Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Kiedy umarło disco [M]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hameron
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:44, 13 Paź 2008    Temat postu: Kiedy umarło disco [M]


Zweryfikowane przez Autorkę.

A/N
Kłaniam, witam! Prezentowany niżej fik jest prezentem dla mojej Siostry, Kallien, która 9 października miała urodziny. Najlepsiejszego, kochanie!

Dla Kallie, Słońca Dni Moich, z okazji zostanią Sweet Sixteen. Kocham Cię.

Kiedy umarło disco

That beauty, that gorgeous fairy
Wove her magic on me
She took away my sleep
And filled my heart with restlessness
I'm a poor, wretched, soul and she's the flame…
how do I make people understand
My heart's on fire with disco fever
("Om Shanti Om" OST - Dard-E Disco)


House: Byłem na randce.
Wilson: Nie odkąd umarło disco.
[1x20 „Love Hurts”]


- I wiesz, najgorsze nie jest to, że nie uda mi się urwać z tej imprezy – żalił się dalej House z kanapy pod oknem. – Najgorsze jest to, że nawet gdybym mógł, to bym się nie urwał.
Wilson parsknął śmiechem. Już dawno – mniej więcej w momencie, gdy Gregory House po raz pierwszy wspomniał o swoim najnowszym problemie – przestał udawać, że nie jest niezdrowo rozchichotany. Korzystał z sytuacji w pełni – w końcu takie dni rzadko się zdarzały.
– Nie śmiej się! – House posłał mu zbolałe spojrzenie, które jeszcze bardziej rozśmieszyło onkologa. Diagnostyk westchnął i poczekał, aż napad głupawki już minie i Wilson znowu będzie zdatnym do użytku najlepszym przyjacielem. – Powinieneś okazać trochę wdzięczności, wiesz?
- Ależ ja jestem bardzo wdzięczny – powiedział Wilson z szerokim uśmiechem. House zgrzytnął zębami. Gdyby ta rozmowa miała miejsce w jego biurze, Wilson już trzy razy zdążyłby czymś oberwać. Natomiast gabinetowi onkologa brakowało podstawowego wyposażenia ofensywnego. Ba, on nawet poduszek na tej wkurzającej kanapie nie miał.
- Właśnie widzę – zakpił House, wstając. – Idę na tę imprezę tylko dlatego, że zbierają kasę na twoje wymarzone nowe laboratorium. Ciesz się tym aktem przyjaźni póki trwa, bo na Chanukę nic nie dostaniesz.
Uśmiech Wilsona rozszerzył się jeszcze bardziej (House nie przypuszczał, że to w ogóle możliwe), a w ciepłych oczach onkologa pojawiły się wesołe błyski. House jęknął.
- Nie martw się, House. Zamierzam się bardzo cieszyć.
House w dość dosadny, fizyczny sposób przekazał Wilsonowi swój najnowszy pomysł („wal się!”), po czym z obrażoną miną wykuśtykał z gabinetu. Jeśli liczył na jakiekolwiek wsparcie ze strony przyjaciela to właśnie przekonał się, jak bardzo się przeliczył.

Tak gdzieś o 5 milionów dolarów.

***

Szpital Uniwersytecki Princeton-Plainsboro nie należał do najbiedniejszych placówek w kraju. Dzięki wsparciu cudownie wyleczonych dzianych facetów w garniturach należał wręcz do czołówki najbogatszych szpitali naukowych w całych Stanach (tuż przed nim był jedynie Szpital Uniwersytecki Penn, co James Wilson zauważał z lekką nutką dumy w głosie, a Lisę Cuddy doprowadzało do szaleństwa). I choć pani dziekan PPTH, gdy się zebrała w sobie i mocno zawzięła, potrafiła zorganizować każdą ilość gotówki, jakimś dziwnym trafem na wybudowanie nowego laboratorium dla onkologii pieniędzy zabrakło. (Co było problemem.) I właśnie ten brak – a właściwie genialny plan na zredukowanie go - sprawił, że problem z nowym laboratorium Jamesa Wilsona stał się również wielkim problemem faceta od cudownych wyleczeń, szefa diagnostyki Gregory'ego House’a.

***

- Dzień dobry wszystkim – powiedziała optymistycznie Cuddy, wchodząc do pokoju diagnostycznego. House spojrzał na nią z rządzą mordu w oczach. – To już dawno przestało działać, House.
Mężczyzna opuścił głowę z naburmuszoną miną. Cuddy spojrzała po twarzach pozostałych lekarzy. Udawali śmiertelnie obrażonych, ale delikatne uśmiechy wskazywały na fakt, że nie mają nic przeciwko wieczornej zabawie.
- O której mamy być w lobby, doktor Cuddy? – spytał Kutner jeszcze bardziej nosowo niż zwykle – pewnie powstrzymywał śmiech.
- Zabawę zaczynamy o ósmej. – Cuddy mrugnęła wesoło. – Ponieważ nie macie teraz żadnych pacjentów i nie wydaje mi się, by w ciągu najbliższych czterech godzin ktoś miał nagle się pojawić, to… Możecie iść.
Młodzi lekarze jak na zawołanie wyszczerzyli zęby w uśmiechu i zaczęli zbierać swoje rzeczy. Nie minęło pięć minut, a w pokoju zostali jedynie Cuddy i jej uparty szef diagnostyki.
- To tyczyło się również ciebie – powiedziała w końcu Cuddy, opierając dłonie o stół i pochylając się w stronę diagnostyka. House jedynie warknął coś niezrozumiałego. – Do domu, House. Już!

***

Genialny plan Lisy Cuddy można było streścić w trzech słowach: aukcja w lobby. Fakt, że w szpitalu organizowano charytatywne aukcje dla potrzebujących wydziałów nie był niczym nowym. Nowością było natomiast to, że tym razem pod młotek poszli… lekarze. I to nie byle jacy lekarze, a cały oddział diagnostyczny, z szefem włącznie. Za skromną opłatą – cena wywoławcza każdego diagnostycznego indywiduum wynosiła tysiąc dolarów – można było sobie kupić jednego lekarza, na wybrany przez siebie dzień. Wedle porywającej przemowy Lisy Cuddy, w ciągu tych dwudziestu czterech godzin można było z owym lekarzem (Lub lekarką, wtrąciła Trzynastka) robić dokładnie to, na co się miało ochotę. W granicach rozsądku, rzecz jasna. Wszyscy ludzie podeszli do pomysłu pani dziekan bardzo entuzjastycznie, zarówno potencjalni kupujący, jak i sprzedawani. No, prawie wszyscy. Nikogo jednak nie dziwił fakt, że Gregory House jak zwykle musiał wyłamać się z szeregu. W końcu był to cholerny buntownik bez powodu.

***

Przymusowy garnitur (nawet nie pamiętał, że coś takiego posiada). Uczesane włosy. I, na Boga, krawat! Gregory House jęknął i spróbował poluźnić nieco tę diabelską rzecz, zwisającą smętnie spod kołnierzyka jego koszuli.
- Zostaw to, House – mruknął mu na ucho Wilson, przechodząc za plecami zdenerwowanego lekarza.
- Zaczynam dochodzić do wniosku, że nie jesteś tego wart.
Wilson zaśmiał się cicho i ścisnął przyjaźnie ramię diagnostyka, w geście teoretycznie dodającym odwagi. Bliżej nieokreślony grymas pojawił się również na twarzy House’a.
- Witam państwa serdecznie na tegorocznej aukcji! Dziś zbieramy fundusze na nowe laboratorium dla onkologii. – Konferansjer w osobie Roberta Chase’a wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby w zniewalającym uśmiechu. Kilka dziewczyn siedzących w pierwszym rzędzie (zeszłotygodniowa pacjentka z sarkoidozą i jej trzy przygłupie przyjaciółki, zawyrokował House) zapiszczało z uciechy. – Znają państwo zasady aukcji. Dzisiejszą zabawę zaczniemy od jedynej damy w towarzystwie. Doktor Rema Hadley, zwana Trzynastką! – Trzynastka wystąpiła z szeregu i wdzięcznie potrząsnęła burzą brązowych loków. – Absolwentka Uniwersytetu Browna w Providence, specjalizacja w internie. Lubi jazdę konną, surfowanie i skoki ze spadochronem. Cena wywoławcza tysiąc dolarów.
- Pięć tysięcy! – wrzasnął momentalnie Kutner. Obecni na sali spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Kutner zaczerwienił się po same uszy. – Regulamin nie mówił, że my nie możemy brać udziału…
Chase zamrugał kilka razy, po czym spojrzał na siedzącą z przodu Cuddy. Kobieta kiwnęła lekko głową.
- W porządku. Pięć tysięcy po raz pierwszy, czy ktoś da więcej? Pięć tysięcy po raz drugi… - Goście byli zbyt oszołomieni szybką reakcją Kutnera, by zauważyć, że aukcja trwa. – Pięć tysięcy po raz trzeci… Sprzedane! Dwadzieścia cztery godziny wspólnego czasu z doktor Hadley sprzedane doktorowi Kutnerowi.
Kutner uśmiechnął się szeroko i pokazał Trzynastce uniesione do góry kciuki. Trzynastka również się uśmiechnęła i zeszła ze sceny. Jeszcze cztery osoby…
- Następny na liście jest doktor Chris Taub. Absolwent Columbia University w Nowym Jorku, chirurg plastyczny, potrafi wydobyć piękno z każdego, zapewniam. – Śmiech na sali. – Fascynuje go francuska literatura i wzornictwo w chińskiej porcelanie. W wolnym czasie lubi zwiedzać Metropolitan Museum. Cena wywoławcza, tysiąc dolarów.
- Trzy tysiące! – powiedziała kobieta z ostatniego rzędu. Wyglądała, jakby na gwałt potrzebowała operacji plastycznej, co House zauważył z ironicznym uśmieszkiem.
- Sześć tysięcy – powiedziała wysoka blondynka z drugiego rzędu – i przebiję każdą cenę, jaką ktokolwiek poda.
Na sali znów zapadła cisza. Chase jednak nie przestał się uśmiechać.
- W porządku - powiedział wesoło. – Zatem… Sześć tysięcy po raz pierwszy, po raz drugi, po raz trzeci, sprzedane pani…
- Rachel Taub – powiedziała z godnością kobieta, wstając. – Żona Chrisa.
Po sali poniosło się głośne „Ooo!”. Sam House musiał się sporo namęczyć, by nie dopuścić do opadnięcia szczęki.
- Elle… - zaczął cicho Taub, gdy jego żona podeszła do sceny.
- Nie elluj mi tu – powiedziała, dając mu buziaka w policzek. – Twój szef to jakiś tyran. Pracujecie tu tak długo, że jedynym sposobem, byś spędził w domu weekend było kupienie sobie tego czasu.
Taub z żoną zeszli ze sceny i usiedli razem, z powrotem w drugim rzędzie. Trzy osoby.
- Kolejna pozycja to doktor Eric Foreman, absolwent Uniwersytetu Yale. Najlepszy neurolog w tym szpitalu i mój bliski przyjaciel. – Chase wyszczerzył się jeszcze bardziej i puścił Foremanowi perskie oko. Murzyn również się uśmiechnął i wystąpił z szeregu. – Wielbiciel jazzu i pasjonat krykieta. Kocha koty. Cena wywoławcza tysiąc dolarów.
I zaczęły się słowne przepychanki. House ze stoickim spokojem przyglądał się, jak różne pielęgniarki próbują się przekrzyczeć. I kiedy myślał, że ta część aukcji ciekawa zrobić się nie może…
- Dziewięć tysięcy sześćset dolarów! – zawołała z przedostatniego rzędu szefowa pielęgniarek, Brenda.
- Wysoko! – skomentował Chase. - Dziewięć tysięcy sześćset dolarów po raz pierwszy, dziewięć tysięcy sześćset dolarów po raz drugi, po raz trzeci i… sprzedane! Szefowej pielęgniarek…
- Nie – przerwała mu Brenda. – Ja tu jestem jako reprezentantka grupy pielęgniarek z neurologii.
House zamrugał. Reprezentantka? Grupy? Diagnostyk spojrzał na napuszonego Murzyna. Cholera, kupił go cały harem.
- Przejdźmy więc do następnej osoby. Drogie panie, proszę nie mdleć. Oto… Doktor Lawrence Kutner! – Po sali poniósł się pisk dziewczyn, kiedy Kutner wystąpił. Hindus pomachał dziewczynie od sarkoidozy, która wyglądała, jakby się miała zaraz rozpłynąć. – Doktor Lawrence Kutner. Studiował medycynę w filii Uniwersytetu Kalifornijskiego w La Jolla. Specjalista od medycyny sportowej i rehabilitacji, tutejszy Mistrz Defibrylacji. Uwielbia romantyczne kolacje przy świecach, długie spacery brzegiem morza i chrupki kukurydziane. Kobietę swojego życia gotów jest zabrać w rejs jachtem swoich przybranych rodziców. No, dziewczęta – zachęcał umiejętnie Chase – warto walczyć o bycie kobietą życia doktora Kutnera. Cena wywoławcza tego młodego mężczyzny to tysiąc dolarów.
- Pięć! – Dziewczę od sarkoidozy zamachało ręką w powietrzu.
- Siedem – podbiła jakaś blondynka z końca sali.
- Dziesięć! – To zamknęło konkurencję.
- Po raz pierwszy, drugi, trzeci. Sprzedane! Doktor Kutner i jego dzień idą w piękne dłonie senatorówny Jo Wallies.
Kutner zszedł ze sceny, podszedł do dziewczęcia od sarkoidozy i pocałował ją rękę, po czym poszedł zająć miejsce obok Trzynastki. A to oznaczało…
- Teraz ostatni gość wieczoru – oświadczył podniosłym tonem Chase. – Doktor Gregory House! Jest tak wyjątkowy, że chyba nikomu nie muszę go przedstawiać. – Fala śmiechu i kilka gwizdów. – Cena wywoławcza to tysiąc dolarów. Kto da więcej?
- Trzy – powiedziała ładna szatynka z trzeciego rzędu. House się odprężył. Może nie będzie tak źle…?
- Pięć. – Tym razem rękę podniósł barczysty mężczyzna, w którym House rozpoznał ochroniarza piosenkareczki, którą leczył miesiąc wcześniej. Nie był to przypadek, który House lubił wspominać, a i piosenkarka zapewne miała mu wiele za złe. I ten ochroniarz… - Siedem – podbijała dalej szatynka.
- Osiem.
- Dziewięć.
- Dziesięć. – Ochroniarz zaczął brzmieć naprawdę groźnie. House spojrzał błagalnie na siedzącego obok Cuddy Wilsona. Onkolog jedynie wzruszył ramionami i uśmiechał się dalej. Tyle w gestii przyjacielskiego ratowania skóry.
- Jedenaście tysięcy trzysta sześćdziesiąt pięć dolarów i trzydzieści cztery centy – odezwał się głos z końca sali. Bardzo znajomy głos, choć House nie do końca potrafił go do kogoś dopasować.
- Ktoś da więcej? – spytał się Chase. – Nie…? Więc, po raz pierwszy, drugi, trzeci i sprzedane! – Odgłos młotka przypieczętował los House’a. – Jeden dzień z doktorem House’m kupiła doktor Allison Cameron!
Cameron wstała i spojrzała tryumfująco na House’a. A House zdołał jedynie jęknąć.

***

Następny dzień House zaczął od znalezienia Roberta Chase’a.
- Cześć, House – powitał diagnostyka młody lekarz. House był tak zaabsorbowany swoją misją, że nawet nie wykpił silnego akcentu kolegi.
- Zapanuj nad swoją dziewczyną.
Chase spojrzał na niego zdziwiony.
- Moją dziewczyną?
- Cameron, idioto, Cameron. Porozmawiaj z nią, wyperswaduj jej z głowy tę głupią aukcję.
Chase uśmiechnął się pod nosem.
- Kupiła cię – zauważył. House wywrócił oczyma.
- Tak, wiem. Mogę jej ten pieniądze oddać, obiecuję.
Chase zaśmiał się wesoło.
- Po pierwsze, Cam cię kupiła. Jej pieniądze, jej decyzja. Po drugie, ona i ja… To już nie ta bajka. – House zamrugał, zdezorientowany. – Zerwaliśmy. Jakieś pół roku temu.
- O. – Pół roku temu House był zbyt zajęty naprawianiem swojej przyjaźni z Wilsonem, by zwrócić uwagę na rozgrywające się wokół tragedie. Ale nie była to rzecz, którą powinien mówić Australijczykowi. – Ja… Nie wiedziałem.
Chase wzruszył ramionami.
- Nie afiszowaliśmy się z tym. Po prostu… Rozstaliśmy się, koniec historii.
House zmarszczył brwi i postukał laską w podłogę.
- Czyli nawet nie spróbujesz wyciągnąć mnie z tego bagna?
Australijczyk odważnie spojrzał swojemu byłemu szefowi prosto w oczy.
- Nie.

***

House wszedł na ostry dyżur i zaczął rozglądać się za Cameron. W środku panował zwyczajowy młyn, ludzie wchodzili i wychodzili, krew lała się ze skroni jakichś nieszczęsnych uczestników barowej bójki, pielęgniarki i lekarze biegali w tę i z powrotem. Pośrodku tego rozgardiaszu stała ona. House przepchnął się przez grupkę straumatyzowanych uczniów pobliskiego liceum, którym opiekunka niskim głosem tłumaczyła zasady zawiadamiania o wypadku na przykładzie napotkanych na ostrym dyżurze przypadków, i podszedł do młodej lekarki.
- Daruj sobie – warknął. Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego pytająco.
- Słyszałeś kiedyś o przysiędze Hipokratesa? – zapytała, kończąc zakładanie szwów jakiemuś zapatrzonemu w jej biust nastolatkowi. – Łączy się to między innymi z niezostawianiem pacjentów na pastwę losu, wiesz?
- Nie o to mi chodzi – odparł House tonem, z którego wyraźnie można było wyczytać brakującą część zdania – „i dobrze o tym wiesz”. Cameron westchnęła ciężko, wciągnęła House’a za inny parawan i zaciągnęła zasłonkę. Położyła ręce na biodrach i spojrzała hardo na diagnostyka.
- Miałam pieniądze, w szpitalu była zabawa – wyjaśniła. – Dla mnie to dalej jest zabawa, okazja do zrobienia czegoś nadzwyczajnego, czego inaczej nigdy bym nie zrobiła. Nie chcę takiej okazji zmarnować.
Dziewczyna rozsunęła kotarę i wyszła. House wkrótce podążył za nią.
- Zapłacę ci – zaproponował z desperacją w głosie.
- Nie – odpowiedziała Cameron, odwracając się w stronę diagnosty i kładąc prawą dłoń na jego klatce piersiowej w szeroko pojmowanym geście „stop”. House przełknął ślinę. – Jak szybko potrafisz się spakować? – spytała nagle, robiąc krok w tył.
- Szybko.
- Dobrze. – Uśmiechnęła się. – W twoim gabinecie na biurku leży koperta z biletem. Samolot odlatuje o jutro 14:00 z lotniska Kennedy’ego. Nie spóźnij się.
Cameron odwróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając skonsternowanego House’a samego w zdecydowanie za ciepłym pomieszczeniu.

***

Urocza i śliczna stewardessa wskazała mu miejsce. Cameron siedziała już obok, ze słuchawkami na uszach i jakiś tandetnym romansem w ręce. House włożył swój plecak do schowka i opadł na fotel obok dziewczyny.
- Wykosztowałaś się – skomentował, rozglądając się wokół. Miejsca w business klasie, opłacone drinki, wszystko na pokładzie wcale nie najtańszych linii.
- Dobra zabawa – odparła szybko. House zmrużył podejrzliwie oczy, zupełnie nie zwracając uwagi na uroczą i śliczną stewardessę wykładającą zasady postępowania w czasie katastrofy rodem z „Lost”.
- Ty czegoś chcesz – zawyrokował. Cameron wzruszyła ramionami, ale na jej twarzy zagościł uśmiech. Po chwili wróciła do czytania swojej bzdurnej powieści. Samolot zaczął kołować, a kilka minut później dało się poczuć oderwanie od ziemi. House wyciągnął z kieszeni iPoda, ale z włączeniem urządzenia taktownie poczekał, aż wszystkie lampki sygnalizujące zgasną. Założył słuchawki na uszy w celu w miarę interesującego zabicia czasu, ale nawet puszczony na maksymalnej głośności Kansas nie zagłuszył informacji podawanej przez pilota.
- Witam na pokładzie samolotu linii Air France, lecącym na trasie Nowy Jork-Barcelona. Pogoda nad Atlantykiem jest wspaniała, nie przewidujemy żadnych turbulencji. Czeka nas osiem godzin przyjemnego lotu.
House spojrzał na Cameron, ale dziewczyna nawet nie podniosła głowy. No tak, przecież to ona zamawiała te bilety. Barcelona. House się wzdrygnął. Zanotował również w pamięci, by zaraz po powrocie odpowiednio odegrać się na Cuddy i Wilsonie za ich ciche przyzwolenie na wywiezienie go na koniec świata. Osiem godzin i piętnaście minut później wszelkie plany zemsty zostały jednak zepchnięte na plan dalszy, gdy wraz z Cameron odebrał bagaże, które przy wyjściu z lotniska porwał jakiś szofer. Mężczyzna poprowadził zdziwionego diagnostyka i jego zachwyconą towarzyszkę do horrendalnie długiej limuzyny i otworzył przed nimi drzwi. Gdy upewnił się, że pasażerowie są już wygodnie usadowieni, wskoczył na miejsce kierowcy i odjechał w stronę miasta. Kilkanaście minut później wjechał na znane House’owi Paseo de Gracia i zatrzymał się przed imponującym wejściem do Casa Fuster. Odźwierny natychmiast podbiegł do samochodu, otworzył drzwi i pomógł wysiąść Cameron, po czym przepuścił House’a. Poszedł po bagaże, podczas gdy lekarze weszli do recepcji.
- Witam w Casa Fuster – powitał ich przystojny Hiszpanin płynną angielszczyzną z wyraźnym katalońskim akcentem. – Jak mogę państwu służyć?
- Mamy rezerwację – powiedziała słodko Cameron. – Apartament na nazwisko Cameron.
Chłopak wklepał dane do komputera i uśmiechnął się, prezentując garnitur śnieżnobiałych zębów.
- Oczywiście. Już wydaję klucze. – Obrócił się i ściągnął z haczyka komplet kluczy, który następnie podał Cameron. – Życzę miłego pobytu w Mieście Hrabiów.

***

Apartament był wielki i mógł robić za oddzielne mieszkanie, gdyby przyszło co do czego. Dwie sypialnie, ogromna łazienka z gigantyczną, wpuszczoną w podłogę wanną, przestronna kuchnia, salon z kominkiem, jadalnia, taras z widokiem na panoramę miasta… Wszystko wydawało się jeszcze większe teraz niż wieczorem, gdy kładł się spać. House siedział w fotelu przed kominkiem w jednym z hotelowych szlafroków, popijając świeżo zaparzoną kawę. Cameron nigdzie nie było. House spojrzał na zostawiony wcześniej na stoliku zegarek. Wskazywał 8:30. Diagnosta zmarszczył brwi, ale szybko się zreflektował – byli w Barcelonie, sześć godzin na wschód od Princeton. Czyli 14:30.
- Buenos días. – House obrócił głowę i spojrzał za stojącą za nim osobę. Niewysoki mężczyzna potarł łysinę. – Garnitur.
- Słucham? – spytał House z konsternacją w głosie.
- Miałem dopasować garnitur – wyjaśnił mężczyzna kulawo. House zmarszczył brwi. Krawiec wskazał ręką na drzwi od garderoby, po czym podszedł, owe drzwi otworzył i wyciągnął z środka wyglądający na drogi garnitur. – Dopasować garnitur – powtórzył. – Do restauracji w garnitur.
House skrzywił się, ale wziął od korpulentnego staruszka wieszak i poszedł się ubrać. Garnitur okazał się być całkiem dobrze dobrany, co było co najmniej podejrzane.
- Pasuje – powiedział krawiec, na upartego wbijając kilka szpilek przy rękawach. Z jego tłumaczeń – prowadzonych w bardzo w kiepskiej angielszczyźnie z dużą ilością typowo katalońskich zwrotów – House wywnioskował, że według niego powinny być krótsze. Wzruszył ramionami. Było mu to obojętne tak długo, jak sam strój wyglądał znośnie. Znacznie bardziej interesowało go, po co Cameron kupiła mu garnitur oraz, chyba najważniejsze, skąd wiedziała jaki?

***

Odpowiedź na pierwsze pytanie House otrzymał po godzinie 20:30, kiedy to zjawił się – zgodnie z poleceniem zapisanym na samoprzylepnej karteczce, którą znalazł na odtwarzaczu DVD – w hotelowej restauracji. Uśmiechnięty kelner (Zaczynam nie cierpieć Hiszpanów, zgrzytnął zębami House) poprowadził go do postawionego na uboczu stolika dla dwóch osób, stojącego w niższej części restauracji. House usiadł na jednym z krzeseł i zaczął przeglądać podetkniętą mu pod nos kartę win. Jednak i karta, i ów uśmiechnięty kelner, który ją przyniósł, zostali zapomniani w momencie, gdy Cameron pojawiła się u szczytu schodów prowadzących do restauracji. Ubrana w przylegającą czarną sukienkę wyglądała oszałamiająco i House nie potrafił nie wpatrywać się w nią szeroko otwartymi oczyma (podobnie zresztą, jak większość heteroseksualnych mężczyzn i lesbijek na sali). Jednego diagnosta był pewien – jeśli piękno miałoby się kiedyś ucieleśnić, wyglądałoby właśnie tak.
- Cześć. – Cameron podeszła do stolika i usiadła na odsuniętym przez kelnera krześle. House zamrugał.
- Ty… Ładnie ci – mruknął kulawo. Cameron uśmiechnęła się promiennie.
- Dziękuję.
Nie bardzo wiedząc, co robić dalej – 2008 to na naprawdę długo po epoce disco – House spytał się, jakie wino by chciała. Dziewczyna odparła, że wszystko jej jedno i zaczęła zawijać kosmyk włosów na palec. Co byłoby po prostu infantylne, gdyby nie było tak hipnotyzujące: smukły palec i owinięty wokół niego blond lok, delikatne światło gra na załamaniach, dając włosom złotawe refleksy. Sposób, w jaki jasne fale poruszają się z każdym potrząśnięciem głową…
- Naprawdę masz ładne włosy. – Ze zdziwieniem usłyszał własny głos. Cameron przestała bawić się włosami i spojrzała na niego ze zdziwieniem, choć House mógłby przysiąc, że przez jej twarz przemknął uśmiech zadowolenia.
- To drugi komplement tego wieczora – stwierdziła, przekrzywiając głowę i przyglądając mu się badawczo. – Jesteś pewien, że nie rozpylono czegoś w przewodach wentylacyjnych?
- Brak jakichkolwiek objawów u ciebie oznacza, że… raczej nie. Szkoda.
Rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Wyszczerzony kelner wrócił kilka minut później, niosąc przystawki. Później wrócił jeszcze z głównymi daniami i z deserem, wszystko w konwencji „szef kuchni poleca zdrową żywność”. Zjedzenie kolacji zajęło im nieco ponad czterdzieści minut. Po wypiciu ostatniej lampki wina House spojrzał na zegarek.
- Twój czas powoli się kończy – oświadczył pilnując, by do jego głosu nie wdarły się nawet najdelikatniejsze nutki żalu. – Jeszcze jakieś plany na wieczór?
- Tak – przytaknęła Cameron, wstając. – Tylko jeden.
Ruszyła w stronę schodów. House po chwili również wstał i podążył za nią. Przeszli do głównego holu, po czym wyszli z budynku. Na podjeździe czekała limuzyna, ta sama, która rano przywiozła ich do hotelu.
- Buenas noches – powitał ich kierowca, otwierając drzwi. Lekarze wsiedli i usadowili się na wygodnych kanapach. – Dokąd? – spytał mężczyzna, siadając za kierownicą.
- Montjuic – poleciła Cameron. Kierowca uśmiechnął się wszechwiedząco i ruszył.

***

Jakim cudem na Montjuic spotkali tylko kilku zagubionych turystów, House nie wiedział. (Ale podejrzewał, że miało to coś wspólnego z faktem, że wakacje się już skończyły, a Barcelona grała dziś z Realem na Camp Nou.) Oznaczało to jednak, że mogli bez żadnych problemów wejść na taras widokowy przed Palau Nacional i stamtąd podziwiać koncert fontann.

I had this perfect dream
Un suentilde; o me envolvió
This dream was me and you
Tal vez estás aquí
I want all the world to see
Un instinto me guiaba
A miracle sensation
My guide and inspiration
Now my dream is slowly coming true


- O co w tym wszystkim chodzi? – spytał House, opierając się o murek i spoglądając w dół, gdzie koncert właśnie przeszedł w fazę końcową. Odgrywano teraz „Barcelonę”, a kierunek, w którym tryskała woda, oraz podświetlenie zmieniały się tak szybko, że całość wyglądała jak wielka, wielobarwna mgła.

The wind is a gentle breeze
Él me hablo de ti
The bells are ringing out
El canto vuela
They're calling us together
Guiding us forever
Wish my dream would never go away


- Po prostu chciałam spędzić z tobą trochę czasu – wyznała Cameron, nie patrząc na diagnostę, wpatrując się bezmyślnie gdzieś w przestrzeń. Jej policzki płonęły delikatnym rumieńcem, co House zauważył z zainteresowaniem. – Trochę czasu sam na sam.

Barcelona - It was the first time that we met
Barcelona - How can I forget
The moment that you stepped into the room you took my breath away
Barcelona - La música vibró
Barcelona - Y ella nos unió
And if God willing we will meet again someday


- Dlaczego? – zapytał, obracając się bokiem do barierki tak, by mieć jak najlepszy widok na sylwetkę Cameron, wyraźnie malującą się na tle rozświetlonego miasta.
- Bo miałam nadzieję, że… - Urwała i potrząsnęła głową.
- Że co? – drążył dalej House, nie spuszczając wzroku z wyraźnie zakłopotanej dziewczyny.

Let the songs begin
Déjalo nacer
Let the music play
Ahhhhhhhh...
Make the voices sing
Nace un gran amor
Start the celebration


Cameron wreszcie podniosła głowę i spojrzała prosto w niemożliwie błękitne oczy mężczyzny. House wstrzymał oddech.
- Miałam nadzieję, że może, mimo wszystko… - Przygryzła wargę, zastanawiając się, jak powiedzieć to, co chciała przekazać, jak ubrać to w słowa. – Ty naprawdę nic do mnie nie czujesz, prawda? – spytała w końcu zrezygnowanym tonem.

Ven a mí
And cry
Grita
Come alive
Vive
And shake the foundations from the skies
Ah, ah, shaking all our lives


House zaśmiał się krótko i złapał Cameron za nadgarstek.
- Tego nigdy nie powiedziałem.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował nim zdążyła zaprotestować. Zesztywniała na chwilę, ale szybko oddała pocałunek. Stali tak pod księżycem Katalonii przez długie minuty, zwyczajnie ciesząc się swoją bliskością, tym nowym a zarazem jakże znanym dotykiem, zapachem i smakiem. Zakończyli pocałunek, by odetchnąć. Cameron uśmiechnęła się lekko. Była tak blisko, że mógł policzyć kropelki rozbryźniętej wody osiadłe na jej rzęsach.
- Miłej nocy w Mieście Hrabiów, doktor Cameron – wyszeptał w jej piękne włosy, gdy przytuliła się do niego i ułożyła głowę na jego piersiach.

Barcelona - Such a beautiful horizon
Barcelona - Like a jewel in the sun
Por ti seré gaviota de tu bella mar
Barcelona - Suenan las campanas
Barcelona - Abre tus puertas al mundo
If God is willing
If God is willing
If God is willing
Friends until the end
Viva – Barcelona


***

Zasapany James Wilson wciągnął wreszcie leżak na dach i odetchnął. Zwrotność tego składaka praktycznie zerowa, a i korytarze w szpitalu nie sprzyjały targaniu go po klatce schodowej (klitce w sumie). Rozejrzał się dookoła i pociągnął leżak na miejsce, gdzie wygrzewali się już Cuddy i Chase.
- Cześć, Wilson – powitał go Australijczyk, zsuwając okulary przeciwsłoneczne i patrząc z uśmiechem na onkologa. – Trochę ci to zajęło.
Wilson posłał mu zbolałe spojrzenie, rozłożył leżak i opadł na niego z westchnieniem. Chase podał mu szklankę z lemoniadą.
- Dzięki – mruknął onkolog, biorąc naczynie. – Zaskakująco gładko poszło – stwierdził, sącząc napój. Cuddy się zaśmiała.
- Mówiłam, że tak będzie. Mówiłam, a ty nie chciałeś wierzyć.
- W sumie to było do przewidzenia. – Chase przeciągnął się rozkosznie w słońcu. – Cameron jest przewidywalna. Wystarczyło zasugerować jej, że być może House odwzajemnia jej beznadziejne uczucia, a od razu była gotowa jechać na koniec świata.
- Dokładnie – zgodziła się Cuddy. Wilson westchnął i zaczął mieszać palemką w lemoniadzie.
- Myślicie, że Cameron odda nam kiedyś te pieniądze?
Cuddy i Chase parsknęli śmiechem.
- Nie wiem – odparł szczerze Australijczyk, wzruszając ramionami. – Ale wiesz, w najgorszym wypadku odbijemy sobie, nie kupując im prezentów ślubnych.
Wilson uśmiechnął się pod nosem. Chase miał rację, a cała ta sytuacja… Cóż, zaczynała mu się podobać. House dostał Cameron, Cameron dostała House’a, a on sam swoje wymarzone laboratorium. Bilans końcowy zdecydowanie wychodził na plus.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Wto 21:19, 03 Lut 2009, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ana12
Pulmonolog
Pulmonolog


Dołączył: 15 Sie 2008
Posty: 1168
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ***
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:05, 13 Paź 2008    Temat postu:

piękne, szkoda, że urodziny nie są częściej
kolejny hameronek potwierdza, że powinnaś pisać je częściej, bo świetnie ci wychodzą

Kallien wszystkiego najlepszego


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ana12 dnia Pon 18:06, 13 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eithne
Szalony Filmowiec


Dołączył: 23 Maj 2008
Posty: 4040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z planu filmowego :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:12, 13 Paź 2008    Temat postu: Re: Kiedy umarło disco [M]

Cytat:
House w dość dosadny, fizyczny sposób przekazał Wilsonowi swój najnowszy pomysł („wal się!”), po czym z obrażoną miną wykuśtykał z gabinetu. Jeśli liczył na jakiekolwiek wsparcie ze strony przyjaciela to właśnie przekonał się, jak bardzo się przeliczył.

Tak gdzieś o 5 milionów dolarów.

Świetne, uwielbiam ten fragment

Cytat:
- Następny na liście jest doktor Chris Taub. Absolwent Columbia University w Nowym Jorku, chirurg plastyczny, potrafi wydobyć piękno z każdego, zapewniam. – Śmiech na sali. – Fascynuje go francuska literatura i wzornictwo w chińskiej porcelanie.

Cytat:
Wielbiciel jazzu i pasjonat krykieta. Kocha koty. Cena wywoławcza tysiąc dolarów.

Gratuluję niesamowitych pomysłów jeśli chodzi o opisy Kaczuszek. Przy Foremanie, prawie spadłam z krzesła

Strasznie mi się podoba styl tego opowiadanka, taki nie do końca serio... Całość czyta się lekko i przyjemnie, co wspaniale nadaje się na zakończenie ciężkiego dnia...
I tytuł jest powalający... zachęca do klikania

Kallien, wszystkiego najlepszego! Albo mi się wydaje, albo naprawdę na horum jest sporo "październikowych dzieci"


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Eithne dnia Pon 19:04, 13 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:48, 13 Paź 2008    Temat postu:

piękne, piękne, piękne .Sama nie wiem co jescze napisać. cudownie opisy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Betta
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 16 Sie 2008
Posty: 1014
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z nienacka...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:57, 13 Paź 2008    Temat postu:

Śliczne... Końcówka powalająca... Nietypowe, ciekawe, inne niż do tej pory. A ta ich zmowa najlepsza . Ogólnie bardzo fajnie i czekam na więcej.
PS. Wszystkiego najlepszego dla twojej siostry .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kallien
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 29 Lip 2008
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:03, 13 Paź 2008    Temat postu:

Już mówiłam, że fik mi się podoba, ale co do Barcy nie jestem przekonana. Tymniemniej HUGE fenks xDD

I ludziom dziękuję za życzenia Bardzobardzo dziękuję xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
m90
Łyżka Lifepaka
Łyżka Lifepaka


Dołączył: 23 Lip 2008
Posty: 1855
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zakamarki opolszczyzny
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:27, 13 Paź 2008    Temat postu:

Powaliłaś mnie na kolana.
Piszesz dużo, prawda? I to nie tylko fiki hałsowe. Widać od razu, że ktoś ma coś wspólnego z pisaniem.
Idealnie dopracowane szczegóły, wszystko w każdym calu. Byłaś w Barcelonie? Jeśli nie, to podziwiam znajomość tego wszystkiego, bądź zapał w wyszukiwaniu.
Ten fik jest napisany idealnie i nie potrzebuje żadnych kontynuacji.

Przez ciebie dowiedziałam się za dużo, bo nie widziałam jeszcze ani czwartej ani trzeciej serii ;D. Ale nie żałuję, bo było warto to przeczytać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
annniczka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 14 Lip 2008
Posty: 179
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: krakow
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:32, 13 Paź 2008    Temat postu:

super naprawde swietne a koncowka rewelacja!!!!!!!!!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ceone
Tygrysek Bengalski
Tygrysek Bengalski


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 1766
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:31, 13 Paź 2008    Temat postu:

rewelka xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jen
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 31 Mar 2008
Posty: 854
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:38, 14 Paź 2008    Temat postu:

fick rewelacyjny !
pomysł z konkursem bardzo fajny
wszystkiego naj Kallien !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ana12
Pulmonolog
Pulmonolog


Dołączył: 15 Sie 2008
Posty: 1168
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ***
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:42, 14 Paź 2008    Temat postu:

Jen napisał:
pomysł z konkursem bardzo fajny

nie wiem czy wzięłaś go z detektywa monka?
bo tam w jednym odcinku była licytacja policjantów
to był świetny odcinek


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
unblessed
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 03 Lip 2008
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:13, 14 Paź 2008    Temat postu:

Lekkie, zgrabne i dowcipne. Przy Foremanie i jego haremie nie wyrobiłam. Całość jest oryginalna i klimatyczna, mimo romentycznej wycieczki i tego paringu nie przesłodzona. No cóż, świetnie było jak zwykle, co ja się będę produkować

Tylko piosenkę znalazłam jedynie w wersji Bollywoodu, którego chorobliwie nie cierpię ;/
u.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dark Angel
Nocny Marek
Nocny Marek


Dołączył: 10 Paź 2008
Posty: 5291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 69 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:56, 14 Paź 2008    Temat postu:

Pomysł z licytacją super. Tylko właśnie ta nieszczęsna Barcelona i Air France ni z tego, ni z owego.

Ale generalnie na duży plus!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:25, 14 Paź 2008    Temat postu:

Dziękuję za opinie!

***

ana12, "Monka" nie oglądam, więc raczej się nie inspirowałam.

***

Dark Angel, wszystko w tym fiku ma usprawiedliwienie. Air France to najdroższe linie lotnicze, mające bezpośrednie połączenie Nowy Jork-Barcelona (bez przesiadek w Madrycie czy Zurichu, bielty po trzy tysiące dolarów, ale luksus pełen, sprawdzałam!). Natomiast Barcelona... Czemuż to ona taka nieszczęsna? XD

Chciałam umieścić akcję w mieście w Europie, gdzieś daleko od New Jersey. Chciałam też, żeby to miasto było nieco tajemnicze i romantyczne. Rozważałam Paryż i Pragę (Wenecja jest przereklamowana i poza tym tam śmierdzi okrutnie), ale ostatecznie doszłam do wniosku, ze to sa dośc popularne cele romantycznych wypraw, w szczególności Paryż. I wtedy pomyślałam o Barcelonie. Przydarzyło mi się być w Barcelonie - wprawdzie nie w tak ekskluzywnym hotelu, ale zawsze - i koncert fontann widziałam. I muszę przyznać, że jest to najbardziej romantyczne wydarzenie w jakim brałam udział, Paryż z możliwością stania na szczycie Wieży Eiffela i podziwiania roziskrzonego Champs Elysee o pełni niech się schowa. Koncert fontann w Barcelonie przebija wszystko. I Cameron - a raczej Cuddy - o tym wie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dark Angel
Nocny Marek
Nocny Marek


Dołączył: 10 Paź 2008
Posty: 5291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 69 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:41, 14 Paź 2008    Temat postu:

Katty B., też byłam w Barcelonie i też widziałam fontanny Oraz obowiązkowy "widok ze wzgórza" Tylko czy ona jest tak strasznie romantyczna...? Już bardziej mi pasuje Girona do tego schematu: cichutkie miasteczko, pięknie podzielone rzeką na pół. Większe miasta mają swoje uroki, ale to nie to samo.

Może trzeba było ich zabrać do Wielkiego Kanionu na samotną wędrówkę pieszą?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dark Angel dnia Wto 20:41, 14 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:53, 14 Paź 2008    Temat postu:

No tu na plan pierwszy wychodzi pojęcie romantyczności. Dla mnie im więcej cywilizacji, muzeów, miejsc na potencjalne piesze wycieczki (typu: port, długaśne ulice, drogie restauracje), tym lepiej.

Do Wielkiego Kanionu nie, bo już tam romantycznie House'a z Wilsonem wysłałam i zakończyło się to tragicznym w skutkach zderzeniem z ciężarówką. XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Holiday
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 01 Mar 2008
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wołomin

PostWysłany: Śro 20:02, 15 Paź 2008    Temat postu:

dobree i Kutner jasko Mistrz Defibrylacji !!!! miodzio

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gora
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:08, 15 Lut 2009    Temat postu:

Tak jak zdecydowanie jestem przeciwko House&Cameron to to było... słodkie Trochę naiwne - tak, House'owi wystarczyło zobaczyć ją w ładnej kiecce żeby stwierdzić, że jednak coś z tego będzie, aha. Ale rozmowa początkowa House - Wilson, sama loteria, zakończenie z leżaczkami. Cudne

Pozdrawiam
g


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
eigle
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 01 Lis 2008
Posty: 13421
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:34, 15 Lut 2009    Temat postu:

Dobry dowcip sytuacyjny.

Sceny zbiorowe przewyższają wszelkie (tu: dwa) duety.

Szajka na dachu - są świetni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
tysiaaa
Troll Horumowy
Troll Horumowy


Dołączył: 29 Gru 2008
Posty: 1398
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: Dukla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:06, 15 Lut 2009    Temat postu:

Swietny fik!
jeden z lepszych jakie czytałam.
Pisz więcej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sonea
The Dark Lady of Medicine


Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 2103
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szmaragdowa Wyspa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:37, 08 Mar 2009    Temat postu:

W tym opowiadaniu najbardziej spodobał mi się House ze swoim dziecinnym zachowaniem. Był taki zabawny.
Trójca w składzie: Wilson, Cuddy i Chase iście przebiegła. I przezabawna.
Co do Cameron. Jak dla mnie, było jej za mało. Mam niedosyt.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sonea dnia Pon 16:07, 02 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Canadien
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:59, 06 Wrz 2009    Temat postu:

Przecudowne! Naprawdę, ten fick jest idealny. Jednocześnie lekki i romantyczny. Jakoś obecnie nie widzę Hamerona w serialu, ale takie ff...

I czy mi się tylko wydaję, czy pod koniec widzimy związek Chase/Cuddy (czy może to tylko znajomi)? W jednym Twoim ficku już był ten ship, prawda?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:57, 17 Paź 2009    Temat postu:

Eh... padłam... zakochałam się

Cytat:
Wilson uśmiechnął się pod nosem. Chase miał rację, a cała ta sytuacja… Cóż, zaczynała mu się podobać. House dostał Cameron, Cameron dostała House’a, a on sam swoje wymarzone laboratorium. Bilans końcowy zdecydowanie wychodził na plus.


To końcowe podsumowanie jest po prostu cudne... istny cud, miód i orzeszek


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hameron Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin