Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Popołudnie [Z]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pinky
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 252
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: okolice Częstochowy
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:15, 13 Maj 2009    Temat postu: Popołudnie [Z]


<i>Zweryfikowane przez autorkę</i>

Prolog

Kochał jej oczy w kolorze czekolady. Kochał skórę, była miękka jak jedwab. Wzbudzała w nim niespotykaną czułość, była niewinna i bezbronna. Kochał usta, różowe i małe, przyciągały nieustannie jego wzrok. Kochał nos, na który zawsze narzekała, a który dodawał jej tylko uroku.
Trzymał ją w ramionach, jakby to miało sprawić, że nieuchronny los jednak ją tu zostawi, przy nim, na całą wieczność. To nie mogła być prawda. To niemożliwe, że ona, dana mu przez jakąś siłę wyższą, teraz zostanie zepchnięta z jego życiowej drogi.
Pamiętał, jak bardzo jej nie chciał, odsuwał jak najdalej tylko mógł. W końcu powaliła go na kolana, zamknęła w swoich delikatnych ramionach. Powracał do niej co noc, witał co rano z odrobiną smutku, bo znów musiał ją zostawić. Dzień bez niej, bez uśmiechu, bez kojącego dotyku i pocałunku niczym muśnięcia złożonego na jego ustach.
Zanurzył dłoń w jej włosach. Piękne, brązowe sploty układały się miękko na zakrwawionych ramionach. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Położył palec na jej ustach.
-Ciii… Nic nie mów. Wszystko będzie dobrze. – Przełknął ślinę i zacisnął wargi.
-House… - Wyszeptała cicho. – To…
-Wszystko będzie dobrze. Zaraz przyjedzie pomoc. – Otarł krew z jej twarzy i spróbował się uśmiechnąć. Oddychała coraz ciężej. Łzy zaczęły napływać mu do oczu. Tak bardzo nie chciał dać po sobie poznać, że to ostatni raz, kiedy będzie mógł dotknąć tej ciepłej skóry i popatrzeć na jej usta.
Położył dłoń na jej brzuchu. Dotknął pręta, który przebijał ją na wylot. Popatrzył na swoje palce – były całe we krwi. Był zrozpaczony i zagubiony. Uśmiechała się lekko, a po jej twarzy płynęły łzy.
- Greg… Gdyby nie to wszystko…
- Przestań. Nic nie mów.
- Za kilka miesięcy zostałbyś… tatą. – Oddychała coraz ciężej. Położyła dłoń na jego policzku. – Kocham Cię, Greg.
- Ja Ciebie też, Sally – Przycisnął jej dłoń do ust, a potem pozwolił, by opadła bezwładnie na klatkę piersiową, która przestała się już poruszać. Z jej ust wypłynęła strużka krwi. Próbował stłumić płacz, ale nie potrafił.


Nagle ktoś nim potrząsnął.
- Greg…
Chciał strącić tą rękę ze swojego ramienia, ale bezskutecznie. Zaciskała się na jego skórze niczym szpon.
- Greg, obudź się, błagam. To tylko koszmar.
Otworzył oczy. Nachylała się nad jego twarzą, przestraszona. Wyciągnęła dłoń, ale ją odepchnął.
- Nic ci nie jest?
- To był tylko sen.

Słońce wlewało się do pokoju przez szeroko otwarte okno. Przewrócił się na drugi bok i dotknął jej włosów. Były miękkie i pachniały lawendą. Wtulił w nie twarz i przysunął się bliżej. Pragnął budzić się u jej boku każdego dnia. Poruszyła się, więc złapał ją wpół i przyciągnął do siebie. Przekręciła głowę i spojrzała na niego zielonymi oczami.
One nie są czekoladowe, pomyślał.
Przypomniał mu się koszmar. Przesunął kciukiem po jej wargach, pokręcił głową i wstał. Nie zdążyła go zatrzymać przy sobie.

W lustrze widział starego, zmęczonego mężczyznę. Miał potargane włosy, skórę pooraną zmarszczkami, usta wykrzywione w wiecznym sarkazmie. Potarł dłonią nieogoloną brodę i wyciągnął rękę po mydło.
Dlaczego przyśniła mu się akurat tej nocy? Dlaczego nie mogła zjawić się pewnego gorącego popołudnia, kiedy składali jej ciało do ziemi? Dlaczego nie przyszła po tym jak ostatni raz pokłócił się z ojcem? Dlaczego nie była przy nim kiedy męczył go niewyobrażalny ból? Nie było jej gdy uczył się chodzić o lasce. Nie pojawiła się pierwszej nocy po swoim odejściu ani nigdy potem. Aż do dziś. Podniósł rękę i spojrzał na swoje palce jakby widział je po raz pierwszy. To na tych palcach kilkanaście lat temu była jej krew. A może i krew ich dziecka.
Wtedy, jeszcze w tym samym dniu dowiedział się, że wracała od lekarza z nowiną, która mogła odmienić ich życie na zawsze.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pinky dnia Nie 16:07, 17 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:44, 13 Maj 2009    Temat postu:

Pinky!

Kilka rzeczy mi się nasuwa, a że wcale nie chce wyjść z tego spójna całość, to będzie w punktach.

1. Bezbłędnie. Zarówno ortografia, jak i interpunkcja, także poprawność językowa.

2. Świetny styl. Czyta się z przyjemnością, jest napisane lekko, nie męczę się przy czytaniu.

3. Intrygująca treść. Najpierw byłam przekonana, że ta kobieta z pierwszego akapitu to Cuddy. Nie zwróciłam nawet uwagi na kolor oczu. Już miałam płakać po Huddzinkowym Bejbusiu, kiedy zoabczyłam "Sally" i mnie zamurowało. Nie mogę się doczekać na coś więcej, na jakieś wyjaśnienie kim ona była.

4. Idealny opis House'a i jego przeżyć po śnie. I-DE-AL-NY!

Niecierpliwie i znadzieją na happy-end czekam na ciąg dalszy.
Duuuuuuuuuuużo Wena!

Ściskam,
S.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pinky
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 252
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: okolice Częstochowy
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:05, 14 Maj 2009    Temat postu:

I

Zupełnie nie rozumiał tego listu. Jakby został napisany w jakimś egzotycznym języku. Przebiegł jeszcze raz wzrokiem cały tekst i zatrzymał się na słowach „twój ojciec”. Parsknął śmiechem i odłożył kartkę. Zamknął oczy i pozwolił, by muzyka wypełniła go całego. Ojciec… Ojciec… To słowa nie kojarzyło mu się z niczym przyjemnym. Potrząsnął głową i pochylił się.

Usłyszał czyjeś kroki i po raz pierwszy w życiu cieszył się, że ktoś przerwał potok natrętnych myśli. Najpierw poczuł słodką woń jej perfum. Potem zobaczył ją. Jak zwykle więcej było odkryte niż zakryte. Nie mógł zrozumieć fenomenu jej uroku. To znaczy on sam na pewno nie nazwałby tak tej siły, która nieuchronnie zbliżała go do niej i zmuszała do krytykowania wyglądu, różnych zaczepek i docinek. Zachowywał się w jej obecności jak podlotek, ale nie potrafił inaczej. To była siła wyższa. Ale on sam nigdy by się do tego nie przyznał.


Wiedział, że zanim weszła, zatrzymała się na chwilę z ręką na klamce jakby się wahała. Był to rodzaj jakiegoś rytuału. Pewnym ruchem pchnęła drzwi i weszła, a razem z nią po pokoju rozniósł się jeszcze silniejszy aromat perfum. Starał się nie patrzeć na nią, ignorować całkowicie jej obecność. To, że się razem przespali, o niczym przecież nie świadczyło. Usiadła przy biurku i zaczęła stukać paznokciami o blat.

Nagle wyciągnęła rękę po list leżący nieopodal. Chciał jak najszybciej jej go odebrać. Nie daj Boże gdyby Wilson w jakiś sposób dowiedział się o jego treści. Ich palce zetknęły się, ale nie cofnął dłoni. Pragnienie, by list był dalej sekretem było silniejsze niż postanowienie ignorowania jej. Zmieszała się i wstała, by wyjść. Przed samymi drzwiami odwróciła się jakby czegoś zapomniała.

- House… Musimy porozmawiać.
- Nie mamy o czym.
- Nie możesz od tego uciekać.
- Nie uciekam, bo nie ma od czego. – Odwrócił głowę w jej stronę. – No, chyba, że ci się nie podobało.
- Tu nie chodzi o wrażenia! – Popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Boże, jedna noc i tyle hałasu. Gdyby każda prostytutka tak robiła, już dawno przyjąłbym celibat. – Odwrócił się w stronę okna i zaczął bawić się piłką...

Ogród przy Holloway Street 10 był największy spośród innych na tej ulicy. Pełno w nim było barwnych kwiatów, ścieżek wysypanych kolorowymi kamyczkami, trawnik był równo przycięty, a pod osłoną drzew rybki pluskały się w oczku wodnym.

Najbardziej lubił rabatkę z petuniami. Leżała tuż przy płocie nieopodal wielkich skupisk kamieni porośniętych mchem, a więc daleko od domu. Osłaniały ją drzewa z długimi gałęziami zwieszającymi się aż do ziemi. Petuniowa rabatka była najlepszą kryjówką na świecie. Można było udawać, że kamienie to zamek, a gałęzie to źli rycerze. Innym razem kamienie były jaskinią chroniącą dzielnych Indian. Ale najczęściej były po prostu kryjówką dla małego, przestraszonego chłopca. Kiedy zły Smok grasował, mógł przybiec tutaj niezauważony, przyłożyć ucho do ziemi i nasłuchiwać kroków. Próbował być dzielny, ale strach był tak silny, że nie pozwalał mu nawet oddychać.

Petuniowa rabatka była idealnym miejscem, azylem. Jednak do czasu.
Było letnie popołudnie, żar lał się z nieba. Mama wyszła do sklepu i zostawiła chłopca w jego pokoju. Do dziś pamiętał jej słowa: Greg, uważaj na siebie. I wypatruj ojca, wróci lada chwila.
Zadrżał. Smok przyjeżdżał. Dziś.

Mama wyszła i zostawiła chłopca samego. Natychmiast przycisnął nos do szyby. Kiedy znalazła się za furtką, co sił w nogach pobiegł w stronę rabatki. Słyszał z daleka warkot silnika wjeżdżającego na Holloway Street. Ominął drzewa i znalazł się wśród petunii. Natychmiast przylgnął do ziemi. Zaczął drżeć ze strachu, ale był świadom tego, że gdy smok go usłyszy, walka będzie przegrana.
Samochód wjechał przez bramę. Usłyszał chrzęst żwiru na podjeździe, trzask zamykanych drzwi i odgłos kroków na drewnianych schodach wyszorowanych piaskiem. Przymknął oczy z ulgą. Teraz wystarczyło poczekać, aż mama wróci ze sklepu.

Uklęknął na trawie, wytarł dłonie o spodnie i rozejrzał się dokoła. Nagle ktoś podniósł go wysoko do góry za kołnierz. Greg zaczął się dusić. Wiedział, że to smok znalazł jego kryjówkę. Chciał krzyknąć, ale materiał boleśnie wpijał się w jego skórę uniemożliwiając nawet zaczerpnięcie oddechu. Ojciec nie odezwał się ani słowem. Szedł powoli przez ogród. Kiedy stanął na werandzie, puścił Grega, już sinego na twarzy. Chłopiec pisnął, złapał się za szyję i skulił pod ścianą. Smok wygiął usta w pogardzie i splunął, a potem podszedł do składziku na narzędzia i wyciągnął łopatę.

- Nie, błagam! – Greg stanął na równe nogi i wyciągnął ręce. Mężczyzna popatrzył na niego i poszedł w stronę petuniowej rabatki. Syn podążył za nim zachowując bezpieczną odległość. Patrzył ze łzami jak ojciec wbija łopatę między kwiaty. Chwycił go za ramię i próbował powstrzymać przed profanacją ostatniej kryjówki. Smok odwrócił się i uderzył chłopca w twarz drewnianym styliskiem. Kiedy syn upadł, podszedł, postawił go na nogi i wrócił do rozkopywania rabatki. Starannie wykopał wszystkie kwiaty, które wrzucił do kosza. Zasypał powstałą dziurę ziemią i przykrył kamieniami. Złapał zapłakanego chłopca za przegub i zawlókł w stronę domu nie zważając na protesty i próby stanięcia na nogi.

Pociągnął go za sobą na werandę, a potem na piętro. Chłopiec jakby domyślając się zamiarów ojca zaczął krzyczeć.
- Błagam, proszę! Nie rób tego, błagam! Tato, błagam, nie!

Mężczyzna kopniakiem otworzył drzwi małego pokoju i wepchnął syna do środka. Greg rzucił się na klamkę. Krzyczał i płakał, ale bez skutku. Słyszał kroki matki na korytarzu. Po kilku godzinach uspokoił się. Znał ten pokój na pamięć. Był mały, nie miał okien ani żadnych sprzętów. Przyłożył czoło do zimnej ściany i otarł nos o rękaw koszulki.


Powoli otwierał oczy. Wszystko było rozmazane i niewyraźne. Zamrugał, ale nic się nie zmieniło. Przetarł powieki - były mokre od łez tak jak jego policzki.
Po raz pierwszy w życiu miał taki sen. Po raz pierwszy śnił mu się ojciec. To wszystko było takie realistyczne, jakby wydarzyło się ledwie wczoraj. Wyciągnął list z szuflady. Znał go na pamięć.

Greg

Pisząc ten list nie wiedziałam jak w odpowiedni sposób mam przekazać tę wiadomość. Im dłużej nad tym myślałam, tym bardziej byłam przekonana, że nie ma odpowiedniego sposobu. A przynajmniej nie ma takiego, który ty byś zaakceptował. Zapewne domyślasz się już w jakim celu piszę. Wiem, że będziesz miał mieszane uczucia. Nie możesz przecież powiedzieć, że ojciec nic dla Ciebie nie znaczył. Pomimo krzywdy jaką Ci wyrządził, miał na Ciebie wielki wpływ. Nie mogę Cię przekonać, żebyś przyjechał oddać mu hołd. Ale błagam Cię, przyjedź ze względu na mnie. Potrzebuję Twojego wsparcia bardziej niż kiedykolwiek. Jesteś moim jedynym dzieckiem i z całego serca proszę, byś mi pomógł. Liczę, że przyjedziesz 15 sierpnia na pogrzeb.


Twoja matka


Wsparcie… Czy on kiedykolwiek je otrzymał? Czy broniła go przed sadystycznym ojcem?
Udawała, że nic się nie dzieje. Chodziła na paluszkach, uspokajała, i przymilała się do ojca. A kiedy on, Greg, siedział wciśnięty w kąt pokoju bez okien, nie podchodziła nawet do drzwi, nie pocieszała, nie interweniowała.

Przygryzł wargę i potarł czoło ręką. Usłyszał kroki i z zaskoczeniem stwierdził, że to Cuddy. Zawahała się przez chwilę, a potem usiadła naprzeciw niego. Przygryzła wargi, postukała paznokciami o blat biurka. Nie popędzał jej. Czuł, że coś jest nie tak. Nie miał pojęcia co chciała mu powiedzieć, ale czuł, że trzeba to odwlekać jak najdłużej się da. Wstał i podszedł do drzwi.

- Może… Może napijesz się kawy?
- House… - Cuddy podniosła się i podeszła do niego. Wiedział, że nie jest już w stanie dłużej odwlekać tej rozmowy…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pinky dnia Czw 19:10, 14 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ala
Tooth Fairy


Dołączył: 12 Maj 2009
Posty: 350
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wonderland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:40, 14 Maj 2009    Temat postu:

Koniec w takim momencie ? No, proszę !!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martusia14
Internista
Internista


Dołączył: 08 Paź 2008
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:43, 15 Maj 2009    Temat postu:

Piękne

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pinky
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 252
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: okolice Częstochowy
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:06, 17 Maj 2009    Temat postu:

II

Patrzył w jej wielkie, zielone oczy. Widział w nich niepewność, strach, rozdrażnienie. Spuściła głowę. Promienie słońca nadawały jej włosom cudowny blask. Westchnęła cicho i spróbowała cofnąć dłoń, lecz jej nie puścił. Stał pośrodku gabinetu jak wmurowany w podłogę. Jego mózg pracował na najwyższych obrotach. Próbował zrozumieć to co przed chwilą mu powiedziała. Może to sen, pomyłka? Koszmarna pomyłka…

Chciał coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle. Z jednej strony radował się nowiną, jego własna reakcja niezmiernie go dziwiła. Z drugiej przytłaczała do ziemi, nie pozwalała pogodzić się z nią, obdzierała z wszelkiej pewności siebie…

Przełknął ślinę i puścił jej dłoń, potem opadł ciężko na fotel i zaczął masować swoje skronie. Lisa rzuciła mu krótkie, lękliwe spojrzenie, odchrząknęła cicho i wyszła z gabinetu. Odwrócił głowę; przez chwilę wpatrywał się w drzwi. Ogarnął go strach – co zrobi, jeśli ona wyszła i już nigdy nie wróci? Jeśli nagle uzmysłowi sobie, że on jest draniem niewartym uczucia? Zadrżał, ale nie potrafił się poruszyć. Nie był w stanie jej powstrzymać przed odejściem, ostateczną decyzją. Na pewno nigdy nie przyznałby się przed nikim, ale życie bez niej to jak życie bez tlenu. Nie możesz zastąpić go niczym innym. Przesunął palcem po wargach tak jak to robił wielokrotnie w jej przypadku. Nie lubił okazywać uczuć, ale ta drobna pieszczota była jakimś odruchem, którego nie potrafił się pozbyć. Uwielbiał ten dreszcz podniecenia kiedy przesuwał tak kciukiem po jej wargach. To było lepsze od jakiegokolwiek narkotyku.

Usłyszał kroki i z nadzieją podniósł głowę. Zaraz potem przeklinał się w duchu za swoją reakcję i dziękował, że to tylko Wilson.
- Twoja ekipa łazi po obcych domach, szprycuje pacjenta wymyślnymi lekami, a ty nie masz ani śladu diagnozy, prawda? – Skinął na niego głową i usiadł bez pozwolenia naprzeciwko.

Podniósł kubek z kawą do ust, ale House był szybszy. Wypił wszystko jednym haustem i rzucił kubek w kąt. James skwitował to grymasem słowa i cichym „Nie ma za co”. Skrzyżował ręce na piersi i zaczął intensywnie wpatrywać się w przyjaciela. Greg obrócił głowę i uniósł brwi.

- Zakochałeś się czy co? – Chwycił laskę i wstał. Wilson podniósł się i już miał wyjść kiedy Cuddy przeleciała korytarzem jak strzała. Była zielona na twarzy i trzymała dłoń na ustach. House pomknął za nią. Dopadł ją w damskiej toalecie, gdzie wszedł bez ceregieli, nie przejmując się okrzykami oburzonych kobiet.

- Jesteś tu?!
- House! Co ty tu… - Jej wypowiedź przerwała fala wymiotów. House w ostatniej kabinie natknął się na kupkę nieszczęścia – Lisę Cuddy, zieloną na twarzy, z potarganymi włosami i spoconą twarzą, ręce jej się trzęsły.

- Jestem tu przejazdem. – Wziął kawałek ręcznika toaletowego, umoczył w wodzie i pochylił się, by wytrzeć jej twarz. Powstrzymała go ręką i popatrzyła rozpaczliwie, a potem odwróciła w kierunku muszli i znowu zwymiotowała.
- Ty naprawdę jesteś w ciąży. - Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, a potem oparł się o zimną ścianę.

-Greg, tak nie może być… To wszystko jest… To zbyt trudne…
-Sally, błagam… Wysłuchaj mnie…
-Greg, to nie ma sensu, nie widzisz tego? Nie chcesz być ze mną, odpychasz mnie na każdym kroku. A kiedy chcę iść do przodu, nie pozwalasz mi! To nie fair! – W jej oczach stanęły łzy. Chwycił jej rękę, ale wyszarpnęła ją. Otarła łzy palcami zostawiając mokre ścieżki na policzkach. Stanęła przy drzwiach, z dłonią na klamce. W ostatniej chwili rzuciła mu rozpaczliwe spojrzenie. Przełknął ślinę, nie ruszył się ani o cal.

Wyszła. Drzwi trzasnęły głucho. Słyszał stukot pantofli na schodach. I zrozumiał, że zrobił coś głupiego. Wyskoczył jak z procy. Dopadł ją na podjeździe. Jej samochód ruszał. Stanął przed maską, o mało go nie przejechała. Zaczęła płakać.
Została u niego, nie wychodzili cały dzień z łóżka.
Nie dane im było jednak długo cieszyć się szczęściem. Zaledwie parę dni potem wydarzył się ten wypadek. Przeklinał się w duchu, że nie pojechał z nią.


- House…
Popatrzył na Lisę. Siedziała na podłodze oparta jedną ręką o muszlę. Już nie była zielona na twarzy.
- Wszystko w porządku? Byłeś taki… nieobecny.
- Zrobiło mi się niedobrze kiedy patrzyłem jak wymiotujesz. – Ruszył w stronę drzwi, ale zatrzymał się. Rzucił w jej stronę krótkie spojrzenie, postukał w zamyśleniu laską o podłogę i wyszedł.

W gabinecie czekał już na niego Wilson. W ręku trzymał list. Greg otworzył szeroko oczy i ruszył ku niemu. James oddał mu kartkę i popatrzył na niego z wyrzutem.
- Nie zamierzałeś nikomu o tym powiedzieć?
- Grzebałeś w moich rzeczach! – House tym razem nie udawał oburzenia. Wręcz trząsł się ze złości. Zgniótł list w dłoniach, wrzucił do kosza i usiadł w fotelu.

- Nie zamierzasz jechać na pogrzeb?
- Nie. – House jak gdyby nigdy nic bawił się piłeczką.
- Dlaczego?
- Sądzisz, że będę ci się tłumaczył? – Popatrzył z ukosa na przyjaciela.
- Ale to twój ojciec!
- To nie był mój ojciec.
- Wychował cię, zarabiał na twoje utrzymanie, był twoim opiekunem…

- Nie pojadę na pogrzeb człowieka, który przez tyle lat znęcał się nade mną! Byłem małym dzieckiem, ofiarą jego frustracji. Wyładowywał na mnie swoje niepowodzenia, oczekiwał pełnej perfekcji we wszystkich dziedzinach życia! Oskarżył mnie o śmierć Sally! – Głos mu zadrżał. Opuścił głowę i potarł czoło dłonią. – Nie pojadę. Nie zmusisz mnie.

Wilson popatrzył uważnie na Grega. Wstał, podszedł do niego i poklepał po ramieniu.
- Zadzwonię do twojej matki.
- Nie trzeba.
- Trzeba.

Stał pod drzwiami. Trzymał rękę na klamce. Strach paraliżował go, nie pozwalał na jakikolwiek ruch. Głos w jego głowie mówił „Spieprzaj stąd zanim oskarży cię o szpiegowanie!”. Jednak serce podpowiadało co innego.

Zobaczył ją przez okno. Siedziała na kanapie z kubkiem w jednej ręce, drugą gładziła swój brzuch. Nagle naszła go przemożna ochota, by położyć na nim swoją dłoń. Dziecko na pewno jeszcze nie kopało, ale sam dotyk by mu wystarczył.
Przypomniał sobie Sally i to jak dotykał jej zakrwawionego, przebitego na wylot brzucha.

Nacisnął klamkę i wszedł. Nieco ospale kroczył ku zaskoczonej Cuddy, która wyszła do holu. Stanął dostatecznie blisko, by widzieć łzy na jej rzęsach.
- Mam nadzieję, że to będzie córka. – Wyszeptał nieśmiało.

Popołudnie było wyjątkowo ciepłe jak na wczesnozimowy dzień. Pot oblepiał mu całe czoło. Nerwowo postukiwał laską. Wilson też wyglądał nie najlepiej. Obgryzał paznokcie i chodził w kółko po korytarzu. Zza drzwi dobiegały stłumione krzyki Lisy.

A jeśli coś poszło nie tak? Jeśli dziecko źle się ułożyło i mogłoby…
Martwą ciszę przerwał płacz dziecka. Greg odetchnął z ulgą i wstał. Wszedł do sali i stanął przy Lisie. Oddychała ciężko, miała zamknięte oczy. Pogładził ją po czole. Uśmiechnęła się słabo i wyszeptała:
- Powitaj małą Sally.

Za oknami było ciemno, śnieg grubą warstwą pokrywał ziemię. Było popołudnie, mijał czwarty miesiąc od urodzenia Sally.
House siedział na ziemi oparty o pręty łóżeczka. Głowę opuścił na pierś, w dłoniach ściskał małego różowego misia z kokardką na szyi. Jego pierwszy prezent dla córeczki. Przycisnął go do ust. Usłyszał kroki, ale nie podniósł wzroku.

Wilson stanął obok niego i wyciągnął rękę po misia. Greg ściskał zabawkę jak zdobycz, ale w końcu James przekonał go, by ją oddał. House podniósł głowę i spojrzał na przyjaciela. Jego twarz była jeszcze bardziej pobrużdżona zmarszczkami niż zwykle. Wilson odwrócił się i wziął torbę z rzeczami Cuddy stojącą przy łóżeczku. Przy drzwiach pomachał Gregowi misiem i otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. Przygryzł dolną wargę i schował pluszaka do torby.

- Dzięki za misia… Mała nie potrafi bez niej zasnąć. – Spuścił głowę i wyszedł.
House usłyszał trzask zamykanych drzwi. Wstał, oparł się o łóżeczko i rozejrzał po dziecięcym pokoiku, teraz równie pustym jak reszta pokoi w jego domu. Zamrugał, by powstrzymać płynące do oczu łzy.
- Kocham Cię, Sally… - Wyszeptał w przestrzeń.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Peggy
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 21 Lut 2009
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 14:16, 20 Maj 2009    Temat postu:

Zakochałam się w tym ficku! Czuły Greg przy łóżeczku *rozpływa się* Brawo!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pismak
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 17 Maj 2009
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: że znowu!
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:09, 21 Maj 2009    Temat postu:

Zwariowałam na punkcie tego fika :> Wydrukowalam go i dolaczyl do kolekcji roznych genialnych fikow na mojej scianie, jako pierwszy house'owy GENIUSZ:>

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin