Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Everything but the girl
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Przechowalnia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:04, 31 Sie 2009    Temat postu: Everything but the girl

Kategoria: love


Zweryfikowane przez Lady Makbeth


No i doczekaliście się, drogie hilsonki, mojego nowego twora Cokolwiek z tego wyjdzie, nie wiem, czy uda mi się to uciągnąć do końca, ale i tak mam nadzieję, że się spodoba.
Opowiadanie w całości dedykowane i pisane specjalnie dla Este. Dziękuję ci, że mnie wspierałaś i za cierpliwość w stosunku do mojej chronicznej niekompetencji
Podziękowania należą się też Richie117, która również, jak zwykle zresztą służyła mi pomocą, kiedy jej najbardziej potrzebowałam.
I ostanie już podziękowania. Dla wszystkich hilsonek, które kibicowały mi przy pisaniu. To opowiadanie jest również dla was. So lets sit and enjoy!

Serdecznie zapraszam

PS. Fik nie jest jeszcze ukończony, więc jestem otwarta na wszystkie sugestie, co do dalszego przebiegu fabuły, jak i tytułu, naturalnie. Piszcie, co tam wam mózgi nasuną


Napisane z miłości do Terrego Pratchetta i opatrzone cytatami z jego powieści.


PROLOG:

„Na początku było nic, które wybuchło.” Panowie i damy
„A potem stało się teraz.” Kosiarz

Wcale nie trzeba być geniuszem, aby domyślić się, że Bóg jest osobą raczej zajętą. Zresztą nic w tym dziwnego, biorąc pod uwagę zakres jego codziennych obowiązków - mało kto miałby ochotę podjąć się tak karkołomnych zadań, jak opieka nad kilkoma miliardami wyjątkowo niezdyscyplinowanych istnień ludzkich.

Niektórym naturalnie może się to wydawać niezwykle prostym, iż chodzi tu przede wszystkim o odpowiedni nadzór i przypominanie ludziom o sobie od czasu do czasu. Mylą się. Bóg nikogo nie kontroluje. Obserwuje nas tylko ze swego odwiecznego miejsca (do którego, wbrew niektórym plotkom, nie da się dojechać metrem), stawia przed nami zadania, oraz - w razie potrzeby - wskazuje drogę. Ale jedynie od nas samych zależy, czy tą drogą pójdziemy.

Bóg lubi również zaglądać ludziom w serca. Widzi w nich wszystkie radości i smutki, myśli dobre i złe. I, jak to Bóg, zawsze czuje się w obowiązku doradzić swym podopiecznym. Muszą jednak chcieć przyjąć pomoc. Niestety, niektórzy zwykle wolą radzić sobie sami.

Na ten przykład, spójrzmy na taką sytuację. Ulicą jedzie auto. Kierowca tegoż auta nie należy do ludzi, którzy zwracają uwagę na takie szczegóły, jak droga znajdująca się akurat przed nim. Naturalnie takie osoby nie powinny dostawać prawa jazdy. Ten chłopak niestety dostał. Dokładnie pięć dni temu. Teraz zmierza samochodem pożyczonym od ojca po swoją dziewczynę. Zbliża się wieczór, zapewne zabierze ją do kina, potem może pojadą do niego... Ale, ale! To nie oni są bohaterami tej historii. Chociaż młody kierowca nigdy się nie dowie, jak bardzo przyczynił się do jej powstania.

Właśnie w tej chwili całą swoją uwagę koncentruje na rozmowie przez telefon. Na obserwację drogi raczej niewiele już mu jej zostało. Dlatego nie zauważa innego mężczyzny, który właśnie usiłuje przejść przez ulicę, przy okazji ciągnąc za sobą psa, uczepionego jego laski. Dlatego wina w tym wypadku leży jednoznacznie po stronie kierowcy.


Bóg z natury troszczy się o wszystkich ludzi, każdemu stara się poświęcać tyle samo uwagi. Niestety, zdarzają się osobniki kompletnie ignorujący Jego rady, pomoc, a nawet Jego obecność. A nierzadko są to osoby niezwykle wręcz fascynujące. Jak właśnie ten, leżący teraz bezwładnie, niczym popsuta lalka, na ulicy.

Nazywa się Gregory House i jest lekarzem. Genialnym lekarzem, trzeba dodać, ale też nieszczęśliwym człowiekiem. W swoim życiu dokonał wielu uczynków; dobrych i złych, jednak jeszcze nie nadszedł czas, aby go za nie rozliczyć.

Bóg ostrożnie zagląda mu w duszę i decyduje się na mały eksperyment.

Chce zobaczyć, co można by zrobić z tym życiem, aby się kompletnie nie zmarnowało. Bo gdy zajrzał w duszę mężczyzny, ujrzał morze niewysłowionych uczuć, które tłocząc się w środku nie mogą znaleźć ujścia.
Ujrzał śmiech i ból, smutek i radość, odwagę i strach. A to wszystko w jednym człowieku, mężczyźnie, lekarzu.
„Podobno, Gregory, uwielbiasz zagadki” – myśli Bóg uśmiechając się tajemniczo. – „Ciekawe, jak sobie poradzisz z moją.”
Wiele razy House udowadniał innym, że to właśnie on ma rację, teraz pora udowodnić coś jemu.
Możecie wierzyć lub nie, ale nawet Stwórca ma poczucie humoru.


Gregory House był dziwnym człowiekiem. Mimo całej swojej antypatii, jaką odczuwał do reszty społeczeństwa (a szczególnie pacjentów), ludzie niezmiernie go fascynowali.
Leczył ich ciała, ale potrafił również uleczyć ich dusze. Nie znosił u innych fałszu i obłudy, za to kochał nimi manipulować, sprawdzać, jak daleko może się posunąć, nim przekroczy granicę. A potem i tak ją przekraczał.
Sprawiał, że ludzie odkrywali przed innymi i przed sobą swoje prawdziwe oblicza, że nie mogli już więcej kłamać.
Jednak House zawsze pozostawał tym samym, zamkniętym w sobie samotnikiem, jakby to, co chował w duszy, mogło sprawić mu zbyt wiele bólu, a przecież żył z tym bólem już tak długi czas.
Nie winił za to Boga. Miał świadomość, że wszystko, co nam się przydarza jest wynikiem dokonywanych przez nas i przez innych wyborów.
Ponoć był największym geniuszem wśród lekarzy. Mądry, inteligentny, dowcipny, wszechstronnie uzdolniony.
I kompletnie niezdyscyplinowany jako człowiek. Czasami mogło się odnieść wrażenie, iż on sam uważa się za Boga. Był chamski i opryskliwy, nie szanował nikogo i niczego.
A mimo to zdawał się nie negować obecności Boga. Negował za to jego działania. Bo według Gregory'ego House’a rację miał tylko i wyłącznie on sam. Reszta może iść do diabła.
Jeżeli przed takim postawić wielki, czerwony przycisk opatrzony ostrzeżeniem: „Nie dotykać! Grozi unicestwieniem całego wszechświata.”, to możecie być niemal pewni, że taka osoba natychmiast ten przycisk wciśnie, byle tylko zobaczyć, co się stanie.
Według niego człowiek nie zawsze dostawał to, czego chciał. Mawiał, że czasami dostaje się to, czego się potrzebuje. Chociaż z bożego punktu widzenia ludzie zwykle dostają to, co im się daje. Takim właśnie człowiekiem był doktor House.

Rozdział 1.

„Zawsze bierz pod uwagę fakt, że możesz się mylić”. Bogowie, honor, Ankh – Morpork

- Mój szef jest kobietą. I z doświadczenia wiem, że jedyną rzeczą godną u niej uwagi są jej piersi. Moim zdaniem z takimi atrybutami intelekt może tylko utrudniać życie. No, ale ona sądzi inaczej i od ponad trzydziestu lat nie może sobie znaleźć faceta, do którego mogłaby nie tyle otworzyć usta, ale i coś konkretnego powiedzieć.
Greg House nie był szowinistą. Przynajmniej nie w pełnym tego słowa znaczeniu. On po prostu lubił publicznie oraz na głos wygłaszać swoje wywrotowe opinie. Również na temat kobiet.
Są ludzie, którzy żywią się poprzez wprawianie innych ludzi w konsternację. Prawdopodobnie pozwala to im czuć się pewniej w otoczeniu innych istot myślących. Lub po prostu są złośliwi.
Siedzieli w gabinecie Wilsona. A dokładnie rzecz biorąc, House siedział. Wilson od jakiegoś czasu krzątał się po pokoju desperacko próbując przypomnieć sobie, gdzie położył akta swojej pacjentki.
- Dziwne House, bo Cuddy dość często z tobą rozmawia – powiedział nie przerywając poszukiwań.
House tylko prychnął.
- Taa, zwykle każe mi iść do diabła. Zresztą to się nie liczy. – przez chwilę przyglądał się Wilsonowi. – Czego szukasz?
- Akt mojej pacjentki, Sary Lewis – odpowiedział onkolog i przeczesał palcami włosy. – Nie rozumiem, przecież niedawno kładłem je na biurko. Przysiągłbym, że były tam, zanim ty przyszedłeś.
Spojrzał na diagnostę, który przyjął taktykę udawania niewiniątka.
- No co?
Wilson zmarszczył brwi.
- House, wiesz, gdzie są te akta?
- Eee, jakie akta?
Dla Wilsona tego było już za wiele.
- Akta mojej pacjentki! Leżały na moim biurku! – krzyknął mocno już poirytowany.
House pacnął się w głowę.
- Ach, ‘te’ akta! Są tutaj. – Wyjął teczkę spod kanapy. – Właśnie skończyłem czytać. Naprawdę wciągająca fabuła, a ile akcji! - powiedział, podając Wilsonowi papiery. Ten niemal wyrwał mu je z ręki, po czym włożył je do szuflady.
- Mógłbyś chociaż raz powstrzymać się i nie grzebać w sprawach, które ciebie nie dotyczą.
House wzruszył ramionami.
- Chyba masz rację. W końcu to tylko rak piersi.
Wilson wyglądał na oburzonego. Wieczna ignorancja, którą jego przyjaciel przejawiał w stosunku do większości chorych ludzi (a szczególnie tych, którzy byli akurat jego pacjentami) zwykła zniechęcać do niego innych lekarzy. Wilsona również powinna. Ale mimo to zawsze szukał z diagnostą kontaktu.
- To nigdy nie jest „tylko rak” – westchnął. – House, dla Sary ta choroba może oznaczać koniec życia, i nie chodzi mi tutaj o fakt, że jest śmiertelna.
- Masz rację, Jimmy! Biedna pani manager. Jak ona teraz znajdzie czas na łażenie do kosmetyczki, wizyty na korcie tenisowym popołudniami, że już nie wspomnę o bzykaniu się z pierwszym lepszym kolesiem, napotkanym w barze. Cały cenny czas będzie musiała spędzać wypłakując się na ramieniu pewnego troskliwego onkologa w przerwach między naświetlaniami. – Głos House’a był aż zanadto dramatyczny. Po chwili dodał: – No ale przynajmniej zaoszczędzi na fryzjerze.
Wilson przewrócił oczami. Doprawdy, czasami nie miał pojęcia czemu musi się przyjaźnić z takim dupkiem, jak House.
- Mówisz tak, bo dotąd wiodło jej się w życiu.
- Mówię tak, bo to idiotka, która nawet nie potrafi zadbać o swoje życie – odpowiedział gorzko diagnosta. – Jedyne, co ma, to praca i te idiotyczne wypady na tenisa z ‘przyjaciółmi’, których na pewno przestałaby obchodzić, gdyby zarabiała choćby o dwieście dolarów mniej. Założę się, że rodzinę widuje tylko na święta, a w mieszkaniu z masą modnych mebli i nowoczesnym wystrojem dotrzymuje jej towarzystwa jedynie kot.
Założył ręce na piersi i spojrzał z wyższością na młodszego mężczyznę. House nigdy nie przepuści okazji, aby chociaż troszkę pochwalić się swoimi iście detektywistycznymi umiejętnościami rodem z filmów o Sherlocku Holmesie. I zawsze oczekiwał, że to on ma rację.
- Ona bardzo cierpi, House – powiedział onkolog cicho.
- A ty pomagasz jej przez to przejść, powtarzając jej, jak bardzo jest dzielna, prawda?
Wilson był już tym zmęczony. Usiadł przy biurku.
- No jasne, według ciebie wszyscy są nieszczęśliwi.
- Tylko na takie osoby ty zwracasz uwagę.
- Poniekąd taki jest mój zawód – odpowiedział spokojnie Wilson.
House nie dawał za wygraną.
- Wiesz, że nie o pracę mi chodzi – powiedział, spoglądając onkologowi głęboko w oczy. Jamesa od tego spojrzenia przeszedł dreszcz. House miał naprawdę piękne oczy. Które teraz przeszywały go na wylot. – Każdą kobietę potrzebującą pomocy ty natychmiast bierzesz pod swoje skrzydła. I póki cierpi, może liczyć na to, że jej nie zostawisz.
Na twarzy Jamesa pojawił się lekki rumieniec. Nie znosił, kiedy diagnosta wypominał mu jego słabości. Czuł się wtedy straszne słaby.
- Jest ładna?
- Co? – Wilson nie do końca rozumiał, dlaczego House chce to wiedzieć. – Ehmm… owszem, jest.
Zarumienił się jeszcze bardziej.
- Ha! – wykrzyczał tryumfalnie diagnosta – Wiedziałem.
Wilson rozpaczliwie próbował ukryć zakłopotanie.
- House, naprawdę nie wiem o co…
- Założę się, że pewnie już zdążyłeś zaprosić ją na kawę – przerwał mu diagnosta, zadowolony, iż znów ma rację. – Może już niedługo się do niej wprowadzisz – dodał kpiąco.
James ścisnął palcami nasadę swego nosa.
- Wiesz co, House? Najlepiej będzie jeśli wrócisz już do swoich obowiązków. Ja, jak widzisz, jestem bardzo zajęty w przeciwieństwie do co niektórych – powiedział, spoglądając na House’a znacząco.
Miał dzisiaj ciężki dzień i był już cholernie zmęczony. Jeden z jego pacjentów, jedenastoletni chłopak, nie reagował na leczenie tak, jak powinien, co niezwykle onkologa smuciło.
House załamał ręce w udawanej rozpaczy.
- Och, i co ja teraz biedny pocznę, wyrzucony przez najlepszego przyjaciela!
- Poradzisz sobie, jak zwykle – odpowiedział Wilson nie podnosząc głowy znad stosu papierów. – W końcu szpital pełen jest innych ludzi, których nie miałeś jeszcze okazji dzisiaj podręczyć.
Ręka House’a była już na klamce, kiedy to jeszcze raz zwrócił się do przyjaciela.
- Założę się, że gdybym był kobietą, nie trwałoby długo, a pewnie mnie też zacząłbyś podrywać.
Wilson podniósł na niego wzrok. W ciągu wielu lat przyjaźnienia się z diagnostą zdołał nabyć coś w rodzaju odporności na jego przewrotne próby zadziwienia go.
- I nawet myślę, że dotąd nie zrobiłeś tego tylko dla tego, ponieważ jestem dla ciebie zbyt męski – dodał odkrywczo diagnosta.
Lecz czasami nawet ta odporność nie była wystarczająca.
Wilson uniósł brwi sceptycznie.
- I myślisz, że tylko dlatego się do ciebie nie dobieram?
- Właśnie tak!
Onkolog wybuchnął śmiechem, co nieco uraziło House’a.
- Wiesz co? – spytał młodszy mężczyzna próbując złapać oddech – to chyba najbardziej absurdalna i najśmieszniejsza myśl, jaka mogła ci przyjść do głowy.
House tylko się obruszył. Zbliżył się do jego biurka i wycelował w niego laskę.
- Wiem, że nie odpuścisz żadnej babce, która w twojej opinii potrzebuje pomocy. Zresztą, przecież ty jesteś Wielki James Wilson, współczesny rycerz w lśniącej zbroi. Kobiety chętnie się tobie zwierzają, bo wiedzą, że je wysłuchasz. A ty korzystasz z okazji i natychmiast zaczynasz z nimi flirtować. A im to pochlebia. Wtedy masz pewność, że jesteś im potrzebny, że masz się kim opiekować. Wierz mi, nie lecisz na mnie ‘tylko’ dlatego, ponieważ jestem facetem. Gdyby było inaczej, podrywałbyś mnie do dawna. W twoim mniemaniu byłbym po prostu kolejną zagubioną istotką potrzebującą pomocy i rozpaczliwie łaknącą twej opieki.
Wilson wpatrywał się w niego, jakby nagle przebrany w strój baletnicy zaczął śpiewać: „We will rock you” sopranem. Pokręcił głową.
- House, do prawdy nie wiem, co wziąłeś, ale najlepiej będzie, jak już sobie pójdziesz i oszczędzisz mi wysłuchiwania tych bredni.
House jednak nadal nie ruszał się z miejsca. Zmarszczył brwi.
- Myślisz, że jako kobieta byłbym mało atrakcyjny? Założę się, że wyglądałbym jak modelka – powiedział to takim tonem, jakby już miał zamówioną operację zmiany płci w prywatnej klinice w Szwajcarii. – Z pewnością nie mógłbym się opędzić od facetów.
Wilson ledwo mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Tylko, że wraz ze zmianą wyglądu musiałbyś przejść transplantację mózgu.
House przewrócił oczami.
Na szczęście przed ostatecznym załamaniem, wynikającym ze zbyt długiego słuchania ‘radia House’ uratowała go Cuddy, bez pukania wpakowując się do gabinetu onkologa.
- Ach, tu jesteś – zawołała, zwracając się do House’a – Wszędzie cię szukałam. Już od godziny powinieneś być w przychodni.
House natychmiast zrobił minę niekochanego pięciolatka.
- Ale mamooo – jęknął – jeszcze nie skończyłem bawić się z wujkiem Jimmym.
Wilson przewrócił oczami i spojrzał błagalnie na Cuddy. „Błagam, zabierz go stąd.”
Cuddy otworzyła drzwi na oścież i wskazała drogę diagnoście.
- House – rzekła ostrzegawczym tonem.
- Czyżby twój comiesięczny cykl menstruacyjny właśnie się rozpoczął – odezwał się szarmancko House – czy to tylko bliźniaczki tak cieszą się na mój widok, że zaraz wyskoczą mi na powitanie.
W gabinecie powiało chłodem.
Cuddy wzięła głęboki oddech i nadal trzymając drzwi, powiedziała cicho do House’a:
- Jeżeli zaraz nie opuścisz tego pokoju i nie udasz się prosto do przychodni, to Bóg mi świadkiem, House, spędzisz tam najbliższe pół roku.
Wilson mimowolnie skulił się w fotelu.
Nikomu o tym nie mówił, nawet House’owi, ale czasami nawet on musiał przyznać, iż pani administrator ma w sobie coś z jędzy. Ale tylko czasami. W końcu przyjaźnił się z nią od lat. Prawda?
House natomiast, jakby nigdy nic, zakręcił swoją laską i powiedział radośnie do Wilsona:
- Cóż, Jimmy, jak zapewne widzisz, muszę już iść. Jej hormony muszą być tak oszalałe, że jak zaraz stąd nie wyjdę, to z pewnością się na mnie rzuci. – Wskazał na czerwoną ze złości Cuddy.
Diagnosta, raźniekuśtykając, ruszył do drzwi i niczym gwiazda filmowa zatrzymał się w progu, odwrócił i posłał obojgu lekarzom zniewalający uśmiech. Był jedyną osobą, jaką Wilson znał, która mogła w ten sposób zabić człowieka. Lub przynajmniej doprowadzić go do palpitacji serca.
- Żegnam drogie panie.
I z tymi oto słowami zamknął za sobą drzwi gabinetu.
Przez chwilę na korytarzu dał się słyszeć charakterystyczny stukot laski. Zwykle stanowił on dla innych nieomylny sygnał, że najlepiej będzie gdzieś się ukryć, albo zawczasu usunąć się na bok i zająć własnymi sprawami.
Wilson zerknął na Cuddy, która nadal oddychała ciężko, zdenerwowana. Możliwie jak najdelikatniej chciał dać jej do zrozumienia, że teraz chciałby wreszcie nieco popracować. Zastanawiał się, jak to zrobić bez narażenia się na utratę głowy.
- Ehm, Cuddy – zaczął, a administratorka natychmiast podniosła na niego wzrok.
- Tak? – spytała ostro.
Wilson poczuł, że zaczyna się pocić.
- Dzięki, że.. eee.. wyrzuciłaś stąd House’a.. naprawdę zaczął już działać mi na nerwy – jąkał się onkolog. – I... nie zrozum mnie źle, ale mam dzisiaj mnóstwo pracy i...
W Cuddy jakby wstąpił inny duch. Nagle zaczęła wyglądać na zmieszaną i przepraszała Wilsona.
- Och, wybacz mi, James, naprawdę. Już wracam do siebie. Zrozum, mam dzisiaj ciężki dzień – paplała.
Kiedy tylko zniknęła za drzwiami, onkolog wypuścił głośno powietrze. W jednym House miał rację; kobiety przynajmniej ten jeden raz w miesiącu bywają zupełnie nieprzewidywalne.
„Dobrze, że jednak House nie jest kobietą” – pomyślał biorąc do ręki akta pacjentki – „ inaczej moje życie już dawno zamieniło by się w prawdziwe piekło. I byłoby nim na co dzień.”

TBC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lady Makbeth dnia Sob 19:55, 26 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Any
Czekoladowy Miś


Dołączył: 28 Cze 2008
Posty: 6990
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza zakrętu ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:04, 31 Sie 2009    Temat postu:

Jestem. I to jako pierwsza!
Pisz, Lady, pisz, bo tekst naprawdę mi się podoba. Dobrze znów tu zaglądać...

A to zdecydowanie zdanie fika:
Cytat:
House natomiast, jakby nigdy nic, zakręcił swoją laską [...]

Jak przeczytałam, padłam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cudna :D
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:24, 31 Sie 2009    Temat postu:

Czekam na dalsze części, fik fajnie się zapowiada, ale mój chory umysł wymyslił, że ten "psikus" Boga to zrobienie z Hałsa kobiety.
ALe to chyba nie jest możliwe...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
soft
Pulmonolog
Pulmonolog


Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tu te truskawki?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 5:12, 01 Wrz 2009    Temat postu:

Cytat:
(do którego, wbrew niektórym plotkom, nie da się dojechać metrem)

cholera, to czym ja tam teraz dojadę?

Cytat:
Założę się, że gdybym był kobietą, nie trwałoby długo, a pewnie mnie też zacząłbyś podrywać.

i bez tego, Jimmy mógłby zacząć ;p

Cytat:
„Dobrze, że jednak House nie jest kobietą” – pomyślał biorąc do ręki akta pacjentki – „ inaczej moje życie już dawno zamieniło by się w prawdziwe piekło. I byłoby nim na co dzień.”

zapewne już niedługo Jimmy, już niedługo

Cytat:
Ale mamooo – jęknął – jeszcze nie skończyłem bawić się z wujkiem Jimmym.

nooo.. mamooo.. niech oni się pobawią

warto było poczekać, bo już po tym wesołym fragmencie na Still Not Boring, wiedziałam, że opowiadanie będzie świetne i takie też jest.
wena życzę i z niecierpliwością czekam na kolejny part.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Wto 10:37, 01 Wrz 2009    Temat postu:

Lady to jest super^^
Nie no to jest cały House wmawianie czegoś Wilsonowi to jedna z jego misji

House kobietą Wilson i tak na niego leci


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasiek
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 10 Sie 2008
Posty: 7864
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Ikerowej rękawicy
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:42, 01 Wrz 2009    Temat postu:

Laska rządzi


Lady trzymam kciuki za dalszy ciąg i aby było dużo wena i abyś nam umilała szare jesienne dni Twoim pisaniem. Bo czyta się fenomenalnie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:50, 01 Wrz 2009    Temat postu:

Dobra, wdech i wydech.
...
Czyżbyśmy się mieli doczekac pierwszego - o ile mi wiadomo - genderbendu w Hilsonie? Uch, och! To może byc bardzo ciekawa jazda... No i crack! Wilsona już mi żal. xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 16:33, 01 Wrz 2009    Temat postu:

No dobra, powiedzmy wprost, chociaż wszyscy pewnie już i tak wiedzą. Tak, to jest genderswitch!
Trochę mnie zaskoczyło, że na hilsonie u nas jeszcze nikt takowego nie napisał. Więc postanowiłam się sama za to zabrać

Aha, i dziękuję za komentarze. Miło wiedzieć, że komuś się te wypociny moje podobają

W takim razie wracam do tworzenia nowego parta, o ile zechce się tworzyć


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cudna :D
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:40, 01 Wrz 2009    Temat postu:

Twórz, tylko nie każ za długo czekać na nową część.
Życzę wena.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cudna :D dnia Wto 19:05, 01 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
eigle
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 01 Lis 2008
Posty: 13421
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:04, 16 Wrz 2009    Temat postu:

Czuję się mocno onieśmielona, zabierając głos w tak doborowym Hilsonowym towarzystwie na temat tak zasadniczy jak HILSON.

Lady, tekst jest świetny.
Konstrukcja historii i sam styl bez zarzutu.

Bardzo, ale to bardzo podoba mi się wprowadzenie. Poruszyć lekkim tonem tak zasadniczą sprawę jak wpływ na człowieka siły sprawczej, demiurga, boga, czy jak kto chce nazwać, nie jest prosto.

A potem gabinetowa codzienna rozmowa House-Wilson, ale na jakże osobisty temat: co by było, gdyby House był kobietą.
House trafnie udzielił sam sobie odpowiedzi. Wilson nie będzie mógł tego zignorować. Niemal widzę rumieniec na jego gładkich policzkach.

Cytat:
„Dobrze, że jednak House nie jest kobietą” – pomyślał biorąc do ręki akta pacjentki – „ inaczej moje życie już dawno zamieniło by się w prawdziwe piekło. I byłoby nim na co dzień.”


Mam ogromną nadzieję, że pokażesz nam, jak będzie wyglądało codzienne życie Wilsona w piekle.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vicodin_addict
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 06 Sie 2008
Posty: 4562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: I share my world with no one else.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:29, 16 Wrz 2009    Temat postu:

OMG. Lady, dlaczego ja tu zajrzałam dopiero teraz? To jest genialne.
G E N I A L N E!
Naprawdę, masz cudowny styl, piszesz świetnie, z pomysłem. Aż chce się czytać.
Keep it up, wpadnę tu jeszcze


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:53, 26 Wrz 2009    Temat postu:

A więc po wiekach oczekiwania, ledwo żywa i wymęczona do granic możliwości, wreszcie mogę zaprezentować wam kolejny rozdział mojego "dzieła".
Sama nie wiem co o tym myśleć. Jak dla mnie, to kompletny bełkot, więc pokornie proszę o wybaczenie tych, którzy po przeczytaniu tego będą szykować cegłówki.
Wybaczcie mi to, kochani i wybaczcie, że musieliście tak długo na to czekać. Trzeci rozdział jest już prawie gotowy, ale kiedy się pokaże, tego nawet ja nie wiem

Jak zwykle, dedykacja dla Este, Richie i reszty hilsonek. Trzymajcie się dziewczęta

PS. Jak zapewne zauważyłyście, tytuł już jest. Hope you like it



Rozdział 2.

Życie jest ciągiem następujących po sobie chwilowych rozwiązań. Ciekawe czasy

Punktualnie o szóstej po południu tego samego dnia Gregory House wymknął się za szpitala i pojechał do domu.
Postanowił spędzić ten wieczór z pilotem w jednej ręce, butelką piwa w drugiej i maratonem ‘General Hospital’ w telewizji.
Dotarłszy do celu, rzucił niedbale swój poręczny plecak na kanapę i skierował swe kroki do kuchni.
Zapewne każdy normalny człowiek (z wyjątkiem Wilsona) nie zbliżyłby się do lodówki House’a bez czegoś ciężkiego w ręce. Niektóre rzeczy przebywały tam już tak długo, że mogły osiągnąć wyższy stopień ewolucji.
Cokolwiek zresztą okupowało czeluście lodówki, zapewne musiało skutecznie się ukryć, kiedy to House otworzył drzwiczki i odkrył niezmiernie zasmucający fakt. A mianowicie brak piwa.
Po przeszukaniu mieszkania w poszukiwaniu chociażby kropli alkoholu okazało się, że nawet zwykle doskonale wyposażony barek świeci już pustkami. Jedyne, co udało mu się znaleźć, to niemal całkowicie opróżniona ozdobna butelka szkockiej whisky, zapewne podarek od któregoś z pacjentów (co w przypadku House’a stanowiło prawdziwą rzadkość), którą diagnosta odkrył na dnie szafy. Przyjrzał się jej krytycznie. Na dnie chlupotała sobie jeszcze resztka płynu.
Jego większość musiała wcześniej wylądować w żołądkach jego i Wilsona podczas jednego z ich wspólnych „wieczorów przy pizzy i piwie”, kiedy to już skończyło się piwo. House podejrzewał, że zawartość butelki musiała być droższa niż kilka krawatów przyjaciela razem wziętych, co jednak nie czyniło prezentu szczególnie wyjątkowym. Alkohol to alkohol, jakby na to nie spojrzeć.
House odstawił butelkę na miejsce. Stwierdził, iż pora wybrać się na małe zakupy w celu uzupełnienia zapasów.
Parę przecznic dalej, jak dobrze pamiętał, znajdował się całkiem nieźle zaopatrzony sklepik.
House zamknął drzwi mieszkania, wsiadł do auta i odjechał.


Bestia śledziła go już od dobrych paru minut i kiedy zniknął wewnątrz sklepu, przyczaiła się w zaułku, obserwując. Po chwili wyszedł i ruszył do swego auta, zaparkowanego po drugiej stronie ulicy. Wtedy bestia postanowiła zaatakować.
Niczym psi James Bond przekradała się między kołami samochodów i kiedy tylko House znalazł się na jezdni, wyskoczyła niczym torpeda spod czerwonego volvo i ruszył do bezpośredniego ataku.
I gdyby nie ten wielki facet, trzymany przez niego długi, błyszczący i niezwykle denerwujący kij nie miałby żadnych szans. Mały, czarny kundel zawzięcie trzymał jeden koniec laski w zębach, uparcie nie mając zamiaru puścić. Natomiast House ciągnął za drugi koniec, próbując wyrwać psu zdobycz.
Niestety obaj – i pies, i człowiek – byli tym tak bardzo zaabsorbowani, że żaden z nich nie zauważył jadącego z naprzeciwka ze sporą prędkością auta, kierowanego przez wspomnianego już wcześniej młodzieńca.
Jak już wam zapewne wiadomo, jego uwaga raczej nie była skupiona na drodze, ani na rozgrywającej się tam dziwacznej scenie.
Nie miejcie mu tego za złe, po prostu jego telefon uznał za stosowne zadzwonić właśnie w tej konkretnej chwili.
Tymczasem House już prawie wygrał pojedynek w przeciąganiu kawałka drewna. Szarpnął po raz ostatni z całych sił i w końcu udało mu się uwolnić laskę z zaciśniętych na niej małych szczęk.
I wtedy obaj usłyszeli pisk opon.
Był on wynikiem bardzo energicznego wciśnięcia hamulca przez młodzieńca, którego rozbiegany wzrok dziwnym przypadkiem zdołał zogniskować się na stojącym na środku ulicy facecie z laską i psie. Tylko że sekundę później był już tylko facet, gdyż pies, nad wyraz ceniący swoje życie, jednym susem znalazł się na chodniku (co zapewne zasługiwałoby na zapis w Księdze Rekordów Guinnessa, gdyby wziąć pod uwagę długość psa i odległość od środka jezdni do chodnika).
Następną sekundę później było już po wszystkim.


Dzień był słoneczny i ciepły. House siedział na ławce w przyszpitalnym parku, obserwując skrzące się nieopodal w promieniach słońca jezioro.
- Piękny dziś mamy dzień, nie sądzisz?
Głos należał do mężczyzny siedzącego obok. Miał na sobie jasne dżinsy i białą koszulkę polo. Nie wyglądał na kogoś, kto robi wrażenie w tłumie albo jest duszą towarzystwa. Sprawiał raczej wrażenie faceta, którego tłum toleruje, bo jest elementem tego tłumu. Zwykły, szary człowiek.
Chociaż coś w nim jednak było dziwnego. Po bliskim przyjrzeniu się House stwierdził, że nie jest w stanie określić ile on może mieć lat. Raz wyglądał na starszego od House’a, aby w następnej chwili być od niego o dziesięć lat młodszy. Jakby cała jego osoba nie mogła się zdecydować na konkretny wiek. Co jeszcze dziwniejsze, przy tym wszystkim jego rysy pozostawały nadal niezmienne.
House jednak przywykł już do dziwnych rzeczy, które przytrafiają mu się, kiedy jego umysł znajduje się w tym szczególnym stanie pomiędzy snem a jawą. Co zwykle oznaczało, że mózg nie funkcjonuje w danej chwili tak, jak powinien i wszystko można wtedy o nim powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest przytomny.
- Cholera.
Znowu mu się to przytrafiło.
„Głupi smarkacz, oby mu to auto skasowali na następnym zakręcie.”
- Ten chłopak nie był głupi – odezwał się siedzący obok mężczyzna, zwracając się do House’a – raczej nieroztropny, biorąc samochód swojego ojca. No i nieuważny, mógł patrzeć na drogę.
- Mógł jechać wolniej – prychnął House – ograniczenie prędkości było do czterdziestu, a ten cymbał pruł, jakby się gdzieś paliło.
- Śpieszył się na randkę z dziewczyną – wytłumaczył tajemniczy mężczyzna. – Obiecał jej, że się nie spóźni.
„I w dodatku napalony.” House zerknął na gościa z ukosa.
- Po pierwsze, ktoś powinien tego dzieciaka nauczyć zasad ruchu drogowego, a po drugie – teraz House spojrzał na niego już otwarcie – skąd to wszystko wiesz?
Facet w pełni odwrócił się w stronę diagnosty i z radosnym uśmiechem na ustach rzekł:
- Nie domyślasz się?
House nigdy jeszcze nie widział takich oczu. Może dlatego, że to tak naprawdę nie były oczy, jeżeli wziąć pod uwagę tożsamość „osoby”, z którą House właśnie rozmawiał. Te oczy przypominały ludzkie, ale wcale oczami nie były. House nie był nawet pewny, czy poza funkcją reprezentacyjną miały coś wspólnego z organami wzrokowymi. Prawdopodobnie były czarne, ale to raczej nie miało większego znaczenia.
W końcu żadna żywa istota nie ma w źrenicach schowanego wszechświata. Tego prawdziwego wszechświata, nie w sensie metaforycznym. W oczach tego faceta, poza tym, że jak już wspomniano, były czarne, znajdował się wszechświat. Chociaż wyrażenie „znajdował się” nie do końca oddawało istotę tego zjawiska. On się tam tworzył. I umierał. I trwał jednocześnie. Żył.
I House po raz pierwszy od tego spotkania poczuł strach, a zaraz potem, pod wpływem „kosmicznego” spojrzenia, ulgę i dziwny spokój. Jakby przeświadczenie, że jest już bezpieczny i że nic mu nie grozi. Nie tak funkcjonują halucynacje.
- To nie jest halucynacja – powiedział mężczyzna. – Przynajmniej nie teraz.
- Kim jesteś?
- Wiesz, kim jestem.
House z trudem mógł spoglądać mu w oczy. To wcale nie było naturalne.
- Naprawdę „tutaj” jesteśmy?
- I tak, i nie.
Bóg znów się uśmiechnął.
„No pięknie. Facet bawi się w zagadki akurat teraz, kiedy ja chciałbym od razu poznać całą prawdę.”
- Pod wpływem wypadku doznałem uszkodzenia mózgu. – bardziej stwierdził niż spytał House.
- Myślisz, że jestem rojeniem twojego poturbowanego umysłu? – spytał Stwórca tym samym, sympatycznym tonem – doprawdy, czasami za bardzo chcesz na nim polegać.
House pokręcił głową, sam nie wiedząc w jaki celu. Nie był pewien, czy chce tutaj być, razem z… Nim.
- Jakiś smarkacz potrącił mnie samochodem. Mocno, musiałem stracić przytomność.
- Masz połamane kości lewego ramienia, barku, oraz lewej nogi. Prawe ramię jest zwichnięte w łokciu. Twoja czaszka jest pęknięta, masz też spory krwotok wewnętrzny – facet mówił to wszystko fachowym, spokojnym tonem, by potem nagle dodać nagle radośnie: – Ale nie martw się, Gregory, przeżyjesz.
I lekko klepnął zdziwionego poza granice możliwości diagnostę w ramię.
House postanowił na razie przyjąć całą sytuację jako dziejący się fakt. W końcu i tak nie miał innego wyboru, jeśli chciał się dowiedzieć, co tu się, do cholery jasnej, dzieje.
- To znaczy, że póki co, mózg nie wylewa mi się na chodnik? – chciał się upewnić.
Bóg roześmiał się lekko.
- Nie martw się, z twoją głową wszystko w porządku – zapewnił – za to cała reszta najprawdopodobniej będzie potrzebować czasu, aby dojść do siebie.
House zdawał sobie sprawę, że ciężar absurdu całej sytuacji powinien przekroczyć skalę, ale on już dawno przestał zwracać na to uwagę.
House nigdy nie stawiał religii na pierwszym miejscu, o ile w ogóle na którymkolwiek miejscu była przez niego stawiana.
Z dzieciństwa pamiętał wyjątkowo nudne zajęcia katechezy, na które ciągał go co niedziela ojciec. Jedyne, co teraz z tego pamiętał, to przestronna świetlica o szarych ścianach obwieszonych człekokształtnymi podobiznami aniołków i świętych, oraz prowadzącego zajęcia młodego księdza o bladej cerze astmatyka i wielkich, rozbieganych oczach złapanej w sidła sarny. Wyglądał jakby miał zaraz zejść. Zwykle podskakiwał, gdy ktoś zwracał się do niego choćby odrobinę głośniej niż szeptem. No i strasznie bał się węży. House właśnie przypomniał sobie dlaczego pewnego dnia przestano przyprowadzać go na zajęcia. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że lepiej będzie czytać mu Biblię w domu.
Później, kiedy dorósł, nigdy już nie wziął tej księgi do ręki.
To dziwne uczucie, kiedy to Bóg nagle znajduje ciebie, a nie jak to zwykle bywa – na odwrót. I chociaż House nadal nie był do końca pewien prawdziwości tych doznań, to jednak zdecydowanie wolał to niż świadomość, że jego umysł mógł właśnie wybrać się na długie wakacje.
Diagnosta spacerował wraz ze swym nowym znajomym brzegiem jeziora podziwiając zachodzące powoli słońce.
Możliwość swobodnego poruszania się i brak laski jakoś w ogóle go nie dziwiły. Tak to już jest, że po drugiej stronie zapotrzebowanie na takie rzeczy praktycznie nie istnieje.
- Jesteś doskonałym lekarzem Gregory – mówił Bóg. – Widzę jak bardzo fascynują cię inni ludzie, jednak równocześnie boisz się bezpośredniego kontaktu z nimi.
House spojrzał na niego spod uniesionych brwi.
- Mówiąc „bezpośredni”, co dokładnie miałeś na myśli?
Bóg nawet nie mrugnął, kiedy odpowiedział:
- Chodziło mi raczej o kontakt emocjonalny.
- Aha.
- Chociaż nie wątpię, że posiadasz jako takie doświadczenie w innej materii.
Oczy House’a zamieniły się w spodki.
- A skąd ty, do cholery, wiesz o moich osiągnięciach w innej materii!?
Zapanowała znacząca cisza. House’a nagle coś mentalnie walnęło w tył głowy.
- Och.
„No tak. Nie zapominaj z kim masz do czynienia, stary.”
House poczuł nagłe zakłopotanie. Stwórca jedynie się roześmiał.
- Nie martw się mój drogi, ja nikogo nie oceniam.
Diagnosta sprawiał wrażenie, jakby usłyszał wyjątkowo głupi dowcip. Nie, wcale nie miał zamiaru się wykłócać. Zresztą każdy normalny człowiek w takich okolicznościach zapewne zacząłby się wykłócać, ale nie House. Na razie wolał zachować spokój. Na razie.
Zauważył, że Bóg mu się przygląda.
- To, co teraz widzisz i co odczuwasz jest dostępne tylko dla tej twojej części, której nie da się uszkodzić w żaden fizyczny sposób.
House zastanowił się przez chwilę.
- Mówisz o duszy?
Bóg wyszczerzył zęby w iście zabójczym uśmiechu, by zaraz potem wrócić do swego zwykłego, wyrażającego uprzejme zainteresowanie, wyrazu twarzy.
- Posłuchaj mnie uważnie, doktorze House – rzekł, kładąc mu dłoń na ramieniu. Była ciepła, zaskakująco ciepła. – Człowiek nie zasługuje na ciągłą samotność. Wierz mi, znam was lepiej niż wy sami.
House znów postanowił być cicho. Nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia, ale dlatego, że po prostu nic powiedzieć nie mógł. Więc słuchał.
- Wiesz, od dawna cię obserwuję. Widzę, jak traktujesz pacjentów oraz innych ludzi. Niezbyt to miłe, muszę przyznać. – House uniósł brew . „Serio? No co ty?” – A mimo to czegoś to ich jednak uczy. – „Eee…” – Stykasz się z fałszem i obłudą, a często zostawiasz po sobie prawdę. Ta prawda, mimo oczywistego bólu, który jej towarzyszy, również oczyszcza. Później już od tych ludzi tylko zależy, co zrobią dalej ze swym życiem, czy będą chcieli je zmienić. Och i nie patrz tak na mnie. Wcale nie próbuję zrobić z ciebie świętego, broń Boże.
Urwał i roześmiał się po chwili z udanego dowcipu.
- Lubisz bawić się ludźmi, prawda Gregory? – spytał go, nadal mając ten sam uprzejmy uśmiech na twarzy.
House stwierdził, że może mówić.
- To ty tak twierdzisz.
- A ty wiesz, że mam rację.
House znów milczał. Tym razem sam z siebie. Po chwili podniósł wzrok.
- Nie powinno mnie tutaj być.
- A gdzie twoim zdaniem powinieneś być?
House’a to irytowało. Lubił gierki, ale nie wtedy, kiedy były stosowane przeciw niemu.
- Sam doskonale wiesz, gdzie! – odpowiedział nieco głośniej niż powinien. Odetchnął i dalej mówił już ciszej.
- Spójrz tylko, siedzę sobie w miejscu, które łudząco przypomina park wokół mojego szpitala i rozmawiam z Bogiem. – Zrobił minę, jakby jemu samemu nadal trudno w to było uwierzyć. – Pamiętam, że przedtem potrącił mnie samochód, prowadzony przez jakiegoś głupiego smarkacza. Zapewne powinienem teraz leżeć na intensywnej terapii. Jeśli miałem szczęście.
Westchnął i skierował wzrok na jezioro.
- Według wszelkich możliwych założeń powinienem być nieprzytomny, a wszystko, co teraz przeżywam, jest generowane przez mój uszkodzony mózg.
Takie miejsca jak park zwykle generowały mnóstwo dźwięków. Tymczasem House zdał sobie sprawę, że poza nim i Bogiem całe to miejsce po prostu milczy. A mimo to potrafił myśleć jasno i klarownie, czuł, że wszystko wokół niego jest dokładnie tym, co sam widzi i odczuwa.
- Jednak nie mogę się pozbyć wrażenia, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Bóg uśmiechnął się do niego ciepło.
- Czasami lepiej po prostu uwierzyć.
House spojrzał na niego sceptycznie.
- Chyba dawno cię nie było tam na dole.
- Zapomniałem. W końcu jesteś prawdziwym ekspertem od ludzkiej duszy – powiedział Bóg przesadnie przepraszającym tonem, na co House tylko przewrócił oczami.
Ten znów się roześmiał i po chwili rzekł:
- Nie sądzisz, że znam się na tych sprawach co najmniej tak dobrze, jak ty?
- Wtedy wiedziałbym pewnie, po co tu jestem – odpowiedział House, nawet nie spoglądając na swego rozmówcę. – Zresztą, siedzę już tu z tobą dostatecznie długo i jak na razie nic z tego nie wynikło. No może poza moimi wątpliwościami, że jesteś właściwą osobą na właściwym miejscu. – dodał kwaśno.
Bóg zdawał się na to ostatnie zdanie nie zwracać uwagi. Przechylił głowę, wpatrując się w migoczące jezioro.
- Zapewne chciałbyś wrócić?
- Głupie pytanie.
- Miałeś poważny wypadek – przypomniał diagnoście Stwórca.
House mówił cicho jakby z lękiem.
- Mówiłeś, że nie umrę.
- Nie, nie umrzesz. – odpowiedział mu równie cicho Bóg.
House’a nagle uderzyła wizja jego samego, leżącego znów w szpitalnym łóżku. Tak jak powiedział Bóg – połamanego i słabego. Wyobraził sobie jak ludzie będą znów załamywać nad nim ręce, żałując go, jakby to wszystko była jego wina.
Usłyszał jak Bóg mówi:
- Posłuchaj mnie Greg. Możesz wrócić na dół, kiedy tylko zechcesz. Wszystko potoczy się wtedy swoimi właściwymi torami, karetka zabierze cię do szpitala, przez jakiś czas będziesz nieprzytomny.
House kiwał głową.
- Ale – mówił dalej Bóg – chcę ci dać możliwość wyboru. Możesz też wrócić do domu, cały i zdrów, zupełnie jakby ten wypadek nigdy się nie wydarzył.
Kąciki ust House’a powędrowały w górę. Mógł się tego domyślać. Ta rozmowa nie odbywała się bez powodu.
- Przypuśćmy, że wybiorę to drugie – rzekł powoli. – Co musiałbym za to zrobić?
Bóg pokręcił głową,
- Och, Greg – westchnął. – Nie co „musisz”, ale co „możesz” zrobić. Dla siebie i dla innych. W tym, co ci proponuję, nie ma żadnego przymusu. Tylko twoja wolna wola.
House zamyślił się, przygryzając wargę.
- Chcę wiedzieć, czego ode mnie oczekujesz.
- Niczego, do czego nie byłbyś zdolny.
- To znaczy czego? – spytał ostro House – Mam przestać przeklinać? Zacząć być miły dla ludzi? Ubierać się ładnie?
- Oczywiście, że nie – zapewnił go Bóg – o ile sam tego nie chcesz.
Wzrok House’a mówił wszystko. Zawiał lekki wietrzyk. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, sprawiając, że jezioro, nad którym stali migotało w kilku odcieniach złota i czerwieni.
Bóg stał z rękoma w kieszeniach swych jasnych spodni.
- Przede wszystkim chcę – zaczął – abyś mądrze dokonał wyboru. Ponieważ potem odwrotu już nie będzie.
- Czyli można powiedzieć, że stoję między młotem a kowadłem.
House westchnął. „Gdyby nie ten kretyn, siedziałbym teraz w domu i w spokoju oglądał telewizję.”
- Przy okazji zalewając się w trupa kupionym wcześniej Burbonem.
Bóg wyszczerzył zęby, widząc lekko zmieszaną minę House’a.
- Wierz mi – powiedział cicho – nie warto mówić „gdyby”. Bo nie wiesz, co mogłoby się stać potem. W końcu przeszłość jest tylko jedna i już się wydarzyła, ale to, co potem, jeszcze może zależeć od ciebie.
Przez chwilę obaj znów byli cicho. A potem Bóg niemal niesłyszalnie dodał:
- To tylko kwestia wyboru.
Stwórca wpatrywał się w milczącego diagnostę.
- Gregory?
House potrząsnął głową odpędzając wspomnienie pewnego wyboru sprzed lat. Wyboru, którego ktoś dokonał zamiast niego.
Podniósł wzrok, spoglądając prosto na postać stojącą niespełna krok od niego.
- Dlaczego ja? – spytał – I dlaczego, do cholery, właśnie teraz?
- Pamiętasz młodego uzdrowiciela i tę tablicę na które wypisywałeś punkty? – Bóg spoglądał na niego łagodnie. – Pamiętasz nóż, który wsadziłeś do kontaktu? Twój zawał? To, jak godzinami leżałeś w śpiączce, przy okazji doświadczając tych niezwykłych rzeczy. Te wszystkie chwile, kiedy prawie mogłeś zobaczyć.
House wysilił się na dowcip.
- Czy jeśli odpowiem poprawnie, wygram milion?
I znów został zignorowany.
Za to otrzymał odpowiedź zaiste godną Stwórcy.
- Po prostu chciałem dać ci znać, że jestem i że wcale o tobie nie zapomniałem.
Diagnosta nagle nabrał ochoty, by rzucić się do stawu. Równocześnie z całych sił starał się nie udusić faceta, stojącego parędziesiąt centymetrów od niego. A przede wszystkim starał się nie wrzeszczeć, kiedy z zaciśniętymi zębami spytał:
- A nie mogłeś tego zrobić w normalny sposób? Bez tego całego cyrku i karząc mi wybierać?
Jego irytacja była jak czajnik pełen wody, który właśnie zaczął gwizdać, obwieszczając porę na herbatę. Bóg zdawał się tym wcale nie przejmować. Tacy jak on profesjonaliści są w stu procentach odporni na jakiekolwiek wybuchy złości, czy chęć mordu skierowane na ich osobę. Co w przypadku Boga wynika z samej jego boskiej natury, natomiast u ludzi z czystej głupoty. Taka niezwykle ufna postawa i ciągłe uśmiechanie się zwykle denerwują jeszcze bardziej, niż gdyby ten ktoś się odezwał.
House uznał, że nie musi być miły i uprzejmy tylko dlatego, ponieważ wreszcie doczekał się rozmowy w cztery oczy ze Stwórcą.
- Wcale nie mam ochoty być twoją pieprzoną zabawką! – wykrzyknął, kopiąc kamyk, któremu na pewno nadal byłoby wszystko jedno, nawet gdyby naprawdę istniał.
- Nie jesteś niczyją zabawką Greg. Zrozum, daję ci możliwość wyboru, co dalej zrobisz ze swoim życiem.
- Przy okazji stawiając mi jakieś niejasne warunki. – House odetchnął, próbując się uspokoić – No dobra, jeżeli wybiorę twoją opcję, to co to będzie dokładnie oznaczać? Będziesz mnie obserwował? Dawał mi jakieś zadania? O co w tym wszystkim będzie chodzić?
Bóg wpatrywał się w zachodzące słońce. „Pewnie podziwia swoją pracę.” House musiał przyznać, że wyszło mu to wyjątkowo pięknie. Barwy i cienie układały się dokładnie tak, jak powinny.
- Nie będę mówił ci, co jest dobre, a co złe. Dostaniesz swoje życie z powrotem, tylko nieco inne, bo twoim jedynym zadaniem będzie pozwolić niektórym rzeczom, aby się działy.
House zmarszczył brwi.
- Jakim rzeczom?
- Tym, które przytrafią się akurat tobie, a przed którymi normalnie byś się bronił, zbywał wszystko jakimś gburowatym żartem, a potem odszedł//odchodził??? w siną dal.
Uniesione brwi diagnosty mogły świadczyć o tym, że próbuje właśnie wybrać jedną z wielu opcji interpretacji tego zdania.
- Chodzi o jakieś konkretne dziedziny życia? – spytał niepewnie.
- Powiedzmy, że o ogół.
- A co ja będę z tego miał?
Tym razem to Bóg westchnął. No tak – ludzie. Jeśli nie postawi się przed nimi wizji pięciu milionów dolarów, nowego telewizora, czy możliwości bezkarnego naubliżania szefowi, z miejsca tracą cały zapał. W takich warunkach namówienie ich do współpracy czasami wydaje się być niemal niemożliwe.
- To, na co sam zapracujesz – poinformował diagnostę. – Jesteś człowiekiem Greg, nie mów mi, że po tylu latach na ziemskim padole nie wiesz, na czym to polega?
House przyjrzał się Stwórcy uważnie. Facet najwyraźniej w coś z nim grał. Nie mógł jedynie zrozumieć reguł tej gry. Jego duma Wielkiego Geniusza Wszelkich Łamigłówek zdążyła już strasznie ucierpieć. Tak, czy siak kusiło go, aby przekonać się w co takiego Bóg chce go wciągnąć. Perspektywa powrotu do momentu, od którego skończył, a dokładnie od twardego asfaltu, by w następnej kolejności zaliczyć szpitalne łóżko (i to na okres dłuższy i znacznie bardziej bolesny niż poprzednio) już od samego początku wydawała mu się niezbyt zachęcająca.
Mógł być pewny, że i teraz nie ma co liczyć na dokładną odpowiedź. Bóg okazał się prawdziwym mistrzem w „nie udzielaniu odpowiedzi na pytania bez posługiwania się kłamstwem”. Spryciarz. „W co ty ze mną grasz?” Zastanawiał się House. I nagle, zupełnie znikąd olśniła go pewna myśl. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Taki sam jak wówczas, kiedy zwykle uda mu się rozwikłać wyjątkowo skomplikowaną zagadkę.
Zauważywszy to, Stwórca również się uśmiechnął, szeroko i z nieukrywaną radością.
- Tobie nie chodzi o to, „co” wybiorę, ale „czy” wybiorę – mówiąc to, House zdawał się jaśnieć własnym światłem. –To taka gra, prawda? Częściowo wyjaśniłeś mi już reguły i teraz chcesz, żebym odpowiedział na wyzwanie.
Bóg wybuchnął śmiechem.
- Gratulacje, Gregory! – zawołał, po czym zafundował diagnoście przyjacielskie klepnięcie, które ku jego wielkiemu zdziwieniu omal nie wypchnęło mu płuc przez gardło. No tak, w końcu jakby na to nie spojrzeć, Stwórca zawsze jest w sile wieku. Pod tym względem ma niezwykłe szczęście. Artretyzm i wszelkie inne „radości” podeszłego wieku niewątpliwie go ominą.
House zamrugał i spróbował złapać oddech, upewniwszy się przy okazji, iż naprawdę ma czym.
- Od początku chciałeś tak mną pokierować, abym wybrał drugą opcję – wskazał palcem na nadal uśmiechającego się Boga.
Ten w odpowiedzi przybrał iście biznesowy wyraz twarzy. Do kompletu brakowało mu jedynie wielkiego, dymiącego cygara.
- Jak już sam stwierdziłeś, Gregory, „wyzwałem cię”. Zapewne nie tak to sobie wyobrażałeś, no ale cóż, w końcu to ty pierwszy tę grę zacząłeś. Teraz przyszedł czas na mój ruch.
- Niech zgadnę, przy okazji postanowiłeś jeszcze poukładać za mnie moje życie, tak? – spytał House głosem aż ociekającym ironią.
Bóg pokręcił głową.
- To ty sam je sobie poukładasz, ja mogę jedynie „pchnąć cię” w odpowiednim kierunku.
House spoglądał na niego z uniesionymi brwiami, on tymczasem kontynuował:
- Tak czy siak zasady zobowiązują i cokolwiek ma się dokonać, w tym wypadku wymaga podjęcia przez ciebie decyzji. Jak już wiesz, masz dwie do wyboru, ale pamiętaj, choć obie są dobre, tylko jedna będzie słuszna.
- Ta, którą ty mi proponujesz? – spytał House kpiąco.
- Ta, którą ty wybierzesz – odpowiedział Bóg – a proponuję ci obie.
Mężczyźni skierowali swoje spojrzenia na horyzont. Słońce niemal ukryło się już przed ich oczami. Ostatnie szkarłatne promienie oświetlały im twarze.
- No więc – odezwał się Bóg i House mógł przysiąc, że usłyszał delikatne echo w jego głosie - co wybierasz? Wolisz dalej żyć po swojemu, czy po mojemu coś zmienić?
House, niczym prawdziwy przedstawiciel gatunku homo sapiens postanowił po raz ostatni spróbować szczęścia.
- A nie mógłbym po prostu wrócić tam, ale tak, jakby ten wypadek nigdy się nie wydarzył, a ty nigdy nie złożyłeś mi żadnej propozycji? – spytał, choć wiedział już, że przegra. Bóg znów pokręcił głową.
- Przykro mi, Greg, ale nie mogę tego zrobić, to by było wbrew regułom. Mogę dać ci możliwość wyboru, ale ty musisz dać mi coś w zamian.
- Podjąć wyzwanie?
- Już ci mówiłem coś o kwestii wyboru, prawda Greg?
House przewrócił oczami.
- Tak, wiem. Każdy wybór jest dobry – powiedział znudzonym głosem. – I z tego wnioskuję też, że w zamian dostanę tylko to, co sam ugram?
Bóg skinął głową.
- Sam może określiłbym to inaczej, ale coś w tym stylu.
- A ile mam czasu na odpowiedź?
- Miałeś go przez całe życie.
House lekko opuścił ramiona. Wiedział, że cokolwiek wybierze, to i tak najbliższa przyszłość nie będzie zależeć od niego. Czuł się, jak pomiędzy młotem a kowadłem. Z tym, że młot był trzymany przez niepozornego faceta w koszulce polo, uśmiechającego się doń radośnie. Diagnosta rozejrzał się. Znajdowali się nad tą częścią jeziora, gdzie brzeg był bardziej wysunięty, tworząc idealne miejsce do skakania. Z pięknego zachodu słońca nad horyzontem pozostała jedynie czerwonawa zorza i chmury w odcieniach różu. Woda natomiast nadal zachowała migotliwy blask, jakby czekając jeszcze na ostateczną decyzję House’a. Który się bał. Nie tego, co miał przed sobą teraz, ale tego, co mogło go czekać potem. Cokolwiek by to było.
Jakaś wyjątkowo racjonalna cząstka jego umysłu nadal krzyczała do niego, że to tylko sen; dziwaczne, niemal realistyczne wizje, produkt uboczny zmęczonego umysłu. Chciał w to wierzyć, ale w jakiś sposób nie był do tego zdolny.
Zastanowił się. „Jeżeli wybiorę pierwszą opcję, czeka mnie szpital. Czyli praktycznie, to co zwykle. Jeżeli jednak pozwolę mu na ten eksperyment na mojej osobie i wrócę do domu, to nic nie będzie takie jak dawniej. Tego przynajmniej mogę być pewien.”
House westchnął. Spojrzał na Stwórcę, który stał obok, czekając cierpliwie, wpatrując się w wody jeziora, jakby widział tam jakieś tajemnicze obrazy i uśmiechał się lekko.
Bóg rzucił mu wyzwanie – kim byłby, gdyby go nie podjął?
„Parszywym tchórzem, za to z wiecznym spokojem.” – odpowiedział mu głos w jego głowie. Jego własny.
Gregory House, geniusz i egoista. Odludek i mizantrop, niezależny od innych. Zawsze taki był. Dzięki temu wiedział, co go czeka. A teraz ktoś oferuje mu przyszłość, nad którą nie będzie miał całkowitej kontroli.
Znowu spojrzał na jezioro. Teraz było już bezbarwne. Migotanie znikło. Pora coś powiedzieć. Pora wreszcie podjąć decyzję.
I House zrobił coś, czego zapewne pożałowałby każdy normalny człowiek na jego miejscu. Coś, co z jego punktu widzenia było kompletną porażką i klęską tego, co nazywamy wolną wolą. Zrezygnowaniem z tak zachęcającej okazji, oraz prawdopodobnie, największym błędem jego życia.
House wyprostował się i spoglądając przed siebie na ciemniejący już horyzont i powiedział:
- Sprowadź mnie do domu.
Bóg uśmiechnął się do niego szeroko. House opuścił wzrok na taflę jeziora. Nagle zrobiła się jakaś dziwna. Poruszała się.
Z tyłu dobiegł go łagodny głos.
- Gratulacje, Gregory, dokonałeś wyboru. A to oznacza, że nadszedł czas, abym wykonał mój ruch. Reszta będzie należeć do ciebie. Zobaczymy, czy postąpiłeś słusznie.
House poczuł na ramieniu wyjątkowo ciepłą dłoń. Słyszał go, ale nie mógł oderwać wzroku od wody. Robiła się coraz ciemniejsza. Widział formujące się na dnie kształty. Dziwnie zresztą znajome. Z zewsząd nadeszła mgła, przysłaniając wszystko wokół.
- Czasami człowiek może się znaleźć na zupełnie innej ścieżce – powiedział Stwórca. – Wystarczy go tylko lekko pchnąć.
I House momentalnie poczuł, że spada. Tuż przed zderzeniem z wodą odruchowo zamknął oczy i zaczerpnął powietrza. To, w co uderzył, było ciepłe, miękkie i pachniało potem oraz detergentami.

Jeśli wykluczy się niemożliwe, to, co pozostanie, choćby całkiem nieprawdopodobne, musi być prawdą. Straż! Straż!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
soft
Pulmonolog
Pulmonolog


Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tu te truskawki?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 7:11, 27 Wrz 2009    Temat postu:

pierwsza, pierwsza!
nie jestem dobra w pisaniu komentarzy, ale... ale napiszę ;p

Lady cudowne, wiesz? warto było czekać.
bełkot? gdzie ty tu kobieto widzisz bełkot?
no i tytuł boski.

rozmowa House - Bóg jest świetna. taka prawdziwa, no i Greg jest w tym fragmencie taki... um... bezbronny, taki inny, tak fajny ;P (nie żeby ogółem nie był fajny )
sama postać Boga jest naprawdę bardzoo dobra i strasznie mi się podoba ;3
Cytat:
No tak, w końcu jakby na to nie spojrzeć, Stwórca zawsze jest w sile wieku. Pod tym względem ma niezwykłe szczęście. Artretyzm i wszelkie inne „radości” podeszłego wieku niewątpliwie go ominą

taki Bóg to ma dobrze... w przyszłosci zostanę Bogiem ;P

to co? pozostaje czekać na następną część.
weena życzę


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez soft dnia Pon 12:41, 28 Wrz 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Pon 12:28, 28 Wrz 2009    Temat postu:

Lady! Opłacało się czekać!
To jest wspaniałe! Czyta się to jak jakąś wyśmienitą książkę. Bo pod każdym względem jest cudowna!

Sytuacja House'a rozmawiającego z Bogiem mnie zaskoczyła xD
Oj no nie wiem co jeszcze napisać? Nie potrafię napisać wiecej słów zachwytu! Nie potrafię

Weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:41, 22 Lis 2009    Temat postu:

Przeczytałam to już wcześniej na LJ, wybacz, że dopiero teraz komentuje.

Po pierwsze - Pratchett! Pratchett! Kosiarz! *love mode on*

Po drugie (i cała reszta) - Bóg jest boski Jest dokładnie taki, jakiego chciałabym spotkać (wyłączając ferajnę z egipskiej mitologii ) I mam nadzieję, że jeszcze trochę pomiesza w życiu House'a. Wyśle mu smsa w trakcie diagnozowania z podpowiedzią, albo coś :>
Więc ja czekam niecierpliwie na następną część, i nie chcę słuchać żadnych bredni o Twoim poziomie! No.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:08, 16 Gru 2009    Temat postu:

Dam ta da da dam da da dam!
Wróciłam!


Niestety, rozdział krótki i raczej taki bezpłciowy Pierwotnie był częścią większego rozdziału, który, niestety musiałam przyciąć. Ale dzięki temu następnej części może doczekacie się wcześniej. Może
Tymczasem, enjoy




Rozdział 3

Jeśli wykluczy się niemożliwe, to, co pozostanie, choćby całkiem nieprawdopodobne, musi być prawdą. Straż! Straż!

Mieliście kiedyś wrażenie tuż po przebudzeniu, że chociaż już się zbudziliście, to wasza świadomość nadal pozostaje w krainie snów?
To właśnie takie chwile, kiedy zwykły kwiatek w wazonie wydaje się być groźnym potworem, a wyjątkowo ohydna lampka nocna, równie ohydnym statkiem kosmicznym. Dzieje się tak, gdyż wasz wzrok rejestruje rzeczy wokół jako fragmenty niedawnego snu. Naturalnie zwykle trwa to zaledwie sekundę, a wy uświadamiacie sobie z ulgą, że leżycie we własnym, ciepłym łóżku, a paprotka stojąca na oknie bynajmniej nie zamierza was skrzywdzić. Nie to, żeby nie chciała, po prostu nie może. Zresztą kto wie, co paprotkom chodzi po, hmm... liściach.
Ze snu zbudził go dźwięk budzika.
House otworzył szerzej oczy i zamrugał. Przez krótką chwilę zdawało mu się, że spada, ale to wrażenie minęło, jak tylko poczuł pod palcami wyraźną szorstkość pościeli, w której leżał. Tymczasem budzik dzwonił nadal. Wyłączył go i spojrzał na zegar. Siódma rano. Trochę wcześnie jak na niego.
Ziewnął, czuł się okropnie zmęczony i obolały, na dodatek przez nie do końca rozbudzoną głowę przelewały mu się jeszcze fragmenty dziwnego snu. Śniło mu się, że jego laskę chciał mu wyrwać pies, a potem uderzył w niego samochód i… No właśnie, i co? Dźwięki i obrazy szybko rozwiewały się niczym mgła. Wydawało mu się, że rozmawia z Bogiem i razem spacerują po parku nieopodal szpitala.
„Przecież to idiotyczne” – pomyślał. – „Takie rzeczy zwyczajnie się nie zdarzają. Bóg nie wyciąga na pogawędkę pierwszego lepszego gościa z ulicy.”
Religia bynajmniej nie miała z tym nic wspólnego. House wiedział, że Bóg istnieje. Ale zwyczajnie w niego nie wierzył.
Potarł powieki i wstał z łóżka, po czym ruszył chwiejnym krokiem do łazienki. Na szczęście noga nie zdążyła się jeszcze upomnieć o swoje i ból został zredukowany do co najwyżej delikatnych skurczów.
Tymczasem House miał bliżej nieokreślone uczucie, iż coś jest nie w porządku. Niestety jego niewyspany umysł nie potrafił stwierdzić, co.
Podszedł do umywalki z zamiarem obmycia twarzy zimną wodą, co powinno mu dobrze zrobić. Mimochodem zerknął na swoje odbicie w wiszącym nad umywalką lustrze. Ludzki umysł, nawet ten jeszcze obciążony snem, zwykle broni się jak może przed rzeczami, które zarejestrował wzrok, a których w ogóle nie powinno być. Szczególnie jeśli nie spodziewał się czegoś takiego ujrzeć.
Więc House, jakby nigdy nic obmył twarz przyjemnie chłodną wodą, wytarł ją ręcznikiem i dopiero potem ponownie spojrzał w lustro. Lecz tym razem, niestety, zwykle błyskotliwy umysł diagnosty nie był w stanie nijak zablokować tego, co jego oczy w lustrze ujrzały.
Zamrugał, przetarł oczy, a potem znowu zamrugał. Resztki snu zniknęły niczym zabrane przez tornado, którego zalążek właśnie narodził mu się w głowie. I rósł bardzo szybko. Dopiero teraz odważył się skierować swój wzrok na siebie. Nastąpiła chwila głuchej ciszy, kiedy to zdawało się, że nawet wszelkie odgłosy z ulicy ucichły. Jakby cały świat zamarł w oczekiwaniu na eksplozję.
I nagle, zupełnie znikąd, mieszkaniem (221b) wstrząsnął krzyk.
*****************************************************
James Wilson nie należał do ludzi głęboko wierzących. W cokolwiek, poza medycyną. Sprawy takie jak fatum czy zły los zawsze starał się traktować z godną człowieka renesansu ignorancją.
Jako szanowany lekarz, którym niewątpliwie był, nie przystawała mu wiara w czarne koty przebiegające drogę czy też w szalonych krewnych przepowiadających nieszczęścia.
Niestety Wilson takowego krewnego posiadał. Kochany wujek Carl. Zawsze niestrudzony w przestrzeganiu członków rodziny o czekających ich wkrótce problemach. Co, jak podejrzewał Wilson, nie wiązało się z żadnymi zdolnościami profetycznymi. Po prostu wujaszek uwielbiał wścibiać swój wielki, zakrzywiony nos w sprawy innych.
Niemal całe życie handlował używanymi samochodami. A potem mu odbiło. Zapuścił sobie pejsy i zaczął ubierać się na czarno, jak na statecznego, budzącego powszechny autorytet Żyda i głowę rodziny przystało. Z jednym wyjątkiem - nigdy wśród nikogo takowego autorytetu nie wzbudzał.
Zaczął za to objawiać dar jasnowidzenia. Z którego pomocą zatruwał życie swoim bliskim.
Nie przeszkodziła mu w tym nawet własna śmierć przed dziesięciu laty.
Ostatecznie po tym fakcie stary wujaszek najbardziej upodobał sobie swojego najmłodszego siostrzeńca, Jamesa.
Dlatego onkologa niezbyt zdziwiło, że jakieś parę dni temu zbudził się on z dość realistycznego snu, w którym - znów jako dziesięcioletni chłopiec - skakał z braćmi do jeziora, nad które zwykli jeździć z rodzicami na wakacje. Nad wodą rosła wtedy stara wierzba płacząca, której odstająca gałąź idealnie służyła dzieciakom za trampolinę.
Wilsonowi śniło się, że właśnie odbija się od konaru i kiedy miał już wpaść do wody, usłyszał znajomy głos.
- Jamie.
James odwrócił głowę i ujrzał obok siebie siedzącego jakby nigdy nic w powietrzu wujka Carla, z tą samą burzą siwych, kręconych włosów, gęstą brodą oraz haczykowatym nosem.
Mały James, który nagle na powrót stał się dorosłym Jamesem, doszedł do wniosku, iż to raczej dziwne, wisieć sobie w powietrzu, ot tak, bez żadnego powodu, szczególnie jeśli robi to jego zmarły dawno temu wujek.
- Wujku, co ty tu robisz? – spytał Wilson.
Wujek spojrzał na niego z powagą.
- Jamie – powiedział – ty mnie słuchaj uważnie, bo ja ci tego drugi raz powtarzać nie będę.
Wilson pokiwał głową, zastanawiając się, co takiego ważnego do powiedzenia może mieć nieżyjący już wujek.
- Jamie, ja ci mówię, ty uważaj na to, co mówisz, bo jeszcze przez tą twoją niewyparzoną gębę spotkają cię kłopoty.
Wilson wybałuszył na niego oczy. Wiedział, że można by go posądzić o wszystko, ale z pewnością nie o gadatliwość.
- Wujku, przepraszam bardzo, ale o co wujkowi chodzi…
Nie dokończył, gdyż stary wujek jak zwykle zareagował z szybkością światła i strzelił swego siostrzeńca w tył głowy, aż huknęło.
- Auaaa! Wujku! – zawołał oburzony Wilson.
- Nie przerywaj mi, szczeniaku! Gdzie twój szacunek do starszych?
- Wybacz wujku – wymamrotał Wilson.
Kochany wujek Carl… zawsze potrafił zadbać o swoją pozycję w rodzinie. I nic to, że zwykle odbywało się to kosztem jego wnucząt, a w szczególności małego Jamiego.
Uciszywszy siostrzeńca, mówił dalej:
- Jamie, ciebie ciężkie czasy czekają.
Wilson słuchał, nadal nic z tego nie rozumiejąc. Czekał, aż wreszcie się zbudzi i ten zwariowany sen dobiegnie końca.
- Słowa mają wielką moc, Jamie – powiedział z nieodgadnionym wyrazem twarzy wujek – bardzo wielką. Ale cokolwiek byś nie powiedział, pamiętaj, co wyszło z twoich ust, za to będziesz potem odpowiadać.
Wilson się zdziwił. To zdecydowanie nie brzmiało jak te wszystkie „przepowiednie”, które stary Carl miał zwyczaj zawsze prezentować. Jego słowa zdawały się być skierowane do świadomości Wilsona, prosto do wilsonowego umysłu. Ten sen był zdecydowanie zbyt realny.
Tymczasem wujek Carl spojrzał na wielki kieszonkowy zegarek, który nagle znalazł się w jego dłoni i oświadczył:
- No, na mnie już czas. Och, i Jamie… - dodał, spoglądając na siostrzeńca.
- Tak wujku?
Carl „podpłynął” do niego nadal w powietrzu i wyszeptał:
- Uważaj na wodę, jest zimna.
- Co? – spytał lekko zaskoczony Wilson i w tym samym momencie wujek zniknął, a on, z powrotem oddany pod władzę sił ciążenia, zaczął spadać prosto w otchłań jeziora.
Na szczęście szok wywołany gwałtownym przejściem ze stanu swobodnego zawieszenia, do stanu równie swobodnego spadania spowodował, iż mózg Jamesa wysłał wiadomość jego ciału, że oto już pora wrócić do rzeczywistości i James się obudził.
Przez chwilę potrzebną aby umysł mógł powrócić do stanu właściwego osobom przebudzonym, szamotał się w łóżku, młócąc pościel ramionami, aż realny świat nie przedarł się przez cienkie zasłonki do jego świadomości i James otworzył oczy.
Od tego zdarzenia minęło kilka dni i mimo, iż początkowo zastanawiał się nad znaczeniem tego dziwnego snu, w tym i dziwnej wizyty złożonej przez krewnego, to jednak zapomniał o tym w momencie, w którym wkroczył do swojego biura w Princton Plaisborough Teaching Hospital, zastając tam wyglądający niezbyt zachęcająco stos dokumentów.
Parę dni później jak zwykle wstał punktualnie o siódmej rano i napędzany swym zwyczajnym rytmem oraz nieodłącznymi trzema kubkami porannej kawy, przygotowywał się do pracy.
Wróciwszy z łazienki, poszedł z powrotem do kuchni, wziął ze stołu niedopitą kawę i ruszył do salonu po swoje rzeczy, kiedy to nagle dobiegł go dźwięk znajomej melodii. Pierwsze tony „Missing”(*) wygrywane przez jego komórkę oznajmiły nadejście nowej wiadomości tekstowej.
Wilson okręcił się parę razy w miejscu z kubkiem w jednej ręce, chcąc zlokalizować swój telefon, aż jego wzrok natrafił na wiszącą schludnie na oparciu kanapy marynarkę. W jednej z kieszeni dało się dojrzeć wypukłość, która drgała lekko. Płaczliwa melodia po chwili ucichła.
Wilson wyciągnął komórkę i, zobaczywszy od kogo pochodzi wiadomość, jęknął głośno. Nie był bynajmniej zdziwiony. House zdążył go już przyzwyczaić do dość dziwacznych pór, w których to próbował się z nim skontaktować. Problem w tym, że zwykle były to momenty zupełnie nie odpowiadające gustom onkologa.
Ni stąd ni zowąd przypomniała mu się ich wczorajsza rozmowa i jęknął ponownie. Czego ten wariat może znowu od niego chcieć?
Spojrzał na dość lakoniczną wiadomość. Zawierała się w trzech słowach: „Moje mieszkanie. TERAZ!”
Wilson potarł skroń dłonią, nadal wpatrując się w ekran telefonu. I co on miał niby teraz zrobić? Zadzwonić do Cuddy i powiedzieć jej, że najprawdopodobniej spóźni się do pracy, bo House „żąda”, aby go odwiedzić? Z drugiej strony przyjacielowi mogło coś się stać. Wilson zdecydowanie odsunął tę możliwość. Gdyby działo się coś złego, House na pewno najpierw powiadomiłby szpital. Naturalnie sam fakt, że napisał wiadomość, był uspokajający.
Onkolog zastanawiał się, czy zwyczajnie nie zignorować diagnosty i jechać prosto do pracy. Miast tego wyszukał w telefonie numer komórki House’a i spróbował się z nim połączyć. Ku jego zdziwieniu nikt nie odebrał. Po chwili ponowił próbę. Również nic.
Wilsona bardziej niż zdenerwować zdziwiło tajemnicze zachowanie przyjaciela. „Co się tutaj, do cholery, dzieje?” Ścisnął komórkę w dłoni. „Ach, do diabła z tym!”, powiedział sobie i zaraz potem schował ją do kieszeni spodni, po czym włożył marynarkę, sięgnął po kluczyki od auta i wyszedł.
Po chwili James Wilson wsiadł do swego samochodu i zapaliwszy silnik, skierował się do mieszkania Gregory'ego House’a.
Po niespełna dwudziestu minutach był już na miejscu. Średni wynik, zważywszy na szybkość, z jaką pruł przez miasto.
Zatrzymał się tylko raz, aby zadzwonić do Cuddy, by poinformować ją, że najprawdopodobniej się spóźni. „Tak, to bardzo ważne. Sprawa wręcz niecierpiąca zwłoki.” Wprawdzie Cuddy nic nie powiedziała, ale on i tak domyślał się, iż doskonale wie, o jaką „niecierpiącą zwłoki” sprawę może mu chodzić.
Stojąc pod numerem 221b zastanawiał się przez chwilę, czy nie byłoby uprzejmiej, gdyby najpierw zapukał, jednak szybko doszedł do wniosku, że przecież składa wizytę House’owi. Zresztą i tak miał przy sobie zapasowe klucze do jego mieszkania. House sam mu je dał.
Chociaż tym razem nie musiał ich używać. Po naciśnięciu klamki, drzwi ustąpiły. Wilson wsunął się do środka, zamykając je za sobą.
- House, to ja! – zawołał i przeszedł do salonu.
To, co tam ujrzał, wprawiło go w lekką konsternację.
Na kanapie, ubrana w męską koszulę, siedziała kobieta. Jamesa to nie zaskoczyło. Znał przyjaciela nie od wczoraj i, jak wszyscy zresztą, wiedział o jego zamiłowaniu do tak zwanej „płatnej miłości”.
Przez głowę przemknęła mu myśl, że może House przesadził nieco z „akrobacjami”. Jego noga była wyjątkowo wrażliwa i często odzywała się w najbardziej niedogodnych momentach. Wtedy jednak dostrzegł spojrzenie kobiety, pełne zniecierpliwienia oraz irytacji. I dziwnie znajome. Odezwała się:
- No, nareszcie! – powiedziała jeszcze bardziej zirytowana. – Gdzieś ty był?! W życiu nie myślałem, że dotarcie tutaj może ci tyle zająć. Przytachałeś się tutaj na hulajnodze czy co?
Wilson byłby przysiągł, że doskonale zna osobę wypowiadającą te słowa, jednak to, co przed sobą widział, raczej nie pasowało do obrazu. Nagle nie zdolny wydusić z siebie słowa, gapił się na siedzącą na kanapie postać.
Kobieta uniosła brwi w równie znajomy, co charakterystyczny sposób.
- Co się tak na mnie gapisz? – spytała i spojrzała na siebie – gdzieś się ubrudziłem? – Znowu podniosła wzrok na oniemiałego Wilsona. – Słuchaj, Jimmy, wiem, że wyglądam nieco dziwnie, ale na pewno uda się to jakoś wytłumaczyć.
Zastanawiała się przez chwilę.
- Chociaż z drugiej strony to co tu wyjaśniać. Twój najbardziej perwersyjny sen wreszcie się spełnił, Jimmy – oświadczyła, szczerząc do Wilsona zęby.
James nie był idiotą, potrafił rozpoznać ludzi, szczególni tych, których znał od lat. Jednak z tym jakoś nie mógł przejść do porządku. Czuł jak mózg, próbując zrozumieć to, co właśnie ma miejsce, odkształca się pod naporem wszechogarniającego absurdu. Niestety, z braku innych opcji, zdrowy rozsądek musiał ostatecznie skapitulować.
Wilson zamrugał, potrząsając przy tym głową i przełknął ślinę. W gardle czuł suchość.
„Boże, ja chyba nadal śnię. Przecież to zupełnie niemożliwe.”
Nadal lekko sparaliżowany, zrobił krok w stronę siedzącej na kanapie osoby i przez cały czas nie spuszczając z niej oczu, wychrypiał:
- House?

TBC

(*) Wsłuchajcie się w refren a zrozumiecie aluzję


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lady Makbeth dnia Śro 18:28, 16 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Atris
Knight of Zero
Knight of Zero


Dołączył: 24 Wrz 2009
Posty: 3395
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z centrum :D
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:18, 16 Gru 2009    Temat postu:

Refren piosenki zostawiam sobie na później, teraz tekst
Widziałam tam gdzieś literówkę, ale teraz nie mogę jej znaleźć, mniejsza z tym, Lady, jesteś świetne
Jak możesz nas w ogóle tak katować i kazać nam czekać na kolejną część? Przecież House, który jest kobietą i biedny, zdezorientowany Wilson, to coś, co działa jak plasterek miodu na moje serduszko.
Weny, kobieto, żebyśmy mogli szybko przeczytać kolejną część!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dziaga
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 07 Gru 2008
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:44, 16 Gru 2009    Temat postu:

Brak mi słów. Lady to jest genialne! House gadający z Bogiem, wypadek i ta zmiana w kobietę... Nie wiem jak na to wpadłaś ale to jest po prostu świetne! Właśnie przeczytałam całość i mam nadzieje, że następnym razem rozdział pojawi się trochę szybciej niż ostatnio

Weeny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:01, 17 Gru 2009    Temat postu:

Bezpłciowy? Chyba bardzo... płciowy!
Oficjalnie uwielbiam wujka* Wilsona! Zaraz po Bogu Oni pachną mi Światem Dysku, zdecydowanie *_*

Cytat:
James nie był idiotą, potrafił rozpoznać ludzi, szczególni tych, których znał od lat. Jednak z tym jakoś nie mógł przejść do porządku. Czuł jak mózg, próbując zrozumieć to, co właśnie ma miejsce, odkształca się pod naporem wszechogarniającego absurdu.


Genialny fragment To, że rozpoznaje House'a, który wygląda inaczej, ale wciąż jest House'm. I sposób, w jaki to opisałaś!

Będę cierpliwie (a jak!) czekać na następną część ^^

Edit:
*Uh, oczywiście, że wujka a nie ojca. Ale już dzisiaj zdążyłam pomylić nicki... nic mnie nie zdziwi. Wyybacz! ^^'
Niedobór snu działa na mnie zdecydowanie źle, przestaję logicznie myśleć ==


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez 333bulletproof dnia Pią 1:43, 18 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:45, 20 Gru 2009    Temat postu:

Atris napisał:
Jak możesz nas w ogóle tak katować i kazać nam czekać na kolejną część?

W tym wypadku wińcie moje lenistwo, powszechne zmęczenie, oraz ewidentny nadmiar zajęć, bo wenę to już dawno straciłam *patrzy z wyrzutem na pana Żelaznego* No ale staram się przecież, staram!

Dziaga napisał:
Nie wiem jak na to wpadłaś ale to jest po prostu świetne!

Tak jak zwykle wpadam na moje najdurniejsze pomysły. Z nudów

Dziaga napisał:
Właśnie przeczytałam całość i mam nadzieje, że następnym razem rozdział pojawi się trochę szybciej niż ostatnio

Też mam taką nadzieję

333bulletproof napisał:
Oficjalnie uwielbiam wujka* Wilsona! Zaraz po Bogu Oni pachną mi Światem Dysku, zdecydowanie *_*

Tak się składa, że podczas pisania tego czułam jakby telepatyczne połączenie z panem Pratchettem Uwielbiam 'Świat Dysku', może dlatego bo odpowiada mi ten styl pisania

A teraz wiadomość nieco smutniejsza. Niestety nie uda mi się dodać nowego rozdziału przed Świętami. Trzymajcie kciuki, to może ukaże się jeszcze przed końcem roku

Do następnego razu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:06, 03 Sty 2010    Temat postu:

Taaa, cóż, chyba najlepiej będzie jak wam już nic w życiu nie obiecam, I simply fail at promises

No, ale to w końcu tylko parę dni zwłoki (matko, kogo ja oszukuję ). Tak, czy siak cieszcie się ci, którzy w ogóle raczą rzucić na to okiem, gdyż oto następuje kolejny rozdział mej wiekopomnej porażki
Specjalna dedykacja dla eigle, która pełniła bohatersko rolę mej bety do tego rozdziału. Jeszcze raz dziękuję Ci, kochanie
Następny już wkrótce



Na świecie istnieją podobno dwa rodzaje ludzi. Jedni kiedy dostają szklankę dokładnie w połowie napełnioną mówią:' Ta szklanka jest w połowie pełna'. Ci drudzy mówią: 'Ta szklanka jest w połowie pusta'. Jednakże świat należy do tych, którzy patrzą na szklankę i mówią: 'Co jest z tą szklanką? Przepraszam bardzo... No przepraszam... To ma być moja szklanka? Nie wydaje mi się. Moja szklanka była pełna. I większa od tej!'. A na drugim końcu baru świat pełen jest innego rodzaju osób, które mają szklanki pęknięte albo szklanki przewrócone (zwykle przez kogoś z tych, którzy żądali większych szklanek), albo całkiem nie mają szklanek, bo stały z tyłu i barman ich nie zauważył. Prawda

Rozdział 4

To zaskakujące, ale jakaś część Wilsona nie miała problemów z rozpoznaniem swego najlepszego przyjaciela. Istnieją ludzie w tak szczególny sposób wyróżniający się, iż generują wokół siebie coś w rodzaju pola, atmosferę, która może kojarzyć się tylko z tą daną osobą. House do takich osób należał. Mógł nagle zmienić się w świnkę morską, a i tak zostałby bez problemu rozpoznany przez każdego, kto miał z nim wcześniej kontakt. To ‘coś’ zawsze promieniowało wokół niego, niektórzy zapewne nazwaliby to „house’owatością”.
- Eee… House? – spytał Wilson z niedowierzaniem.
- Nie, Carmen Electra!
Chociaż głos był inny, to jednak jego ton i sposób w jaki ta kobieta mówiła mogły wskazywać tylko jedną osobę. Wilson poczuł jak kręci mu się w głowie. To musiał być sen.
- O mój Boże! House, to naprawdę ty?!
- O Bogu to mi raczej nie wspominaj. – stwierdził House kwaśno.
- Co? – Wilson nadal nie bardzo kojarzył, co się wokół niego dzieje. Nic dziwnego. Nie często twój najlepszy przyjaciel z niewiadomych przyczyn zamienia się w kobietę. I to całkiem atrakcyjną, trzeba przyznać.
Poirytowany głos House’a wyrwał go z rozmyślań.
- Mógłbyś przestać się na mnie gapić. Jakbym był laską na rozkładówce Playboya. I powiedz coś wreszcie. Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
Wilson, chcąc nie chcąc, musiał się jednak odezwać.
I powiedział jedyne, co przyszło mu do głowy:
- Eee, to może ja pójdę do kuchni i zrobię nam kawy?
House wzruszył ramionami:
- Może być – stwierdził – A mi przynieś jeszcze coś mocniejszego. Zdaje się, że w kredensie powinna stać butelka Bourbona – zawołał za podążającym do kuchni sztywnym krokiem Wilsonem.
Jakiś czas później obaj mężczyźni ( choć fakt ten mógł akurat podlegać negocjacjom) siedzieli na kanapie House’a. Na stoliku stały dwa kubki z prawie nietkniętą kawą, za to butelka Bourbona, która okazała się być do połowy napoczęta, stała teraz niemal całkiem pusta. W większości za sprawą Wilsona, który siedział z obecnie pustą szklanką w jednej ręce. Czułby się o wiele lepiej, gdyby w drugiej trzymał zapalonego papierosa. Niestety, James Wilson, onkolog, nie palił, czego zaczynał właśnie żałować.
Znalazł się w takiej sytuacji, kiedy to każdy normalny człowiek desperacko potrzebuje dymka. Przez chwilę miał nawet ochotę spytać House’a, czy nie ma gdzieś przypadkiem zachomikowanego pudełka cygar.
A więc Wilson, siedząc z pustą szklanką w jednej ręce, drugą ściskał nasadę nosa.
- Powtórzmy to jeszcze raz – zaproponował. Na co House westchnął po części znudzony, po części zirytowany. Wałkowali to już trzeci raz – Po południu wróciłeś do domu i oglądałeś telewizję, tak?
- Tak – powtórzył House.
- Potem poszedłeś zrobić sobie coś do jedzenia, zobaczyłeś, że lodówka jest pusta i postanowiłeś iść na zakupy.
Wilson zamrugał i spojrzał na przyjaciela, coś sobie uświadamiając.
- Wybrałeś się na zakupy? – spytał, patrząc z niedowierzaniem na przyjaciela. – Tak sam z siebie?
House zagarnął włosy za ucho, co w jego obecnym stanie wywoływało dość zaskakujące reakcje ze strony żołądka Wilsona.
- A co, nie mogę czasami od czasu do czasu pójść do sklepu, by jak normalny człowiek uzupełnić lodówkę?
Wilson zerknął na niego krzywo i uniósł brew.
- Ty i uzupełnianie lodówki? A to dziwne, bo zwykle to ja kupuję ci jedzenie. Podejrzewam, że bez tego twoja lodówka w końcu zarosłaby pajęczyną, bo żywisz się głównie jedzeniem na wynos.
House rzucił mu krótkie spojrzenie, mówiące „Nikt cię przecież o to nie prosił” i powiedział zrezygnowany:
- No dobra, jechałem po piwo. Zadowolony?
I zdenerwowany założył ręce na piersi.
Wilson przełknął ślinę, ale szybko się otrząsnął i spytał:
- I co, nie miałeś zamiaru mnie zaprosić?
House jedynie wzruszył ramionami.
- Nie wszystko musi się zawsze kręcić wokół ciebie, Jimmy.
Wilson poczuł się odrobinę urażony. Naturalnie wiedział, co przyjaciel chciał mu przez to powiedzieć. Każdy czasami, z piwem czy bez, chce spędzić nieco czasu zupełnie samotnie, co nie zmieniało faktu, iż Wilson nie lubił być odtrącany. Jednak między innymi taka była cena za przyjaźń z Gregiem Housem.
Wilson westchnął i spróbował sobie przypomnieć na czym skończył.
- A więc chciałeś kupić piwo, więc wziąłeś samochód – zmarszczył brwi. – Czemu nie motor?
Houe mruknął ze zniecierpliwieniem. Wilson był drobiazgowy niczym gliniarz z dochodzeniówki.
- Bo nie chciało mi się łazić po supermarkecie, a najbliższy sklep jest zaledwie parę przecznic stąd. Zresztą motor i tak zostawiłem w szpitalu.
- Ach.
Wilson pokiwał głową („Brakuje mu tylko pieprzonego notatnika.”) i mówił dalej:
- Więc dotarłeś na miejsce, zaparkowałeś i kiedy przechodziłeś przez ulicę… - przerwał – A nie mogłeś zwyczajnie stanąć po drugiej stronie, tam, gdzie są specjalnie wyznaczone do tego miejsca? – spytał.
House osiągał właśnie szczyty irytacji.
- Ale nie mogłem tam zaparkować, bo wszystkie były zajęte! – mówiąc to, niemal krzyczał.
Diagnosta pomyślał, że zaraz wybuchnie. Poza tym czuł się dziwnie. Nie był przyzwyczajony do włosów ciągle zakrywających mu oczy przy najmniejszym nawet ruchu głowy. I starał się już nie krzyżować ramion na klatce piersiowej. Za każdym razem, kiedy to robił pewna część jego ciała w widoczny sposób unosiła się w górę („Jakby już nie sterczała dostatecznie.”). Co, biorąc pod uwagę obecność Wilsona, wydawało się dość ryzykowne.
- I co było potem?
House usłyszał ciche pytanie Wilsona, zadane niewiadomo już który raz dzisiaj.
- Mówiłem ci już, pamiętam tylko jakiegoś małego kundla szarpiącego mi laskę. Pewnie pomylił ją z patykiem albo czymś. – westchnął i mówił dalej – Potem nie ma już nic. Chyba pamiętam jakieś auto, uderzenia już nie, ale nawet tego nie jestem pewien.
Wilson spojrzał na laskę opartą o stolik. Na trzonku można było dostrzec małe ślady zębów. Praktycznie jedyny materialny dowód w całym tym galimatiasie.
- House, gdyby naprawdę uderzył w ciebie samochód, to raczej marne by były szanse, abyś rozmawiał ze mną tutaj a nie w szpitalu. O ile w ogóle byłbyś zdolny do jakiejkolwiek rozmowy.
Wilson naprawdę starał się myśleć racjonalnie, a przynajmniej sprawiać wrażenie osoby myślącej racjonalnie.
- Zresztą to i tak nie tłumaczy twojego obecnego wyglądu – dodał z lekkim rumieńcem. Nowa postać House’a nie tylko dla samego diagnosty była kłopotliwa. – Spróbuj sobie cos przypomnieć. Może już wcześniej dostrzegłeś u siebie coś dziwnego?
House spojrzał na niego z uniesionymi brwiami.
- Na przykład co, Jimmy? Piersi „nieco” większe niż zwykle? Wierz mi, gdybym musiał nosić stanik, na pewno zauważyłbym to wcześniej.
Wilson zaczął nerwowo masować kark. Z całych sił próbował się skupić. „Zdaje się, że House wreszcie ma do czynienia z zagadką medyczną wszech czasów.” Jakoś zdołał się nie uśmiechnąć na tę myśl.
- Może ostatnio, nawet o tym nie wiedząc przyjmowałeś kobiece hormony?
- Faktycznie, jakież to oczywiste – warknął House – To hormony sprawiły, że w ciągu jednej nocy urosły mi cycki. Doprawdy jesteś genialny, Wilson. Ci biedni transwestyci wreszcie będą mogli spełnić swoje marzenie i stać się kobietami w pełnym tego słowa znaczeniu i to wręcz natychmiastowo. Serio, powinni ci za to wręczyć Nagrodę Nobla, Jimmy.
House spoglądał na onkologa z tym swoim sarkastycznym uśmieszkiem oraz spojrzeniem mówiącym: „Twoja błyskotliwość mnie dobija, Jimmy.”
Diagnosta mógł teraz wyglądać inaczej, jednak Wilson zaczynał domyślać się, że aktualny wygląd przyjaciela jest w pewnym sensie odpowiednikiem jego męskiej postaci. Charakter również pozostał taki sam, jaki był zawsze. Bez względu no to, czy House był mężczyzną, czy kobietą, był również wrednym draniem. „Chociaż” – pomyślał Wilson – „teraz najlepiej pasowałoby określenie ‘wredna zołza’.”
Wilson skorzystał z okazji aby nieco bliżej przyjrzeć się House’owi. Albo temu, czym House obecnie był.
A więc obiektywnie rzecz ujmując, na kanapie siedziała, na oko średniego wzrostu, kobieta ubrana w o wiele za dużą męską koszulę oraz (co mogłoby wydać się nieco zaskakujące z punktu widzenia zwykłego faceta) bokserki.
Onkolog wolał nie debatować zanadto nad jej wiekiem. Dość było powiedzieć, że cokolwiek jest odpowiedzialne za aktualny stan House’a odjęło mu również nieco lat. „Albo to te filuternie zjeżdżające na oczy kosmyki włosów i te wielkie, błyszczące oczy. Oraz całkiem zgrabne nogi. Hmm, lepiej wróćmy do włosów.” Te zachowały swój popielato-orzechowy odcień, bez żadnych przebłysków siwizny. Zrobiły się też dłuższe i sprawiały wrażenie żyjących własnym życiem. Lekko potargane, falujące kosmyki za nic nie chciały dać się ułożyć i co chwila opadały House’owi na oczy, podczas gdy on podejmował coraz to nowe próby usunięcia ich z jego pola widzenia. Te jednak po chwili wracały na swoje poprzednie miejsce, tuż przed oczami diagnosty.
Oczy te, jak zauważył Wilson, pozostały wściekle błękitne, czemu raczej nie można było się dziwić, i nadal promieniując tym zaskakująco jasnym blaskiem od czasu do czasu zerkały na Wilsona, za każdym razem niemal przewiercając go na wylot.
Wilson przełknął ślinę. House zmienił pozycję i teraz siedział z nogami opartymi na stoliku, głową odchylona na oparciu aby włosy nie spływały mu do oczu oraz ramionami założonymi na piersi. A ta, zdaniem Wilsona, nie istniała tylko w sensie potocznym, lecz przebijała się do oczywistości tuż pod przydużą koszulą House’a.
Poza tym była też cała reszta.
Naturalnie, porównywanie House’a do, takiej na przykład, Carmen Electry pod pewnymi względami mogło mijać się z celem, zresztą obie panie przedstawiały zupełnie inny typ urody. Nadal jednak diagnosta spokojnie mógł uchodzić za bardzo ładną kobietę. A to wcale nie czyniło Wilsona szczęśliwym. Samego House’a zresztą też nie.
Wilson oderwał wzrok od diagnosty. Lepiej było go teraz nie prowokować. Sarkastyczny komentarz na temat wgapiania się w piersi był ostatnią rzeczą jakiej onkolog teraz potrzebował.
- Rzeczywiście, hormony nie wchodzą w grę – stwierdził, przerzucając wzrok na ścianę. – Musiałbyś brać je bardzo długo i przecież już wcześniej byś coś zauważył.
House uśmiechnął się krzywo:
- Zresztą żadne hormony nie powodują nagłego zniknięcia pana Wacusia.
- Co? – spytał zaskoczony Wilson, a House omal nie pacnął się w czoło.
- Mam zdjąć gatki i ci pokazać, Jimmy?
House obserwował jak twarz przyjaciela momentalnie przybrała kolor dojrzałej wiśni. Po chwili onkolog zrozumiał, czerwieniejąc jeszcze bardziej.
- Och.
- No właśnie.
- To znaczy, że ty, eee…, zaglądałeś … tam? – wyjąkał z zakłopotaniem, nadal cały czerwony na twarzy.
Do House’a dotarło, że oto nadarzyła się idealna okazja, aby pognębić Wilsona. I to nawet bardziej niż zwykle.
- Masz na myśli, czy zaglądałem już sobie pod spódniczkę, Jimmy? – spytał diagnosta, uśmiechając się słodko.
Wilson już wiedział, że wpadł i, że House nie omieszka poużywać sobie na nim, nawet w takiej sytuacji jak ta.
- Ja tylko… - wymamrotał, ale House, widząc jak daleko już zaszedł, nie zamierzał kończyć zabawy dopóki nie wyciągnie swej najcięższej broni.
Wyszczerzył do onkologa zęby i z rozbrajającym uśmiechem powiedział:
- Może się zdziwisz, Jimmy, ale wygląda na to, że mam pochwę.
Wilson zakrył twarz dłońmi, częściowo aby ukryć gigantyczny rumieniec, który wypełzł mu na policzki.
- House, nie sądzę aby… - zaczął, lecz House rozbawiony jego zachowaniem przerwał mu nim ten zdążył skończyć .
- Chętnie ci pokażę, w końcu przyda się opinia drugiego lekarza.
- Co?! – Wilson spojrzał na niego przerażony – Nie! Naprawdę nie trzeba! Zabiorę cie do szpitala i tam cię obejrzą.
House’owi zrzedła mina. Perspektywa spotkania z Cuddy i resztą personelu w tym stanie wydawała mu się niezbyt zachęcająca.
- Chyba żartujesz – stwierdził, próbując ukryć zdenerwowanie.
Na to Wilson położył dłonie na biodrach w dobrze znanej diagnoście pozie. „Dzielny Jimmy znów musi wziąć sprawy w swoje ręce, gdyż House znów narozrabiał.”
- A jak ty to sobie wyobrażasz – spytał przyjaciela, który nawet na niego nie spojrzał. – Masz zamiar siedzieć tutaj i czekać aż „to” samo przejdzie?
House zirytowany tylko przewrócił oczami.
- Koniec dyskusji. Zabierz swoje rzeczy i jedziemy do szpitala, natychmiast.
Dopiero teraz House raczył obrzucić go spojrzeniem, w którym zdziwienie mieszało się z rozbawieniem.
- No wiesz Jimmy, sądzę, że personel szpitala nieco się zdziwi jak tam wejdziemy tam tak, jak stoimy.
Wilson zaskoczony spojrzał na siebie.
- Nie rozumiem, ale co…
Przerwał, kiedy jego wzrok mimowolnie przeniósł się na House’a, który stanął teraz w całej swej niewieściej okazałości.
- Chcesz, żebym pokazał się w szpitalu w tym? – spytał i dla lepszego efektu okręcił się w miejscu.
Wilson poczuł, że znów oblewa go rumieniec. Przecież House miał na sobie tylko koszulę i bokserki.
Coś go zastanowiło.
- Dlaczego te bokserki ci nie opadają?
House wyszczerzył na niego zęby.
- Spiąłem je agrafką – powiedział. - Chyba nie sądziłeś, że będę tak paradował bez bielizny?
- Eee… ależ oczywiście, że nie.
Onkolog zrozumiał, że musi wyjść zanim kompletnie straci kontrolę nad kolorem swojej twarzy.
Zwykle nigdy tak nie krępował się przy żadnej kobiecie. Tylko, że tym razem tą kobietą był House i nieważne jak „kobieco” teraz wyglądał, wewnątrz nadal pozostawał Housem.
Nadal czując się lekko zmieszany, Wilson podrapał się w kark i westchnął.
- Na rogu jest sklep odzieżowy, powinienem coś ci tam znaleźć. – zmierzył House’a wzrokiem. – Zdaje się, że masz figurę Cameron.
House wybałuszył na niego oczy.
- A skąd ty to niby wiesz?
Wilson wzruszył ramionami.
- Mężczyzna powinien wiedzieć takie rzeczy – stwierdził.
House prychnął.
- Żeby potem nie pomylić się przy kupowaniu bielizny.
Policzki Wilsona znów zaczął barwić rumieniec. House usłyszał, jak mamrocze coś w stylu: „To nie jest twoja sprawa, House.” i uśmiechnął się z zadowoleniem. Jeżeli już teraz potrafił doprowadzić Jamesa Wilsona do nerwowych rumieńców, to nie mógł się doczekać, co będzie dalej.
Diagnosta wygodnie rozparł się na kanapie i chwycił pilota od telewizora.
- To ty idź pobuszuj nieco po sklepach i kup mi cos ładnego, a ja tymczasem pozajmuję się mieszkaniem, jak ciebie nie będzie.
Jednak Wilson nie wykonał żadnego ruchu.
- Jak to? Nie dasz mi żadnych pieniędzy? – spytał zdziwiony.
House ze śmiechu omal nie sturlał się z kanapy.
- Nie bądź głupi Wilson – powiedział nadal się śmiejąc. – W końcu to nie ja noszę po jednej karcie kredytowej w każdej kieszeni portfela.
- Wcale nie noszę… - zaczął Wilson, ale zaraz dał sobie spokój i zakładając marynarkę, zrezygnowany ruszył do wyjścia.
- Wilson.
Onkolog odwrócił się z ręką na klamce. Obserwował, jak House kuśtyka do łazienki i po chwili wraca, niosąc w dłoni miarę krawiecką. Wilson uniósł brew pytająco na co House wywrócił oczami.
- Serio, chciałeś mi kupować ciuchy na ślepo?
- Ja… eee… Nie pomyślałem o tym – wyjąkał Wilson.
Nie podobało mu się, iż nagle zaczął odczuwać w stosunku do przyjaciela pewien dyskomfort. „Nic dziwnego” – pomyślał – „w końcu nie każdy ma okazję ujrzeć swojego najlepszego kumpla, z którym od lat pijał piwo, przesiadując na jego starej kanapie, przemienionego nagle w kobietę.”
- Daj mi pięć minut – rzucił House, po czym zamknął się w swojej sypialni.
Kiedy z niej wyszedł, podał onkologowi świstek papieru zapisany swym nieco koślawym pismem.
Wilson przez chwilę wpatrywał się w nagryzmolone tam liczby. W końcu przeniósł wzrok na House’a.
- Jesteś pewien, że dobrze się zmierzyłeś?
Twarz House’a nawet nie drgnęła.
- Oczywiście.
- Ale tu jest napisane…
- Idź, Jimmy.
- Ale…
- Powiedziałem, idź!
Wilson wzruszył ramionami, kręcąc przy tym głową i skierował się do drzwi.
Wychodząc, usłyszał jeszcze za sobą wołanie House’a.
- Jak będziesz przejeżdżał obok spożywczego, kup mi Nachos.
- A nie powinieneś w tym wypadku bardziej dbać o swoją figurę? – rzucił Wilson i szybko zatrząsnął za sobą drzwi. Tuż zanim trafiła w nie poduszka.

TBC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lady Makbeth dnia Nie 21:17, 03 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:43, 03 Sty 2010    Temat postu:

Pratchett! Wampir-reporter! Ha *_*

Cytat:
Mógł nagle zmienić się w świnkę morską, a i tak zostałby bez problemu rozpoznany przez każdego, kto miał z nim wcześniej kontakt.

Widziałaś Bedtime stories? ŚWINKA, którą kocham
Chociaż akurat ona bardziej pasuje mi do Wilsona

Cytat:
- Masz na myśli, czy zaglądałem już sobie pod spódniczkę, Jimmy? – spytał diagnosta, uśmiechając się słodko.

Yeah Mimo całej absurdalności sytuacji, pięknie prowokujesz, nie tylko Wilsona
A Wredna Zołza jak najbardziej do niego pasuje! Hm... tylko nie mogę sobie wyobrazić ładnej kobiety, utykającej o lasce o.O I, właśnie, ma swoją bliznę? To mógłby być dowód! *333 wyciąga notes identyczny do tego, jaki ma Jimmy i z poważną miną notuje własne uwagi, na końcu rysując szklaneczkę z whisky i serduszko*

Aha, Wilson był drobiazgowy niczym gliniarza z dochodzeniówki - gliniarz. Chyba, że gliniara

More, please!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
eigle
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 01 Lis 2008
Posty: 13421
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:36, 03 Sty 2010    Temat postu:

Lady, betowałam z ogromną przyjemnością, bowiem twój fik przyprawił mnie o jeden potężny kwik śmiechu.

Pomysł, o czym pisałam ci, jest genialny! A jego realizacja dowcipna i błyskotliwa.

House w kobiecym ciele i ostatnie hamulce puszczają Wilsonowi. O czym w kolejnej części poczytałabym z przyjemnością.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:13, 04 Sty 2010    Temat postu:

333bulletproof napisał:
Pratchett! Wampir-reporter! Ha *_*

Otto Chriek był świetny! Jedna z moich ulubionych postaci. Szczególnie jak mu silna wola pękała i zaczynał intonować tę pieśń wampirów abstynentów

333bulletproof napisał:
Widziałaś Bedtime stories? ŚWINKA, którą kocham
Chociaż akurat ona bardziej pasuje mi do Wilsona

Oooo, jaka słodka Pamiętam ją, aczkolwiek filmu nigdy nie widziałam. Z tymi oczami to faktycznie bliżej jej do Wilsona

333bulletproof napisał:
I, właśnie, ma swoją bliznę? To mógłby być dowód!

Ale zauważ, moja droga, iż House, będąc kobietą średniego wzrostu, nosił bokserki dla mężczyzny o wzroście powyżej 180. Nawet w swej zwykłej postaci gatki zasłaniają mu bliznę
*Lady z zadowoleniem zamyka kalkulator i wtyka długopis za ucho *

eigle, jeszcze raz dziękuję ci, że pomogłaś mi przy tym rozdziale. I nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że się podobało. Wprawdzie nie wiem, czy jestem aż tak dobra skoro jest tutaj wielu autorów częściej czytanych, mimo to, dobrze jest wiedzieć, iż ktoś docenia to, co robisz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
soft
Pulmonolog
Pulmonolog


Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tu te truskawki?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:51, 04 Sty 2010    Temat postu:

Gawd, jak ja śmiałam się dopiero teraz do nowego dorwać!? (Zły Zgredek! Zły *wyciąga żelazko*)

Lady, co ja mogę powiedzieć? Toż to istne cudo! House kobieta i Wilson.. Marrraaauu ^^' Jimmy powinien mu wymiary mierzyć ;P Choć, lepiej żeby nasz ukochany diagnosta wrócił do poprzedniej postaci, bo tak będzie ciekawiej ;P

Weny i dużo, naprawdę dużo energii dla Pana Żelaznego ;D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Przechowalnia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin