Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Cztery spoilery przyjaźni

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kropka
Litel Wrajter


Dołączył: 11 Maj 2008
Posty: 3765
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 31 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:13, 27 Gru 2008    Temat postu: Cztery spoilery przyjaźni

Kategoria: friendship


Witam i pozdrawiam Hilsonkowe grono.
Cieszę się, że znalazłam się tu dzięki pewnej [H]orumowej [H]oince i prezencie napisanym dla CEONE

Jako, że opowiadanko spodobało się Ceone - mam nadzieję, że spodoba się i wam. Miłego czytania




Zweryfikowane przez kropka_35


Cztery spoilery przyjaźni


Prolog do spojlerów...

HOUSE
Siedział na podłodze opierając się o ścianę. Miał wrażenie, że to jedyne miejsce, które go rozumie. Podłoga.

Przyglądał się zachodzącemu słońcu, które rozświetlało wieczór ostatnimi promieniami. Jedyne w swoim rodzaju piękno dzisiejszego dnia. W nim wszystko zaszło już dawno. Przyzwyczaił się do mroku. Z łatwością odgadywał przesuwające się w nim ludzkie cienie. Kiedy jego wewnętrzny świat spowił mrok? Może wtedy, kiedy zrozumiał, że nie dogada się z ojcem, że miłość to fikcja, że wszyscy kłamią? A może wtedy, gdy nie wyszło ze Stacy i gdy odsunął od siebie wszystkich oprócz Wilsona... który z kolei cierpliwie sklejał jego rozbite skorupy.

Śmierć zmienia wszystko...

Oparł głowę o ścianę i zamknął oczy. Oddałby wszystko co ma i kim jest żeby móc cofnąć czas. Nie dla siebie i swojego kiepskiego samopoczucia po tym co się stało.

Dla Wilsona. Żeby mógł być dalej tak szczęśliwy jak był.

Jego racjonalny do bólu mózg tysiące razy analizował sytuację: upił się, zadzwonił po Wilsona, przyjechała Amber, wypadek, próby jej ratowania i śmierć.

Beznadziejnie tragiczny zbieg okoliczności.

Pewnie gdyby przytrafiło się to komukolwiek innemu – obeszłoby go to jak zeszłoroczny śnieg. Ale to był Wilson i obchodziło go bardziej niż myślał. Bał się momentu spotkania z nim. Kiedy próbował po swojemu wyjaśnić sytuację – nie wyszło.
Kiedy spróbował rozwiązania, które podsunęła mu Cuddy – było jeszcze gorzej.

Spojrzał na niebo: słońce już prawie schowało się za horyzontem. Po raz kolejny stanęła mu scena z Wilsonem przed oczyma, kiedy zdobył się na wyciśnięcie z siebie koszmarnie trudnych słów: czegoś na kształt: przepraszam, nie chciałem, źle mi z tym, zawiodłem cię...
Wszystko po to, żeby za chwile dowiedzieć się, że...


- Wiem, że nie próbowałem jej zabić. Wiem, że nie chciałem, by coś jej się stało. Wiem, że to był dziwaczny wypadek. Ale czuję się okropnie, a ona umarła przeze mnie.
- Nie winię cię.
- Chciałem. Starałem się.
- Musiałem przejrzeć jej akta ze sto razy, żeby znaleźć na to jakiś sposób. Ale to nie była twoja wina.
- Więc między nami wszystko w porządku? To znaczy, wiem, że u ciebie nie jest w porządku... Ale może mogę jakoś pomóc.
- Nie jest między nami w porządku. Amber nigdy nie była powodem, dla którego odchodzę. Nie chciałem ci tego mówić, bo starałem się, jak to zwykle, cię ochronić.
I w tym leży problem. Rozsiewasz wokół siebie nieszczęście, bo sam nic innego nie odczuwasz. Manipulujesz ludźmi, bo nie umiesz znieść żadnego normalnego związku międzyludzkiego. A ja ci to ułatwiałem. Przez lata. Gierki, pijaństwo, telefony w środku nocy.
- To ja powinienem być w tym autobusie, nie...
- Ty powinieneś w nim być, sam. Jeśli czegokolwiek nauczyłem się od Amber, to tego, że muszę dbać o siebie. Nie jesteśmy już przyjaciółmi, House. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek nimi byliśmy.


Żałował, że nie umiał płakać. Może wtedy to boleśnie dławiące w gardle coś dałoby się jakoś usunąć. Potarł dłonią czoło... Był idiotą większego kalibru niż myślał.

Pewnie Wilsona nie raz bolały słowa wypowiedziane przez niego. Z kilku sytuacji nie był dumny, ale.. jakoś zawsze wychodzili na prostą.

Teraz?

Teraz czuł się jak Wilson, który obrywał od niego w najważniejszych momentach życia. Vogler, Tritter... to tylko namiastka tego, co tak naprawdę jego przyjaciel przechodził w tej przyjaźni.


WILSON
Odchodził spokojny. Zbyt spokojny. Jego własne słowa przepłynęły przez serce i nie pozostawiły po sobie znaku. Może oprócz nadziei, że pozostawiły ślad w szorstkiej duszy Grega. Wydawało mu się, że widział to w jego twarzy i przez chwilę miał pewność, że go zranił. Chciał go zranić. Odwrócił role. Tym razem to on był Housem trafiającym w sedno samego House’a.
Miał nadzieje, że to doświadczenie sprawi, że choć trochę zrozumie te wszystkie sytuacje, w których słowa czy zachowanie czyniły spustoszenie w Wilsonowym życiu i sercu.

Dziś było mu obojętne jak się czuje House i co sobie myśli. Niech go boli – jak bolało jego. Niech przez chwilę pomyśli co znaczy poczuć stratę kogoś na kim ci zależało. Zresztą.. jeśli nie było przyjaźni.. czy można mówić o stracie?

Tak, to prawda. To był koszmarny zbieg okoliczności. Tragiczny wypadek. Ale była to też szala goryczy, którą przepełniła kropla śmierci Amber.

Z żadną dziewczyna nie czuł się tak jak z nią. Ona pokazywała mu inne światy damsko-męskiej relacji, ona wyzwalała w nim tyle rzeczy, których nie widział wcześniej. Ba! Nie był ich świadomy. Tak bardzo tęsknił...

Chciał odpocząć od tego wszystkiego. Od House’owego szaleństwa, pomysłów, od których bolała głowa. Chciał spokoju, dystansu. Gdzie indziej. Daleko. W innym szpitalu. Między innymi ludźmi. Tu za bardzo wszystko bolało. Tu wszystko przypominało radość i ból. Za duży wachlarz uczuć. Uciec. Uciec jak najszybciej.

Był w takim stanie, że zaczął obwiniać Grega House’a za wszystkie życiowe niepowodzenia. Nieudane małżeństwa, złe decyzje, śmierć ostatniego pacjenta...
Tak, niech go boli jak bolało jego. Niech poczuje się opuszczony i samotny.

Odchodził niosąc za sobą żal i smutek.

Najgorsze jednak było to, że nie miał z kim go dzielić i nie mógł zwyczajnie wypłakać się na House’owej kanapie jak po ostatnim nieudanym małżeństwie. I nie było nikogo takiego jak House, który mógłby mu powiedzieć, że jest idiotą.


Spojler I

Kiedy wrócił do domu, było gorzej niż myślał. Nie potrafił obejrzeć żadnego sportowego kanału. Drażniło go wszystko. Niedokończona książka w sypialni, gazeta leżąca pod stolikiem, nuty rozrzucone gdzieś na fortepianie, lodówka, w której świeże było tylko piwo.

Nie umiał sobie znaleźć miejsca.

Oparł się wygodnie na kanapie i po prostu zatopił się w ciszy mieszkania. Cisza nie przynosiła ulgi przez myśli, które napływały mu do mózgu.
Było mu źle. Cholernie źle, ale po raz pierwszy w życiu chciał zmierzyć się z głębokością czegoś co nosił w stosunku do Wilsona. I po raz pierwszy nie chciał od tego uciekać okrywając się alkoholową czy vicodinową kołdrą. Chciał na trzeźwo przeanalizować słowa Wilsona: nigdy nie byliśmy przyjaciółmi...

Potarł dłonią czoło.....

Było tyle chwil, w których Wilson przychodził i potrafił przesiedzieć z nim całe popołudnia, gdy wyłożył się po odejściu Stacy. Odkładał swoje sprawy i ... po prostu był... Potem też. W szpitalu... w życiu..
Te wszystkie wspólne wypady, pasje, szczeniackie dowcipy, często rozumienie się bez słów, zakłady, wypuszczane plotki...

Wilson. Ty idioto - myślał – ile razy osłoniłeś mnie kosztem siebie? I mówisz, że nie było przyjaźni...

Vogler.... zaryzykował wyrzuceniem z pracy, utratą stanowiska, prestiżu, wszystkiego dla... jak się wyraził .. pokręconej przyjaźni...

Przyjaźń nie zwalnia z powiedzenia prawdy prosto w oczy jeśli coś jest nie tak. Tak. Wiele razy walił w Wilsona słowami jak w worek treningowy. Ale jeśli tylko to skutkowało?

Ile razy pomógł mu zmierzyć się z samym sobą wytykając beznadziejne romanse z pielęgniarkami, zmuszając do podejmowania decyzji, do okazywania się mężczyzną..

Ale.. Wilson nie miał racji. Ta przyjaźń nie była pokręcona, ale JEST.

I nie pokręcona. Najprawdziwsza na świecie. Najlepsza jaką miał.

To nie przyjaźń jest pokręcona tylko on. Tak. Tylko on – Greg House.

Tylko... dlaczego Wilson tego nie widzi?

Pytanie zawisło gdzieś w zmęczonej głowie. Cisza pokoju już go nie przerażała. Właściwie... zaczął ją lubić. Za to że pozwalała porządkować to co wydaje się cholernie trudne, bolesne i nie do przejścia.


Spojler II

Czy był kimś lepszym od House’a, bo był milszy, łagodniejszy, dobry dla pacjentów, zawsze uśmiechnięty i przyjazny?

Kiedy uświadomił sobie o czym pomyślał - usłyszał brzęk tłukącego się szkła. Gdzieś na podłodze wylądował strącony kieliszek.

Schował twarz w dłoniach. Nagle odechciało mu się tego jedzenia.

Nie. Był głupkiem. Był głupkiem do kwadratu.

Nagle przypomniało mu się jak nie uwierzył House’owi, gdy powrócił ból po ketaminie. Myślał, że... - zacisnął zęby – myślał, że to przetrenowanie, lęk i uzależnienie sprawiły, że przyszedł prosić go o pigułki. Zapomniał, że przy okazji ketaminy i rehabilitacji przeszedł detoks.

Wysłał go do wszystkich diabłów. Nie wiedział, że właśnie tam pójdzie... Gorzki uśmiech zagościł na twarzy Wilsona. Ta cała sprawa z podrobieniem podpisu i lawina, która zwaliła się na nich, gdy Tritter za wszelką cenę chciał udupić House’a.

Wszystko przez to, że mu nie uwierzył. Mógł mu je wypisać, potem zabrać go piwo albo wymyślić tysiące rzeczy, które choć na chwilę odwróciłyby uwagę od bólu. A on go wysłał do wszystkich diabłów.

Nagle Wilson zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma pojęcia o czym mówi House, gdy słyszy „Czuję ból”, „leki pozwalają mi funkcjonować” albo „znam moją nogę”. Zaledwie kilka razy widział jego bliznę, ale była na tyle wredna, że samo patrzenie na nią przyprawiało o ból głowy.

Głupek. Przecież był onkologiem. Ból był częścią jego zawodu. Ileż razy na różne sposoby pomagał pacjentom niwelować ból, podpowiadał rozwiązania... Dlaczego jest takim idiotą jeśli chodzi o Grega?

Ból zmienia perspektywę życia. Ból związany z utratą zaufania do tych, których się kochało i ufało najbardziej na świecie – przestawiał życie. Przestawił życie House’a.

Nagle Wilson zdał sobie sprawę z tego, że Greg był wrażliwym i czułym człowiekiem. Kiedy zakochał się w Stacy rzucił wszystko na jedna szalę. Potem... gdy wszystko wzięło w łeb z powodu jednej, jedynej decyzji rozpadł się na małe skrawki.

Koszmarne pięć lat walki o zachowanie Grega House’a w jednym kawałku. Tylko, że ten jeden kawałek po pięciu latach można było nazwać tylko genialnym lekarzem-diagnostą. Reszta w postaci uczuć nie została sklejona. Wilson nawet nie próbował jej sklejać. Wszystkie próby kończyły się wypiciem za dużej ilości alkoholu.

Pozostała ironia, sarkazm, chłodna kalkulacja. Diagnozowane człowieka bez skrupułów. Słowa wyrzucane jak z karabinu maszynowego i raniące.

Tylko Wilson wiedział jedno: House nigdy nie ranił dla samego ranienia. House odkrywał mroczne prawdy człowieka, żeby go wyzwolić.

Niezdarnie posprzątał roztłuczone szkło i resztki jedzenia. Od dziś jego drugie imię brzmi IDIOTA.


Spojler III

Tak naprawdę zawsze myślał, że każdy człowiek jest samotny. Ma dwa wyjścia: poddać się albo starać się wchodzić w relacje. Jako, że nigdy się nie poddawał i nie miał ochoty na wiązanie się bliższymi relacjami z kimkolwiek – uznał wewnętrzną samotność za swój wolny wybór.
Chciał jej od momentu, gdy zrozumiał, że nigdy nie dogada się z ojcem, a upokarzanie małego Grega stało się domową normą.
Chciał jej gdy zobaczył, że jego matka nie zajmuje żadnego stanowiska dotyczącego jej syna i męża.
Chciał jej, gdy zobaczył, że wewnętrzna niezależność i wolność od wszelkich związków daje mu mentalną przewagę.

Oczywiście nie mógł założyć prostego faktu, że świat uczuć go wyroluje i po prostu pokocha. Gdyby miłość miała imię nazywałaby się Stacy. Dalej był dupkiem ignorującym zasady dla dobra pacjenta. Dalej był ironiczno-sarkastyczny. Dalej robił ludzi w balona i to często w taki sposób, że nawet często tego nie dostrzegali.

Potem był zawał i ta cała sprawa z dziurą w nodze. I wielki zawód. Człowiek, który kochał całym sobą – całym sobą potem umarł.

I tak naprawdę James Wilson stał się dla niego skrzynką kontaktową ze światem. To dzięki jego obecności wszystko wróciło do normy.
Przynosił, czy wyciągał go na piwo, zmuszał do jakiegokolwiek działania, używał podstępów, zakładał się, tracił pieniądze, potrafił przyjechać w środku nocy, żeby sprawdzić czy wszystko gra, przepisywał leki, wrzeszczał na niego, wyzywał od idiotów, przeprowadzał swoje wątłe psychoanalizy na wyniszczonym życiu Grega....

Zawsze gdzieś obok był. Wilson.

Często niewidoczny, knujący z Cuddy swoje intrygi, żeby zmusić go do jakiegokolwiek działania. Intrygi, które tak łatwo rozszyfrowywał i często nie dawał po sobie znać.... Ale grał z nimi w te gierki, bo wiedział, że robił to ze względu na niego, żeby znów zaczął żyć...

Wiedział że jest trudnym człowiekiem. Potem stał się jeszcze trudniejszy. Wiedział, że ciężko z nim wytrzymać. Tych, którzy umieli i chcieli z nim wytrzymać policzyłby na palcach jednej ręki. Wilson zawsze pierwszy.

Przetarł zmęczone oczy. Co dał w zamian Wilsonowi?

Siebie.
Na tyle ile umiał i na tyle na ile go rozumiał. I nigdy go nie zostawił.


Spojler IV

Może problem tkwi w czym innym?

Przyjaźń zakłada akceptację. Zwyczajną akceptację House’a takiego jakim jest. Wiedział, że, często miał z tym problem.

Ileż on razy w życiu nakłamał! Ileż razy kopał pod Gregiem dołki w nadziei „naprawienia” jego uzależnienia, detoksu czy mnóstwa innych rzeczy. Małe i duże kłamstewka. Strach, żeby się przyznać. Niepojęte stało się dla Wilsona to, że House przechodził do porządku dziennego nad tymi „pomysłami”, aczkolwiek nie omieszkał skomentować zachowania Wilsona.

A może... Wilson zadrżał...

Czy przyjaźń sprawia, że nie zranimy się nawzajem?
Bez względu na cały świat uczuć podległych przyjaźni – będą chwile zranienia. Zranisz i będziesz raniony. Życie... Ileż razy zawiódł nie tylko House’a? Nagle trzy rozwody przemówiły na jego niekorzyść.

House był zawsze obok. Nigdy nie wyrzucał mu błędów. Raczej przestrzegał przed następnymi. Czynił to na swój sposób, ale... przecież James Wilson wie lepiej! Co taki House może powiedzieć o małżeństwie, skoro nigdy nie spróbował być mężem...

Ukrył twarz w dłoniach.... Samotnik z wyboru, Greg House, wiedział więcej o związkach niż on. Wiedział więcej o nim samym. Wiedział z góry, że nie wyjdzie, a potem przyjmował w swoim domu i pozwolił dochodzić do siebie.

Potem wszystko stało się jeszcze prostsze. Banalne i najprawdziwsze na świecie.

Stanął mu przed oczyma House ryzykujący całym sobą, w imię ich przyjaźni dla Amber. Mógł obudzić się jako warzywo. Mógł wcale się nie obudzić. Ryzyko życia jest czymś największym co człowiek może ofiarować w imię... miłości.

Tak. Wilson nagle odkrył, że ten pokręcony w środku facet potrafi kochać. Czy w przyjaźni nie ma miłości? Czy nie jest to jakiś rodzaj miłości? Nawet na House’owy, specyficzny sposób?

Jak mógł powiedzieć że tej przyjaźni nigdy nie było... Śmierć Amber – mimo, że bolesna - wymazała wszystkie koszmarne rojenia dotyczące House’a.

House nie bojący się powiedzieć mu prawdy między oczy. House okazujący uczucia. House ryzykujący samego siebie dla niego. House zawsze na wyciągnięcie ręki...

Już nigdy nie nazwie go uczuciowym popaprańcem.

Już potem, gdy ściskał między ramionami poduszkę tak bardzo chciał po prostu zasnąć
Zamknął oczy. Zasnąć. Odpocząć. Niech te myśli już odpłyną.

Spojler, którego nigdy nie było...

WILSON
Wrócił. Cuddy mu pozwoliła.
Zmierzył się wyglądem swojego starego gabinetu. Wszystko swojskie i dobre. Wszystko znajome. Trzeba się rozpakować. Urządzić go na nowo. Tak na nowo.
Otworzył wielkie pudło, które niósł z taką ostrożnością. Delikatnie, żeby niczego nie uszkodzić, wyjął z niej sporej wielkości antyramkę ze zdjęciem w środku.

Powiesił ją w miejscu, gdzie jeszcze do niedawna wisiał jego dyplom. Chrzanić dyplom. Postawi go gdzieś na półce. Chrzanić wszystkie zbędne bibeloty symbolizujące jakiś rodzaj przywiązania do ludzi, którzy odchodzili i przychodzili. Nie chce już tego. Nie chce namiastki. Chce znowu wrócić do prawdy o nim samym i ludziach, którzy stale przy nim byli.

Wgapiał się w to zdjęcie i zdał sobie sprawę z tego, że ogarnia go czysty spokój.

HOUSE
Właśnie wyszła od niego Cameron. Po prostu przyszła mu powiedzieć, że Wilson wraca. Nie wiedział, że tak zareaguje. Że po prostu odbierze mu mowę i że zdoła tylko zapytać czy na pewno, skąd o tym wie i podziękować.

Jeśli wracał to znaczy, że coś się zmieniło. Tylko co?
Każdy szpital w Stanach przyjmie go z otwartymi ramionami. Nie ma mowy o tym, że wracał, bo nigdzie go nie chciano. To znaczyło, że wracał, bo sam chciał. Tylko dlaczego?

Wstał. Woli go zapytać o to sam. Nawet jeśli znów będzie bolało.

xxxxxxxxxxxx

Delikatnie otworzył niedomknięte drzwi i zobaczył Wilsona wpatrującego się w wielkie zdjęcie na ścianie oprawione w antyramkę.
Podszedł bliżej i poczuł jak wielka gula podchodzi mu do gardła.

- Pamiętasz? – zapytał cicho Wilson
Odpowiedzią było ciche westchnienie: takie na kształt ledwo usłyszanego TAK.

Pewna impreza gwiazdkowa sprzed wieków w szpitalu. Greg pracował już od kilku lat. James zaledwie półtorej roku. Nie wiedzieli dlaczego ich gabinety wylądowały na tym samym piętrze. Nie wiedzieli dlaczego, ale obaj zaczęli znajomość od sprawiania sobie psikusów. Greg coraz częściej lądował na kanapie u Wilsona, a Wilson dawał się wkręcać i sam z radością wkręcał Grega. Takie dziwne porozumienie bez słów między nimi.
Zdjęcie zrobiła im jedna z pielęgniarek, która miała oko na Wilsona. Obaj szalenie uśmiechnięci, z fantastycznym błyskiem w oku, stojący blisko siebie. Zdjęcie mówiące tak wiele dla obu z nich.


Nie wiedzieli, że zrobiła im zdjęcie. Wilson odkrył je u siebie, gdy porządkował albumy i rozpłakał się jak dziecko. Wypłakał wtedy w poduszkę cały ból, pochrzanione decyzje, nieuporządkowane sprawy po-małżeńskie, śmierć Amber i utratę House’a.

Tego wieczoru w barze było tłoczno i duszno. Po gwiazdkowej imprezie w szpitalu przenieśli się do jakiegoś pierwszego, lepszego zatłoczonego baru. Impreza rozkręcała się na całego. Wszystko wydawało się fajne. Do momentu, kiedy kilku osiłków w barze nie wszczęło nikczemnej awantury.
To Wilson powinien oberwać wtedy nożem. Ale House był szybszy. Wszak ćwiczył ten cholerny boks i robił świetne uniki. Gdyby nie stał tam Wilson, wystarczyłby sam unik. Ale szarpnięcie Wilsona i unik – to za dużo sekund. Wilson został szarpnięty i upadł na podłogę, a House oberwał nożem.
To była paskudna, głęboka rana, zadana House’owi gdzieś w okolicach obojczyka, która ocaliła życie Wilsona. Nóż był skierowany wprost w serce.


- Stare dzieje – Wilson nagle usłyszał wzruszony głos House’a
- Nie Greg. To początek – odpowiedział Wilson
- Więc..? – House zamilkł.

Wilson wykonał pierwszy ruch. Po prostu odwrócił się i przytulił przyjaciela. Poczuł jak na chwilę drętwieje. To nie było w stylu Grega – być przytulanym. Pozwalać się przytulać. Ale Wilson wiedział, że to jedyna rzecz, która mógł zrobić. Po prostu go przytulić.
Chwilę potem usłyszał stukot laski rzuconej na podłogę. Długaśne ramiona przyjaciela objęły go.

Wszystko znów stało się takie proste i zrozumiałe.

- Przepraszam – powiedział James podnosząc z podłogi laskę. Po raz pierwszy obaj nie uciekali ze wzrokiem
- James... – reszta słów utknęła w ciasnym gardle
- Wiem Greg – odpowiedział.

Zdjęcie, które wisiało na ścianie Wilsona uśmiechało się do nich.
- Ile chcesz za nie? – zapytał Greg
Wilson uśmiechnął się szatańsko
- Stawiasz obiad. Tylko taki prawdziwy. Nie szpitalny.
Nagle zabrzmiał pager Housea.
- Pacjent umiera. Muszę iść.
- Obiad House. Pamiętaj! Obiad! –
krzyknął za nim Wilson

Już potem, kiedy wrócił do gabinetu na ścianie wisiało to samo zdjęcie. Ale nie to z gabinetu Wilsona, bo na dole, drobnym druczkiem, odnalazł własnoręczną dedykację od Wilsona: „PRZYJACIELU, zawsze będę pamiętał”.
------------------------------------



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amanda
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z dalekich stron :D
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:50, 27 Gru 2008    Temat postu:

Przyjemne, momentami gorzkie, co wynagradzało nieco zbyt jak dla mnie słodką końcówkę. W całej masie tekstu jaki powstał kilka razy przeplatały się bardzo podobne wątki w niemal identycznym kontekście.
Sam Wilson z House'm? Cóż wiele można powiedzieć, ich przyjaźń jest pokręcona i wymaga w sumie jak od jednego tak i od drugiego wielkich nakładów poświęcenia. Bardzo podoba mi się Spojler II, to było coś czego nie umiałam zrozumieć, potrzeba Wilsona do zmieniania go. Wiedział, że to bezcelowe a jednak oparcie tego próbował.
Jeszcze jedna sprawa, bardzo podobał mi się moment z podkreśleniem tego, że przyjaźń wymaga poświęceń i James musi zrozumieć, że to, że on nie widzi co daje mu Greg nie oznacza, że nie daje mu nic. Gdyby tak było prawdopodobnie nie byłoby przyjaźni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:05, 27 Gru 2008    Temat postu:

Całkiem inne spojrzenie na przyjaźń House/Wilson. Tak rzadko porusza się fakt, że Wilson nie jest całkiem fair wobec House'a. Posiadając świadomość, że House is House, nadal usiłuje go zmienić. A tego po prostu nie da się zrobić. To nie jest jednostronna przyjaźń.
Pięknie oddałaś to wszystko. Ja właśnie tak odbieram ich pokręconą przyjaźń.
Jak dla mnie... mistrzostwo świata


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wela89r
Chirurg - urolog
Chirurg - urolog


Dołączył: 20 Wrz 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nowa Sól
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:49, 29 Gru 2008    Temat postu:

Łezka się w oku zakręciła...W tym momencie jestem tylko tyle w stanie napisac...
Taak...To jest prawdziwa (pokręcona ) przyjaźń, na dobre i złe.
Ludziom tak często tego brakuje...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Pią 15:53, 16 Sty 2009    Temat postu:

Bardzo ciekawe rozmyślania na temat przyjaźni w ogóle. Zakończenie nie bardzo mi się podobało, ale same rozterki wewnętrzne House'a i Wilsona niezwykle ciekawie i intymnie nawet ujęte, nie mogą się nie podobać, nawet jeśli nie ze wzystkimi się zgadzam.
Co mnie urzekło najbardziej? Wilson jako skrzynka kontaktowa House'a. interesujące i może niepełnie trafne porównanie-widzę ten kontakt House'a ze światem nieco inaczej- ale świetnie pasujące o całego Twojego fika.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nestea
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z nienacka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:58, 27 Sty 2009    Temat postu:

Jeden z lepszyk fików na temat przyjaźni House'a i Wilsona. Świetnie przedstawienie emocji i uczuć jednego i drugiego. Baaardzo mi się podobało

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cudna :D
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:57, 31 Sie 2009    Temat postu:

Fajny fik, taki prawdziwy. Chociaż końcówka może troszkę za słodka.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin