Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Bardzo długi weekend [Z]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:41, 04 Lut 2009    Temat postu:

A/N
Witam serdecznie. Oto już ostatnia część "Weekendu". Chciałabym podziękować wszystkim tym, którzy wytrzymali ze mną do końca i nie poddali się, mimo poślizgów czasowych. Dziękuję, dziękuję Wam. To dzięki Wam nie rzuciłam tego w cholerę w chwili słabości.

Chciałabym również podziękować Oldze, która jest kochana, Kallie, która jest wspaniała, najlepsza i która jest najbardziej wspierającą Hameronką ever, Tubciowi, najlepszemu młodszemu bratu i ciągłej inspiracji, Tannis, za betę i konsultację i żalenie się, Annik, za głupie miny i rozweselanie, klasowiczom Bee, za Bycie, oraz Richie, za konsultację psychologiczną nt. tego odcinka. Bez Was bym sobie rady nie dała.

Dedykowane wszystkim tym, którzy przyczynili się do powstania i ukończenia tego fika. Wszystkim, którzy czytali, komentowali, doradzali. To wszystko dla Was.

ROZDZIAŁ V. Duma bez uprzedzenia.

- Bennet? – spytał z niedowierzaniem House ciemnej figury, siedzącej na przystankowej ławce. – Co ty tu robisz?
- Siedzę – odparł wyjątkowo tępo Rick, wzruszając ramionami. – Czekam na taksówkę.
- Taksówkę?
- Na lotnisko – wyjaśnił prawnik. – Po prostu… Chcę wrócić do domu. A ty? – zapytał.
- William najpierw dał mi w mordę, później wyrzucił z domu.
Rick pokiwał głowa ze zrozumieniem.
- Czyli też jedziesz na lotnisko – wydedukował. House przytaknął niechętnie. – Dobra. Siadaj, pojedziemy razem – zaproponował brunet, klepiąc wolne miejsce na ławce. House spojrzał na niego podejrzliwie.
- Ty nie zamierzasz mi przywalić? – spytał i, mimo wszystko, usiadł obok prawnika. Rick pokręcił przecząco głową. – Wiesz… Bądź co bądź to jest twoja żona.
- Nie jestem hipokrytą, House – odparł prawnik. – Nie przywalę ci za coś, za co sam kilka lat temu oberwałem od Billa – wyjaśnił. – William złamał ci nos? – zapytał w chwili olśnienia.
- Nie – odpowiedział House, dotykając palcami opuchniętej już twarzy. Cholera, wciąż miał krew pod nosem.
- Farciarz – mruknął Rick. – Mnie złamał. – Prawnik spojrzał na diagnostę, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę chusteczek. – Trzymaj – powiedział, podając chusteczki House’owi. – Wciąż masz krew pod nosem.
- Dzięki – bąknął House, biorąc paczkę, wyciągając chusteczkę i wycierając twarz. – Kiedy zamówiłeś taksówkę?
- Jakieś… osiem minut temu. Zaraz powinna przyjechać.
I umilkł. House stwierdził po chwili, że jest to co najmniej dziwne, siedzenie i milczące wiązanie się na jednej ławce z mężem kobiety, z którą – wprawdzie wbrew własnej woli, ale zawsze – niecałe pół godziny temu się całował w domu rodziców swojej pracodawczyni, miejmy nadzieję, że jeszcze nie byłej. Diagnosta skrzywił się nieznacznie – Boże, to brzmiało jak streszczenie odcinka jednej z tych Wilsonowych telenowel. Dobrze chociaż, że wieczór był ładny i nie padało. Stężenie dramatyzmu było wystarczająco wysokie i bez tego.
- To nieracjonalne – oświadczył w końcu diagnosta, zwracając się do towarzysza. – Emma to twoja żona. Wprawdzie w przeszłości wyraziła zainteresowanie dość problematycznym związkiem, ale hej, była wolna. Natomiast teraz…
- Nie o to chodzi – przerwał mu Rick, pocierając czoło.
- Więc o co? Dlaczego zachowujesz się inaczej niż przeciętny facet, którego tak zwana lepsza połowa całowała się z kimś innym? – Rick posłał mu zmęczona spojrzenie. House postukał laską o bruk. – I nie pytam, bo mnie obchodzisz. Po prostu lubię wiedzieć.
Rick westchnął i wyprostował nogi, opierając się o oparcie ławki.
- Bo mogłem podejrzewać, że coś takiego kiedyś się stanie – wyjaśnił. House uniósł pytająco brwi. – Ty wiesz. O mnie, Lisie i Emmie, prawda? – spytał prawnik. Diagnosta przytaknął. – Więc… To nie był pierwszy raz.
- Co? – wydusił po chwili nieco zszokowany lekarz. Rick uśmiechnął się ponuro.
- To nie był pierwszy raz – powtórzył – choć na pewno mający najbardziej dalekosiężne skutki. Wcześniej była to nieco dziwna, ale wciąż siostrzana rywalizacja. Lisa zawsze była mądrzejsza i bardziej uzdolniona, co Emma odbijała sobie urodą i podkradaniem Lisie chłopaków. Nikt jednak nie podejrzewał, że Emmy może kiedykolwiek posunąć się tak daleko, więc byłem niespodzianką. – Prawnik zaśmiał się grobowo. – Nie wiem, czemu myślałem, że mnie się to nie przytrafi. Może dlatego, że o mnie Emma walczyła i dlatego miałem nadzieję… - Rick pokręcił głową. – Wierz mi, House, dzisiaj nikt nie był bardziej zaskoczony ode mnie.
Diagnosta odwrócił wzrok i zapatrzył się w chodnik. Kurwa, w co on się wpakował? Trzy miesiące wolnego od kliniki zdecydowanie nie były tego warte. W tym momencie – biorąc pod uwagę to, co Bennet dopowiedział do historii Jacoba – House miał porządnie przesrane. Na całej linii. Jak on niby miał się teraz pokazać w poniedziałek w pracy?
- House. – Głos Ricka wyrwał go z zamyślenia.
- Co?
- Przyjechała taksówka. – House podążył wzrokiem w kierunku, który wskazywał Bennet. Faktycznie, kilka metrów od nich stała taksówka. – Chodź.
Diagnosta wziął plecak, wstał z ławki i pokuśtykał za Rickiem. Prawnik otworzył drzwi samochodu i obydwaj mężczyźni wsiedli do środka.
- Dokąd? – spytał Murzyn w średnim wieku, odwracając się w stronę pasażerów.
- Na lotnisko – poprosił Rick. Taksówka ruszyła, zostawiając za sobą przystanek, a jeszcze dalej w tyle wyglądem przypominający dziewiętnastowieczną posiadłość dom państwa Cuddy. I dopiero wtedy zaczęło padać.

***

- Jakaś wspólna wycieczka? – spytał wesoło taksówkarz, patrząc w lusterko. House i Rick wymienili szybkie spojrzenia.
- Raczej wspólna ucieczka - mruknął diagnosta cicho. Niestety, kierowca usłyszał.
- Rodzina nie zgadza się na związek? – wypytywał dalej. House zgrzytnął zębami.
- Nie – odpowiedział nonszalancko Rick. – Kolega tutaj całował się z moją żoną na oczach jej siostry, z którą przyjechał do domu jej rodziców i teraz musi uciekać przed swoim ogarniętym szewską pasją niedoszłym teściem. Ja natomiast zwyczajnie chcę wrócić do domu.
House wpatrywał się w prawnika szeroko otwartymi oczyma. Nie podejrzewał tego lalusia o tak spokojne podejście do sytuacji ani o umiejętność przedstawienia jej niemalże z nutą humoru. Chociaż, z drugiej strony, nie podejrzewał tego lalusia o nic, co wymagałoby użycia mózgu (którego – najwyraźniej niesprawiedliwie – z chęcią Rickowi odmawiał).
- Aha – odpowiedział taksówkarz, w ogóle nie poruszony zasłyszanym telegraficznym skrótem historii. Prawdopodobnie w swej długiej karierze woził dziwniejsze pary i słuchał dziwniejszych opowieści. – To niezłe ziółko z tego kolegi.
- Raczej z żony – burknął House. – To ona mnie całowała.
Taksówkarz zaśmiał się ciepłym basem.
- Wszyscy tak mówią – powiedział Murzyn. – Tekst stary, jak sama zdrada.
- Tak, ale kolega akurat nie kłamie – wtrącił Rick. – To faktycznie moja żona. Ma coś do chłopaków siostry.
- Zazdrosna? – Murzyn pokręcił ze smutkiem głową. – To chore.
A żebyś wiedział, Panie Domyślny, pomyślał House. To jest chore. Emma, której największym atutem był uroda, w sposób niemalże patologiczny zazdrościła błyskotliwej młodszej siostrze zafascynowanych nią facetów. Najwyraźniej niezadowolona ze swej sytuacji postanawiała ich odbić, a ponieważ mężczyźni to jednak gatunek pełen wad, dawali się jej podejść. Bo inteligencja rzadko kiedy wygrywa z nieziemskim pięknem. (Mężczyźni to naprawdę idioci, przemknęło House’owi przez myśl. Przecież Cuddy jest o wiele ładniejsza od siostry.) I to było chore. Emma… Chore… i Emma.
- Coś się stało? – spytał Rick, gdy House ze świstem wciągnął powietrze i zapatrzył się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. – House?
- Zawróć – powiedział cicho diagnosta.
- Co?
- Zawróć – polecił House kierowcy. Taksówkarz skrzywił się z niezadowoleniem.
- Zaraz będziemy na lotnisku, nie warto…
- Zapłacę.
- House, czy jesteś całkowicie pozbawiony instynktu samozachowawczego? – spytał Rick, podczas gdy diagnosta usiłował wygrzebać portfel z plecaka.
- Dam panu – House przejrzał zawartość portfela – sto pięćdziesiąt dolarów, jeśli zaraz pan zawróci i zawiezie nas z powrotem.
Taksówkarz zawrócił na najbliższym skrzyżowaniu, wykonując manewr, który kosztowałby go o wiele więcej niż obiecane sto pięćdziesiąt dolarów, gdyby złapała ich policja.
- Oszalałeś? – zapytał Rick.
- Być może – odparł House i wyjrzał za okno. Dom państwa Cuddy zamajaczył na horyzoncie.

***

House oddał taksówkarzowi całą zawartość portfela i wysiadł z auta, całkowicie ignorując padający deszcz. Tuż za nim taksówkę opuścił Rick, jęczący coś o ciepłym i suchym samolocie, odlatującym za sześć minut.
- Co my tu właściwie robimy? – spytał prawnik, przystając na podjeździe i próbując ochronić rękoma swoją fryzurę idealną. House również stanął, przymknął oczy, zacisnął zęby i policzył w myślach do dziesięciu. Chyba za szybko stwierdził, że Bennet może być znośnym człowiekiem.
- Próbujemy wyprostować całą tę sytuację – burknął, ruszając. Rick wkrótce się z nim zrównał.
- Kluczowe słowo, House: próbujemy. A wiesz, co mówią prawnicy w San Francisco na temat próbowania?
- Że prowadzi do ostatecznego zwycięstwa? – zaironizował House, przechodząc z podjazdu na ganek domu i przeczesując ręką mokre włosy.
- Nie – odparł Bennet, również chowając się pod dachem. – Że kończy się sześć stóp pod ziemią.
House przewrócił oczami i nacisnął klamkę. Miał szczerą nadzieję, że obejdzie się bez używania dzwonka – jego plan zakładał spektakularne wejście i zaskoczonego Williama, a dobijanie się skutecznie by to uniemożliwiło. Tym razem – tak wyjątkowo – szczęście mu chyba sprzyjało, bo drzwi otworzyły się bez problemu i bez skrzypienia. House wszedł do środka.
- To się źle skończy – szeptał optymistycznie Rick za plecami diagnosty. Lekarz westchnął ciężko.
- Bennet… Zamknij się.
Drzwi do salonu były otwarte. House wziął głęboki oddech, złapał stojącego za nim Ricka za ramię i wszedł do pokoju, ciągnąc prawnika za sobą. Zdumione sapnięcie znajdujących się w bawialni domowników potwierdziło, że przynajmniej pierwsza faza planu przebiegła dokładnie tak, jak to sobie zaplanował. Czas przejść do fazy drugiej, potencjalnie bardziej problematycznej.
- Witajcie… - zaczął swoim najlepszym objawionym i nieznoszącym sprzeciwu głosem House. Niestety, Mansfield w Pensylwanii to nie było Princeton w New Jersey, a dom państwa Cuddy nie był szpitalem Cuddy. Tutaj House nie miał absolutnie żadnego autorytetu.
- Co ty tu robisz, dzieciaku? – spytał ostro William, wstając z fotela. – Przecież ci powiedziałem…
- Billy! – syknęła Sela, łapiąc męża za rękaw. House odetchnął, gdy William – wciąż rzucając diagnoście mordercze spojrzenia – opadł z powrotem na mebel. Może i dobrze, że w tym domu to kobieta rządziła twardą ręką.
- Dwie informacje – powiedział szybko diagnosta. William zmrużył oczy, Sela natomiast kiwnęła głową, zachęcając lekarza do mówienia. Uwadze House’a nie uszło jednak, że matrona przygląda mu się badawczo. – Pierwsza, wasza córka nie jest dziwką. – Sela i William unieśli brwi – pierwsze z zainteresowaniem, drugie w wyrazie uprzejmego powątpiewania – natomiast stojący pod ścianą Rick sapnął z niedowierzaniem. – Druga… Przykro mi, ale to nieuleczalne.
William zamrugał.
- Co proszę? – spytał, potrząsając lekko głową, jakby niedowierzając temu, co usłyszał. House wydął wargi i postukał laską.
- Wasza córka nie jest nienawidzącą siostry nierządnicą, wasza córka jest chora - powiedział dobitnie. – Cierpi na kompleks Damoklesa. A zazdrość i poczucie niesprawiedliwości to bardzo źle motywujące uczucia.
- Czyli… - zaczął niepewnie Rick. – Czyli Emma nie…
- Nie – potwierdził House, nie pozwalając prawnikowi skończyć i nie czekając na dowiedzenie się, co tak naprawdę potwierdza. Musiało być to jednak coś ważnego, bo Rick odetchnął z ulgą.
- Coś mogę zrobić? – spytał, a House zauważył, że ten irytujący optymizm wrócił do jego głosu.
- Wysłać żonę do wszystkorozumiejącego specjalisty – zakpił diagnosta. Pełne wyrzutu spojrzenie prawnika sprawiło jednak, że mężczyzna potarł dłonią czoło i spróbował się poprawić. – Emma potrzebuje terapii. I wsparcia rodziny, nawet jeśli trudno jej będzie liczyć na zrozumienie. - Diagnosta pokiwał głową w zamyśleniu, po czym cmoknął. – Tyle z medycznej porady.
Lekarz poruszył się z zamiarem odwrócenia się i wyjścia, ale zatrzymał go szelest materiału i delikatny dotyk ręki na ramieniu. Sela wstała z kanapy.
- I tyle? – zapytała swoim chłodnym głosem, w którym na upartego dało się doszukać ostrzegawczych tonów. – Nie zamierzasz zapytać o Lisę?
Kobieta założyła ręce na biodra i zacisnęła usta w cienką linię. House przełknął. Oto Seli Cuddy udało się coś, do czego jego własna matka była niezdolna, odkąd House skończył piętnaście lat – sprawiła, że poczuł się jak dzieciak, który wpadł w poważne tarapaty.
- Nie wiem, czy chce mnie widzieć – wymamrotał lekarz, unikając przeszywającego spojrzenia niebieskich oczu pani Cuddy. Sela westchnęła i zrobiła krok do przodu, poważnie naruszając przestrzeń prywatną diagnosty.
- Może i nie chce – odpowiedziała – ale to, czego Lisa chce i to, czego potrzebuje rzadko kiedy się pokrywa. – O ile to było możliwe, kobieta podeszła jeszcze bliżej. House zrobił więc strategiczny krok w tył. – Może i jesteś beznadziejny, może i nie jesteś księciem z bajki, jakiego wymarzyłam sobie dla mojej córki, ale Lisa cię lubi. Już dawno temu zrozumiałam, że nie mam na nią żadnego wpływu i mogę jedynie pokręcić nosem na jej decyzje. – Sela uśmiechnęła się, prawdziwym uśmiechem od ucha do ucha i w tym momencie House zwątpił w istnienie ostatecznej sprawiedliwości i dobra na świecie. Ta kobieta go przerażała. – Tutaj mam jednak wpływ na ciebie - dokończyła łagodnie z tym samym drapieżnym błyskiem w oku.
- To… Gdzie jest Lisa? – spytał House, zastanawiając się jednocześnie, co się z nim stało. Przecież to on był postrachem wszystkiego, co się rusza. Wielki i wredny doktor House nie powinien dać się wodzić za nos sześćdziesięcioparoletniej kobiecie. Banda psychopatów, dobrze powiedziane, Cuddy, pomyślał diagnosta. Szkoda tylko, że nie wspomniałaś o ich szkodliwym wpływie na człowieka.
- Na górze, w swoim pokoju.
House kiwnął głową i uśmiechnął się ze sztucznym optymizmem. Po raz wtóry odwrócił się z zamierzeniem wyjścia z salonu i po raz wtóry ktoś mu w tym przeszkodził. Tym razem był to William. Z dwojga złego, House wolał uśmiechającą się Selę.
- Co zamierzasz jej powiedzieć?
House zamrugał. No, to nie było pytanie, jakiego się spodziewał. (Można by dodać, że pytań w ogóle się nie spodziewał.) Jeden rzut oka na postawę i minę Williama powiedział jednak diagnoście, że od jego odpowiedzi zależy, na jakim poziomie osiądą jego notowania u pana Cuddy. A przeczucie – zakładając wersję optymistyczną, w której Gregory House wierzy w przeczucia – mówiło mu, że przychylność Williama Cuddy to coś, co mu się jeszcze w życiu przyda.
- Ja… - zaczął diagnosta niepewnie. I umilkł. I wtedy wpadł na genialny pomysł. - Widziałem cię płaczącą, okaś nie otarła i promienna o lazur łezka się oparła jak na listku fiołka rosa uwieszona. Widziałem i twój uśmiech, i te wówczas oczy, przy których skonał szafir u twojego łona; skonał, bo tak żyjących świateł nie roztoczy – powiedział najszybciej jak umiał, czując, że na policzki wypływa zdradziecki rumieniec zażenowania. Ugh.
- Tak, Lisa jest na górze – potwierdził w końcu William po minucie milczenia – która w obecnej sytuacji dłużyła się diagnoście niemiłosiernie – i puścił ramię House’a. Lekarz czym prędzej opuścił bawialnię i, w miarę swoich możliwości, pognał na górę. Stanął przed drzwiami pokoju Cuddy, podniósł rękę i… zawahał się. Ale tylko na chwilę, bo był pewien, że Sela nie wypuści go z domu, dopóki nie zapuka. Więc zapukał.

***

- Nie chcę już herbaty! – ryknęła Cuddy zza zamkniętych drzwi. House nacisnął więc klamkę, otworzył drzwi i wszedł do pokoju.
- Nie mam herbaty – oświadczył. – Współczucia w sumie też nie.
Leżąca na łóżku administratorka poderwała głowę i z niedowierzaniem spojrzała na stojącego w wejściu mężczyznę. Zamrugała, skonsternowana.
- Co…? Jak…? House.
Diagnosta rozsiadł się na łóżku obok szefowej, podparł się łokciami o materac i zapatrzył w sufit.
- Twoja siostra cierpi na kompleks Damoklesa – obwieścił najbardziej znudzonym głosem, na jaki było go stać. – Będziesz więc zmuszona wybaczyć jej rozbijanie twoich związków. Wiesz. To była choroba. – Spojrzał na wciąż zaskoczoną Cuddy. – Nikt jednak nie mówi, że musisz ją lubić
- Ale Emma… Skoro jest chora, to… House! - sapnęła administratorka. – Skąd…
- Niektórzy twierdzą, że jestem wyjątkowo utalentowanym, wybitnym wręcz lekarzem – przerwał jej House. – Dedukcja, drogi Watsonie. Właściwie to diagnoza.
- Dlatego rodzice pozwolili ci zostać w domu – wywnioskowała Cuddy. House’owi nie chciało się wyprowadzać jej z błędu i tłumaczyć zawiłości swoich procesów myślowych i przygód z Rickiem. Pozostał więc przy zwykłym kiwnięciu głową. – To jedno. Ale co takiego powiedziałeś tacie, że pozwolił ci tu przyjść?
- Nie za bardzo miał wyjście – mruknął House, wspominając determinację Seli. – Twoja matka to dyktator.
- House.
Diagnosta westchnął. Cóż, prędzej czy później i tak Cuddy by się o tym dowiedziała, jak nie od niego, to od rodziców lub Ricka. Już lepiej od niego. Może wtedy będzie to… mniej żałosne?
- Recytowałem Byrona – przyznał cicho House. Brwi Cuddy podjechały niemal do linii włosów. – Bardzo zabawne – sarknął diagnosta.
- Przecież się nie śmieję – odpowiedziała Cuddy z trudem powstrzymując śmiech. House usiadł na łóżku i oparł podbródek na rączce laski. Cuddy również usiadła. Milczeli przez chwilę, rozmyślając nad wydarzeniami – aż trudno w to uwierzyć – ostatnich dwudziestu czterech godzin.
- Trochę się twój genialny plan spieprzył – stwierdził cicho House. Cuddy przyłożyła złożone dłonie do ust.
- Specjalnie mi to nie przeszkadza – odparła z pewną dozą niepewności. Diagnosta przekrzywił głowę. Cuddy wpatrywała się w niego intensywnie, z zainteresowaniem i przestrachem, i czymś jeszcze w oczach, czymś, co udałoby mu się zidentyfikować, gdyby nagle jej obecność w pokoju nie odebrała mu zdolności logicznego myślenia.
- Czy twój ojciec jest złodziejem? – palnął pierwszą rzecz, jaka mu przyszła na myśl. – Bo skradł wszystkie gwiazdy z nieba i zamknął je w twoich oczach.
I moment prysł. Cuddy zamrugała, po czym spojrzała na diagnostę jak na idiotę.
- Jesteś idiotą – stwierdziła z niedowierzaniem. House zrobił głupią minę.
- To było żałosne. – Cuddy przytaknęła, mamrocząc coś o „najgorszym komplemencie w dziejach”. – Chyba przestanę się dziwić, że wszystkie dziewczyny rzucają Wilsona, skoro to był jeden z jego tekstów na podryw.
Cuddy zaczęła się głośno śmiać. House uśmiechnął się półgębkiem. Po czym wyciągnął rękę i otarł kciukiem samotną łzę z policzka administratorki.
- Też cię lubię, Cuddy – powiedział. – Mimo iż…
- House.
Pocałunek był nieśmiały, całkowicie różny od poprzedniego i wszystkich tych innych sprzed dwudziestu lat. Może dlatego, że on był inny i Cuddy też była inna. Nie było to dramatyczne i pełne desperacji, wręcz przeciwnie. Zwykłe dotknięcie ust, które swą intensywnością i niewypowiedzianą pasją potrafiło zatrząść ziemią i odebrać dech na długie minuty. Cuddy smakowała imbirem z kurczaka Seli, malinową gumą do żucia, solą łez i miodem herbaty. Smakowała też przyszłością i odkupieniem, pożądaniem i miłością, i smakowała też Cuddy, tym jednym, uzależniającym smakiem, którego nie potrafił odnaleźć w pocałunkach Stacy ani Cameron.
- Możemy nie mieć szczęśliwego zakończenia – powiedziała Cuddy, wciąż trzymając dłoń na policzku diagnosty. Mężczyzna przekrzywił głowę i cmoknął wnętrze dłoni kobiety.
- Wiem.
Pocałował ją w usta. Kolejne pocałunki położył jednak już niżej, na szyi, ramionach, w dół, ciągle w dół. Lisa Cuddy, cała, smakowała wszystkim tym, co w życiu najpiękniejsze. Dla House’a był to smak domu.

***

Na śniadanie następnego dnia zeszli razem. Nie trzymali się za ręce, w końcu nie byli zgłupiałą parą nastolatków, ale szli wystarczająco blisko siebie, by ich ramiona co chwilę się stykały.
- Dzień dobry.
W kuchni siedział jedynie Jacob, popijał herbatę i czytał gazetę. Drzwi do jadalni były natomiast zamknięte i dochodziły zza nich podejrzane odgłosy. House mógłby przysiąc, że jeden z tych trzasków był odgłosem rozbijanego talerza.
- Radzę iść na spacer – powiedział Jacob. – Bill i Selly pojechali do miasta, więc śniadanie będzie później.
- Co się dzieje w jadalni? – spytał House, patrząc podejrzliwie na zamknięte drzwi. Jacob machnął ręką.
- Ach, nic. Rick i Emma rozmawiają. – House rzucił szybkie spojrzenie na drzwi, po czym przeniósł wzrok na Cuddy. Kobieta uśmiechnęła się pokrętnie i wzruszyła ramionami. – Jesteście doskonałą parą – stwierdził nagle Jacob – jak na parę, która nie jest parą. – Obydwoje lekarze unieśli ze zdziwieniem brwi. Jacob zachichotał. – Och, Lisie, ranisz moje uczucia. Myślałaś, że się nie domyślę? Za kogo ty mnie masz, Fistaszku?
- Dlaczego więc wykreśliłeś pozycję sześćdziesiątą dziewiątą? – spytała podejrzliwie Cuddy.
Jacob odchrząknął i wyprostował gazetę.
- Jak mówiłem – powiedział, nie patrząc na wnuczkę. – Jesteście doskonałą parą.
Cuddy pokręciła głową, po czym zwróciła się do House’a.
- Chodź, pojedziemy do stajni. Pokażę ci mojego konia i bardzo kompromitujące zdjęcia mamy.
Cuddy odstawiająca Amazonkę. House wyszczerzył zęby.
- Jasne.

***

Wieczór urodzin Jacoba był piękny. Było wystarczająco ciepło, by kolacja odbyła się na tarasie, cała rodzina siedziała więc teraz w ogrodzie, otoczona wykłóconymi przez Williama błyszczącymi balonami. House wiedział również, że podczas gdy on i Cuddy bawili z Northangerem, Sela i Emma rozstawiały po tarasie świece i lampiony. Mężczyzna musiał przyznać, że panie spisały się doskonale – całość wyglądała pięknie, a łamiące się co chwila światło dodawało chwili niezwykłego uroku.
- Proszę o uwagę. – Jacob postukał widelczykiem w kieliszek pełen półsłodkiego wina i wstał. Oczy zebranych zwróciły się w jego kierunku. – Jak wszyscy wiedzą, dziś kończę dziewięćdziesiąt pięć lat. Stąd ta cała błyszcząca szopka. – Uśmiechnął się przepraszająco w stronę Seli, która jedynie pokręciła głową. – Jako jubilatowi nie wypada mi wznosić toastu, ale i tak to zrobię. Kto by się przejmował etykietą, no, poza Selly.
- Chciałbym wznieść toast za coś, czego wszyscy potrzebujemy – kontynuował po chwili Jacob, tocząc wzrokiem po zebranych. Po Seli i Williamie, trzymających się za ręce, po Emmie i Ricku, którzy trzymali George’a pomiędzy sobą i spoglądali na siebie z nieśmiałymi uśmiechami. Na dłuższy moment zatrzymał się przy Cuddy i Housie i puścił diagnoście perskie oko. – Mnie też się przyda, mimo iż najpóźniej za rok kopnę w kalendarz. – Jacob uśmiechnął się, ignorując poirytowane spojrzenia córki i wnuczek. Staruszek podniósł kieliszek do góry. – Za nowe początki – powiedział. – Za nowe początki czegoś lepszego.
House spojrzał na siedzącą obok Cuddy, która odstawiła właśnie swój kieliszek. Wyglądała przepięknie, w prostej, czerwonej sukience i rozpuszczonych włosach. Wyglądała tak pięknie, że diagnosta poczuł przemożną chęć pocałowania jej, tu i teraz, walić reputację nieczułego sukinsyna. Po czym zreflektował się, że nie musi tylko chcieć, że może to po prostu zrobić.
- I za próbowanie – powiedział, kończąc pocałunek i stukając swoim kieliszkiem w kieliszek partnerki. – Bo każdy może mieć szczęśliwe zakończenie.
Uśmiech rozjaśnił twarz Cuddy lepiej niż wszystkie świece na tarasie. House również się uśmiechnął, tym razem szczerze, z premedytacją i całym sobą. Wizja powrotu do Princeton przestała być nagle taka przerażająca. Może dlatego, że z Mansfield zabierze ze sobą coś, czego nie miał od bardzo dawna. Nadzieję na jutro.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Czw 11:27, 05 Lut 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Día
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 25 Lis 2008
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:26, 04 Lut 2009    Temat postu:

To jest prześliczne ! Warto było tyle czekać na zakończenie Twój fik właśnie znalazł się na pierwszym miejscu wśród moich ulubionych.
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś napiszesz coś równie pięknego


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
runiu
Internista
Internista


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 615
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gorzów Wlkp.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:29, 04 Lut 2009    Temat postu:

Warto było czekać. Zakończenie cudowne. To zdecydowanie jeden z najpiękniejszych fików jakie czytałam, aż trudno mi go rozłożyć na czynniki pierwsze i skomentować. Ma w sobie to coś, co przyciąga uwagę, chociaż trudno jednym słowem określić co to jest. Idealnie wykreowane postacie, fantastyczne dialogi, opisy i w ogóle cały klimat fika tworzą razem coś wyjątkowego. W ostatniej części doczekałam się właściwie wszystkiego, czego oczekiwałam (pokazania postaci Ricka z innej strony, wyjaśnienia przyczyny takiego zachowania Emmy, ukazania Seli, Williama, Jacoba, który oczywiście wszystko wiedział i szczęśliwego zakończenia).
Mam nadzieję, że zobaczę jeszcze Huddy w Twoim wydaniu.

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martusia14
Internista
Internista


Dołączył: 08 Paź 2008
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:04, 04 Lut 2009    Temat postu:

Cała ta ostatnia cześć była prześliczna lecz najbardziej mi sie podobała końcówka
- I za próbowanie – powiedział, kończąc pocałunek i stukając swoim kieliszkiem w kieliszek partnerki. – Bo każdy może mieć szczęśliwe zakończenie.
Te słowa wypowiedziane przez Housa
rewelacja tylko szkoda że to już koniec


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Erato
Ortopeda
Ortopeda


Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:11, 05 Lut 2009    Temat postu:

No, wzruszyłam się normalnie. Czekałam na to zakończenie, czekałam, potem wyjechałam, ale i tak czekałam, wracam - i jest!
Co mogę powiedzieć, czego jeszcze nie powiedziałam? Warto było tyle czekać
No i prawie zgadłam - to był Rick! Jednak dałaś mu okazję do zrehabilitowania się. Nie jestem pewna, czy w pełni ją wykorzystał, ale hej! nie każdy może być doskonały, prawda? Za to w sumie lubię Twoje postaci - mają rysy, skazy, problemy. Są zwyczajne i przez to nie miałam wrażenia ckliwości.
W życiu bym nie wpadła na to, że Emma jest chora. Katty, świetnie to wymyśliłaś! Jestem pod dużym wrażeniem. To ją rozgrzeszyło w moich oczach i teraz życzę jej jak najlepiej!
O happy endzie nie będę mówić dużo. Był, i to wystarczy.

Kibicowałam Ci przez cały czas trwania tego opowiadania. Żałuję, że się skończyło, ale i cieszę się, że się tak skończyło. Jest wysmakowane, idealne. Nie przesłodzone, nie gorzkie.
Gratuluję i czekam na więcej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarna kawa.
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:25, 05 Lut 2009    Temat postu:

Pięknie. Wielki plus za rozwiązanie sytuacji z osobą Emmy.
Nigdy bym na wpadła, że może to być choroba.
A na deser - happy end.
Kocham


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kama
She-Devil


Dołączył: 17 Mar 2008
Posty: 2194
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:48, 05 Lut 2009    Temat postu:

O wow! (<-- konstruktywny komentarz)

A teraz konkrety.

Nie czytam tu już wszystkich fików na bieżąco. Ciężko nadążyć, więc często ograniczam się tylko do rzucenia okiem, jeśli brakuje weryfikacji.
Ale nigdy nie opuściłabym żadnej część "Bardzo długiego weekendu".

W sumie się powtórzę, ale kocham Twój styl narracji. Ja na ogół myślę "słowem pisanym", a tutaj wszystko widzę przedmiotami i ludźmi... Kreowanie charakterów postaci wręcz cudowne. Zwłaszcza te, które tworzysz od podstaw, wywołują mój ogromny szacunek dla Twojego talentu. Może dlatego, że mnie zawsze łatwiej się pisze na gotowym materiale, bohaterach już zarysowanych. A Ty odwaliłaś kawał dobrej roboty. W tej części jeszcze ciekawiej rozwinęłaś postacie.
Moim faworytem jest chyba Jacob, ale ogromne brawa należą Ci się też za (dla mnie kompletnie zaskakujące) rozwiązanie kwestii Emmy.

End, cóż, bardzo happy Ale w kwestii House'a i Cuddy właściwie nie uznaję zakończeń nieszczęśliwych, więc odrobinę słodyczy przełknę lekko (oczywiście wtedy, kiedy Ty "gotujesz"). I poproszę o dokładkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
amandi
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 954
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:11, 05 Lut 2009    Temat postu:

jeśli do tej pory ileś fików było w mojej kategorii "ulubione" i nie miały lidera, to teraz już mają. Bo TEN fik, TWOJEGO autorstwa, niezaprzeczalnie zasługuje na I miejsce... Po prostu nie mogę sobie wyobrazić na nim innego...

Czytałam tyle książek, i szczerze - część z nich poziomem pisarskim nawet nie umywała się do Twojego... jest tak dojrzały, przemyślany, wypracowany, życiowy, prawdziwy, tchnący nadzieją, że... będę go wielbić po kres dni ...

Zakończenie idealne, dopieszczone pod każdym względem, pokazujące zmienionego House'a... Oboje się zmienili, to już nie są te same postacie, co z I odcinka, to nadal House i Cuddy, ale w większym stopniu Greg i Lisa... osoby umiejące czuć i dawać uczucie...

Sprawa z siostrą zaskoczyła mnie . Wszystkie moje złe myśli krążące wokół jej postaci musiały spalić się w płomieniu przeprosin, skoro była chora . I to nie ona decydowała o sobie i swoim zachowaniu, ale właśnie choroba... Mm... moje ukochane House'owe "olśnienie" w taksówce ...

Te postaci w tym fiku są tak żywe, że czasami mam ochotę sprawdzić, czy nie są gdzieś w pobliżu . Bo zawsze, jak to czytałam, porwana przez perfekcyjną fabułę, przenosiłam się myślami w sam środek akcji... plastyczne, empatyczne, nie przesłodzone, świetne...

Ten Rick, potem dociekliwy taksówkarz, potrzeba powrotu... spotkanie z rodzinką w salonie i rozczulająca recytacja Byrona. I to, jak House bał się Seli . Niegrzeczne dziecko . Ale poszedł do Cuddy i... i stało się TO... oszołomił go jej smak...smak domu..............

I urodzinowa imprezka Jacoba, mojej przesympatycznej i ulubionej postaci ze zwariowanej rodzinki Lisy . Sprytny staruszek, domyślił się wszystkiego . A toast House'a? Kiedy wreszcie zrozumiał, że chcieć znaczy móc i już nie musi się ukrywać? daj Boże, żeby coś takiego było w serialu . Nadzieja na jutro i szansa dla każdego na szczęśliwe zakończenie... daj Boże, żeby coś takiego było w życiu.......

Wiem, że dużo tych komplementów , ale wszystkie zdecydowanie zasłużone... zostaje mi tylko uściskać cię gorąco, co niezwłocznie robię i czekać z bijącym sercem na twoje kolejne odwiedziny w dziale Huddy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
malin22
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 04 Lut 2009
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:38, 06 Lut 2009    Temat postu:

Przyznam szczerze, że nie znoszę pisać komentarzy. Zwykłe: "podobało mi się" niewiele wnosi, a na nic dłuższego z reguły nie mam czasu. Cóż, ale czego się nie robi dla takiego tekstu jak Twój "Weekend"...

Przechodząc do rzeczy, zacznę od postaci drugoplanowych. Wszystkie poczynając od matki Cuddy, a kończąc na mężu jej siostry są świetnie zarysowane, plastyczne, trójwymiarowe. Ba! Polubiłam nawet taksówkarza, którego cały wkład do opowiadania ograniczył się raptem do kilku krótkich zdań. Dialogi są bardzo naturalne. Dość zwyczajne, a wartko poprowadzone i ciekawe.
Opowiadanie utrzymane jest w dość spokojnym rytmie. W zasadzie nic się nie dzieje, jedno zdarzenie spokojnie następuje po kolejnym, a mimo to cały czas da się wyczuć tę atmosferę napięcia.

Według mnie najlepiej ze wszystkiego wyszły Ci opisy zwykłych codziennych czynności. Na obie łopatki rozłożyła mnie scena, kiedy Greg razem z Georgem patroszą starego misia Lisy. I wiesz co? Podpisuję się obiema rękami pod zdaniem, że Twoje opowiadanie jest lepsze od niejednej książki. Mam tylko jedną uwagę. Twój House, Twoja Lisa to nie są postacie z serialu. Nazywają się tak samo, ale ich charakter i zachowanie wskazuje na to, że mamy do czynienia z zupełnie innymi osobami. Mam wrażenie, że położyłaś kanoniczność. W niczym to nie szkodzi temu opowiadaniu. Wręcz przeciwnie - ja osobiście potraktowałam to jako odbicie Twojego indywidualizmu (w końcu niewiele trzeba by zmienić ten tekst w opowiadanie autorskie), ale pomyślałam, że zwrócę Ci na to uwagę. Głównie dlatego, że naszła mnie chętka na przeczytanie jakiegoś Twojego autorskiego tekstu... Może dałoby się to jakoś załatwić? Publikowałaś już coś w internecie? Mogę prosić o linka...?

Co jeszcze... Chyba tylko tyle, że Twój fick mnie zachwycił. Przeczytałam go jednym tchem i chcę jeszcze.
Dużo, dużo więcej takich "jeszcze".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:14, 06 Lut 2009    Temat postu:

Bardzo dziękuję za komentarz. Poczułam się wywołana do tablicy.

Nie wydaje mi się, że położyłam kanonicznosć, jak to ujęłaś. Nagięłam do swoich potrzeb oraz kategorii fika - crack to mimo wszystko nabijanie się - ale nie położyłam jej całkowicie. Lisę Cuddy narysowałam dokładnie tak, jak ją odbieram w serialu. House jest inny, ale i otoczenie jest inne, nieznane, a poza tym gra była podstawą tego fika. Mimo początkowej gadki o "byciu sobą", cała wizyta w Mansfield jest grą, pokazywaniem się i ukrywaniem.

Poza tym, mój House nie jest aż tak inny. Fakt, może trochę rozczulony na koniec, ale opowiadanie jest prezentem dla cuteness addict, a przy okazji warsztatem dla mojej nieumiejętności pisania dobrego fluffu. Wszystkie ostrzeżenia pojawiły się na początku.

Tekstów własnych raczej nie publikuję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
malin22
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 04 Lut 2009
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:27, 06 Lut 2009    Temat postu:

Hej, hej źle mnie zrozumiałaś. Nie twierdzę, że położyłaś kanoniczność całkowicie. Po prostu "Twój" House i "mój" House to dwie inne osoby - według mnie. Ale to moje subiektywne wrażenie i - co więcej - to nie krytyka. W najmniejszym stopniu. Szaleńczo podoba mi się Twoje opowiadanie. Lubię "Twojego House'a" i zgadzam się, że pasuje do tego opowiadania. Hmm...

Jeśli potraktowałaś moje słowa jako uwagę krytyczną to przepraszam serdecznie. Jak już wspominałam uważam Twoje opowiadanie za jedno z najlepszych na tym forum. To, że "nagięłaś" lekko bohaterów do swoich potrzeb nie przeszkadza mi zupełnie. Mam wrażenie, że nawet wyszło to temu tekstowi na dobre. Po prostu napisałam Ci o moich odczuciach w związku z tym opowiadaniem i najwyraźniej nie wyraziłam się precyzyjnie. Przepraszam i podreślam jeszcze raz: "Weekend" jest świetny i arcychętnie zajrzę do jego kontynuacji.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez malin22 dnia Pią 15:29, 06 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:01, 06 Lut 2009    Temat postu:

Bardzo, bardzo dziękuję. Dla takich komentarzy chce się żyć.

Nie, nie potraktowałam Twojej wypowiedzi jako uwagi krytycznej, raczej jako refleksję. Bardzo ważną dla mnie refleksję, gdyż oznacza ona, że będę musiała trochę bardziej wytężyć mózg i poszukać o wiele wredniejszych tekstów następnym razem. Kanoniczność zawsze była moim priorytetem, więc nawet jeśli ją naginam, to w granicach normy. A jeśli ją przekraczam, to przynajmniej z jakimś dobrym wyjaśnieniem.

Cytat:
Po prostu "Twój" House i "mój" House to dwie inne osoby - według mnie.

I to jest chyba najpiękniejsze w zjawisku fanfiction. Każdy postać odbiera nieco inaczej - wystarczy spojrzeć na moje postrzeganie niektórych scen z Wilsonem oraz odbiór tych samych scen przez Richie czy any - i trudno powiedzieć, gdzie kończy się racja. (Pomijając rozdającego dzieciom cukierki House z czystej dobroci serca. )

Cytat:
Po prostu napisałam Ci o moich odczuciach w związku z tym opowiadaniem i najwyraźniej nie wyraziłam się precyzyjnie.

I za to jestem Ci wdzięczna. I prawdopodobnie to ja znowu mam problemy z komunikacją międzyludzką i powiedzeniem - właściwie napisaniem - tego, co chcę przekazać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gora
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:51, 15 Lut 2009    Temat postu:

Na początku się przyczepię:

Co jak co to NA PEWNO nie była 5 godzinna podróż. Najwyżej 15 minutowa. Na samym początku zaczynają rozmowę, krótką, którą nagle przerywa dojazd pod dom. To nie mogło być 5 godzin

A teraz plusy:
Rozmowa z Wilsonem (kocham twoje rozmowy z Wilsonem), z Kaczątkami (Hawaje ), atmosfera rodem z Jane Austin, "twój" Hosue Piękne. I ja lubię szczęśliwe zakończenia. Tak mało jest ich w normalnym życiu.

Pozdrwiam
g


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:34, 22 Lut 2009    Temat postu:

WIEDZIAŁAM, że powinnam była podzielić ten fragment na jeszcze dwie części. xD Chyba zaraz tak zrobię, choć przyznam, że nie sądziłam, że ktoś się przyczepi do tej podróży.

Względnie mogę powiedzieć, że rozmowa w czasie podróży sprawiła, ze te piec godzin tak szybko minęło... xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lucky skywalker
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:58, 15 Mar 2009    Temat postu:

Bez wątpienia, jeden z lepszych fików!
Szkoda tylko, że wszystko co dobre, tak szybko się kończy - nawet ten bardzo, bardzo dłuuugi weekend


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nero22
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 09 Maj 2010
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Huddylandu:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:38, 10 Maj 2010    Temat postu:

Śliczne opowiadanie. Takie... prawdziwe. Dziadek Jacob... wymiata! Obyś dalej tworzyła tak wspaniałe rzeczy. Życze, by nie zabrakło Ci wena.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Strona 4 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin