Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Jesienne popołudnie [BO]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hameron
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rory Gilmore
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 11 Lip 2011
Posty: 6312
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Westeros
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:27, 11 Lis 2011    Temat postu: Jesienne popołudnie [BO]

Fik konkursowy.

Tytuł: Jesienne popołudnie
Klasyfikacja: Bez ograniczeń
Fandom: House
Postacie: House, Cameron, Wilson
Uwagi: Hameron
Opis: Jedno ważne popołudnie, które przynosi wiele wspomnień.



Siedział na ziemi. Miał zamknięte oczy i opuszczoną głowę. Siedział oparty o pień drzewa. Było jesienne popołudnie a dookoła panowała kompletna cisza. Jak na jesień, pogoda była dość znośna. Wiał chłodny wiaterek, ale grzało słońce, więc nie było zbyt zimno.
Siedział dość długo w jednym miejscu. Z drzewa, pod którym siedział co jakiś czas spadały żółte liście. Nie zauważał tego. Jedną ręką trzymał swoją laskę a drugą oparł na pożółkłej miejscami trawie.
Było mu ciężko. Czuł się przytłoczony tym wszystkim co się działo w ostatnich miesiącach w jego życiu. Tylko tutaj mógł usiąść i na spokojnie pomyśleć o tym co się dzieje.

Przede wszystkim pamiętał zeszły rok. Wszedł do gabinetu i przez chwilę pomyślał, że chyba pomylił pomieszczenia. Wszędzie były poustawiane jakieś liście, gałęzie i inne okropne rzeczy. Spojrzał na sprawczynię tego wszystkiego, która nie czuła się winna, tylko dzielnie patrzyła mu w oczy. Siedziała sama i była pochłonięta czytaniem jakiegoś pisma medycznego. Przynajmniej do czasu aż wkroczył do środka.
- Nie wyrzucaj tego! - zaprotestowała, gdy chwycił gałęzie z zamiarem wyrzucenia ich do kosza.
- Wiesz, że jesteśmy w szpitalu? To niehigieniczne. - powiedział, ale zostawił gałęzie w spokoju.
- To bazie. Nie ma w nich nic niehigienicznego. - włożyła okulary i wróciła do czytania.
- W ogóle po co przyciągnęłaś tu te śmieci? I gdzie są Chase i Foreman?
- Chciałam przynieść trochę jesieni. Nie zauważyłeś jak jest pięknie i kolorowo na zewnątrz? - uśmiechnęła się. - Chase jest w klinice a Foreman został wezwany do Cuddy.
Nie odezwał się już. Rzucił okiem na nowy wystrój ich biura. Żółte liście, chryzantemy i nawet udało jej się znaleźć dalie. Jesienne kwiaty, takie kolorowe i takie... nudne. Poza tym bazie. Co to za głupota? Po co mu gałęzie z jakimś mchem na nich?
Obrzucił wszystko niechętnym spojrzeniem a potem wyszedł.


Uśmiechnął się do siebie na to wspomnienie. Pamiętał ten jej upór, jej uśmiech i spojrzenie, którym go obrzucała, gdy się z nią nie zgadzał. Jako jedyna kobieta w zespole, Cameron usiłowała się dopasować, ale jednocześnie pragnęła zachować swoje kobiece postrzeganie na świat. Otworzył oczy i spojrzał na świat dookoła siebie. Wszędzie było kolorowo. Te kolory jesieni, które Cameron tak kochała. Nie mówiła o nich głośno, ale widział ten zachwyt w jej spojrzeniu. Wystarczyło pokazać jej pożółkłego liścia czy kolorowego kwiatka a ona się rozpromieniała. Cóż, typowa kobieta.
Siedział pod tym drzewem bardzo długo. Został obsypany liśćmi, które spadały z drzewa. Powoli je zaczął z siebie ściągać.

Szedł powoli przez park. Dzisiaj noga bolała go o wiele bardziej niż kiedykolwiek. Musiał chodzić by ją rozchodzić, by nie pamiętać o bólu.
Zobaczył ją już z daleka. Znowu zbierała jakieś śmieci, które pewnie miała zamiar przynieść do gabinetu diagnostycznego. Przez chwilę zastanawiał się czy nie zawrócić póki go jeszcze nie dostrzegła, ale jednak podszedł do niej.
- Mam nadzieję, że nie zamierzasz tego zanieść do pracy. - powiedział. Usiłował przybrać szefowski ton by ją wystraszyć, ale ona się tylko uśmiechnęła.
- Nie. Nie zamierzam. Chociaż liście, które stały w wazonie dziwnie zniknęły. - spojrzała na niego uważnie.
- Wilsonowi się spodobały i zabrał je do siebie. - skłamał House. Tak naprawdę to je wyrzucił.
- Ach... No to w takim razie w porządku. - Cameron wiedziała, że House kłamie, ale postanowiła pograć w jego pokręconą grę.
- Co tam znowu masz? - rzucił pytanie jakby od niechcenia. Był ciekawy co tak uparcie zbierała.
- Kasztany. - pokazała mu brązowe kulki w torbie. House zajrzał tam i dostrzegł nie tylko brązowe kasztany, ale też żółte, pomarańczowe i kolorowe liście, które wyściełały dno torby. Na nich leżały kasztany, niektóre jeszcze w zielonych łupinach.
- A zebrałaś je ponieważ masz pięć lat i zamierzasz robić z nich ludziki? - zadrwił House. Przypomniał sobie, że jak był młodszy robił takie rzeczy.
- Kasztany pochłaniają promieniowanie. Są zdrowe. Kładziesz je przy komputerze lub na telewizorze a najlepiej połóż kilka pod poduszką.
House machnął ręką. Jesień była za bardzo kolorowa dla niego. Nudziła go, chociaż codziennie było w tej porze roku coś zaskakującego.


- Taak... Przyniosłem ci kasztany. - powiedział House wyjmując kilka brązowych kulek z kieszeni. - Zapomniałem o nich. - dłuższą chwilę obracał kasztana w dłoni. Obserwował jego idealnie brązowy kolor. Pomyślał, że idealnie by współgrał z tymi żółtymi liśćmi, które leżały na ziemi. Zamierzał je pozbierać i dać jej.

Cameron odeszła z pracy nagle. Nikt nie wiedział co się działo, gdzie jest. Cuddy powiedziała jedynie, że doktor Cameron musiała odejść z przyczyn osobistych. House nie mógł w to uwierzyć. Chase i Foreman również nic nie wiedzieli.
Przychodził do jej mieszkania kilka razy, ale nikt mu nie otworzył. Wydawało się, że Cameron w ogóle wyniosła się z Princeton, ale nikt mu nie powiedział, że mieszkanie jest puste. Nie widział również innych, nowych lokatorów. Po kilku tygodniach się poddał. Przestał tam przychodzić, usiłował przestać o niej myśleć, ale nie potrafił. Przypominały mu o niej kolorowe liście walające się po jego biurze i te kilka kasztanów, które położyła obok jego komputera.
Tego dnia chciał umówić się z Wilsonem na lunch, ale przyjaciel wymigał się od tego, tłumacząc się, że ma jakąś ważną, pilną sprawę, której nie może odłożyć. Jąkał się i mówił za szybko, co od razu nasunęło podejrzenie, że coś kręci. Postanowił go śledzić.
Wilson najpierw długo rozmawiał z Cuddy w jej gabinecie a następnie wsiadł w samochód i pojechał.
- Urywamy się z pracy? - mruknął House jadąc za Wilsonem.
Ku jego bezbrzeżnemu zdziwieniu, Wilson zatrzymał się pod mieszkaniem Cameron. Długo grzebał w samochodzie, z którego wyciągnął sporą torbę a następnie udał się na górę.
House czekał bardzo długo na przyjaciela. Minęła godzina, potem druga. W końcu Wilson wyszedł z budynku a House podszedł do niego.
- House! - Wilson wydawał się przestraszony. - Co ty tu robisz?
- Mógłbym zadać ci to samo pytanie.
- Ja... uch... eee... - Wilson wyraźnie się zmieszał. - Spotykam się z kimś. Nie chciałem ci mówić.
- Kłamiesz.
- Nie... ja... No dobra. Kłamię. - poddał się. Nigdy nie był dobry w ukrywaniu prawdy. Nie nadawał się na przestępcę. - Miałem ci nie mówić, ale... Może pójdziemy gdzieś? Tu obok jest kawiarnia. - Wilson włożył rzeczy do samochodu i poszli na kawę.


Wilson nigdy nie potrafił kłamać. Ale chciał by okłamał go w tej sprawie. Marzył by jednak to co usłyszał prawie rok temu okazało się być kłamstwem.
Nie okazało się. Ponura mina Cuddy i przerażony Wilson. Wszystko było prawdziwe. Nawet po tylu miesiącach, House czuł napływające łzy. Nie, nie płakał wtedy. Nie będzie płakał i teraz.

Cameron umiera.
To zdanie tłukło się po jego głowie w drodze do szpitala. Wilson wszystko mu powiedział. O tym, że nic się nie da zrobić, że zostały jej najwyżej dwa – trzy miesiące życia.
House nie wiedział jak dojechał do szpitala. Wiedział, że to jest koniec. Wszedł do gabinetu i usiadł przy biurku. Głowa oparta na rękach, jakby myślał. Chase i Foreman byli nieobecni, może to i lepiej.
Wilson zajrzał do niego po jakimś czasie. Próby nawiązania rozmowy nie przyniosły rezultatów. House siedział jak otępiały, nic do niego nie docierało.
Cameron umiera.
Nie potrafił sobie tego wybić z głowy. W pewnym momencie usiadł prosto i jednym ruchem zrzucił kasztany z biurka. Wilson odskoczył przerażony. House wpadł w prawdziwy amok. Zaczął wyrzucać kolorowe liście, bazie i kwiatki, które ustawiła Cameron. Nie chciał patrzeć na te kolorowe dary jesieni, które tak ją radowały.
Wilson nie protestował, nie usiłował go powstrzymywać. Siedział i patrzył ze zrozumieniem na to jak ból w końcu dotarł do House'a.
Wiedział, że House kocha Cameron. Wiedział to nawet zanim House sobie to uświadomił. Jednak teraz już wszystko było skończone. Cameron umierała i nic nie było można z tym zrobić.
House skończył demolować gabinet. Wszędzie walały się jesienne liście, resztki kwiatów i kasztany. Spojrzał na swoje dzieło i wyszedł.
Cameron była w domu. Tym razem otworzyła drzwi, gdy zapukał. Wyglądała kiepsko. Na rękach miała ślady po wkłuciach od kroplówek, była blada i wymizerowana. W niczym nie przypominała tej radosnej i uśmiechniętej Cameron z pracy.
House przytulił ją mocno. Czuł jej łzy, które rzęsiście płynęły jej z oczu. Nic nie musieli mówić. Ta chwila była tylko ich.


House wstał z ziemi i podszedł do zimnej płyty nagrobka. Położył kasztany pomiędzy czerwonymi daliami i kolorowymi chryzantemami. Z czułością dotknął ręką płyty nagrobka. To był jedyny gest, na który się mógł teraz zdobyć. Nie było już łez, cierpienia i siedzenia w ciemnościach, gdy ona tak się męczyła i trzymania jej ręki w najgorszych załamaniach. Miał nadzieję, że zaznała spokoju.
Żałował, że nie potrafił jej pomóc. Żałował, że nie ma jej już z nim. Żałował, że nie wyznał jej swoich uczuć.
- Wiesz, że już jest jesień? Jest dookoła kolorowo. Drzewa już prawie straciły liście. Kasztany spadają ludziom na głowę. Wilson wczoraj prawie oberwał. Liście są jakieś dziwne w tym roku. Czerwone, żółte, żółtoczerwone, zielone nawet. Kolory jesieni są piękne. Spodobałoby ci się. Twoja ulubiona pora roku, tak przynajmniej mówiłaś. Dopiero teraz zaczynam dostrzegać jej urok. Miałaś rację, jest pięknie. - powiedział. Ciężko mu było zapanować nad łzami. Minęło tyle miesięcy a on wciąż za nią tęsknił.
Jakby w odpowiedzi na jego słowa, z drzewa spadł liść, prosto pod jego nogi. Był duży, żółtoczerwony i był po prostu idealny. House oderwał rękę od zimnego kamienia i podniósł go. Praktycznie poczuł jej obecność. Uśmiechnął się do siebie a następnie odwrócił się i powoli odszedł, kurczowo ściskając liścia w dłoni.
Na cmentarzu grób Cameron pozostał w otoczeniu pięknego kasztanowca, z którego wciąż spadały barwne liście, mieniące się w słońcu różnymi kolorami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hameron Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin