Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Deterioracja rozumu [5/6]
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:18, 14 Mar 2010    Temat postu: Deterioracja rozumu [5/6]

Kategoria: love

Zweryfikowane przez Autorkę.

A/N
Wyglądam jak David Shore? Nie? W takim razie ani serial, ani postaci nie są moje.

Prezentowany poniżej fik jest kontynuacją ... i zamienić się z nim miejscami. Znajomość części pierwszej znacznie ułatwi zrozumienie fabuły części drugiej i pozwoli zaznajomić się kilkoma nowymi bohaterami i zrozumieć, co się w ogóle dzieje. Ale nie musicie tego czytać, jeśli nie chcecie.


[link widoczny dla zalogowanych] jako doktor Alisa Carter

[link widoczny dla zalogowanych] jako Angel Agyeman

[link widoczny dla zalogowanych] jako Madeleine Agyeman (Babcia Maddy)

OSTRZEŻENIE: tyci-tyci spojlerki do 6x10, magia, florystyka, H/W slash, sugerowane Wilson/OC, happy end (?) (i tak, to się nadaje do ostrzeżeń; jeszcze ktoś gotów na zawał zejść, moje ubezpieczenie nie jest tak wysokie)


Deterioracja rozumu
część I: (i czekam) bez ciebie

No wealth, no ruin, no silver, no gold, nothing satisfies me but your soul.
[Ralph Stanley – “O Death”]


Odczyt aparatury był bardzo słaby, ale stabilny i chyba tylko to utrzymywało go jeszcze przy zdrowych zmysłach. Prospekt zobaczenia tego odczytu sprawił, że powstrzymał się przed pobiciem Foremana, gdy tylko go zobaczył (jego stwierdzenie, że nie chcieli go martwić zanim nie dowiedzieliby się czegoś konkretnego było najgorszą wymówką dla zwykłego tchórzostwa, jaką kiedykolwiek słyszał) oraz przesiedział na niewygodnym plastikowym krzesełku ponad trzy godziny. Teraz ta linia – która nie wyglądała najlepiej, nawet idiota był w stanie to stwierdzić, ale nie była płaska, dzięki Bogu nie była płaska – sprawiała, że stał przy szybie i patrzył, i czekał, a nie pędził gdzieś na motorze, łamiąc co najmniej setkę przepisów i licząc na to, że będzie to po prostu szybkie.

- Nie musisz tutaj tak stać – powiedziała cicho Cuddy, pojawiając się z nikąd, a może on był po prostu zbyt zaabsorbowany, by zauważyć jej przyjście. – Możesz wejść do środka, mówiłam ci to już godzinę temu.

- Wiem – odparł równie cicho, a jego oddech pozostawił na szybie zaparowany ślad. Nawet nie zauważył, kiedy przysunął się tak blisko, że niemal opierał się czołem o szkło. – Wiem.

- House… - westchnęła Cuddy smutno. Nie odpowiedział, nie musiał, wszystkie odpowiedzi leżały po drugiej stronie zimnego szkła, a zresztą Cuddy o wszystkim wiedziała, nawet lepiej od niego, była tam, wtedy, przy tym. To ona zareagowała jako pierwsza, to ona upadła na kolana, na posadzkę, nie zważając na godność dziekana ani na kałużę krwi, która szybko zaplamiła jej ulubioną spódnicę. To ona trzymała go za rękę i szeptała banały, ona, nie on, i to było w pewien sposób niesprawiedliwe i poetyckie jednocześnie.

- Chodź – powiedziała i złapała go za nadgarstek, i pociągnęła w stronę drzwi. House potrząsnął jednak głową i nigdzie się nie ruszył. Nie był gotowy, nie teraz, jeszcze nie. Nie chciał, nie, nie mógł wejść do środka. Po raz pierwszy w życiu zapach żelaza przyprawiał go o mdłości. – W porządku. – Cuddy kiwnęła głową i puściła jego rękę. – Kiedy będziesz gotów.

Weszła. Czasami House myślał, że Cuddy była od niego odważniejsza, silniejsza. On o wszystkim tylko słyszał, a ona tam była, widziała na własne oczy, brała w tym udział. I mimo to, mimo świadomości, co się wydarzyło i co mogło się wydarzyć, weszła. Podczas gdy on nie był w stanie.

- Bardzo mi przykro – odezwała się młoda dziewczyna, stając obok. House ją znał, była to jedna z pacjentek Wilsona, ta nawiedzona dziewczyna od chwastów… Allie? Andie?

- Angel – podpowiedziała cicho Angel, choć House był pewien, że nie wyraził swoich przypuszczeń co do jej imienia na głos. – I ja naprawdę bardzo, bardzo przepraszam.

- Nie masz za co przepraszać – mruknął, nie patrząc na dziewczynę, cały czas wpatrując się w szybę. – Akurat to na pewno nie jest twoją winą.

Tylko tego chłopaka, nastoletniego ćpuna, który pewnie był w wieku Angel, jeszcze dzieciak, któremu przez moment wydawało się, że panuje nad sytuacją, że jest panem życia i śmierci, że to jego decyzja, że… Angel zaśmiała się grobowo.

- Myślę, że jednak moją – odpowiedziała, a jej głos pełen był żalu, żalu i smutku. – On widział coś, o czym nie powinien był wiedzieć i to przeze mnie, więc chyba to jednak moja wina.

House oparł czoło o szybę. Jeszcze wczoraj nastolatka z oczywistymi urojeniami byłaby dla niego świetną zabawą, kolejną zagadką do rozwiązania, testem sprytu i umiejętności. Może nawet byłaby nią jeszcze kilka godzin temu. Ale nie teraz. Stojąca po drugiej stronie Cuddy odwróciła głowę w jego stronę i zmrużyła oczy, zacisnęła gniewnie usta i skinęła na niego. To nie była prośba, nie tym razem. Teraz jej wiadomość balansowała na granicy polecenia, które bardzo szybko mogłoby stać się służbowym, gdyby tylko gniewny błysk w oku administratorki – wyraźnie mówiący „… jak nie, to Piekło wyda ci się kurortem uzdrowiskowym” – nie przekonał go do wejścia. House westchnął. Angel zrobiła taktowny krok w tył i przepuściła lekarza.

- W założeniu miało to wyglądać zupełnie inaczej – wyszeptała, spuszczając wzrok, gdy House ją minął. Po wejściu do sali – która nie pachniała żelazem, a irytującym nozdrza antyseptykiem i to było jeszcze gorsze, bo tak bezosobowe – diagnosta obejrzał się za siebie, ale dziewczyna już znikła.

***

Około północy odesłał drużynę do domu. Nie miał siły użerać się z ich ciepłymi słowami, miłymi gestami i zatroskanym wzrokiem. Z drugiej strony, nie miał najmniejszego zamiaru zajmować się teraz jakimkolwiek przypadkiem, więc nie było sensu trzymać ich w szpitalu. I tak tylko by przeszkadzali. Z całej czwórki tylko Trzynastka przyszła się pożegnać. W przypływie uczuć położyła mu rękę na ramieniu, ścisnęła, a nawet odważyła się pocałować go w czoło. Pozwolił jej, a jakże – po prostu nie mógł zebrać się w sobie i powiedzieć jej spierdalaj.

- Będzie dobrze – zapewniła dziewczyna, choć ona akurat powinna doskonale wiedzieć, że nie zawsze było dobrze i że myślenie życzeniowe nie tworzyło rzeczywistości. Pozwolił jej jednak i na kłamstwo. Może i czyniło go to hipokrytą, ale teraz dostrzegał piękno iluzoryczności i fałszywej nadziei.

Drzwi sali otworzyły się i stanęła w nich nawiedzona kwiaciarka, trzymająca bukiet wściekle różowych kwiatów.

- Mogę wejść? – spytała Angel. House próbował prychnąć, choć nie wyszło to nawet w połowie tak złośliwie, jak powinno.

- Myślę, że Wilsona ucieszyłby ten sentyment – odparł. Brzmiało to wyjątkowo beznamiętnie. Dziewczyna jednak się nie przejęła. Weszła do środka i natychmiast skierowała się do szafki nocnej, na której stał flakon ze sztucznymi różami. Angel wyciągnęła sztuczne kwiaty, poszła do przylegającej do pokoju łazienki i nalała wody, wróciła i wsadziła kwiaty. Trochę śmierdziały i nie wyglądały najładniej. Gdyby House kupował innym kwiaty, to na pewno nie byłby jego pierwszy wybór.

- To piwonie i krwawniki – wyjaśniła dziewczyna, wskazując palcem różne kwiaty. – Mówi się, że przyśpieszają proces leczenia. – Umilkła. – Pomyślałam, że chociaż w ten sposób coś odkręcę – dodała znacznie ciszej.

Znowu. Dziewczyna najwyraźniej cierpiała na kompleks męczennika i…

- Czemu uważasz, że to twoja wina? – spytał House o wiele ostrzej niż zamierzał. – Chyba nie kazałaś temu gówniarzowi strzelać?

Angel założyła kosmyk włosów za ucho.

- Nie – odpowiedziała – ale to ja wysłałam tam doktora Wilsona. – Widząc wysoko uniesione brwi rozmówcy, kontynuowała: - To nie on miał tam być i ja mu to powiedziałam. Głupia. – Westchnięcie. – Powinnam była wiedzieć, że jest zbyt honorowy, by tej drugiej osoby nie ratować.

- Nie rozumiem.

House szczycił się swoim rozumem, swoją logiką i umiejętnością dostrzegania rzeczy, których nie widzieli inni, umiejętnością znalezienia odpowiedzi, gdy nie do końca wiedziało się, jakie jest pytanie. Teraz, po raz pierwszy od bardzo dawna, miał wszystkie pytania i żadnej odpowiedzi. Przyznanie się do niewiedzy było największą porażką i całkowitą utratą kontroli. Kontroli, której tak bardzo teraz potrzebował.

- W tej strzelaninie… ktoś miał zginąć – powiedziała Angel, pocierając ze zdenerwowaniem kark. – I ktoś zginie na pewno.

House rzucił szybkie, przerażone spojrzenie odczytom EKG, jakby spodziewał się, że zaraz przestaną się pojawiać. Te jednak – dziękujędziękuję – uparcie wciąż tam były.

- Wilson się trzyma – oświadczył, starając się brzmieć przekonywująco, bardziej dla siebie niż dla dziewczyny. Angel przełknęła ślinę.

- Jeszcze.

***

Promienie słoneczne łaskoczą go po twarzy, jest to takie przyjemne, i…

***

Choć bardzo go to bolało, czasami musiał opuścić salę Wilsona. Pierwszy raz zrobił to po całej dobie, kiedy pielęgniarki z onkologii odmówiły dalszego przynoszenia mu herbaty i poinformowały Cuddy o tym, że jej podwładny od dwudziestu czterech godzin przebywa w jednym pomieszczeniu i w żadnym wypadku nie jest to ten podwładny, który powinien. Cuddy musiała być albo bardzo zajęta, albo zbyt przestraszona prospektem spotkania z House’m, bo wysłała jego drużynę. Ostatecznie to Chase i Trzynastka zmusili House’a do wyjścia z intensywnej terapii, do przebrania się w zapasowe ciuchy, które trzymał w biurze i do krótkiej drzemki w fotelu w jego gabinecie. Nie udało im się jednak nakłonić go do zjedzenia czegokolwiek – może i dobrze, bo House nie był pewien, czy jakiekolwiek zjedzone przez niego jedzenie nie wróciłoby zaraz na talerz tą samą drogą, którą znikło.

- Nic mi nie jest – burknął, mijając Trzynastkę. Dziewczyna – idąca z jakimiś wynikami badań, Foreman musiał wziąć nowy przypadek – natychmiast zmieniła drogę i wkrótce zrównała się z szefem.

- Nic jak cholera – odparła, przyglądając się diagnoście krytycznym wzrokiem. – Wyglądasz jak zombie, nic nie jadłeś od ponad doby. Nie możesz się tak torturować.

- Gdybym chciał usłyszeć twoją opinię, sam bym o nią zapytał.

Trzynastka zatrzymała się i pokręciła z niedowierzaniem głową.

- Wszyscy się martwimy – powiedziała cicho.

- Tak, ale ja postanowiłem zrobić z tego dyscyplinę olimpijską.

House kontynuował wędrówkę. Tym razem lekarka nie próbowała go dogonić, dzięki Bogu. Intensywna terapia była na pierwszym piętrze, najkrótsza droga prowadziła przez onkologię, co oznaczało, że będzie musiał minąć bandę współczujących pielęgniarek i zatroskanych pacjentów, a wśród nich…

- Mówiłam ci, że nie możesz tak wykorzystywać swojego daru!

House przystanął. Drzwi do pokoju małej kwiaciarki były otwarte i to z nich dobiegały wrzaski.

- Miałam stać z boku i pozwolić mu umrzeć? – spytała wzburzonym głosem nastolatka.

- Tak! – Drugiego głosu House nie rozpoznawał. Był dość niski i miał silny, południowy akcent. – Spróbowałaś coś zmienić i patrz, do czego doprowadziłaś! Nie powinnam była zostawiać cię samej w tym szpitalu, powinnam była tu z tobą siedzieć i cię pilnować. Jesteś zupełnie jak twoja matka, zbyt troskliwa, zbyt przejęta…

- Nie mieszaj do tego mamy! – krzyknęła dziewczyna. House zbliżył się nieco do drzwi i zajrzał do środka. Nastolatka siedziała na łóżku, patrząc groźnie na stojącą przy końcu łóżka staruszce. – Poza tym, nikt nie zginął.

- Ale ktoś zginie i ja wiem, że zdajesz sobie z tego sprawę. – Staruszka usiadła na brzegu łóżka i wzięła dziewczynę za rękę. – Angel, kochanie. Wiem, że chciałaś dobrze, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Popełniłaś błąd i niewinny człowiek teraz za to zapłaci. – Kobieta ścisnęła rękę kwiaciarki. – To miejsce zionie śmiercią. Zamknij oczy, wczuj się aurę i spróbuj powiedzieć mi, że tego nie czujesz. - Dziewczyna – Angel – westchnęła. – A ty, młody człowieku, zdecyduj się łaskawie czy wchodzisz, czy też mam poczekać aż się schowasz i udasz, że nie podsłuchiwałeś.

House otworzył szeroko oczy. To na pewno dało się wytłumaczyć, w pokoju Angel musiało wisieć lustro i staruszka zobaczyła jego odbicie… Diagnosta cofnął się i szybko odszedł. Nie miał ochoty na kolejną konfrontację z umierającą dziewczyną.

***

Dźwięk wydany przez rozsuwające się drzwi wyrwał go z drzemki. W żadnym wypadku nie można było tego nazwać snem, nie – było to czuwanie, chwila relaksu dla osoby, która wiedziała, że musi czujnie wyczekiwać jakiejkolwiek zmiany w otoczeniu, kaszlnięcia, jęku czy po prostu nagłej ciszy. (Cisza była opcją zawsze najgorszą.)

- Przepraszam, jeśli pana przestraszyłam. - House otworzył oczy. Angel stała w nogach łóżka Wilsona, ale tym razem nie była sama. Towarzyszyła jej owa kłótliwa staruszka. Dopiero teraz House zobaczył coś więcej niż tył jej głowy i trzeba było powiedzieć, że widok był dość przerażający. Angel musiała dostrzec wzrok diagnosty, bo uśmiechnęła się lekko. – To moja babcia, Madeleine.

- Maddy – skorygowała staruszka, skinąwszy diagnoście głową. Po czym obróciła się w stronę wnuczki: - Angel, ty głupia istoto.

Dziewczyna zarumieniła się i odchrząknęła.

- Przyprowadziłam babcię, bo sądzę, że… że możemy pomóc.

- Pomóc? – House uniósł sceptycznie brwi. – Pomóc jak dokładnie? Przecież nie wyciągniecie go ze śpiączki.

- Pewnie nie – burknęła Babcia Maddy – ale zawsze możemy spróbować.

House potrząsnął z niedowierzaniem głową.

- Jesteście chore – oświadczył. – Tak chore, że gdyby nie to, że absolutnie nie mam na to ochoty, sam bym was próbował zdiagnozować. A teraz wynocha.

- Mówiłam ci, że to strata czasu – mruknęła Babcia. Angel przygryzła wargę.

- Oferta cały czas aktualna – powiedziała dziewczyna, po czym wraz z babcią opuściła pokój. House zamknął oczy i odetchnął. Przez najbliższą godzinę nie nastąpiła żadna zmiana.

***

Światło zaczyna mu doskwierać. Jest jasno, za jasno, mruży oczy i odwraca głowę, ale to nic nie daje, wciąż jest jasnojasnojasno…

***

W końcu przyszła też Cuddy.

- House to przestało być śmieszne jakieś czterdzieści godzin temu.

House wzruszył ramionami na tyle, na ile pozwoliła mu niewygodna pozycja w równie niewygodnym fotelu.

- Wyrzuć mnie, proszę bardzo, ale sam się stąd nie ruszę.

Cuddy westchnęła, przysunęła plastikowe krzesełko do fotela House’a i usiadła obok diagnosty.

- Co z nim? – spytała z troską w głosie. House prychnął.

- Żadnych zmian i nie udawaj, że nie wiesz. Twoi szpiedzy tylko biegają w tę i z powrotem po korytarzu.

- Po prostu się martwię – odpowiedziała obronnie Cuddy. Szybko na jej twarzy pojawił się jednak ten sam nostalgiczny wyraz, z jakim weszła do OIOM. – Miał dużo szczęścia. Nie powinien był przeżyć i mówię to jako lekarz, nie jego przyjaciółka – dodała, widząc mordercze błyski w oczach diagnosty. Kobieta wstała i położyła dłoń na ramieniu lekarza. – Idź do domu, zjedz coś, prześpij się. Powiadomię cię od razu, jeśli coś się zmieni, obiecuję.

- Nie, dzięki, Cuddy – odpowiedział diagnosta, nawet na nią nie patrząc. Administratorka pokręciła głową, ścisnęła pocieszająco ramię diagnosty i wyszła. House spojrzał na zegarek. Jeśli się spręży, wróci za dziesięć minut… Mężczyzna wstał i pośpiesznie wyszedł z intensywnej terapii. Stojąca na końcu korytarza Cuddy uśmiechnęła się smutno. Gdziekolwiek jej najlepszy lekarz i również przyjaciel szedł, na pewno nie było to jego mieszkanie.

***

- Co możecie zrobić? – spytał House, otworzywszy drzwi pokoju Angel. Babcia Maddy uniosła ze zdziwieniem brwi, mała kwiaciarka natomiast nie wyglądała na zaskoczoną jego obecnością.

- Możemy spróbować sprowadzić go do domu – odpowiedziała, uśmiechając się. House kiwnął głową.

- Zgoda.

Babcia Maddy zamrugała.

- Zgoda? Tak po prostu, zgadzasz się? – House przytaknął. Czuł się jak idiota i największy przegrany, prosząc o pomoc samozwańcze szamanki, ale jeśli, jeśli istniał choć cień cienia szansy, że ich ziółka i inkantacje w jakiś logiczny i wytłumaczalny sposób pomogą… Należało spróbować, zawsze należało próbować. – W porządku. Będę potrzebowała trochę krwi twojego chłoptasia.

- Krwi?

Babcia Maddy zaśmiała się. Jej śmiech przypominał House’owi skowyt hieny, który usłyszał kiedyś, gdy Wilson oglądał jeden z tych kretyńskich programów na Animal Planet.

- Młody człowieku, to magia. Wszystkie potężne zaklęcia oparte są na krwi.

House przełknął ślinę.

- W porządku.

***

Światło staje się nie do zniesienia. Promienie już nie łaskoczą, a parzą go w powieki i w policzki, musi się stąd wyrwać, musi, musi…

… musi otworzyć oczy.

***

- James? - Głos był ciepły i pełen zrozumienia. James obrócił głowę w stronę jego właścicielki i zmuszony był przymknąć na chwilę oczy, gdy oślepiły go wpadające do pokoju promienie słoneczne. – James? Wiesz, gdzie jesteś? – James pokręcił przecząco głową. Coś kojarzył, długą aleję topoli, ładną bramę i o, to była taka chwytliwa nazwa… - Jesteś w Szpitalu Psychiatrycznym Memorial. Jestem doktor Alisa Carter i zostałam przydzielona do twojego przypadku.

- Alisa – powtórzył cicho James, spoglądając na lekarkę. Alisa Carter miała ciemnorude włosy, śnieżnobiały kitel i śnieżnobiałe zęby, które łatwo można było podziwiać, kiedy się uśmiechała.

- Czy wiesz, dlaczego tu jesteś?

- Tabletki – mruknął James. Doktor Carter przytaknęła.

- Próbowałeś popełnić samobójstwo. Twoja rodzina uznała, że potrzebujesz pomocy.

James podniósł się i usiadł na łóżku. Z tej perspektywy doktor Carter wyglądała mniej złowrogo.

- I dlatego wysłali mnie do domu wariatów.

- Nie przepadam za tą nazwą – powiedziała łagodnie Alisa – ale tak. Oni się bardzo o ciebie martwią, James.

- Nic mi nie jest – burknął James, wyglądając za okno. Z jego pokoju roztaczał się widok na ogród, po którym spacerowało kilku innych pacjentów. I pogoda była przepiękna.

- W porządku. – Alisa otworzyła swój notatnik. – W takim razie powiedz mi, czym jest PPTH.

- Co?

- PPTH. Twoja była żona mówi, że często wspominałeś o tym skrócie. Co on znaczy?

- Ja… - zaczął James, po czym urwał. – Możemy o tym nie mówić?

- Dobrze – zgodziła się Alisa. – Musisz jednak zrozumieć, że potrzebujesz pomocy, James. Żyjesz w świecie iluzji i nie potrafisz odróżnić jej od rzeczywistości.

- Czyli to… PPTH nie jest prawdziwe?

- Nie wiem – odparła Alisa. – Ty mi to musisz powiedzieć.

James zaśmiał się głucho.

- Więc pewnie nie jest. – Mężczyzna potarł dłonią kark. – Możemy skończyć tę rozmowę później? Jestem zmęczony.

- Oczywiście. – Alisa zamknęła notatnik i wstała. – Pielęgniarka zaraz przyniesie ci leki. Odpoczywaj, James.

Doktor Carter uśmiechnęła się i wyszła. James podciągnął nogi pod brodę. Teraz było to już oficjalne: oszalał. Cały czas łudził się, że to wszystko mu się wydaje, że ma to po kontrolą… Ale nie miał, oczywiście, że nie miał. Daniel miał rację, był stuknięty.

- Panie Wilson? Przyniosłam lekarstwa.

Do pokoju weszła stara Murzynka. Na niesionej przez nią tacy stał kubek z wodą oraz mniejszy kubeczek z tabletkami. Kobieta podeszła do jego łóżka i postawiła tackę na szafce nocnej.

- Dziękuję – powiedział James. Wyciągnął rękę, by sięgnąć po szklankę, gdy dłoń pielęgniarki zacisnęła się na jego nadgarstku. James podskoczył, przerażony, gdy zobaczył błysk szaleństwa w oczach staruszki. Odpowiedni pracownik w odpowiednim miejscu, pomyślał.

- Nie wierz w ani jedno jej słowo – powiedziała bardzo cicho i bardzo szybko pielęgniarka. – Nic tutaj nie jest prawdziwe.

CDN


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Pon 0:02, 05 Lip 2010, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dr dom
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:52, 14 Mar 2010    Temat postu:

Przeczytałam....i nie wiem co powiedzieć .Świetne.Czekam na następną część

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruby
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Koszalin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:47, 14 Mar 2010    Temat postu:

Wow
'... i zamienić się z nim miejscami' czytałam jakiś czas temu i stwierdziłam, że kontynuacja na pewno by nie zaszkodziła. Dzisiaj wchodzę na Horum, a tu to...

Jest świetne, ale szkoda, że będą tylko dwie części
Mimo to, jak na razie jestem zachwycona!
Jedynie koniec części zostawia mętlik w głowie Teraz będę się nad tym zastanawiać, wymyślę alternatywną wersję w środku nocy, a na koniec stwierdzę, że powinnam więcej nie myśleć

Weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:59, 14 Mar 2010    Temat postu:

Dziękuję bardzo.

Ruby napisał:
Jedynie koniec części zostawia mętlik w głowie

Część druga powinna wszystko rozjaśnić. Tak czy inaczej - Szpital Psychiatryczny Memorial jeszcze się pojawi i odegra bardzo ważną rolę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Atris
Knight of Zero
Knight of Zero


Dołączył: 24 Wrz 2009
Posty: 3395
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z centrum :D
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:05, 16 Mar 2010    Temat postu:

A byłam pewna, że skomentowałam

Napisałaś u Bullet, że twoje ficki nie cierpią na nadmiar komentarzy. Może dlatego, że są strasznie mądre. I w ogóle takie... uhh... wspaniałe
Tak, to to słowo

Pod wcześniejszą częścią byłaś uprzejma powiadomić nas, że będzie kontynuacja. Myślałam już, że się nie zdecydujesz. A jednak.

I zdecydowanie kontynuacja godna jest poprzedniczki.
Zwyczajnie świetna. Znaczy, niezwyczajnie. Nadzwyczajna kontynuacja, ale świetna jak zazwyczaj.

I nie mogę doczekać się kolejnej części, chociaż szkoda, że to już koniec. Baardzo szkoda. A może zamarzy ci się napisać jeszcze jedną kontynuację?
A raczej kontynuację kontynuacji

Sądzę, że nikt nie miałby nic przeciwko.
Więc weny, mnóstwomnóstwomnóstwo, i czasu, którego, mam nadzieję, ci nie brakuje


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Atris dnia Wto 17:06, 16 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:25, 16 Mar 2010    Temat postu:

*siedzi i nie ma nic mądrego do powiedzenia*

Mój boru. Teraz przedstawię parę faktów:
- Kiedy przeczytałam twój fik, '... i zamienić się z nim miejscami', oprócz tego, że byłam wstrząśnięta i zachwycona, nie podobała mi się wizja kontynuacji fika, bo zakończenie było otwarte, cudne i najlepsze, jakie można było wymyślić. Prawdopodobnie.
- Po przeczytaniu pierwszej części tego natychmiast zmieniłam zdanie.
- Ten fik zasługuje na długi i mądry komentarz, na który, niestety, mnie nie stać.
- Uwierz mi, gdybyś przerzuciła się na jakikolwiek parring, Hameron, Luddy, House/koza, nadal bym cię czytała. Przez takie pisanie czytanie fików odzyskuje sens. Dla takiego pisania jestem skłonna psuć sobie oczy, wgapiając się w ekran komputera. Za takie pisanie jestem skłonna zapłacić. A przynajmniej poświęcić te parę minut na ściągnięcie ebooka.

Pierwsza rzecz, która mi się rzuciła na myśl po przeczytaniu, to (o, ironio) genialnie zarysowana postać Cuddy. Uwielbiam ją tutaj po prostu, nawet bardziej niż w niektórych odcinkach serialu. Jest sobą, jest silna, jak zwykle ma większą władzę nad Housem, niż inni. Ale ma też tę 'ciemniejszą' stronę, przesączoną strachem. Jej naturalność jest niesamowita.
Dalej, House. Mistrzostwo. Jego przeżycia wewnętrzne, które tłumi w sobie, jego zachowanie, które z jednej strony może wydawać się trochę 'niehałsowe', ale jednak jest kanoniczny. Poza tym świetnie przedstawione postaci Angel i Maddie.
Zachwyca mnie wszystko w tym tekście. To, że jedna część ma porządną długość, a nie pół strony. Wszystkie te relacje, słowa, wypowiedziane lub nie. Postaci. Akcja. Pomysł. Wpleciony humor. Końcówka z Wilsonem jest po prostu miażdżąca.

Komentarz został napisany niespójnie, brzydko i mi się nie podoba. Ale to komplement dla ciebie i twojej twórczości, bo wywarła na mnie takie wrażenie. Poza tym opinie, które mają pochwalać pisze się o wiele trudniej, niż krytykę, bo słodzenie zwykle nie wygląda dobrze, a już takie powtarzanie w zachwycie jednego i tego samego w kółko razi. Ale nic nie poradzę. Trochę mnie boli ten brak komentarzy, sama nie wiem dlaczego (mam nadzieję, że ciebie nie). Tekst zdecydowanie zasługuje na więcej zainteresowania.

Podsumowując: fik kocham, komentarz jest brzydki, a ja zdecydowanie za często się powtarzam.

Pozdrawiam,
G.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Wto 23:29, 16 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 11:29, 17 Mar 2010    Temat postu:

A jednak! ...i zamienić się z nim miejscami było akurat tym tekstem, który komentowałam! ^^ Wiesz więc, jakie wrażenie na mnie zrobił - i zgadzam się całkowicie z Gehnn, zakończenie było najlepszym jakie można wymyślić. Czułam się jak po świetnej sztuce w teatrze, wgapiona jeszcze przez kilkanaście minut w kurtynę - a teraz okazuje się, że pozwalasz nam za nią zajrzeć; aktorzy wciąż grają i nie można od nich oderwać wzroku (Radzę przyzwyczaić się do moich dziwacznych metafor To znaczy, że mam problemy z wyrażeniem czegoś wprost i po ludzku ==)

Trochę martwi mnie to ostrzeżenie o szczęśliwym zakończeniu, ale trzeba to zrzucić na mój obecny nastrój (i Twój talent do pisania tych mniej szczęśliwych )

Druga część, z Wilsonem w szpitalu psychiatrycznym (Wilsonem, któremu próbują wmówić, że PPTH jest tylko wymysłem jego umysłu) niemal bez zastanowienia urosło w mojej głowie do tematu na osobny tekst. Będę zachwycona, jeśli kiedyś pokusisz się o napisanie czegoś opartego na tym motywie *_*

Jestem osobą, która bardzo sceptycznie podchodzi do luizjańskich voodoo-hoodoo bzdur i magicznych sztuczek, ale sposób, w jaki mieszasz tym w głowie House'a (a wcześniej Wilsona) absolutnie kupuję!

Weny, weny, weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:54, 17 Mar 2010    Temat postu:

gehnn, fiki piszę dla rozrywki, ale zawsze miło jest zobaczyć, że ktoś je czyta i coś o nich myśli.

***

Atris, może jednak będzie to miało więcej niż dwie części. Muszę jeszcze zobaczyć, jak to wyjdzie objętościowo. Plus, mój Juliusz zrobił się ostatnio aktywny, więc wykorzystam go do ostateczności.

Co do kontynuacji kontynuacji... Wątpię, czy zakończenie DR na to pozwoli. Ale kto wie? Dawno temu przestałam mówić definitywne "nie".

***

gehnn. Zawsze z przyjemnością czytam Twoje komentarze - są konstruktywne i wyraźnie mówią o tym, co było dobre, a co nie. Na takie opinie naprawdę warto czekać.

Cieszę się więc niezmiernie, że przekonałaś się do pomysłu kontynuacji. Kiedy przeczytałam, że sama idea drugiej części początkowo Ci się nie podobała, przeraziłam się, że fik w ogóle Ci nie przypadnie do gustu. Cieszę się, że się myliłam.

Miło również usłyszeć, ze postaci wydają się być prawdziwe. Z tym zawsze mam największy problem, z określeniem, czy jeszcze jestem kanoniczna, czy już przekroczyłam tę granicę. Z reguły najlepiej wychodzi mi pisanie Wilsona, więc nawet nie wiesz, jak bardzo ulżyło mi, gdy napisałaś, że da się uwierzyć w mojego House'a i moją Cuddy.

gehnn napisał:
Uwierz mi, gdybyś przerzuciła się na jakikolwiek parring, Hameron, Luddy, House/koza, nadal bym cię czytała.

To tak zupełnie na marginesie, ale Hamerona kiedyś napisałam. Nie było to miłe - w zupełności nie kupuję tego shipu.

A komentarz jest kochany i wcale nie jest brzydki. Bardzo dziękuję.

***

bullet, Twoje metafory bardzo mi się podobają. Są inspirujące.

Szczęśliwe zakończenie znaczy różne rzeczy dla różnych ludzi. Mam nadzieję, że się nim nie zawiedziesz, ale kto wie. Cóż - zobaczymy.

bullet napisał:
Druga część, z Wilsonem w szpitalu psychiatrycznym (Wilsonem, któremu próbują wmówić, że PPTH jest tylko wymysłem jego umysłu) niemal bez zastanowienia urosło w mojej głowie do tematu na osobny tekst. Będę zachwycona, jeśli kiedyś pokusisz się o napisanie czegoś opartego na tym motywie *_*

Myślę, że nie będę musiała pisać osobnego fika. W "Deterioracji" Wilsona w psychiatryku będzie sporo. W końcu to - w gruncie rzeczy - fik o nim, nieprawdaż? Mogę zdradzić, że Wilson w psychiatryku pojawi się już w części następnej, która oficjalnie przestała być ostatnią.

Luizjańskie voodoo-hoodoo bzdury jeszcze trochę House'owi namieszają w postrzeganiu świata i systemie wartości. I, rzecz jasna, odegrają dużą rolę w konkluzji całej historii.

Bardzo dziękuję za komentarz. Doceniam.
Kat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 10:42, 18 Mar 2010    Temat postu:

A/N
Dziękuję za komentarze. Pozwolę tu sobie z przymrużeniem oka sparafrazować Sandy Bullock: zasłużyłam na nie, czy Was po prostu o nie wymęczyłam? Wszystkie postaci i miejsca, które rozpoznajecie nadal nie są moje, bo gdyby były, Foreman już dawno rzuciłby pracę i został rolnikiem w Teksasie, a House i Wilson... Cóż. Wiecie.

I nie wiem, czy to Was ucieszy, ale część druga oficjalnie przestała być częścią ostatnią.

Deterioracja rozumu
część II: widziałem jak próbujesz

James przetarł dłonią oczy i wyciągnął przed siebie nogi. Nudziło mu się. Biblioteka w szpitalu do najbogatszych nie należała, a stojące pod ścianami fotele były koszmarnie niewygodne i swoje lepsze czasy przeżyły już dawno temu. James zamknął książkę, której tytułu nawet nie pamiętał, wstał i odłożył ją na półkę. Powoli utwierdzał się w przekonaniu, że zawiezienie go tutaj było najgorszym pomysłem, na jaki jego rodzina mogła wpaść. Wprawdzie w domu znalazłby sposób na wykończenie się, ale tutaj zrobi to za niego nuda. Z dwojga złego wolał opcję pierwszą.

- Dzień dobry, James.

James odwrócił głowę. Alisa Carter stała kilka metrów za nim, w drzwiach biblioteki, jak zwykle z nieodłącznym notatnikiem, jak zwykle uśmiechająca się tym uśmiechem, który potrafił uspokoić każdego. Uśmiechem, który sprawiał, że zapominałeś, kim jesteś i co tutaj robisz. Że zapominałeś o całym świecie.

James bardzo lubił ten uśmiech.

- Doktor Carter – powitał ją, stanąwszy do niej przodem. Przeszło mu przez myśl, by może uścisnąć jej dłoń, ale szybko zreflektował się, że nie jest to dobrym pomysłem. Po pierwsze, tutaj był jej pacjentem, nie kolegą. Po drugie… James spojrzał na swoje brudne od kurzu dłonie. Wydawało się, że od dawna nikt z biblioteki nie korzystał.

- Może miałbyś ochotę się ze mną przejść? – zaproponowała Alisa uprzejmie. James się rozpromienił.

- Z chęcią.

Alisa poczekała, aż James do niej podejdzie. Razem wyszli na korytarz, gdzie Alisa skręciła w lewo. James wiedział, dokąd prowadzi korytarz na prawo – w zachodnim skrzydle szpitala była stołówka, gabinet Alisy, jego pokój – ale w ciągu swojej już kilkudniowej obecności w Memorial ani razu nie zdobył się na odwiedzenie skrzydła wschodniego.

- James? - James zamrugał. Spokojny głos Alisy wyrwał go z zamyślenia i mężczyzna dopiero teraz zauważył, że stoi w miejscu. Dziwne. Nie pamiętał, by się zatrzymywał. – Coś się stało?

- Nie – zaprzeczył szybko James, po czym rzucił podejrzliwe spojrzenie korytarzowi ciągnącemu się za plecami Alisy. – Tylko… to wschodnie skrzydło.

Alisa zmyśliła się, ale zrozumienie szybko pojawiło się na jej, skądinąd pięknej, twarzy. Podeszła do Jamesa i wzięła go pod ramię.

- Nie wierz w to, co opowiada pani Henderson – powiedziała ciepło. – Jej opowieści o duchach tym właśnie są – opowieściami o duchach. – James kiwnął ochoczo głową, choć nie miał pojęcia, kim jest pani Henderson ani nie słyszał żadnej z jej historii. Jednak melodyjny głos Alisy sprawiał, że mężczyzna nie potrafił się z nią nie zgodzić. – Wschodnie skrzydło zostało zbudowane o wiele wcześniej niż reszta kompleksu. Pewnie to zainspirowało powstanie historii o uwięzionych tam duszach… - Alisa zaśmiała się perliście. James również się uśmiechnął. Fakt. Gdy mówiła o tym doktor Carter, było to oczywiście bzdurne. – Prawdą jest, że odradzamy pacjentom wędrówki po wschodnim skrzydle, ale dzisiaj zrobimy wyjątek. Przez wschodnie skrzydło również można wyjść do ogrodu, plus jest tam przepiękna dziewiętnastowieczna oranżeria… Co ty na to?

- Chciałbym zobaczyć oranżerię – przyznał James. Dał się pociągnąć Alisie w stronę ciężkich, dębowych drzwi, które – jak już wiedział – oddzielały od siebie dwa skrzydła szpitala. Kobieta pchnęła drzwi i przepuściła Jamesa przodem. Po przejściu od razu można było stwierdzić, że było się w innej części kompleksu. O ile skrzydło zachodnie było dobrze oświetlone - co potęgował jeszcze fakt, że wszystkie ściany miały jasne, pastelowe kolory (Dobrze robią na nastrój pacjentów, wyjaśniła Alisa, kiedy zapytał) – o tyle korytarze skrzydła wschodniego były bardzo ciemne, ze ścianami koloru… cóż, zaschniętej krwi. Jamesowi bardziej podobała się jego część szpitala.

- Od lat próbuję przekonać zarząd, by zainwestował w remont tej części budynku. Z takim wyglądem nie dziwię się, że straszy pacjentów… James?

Ale James jej nie słuchał, już od kilku dobrych minut. Z ciekawością przyglądał się szklanym drzwiom, przez szybę których nic nie było widać. Alisa ściągnęła gniewnie brwi.

- Co jest po drugiej stronie? – spytał James, wyciągając rękę i muskając klamkę opuszkami palców.

- Wejście do zamkniętej części szpitala – odpowiedziała chłodno Alisa. – Tam są izolatki, tam też trzymamy psychopatów i przestępców, jeśli się trafią. – Kobieta podeszła szybko do Jamesa i złapała jego wyciągniętą rękę. – To ta niebezpieczna część szpitala, James. Wstęp mają tylko nasi lekarze.

- Niebezpieczna? – James zmarszczył brwi. Alisa ścisnęła jego dłoń i odciągnęła od klamki.

- Nie bój się – wyszeptała, a jej głos sprawił, że James od razu się rozluźnił. – Ze mną już zawsze będziesz bezpieczny. A te drzwi są zamknięte.

James jej uwierzył.

***

Po czterech dobach w niewygodnym fotelu House doszedł do wniosku, że nie zostały one zaprojektowane po to, by rodzina mogła czuwać przy pacjencie. Jeśli już, miały tylko uprzyjemnić krótką wizytę, natomiast utrudniały próby spędzenia tam większej ilości czasu. Po czterech dobach House wiedział też, że najlepszą kawę robi nie jego ekspres w pokoju diagnostycznym, a Libby z pediatrii oraz że szpitalne jedzenie może być smaczne, jeśli pielęgniarki się postarają. Najwyraźniej czuwanie przy nieprzytomnym Wilsonie plasowało się wysoko na liście dobrych uczynków, bo pielęgniarki w staraniu się przechodziły same siebie. W obliczu takiego poświęcenia ze strony pracowników szpitala niewygoda fotela przestawała mieć znaczenie.

- Mój ojciec mawiał, że dla każdego śmierć wygląda inaczej.

House przeniósł wzrok na siedzącą w – jeszcze bardziej niewygodnym niż jego fotel – plastikowym krzesełku małą kwiaciarkę. Dziewczyna obracała w dłoni kwiatek cyklamenu – wyciągnięty z bukietu, który kupili współpracownicy Wilsona z onkologii – o którym House już wiedział, że symbolizuje rezygnację i pożegnanie.

- Nie rozumiem – powiedział diagnosta zmęczonym głosem. To stało się ich prywatnym zwyczajem, jego i Angel: dziewczyna stwierdzała coś w jej opinii oczywistego, a House poddawał tę mentalną walkę o znaczenie i sens nim w ogóle miała szansę się zacząć. Nie miał siły ani ochoty na analizowanie i zastanawianie się nad każdą rzeczą, którą dziewczyna mówiła. Prościej było po prostu zmusić ją do wyjaśnienia.

- Dosłownie. – Dziewczyna zachichotała. – Pomiędzy życiem i śmiercią jest rodzaj poczekalni i dla każdego wygląda ona inaczej. – Umilkła na chwilę, próbując pozbierać myśli. – Z tą poczekalnią w ogóle jest problem. Człowieka jest stamtąd wyciągnąć albo bardzo łatwo, albo bardzo trudno i dlatego większość kapłanów voodoo woli, gdy ludzie, których mają uratować, już nie żyją. – Dziewczyna powiedziała to z kamienną twarzą. Przez chwilę obserwowała reakcję House’a, po czym głośno się zaśmiała. – Żartowałam. Doskonale wiem, że nie można wskrzesić zmarłych.

- To nie było zabawne – burknął diagnosta. Uśmiech natychmiast znikł z twarzy dziewczyny.

- Ma pan rację – przyznała. I nie odezwała się więcej; w skupieniu rwała płatki cyklamenu, a House wpatrywał się w nieprzytomnego przyjaciela.

- Co będzie… jeśli twojej babce się uda? – spytał, przerywając denerwujące milczenie. Cisza była gorsza nawet od bredzenia nastolatki.

- Kiedy babci się uda – powiedziała dziewczyna, podkreślając pierwsze słowo – doktor Wilson się obudzi.

- I wtedy co? – dociekał dalej House. – Poza tym, czy to nie przeczy zasadzie kosmicznej równowagi czy coś? Jesteś pewna, że skoro nie zginął teraz, nie przejedzie go coś za tydzień?

Angel przewróciła oczyma.

- Prawdziwe życie to nie „Oszukać przeznaczenie 5”, doktorze House – wyjaśniła cierpliwie. – Śmierci nie obchodzi, kto umiera. Chodzi wyłącznie o to, by ktoś umarł. W ten sposób bilans wyjdzie na zero i równowaga kosmiczna zostanie utrzymana.

- Ale nie zostanie – stwierdzil House. – Wilson uratował jakiegoś przedszkolaka, pakując się w jego miejsce, świetnie, równowaga jest. Ale twoja babcia powiedziała, że wyciągnie go z tego, więc… tak jakby powstanie nierówność.

Angel wzniosła oczy ku sufitowi, jakby pytając się, czemu ma do czynienia z idiotą. House poczuł się urażony.

- Nie będzie nierówności – powiedziała dziewczyna. – Ratowanie przed śmiercią… niekonwencjonalnymi metodami jest wymianą. Życie osoby ratowanej za życie kogoś innego. To bardzo prosta matematyka, proszę pana, a bilans zawsze musi wyjść na zero.

House spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Czyli wy skazujecie kogoś na śmierć.

Angel zamrugała.

- Niezupełnie – wymamrotała, spuszczając wzrok.

- Niezupełnie? Przed chwilą sama powiedziałaś… - Urwał. – Kto to jest?

- Nie wiem – odparła Angel, wciąż wpatrując się we własne kolana. – Najprawdopodobniej ktoś ze szpitala, bo im bliżej ta druga osoba się znajduje, tym większe szanse, że zaklęcie zadziała. – Dziewczyna zaczęła tarmosić rąbek szpitalnej koszuli. – Najczęściej są to osoby śmiertelnie chore i czasami… czasami babcia dostaje nawet ich pozwolenie.

- Niech zgadnę, metodą przekupstw i szantażu – sarknął House, przywołując w pamięci twarz szalonej Murzynki. O tak, Madeleine Agyeman na pewno była do czegoś takiego zdolna. Angel podniosła wzrok i spojrzała na diagnostę ze złością. Dopiero w tym momencie dało się dostrzec jej podobieństwo do babki.

- Chciałam wam pomóc – powiedziała gniewnie nastolatka. – Czułam się winna i chciałam to wszystko odkręcić, ale wie pan co? Nie chce pan naszej pomocy, świetnie, współpraca zakończona. – Dziewczyna rzuciła kwiatek na ziemię. – Ale niech pan wie, że czekanie, aż pana ukochany się obudzi ze śpiączki jest bez sensu, bo on się nie obudzi. Poszedł wtedy do szpitala wiedząc, co robi i to, że jeszcze żyje, jest wynikiem głupiego przypadku i niecelnego strzału. Niech się pan nie łudzi – dodała, wstając i podchodząc do drzwi. – On umrze, bo śmierć bardzo dokładnie zbiera wszystkie długi.

Angel wyszła z pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. House jeszcze przez kilka minut wpatrywał się w miejsce, gdzie dziewczyna stała, i próbował przyswoić, co powiedziała, po czym również wstał.

- Zaraz wrócę – poinformował nieprzytomnego przyjaciela, doskonale wiedząc, że nie otrzyma żadnej odpowiedzi. Podszedł do drzwi i wyszedł na korytarz.

Zgnieciony i teraz jeszcze podeptany kwiat cyklamenu dalej leżał na podłodze.

***

Piłeczka po raz kolejny odbiła się od ściany gabinetu i wróciła do House’a. Mężczyzna ścisnął ją w dłoni, po czym rzucił ponownie. Było to w pewien sposób uspokajające, rytmiczne uderzenia o ścianę. Zupełnie jak bicie serca lub stabilny odczyt aparatury. Dawał poczucie bycia.

- W końcu wyszedłeś?

House podniósł głowę i spojrzał w zatroskane oczy Chase’a. Z jakichś powodów nie miał większych trudności z uwierzeniem, że podwładny naprawdę się przejmuje.

- Nie wołaj jeszcze prasy, zamierzam tam wrócić – odparł diagnosta, łapiąc piłeczkę. Chase odłożył na biurko House’a trzymane przez siebie dokumenty i usiadł na podłodze obok szefa.

- Co wywołało kryzys? – spytał cicho, a kiedy House uniósł pytająco brwi, doprecyzował: - Od początku trzymałeś się wyjątkowo dobrze, ale teraz wyszedłeś i bawisz się piłeczką. Nie wyszedłbyś, gdybyś nagle nie poczuł, że się tam dusisz i tak, jest to metafora – powiedział, gdy House zaczął otwierać usta – a piłeczki używasz tylko wtedy, gdy masz do rozwiązania poważny problem. Stąd moje pytanie: co się stało?

House westchnął i spojrzał na sufit.

- Jakie mamy prawo, by decydować o czyimś życiu lub śmierci?

- Żadne – odparł natychmiast Chase. – Wierz mi, wiem coś o tym. – Ostatnim stwierdzeniem wywołał słaby uśmiech na twarzy diagnosty. – Co nie zmienia faktu, że na całym świecie ludzie codziennie to robią.

- Zapewne nie miałbyś ochoty być mniej kryptycznym? – spytał ironicznie House. Chase zastanowił się przez chwilę.

- Ludzie decydują o innych ludziach. Rodzice, którzy wybierają dzieciom szkoły i w ten sposób ukierunkowują całą ich przyszłość, pracodawcy, którzy kogoś zwalniają. Boże, nawet my, którzy przez większość czasu bawimy się w zgadywanki, a potem na podstawie najlepszej odpowiedzi kogoś leczymy.

House pokręcił głową.

- Tak, ale to tylko nic nie znaczące zmiany, które można odwrócić, jeśli tylko się chce. Ja mówię o podejmowaniu decyzji o tym, czy ktoś żyje czy nie.

- To nic nie znaczące szczegóły tworzą ludzkie życie – powiedział Chase. House rzucił mu zirytowane spojrzenie. – Dobrze, wiem. Ale i takie decyzje są podejmowane. Każdy pełnomocnik medyczny, który podpisał zgodę na odłączenie człowieka od systemu podtrzymywania życia ją podejmuje.

- Powiedz mi – zaczął House – czysto teoretycznie, gdyby Cameron była w niebezpieczeństwie, a ty mógłbyś ją uratować, wiedząc jednocześnie, że to zabije kogoś innego… Zdecydowałbyś się?

Tym razem Chase milczał przez kilka minut.

- Tak – odpowiedział w końcu, pewnym głosem. – Zrobiłbym wszystko, żeby ją uratować, nawet jeśli byłoby to niemoralne, nieetyczne i całkowicie nielegalne. – Westchnął. – Ludzie są samolubni, House. Nie chcą tracić czegoś, na czym im zależy. Są w stanie zrobić wszystko, by uratować to, co kochają. – Zacmokał. – A ja nie jestem wyjątkiem.

House pokiwał głową.

- Jak wasz pacjent? – spytał, podejmując decyzję o zmianie tematu. Od rozmów na duchowe tematy miał małą kwiaciarkę.

- Nasza pacjentka ma nefropatię cukrzycową i jest o krok od zapaści nerkowej – opowiedział Chase. Również wyglądał na wdzięcznego zakończeniu tamtej dyskusji. – Dodajmy do tego fakt, że zniszczyliśmy jej wątrobę lekami, które zaproponował Foreman i że usmażyliśmy jej system odpornościowy, gdy jakimś cudem wyszło nam, że ma raka, a nasz dyżurny onkolog okazał się być niedostęp… Jezu, przepraszam – powiedział szybko Australijczyk, gdy zdał sobie sprawę z tego, co nieopatrznie palnął . House machnął ręką.

- Czyli nie wciągniecie jej na listę oczekujących na przeszczep.

- Nie – potwierdził Chase. I parsknął śmiechem. – Widzisz, o tym właśnie mówiłem. Zdecydowaliśmy o czyimś życiu lub śmierci, w przypadku Trudi – o śmierci.

- Ile ma czasu?

Chase wzruszył ramionami.

- Dwa, może trzy dni. – Chłopak również spojrzał na sufit. – Jezu. Życie jest do bani.

House wyjątkowo się z nim zgodził.

***

House podniósł rękę, ale zawahał się przed zapukaniem. Wciąż nie był przekonany, że to, co robi, jest dobre. Chociaż nie, cofnij. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to, co robił i co jeszcze zamierzał zrobić, można określić jako wszystko, ale nie jako dobre. Inna sprawa, że – przynajmniej dla niego – było to właściwe. Mimo to nie mógł zmusić się do uderzenia w drzwi.

- Młody człowieku, twoje niezdecydowanie przechodzi ludzkie pojęcie – oznajmiła Babcia Maddy, otwierając gwałtownie drzwi sali Angel i spoglądając z politowaniem na House’a, wciąż trzymającego podniesioną rękę.

- Chcę porozmawiać – oświadczył najbardziej władczym i nieznoszącym sprzeciwu głosem, na jaki było go stać. Babcia zrobiła krok w tył i wpuściła go do pokoju. Angel siedziała na łóżku i przyglądała mu się z zainteresowaniem. House rzucił okiem jej kroplówkę. Dopiero tutaj przypomniał sobie, że nastolatka też jest pacjentką PPTH.

- Słuchamy – powiedziała Babcia Maddy, siadając w niewygodnym fotelu, z którym House znał się już tak dobrze. Diagnosta odchrząknął.

- Zróbcie to.

Babcia uśmiechnęła się złośliwie.

- Przepraszam, chyba nie dosłyszałam. Chcesz, żeby co?

- Użyjcie tych swoich voodoo-hoodoo bzdur i uratujcie Wilsona.

- Już ci nie przeszkadza wymiana? – spytała Angel, opierając brodę na wierzchu dłoni. House drgnął.

- Przeszkadza – odparł szczerze. – Dlatego mam jeden warunek. – Spojrzał wyczekująco na Angel, która z kolei obejrzała się na Babcię. Maddy przewróciła oczyma, ale skinęła głową. House kontynuował: - Nie będzie to jakakolwiek osoba. Będzie to Trudi Jenner. Jest pacjentką na diagnostyce i za góra trzy dni umrze.

- Trzy dni? – Babcia Maddy zaśmiała się sucho. – Oszalałeś, kochany.

House zmarszczył brwi. Niezupełnie takiej reakcji się spodziewał. I jeszcze ten „kochany”…

- Coś nie tak? – spytał. Maddy pokręciła z rozbawieniem głową.

- To, co robię, nie jest takie proste – zaczęła wyjaśniać kobieta, wciąż szczerząc się jak wariatka. – Twój przyjaciel jest w bardzo złym miejscu. Żeby go stamtąd wyciągnąć – co nie będzie łatwe – muszę przekonać go, że to miejsce nie jest prawdziwe, co również nie będzie łatwe, bo on szczerze wierzy, że tam jest rzeczywistość, nie tu.

- Czy jest coś, cokolwiek, co mogę zrobić?

Maddy już otwierała usta, by odpowiedzieć coś uszczypliwego i na pewno niepomocnego, ale Angel ją ubiegła.

- Jest – powiedziała, rzucając babci pełne wyrzutu spojrzenie. To skutecznie uspokoiło Maddy. – Musi pan z nim rozmawiać – kontynuowała dziewczyna, przeniósłszy wzrok z powrotem na diagnostę. – Mówić do niego, żeby utrzymać go w rzeczywistości.

House prychnął.

- Mówić o czym?

Angel uśmiechnęła się łagodnie.

- O czymkolwiek, właściwie. – Nastolatka wyciągnęła rękę w stronę House’a. Diagnosta, z małymi oporami, chwycił jej dłoń, którą Angel natychmiast zacisnęła, tym samym więżąc palce House’a w uścisku. – I niech się pan nie martwi – szepnęła, nie puszczając. – Trzy dni nam wystarczą.

CDN


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruby
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Koszalin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:56, 18 Mar 2010    Temat postu:

Cytat:
zasłużyłam na nie, czy Was po prostu o nie wymęczyłam?
Zasłużyłaś! I nawet nie śmiej myśleć inaczej!

Cytat:
I nie wiem, czy to Was ucieszy, ale część druga oficjalnie przestała być częścią ostatnią.
HURAAA! (tak, można to uznać za cieszenie się)

*zaczyna czytać*

...

*skończyła czytać*

Wow *_*
Wciąż nie mogę zrozumieć, czemu Twój fik tak mnie wciąga. Kompletnie tracę kontakt z rzeczywistością ^^;
To teraz rozumiem, czemu pierwszy part zakończył się, jak zakończył. To naprawdę wiele wyjaśnia

Cytat:

- Użyjcie tych swoich voodoo-hoodoo bzdur i uratujcie Wilsona.
No właśnie! My chcemy Wilsona!

Nie mogę się doczekać następnych części...
Weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Czw 17:23, 18 Mar 2010    Temat postu:

Katty,
warto czekać i choćby nieskończoność na Twoje teksty. Są doskonale dopracowane i świetne. Przede wszystkim świetne.
Kiedy zytałam pierwszą cześć mieszały sie we mnie: irytacja z zainteresowaniem. Irytacja, bo w pewnym momencie zastanawiałam sie o co w ogóle chodzi, znaczy jak nagle przeszliśmy na perspektywę Wilsona, ale zainteresowanie rosło z każdym zdaniem. To rzadkość, że tak sie dzieje
W drugiej części wszystko już sie wyjaśnia. Znaczy moje wątpliwości.
Bardzo ciekawie poprowadzone rozmowy... Ech tylko siedzieć i czytać

Ale znajac Twoje teksty, nie można oczekiwać happy endu [a może jednak? ] Mam pewne przypuszczenia i nie chciałabym, aby się spełniły.

Teraz mogę tylko Weny i czasu.
Pozdrawiam,
Agusss.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:18, 18 Mar 2010    Temat postu:

Po pierwsze: bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się na więcej części. Po przeczytaniu pierwszej miałam wrażenie, że dwie to za mało, zwłaszcza przez Wilsona.
Po drugie: o boru, jest mi ogromnie miło, że ci się podobał komentarz. To bardzo dziwne, ale i tak. Zwłaszcza, że wybitnie podoba mi się twoja twórczość.

Cały wątek Wilsona jest mistrzostwem. Kiedy piszesz o nim, o szpitalu, o tym, co tam przeżywa, jestem skłonna uwierzyć, że to jest prawda, a House, szpital i wszystko inne to iluzja. Nie mogę się doczekać, aż dowiem się więcej o zachodnim skrzydle. Sam jego opis jest świetny, a to, co może się tam wydarzyć... Mam też wrażenie, że szklane drzwi, za którymi kryją się rzeczy mroczne i straszne będą kluczowe dla tej historii. Podobają mi się 'białe plamy' w pamięci Wilsona, jego zdezorientowanie, uległość lekarce (którą, w innym świecie, z pewnością poprosiłby o rękę). Cały wątek jest tak przyjemnie owiany tajemnicą. I do tego, jest dość przerażający, zważając na to, co mówi babcia Maddy.

Postać Angel, chociaż z początku wydawała się trochę zbyt słodka, zbyt dziewczęca, coraz bardziej mi się podoba. Kilka razy wspominałam już, że nie lubię dzieci w opowiadaniach, bo są takie tandetne (to niezbyt właściwe słowo, ale). Tutaj jest odwrotnie. Dziewczyna ma wyjątkowo dobre serce, ale nie jest to błahe, potrafi pokazać się też z gorszej strony. To jest jedna z pięknych cech twoich postaci, są naturalne. Ich charaktery nie są proste, tylko skomplikowane, nie mają jednorodnych cech, pokazujesz ich od różnych stron. Takie przynajmniej ja odnoszę wrażenie.

Scena Chouse po prostu boska. Krótka, ale śliczna. Ta ich rozmowa mnie urzekła. Chase jest jednym z najlepszych bohaterów serialu, moim zdaniem, więc bardzo się cieszę, że to akurat jego uwzględniłaś.

Poza tym nie mogę się doczekać na to, co House będzie mówił Wilsonowi. Kolejny świetny wątek otwarty. Czekam z niecierpliwością ^^

Pozdrawiam,
G.

e: WSCHODNIE skrzydło, wiedziałam, że coś pokręcę -....- och, ja. Wybacz. Wpadka oO'''


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Czw 21:31, 18 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:19, 18 Mar 2010    Temat postu:

Ruby napisał:
To teraz rozumiem, czemu pierwszy part zakończył się, jak zakończył.

Przyznaję bez bicia, uwielbiam ucinać części w najmniej dogodnych momentach.

Dziękuję.

***

Agusss napisał:
Irytacja, bo w pewnym momencie zastanawiałam sie o co w ogóle chodzi, znaczy jak nagle przeszliśmy na perspektywę Wilsona, ale zainteresowanie rosło z każdym zdaniem.

Przepraszam, że zirytowałam. Nie chciałam.

Z POV Wilsona przez długi czas miałam problem. Zazwyczaj, tak drastycznie zmieniając punkt widzenia, stosuję kursywę. Tutaj jednak ona nie do końca pasowała, gdyż nie było to wspomnienie ani marzenie czy sen. Jakby nie patrzeć, jest to aktualną rzeczywistością Wilsona. Dlatego ostatecznie zdecydowałam się zostawić to tak, jak jest.

Aguss napisał:
Ale znajac Twoje teksty, nie można oczekiwać happy endu [a może jednak? ] Mam pewne przypuszczenia i nie chciałabym, aby się spełniły.

Wpisałam w ostrzeżenia happy end, choć inną sprawą jest, co ja pod tym terminem rozumiem, a co reszta świata. I z chęcią usłyszę o Twoich przypuszczeniach. Fik jest już do końca rozplanowany i nic w nim nie ulegnie zmianie, więc możesz się nie martwić.

I dziękuję.

***

gehnn, chyba już mówiłam, jak bardzo lubię Twoje komentarze. Ale się powtórzę. LUBIĘ.

Wschodnie skrzydło, mhm... Nie będzie zbyt wielu wycieczek do wschodniego skrzydła. To jest miejsce jak z horroru, to jedno, o którym wiesz, że absolutnie nie wolno ci tam wchodzić. Wilson wie, że nie może tam przebywać. Alisa mu o tym powiedziała, a on jej ufa. Bezgranicznie.

gehnn napisał:
odobają mi się 'białe plamy' w pamięci Wilsona, jego zdezorientowanie, uległość lekarce (którą, w innym świecie, z pewnością poprosiłby o rękę).

Rozbawił mnie ten fragment o proszeniu o rękę, ale sądzę, że masz rację. Wilsonowi, nawet temu zgubionemu i zdezorientowanemu, Alisa się podoba. Więcej, on podświadomie wyczuwa z nią więź. Co na dłuższą metę może okazać się problemem.

A te białe plamy mam nadzieję wypełnić, gdy nadejdzie czas.

Uznaję również za zwycięstwo to, że przekonałam Cię do Angel. Nigdy nie chciałam z niej robić cukierkowatego geniusza czy wieszczki - to byłaby typowa Mary Sue - a raczej uduchowioną dziewczynę, która wierzy, że może uratować wielu ludzi. Ale nie jest ponad bycie złośliwą czy po prostu okrutną.
...
Ma to po babci.

gehnn napisał:
Dziewczyna ma wyjątkowo dobre serce, ale nie jest to błahe, potrafi pokazać się też z gorszej strony.

Ta cecha będzie już wkrótce najważniejsza. *cryptic writer is cryptic*

WIEDZIAŁAM, że spodoba Ci się scena z Chase'm. ^^ Ja również uważam go za jedną z najciekawszych postaci. Spędził z House'm najwięcej czasu, myślę, że - pomijając Cuddy i Wilsona - zna go najlepiej i potrafi go nawet zrozumieć. To czyni go idealnym partnerem do głębokich rozmów, takich, których House nie może lub nie chce przeprowadzić z Wilsonem.

gehnn napisał:
Poza tym nie mogę się doczekać na to, co House będzie mówił Wilsonowi.

Mogę tylko przebąknąć, że to nawet nie będzie chodziło o to, co House będzie mu mówił, a o to, jakie to będzie miało konsekwencje...

Bardzo dziękuję za komentarz!
Kat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:49, 18 Mar 2010    Temat postu:

Serio? Uwielbiam twoje teksty, Katty. Ale tylko wtedy, kiedy jestem pewna, że mój mózg może znieść lekkie przeciążenie Zwykle podczas czytania muszę sobie radzić ze sporym nagromadzeniem myśli. A zaraz potem mam ochotę na małą polemikę

Lubię takie lekko odjechane teksty. Wprawdzie jest to już wyższy stopień zaawansowania, jak ja to nazywam, ale, jeżeli dobrze rozegrane, tekst tylko na tym zyskuje

Wybacz, że tak ogólnikowo, ale ostatnio nie mam siły na przydługie rozpisy. Może to zostawię sobie na później

Ale przy tym nie mogłam się jednak powstrzymać:

Cytat:
– Śmierci nie obchodzi, kto umiera. Chodzi wyłącznie o to, by ktoś umarł. W ten sposób bilans wyjdzie na zero i równowaga kosmiczna zostanie utrzymana.

Pachnie mi tu pewnym starszym anglikiem, wiesz? Mimo to jednak, podejrzewam, że ten prawdziwy ŚMIERĆ mógłby z tobą polemizować


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:56, 18 Mar 2010    Temat postu:

L.M. napisał:
Pachnie mi tu pewnym starszym anglikiem, wiesz? Mimo to jednak, podejrzewam, że ten prawdziwy ŚMIERĆ mógłby z tobą polemizować

Zapewne. Choć myślę, że teraz jest w Londynie i karmi szpiegowskie kaczki. A gdzieś obok są angels dining at the Ritz and a nightingale sang in a Barkeley Square... xD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Pią 17:03, 19 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Izoch
Okulista
Okulista


Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 2248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sammyland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:56, 21 Mar 2010    Temat postu:

Jest mi głupio komentować.
Jak przy tych lżejszych fikach można napisać coś, co od razu ślina przyniesie na język (no, niekoniecznie tak, ale wiadomo o co chodzi), tak przy tych skłaniających do chwili myślenia, trzeba... ekhm, pomyśleć. Nie, żebym miała z tym jakieś kłopoty (okej, mam, szczególnie, jak mam myśleć o czymś powiązanym z matematyką), ale kompletnie w takich momentach nie wiem, co napisać.
Bo kurde, napiszę że "świetnie", spojrzysz, może kiwniesz głową, ale, pomijając, że dla Ciebie to będzie tylko zagracanie miejsca, to kompletnie nawet nie odda tego, co chcę napisać. Z drugiej strony, wyjdę teraz z mega filozoficzną stroną swojej natury, o którą nawet bym się nie podejrzewała - też źle, bo potem będzie mi trudniej udawać, że jestem taka... no, taka

Przyznam Ci się szczerze, że musiałam przeczytać kilka razy, zanim uporządkowałam sobie wszystko. Nie wiem, czemu to tak, ale trudno ;D

Bardzo mi się podoba tutaj wplecenie tej całej magii. Zazwyczaj tego typu dodatki omijam szerokim łukiem - chyba, że jest to coś Harrym Potterem, do którego mam ogromny sentyment - jednak tutaj kompletnie mi nie przeszkadza, ba!, nawet uważam, że bez tego cały fik nie byłby taki interesujący. I w sumie dzięki temu kompletnie nie mogę sobie wyobrazić, co będzie dalej - sama nie potrafię w ogóle wpleść zalążka magii, a jednak tutaj odgrywa spore znaczenie.

Cytat:
Pomiędzy życiem i śmiercią jest rodzaj poczekalni i dla każdego wygląda ona inaczej.

A to zdanie (te? kurde, zawsze mam problemy z tym ;D) jest oficjalnie moim ulubionym. Taki przedsionek to fajna rzecz. Mógłby jednak pojawiać się za każdym razem, gdy chcemy robić coś głupiego - zamiast popełniania debilnych błędów, przemyślelibyśmy to x razy, zanim doszlibyśmy do tego, co jest słuszne.


I żeby nie było, że jestem taka spokooojna i tak dalej:
ŁIIIIIIIIIIII! Jednak będzie więcej niż dwie części!
(piszę 'jednak', bo pierwszą część czytałam już przed drugą, ale bałam się skomentować xD)


Wena
(zastanawiam sie, czy następnym razem też uda mi się napisać coś w miarę podobnego do tego ;D)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 0:11, 02 Kwi 2010    Temat postu:

A/N
To naprawdę nie miało być takie długie. Niestety, z paru nabazgranych na kartce puntków zaczepnych fabuły zrobil się cały długi plan wydarzeń i naprawdę niczego nie mogę z niego wyrzucić, nie bez szkodzenia historii. Jestem zmuszona więc poprosić Was o wytrzymanie ze mną jeszcze trochę. I jak zwykle dziękuję za komentarze, i jak zwykle nic prócz tego, czego nie znacie z serialu, nie jest moje.


Deterioracja rozumu
część III: jak długo będziesz mój

House w końcu uwolnił dłoń z uścisku Angel i odwrócił się z zamiarem wyjścia z sali. Babcia Maddy westchnęła ciężko, gdy tylko na niego spojrzała, i pokręciła z rezygnacją głową. Wyraźnym było, że uważa go za przypadek beznadziejny. House’owi trudno jednak było się tym przejmować – wystarczyło, że mała kwiaciarka była optymistyczna ze nie obie. House przystanął za drzwiami sali nastolatki. Boże drogi, co on sobie myśli. I ważniejsze, czy on w ogóle myśli? Mężczyzna potrząsnął głową i ponowił wędrówkę. Osiemnaście kroków na prawo od drzwi pokoju dziewczyny, winda, przycisk z jedynką jest drugi od dołu, pół minuty jazdy w dół, trzy kroki do przodu od wyjścia z windy, skręt w lewo, dziesięć kroków, ponownie w lewo, kolejne siedem kroków i drzwi. Przejście z pokoju Angel na intensywną terapię, do Wilsona, zajmowało mniej więcej dziewięć i pół minuty. House znał już tę trasę na pamięć, mógłby bez problemu przejść ją z zamkniętymi oczyma. Jednak nigdy wcześniej, przy żadnych drzwiach i żadnych zakrętach nie spotkał ochroniarza. Nigdy, ani jednego.

- Przepraszam, ale nie może tam pan wejść – powiedział napakowany Koreańczyk albo Japończyk, albo jakiś inny –ńczyk, wyciągniętą ręką blokując House’owi dostęp do drzwi. Diagnosta zmarszczył brwi.

- Skoro nie mogę tam wejść, a jestem lekarzem, jak wyobrażasz sobie dalsze leczenie pacjenta? – spytał sarkastycznie. – Przez szybę mam mu wysyłać uzdrawiające fluidy?

Nie podziałało. Ochroniarz wciąż blokował wejście.

- Lekarze mogą wchodzić – powiedział powoli, jakby bał się, że House nie zrozumie. – Tylko pan nie. Polecenie doktor Cuddy – dodał. House zmrużył ze złością oczy, ale nie skomentował. Cofnął się i energicznym krokiem skierował z powrotem ku windzie.

***

- Oszalałaś? – spytał diagnosta, bezceremonialnie wchodząc do gabinetu administratorki. Gość Cuddy – jakiś prawnik z wyższej półki, sądząc po garniturze i pełnym niezadowolenia grymasie – obrócił głowę i spojrzał na lekarza z pogardą. Cuddy jedynie splotła dłonie, oparła na nich brodę i uniosła brwi w geście uprzejmego oczekiwania. – I mógłbym użyć tu mocniejszego słowa, które ma wszystko wspólnego z pewną częścią kobiecej anatomii, ale powstrzymuję się ze względu na dobro szpitala…

- Panie Thiessen, wybaczy mi pan na moment. – Cuddy z uprzejmym uśmiechem wskazała gościowi drzwi. Mężczyzna wstał i z obrażoną miną wymaszerował z gabinetu. Administratorka westchnęła. Doskonale wiedziała, że już nie wróci. – Pozwól mi wyjaśnić – zaczęła, zwracając się do House’a. Diagnosta usiadł na jednym z foteli.

- Proszę bardzo. Spróbuj.

- Chase do mnie zadzwonił – wyjaśniła. – Powiedział, że wygrzebałeś się wreszcie ze swojej norki. Zrozum…

- Nie rozumiem – wtrącił oschle diagnosta. Cuddy cmoknęła zirytowana i postanowiła zmienić taktykę.

- Nie sądzisz, że mamy już wystarczająco dużo problemów, House? Nie potrzebuję jeszcze martwić się, czy przypadkiem się nie zagłodzisz. Nikt z nas tego nie potrzebuje. – Kobieta wzięła głęboki wdech. – To był jedyny sposób na zmuszenie cię do pójścia do domu.

House spojrzał na administratorkę spode łba.

- To – oświadczył – jest z twojej strony czystą hipokryzją. Gdyby to Lucas tam leżał, ty również byś nie wychodziła.

Cuddy machnęła ręką.

- To zupełnie coś innego, House.

- Nie, nie sądzę.

- Oczywiście, że… - Kobieta urwała. Zmarszczyła brwi i spojrzała na diagnostę niepewnie, ale i z zainteresowaniem. House nie wiedział, czego szukała na jego twarzy, w jego oczach, ale najwyraźniej musiała to znaleźć, bo zrozumienie szybko pojawiło się na jej obliczu.

- Co? – zapytał diagnosta, gdy łagodny uśmiech administratorki stał się nie do zniesienia.

- Kochasz go – stwierdziła kobieta, jakby było to najbardziej oczywistą prawdą. – I nawet nie próbuj odpowiadać, to nie było pytanie, a i tak byś skłamał – dodała ostro widząc, że House otwiera usta. Kobieta wstała zza biurka, obeszła je i podeszła do diagnosty. Pochyliła się przy nim i spojrzała mu prosto w oczy. – Odwołam ochronę, ale proszę, chociaż idź coś zjeść.

Na to House mógł się zgodzić.

***

Alisa otworzyła swój nieśmiertelny notes, wzięła do ręki długopis i uśmiechnęła się ciepło. James skrzywił się i spróbował przysłonić ręką oczy. Było jasno, zdecydowanie za jasno. Denerwowała go ta ilość światła w gabinecie lekarki.

- Chcesz, żeby zasłonić żaluzje? – spytała z troską w głosie Alisa. James przytaknął. Alisa natychmiast wstała, podeszła do okna i zaczęła ciągnąć za sznurki. Już po chwili żaluzje były opuszczone i James wreszcie mógł na lekarkę spojrzeć. Była tak samo ładna, jak zazwyczaj. – Wystarczyło poprosić – powiedziała kobieta, wracając na miejsce.

- Dziękuję – mruknął James, odrywając wzrok od rudych włosów psychiatry. Kobieta ponownie sięgnęła po długopis.

- Porozmawiajmy o twojej rodzinie – zaproponowała. James przytaknął. Alisa była śliczna i urocza, i miała ciepły, wzbudzający zaufanie głos. Nie był pewien, czy potrafiłby powiedzieć jej „nie”. – Opowiedz mi o nich.

- Moi rodzice mieszkają w Lebanon w Pensylwanii, mam dwóch braci. Danny mieszka z rodzicami, a Sam w Nowym Jorku.

Alisa kiwała głową, cały czas robiąc notatki.

- Twój… - zajrzała do notesu – młodszy brat choruje na schizofrenię?

- Tak – potwierdził James. – Ale czterdziestka to chyba za późno, by zacząć wykazywać objawy schizofrenii, prawda?

Alisa zaśmiała się wesoło.

- Jako lekarz powinieneś wiedzieć, że zdarzają się chorzy, u których objawy występują z opóźnieniem – odpowiedziała. – Ale to nie schizofrenia jest twoim problemem, James.

James wyraźnie odetchnął. Alisa założyła nogę na nogę i pochyliła się nieznacznie w jego stronę. Dzięki temu mężczyzna miał doskonały widok za dekolt lekarki, co było więcej niż rozpraszające.

- Jakie są twoje relacje z rodziną?

- Bardzo chłodne – odparł bez namysłu James. – Rodzice uważają, że zasłużyłem sobie na wszystko, co mnie spotyka, a Sam z chęcią wyparłby się jakiegokolwiek pokrewieństwa ze mną.

- Dlaczego tak sądzisz?

- Ja to wiem – podkreślił James. – Sam dał mi to wyraźnie do zrozumienia w Nowym Orleanie.

- W Nowym Orleanie? Co się tam stało?

- Była konferencja medyczna – zaczął opowiadać James. – Pierwsza żona właśnie przysłała mi papiery rozwodowe, więc poszedłem do baru. Zalać się w trupa – uściślił. – Złożyło się, że jakiś… maniak przez cały wieczór puszczał „Leave a Tender Moment Alone” Billy’ego Joela, w kółko. Trochę mnie poniosło i rozbiłem zabytkowe lustro. I wylądowałem w więzieniu – dokończył cicho.

- I ktoś cię stamtąd wyciągnął? – spytała Alisa, nagle odkładając długopis i wpatrując się w Jamesa intensywnym wzrokiem. Jakby odpowiedź na to pytanie była ważna, ważniejsza od wszystkich innych. James zaśmiał się sucho.

- Tak – odpowiedział. – Sam. Nie był zachwycony, że musiał specjalnie dla mnie przyjechać z Nowego Jorku. Pół kraju tylko po to, by wyciągnąć brata z więzienia. – Zamilkł na chwilę. – Wcale nie chciał mnie wyciągać, zrobił to tylko dlatego, by nie musieć tłumaczyć się przed mamą – powiedział w końcu, po kilku minutach ciszy. – Sam był strasznie zły o ten rozwód. Właściwie dalej jest. Praktycznie ze mną nie rozmawia.

Alisa wyglądała na usatysfakcjonowaną taką odpowiedzią. Umościła się wygodniej w fotelu z pełnym zadowolenia uśmiechem na ustach.

- A twoje żony?

- Dwie, byłe. Samantha i Bonnie.

- Kochałeś je? – spytała Alisa łagodnie. James się zamyślił. To nie było łatwe pytanie. W ogóle, kiedyś? Tak, kochał, zarówno Sam, jak i Bonnie. Ale to bardzo szybko minęło, właściwie wraz ze ślubem – nie mogło więc być prawdziwe, nie do końca. Zakochany? Na pewno, ale czy je kochał…?

- Myślę, że tak mi się wydawało – odparł, patrząc w punkt na ścianie, tuż nad głową Alisy. Nie chciał patrzeć na lekarkę. Logicznie wiedział, że jej opinia nie jest ważna, ale podświadomie nie chciał jej rozczarować. A temat jego zakończonych fiaskiem za każdym razem małżeństw był grząskim gruntem.

- Czy masz jakichś przyjaciół, James? - James przeniósł wzrok z powrotem na Alisę. Kobieta bawiła się długopisem – zwinnie obracała go między palcami, góra-dół-góra-dół-obrót-powrót. Było to w pewien sposób hipnotyzujące. – James? - Mężczyzna zamrugał. – Nie odpowiedziałeś.

- Nie – odparł, całkowicie szczerze. – Nie mam.

***

Najpierw na stoliku pojawiła się kawa, później na krześle naprzeciw niego usiadła Trzynastka. House przewrócił oczyma.

- Proszę, tylko nie umoralniający wykład o tym, jak strasznie się zaniedbuję.

Trzynastka podniosła kubek i napiła się trochę kawy.

- Żadnych wykładów, chcę tylko w spokoju wypić moje espresso – odparła. House odetchnął. – Chociaż, skoro już o tym wspomniałeś…

- Zaczyna się – burknął pod nosem diagnosta.

- … czy kiedykolwiek powiedziałeś Wilsonowi, że go kochasz?

- … Co? – spytał z niedowierzaniem lekarz. Musiał się przesłyszeć. To niemożliwe, by Trzynastka pytała się o to, o co myślał, że się pytała. Jeśli to miało jakikolwiek sens. Dziewczyna natomiast pokiwała głową.

- Czyli nie.

- Czy to jakaś zmowa? – spytał ze złością House. – Najpierw mała kwiaciarka, potem Cuddy, teraz ty. Nie wiem, czemu to sobie ubzdurałyście, ale ja wcale Wilsona… wiesz. – Trzynastka uniosła sceptycznie brwi. – To mój najlepszy przyjaciel, mój jedyny przyjaciel. Ja go… lubię. Niestety również potrzebuję. I nie chcę, żeby cierpiał.

Trzynastka sączyła powoli kawę, słuchając wypowiedzi szefa. W końcu odstawiła już pusty kubek, w który następnie zaczęła bezmyślnie stukać palcem.

- Nie wiem, z jakich słowników ty korzystasz – zaczęła – ale dla mnie tak właśnie brzmi miłość.

- Nie masz pojęcia, o czym mówisz – wycedził przez zaciśnięte zęby House, po czym wstał, zostawiając talerz pełen nietkniętych frytek na stole. Odszedł kilka kroków; kątek oka dostrzegł, jak Trzynastka zgniata kubek, wstaje, wrzuca styropianowe naczynko do kosza i podąża za nim. Mężczyzna spróbował przyspieszyć. Może nie będzie tak głupia, by za nim iść…

- Może i nie mam – powiedziała Trzynastka, zrównując się z szefem. House zaklął pod nosem. Czyli była tak głupia. – Ale z drugiej strony, ty też nie.

Zgodnie z umową, ochroniarza nie było, gdy doszli do drzwi sali Wilsona. Nie oznaczało to jednak, że wszystko wróciło do normy, nie. To byłoby za proste. Przez szybę widać było drugie łóżko, którego w pokoju nie było, gdy House wychodził z niego parę godzin wcześniej.

- Cuddy jest idiotką czy robi to celowo? – zapytał na głos. Trzynastka – do tej pory podobnie jak diagnosta wpatrująca się w widok za szklanymi drzwiami – odwróciła głowę i spojrzała na House’a.

- Czy co robi celowo?

House machnął ręką w kierunku szyby.

- Czy ona naprawdę ma tak mało miejsc w szpitalu, że musi kogoś dokooptować tutaj?

- To nie jest dla pacjenta – wyjaśniła Trzynastka, wsadzając ręce do kieszeni kitla. House uniósł z zaciekawieniem brwi. – Tylko dla ciebie. Cuddy najwyraźniej uważa, że strasznie się zaniedbujesz. – Dziewczyna, ku zdziwieniu diagnosty, parsknęła śmiechem. – Ja obstawiam, że jednak jest idiotką.

***

- Opowiedz mi o PPTH.

James przełknął ślinę. Nie, nie chciał o tym rozmawiać, nie teraz i najlepiej nie nigdy. Wystarczyło, że dla niego było to przerażająco… realne. Nie musiał być uświadamiany, że to fikcja, zdążył się tego domyślić, dziękuję bardzo. Poza tym, to w pewien sposób było jego. Jedyna rzecz, w całości należąca tylko i wyłącznie do niego, nawet jeśli była głównym źródłem większości jego aktualnych problemów.

- Nie – odpowiedział cichym, acz stanowczym głosem. Alisa uśmiechnęła się ze zrozumieniem, wyciągnęła rękę i ujęła dłoń Jamesa w swoją, o wiele drobniejszą, o długich, smukłych palcach. Ścisnęła. Niezbyt mocno, nie na tyle, by zabolało, ale wystarczająco, by dodać otuchy, uspokoić.

- W porządku – powiedziała łagodnie lekarka. – Choć bardzo chciałabym usłyszeć.

James zmarszczył brwi. Właściwie… Właściwie, chciał jej powiedzieć, chciał, żeby wiedziała. Dlaczego nie zrobił tego od razu…? Przed chwilą jej odmówił, tak, ale nagle nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego. Teraz nie miało to znaczenia – cokolwiek to było, było głupie, musiało być głupie. Nie miał powodu, by Alisie odmawiać. Alisa była… dobra.

- To szpital – zaczął powoli. – W Princeton. Podobny do takiego, w którym miałem kiedyś pracować, zanim Bonnie nie wymarzyła sobie domu bliżej wybrzeża. – Alisa kiwnęła głową, zachęcając go do kontynuowania. Notatnik znów leżał na jej kolanach. – To miejsce, w którym naprawdę chciałbym pracować. – Wzruszył ramionami. – Mam tam przyjaciół.

- Dobrych przyjaciół?

- Jedną bardzo dobrą przyjaciółkę. Administratorka szpitala, Lisa Cuddy. – James uśmiechnął się w duchu. Lisa Cuddy była – a przynajmniej tak ją sobie wyobrażał, wyimaginowani przyjaciele i w ogóle – asertywną i bardzo ładną kobietą. Prawie tak ładną, jak Alisa. – I kilku przyjaciół. No, może dobrych kolegów. Robert Chase, to chirurg – zaczął wymieniać na palcach – i Allison, jego żona, szefuje ostremu dyżurowi i jest niesamowita.

- Kiedy po raz pierwszy… wyobraziłeś sobie PPTH?

- Któregoś dnia zostałem po godzinach w pracy. W którymś momencie musiałem zasnąć, bo następne, co pamiętam, to budzenie się z głową na biurku, z bardzo wyraźnym obrazem ze snu. – James zaśmiał się krótko. – Przez kilka dobrych minut miałem problem ze stwierdzeniem, co jest prawdziwe, tutaj czy tam.

Alisa coś zanotowała. James spróbował dostrzec, ale kolano lekarki skutecznie blokowało widok.

- Ten sen… Pamiętasz, co w nim robiłeś?

- Pierwszy pamiętam najlepiej – przyznał James. – Minąłem na korytarzu Roberta, zamieniłem z nim kilka słów i poszedłem do kafeterii. Miałem zjeść z kimś lunch, bo wiem, że kupiłem dwie porcje frytek, ale… - Urwał. – Przepraszam. To jest takie idiotyczne.

Alisa mrugnęła wesoło.

- Nie idiotyczne, a ważne, James – powiedziała enigmatycznie lekarka. – Pamiętasz, z kim miałeś jeść ten lunch? – James pokręcił przecząco głową. – W takim razie powiedz mi… Czy ciebie i – Alisa zajrzała do notatek – Lisę Cuddy coś łączy?

Ten koncept był po prostu niedorzeczny.

- Nie! – odparł szybko James. – Ona ma chłopaka. Lucasa. Jest detektywem czy czymś takim.

Ta informacja również znalazła się w notatkach Alisy.

- Odpowiedz mi na jeszcze jedno pytanie, James. – Alisa spojrzała mu prosto w oczy i ponownie James nie mógł pozbyć się wrażenia, że – z jakichś powodów – na tej odpowiedzi zależy Alisie bardziej niż na innych. – Czy w PPTH jest ktoś dla ciebie ważny? Ktoś, kogo kochasz?

James parsknął śmiechem. No tak. Mógł się domyślić, że lekarka w końcu o to zapyta. Cholera, gdyby był psychiatrą a nie onkologiem i gdyby sam się leczył, też by zapytał. Pacjenta, którego coś trzyma w wyimaginowanym świecie, jest o wiele trudniej wyleczyć, bo po prostu nie chce być wyleczony. Nie chce tracić swojego zakątka w świecie, nawet nieprawdziwego.

- Nie ma – odpowiedział, wciąć się uśmiechając. – Jak w prawdziwym życiu. To akurat żadna nowość.

Alisa jakby się rozluźniła; przestała siedzieć wyprostowana, odchyliła się do tyłu, zanurzyła w głębokim fotelu. Z jakiegoś powodu jej ulżyło.

- A mimo to uważasz, że to piękny świat – stwierdziła.

- Tak – potwierdził James i spojrzał za okno. Z gabinetu Alisy rozciągał się widok na ogród. Na dworze było pięknie – słońce przebijało się przez liście posadzonych wzdłuż alejek topoli i odbijało się od spokojnej tafli szpitalnego stawu. – Szkoda tylko, że nieprawdziwy.

Alisa spojrzała na Jamesa, po czym również zapatrzyła się w widok za oknem. Uśmiechnęła się, odłożyła notatnik i długopis, wstała z fotela i wyciągnęła w stronę Jamesa rękę. Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony.

- Chodź – powiedziała zachęcająco kobieta. – Sesja skończona. Teraz pójdziemy na spacer.

James odwzajemnił uśmiech, chwycił dłoń lekarki i dał się pociągnąć na nogi.

CDN


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Pią 23:03, 02 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:41, 02 Kwi 2010    Temat postu:

Ekhem. Rano. Ekhem.

Katty. To teraz napiszę coś niemiłego. Mam nadzieję, że nie poczujesz się dotknięta. Tak więc: ze wszystkich wstawionych części ta podobała mi się najmniej. Pomijam już to, że jesteś jedną z najlepszych pisarek na horum, bo gdybym miała cię porównywać do innych, to zdecydowanie byłabyś w czołówce. Ale porównując tę część do poprzednich, stwierdzam, że mi czegoś w niej zabrakło. Nie kupuję po prostu sceny House'a z Trzynastką. Może to przez to, że zwyczajnie tej postaci nie lubię. Podoba mi się bardzo pomysł z ochroniarzem i myślę, że Cuddy byłaby gotowa posunąć się do takich czynów, bo dba o House'a. Podoba mi się James, który nie wierzy w istnienie PPTH, ale jednak uważa, że jego wyimaginowany świat jest lepszy od tego, w którym się obecnie znajduje. Intryguje mnie wzmianka przy Cuddy, tak prosto napisana, o tym, że Greg Wilsona kocha. Podoba mi się Alisa, która powoli zaczyna być przerażająca. Bardzo wręcz. Podoba mi się brak wzmianki o Housie w "wyimaginowanym" świecie Jamesa. To wszystko i jeszcze więcej. Ale absolutnie nie przekonała mnie Trzynastka. A wzmianka o Cuddy-idiotce niemal mnie ubodła.

Jako całość twój fik jest boski, cudny i niesamowity, przynajmniej dla mnie i wiesz to, bo wspomniałam o tym już kilkakrotnie wyżej. Ale jeśli mam mówić o tej konkretnej części, to czegoś mi brakowało. Pozostał niedosyt.

Co nie jest w sumie takie złe. Fik przecież nie kończy się w tym momencie, więc jestem przygotowana na dużo ciekawych i świetnych rzeczy, które nam niebawem bez wątpienia zaserwujesz (po przeczytaniu kilku twoich fików czytelnik bez wahania może napisać to 'bez wątpienia').

Mam nadzieję, że bardzo się nie przejmiesz. Pamiętaj, że jestem twoją wielką fanką xD

Pozdrawiam,
G.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Sob 20:11, 03 Kwi 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Izoch
Okulista
Okulista


Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 2248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sammyland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:50, 03 Kwi 2010    Temat postu:

Nie napiszę nic mądrego, trudno

Jak Cuddy śmiała zrobić coś takiego? To znaczy, całe szczęście, że to odwołała, ale z jej strony to prawdziwe świństwo. Nie wie sama, czego chce. Zagłodziły się? No, okej, może i by się powoli ku temu posuwało, ale przecież każdy by widział, co się z nim dzieje, nie?

Cytat:
– Nie mam.

Omójpanieboże. To jest przykre. To tak przeraźliwie smutne. Nie wytłumaczę, czemu, nie umiem, nie chcę, nie wiem. Ale zrobiło mi się strasznie szkoda Jamesa. No.

Z cierpliwością czekam na dalsze Wena


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:48, 03 Kwi 2010    Temat postu:

gehnn, straciłabym do siebie cały szacunek, gdybym poczuła się dotknięta. To jest - krytyka jest zawsze mile widziana, bo pozwala uczynić się lepszym.

Cieszę się, że było cokolwiek, co Ci się w tym fragmencie podobało. To, co Ci się nie podobało natomiast... szczerze, mnie też dręczy. Fakt, że brakuje tu czegoś mocniejszego, że ta część jest takim... nie bójmy się użyć tego sformułowania, chick flick moment.

gehnn napisał:
Nie kupuję po prostu sceny House'a z Trzynastką. Może to przez to, że zwyczajnie tej postaci nie lubię.

A może dlatego, że ta scena była mało trzynastkowa. I przyznaję to bez bicia. Jednak proszę ładnie, nie skreślaj jej od razu, z dwóch powodów:
1) mało kanoniczne - przynajmniej na pozór i niech wskazówką będzie tu fakt, że Trzynastka jednak potrafi ulec sytuacji i sparalelizować swoją sytuację życiową z sytuacją pacjenta - zachowanie Trzynastki zostanie wyjaśnione, za góra dwie części,
2) przyczyny tegoż zachowania będą miały dalekosiężne i raczej negatywne skutki dla Planu House'a.

Jeśli wtedy dalej będziesz uważała, że scena jest do kitu - a będziesz miała do tego pełne prawo - to ja przynajmniej będę miała czyste sumienie, że nie wzięłam jej z nikąd i próbowałam jakoś "uziemić". Tylko nie wyszło.

gehnn napisał:
Intryguje mnie wzmianka przy Cuddy, tak prosto napisana, o tym, że Greg Wilsona kocha.

Nie wiem, czy intryguje pozytywnie, czy negatywnie, ale Cuddy jest inteligentą osobą i zna House'a na wylot. Chciałam, żeby było to prosto napisane - to pokazało, że w pewien sposób House jest okropnie oczywisty. Na tyle, że jeśli skupisz się na zgromadzonym materiale, szybko dodasz dwa do dwóch i otrzymasz cztery.

Mam jeszcze kilka kart schowanych w rękawie, ale okaże się, czy będą to asy. Mimo wszystko mam nadzieję, że Cię nie zawiodę.

P.S. Pozwolę sobie zaspojlerować trochę. Ta część stanowiła przerywnik, ale również przyniosła ze sobą całe tło dla sytuacji w Memorial. Część następna będzie już powrotem do wielkiego Planu. I ponownie pojawi się zwariowana, stara pielęgniarka.

***

Izoch, Cuddy się martwi. Doskonale wie, że podstępy to jedyny sposób, by w tej sytuacji coś załatwić. Stara się, jak tylko może.

Izoch napisał:
Ale zrobiło mi się strasznie szkoda Jamesa. No.

To przykro mi to mówić, ale ten temat zostanie jeszcze poruszony.

Dziękuję bardzo za komentarze!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:07, 03 Kwi 2010    Temat postu:

Katty B. napisał:
Jeśli wtedy dalej będziesz uważała, że scena jest do kitu - a będziesz miała do tego pełne prawo - to ja przynajmniej będę miała czyste sumienie, że nie wzięłam jej z nikąd i próbowałam jakoś "uziemić". Tylko nie wyszło.

Oczywiście, że jej nie skreślam, będę mogła wszystko podsumować szczerze dopiero po przeczytaniu zakończenia, bo przecież nie oceniamy książki po okładce. Ani po pierwszych pięćdziesięciu stronach. Przynajmniej ja tak nie robię. W innej sytuacji większość opowiadań Neila Gaimana lądowałaby pod etykietką 'niedokończone' ^^

Katty B. napisał:
Nie wiem, czy intryguje pozytywnie, czy negatywnie, ale Cuddy jest inteligentą osobą i zna House'a na wylot. Chciałam, żeby było to prosto napisane - to pokazało, że w pewien sposób House jest okropnie oczywisty. Na tyle, że jeśli skupisz się na zgromadzonym materiale, szybko dodasz dwa do dwóch i otrzymasz cztery.

Tak też to zrozumiałam C: I zaintrygowało jak najbardziej pozytywnie. Moim zdaniem odważne posunięcie, zwłaszcza zważając na charakter House'a.

Katty B. napisał:
Mam jeszcze kilka kart schowanych w rękawie, ale okaże się, czy będą to asy. Mimo wszystko mam nadzieję, że Cię nie zawiodę.

Nie wierzę w taką ewentualność ^^ Już pisałam, jestem pewna, że twoje twory byłyby cudowne nawet, gdyby shipowały House'a i kozy.

Katty B. napisał:
P.S. Pozwolę sobie zaspojlerować trochę. Ta część stanowiła przerywnik, ale również przyniosła ze sobą całe tło dla sytuacji w Memorial. Część następna będzie już powrotem do wielkiego Planu. I ponownie pojawi się zwariowana, stara pielęgniarka.

Tak właśnie tę część w pewnym sensie odbieram. I nie mogę się doczekać ciągu dalszego ^.^

Pozdrawiam,
G.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Sob 22:07, 03 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Izoch
Okulista
Okulista


Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 2248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sammyland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:13, 04 Kwi 2010    Temat postu:

Ja wiem, że się martwi. Wiem, że to jedyny sposób, by House'owi przemówić do rozsądku. Z tym, że takie pomaganie na siłę może wywołać odwrotny skutek. I, szczerze mówiąc, akurat tej przekory bym się spodziewała, gdyby nie to, że chodzi o Wilsona. A i nie jestem wielką fanką Cuddy, to też może się jakoś przyczyniło do tej reakcji ;D

I nie mam nic przeciwko takim momentom! Nawet Ci wdzięczna jestem, mam jakąś bezsensowną potrzebę czytania o cierpiącym Jamesie/Housie/Kimśtam jeszcze innym ;D Różowiutko jak jest też dobrze, ale trza i pocierpieć.

I, swoją drogą, dopiero zobaczyłam - Kate Walsh! Nie, nie powiem, że uwielbiam ją jako aktorkę, bo nawet nie wiem, w czym grała prócz Chirurgów i tej Prywatnej Praktyce, i to przyznaję szczerze, ale ma taką ciekawą urodę ;D W ogóle lubię tutaj jej postać jako Alisy - okej, to brzmi dziwnie. Ona nie gra Alisy, wiem, ale chyba rozumiesz, o co mi chodzi? Aż tak nie namotałam? ;D. Podobają mi się momenty z nią. Kocham momenty z nią.

O, i wcześniej zapomniałam, widzisz, mam sklerozę ;D
Podoba mi się, że nie robisz z tej terapii Jamesa ani czegoś łatwego, ani czegoś strasznie ciężkiego. I że nie opisujesz tego po łebkach. Czytałam parę fików, gdzie ktoś chodzi na terapię, ale często jest tak, że albo ten wyimaginowany terapeuta opowiada bzdury, albo ten pacjent wszystko od razu z siebie wyrzuca. Podoba mi się to, że opisujesz to tak realnie. I że te reakcje Alisy są takie na miejscu - tam, gdzie powinna się niepokoić, niepokoi się, tam, gdzie może jej spaść kamień z serca - ot, spada.


No, chyba tyle ;D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:20, 04 Kwi 2010    Temat postu:

Izoch, cieszę się, że podoba Ci się Alisa. To dla mnie ważne, że udało mi się stworzyć przekonywującą postać oryginalną, która nie jest Mary Sue.

Cytat:
Podoba mi się to, że opisujesz to tak realnie. I że te reakcje Alisy są takie na miejscu - tam, gdzie powinna się niepokoić, niepokoi się, tam, gdzie może jej spaść kamień z serca - ot, spada.

Huh. Alisa... Alisa nie jest do końca tym, kim się wydaje. W końcu jej szpital nie istnieje, prawda? *mroczna czkawka*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:48, 04 Kwi 2010    Temat postu:

*przez kilka minut podziwia magiczną zdolność Katty do nadawania tekstom/rozdziałom tytułów, które tak samo dobrze wyglądają po polsku, jak po angielsku*

Dzięki Ci za wątpliwości House'a na samym początku! Wątpliwości są dobre! (Chociaż, ostatnio czytałam ff o Chase'ie, któremu śni się, że jest z House'm, a potem okazuje się, że obojgu im się śni i jeszcze dzięki temu mogą uratować Chase'owi życie Łatwość, z jaką Chase się pogodził z tą zabójczą możliwością, była odrobinę przerażająca )

Cytat:
I mógłbym użyć tu mocniejszego słowa, które ma wszystko wspólnego z pewną częścią kobiecej anatomii, ale powstrzymuję się ze względu na dobro szpitala…


Przyszło mi to do głowy!
(Tylko trochę to "wszystko wspólnego" mnie gryzie; może "które jest przymiotnikiem utworzonym od pewnej części (...)" albo jednak "wiele wspólnego"?)

Moment, kiedy House odkrywa się z tym całym "gdyby-to-był-Lucas" *_* Jest tak kompletnie naturalny i house'owy, że ktoś z ekipy Shore'a powinien to w końcu wykorzystać

Cała scena z Alisą: miałam wrażenie, że stoję za Wilsonem - i miałam ochotę wybiec stamtąd, trzaskając drzwiami; a potem spędzić kilkanaście minut na drapaniu miejsc na skórze, które swędzą tylko w mojej wyobraźni. Jakby Alisa była wilkiem przebranym za owcę.
...pod sam koniec, przyszło mi do głowy, że może być owcą przebraną za wilka, który jest przebrany za owcę *jest szczęśliwa ze swoją beznadziejną logiką i przekonaniem, że miło uśmiechające się osoby nie zawsze okazują się złymi czarownicami ze wschodu*
W każdym razie, to zdecydowanie pełnowymiarowa, budząca emocje postać. Gratuluję (okej, i zazdroszczę ) umiejętności tworzenia takich autorskich bohaterów *_*

Weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:43, 04 Kwi 2010    Temat postu:

bullet napisał:
*przez kilka minut podziwia magiczną zdolność Katty do nadawania tekstom/rozdziałom tytułów, które tak samo dobrze wyglądają po polsku, jak po angielsku*

Przyznajdę, wymyślanie tytułów to zawsze moja ulubiona część planowania opowiadania. Po prostu... Kocham tytuły.

bullet napisał:
(Tylko trochę to "wszystko wspólnego" mnie gryzie; może "które jest przymiotnikiem utworzonym od pewnej części (...)" albo jednak "wiele wspólnego"?)

Powołam się na licentię poeticę i pozostanę przy tej nie do końca poprawnej formie. Jest prosta i dosadna, i przekazuje trochę więcej niż "wiele wspólnego". Ale dziękuję za zainteresowanie.

bullet napisał:
Jakby Alisa była wilkiem przebranym za owcę.
...pod sam koniec, przyszło mi do głowy, że może być owcą przebraną za wilka, który jest przebrany za owcę

Um um. *cricket noises* Alisa nie jest zwykłą lekarką - pracuje w nieprawdziwym szpitalu, więc nic dziwnego - i radziłabym zwrócić na nią uwagę. Oraz na jej zachowanie - pewnymi informacjami interesuje się bardziej i ma ku temu powód.

Dziękuję za komentarz!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin