Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Deterioracja rozumu [5/6]
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:19, 03 Maj 2010    Temat postu:

A/N
Ktoś jeszcze o mnie pamięta? Nie? Tak? W każdym bądź razie - wróciłam!

W tej części znajduje się kilka odniesień do prequela. Są to raczej szczegóły, niepamięć o nich nie wpłynie na zrozumienie tekstu, ale zawsze można sobie przypomnieć.

część IV: (teraz) gdy mam kilka wskazówek

House nachylił się w stronę łóżka przyjaciela, po czym ponownie opadł z westchnięciem na poduszki. „Mówić do niego”, jasne. O wiele łatwiej było to doradzić niż wykonać. Diagnosta nie miał pojęcia, o czym mógłby mówić. Najprostszym wyjściem byłoby robienie tego, co robił zawsze – opowiadanie o najnowszym przypadku, nabijanie się z drużyny. Jedyny problem polegał na tym, że od paru dni właściwie nie opuszczał przestrzeni tych czterdziestuparu metrów kwadratowych – gdyby nie Angel i Cuddy dalej by ich nie opuszczał, dzięki wielkie, sarkazm sarkazm – a swoją najnowszą pacjentkę znał jedynie z nazwiska i krótkiego opisu, którego dostarczył mu Chase. Zwyczajowy temat rozmów? Odpadał w przedbiegach.

- Gdybym wierzył w te wszystkie teorie spiskowe pomyślałbym, że to jakaś ogólnoszpitalna zmowa – powiedział House w kierunku sufitu. Obrócił głowę w prawo; nie było oczywiście żadnej reakcji na jego słowa – nie żeby jakiejś oczekiwał, był za mądry, by jakiejś oczekiwać – więc mężczyzna kontynuował: - Najpierw mała kwiaciarka, później Cuddy i Trzynastka. – Zamyślił się. – To pewnie przez hormony. Może ich poziom związany jest jakoś z fazami Księżyca? Wydaje mi się, że dzisiaj jest pełnia…

House umilkł. Jedynym dźwiękiem w pokoju pozostało buczenie aparatury, choć i to trudno mu było usłyszeć. Musiał się naprawdę skupić na chęci usłyszenia miarowego pipczenia; przez te parę dni zdołał się do dźwięku przyzwyczaić, stał się on nieodłącznym tłem i jako takie przestał zwracać uwagę. Mężczyzna usiadł na łóżku i spuścił nogi; oparł łokcie na kolanach i położył głowę na splecionych dłoniach.

- Nie wiem, co mogę ci powiedzieć – mruknął. – Jestem tymczasowo odcięty od szpitalnych ploteczek, więc naprawdę nie mam nic ciekawego. – Postukał się palcem w brodę. – Chociaż wiesz, słyszałem, jak Libby z pediatrii mówiła, że Debbie z księgowości wychodzi za miesiąc za mąż. Uwierzysz w to? – House pokręcił głową. – Bierze ślub z bratem jakiegoś kongresmana, przerażające.

House pochylił się do tyłu; podparł się łokciami i spojrzał na sufit.

- Cuddy to w sumie równa kobieta – skomentował. – Dała mi łóżko. – Pauza, dla nadania dramatyzmu. – Myślisz, że będzie chciała do niego wskoczyć?

Dowcip nie spotkał się oburzonym prychnięciem ani nieco pijackim chichotem, ani nawet z pełną dezaprobaty miną. House uznał, że był on bardzo nietrafiony. Odchrząknął.

- Łyse dzieci za tobą tęsknią – powiedział głośno. – Pogoda jest do dupy. Chase pewnie się cieszy jak głupi, w końcu w Brytanii ciągle pada, ale ja mam dość. Nienawidzę deszczu.

House położył się w poprzek łóżka. Mężczyzna założył ręce za głową i zajął się liczeniem rys na suficie. Nie miało to, oczywiście, większego sensu, ale był to sposób na zabicie czasu. Czas, tak. Foreman, a później jakiś neurolog z drugiego piętra, którego nazwisko brzmiało bardzo skandynawsko i kończyło się na –sen, powiedział, że jedyną rzeczą, którą mogą zrobić, to czekać. To oczywiście było zanim nie przyszła do niego mała kwiaciarka, ale jej hoodoo dziadostwo też nie wydawało się działać.

- To wszystko jest bez sensu, prawda?

Ani Wilson, ani żadna ze stu dwudziestu siedmiu rys mu nie odpowiedzieli.

***

Jakimś cudem – bo to musiał być cud, pogoda nie miała prawa zmieniać się tak szybko – kiedy wraz z Alisą doszli do ogrodu (tym razem szli dookoła, nie przez oranżerię i na pewno nie przez te ciemne, duszne korytarze wschodniego skrzydła) słońce zostało zasłonięte przez ciemnoszare chmury i powietrze zaczynało pachnieć ozonem. Zbliżała się ulewa, może nawet burza, której jeszcze kwadrans wcześniej nic nie zapowiadało.

- I tak jest tutaj pięknie – powiedziała Alisa, idąc alejką. Ogród był pusty; nikt nie siedział na ławkach, nikt nie karmił kaczek (których swoją drogą też nie było), nikt nawet nie przechadzał się powoli i nie podziwiał kwiatów. Ogród był pusty – zważywszy na zachmurzone niebo było to nawet zrozumiałe, ale James miał nieodparte wrażenie, że nikogo tam nigdy nie było. Co, samo w sobie, było bezsensowne. Przecież pani Henderson codziennie chodziła na spacery. Alisa tak powiedziała.

- Jest – przyznał mężczyzna, zatrzymując się przy bordowym krzewie. James zmarszczył brwi i wyciągnął rękę. Kwiat był dość szorstki w dotyku i James był pewien, że nigdy wcześniej go nie widział. Nigdy, na pewno. Ale jednak…

- Interesujesz się ogrodnictwem? – spytała Alisa, stając obok i kładąc swoją dłoń na jego.

- Nie – zaprzeczył James. – Tylko…

- Tylko co? – dopytywała się z troską w głosie lekarka.

- Nie wiem. – James potrząsnął głową. – To szarłat. Tradycyjny kwiat pogrzebowy. – Mężczyzna zaczął się rozglądać. Ogród był piękny, tak, i pełen roślin, których James nigdy nie widział, ale je znał. – To są zawilce. – Wskazał palcem na połać małych, białych kwiatków, rosnących przy stawie. – Symbolizują utraconą nadzieję.

Alisa zaśmiała się perliście i ścisnęła dłoń onkologa.

- Kłamca – oświadczyła wesoło. – Mówiłeś, że nie interesujesz się ogrodnictwem.

- Nie interesuję się. Przysięgam, jedyny kwiat, jaki miałem, był kaktusem i udało mi się go ususzyć.

Alisa zmarszczyła brwi.

- Więc skąd to wszystko wiesz?

James wzruszył ramionami.

- Nie wiem – odparł szczerze. – Musiałem gdzieś przeczytać. A może Sam mi powiedziała? Ona lubiła hodować rośliny.

Alisa zmrużyła oczy, ale nic nie powiedziała. Pozwoliła Jamesowi wziąć się pod ramię i po chwili para kontynuowała spacer po ogrodzie. Na horyzoncie błysnęło.

- To niesamowite – skomentowała Alisa – jak szybko zmieniła się pogoda. – James przytaknął ochoczo. Tak, jego też to zastanawiało. – Jak sądzisz, czemu tak się stało?

- Fronty atmosferyczne? Albo to, albo HAARP – zaśmiał się James. Alisa pokręciła głową, nie rozumiejąc. – HAARP? Musiałaś słyszeć, to… To teoria spiskowa.

- Ach. – Alisa się rozpromieniła i wskazała ławkę – Może usiądziemy i mi o nich opowiesz? Wierzysz w teorie spiskowe?

- Nie. – James dał się pociągnąć na ławkę. – Właściwie nie wiem, czemu o nich wspomniałem.

- Oczywiście – powiedziała Alisa tak cicho, że James niemalże jej nie usłyszał. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że miał jej nie usłyszeć. Kobieta odchrząknęła. Nie miała przy sobie swojego nieśmiertelnego notatnika, więc rozmowa ta nie była częścią terapii. James się ucieszył. Dawno nie rozmawiał z nikim tak po prostu, dla samej przyjemności rozmowy. – Więc – kontynuowała z uśmiechem Alisa i znowu brzmiała miło i spokojnie. – Teorie spiskowe a nasza pogoda?

- To jest w sumie bez sensu… - zaczął opowiadać James, gdy grzmotnęło. Grzmotnęło i natychmiast zaczęło padać. Ogromne krople zaczęły uderzać o wszystko, liście, żwir alejki, ławkę, ich skórę. Alisa krzyknęła i momentalnie zerwała się na równe nogi.

- Chodź. – Kobieta złapała Jamesa za rękaw koszuli i pociągnęła za sobą. Szybko pobiegli do najbliższych drzwi i wpadli do środka. Do oranżerii. Wewnątrz, Alisa natychmiast podjęła daremną próbę starcia wody z ramion i wytrzepania jej z włosów. W szczególności to ostatnie sprawiło, że James szczerze się roześmiał. Alisa ściągnęła usta w wąską linię. – Uważasz, że to zabawne?

- Dosyć – odparł James. – Nie lubisz deszczu?

- Nienawidzę – odpowiedziała kobieta i kontynuowała wyciskanie wody z włosów.

- House też nienawidzi deszczu – stwierdził wesoło James, przeczesując ręką mokre włosy i pozostawiając je w modnym, artystycznym nieładzie. Alisa puściła swoje rude loki i spojrzała na mężczyznę z zastanowieniem.

- Kim jest House?

James zamrugał.

- Nie w…

- Doktor Carter!

Do oranżerii wpadła przemoczona Murzynka, w której James momentalnie rozpoznał przerażającą pielęgniarkę, z którą zetknął się pierwszego dnia pobytu w Memorial. Teraz jednak – mokra jak kura, niepochylająca się nad nim – kobieta nie wyglądała na w połowie tak groźną, jak wydawała się wtedy. Teraz była po prostu zwykłą, starą pielęgniarką, podobną do tych, które codziennie mijał na korytarzu w pracy. W nie wyimaginowanym nie-PPTH.

- Tak? – spytała Alisa, a jej głos stał się nagle zimny jak lód.

- Betsey Jones nie chce dać się wprowadzić do budynku – poinformowała lekarkę Murzynka. – Siedzi pod wierzbą przy stawie, nie możemy sobie z nią poradzić. Myślę, że powinna pani pójść z nią porozmawiać.

Alisa przyglądała się Murzynce zmrużonymi gniewnie oczyma. Założyła ręce na piersiach, obróciła się na pięcie i bez słowa wyszła z oranżerii. James nie do końca mógł pojąć, co właściwie zaszło między dwoma kobietami – bo jednego był pewien, nie była to normalna interakcja współpracowników – ale postanowił tego nie analizować. Zaczynała go boleć głowa.

- Odprowadzę pana do pokoju, panie Wilson.

Pielęgniarka chwyciła mocno ramię Jamesa i zaczęła go prowadzić przez oranżerię, prosto do drzwi oddzielających ją od wschodniego skrzydła.

- Czy nie moglibyśmy przejść przez ogród? – zapytał James, przytrzymując ręką drzwi tak, by pielęgniarka nie mogła ich otworzyć. Kobieta zaśmiała się upiornie. Brzmiała jak hiena.

- Tędy będzie o wiele szybciej, panie Wilson – wyjaśniła i zabrała rękę Jamesa. Otworzyła drzwi i wepchnęła mężczyznę prosto do dusznego korytarza. Wschodnie skrzydło było takie, jakim je zapamiętał – pachnące stęchlizną, ciemne, ze ścianami w kolorze zaschniętej krwi. Mroczne. I przerażające.

- Nie lubię tego miejsca – przyznał James. Poprzednim razem obecność Alisy działała na niego uspokajająco – podświadomie wiedział, że to tylko korytarze, że to tylko szpital i nie dzieje się tutaj nic nadzwyczajnego. Że nic nadzwyczajnego dziać się po prostu nie może. Teraz jednak, kiedy szedł ze starą, zwariowaną pielęgniarką, wszystko wydawało mu się absolutnie na odwrót, a wschodnie skrzydło naprawdę wyglądało jak miejsce rodem z kiepskiego horroru. Tylko czekać, aż jakiś duch czy zakrwawiony psychopata wypadnie zza zakrętu.

- Wcale mnie to nie dziwi – burknęła pielęgniarka, nie przerywając szybkiego marszu. – Całe to miejsce to nicość i śmierć ubrana w dziewiętnastowieczny budynek i ciszę. – Kobieta pokręciła głową. – Ale mogłam się spodziewać, że to nie będzie proste, nigdy nie jest, ale ty… - Kobieta zatrzymała się, gdy zdała sobie sprawę, że zgubiła swojego towarzysza za poprzednim zakrętem. – Panie… Wilson?!

Kobieta szybko się cofnęła i pobiegła po pacjenta. James stał pośrodku korytarza – który wyglądał tak samo jak poprzedni i trzy następne, z których ostatni kończył się wielkimi, dębowymi drzwiami – i wpatrywał się w szklane drzwi, które zgodnie ze wszelkim prawdopodobieństwem powinny ukazywać, co jest po drugiej stronie, a które z jakichś powodów były całkowicie ciemne.

- Coś się zmieniło – stwierdził James, analizując każdy fragment kryształowej powierzchni. W końcu wyciągnął rękę i przejechał palcami po tafli. – Poprzednio nie było napisu…

Pielęgniarka stanęła obok mężczyzny i również spojrzała na drzwi.

- Wiesz, co jest za drzwiami?

James pokręcił przecząco głową.

- Są zamknięte – stwierdził. Wciąż jednak nie odrywał palców od szyby; opuszkami wodził po każdej literze.

- A próbowałeś je otworzyć?

- Nie. – James szybko cofnął rękę. – Alisa powiedziała, że są zamknięte. A ja jej wierzę – dodał.

Mężczyzna rzucił szklanym drzwiom ostatnie spojrzenie, odwrócił się i odszedł w dół korytarza. Pielęgniarka stała w miejscu jeszcze przez chwilę, przyglądając się szybie z niewielkim uśmiechem, po czym odeszła za swoim pacjentem.

„Gregory House, M.D.” pyszniło się czarnym kolorem literek.

***

Cuddy weszła po cichu do sali, robiąc wszystko, by nie obudzić diagnosty. Nikt lepiej od niej nie wiedział, jak bardzo mężczyzna potrzebuje snu. Kobieta podeszła do szafy i, próbując hałasować jak najmniej, wyciągnęła z niej koc. House spał oczywiście na kołdrze, więc ta była bezużyteczna. Cuddy podeszła do śpiącego diagnosty, przykryła go kocem i – w nagłym przypływie matczynych uczuć – przeczesała palcami jego krótkie włosy w sposób, który miał być uspokajający. Cóż. Na Rachel działało, czemu miałoby nie poskutkować na Housie.

- Idiota – powiedziała z czułością, wygładzając nieco koc. Odsunęła się od śpiącego przyjaciela i przeniosła wzrok na nieprzytomnego Wilsona. – A ty – zaczęła swoim najpoważniejszym i najbardziej nie zanoszącym sprzeciwu administratorskim głosem – masz się obudzić. House na ciebie czeka i ja nie chcę, by był zmuszony czekać wiecznie. – Kobieta podeszła do przyjaciela, pochyliła się i wyszeptala mu na ucho: – Co więcej, ja nie mogę mu pozwolić na to, by czekał wiecznie. Musi w końcu stąd wyjść, nie mogę dopuścić, by jego pacjenci umierali, podczas gdy on tutaj się… - urwała, szukając odpowiedniego słowa (jak to ujął dziś dzieciak w klinice…?) – angstuje. – Administratorka pocałowała nieprzytomnego mężczyznę w czoło. – Masz się obudzić. Inaczej nie dam ci premii.

Cuddy wyprostowała się z dumą, otrzepała spódnicę z niewidzialnego kurzu i wyszła z sali równie cicho, jak weszła. Leżący pod grubym kocem House uśmiechnął się lekko.

- Lepiej jej posłuchaj, Wilson. Nie chcesz, żeby ci jeszcze wlepiła karne pół roku w klinice.

***

- Jak się ma Betsey Jones? – spytał James, gdy tylko Alisa wskazała mu fotel i poprosiła, by usiadł.

- Znacznie lepiej – odparła z uśmiechem lekarka. – Podaliśmy jej środki uspokajające; po tym udało nam się wnieść ją z powrotem do szpitala. Jest teraz w swoim pokoju, odpoczywa.

- Nawet nie wiem, kto to jest – zamyślił się James. Tak naprawdę nie kojarzył żadnego innego pacjenta. Oczywiście, codziennie mijał ich na korytarzach – musiał ich mijać – oraz widywał ich w stołówce, ale kiedy próbował przywołać jakąkolwiek twarz czy jakiekolwiek nazwisko… Nic. Zupełna pustka.

- Drobna blondynka, dwudziestolatka. Jej pokój jest piętro nad twoim – wyjaśniła Alisa. James pokiwał głową. Oczywiście. Tak. – Więc… O czym chciałeś ze mną porozmawiać?

James odchrząknął.

- Mówiłaś, że kto przywiózł mnie do szpitala?

- Twoja druga żona – odparła natychmiast Alisa i zajrzała w notatki. – Bonnie, o ile mnie pamięć nie myli. Powiedziała mi, że poszła do waszego mieszkania zabrać kilka ostatnich rzeczy i że… znalazła cię na podłodze. Obok pustej buteleczki Oxycodonu. – Alisa spojrzała na niego poważnie. – Dlaczego pytasz?

- To prawdopodobnie zabrzmi głupio, ale… - James potarł dłonią kark. – Czasami mam wrażenie, że tam, poza szpitalem, ktoś na mnie czeka. Co jest oczywiście niedorzeczne, bo PPTH to wytwór mojej wyobraźni, a naprawdę ja…

- To nie jest niedorzeczne, James. – Alisa pochyliła się w stronę mężczyzny i złapała go za dłoń. – Każdy człowiek potrzebuje bliskości i nigdy nie uwierzę, że nie masz nikogo, kto by się przejmował. – Lekarka ścisnęła dłoń Jamesa. – Jesteś wspaniałą osobą i na pewno jest choć jedna osoba, która za tobą tęskni.

- Jasne – mruknął sarkastycznie James. – Tęskni na tyle, że nie chce jej się zadzwonić. – Alisa przygryzła wargę i Jamesowi momentalnie zrobiło się głupio. Cholera, nie powinien był. Sesja sesją, ale to nie wina Alisy, że spieprzył sobie życie. Lekarka chciała go tylko pocieszyć – co zresztą wychodziło jej całkiem nieźle. Mężczyzna uśmiechnął się i splótł swoje palce z palcami lekarki. – Zresztą nieważne. Jak długo będę musiał tu zostać, doktor Carter?

Alisa odwzajemniła uśmiech swojego pacjenta i zaczęła głaskać kciukiem wierzch dłoni Jamesa.

- Nie dłużej niż będzie to konieczne – odparła. – Dlaczego pytasz?

James się roześmiał.

- Nie chcę, by szefowa wlepiła mi karne pół roku w klinice za obijanie się.

CDN


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Wto 8:31, 06 Lip 2010, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 14:31, 04 Maj 2010    Temat postu:

Taaaak! Brakowało mi twojego pisania, Katty. Zaklepuję.

Po pierwsze, znalazłam literówkę:
Cytat:
Wewnątrz, Alisa natychmiast pdaremną próbę starcia wody z ramion i wytrzepania jej z włosów.


Przejdźmy teraz do rzeczy stałych w moich komentarzach: słodzenia. Na miłość boską, Katty. Czytając fragmenty Wilsona raz po raz przechodziły mnie dreszcze. I dobitnie utwierdziły mnie w przekonaniu, że ja nie potrafię stworzyć fabuły. Zacznę od początku: wiedziałam, że mówienie do Jamesa to będzie coś, co mi się bardzo spodoba. W pierwszej części strasznie podobała mi się narracja - taka znajoma, zabawna, sarkastyczna. Podejście House'a było świetne i bardzo kanoniczne - nie odsłonił się, wręcz przykrywał żartami, docinkami i głupimi odzywkami. Z jednej strony nie chciał gadać do nieprzytomnego Wilsona, z drugiej strony - skoro miało to pomóc, mówił.

W kolejnej części opisy szpitala mnie zmroziły. Oprócz tego, że jest dość psychodelicznie dzięki tej pustce, ciszy, nicości - klimatu dodaje jeszcze potwornie spokojna i miła Alisa. Podobieństwa do świata realnego, sygnały dające do zrozumienia, że Wilson słyszy, odbiera zewnętrzne bodźce, przyjmuje usłyszane słowa do wiadomości - perfekcja. Domyślam się, że pielęgniarką, której trochę bał się Wilson, jest babcia Maddy. Podoba mi się, że jedynymi osobami, które on pamięta albo kojarzy ze swojego "śpiączkowego" świata są Alisa, która ma przekonać go, że realny świat nie istnieje i właśnie babcia Maddy, która wskazuje mu właściwą drogę. Opis korytarza, ludzie bez twarzy, cała ta tajemniczość miejsca, w którym znajduje się James jest bezbłędna i uwielbiam ją. O takich rzeczach aż chce się czytać. Potrafię sobie wyobrazić ten szpital, potrafię czuć jego zapach, co jest wspaniałe, bo to miejsce jest niesamowite. Napis na drzwiach i dialog między pielęgniarką a Wilsonem dopełnia całość. Jesteś genialna, naprawdę.

Część trzecia - Cuddy była genialna i taka kochana, taka w jej stylu. Podoba mi się jej sposób radzenia sobie z sytuacją. House - och, on. Naprawdę kocham go w twoich fikach. Jest tym bohaterem, którego tak bardzo kocham z serialu.

W czwartej części kibicowałam Jamesowi, żeby się wreszcie, do cholery, opamiętał. Świetne jest to, że już kontaktuje, czuje, że House na niego czeka i że go potrzebuje. Jest nadzieja na to, że będzie na tyle przekonany o jego przywiązaniu i uczuciach, że przejdzie przez drzwi. Ostatnie zdanie mnie zmiażdżyło. Znowu zadziałałaś Neilowsko, znowu szykujesz najlepsze na koniec, żeby potem niemal usłyszeć westchnienie czytelnika, kiedy odkrywa prawdę, kiedy wszystko zaczyna się łączyć w logiczną całość. Uwielbiam to.

Jesteś niesamowita, Katty. Czekam niecierpliwie na następną część. Pozdrawiam,
G.

e: Podczas czytania wpadłam na pewien pomysł, ale potem zapomniałam o tym napisać. To dość dziwne, ale stwierdziłam, że ciebie stać by było na takie zakończenie. Zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdyby Wilson faktycznie był chory i należał do świata Alisy, a PPTH byłoby tylko wymysłem jego wyobraźni? To smutne i dość murujące zakończenie (a do tego mało prawdopodobne, bo przecież nie pamiętał nikogo i ten napis... chociaż w sumie teraz pomyślałam, że to mogły być ruiny PPTH, James nie żyje... ale to już by była maksymalna fantastyka i mój chory umysł), ale biorę je pod uwagę. Tak na wszelki wypadek ^^

e2: Izoch przypomniała mi o kwiatach. Kwiaty! Kolejna rzecz, która, przynajmniej według mojej interpretacji, dociera do Wilsona z realnego świata. Chociaż w sumie mam dwa warianty: albo odsłania się ta gorsza strona małej kwiaciarki i kwiaty, które mają pomóc Jamesowi wydostać się ze swojego umysłu (ach, metafory) tak naprawdę wcale nie pomagają, albo jest to zagranie świata Alisy, mające podświadomie zabrać mu nadzieję i odwagę. Albo jeszcze możliwe, że one spełniają swoją powinność - przekazują Jamesowi wiadomości ze świata realnego: "nie znasz się na kwiatach, ale wiesz o nas wszystko! Czy to ci nic nie mówi? To nie jesteś ty!" (czy coś w tym stylu). W każdym razie, kwiaty również były świetnym zagraniem. Z jednej strony sugerują kontakt Wilsona z rzeczywistością, z drugiej - niezbyt przyjemny koniec.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Czw 18:27, 06 Maj 2010, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:04, 04 Maj 2010    Temat postu:

Na początek, Katty, oficjalnie uwielbiam twój avek Doktor Cox rządzi!

A teraz krótko, bo naprawdę nie wiem ile by mi zajęło wypisywanie wszystkich zalet twojego fika
Po pierwsze klimat. Pod tym względem przypominasz mi Stephena Kinga, a w szczególności to, z jaką łatwością czytelnik "wnika" w fabułę. No i ta atmosfera, jak z dobrego thrillera, uwielbiam takie pogięte historie z metafizyką w tle Co oznacza, że i fabuła jest genialna


Widać już jak powoli do Wilsona zaczynają 'przeciekać' strzępy prawdziwej rzeczywistości. On faktycznie w jakiś sposób odbiera to, co się do niego mówi, choć nie jest jeszcze pewny skąd o tym wie. I to w częściowo odbija się w jego świecie.
Niech zgadnę, im silniej w podświadomość Wilsona wkradają się wątpliwości, tym bliżej mu do wyjścia. Niestety za bardzo ufa Alisie, a ona szczególnie mi się nie podoba. Zauważyłam, że ona nie tylko nie cierpi deszczu, ona się go wręcz boi. Dlaczego? Czy zareagowała tak tylko na to konkretne zjawisko, czy jej lęk obejmuje wodę jako taką?

Błagam cię, Katty, pośpiesz się z następnym rozdziałem, może uda mi się znaleźć odpowiedź na choć jedno z tych pytań

PS, WEEEEENYYYYYY!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Izoch
Okulista
Okulista


Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 2248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sammyland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:58, 06 Maj 2010    Temat postu:

Uwielbiam Twojego House'a. Jednocześnie widać, że mógłby skoczyć w ogień, żeby pomóc Wilsonowi, nawet robi rzeczy, które normalnie by wyśmiał, a mimo wszystko stara się być sobą, co musi być strasznie trudne. Uwielbiam moment, kiedy po 'żartach' w kierunku pacjentów Wilsona i Chase'a House pyta Jamesa o sens. A raczej o jego brak. Trafiło to do mnie niesamowicie. Kilka razy pomyślałam sobie, że to przykre, że los rzuca mu kolejne kłody.

Boję się tego szpitala. A raczej zaczynam się naprawdę bać. I nadal lubię bardzo postać Alisy, ale po tym momencie z deszczem mam jakieś wątpliwości do tego, kim ona jest. Tak, jest nierealna, wiem, ale nawet nierealni ludzie nie baliby się deszczu, nie? Chociaż, może ona po prostu jest dziwna

Te kwiaty mnie zmroziły, miałam nadzieję, że James je wykopie. Nie przynoszą nic dobrego, szczególnie, gdy właśnie powinien mieć nadzieję, a taki kwiatek sugeruje zupełnie coś innego. Nie wierzę, że te rośliny są tam przypadkowo.

"House też nienawidzi deszczu". Do Jamesa zaczyna coś docierać, co mnie cieszy. Jak potem poczytałam o tych drzwiach i literkach, w jakiś sposób skojarzyłam to z gabinetem House'a. Może to jest jego gabinet, a Wilson, nawet o tym nie wiedząc, porusza się po korytarzach PPTH? Chociaż, nie wiem, wydaje mi się to zbyt oczywiste ;D

Cuddy, nadal nie lubię, ale mimo wszystko cieszę się, że tak się troszczy o House'a i Wilsona, pokazuje, że to i dla niej nie jest łatwa sytuacja. Gdybym była bardzo wredna pomyślałabym, że to tylko dlatego, iż House i Wilson nie wykonują swojej pracy

A potem Wilson mówiący o karze, o której wspomniał House. To wywołało u mnie lekki zamęt: on naprawdę zaczyna odbierać to, co się dzieje?


Z (nie)cierpliwością czekam na kolejny rozdział

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:59, 04 Lip 2010    Temat postu:

A/N
Gdyby House i Wilson byli moi, oddałabym ich Russellowi T. Davisowi. On wiedziałby, jak się nimi zająć – najpierw wplątałby ich w gorący, namiętny romans z mnóstwem całowania na ekranie, a potem doprowadziłby do tego, że Wilson zmarłby w ramionach House’a, wyznając mu miłość. Widzieliście kiedyś taki odcinek? Nie? Więc zapewne House i Wilson nie są moi.

Mam nadzieję, że ktoś ten fik jeszcze pamięta. xD

część V: nikt nie rozumie mnie tak, jak ty

- Doktorze House? – House mruknął coś mało zrozumiałego i naciągnął poduszkę na głowę. Irytujący głosik jednak nie przestawał; co więcej, do jego dźwięku dołączyło jeszcze szturchanie w ramię. – Doktorze House, musi pan się obudzić.

House otworzył na próbuję jedno oko i ściągnął z głowy poduszkę. Powitał go ciepły uśmiech Libby oraz widok gigantycznego kubka w różowe świnki.

- Kawa? – wychrypiał mężczyzna. Libby przytaknęła i przysunęła taboret bliżej jego łóżka. House otworzył drugie oko i z pewnymi problemami doprowadził się nawet do pozycji siedzącej. Mężczyzna wziął kubek do ręki i upił nieco napoju; syknął, gdy gorąca kawa poparzyła go w język.

- Ostrożnie! – napomniała Libby. – Świeżo parzona.

Za późno, pomyślał House, rozkoszując się ciepłem, które rozchodziło się po jego ciele z każdym łykiem. Och, mógłby zatrudnić Libby tylko po to, by robiła mu kawę. Z drugiej strony, wtedy Wilson bywałby u niego częściej i biedna Libby zapewne skończyłaby jako jego czwarta była… House gwałtownie opuścił kubek, kiedy jego zaspany mózg wreszcie zaczął łączyć posiadane fakty. Nagły ruch, spotęgowany siłą grawitacji spowodował, że zawartość kubka wylądowała na przyniesionym przez Cuddy kocu.

- Kurwa – zaklął diagnosta, zrywając się z łóżka. Koc był na tyle gruby, że przyjął na siebie większość cieczy, ale trochę kawy przesiąkło aż do jego dżinsów. A to nie było przyjemne.

- Mówiłam, że gorąca – stwierdziła Libby, do jednej ręki biorąc teraz już pusty kubek w różowe świnki, a do drugiej mokry koc. Pielęgniarka patrzyła na diagnostę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym westchnęła i uśmiechnęła się bardzo smutno.

- Żadnych zmian – powiedziała bardzo cicho, głową wskazując na drugie łóżko, wciąż zawierające bardzo nieprzytomnego onkologa. Kobieta zrobiła ruch, jakby zamierzała wyjść z sali, ale zatrzymała się, gdy coś jej się przypomniało. – Doktor Cuddy kazała przekazać, że nie potrąci tego panu z i tak zaległego urlopu. – House kiwnął głową. Mimo wszystko, Cuddy była dobrą przyjaciółką. – Kazała też panu powiedzieć, że…

- Że co? – Diagnosta zaczął się niecierpliwić. Po dłuższym namyśle jednak by Libby nie zatrudnił. Jej kawa nie była aż tak genialna, by wynagrodzić jej ogólną cameronowatość i niewyczerpalne pokłady empatii.

- Że rozumie.

Pielęgniarka kiwnęła mu głową na pożegnanie i wyszła. House przymknął oczy i zagryzł wargę. Miał niejasne przeczucie, że wszystko – bardzo, bardzo szybko – zacznie się pieprzyć. Nie wiedział, skąd wzięła się ta myśl. Była to jednak jedna z tych myśli, które czasami pojawiają się z samego rana i są szybko zapominane, w szczególności pod wpływem wydarzeń dnia codziennego. Była to jedna z tych myśli, które – nawet, jeśli są wypchnięte ze świadomości – rezydują w podświadomości, dając ci poczucie, że wiesz coś, czego nie powinieneś, że wiesz coś więcej, że jest coś, co ci w bardzo oczywisty sposób ciągle umyka. Jak poczucie, że dzisiaj będzie dobry dzień, typowe dla każdego, kto się wyspał i kto witany jest przez zapach świeżo skoszonej trawy czy pocałunek ukochanej osoby. Jednak uczucie, jakiego diagnosta doświadczał w tej chwili, było całkowitym przeciwieństwem powyższego, spotęgowanym i bardzo nieprzyjemnym.

- To piołun. – House niemal podskoczył, słysząc nagle delikatny, eteryczny wręcz głos Angel tuż obok swojego ucha. Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał w bok; po jego prawej siedziała mała kwiaciarka, po turecku na jego łóżku, wpatrzona w niego swoimi wielkimi, sarnimi oczyma.

- Piołun? – spytał z powątpiewaniem diagnosta, starając się jednocześnie głębokimi wdechami uspokoić rozszalałe nagle serce. Dziewczyna przytaknęła.

- Ktoś przyniósł bukiet polnych kwiatów do pokoju obok. Wśród nich jest piołun.

Diagnosta pociągnął nosem.

- Nie czuję.

Angel zachichotała i pokręciła z rozbawieniem głową.

- Zdziwiłabym się, gdyby pan czuł. – Dziewczyna zmieniła pozycję; opuściła nogi za brzeg łóżka, podparła się łokciami o materac i zapatrzyła w sufit. – Piołun to bardzo potężna roślina. Symbolizuje rozdzielenie i udręki miłości. Jest najbardziej gorzkim w smaku ziołem. Sama jego obecność w bliskim otoczeniu osoby podatnej sprawia, że osoba ta zaczyna postrzegać wszystko w ciemniejszych barwach, że zaczyna myśleć pesymistycznie – fatalistycznie wręcz – że zaczyna tracić wiarę.

- Jestem ateistą – burknął House. – Poza tym, kiedy stałem się „podatny”?

- Nie o taką wiarę mi chodziło – odparła Angel. – Chodziło mi o przeświadczenie, że wszystko będzie…

- Wiem, o co ci chodziło.

Umilkli. House oparł łokcie na udach i oparł brodę na złożonych dłoniach. Zaczął wpatrywać się w równy odczyt aparatury. Było w nim coś kojącego, trzymającego go w rzeczywistości.

- Oczywiście, że jest pan podatny – powiedziała w końcu Angel. – Ktoś, kogo pan kocha, jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. To sprawia, że pana aura wyłapuje wszystkie zmiany otoczenia. A nic lepiej nie emituje złych odczuć niż piołun. – Dziewczyna spojrzała na House’a z ciekawością. – Piołun jest jednym z biblijnych symboli Apokalipsy, nie wiedział pan?

- Ale to była gwiazda – odbił piłeczkę House. Angel wzruszyła ramionami. – Więc… Jak idzie twojej babci?

- Nienajgorzej – odparła dziewczyna. Uśmiechnęła się. – Pana chłopak jest podobno bardzo uparty.

- Wilson nie jest moim chłopakiem – sprostował szybko House. Może nieco za szybko, ale Angel zdawała się tego nie zauważać.

- Co za różnica. Tak czy inaczej – kontynuowała – idzie dobrze. Obiecałam panu trzy dni, prawda? – House starał się odwzajemnić jej uśmiech czy nawet jej optymizm. Zawiódł w obydwu, więc jedynie rozplótł palce i potarł dłonią twarz. – Wie pan, nie musi pan zastanawiać się nad tym, co mogłoby by się wydarzyć, gdyby zrobił pan coś inaczej – powiedziała nagle Angel, uważnie przyglądając się diagnoście.

- Ja wcale… - zaczął House, ale nastolatka mu przerwała.

- Wszystko, co się zdarzyło, wydarzy się ponownie – oświadczyła. House uniósł brwi.

- Dalsza porcja luizjańskiej filozofii?

Dziewczyna potrząsnęła głową.

- Nie, „Battlestar Galactica”.

Tym razem mu się udało. Uśmiech – choć bardzo nieudolny i krzywy, i nikogo nie nastrajający pozytywnie – był całkowicie szczery.

***

- Kim jest House?

James zamrugał.

- Przepraszam…?

- Spytałam, kim jest House – powtórzyła stara Murzynka, siadając na fotelu obok Jamesa.

- Nie wiem, o czym pani mówi.

Pielęgniarka przewróciła oczyma.

- Nie pieprz bzdur, młody człowieku, nie mam czasu, by tu z tobą siedzieć w nieskończoność – zirytowała się. Jamesowi przeszło przez myśl, że kobieta miała bardzo osobliwe podejście do pacjentów, ale z drugiej strony to był szpital psychiatryczny. Nie zdziwiłby się, gdyby pracownicy też nie byli do końca normalni. – Widziałam, jak patrzyłeś wczoraj na te drzwi we wschodnim skrzydle. Widziałam, jak patrzyłeś na ten napis. Co on dla ciebie znaczy?

- Nie mam pojęcia – odpowiedział nerwowo James. – Pierwszy raz go widziałem!

- Nieprawda – stwierdziła mocno pielęgniarka. – I dobrze o tym wiesz. Kim jest House?

- J-ja n-naprawdę… - wyjąkał James.

Murzynka westchnęła.

- Wiesz, nam obojgu byłoby łatwiej, gdybyś po prostu przyznał, że ten napis coś dla ciebie znaczy.

James zerwał się na równe nogi.

- Nie znaczy – powiedział, przyjmując postawę defensywną i wyciągając przed siebie rękę, jakby chcąc się obronić przed – najwyraźniej szaloną – pielęgniarką.

- Znaczy – powtórzyła Murzynka, również wstając. – Przyznaj to.

- Nie…

- Przyznaj – powiedziała z naciskiem. James potrząsnął głową. – Przyznaj to. Przyznaj, przyznaj to, przyznaj…

- Nie! - James machnął ręką w powietrzu, próbując coś pochwycić. Gdy jego dłoń zamknęła się na powietrzu, zatrzymał się, wyraźnie zdziwiony. Pielęgniarka uniosła ze zdziwieniem brwi. James zamrugał. – Butelka.

- Co?

- Tu powinna być butelka… Powinienem… - James przycisnął zaciśniętą dłoń do skroni i skrzywił się z bólu. – Co się dzieje?

Pielęgniarka się uśmiechnęła.

- Nareszcie jakiś postęp. – Zrobiła krok w kierunku Jamesa. - Teraz gdybyś tylko…

- James? – James odwrócił się na dźwięk swojego imienia. W drzwiach biblioteki stała Alisa. Kobieta wodziła wzrokiem od wciąż przyciskającego rękę do skroni pacjenta do zastygłej wpół kroku pielęgniarki. James uspokoił się na widok lekarki. Nawet głowa przestawała go powoli boleć. – Co się dzieje?

- My… - James rzucił starej Murzynce szybkie spojrzenie. Ufał Alisie całkowicie, ale z jakiegoś powodu… Opowiedzenie jej o małym incydencie z pielęgniarką wydawało mu się bardzo kiepskim pomysłem. – Tylko rozmawialiśmy.

Alisa kiwnęła głową.

- James, czy mógłbyś poczekać na mnie w moim gabinecie? Muszę porozmawiać z Madeleine – poprosiła lekarka. James szybko ruszył ku wyjściu z biblioteki, w drzwiach jeszcze obracając się na chwilę i rzucając pytające spojrzenie Murzynce. Pielęgniarka wyglądała na zdruzgotaną.

Kiedy tylko mężczyzna znikł za drzwiami, Alisa zmrużyła oczy i zbliżyła się do Murzynki.

- Wiesz, Maddy – zaczęła jadowicie – myślę, że ten przypadek jest o wiele ponad twoim poziomem.

Z okrutnym uśmiechem na ustach kobieta obróciła się na pięcie i wymaszerowała z biblioteki.

***

W pokoju diagnostycznym wszystkie światła były zgaszone, wyraźny znak, że z ich pacjentką nie może być źle, skoro wszyscy jego pracownicy poszli do domu. House pchnął laską szklane drzwi i wszedł do środka; wewnątrz od razu skierował się do ekspresu. Jego kawa – choć daleko jej było od ambrozji przygotowywanej przez Libby z pediatrii – i tak była lepsza niż kawopodobna lura, jaką serwowali w – notabene już zamkniętej – kafejce. Do rana wytrzyma na napoju własnoręcznej roboty – po porannym obchodzie Libby albo któraś z jej popleczniczek na pewno go znajdą i obdarują zawartością kubka w różowe świnki.

- Czasami zastanawiam się, kto nam wszystkim nalicza punkty.

House odstawił czerwony kubek z powrotem na blat i obejrzał się za siebie. W kącie pokoju, przy białej tablicy, siedziała Trzynastka i wpatrywała się tępo w ścianę. Siedziała w cieniu rzucanym przez regał, nic dziwnego, że jej nie zauważył.

- Punkty za co? – spytał się House, odwracają się i opierając o kuchenną szafkę. Trzynastka – przynajmniej tak mu się zdawało – wzruszyła ramionami.

- Za życie.

House zmrużył podejrzliwie oczy.

- Dziwnie się zachowujesz – zawyrokował. – Mało… trzynastkowo. I nie mówię tylko o teraz, mam też na myśli naszą wczorajszą rozmowę.

- Tę o miłości i o tym, że Cuddy to idiotka? – spytała lekarka. Gdy diagnosta przytaknął, Trzynastka zaśmiała się cicho. – Fakt, to wszystko brzmiało mało jak ja. No i wcale nie uważam, że Cuddy to idiotka – dodała szybko.

- Więc o co chodzi? – spytał diagnosta. – I czy jest to związane z pełnią, bo jeśli tak, to zainwestuje w kalendarz lunarny…

- Wydaje ci się, że jesteś och taki skomplikowany, a tak naprawdę nie mógłbyś być bardziej oczywisty – stwierdziła dziewczyna, całkowicie ignorując wypowiedź swojego szefa. – Może nie wszyscy to widzą, może nie wszyscy chcą to widzieć, ale ja potrafię to rozpoznać. – Dziewczyna zaczęła machać ręką. – To całe lekceważące podejście, nie-obchodzi-mnie nastawienie, zbywanie poważnych tematów żartami. Jedna wielka fasada.

- Jesteś pijana? – spytał House, odpychając się od szafki i robiąc kilka kroków w stronę dziewczyny.

- Boisz się, że to coś może znaczyć. Boisz się, że to stracisz i że nie będzie warto.

- Boże, ty jesteś pijana. – Trzynastka pokręciła przecząco głową. Diagnosta przysunął krzesło blisko dziewczyny i opadł na nie ciężko. – To dlaczego gadasz od rzeczy?

- Wiesz, co robiłam wczoraj w nocy? – House zaprzeczył. – Siedziałam w pokoju Trudi Jenner i trzymałam ją za rękę. Nie chciałam tego robić, nikt z nas nie chciał, więc ciągnęliśmy losy, a ja po prostu nie mam szczęścia. – Trzynastka odchyliła głowę i oparła ją o róg półki. – Siedziałam z nią całą noc i słuchałam, jak opowiadała o swoim najlepszym przyjacielu - ma na imię Oliver, wiesz? – i o tym wszystkim, co razem robili. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ona wiedziała, że umiera, ja wiedziałam, że ona umiera, a jedyną rzeczą, jakiej żałowała było to, że nigdy Oliverowi nie powiedziała, że go kocha. – Trzynastka zaśmiała się sucho. – Wcale nie żałowała, że nigdy nie pojedzie na safari do Kenii, nigdy nie skończy studiów, nigdy nie zobaczy swojej bratanicy. Żałowała, że nigdy mu nie powiedziała. – Trzynastka spojrzała uważnie na House’a, uważnie i bardzo trzeźwo. – Siedziałam przy Trudi całą noc, czekając, aż umrze. A rano spotkałam ciebie, jak zwykle zaprzeczającego. I spytałeś się mnie, czy Cuddy jest idiotką. I to mnie naprawdę wkurzyło. – Trzynastka złapała się oparcia krzesła i wstała z podłogi. – W sumie nawet nie wiem, czemu. W końcu to nie moja sprawa, to, że jesteś na jak najlepszej drodze do żałowania tego samego przez resztę swojego marnego życia.

Trzynastka wyprostowała się dumnie i wyszła z gabinetu. House odprowadził ją wzrokiem, cały czas powtarzając w myślach monolog lekarki. Tylko jeden fakt utkwił mu jednak w pamięci – Trudi Jenner nie żyła.

***

- To całkowita strata czasu! – oświadczyła Babcia Maddy, gdy tylko House po cichu wślizgnął się do sali Angel. – On jest zbyt uparty, zbyt… zbyt związany z tym małym światem, który sobie stworzył, zbyt związany z nią…

House oparł się o ścianę i patrzył, jak Maddy nerwowo kręci się po pokoju. Siedząca na łóżku Angel również przypatrywała się babci.

- Trudi Jenner nie żyje – mruknął House. To na chwilę wyrwało Maddy z zamyślenia.

- Co? – spytała, przystając. Po chwili jednak kontynuowała krążenie po pokoju. – Zresztą, to bez znaczenia. Nawet gdyby żyła, nic by z tego nie wyszło, bo twój chłoptaś wcale nie chce stamtąd odchodzić. Udaje, że nie pamięta, nie chce pamiętać, bo tak jest o wiele prościej, prawda? – Maddy spojrzała karcąco na House’a. – O wiele prościej jest nic nie mówić, udawać, że to, co jest niewypowiedziane, nie istnieje. – Staruszka pokręciła z politowaniem głową. – Wy dwaj, jesteście siebie warci.

Maddy wyszła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Angel wzdrygnęła się i zamknęła oczy. House spojrzał na nią pytająco.

- Co miała na myśli?

Angel przełknęła ślinę.

- To… To nie miał być on – powiedziała.

- Wiem, już mi to mówiłaś. Powiedziałaś mu, co się stanie, a on ma kompleks Mesjasza i pobiegł wszystkich ratować.

- Ciebie – sprostowała dziewczyna. House zamrugał.

- Co?

- Pobiegł ratować ciebie – powtórzyła Angel. – To pan miał zginąć w tej strzelaninie. Powiedziałam to doktorowi Wilsonowi. – Angel wzięła głęboki wdech. – Troszczył się o pana tak bardzo, że uważał, że poświęcenie dla pana życia jest czymś naturalnym. Dlatego babcia powiedziała, że jesteście siebie warci. – Angel złożyła ręce na podołku. – Bo obydwaj zakładacie, operujecie niedopowiedzeniami i półprawdami. I jesteście sobie trochę za bardzo oddani.

- Sprawiasz, że brzmimy jak główni bohaterowie jakiegoś kiepskiego romansidła dla zdesperowanych gospodyń domowych – zażartował House. Angel spojrzała na niego poważnie.

- Myślę, że bardziej jak „Romeo i Julia” – powiedziała, po czym wlepiła swoje sarnie oczy w sufit. – I nawet skończy się podobnie. Śmiercią kochanków.

***

House musnął opuszkami palców dłoń nieprzytomnego przyjaciela; kiedy zorientował się, co robi, szybko zabrał rękę. Mężczyzna westchnął, wyraźnie sfrustrowany.

- To – zaczął – była najbardziej samolubna decyzja, jaką w życiu podjąłeś. I tak, wliczam w to wyrzucenie mnie z mieszkania na rzecz Sam. - Diagnosta spojrzał na spokojną, pozbawioną wyrazu twarz najlepszego przyjaciela. – Nie żartowałem. Wtedy. – Mężczyzna przysunął bliżej niewygodny fotel. – Nie chcę być sam. – Pauza. – Nie chcę, żebyś umarł. – Kolejna pauza, tym razem dłuższa. Palce House’a znowu znalazły się na dłoni Wilsona. – Tym bardziej, że… tak naprawdę… ja cię tak jakby… - Głęboki wdech. – Kocham – dokończył szybko diagnosta, na wydechu, tak, że było to właściwie niesłyszalne.

Drzwi rozsunęły się z cichym szelestem. House nie musiał się odwracać, by wiedzieć, kto przez nie wszedł.

- Po co przyszłaś?

Angel podeszła do diagnosty.

- Bo obiecałam panu, że zrobię wszystko, by to odkręcić – powiedziała. – Bo to moja wina. Bo „Romeo i Julia” są do chrzanu – dodała po chwili namysłu.

- Twoja babcia powiedziała…

- Moja babcia za łatwo się poddaje – odparła z uśmiechem Angel, kładąc swoją drobną dłoń na ramieniu diagnosty. – Ja jestem bardziej jak moja mama – zdeterminowana, by zakończyć to, co zaczęłam. – Dziewczyna szybko zabrała rękę. – Ale musi mi pan obiecać, że pozwoli pan mnie i babci zrobić wszystko, co będzie trzeba. - House się zamyślił. – Wszystko – powtórzyła z naciskiem Angel.

Diagnosta spojrzał na przyjaciela. „Ludzie są samolubni”, powiedział mu Chase. Tak, ludzie są bardzo samolubni. Lecz jeśli ludzie są samolubni, to House był Królem Samolubów.

- Zgoda – powiedział. Angel kiwnęła głową i zaczęła się wycofywać z sali. Przystanęła jednak przy drzwiach.

- Wie pan… Świat jest duży, szybki, skomplikowany i niedorzeczny, i czasami, bardzo rzadko, niemożliwe rzeczy po prostu się dzieją – zanuciła wesoło. – I my nazywamy je cudami. – House odwrócił się i spojrzał na nią pytająco. Angel zachichotała. – Mój ulubiony Doktor.

Dziewczyna wyszła i House ponownie utkwił wzrok w przyjacielu. Kiedy zauważył, że znowu zaczął bezwiednie kręcić opuszkami palców kółka na wierzchu dłoni onkologa, nie zabrał ręki. W cholerę z tym.

Miał przeczucie, że choć raz wszystko szło zgodnie z planem.

***

- Czy z tą pielęgniarką wszystko w porządku? – spytał James, gdy tylko Alisa usadowiła się w fotelu naprzeciw niego. – Wydawała się bardzo…

- Szalona? – podpowiedziała lekarka. James przytaknął. – Nie martw się, James. Madeleine już tu nie pracuje. – Alisa uśmiechnęła się. – Już nigdy więcej się tu nie pojawi.


CDN


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Wto 10:33, 06 Lip 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:47, 05 Lip 2010    Temat postu:

Długo mnie nie było, a tu taka niespodzianka, aż dwie części Detronizacji *_*

Cytat:
Obrócił głowę w prawo; nie było oczywiście żadnej reakcji na jego słowa – nie żeby jakiejś oczekiwał, był za mądry, by jakiejś oczekiwać (...)


Pierwszy akapit i już House, za jakim tęsknimy po ostatnich odcinkach szóstego sezonu. Gdyby tylko pozwolili Ci zabrać się za scenariusz... =='

Cytat:
Dała mi łóżko. – Pauza, dla nadania dramatyzmu. – Myślisz, że będzie chciała do niego wskoczyć?


Jeszcze więcej House'a (który, oczywiście, tylko żartuje i pilnuje drugiej połowy łóżka dla Wilsona, one & only)

Cytat:
(..) którego nazwisko brzmiało bardzo skandynawsko i kończyło się na –sen (...)


Zignorować nieistotną informację o tym, jakie było to nazwisko, ale skojarzyć - i zapamiętać - że brzmiało skandynwasko. Nie wiem czy wiesz, ale robisz z House'm rzeczy, które reżyser powinien zrobić już dawno.

Cytat:
(...) kontynuowała z uśmiechem Alisa i znowu brzmiała miło i spokojnie (...)


Co brzmi bardziej niepokojąco, niż gdyby była niemiła. Serio.

Czy ten ciemny korytarz to, w jakiś sposób, jego umysł/pamięć, korytarzy do realnego świata? I te zaciemnione drzwi? W takim kontekście ogród z morzem kwiatów wydaje się równie złowieszczy, co Alisa.

Cytat:
(...) w nagłym przypływie matczynych uczuć (...)


I ŻADNYCH innych, protestujemy przeciw ostatniemu odcinkowi.

Cytat:
Musi w końcu stąd wyjść, nie mogę dopuścić, by jego pacjenci umierali, podczas gdy on tutaj się… - urwała, szukając odpowiedniego słowa (jak to ujął dziś dzieciak w klinice…?) – angstuje. – Administratorka pocałowała nieprzytomnego mężczyznę w czoło. – Masz się obudzić. Inaczej nie dam ci premii.


Lubię Twoją Cuddy.

Cytat:
James się roześmiał.
- Nie chcę, by szefowa wlepiła mi karne pół roku w klinice za obijanie się.


Ooh. Uwielbiam takie przenikanie się światów i mieszanie w głowach "wszystkowiedzących" czytelników, podczas gdy postać nie ma pojęcia, że powtarza czyjeś słowa.

Cytat:
(...) zawierające bardzo nieprzytomnego onkologa.


Tak dla stopniowania przymiotników, o których inni mówią, że nie można ich stopniować. Naprawdę, każdy z nas widział ludzi bardziej i mniej martwych, bardziej i mniej nieprzytomnych, bardziej i mniej śpiących. To oczywiste! Bardzo się cieszę, że nie jestem jedyną osobą, która to zauważa

Cytat:
Piołun jest jednym z biblijnych symboli Apokalipsy, nie wiedział pan?


Dziękuję za takie po cichu przemycane cudowności.

Cytat:
Bo „Romeo i Julia” są do chrzanu – dodała po chwili namysłu.


Czekałam na to. Serio

I troszkę czepiania... ^^'
Bierze ślub z bratem jakiegoś kongresmana, jak chore jest to?
Pozwól, że - z całym swoim brakiem doświadczenia - powiem, że "jak chore jest to" brzmi trochę za bardzo jak bezpośrednie tłumaczenie z angielskiego pytania "is it?". Nie jestem pewna, czy używamy takiej konstrukcji w polskim, niemniej zgłaszam malutki zgrzyt w mojej głowie Może "jak bardzo to jest chore?"

- Co całkowita strata czasu! – oświadczyła Babcia Maddy
Literka


I już nie mogę doczekać się ostatniej (już ostatniej? ;_; ) części, nie wiem czemu ten tekst stoi tak bez odpowiedzi od wczoraj, kiedy powinien być gorący od komentarzy >.<
Wybacz, że tyle cytowania i tak mało właściwego tekstu komentarza - po tak długiej przerwie w pisaniu trochę topornie mi to wszystko idzie

Czekam na szybką aktualizację, weny weny weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:08, 05 Lip 2010    Temat postu:

ASFGSGAFH! Nowa część! Klepię.

e: Och, mój dobry borze liściasty. Jestem zdecydowanie najpotworniejszą osobą w historii ludzkości, zaraz po Hitlerze. Nie, nie. Naprawdę. Ja zwykle nie klepię, ale to była (te kilka miesięcy temu) Deterioracja i ja naprawdę myślałam (chociaż być może nie myślałam wcale), że ją szybko skomentuję i chciałam, żebyś wiedziała, że to czytam i jestem zapalona do komentowania, tyle że potem po prostu nie skomentowałam i nie mam absolutnie żadnej wymówki. ŻADNEJ. Po prostu wracam, żeby wtrącić sobie coś od siebie, spróbować cię jakoś udobruchać może, cokolwiek, nie wiem. Powinien mnie ktoś, nie wiem, jakoś potraktować piłą mechaniczną albo coś w tym stylu.

Rzecz w tym, że ja naprawdę uwielbiam Deteriorację, tylko komentarze mi ostatnimi (ba!) czasy strasznie źle idą. I lenistwo nieleczone również miało w tym niewybaczalnym opóźnieniu spory udział. Ale dzisiaj muszę wysilić moje komórki mózgowe, bo to naprawdę nie do pomyślenia i czuję się okropnie, że tyle czekałaś z moją marną, jednolinijkową zapowiedzią komentarza.

Kiedy piszesz Libby, mam przed oczami Sam, a wszystko przez Lost. I nie mogę sobie tego jakoś wybić z głowy, po prostu nie. Potworne.

Najgorsze jest jednak to, że niczego odkrywczego nie napiszę. Niesamowite jest to, jak idealnie oddajesz postaci serialu, jak pięknie naśladujesz ich język, ich sposób mówienia, zachowania. Uwielbiam to, że pracujesz nad takimi rzeczami, jak zielarstwo, znaczy, konsekwentnie znajdujesz wiadomości o tej dziedzinie, nie ma czegoś takiego, że "ona jest zielarką", koniec. Mam na myśli, że pracujesz nad logiką i sensem tego fika, co na pierwszy rzut oka wydawałoby się naturalne, jednak po przeczytaniu kilku gorszych tworów niczego już nie jest się pewnym. Jakie ja okropne zdania tworzę. I potrafię nawet lubić u ciebie Trzynastkę (och, ten duński szyk zdań, który jest niesamowicie logiczny), ta historia o Trudi, w ogóle ten wątek poboczny jest fantastyczny i niesamowicie pasuje. Podoba mi się ten mrok i klimat jamesowego umysłu, w ogóle to jest takie thrillerowo-filmowe, co jeszcze bardziej mnie kupuje. Angel jest niesamowicie cudownie nawiedzonym dzieckiem. Maddy jest kochana. Dreszcz mnie przechodzi na myśl o Alisie. I tak, wszystko jest na swoim miejscu (kocham, kiedy House walczy ze sobą, zaprzeczając, że wcale nie kocha Wilsona, uwielbiam to, jak różnorodnie autorzy to przedstawiają), niezależnie, jaki będzie koniec. Tak mi się wydaje.

Tylko jedna część jeszcze? Ale... ale jak to? :< (emotikona, iż nie wiem, jak inaczej wyrazić swoje uczucia)
To potworne i podniecające zarazem.
Nie mogę się doczekać.

Wręcz wijąc się po podłodze, błagając o wybaczenie, pozdrawiam,
G.

e2: I TO TYLE TYLKO MIEJSCA ZAJMUJE?
Niechajże spłonę w ogniach piekielnych.

Nie, nie, lepiej nie. Piekło to jednak nie rzecz, która przedstawia mi się w mojej głowie pozytywnie. Nawet w takiej sytuacji.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Pią 22:56, 29 Paź 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:58, 08 Lip 2010    Temat postu:

bullet, literówkę poprawiłam. I w sumie masz rację, co do tego "is it" - w moim otoczeniu (ach, ci angliści!) używa się tej konstrukcji po polsku dość często, ale fakt faktem, że w języku literackim jest po prostu śmieszna. Zmieniłam.

I dziękuję za komentarz! Cieszę się, że się podoba, wciąż.

bullet napisał:
Czy ten ciemny korytarz to, w jakiś sposób, jego umysł/pamięć, korytarzy do realnego świata?

Jest to jego pamięć, cała rzeczywistość, od której jest w Memorial odcięty.

bullet napisał:
podczas gdy postać nie ma pojęcia, że powtarza czyjeś słowa.

James jest zdezorientowany. Z jednej strony Alisa i jej szpital, co jest takie rzeczywiste, a z drugiej wyimaginowane miejsce pracy, strzępki wspomnień, które nie są jego, a jednak je rozpoznaje. ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin