Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Highway to pain [1/?]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
flea-bitten mongrel
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: czeluści własnej psychozy
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:21, 14 Paź 2010    Temat postu: Highway to pain [1/?]

Kategoria: friendship

Zweryfikowane przez flea-bitten mongrel

Cytat:
Mój hilsonowy prawie-debiut. Na początku tylko skromny, może nienajlepszy prolog, ale dopiero po jego wklejeniu powróci moja motywacja do skończenia pierwszej części. Obiecuję, że każda następna wrzuta będzie dumnym tasiemcem ^^


Prolog

- James, czy ty… powiesz mi, kiedy coś się stanie?
Patrzył na jego zmarszczone, zatroskane czoło ukryte pod kasztanową czupryną, wstrzymując oddech. W jego wnętrzu szalało tornado uczuć i pragnienia, aby usłyszeć tę jedną, oczekiwaną odpowiedź. Odgłos ich kroków stawianych na leśnej drodze jeszcze nigdy nie zdawał mu się tak głośny jak w tej chwili. Przełknął nerwowo ślinę. Powoli smutne tęczówki o barwie jesiennego brązu liści utkwiły w nim spokojny, zdecydowany wzrok.
- Tak. Jesteśmy przyjaciółmi.
Poczuł ogarniającą jego ciało i umysł ulgę.
- Dzięki, Wilson – odparł cicho już swoim lekko szorstkim głosem, a potem jedyny raz podczas całej ich znajomości objął go w swoim nieporadnym, niedźwiedzim uścisku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez flea-bitten mongrel dnia Śro 15:46, 03 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 6:13, 15 Paź 2010    Temat postu:

Hmm... tytuł brzmi angstowo, więc zaczynam się bać

A reszta...
Co chłopaki robią w lesie?
Czego House się tak boi i dlaczego Wilson jest zatroskany i smutny??
I do tego... niedźwiedzi uścisk???

Intrygująco się zaczyna, więc czekam na więcej I mam nadzieję, że to nie death!fik


Weny!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:40, 15 Paź 2010    Temat postu:

Bądź pozdrowiona, wyznawczyni Jedynego Słusznego Pairingu. Niech Ci nasze progi miłe sercu będą, a wiara niech sączy się nieprzerwanym, tęczowym strumieniem
Nie, nie jestem taka zawsze!

Za Richie - intrygujący początek (tytuł, tytuł!), chociaż bardzo krótki. Bardzo chętnie zobaczę kolejne części, bo mój popsuty umysł już zdążył dorobić temu fragmentowi całą niemożliwą otoczkę (za dużo strasznych filmów ).

Jedną rzecz chciałabym Ci tylko zasugerować: nie jestem pewna, czy tęczówki mogą utkwić w kimś wzrok. Chodzi mi o to, że wyrażenie "utkwił wzrok", opierając się na moim doświadczeniu, odnosi się do osoby, która ten właśnie wzrok w kimś utkwi. Proponowałabym więc zmianę na, np., dwa zdania - Wilson utkwił w nim spokojny, zdecydowany wzrok. Jego smutne tęczówki miały barwę jesiennego brązu liści. (Swoją drogą, ładne porównanie do tego jesiennego brązu ) Oczywiście, to tylko przyjacielska sugestia

Pozdrawiam i życzę dużo weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Sob 17:23, 16 Paź 2010    Temat postu:

Witamy na pokładzie xD

Ja powtórzę za dziewczynami: interesujący tytuł
Jednak jak dla mnie: za krótko. Mimo tego, ze to prolog to zdecydowania za krótko. Nic w sumie nie mówi. Chociaż... No intryguje. Stawia kilka pytań, na które chce się znać odpowiedź, jednak tak naprawdę nic mi nie powiedziało xD Zainteresował, bo nic nie wiem xD

Więc Weny na część pierwszą


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cobra
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 23 Lis 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:51, 25 Paź 2010    Temat postu:

Intrygująco - tak określiłabym w wielkim skrócie ten prolog. Zarówno tytuł, jak i dotychczasowa porcja bardzo ciekawego początku naprawdę mnie zastanawia. Niepewność ze strony House'a, zmartwiony czymś Wilson i ta oznaka przyjacielskiej czułości na koniec... To wszystko zapowiada się naprawdę interesująco, bo mówiąc szczerze, to ciężko się spodziewać czegoś konkretnego w następnych częściach. Prolog daje naprawdę sporo możliwości i wierzę, że wkrótce się o tym przekonamy Mam tylko jedno, małe "ale". Czemu tak krótko? Spodobał mi się ten styl w jakim prowadzona jest akcja oraz opis uczuć i właśnie dlatego chętnie przeczytałabym coś więcej. Nie pozostaje mi nic innego, jak cierpliwie czekać na pierwszy rozdział.

Życzę dużo hilsonowej weny i pozdrawiam serdecznie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
flea-bitten mongrel
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: czeluści własnej psychozy
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:27, 03 Lis 2010    Temat postu:

Cytat:
Primo - wielkie, serdeczne, cieplutkie "dziękuję" za powitanie i w ogóle poświęcenie uwagi świeżo upieczonej bywalczyni tego forum. Poczułam się zauważona XD
Richie117, z tym death!fikiem na początku nie zamierzałam, ale w sumie nienajgorszy mi podsunęłaś pomysł ^^
333bulletproof, z tęczówkami masz całkowitą rację i dzięki za wytknięcie. Mam okropny zwyczaj zapominania podkreślania podmiotu, czym dałam wam tego dowód niestety już teraz.
Agusss, Cobra to miało być krótko. Swoim minimalizmem jednocześnie irytować i intrygować. Ale spokojnie - ja też nie lubię krótkich części, więc następne raczej takie być nie powinny
No i pierwsza część. W zamyśle miałabyć dłuższa, ale chyba tegoroczna jesień niekorzystnie wpływa na mój mózg i pisanie idzie mi jak krew z nosa. Tak więc wyszło baaaaaardzo mało (tzn. mało jak na mnie). Obiecuję poprawę, a już na pewno popchnięcie akcji do przodu, a nie samo roztkliwianie się nad emocjami i myślami.


Część 1.

Wszystko się sypało. Powoli, konsekwentnie, jakby każdy kolejny dzień sprawiał, że dotąd przynajmniej znośne życie próchniało. Okej. Jego egzystencja nie należała do najszczęśliwszych i z tym zdołał się pogodzić. Ostatnio było jeszcze gorzej, ale do wszystkiego dało się przyzwyczaić. Bólu, samotności pomimo obecnych obok ludzi. Nie wiedząc czemu, ostatnimi czasy coraz częściej jak bezdomny pies błąkał się po szarych ulicach miasta. W poszukiwaniu nieokreślonego „czegoś”, które rzekomo miało mu przynieść ulgę i uporządkować rozpierzchnięte myśli, przechadzał się chodnikiem, podążając w bliżej nieokreślonym. Szedł i po prostu spoglądał zamglonym wzrokiem przed siebie. Byle nie upaść. Byle nie zostać wciągniętym przez tę bezdenną otchłań zagubienia i bezradnej rozpaczy, która znajdowała się przerażająco blisko niego. Ciągnąc nogę za nogą, przy cyklicznym przenoszeniu ciężaru ciała na prawą stronę, brnął w ciężkie, duszące powietrze pełne spalin. Najczęściej trafiał na malowniczo położoną skarpę niczym lodowiec królującą nad płaską przestrzenią. Lubił stamtąd patrzeć. Na ludzi, niespokojną powierzchnię Camegie Lake, granatowe chmury jak farba zalewające błękitne niebo. Siadał na kawałku ledwie zielonej trawy i ogarniał wzrokiem horyzont, czując się widzem całego kina, jakim jest świat. Unikanie problemów od zawsze było jego specjalnością, a ukrywanie się w ledwo dostępnych miejscach dawało mu poczucie posiadania statusu uciekiniera.
Dzisiaj tylko powałęsał się trochę w centrum miasta, w celu znalezienia jakieś odpowiedniej knajpy na zalanie się. W końcu natrafił na w miarę przyzwoity lokal (o ile można mówić o przyzwoitym pomieszczenie z chlejącymi na umór w większości podejrzanymi typami) o oryginalnej nazwie „Bar”. Niewiele myśląc, otworzył laską stare, drewniane drzwi, zapewne pamiętające jeszcze czasy wojny secesyjnej. Szybko rozejrzał się po zgniło-żółtym wystroju wnętrza i już miał się wynieść, gdy zauważył pewnego kogoś z osobą towarzyszącą. Przynajmniej się trochę rozerwie i na moment odda swojemu hobby.
- Cóż za cudowny zbieg okoliczności! Chase, co ty i twoja urocza przyjaciółka – tu puścił do niej oko – tutaj robicie? - zakończył ze zniewalającym uśmiechem, którego sarkazm wręcz ociekał hektolitrami.
- Hhhhouse. – Jego podwładny zakrztusił się oliwką, którą nieopatrznie z wrażenie wypił razem z drinkiem. Zdezorientowana dziewczyna patrzyła to na kaszlącego mężczyznę, to na intensywnie wpatrującego się w nią diagnostę. Na moment zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosami walki blondyna z nieuprzejmym owocem.
- Och, a gdzie moje maniery? – cmoknął z niezadowoleniem, przewracając oczami House. – Mam na imię Gregory, jestem szefem tego czarującego Australijczyka, który chyba za bardzo przeraził się mojego geniuszu i olśniewającej osobowości.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało i już chciała się przedstawić, ale natychmiast jej przerwał:
- Nic nie mów! Niech zgadnę – czyżby Amanda? Ta Amanda, o której Robert trąbi od dwóch miesięcy, zwie ją miłością swojego życia i ostatnimi czasy regularnie spędza z nią upojne chwile w składziku? – Z zadowoleniem obserwował, jak wraz z końcem zdania twarz dziewczyny przybrała morderczy wyraz, a w oczach zobaczył pierwsze objawy wściekłości. Nie, chwila. Furii.
- Co? – wycedziła przez zęby w kierunku czerwonego od kaszlu Chase’a, z przerażeniem i paniką próbującego sklecić jak najszybciej sensowną odpowiedź.
- Kochanie, ale… - Dalszą przemową przerwała mu z impetem uderzająca go w prawy policzek damska dłoń. Przez moment wydawało mu, że widzi Wielką Niedźwiedzicę.
- Ty sukinsynu! – wrzasnęła, nie przejmując się resztą rozbawionych sceną gapiów.
- No właśnie! Chase, jak mogłeś! – Ręka House’a jak patelnia spotkała się z jego lewą stroną twarzy, a dramatyczny głos wyrażał pełne oburzenie.
- Amanda?! Miłość życia?! SCHOWEK?! – każdemu kolejnemu słowu towarzyszyło okładanie chirurga torebką o objętości worka na ziemniaki. – Zaraz zobaczysz, jaką zrobię ci Amandę!
Po tych słowach wzięła najbliższą szklankę i wylała jej zawartość na głowę mężczyzny. Tłum trzeźwych i tych trochę mniej ludzi cicho zachichotał.
- Jutro przyślę kogoś po swoje rzeczy! – fuknęła, odwracając się w stronę wyjścia.
- Ale my nie mieszkamy razem – odparł niepewnie Chase, próbując zorientować się w sytuacji. Kolejny wymierzony policzek, po którym stracił równowagę, skutecznie mu to uniemożliwił.
Z ust kobiety wyrwało się coś w stylu dzikiego „Awwwwrrrrgggg”, a następnie wymaszerowała sprężystym krokiem z baru przy akompaniamencie oklasków i entuzjastycznych gwizdów.
- Zamierzasz ją gonić czy darujesz sobie tę podwójną miseczkę E? – spytał diagnosta zbierającego się z podłogi podwładnego. Blondyn rzucił mu krótkie spojrzenie, poczym zdeterminowany i gotowy do pogoni wybiegł z głośnym „Chris, zaczekaj!”.
Tymczasem House, już bardziej zrelaksowany i w zdecydowanie lepszym humorze, usiadł przy barze. Nie minęły trzy kolejki Whiskey Single Malt, kiedy powrócił zdyszany amant.
- I jak tam, Herkulesie, złapałeś swoją łanię ceryntyjską? Sądząc po czerwoności twojej twarzy, nie jestem pewien, czy po raz kolejny oberwałeś czy może jakimś cudem nie stracisz darmowego numerku.
- Powiedziała, że nie wie, czemu to robi, ale wybacza mi – sapnął uśmiechnięty, sadowiąc się na miejscu obok.
- Radzę ci ją rzucić – mruknął Greg, biorąc łyka swojej whiskey. Chase zmarszczył czoło w geście niezrozumienia. House westchnął. – Nie przeleciałeś jej jeszcze, prawda?
- A nawet jeśli, to co? – zapytał, lustrując House’a badawczym wzrokiem.
- Czyli nie przeleciałeś – stwierdził diagnosta, a kąciki jego ust lekko uniosły się w górę. – Gdybyś nie gapił się ciągle na jej biust i choć raz przyjrzał jej się dokładnie, wiedziałbyś.
- To znaczy?
- Że ma kiłę – powiedział spokojnie, bawiąc się szklanką. Początkowy szok jego rozmówcy chwilę potem zmienił się w bezradną rozpacz. – Chodź, kochasiu, po jednym Cuba Libre znowu zechcesz startować do cycatych małolat – dodał, podsuwając mu drinka.
- Ale przecież ona…
- U ciebie faktycznie uroda nie idzie w parze z inteligencją – prychnął zniesmaczony. – I wiesz, nie sądziłem, że chcesz się przespać z Taubem. Kiedyś twoja matka, teraz Taub. Twoje podniety stają się coraz bardziej interesujące. Chociaż, szczerze mówiąc, wolę twoją wersję naszego Niewiernego Karzełka – nabijania się czas zacząć.
Pół godziny później i jedną upitą osobę więcej Chase w końcu zakończył uraczanie House’a szczegółami swoich miłosnych podbojów.
- Chyba powinien wracać do domu – wymamrotał, chwiejnie podnosząc się z krzesła.
- W takim wstanie trafisz najwyżej do izby wytrzeźwień – zauważył trafnie diagnosta. Robert gwałtownie potrząsnął głową.
- Muszę zmienić zamek w drzwiach. – Jego twarz prezentowała najwyższy stań skupienia i nad wyraz intensywną pracę mózgu.
- Dałeś jej klucze?! – nawet po takim idiocie jak Chase, nie spodziewał się czegoś podobnego. Odpowiedziało mu tylko wzruszenie ramion i westchnienie męczennika.
- Ummm… dzięki, House, za właściwie całkiem miły wieczór – odparł, zakładając swoją skórzaną kurtkę.
- O tak, przyłożenie ci w szczękę zdecydowanie należało do przyjemnych .
- To do jutra – pożegnał się z tą swoją miną dobrego kolegi z pracy, rzekomo uprzejmego i miłego dla wszystkich żyjących stworzonek*.
Gdy tylko znajoma sylwetka zniknęła z jego pola widzenia, musiał przyznać, że ponownie opanował go przygnębiający nastrój. Chirurg, jakkolwiek by go nie bawił swoją naiwnością, czasem głupotą, ciągłą próbą zaimponowania, brakiem jakichkolwiek zasad moralnych i łatwością, z jaką można było nim manipulować, stanowił jakieś towarzystwo. Mierne, ale ostatnimi czasy zdawał sobie sprawę z ilości osób, na które może liczyć. Znowu koleje jego myśli zmierzały do nikogo innego, a jego najlepszego przyjaciela. Już miał serdecznie dosyć tego, jak Wilson na niego wpływał. Byli obok siebie, praktycznie od zawsze, dla niego, House'a, prawie że od momentu osiągnięcia prawdziwej dorosłości. Nawet przychodziło mu z trudnością przypomnienie sobie, jak wcześniej sobie radził. Każdy ważniejszy moment życia zawierał jego. To, jak bez względu na wszystko trwał przy nim. Brzmi to trywialnie, ale przyszłość bez tego monotonnego, przewidywalnego pseudo-psychoanalityka praktycznie nie istniała. Kiedy zaczęły się ich prywatne "Wieki ciemne" miewał idiotyczne wizje, pomysły i przemyślenia. Za każdym razem gdy jego telefon zawzięcie milczał, a zwykle pełna skrzynka odbiorcza nie zawierała sterty niepotrzebnych, pełnych troski i poczucia humoru e-maili zastanawiał się, czy może Wilsonowi coś się nie stało. Tak po prostu. Wcześniej nie przychodziło mu do głowy, że spotkało go cokolwiek złego, ba! nazwijmy rzeczy po imieniu, przedwczesna śmierć. Podobne rzeczy nie dzieją się takim ludziom jak on. To nie telenowela ani powieść, żeby najszlachetniejsi umierali z patosem i kordonem płaczących bliskich. Ale im bardziej onkolog się od niego oddalał, tym możliwość zwykłego stracenia go natarczywiej wciskała się do jego świadomości. Myślał. Intensywnie analizował każdą następną minutę, kiedy rozmawiali. Przeglądając jakby spisane na osobnych kartach ich kłótnie, pogawędki, absurdalne dialogi i ambitne tyrady wiedział, jak bardzo się zmienili. Ich walące się życiorysy zniekształcały to, co stworzyli przez te kilkanaście lat - chyba jedyny prawdziwy związek, który miał dla niego taką wartość i którego nie spieprzył. Wspólnie przeżywana tragedia któregoś z nich kolejno cementowała ich pokręconą przyjaźń. Do tej pory dałby głowę, że po tym wszystkim to wręcz nie ma prawa spokojnie się rozlecieć, zmierzać w kierunku nieuniknionego końca. Teraz z nieznanego mu, absurdalnego powodu zmieniły się zasady. I co z tego, że wszystko złożyło się do okropnej rzeczywistości, której każdy kolejny dzień wprawiał w obrzydzenie do życia i budził pragnienie czystego zniesienia go? Nie raz w ich życiu miały miejsce tragedie - pierwszy rozwód Wilsona, zbieranie jego, House'a, do kupy po odejściu Stacy, nieudany zabieg z ketaminą, śmierć Amber, powolne staczanie się do naszprycowanego narkomana, halucynacje i spowodowany tym odwyk, związek Cuddy i Lucasa, a następnie rozpad z kolei związek Cuddy i jego . Każde z tych zdarzeń stawiało pieczęć na ich pokręconej relacji. Poznawali siebie jako osoby, na które można liczyć i które każdym kosztem postarają się wyciągnąć drugiego z osuwającego się urwiska równowagi życiowej. Wydawać by się mogło, że apogeum ich kryzysów już dawno miało miejsce i teraz czeka ich tylko siedzenie jako dwaj, śliniący się starcy na parkowej ławeczce.
Zamknął oczy i westchnął ciężko. Tracił go i nie mógł nic na to poradzić.





*[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez flea-bitten mongrel dnia Śro 15:30, 03 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 7:41, 04 Lis 2010    Temat postu:

flea-bitten mongrel napisał:
Richie117, z tym death!fikiem na początku nie zamierzałam, ale w sumie nienajgorszy mi podsunęłaś pomysł ^^

damn, stupid me
well... to w takim razie ja lepiej nie będę czytać póki co Tzn póki nie zobaczę na końcu happy endu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
flea-bitten mongrel
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: czeluści własnej psychozy
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:47, 04 Lis 2010    Temat postu:

Richie117 napisał:

well... to w takim razie ja lepiej nie będę czytać póki co Tzn póki nie zobaczę na końcu happy endu

Cóż, to nie sądzę, żebyś się doczekała. W sumie nie wierzę, że zdradzam fabułę, ale nieeeee, raczej ich nie uśmiercę. Póki co priorytetową sprawą jest dla mnie ponowne uhilsonowienie ficka, bo zaczynają mi krążyć po głowie denne pomysły, a zabicie którejś z cząstki duetu raczej by zniweczyło mój plan.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 3:43, 05 Lis 2010    Temat postu:

flea-bitten mongrel napisał:
Cóż, to nie sądzę, żebyś się doczekała.

masz na myśli happy end?...

flea-bitten mongrel napisał:
Póki co priorytetową sprawą jest dla mnie ponowne uhilsonowienie ficka, bo zaczynają mi krążyć po głowie denne pomysły, a zabicie którejś z cząstki duetu raczej by zniweczyło mój plan.
zawsze pozostaje wprowadzenie sił nadprzyrodzonych i powrót uśmierconego z zaświatów
*nie wierzy, że strzela sobie samobója*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin