Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Konkurs fikowy #09 - Wywiad z wampirem

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:23, 06 Lut 2010    Temat postu: Konkurs fikowy #09 - Wywiad z wampirem

„Wywiad z wampirem”

Małe wprowadzenie: Wymagamy jednego – by w Waszym fiku pojawił się wampir. Może występować pojedynczo, może pojawić się ich całe stado, w to nie wnikamy. Jeden to niezbędne minimum. U House’a może się zjawić hrabia Dracula, wampir Lestat, Edward Cullen, Stefano Salvatore... Możecie nim uczynić jednego z bohaterów serialu, pacjenta, krewnego chorego... To zależy od Was.

Zasady:
1. Fik zgłoszony do konkursu nie może być nigdzie wcześniej publikowany.
2. Musi zawierać co najmniej 100 słów
3. Musi być ukończony
4. Razem z fikiem należy wypełnić poniższą "tabelkę":
Klasyfikacja: wiekowa (bez ograniczeń, +13, +16, +18 )
Postacie: czyli główne postacie w fiku
Uwagi: tu proszę napisać czy fik zawiera spojlery do jakiegoś odcinka oraz wszelkie inne uwagi
Opis: krótki opis fika (1-2 zdania)
5. Fiki proszę wysyłać do mnie na PW, przed tekstem umieścić tytuł i go 'pogrubić', by był widoczny.
6. Wszelkie pytania proszę zadawać w przeznaczonym do tego temacie
7. Można zgłosić do 3 fików.

Termin nadsyłania fików: 26 lutego godz. 18.00

Bardzo proszę by w temacie PW wpisać: Fik na konkurs #09

Fiki dostaję na PW i zamieszczam tu bez podania autora, żeby konkurs był anonimowy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Saph dnia Pią 16:22, 28 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:30, 26 Lut 2010    Temat postu:

UWAGA

Na opowiadania czekam do jutra, do godziny 14:00.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:31, 27 Lut 2010    Temat postu:

Wieczór z wampirem

Klasyfikacja wiekowa: +13
Postacie: Cameron, House
Uwagi: znakomity na bezsenność
Opis: ten fik powstał. Serio.



Siedział przy swoim ulubionym stoliku w cieniu i czytał gazetę, gdy do jego nozdrzy dobiegł ten aromat. Wiele, wiele woni miał okazję już poznać, ale ta była inna niż wszystkie, dużo piękniejsza, taka kusząca i szlachetna zarazem.
Nie sprawiło mu problemu zlokalizowanie źródła pociągającego zapachu- kilka stolików dalej przysiadła się właśnie młoda kobieta o błyszczących blond lokach. Kelner już stał obok i notował jej zamówienie. Przyciągała wzrok, to niewątpliwe. Gdy poprawiła niesforny kosmyk włosów, który wiosenny wiaterek zarzucił jej na twarz, mężczyzna usłyszał wyraźnie jak kelnerowi, kierowany podnieceniem, przyśpiesza rytm serca.

Złożył gazetę i wstał, przyciągając spojrzenie pięknej nieznajomej. Posłał jej lekko ironiczny półuśmiech, włożył kapelusz, chwycił laskę i odszedł.

Allison Cameron nerwowo poprawiła włosy i wygładziła spódniczkę. Była osobą raczej zrównoważoną i niełatwo było ją wyprowadzić z równowagi, ale też nie było to byle co. Od dłuższego czasu starała się o pracę właśnie w tym szpitalu i kiedy dostała wiadomość, że jest wolne miejsce, to mimo, iż nie była to jej wymarzona immunologia, postanowiła przyjąć posadę, w nadziei, że będąc na miejscu uda jej się w końcu dostać na upragniony wydział.
Wzięła głęboki wdech i zapukała do drzwi z napisem „Lisa Cuddy Dziekan Medycyny”.
Administratorka szpitala podsunęła jej kilka papierów do podpisania i, ponieważ resztę spraw załatwiły na wcześniejszym spotkaniu, formalności miały już za sobą. Cuddy zaproponowała, że odprowadzi ją na jej oddział i zapozna z najbliższymi współpracownikami. Po drodze uprzedziła ją, żeby nie przejmowała się za mocno docinkami swojego bezpośredniego przełożonego, doktora House'a. To specyficzna osoba i jeśli szybko nie wyrobi sobie sposobów na jego numery, to długo tu nie wytrzyma.

House siedział przy swoim biurku i mnąc w dłoni jakiś przedmiot, wpatrywał się w okno. Poza nim ani w gabinecie, ani w przylegającym do niego pomieszczeniu- sądząc po stole z kilkoma krzesłami i dużej białej tablicy, będącym miejscem narad- nie było nikogo. Kiedy się odwrócił, zaskoczona odkryła w nim nieznajomego z kawiarni za rogiem, i mimo, że on nie okazał zdziwienia, wiedziała, że również ją rozpoznał.
- House, to twoja nowa podwładna. - poinformowała go szefowa. - sam wybierałeś z tego stosu cv, który ci podrzuciłam – dodała przypominająco.
House odłożył na biurko trzymany w dłoni przedmiot, który okazał się być gumową piersią antystresową.
- Witaj na pokładzie i takie tam – powiedział z galanterią zaprawioną ironią – mój zespół jest aktualnie zajęty, jak wrócą Foreman nauczy cię parzyć kawę, a Taub podlizywać mi się.
Jak na zawołanie, wymienieni weszli do gabinetu. Spojrzeli pytająco na nieznajomą kobietę, która otrząsnęła się już z pierwszego oneśmielenia i zdenerwowania i budziła się w niej odwaga, więc po prostu im się przedstawiła jako nowa współpracownica.
Kiedy idąc do sąsiedniego pokoju, przepuścili ją przodem, usłyszała jeszcze konspiracyjny szept House'a.
- Spoko, moim zdaniem za dwa tygodnie sama ucieknie.

Wbrew przepowiedni szefa i początkowemu dystansowi współpracowników, Cameron wcale nie odeszła. Dość szybko złapała wspólny język z kolegami i nauczyła się odpowiadać na zaczepki szefa ripostami, które niejednokrotnie zamykały mu na jakiś czas usta.
Sam House był oryginalną i ciekawą osobowością. Złośliwy i arogancki, był jednocześnie niesamowicie inteligentny. Wiedza, jaką posiadał niebywale imponowała Cameron, która sądziła, że sama potrzebowałaby paręset lat praktyki, by mu dorównać.

No i był jeszcze przystojny.

To wszystko razem sprawiało, że uczucia lekarki względem przełożonego były niejednoznaczne, mieszanina podziwu i nienawiści.
Jednym słowem- strasznie ją pociągał.

Nie pozwoliła jednak, by ten pociąg ujrzał światło dziennie. Przede wszystkim była kobietą zajętą, od paru lat mieszkała ze swoim chłopakiem, Robertem. A poza tym... wolała po prostu nie ujawniać swoich uczuć przed House'm, spodziewając się typowych dla niego bezlitosnych uwag, rzucanych niby mimochodem, na okrągło.
Nie, na to nie mogła sobie pozwolić.
Zresztą, mimo wszystko, co jakiś czas żywo go nienawidziła. Więc zasadniczo problemu nie było.
Pomijając oczywiście ten jego magnetyzm.

Praca na oddziale House'a okazała się wciągająca i satysfakcjonująca. Po paru miesiącach praktycznie zapomniała jaki był właściwy cel, dla którego zaczynała pracę w tym szpitalu. Zrozumiałe więc, że wezwanie Cuddy, która zaproponowała jej miejsce na immunologii, wprawiło ją w konsternację. Poprosiła o kilka dni do namysłu.

Idąc korytarzem po wyniki badań, próbowała rozważać za i przeciw przejścia na immunologię. Tak, to jej specjalizacja i marzenie, ale z drugiej strony na oddziale diagnostyki czuła, że naprawdę żyje. Czerpała ogromną satysfakcję ze sposobu, w jaki prowadziło się przypadki na oddziale doktora House'a.
No i House...
Zdecydowanie powinna się z nim przespać.
Wróć! Z TYM przespać.
Chyba jest nieco przemęczona.

Skoncentrowana na wewnętrznym dialogu dotarła do szpitalnego banku krwi, skąd miała wziąć litr 0Rh- do transfuzji dla ich aktualnego pacjenta. Ku swojemu zaskoczeniu ujrzała, że w pomieszczeniu znajduje się nie kto inny, jak House we własnej osobie.
- Przyszłam po krew dla pacjenta, ale chyba mnie ubiegłeś? - zagaiła.
- Tak, też właśnie przyszedłem – odpowiedział, zerkając nieco nerwowo na drzwi.
- Dziwne, nie widziałam cię – podejrzliwie mu się przyjrzała.
- Bo wleciałem przez okno – wywrócił oczami, odzyskując rezon – co robisz? - spytał, widząc, że Cameron podchodzi do jednej z chłodni.
- Wyjmuję krew, przecież ty tego nie zrobiłeś.
- Zajmę się tym, a ty wracaj do pacjenta i zleć biopsję płuc. Problemy z oddychaniem nie ustały.

Kobieta przez chwilę patrzyła na niego uważnie, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że jest zbywana. House podniósł pytająco brew, więc uznała, że zrobi, co jej kazano. Obróciła się i poczuła, że z ucha wysuwa jej się, niedopięty najwyraźniej, kolczyk i upada z cichym brzęknięciem na posadzkę. Schylając się po niego zobaczyła pod stolikiem przy ścianie coś, czego nie powinno tam być. Puste opakowanie po porcji krwi.
Wyprostowała się i podeszła bliżej, zanim jednak zdążyła zbadać to z bliska, drogę zastąpił jej House.
- Co robisz? - spytał ostro.
- Coś tam widzę i chcę zobaczyć co – odparła, usiłując go wyminąć, ale nie dopuścił do tego – ej, jakim cudem tak szybko się tu dostałeś?
- Zostaw to – tym razem nie próbował nawet ukryć wrogiego tonu. Wydawało jej się, czy obnażył trochę zęby?
- Niby czemu? - spytała buntowniczo, nic sobie nie robiąc z jego postawy.
- Po prostu bądź mądrą dziewczynką i nie zadawaj więcej pytań, a nic ci się nie stanie.
- Grozisz mi? - zaczynała być naprawdę wkurzona – nie boję się ciebie. Co mi zrobisz? Dogonisz mnie?
Westchnął.
- Po prostu odejdź – powiedział cicho, uciekając spojrzeniem w bok – proszę! - dodał niemal błagalnie.
- Nie, House – powiedziała twardo – coś się tu dzieje i ja się dowiem co!
Spodziewała się dalszej dyskusji, ale on po prostu ustąpił jej drogę.
- Twoja wola.
Schyliła się i podniosła plastikowe opakowanie. Nalepka głosiła, że była tam krew Arh+. No właśnie, była.
Tchnięta przeczuciem zajrzała ponownie pod stolik i wyjęła stamtąd... plastikową rurkę, taką, którą dzieci używają do ułatwienia, a dorośli do sprawienia wrażenia finezji podczas picia.
Nie mogąc połapać się o co chodzi, zerknęła na House'a, sprawdzając, czy on też jest tak zaskoczony.
Ale nie był. Wpatrywał się w nią bardzo intensywnie, wyczekująco i odrobinę prowokująco.

Nagle poskładała wszystkie fakty. House sprawiał wrażenie, że nigdy się nie męczy (no, chyba, że Cuddy akurat go pouczała). Był bardzo blady i niesamowicie szybki, zwinny i cichy, zwłaszcza jak na kalekę. Kiedy zdarzało im się (faktycznie bardzo rzadko, ale jednak) przypadkiem dotknąć, jego skóra zawsze była chłodna. Musiał mieć świetny słuch i węch, bo nigdy nie był zaskoczony czyimś przyjściem a także często zlecał wykonanie jakiś badania, mimo braku objawów sugerujących, że powinny zostać zrobione, a wyniki ukazywały, że „przeczucie” go nie myliło. Ta ogromna wiedza, jakby latami praktykował... no i teraz ta krew.

Parę sekund trwało zebranie myśli. Wybiegła z pomieszczenia, jak najdalej od tego... nawet nie umiała użyć w myślach słowa określającego kim jest. Czym jest.
Obawiała się pogoni, ale nie, po chwili zwolniła więc do szybkiego marszu. Zupełnie bez przeszkód dotarła do pustego od niedawna domu (ten obibok, Chase, znalazł sobie partnerkę od szklaneczki i imprez. Nie rozpaczała po nim, gdy się poznali był zupełnie inny), gdzie wziąwszy prysznic i zażywszy podwójną dawkę tabletek nasennych, padła jak kamień.

Powitał ją piękny, letni poranek. Wczorajsze wydarzenia wydawały się tylko snem, dziwnym majakiem.
Właściwie nie była pewna, czy jej się faktycznie nie przyśniły.
Rzut oka do kalendarza przypomniał jej, że dziś w szpitalu coroczna impreza charytatywna. Nie była pewna, czy się wybierze, ale na wszelki wypadek wyjęła z szafy sukienkę, którą kupiła na wesele brata.
Postanowiła zaryzykować i pójść normalnie do pracy i spróbować na chłodno ocenić sytuację, swoje uczucia oraz House'a, a dopiero potem podjąć ewentualną decyzję co dalej. I z pracą u niego i z pójściem na bankiet.

W windzie jechała ze oddziałową z immunologii, chwilę porozmawiały o oddziale, wysiadły na piętrze, na którym znajdowała się diagnostyka i szły dalej razem, a pielęgniarka zaczęła opowiadać jej plotkę dnia.
- Doktor Cuddy zniknęła. Nie zjawiła się w pracy, nie odbiera telefonów. Taka sytuacja jeszcze się nie zdarzyła, więc wysłali do niej pracownika, ale nikt nie otwiera a drzwi są zamknięte.
- Zgłoszono to na policji? - spytała zaniepokojona Cameron. Doszły już pod drzwi gabinetu House'a i przystanęły. Cameron, która stała przodem do biurka, widziała, że House pochyla się, pisząc coś.
- No właśnie nie, bo zaginięcie można zgłosić po 48 godzinach, a pielęgniarz widział jak wychodziła z pracy z doktorem House'm o osiemnastej, więc nie minęło nawet połowę z tego czasu.
Cameron zbladła.
- Z kim wychodziła?
- No, z pani szefem, House'm.
Jakby słysząc, że o nim mowa- choć zwykły człowiek nie miał na to szans z powodu przeszkód takich jak odległość i zamknięte drzwi- House podniósł głowę. Ich spojrzenia ponad ramieniem pielęgniarki się spotkały, w oczach diagnosty młoda lekarka ujrzała coś, co ją przeraziło.
Odwróciła wzrok, przeprosiła pielęgniarkę, mówiąc, że o czymś zapomniała i zawróciła do windy.
Chwilę później była już w drodze do domu.

Miotała nią wściekłość. I bezradność. Bo co mogła zrobić? Zadzwonić na policję i rzucić „hej, szukajcie Lisy Cuddy takiej bardziej w postaci zwłok, z wyssaną krwią, bo tak się składa, że możliwe, że napadł ją wampir”? Zresztą gdzie niby mieliby szukać?
Ciekawe jak wampiry pozbywają się zwłok...
WRÓĆ!
Jej myśli zabłądziły w jakieś dziwne tereny. Ale co zrobić? Przecież nikt jej nie uwierzy... Do cholery, jak tak można! Przecież...

Dzwonek telefonu nie pozwolił jej sformułować do końca zdania.
- Słucham! - niemal warknęła.
- Cameron to ty? - usłyszała w słuchawce męski głos. Foreman – dzwonię tylko przekazać, że Cuddy się znalazła. Ponoć bardzo się zmartwiłaś, więc informuję.
- I wszystko z nią ok? - spytała, mając wizję Cuddy- zombie.
- Hmm, z Cuddy ok? - roześmiał się Foreman – powiedziałbym raczej, że nie odbiega od swojej normy.
Porozmawiali jeszcze chwilę o pacjencie, który został dziś wypisany, szczęśliwie dla Cameron, która w związku z tym mogła już nie wracać i o bankiecie (powiedziała, że nie wie, czy się zjawi), po czym pożegnali się.

I znów została sama ze swoimi myślami, jakże innymi od tych wcześniejszych!
No dobra, źle go oceniła, choć przecież miała prawo się pomylić, nie? Chociaż z drugiej strony nie dał jej właściwie powodów. Nie działo się nic szczególnie podejrzanego, on zasadniczo nie był nawet jakiś specjalnie straszny.
No, ona się go nie bała.
Wychodzi na to, że dała się ponieść paranoi. I najgorsze, że on o tym wie. A przecież nawet nie miała dowodów na to, że... no właśnie. To znaczy, w sumie miała jakąś dziwną pewność, że się nie myli co do jego... paranormalności. Ale gdy się nad tym głębiej zastanowić, to nie przerażało ją to.
Co więcej, House nie tracił swojego uroku, a wręcz... tak...

Starając się odciąć od myślenia o House'ie, Cameron bardzo powoli i pieczołowicie zaczęła szykować się na wieczór. Z wybiciem godziny siedemnastej jechała już taksówką, niczym żółtą, blaszaną karocą, na bal.

Ludzi było mnóstwo, jak zawsze przy takich okazjach. Wypięknione damy i wypomadowani panowie krążyli między stołami, uginającymi się od potraw, a ladami barowymi, przy których barmani serwowali alkohole. Cameron przeczesywała wzrokiem salę. W końcu zobaczyła go, choć właściwie nie szukała go świadomie. Stał pod ścianą i akurat w tym momencie również na nią spojrzał. Dla Allison sala na chwilę zamarła, zniknęli ludzie i ucichł zgiełk, byli tylko oni dwoje, połączeni tym magicznym kontaktem wzrokowym, od którego nie sposób uciec. Po chwili jednak ktoś podszedł do House'a i zaczął rozmowę, więc, chcąc nie chcąc, Cameron również zajęła się nawiązywaniem stosunków międzyludzkich, typowym dla imprez tego rodzaju.

I tak zleciała godzina. Co jakiś czas Cameron odszukiwała diagnostę wzrokiem, ale nie napotkała już jego spojrzenia.
Za moment miała rozpocząć się aukcja, a brakowało jednego z organizatorów. Cameron, która również była zaangażowana do pomocy, sięgnęła do torebeczki po telefon, by do niego zadzwonić i zapytać kiedy się zjawi, lecz telefonu tam nie było. Wysiliła pamięć. Nie przypominała sobie by go chowała, ani nawet by widziała go w domu. Foreman dzwonił na stacjonarny... Właściwie to nie była pewna, czy w ogóle dziś miała go w ręce.
Przypomniało jej się. Musiała go zostawić w szufladzie swojego biurka na diagnostyce, kiedy wczoraj tak pośpiesznie uciekała do domu.

Pojechała na oddział diagnostyki, gdzie, jak się spodziewała, znalazła telefon. Wsiadła na powrót do windy, lecz nim drzwi się zamknęły do końca, ktoś je zatrzymał, wsadzając między nie... laskę. Zanim go ujrzała, wiedziała, że to House.
Skinął głową na powitanie i wszedł do środka, taksując ją, odzianą w piękną – o ironio- krwistoczerwoną kreację, ale nie dał po sobie poznać, jaki efekt wywarły na nim te oględziny.
Stanął po drugiej stronie windy, co odrobinę sprawiło jej przykrość. Panowała cisza, napięcie można by rżnąć piłą, a Cameron miała wrażenie, że zjazd o jeden poziom trwa godzinami. Gdy byli gdzieś w połowie pierwszego piętra, winda wydała z siebie pomruk, światło zamigotało i zgasło. Wszystko stanęło w miejscu.
House bez słowa wcisnął guzik alarmu, który oczywiście nie zadziałał.
- Na pewno zaraz naprawią awarię – usłyszała jego głos z oddali.
Mijały minuty. House niecierpliwie stukał najpierw paznokciami, a potem laską, o ściankę ich więzienia. Cameron, coraz bardziej przerażona, skuliła się na podłodze i objęła rękami kolana.
- Nic ci nie zrobię – usłyszała z oddali.
- Nie boję się ciebie – parsknęła Cameron- tylko zawsze bałam się, że utknę w windzie. W dodatku jest ciemno.
- Nie boisz się mnie? - House najwyraźniej był bardzo zaskoczony.
- Gdybyś chciał mi coś zrobić, to dawno by to nastąpiło. Nie boję się. Poza tym – dodała siląc się na żart – nie udałoby ci się ukryć ciała.
- Logiki ci nie odmówię – mruknął House – ale mimo to jestem zaskoczony.
- Czym?
- Działam na ludzi raczej odstraszająco niż pociągająco. No, chyba – dodał, a w jego głosie usłyszała ironię – że chcę. Ale w tym wypadku- nie chciałem!
Zapadła cisza, oboje pogrążyli się w zadumie.
- Jak się czujesz? - usłyszała głos House'a, choć brzmiał jak nie on. No tak, nigdy jeszcze nie słyszała u niego troski.
- Opowiedz mi o sobie, to nie będę o tym myśleć – szepnęła.
- Urodziłem się i jestem.
- Kiedy się urodziłeś? - postanowiła, że nie podda się tak łatwo.
- Jedenastego czerwca.
- Zbywasz mnie. - prychnęła.
- Będziesz musiała z tym jakoś żyć.
I znów zapadło milczenie. Cameron napadały coraz czarniejsze myśli. A jeśli winda spadnie? Zaczęła się trząść. Starała się opanować, ale to było silniejsze od niej. Usłyszała westchnienie i poczuła, że House siada obok niej.
- Daj rękę – powiedział surowym tonem. Zrobiła to bez namysłu, splótł jej palce ze swoimi i mocno ścisnął.
Jeszcze nigdy nie miała z nim aż tak bliskiego i długiego kontaktu fizycznego. Jego dłoń była chłodna, ale nie lodowata, jak się spodziewała. W gruncie rzeczy przyjemna w dotyku.
Musiała przyznać, że ten nietypowy sposób działał, powoli drgawki ustępowały. Oddychała głęboko, czując jego zapach, który z tak bliska wprost ją oszałamiał.
- Przepraszam – szepnęła nagle – że.. no wiesz. Że pomyślałam, że zrobiłeś coś Cuddy.
- Ciągle mnie zaskakujesz – odparł po chwili – za co tu przepraszać? Miałaś pełne prawo tak sądzić. Szczególnie, że – dodał, a po głosie poznała, że się uśmiecha – czasem mam ochotę jej COŚ zrobić, żeby mi już nie truła za uchem.
Roześmiała się.
- W sumie faktycznie, czasem byłoby to wręcz zrozumiałe.
- Wiedziałem, że tak właśnie pomyślisz, kiedy usłyszałem, że pielęgniarka opowiada ci o zniknięciu Cuddy. Spodziewałem się jak się z tym męczysz, dlatego kazałem Foremanowi do ciebie zadzwonić.
- On... wie? To znaczy, o tym kim jesteś?
Poczuła, że zwiększa uścisk.
- Nie. Nie wie. Nie jest zbyt spostrzegawczy i w tym wypadku to zaleta.
- A kto wie?
House się zamyślił.
- No cóż, pomijając tych, którym ta wiedza już na nic się nie przyda, to... tylko ty.
Po kręgosłupie przebiegł jej dreszcz.
- Wyluzuj – uspokoił ją House. - nie zamierzam cię sprzątnąć. Nie zabijam ludzi.
- To znaczy, że...
- Przecież sama widziałaś jak to załatwiam. Wtedy jak mnie naszłaś zdekoncentrowałem się i za późno cię usłyszałem, nie zdążyłem dobrze zatrzeć śladów.
- Ale przecież... nikt się nie połapał, że jednostki krwi znikają?
Roześmiał się
- Nie potrzebuję często się odżywiać i jestem na tyle inteligentny, by umieć odpowiednio tuszować ubytki. A jeśli ktoś jest zbyt dociekliwy, to mam swoje sposoby.
- Jakie? - zaciekawiła się.
- Hmm. Powiedzmy, że moim atutem jest umiejętność roztaczania czaru osobistego.
- To znaczy tak na zawołanie?
- Tak. Rzadko go używam, bo... bo nie chcę by ludzie się do mnie zbliżali. To oznacza komplikacje i zwiększoną ostrożność.
- Pokaż mi jak to robisz – poprosiła.
W pierwszym momencie chyba nie zrozumiał co ma na myśli. Panowała cisza.
- Hmm, i co? - spytał po chwili.
- Znaczy?
- Poczułaś coś?
- Nic nowego – odparła.
- Dziwne. Dotąd zawsze działało.
Cameron wybuchnęła śmiechem, co go chyba bardzo zbiło z pantałyku.
- Pozwolisz mi się też pośmiać?
Uspokoiła się.
- Po prostu na mnie zawsze tak działasz.
- Pierwszy raz zdarza mi się coś takiego. Ludzie odruchowo odsuwają się od istoty takiej jak ja, z lęku czy po prostu niechęci, tak to funkcjonuje. Dlatego możemy, w razie potrzeby, wywoływać w nich pociąg do siebie. Widocznie jesteś anomalią.
- Widocznie jestem – zgodziła się beztrosko. Cała sprawa była tak dziwaczna, że pewnie gdyby czytała jej opis, to pomyślałaby, że to jakiś przydługi i kiepski fik. Ale uczestniczyła w niej i tak naprawdę w tym momencie liczyło się dla niej tylko to, że House jest obok i nadal ściska jej dłoń, chociaż już była spokojna.
I właściwie mogłaby z nim, w tej ciemności, siedzieć całą wieczność.
No dobra, pomijając pewne niedogodności natury fizjologicznej.

Siedzieli koło siebie, najpierw milcząc, potem jednak on zaczął mówić. Opowiadał jej o tym jak stał się wampirem, o tym jak odkrywał nowego siebie. I o tym, jak wygląda życie wampira. Potem mówił jak postanowił zostać lekarzem, bo wiedział, że to podwójna korzyść- dostęp do pokarmu i możliwość realizowania się w czymś, co sprawiało mu przyjemność, medycyna zawsze go pociągała. Opowiedział też o swojej nodze- że tak naprawdę nie potrzebuje laski, służy zachowywaniu pozorów (bo kto widział kulawego wampira?). Że właściwie od zawsze był samotny, jeszcze przed przemianą też, poza jednym przypadkiem. Miał w dziewiętnastym wieku przyjaciela, Jamesa, bystrego młodego lekarza, który przejrzał jego prawdziwe ja tylko trochę wolniej, niż ona.
I wtedy zaczął mówić o niej, Cameron. Że od początku wydawała mu się kimś wyjątkowym, od pierwszego momentu, w którym ją ujrzał. Że starał się odcinać od tego, co czuje, gdy ona jest obok, ale nie umiał. Spodziewał się, że ona go przejrzy, a nawet podświadomie tego pragnął, chciał, by znała prawdę o nim, chciał zobaczyć, czy to ją odstraszy, bo jeśli nie, to znaczy, że się nie mylił i to naprawdę coś wyjątkowego.
- Nie odstraszyło. - szepnęła Cameron.
- Wiem – usłyszała, że się zbliżył. Czuła jego oddech na swojej twarzy. - ale nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę w co się wikłasz. Moje życie to właściwie jeden, długi wieczór.
- A ja nie chcę myśleć o poranku – odpowiedziała poważnie.
Westchnął. Wolną ręką ujął jej twarz pod brodę, po czym ich usta się zetknęły. Były chłodne i satynowe w dotyku. Mimo że było ciemno, Cameron miała wrażenie, że winda rozjaśnia się od gwiazd, które wirując wokoło, układały się w drogę mleczną.
Po chwili House cofnął się i na powrót oparł o ścianę, nie puszczając jednak jej dłoni.
- Wybacz. Może nie jestem młodym wampirem i umiem świetnie poskramiać siłę swych żądzy, ale najwyraźniej na niektóre sytuacje jestem mniej odporny.
- A właśnie, to mnie zawsze zastanawiało – odparła – no bo skoro nie krąży w was krew, to jakim cudem jesteście zdolni uprawiać seks?
- Allison – pierwszy raz zwrócił się do niej po imieniu, w jej uszach zabrzmiało to jak najpiękniejsza z pieśni – nie krąży w nas krew, a funkcjonujemy. Nie szukaj w tym sensu. To taka jakby...
Nagle zapłonęło światło, przerywając jego wypowiedź. Winda ruszyła z sapnięciem.
- Magia – dokończyła za niego Cameron.
- Nie użył bym tego słowa, ale ok. Magia.
Winda dojechała do parteru. House zwinnie wstał i zerknął na zegarek.
- No, spędziliśmy tu niemal trzy godziny, nie jest jeszcze tak późno. Wracasz na imprezę czy – wyciągnął do niej rękę, widząc, że chce się podnieść, a może nie tylko dlatego – masz może ochotę się urwać i kontynuować wieczór z wampirem?



"Wampiryczna wycieczka"

Klasyfikacja: +13
Postacie: Taub, wampiryczni bohaterowie: Abigail, Quentin, Ivory.
Uwagi: raczej brak
Opis: Taub wybiera się - niekoniecznie z własnej, nieprzymuszonej woli - na wycieczkę do rezydencji wampirów.


Czułam się jak idiotka.
Naprawdę; nie po raz pierwszy zresztą. I biorąc pod uwagę, że z przeznaczonej mi wieczności przeżyłam już jakieś czterdzieści lat, istniało stosunkowo niewielkie prawdopodobieństwo, że jeszcze kiedyś z tego wyrosnę. Nie, nie z głupoty – tej na szczęście nie mogłam sobie zarzucić – ale z ładownia się w idiotyczne sytuacje. Rzecz jasna to wina Mistrza; gdyby nie jego rozkaz, to w ogóle by mnie tu nie było. Nie widziałam jeszcze nikogo, kto odważyłby się kłócić z Mistrzem i na pewno nie zamierzałam przecierać szlaków w tej szlachetnej gałęzi nauki (bo trzeba wiedzieć, że do owego mężczyzny należało podchodzić z dużą ostrożnością, należną skomplikowanym substancją alchemicznym niewiadomego pochodzenia). Tak więc nieskora do podważania jego opinii, jak grzeczna dziewczynka wysłuchiwałam poleceń i stałam oparta o samochód, odziana w skrawki materiału (które przy dużej dozie wyobraźni można było nazwać ubraniem; oraz które więcej odsłaniały niż zasłaniały), czując się jak idiotka. Taaak… to wracamy do punktu wyjścia.
No więc stałam sobie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że robiłam za żywą – z braku lepszego określenia – przynętę. Nikt nie lubił tej fuchy (chyba, że miał zerowy instynkt samozachowawczy), a ja tym bardziej, biorąc pod uwagę jakiego rodzaju przynęta to była.
Tak proszę państwa, przyznaję się, robiłam za pannę lekkich obyczajów. Nie powiem żeby do gustu przypadły mi spojrzenia przechodzących obok mężczyzn (co prawda przechodzili okazjonalnie, w końcu to parking przyszpitalny i piąta rano), o ego nadmuchanym do niebotycznych rozmiarów (swoją wielkością musiało zetrzeć z ziemią jakąkolwiek inteligencję, które kiedyś mogła pozostawać w tym ciele) i jeszcze czymś innym, również naprężonym do granic możliwości. Z godnością – czy też jej resztkami, jakie mi jeszcze pozostały – udawałam, że nie zauważam ich nader entuzjastycznych spojrzeń i sugestywnych ruchów brwiami – to nie ich miałam upolować dzisiejszej nocy. Zresztą gdybym nawet się skusiła – ot tak sobie, dla zabawy – to nie sądzę, żeby usatysfakcjonował ich końcowy rezultat naszej wspólnej przygody. Z jakiegoś powodu ludzie wyobrażają sobie, że wysysanie krwi byłoby szalenie nieprzyjemne. Cóż, mój dawca uważa, że jest szalenie podniecające, ale przecież nie można o tym rozpowiadać. Już wyobrażam sobie minę Cedrica, w chwili, gdy tłum wpół nagich dziewcząt rzuca się na niego z histerycznym wrzaskiem: „wyssij ze mnie krew! Wyssij! Ach…!”
W tym momencie musiałam użyć całej siły woli, żeby się nie uśmiechnąć – przecież nie chciałam przestraszyć przypadkowych przechodniów widokiem moich kłów; zwartych i gotowych do akcji, tak całkiem przy okazji.
Więc wystawałam sobie niczym słup – a może latarnia byłaby tu trafniejszą metaforą – i z braku lepszego zajęcia oddawałam się całym sercem powolnemu usychaniu z nudy. I kiedy już miałam wyschnąć do cna i dna i w ogóle; słowem paść na ziemię trupem, znużona prostytuowaniem się (choćby i tylko na odległość – w końcu moje ciało mógł sobie oglądać każdy na parkingu, w prawie pełnej krasie; ale nie popadajmy w tak trywialne szczegóły) własnie wtedy pojawił się on. Mój cel zmierzał wolnym krokiem w kierunku samochodu, wpatrując się w ziemię przed swoimi stopami, cudownie nieświadomy mnie i mojego bezeceństwa tkwiącego na masce jego pojazdu.
No więc zbliżał się małymi kroczkami – w ogóle jakiś mały był i przygarbiony trochę. Jak dla mnie nie wyglądał na wybitnego specjalistę, no ale kimże ja jestem by kłócić się z rozkazami Mistrza? Doszedł do samochodu i nawet na mnie nie spojrzawszy wyciągnął kluczyki i skierował je do zamka. Albo mnie nie zauważył, albo zlekceważył (wobec niewielkiego prawdopodobieństwa, że jakikolwiek przedstawiciel płci brzydkiej – w jego wypadku jeszcze brzydszej – nie dostrzeże półnagiej kobiety, druga możliwość została natychmiastowo wykluczona). Toteż uznałam za stosowne zaanonsować się grzecznie, acz stanowczo. Byłam rozdarta pomiędzy histerycznym wrzaskiem, a zamruczeniem słodkim głosikiem czegoś w stylu: „hej, misiaczku, nie zgubiłeś czasem czegoś?” Koniec końców zdecydowałam się na pośrednią możliwość, to jest chrząknęłam znacząco.
Podniósł na mnie wzrok, początkowo bez śladów większego zainteresowania. Już po chwili zostało mi to wynagrodzone aż w nadmiarze – jego oczy rozszerzyły się do rozmiarów miniaturowych spodków, szczęka wylądowała gdzieś w okolicach podłogi, a on sam musiał się oprzeć o samochód, żeby nogi mu się przypadkiem z zachwytu nie rozjechały. Westchnęłam w duchu cierpiętniczo. Ograniczone móżdżki wprowadzonych w stan najwyższej ekstazy na widok dowolnej wampirzycy mężczyzn, nie były zdolne do poprawnego funkcjonowania.
Grzecznie odczekawszy stosowny moment, pozwalający wziętemu z zaskoczenia na zebranie się do kupy, z uwagi na zdrowie psychiczne rozmówcy, rozpoczęłam uprzejmym pytaniem:
– Możemy zaczynać?
Jakimś cudem udało mu się zebrać szczękę z podłogi i ułożyć ją na miejscu. Poruszywszy nią kilkokrotnie, w końcu odpowiedział (żeby oddać mu sprawiedliwość powiem, że głos tylko troszkę mu drżał):
– Ale ja jestem żonaty…
– Wiem – odparłam spokojnie. – Tym niemniej to nie ma nic wspólnego z naszą rozmową.
Zamrugał, najwyraźniej zdezorientowany.
– Tym lepiej; czyli możesz zejść z mojego samochodu, a ja tymczasem odjadę sobie w kierunku wyjścia z parkingu… – Zaczynał odzyskiwać rezon i panowanie nad mózgiem. Dobrze.
– Tudzież w stronę wschodzącego słońca – zgodziłam się wesoło. – Jasne. Ale ma dla ciebie lepszą propozycję.
– Nie sądzę, żebym był zainteresowany… – zaczął ostrożnie.
– Oczywiście, że byłbyś zainteresowany – przerwałam mu z szerokim uśmiechem – gdybym tylko ja też taka była. Mimo wszystko, nie o to chodzi.
Teraz – ku mojemu zachwytowi – na jego twarz wstąpiły oznaki kompletnego niezrozumienia.
– Ale… Ten strój…
Taaak… Odpowiedź na to pytanie zdążyłam sobie opracować w najdrobniejszych nawet szczegółach.
– To na potrzeby twojego szefa – odparłam radośnie. – Właśnie patrzy na nas przez okno i nie powinien domyślić się prawdziwych powodów mojej wizyty.
Mężczyzna zmrużył oczy.
– Niedobrze. On jest gotów powiedzieć o tym spotkaniu mojej żonie.
– Tym lepiej! – oznajmiłam rozradowana. – Kiedy znajdą cię nieprzytomnego i okradzionego, będziesz mógł powiedzieć, że zostałeś przeze mnie wykorzystany, zgwałcony, czy co tam jeszcze sobie wymyślisz.
Przez chwilę patrzył na mnie podejrzliwie. Odniosłam dziwne wrażenie, że bardzo nie spodobał mu się ten fragment o nieprzytomności i kradzieży. Nie mam pojęcia dlaczego…
Tak czy inaczej – chociaż mogło to zabrzmieć mądrze w moich ustach – powód ubrania przeze mnie tego stroju był inny. Otóż nasz wizażysta dostał ode mnie kosza nie raz – a osiemdziesiąt dwa, jak mnie poinformował w celu wywołania u mnie wyrzutów sumienia – i podjął próbę zobaczenia mnie w stanie roznegliżowanym, tudzież najbardziej zbliżonym do nagiego, jaki tylko mógł wymyślić. No więc dostałam to-to co miałam obecnie na sobie i zaprezentowałam mu się, żeby ocenił swoje dzieło. Najwyraźniej usatysfakcjonowany stwierdził, że musi częściej przebierać mnie na misje. Z godnością odmaszerowałam, nie zaszczyciwszy go nawet jednym spojrzeniem.
– Zaraz, zaraz – mężczyzna przerwał moje rozmyślania – możesz mi wreszcie wyjaśnić czego ode mnie chcesz? Pieniędzy?
Prychnęłam. No, ale czego się spodziewałam wyglądając w ten sposób? Jasnym było, że prostytutki robią to, co robią, za kasę.
– A widzisz tu gdzieś latarnię? Po pracy jestem – mruknęłam. Ironia wprost przesączała się przez każde słowo, skapywała na ziemię i przeżerała asfalt. – Niemniej faktycznie chodzi o pieniądze, które możesz zarobić.
Uniósł brwi.
– Och?
Jak ja nienawidziłam tego słowa. Przywodziło mi na myśl te wszystkie filmowe panienki, zniewolone przez zabójczo przystojnych mężczyzn, jęczące w kółko tylko „och”, „ach” i „ech”… Oczywiście, jego panienką raczej nie można było nazwać.
– Jednorazowa robota – przeszłam do interesów. Znudziła mi się zabawa.
Natychmiast przyjął pokerową twarz.
– Jaka, u kogo, za ile?
Uśmiechnęłam się półgębkiem. No, może i koleś bywał czasem rozsądny.
– Chirurgiem plastycznym jesteś, nie? U mojego szefa, za… – W tym miejscu, w myślach przeklinając naszego wizażystę za wymyślenie takiego schowka, wyciągnęłam ze stanika karteczkę z kilkoma cyframi. Podałam mu ją.
Błyskawicznie powiększająca się średnica oczu świadczyła o tym, że był zainteresowany. I to jak.
– Kiedy? – zapytał słabym głosem. Nawet nie było sensu pytać, czy się zgadza (nie żeby mógł odmówić, no ale…)
– Teraz – odparłam z wesołym uśmiechem.
Jego pełna niezrozumienia mina mówiła mi, że kompletnie nie wie jak ja sobie to wyobrażam. Przyzwyczajona do tego typu reakcji, podeszłam do niego, zmusiłam, żeby ukucnął – samochód musiał nas zasłaniać przed spojrzeniami z zewnątrz – i trzymając rękę na jego ramieniu, zacisnęłam oczy, żeby w pełni się skoncentrować.
Kiedy je otworzyłam, staliśmy już na marmurowej posadzce rezydencji Mistrza. Wysokie, białe sklepienie zdobiły złote lilie. Przed nami ciągnął się korytarz zakończony szerokimi schodami z misternie rzeźbioną poręczą. Ze ścian spoglądały na nas ciekawskie, trzymetrowej długości portrety. Czułam na sobie przeszywające spojrzenie Waltera, ósmego z Mistrzów. Nie cierpiałam tego obrazu. Zawsze miałam wrażenie, że taksuje mnie wzrokiem, w głowie jednocześnie mrucząc coś o tym, że „wampiry zeszły na psy” i takie tam różne. Krwistoczerwona barwa tęczówek też nie pomagała.
Sama nie lubiłam tego koloru, więc zawsze zakładałam niebieskie szkła kontaktowe. Barwa fioletowa, jaka powstawała wówczas, była bardziej do przyjęcia.
Mężczyzna stojący obok mnie, rozglądał się z oszołomieniem.
– Skąd… się… tu… wzięliśmy…? – zapytał, powoli cedząc słowa.
– To proste – odparłam wesoło. – Teleportowałam nas.
Patrzył się na mnie przez chwilę.
– Aha. Dobra. Znaczy mam zwidy…
Przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się do niego promienie, z rozmysłem odsłaniając moje piękne kły.
Cofnął się o krok – rozsądnie, nie powiem. Znaczy instynkt samozachowawczy był na miejscu, gotowy do działania.
– Jesteś…?
– Tak.
– Ten kogo mam operować…?
– Też.
– Bosko… – mruknął, opierając się o ścianę.
Z zachwytem przyglądałam się kanonadzie kolorów, na przemian występujących na jego twarzy. Biel, czerwień i zieleń nie chciały ustąpić miejsca koleżankom, robiąc z niego chodzącą flagę Bułgarii – a może to były Węgry?
Zanim jeszcze nasz gość zdążył uporać się z szokiem, jeden z portretów odchylił się o ściany. Wysunął się zza niego wysoki blondyn, o czarnych oczach i białej skórze. Typowy wampirek, jeśli chcecie znać moje zdanie. Czarne szkła kontaktowe cieszyły się dużą popularnością. Jedynym, co odróżniało go od dziesiątek innych blondynów z kłami, był długi, biały fartuch. Patrzył z zainteresowaniem na naszego gościa.
– Pan Taub, zgadza się? – zapytał z uśmiechem.
No właśnie, tak się nazywał! A mogłam to sobie zapisać na ręce… No nic, chyba nawet nie zauważył, że nie znałam jego nazwiska.
Taub niemrawo pokiwał głową.
– Proszę wybaczyć, jeżeli Abigail pana przestraszyła. Ma pewne kłopoty z subtelnością… – mówił spokojnym, kojącym głosem.
– Ależ byłam bardzo subtelna! – zaprotestowałam.
Rzucił mi powątpiewające spojrzenie. Fuknęłam niezadowolona. Toż to oburzające! Musiałam się ubrać w to… coś i jeszcze nikt mi za to nie podziękował. Nie, no bo po co?! I co słyszę po powrocie? Pretensje słyszę, same pretensje! A zadnie dobrze wykonałam… No powiedzcie, że nie!
Dobra, już jestem spokojna…
Taub spojrzał na mnie z ukosa. Jego twarz zaczynała powoli odzyskiwać normalny kolor. Lekko zabarwiony białym.
– A czy wy… czy wy, no tego, no… nie pijecie krwi? – zapytał podejrzliwie.
Prychnęłam z wyższością.
– Oczywiście, że pijemy; ale wybacz, twoja nie jest najlepszej jakości.
Blondynek w fartuchu – jakkolwiek by się nie nazywał; ci laboranci mieli wszyscy takie podobne imiona – pokiwał głową.
– Kiepsko się odżywiasz, od czasu do czasu troszkę sobie popijesz… Wybacz, nie jesteś dla nas interesujący pod tym względem.
Odetchnął z ulgą. Chyba po raz pierwszy spotkał się z zaletami złego żywienia. Cóż, niech mu cholesterol lekkim będzie!
Blondyn kontynuował:
– Nazywam się Ivory, jestem laborantem i zaraz wprowadzę cię w szczegóły twojego zadania.
Oczywiście, na twarzy cały czas miał miły uśmiech niodsłaniający zębów. Etykieta przede wszystkim.
Taub kiwnął głową, najwyraźniej godząc się ze swoim losem.
– To co mam robić?
Uśmiechnęłam się szeroko. Poszło lepiej niż sądziłam.
– Na początek przejdźmy na salę operacyjną, twój pacjent już czeka.
Ivory wskazał Taubowi jeden z portretów. Z ramy patrzyły na nas pełne troski oczy Mistrzyni Vondy, piętnastej z kolei. Zginęła spalona na stosie, za to, że pomagała chorym dzieciom podając im zioła; teraz była strażniczką przejścia do szpitala.
Ruszyli do przodu, a ja za nimi. Ivory obejrzał się na mnie.
– Twoja obecność nie będzie konieczna…
Zmrużyłam oczy; nie, mnie nie tak łatwo się nie da pozbyć.
– Mistrz kazał mi go pilnować, a po wszystkim bezpiecznie odstawić do domu. Nie ruszy się beze mnie nigdzie, tak jak nie oderwie od siebie własnego cienia.
Laborant wzruszył ramionami, rzucając mi niechętne spojrzenie. Nie cieszyłam się popularnością wśród kształcącej się medycznie części wampirów, od kiedy jako studentka prawie zniszczyłam połowę skrzydła, dotknąwszy się niebezpiecznej i – jak się okazało – łatwopalnej substancji. Cóż, okazuje się, że talentu do alchemii nie miałam, podobnie jak do gotowania. Wieszczka też ze mnie nienajlepsza, jedynym, co udało mi się w życiu przewidzieć był atak plagi ślimaków na kapustę w ogrodzie dawców.
Słowem nie nadawałam się do niczego, prócz wampirzenia praktycznego. A tu zostałam przydzielona do działu kontaktów z ludźmi – w wolnym tłumaczeniu „przynieś, wynieś, pozamiataj”.
Tak więc, ustaliwszy, że nigdzie się nie ruszę bez Tauba, podążyliśmy wszyscy przejściem za portretem Vondy. Korytarz był całkiem biały – białe ściany, biały sufit, nawet pochodnie były białe i białym światłem świeciły.
Taub dreptał za blondynem i przede mną, rzucając nam co chwilę niepewne spojrzenia. Nie no, ja rozumiem, nie co dzień człowiek dowiaduje się, ze na świecie istnieją wampiry; ani tym bardziej, że ma operować jednego z nich.
– Twoim pacjentem jest dampir, czyli syn wampira i jego dawczyni. Chłopak miał wypadek kilka tygodni temu i potrzebuje przeszczepu skóry twarzy, oraz korekty nosa. Musisz być ostrożny, bo posiada zdolność szybkiej samoregeneracji – niestety, obejmuje ona tylko żywą tkankę, a to co na ma na twarzy, jest obecnie skupiskiem martwych komórek.
Taub kiwał głową, nareszcie w swoim żywiole. Znudzona, odpuściłam sobie wysłuchiwanie nudnych szczegółów technicznych.
Doszliśmy do sali operacyjnej, więc z gracją zajęłam miejsce na fotelu w poczekalni, pozwalając panom zająć się pacjentem. Oparłam się wygodnie i zamknęłam oczy. Wiedziałam, że trochę to potrwa. W związku z tym uznałam, że nikomu nie zaszkodzi, jeśli odeśpię sobie godzinkę czy dwie.
Kiedy w końcu wyrwałam się z objęć Morfeusza, usłyszałam strzępki rozmowy prowadzonej niedaleko.
Pełna najgorszych przeczuć otworzyłam oczy. Natychmiast zobaczyłam Tauba i Quentina, pochylonych ku sobie i prowadzących zażartą dyskusję. Westchnęłam cierpiętniczo. No jasne, mój dawca usiał władować się wszędzie. Ale w końcu to ja go wybierałam, więc nie mógł być tak nudny jak inni.
Brunet najwyraźniej zauważył, że się obudziłam. Puścił mi perskie oczko i wrócił do konwersacji.
Zwlekłam się z fotela i podeszłam do nich.
– Witam panowie – odezwałam się słodkim głosem.
Nie zaszczycili mnie nawet spojrzeniem, usłyszałam jedynie coś w stylu „Yhy…” „no, hej…”, ale równie dobrze mogło to być „a weź spadaj, przeszkadzasz”. Wobec takiej ignorancji, przeciągnąwszy się demonstracyjnie, oznajmiłam wszem i wobec:
– Głodna jestem.
Natychmiast obrócili się w moją stronę… No proszę, co może zdziałać odrobina sugestywnej perswazji.
– To pora dzielenia – zgodził się Quentin.
Taub uniósł brwi.
– Twój dawca twierdzi, że to bardzo przyjemne przeżycie.
– A i owszem – przyznałam. – Szczególnie, że ja jestem w tym dobra.
Quentin wyszczerzył zęby. Czułam, że Taub wiedział już prawie wszystko o dzieleniu się, dawcach i wampirach. Ale co zrobić?
– Mogę Ci dzisiaj odgryźć język – zaproponowałam, wynajdując idealne lekarstwo.
Złapał się za serce w udawanym przerażeniu. Parsknęłam cicho. A on nadal nie opuszczał ręki. Po paru sekundach to się zaczęło robić nudne. Taub spojrzał na niego z zaniepokojeniem. Po kolejnej chwili zaczęłam podzielać to uczucie. Quentin nie zgrywałby się tak długo.
Brązowe oczy były szeroko otwarte, jakby zobaczyły ducha. Źrenice skurczyły się do tego stopnia, że prawie nie było ich widać.
Rozpoznałam objawy.
– Cholera – warknęłam.
Taub spojrzał na mnie niepewnie.
– Co mu jest? – zapytał.
– Ma okres – burknęłam.
Huk szczęki uderzającej w podłogę przypomniał mi, że ludzie inaczej odbierali to stwierdzenie. Mogłam mu to od razu wyjaśnić, albo… no własnie. Wybrałam albo.
– Bo widzisz, każdy dawca ma w organizmie resztki nieużytkowej krwi i przecież jakoś musi wypuścić ją z organizmu, nie? Dla mężczyzn to jest zwykle szok, bo płyn przesącza się przez wszystkie narządy, trafiając w końcu do układu wydalniczego i wychodzi pewnym otworem… – mówiłam ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy.
Mina Tauba warta była wszystkiego. Wahała się gdzieś miedzy obrzydzeniem, fascynacją i przerażeniem. Westchnęłam.
– Wkręcam cię przecież.
Gdy to do niego dotarło, wyprostował się z wzrokiem pełnym oburzenia.
– Okres to taka faza, w której dawcy pozostają przez dzień i noc pełni księżyca. Zapomniałam o tym, a już dawno się nie dzieliłam. Teraz wypiłabym nawet taką lurę jak twoja krew…
Po chwili dotarło do mnie co powiedziałam i spojrzałam na niego większym zainteresowaniem. On patrzył na mnie zaskoczony.
– No, nie chciałbyś spróbować? – zaczęłam kusić. Oczywiście, wypicie jego krwi byłoby jak obalenie soku winogronowego (który z winogronami ma tyle wspólnego co estry, z których został zrobiony) po latach delektowania się najlepszym włoskim winem.
Niemniej, byłam głodna, w gardle mnie paliło, w żołądku skręcało. Byłam gotowa na wszystko, byle dotrwać do obudzenia się Quentina, bo inaczej mogłabym zacząć szaleć po ulicach w poszukiwaniu smacznego obiadu. Nie chciałam być potworem, ale głód.. Głód był silniejszy. Zawsze. Jeszcze nigdy nikogo przez niego nie zabiłam i nie miałam zamiaru pozwolić, żeby to był pierwszy raz.
Taub patrzył na mnie rozdarty między chęcią spróbowania, a panicznym strachem.
– Obiecuję, że będzie świetnie. Naprawdę – zachwalałam. – Uratujesz w ten sposób jakieś ziemskie istnienia…
Nadal nie był przekonany.
– Może i bym się zgodził, gdybym się nie obawiał, że po wszystkim zostanie ze mnie pozbawiona krwi kukła.
Jęknęłam z irytacją.
– Tak, a w żyły wepchniemy ci ketchup, żeby nikt się nie zorientował, ze zabiły Cię wampiry. Litości! Za jednym razem biorę pięćdziesiąt dziewięć mililitrów. Tyle twoje ciało jest w stanie zregenerować w ciągu dnia.
Nadal się wahał.
– Wiesz, że jeżeli się nie posilę – zaczęłam krwiożerczym szeptem – to stracę nad sobą kontrolę. Zacznę polować na ulicach. Mogę zabić któregoś z twoich znajomych. Twoją żonę…
Prawdopodobieństwo, że trafię na jedno z nich było takie jak jeden do miliona, ale on nie musiał o tym wiedzieć.
Najwyraźniej ostatni argument go przekonał, bo powoli kiwnął głową.
– Bosko! – wykrzyknęłam i pociągnęłam go plątaniną przejść do mojej komnaty dzielenia. Pokoik dość przytulny, na podłodze ciemny parkiet, na ścianach ciemnobrązowa boazeria. W razie czego nie widać było żadnych śladów krwi. Pomieszczenie nie miało kosztownego wyposażenia – tylko karimata pod ścianą (ciemnobrązowa, a jakże).
Wskazałam mu posłanie – grzecznie się ułożył. Chyba wszystko działo się dla niego trochę za szybko, bo wyglądał na lekko zaszokowanego.
Rozpięłam jego marynarkę i koszulę. Pod spodem nie było nic interesującego, w przeciwieństwie do ładnych mięśni Quentina. Odetchnęłam głębiej. Pochyliłam się nad jego klatką piersiową. Delikatnie zaczepiłam kłami o skórę, wyczułam dobre miejsce i… pchnęłam. Zęby zatopiły się w skórę, a pod językiem natychmiast poczułam znajomy smak krwi.
Nie myliłam się – jakość kiepska. Tak jak opakowanie, ale to akurat niezbyt istotne.
Pociągnęłam łyk, przesunęłam językiem po skórze wokół kłów.
Z rozbawieniem zauważyłam, że drżał. Wiadomo, traumatyczne przeżycie. Oprócz tego otępienie spowodowane utratą krwi. Ale słyszałam, że samo uczucie towarzyszące ssaniu jest bardzo przyjemne.
Ciepły płyn spływał mi wprost do gardła, gasząc dokuczliwe pragnienie. Poczułam, że się uspokajam, oraz, że wraca mi siła i całkowita jasność myślenia. Tak, to był element dzielenia, który lubiłam najbardziej.
Poczuwszy, że zaspokoiłam głód, nie zwlekając dłużej uwolniłam kły spod jego skóry, przejechałam po niej językiem, przyspieszając gojenie i odsunęłam się z uśmiechem.
Taub patrzył na mnie z kompletnym zaskoczeniem wypisanym na twarzy.
– Myślałem, że będzie gorzej – mruknął.
Poczułam, że wraca mi humor.
– Każdy tak myśli na początku.
Uśmiechnął się krzywo.
– Dziwisz się? Człowiek kulturalnie przychodzi w odwiedziny, a wy tu od razu, że jeść wam się chce, że głodni jesteście, a tu akurat chodzi sobie taka rezerwa krwi, to łapać go i się pożywić na zapas! Traumatyczne przeżycia, no…
Zaśmiałam się. Zaczynał się czuć swobodniej. Raczej niedobrze, biorąc pod uwagę, że miał wrócić do swojego świata i już więcej żadnego wampira nie spotkać.
– Nie mów, że ci się nie podobało, bo nie uwierzę.
Wzruszył ramionami, ubierając się.
– No nie było najgorzej. A jak się zostaje takim dawcą, hm?
Skrzywiłam się.
– To dość długa procedura; każdy wampir sam sobie wybiera dawcę spośród ludzi uratowanych przez nas z jakichś katastrof, bez żadnej rodziny i bliskich. Takie osoby są nieśmiertelne tak długo, jak długo dzielą się krwią z wampirem.
Taub patrzył na mnie dłuższą chwilę.
– Czyli nie spełniam kryteriów, co? – zapytał, trochę zawiedziony.
Zaśmiałam się.
– Nie, raczej nie.
Westchnął z rezygnacją.
– Trudno. No, to chyba czas, żebyś odstawiła mnie do domu.
I tak zrobiliśmy.
W sumie żałowałam, że muszę go oddać. Bywał zabawny. Mistrz by go polubił. I przydałby się z tymi swoimi umiejętnościami; ale musiałby zacząć się lepiej odżywiać, jego krew to okropna lura! Kiedy już kładłam go przy samochodzie, upozorowawszy kradzież, napad i wyzysk (dowolnego rodzaju), uśpiwszy go (kiedy rano wstanie będzie sądził, że cała wampiryczna przygoda była tylko snem), pochyliłam się i powiedziałam mu coś na ucho:
– Mam wrażenie, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
I wiecie co? Później się okazało, że wcale się nie pomyliłam. Ale to już zupełnie inna historia…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Saph dnia Sob 18:32, 27 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:39, 27 Lut 2010    Temat postu:

Choroba

Klasyfikacja: bez ograniczeń;
Postacie: House, Cuddy, Wilson, zespół House'a (Chase i Foreman, reszta nie jest wyodrębniona w tekście);
Uwagi: Spoiler szóstego i odrobinę piątego sezonu (Cuddy ma Rachel i jest z Lucasem; zespół House'a składa się z Trzynastki, Tauba, Foremana i Chase'a, chociaż nie jest to dokładnie powiedziane);
Opis: Nieśmiesznie, inspirowane Daybreykersami trochę. Z medycznego punktu widzenia, chociaż mam małe pojęcie o medycynie. Specyficzne? I chyba niezamierzone OOC;

Siedział przy jej biurku, niewidzącym wzrokiem omiatając jego powierzchnię. Dużo papierów, znaczy ciężki tydzień. Parę okien otworzonych w komputerze. Ponadto jej brak. Nie zwróci uwagi, powie nie i nie będzie miała czasu. House odchylił się na krześle i popatrzył w sufit, przypominając sobie ostatniego pacjenta. Ot taki, z kliniki, który przyszedł, żeby zmarnować jego czas, a okazał się być intrygujący. Co się z nimi wszystkimi stało? Zanieczyszczeń na ulicach jest coraz więcej, ale nie pojawiają się z dnia na dzień, a ciało człowieka potrafi się przystosować… to musiałaby być jakaś katastrofa ekologiczna. O żadnej nie słyszał. Wszystko przez te oczy.
Cuddy wpadła do gabinetu i zastała pogrążonego w myślach House’a. Siedział przy jej biurku i zdawał się nie wiedzieć, że weszła. Zaraz jednak jego wzrok powędrował ku administratorce.
- Nie dzisiaj – ostrzegła go kobieta, praktycznie dobiegając do przygniecionego papierami biurka. – Wyjazdy weekendowe z rodziną właśnie tak się kończą, połowa spraw niezałatwionych, Lucas zostawił moją aktówkę w domu, nie mogłam nic załatwić i teraz mam pięć razy więcej roboty, więc nie, nie zezwalam na operację na otwartej czaszce, leczenia grypy tasiemcem, czy czego jeszcze nie wymyślisz.
- Dwie minuty – oświadczył, wpatrując się w nią z powagą. – Kiedy ostatnio przyjęłaś kogoś w klinice?
Cuddy załamała ręce w akcie poddania się diagnoście.
- To było chyba rano, może cztery godziny temu. Od kiedy interesujesz się kliniką?
- Pacjentami – poprawił House, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenie szefowej. – Zauważyłaś coś dziwnego?
Lisa zakryła twarz dłońmi.
- House, po co ci to? Była dwójka z takimi samymi objawami, skierowałam ich do ciebie…
- Właśnie – przerwał jej diagnosta. – Światłowstręt, zanik melaniny w organizmie, co objawia się zwłaszcza bledszą skórą i kolorem tęczówek, ból zębów, zwłaszcza w okolicach kłów, zaburzenia wydzielania łez, niskie tętno, spadek temperatury ciała…
- Tak, wiem – przerwała mu Lisa. – Dlatego byli skierowani do ciebie. Zbyt nudny przypadek?
- Nie interesuje mnie sam przypadek, przynajmniej nie tyle, co jego częstotliwość. Już pięć osób przyszło do kliniki z takimi samymi objawami. A to są objawy choroby nieistniejącej.
Cuddy westchnęła.
- Jeszcze za wcześnie na takie osądy, House. Często spotykamy się z chorobami nieistniejącymi, a potem okazuje się, że to był rak. Zrób badania. Pobaw się piłką…
House wstał z krzesła.
- Cuddy, już pięć osób – powiedział podniesionym głosem. – Nie uważasz, że to dosyć dziwny zbieg okoliczności? Powinnaś coś z tym zrobić. To może być na ulicach. Albo w szpitalu. I może być zakaźne.
Lisa chwyciła jakieś papiery i skierowała się do wyjścia.
- Jeśli w ciągu godziny ktoś przyjdzie z takimi objawami, możemy zacząć się obawiać. Na razie – zajmij się tym, co masz – rzuciła, a potem wyszła z pomieszczenia.
House stał za biurkiem. Wiedział, że tak się stanie, ale… na litość boską, czasami nie rozumiał tej kobiety.

***
Półtorej godziny później cały zespół House’a, sam diagnosta, Wilson oraz Cuddy siedzieli w gabinecie Gregory’ego.
- To bardzo poważne – zabrała głos administratorka, potwierdzając to, co oczywiste. – W ciągu godziny do szpitali w New Jersey zgłosiła się ponad setka osób z takimi samymi objawami. Światłowstręt, zanik melaniny w organizmie, co objawia się zwłaszcza bledszą skórą i kolorem tęczówek, ból zębów, zwłaszcza w okolicach kłów, zaburzenia wydzielania łez, niskie tętno, spadek temperatury ciała, ponadto pacjenci są bardzo agresywni. Nie wiemy, co to za choroba, nie wiemy, jak się przenosi, ale można wydedukować, że przychodzi z zewnątrz, w bardzo szybkim tempie. Jako że szpital Princeton Plainsboro ma najlepszy wydział diagnostyczny w kraju, władze New Jersey postanowiły przydzielić wam ten przypadek. Będziemy zmuszeni do ewakuacji szpitala i przeniesienia wszystkich chorych w jedno miejsce – tutaj. Zapewnimy sobie, oczywiście…
- Zapewnimy? – przerwał jej House. – To ma być zadanie tylko dla mnie i dla mojego zespołu, po co wy macie się w to pakować?
- Jestem twoją szefową i to ja decyduję, czy zostaję, czy nie. Wilson wybrał sam. Nikt nie zostaje tu z przymusu. Jeśli ktoś chce wyjść, jest to całkowicie zrozumiałe i załatwione.
W pomieszczeniu zapadła martwa cisza.
- Bezpieczeństwo ma być naszym priorytetem – powiedziała Cuddy po chwili. – Ewakuacja zaraz będzie rozpoczęta. Teraz muszę iść. Zacznijcie myśleć. Zacznijcie badać. Znajdźcie odpowiedź.
Lisa wstała i wyszła. House podążył za nią.
- Cuddy! – krzyknął. Kobieta westchnęła i odwróciła się do niego. – Nie chcesz tego robić – powiedział, kiedy stali twarzą w twarz. – Przestań zgrywać bohatera. Nikt się nie obrazi, jeśli wrócisz do domu, jeszcze zdolna do płaczu i bez światłowstrętu.
Lisa otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale diagnosta nie dał jej szansy.
- Przez cały rok jesteś matką, a teraz, nagle, zamieniasz się w administratorkę? Teraz, kiedy jest to najmniej potrzebne? Poradzę sobie mając tylko twój głos w telefonie. Chyba że chcesz mnie zrelaksować w składziku.
Cuddy przewróciła oczami.
- House, muszę tu zostać. To mój obowiązek jako…
Diagnosta popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Przed kim teraz udajesz, przed sobą, czy przede mną? Ani jedno, ani drugie ci nie wychodzi. Idź i zajmij się swoimi bękartami. I zrób tak, żeby jedno z nich nie zwinęło ci komórki.
Lisa spuściła wzrok i pokręciła głową. Potem odwróciła się i ruszyła w kierunku wind. Kiedy postanowiła wreszcie obejrzeć się za Housem, ten zniknął za szklanymi drzwiami gabinetu diagnostycznego.

***
Godziny mijały. Badali pacjentów na wszystko, łącznie z chorobami genetycznymi. Nic. Rezultat był równy zeru. Znali objawy na pamięć, nie mieli pojęcia o tym, co mieliby leczyć. Osobniki zarażone stawały się bardziej aktywne nocą. Nie pogarszało im się, mieli po prostu coraz bledszą skórę, coraz jaśniejsze oczy. Kły rosły, światłowstręt postępował. Skłonność do agresji wahała się. Temperatura ciała była niska, ale utrzymywała się. To samo działo się z tętnem.
House stał przed białą, zapisaną tablicą. Nie mógł dostrzec. On nie mógł czegoś dostrzec. Za nim, przy stole, siedział w ciszy Wilson. Jeszcze kilka godzin temu miał ochotę poruszyć sprawę odesłania Lisy do domu, co było heroicznym czynem House’a. Po jakimś czasie stwierdził jednak, że to zły pomysł. Nie chciał niepotrzebnie irytować przyjaciela, nie w takiej chwili. Poza tym wiedział, że jeśli ktoś ma znaleźć rozwiązanie, będzie to House.
O czymś zapomniałeś, myślał Gregory, o czymś zapomniałeś, o jakimś cholernie małym i ważnym szczególe, u tej pierwszej… tej pierwszej osoby. I jej oczy. To one przyciągnęły twoją uwagę, pamiętasz? Były dzikie i nieludzkie. Co ci powiedziała? Co ona ci powiedziała?
Chase wrócił, meldując przygnębiony o kolejnym niepowodzeniu. A potem wypowiedział te słowa. House powtórzył je powoli w głowie i wtedy wszystko wskoczyło na swoje miejsce.

***
House wbiegł do izolatki bez kombinezonu. To była ona, pierwsza pacjentka. Ile minęło, najwyżej dzień? Wyglądała, jakby minęło pięć lat. Wymizerniała. I te dzikie, niemal czerwone oczy. Prawie nie miała już barwnika. Dorwał ją i zaczął szukać śladów na rękach. No dalej, gdzie jesteś, odcisku drobnych, czteroletnich ząbków?
Tutaj.

- I wie pan, śmieszna rzecz – mówiła, kiedy on patrzył w sufit. – Dzisiaj rano moja córeczka podbiegła do mnie i ugryzła mnie w rękę. Zaśmiała się i powiedziała, że bawi się w pieska. Ale to było dość dziwne… widzi pan, była jakaś nieswoja. I pogryzła mnie do krwi…

- Znowu nic – oświadczył Chase, próbując przybrać maskę obojętności. Dość słabo mu to wychodziło, jeśli ktoś chciałby zapytać House’a. – Agresja za to powróciła. Chciała mnie ugryźć.

Stało się dokładnie to, co przewidział. Pacjentka wbiła swoje kły w jego ciało. Nie bolało. Uczucie było dziwne, ale nie bolało. Kiedy biegł przez korytarz, zastanawiał się, dlaczego właściwie to robi. Rzuca się na pewną śmierć. Może nie śmierć, ale na pewno na śmiertelną chorobę.
Chase i Foreman wbiegli do izolatki, oderwali kobietę od jego tętnicy szyjnej i wynieśli.
- Coś ty zrobił?! – krzyczeli. Próbowali zatamować krwawienie. Och, krew? Słyszał Wilsona. Chase’a. Foremana. Wszystkich.
- Wampiryzm – wyjaśnił House, dysząc ciężko, a jego powieki stawały się ciężkie, coraz cięższe. – Oni są wampirami. Nie wyleczycie wampirów. To wampiry.
Ostatkami sił zaczął się śmiać. Logika tu nic nie wskóra, pomyślał, więc czas umierać.

Koniec.


Pamiętniki wampirów

Klasyfikacja: bez ograniczeń
Postacie: Gregory House, Eric Foreman
Uwagi: cytaty ze „Zmierchu” S. Meyer
Opis: House i Foreman jako Edward Cullen i Bella Swan.


Jestem lekarzem od niemal 30 lat. Do niedawna żyłem w przekonaniu, że w swej karierze zawodowej widziałem już wszystko, i nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć. Matki poświęcające swe życie, by ratować pasożyta, który zagnieździł się w ich macicy, i takie, które w przypływie szału próbowały swe dziecko uśmiercić. Głęboką rozpacz na twarzach rodzin pacjentów, gdy mówiłem im z okrutną szczerością, czy wręcz brutalnością, że dla ich ukochanej osoby nie ma już nadziei, i niesamowita radość, gdy pacjent, który przez innych lekarzy został skazany na śmierć, dzięki mojej pomocy wracał do zdrowia.
Ludzie przychodzili i odchodzili. Przez moje ręce w ciągu ostatnich dziesięcioleci przewinęło się tyle osób, ile zamieszkuje nie takie całkiem małe miasto. Byłoby ich po prawda jeszcze więcej, gdybym przez całe swe dorosłe życie nie starał się unikać ludzi – zwłaszcza idiotów, którzy przekraczali próg darmowej przychodni.
Historia, którą pragnę opowiedzieć znacznie różni się od pozostałych. Gdybym sam tego nie przeżył, w życiu nie powiedziałbym, że zdarzyła się naprawdę.

***

Było wczesne letnie popołudnie, gdy wtoczyłem się moim wiekowym samochodem na parking PPTH. Dzień jak wiele innych, nic nie wskazywało na to, że zdarzy się coś dziwnego. Dzień, który już na zawsze miał odmienić moje życie.
Zamykałem właśnie z trzaskiem drzwi samochodu, gdy moją zdrową nogę przeszył spazm nieopisanego wręcz bólu. Odruchowo spojrzałem w dół, i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, ujrzałem młodą kobietę wpijającą się w moją łydkę. Początkowo skupiłem uwagę na jej kłach, lecz gdy uniosłem laskę, z zamiarem uderzenia napastniczki, nasze oczy na chwilę się spotkały, i nagle zamarłem. Jej tęczówki były krwistoczerwone!
Po chwili jednak ból wrócił mi zdolność logicznego myślenia, więc nie zwlekając już dłużej wziąłem zamach i uderzyłem kobietę w głowę. Kolejna idiotka, która naoglądała się horrorów i filmów dla nastolatek, pomyślałem. Siła uderzenia odrzuciła ją jakieś 2 metry ode mnie, jednakże odnotowałem przytomnie, że nie doznała żadnych obrażeń... W przeciwieństwie do mojej laski, która nadawała się w tej chwili wyłącznie do wyrzucenia.
Nagle czerwonooka poderwała się na równe nogi, zasyczała i rzuciła do ucieczki. Odwróciłem się i na chwilę przed utratą przytomności, spowodowaną obezwładniającym bólem, zauważyłem biegnących w moim kierunku ochroniarzy. Potem była już tylko ciemność.

***

Gdy odzyskałem świadomość czułem ból w dosłownie każdej komórce mego ciała. Wypełniał mnie od czubka głowy, aż po koniuszki palców u nóg, drażnił każdy nerw, składał się na całą moją obecną egzystencję. Nie byłem w stanie zrozumieć, co się dzieje, nie potrafiłem tego ogarnąć. Zamknąłem oczy, znowu odpływałem w nicość.

***

Tydzień później

Obudziłem się nagle. Otworzyłem oczy, a gdy przyzwyczaiłem wzrok do jasnego światła jarzeniówek, powoli, niezwykle rozważnie spróbowałem poruszyć ukąszoną nogą. Po bólu nie było śladu. Niesamowite, pomyślałem. Przyszła kolej na drugą nogę – to samo. Uświadomiłem sobie wraz, że przyczyna jest aż nazbyt oczywista – naszprycowali mnie środkami przeciwbólowymi. Uśmiechnąłem się pod nosem, albowiem brak bólu był przyjemną odmianą.
Nagle moje pole widzenia zostało przysłonięte przez twarz czarnoskórego mężczyzny, który schylił się by zbadać reakcję moich źrenic na światło.
- Foreman – wykrztusiłem przez zaciśnięte zęby. – Starasz się usmażyć mi rogówkę?
Eric uśmiechnął się szeroko, odsłaniając rząd śnieżnobiałych zębów. – Dobrze jest widzieć Cię wśród żywych, House. – Moją uwagę zwrócił nacisk, jaki położył na przedostatnie słowo. Coś tu było nie tak – pomyślałem.
Skupiłem się. Zauważyłem, że moje zmysły są wyostrzone. Czułem zapach płynu po goleniu lekarza, który przechodził właśnie obok sali, na której leżałem. Słyszałem wyraźnie rozmowę pielęgniarek w dyżurce, tykanie zegara w holu, wreszcie bicie serca mojego podwładnego. Bicia własnego nie byłem w stanie wychwycić...
Moje spojrzenie padło teraz na białą tablicę, stojącą pod oknem. Pokryta była takimi hasłami jak: „bladobiała, zimna jak lód skóra”, „brak pulsu”, „zmieniające kolor źrenice”, „poprawa stanu zdrowia po przetoczeniu krwi”.
- Wiem kim jesteś – rzekł cicho Foreman, odwracając się w stronę okna.
- Powiedz to – wyszeptałem. – Powiedz. To. Na. Głos... Powiedz to.
- Wampir – wydusił z siebie neurolog.
- Boisz się? – w tej chwili stałem już tuż za nim.
- ... Nie.
- A co jeśli nie jestem superbohaterem? Co jeśli jestem tym złym? – zapytałem, z ustami tuż przy jego lewym uchu.
- Ufam Ci – rzekł z przekonaniem.

***

Nazywam się Gregory House – Lekarz z powołania, wampir z przypadku.

Koniec


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:43, 27 Lut 2010    Temat postu:

Zniknięci

Klasyfikacja: bez ograniczeń
Postacie: Greg House, Lisa Cuddy, Rachel Cuddy, Lilian vel Lily
Uwagi: spojlerów brak, za to Huddy obecne
Opis: Kiedy szpony mroku postanowiły objąć swoim zasięgiem pewnego diagnostę…


House wlókł się tak wolno, że sprawiał wrażenie, jakby się cofał. Drzwi do szpitala majaczyły gdzieś w oddali, po raz pierwszy wyglądając jak wybawienie. Jasne promienie słońca kaleczyły zapuchnięte, podkrążone oczy lekarza. Zamknął je i szedł dalej na oślep, zdziwiony, gdy udało mu się dotrzeć do recepcji. Podejrzewał, że przez tyle lat wydeptał do szpitala ścieżkę, prowadzącą jego nogi. Lekko uchylił powieki i dostrzegł zatroskaną twarz Cuddy.
- Co ci jest? – zapytała, kładąc na ladzie przed nim akta pacjenta.
- Jestem wampirem – wychrypiał, odsuwając od siebie papiery.
- Nie żartuj, ty też? – Zadowolona z własnego dowcipu włożyła mu dokumenty w ręce i odeszła w stronę swojego gabinetu. House spostrzegł, że oczy, skupione na widoku jej opiętych spódnicą krągłości, działają zadziwiająco dobrze. Rozbawiony nowym odkryciem, ruszył w stronę windy, nie ziewając więcej, niż zazwyczaj.

~*~

- Co ty tu robisz, pomiocie szatana? – warknął do Rachel, która na jednej nodze wskoczyła do jego gabinetu.
- Nie jestem pomiotem szatana, tylko córką mojej mamy! – Wydęła wargi, decydując się na postawienie również drugiej nogi na podłodze.
- To jedno i to samo – zauważył. Mała wzruszyła ramionami.
- Chcesz gumę? – zaproponowała. Nie zareagował, skupiony na ekranie komputera.
- Co robisz? Czemu nie pracujesz? Nie masz pacjenta? – Rachel usiłowała zajrzeć mu przez ramię.
- Mała Cuddy, won!
Dziewczynka odsunęła się od House’a, obrażona i rozejrzała się po gabinecie.
- Wujek, patrz, tam coś pisze – powiedziała po chwili przyciszonym głosem.
- Jest napisane – poprawił ją automatycznie.
- Nie… Tam coś pisze, teraz, w tej chwili!
Podniósł głowę i spojrzał we wskazanym przez dziewczynkę kierunku. Gdy przyglądał się swojemu ulubionemu pióru, zwinnie poruszającemu się po kartce, jego uszu dobiegł dźwięk czyjegoś spokojnego oddechu. Rzucił szybkie spojrzenie na Rachel, ale jej oddechu z pewnością nie mógł uznać za spokojny. Odwrócił się.
Przy oknie stała dziewczynka. Blada i drobna, na oko młodsza od Rachel. Wargi miała zaciśnięte w cienką kreseczkę, tylko jej atramentowo-czarne oczy utkwione były w twarzy House’a.
- Cześć, Lily – powiedziała nerwowo Rachel.
- Znasz ją? – Diagnosta zmarszczył brwi.
- Bawiłam się z nią dzisiaj, myślałam, że jest chora… Nie odzywała się ani słowem.
- To skąd wiesz, jak ma na imię? – zapytał ostro. Rachel rzuciła mu przerażone spojrzenie.
- Nie wiem – szepnęła. – Wujku, boję się… Ona do nas idzie!

~*~

Cuddy kończyła pracę. Włożyła ostatnią teczkę do szuflady i wstała od biurka, niechcący zrzucając na podłogę jedną ze stojących tam ramek. Kiedy ją podnosiła, delikatnie przesunęła palcem po zdjęciu. Minął już miesiąc, odkąd Rachel zaginęła. Żadnych wiadomości, żadnych śladów, żadnej nadziei. Nic. Jedynie dziwny fakt zaginięcia również House’a, jakby ktoś uparł się, aby rozbić jej życie na kawałki. Westchnęła cicho.
Wyszła zza biurka, zakładając żakiet i rzucając okiem na kartkę papieru, leżącą na małym stoliku. Pismo wydało jej się dziwnie znajome, dziwnie… dziecinne.
Mamusiu, tęsknię. Chcę, żebyś przyszła i opowiadała mi bajki na dobranoc. Mamusiu, przytul mnie, mamusiu…
Jedna łza popłynęła po policzku Cuddy. Kiedy Rachel mogła napisać ten list? Niemożliwe, żeby go nie zauważyła… Gdy przymknęła oczy, starając się uspokoić, na kartce papieru pojawiło się jeszcze jedno zdanie.
Jak obrócisz się za siebie, to ci wyrośnie koci pyszczek.
Pochyłe litery, granatowe pióro. Organizm Lisy zareagował przenikliwym bólem i tęsknotą. Obróciła się, ale gabinet był pusty. Z powrotem spojrzała na papier.
- Gdzie wy jesteście?… - szepnęła w pustkę.
- Tutaj.
Ponownie spojrzała za siebie. Tym razem ujrzała bladą twarzyczkę Rachel, jej błyszczące oczy i kpiący uśmiech na twarzy House’a.
- To niemożliwe. – Pokręciła głową, odsuwając się, nim oparła się o ścianę. – Drzwi… Są zamknięte.
- Nie potrzebujemy drzwi – powiedział diagnosta i zrobił krok do przodu, nie odrywając od niej oczu.
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła Cuddy, były wargi Rachel, szepczące: Kocham cię, mamo.

~*~

- Zniknięci? Czemu akurat Zniknięci? Nieumarli brzmiało by lepiej.
- Krwiopijcy też jest fajnie – powiedział House, patrząc przez okno na ciemną ulicę.
- Mamo, nie może być Nieumarli, bo właściwie… Umieramy bardzo często. Z każdym złym uczynkiem człowieka, my jesteśmy złem, stworzonym przez ludzi.
- Skąd ty to wszystko wiesz? – Cuddy spojrzała na Rachel z mieszaniną ciekawości i podziwu.
- Lilian mi powiedziała. Właściwie to mówiła do wujka, ale był zbyt zajęty skakaniem po schodach.
House spojrzał z wyrzutem na dziewczynkę.
- Nie umiesz trzymać języka za zębami? – mruknął. Rachel potrząsnęła przecząco głową, śmiejąc się. Nagle ucichła i znieruchomiała.
- Ktoś idzie – szepnęła. – Mogę? – spytała błagalnie, patrząc na Cuddy. Kobieta skinęła głową. Rachel zamknęła oczy, starając się skupić.
- Trzy osoby – powiedziała po chwili. – Dwóch mężczyzn, jedna kobieta.
House również zamknął oczy.
- Skup się. – Pokręcił głową. Rachel zesztywniała.
- Cztery – powiedziała po chwili. – Kobieta jest w ciąży.
- Zostawiamy – oznajmiła natychmiast Cuddy. Na buzi dziewczynki odmalowało się rozczarowanie.
- Głodna jestem – jęknęła, ale gdy żadne z dorosłych nie zareagowało, obrażona wyszła z pokoju.
Lisa przesunęła się na kanapie w stronę House’a.
- A kiedy od-znikniemy? Bo rozumiem, że teraz nas nie widać?
Mężczyzna skinął głową.
- My pojawimy się za jakiś tydzień, a ty za pięć, jeśli wierzyć tej dziwnej małolacie.
- Lilian?
- Możliwe.
Ciszę w pokoju przerwała Rachel, wbiegając radośnie do pokoju.
- Znowu ktoś idzie! – zawołała entuzjastycznie. House spojrzał na Cuddy.
- Twoja kolej – oznajmił i rozparł się wygodnie. Lisa zacisnęła powieki i otworzyła je niemal od razu.
- Czterech mężczyzn – powiedziała. Rachel podskoczyła i klasnęła w ręce.
- Bierzemy? – zapytała podekscytowana. – Mamo?
- Chyba tak – odparła niepewnie Cuddy.
- Bierzemy – zadecydował House.
Firanka poruszyła się lekko, gdy trzy postacie zniknęły w mroku pomieszczenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:52, 27 Lut 2010    Temat postu:

GŁOSOWANIE

Wybieracie 3 fiki i wysyłacie do mnie PW z tytułem: Głosowanie - konkurs fikowy #09
z wypełnioną taką tabelką:
I miejsce - tytuł fika
II miejsce - tytuł fika
III miejsce - tytuł fika

Głosowanie trwa do 7 marca (niedziela), do godziny 17.00

Proszę nie głosować na swoje fiki i nie namawiać innych do głosowania na nie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saph
McAczkolwiek


Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 16229
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 71 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:31, 07 Mar 2010    Temat postu:

WYNIKI

I miejsce ex aequo:
dr Tygrysolka - Zniknięci (10)
Scribo - Wampiryczna wycieczka(10)


III miejsce ex aequo:
gehnn - Choroba [8]
Nisia - Wieczór z wampirem [8]


Pozostałe:
Saph - Pamiętniki wampirów (6)



Serdecznie gratuluję zwycięzcom oraz dziękuję wszystkim, którzy nadesłali swoje fiki/wzięli udział w głosowaniu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
neko.md
Epidemiolog
Epidemiolog


Dołączył: 14 Paź 2009
Posty: 1231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:41, 07 Mar 2010    Temat postu:

gratuluję zwycięzcom !

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez neko.md dnia Nie 17:42, 07 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Noemi
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 28 Lis 2009
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:55, 07 Mar 2010    Temat postu:

Gratulacje!

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Noemi dnia Nie 18:56, 07 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:06, 08 Mar 2010    Temat postu:

Och.

*zbiera swoje resztki z podłogi*

Dziękuję xD I gratuluję wszystkim.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
daritta
Ginekolog
Ginekolog


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 2185
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Leszno
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:37, 08 Mar 2010    Temat postu:

Kongratulejszyn.! ;d

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:38, 08 Mar 2010    Temat postu:

Jeeej...
Dziękuję wszystkim za głosy i gratuluję przeciwniczkom


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kacper
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 16 Cze 2009
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Piotrków Trybunalski
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 18:27, 09 Mar 2010    Temat postu:

Congatulations, bo temat do łatwych nie należał :-)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
marguerite.
Epidemiolog
Epidemiolog


Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 1221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Debrzno
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 8:27, 10 Lip 2010    Temat postu:

Gratuluję wszystkim
Trochę po czasie, ale liczą się intencje


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin