Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

The Psychiatric. [9. Spieprzyłeś...]
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:15, 24 Sty 2010    Temat postu: The Psychiatric. [9. Spieprzyłeś...]

Wracam. Tym razem z alternatywną rzeczywistością. Miała byc miniaturka. Ale zrodził się pomysł.

Kolejny z pogranicza psychicznych rozgrywek. Mam nadzieję, że ta tematyka jeszcze się wam nie znudziła.





<i>Zweryfikowane przez anna lee.</i>

1. Both sides now.

Jak brzęk szkła. Było – nie ma.

Te same uczucia. Te same słowa. Te same myśli.

Ta sama samotność, która obejmowała go i tuliła jak dziecko wychowane na cierniach rozkosznej goryczy.

*

Zieleń szpitalnej sali przytłaczała go. Bał się myśleć, więc wlepiał w nią puste spojrzenie. Zakrapiane obłędem..? Nie wiedział. Mógł się jedynie domyślać jak może wyglądać tak nagi emocjonalnie. Ze zdartą maską. Ze zdartym sercem.

Sercem..?

Nie stracił go. Przez tyle lat usiłował wmówić sobie, że go nie ma. Udowadniał sobie dzień po dniu, że jego umysł ma największe znaczenie, że bez analitycznego myślenia nie da się wytłumaczyć nic, a z nim – da się wytłumaczyć wszystko. Przyczyna – skutek. Jakie to było proste. Jak ciężko jest sobie wyobrazić, że z jego sercem dzieje się to samo.

Ojciec.
Matka.
Stacy.
Wilson.
Lisa.
Kutner...

Jego świadomość spłatała mu figla. Zastąpiła obraz jego życia obrazem, który chciał widzieć. Tym, czego najbardziej potrzebował. Sam sobie to zrobił. Sam tego chciał. Sam dźwiga swój ciężar. Ciężar rzeczy ostatecznej – pomyłki. Błędu, a tego zawsze unikał.

On nie unikał ludzi. Związków. Kontaktów. Relacji.

Unikał błędów. Unikał rzeczy niewytłumaczalnych. Nie dających się zważyć, wymierzyć, przefiltrować. A to zawsze było związane z powyższymi. Z tym sobie nie radził. To właśnie wykpiewał.


Potrzebował... Wyuzdanego seksu..? Nie. To nie był TYLKO seks. To nie był TYLKO pocałunek. To nie była TYLKO pieszczota.

Tylko, tylko, tylko... Tylko..?

Halucynacja. A teraz? Chciał zniknąć. W tej obrzydliwej zieleni. Chciał się w niej zanurzyć jak w emocjonalnych wymiocinach. Chciał w niej utonąć. Nie chodziło o... nic. To było jego tylko.

Gdyby nie sytuacja z Cuddy... Jak długo jeszcze ignorowałby ostrzeżenia własnego mózgu?

Jak długo leczyłby bez brzemienia jakie niosłaby niechybna śmierć któregoś z pacjentów?

Jak długo byłby w stanie oszukiwać Wilsona?

Jak długo byłbym w stanie oszukiwać samego siebie..?

I właściwie... Co mu teraz pozostało? Zgodzić się na leczenie? Bolesny odwyk, na którego myśl robiło mu się słabo? Na bycie tutaj, a potem walkę o licencję i o to by móc wrócić do normalnego życia?

A na ile jego życie będzie normalne? Czy będzie w nim w końcu miejsce na uczucia? Wartości? Czy w jego normalnym życiu będzie miejsce na normalność?


Chwila milczenia jego wnętrza, która napełniła go niepewnością. Nie panował już nad sobą, ani nad ludzkimi odruchami. Stawał się człowiekiem, którym nie chciał się stać. Stawał się... człowiekiem. Jakim będzie lekarzem, będąc człowiekiem..?

Wszystko... Wszystko się zmieni.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Nie 17:26, 23 Maj 2010, w całości zmieniany 14 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:54, 24 Sty 2010    Temat postu:

Kolejny fick anny lee! *skacze z radości*

Jak już mówiłam Ci parę razy, strasznie lubię jak piszesz.
Zaciekawiasz i sprawiasz, że chce się więcej.

Życzę weny,
jakastam

ps. Proszę wybacz beznadziejny komentarz, ale staram się nadrobić szkołę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:12, 24 Sty 2010    Temat postu:

a ja przepraszam, że nie będzie to niestety powstawało w zawrotnym tempie, gdyż ciężki czas przede mną.

ale... postaram się zadowolić czytelników.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:24, 24 Sty 2010    Temat postu:

Nie masz za co przepraszać. Mi to w sumie będzie chyba bardziej nawet pasowało, bo niestety ostatnimi czasy, brakuje mi czasu.
*przytula*

Ale Wena i tak życzę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruby
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Koszalin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:28, 24 Sty 2010    Temat postu:

Aaaaa! Nawet nie wiesz, jaką radość mi sprawiłaś, gdy wchodząc do tego działu zobaczyłam tytuł Twojego nowego fika

Chciałabym napisać, który cytat z tej części najbardziej mi się spodobał, ale nie mogę się zdecydować, bo jest w tej części tyle perełek, tyle cudnych opisów...
Znowu doskonale oddajesz całą sytuację i nie wiem, co po przeczytaniu ze sobą zrobić *_*
Pozostaje tylko czekać na kolejną część, ale nie wiem, jak do tego czasu uda mi się przetrwać ^^;
Wena życzę! ;*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:07, 24 Sty 2010    Temat postu:

Jee!!
Tak się cieszę!
No, kolejne cudo Twojego autorstwa
Nawet nie wiesz, jak mi humor poprawiłaś
Już mi się baardzo podoba
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:07, 25 Sty 2010    Temat postu:

dziękuję bardzo

oczywiście siedzę z bananem na ustach

kolejna część.

chciałabym uprzedzić, że każdy czyta na własną odpowiedzialność. fik jest ciężki, mroczny i depresyjny. przynajmniej... taki ma być.


2. Another brick in the... house?

Leżał na łóżku gapiąc się w sufit. Zielony sufit.

O ironio... Zielony sufit w miejscu, w którym nadzieja ginie pod stertą brudnych i zarzyganych prześcieradeł.

Jeszcze było dobrze. Jeszcze jakieś minimalne dawki leków. Jeszcze coś trzymało go w pionie. Był w stanie zebrać myśli. Trzeźwe myśli. Na tyle na ile pozwalał mu na to jego chory od paranoidalnego lęku przed omamami umysł. Ale... Czuł, że przychodzi mu to coraz ciężej. Jakby każda myśl zaczynała być obarczana podatkiem skurczu.

Zwinął się w kłębek.

Byle zasnąć...

*

Za drzwiami słyszał ciężkie kroki.

Serce biło w ich rytmie.

Ktoś nieuchronnie zbliżał się do jego pokoju mając władzę nad wszystkimi jego zmysłami, które teraz wyostrzone oczekiwały na atak. Czuł drżenie każdej komórki swojego ciała. Szalony niepokój. Strach.

Jeszcze chwila i ktoś zerwie z niego kołdrę. Za moment otworzą się drzwi do jego prywatnego piekła...

Usłyszał trzask. Poczuł straszliwy ból.


*

Obudził się mokry od potu. Serce waliło mu jak oszalałe. Bolał każdy fragment ciała. A najbardziej ten, którego teoretycznie nie było.

Nie wiedział, co w tym momencie dokuczało mu bardziej – jego pulsujące udo, które błagało o ulgę, czy coś, czego nie potrafił nazwać, a co ścisnęło mu gardło na myśl, że zmaga się tutaj zupełnie sam z koszmarem, jaki nie powinien nigdy mieć miejsca.

Przypomniał sobie nagle małego chłopca, który leżał nakryty kołdrą drżąc ze strachu i nasłuchując czy tata wrócił już do domu. Kiedy usłyszał trzask drzwi wejściowych jego powieki stawały się niebezpiecznie wilgotne. Niebezpiecznie, bo mężczyzna, który zaraz miał go odwiedzić z krótką, cielesną nauką nie tolerował słabości. Zaśnięcie było w takiej chwili niemożliwe. Liczyło się tylko to, by napiąć wątłe mięśnie na tyle by nie czuć. Nie czuć zbyt dużo. Nie czuć przynajmniej fizycznie...

Jak bardzo on teraz różnił się od tego małego chłopca?

Wtedy też czuł się zupełnie sam. Nie mógł liczyć na matkę, co chyba było jednym z najgorszych doświadczeń w tej chorej sytuacji.

Nie mógł wydać z siebie ani jednego dźwięku, bo każda próba protestu kończyła się ciosem gorszym od poprzedniego.

Nie mógł zrobić nic. Czym tamta sytuacja różniła się od obecnej? Co mógł zrobić?

Nie zadręczać się. Ale nie był w stanie odpędzić od siebie tych wspomnień. Im bardziej starał się by jego myśli bezboleśnie przepływały przez zmęczony walką mózg, tym było gorzej, bo przypominał sobie każdy cios swojego ojca. Każde „do niczego się nie nadajesz”, „jesteś beznadziejny”, „nic nie osiągniesz”...

Nagle poczuł jak jego żołądek odmawia posłuszeństwa. Klasyczny objaw odstawienia, przechodził to wiele razy. Spodziewał się. Nie tak szybko.

Spokojnie. Oddychaj głęboko...

Wdech. Wydech.

Nie udało się. Zawartość jego żołądka wylądowała na podłodze. Razem z ochłapami jego myśli.

Byleby przetrwać. Przetrwać targające wnętrznościami nudności. Przetrwać ból. Ale... Przetrwać po co? W jakim celu? By znowu wieść bezsensowne życie w izolacji od wszystkiego co dobre i ludzkie?

Nie spodziewał się po sobie takiej słabości. Przecież tyle lat żył zupełnie sam. Przecież nigdy mu to nie przeszkadzało...

Nie przeszkadzało..?

Może to też była iluzja? Złudzenie wyprodukowane przez zmęczoną duszę po to tylko żeby po raz pierwszy i jak widać nie ostatni, uciec przed tym, co trawiło serce.

Znowu błąd.

*

Wrócił do domu z duszą na ramieniu. Wychowawczyni chciała rozmawiać z ojcem po tym jak wszczął bójkę. W rzeczywistości - bronił się.

Nowym kolegom nie odpowiadał ojciec wojskowy. Zebrał za ojca.. Nauczycielki nie interesował powód, ani kto zaczął. W momencie gdy dowiedziała się, że w konflikcie brał udział Gregory House nagle inicjator stał się bardzo ważny. Oczywiście został nim ten, który był pokrzywdzony.

Stał w drzwiach kuchni drżącą ręką podając mamie karteczkę zapisaną starannym pismem. Gdy ona czytała on starał się tłumaczyć i możliwie jak najwierniej oddać to, co faktycznie zdarzyło się tego popołudnia. Uwierzyła mu.

Ojciec mu nie uwierzył. Nie bił go na jej oczach, ale był pewien, że słyszała, gdy wołał o pomoc. Czuł na ciele każdą pręgę zadaną kablem od żelazka.

Każdą rysę kolejnego dźwięcznego, ale głuchego „mamo, pomóż”.


*

Znowu zwymiotował. Zaczynało się to, co w całej karuzeli żołądkowej było najgorsze. W żołądku nie było już nic, co można było zwrócić. Nic poza kwasem, który przeżerał przełyk, a z języka robił papier ścierny.

Bóle mięśni nasilały się. Zwłaszcza tego jednego, którego błaganie o minimalną dawkę czegoś, co pozwoliłoby na moment się uspokoić, odbijało się echem w całym organizmie, zgodnie pulsując z resztą narządów.

Serce niebezpiecznie przyspieszało. To również nie była dobra nowina. Co prawda pielęgniarka zaglądała tutaj co jakiś czas, ale ten galop był męczący. Tak męczący, że coraz ciężej było złapać oddech.

Początek...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:24, 25 Sty 2010    Temat postu:

Ty...ty...ty...
ty.
To znów będzie genialne.
Co ja piszę.
Już jest.
Pozostaje mi życzyć duużo wena.
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez IloveNelo dnia Pon 21:11, 25 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:25, 27 Sty 2010    Temat postu:

3. Best.

Ciepło.

Czuł je w całym ciele. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, którego nie zdołałby zmierzyć, było mu dobrze i błogo. Leżał w łóżku w jasnej pościeli, a obok niego leżała kobieta. Rozpoznał ją.

Chciał wyszeptać jej imię, ale położyła mu palec na ustach odciągając na moment od świadomości widmo bólu. Poddał się jej i poczuł jak zaczyna tracić orientację.

Wszystko wirowało. Łącznie z nim samym. Delikatna pulsacja w udzie zaczynała dawać znać o czymś, o czym wolał zapomnieć. Jakby mięsień przebudził się do tego, do czego został stworzony. Bo przecież jeśli brać pod uwagę fakt iż wszystko jest gdzieś zapisane, to jego mięsień został stworzony do tego, by sprawiać mu ból. Tak przynajmniej uważał.

Gdy obraz zaczął się w miarę krystalizować i dostrzegł kontury spostrzegł trumnę. Sam ubrany był w czarny garnitur. Podszedł do drewnianej skrzyni i drżącą ręką uniósł wieko.

Zamarł. Odsunął się gwałtownie od hebanowej klatki. W środku leżał on sam.
Choć serce waliło mu jak oszalałe na powrót zbliżył się do własnego ciała. Chciał obejrzeć zwłoki i choć zadziałał instynkt lekarza pod hasłem „gdzie jest przyczyna zgonu” okazało się, że jego śmierć nie jest medyczną zagadką.

Sedno tej symbolicznej gry rozsadziło mu serce, w sensie dosłownym. Oto leżał przed nim Gregory House z wygnitą dziurą gdzieś w klatce piersiowej, w nodze, a także w miejscu, gdzie ciął skórę ratując się przed bolesnym detoksem.

Mężczyzna w dłoniach trzymał fotografię odwróconą przodem do wygnitej rany. House na samą myśl dotknięcia swoich zwłok poczuł dreszcze biegnące raz po raz wzdłuż kręgosłupa, ale ciekawość była silniejsza. Wyciągnął rękę i wydarł zdjęcie zesztywniałym palcom.

Fotografia była boleśnie znajoma. Dwoje uśmiechniętych ludzi na ławce, gdzieś przed małym domkiem w górskim zaciszu.

Usłyszał głos. Piorunujący. Również znajomy.

Amber.


*

Nie wiedział czy koszmar był gorszy od dwóch poprzednich. Może gdyby cielesne kary nie wiązały się z psychicznym bólem mógłby je jakoś sklasyfikować. Ponazywać targające nim uczucia.

Najgorsze teraz było życie chwilą.

Ta chwila mogła nosić tytuł podłoga.

Ona dawała ulgę. Dawała ukojenie. Była jak zimny deszcz w piekle szalejącego żywiołu. Ale nie na długo.

Pielęgniarka zdążyła ją posprzątać, a on znowu naznaczył śliską posadzkę bolesną obecnością. Wydobycie z siebie zaledwie kilku minimetrów żółtawej cieczy zajęło mu jednostkę, jaką kiedyś w przybliżeniu mógłby określić jako 20 minut. Każde szarpnięcie żołądkiem, szarpało resztą ciała z nogą włącznie. Ból zaczynał być nie do zniesienia. Zaczynał się etap, który w pamiętnych czasach zażywania leków zwalczał morfiną, a i to czasami nie pomagało.

Nagle przypomniał sobie siedzącą przed nim Stacy kiedy on zmagał się ze swoim bólem na szpitalnym łóżku. Wtedy jego noga była jeszcze w całości. Wtedy... Nie był sam. Dopiero teraz musiał przyznać sam przed sobą, że samotne przeżywanie tego koszmaru było każdorazowo nie do zniesienia właśnie przez... samotne.

Boisz się bólu...

Jasne, że się bał. Ale Wilson nigdy nie rozumiał. Nie rozumiał tego jak to jest leżeć bezwładnie na podłodze, oczekując na zbawienny moment utraty przytomności. Tak często miał do niego pretensje, kiedy sam sobie w tym pomagał. A przecież... Nie mógł inaczej. Nie był w stanie inaczej... To, co starało się oderwać mu nogę, nie było jedyną rzeczą o której wtedy myślał. Zawsze sądził, że to były momenty w których był najbardziej ludzki. Samotność i cierpienie zniszczyły go, ale dały mu niezależność. Gdy było dobrze, największym atutem był obiektywizm. To było nieludzkie. To jak postępował wobec ludzi, których nie znał, ale także wobec tych, których... kochał? Leżąc na podłodze nie mając wokół siebie niczyich ramion czuł, jakby jego ojciec mścił się na nim po raz kolejny, a on był wtedy na tyle głupi i słaby by się temu poddawać. Całe jego życie było nieustanną walką o niezależność.

Dopiero leżąc na tej podłodze dostrzegł, że nigdy nie walczył o siebie. Zawsze poddawał się wyrokom losu. Akceptował je i zamykał się w swojej skorupie. Miał na tyle samozaparcia by nikt nigdy go nie poznał, ale zbyt mało odwagi by walczyć o swoje szczęście.

Może to Wilson...

*

Stał tam słuchając słów, których nigdy w życiu by się nie spodziewał. Nie po Wilsonie. Nie po... przyjacielu.

Choć... Przed chwilą dowiedział się przecież, że nigdy nie byli przyjaciółmi.

On... Odszedł.

Przecież... Trzeba było się zamknąć. Uszanować, choć raz zrobić wyjątek od reguły. Nie posłuchał głosu, który starał się przebić przez ciężki mur. Stracił ostatnią osobę, która mogła coś zrobić. Której... Zależało.


*

Po każdym otrzeźwieniu zastanawiał się czy oni przypadkiem mu czegoś nie dali. Jak to możliwe, że przeżywał to wszystko tak intensywnie i w dodatku... po raz drugi? Jak to możliwe, że dostrzegał rzeczy, których nie widział nigdy wcześniej..?

Dlaczego dał się sobie wplątać w tę cholerną grę, z której nie było innego wyjścia jak to, które znajdowało się na samym końcu tej męki?

Starał się leżeć w miarę spokojnie, ale jego ciało zaczynało drżeć. Ból nogi wzmagał się. Za każdym razem, gdy bolało bardziej niż 10 minut wcześniej House nie mógł uwierzyć, że to wszystko mogło tak wyglądać, że mogło tak boleć przez cały czas. W takich chwilach jak ta dziękował sobie za uzależnienie i jednocześnie przeklinał je w duszy.

A przecież nie mógł zawrócić.

Leżał nagi emocjonalnie. Odarty w maski. Nie udawał. Po prostu cierpiał. Zastanawiał się co jeszcze przywoła jego zmęczony umysł. Co jeszcze wywlecze na światło dzienne, jakie wspomnienie, kto tym razem rozpłata jego serce na pół...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruby
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Koszalin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:08, 28 Sty 2010    Temat postu:

Cytat:
fik jest ciężki, mroczny i depresyjny. przynajmniej... taki ma być.

Właśnie dlatego go kocham

Przeczytałam dzisiaj te dwie części i... wow. Szczególnie wstrząsnęły mną te wszystkie wspomnienia i ten sen...
Ten sen jest pięknie strasznie genialny
Zaczęłam się zastanawiać, co ja bym zrobiła gdybym w trumnie zobaczyła siebie. Uznałam, że trzeba kiedyś spróbować

Chciałabym coś jeszcze zacytować, ale nie mogę się zdecydować Dzisiaj jeszcze raz (przynajmniej raz) przeczytam, ale chyba nie zdołam wybrać, bo wszystko takie świetnie smutne

Jak na razie kocham tego fika i już się nie mogę doczekać, czym mnie jeszcze zaskoczysz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:47, 28 Sty 2010    Temat postu:

nie wiem, co napisać.

ciężko, mroczno, depresyjnie.

podoba mi się

pozdrawiam

ps: widzisz, już się nawet z tego wszystkiego przestawiłam na małe litery


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sarah_amelia
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 09 Wrz 2009
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Krosno
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:04, 30 Sty 2010    Temat postu:

Łał...Faktycznie mrocznie i depresyjnie, ale wcale mi to nie przeszkadza. Świetnie piszesz, tak dokładnie oddajesz emocje... A ten sen... Po prostu wow.
Czasu i weny
Sarah_Amelia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:25, 30 Sty 2010    Temat postu:

4. Granica.

Ocknął się w łożku podłączony do kroplówki.

- Doktorze House...

Dotarł do niego niski męski głos. Chciał odpowiedzieć, ale nie mógł. Głos uwięzł gdzieś w środku. Obraz był rozmyty.

- Musieliśmy podłączyć pana do kroplówki. Będziemy do pana zaglądać.

Kiwnął głową, choć nie bardzo wiedział co się dzieje. Bolało. Bolało tak bardzo. Bolało wszystko. Bolała noga, bolała głowa, bolało wycieńczone galopem serce. Bolał każdy narząd, choć był pewien, że nie wymieni ich po kolei. Że nie pamięta.

Przestał być lekarzem. Przestał być człowiekiem. Stał się wrakiem. Cieniem samego siebie.

Choć... Kim on właściwie był..?

Dla ojca, obiektem zazdrości.

Dla matki, jedynym synem, którego nie była w stanie ochronić przed samozagładą.

Dla Stacy... Wspomnieniem.

Dla Wilsona... Cieniem dawnego przyjaciela. Rozmytym obrazem wzajemnego szacunku ukrytego pod płachtą ironii i okrutnych żartów.

A dla samego siebie..?

Od zawsze nikim.

Odkąd pamiętał nienawidził siebie. Uważał, że nie jest wart niczego wzniosłego. Odtrącił ludzi by uchronić ich przed rozczarowaniem spowodowanym poznaniem go. Nigdy nie dawał się poznać z odpowiedniej strony, bo wiedział, że... Nie zdoła przeskoczyć tego, czego nie udało mu się pokonać w ciągu 20 lat życia poza domem rodzinnym.

Teraz leżał tutaj. W Mayfield. Starając się uchronić siebie przed... samym sobą.

Najgorsza była pustka. I docierająca do jego świadomości samotność. Pomimo bólu każde wspomnienie, które przywoływał docierało do niego wyraziście. Wyraziściej niż by chciał i oczekiwał. Pamiętał wszystkie porażki.

Kutner...

Nie mógł o tym zapomnieć. Przymknął oczy.

Ciężko było leżeć w jednym miejscu, w jednej pozycji starając się nie wyrwać kroplówki, kiedy ciało odmawiało posłuszeństwa. Kiedy analityczny umysł zamiast zająć się rozwiązywaniem medycznej zagadki trawił wspomnienia z prędkością bolesnych jednostek, minuta po minucie. Miał tego dosyć.

Chciał wrócić do siebie. Do swojej samotni. Chciał wyrwać się z błędnego koła, ale po swojemu. Nie za pomocą terapii. To Ci ludzie mieli problemy, nie on.

A może... On był jednym z nich? Jeśli tak to... Koniec.

*

Wdech, wydech...

Jak to?

Więc to wszystko było..?


Płuca rozdarł bolesny skurcz. Tak odpowiadało ciało na psychiczny ból.

A on rozpadł się. Chwycił jej ramię, ostatnią deskę ratunku, która... Nie mogła go uratować. To jeszcze nie był jego czas. Może już nigdy nie będzie...

Bo może już nigdy...


*

Obudził się. W czystej pościeli. Świeżych rzeczach. Nowym ciele.

*

Nic tutaj nie było normalne. Ale tego się spodziewał. Ludzie przecież nie trafiają tu dlatego, że są normalni, ale dlatego, że są „zaburzeni”. Zaburzone myśli, słowa, nieraz występki...

Myśli...

Omamy zniknęły. Czuł bliżej nieokreślony spokój.

Wchodząc na oddział nie odniósł wrażenia, że nie powinien się tutaj znajdować. Sam chyba nie wiedział jakie odniósł wrażenie. Poza spokojem nie odczuwał absolutnie nic. Poza kosmiczną niechęcią do samego siebie i do tego by kiedykolwiek stąd wyjść, po to, by udowodnić sobie, że można.

- Doktorze House...

Postawny, czarny człowiek stanął przed nim uśmiechając się łagodnie. Ten uśmiech podobny był to uśmiechu Wilsona.

Wilson...

- Mamy parę rzeczy do przedyskutowania. Zapraszam do mojego gabinetu. – wskazał ręką na długi korytarz na którego końcu zapewne znajdował się cel całej wyprawy przedsięwziętej przez tę dwójkę.

Mimo wszystko House’ owi ciężko było się poruszać. Noga nie ułatwiała mu życia, ani wcześniej ani po detoksie. Boleśnie człapał za lekarzem do gabinetu, który z każdym krokiem zdawał się nie przybliżać, a oddalać.

W jego umyśle dawno nie było takiego chaosu. Nie mógł sobie poradzić z tymi wszystkimi obrazami, które zaskakiwały go brutalnością. Może tym właśnie była szpitalna rzeczywistość..? A gdyby właśnie spotkał lekarza, który nazwałby go idiotą? W całej tej bezradności i zniecierpliwieniu własnym nierozgarnięciem chyba nie byłby w stanie tego przyjąć bez uszczerbku na...

Przecież to on był takim lekarzem. A teraz był idiotą... Jak cienka granica...

- Proszę usiąść.

Okazało się, że już minęli upragnione przez diagnostę drzwi. House nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nieco starszy człowiek przygląda się mu raczej z zaciekawieniem niż z pogardą. A przecież widział go na dnie emocjonalnego i fizycznego upodlenia...

Mężczyzna posłusznie usiadł przed lekarzem. Na biurku przeczytał doktor Nolan. Potem przeniósł wzrok na psychiatrę. Patrzył ze skupieniem na czarnoskórego mężczynę, który przeszukiwał biurko w nadziei znalezienia czegoś... ważnego? Po chwili wyciągnął kartę pacjenta, jaką House zwykł widywać setki razy w swoim życiu. Nagle jednak ta karta okazała się być ważniejsza. Było na niej jego nazwisko.

- A więc doktorze House...

Doktorze pozwoliło poczuć się pewniej, ale też w pewnym sensie nieprzyjemnie go zelektryzowało. Nie był tutaj lekarzem. Był pacjentem. Pacjentem, który... Nie chciał współpracy. Chciał... Chciał zniknąć.

- Wygląda pan dużo lepiej.

- Fizycznie czuję się dużo lepiej... – przyznał szczerze House, ale po chwili pożałował doboru słów.

- Fizycznie..? – Nolan spojrzał na niego badawczo. Zdawał sobie sprawę z tego, że Gregory nieświadomie dostarczył mu bodźców do zadawania pytań. Niewygodnych pytań.

Diagnosta przełknął głośno ślinę. Zapomniał, że należy być ostrożnym.

Jak mógłbym wybrnąć z tej trudnej sytuacji...

- Psychicznie też czuję się lepiej. – skłamał. Przekonywująco. Nolan pozwolił mu myśleć, że wygrał tę potyczkę. Ponownie spojrzał w kartę.

- Uzależnienie... Omamy... Czy kiedykolwiek był pan u psychiatry..?

Na to pytanie mógł ewentualnie odpowiedzieć. Kiwną twierdząco głową.

- Więc wie pan na jakiej zasadzie działa terapia? – psychiatra nie odrywał wzroku od papierów.

- Nie potrzebuję terapii. – powiedział stanowczo Greg, wlepiając w lekarza przenikliwy wzrok.

Nolan usiadł głębiej w fotelu mierząc jego twarz równie przenikliwym spojrzeniem.

- Jak więc wyobraża sobie pan dalszy pobyt tutaj..?

- Nie chcę tutaj być. – wzruszył ramionami House. Był szczery.

Jego lekarz również potrafił wyczuć tę szczerość.

- Oczywiście może pan wyjść, ale... – zawiesił na moment głos. – Musi pan być świadom tego, że nie będzie pan już lekarzem.

Psychiatra był pewien, że ten argument zrobi na diagnoście wrażenie. Wiedział, że praca była dla niego wszystkim. Pomylił się.

House tylko skinął głową i wyszedł.

Nolan patrzył na zamykające się drzwi jeszcze przez chwilę, po czym wyjął z kieszeni komórkę i wykręcił numer.

- Doktor James Wilson..?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:49, 31 Sty 2010    Temat postu:

Nie nadaję się do pisania komentarzy. Nie nadaję i już.

Kompletnie nie wiem, co mam napisać

sarah_amelia napisał:
Świetnie piszesz, tak dokładnie oddajesz emocje...


O, pod tym się podpisuję i ja!

Świetnie, świetnie, świetnie.

Wena!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruby
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Koszalin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:53, 02 Lut 2010    Temat postu:

Dobra, teraz to ja już jestem kompletnie wyprana z emocji. Drugi raz w kinie na Sherlocku, odcinek 6x13 i nowa część The Psychiatric

Sama nie wiem co napisać. Zapowiada się Broken. Albo Twoja wersja, albo Broken z innej perspektywy. Tak, czy tak nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co nam przyniesie część 5 i wen anny lee.

Cytat:
Najgorsza była pustka. I docierająca do jego świadomości samotność. Pomimo bólu każde wspomnienie, które przywoływał docierało do niego wyraziście. Wyraziściej niż by chciał i oczekiwał. Pamiętał wszystkie porażki.
i niech mi ktoś powie, jak nie kochać tego fika?

Wena!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:42, 05 Lut 2010    Temat postu:

pisanie idzie mi bardzo opornie. może dlatego, że nie mam czasu, a może dlatego, że... wen poszedł na kawę i chyba bardzo mu smakuje, bo... kolejne części po prostu mi się nie podobają. piszę, czytam, poprawiam... i dalej nie jest tak jak trzeba.

z tej też nie jestem zadowolona. uważam, że... można było lepiej. ale idę za radą nietykalnej i piszę dalej starając się podciągnąć z tego literackiego dna. tę część dedykuję właśnie jej. jako... pokrewnej duszy?


5. Marne życie lepsze niż marna śmierć.

Siedział na swojej kanapie. Bez vicodinu. Bez alkoholu. W dłoni trzymał nóż kuchenny. Na stole leżał list z wykaligrafowanym starannie James Wilson. To był jego osobisty pogrzeb. Prywatne pożegnanie z tym, co przez ostatnie kilka lat sprawiało, że czasami wieczorem nie mógł spokojnie oddychać...

*

100 km/h.

120 km/h...

Prędkość. Czym była prędkość skoro za moment mogło być za późno..?

House nie chciał być lekarzem...

Czy nie po to miał iść na odwyk? Czy nie po to miał rozpocząć terapię..? Co takiego się stało?

Co się z nim stało...


Niepokój jaki ogarnął kierowcę wbił go głębiej w fotel. Myśl, że coś mogło się stać wysłała impuls biegnący aż do dolnej kończyny. Wcisnął gaz jeszcze mocniej...

*

Znowu dobijanie się do jego drzwi. Znowu strach. Za każdym razem, gdy nie otwierał dłużej niż minutę – ten sam.

Wilson sięgnął za framugę. Zapomniał swoich kluczy, a klucz House’a wciąż wisiał w tym samym miejscu. Pomimo drżenia dłoni zdołał wepchnąć go do zamka i przekręcić. Nie tak szybko i zwinnie jak chciał, ale po kilku sekundach był w mieszkaniu. Ogarnął go mrok. Tylko wątłe światło małej lampki rzucało cień na postać siedzącą przy stoliku w zakurzonym salonie.

Jego przyjaciel siedział na kanapie. James w pierwszej chwili myślał, że śpi. Jego głowa spoczywała spokojnie na oparciu. Jednak gdy podszedł bliżej zastygł w bezruchu.

Gregory był śmiertelnie blady. Z jego nadgarstków sączyły się strużki krwi. Podłoga była jedną, wielką krwistą plamą. Na stoliku stała pusta butelka po whisky i również opróżnione pudełko vicodinu. Onkolog z przerażeniem przyglądał się przez chwilkę delikatnemu uśmiechowi, który zrobił na nim najbardziej piorunujące wrażenie, po czym doskoczył do diagnosty szukając kurczowo pulsu.

Musiał to zrobić niedawno, był jeszcze ciepły. Serce choć bardzo powoli, wciąż biło. Wilson roztargał leżący na podłodze podkoszulek i owinął nim nadgarstki House’a. Potem zadzwonił po karetkę. Wszystko działo się tak szybko, że nie był w stanie nawet przez chwilę myśleć. Dopiero, gdy został w mieszkaniu sam, po odjeździe karetki opadł na kanapę z której przed momentem zebrano jego przyjaciela. Jego wzrok padł na list...

James,

To strasznie głupie. Jeśli to czytasz to znaczy, że prawdopodobnie już mnie nie boli.

Długo zastanawiałem się, co powinienem napisać w liście taki jak ten. Doszedłem do wniosku, że... Nie ma odpowiedniego pożegnania. Nie ma słów, które należałoby napisać. Nie ma schematu, który pozwoliłby komuś szybciej podnieść się po stracie kogoś bliskiego...

Choć sam nie wiem czy po tym, co stało się z Amber kiedykolwiek byłem Ci bliski.

Wilson zadrżał. Jak mógł myśleć, że nie był mu bliski..? Jak mógł...

Wyszedłem ze szpitala bo nie ma dla mnie nadziei. To straszne uczucie, kiedy... Musisz zrezygnować, bo masz wrażenie, że Twoje życie już nigdy nie będzie takie jak wcześniej. I że... Nigdy nie będziesz już szczęśliwy, nigdy nie będzie lepiej.

Bycie nieszczęśliwym nigdy mi nie przeszkadzało. Miałem wrażenie, że... Tak musi być. Nad moim bólem czuwał ojciec. Nigdy o tym nie wiedziałeś... Nigdy nie wyjaśniłem Ci niczego... Nie pozwalałem rozumieć...

Zniszczył mnie w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Moja matka... Nigdy nie zrobiła nic, by jego ręka tylko wisiała w powietrzu. Zawsze zdołał trafić w najczulszy punkt, zawsze... Zawsze wiedział, gdzie trafić.

Całe moje życie jest pasmem porażek. Medycyna była jedynym gruntem na którym udało mi się coś osiągnąć. Tylko dlatego, że zapału do nauki nie zdołał zabić we mnie ojciec. Całą resztę...
Udało mu się nade mną zapanować, nawet po śmierci.

Teraz... James przepraszam. Przepraszam Cię, bo wydawałeś się kimś, komu zależało na tym żeby jednak mi się udało. Ale... Może jednak za bardzo mnie przetrąciło... Gdy leżałem tam na ziemi i uświadomiłem sobie kim jestem... Kim byłem... Kim nigdy nie będę. To nie ma sensu. Przepraszam. I... dziękuję za wszystko, za co powinienem, a nigdy nie podziękowałem.

Chciałbym, żebyś się nie obwiniał. Jedynym winnym jestem ja sam. Pomogłem mojemu ojcu w zniszczeniu samego siebie. Nie jestem nieszczęśliwy. Jestem spokojny.

Greg.


Dusił się. Nie mógł złapać oddechu. Patrzył na krew. Na brudną kanapę. I na list, który w nim samym coś zniszczył.

Wyskoczył z mieszkania jak oparzony. Kręciło mu się w głowie. Wsiadł do samochodu i z piskiem opon ruszył przed siebie.

*

Poczuł ból. W miejscach, które poprzedniego wieczoru naciął nożem. Z trudem zdołał otworzyć oczy. Napotkał ciemny i chłodny wzrok.

Wilson siedział przed nim mnąc w dłoniach znajomo wyglądającą kopertę. Wyraz jego twarzy był dla diagnosty gorszy do zniesienia niż cały, bolesny odwyk. Zwłaszcza, gdy James spuścił wzrok, a z jego oczu popłynęły łzy. Nie przestawał miąć koperty...

- Wilson, ja...

Załamał mu się głos. Nie miał zresztą pojęcia, co mógłby powiedzieć.

Domyślił się, że to on go odnalazł. Nawet nie chciał myśleć, co mógł poczuć widząc go w kałuży krwi.

Wpatrywał się w niego zamglonym wzrokiem. Po raz pierwszy ktoś widział jego łzy. Po raz pierwszy... Po raz pierwszy od śmierci Amber, on widział łzy swojego przyjaciela.

- Greg... Jak mogłeś mi to zrobić..?

Zapadła chwila ciszy, podczas której Wilson wciąż siedział wpatrując się w kopertę. Ani razu nie podniósł wzroku by spojrzeć w twarz przyjaciela. Nawet wtedy, gdy dwie ciężkie łzy przetoczyły się przez jego bladą twarz. Po raz pierwszy w życiu miał ochotę zachować się jak egoista. Odwracając wzrok od szpitalnego łóżka rzucił tylko kopertę na nocny stolik i ruszył w kierunku drzwi.

- Nie...

Zatrzymał się słysząc za sobą zduszony głos. Nie odwrócił się. Stał w miejscu czekając na jakikolwiek znak, który mógłby świadczyć o tym, że los jego przyjaciela nie jest jeszcze przesądzony.

Miał dość oglądania autodestrukcji kogoś, na kim tak bardzo mu zależało...

- N... Nie... Nie zostawiaj mnie.

Odwrócił się. W wątłym świetle szpitalnej lampki widział tylko wilgotne od łez oczy.

- Ty chciałeś mnie zostawić... – szepnął. – Dlaczego ja miałbym zostać i patrzeć na to jak zabijasz samego siebie..? Myślisz, że będziesz uciekał od swoich problemów, a ja będę z bijącym sercem wchodził do Twojego mieszkania i dzwonił po erkę szukając pulsu..?

Gregory był na to gotowy. Nie miał siły by odeprzeć atak. Zresztą... Nie było słów, które mogłyby go odeprzeć. Wilson po prostu miał rację...

- Ja nie miałem już siły... – przyznał cicho.

James wiedział, że każde słowo wypowiadane w taki sposób nie przychodzi jego przyjacielowi łatwo. Ale musiał go prowokować. Musiał doprowadzić go do punktu w którym on sam będzie chciał zawalczyć o swoje życie.

- Do czego nie miałeś siły..? Do tego żeby upokarzać samego siebie..? Do dalszego upodlania się..? Na tym głównie polegało Twoje życie House. Nic się dla Ciebie nie liczy. – kontynuował tracąc kontrolę nad gniewem. - Jesteś marionetką swojego ojca, który pociąga za sznurki zza grobu. Mam tego wszystkiego dosyć... Powinienem to wszystko zostawić, gdy zginęła Amber... – wyrzucił z siebie. Już poza kontrolą. Poza ramami... Teraz sam zachował się jak dupek.

Przesadził. Widział wzrok House’ a, który po prostu zgasł. Jego na wpół otwarte usta zamknęły się w geście poddania.

To, co usłyszał...

Poczuł, że zaczyna mu brakować tchu. Serce galopowało jak szalone. Osłabiony organizm nie potrafił sobie poradzić z szokiem jaki przyniosły słowa wypowiedziane przez... przyjaciela? Nie. Wilson już nie był przyjacielem. Był zaślepionym gniewem człowiekiem, który kiedyś tak wiele znaczył. Dla którego jeszcze parę minut temu był gotów zawalczyć. Teraz się poddał. Zacisnął zęby.

- Więc wynoś się... – powiedział niemal niedosłyszalnie. Nawet nie poruszył ustami. To było jak westchnienie dogasającej nadziei.

James Wilson stał wpatrując się w niego z przerażeniem. Nie mógł uwierzyć w to, że zabrnął tak daleko. Ale... Może podświadomie powiedział coś, co było zgodne z prawdą? Może... Może faktycznie tak się czuł..?

Diagnosta obserwował jego zgarbioną sylwetkę, gdy zamykał za sobą drzwi szpitalnej sali. Gdy raz na zawsze zdawał się zamykać drzwi do jego serca.

*

Marne życie jest lepsze niż marna śmierć...

Tak. Więc to miał być dopiero początek walki.

Walki o co..?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruby
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Koszalin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:19, 06 Lut 2010    Temat postu:

Woah, Wilson chyba nieźle się zdenerwował ^^;;

Cytat:
Dusił się. Nie mógł złapać oddechu. Patrzył na krew. Na brudną kanapę. I na list, który w nim samym coś zniszczył.
Tekst smutny, ale wart zastanowienia się nad nim przez dłuższą chwilę, nad ostatnim zdaniem...

Cytat:
Tak. Więc to miał być dopiero początek walki.

Walki o co..?
Czy wspominałam, że świetnie piszesz i pisząc, zaciekawiasz coraz bardziej?

Biedny Greg Biedny Jimmy Chętnie bym ich teraz przytuliła, ale chyba bym się bała, że przynajmniej jeden z nich za to by mnie walnął ^^;

Ja już chcę następną część! *_*
Wena!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:40, 11 Lut 2010    Temat postu:

6. Mayfield.

Nie spał całą noc, zdrzemnął się dopiero nad ranem. Gdy otworzył oczy przy jego łóżku siedziała Lisa Cuddy. Posłała mu ciepły uśmiech ujmując jego dłoń.

Dobrze, że jest tutaj...

- Lisa... – odezwał się. Nigdy nie mówił do niej po imieniu. Wyglądała na zaskoczoną, gdy zwrócił się do niej w ten sposób.

- Tak, Greg..? – uniosła brwi.

Obawiała się pytania o receptę na vicodin, albo jakiejś sprośnej uwagi, choć ani pierwsza ani druga opcja nie wydawała się zbyt prawdopodobna po takim początku. Nie wiedziała jednak czego się spodziewać.

House is House.

- Potrzebuję... Potrzebuję samochodu. – szepnął słabym głosem. Kobieta spuściła wzrok, a przez jej twarz przekulało się znamię zmartwienia.

- Greg, Wilson wyjechał...

House przełknął głośno ślinę. Ta informacja nie była mu potrzebna, ale ukłuła go w miejsce, którego nie chciał i nie potrafił na razie nazwać.

- Chcę... Jechać do szpitala. Potrzebuję pomocy.

Lisa uniosła brwi. Zaskoczenie..?

- Jesteś w szpitalu, myślałam, że masz tu wszystko...

House pokręcił głową lekko zniecierpliwiony.

- Chcę wrócić do Mayfield.

*

Siedział w gabinecie z którego wyszedł kilka dni temu. Wtedy wiedział, że się zabije. Już w tamtym momencie był pewien, że nie da sobie rady, że sam tego wszystkiego nie udźwignie. Leżąc w Princeton miał nadzieję, że pomoże mu Wilson, ale... On również nie był w stanie tego udźwignąć. Był skazany na... samego siebie.

- Przepraszam doktorze House. – rzucił Nolan wchodząc do gabinetu. Spóźnił się jakieś dziesięć minut. Niedbale rzucił w kąt swojego wielkiego biurka jakąś dokumentację. – Nowy pacjent. Sam pan wie jak to jest. – spojrzał w dolną szufladę biurka wyciągając jego dokumentację. – Więc jednak pan wrócił...

- Tak. – rzucił Gregory niedbale. Cały czas bawił się swoją laską nie podnosząc wzroku na lekarza. Psychiatra dostrzegł pozawijane bandażem nadgarstki.

Błędny wzrok pacjenta skierowany był na dwór. Było... Wiosennie. Nagrzane powietrze pachniało zmianami.

- Jak szwy..? – spytał. Starał się by jego ton zabrzmiał obojętnie. Nie miał zamiaru robić wokół próby samobójczej swojego pacjenta atmosfery tabu, skoro on sam podjął się dalszej współpracy.

House zwrócił na niego swoje przenikliwe spojrzenie, ale tylko na ułamek sekundy. Zaraz po tym znowu zaczął bawić się swoją laską.

- W porządku.

- A ból..?

- Pytasz o ból nadgarstków? – skoro byli przez Ty nie miał zamiaru bawić się w wymuszone grzeczności.

Lekarz kiwnął głową.

- W porządku.

Zapadła chwila ciszy podczas której Nolan przyglądał się badawczo swojemu pacjentowi.

- Na każde moje pytanie, będziesz udzielał odpowiedzi „w porządku”?

- Nie wiem. To zależy od pytania... – rzucił House, choć przypuszczał, że tak właśnie będzie.

- Dlaczego chcesz tutaj być..? Co takiego się zmieniło..?

Cisza.

- Nie sądzę, żeby problemem była twoja próba samobójcza. Z tego co mi wiadomo nie jesteś tutaj również z przymusu... Z własnej, niczym nieprzymuszonej woli wylądowałeś w miejscu z którego uciekłeś kilka dni wcześniej...

- Wolałbym odpocząć zanim rozpoczniemy dekadę mojego życia pod tytułem „psycho-bzdety”.

- Wolałbym znać powód twojego powrotu tutaj zanim znowu zaszyjesz się w swoim świecie pod tytułem „nie-mam-zamiaru-współpracować”.

Zapadła chwila ciszy. House wiedział, że musi ostrożnie dobierać słowa. Chociaż... Właściwie dlaczego? Skoro chce i oczekuje pomocy. Skoro... Zależy mu na tym, żeby... Wydobrzeć..?

- Chcę współpracować. W przeciwnym razie nie byłoby mnie tutaj. – przyznał szczerze.

Nolan był zaskoczony. Szczerością, ale również deklaracją diagnosty. Chciał jednak wydobyć jeszcze informację, która pozwoliłaby mu zrozumieć tę zmianę.

- Co takiego wydarzyło się, że zależy Ci na tym, żeby odzyskać licencję i wrócić do normalnego życia?

Gregory spuścił wzrok. Skupił się na wykładzinie gabinetu.

Nie chciał opowiadać o tym, co czuje. O tym, co przeżył w związku z kolejnym opuszczeniem przez przyjaciela. O kompletnym chaosie i... Właściwie ukryciu się przed światem w szpitalu psychiatrycznym.

- Nie chcę o tym rozmawiać.

- Czy to ma związek z tym, że chciałeś się zabić..?

Nolan nie dawał za wygraną. Rozpoznał gesty zdenerwowania i zmieszania w twarzy pacjenta. Zgarbione plecy i mnóstwo myśli, pod którymi uginał się ciężar duszy. Ale chciał tego. Chciał tej chwili zastanowienia. House musiał wiedzieć na czym stoi, a najwyraźniej chciał jak najbardziej oddalić moment konfrontacji z samym sobą i ze swoimi uczuciami.

- Pośrednio.

- Co to znaczy..?

Diagnosta westchnął i wyprostował się patrząc ze spokojem w twarz psychiatry. Ten uniósł brwi w geście lekkiego zniecierpliwienia, ale również by zachęcić mężczyznę do odsłonienia chociaż skrawka obolałej świadomości.

- Zrozumiałem, że... Bliscy mi ludzie nie są w stanie unieść ciężaru moich problemów.

Psychiatra czekał na dalszy ciąg, ale widać było, że pacjent ma zamiar na tym poprzestać. Spoglądał nerwowo w okno, od czasu do czasu odwracał się by obserwować co dzieje się za na wpół szklaną ścianą gabinetu.

Ostatni raz zerknął w dokumenty.

- W porządku... – powiedział ostrożnie Nolan zamykając teczkę. – Jesteś wolny.

*

Wyszedł z gabinetu. Spokojnym, ale chwiejnym krokiem. Nie miał pojęcia co go czeka za drzwiami. U Nolana czuł się bezpiecznie pomimo, że wygrzebywanie na wierzch brudów jego świadomości i podświadomości nie było szczególnie przyjemne.

Co teraz..?

*

Średniej postury człowieczek skakał wokół niego. Doprowadzał go do szału, ale za moment miała rozpocząć się terapia grupowa. Nie mógł mu zwyczajowo zasugerować, żeby poszedł wkurzać kogoś innego. Miał się stać przecież obywatelem świata... Skończyć z byciem mizantropem. Zacząć być... wielbicielem rasy ludzkiej...

To wszystko chyba ponad moje siły...

Raz po raz, z każdym uderzeniem serca krwinki zdawały się zalewać jego umysł szeptami. Wszędzie słyszał Wilson. Czuł, że za moment oszaleje, jeśli już nie oszalał... Jak na ironię, szpital dla obłąkanych był świetnym miejscem na takie zabawy...

- Pani doktor... Kiedy zaczniemy..?

Zwrócenie się do lekarza w chwili największej słabości było najlogiczniejszym rozwiązaniem. Logika... Od jakiegoś czasu...

- Za moment. Czekamy na nowego pacjenta...

Lekarka przypominała mu Cameron. Nie miała jednak tak spłoszonego wzroku... Piękne niebieskie oczy i ciemne włosy. W zasadzie... Mogłyby być dłuższe... Wtedy naprawdę byłaby jak Cameron... Ta długość bardziej przypominała mu Stacy, co nie było do końca bezpieczne... Co on plótł...

Cuddy...

Trzy kobiety zlały się w jedną. Chaos. Doktor Neel dostrzegła zmieszanie i wzrok pełen zdenerwowania i niepewności.

- Greg, wszystko w porządku? – spytała swoim aksamitnym głosem.

Zdobył się na skinięcie głową. Jego umysł opustoszał w jednej chwili.

- W porządku.

Kobieta wskazała mu jedno z krzeseł, które ułożone były w krąg. Tak. Dokładnie tak wyobrażał sobie terapię grupową. Banda ludzi, którzy nie mają o sobie zielonego pojęcia... Konkretnie poranieni... Wszyscy...

On sam...

Usiadł.

Do sali weszła młoda dziewczyna. Na oko miała może koło 25 lat. Bandaże na nadgarstkach świadczyły o tym, że raczej nie chciałaby sobie tutaj teraz z nimi gadać... A jednak musiała.

Miała na sobie długi czarny sweter i czarne spodnie. Była bardzo szczupła. Krótkie włosy odsłaniały piękne i wydatne usta. Miała też ogromne oczy, które wbrew całej dramatycznej otoczki jaka ją ogarnęła zdawały się być całkiem spokojne. Ten spokój i chłód do razu sprawiły, że House poczuł, że znalazł kogoś... bliskiego..?

Nie. Zdecydowanie nie.

To było za duże słowo.

Ale... Ta dziewczyna mogła być... interesująca. Na pewno była interesująca. Choć nie wyglądała na rozmowną.
Usiadła naprzeciw niego wbijając wzrok w podłogę.

Milion dolarów za twe myśli...

Nie. Przecież był tu po to żeby w końcu zrozumieć. Dlaczego on i... jak skończy się jego historia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Czw 20:49, 11 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:40, 12 Lut 2010    Temat postu:

Uch, nie skomentowałam poprzedniej części
Przepraszam

Jak zwykle niewykle
Skomplikowane i trudne...
Czyli świetnie
No i ta dziewczyna.

Wena!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:07, 12 Lut 2010    Temat postu:

Cytat:
Jak zwykle niewykle


chciałabym, ale niestety jest przeciętnie...

wybaczcie ten spadek formy, obiecuję, że będzie lepiej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Pią 23:08, 12 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:34, 13 Lut 2010    Temat postu:

cóż... to będą długie dwa tygodnie i mam nadzieję, że spokój pomoże mi bardziej... literacko niż fickowo poprowadzić was przez tę duchową przemianę naszego drogiego Greg'a.

póki co wrzucam kolejną część, która rozpoczyna nowy etap. mam nadzieję, że się spodoba i po tym emocjonalnym bezrybiu będzie jak znalazł.


7. Czas.

- Jak się czujesz..?

Zapadła chwila ciszy.

Wilson wpatrywał się w niego oczami skruszonego kundla, który zostawił kumpla w momencie, gdy nadjechał hycel. Było późne, upalne popołudnie. Zbyt upalne jak na majowy dzień, który otulał wszystkich jaśniejącymi promieniami słońca. Wizyta była niespodziewana, pod pretekstem jakiejś niezwykłej wagi konsultacji, która przecież nie miała mieć miejsca. Z tej rozmowy, prywatnej rozmowy nie mogło wyniknąć nic dobrego. Oboje doskonale wiedzieli, że onkolog nie przyjechał tu z własnej woli, że to Cuddy ściągnęła go by polepszyć samopoczucie... przyjaciela? Pracownika..?

Zdecydowanie nie tylko pracownika...

- Słyszę to pytanie codziennie, mógłbyś być bardziej oryginalny... – rzucił House od niechcenia.

Przyjaciel... Czy James był jeszcze jego przyjacielem..?

Zapadła kolejna chwila niezręcznego milczenia. Niemal słyszeli przeskakującą wskazówkę sekundnika, która odmierzała jednocześnie czas, który jeszcze pozostał, czas, który jeszcze mógł coś zmienić. Ale nie zmieniał. Upłynęło go za mało. Otoczenie nie sprzyjało rozprawom, które mogły na czymś zaważyć. Słowa okazywały się bezbarwne i bezwartościowe. Nawet „jak się czujesz” nie spełniało już swego zadania. Z resztą... Wilson nie był w stanie wydusić nic więcej. Zastanawiał się jak długo będzie musiał znosić świdrujący wzrok diagnosty zanim będzie mógł otworzyć drzwi swojego samochodu i odjechać od problemu, który od jakiegoś tygodnia nie pozwalał mu spokojnie zasnąć.

Lekarz, będący pacjentem rzucał wzrokiem po wszystkich kątach wielkiej świetlicy. Byli tutaj. Wszędzie. Ludzie z większymi bądź mniejszymi problemami. Był duży chłopiec, który parzył kawę zalewając ją zimną wodą z kranu. Była kobieta, która w amoku zabiła swojego męża i którą zdiagnozowano jako schizofreniczkę. Był młody chłopak, który pochlastał sobie całe ramię, po tym jak zostawiła go dziewczyna. Był Mr Borderline i Jezus.

House poruszył się zniecierpliwiony, przekładając w dłoni laskę jak zwykł to robić, gdy zbierał się do wyjścia.

- Gdzie idziesz..?

Głos James’a był niespokojny, ale jednocześnie pełen ulgi. Jakby obawiał się i godził jednocześnie z groźbą ostatecznej utraty kogoś bliskiego.

- Wracam do sali. To... Nie jest odpowiedni czas.

Stał przez chwilę naprzeciw niego.

Popołudniowe słońce oświetlało zmęczoną twarz. Podkrążone oczy, opadnięte kąciki ust i... niedostrzegalny dla reszty świata grymas, który znał tylko on, wybitny diagnosta dusz ludzkich. A na pewno tej jednej. W tym momencie żałował, że zna go tak dobrze, żałował... Tej analizy, którą sobie fundował.

Przyjaciel, który nie był już przyjacielem. James Wilson, który nie był już tym samym James’em Wilson’em. Właściwie... Nie był nim już od śmierci Amber. To, co działo się po jego pierwszym odejściu było już tylko nieudolną próbą ratowania czegoś, co i tak musiało roztrzaskać się o podłogę. Szkoda, że odłamki raniły tak boleśnie...

- Kiedy będzie odpowiedni czas..? – spytał nieoczekiwanie Wilson podnosząc wzrok.

To było jak ukryta prośba. Błagalne, chłopięce spojrzenie, które przygasło. Przygasło na tyle, że House przełknął głośno ślinę. Ale nie... Nie mógł rozwiązać jego dylematów moralnych. Nie tym razem... Tym razem musiał zachować się mniej egoistycznie niż dotychczas. Lepiej będzie dla Wilsona, jeśli zacznie żyć swoim życiem. Nie był mu potrzebny uczepiony jak kula u nogi stary kaleka, który nie potrafił nigdy się ustatkować.

Nocne wypady, pijaństwa, narkotyki... Dlaczego Wilson wciąż miał to znosić..?

- Obawiam się, że już nie będzie. – powiedział spokojnie diagnosta wbijając przenikliwy wzrok w twarz przyjaciela.

On sam był sobą zmęczony. Fundowanie czegoś takiego najbliższej osobie jaką się kiedykolwiek miało było bardziej niż nie w porządku. W końcu musiał sobie z tego zdać sprawę. Szkoda, że w takich okolicznościach. Szkoda, że w momencie kiedy nie mógł z tym nic zrobić.

Ludzie się nie zmieniają. On także się nie zmieni. Zawsze będzie wrednym dupkiem. Nie chciał do końca zepsuć tym kogoś, kogo uważał za wykrystalizowane człowieczeństwo.

Kiwnął do niego głową na znak, żeby sobie poszedł. Ale onkolog siedział dalej patrząc na niego badawczo, jakby starał się rozgryźć, co tym razem wymyślił ktoś, kogo jak sądził do niedawna, tak dobrze znał. Jego brązowe tęczówki znów błyszczały jak dawniej, choć w porównaniu z tamtymi pięknymi czasami, zdradzały poczucie winy i cholerne zmęczenie ciągłymi potyczkami.

- Nie patrz na mnie z miną zbitego psa. Uwalniam Cię. Od tej pory musisz radzić sobie sam... Idź i nie grzesz więcej. – usiłował żartować, ale słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. Nie chciał by Wilson pomyślał, że mu nie zależy na tej relacji, ale...

Mało razy dawał mu powody do tego by tak myśleć..? Mało razy wystawiał na próbę jego zaufanie..?

- Greg... To, co powiedziałem tam, w szpitalu...

House pokręcił gwałtownie głową i uśmiechnął się gorzko. Gdzieś zza jego przestrzeni życiowej dało się słyszeć wrzask pacjenta, pozbawionego zapewne...

- To nie ma znaczenia, z resztą... Miałeś rację. Zachowałem się jak dupek. Właściwie... – zamyślił się przez chwilę. – To jest klucz do całej tej sytuacji. Klucz do rozwiązania.

Wilson zmarszczył brwi.

- Jestem dupkiem. I zawsze nim będę... A Ty... Jesteś dobrym facetem. I chcę żebyś nim pozostał. – te słowa przychodziły mu jeszcze ciężej, bo były trafnym podsumowaniem ich przyjaźni i ich relacji z innymi w ogóle. – Chcę żebyś sobie poszedł i zaufał mi, że dam sobie radę.

- Kiedy boję się, że nie dasz...

Wilson wpatrywał się w niego z wyraźną troską, ale on potrafił to odczytać jedynie na poziomie litości i współczucia z powodu sytuacji w jakiej się znalazł.

Oparł się jedną ręką o blat stołu. Delikatnie i subtelnie dotykając go jedynie dwoma palcami. Jakby coś ważył, coś negował, z czymś walczył, choć James nie potrafił tego w żaden sposób nazwać ani określić. Dostrzegł na twarzy przyjaciela spięcie jakie zwykł widywać, gdy coś nie szło tak, jak iść powinno, gdy miał powiedzieć o czymś, o czym mówić nie chciał...
A przecież mógł na niego liczyć. Słowa, które padły w ciemnej, szpitalnej sali były tylko wybuchem gniewu.

Dlaczego tak bardzo zaważyły na ich przyjaźni..? Czy House nie mówił gorszych rzeczy, które zostały mu później przebaczone i zapisane znikającym atramentem, gdzieś głęboko na dnie serca? Głębiej niż on sam był sobie w stanie wyobrazić..?

- Greg, rozumiem, że chcesz mi coś udowodnić, ale... Na Boga, tu chodzi o twoje życie, pracę... zdrowie...

- Nie mieszaj w to Boga.

- Nie rób tego wszystkiego kosztem siebie i swojego szczęścia. – dokończył Wilson lekceważąc uwagę diagnosty. Nadal wpatrywał się w niego tym samym, zatroskanym spojrzeniem.

- Kiedy ja właśnie chcę być szczęśliwy. Nie mogę wiedząc, że Ty... – zawiesił głos. Sam nie wiedział, co chce powiedzieć. Spuścił wzrok i zmarszczył czoło odrywając jednocześnie dłoń od stołu.

Wilson obserwował zaniepokojony tę dziwaczną batalię, która rozgrywała się na jego oczach. Czy było coś, co mógł dla niego zrobić? Cokolwiek by wyrwać go z amoku przeszłości i przenieść do normalnego życia..? Czy Gregory House chciał jeszcze tego normalnego życia..?

- Co mam zrobić..? – spytał po kilkudziesięciu sekundach ciszy.

House podniósł w końcu wzrok spojrzeniem sięgając aż do najsubtelniejszych strun przyjacielskiego serca. Nie mógł mu tego zrobić. Cokolwiek robił, pieprzył wszystko. Każdy związek. Każdą relację. Tej... Nie chciał. Ale to jeszcze nie był czas. To jeszcze nie był czas na to, by przestać być dupkiem.

- Po prostu... Wynoś się. – rzucił House nie podnosząc wzroku. Bał się spoglądać w przerażone i zapewne zranione tymi słowami oczy przyjaciela. Gdy w końcu odważył się spojrzeć Wilson patrzył na niego z wyrazem jakiego nie potrafił jednoznacznie przyporządkować do żadnej kategorii. – I choć raz zaufaj, że tak będzie lepiej dla nas obu... – dodał już z mniejszą pewnością onieśmielony niemożnością zanalizowania uczuć onkologa.

Ku jego zaskoczeniu mężczyzna podszedł i objął go. Była to krótka chwila, ale wystarczyła by napełnić go uczuciami, jakich wolałby nie czuć. Jakich nigdy nie czuł. Gdy Wilson spojrzał w jego twarz dostrzegł zmieszanie i... Ból. Pokręcił z dezaprobatą głową przytrzymując go za barki.

- Nie Greg. To nie jest pożegnanie. – powiedział ostrożnie. – Mam nadzieję, że... Gdy oboje uporamy się z przeszłością znowu będzie jak dawniej... – dokończył ważąc słowa. Każde z nich przecież miało tak ogromne znaczenie.

House skinął łagodnie głową spuszczając wzrok.

- Jeśli tylko może się udać...

*

Strugi deszczu układały się we wzory, których nie chciała ogarnąć nawet jego bujna wyobraźnia. Przeskakiwały z cienia w cień. Bardziej przypominały teatr życia, którego nawet teraz nie był do końca świadom. Przecież był ktoś, kto tę świadomość zniszczył...

Siedział na krześle w sali, w której nie powinien być ćmiąc papierosa. Dochodziła dziesiąta lub jedenasta... Światła były zgaszone, słychać było tylko miarowe uderzenia zegara, który wbijał w świadomość gwóźdź pod tytułem „zabieraj tyłek do łóżka, by jutro w miarę normalnie funkcjonować”.

Na ogół podczas stawiania diagnozy nie musiał zbyt dużo sypiać. Kawa załatwiała wszystko. Kawa i... vicodin. Tutaj dostawał tylko kiepskie substytuty. Substytuty szczęścia, przyjaźni... Nawet leków i kofeiny. One miały go nauczyć żyć normalnie. Regularnie. W gruncie rzeczy uświadamiały tylko jak bezwartościowe i płytkie było jego życie. Jest jego życie... Czy dlatego chciał się go pozbyć..? Czy jego podświadomość sama wymierzyła mu sprawiedliwość zanim jeszcze dowiedział się z retrospekcyjnych penetracji Nolana jaki jest żałosny..?

Zmarszczył brwi usiłując ułożyć wodne ścieżki w jakieś logiczne wzory. Wszędzie pojawiali się twarze ludzi, których znał i szanował, choć nigdy nawet się nad tym nie zastanawiał. Dlaczego dopiero teraz widział..? I czy... stały za tym wyłącznie leki..?

- Myślenie tutaj szkodzi...

Głos dobiegający ze świata zewnętrznego najpierw podziałał jak zimny prysznic.

Tak łudząco podobny do...

Odwrócił się gwałtownie i widząc wielkie, spokojne oczy wyciszył bicie serca. Ponownie skupił wzrok na mrocznej układance swojego życia.

- Nocna terapia..? Czy w skład tego wchodzi także to, co zazwyczaj robi się w nocy z osobą płci przeciwnej..?

- Myślałam, że to ja mam Ci za to zapłacić.

Młoda kobieta uśmiechnęła się łagodnie przysuwając krzesło bliżej okna, które zalane ścianą wody odbijało nikłe promienie latarni. Nocne dyżury nie należały zwykle do jej ulubionych, ale... Od dłuższego czasu jej życie prywatne wypaliło się i nie zanosiło się na nagły zwrot akcji. Teraz pacjenci zagubieni na ścieżkach swojej duszy i umysłu byli jej jedynym pocieszeniem i jedynym schronem jej poczucia własnej wartości.

House w spokoju przyglądał się jej delikatnym rysom twarzy. Tak... Zdecydowanie przypominała Cameron z tą jej anielską cierpliwością i kobiecym spojrzeniem na sprawę, które zawsze tak wykpiwał, a im ironiczniej, tym bardziej je cenił.

Kolejna zagadka tej nocy... Dlaczego tym razem chcę posłuchać tego, co może mieć do powiedzenia..?

- Powinieneś już spać.

- Ty też.

- Odkąd jesteśmy na Ty.

- Odkąd nie mówisz do mnie doktorze House.

Zapadła chwila ciszy. Krótka, bo przerwana cichym westchnieniem młodej lekarki.

- Słyszałam skrawki twojej rozmowy z przyjacielem...

W twarzy pacjenta dostrzegła spięcie. Nie chciała go spłoszyć. Nie teraz, gdy pozwolił się do siebie zbliżyć na odległość większą niż metr.

- Nie musimy o tym rozmawiać. – dodała szybko patrząc na niego rozważnie. – Ale lepiej byłoby, gdybyś nie szarpał się z tym sam...

Gregory podniósł wzrok i oparł brodę na lasce. Niebieskie tęczówki przeskakiwały z jednej kropli na drugą symulując jakąś dramatyczną bitwę, której świadkiem była tylko ona i szyba w której odbijał swoje lęki.

- Nie szarpię się z tym... Raczej godzę.

Znowu brak słów. Niebo rozjaśniła błyskawica.

Wiosenna burza.

- Nie musisz się godzić z utratą kogoś, kogo nie musisz stracić.

Jej wzrok podobny był do spojrzenia James’a tyle, że pozbawiony tego swoistego odblasku, który w zmęczonym życiem mizantropie, wzbudzał resztki humanitaryzmu.

- Czasem trzeba coś stracić, żeby móc to odzyskać... – rzucił mężczyzna niedbale, choć po chwili zdał sobie sprawę z pułapu jaki tym stwierdzeniem osiągnął. Uśmiechnął się ostrożnie, tak, żeby lekarka nie dostrzegła grymasu zadowolenia na jego obolałej twarzy.

Nie udało się.

- Wiara w to, że możesz odzyskać swoje życie może okazać się niezbędna w leczeniu...

- Wiara w to, że mogę odzyskać życie jakie dawniej prowadziłem... – Gregory zawiesił głos wbijając ponownie pusty wzrok w szybę. – A jeśli nie chcę tamtego życia..?

- Wiara w to, że możesz uczynić je lepszym...

Spojrzał na nią przelotnie. W blasku latarni wyglądała jak anioł, który przybył obwieścić mu, że wszystko może się ułożyć po jego myśli. W końcu... Po tylu latach ciągłej walki z samym sobą. Walki o to, by nie pozwolić sobie na irracjonalizm, człowieczeństwo. Walki o to, by nie pozwolić sobie na okazanie słabości.

- To nie takie proste... Nie stanę się dwudziestolatkiem. Nie naprawię błędów. Nie cofnę czasu... – zaczął powoli.

- Nikt nie jest tu po to by cofać czas. Nikt nie jest tu po to, by naprawiać rzeczywistość. – patrzyła na niego nie jak na pacjenta, ale jak na człowieka, który otwiera się jeden jedyny raz. Dziękowała Bogu, że tej właśnie nocy i właśnie przed nią. Że Wilson, kimkolwiek był i jest, pozwolił przezwyciężyć cynikowi i narcyzowi lęk przed zaufaniem i rozwiązywaniem problemów poprzez rozmowę. – Każdy jest tutaj w innym celu. Ty jesteś tutaj po to, by się zastanowić przed dalszą drogą.

House spojrzał na nią z błyskiem w oku. Nie miała pojęcia czy to dobrze, czy źle. Nie wiedziała jakiej uwagi ma się teraz spodziewać.

- Burza... – rzucił po krótkim namyśle wlepiając w nią świdrujące spojrzenie. Nie onieśmieliło jej to nawet w najmniejszym stopniu.

- Burza. – odbiła echem.

Szepty pacjentów ucichły. Grzmoty wstrząsały potężnym gmachem, a wiatr hulał gdzieś po zapomnianych strychach tańcząc z pożółkłymi prześcieradłami. Pod przykrywką chaosu, wszystko zdawało się być na swoim miejscu.

Nawet ta dwójka, która nigdy nie powinna znaleźć się w tym miejscu i w tym czasie z dala od szpitalnych zasad i procedur.

House spojrzał uważniej przez okno. Jego oczy oślepił księżyc, który wtargnął do pustego holu naznaczając obecnością pozostawione bez opieki wózki inwalidzkie. Lekarka podążyła za jego wzrokiem.

- Księżyc się przedarł. – szepnęła bez namysłu.

Spojrzał na nią i z ledwo widocznym, a tak znaczącym uśmiechem, skierował kroki ku swojej sali.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:11, 14 Lut 2010    Temat postu:


Jeszcze bardziej niezwykle. Chylę czoła.
Świetnie.
Pozdrawiam
btw, przez jakiś czas nie będę miała możliwości komentowania, ale czytać będę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruby
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Koszalin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:05, 15 Lut 2010    Temat postu:

Dwie części do przeczytania! Ja chyba już ślepa jestem, że wcześniej nie zauważyłam

Jednak Greg wrócił do Mayfield. No cóż, miejmy nadzieję, że wyjdzie mu to na dobre *_*

Śliczny moment, po prostu :
Cytat:
Dlaczego tak bardzo zaważyły na ich przyjaźni..? Czy House nie mówił gorszych rzeczy, które zostały mu później przebaczone i zapisane znikającym atramentem, gdzieś głęboko na dnie serca? Głębiej niż on sam był sobie w stanie wyobrazić..?


Biedni chłopcy House chce jak najlepiej dla Wilsona, a Wilson dla House'a... I jak ich tu nie kochać?

Cytat:
Ku jego zaskoczeniu mężczyzna podszedł i objął go.
Aww! Oni muszą się pogodzić!

Te dwie części były świetne, ale jakoś ta druga bardziej zostaje mi w głowie *_* Nie mogę się doczekać, jak to dalej rozegrasz. Pozdrawiam i życzę weny, ale patrząc na Twojego fika chyba Ci takowej nie brakuje


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:26, 06 Mar 2010    Temat postu:

8. Smutny klaun.

Burza poszarpała i tak zagmatwane umysły pacjentów. Od rana lekarze biegali tam i z powrotem, uwięzieni zaś w swoich salach chorzy mogli jedynie domyślać się, że stało się coś złego.

Gregory House wpatrywał się w świat za kratami i czuł jakby nigdy do niego nie należał. Ba... Jakby już nigdy miał nie poczuć jak to jest należeć do tego świata.

„Duże dziecko” wpatrywało się w niego spojrzeniem bystrym i dociekliwym. Mężczyzna miał na oko około 28 lat, był niski i dosyć szczupły. Na nieszczęście nie dał się na razie poznać z żadnej strony, co trochę przerażało diagnostę biorąc pod uwagę, kogo można było poznać w tym miejscu. Nagle przypomniał sobie, że to był ten sam kurdupel, który wałęsał się mu pod nogami pierwszego dnia. Co prawda... To był dzień drugi, niemniej jednak diagnosta miał wrażenie jakby siedział tutaj całą wieczność.

Jedynym jak dotąd urozmaiceniem była rozmową z młodą lekarką przeprowadzona poprzedniego wieczoru, kiedy to zdał sobie sprawę, że jego osądy, choć trafne wcale nie muszą być obiektywne i prawdziwe. Świat, który sobie stworzył zakładał, że on sam był superbohaterem. Wilson był w tym świecie przyjacielem, który pakował się w tarapaty. Wtedy to on przybywał z odsieczą pouczając go mentorskim tonem na zasadzie „synku, nie przechodź na czerwonym świetle”, ale i tak nie była to pomoc jakiej James chciał czy oczekiwał. Było to mniej niż bardziej pożądane, ale bardziej niż mniej potrzebne by Wilson poczuł, że House’owi na nim zależy. By mógł (dopiero po jakimś czasie, ale jednak) rozszyfrować co tak naprawdę leży u podstaw jego zachowania i odkryć, że nie jest to cynizm, ale troska i może trochę egoizm – by nie czuć się samemu w świecie hipokryzji i heroizmu zabarwionego ironią i mizantropią chciał by jego sprzymierzeniec myślał tak samo, choć właśnie różnice stwarzały idealny grunt do rozkwitu tej niezwykłej przyjaźni.

- Dlaczego tutaj jesteś? – usłyszał nagle. Jego współlokator gapił się na niego przenikliwym wzrokiem. Tak przenikliwym, jak tylko przenikliwy może być wzrok osoby „wrażliwej inaczej”.

- Jestem chory. – odpowiedział House dziwiąc się samemu sobie, że w tym krótkim oświadczeniu zawarł istotnie całą głębię problemu. Nie chciał wdawać się w szczegóły swojego stanu, ale zdawał sobie sprawę z tego, że młody mężczyzna nie zrezygnuje z odpowiedzi. Wyciągnął do niego rękę rzucając „House”. Tak ludzkie, a tak niezwykłe. Mężczyzna uścisnął jego dłoń szczerząc się w uśmiechu. Na dźwięk „Mojżesz” przeszył go dreszcz, choć nie miał pojęcia dlaczego. Mojżesz pokręcił głową z uśmiechem.

- To wina mojej babci. Nie jestem popieprzonym fanatykiem, naprawdę mam tak na imię. – powiedział zupełnie swobodnie i bez złowrogiego błysku w oku.

Diagnosta nie miał ochoty na dłuższą pogawędkę, ale przynajmniej wiedział już jakie nosiło imię jego utrapienie. Bardziej jednak interesowało go, co wydarzyło się na oddziale. Szybkie „poczekaj sekundę” i po chwili był na korytarzu wśród reszty gapiów i superbohaterów.

Mężczyźni w białych fartuchach kłębili się wokół jednego z pokoi. Ktoś wołał by przynieść nosze, ktoś uznawał to za zbędne. Całej scenie przyglądali się pacjenci zgromadzeni w holu, przynajmniej... Ci co bardziej świadomi, bo nie wszyscy mieli takie szczęście. Do momentu przybycia Nolana, który natychmiast zarządził by pacjenci wracali do swoich sal i czekali aż pozwoli się im wyjść do świetlicy. House zbliżył się powoli do owianego dramatyzmem miejsca, ale psychiatra odepchnął go lekko.

- House, Ty także...

- Co się stało?

- To nie twój interes... – rzucił Nolan coraz bardziej zdenerwowany.

- Jestem lekarzem!

- Tutaj jesteś pacjentem. – odparł patrząc na niego z wyrazem jaki on sam rozpoznał. Był to wzrok jaki on zwykł oglądać w lustrze po utracie ważnego pacjenta. W tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że i tak niczego się nie dowie.

Kiwnął głową przyzwalając na to by Nolan zapanował nad jego... zachcianką..? Ciekawością..? Ciężko było to nazwać. A może to była po prostu... Chęć pomocy..?

*

Późne popołudnie wpuszczało do gabinetu pomarańczowo-czerwone smugi światła. Gregory House siedział w fotelu ze skupieniem stukając laską o drewnianą posadzę.

Był zdziwiony. Terapia o tak późnej porze... Z jednej strony rozumiał zamieszanie w szpitalu wywołane czymś, czego lekarze przewidzieć nie mogli, ale z drugiej Nolan przecież musiał gdzieś mieszkać, żyć... Musiał kogoś mieć... Choć... Któryś z jego pacjentów mógł myśleć o nim dokładnie w ten sam sposób.

Skrzypnęły drzwi. Starszy mężczyzna wszedł do pokoju i długo nie podnosząc wzroku skierował kroki ku małemu stolikowi przy którym siedział pacjent. House spojrzał na niego wymownie. Psychiatra zdołał pochwycić cień jego myśli.

- Pewnie jesteś zaskoczony, że spotykamy się o tej porze... – zagadnął go patrząc ostrożnie w nieufne, ale coraz jaśniejsze niebieskie oczy.

- Zastanawiałem się... – zaczął ich właściciel, choć na moment zatrzymał się bo coś jednak powstrzymywało go przed rzuceniem osądu. To było dziwne uczucie. Jakby zaczynało mu zależeć na tym, co pomyśli Nolan i to zależeć w sposób inny niż... troska o własne interesy w postaci listu do panelu medycznego o zwrócenie licencji...

Psychiatra wbił w niego spokojny wzrok. Spodziewał się psychoanalizy ze strony człowieka, który tak zawzięcie poszukiwał w swoim życiu prawdy, że w końcu wpadł w sidła obłędu nie mogąc dostać nic więcej poza goryczą i brakiem zrozumienia.

- Pytałeś mnie co się stało... – powiedział Nolan beznamiętnie. Nie przerwał House’owi. Ten sam urwał zdanie. – Nasza pacjentka próbowała popełnić samobójstwo. Nie chciałem być niegrzeczny ani też Cię urazić, po prostu było zbyt duże zamieszanie. Sam rozumiesz, że takie sytuacje zawsze źle wpływają na pacjentów...

House kiwnął ostrożnie głową. Dlaczego on mu się tłumaczył..?

- Dlaczego mi o tym mówisz..? – zagadnął go charakterystycznie przekręcając głowę. Wyglądał trochę jak błazen lub raczej smutny klaun.

- Pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć skoro... Chciałeś pomóc.

Oboje zamilkli. Gregory House siedział z głową zwróconą ku zachodzącemu słońcu. W tym wszystkim nie było niczego rozczulającego. Stracił przyjaciela. Stracił jedyną nitkę łączącą go z rzeczywistością. Był kaleką... Teraz jeszcze wariatem. Co jeszcze mógł spieprzyć..?

- Pomyślałem też... – zaczął Nolan przerywając by zaczerpnąć powietrza. – Że czas zacząć terapię. Jesteś gotów na współpracę..?

Chwila ciszy. Diagnosta zwrócił ku niemu znieruchomiałą twarz. Ciężko było cokolwiek z niej wyczytać. Nolan uniósł brwi próbując zachęcić go do wypowiedzenia własnego zdania.

- A co jeśli nie..? – spytał niemal nie poruszając ustami.

Psychiatra wzruszył ramionami.

- Nic nie mogę zrobić.

- A co jeśli ja nie chcę niczego robić..? Jeżeli... – zastanowił się na moment. – Jeżeli jest dobrze tak jak jest..?

Lekarz uśmiechnął się. W charakterystycznej krzywiźnie był cień drwiny.

- Kogo chcesz oszukać..? Mnie czy siebie? – Nolan pochylił się by przyjrzeć się twarzy, która powoli przybierała wyraz zrezygnowania. – Jedna i druga opcja marnie Ci wychodzą.

House zbliżył się do niego na odległość trzydziestu centymetrów.

- Wydaje Ci się, że masz nade mną przewagę, ale to nieprawda. Wszystko co robisz jest tendencyjne i przewidywalne...

- Tylko jeśli Ty jesteś tendencyjny i przewidywalny... – psychiatra wstał i podszedł do okna łapiąc ostatni oddech letniego dnia. Przez otwarte drzwi wpadało rozgrzane powietrze. Rozgrzane i pachnące... – Jesteś tylko człowiekiem i to Cię drażni ponieważ nie chcesz być jak reszta. Tendencyjność Cię drażni. Ja Cię drażnię. – uśmiechnął się do niego łagodnie. – Dlatego zarzucasz mi, że jestem przewidywalny, że jestem jak reszta... Lekarzy, psychiatrów, ludzi... Ale ilu z nich zależało na tym żeby Ci pomóc..? Każdy jest tylko człowiekiem, House. Jeśli go nie szanujesz nie będzie się o Ciebie troszczył.

- Udajesz troskę, więc nie jesteś tendencyjny..? – znajomy ton. Choć o innym zabarwieniu.

Gorycz..? Coś, co można by objąć ramą zarzutu i wpisać na kartę długu ludzkości wobec Greg’a House’a.

- Uważasz, że udaję troskę..? Gdyby nie zależało mi na tym żeby przywrócić Cię światu wypuściłbym Cię po odwyku.

- Nie wyszedłem tylko dlatego, że nie mógłbym być lekarzem, a medycyna... – zaczerpnął powietrza i spojrzał w przestrzeń jakby szukając czegoś równie ważnego. – Medycyna jest wszystkim. Twoje zboczenie to nie troska. Jestem raczej wyzwaniem. – dodał kontynuując potyczkę.

- Możesz to tak nazwać jeśli łatwiej jest Ci zakładać, że mam gdzieś to, czy wyjdziesz stąd i będziesz czuł się lepiej czy... Będzie tak samo.

Chwila milczenia podczas której słowa wydawały się zbyt trudne by móc je wypowiedzieć.

- Nie chcę zmiany... – przyznał House szczerze. Jego wzrok był odważny i zdecydowany, ale ton głosu wyraźnie się zmienił. Jakby oczekiwał potwierdzenia, że zmiana nie jest potrzebna doskonale wiedząc, że niczego takiego nie usłyszy.

- Chcesz. Choć rozumiem jak ciężko może Ci być to przyznać.

- Co mogę zrobić..?

- Pozwolić sobie pomóc.

- Jak..?

Nolan uśmiechnął się. Pierwszy schód został pokonany.

*

Znajoma twarz. Szczupła brunetka. Jedna z niewielu, którym zdołał odsłonić trochę własnej duszy i zrobić miejsce gdzieś... Obok.

- Witaj Greg.

Przelotny uśmiech.

- Przyszłaś odwiedzić starego wariata. Bardzo miło z Twojej strony. – rzucił, choć pożałował gorzkich słów. Nie były odpowiednie przy pierwszym od tak długiego czasu spotkaniu z kobietą, którą... kochał. Tak, kochał.

- Przyszłam odwiedzić przyjaciela. – uśmiechnęła się Stacy ignorując jego powitanie. Właściwie... Miał prawo.

Ucałowała delikatnie szorstki policzek. Kiedy mu się przyjrzała musiała przyznać, że wygląda na zmęczonego. Zmęczonego i... dziwnie depresyjnego, choć nie miała pojęcia, co mogło do tego stopnia na niego wpłynąć. Chyba, że... Nigdy go nie znała.

Wskazał jej mały stolik w głębi świetlicy.

- Usiądźmy.

Myślał, że przyjdzie mu to łatwiej, ale nie przyszło... Było... Cholernie trudno. To, co miało mu pomóc sprawiało tyle bólu... Co było prawdziwe..? Czy to była rzeczywistość..?

- Jak się czujesz..?

Po raz pierwszy nie miał ochoty na sarkazm, ani żadną sprośną uwagę. Nie miał pojęcia co może odpowiedzieć, choć pytanie było elementarne i... tendencyjne. Wiedział, że padnie, a mimo to odpowiedź sprawiała mu trudność, bo... Zależało mu na tym by sprecyzować to, po co wezwał tu Stacy..? Bo chciał się z tym zmierzyć? Czy to... W ogóle miało sens..?

- Dobrze. – skłamał. Nie podniósł wzroku. To było zbyt niebezpieczne biorąc pod uwagę fakt, że był kompletnie odarty ze wszystkiego, co mogło mu pomóc w odbudowie skorupy. Mur rozpadł się. On... rozpadł się.

- Nie jest dobrze... – powiedziała Stacy patrząc na niego z troską. Odruchowo dotknęła jego dłoni, ale cofnął ją jak oparzony. Zdał sobie sprawę z wymowności tego gestu i uśmiechnął się łagodnie. – Dlaczego chciałeś porozmawiać..? Coś się stało..?

Od razu do rzeczy. Po co przedłużać skoro można to załatwić w tempie ekspresowym...

Niestety... Przeszłości nie dało się przelecieć ekspresem.

Greg pokręcił przecząco głową. To był coś na zasadzie „daj mi poukładać myśli”. Patrzyła jak zmienia się wyraz jego twarzy. Patrzyła na przymknięte powieki i zrezygnowanie.

- Pamiętasz... – zaczął nieswoim głosem. Czuł jak coś w środku zaczyna się przełamywać. Bał się, by nie było widać na zewnątrz ile ta rozmowa może go kosztować. – Pamiętasz jak kiedyś spytałaś mnie dlaczego tak nienawidzę mojego ojca..? Dlaczego nie chcę Ci go przedstawić? – wyrzucił na jednym oddechu. Stacy przytaknęła. – Nienawidziłem go ponieważ... – potarł kciukiem czoło. Znajomy gest, nie świadczący jednak o powrocie. – Zabił mnie zanim jeszcze zdążyłem nauczyć się żyć. Nigdy nie wierzyłem w to, że mnie kochałaś. Nigdy nie potrafiłem okazać tego ile dla mnie znaczyłaś... Chciałem przeprosić.

To było zbyt mało. Zbyt nielogicznie, ale na tamtą chwilę wystarczało. Wystarczało na sekundę w której chciał przenieść się w tamte czasy, gdy był z kimś, komu zależało.

Stacy patrzyła na niego z otwartymi ustami i szeroko rozwartymi oczami. Nie miała pojęcia, co mogłaby mu powiedzieć. To krótkie wyznanie było ważniejsze niż wszystko, co kiedykolwiek od niego usłyszała. Chwyciła jego dłoń zdecydowanie i mocno. Jakby starając się utrzymać go przed upadkiem.

- Nie mów tak jakbyś miał zamiar się poddać. Nie poddałeś się..? – upewniła się.

- Jeszcze nie... – przyznał szczerze. – Choć nie wiem czy jest sens... walczyć. – dodał patrząc jej prosto w oczy. To spojrzenie przyprawiło ją o dreszcze. Oddał jej trochę z tego, co przeżywał. – Nie jestem pewien czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Chciałem żebyś wiedziała, że jesteś jedną z osób, które doprowadziły mnie w to miejsce, ale nie mam do Ciebie żalu.

Nie spodziewała się tych słów, choć doskonale wiedziała, że długo nosił je w sobie. Nie wiedziała skąd to zdecydowanie w jego głosie, skąd chęć wyrzucenia ich na powierzchnię.

- Nie chciałam Cię zranić. – powiedziała szczerze nie puszczając jego dłoni. Patrzył przez chwilę na szczupłe palce gładzące jego szorstką skórę.

- Nie chciałem żebyś odeszła.

Znowu ten wzrok. Kiwnęła głową przyznając, że to ona popełniła błąd. Że przyczyniła się do tego, co się z nim stało.

Uśmiechnął się gorzko uwalniając rękę.

- W porządku. Wracaj do swojego życia.

Siedzieli przez chwilę w ciszy. To popołudnie przypominało wiele innych, które spędzali razem. W łożku... Rzadko poza nim. Gorycz ustąpiła miejsca dziwnemu ciepłu. Jakby... Rozstanie nie miało znaczenia. Jakby porażka nie miała znaczenia... Jakby znaczenie miało tylko to, że było dobrze i że to wszystko w ogóle się wydarzyło. Że były te popołudnia. Że był uśmiech. Że była troska i chęć spędzenia ze sobą nawzajem jak największej ilości popołudni, które liczyło się nerwowymi sekundami, odpływającymi w niebyt.

Od tamtej pory stracił tyle czasu...

- Czasem... – zaczęła Stacy łagodnie. – Dużo bym dała...

Jej oczy stały się dziwnie przeszklone jakby i na nią rzucono okrutny czar pozostawania poza własną rzeczywistością. Zadawania niewidzialnych ran.

Pokręcił głową patrząc na nią z lekkim uśmiechem.

- Czy to nie piękne..? – rzucił zupełnie szczerze. Zbyt wiele mógłby powiedzieć. Dobrze, że ograniczył się tylko do takich słów. Do słów, które zbliżyły do niego to, co dobre, a nie oddaliły na zawsze rzeczy, które wydawały się nieosiągalne.

Stacy uśmiechnęła się ciepło.

To ciepło miało zostać gdzieś blisko już na dobre.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:27, 26 Mar 2010    Temat postu:

Nie! Nie, nie nie!

NIEE!

NIE ZGADZAM SIĘ NA TO "P"!

Wiem, że nie skomentowałam i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ale błagam, nie porzucaj tego!

Ja nawet nie wiem, co mam napisać. Twoję teksty są tak... głębokie, obnażające ludzką psychikę powiedziałabym wręcz. Naprawdę chciałabym wiedzieć, co dalej.

Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin