Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

W retrospekcji [M]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:04, 31 Sie 2009    Temat postu: W retrospekcji [M]


Zweryfikowane przez Kamę

A/N
Krótki fik popiątosezonowy. Z dedykacją dla wszystkich tych, co wracają do szkół.

OSTRZEŻENIE: post 5 sezon, angst, CD

W retrospekcji

Let me help… A hundred years or so from now, I believe, a famous novelist will write a classic using that theme. He’ll recommend those three words even over ‘I love you’.
[James T. Kirk do Edith Keeler, ST TOS 1x28]


W retrospekcji Cuddy stwierdza, że powinna była zorientować się wcześniej. Może i to nie jest jej specjalizacja, może i nie była wtajemniczona od początku – z drugiej strony, nikt nie był – ale powinna była coś zauważyć, cholera jasna, powinna była. Ktokolwiek powinien był coś zauważyć, zdać sobie sprawę, że coś jest nie tak. Wszyscy jednak – ja też, myśli Cuddy, ja też, i to boli – byli zbyt zajęci swoimi sprawami. Na House’a przestano zwracać uwagę dawno temu; tyle razy wywoływał niepotrzebne zamieszanie, że kiedy naprawdę zaczęło dziać się coś złego, nikogo nie było w pobliżu. Oprócz Wilsona, Wilsona Cuddy nie liczy, bo Wilson zawsze jest w pobliżu, choć tym razem i on potraktował sprawę zaskakująco nonszalancko. Normalnie Cuddy pokręciłaby głową na konspirację swoich „chłopców”, na załatwianie wszystkiego za jej plecami i za stosowanie wątpliwych półśrodków. Normalnie nawrzeszczałaby na Wilsona i odcięła House’owi internet, ale to nie była normalna sytuacja, więc Cuddy milczy. Stoi spięta i wyprostowana i w milczeniu przygląda się zdjęciom, na których Wilson chce widzieć wszystko oprócz prawdy.
- Trzeba zrobić nowe – decyduje w końcu onkolog, gniewnie zrywając zdjęcia z tablicy i rzucając je na pobliski stół. Jedno ze zdjęć ześlizguje się na podłogę. Cuddy beznamiętnie patrzy, jak z cichym szustem ląduje na kafelkach.
- Dlaczego? – pyta, podnosząc głowę. Wilson jest odwrócony do niej plecami, więc kobieta uparcie wpatruje się w jego brązowe włosy. Słyszy, jak mężczyzna wypuszcza powoli powietrze i widzi, jak jego ramiona opadają jeszcze niżej. Niżej niż kiedykolwiek sądziła, że mogą. Niżej niżby kiedykolwiek chciała zobaczyć.

***

Całe jej dotychczasowe życie poszło do diabła pod koniec trzeciego tygodnia pobytu House’a w Mayfield. I chociaż Wilson ostrzegał ją, że Hope Reed (proszę, kto nazwany „nadzieja” w ogóle był w stanie pracować jako wolontariusz w szpitalu, gdzie większość pacjentów stanowiły przypadki absolutnie beznadziejne?) jest niezwykle natrętną i przesadnie pewną siebie dziewiętnastolatką, i chociaż mówił, że sam spławia ją od ponad tygodnia i próbuje przekonać, by przestała zaśmiecać jego automatyczną sekretarkę, Cuddy i tak postanowiła ją przyjąć. Właściwie nie miała innego wyjścia, po całym dniu prób dodzwonienia się do pani dziekan – Cuddy powiedziała asystentowi, że telefonów Hope Reed pod żadnym pozorem ma nie przełączać – wolontariuszka po prostu pojawiła się pod drzwiami jej gabinetu, targając ze sobą pokaźny stos dokumentów i domagając się rozmowy z doktor Lisą Cuddy. Hope była niską, uśmiechniętą blondyneczką; miała rogowe okulary i czekoladowe oczy. Zupełnie nie przypominała tej dziewczyny z przychodni – Alice? Ellie? Ali? – która nachodziła House’a trzy lata wcześniej. Logiczna część umysłu administratorki mówiła, że ta dziewczyna nie ma najmniejszego powodu, by interesować się House’m – nie była na nic chora. Natomiast irracjonalna i przesadnie romantyczna część była irytująco zadowolona, że dziewczyna nie była brunetką; że nie była w typie House’a.
- Chodzi o pana House’a – wyjaśniła Hope, gdy Cuddy zapytała się, co dziewczyna tu robi. Cuddy jakoś nie była przesadnie zaskoczona – tylko trochę, dziwnie było słyszeć, jak ktoś mówi o jej najlepszym lekarzu per „pan”. – Mam wątpliwości co do wstępnej diagnozy.
Cuddy uniosła brwi. Wstępna diagnoza, tak. Ustalona przez samego House’a, po wyeliminowaniu wszystkich pozostałych możliwości, a przynajmniej tak powiedział jej Wilson.
- Jakie wątpliwości? – spytała Cuddy cicho. Gdyby zadała pytanie trochę głośniej, wyraźnie dałoby się usłyszeć troskę podszytą nutką strachu, która była tam obecna od dnia ślubu Cameron i Chase. Odkąd House trafił do Mayfield. Zastanawiało ją to i niemal przerażało. Nie chciała tego słyszeć, bo nie wiedziała czemu to słyszy. Poprawka: nie chciała wiedzieć, czemu to słyszy. Ta wiedza nie mogłaby jej przynieść nic dobrego.
- Nie sądzę, by lekarstwa pana House’a były winne jego stanowi – powiedziała dyplomatycznie Hope Reed, kładąc na biurku Cuddy grubą teczkę. – Bardzo proszę, niech pani to przejrzy. Nie jestem lekarzem, może nie mam racji… - Dziewczyna urwała i wzięła głęboki oddech. – Bardzo chciałabym nie mieć racji.
Cuddy obiecała, że przejrzy dokumenty. Dziewczyna wyraźnie odetchnęła z ulgą i powiedziała, że House pozdrawia. Ją, z wyszczególnieniem, nie wszystkich i nawet nie ją i Wilsona.
. Cuddy przyjęła pozdrowienia. Hope Reed wydawała się usatysfakcjonowana tą rozmową, bo wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, wzięła swój plecak i wyszła z gabinetu. Cuddy spojrzała krzywo na grubą teczkę. Z jednej strony nie chciała mieć nic do czynienia ze sprawą Mayfield, jak nieoficjalnie przyjęło się nazywać problemy z szefem diagnostyki. Wciąż była zła, że mężczyźni załatwili wszystko bez informowania jej o podjętych, że żaden z nich nie zwrócił się z problemem do niej i niekoniecznie jako do szefowej, a jako do przyjaciółki. Chłopcy wydawali się jednak myśleć, że sami sobie ze wszystkim poradzą, czemu więc teraz ich samych z tym nie zostawić? Cuddy westchnęła, wyciągnęła rekę i przyciągnęła teczkę do siebie. Z drugiej strony, to był House. Ten argument zdawał się przebijać wszystkie inne. Administratorka otworzyła teczkę i zaczęła przeglądać zawartość. Kilka minut później, gdy trzymała w ręku słuchawkę i prosiła do siebie Wilsona była wdzięczna, że otworzyła ją jeszcze w pracy.

***

- Zdjęcie jest niewyraźne – mówi Wilson i Cuddy wręcz słyszy, jak jej przyjaciel sili się na spokój. Kobieta doskonale zdaje sobie sprawę, jak wiele wysiłku go to kosztuje. – Żeby cokolwiek dokładnie powiedzieć potrzebujemy wyraźnego zdjęcia, perfekcyjnego zdjęcia.
- Osobiście uważam, że jest dobrze zrobione – odpiera Cuddy, schylając się i podnosząc upadłą fotografię. Nie widzi w nim nic złego. Jest tak samo idealne, jak pozostałe dwa leżące na stole, jak i te innych pacjentów, wciąż wiszące na pozostałych tablicach. Wilson prycha.
- Robili je stażyści, Cuddy – mówi cierpko. Jakby to wszystko wyjaśniało. Cuddy zaciska usta w cienką linię. Zazwyczaj Wilson jest pierwszy do obrony studentów i młodych lekarzy. Teraz sam podważa ich kompetencje. Nie można się jednak dziwić – warunki się zmieniły. Drastycznie.
- Zdjęcie jest w porządku – oświadcza Cuddy, robiąc krok do przodu. Staje obok onkologa i wyciąga ku niemu rękę, w której wciąż trzyma jedno z trzech zrobionych dzisiaj zdjęć. Nil może i jest najdłuższą rzeką w Egipcie, ale i on ma w końcu swoje ujście. Nie można się wiecznie oszukiwać, czas podjąć wreszcie jakieś działanie. – Jest tak samo dobre jak to, które kazałeś zrobić wczoraj i które Foreman zrobił trzy dni temu. Możesz to zrobić jeszcze raz, tym razem osobiście, proszę bardzo. Ale to nie zmieni tego, co tu widzisz. – Milczy przez chwilę. – Cokolwiek tu widzisz.
Wilson bierze zdjęcie i patrzy na nie jeszcze raz. Cuddy widzi, że drży mu ręka.
- Nic dobrego – mówi tak cicho, że administratorka musiała się nachylić, by go dosłyszeć. – Czy wiesz, co trzymam w rękach? Czy zdajesz sobie sprawę, co to jest? - Cuddy kręci przecząco głową. Podejrzewa, ale nie ma pewności. To nie jest jej specjalizacja. Wilson bierze głęboki oddech, a mimo to wygląda, jakby zapadł się w siebie jeszcze bardziej. – To jest wyrok śmierci dla mojego najlepszego przyjaciela, z datą ważności nieprzekraczającą, w najlepszym wypadku i z najlepszymi zabiegami, miesiąca.

***

Hope Reed ma dziewiętnaście lat, nienawidzi biologii, a w Mayfield znalazła się po raz pierwszy w ramach robót społecznych. Nigdy nie miała nic wspólnego z medycyną, a mimo to Cuddy i Wilson byli pod wrażeniem przygotowanej przez nią dokumentacji. Była bogata i niezwykle szczegółowa i administratorka wyczuła w niej rękę House’a.
- Co o tym sądzisz? – spytała pochylonego nad dokumentami Wilsona. Było już grubo po jedenastej, obydwoje mieli skończyć dwie godziny temu, ale żadne z nich nie mogło oderwać się od dokumentów. W szczególności Wilson, u którego profesjonalizm łączył się z wyrzutami sumienia, że nie porozmawiał z dziewczyną wcześniej, że nie widział tego wcześniej. Że w ogóle tego nie widział.
- Może mieć rację – odparł ostrożnie onkolog. – Ale żeby stwierdzić to ostatecznie, będę potrzebował zdjęć, porządnych zdjęć, nie takich jak te – Wilson wskazał ręką dwa załączone zdjęcia – robionych na szybko w szpitalu u wujka.
- W porządku – powiedziała Cuddy, wstając zza biurka. Spojrzała na zegarek. Pół do dwunastej. Kobieta westchnęła. Będzie musiała porządnie wynagrodzić opiekunce te wszystkie nadgodziny z ostatnich dwóch tygodni. – Umówię tomograf na jutro, a ty…
- Ja pojadę po House’a – dokończył cicho Wilson.


***

Cuddy doskonale pamięta złośliwy uśmiech na twarzy House’a, który pojawił się, gdy jej diagnosta przestąpił próg szpitala. Tym razem jako pacjent. No proszę, zakpił wtedy House na jej widok, jedna irytująca fanka Grey’s Anatomy wysnuła lepszą diagnozę niż dwójka świetnych lekarzy. Cuddy chciała powiedzieć, że trójka, że House też brał udział w zabawie, ale nie chciała psuć chwili. Po raz pierwszy od trzech tygodni szczerze się uśmiechnęła. Zupełnie, jakby w powrotem House’a do jej szpitala przywędrował dobry nastrój. Bardzo jej tego wtedy brakowało, tej atmosfery i tych uśmiechów. Teraz atmosfera gdzieś znikła i nie ma pełnych wyższości uśmieszków. Cuddy sądzi, że nie byłoby ich nawet gdyby House był w stanie się uśmiechnąć. Przecież nie było po co się uśmiechać. Żadnego powodu i żadnego sensu.
- Wyglądasz , jakby ktoś umierał. – Głos House’a wyrywa ją z zamyślenia. Kobieta spogląda na diagnostę; jego niemożliwie błękitne oczy wydają się jeszcze bardziej niebieskie, gdy patrzą na nią z trupiobladej twarzy.
- To nie jest zabawne – mówi ostro administratorka, ale nie może powstrzymać delikatnego uniesienia się kącików ust. House to widzi. Może się nie uśmiecha, ale w jego oczach pojawia się błysk wesołości.
- Przyznaj, że jest – naciska.
- Może trochę. - Cuddy wodzi palcami po ramieniu diagnosty prawie bezwiednie. Nie przestaje jednak, gdy zdaje sobie sprawę; wręcz przeciwnie, schodzi niżej i ściska dłoń House’a. – Przepraszam – mówi cicho. House próbuje wzruszyć ramionami, ale w szpitalnym łóżku nie ma to takiego efektu.
- Nie wiedziałaś. Nie mogłaś wiedzieć, nie jesteś jasnowidzem. – Ale powinnam była wiedzieć, chce się kłócić Cuddy, ale wie, że to bez sensu. Z House’m da się kłócić, ale nie da się wygrać. I tak nie przyzna jej racji. – Nie jesteś też cudotwórcą – mówi diagnosta, a jego ton jest o wiele lżejszy. Paradoksalnie. – Może byś więc pozwoliła mi…
- Nie – przerywa mu ostro kobieta. Wolną ręką żywo zaczyna pocierać twarz, skupiając się najbardziej w okolicy oczu. – House, nie… - Urywa. Zmienia koncepcję wypowiedzi, zmienia podejście. – Pozwól mi pomóc – szepce. House unosi brwi.
- Och, czuję się zaszczycony – oświadcza, a w jego głosie Cuddy słyszy wesołość. Jest rozbawiony. – Szybciej się nie dało?
Kobieta ma ochotę trzepnąć go w głowę. W porę się jednak powstrzymuje – pacjentów we własnym szpitalu bić nie będzie. Wtedy w drzwiach sali staje Wilson. Nieistniejący uśmiech na statycznej i bladej twarzy diagnosty robi się jeszcze większy, Cuddy jest pewna. Onkolog wchodzi do środka i staje przy łóżku diagnosty, dokładnie po drugiej stronie swojej szefowej. On również dotyka dłoni House’a, ale robi to delikatnie, opuszkami palców, jak najlepszy przyjaciel powinien to zrobić. Nie bierze jego ręki jak Cuddy. Prawie jak niedoszła kochanka.
- Czuję się, jakby to było ostatnie pożegnanie – żartuje House. Wilson krzywi się nieznacznie, ale nic nie mówi. Jest przyzwyczajony do osobliwego poczucia humoru przyjaciela. Chrząka.
- Przyszedłem pożyczyć Cuddy – oświadcza, robiąc krok w tył. House kiwa głową i wyciąga rękę z uścisku administratorki. Kobieta woli się nie zastanawiać, ile siły kosztowała go ta prosta czynność. – Zaczekam na zewnątrz.
Wilson uśmiecha się do przyjaciela jeszcze raz i wychodzi. House odprowadza go wzrokiem, po czym przenosi go na administratorkę.
- Idź. Cudowny chłopiec nie będzie czekał wiecznie, ma mnóstwo żyć do uratowania.
- Wolałabym… - zaczyna Cuddy, ale tym razem to House przerywa jej:
- Idź. Mamy mnóstwo czasu, nieprawdaż? – Cuddy zastanawia się, czy ma sceptyczną minę. Musi mieć, bo na twarzy House’a pojawia się prawdziwy, nie wyobrażony przez nią, ale prawdziwy, uśmiech. Niewielki, ale zawsze. – Daj spokój. Przecież ja się nigdzie nie wybieram. – Cuddy wstaje z krzesła i obciąga spódnicę. Założyła dzisiaj jedną z krótszych i nawet przed sobą nie chciała się przyznać, że zrobiła to, by poprawić nastrój diagnoście. – Będę tu czekał dopóki nie wrócisz – obiecuje House, ponownie rozbawionym głosem. Cuddy kiwa głową i wychodzi, by porozmawiać z Wilsonem. Wraca po kwadransie. Nie czeka.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Wto 11:29, 01 Wrz 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Wto 10:23, 01 Wrz 2009    Temat postu:

O żesz w mordę! Pozwolisz, Katty, że się tak wyrażę.

Sporo czasu minęło od kiedy czytałam coś takiego.
Brakowało mi właśnie czegoś ścisle popiątosezonowego i po cichu liczyłam na coś takiego pod koniec lata, przed 6 sezonem i od Ciebie, Katty.

Ostatnie wejście Wilsona zmroziło mi krew w żyłach. Dotyk Wilsona nigdy nie przynosi nic dobrego - wiecie co mam na myśli. W końcu to znany nam onkolog.

Końcówka wyciska łzy, krótka spódniczka Cuddy Just for House także.
– Będę tu czekał dopóki wrócisz. – obiecuje House, ponownie rozbawionym głosem. Cuddy kiwa głową i wychodzi, porozmawiać z Wilsonem. Wraca po kwadransie. Nie czeka.

I co ja mogę powiedzieć? Jestem wzruszona. Dziękuję za poruszający, odpowiadający moim potrzebom tekst.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pietruszka
Truskawkowa Blondynka


Dołączył: 17 Wrz 2008
Posty: 1832
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:08, 01 Wrz 2009    Temat postu:

Pięknie. Jak zwykle. Ciągle mnie nie przestaje zadziwiać twój talent i to, jak wspaniały użytek z niego robisz.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Koszałek
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 13 Mar 2009
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z za siedmiu gór, z za siedmiu rzek

PostWysłany: Czw 20:52, 03 Wrz 2009    Temat postu:

Jesteś prawdziwą czarodziejką słów. Aż dziwię, się, że tak mało komentarzy dostałaś. Wspinasz się coraz wyżej pokonując sama siebie, bo mało jest autorów ff Cię przewyższających.
Całość jest odpowiednio gorzka i odpowiednio słodka, całość jest odpowiednia. Bardzo podobał mi się fragment o zgarbionych ramionach Wilsona, o tym, że tym razem Wilson zgarbił się tak jak Cuddy nigdy niechałaby go widzieć zgarbionego.
Jednym słowe, czekam na więcej takich tekstów, śliczne


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dr Tygrysolka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 25 Kwi 2009
Posty: 284
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: W-wa

PostWysłany: Pią 16:48, 04 Wrz 2009    Temat postu:

Na początku jest tajemnica. Czytam, zastanawiając się nad rozwiązaniem zagadki. Uśmiechając się bezwiednie na co śmieszniejszych tekstach.

I przychodzi koniec. Czuję się, jakbym dostała w brzuch. Albo zasłużyła na bardzo bolesny policzek.

Cytat:
– Będę tu czekał dopóki nie wrócisz – obiecuje House, ponownie rozbawionym głosem. Cuddy kiwa głową i wychodzi, by porozmawiać z Wilsonem. Wraca po kwadransie. Nie czeka.


To znaczy, że szalenie mi się podoba! Bo co to miniaturka, która nie wzbudza w nas żadnych emocji?

Jestem gotowa oddawać ci pokłony, jesteś tym zainteresowana?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:35, 12 Lis 2009    Temat postu:

Och, dziękuję za komenatarze! (Nawet nie wiedziałam, że je mam, głupia ja.) Ten fik był małym eksperymentem z czasem teraźniejszym. Miałam pewne obawy, ale najwyraźniej niepotrzebnie. Cieszę się, że się podobało.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Coccinella
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 24 Kwi 2009
Posty: 939
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szpital Psychiatryczny
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:55, 14 Lis 2009    Temat postu:

Łaa, Katty.
Niesamowite.
Nie czytałam wcześniej nic twojego, błąd. Teraz na pewno zacznę.
Intrygujące, niewiedząco ocochodzące, świetne!

Pozdrowienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin