeś nasiona diabelskie!

- To niemożliwe! Ktoś mnie wybawi!
Zaraz się dzielny Jimmy pojawi.
Pewnie ktoś widział scenę porwania,
Nadejdzie kres twojego knowania!

Wszędzie James szukał w końcu, niestety,
Musiał też zajrzeć do złej kobiety.
Nie pukał grzecznie, wszedł nieproszony,
Patrzy: House leży jak odurzony.

- Tu jesteś House’ie , moje kochanie!
Wnet oprawczyni twej sprawię lanie.
Fryz jej rozwalę, tyłek jej spiorę,
A ciebie, Gregu, do domu zabiorę!

- Daremny twój trud, dzielny Wilsonie,
Na próżno pot zrasza twoje skronie.
Ten mężczyzna jest mym poddanym,
Sługą urokiem oczarowanym.

Zjadł on aż trzy diabelskie nasiona,
Jego dusza piekłem doświadczona.
Już za chwilę się ciebie pozbędę
I władać jego rozumem będę!

- Więzy przyjaźni łączą mnie z Gregiem,
Wstawaj towarzyszu, za mną, biegiem.
Usuniesz, co cię w żołądku gniecie,
A zrobisz to szybko w toalecie.

Tego się Lisa nie spodziewała,
Z nerwów, bidula, prawie zemdlała.
Pomimo, iż bardzo się spieszyła,
To dwóch przyjaciół nie dogoniła.

Po tej akcji House wolę odzyskał,
Chociaż mu troszkę śmierdziało z pyska.
(Tak Wilson nazwał otwór gębowy,
Kończąc swoje przydługie przemowy.)

- Od dziś, Wilsonie, jestem na diecie,
Nie zjem lizaka za nic na świecie.
Wielką radość żeś mi dzisiaj sprawił,
Boś mnie od złego uroku zbawił.

Prawdziwa przyjaźń znów zwyciężyła,
Diablica się ze wstydu spaliła.
Z tego mitu płynie morał taki:
Uważajcie dzieci na lizaki.

----------------------------------------------------------------


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:10, 30 Sty 2010    Temat postu:

Cinderella in the House.

Klasyfikacja wiekowa: Bez ograniczeń.
Postacie: House, Cameron. Brak spojlerów.
Uwagi: Coby było gdyby Kopciuszek był Cameron a House Księciem?


Stała w ciemnościach po środku antykwariatu... antykwariatu jej ojca i czuła jak gorące łzy spływają jej po policzkach. Jej życie zamieniło się niecałe dwa lata temu w koszmar i nic nie wskazywało że będzie lepiej. Jeszcze półtora roku temu była szczęśliwą studentką przedostatniego roku medycyny, ze stypendium naukowym, świetnymi wynikami w nauce i perspektywami dobrej przyszłości. Po zdaniu ostatniego egzaminu miała jeszcze do zaliczenia miesięczną praktykę, a potem zostawał ostatni rok, egzamin lekarski i koniec!
Jeden telefon zmienił jej życie.
Telefon z domu. Jej matka była chora a właściwie umierająca. Rak płuc, nieoperacyjny z przerzutami. Wróciła natychmiast do domu, by przez sześć miesięcy patrzeć bezsilnie jak jej ukochana matka gaśnie z dnia na dzień. Zajmowała się matką, prowadziła dom i pomagała ojcu w sklepie. Jak zawsze, ojciec był chłodny i daleki, bardziej zajęty antykwariatem niż umierającą żoną i córką, Nie było go kiedy matka Allison zmarła, nie przyjechał na pogrzeb, ponieważ przebywał w Europie polując na przedmioty zamówione przez stałych klientów.
Allison była pewna, że wróci na studia mimo, że straciła stypendium. Potrzebowała tylko pieniędzy na jeden semestr, potem odzyskałaby stypendium. Ale ojciec odmówił. Ich sytuacja finansowa była nie najlepsza, choroba matki kosztowała duże pieniądze, a polisa na życie została wykorzystana wcześniej na pokrycie długów związanych ze złymi inwestycjami. Tak więc Allison potrzebna była do prowadzenia sklepu i domu, podczas gdy ojciec miał sie zająć podróżami po świecie w poszukiwaniu interesujących rzeczy.
Te wieści zwaliły się na nią niczym trzęsienie ziemi. Nic nie wiedziała o kłopotach finansowych, o likwidacji polisy, a teraz bank zgodził się rozłożyć na raty spłatę rachunków szpitalnych pod zastaw sklepu. Marzenie o zostaniu lekarzem odeszło w nieokreśloną przyszłość. Po cichu Allison liczyła, że uda się szybko pospłacać długi i wyrwie sie z domu tym razem na zawsze. Jej poczucie odpowiedzialności nie pozwoliło uciec od razu. I tak została jako osoba do wszystkiego: opieka na domem, antykwariat, płacenie rachunków, odbieranie przesyłek od ojca i rozsyłanie ich... Jakoś pogodziła się z tym, bo pomimo, że ojciec nigdy nie był chętny do wyrażania uczuć, kochała go. I kochała matkę, śliczną, jasnowłosą kobietę, która po skończeniu historii sztuki zakochała się w mrukliwym Tomie Cameron i wyszła za niego za mąż, zrezygnowała z kariery i zajęła się antykwariatem.
I wszytko byłoby w porządku, gdyby ojciec, trzy miesiące temu nie pojawił się w domu z żoną i dwiema pasierbicami. Nowa zona, Lisa była niebrzydka kobietą po czterdziestce, władczą i arogancką. Córki: Rachel i Remy, były rozpuszczone, rozkapryszone i denerwujące. Od początku znienawidziły cichą i spokojną Allison. A ojcu wszystko co dotyczyło jego prawdziwej córki było obojętne. Lisa była bogata, ale jak oświadczył ojciec, nie będzie placić jego zobowiązań, wiec wszystko pozostaje po staremu.
Nagle Allison poczuła się zawadą w swoim własnym domu. Wszystkie trzy kobiety dokuczały jej niemiłosiernie, krytykując każde jej posuniecie, wygląd, ubranie. Tak wiec Allison zaczęła spędzać coraz więcej czasu w sklepie ku dzikiej satysfakcji Remy i Rachel.
Zacisnęła mocniej oczy, nie chcąc więcej płakać. Ojciec przebywał w Paryżu i Lisa wraz z córkami szykowała się do podróży do niego, by razem spędzić święta. Oczywiście ktoś musiał zostać w sklepie, bo to był najlepszy czas handlowy, więc Allison nie była przewidziana w zaproszeniu.
Oczywiste.
Może to i lepiej. Będę sama, ale przynajmniej nie będzie tego ciągłego jazgotu. I przestane przemykać się pod ścianami jak złodziej. Będzie dobrze. Musi być.
Oczywiście.


Allison siedziała zwinięta w kłębek na kanapie w biurze sklepu. Sytuacja na górze, w mieszkaniu położonym nad antykwariatem osiągnęła punkt krytyczny. Wspaniałe siostry doszły do wniosku, że nie są wstanie dzielić jednego pokoju i potrzebują dwóch. Problemem było to, że nie było wolnego pokoju. Dwa pomieszczenia zajmowała macocha, która nie miała zamiaru rezygnować z żadnego, jeden był ojca i ostatni Allison. Nie powiedziano tego wprost, ale sugestia była jasna: ma zwolnić pokój i koniec. Początkowo nie zwracała na to uwagi, nie miała się gdzie wynieść i nie widziała powodu dla którego miała by to zrobić. Ale zaczęły się mniejsze i większe złośliwości, jak zamknięcie na zasuwę drzwi wejściowych, by nie mogła wejść, zniszczenie jej ślicznych okularów, co spowodowało, że musiała kupić tanie i okropne oprawki w których wyglądała ohydnie, zalanie farbą jej rzeczy w szafie... Jej przyjaciółka, Shelby, wprowadzona w sytuację, tylko zaciskała zęby żeby nie nawrzeszczeć na Allison. Shelby zdawała sobie sprawę, że przyjaciółka nie zostawi sklepu, długów i nie odejdzie. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Westchnęła. Obawiała się, że kiedy odwiedzi Allison następnym razem, znajdzie ją na strychu albo w piwnicy. Zwłaszcza, ze ojciec odniósł się obojętnie do problemu i stwierdził tylko, że może spać na kanapie w biurze. Allison usiłowała podejść do sprawy lekko, oświadczając, że może spać w schowku pod schodami jak Harry Potter.
Ale to nie było śmieszne. Ani trochę.
Shelby podniosła się i powędrowała do łazienki i po drodze coś ją zastanowiło. Otworzyła jedne drzwi pomyślałą chwilę, potem otworzyła następne. Wszelkie myśli o łazience wywietrzały jej z głowy i pognała na korytarz, żeby zajrzeć do piwnicy. Wróciła błyskawicznie z tryumfalnym uśmiechem na twarzy.
- Przestań się mazać i chodź ze mną – złapała Allison za rekę i pociągnęła za sobą.
- To jest magazyn, tak? – Spytała otwierając drzwi do pomieszczenia zastawionego skrzyniami.
- Tak... – odpowiedziała niepewnie Allison, nie wiedząc do czego dąży przyjaciółka.
- Ale ten drugi pokój to tez magazyn?
- Tak. Tutaj trzymam skrzynie z rzeczami, które przysyła ojciec a na które nie ma miejsce w sklepie albo w tym drugim magazynku. Nie mam siły, żeby przetachać to wszystko do piwnicy...
- Świetnie. Masz rozwiązanie. Ten pokój ma spore okno i o ile dobrze widzę, kominek oraz grzejnik. Zrobimy porządek w małym magazynku, resztę zniesiemy do piwnicy, jest sucha i ciepła, ma nawet regały! Wysprzątamy, przeniesiemy graty i będziesz się mogła wypiąć na te babska. Mówiłaś, że dzisiaj wyjeżdżają do spa? – Shelby byla zadowolona z siebie.
- Mmm.. tak, wracają w niedzielę. Ale nie damy rady zrobić tego we dwie...
- A kto mówi, że we dwie? Zagonię Petera i Nicka do pomocy, przynajmniej na coś się przydadzą. – Peter był starszym bratem Shelby, a Nick jego przyjacielem. – Mam nadzieję, że możesz wyrwać troche kasy na zakupy? Musimy kupić kilka rzeczy: tapetę, farbę, firanki...
- Wezmę troche pieniędzy i nic mnie nie obchodzi co powie ojciec. – Powiedziała zawzięcie Allison.
- Dobrze. Operacja „Przeprowadzka” rozpoczyna się jutro o szóstej rano. – Zakończyła Shelby podrywając się i gnając do łazienki.


Wszystko poszło gładko. Allison i Shelby zrobiły porządek w magazynku, dzięki czemu sporą część przedmiotów ze skrzyń udało się ustawić na półkach, reszta trafiła do piwnicy. Po opróżnieniu pokoju, okazało się, że jest całkiem spory, z wysokim, francuskim oknem, eleganckim kominkiem i piękną, podłogą z czarnego dębu. Dziewczyny pojechały po zakupy a mężczyźni wzięli się za zrywanie antycznej tapety i drapanie sufitu. Cameron wybrała kremową tapetę ozdobioną pączkami czerwonych różyczek, dobrała delikatne muślinowe firanki i o dwa tony ciemniejsze zasłony. Oprócz tapety i farb nabyły jeszcze w sklepie z używanym sprzętem najpotrzebniejsze rzeczy: dzbanek, toster, sztućce i inne drobiazgi. Podczas gdy Peter i Nick malowali sufit, dziewczyny przemeblowały kuchenkę, przesuwając pusty kredens w ten sposób, że odgrodził powierzchnię biurową, a pod okno wepchnęły idealnie tam pasujący stolik wraz z dwoma stołkami. Shelby z satysfakcja wywaliła ohydne kraciaste zasłonki, wieszając na ich miejsce delikatne zazdrostki haftowane w stokrotki i identyczne zasłonki. Na parapecie ustawiła doniczki z ziołami, zawiesiła siatkę z cebulą i papryką i od razu kuchenka nabrała wyrazu. Łazienka dostała nową zasłonę na wannę, nowe dywaniki i sporą kolekcje muszli kamieni zbieranych kiedyś przez Allison.
Pod wieczór sufit był pomalowany a ściany wytapetowane. Pokój wypiękniał i cała czwórka pęczniała z dumy. Zanim brygada przyjechała na drugi dzień Cameron wysprzątała idealnie pomieszczenie, tak, że można było zająć się przenoszeniem mebli. Co, oczywiście, okazało się wcale nie takie proste ze względu na wąskie schody. Najgorszy był materac, osadzony na drewnianym stelażu, z którym utknęli beznadziejnie na zakręcie schodów. Zaklinowali się całkowicie, co spowodowało napad szalonego, niemal histerycznego śmiechu, ponieważ wyglądalo na to, że zostaną tak do końca świata. W końcu udało się przepchnąć upiorny materac przez kluczowy punkt i reszta poszla gladko. Wczesnym przedpołudniem pokój był gotowy do zamieszkania, Nick podłączył jeszcze kabel i założył zasuwę w drzwiach prowadzących na klatkę schodową. Tak na wszelki wypadek.
Allison zabrała tylko swoje rzeczy, zostawiając bałagan w swoim byłym pokoju dla diabelskich siostrzyczek.
Jej wyprowadzka została przyjęta z zadowoleniem i mamusia z córkami zabrała się za zmianę mebli, tapet i firanek. Allison to kompletnie nie obchodziło, dopóki pieniądze nie szły z budżetu antykwariatu. Ojciec przyjechał niedługo potem i nawet jednym słowem nie skomentował zmian. Za to przywiózł piękna biżuterię jako upominki dla swojej zony i jej córek.
Alison nie dostała nic.
Przestało to mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Była wiosna i musiała podjąć ważne decyzje, tylko nie wiedziała, jak do tego podejść. Nie miała pieniędzy, nie miała nawet swojego samochodu. Chcąc dokończyć studia, musiałaby odbyć praktykę w szpitalu, a to wykluczało pracę w sklepie. Musiała zapłacić czesne za pierwszy semestr, na co też nie miała pieniędzy. Bank udzielał pożyczki studenckiej, ale tylko na czesne. Gdyby podjęła decyzje o studiowaniu, musiała się wyprowadzić. Znaleźć mieszkanie, pracę i kupić samochód. Shelby zaproponowała jej, by zamieszkała razem z nią, ale ona miała mikroskopijne mieszkanko i bujne życie erotyczne. Cameron czuła, że poradziłaby sobie jakoś, ale problemem była ta cholerna praktyka. Miesiąc, gdzie nie będzie czasu na nic, czasem nawet na sen.
Znalazła sie w sytuacji patowej.
Najgorsze było to, że jedyna osoba która mogla jej pomóc podróżowała gdzieś po świecie, nie dając znaku życia. Jej matka chrzestna była bardzo niekonwencjonalna osobą, to było pewne.
Zmęczona rozmyślaniem nad całą sytuacją odsunęła chwilowo czarne myśli na bok i wróciła do sprzątania i lekkiego przemeblowywania antykwariatu. Chciała, żeby niektóre przedmioty były lepiej wyeksponowane. Przesunęła ogromny globus i zaczęła wycierać z kurzu drobiazgi na półce, nie zauważając, że na włosach ma pajęczyny a twarz umazaną kurzem.
Za jej plecami zabrzęczał delikatnie dzwonek.
Klient.



Doktor Gregory House, światowej sławy lekarz i multimilioner, był znudzony. I to bardzo. Znudzony House oznaczał kłopoty. Właśnie wrócił z Francji, gdzie załatwiał pewne sprawy a teraz ugrzązł na długi czas w Princeton. W PPTH prowadził oddział diagnostyki, przyjmując tylko ciekawe, jego zdaniem, przypadki. To go fascynowało: rozwiązywanie medycznych zagadek. Ale jak na złość nic ciekawego ostatnio się nie przytrafiło. Westchnął obracając laskę w dłoniach. Jeszcze dwa lata temu jego życie wyglądało inaczej. Był zdrowy, miał kobietę, którą kochał, pracę którą uwielbiał, dobrze zarabiał i na swój sposób był szczęśliwy. A potem głupi zawał mięśnia, niefortunna decyzja Stacy, która wepchnęła go w kalectwo i chroniczny ból do końca życia. Stacy odeszła, zostawiła go ponieważ ją odepchnął. Ale nie walczyła. Wybrała łatwiejszą opcję. Nie mógł się pozbierać przez miesiące, tylko Wilson miał do niego dostęp i zbierał go do kupy. Pewnego dnia nawet nie wiedząc dlaczego, wypełnił i wysłał kupon na loterię krajową i wygrał sześćdziesiąt trzy miliony dolarów. Po opodatkowaniu oczywiście mniej, ale nadal to było kilkadziesiąt milionów. Jakby tego było mało, jego były pacjent zginął w wypadku samolotowym i okazało się, że caly majątek zapisał, jemu.
House’owi.
Nagle stał się posiadaczem kilku domów rozsianych po całym świecie, akcji, i różnego rodzaju inwestycji. Częścią pieniędzy obdarował szpital i uniwersytet, fundując specjalne stypendia. Ponadto zmusił Wilsona, swojego przyjaciela, który był onkologiem, do założenia fundacji zajmującej sie poszukiwaniami lekarstwa na raka oraz nowych terapii w tej dziedzinie. Jeśli ktoś miał znaleźć remedium na raka, to był to James Wilson. Oczywiście, to House finansował wszystkie badania, ale uważał że dobrze robi.
Od momentu, kiedy stał się tak koszmarnie bogaty, mógł mieć prawie każdą kobietę, którą chciał. Prawie, bo jeszcze nie poderwał Angeliny Jollie. Powiedział sobie, że nie będzie robił konkurencji dla Brada Pitta. I nadal się nudził. A do tego PPTH razem z uniwersytetem postanowiło wydać na jego cześć bal. House jęknął. Bal. I te wszystkie mamusie z córeczkami polujące na bogatego męża...
Zastanawiał się, w co on się wpakował, a Wilson nabijał się z niego niemiłosiernie. Nagle jego uwagę przyciągnęła wystawa antykwariatu, więc zastukał w szybę i polecił kierowcy, żeby się zatrzymał. Jego pieski: Foreman I Chase popatrzyli na niego pytająco, ale nie odważyli się odezwać, nauczeni przykrym doświadczeniem. Wysiadł powoli z auta i skierował się do antykwariatu.
Dzwonek nad drzwiami zabrzęczał.


Z czeluści sklepu wyłoniła się młoda dziewczyna i House przyjrzał sie jej z rozbawieniem. Ubrana w zwyczajne jeansy i bluzkę, nosiła okropne okulary, które ją oszpecały, a do tego na włosach i ubraniu miała pajęczyny, a twarz ozdabiały smugi kurzu przypominając nieco wojenne malunki. Dziewczyna usiłowała wytrzeć brudne ręce w ścierkę, co jej się nie udało i spytała:
- Czym moge słuzyć?
Glos był miękki i przyjemny. House zauważył jeszcze ładnie wykrojone usta i bardzo zgrabną sylwetkę ukrytą pod nijakimi ciuchami.
- Interesują mnie stare narzędzia chirurgiczne i książki z historii medycyny.
- Oczywiście. Proszę za mną. – Dziewczyna zaprowadziła go w odległy kąt gdzie na regale stały instrumenty bardziej przypominające narzędzia kata niż lekarskie. Na półkach obok upchano liczne woluminy. House poczuł się jak w raju. Wymruczał machinalnie podziękowanie i dorwał się do książek.
Allison odeszła bez słowa, nieco zszokowana. Facet zrobił na niej piorunujące wrażenie. Wysoki, atletycznie zbudowany, brązowe włosy opadały mu niesfornie na czoło a nieprawdopodobnie błękitne oczy patrzyły przenikliwie, jakby były w stanie odkryć jej wszystkie tajemnice. To, że kulał dodawało mu jedynie uroku w jej oczach. Mężczyzna, mimo, że sporo od niej starszy był seksowny jak diabli. Poszła do łazienki, żeby umyć ręce i spojrzała w lustro. Jęknęła na swój widok. I o mało się nie rozbeczała. A potem wzruszyła ramionami, stwierdzając ze stoickim spokojem, że na takiego kopciuszka taki facet jak jej klient nie zwróci uwagi. Umyła się, wytarła pajęczyny z włosów i zajrzała do sklepu. Intrygujący gość nadal przeglądał książki. Coś się jej przypomniało i weszła do magazynku, chwilę szukała na półkach aż znalazła.

- Może to pana zainteresuje? – Spytał dziewczęcy głos wyrywając House’a z zamyślenia. Sprzedawczyni trzymała ostrożnie w rękach starą książkę. Były to wspomnienia niemieckich prekursorów chirurgii z osobistymi komentarzami na marginesach i autografami na pierwszej stronie. House poczuł jak drżą mu ręce. To była prawdziwa rzadkość. Wiedział, że kupi to bez względu na cenę, zresztą w jego wypadku, cena rzadko robiła na nim wrażenie. Dziewczyna uśmiechnęła sie lekko widząc jego zainteresowanie i po kilkunastominutowych targach, House stał się posiadaczem woluminu.


Wracał jeszcze kilkakrotnie do antykwariatu, za każdym razem witany uprzejmie przez tę samą dziewczynę. Z niechętnych napomknięć wywnioskował, że sklep jest jej ojca, który podróżuje po świecie w poszukiwaniu przedmiotów do sprzedaży. Zaliczył też wizytę jej macochy, nieco krzykliwej brunetki, całkiem ładnej, gdyby nie nosiła ciuchów o dwa numery za małych. W antykwariacie spędził miłe chwile, oglądając mapy, oryginalną biżuterię, antyczne kołyski, secesyjne rzeźby i lustra no i oczywiście książki. Przywlókł nawet ze sobą Wilsona który wsiąkł w średniowieczne mapy i House myślał, że go nie oderwie od kolekcji.
Termin balu zbliżał się nieuchronne i House robił sie coraz bardziej nerwowy a spokój, uprzejmość i pewna delikatność jaką wyczuwał w dziewczynie, której imienia nawet nie znał, powodował, że czuł się mniej zdenerwowany. Wilson dokuczał mu ile wlezie, twierdząc, że nieładna dziewczyna w koszmarnych okularach podoba mu sie na tyle, że wobec niej nie jest taki sarkastyczny i zrzędliwy. House jedynie wywrócił oczami w milczeniu.
Bo co miał powiedzieć? Dla siebie zachował podejrzenia, że za okularami kryje się śliczna dziewczyna, najwyraźniej skrzywdzona przez kogoś. Nie do niego należalo ratowanie księżniczek z opresji. On był stary, zmęczony, zgorzkniały i do tego kaleka.


Macocha wraz z Rachel i Remy dostały szału z radości po otrzymaniu zaproszenia na bal. To była okazja, żeby się zaprezentować, pokazać i może spotkać kogoś ciekawego, w domyśle: złowić męża. Obie córki nie były brzydkie, ale za to głupie i krzykliwe. Zarozumiałe i aroganckie. Cameron pomyślała, że takie osoby maja szczęście w życiu. Oczywiście, ona nie dostała zaproszenia, pomimo, że załatwiał to jej ojciec. Pomijając, że nie miała sukienki... byłoby to po prostu... miłe. Była więcej niż ucieszona, że nie mieszka na górze, zwariowałaby od tego pisku, podniecenia i płaczu. Wielka trójka wybrała się na zakupy do Nowego Jorku celem upolowania odpowiednich kiecek, czego efektem było nabycie bardzo drogich i bardzo nie pasujących na nie sukni. Allison wzruszyła ramionami i zabrała się za papierkową robotę, mając nadzieję, że osoby na górze wreszcie pojadą na bal i przestana biegać i krzyczeć nad jej głową. Jej nieme prośby sie spełniły i nastała upragniona cisza, którą przerwało dzwonienie do drzwi wejściowych. Allison poszła otworzyć, mając nadzieję, że to Shelby, ale na progu stała jej matka chrzestna, jak zwykle piękna, elegancka i zadowolona z siebie.
- Allison, kotku, jak dawno się nie widziałyśmy!! – Wykrzyknęła kobieta.
- Bardzo dawno – mruknęła Cam, ściskając ją mocno. – Całe dwa lata – dodała rzeczowo, wprowadzając Mae do środka. Matka chrzestna a zarazem jej ciotka, skierowała się bez wahania do drzwi prowadzących na zaplecze.
Allison uniosła do góry brwi. Z Mae tak było zawsze. Wydawała się zawsze wszystko wiedzieć. Tak jak teraz. Ciotka bezbłędnie dotarła do pokoju Allison, rozejrzała sie z aprobatą i usiadła na fotelu patrząc krytycznie na siostrzenicę.
- Pójdziesz się teraz wykąpać, tutaj masz odpowiednie kosmetyki. Odżywkę na włosy nałóż i wróć tutaj. Ona musi być na włosach pół godziny – powiedziała podając dziewczynie sporą torbę. – No idź i nie marudź, nie masz za wiele czasu.
- Na co nie mam czasu? – Spytała zdezorientowana Allison idąc posłusznie do łazienki.
- Na guzdranie się! Idziesz na bal, więc się pospiesz!
Na jaki znowu bal? Co też ciotka znowu wymyśliła...
Allison wróciła do pokoju w ręczniku na głowie i natychmiast została usadzona przez Mae na fotelu a potem poddana torturom manikiuru i pedikiuru. Trzeba było przyznać, że ciotka miała w tym piekielną wprawę. Po spłukaniu odżywki i natarciu ciała jedwabnym balsamem, Mae równie sprawnie uczesała ją, układając jej włosy w miękki kok i puszczając kilka pasemek wolno. Potem nalożyła jej delikatny makijaż uwydatniający jej ogromne, zielone oczy. Kiedy Mae przyniosła sukienkę, Allison zaparło dech w piersiach. Suknia była czerwona, na ramiączkach z gorsetową górą, dół rozkloszowany i ułożony na białej tiulowej halce. Do tego były czerwone buty na dość wysokim obcasie, które Allison zmierzyła krytycznym wzrokiem. Przejrzała się w lustrze. Wyglądała bardzo ładnie i nie do poznania. Jeszcze torebka, zaproszenie, odrobina francuskich perfum i była gotowa.
Stała patrząc na ciotkę sarnimi oczami wyrażającymi wręcz panikę.
- Wyglądasz cudownie. Faceci będą ci padać do stóp, zobaczysz. Może spotkasz tego jedynego – uśmiechnęła sie Mae.
Ja już spotkałam tylko on mnie nie widzi...
- Jeden warunek: musisz wyjść przed północą – oświadczyła Mae tajemniczo.
Allison nie wnikała w szczegóły, ciotka zawsze była tajemnicza... Jeśli ma wyjść, wyjdzie.

Portierzy wyraźnie sie ożywili na widok pięknej dziewczyny w czerwonej sukni wysiadającej z eleganckiej limuzyny. Dziewczyna podeszła nieco nieśmiało do wejścia i podała zaproszenie by po chwili wejść do środka Regency Hotel, gdzie odbywał się bal, odprowadzona spojrzeniami pełnymi podziwu. Ciotka miała rację: Allison miała niesamowite powodzenie, co wcale ją nie ucieszyło. Oderwała się w końcu od wielbicieli i postanowiła przyjrzeć sie wszystkiemu na spokojnie. Jej spokój został zburzony widokiem macochy i jej córek, które obrzuciły ją zazdrosnym spojrzeniem, ale najwyraźniej nie poznały. Tak wiec uspokojona, powędrowała przez salę balową do bufetu z zamiarem wypicia lampki wina.

Nudzący sie śmiertelnie House, oblegany nie tylko przez kobiety ale i przez mężczyzn, z trudem hamował zniecierpliwienie i ochotę wygłoszenia kilku dosadnych komentarzy. Nie zrobił tego jeszcze, ponieważ założył się z Wilsonem, że będzie grzeczny, i nie mial ochoty przegrać zakładu. Dziewczyna w czerwonej sukni od razu przyciągnęła jego uwagę. Przyjrzał się jej uważnie i uśmiechnął się do siebie. Wreszcie ktoś ciekawy. I pokuśtykała za blond pięknością.
Allison zamówiła wino i opadła z ulgą na stołek dając odpocząć jej stopom. Tuż nad jej uchem rozległ się znajomy głos:
- Jak ci sie podoba to targowisko próżności?
Obróciła się wystraszona i napotkała znajome niebieskie oczy. Tajemniczy klient z antykwariatu. Jej serce walilo tak mocno, że myślała że wyskoczy z piersi, na policzki wpełzł zdradziecki rumieniec i zobaczyłą, że niebieskooki jest wyraźnie rozbawiony. Opanowała się z trudem, wiedząc, że mężczyzna jej nie poznał. Był to pewnego rodzaju komfort.
- Średnio – odpowiedziała na pytanie. – A tobie?
- Oooch... mnie... dla mnie to tortura na którą zgodziłem się dobrowolnie. Najwyraźniej mam w sobie coś z masochisty. Jestem Greg House – przedstawił się wyciagjąc rękę.
- Allison. – Nie podala nazwiska. Tak bedzie lepiej. I nagle coś do niej dotarlo. – Gregory House? Lekarz? – Spytała zdumiona.
- Tak. Słyszałas o mnie? Mam nadzieję, że dobre rzeczy – zażartował.
- I takie i takie... ja chciałam być lekarzem... ale musiałam przerwać studia. Twoje nazwisko jest naprawdę bardzo znane... – była onieśmielona.
House wywrócił oczami. Nie miał zamiaru jej płoszyć. Popatrzył morderczo na kilku mężczyzn, kręcących się w pobliżu a oni znając jego reputację natychmiast się ulotnili. Zsunął się ze stołka i pociągnął Allison za sobą, prowadząc ją to stolika stojącego w kącie. Miał zamiar dowiedziec się o niej najwiecej jak się da. Co nie okazalo się być łatwe, ponieważ Allison pomijala milczenie każde pytanie związane z zyciem prywatnym. W zwiazku z czym rozmawiali o medycynie, chorobach, zagadkach i wielu innych rzeczach, dopóki zdesperowany samobójca nie porwał Allison do tańca. House zaklął i wyszedł na taras obserwując, jak Allison przechodzi z rąk do rąk, oblegana przez mężczyzn. Zauważył, że kilkakrotnie rozejrzała się po sali najwyraźniej szukając go, ale postanowił nie pokazywać się na sali. Był kaleką, nie mógł tańczyc ani nosić jej na rękach. Był od niej starszy o piętnascie lat...
Odwrócił się tyłem do okna i pogrążył w zamyśleniu z którego wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Na taras weszła Allison, która pochyliła się i ściągnęła buty z westchnieniem ulgi. House uśmiechnął się. Kobiety.
Cam wyprostowala się i wtedy go zobaczyła i zamarła wpół ruchu. Podszedl do niej wolno podziwiając jej urode, biel skóry, kolor oczu, pasemka włosów opadające swobodnie na jej szyję.
Była bardzo piękna.
Popatrzyla na niego tymi oczami Bambi i usmiechnęła się radośnie.
- Myślałam, że znudziłeś się i pojechałeś do domu. Cieszę się, że się myliłam.
- Dlaczego?
- Dlaczego co? – Spytała niepewnie.
House popatrzył na nią ze zniecierpliwieniem.
- Po prostu... miałam nadzieję, ze cię jeszcze zobaczę – jej głos zadrżał a na policzkach ponownie pojawił się rumieniec.
House przyglądał się jej w zadumie, jakby zastanawiał się nad wszystkimi za i przeciw. A potem nagle objął ją i pocalował. Kolana Allison natychmiast zrobiły się miękkie. Kontrast pomiedzy jego miekkimi i delikatnymi wargami a drapiacym ją lekko zarostem pozbawił ją tchu. Pocałunek początkowo delikatny i spokojny bardzo szybko przerodził się w coś bardo namiętnego i gwałtownego. Kiedy oderwali się od siebie, Allison leżała w ramionach House’a niczym lalka, z trudem łapiąc oddech. To było wspaniałe, straszne, fascynujące i ona chciała jeszcze.
House obserwował jak uczucia przepływają falą przez jej twarz a oczy ciemnieją od pożądania i... czegoś więcej. Pocałował ją ponownie, by sprawdzic czy będzie tak, jak za pierwszym razem.
Było.
Bylo nawet lepiej... znajomy, elektryczny wręcz dreszcz, biegnący w dół kręgoslupa, coś czego nie czuł od bardzo bardzo dawna. Jej dłonie zanurzone w jego włosach, ciepłe ciało przytulone do niego, drżące i miękkie.
Gdzieś daleko zegar zaczął wybijać północ. Allison poderwała się przerażona i usłyszała naglące trąbienie. Bez słowa wyrwała się z objęć House’a i poderwała do biegu pędząc po stopniach w dół a potem potykając się, po żwirze do czekającej pod brama limuzyny. I za chwilę jej nie było.

House stał nieruchomo pocierając w zamysleniu wargi, na których czuł jeszcze usta dziewczyny. Wilson który z zaciekawieniem obserwował całą scenę zza szyby, wszedł na taras patrząc pytajaco na przyjaciela. Ten wzruszył ramionami, by po chwili podejść do krzesła i podnieść czerwone szpilki, o których zapomniala Allison. Uśmiechnął się do siebie.
- Wiesz przynajmniej, kto to był? - Spytał Wilson.
- Nie, ale mam coś, co należy do niej.
- Chyba zwariowałeś, mysląc, że znajdziesz ją przez parę szpilek!
House tylko usmiechną się tajemniczo.

Na drugi dzień po balu Allison była wykończona psychicznie i fizycznie. Ciągle czuła na swoim ciele dlonie House’a obejmujące ją mocno, na ustach jego wargi a jej palce pamiętały dokładnie miękkość jego wlosów. Jęknęła sfrustrowana i przewrociła się na bok. I dlaczego byla tak głupia i nie powiedziała mu jak sie nazywa???
Dobrze, że była niedziela.. mogła cierpiec w milczeniu, nie nękana przez nikogo. Schowala głowę pod poduszke, stwierdzając, że chce umrzeć.
Poniedziałek zaczął się fatalnie, od wizyty macochy, która zrobiła jej awanturę właściwie bez powodu. Potem zalała ulubiony sweter kawą i przypaliła śniadanie. Rozzłoszczona, przebrała się w szarą bluzkę i głodna, i wściekła powędrowała otworzyć antykwariat obracając w głowie pytania jak ma rozwiązać sprawe studiów, co spowodowało, że wszelkie myśli o niebieskookim lekarzu zostaly wyparte skutecznie z głowy. Na szczęście pojawiło się sporo klientów i była zbyt zajęta by marzyc na jawie.
Do czasu.

Po południu stała bezmyślnie przed szafką z biżuterią, a jej głowę zaprzątał pocałunek. Drgnęła gwałtownie, kiedy przed jej oczami z nikąd pojawila się para czerwonych szpilek.
- To chyba twoja własność, prawda?
House.
Obróciła się wolno i spojrzała prosto w jego usmiechnięte diabelsko oczy.
- Jak mnie znalazłeś? Przecież nie po butach...
- Oczywiście, że nie. Od razu... tam na balu wiedziałem, kim jesteś. – Był bardzo zadowolony z siebie.
Allison odebrała od niego buty zwieszając głowę. I co teraz? Tłukło się jej po głowie.
Usłyszała zniecierpliwione westchnięcie i slowa:
- Kobiety. Nigdy im nie dogodzisz. Oddajesz buty, żle. Odnajdujesz źle... – wymruczał zdejmując jej okulary. Jego laska upadła z trzaskiem a ona była znowu w jego ramionach. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się. teraz nic się nie liczyło. O resztę będzie się martwić potem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Saph dnia Sob 20:01, 30 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:58, 30 Sty 2010    Temat postu:

GŁOSOWANIE

Wybieracie 3 fiki i wysyłacie do mnie PW z tytułem: Głosowanie - konkurs fikowy #08
z wypełnioną taką tabelką:
I miejsce - tytuł fika
II miejsce - tytuł fika
III miejsce - tytuł fika

Głosowanie trwa do piątku, do godziny 17.00

Proszę nie głosować na swoje fiki i nie namawiać innych do głosowania na nie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:54, 05 Lut 2010    Temat postu:

WYNIKI

I miejsce
House_addict - Jesteś tym, co jesz, czyli lizaki Lisy (13)

II miejsce
Sarusia - Baśń o złym wujku (

III miejsce
lisek - Robin Hoouse (7)
soft - Świat według House'a (7)


Szczegółowy rozkład głosów:
House_addict - Jesteś tym, co jesz, czyli lizaki Lisy (13)
jakastam - Śpiąca królewna. Prawdziwa historia (5)
lisek - Robin Hoouse (7)
nefrytowakotka - Cinderella in the House (3)
Sarusia - Baśń o złym wujku (
Shetanka - Bajkowe Pomieszanie (5)
soft - Świat według House'a (7)

Serdecznie gratuluję zwycięzcom oraz dziękuję wszystkim, którzy nadesłali swoje fiki/wzięli udział w głosowaniu.

Do zobaczenia w kolejnej odsłonie konkursu fikowego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin