Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Czwarta połówka Wilsona + Szum śniegu + Łabędziem być...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Darsuj
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:04, 07 Sty 2010    Temat postu: Czwarta połówka Wilsona + Szum śniegu + Łabędziem być...

Kategoria: love

Zweryfikowane przez -Darsuj-

I oto stało się - nasza głupota osiągnęła punkt kulminacyjny, w którym to postanowiłyśmy zarejestrować się na tym forum i zaprezentować naszą radosną twórczość w pierwszym poście, jaki tu napiszemy.
Jako że owa radosna twórczość jest wynikiem wyjątkowo głupiej, idiotycznej wręcz weny, uczciwie ostrzegamy przed ewentualnymi urazami.
Enjoy? ^^

PS Tytuł nie ma absolutnie nic wspólnego z treścią samego fika, co już powinno skutecznie ostrzegać.


CZĘŚĆ I - „Czwarta połówka Wilsona”

James Wilson jest lekarzem. Leczy ludzi, których się nie da wyleczyć. Ktoś mógłby stwierdzić, że taka „zgaszona satysfakcja” może przeszkadzać w uzyskaniu pełnego zadowolenia z wykonywanej pracy, ale jego ten fakt nie dotyczy. Olał to, przynajmniej się hartuje życiowo . Radzi sobie ze śmiercią obcych dla niego ludzi - uważa to za niespotykaną i niesamowitą, wręcz magiczną umiejętność. Wilson jest typowym przykładem ukrytej znieczulicy społecznej. Na zewnątrz współczująca, pełna łez i brwi twarz, a wewnątrz dusza rozdarta pomiędzy diabolicznym i złowieszczym „Buahaha!”, znudzonym „Hmm…” a bezsensownym „Hahihehe!”. Tak, właśnie taki jest naprawdę ukochany przez wszystkie żony i cały szpital dr James Wilson.
Gregory House jest typowym przykładem nieukrytej znieczulicy społecznej. Sprawia to, że Szpital Kliniczny Princeton-Plainsboro w New Jersey pracuje najwydajniej, przy najmniejszych kosztach nakładu własnego ze wszystkich znanych szpitali w całym Radomiu. Sekret tkwi w stosunku House’a do pracowników szpitala i ich stosunku wobec niego. Ale może od początku…
Cynizm Gregory’ego wynika z jego przykrego dzieciństwa. Gdy miał 9 lat, potknął się. Od tamtej pory ma zachwianą tożsamość, nie potrafi nikomu zaufać, izoluje się od ludzi, którzy go kochają i w ogóle.
Każdy nowy pracownik szpitala musi to przejść. Gdy tylko po raz pierwszy ujrzy Grega, zakochuje się. Niektórzy mówią, że jest to miłość braterska, inni, że nie – wszystkie te miłości są piękne. Na szczęście uczucie to trwa, dopóki House się nie odezwie. Wtedy miłość zamienia się w nienawiść, która budzi się z siłą tak wielką, z jaką stado pędzących na oślep koni uderza w cynkową ścianę. Nie wiedzą, co ze sobą począć, mają mętlik w głowach… Nagle zjawia się Cuddy – najbystrzejsza i najbardziej końska twarz tego szpitala – i prowadzi zmieszanych, pełnych gniewu ludzi do kotłowni, gdzie, by wyzwolić emocje, nakazuje się im nawzajem kotłować, dzięki czemu uzyskiwana jest energia elektryczna. Nie dość, że starcza ona na zasilenie prądem jej gabinetu i trzech latarni przed szpitalem, to zostaje jeszcze ok. 0,02 kWh na sprzedaż detaliczną.
Reasumując, Greg jest cynikiem na zewnątrz, a wewnątrz… nie wiadomo, więc załóżmy, że jest kochającym wszystkich dobrym duszkiem świata, czyli przeciwieństwem zakłamanego Wilsona.
Poznali się zaraz po potknięciu House’a. Greg siedział na trawie i płakał, krzycząc jednocześnie, jak bardzo go Bóg pokarał i jak fatum dopadło. Przechodził Jimmy, który pomyśłał: „Bossh… Co za wydymany przez fatum koleś!” i odszedł. Tak zaczęła się ich przyjaźń.
Teraz, po 123 latach trwania tego relationship, zjedzeniu na spółę Kamienia Filozoficznego Garncarza, przepłynięciu Amazonki na miedzianej tratwie i kupieniu samochodów - dla sprawdzenia gustu, mogą z czystym sumieniem stwierdzić, że związek, który zaczął się myślą Wilsona o „dymaniu” nigdy nie miał szans stać się przyjaźnią.
*
Od czasu ich pierwszego spotkania wiele się zmieniło. House ukrył się pod maską pozbawioną jakiegokolwiek pozytywnego wyrazu, myśląc, że to przysporzy mu nowych przyjaciół pragnących pomóc potrzebującemu. Wilson pomagający potrzebującym, stał się milusim onkologiem, szczerze nienawidzącym swojej pracy, z której nie wynikało nic pozytywnego oprócz pieniędzy na dziwki. Najbardziej w życiu przeszkadzali mu pacjenci i House, którzy każdego dnia wystawiali jego siłę woli na próbę.
*
James siedział w swoim gabinecie, delektując się aloesowo – glutaminianowym żelkiem. Nagle usłyszał odgłos laski, niezwykle szybko zbliżającej się korytarzem.
„O, shit!” – pomyślał.
Miał około 3s na zdjęcie nóg z biurka, schowanie żelków, wzięcie pióra w dłoń i zaczęcie pisania czegokolwiek.
House wpadł do jego gabinetu.
- Wilson, jestem głodny! Idziemy na lunch – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
„A kij ci w dupę, nigdzie nie idę!”
- House, pracuję.
- Ale ja jestem głodny! Wstawaj, idziemy! - House niebezpiecznie zbliżał się do sterty papierów kryjących żelki.
„Dlaczego bycie mną jest takie denne?!”
- Okej, tylko skoczę po portfel.
House zerknął podejrzliwie na stos dokumentów i wyszedł za onkologiem z gabinetu.
*
Gdy Jimmy przyszedł do bufetu, zastał House’a wpierniczającego żelki… JEGO ŻELKI!
„No i się doigrałeś, House. Zabiję cię!”
- Dwa kurczaki, jak zwykle? – spytała baka stojąca za ladą, zalotnie puszczając oczko do Wilsona.
„Łee… Z jakimi ludźmi ja muszę pracować?!”
- Nie, poroszę jednego, mocno przesolonego i oplutego przez cały personel szpitala kurczaka – powiedział Jimmy i spojrzał na House’a, siedzącego najdalej jak się tylko dało od lady. – I jeszcze miskę płatków czekoladowych.
*
Gdy postawił przed Housem płatki, już po jego minie wiedział, że plan się powiódł.
„No, dalej House! Rób, to co ty byś zrobił na swoim miejscu.”
Diagnosta z obrzydzeniem odsunął do siebie miskę i sięgnął po talerz Wilsona, który zabrał go ze stołu w geście obrony przed łapami House’a.
- To był ostatni. Life is brutal, House.
On zignorował jednak słowa onkologa i wyrwał talerz Jamesa, by z miną zwycięzcy olimpijskiego i drwiącym uśmiechem na twarzy zacząć spożywać drobiowe „liście lauru”.
Onkolog szybko zabrał miskę płatków i czmychnął w bezpieczne, nikomu nieznane miejsce, z którego mógł obserwować przyjaciela. Przyjaciel natomiast zaczął charczeć i pluć na wszystkich wokoło zawartością swojej jamy ustnej, bluzgając przy tym po hebrajsku i aramejsku, co zgromadzeni uznali za nadejście Antychrysta, więc wyciągnęli telefony komórkowe i nagrali scenę, by po zmontowaniu stworzyć setną część ‘Omena’ pt. „New Jersey w sidłach laskonogiego Szatana”. Produkcja zarobiła łącznie 25,3 mln dolarów, z czego nic nie poszło na cele charytatywne. Wilson natomiast, jako reżyser, zgarnął Mercedesa z „Tańca z gwiazdami” i pole we wsi Topolica pod Radomiem.
Wilson postanowił, że przeprowadzi się do Polski, żeby doglądać swojego pola. House wpadł na ten sam pomysł, więc – chcąc, nie chcąc - pojechali tam razem. Po wielu godzinach ciężkiej pracy na roli, House postanowił wrócić do USA, co Wilson przyjął z ukrywaną ulgą.
„Jedź i nie wracaj! Nawet polskie króliki cię nie lubią! Niszczysz moje relacje z nimi!’
- No dobra, skoro musisz…
Tak więc diagnosta wyjechał, zostawiając Jamesa samego na gospodarce. Ten kolejnego dnia odkrył złoża ropy w swoim dziesięcioarowym ogródku i zmartwił się wielce, gdyż cały zbiór dwuletniej marchewki poszedł na marne. Po chwili jednak ożywił się i stwierdził, że dzięki ropie kupi sobie całą Topolicę i na jej terenie otworzy Park Marchewkowy.
Jak pomyślał, tak zrobił.
Miesiąc później marchewkowy kurort na Mleczną Wisłą zyskał światową sławę. Odwiedziły go takie osobistośći jak przechodzień z W-11 czy sam Joankinson III Katzer z Barsukiem z Bazin oraz całą rodziną Gronostai Królewskich. Na uroczystym otwarciu pojawili się też mniej znaczący goście jak Obama czy Cuddy, a także House i inne dobre duszki tego świata. Wilson, który był zyliarderem, postanowił kupić sobie nowe Volvo, lecz ze względu na jego niezdecydowanie nie mógł wybrać konkretnego modelu i kupił całą firmę. Później stwierdził, że stalowe S80 z rozstrzelonym napisem najbardziej by mu odpowiadało, ale było już za późno i nie mógł zwrócić firmy właścicielom, bo oni wydali całą kasę, którą Wilson im zapłacił na bilety wstępu do Parku Marchewkowego. Tak więc James dyrektorem finansowym Parku mianował House’a, sam natomiast zajął się motoryzacją. Stwierdził, że skoro tak dobrze mu idzie, to kupi General Motors.
Jak pomyślał, tak zrobił.
Jako prezes GM, wprowadził tylko jedną zmianę: do linii produkcji Chevroleta dodał nowy, autorski model – „Chevrolet Czarny Mustang Śliwkowy Promieniujący W Wiejskim Słońcu”. Na tym skończyły się jego działania w spółce i postanowił sprzedać ją Billowi Gatesowi, który z chęcią dokonał zakupu.
Wilson, wzmocniony zastrzykiem gotówki, postanowił wrócić do New Jersey, kupić Szpital Kliniczny Princeton-Plainsboro i dać go na urodziny House’owi. Diagnosta bardzo ucieszył się z prezentu i postanowił zamienić klinikę w kino. Wszystkim oprócz Cuddy Końskiej Twarzy bardzo przypadł do gustu ten pomysł. House stwierdził, że nie będzie się z nią pierniczyć, więc wydymał ją tak, że nawet tego nie zauważyła, a następnie zwolnił.
*
James siedział w swoim gabinecie, delektując się aloesowo – glutaminianowym żelkiem. Nagle usłyszał odgłos laski, niezwykle szybko zbliżającej się korytarzem.
„No tak, Greg jest głodny.”
House wpadł do jego gabinetu.
- Wilson, jestem głodny! Idziemy na lunch - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
„Ach, uwielbiam, gdy udaje, że nie było tej nocy, tych nocy… Jest wtedy taki przejęty. Wczuwa się. Jest taki… hmm… omg… twardy. Zresztą, nie tylko on…”
- Dobra, tylko skoczę po odrzutowca. – Puścił Gregowi oczko i wyszedł z gabinetu, kręcąc ponętnie pośladkami.
„Boże, Wilson, sprowadzasz mnie na złą drogę” – pomyślała gwiazda „Antychrysta” i poszła za nęcącym tyłkiem w siną dal.
*
Greg i James poszli razem do sklepu komputerowego, żeby kupić oryginalnego Windowsa, bo im się wyświetlała aktualizacja WMP i ją kliknęli. James nie mógł się jednak zdecydować, który kolor – żółty czy żółto-pomarańczowy opakowka Windowsa bardziej mu się podoba, więc kupił całego Microsofta…
Jimmy, który wpadł w perpetuum mobile i House, który nie, żyli sobie długo i szczęśliwie gdzieś w USA.

KONIEC CZĘŚCI I


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Darsuj dnia Śro 21:36, 06 Paź 2010, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kot
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 02 Mar 2010
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zewsząd
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:48, 03 Mar 2010    Temat postu:

Edit: Komentarz nie był mój, a nie umiem usunąć posta.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kot dnia Śro 22:31, 03 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Atris
Knight of Zero
Knight of Zero


Dołączył: 24 Wrz 2009
Posty: 3395
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z centrum :D
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:37, 03 Mar 2010    Temat postu:

Przepraszam, ale zaofftopuję koszmarnie. Tworu nie czytałam, przykro mi, brak czasu. Przeczytam, gdy go znajdę.

Ale chciałam zapytać osobę wyżej, co to właściwie za komentarz?
Jeśli się nie podobało, to gdzie konstruktywna krytyka?
A jeśli nie wiesz, co to jest, to może czas spojrzeć na dział, w jakim się znajdujesz? Podejrzewam, że jest to fanfiction, czyli tekst stworzony przez fana serialu, w tym przypadku także Hilsona.

Powiem, że twój komentarz jest bardzo nieuprzejmy i proponowałabym jaśniej wyrazić swoje pytanie.

Z poważaniem
Atris


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Atris dnia Śro 22:17, 03 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruby
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Koszalin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:28, 04 Mar 2010    Temat postu:

Przeczytałam dosłownie minutę temu i pierwsze skojarzenie: to na moim poziomie!
Kilka tekstów było pięknych xDD

Cytat:
Przyjaciel natomiast zaczął charczeć i pluć na wszystkich wokoło zawartością swojej jamy ustnej, bluzgając przy tym po hebrajsku i aramejsku, co zgromadzeni uznali za nadejście Antychrysta, więc wyciągnęli telefony komórkowe i nagrali scenę, by po zmontowaniu stworzyć setną część ‘Omena’ pt. „New Jersey w sidłach laskonogiego Szatana”. Produkcja zarobiła łącznie 25,3 mln dolarów, z czego nic nie poszło na cele charytatywne.
Zdecydowanie mój faworyt

Po chwili zastanowienia stwierdzam, że fik nie ma głębszego sensu, może to te polskie króliki zabrały?
Ale co tam, mi się podoba Sama piszę też coś w tym stylu, tyle, że nie o Housie, a o nauczycielu (właściwie zaczęło się od nauczyciela ^^; )

Pozdrawiam i życzę więcej weny, choćby takiej ^^;


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Narcyza
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza rogu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:07, 04 Mar 2010    Temat postu:

OMFG xD To było mocne, chociaż - zgadzając się z Ruby - nie ma głębszego sensu Nie mój typ, ale i tak się uśmiałam
Weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Darsuj
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:17, 28 Mar 2010    Temat postu:

Kategoria: love

Zweryfikowane przez -Darsuj-

I stało się znowu - wen dopadł, tarmosił, tarmosił... aż powstał ciąg dalszy. Nie wylądowałby tutaj, gdyby nie fakt, że znalazły się osoby, które doceniły to straszliwie specyficzne poczucie humoru - nawet nie wiecie (albo i wiecie, w sumie nigdy nic nie wiadomo) jak to miło wiedzieć, że jest na świecie ktoś, kto śmieje sę z tych samych rzeczy, co Ty! W związku z tym: dziękujemy za komentarze i życzymy takiego samego joya jak przy czytaniu poprzedniej części ^^.

PS Tutaj tytuł ma jakieś odniesienie do tego, co dzieje się w tworze - niewielkie, ale ma.
PS2 W tej części gościnnie odwiedza nas znana i lubiana postać Chłopca, Na Którego Jest Mnóstwo Określeń W Tym Stylu.
PS3 Nastąpiła drobna zmiana w klasyfikacji wiekowej - wydaje się potrzebna, chociaż to i tak raczej wersja light ^^.


CZĘŚĆ II – Szum śniegu

Wspólne życie Wilsona i House’a przez pierwszy tuzin dni wyglądało dość obiecująco: James, człowiek niczym Forrest Gump – wszystko, czego dotknie, zamienia w złoto - dotykający wszystkiego wokół i towarzyszący mu uhahany Greg, grający w klocki LEGO na PSP, mieszkali na wysokości 887 m w dubajskim bloku „Muhamed Awiw Mekka Rijab- łeh Jawa”. Oczywiście cały budynek jak i nazwa należał do onkologa, który to kupił go diagnoście na 18-stkę, ale nie wiedział, jaką nadać mu nazwę, więc nie wręczył prezentu od razu, potem o nim zapomniał i przez wiele lat blok pozostawał bez nazwy, aż w końcu zaczął żyć własnym życiem.
Niestety, Cudowne Dziecko Onkologii i Chłopiec, Który Kulał zdołali razem uciec przed wszystkim oprócz kryzysu. Dogonił ich po kilku metrach ucieczki, bo House się przewrócił i przy okazji, nie chcąc zostać samemu, podłożył laskę Wilsonowi, przez co pociągnął go ze sobą na dno. Jimmy się wkurzył i postanowił zostawić Grega, gdyż ten ciążył* mu jak kula u nogi, a James nie był na to gotowy.
*
Jimmy siedział na dachu praskiego hotelu „Luna” i wypatrując zbliżającego się niebezpieczeństwa, wcinał jagody. Od kiedy został Habiciarskim Rangersem żywił się wyłącznie nimi, gdyż tak właśnie nakazał Najwyższy Ninja z „Kung-fu Pandy”: „Prawdziwy ninja może przeżyć tygodniami jadąc na jednej jagodzie i energii wszechświata.” Tak więc Jimmy, który po odejściu (na taczkach z nawozem naturalnym) z zakonu (za stworzenie i wprowadzenie na giełdę firmy „Sutanna Wilsona” zajmującej się sekcją odzieżową i zapoczątkowującej nową „czarną” modę wśród nastolatków na całym świecie) i zostaniu na lodzie jedynie we włosiennicy, którą wolał jednak nazywać habitem ze względu na wskazywanie na trochę lepszy status finansowy, postanowił zostać ninją, ale oni rozwiązali swoją działalność, by móc „dalej iść i dalej nawracać”, więc został Rangersem, bo tym posypał się skład i przyjmowali wszystkich chętnych. Jagodowa dieta wychodziła mu na dobre, gdyż dzięki niej zyskał umiejętność łapania kurzu w locie, co postanowił wykorzystać w nowym ascetycznym życiu, które zaczął wieść po opuszczeniu zaciążonego House’a. Onkolog, który nie grał już na giełdzie, sprzedał słabo prosperujące kino (które w zasadzie było własnością Grega, ale olać; kino podupadło, odkąd diagnosta postanowił nie puszczać w nim filmu innego, niż tego, w którym grał on sam, czyli wspomnianego wcześniej „Antychrysta”), zostawił Microsofta samopas, sprzedał odrzutowiec… Został mu co prawda jeszcze Park Marchewkowy w Polsce, ale o nim zapomniał, więc był przekonany, że zrobił wszystko, co w jego mocy, by skończyć ze starym stylem życia i pójść drogą ascezy, która po pewnym czasie okazała się być dobrze prosperującą ascezą zarobkową. James został Kurzołapaczem, co pozwalało mu znaleźć zatrudnienie jako pomoc domowa, dzięki czemu zdobywał minimalną ilość pieniędzy, która wystarczała mu jedynie na zaspokojenie podstawowych potrzeb, czyli inaczej mówiąc – na zakup jagód. Te pochłaniały całą jego pensję i jeszcze dwie płace ogrodnika, jako który pracując, dorabiał sobie do ascezy.
„Super. Aż się spociłem z nudów. Jak można mieszkać w tak beznadziejnie nudnym miejscu?!”
Jimmy rozejrzał się po Pradze, opluwając ją przy okazji pestkami melona, którym tymczasowo zastąpił wszechobecne jagody. Nie zobaczył za wiele, gdyż „Luna” otoczona była z każdej strony przynajmniej dwa razy wyższymi budynkami, z czego jednym była siedziba mjedjedjewiejskiego parlamentu (w której omawiano właśnie plany siedemnastego rozbioru Polski), kolejnym zaś był warzywniak, w którym Wilson nabywał owoce.
„No ludzie, czy wy naprawdę jesteście ograniczeni tylko do instynktów?...”
James spojrzał na kopulującą w oddali parę i mimowolnie sięgnął ręką do krocza.
„Och, no dobra. Przyznaję, brakuje mi go. Ale nie wrócę, nie ma mowy. On pomyśli, że nie dałem sobie rady bez niego.”
Wilson zawsze dawał sobie radę. Zawsze - do momentu przełomowego w jego życiu, czyli pierwszej nocy spędzonej z Housem. Gdy wracał do niej wspomnieniami, jego twarz pokrywała się ognistym rumieńcem, a usta i inne członki wyginały się w coś na kształt uśmiechu. Po wydymaniu House’a w pełnym tego słowa znaczeniu, Jimmy nie pragnął już niczego więcej: tylko Grega.
Wspominając swoje życie bez diagnosty, onkolog DOSZEDŁ do wniosku, że na marne poszło tyle kasy, które wydał na dziwki, a aby móc je odzyskać i oddać potrzebującym, by odkupić tym czynem swoje winy wobec Grega, którego postanowił jednak przeprosić, James musiałby znowu zacząć grać na giełdzie, a że obiecał sobie tego nie robić (w zasadzie to nawet nie wiedział, czemu – ta decyzja była chyba spowodowana jego chwilową myślą o tym, którą wypowiedział na głos, więc, by nie wyjść na niezrównoważonego psychicznie człowieka, który nie kontroluje swoich myśli, postanowił to jednak zrobić), musiał znaleźć inny sposób na zdobycie pieniędzy.
Jego rozmyślania zostały jednak okrutnie przerwane, gdyż oto zbliżało się ku niemu wcześniej wspomniane niebezpieczeństwo…
STOJĄCY na dachu, analizujący swoją przyszłość i jedzący melona jednocześnie Jimmy był zbyt skupiony na reakcjach fizjologicznych, by wypluwać gromadzące się w jego jamie ustnej pestki. Gdy Wilson chciał połknąć kolejny kęs melona, pestki postanowiły zmienić swoje położenie i szczęśliwe podążyły za niczego niespodziewającym się miąższem. W gardle wybrały inną drogę niż burkliwy kęs i jak plemniki bombardujące komórkę jajową zaatakowały nagłośnię. Ta była bardzo waleczna i mimo podwójnego ataku (do walki wkroczył też kurz, gromadzący się w gardle od kilku miesięcy) nie poddawała się i niczym żołnierze broniący Westerplatte walczyła do końca. Niestety głupiutki Wilson postanowił zaczerpnąć powietrza, a nagłośnia - chcąc nie chcąc - musiała ulec sile wyższej. Jimmy zaczął się krztusić i charczeć…
*
Śmierć nadleciała na miejsce zdarzenia błyskawicznie. Gdy garncarskie stopy uderzyły o niepewny grunt ZSRR–owskiego hotelu „Luna”, pestki Wilsona zawędrowały już do pęcherzyków płucnych, z których nijak nie mogły się wydostać, więc postanowiły zsolidaryzować się z umierającym Jamesem i też umrzeć. Ich gest był piękny, ale niczego niezmieniający i niepotrzebny, lecz wrażliwy Harry STOJĄCY nieopodal, który przejął tymczasowo obowiązki Śmierci, która nie pozbierała się jeszcze po tym, jak Potter ją siedmiokrotnie okiwał i na koniec publicznie wydymał, bardzo się wzruszył i postanowił darować życie przynajmniej pestkom, skoro były w swej prostocie tak szlachetne i miały jeszcze jakąś szansę na przeżycie.
Jak pomyślał, tak zrobił.
Garncarz wyrwał z płuc pestki i po wsadzeniu duszy Jimmiego do wora śmierci, w którym trzymał też swoje buty śmierci, a także wnękę śmierci i harpun śmierci, postanowił poszukać w ubraniu trupa jakichś dokumentów, by wiedzieć, kogo sprzątnął tym razem – Śmierć prowadziła skrupulatne statystyki, które obecnie musiał prowadzić też Harry. Gdy oprócz karty Tesco Club nie znalazł niczego pozwalającego mu zidentyfikować ciało, uznał, że dobrze się stało, że zabił tego człowieka, bo był on głupi, skoro robił zakupy w Tesco. Chcąc nie chcąc, wziął kartę i po uprzednim uzdatnieniu swojego image, udał się do znienawidzonego Teskacza. Tam włamał się do systemu i sprawdził, kim był owy krztusiciel.
„Hmm… Gregory House. Omg! Co za wydymany przez fatum koleś! Ma na nazwisko <<dom>>!” pomyślał Harry, mający na nazwisko „garncarz” i z drwiącym uśmiechem na twarzy wyszedł z Teskacza w chłodną nicość czeskiego poranka.
*
Gdy Harry dotarł do siedziby Śmierci, ta zaczęła wypytywać go o dzisiejsze łowy, jednocześnie przystawiając się do niego. Garncarz nie miał jednak ochoty na te rzeczy, bo bolała go głowa.
- Och, dzisiaj zrobiłem kolejny dobry uczynek dla świata, zabijając idiotę kupującego w Tesco. Jakiś Gregory House. Och, whatever… - powiedział znudzony śmiercią Potter i instynktownie spinając mięśnie pośladków, poszedł do sypialni.
- Harry, kochanie! To przecież ten koleś, wraz z którym wydymaliście mnie w pierwszej klasie. Pamiętasz Kamień Filozoficzny?...
Garncarz skupił swoje dwa neurony na przypomnieniu sobie przytoczonej sytuacji. Miał on problemy z pamięcią odkąd zaczął zadawać się ze Śmiercią, która żyła teraźniejszością i nie miała raczej wspomnień.
- Aha, no tak. – Potter skwitował podniecenie Śmierci tajemniczym, niewiele mówiącym stwierdzeniem i zapadł w sen zimowy.
*

Harry obudził się dwa miesiące później. Po kilkugodzinnym udawaniu, że nadal śpi, postanowił wstać, gdyż Śmierć poszła do Biedronki na zakupy - nie żeby czegokolwiek potrzebowała ze świata żywych – po prostu lubiła kraść ludziom dwuzłotówki z wózków. Czasami jednak, gdy moneta była wyjątkowo mocno zakotwiczona w SZPARZE (bo tam właśnie monety się znajdowały) , Śmierć musiała brać cały wózek do domu, by tam, po uprzednim rozgięciu wszystkich drutów i nawinięciu ich na podręczną szpulę śmierci ją wyjąć, a następnie, jak to miała w zwyczaju, zjeść. Głupie zamiłowania partnerki wpływały również na Garncarza, który to śpiąc na drucianym łóżku pod drucianą kołdrą („Nic co z drutu nie jest mi obce”, „Z drutu powstałeś…” i „recykling” - motta życiowe Śmierci) w drucianych majtkach (w łazience używał obcęgów), chciał jak najszybciej wyrwać się z tej drucianej rutyny, więc postanowił poszukać przyjaciół.
Jak pomyślał, tak zrobił.
Wyszedł z domu i z zamiarem kupienia sobie koszernego hamburgera w pobliskiej żydowskiej budce z koreańskim kebabem, zrobił krok naprzód. Tam czyhał na niego złowieszczy lód pokryty szumiącym śniegiem. Niczego niespodziewający się Harry runął na ziemię, łamiąc sobie przy tym plecy i mięsień czworogłowy prawego uda. Garncarz postanowił pójść do szpitala, żeby go ktoś zbadał, lecz wstając znowu się przewrócił i tym razem złamał mięsień czworogłowy lewego uda i czoło. Tak poturbowany postanowił się nie ruszać, by znowu czegoś sobie nie połamać i czekać na powrót Śmierci. Ta jednak nie zjawiła się jeszcze przez k godzin i Harry stracił już ochotę na śniadanie. Wtem garncarskie oko spostrzegło zbliżającą się do niego raźnym krokiem rodzinę Numidów z Ojcem przywdziewającym kopernikowskie odzienie i owłosienie, o postawie tak dumnej, że pobliskie drzewa łamały się ze wstydu swą niedoskonałością, a budynki o konstrukcji idealnej niczym okrągłość kuli legały w gruzach, na czele. Za nim szedł Potomek, którego borsucza postać i błyszczące niczym lustrzana podłoga futro dziwiły przechodniów, którzy na chwilę zaprzestawali wykonywania swoich czynności, przerywali wyścig szczurów, by pozwolić sobie na chwilę refleksji nad przemijalnością życia i pięknem borsuczego futra. Po lewicy Borsuka szedł Macoch, który niczym spadająca gwiazda sunął po oblodzonym chodniku ludzkiego życia. Prawicę zajmował Plemnik Wielebny w czepku, którego umysł stąpał po H&Mie nicości i pochłonięty był przez rozterki, których źródłem była ciążność pokoleniowa. Trzymający się z boku Dziadek Potomka o nieprzeniknionej, prosiakowatej twarzy i uśmiechu perliściejszym od Libiszowskiego, zerkał pytająco na połamanego idiotę. Wtórował mu w tym również ostatni członek rodziny – Nick Czemnik, który wyglądem przypominał zachodnio - chińskie pole ryżowe I był w swej prostocie doskonały niczym niezapisana książka – pusty i bezdenny.
Numidzka rodzina zbliżyła się do pokracznego Chłopca, Który Ledwie Żył i pozszywała go jak nakazywała stara numidzka legenda o miłosiernym Numidzie. Po zabiegu Dziadek postawił Harry’ego na nogi, a Nick Czemnik z miną znawcy rynku ryżowego stwierdził obecność jednej blizny więcej na twarzy, z której niczym z facebooka wyczytał, że Garncarz jest synem bogatego kupca śródziemnomorskiego – Jamesa, któremu to fatum przydzieliło zbyt ciekawe w stosunku do osobowości imię. Nick nie był pewien, czy chłopiec ma matkę, lecz po wypełnionym radosnym zawodzeniem reszty rodziny numidzkiej kwadransie stwierdził, że mogła być nią Lily o oczach zielonych niczym borsucza opaska przed przywdzianiem żółtej szaty graficznej. Garncarz dostrzegł to zawahanie na twarzach zgromadzonych, więc, bojąc się o swoją naruszoną jak do tej pory tylko kilka razy przez Śmierć cnotę, spiął pośladki i teleportował się do żydowskiej budki z kebabem, w której zasiadłszy przy chybotliwym niczym z przepiórczego włosia zrobionym stoliku, zaczął zastanawiać się nad swym cudnym, lecz jakże niedoskonałościami umysłu ludzkiego hamowanym życiem. Zdawał sobie sprawę z tego, że szczyt popularności ma już daleko za sobą, gdyż ostatnim razem zabił Voldemorta zbyt skutecznie, by ten mógł się znowu odrodzić, a tym samym przysporzyć Potterowi powodów do walki na śmierć i życie, a co za tym idzie – wygrywania w nich, przyjmowania honorów i udzielania wywiadów w brukowcach. Poza tym, po jego ostatniej historii w „Gali” opisującej przygodę z czasów szkolnych, w której odpruwał i przyszywał sobie na koszulkę stylowe paski, co sprawiło, że przez pewien czas był w stanie perpetuum mobile, ludzie zniechęcili się do niego, gdyż nie potrafili się z nim utożsamić.
Gdy Harry myślał o dzieciństwie i perpetuum mobile, przypomniało mu się również uczucie, które towarzyszyło mu podczas trwania w tym stanie – wielka, nieopisana, niedająca się niczym zastąpić - przynajmniej według Garncarza, którego życie nie obfitowało w radosne wydarzenia - radość. Po długiej, bardzo długiej chwili - może to było pół godziny - a może kilka słonecznych dni – Potter wpadł w depresję. Wiedział, że aby wyjść z tego, musi poszukać kogoś, kto również przeszedł to, co on. Na świecie obecnie nie było żadnej osoby, która mogłaby Garnka wesprzeć i pomóc rozwikłać tę trudną zagadkę psychiki, znaleźć antidotum na nicość poranka. Dramatyzmu sytuacji dopełniał fakt, ze Harry nie mógł wrócić do domu, bo tam spotkałby Śmierć, która wpłynęłaby na niego destruktywnie i z całą pewnością pchnęłaby go w swoje ramiona wieczności. Garncarz wpadł jednak na pewien idiotyczny pomysł…
Potter poderwał się i rześkim krokiem ruszył przed siebie, by odnaleźć i ożywić Jamesa Wilsona, który z jakiegoś powodu stał się prekursorem renesansu i tym samym przerwał perpetuum mobile, w które wpadł.

KONIEC CZĘŚCI II

* to słowo jest tu kluczowe.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Darsuj dnia Nie 20:21, 28 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruby
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Koszalin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:46, 29 Mar 2010    Temat postu:

Powiem szczerze, że nie spodziewałam się kontynuacji. Ale się cieszę i przeczytam!

Cytat:
to miło wiedzieć, że jest na świecie ktoś, kto śmieje sę z tych samych rzeczy, co Ty!
Wiesz, rozumiem Cię. Ja sama mam takie poczucie humoru, że nie wiem jak moi przyjaciele ze mną wytrzymują ^^; Dla przykładu, wczoraj się pół dnia śmiałam z papryki (nie pytaj dlaczego, nie chcesz się w to zagłębiać, uwierz)

*zaczyna czytać*

Cytat:
Jimmy się wkurzył i postanowił zostawić Grega, gdyż ten ciążył* mu jak kula u nogi, a James nie był na to gotowy.
Moja wyobraźnia nigdy nie śpi, to słowo bardzo ją pobudza... Co ja mogę na to poradzić?

Sutanna Wilsona... Zabierzcie moją wyobraźnię! Szybko!

Cytat:
w której omawiano właśnie plany siedemnastego rozbioru Polski
Chyba trochę ostatnio przysnęłam na historii... I ile mnie ominęło!

Aww, wiedziałam, że Jimmy będzie tęsknić za Gregiem

No nie mów, że mi tutaj Wilsona uśmiercisz! No już, Garnek... Eee, Garncarz! Przeproś!

Cytat:
- Harry, kochanie! To przecież ten koleś, wraz z którym wydymaliście mnie w pierwszej klasie. Pamiętasz Kamień Filozoficzny?...
Looool!

Cytat:
Potter poderwał się i rześkim krokiem ruszył przed siebie, by odnaleźć i ożywić Jamesa Wilsona
*cieszy się*

Fik dalej bez sensu, ale co tam, weny życzę! xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
bobi_szmyc
Rezydent
Rezydent


Dołączył: 05 Wrz 2009
Posty: 421
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:44, 29 Mar 2010    Temat postu:

O ja.
Uwielbiam takie pokiełbaszone poczucie humoru.
Co ja mogę powiedzieć... awwwww!

Przyczepię się tylko do jednego: tworzysz strasznie długie zdania, przez co komfort czytania jest zaniżony. No i gubię się trochę w tym wszystkim.

O, przykład:
Cytat:
Tak więc Jimmy, który po odejściu (na taczkach z nawozem naturalnym) z zakonu (za stworzenie i wprowadzenie na giełdę firmy „Sutanna Wilsona” zajmującej się sekcją odzieżową i zapoczątkowującej nową „czarną” modę wśród nastolatków na całym świecie) i zostaniu na lodzie jedynie we włosiennicy, którą wolał jednak nazywać habitem ze względu na wskazywanie na trochę lepszy status finansowy, postanowił zostać ninją, ale oni rozwiązali swoją działalność, by móc „dalej iść i dalej nawracać”, więc został Rangersem, bo tym posypał się skład i przyjmowali wszystkich chętnych.

Tak więc widzisz... tyle słów w jednym zdaniu.
Chyba, że to było zamierzone - w takim razie zwracam honor.

Miło, że pojawił się nam Potter - luuubię crossovery, o tak.

Wena na kontynuację tego dzieła!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Darsuj
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:29, 06 Paź 2010    Temat postu:

O krzaczasty borze! *szczypią się w dłonie* Naprawdę są ludzie, którzy mają tak samo chore poczucie humoru jak my!*płaczą ze szczęścia* ^^
W ramach tego obecnego dookoła rozrzewnienia, które to sprytnie, acz mało zgrabnie wprowadziłyśmy, zapodajemy szanownemu gronu fanów, które - mamy nadziej - wciąż istnieje, kolejną część tegoż właśnie zacnego Hilsona!

Have fun ^^

PS
Ruby, poruszanie wyobraźni jest tu jak najbardziej wskazane! Zuch dziewczyna! :>
bobi_szmyc, jednym z głównych elementów, które sprawiają, że ten fik jest tak totalnie pozbawiony ładu i składu, są właśnie te bardzo długie zdania - wiemy, że rozszyfrowanie ich może sprawiać problem (nawet nam, które - rzadko bo rzadko, ale jednak - to piszemy xD), ale pomyśl sobie, że jeśli już uda Ci się rozszyfrować sens takiej zawiłej wypowiedzi, jak najbardziej możesz być z siebie dumna! ^^


Łabędziem być…

Dzień był piękny: słońce świeciło, deszcz padał, Garncarz szedł. Szedł by dojść. Po to właśnie szedł. Szedł, bo zepsuła mu się miotła. Dlatego właśnie szedł. I doszedł.
Harry przebył drogę 2 mil świetlnych i dotarł do miejsca wyznaczającego kres życia Jamesa Wilsona – dachu praskiego hotelu Luna, który od śmierci wspomnianego doktora podupadł nieco przez odór wydobywający się z nieznanego nikomu miejsca, którym był dach i rozkładające się na nim w najlepsze ciało. Garnek, zobaczywszy stan, w jakim jest biedny Wilson, postanowił go nie ruszać i wrócić do domu, a depresję zaleczyć jakimś ibupromem albo inną viagrą. Po chwili namysłu zmienił jednak zdanie, gdyż zrozumiał, jak bardzo mu się owa wycieczka do Czech nie kalkuluje i chcąc nie chcąc, wrócił do trupa.
Harry nie miał pojęcia jak się ożywia ludzi – wiedział tylko jak się zabija. Może wystarczy siła jego potężnego umysłu?
*Niech Wilson ożyje.*
Nic się nie stało, choć Garncarz wmówił sobie, że końcówki włosów Jamesa się rozjaśniły.
*Okej, to tak nie działa. Może jednak? Niech James Wilson ożyje. Wróci do życia? Wstanie z martwych? Niech James Wilson, Boy Wonder Oncologist wstanie i zatańczy makarenę, połamie sobie nogi w pięciu miejscach i znowu umrze?*
Po wielu nieudanych próbach, Harry zmęczył się i postanowił zrobić sobie przerwę na lunch. Już wyjął Knoppersa, nawet go otworzył, gdy nagle powiało chłodem… i smrodem.
*W takim razie zjem później.*
Garncarz postanowił odtańczyć taniec deszczu nad tragicznie zmarłym przyjacielem. Miał nadzieję, że może to wróci życie rozkładającemu się lekarzowi.
Jak pomyślał, tak zrobił.
Jak pomyślał, tak się stało – James Wilson otworzył oczy i zakasłał, co Harry uznał za znak powrotu do życia.
- Kim jestem? – zapytał nowonarodzony.
- Czarodziejem, ma się rozumieć – powiedział, a właściwie palnął pierwsze, co mu przyszło do głowy. – I powiedziałbym, że diabelnie dobrym, tylko trzeba cię trochę podszkolić.*
Garncarz oczywiście nie miał zamiaru go czegokolwiek uczyć – mógł ewentualnie załatwić mu szybki kurs magii dla mugoli, ale koszty takowego musiałby pokryć z własnych, mocno okrojonych ostatnimi czasy środków, więc zaniechał tego pomysłu równie szybko jak go wymyślił. Harry musiał również zająć się uzdatnieniem image Wilsona, który to widocznie ucierpiał podczas czasowego zaniku czynności życiowych, który z niewiadomych przyczyn nastąpił.
- Jesteś również Jamesem Wilsonem, onkologiem i chłopakiem House’a jednocześnie – powiedział Harry Potter, seryjny morderca Voldemorta i chłopak Śmierci.
Potter pomógł wstać Boy Wonderowi , a następnie go ogarnął. Garncarz nigdy nie miał zdolności plastycznych, jednakże był czarodziejem, co rekompensowało mu brak wielu różnych rzeczy, dzięki czemu poradził sobie z metamorfozą Wilsona niczym program „ Łabędziem być…” z tą różnicą, że garncarska wersja zrobiła z Jimmiego nie tyle łabędzia, co dorównującego urodą i szeroko pojętą męskością Dawidowi Michała Anioła wysoko postawionego mężczyznę XXI wieku.

*
James stał w mającym sprawiać wrażenie mrocznego korytarzu, który w rzeczywistości sprawiał wrażenie pokoju House’a z dzieciństwa, w którym to tapeta pokryta była wyciętymi z halloweenowej gazetki czaszkami oblanymi następnie przez Grega czerwoną farbą nieudolnie imitującą krew. House uznawany był za mistrza grozy w klasach 1-3 szkoły podstawowej, na której to opinii jedzie do dziś, gdyż nikt nie chce się przekonywać, czy nadal nim jest.
Wilson postanowił usiąść sobie na pobliskiej ławce. Szybko jednak pożałował tej decyzji, gdyż mebel pokryty był mokrą, jak się Jimmy domyślił, ludzką krwią, którą uznał za zaschniętą plakatówkę.
*Cóż, widzę że mam do czynienia z prawdziwymi zawodowcami w swojej dziedzinie.*
Onkolog wytarł ławkę zauważonym i zabranym wcześniej z kontuaru recepcjonistki papierowym ręcznikiem w czaszki, który mimo niezachęcającego deseniu, bardzo dobrze chłonął wilgoć, i po chwili ławka była już sucha niczym wyczyszczona pustynnym wiatrem wełna. James usiadł i rozpoczął retrospekcję.
Wilson po ożywieniu przez zacnego przyjaciela – Garncarza, który to „przechodził obok hotelu, postanowił wejść na dach, by pooddychać świeżym powietrzem” i go uratował, był bardzo zagubiony. Harry pomógł mu odnaleźć się w nowym życiu, wyrobił kartę Tesco Club, nauczył liczyć do pięciu i wielu innych pożytecznych rzeczy, które Jimmy pamiętał z poprzedniego życia i których nauka była nie tyle nudna dla onkologa, co kłopotliwa dla Garncarza, któremu myliła się jedynka z czwórką i trójka z dwójką.
Potter podzielił się z Jamesem swoim problemem: był w związku ze Śmiercią i nie wiedział, jak się jej pozbyć, gdyż tradycyjne zabicie nie wchodziło w rachubę. Wilson stwierdził, że nie wie, jak mu pomóc, więc spytawszy uprzednio o swoje prawdopodobne miejsce zamieszkania w poprzednim życiu, oddalił się niezwłocznie.
Gdy onkolog dotarł do Kina Klinicznego Princeton-Plainsboro w New Jersey, bardzo się zmartwił, gdyż okazało się, że on poznaje prawie wszystkich, jego natomiast – prawie nikt. Mimo to, wszyscy kleją się do niego jak muchy do lepa. Postanowił znaleźć House’a, który jak Wilson podejrzewał, nie przyklei się do niego, gdyż ostatnim razem gdy się spotkali, posprzeczali się, wskutek czego House się popłakał, a James olał go i udał się na „wakacje”. Onkolog zrozumiał, że jego zachowanie było głupie, gdyż leżącego się nie kopie, a kulawego leżącego w szczególności. Poza tym, musiał House’a przeprosić, bo mu go brakowało jak wodorowi chloru w chlorowodorze.

Wszedł więc do pomieszczenia bez ścian i mebli…

----------------------------

*’Harry Potter i Kamień Filozoficzny’, str. 57


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Darsuj dnia Śro 21:35, 06 Paź 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin