Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: Zadaj mi zagadkę [2/2]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 2:20, 05 Kwi 2015    Temat postu: Fic: Zadaj mi zagadkę [2/2]

Kategoria: love

Zweryfikowane przez Richie117


Cytat:
Pamiętacie fika "Brakująca puenta"? To ten, w którym chłopaki flirtowali ze sobą, opowiadając sobie nawzajem sprośne i nie tylko dowcipy Tym razem schemat jest bardzo podobny, tyle że - jak się pewnie domyślacie - zamiast dowcipów są zagadki, którymi House będzie zamęczał Wilsona w sobie tylko znanym celu

Autorka w notce przed fikiem zachęca, żeby czytacze spróbowali wymyślić odpowiedzi, zanim wpadnie na nie Wilson - a ja przyłączam się do jej apelu, aczkolwiek niektóre z zagadek pewnie okażą się Wam znane (przynajmniej ja znałam wcześniej większość z nich), czyli nie będziecie mieli żadnego problemu z ich rozwiązaniem... to znaczy, o ile świąteczne obżarstwo nie wyłączyło Waszych mózgów

Okej, więc nie przeciągając już tego wstępu, życzę Wam wszystkim najlepsiejszej Wielkanocy i zapraszam do czytania -

Enjoy!



Tytuł: Zadaj mi zagadkę ([link widoczny dla zalogowanych])
Autor: magie_05



Część 1


Wilson nagryzmolił swoje inicjały na osiemsetnej recepcie tego dnia, wypuścił długopis z ręki i odchylił się na oparcie fotela, wydając przeciągłe westchnienie. To był niewiarygodny poniedziałek.

Dał sobie kilka sekund, by w samotności porozpaczać nad tym faktem, a następnie pociągnął łyk zimnej, zwietrzałej kawy, postanawiając z powrotem rzucić się w wir pracy. Pokręcił karkiem, aż strzyknęło mu w kręgosłupie, i odsunął na bok jeden stos dokumentów, zastępując go kolejnym, znacznie większym, narzekając pod nosem na skaleczenia papierem i niedobór personelu. Był właśnie w połowie nadzwyczaj rozwlekłego sprawozdania z operacji, kiedy drzwi do jego gabinetu otwarły się z dramatyczną gwałtownością.

- Muszę coś z tobą przedyskutować - obwieścił House w typowy dla siebie sposób, natychmiast przejmując kontrolę nad każdym pomieszczeniem, wysysając energię z powietrza. Bystre oczy prześlizgnęły się szybko po olbrzymiej górze folderów na biurku Wilsona. - Dobrze, że akurat nie masz nic do roboty.

Wilson musiał wyciągnąć szyję, żeby wyjrzeć zza piętrzącego się przed nim stosu kart pacjentów.
- Taa, akurat bawiłem się w Fort, czekając, aż wpadniesz tutaj i sprawisz, że mój dzień nabierze odrobinę znaczenia.

House'owi zrobiła się zmarszczka w kąciku oka.
- Tak właśnie pomyślałem.

Bez dalszych wstępów, House klapnął wygodnie na fotel, odchylając się do tyłu z laską przyciśniętą do piersi. Wilson czuł na sobie badawczy wzrok, kiedy włożył długopis z powrotem do ust i bezskutecznie usiłował ponownie skupić swoją uwagę na pracy. Przesuwał papiery z miejsca na miejsce, a myśli ulatywały z jego głowy niczym woda przeciekająca przez palce. Miał zdecydowanie zbyt wiele do zrobienia, żeby House siedział tam i go rozpraszał: plany budżetowe, które musiał zatwierdzić i pacjentów, z którymi musiał się spotkać, i kolejny wniosek o dotację, którego zarys musiał sporządzić. A jednak, już w tym momencie, połowa z tego, co przed chwilą przeczytał, wyciekała z jego mózgu pod ciężkim spojrzeniem House'a. Z jakiegoś powodu uporanie się z tym, czego chciał House, było łatwiejsze niż próby ignorowania go.
- Zamierzasz mi powiedzieć, co jest grane, czy wolisz dalej się na mnie gapić?

House wpatrywał się w niego jeszcze przez parę sekund, tylko po to, żeby zachować się przekornie, jednak w wyrazie jego twarzy pojawił się pewnego rodzaju ślad przebiegłości - House'owy odpowiednik uszczęśliwionego uśmiechu - i nagle spotkanie zarządu, w którym Wilson miał uczestniczyć jutro wieczorem, wydało mu się znacznie bardziej oddalone w czasie.

- Wchodzisz do pokoju - zaczął House, stwarzając atmosferę jak przy przekazywaniu diagnozy. - Nie ma tam żadnych okien. Jedyne drzwi to te, którymi wszedłeś, i były one zamknięte na klucz. Na środku wisi martwy facet, a jego stopy znajdują się sto dwadzieścia centymetrów nad podłogą.

Wilson zamrugał. - ... Okej.

- Co dziwne - ciągnął House, nieświadomy (albo przyzwyczajony do) tego, że Wilson gapi się na niego, jakby postradał rozum - pokój jest całkiem pusty. Nie ma tam nic, na czym ten facet mógłby stanąć, kiedy zakładał sobie pętlę na szyję. W zasadzie jedynym istotnym szczegółem w tym pokoju - nie licząc martwego gościa wiszącego na haku od żyrandola - jest mokra podłoga. No więc, jak ten facet umarł?

Wilson uznał, że pora przerzucić się na bezkofeinową kawę. - Czy to... ma związek z jakimś pacjentem?

House zastanawiał się przez chwilę, zaciskając wargi w udawanym skupieniu. - Hmm. Powiedzmy, że tak.

Wilson był stosunkowo pewien, że zaraz wkroczy w jakąś dziwaczną House'ową metaforę, że jego odpowiedź ujawni jakąś głęboką psychologiczną prawdę na temat jego dzieciństwa czy czegoś i zostanie wykorzystana przeciwko niemu. Najmądrzejszym posunięciem było udzielenie odpowiedzi krótkiej i neutralnej, dopóki nie uda mu się zorientować w zamiarach House'a.
- Martwy facet zwisa z sufitu. Możesz uznać, że zwariowałem, ale podejrzewam... uduszenie?

- Naprawdę? - Oczy House'a rozszerzyły się, wyrażając przesadzony podziw. - Wow. Nie pomyślałem o tej możliwości. Chyba za bardzo dałem się pochłonąć rozmyślaniom, jak ten facet zdołał się powiesić sto dwadzieścia centymetrów nad podłogą, nie mając niczego, na czym mógłby stanąć.

Wilsona bardziej interesowała tajemnica dlaczego House pyta o coś takiego niż fikcyjny martwy facet, jednak uległ przyjacielowi.
- Czy mogę założyć brak ingerencji ze strony innych osób? Facet powiesił się bez niczyjej pomocy?

House posłał mu takie spojrzenie, jakby Wilson właśnie zasugerował, że facet umarł na toczeń.
- Nie, gość stanął na ramionach jakiegoś krasnoludka. Przestań tyle myśleć i po prostu odpowiedz na pytanie.

Pusty pokój... zamknięte drzwi... powieszone zwłoki. Łagodna konsternacja podszyta rozdrażnieniem wypłynęła na powierzchnię i Wilson już miał zamiar zapytać, czemu został oderwany od pracy, żeby House mógł podebatować z nim o interesujących metodach samobójstwa, kiedy brakujący kawałek układanki niespodziewanie wskoczył na swoje miejsce: według historyjki hipotetyczna podłoga była mokra.

- On... stanął na bloku lodu i czekał, aż lód się roztopi?

Przez ułamek sekundy House doprawdy wyglądał na usatysfakcjonowanego: jego wargi wygięły się w uśmiechu, a w kąciku ust pojawił się czubek jego języka. Szybko skinął głową i raptownie wstał, żeby wyjść.

- Czekaj - wykrztusił Wilson - to wszystko? Tylko tego ode mnie chciałeś?

Stojąc przy drzwiach, House wzruszył ramionami: - Dostałem swoją odpowiedź.

Wilson przezwyciężył swoją konsternację na dość długo, by krzyknąć frywolnie: "Tylko niech ci to nie podsunie żadnych pomysłów" do oddalających się pleców House'a. Potem wypuścił podmuch gorącego powietrza i przeciągnął dłonią po włosach, kierując ponownie swoje spojrzenie i uwagę na pracę, która czekała na jego biurku.

Z ociąganiem przysunął sobie tekturowy folder. Bieg jego myśli został zepchnięty z zamierzonej trasy przez krasnoludki i osobliwe samobójstwa, błękitne oczy i studwudziestocentymetrowe bloki lodu.

<center></center>

Za pierwszym razem mógłby to zignorować.

Za pierwszym razem mogło to być coś, co House sobie uroił, aby dowieść jakiejś racji, jakaś zagmatwana metafora, na którą wpadł w pokoju konferencyjnym, aby pokazać swojemu zespołowi, jak należy myśleć. Albo, znajdując prostsze wytłumaczenie, było to coś, co zobaczył w internecie lub w telewizji i okazało się to wystarczająco makabryczne, by wzbudzić jego zainteresowanie, coś w czym dojrzał sposobność na zirytowanie Wilsona i oderwanie go od roboty papierkowej.

Tak więc w następny piątek, kiedy House trzepnął go w nadgarstek w połowie [link widoczny dla zalogowanych] i spojrzał na niego z tym samym ożywionym, przebiegłym wyrazem twarzy, Wilson nie spodziewał się kolejnego przypadkowego, bezsensownego pytania.
- Powiedzmy, że podchodzi do ciebie jakiś facet i mówi, że wszystko, co ci powie, jest kłamstwem. Czy w tym momencie mówi prawdę, czy kłamie?

Wilson wypił o jedno piwo za dużo, żeby od razu załapać. - Huh?

House prychnął. - To dla ciebie zbyt skomplikowane, Jimmy? Pozwól, że uproszczę: facet. Podchodzi do ciebie. Otwiera usta i wydobywają się z nich słowa...

- Słyszałem, co powiedziałeś - przerwał mu Wilson lekko niewyraźnym głosem. - Po co o to pytasz?

- Czemu zawsze musi być jakiś powód? - Rozmigotana niebieska poświata płynąca z głupawego filmu odbijała się od jego oblicza, rozluźnionego i dociekliwego, i Wilson zapomniał podkreślić, że House zawsze miał jakiś powód, cokolwiek robił czy mówił, jakieś głębsze znaczenie ukryte pod warstwami wykrętów. Jakimś cudem, na tę chwilę, to, dlaczego House zadawał te niebezpiecznie nieszkodliwe błahe pytania, było nieistotne.

- On... kłamie - wydukał Wilson bez większego przekonania. Nieco kręciło mu się w głowie od alkoholu i zdań o dziwacznej konstrukcji. Nie był do końca pewien, na czym miała polegać podchwytliwość tego pytania. Po prostu polegał na swoim instynkcie.

- Skąd możesz wiedzieć? Jeżeli wszystko, co mówi, rzeczywiście jest kłamstwem, to nie możesz mu ufać, że mówi prawdę o tym, że zawsze kłamie.

Wilsona ogarnęła nieodparta pokusa, by podrapać się po głowie. - Zatem twierdzisz, że facet mówi prawdę? Wszyscy kłamią z wyjątkiem gościa, który mówi ci, że kłamie?

House na moment zmarszczył brwi. - Ja pierwszy spytałem.

W porządku, więc była to po prostu jedna z tych głupich łamigłówek, jakie drukują na odwrocie pudełek z płatkami śniadaniowymi. Bardzo prosta logika. Facet, który zawsze kłamie, powiedziałby, że nigdy nie kłamie, ponieważ uczciwe stwierdzenie, że jest kłamcą, z samej definicji znaczyłoby, że kłamcą nie jest i... uh...

Wilson odstawił piwo. - To paradoks - oznajmił bez związku. - To nawet nie jest prawdziwe pytanie. Każda z odpowiedzi automatycznie czyni to stwierdzenie fałszywym, tego się nie da rozwiązać.

- To nie jest paradoks, geniuszu. Odpowiedź jest o wiele prostsza: facet zwyczajnie kłamie jak najęty.

Wilson poczuł, że podnosi mu się ciśnienie. - Przecież tak powiedziałem!

- Ale nie wiedziałeś dlaczego, przez co twoja odpowiedź była bezużyteczna - odparł House, a Wilsonowi zrobiło się nagle znacznie bardziej żal nowego zespołu House'a. - Chociaż facet kłamie, kiedy mówi, że wszystko, co powie, jest kłamstwem, niektóre z jego stwierdzeń w dalszym ciągu mogą być kłamstwami, a to jest jedno z nich.

- Jasne. Wszyscy kłamią - Wilson zgarnął swoją butelkę piwa ze stolika do kawy i pociągnął z niej spory łyk w nagrodę za swój wysiłek - nawet kiedy mówią, że kłamią. W takim razie skąd mam wiedzieć, że ty nie okłamujesz mnie w tej chwili? - Skoro on miał sobie radzić z pijackim mętlikiem w głowie, szlag by to, to niech House też spróbuje. - Do diabła, jak mogę wierzyć w cokolwiek, co kiedykolwiek powiedziałeś, House, o ile to twoje prawdziwe nazwisko?

House nie oderwał wzroku od filmu. - Samo to, że wszyscy kłamią, nie oznacza, że wszyscy zawsze kłamią.

Albo Wilson wypił o wiele więcej, niż zdawał sobie sprawę, albo House właśnie powiedział coś mgliście napawającego optymizmem. Jednak utrzymał ton swojego głosu oraz oczekiwania na niskim poziomie:
- Zatem twierdzisz, że mogę ci ufać? - To zabrzmiało naiwnie, nawet w jego własnej głowie. - Albo że przynajmniej mogę ci nie nie-ufać?

Dziesięć sekund po tym, jak przestał spodziewać się odpowiedzi, House odezwał się, zwracając się do telewizora:
- Potraktuj to, jak chcesz.

Samozadowolenie, jakiego doznał Wilson, zostało zdławione bez reszty przez pewien nowy, ciepły ucisk, który ulokował się w jego brzuchu. Dopóki House wszystkiego nie zepsuł:
- Tylko nie ekscytuj się za bardzo - zakomunikował głośno. - Cały czas kłamałem.

Wilson ukrył uśmiech za szyjką butelki z piwem. - Kłamca.

<center></center>

Kiedy obudził się następnego ranka, skacowany i obolały na kanapie, przykryty kocem, którego - o ile dobrze pamiętał - nie było tam poprzedniego wieczoru, Wilson musiał przyznać, że House być może próbował przekazać mu jakąś wiadomość.

Jaką? Nie miał bladego pojęcia. House miał w zwyczaju obracać powszednią rozmowę w rundę teleturnieju Password*, by dowiedzieć się, któremu spośród szczęśliwych uczestników uda się rozszyfrować, czego dotyczył pokrętny pogląd, który House usiłował udowodnić danego dnia. Czasami Wilson odgadywał poprawnie i w nagrodę otrzymywał to, co kryło się w bramce numer jeden oraz strzępek własnego zdrowia psychicznego. Innym razem jego odpowiedź była błędna, po czym działa mu się krzywda, zostawał wyśmiany albo dostawał dożywotni zapas zupy lub czegoś w tym rodzaju jako nagrodę pocieszenia.

Jednak niewykluczone, że to nie była gra. Wilson nie był całkowicie pewien, jak powinien potraktować te historie o kreatywnym samobójstwie i patologicznym kłamcy, ale House niczego nie robił przypadkiem. Wszystko, co robił, miało jakiś powód, jakiś ukryty motyw, który miał sens w jego pokręconej odmianie logiki. Wilson mógł powiedzieć ze względną pewnością, że House nie mówił zagadkami tak po prostu, by popisać się swoim sprytem; tego mógłby dokonać w każdej chwili przy minimalnym wysiłku. To, co House robił, zdawało się być raczej jakiegoś rodzaju testem.

Póki co, Wilson mógł jedynie nie odpuszczać i mieć nadzieję, że nie obleje tego sprawdzianu.

Obrócił głowę na poduszce, której zdecydowanie nie było tam, gdy zasypiał zeszłej nocy, i zaczerpnął głęboki oddech. Powietrze smakowało środkiem do zmiękczania tkanin, jego własnym szamponem oraz pewnym mrocznym, ciepłym zapachem, który natychmiast przypomniał mu o przyjemnych wieczorach, przechadzkach po korytarzach i o kolorze niebieskim.

Zamknął oczy, zamierzając nie wstawać jeszcze chociaż przez chwilkę.

<center></center>

Musiał czekać zaledwie dwa dni na swój następny test.

- No więc jesteś w lesie, sam i zgubiłeś drogę.

- Naprawdę? Zdawało mi się, że jestem w pracy, zajęty i wkurzony.

Oczywiście, tylko pierwsza część tego zdania była prawdą. Mimo iż był to kolejny poniedziałek, Wilson był mniej zajęty, niż dawał to po sobie poznać, gryzmoląc swoje inicjały na karcie pacjenta przy stanowisku pielęgniarek właśnie wtedy, gdy House prześlizgnął się za jego plecami, przelotnie muskając palcami ramię Wilsona. Poza tym, zdecydowanie nie był wkurzony. Nie potrafił być wkurzony. Próbował udawać, że jest, chociaż żołądek podchodził mu do gardła z jakiegoś niezdefiniowanego powodu, chociaż większa część jego umysłu była gotowa poświęcić się udziałowi w tej grze.

- Widzisz, na tym właśnie polega twój problem. Jesteś pozbawiony wyobraźni. - House wyglądał na radośnie poirytowanego, marszcząc brwi ponad błyszczącymi źrenicami. - Dobra, Kapitanie Dosłowny, wyobraź sobie, że jesteś w lesie, sam i zgubiłeś drogę.

- Uh-huh. A po co to robię? - Wilson dopilnował, żeby jego głos zabrzmiał niedbale, ze starannie odmierzoną dawką irytacji. Może jeśli zapyta w odpowiedni sposób, House da mu jakąś wskazówkę odnośnie tego, o co w tym wszystkim chodzi.

- Bo to najbardziej interesująca rzecz, jaką zrobisz przez cały dzień. Zamknij się i uważaj: Jesteś w lesie, sam i zgubiłeś drogę. Znając ciebie, poszedłeś tam, żeby spróbować ocalić ulubionego kotka jakiejś starszej pani albo z innego gównianego powodu...

Wilson przewrócił oczami. - No cóż, naturalnie. Muszę zdobyć tę ostatnią skautowską odznakę.

House mówił dalej, ignorując to, że Wilson się odezwał: - ...A teraz zgubiłeś drogę, jest ci zimno i umierasz z głodu. Przypadkowo trafiasz do pewnej chaty.

- Och, już rozumiem. To coś jak jedna z tych staromodnych fabularnych gier przygodowych. Czy jeśli wybiorę zły wariant odpowiedzi, to wyjdzie stamtąd troll, żeby mnie zjeść?

Po twarzy House'a przesunął się nikły uśmiech, co diagnosta usiłował ukryć, oglądając się przez ramię bez żadnego powodu.
- Spróbuj się skupić: zgubiłeś się, jesteś sam i o włos od śmierci, a chata przypadkiem stoi dokładnie tam, gdzie była potrzebna. - House podniósł kolejno obie dłonie, ilustrując swoją opowieść. - Musisz rozpalić ogień, ponieważ potrzebujesz ciepła i światła i nie chcesz umrzeć z wyziębienia, ale jedynymi użytecznymi rzeczami w chacie są świeczka, lampa naftowa i piec opalany drewnem. Sprawdzasz w kieszeni, jednak została ci tylko jedna zapałka, więc jeśli ją zmarnujesz, to masz przerąbane. Który z wymienionych przedmiotów zapalisz najpierw?

Wilson był dosyć pewien, że to pytanie jest całkowicie subiektywne, lecz doszedł do wniosku, że musi kryć się w nim jakieś sedno, maleńki okruch logiki. Lampę naftową można było wykluczyć, ponieważ gdy tylko nafta się wyczerpie, ogień zgaśnie. Teoretycznie piec zapewniłby najwięcej ciepła, ale Wilson domyślił się, że musiałby wrócić do tego strasznego, mistycznego [link widoczny dla zalogowanych], żeby przynieść drewno. Świeczka wydawała się najbardziej sensowna. Mógłby zacząć od niej, a potem wykorzystać ją do rozpalenia pozostałych dwóch staroświeckich urządzeń, gdyby okazało się to konieczne. Otworzył usta, by udzielić odpowiedzi...

- Tylko nie mów, że zapalisz świeczkę - wtrącił House.

- Świeczka ma sens!

- Taa, jeśli jesteś idiotą.

Wilson wyrzucił ręce w górę, poddając się, i przemknął obok House'a, kierując się ku azylowi - bastionowi zdrowego rozsądku - jaki stanowił jego własny gabinet.
- Dobra, jestem idiotą. Wygląda na to, że marnujesz na mnie te wszystkie intelektualnie przytłaczające zagadki...

- Tylko że ty nie jesteś idiotą - sprzeciwił się House, mimo wszystko zdoławszy sprawić, że zabrzmiało to jak obelga, i zrównał się z Wilsonem, który (umyślnie) wolnym krokiem zmierzał w głąb korytarza. - Ty jedynie nie dostrzegasz pełnego obrazu sytuacji.

Wilson zatrzymał się raptownie.

- Zapałka. - To było jeszcze jedno podchwytliwe pytanie, niech to szlag. - Najpierw zapalisz zapałkę, zgadza się?

House wyglądał znacznie bardziej złowieszczo, kiedy odczuwał samozadowolenie.
- Widzisz? To nie było takie trudne.

- Nie, to było po prostu bezcelowe. - Onkolog był stosunkowo pewien, że wkrótce nabawi się jakiegoś tiku nerwowego. Tyle głupich zagadek i ani jednej prawdziwej odpowiedzi. To wszystko musiało coś znaczyć. Niemożliwe, żeby House wyłącznie sobie z niego żartował, jakby mieszał ze sobą dwa związki chemiczne tylko po to, żeby obserwować ich samozapłon. Prawda?

Każda zagadka wprawiała go w coraz większą dezorientację i to prawdopodobnie nie w takim sensie, jaki był ich celem. House spojrzał na niego z uniesionymi brwiami i surowym wyrazem twarzy.
- Tak uważasz?

W minie House'a, w jego głosie było to złowróżbne poczucie jakiegoś nikczemnego planu. Diagnosta posłał Wilsonowi drobny, tajemniczy uśmieszek, po czym oddalił się korytarzem w przeciwnym kierunku, pozostawiając Wilsona samego i zmieszanego.

I w jakimś sensie rozradowanego.

Wilson wrócił do swojego gabinetu, żeby pomyśleć, zebrać kawałki w całość, przesiać mylne wskazówki w poszukiwaniu właściwej podpowiedzi. To wszystko musiało mieć jakiś wspólny motyw, coś, co House chciał mu powiedzieć w najbardziej irytujący, zagmatwany z możliwych sposobów.

Dopiero kiedy leżał samotnie w hotelowym łóżku, jeden z elementów układanki wskoczył na swoje miejsce.

House chciał, żeby Wilson dostrzegł pełen obraz sytuacji.

<center></center>

Wcale nie wpadł w obsesję.

To nic, że musiał poprosić pacjenta o powtórzenie tego, co przed chwilą powiedział. Dwa razy. I to nic, że przytrzasnął sobie krawat szufladą szafki z aktami. W obecności swojej asystentki. To były po prostu odosobnione przypadki wynikające z ogólnego roztargnienia. Ostatecznie był bardzo zapracowanym facetem, miał na głowie pacjentów i spotkania zarządu, i House'a...

Trzask! Całe oprzyrządowanie jego biurowego telefonu zwaliło się na podłogę, pociągnięte za kabel, który owinął się Wilsonowi wokół kostki. Onkolog spojrzał nieprzytomnie na leżącą na ziemi stertę urządzeń biurowych, bibelotów i kart pacjentów, zmuszony stawić czoło rzeczywistości, że ta sprawa z House'em chyba zaczęła stanowić niewielki problem.

House z nim flirtował.

...Być może. Wilson mógł być w błędzie. O, Boże, a jeśli był w błędzie? Nie mógł być w błędzie. Nie było innego wytłumaczenia na nagłą obsesję House'a na punkcie zagadek oraz na ten niezaprzeczalnie flirciarski drobny uśmiech, z którym się ostatnio obnosił. ...Chyba że Wilson był w błędzie.

Opadł na kolana, żeby posprzątać powstały bałagan, próbując wmówić sobie, że to naprawdę nie był aż tak duży przeskok w logicznym myśleniu. W końcu zdarzały się inne okazje, inne przebłyski ledwie-przyjętej-do-wiadomości nadziei, chwile, gdy serce i rozum Wilsona dygotały w ten sam sposób, komentarze i uśmiechy, i usta House'a znajdujące się zbyt blisko jego ust. Nie powinien doświadczać takiego podenerwowania, skoro i tak prawdopodobnie się mylił, skoro to prawdopodobnie była kolejna z głupich manipulacji House'a zmierzająca donikąd. Poza tym zdecydowanie nie powinien roztrząsać tych trywialnych, na wpół tłumionych płonnych fantazji. House nie wmaszeruje pewnego dnia do jego gabinetu, nie złapie go za krawat i nie rozwieje pocałunkiem wszystkich jego zahamowań, nie rzuci go na biurko i nie...

Nie. Nieee. Nie zamierzał teraz o tym myśleć - po prostu posprząta ten przeklęty bałagan, którego narobił, i wróci do pracy, i nie będzie myślał o...

House wtargnął do środka balkonowymi drzwiami. - Wilson!

Rozległo się łupnięcie, kiedy czaszka onkologa zapoznała się w pośpiechu z dolną stroną blatu jego biurka. Jego kosztownego, solidnie wykonanego, niewiarygodnie masywnego dębowego biurka.
- AU!

Gdy przestał widzieć gwiazdy, a pokój przestał wirować, każdy z dwóch House'ów, na których patrzył, uśmiechał się do niech znacząco, przechylając głowę na bok.
- Przyszedłem w złym momencie?

Och, nie. To wcale nie był zły moment. Wilson tylko znajdował się pośrodku zdemolowanego gabinetu, przechodząc kryzys tożsamości seksualnej i uraz mózgu.
- Wiesz - powiedział niewyraźnie, kiedy przypomniał sobie, jak się mówi - jest takie coś zwanego "troską". Przytrafia się to większości ludzi, kiedy widzą swoich przyjaciół i bliskich cierpiących z bólu.

- Pierwsze słyszę - mruknął House, patrząc z iskierkami w oczach, jak Wilson chwyta się biblioteczki i podciąga się do pozycji stojącej.

Zataczając się, onkolog obszedł swoje biurko i usiadł ciężko na jego krawędzi, przyciskając dłoń do włosów. Czuł uderzenia szpikulca do lodu w swojej głowie i imadło zaciskające się wokół jego serca. Krew tętniąca mu w uszach nie była w stanie zagłuszyć hałasu, który brał się tylko z tego, że House znajdował się w tym samym pomieszczeniu. Rozbrzmiewał on teraz zbyt głośno, by dało się zignorować możliwość, że - przynajmniej być może - była jakaś nadzieja.

Musiał uderzyć się w głowę mocniej, niż mu się wydawało.

House spoglądał na niego z czymś, co - w jego oszołomionym stanie - przypominało rozdrażnioną czułość.
- Ty naprawdę jesteś frajerem.

- Wiem - przyznał Wilson, wyjmując palce spomiędzy swoich włosów i sprawdzając, czy nie ma na nich krwi.

- Czekaj - powiedział House i wypuszczając ciężkie, udręczone westchnienie, pokuśtykał w stronę Wilsona. - Tylko ty mógłbyś dorobić się wstrząsu mózgu podczas sprzątania.

Wilson zamierzał odpowiedzieć jakąś dowcipną ripostą, miał ją już na końcu języka... Musiał przecież zachowywać się naturalnie, nie mógł dać po sobie poznać, że serce biło mu jak oszalałe i że nagle zaschło mu w ustach.

Wtedy palce House'a zanurzyły się w jego włosach, a on zapomniał, co chciał powiedzieć.

- Zabierz rękę - burknął House - mazgaju.

Słuchanie obelg House'a było zupełnie innym doświadczeniem, kiedy twarz Wilsona znajdowała się o kilka centymetrów od szyi diagnosty, zapach mydła i czystego potu wypełniał jego nozdrza, oczy śledziły tę poruszającą się szczękę, a ciepły oddech muskał jego czoło. House powoli rozsunął na boki kosmyki jego włosów, a dłonie Wilsona opadły bezużytecznie na jego kolana.

Chłodne opuszki palców delikatnie badały okolicę guza na jego głowie. Ból spłynął po jego karku, by po chwili zniknąć. W tym momencie Wilson był świadom jedynie klatki piersiowej House'a poruszającej się pod znoszoną bawełną, bladej skóry i błękitnych żyłek na nadgarstkach House'a oraz palców, które przemieszczały się ostrożnie po skórze jego głowy. Niech to szlag, twarz House'a, badawcze spojrzenie zmrużonych oczu, prawie niewidoczny koniuszek języka w kąciku jego ust, cała uwaga skupiona na drobnej kontuzji onkologa, jakby był to jeden z jego przypadków, jakby to miało aż tak duże znaczenie.

Wilson nie sądził, by House zauważył, jak przeszedł go dreszcz.

Jego powieki zaczęły opadać wbrew jego woli, kiedy House znienacka zabrał swoje palce.
- Przeżyjesz - mruknął cicho, tuż przy uchu Wilsona, jego jabłko Adama podskakiwało nieznacznie. - Ale powinniśmy sprawdzić, jak funkcjonują czynności poznawcze twojego mózgu.

House cofnął się o krok, a Wilson spróbował udawać zainteresowanego, by zamaskować swoje rozczarowanie. Unosząc brwi, spojrzał na House'a.

Czyżby ta mina na twarzy House'a wyrażała... zarozumiałość? Z pewnością nie oczekiwał, że...

- Słuchaj uważnie - powiedział niskim głosem, którego Wilson nie potrafił zidentyfikować. - Jeśli to masz, chcesz się tym podzielić, lecz jeśli się tym podzielisz, to już tego nie masz. Co to takiego?

Każda odpowiedź, jakiej udzieliłby w tej chwili, prawdopodobnie byłaby błędna, jako że jego nerwy drżały z napięcia, w żołądku mu się kotłowało, a w uszach słyszał dudnienie własnego serca.
- Dzielenie się tym prowadzi to tego, że już tego czegoś nie posiadasz. Może chodzi o... każdą jadalną rzecz, którą przez własną głupotę kiedykolwiek przyniosłem w zasięg twoich rąk?

House przez moment wpatrywał się w sufit, mrużąc powieki.
- Dobra odpowiedź. A jednak się mylisz.

Onkolog nie wiedział, czy to z powodu swojej pękniętej czaszki, wyrazu twarzy House'a, czy może przez czysty idiotyzm, ale naszła go ochota, żeby na chwilę skończyć z tymi bzdurnymi gierkami.
- House. Czemu po prostu mi nie powiesz, o co tak naprawdę pytasz?

Mina House'a zdawała się stężeć, jakby doznał jednego ze swoich olśnień, tylko że wspak. Wpatrywał się w Wilsona z czymś, co przypominało szczere zakłopotanie.

Kurwa.

House zastanawiał się przez chwilę. - W tym momencie pytam cię o to, co tracisz, kiedy się tym dzielisz.

Cholera. Cholera. Albo był w błędzie, albo House chciał, żeby myślał, że jest w błędzie, i nie było sposobu, by rozstrzygnąć tę kwestię, kiedy House wpatrywał się w niego, jakby właśnie wyrosły mu rogi.

Wilson obrócił swoje zupełne przerażenie w szybkie westchnienie, wypuszczając powietrze przez zaciśnięte zęby.
- Nie wiem, House. Nie wszyscy spędzają swój wolny czas, szukając w Google bezcelowych zagadek, żeby wkurzać swoich przyjaciół.

Diagnosta zmrużył oczy. - W porządku, a co powiesz na łatwiejszy sprawdzian? - Pokazał Wilsonowi środkowy palec. - Ile palców widzisz?

- Jesteś przezabawny - burknął Wilson z nieźle udawaną irytacją.

House skierował się do wyjścia. - Taa, cóż, chyba nie powinieneś przyjmować pacjentów, dopóki nie będziesz potrafił odpowiedzieć na moje proste pytanie. Odezwij się do mnie, kiedy przypomnisz sobie, jak się nazywam, okej? - Z lekkim triumfalnym uśmiechem na ustach zatrzasnął drzwi, wzbudzając podmuch powietrza, a Wilson pokuśtykał przez gabinet, by walnąć się na kanapę.

House chciał albo z nim być, albo doprowadzić go do szaleństwa. Możliwe, że jedno i drugie.

Wilson przycisnął do oczu nasady dłoni i spróbował nie myśleć wyłącznie o twarzy House'a, ustach House'a, zapachu House'a ciągle pozostającym w jego płucach, palcach House'a zanurzonych w jego włosach.

Po powrocie do domu będzie musiał przeprowadzić poważną, męską dyskusję ze swoim penisem, który najwyraźniej traktował tę sytuację ze znacznie większym optymizmem niż reszta jego ciała.

<center></center>

Sekret.

Wilson niemal się zakrztusił, mając usta pełne pasty do zębów.

Sekret.

Jeśli go masz, chcesz się nim podzielić, bo inaczej zupełnie przez niego zwariujesz i będziesz potrzebował antydepresantów, co Wilson niedawno odkrył. A jeśli podzielisz się sekretem, nie jest to już sekret, zatem "już go nie masz".

House miał sekret.

Przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze pod zbyt jasnym hotelowym oświetleniem. Czy on nie doszukiwał się w tym zbyt głębokiego znaczenia?

- Wcale nie - powiedział do swojego odbicia, ponieważ już zaczął tracić rozum. Czemu nie dodać do tego rozmawiania z samym sobą?

Po prostu potrzebował to przemyśleć. Pierwsze pytanie... o samobójstwo. Co to, do diabła, miało wspólnego z tym, że House chciał lub nie chciał się z nim ruchać?

Oczywiście, nie zostało to w żaden sposób ustalone, że House faktycznie chciał się z nim ruchać. House mógł zwyczajnie chcieć go wyruchać, w mniej dosłownym, bardziej irytującym sensie.**

Jednakże dzisiaj, w jego gabinecie... sposób, w jaki House dotykał Wilsona, to, jak wyglądał, to, jakie budził doznania...

Chwileczkę, czy Wilson chciał, żeby House chciał się z nim ruchać? Czy nie tak brzmiało zasadnicze pytanie?

Jednakże, jak zauważył członek Wilsona, odpowiedź na to pytanie, w zaistniałych okolicznościach, była banalnie prosta.

Druga zagadka, ta o kłamcy kłamiącym na temat kłamania... W tamtej chwili Wilson na wpół żartował, że była to metafora odnosząca się do zaufania. Ale gdyby dodać to do dostrzegania pełnego obraz sytuacji oraz dzielenia się sekretami, wówczas nabiera to nowego znaczenia.

O, Boże. Wilson zachowywał się żałośnie.

To prawdopodobnie było dokładnie tym, czego chciał House - tej zupełniej dezorientacji i zwątpienia, Wilsona wpatrującego się w swoje skonsternowane odbicie w hotelowym lustrze i bezskutecznie próbującego dość do konkretnych wniosków. Onkolog musiał wymyślić jakiś plan, jakąś formę defensywy. Jakąś strategię, która wyeliminuje House'a z jego własnej gry. Być może gdyby go przycisnąć, gdyby wydawało mu się, że jego plan może się nie powieść, to być może wtedy się podda i po prostu powie Wilsonowi dlaczego.

Do tego czasu Wilson musiał przyjąć założenie, że w najbliższej przyszłości nie dojdzie do żadnego ruchania, bo w przeciwnym razie nie będzie w stanie funkcjonować.

Co było najbardziej niefortunną częścią tego wszystkiego? To, że przez rozbudzony na nowo przypływ optymizmu Wilson był zmuszony wziąć kolejny prysznic, zanim położy się do łóżka.

<center></center>

- Hej, House - zawołał radośnie z drugiego końca poczekalni w klinice. Pora wdrożyć Fazę Pierwszą Planu.

- Jimmy - odpowiedział zmierźle diagnosta, obrzuciwszy Wilsona taksującym spojrzeniem. - Przyszedłeś mnie wybawić od tego kaszlącego, zakatarzonego tłumu?

- Może później. - Wilson posłał przepraszający uśmiech następnej pacjentce House'a, młodej kobiecie z zasmarkanym niemowlakiem. - Masz minutkę?

Onkolog pochylił głowę, by uśmiechnąć się do swojego stetoskopu, gdy House natychmiast pokiwał głową i poprowadził ich do ustronnego kąta poczekalni.
- Proszę, powiedz, że zjawił się ktoś zarażony [link widoczny dla zalogowanych] lub czymś w tym rodzaju. Czymkolwiek, co pozwoli mi się stąd zmyć.

- Ach, gdyby tylko wybuchła śmiercionośna epidemia, która uwolniłaby cię od nudy. Prawdę mówiąc, jest coś, o co chciałem cię zapytać.

House rzucił okiem na zegar. - Tak? Tylko mów powoli. Moja zmiana kończy się za pół godziny.

Wilson uśmiechnął się. Witaj, Fazo Druga. - Powiedzmy, że znam pewną kobietę.

- Nie założę smokingu - odparł z miejsca House. - Jezu.

- ...Słucham?

- Tym razem będziesz musiał namówić Cuddy, żeby została twoim drużbą. - Wargi diagnosty wygięły się z niesmakiem.

Wilson przewrócił oczami, ale zapamiętał sobie reakcję House'a na wyobrażenie jego czwartego małżeństwa.
- Nie chodziło mi o to. Ta kobieta, którą znam, ma siedmioro dzieci. Dokładnie połowa z nich to chłopcy. Jak to możliwe?

House otworzył usta...

- I nie, żadne z dzieci nie jest [link widoczny dla zalogowanych].

- Co takiego? Bierzesz ślub z hermafrodytą? - House praktycznie wykrzyczał to na cały zatłoczony hol.

Plan Wilsona nie do końca układał się po jego myśli. Albo to, albo House grał na zwłokę, by dać sobie czas na wymyślenie odpowiedzi lub znalezienie sposobu na uniknięcie pytania.
- Hej, jeśli nie znasz odpowiedzi, to nic nie szkodzi. - Wetknął ręce w kieszenie kitla i odwrócił się, by odejść. - Tak naprawdę próbowałem jedynie zobrazować pewną kwestię: zagadki są wkurzające, a ty nie wiesz wszystkiego...

- To są sami chłopcy - oznajmił House, jakby przez cały czas tylko czekał, żeby odpowiedzieć - zatem dokładnie połowa z nich to chłopcy, a druga połowa to również chłopcy. Amator.

Szlag by to. - Cóż, mój punkt widzenia pozostaje aktualny. To twoje zadawanie zagadek jest przypadkowe i dziwaczne, nawet jak na ciebie.

- Myślę, że ktoś tu jest zazdrosny. Ale nie przejmuj się. Po prostu powinieneś zadawać swoje zagadeczki ludziom należącym do twojej ligi. - House wskazał laską na chłopczyka o wystraszonej minie, który czekał na korytarzu. - Na przykład jemu.

- Wiesz, prędzej czy później przegrasz jedną z tych swoich gierek, w które tak bardzo lubisz grać. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym?

Nagle nos House'a znalazł się o parę centymetrów od nosa Wilsona i onkolog wciągnął w płuca ciepły, miętowy oddech.
- Kto powiedział, że to gra?

Okej, Wilson naprawdę nie potrzebował przyglądać się z bliska ustom House'a, podczas gdy obaj stali pośrodku jasno oświetlonego, zatłoczonego szpitala.

Wspomniane usta wygięły się w zarozumiały, przewrotny uśmiech, po czym House wyprostował się, odsuwając się od Wilsona, nie przestając jednak patrzeć mu w oczy.
- Zresztą - dodał wesoło, głośno, a serce Wilsona ponownie zaczęło bić, powodując napływ krwi do jego policzków - jeżeli to jest gra, najwyraźniej nie mam powodów do obaw, że trafię na godnego siebie przeciwnika.

Wilson zmrużył oczy. - A może po prostu pozwalasz, żeby fałszywe poczucie bezpieczeństwa uśpiło twoją czujność.

House zaczął się oddalać, po drodze łapiąc kartę pacjenta z rąk przechodzącej pielęgniarki.
- Wow, ależ to groźnie zabrzmiało. Przepraszam, ale muszę pójść zmienić bieliznę.

Ruszając w swoją drogę, Wilson nie mógł przestać uśmiechać się od ucha do ucha. To, oczywiście, oznaczało wojnę.

<center></center>

Wilson zadecydował, że jego najlepszą taktyką będzie silna obrona.

Głównie dlatego, ponieważ nie bardzo czuł się na siłach, by rywalizować na łamigłówki z facetem, który praktycznie żył nimi, oddychał nimi, podniecał się nimi. Przez lata obserwował, jak House ugania się za łamigłówkami, jak stają się one dla niego ważniejsze niż cokolwiek innego. Patrzył, jak House je rozwiązuje, jak ratuje życie pacjentom, nawet jeśli to nie było jego bezpośrednim celem. Czuł to coś, ten dreszczyk emocji, ten przypływ ulgi, dumy i podziwu, kiedy House znajdował swoją odpowiedź. W tych momentach twarz diagnosty odprężała się, a jego oczy stawały się jaśniejsze, i serce Wilsona zamierało, ponieważ ostatnio te chwile prawdy stanowiły jedyne okazje, kiedy widział, że House jest rzeczywiście szczęśliwy. Jego łamigłówki czyniły go skorym do działania, do próbowania, czyniły go... pięknym.

Podobne myśli, absurdalnie przepełnione miłością, dość często nawiedzały Wilsona ostatnimi czasy.

W każdym razie, mocna obrona była kluczem do sukcesu. Jedyne, co musiał zrobić, to sprawiać pozory, że przychodzi mu to z łatwością, tak samo jak House'owi. Zachowywać opanowanie i nonszalancję, działać tak, jakby te zagadki nie wprawiały go w konsternację i frustrację, jakby nie wywierały na nim żadnego wpływu. To doprowadzi House'a do szaleństwa.

Albo doprowadzi to House'a do zastosowania bardziej drastycznych środków.

Mając na uwadze tę złowieszczą myśl, Wilson opracował swoją strategię. Przypuszczalnie House zostawił swoje najlepsze (czy też najbardziej irytujące) zagadki na koniec - cokolwiek ten koniec dla niego oznaczał. Wilson musiał być gotów odpowiadać w jednej chwili, utrzymywać swój umysł na tej częstotliwości, myśleć takimi samymi kategoriami co House. Dostrzegać to, co House chciał, żeby dostrzegł.

Jak wszystko inne, co Wilson próbował zrobić, jego strategia okazała się znacznie prostsza do zaplanowania niż do wcielenia w życie.

- No dobra, masz przed sobą siedem wykałaczek.

Wilson natychmiast wyobraził sobie siedem wykałaczek - w końcu musiał dać z siebie wszystko w tej rozgrywce. Oczywiście, pochylając się nad mikroskopowym preparatem z limfocytów, wśród których jednak nie było komórek nowotworowych, wyobrażenie sobie wykałaczek nie przychodziło mu łatwo.
- Wykałaczki.

- Właśnie - odparł dziarsko House ze swojego miejsca obok łokcia Wilsona. - Wykałaczki. Masz przed sobą siedem i zabierasz jedną z nich. Teraz masz przed sobą dziewięć. Jak do tego doszło?

Tylko spokojnie, powiedział sobie Wilson, bez powodu obracając pokrętłem do regulowania ostrości. Usiłował zmusić zabarwione na fioletowo komórki do przeistoczenia się w wykałaczki, jednocześnie zapisując sobie w pamięci, by umówić się na dodatkową wizytę u swojego psychiatry.

Siedem wykałaczek... zabierasz jedną... czyli zostaje sześć, do diabła, nie dziewięć. Więc gdzie tkwi haczyk? Jaki był następny krok, następna wskazówka? Jak brzmi wytłumaczenie, które wymyśliłby House?

Wysilając wzrok, wpatrywał się w okular mikroskopu, aż go to zabolało, aż ukazały mu się wyobrażone wykałaczki, i nagle dotarła do niego jedyna możliwa odpowiedź...

Z ledwością uniknął uniesienia pięści w górę w geście zwycięstwa i zaczerpnął oddech, by w jego głosie nie zabrzmiało podekscytowanie. Nie zamierzał dać House'owi tej satysfakcji.

- To proste - odezwał się powoli, niedbale, jakby komentował pogodę, gdy tak naprawdę podskakiwał triumfalnie w duchu niczym czterolatek - pozostałe sześć wykałaczek zostało użytych do ułożenia [link widoczny dla zalogowanych]***.

Wreszcie odsunął się od mikroskopu, w samą porę by zauważyć lekko speszoną minę na twarzy House'a.
- Oszukiwałeś.

Wilson się roześmiał. - Taa, czytałem ci w myślach.

House posłał mu przeszywające, pogardliwe spojrzenie. - Musiałeś już kiedyś o tym słyszeć.

- Historię o facecie i garści wykałaczek? Pewnie, podali to wczoraj wieczorem na CNN jako wiadomość z ostatniej chwili.

- Spodziewasz się, że uwierzę, że z dnia na dzień stałeś się w tym taki dobry? Jak miałbyś tego dokonać, poszedłeś do domu i usiadłeś do nauki? - House zaczął kołysać się z boku na bok na obrotowym stołku, a Wilson próbował sobie wmówić, że to przypadek, że kolano House'a raz po raz ocierało się o brzeg jego kitla.

- Spójrz prawdzie w oczy, House - powiedział, zmuszając kolejne słowa, by wydobyły się z jego zaciśniętego gardła. - To po prostu nie było aż tak skomplikowane, jak ci się wydawało. Albo, ewentualnie, nie jestem aż takim kretynem, za jakiego lubisz mnie uważać.

- Zapomniałeś o trzeciej możliwości. - Diagnosta wstał, powoli, ani na chwilę nie odrywając oczu od twarzy Wilsona, aż obaj stali, praktycznie opierając się o laboratoryjny stół.

Wilson poczuł, że jego oczy przesuwają się nerwowo po obliczu House'a, że pieką go policzki, serce mu łomocze, a krew odpływa gwałtownie na południe...

Oddech House'a musnął jego twarz. - Może uczysz się czegoś dzięki temu wszystkiemu.

Co powiedziawszy, House uśmiechnął się z wyższością i szybko wykuśtykał z laboratorium.

Szczęśliwym trafem kolana Wilsona nie ugięły się pod nim, dopóki drzwi nie zasunęły się całkiem za House'em, a wtedy onkolog osunął się na ciągle ciepły stołek.

Nawet kiedy jego odpowiedź była prawidłowa, House jakimś cudem wygrywał.

<center></center>

Minął tydzień, a House ani nie rzucił mu kolejnej zagadki, ani nie wykonał swojego ruchu.

Wilson spieprzył tę sprawę. To było jedyne wytłumaczenie. Jego Plan przyniósł skutek odwrotny do zamierzonego. Znalazł się zbyt blisko tego, co House chciał, żeby zobaczył, przyjął zbyt wiele założeń. House nigdy nie potrafił odnaleźć się w sytuacji, kiedy role się odwracały, więc teraz prawdopodobnie wpadł w panikę, stracił wiarę w siebie i możliwe, że zrezygnował z dążenia do swojego celu. A Wilson ponosił winę za to wszystko.

Albo. Albo... Wilson sfabrykował całą tę intrygę. Widział, co chciał zobaczyć, nadał zagadkom House'a jakieś znaczenie, podczas gdy być może House chciał jedynie nawiązać całkowicie nie-seksualną rozmowę ze swoim heteroseksualnym, platonicznym przyjacielem. A tamto dotykanie i spojrzenia, i elektryzująca bliskość, kiedy House stał obok niego... co jeśli to wszystko działo się wyłącznie w głowie Wilsona?

Jezu. Coś było z nim poważnie nie w porządku.

Na szczęście Wilson miał dwunastoletnie doświadczenie w ukrywaniu tego faktu przed House'em. Siedzieli obaj w jego gabinecie - dla Wilsona była to przerwa na lunch, a dla House'a była to przerwa w przerwie na lunch - rzucając do siebie gigantyczną czerwoną piłką do tenisa ponad dzielącym ich biurkiem. Wilson musiał tylko zachowywać spokój, a wtedy House niczego nie zauważy. To nic, że nie mógł przestać myśleć o tym, co czuł, gdy wargi diagnosty znajdowały się o kilka centymetrów od jego twarzy i mniejsza z tym, że sylwetkę House'a opromieniało światło wczesnego popołudnia, które całowało jego twarz, szyję, ramiona...

Piłka uderzyła Wilsona w obojczyk i odbiła się w bok.

House uniósł brwi. - Niezły chwyt.

Wilson wstał, żeby podnieść piłkę, obracając się do House'a plecami, by ukryć fakt, że się zarumienił - chyba już po raz szesnasty w ciągu dwóch przeklętych tygodni. Odrzucił piłkę z większą siłą niż zamierzał, truchlejąc w duchu. Jak bardzo ułatwił House'owi wydedukowanie, o czym rozmyślał?

House milczał przez minutę, obracając piłkę w tę i z powrotem w swoich długich palcach, wpatrując się w nią, zamiast w Wilsona.
- Wiesz, na czym polega istota baseballu?

Jego głos był zabrzmiał tak cicho, że Wilsonowi zjeżyły się włosy na karku. - To nie jest piłka do baseballu.

House spojrzał na niego, jeden z kącików jego ust przesunął się do tyłu. - Prawda. Ale nie o to pytałem. Istota baseballu polega na tym, że możesz mówić, co zechcesz, o pałkarzach, [link widoczny dla zalogowanych] i [link widoczny dla zalogowanych], jednak ostatecznie to miotacz kontroluje całą swoją drużynę.

Wilson nie miał pojęcia, jaki to miało związek z czymkolwiek.
- To nie jest piłka do baseballu, House - powiedział jeszcze raz, jakby zwracał się do czterolatka. - To... co to, do diabła, jest, tak w ogóle? Zabawka dla psa?

Równie dobrze mogłoby go nie być w gabinecie diagnosty, biorąc pod uwagę to, ile z tego, co powiedział, docierało do House'a.
- Widzisz, jeżeli nie masz dobrego miotacza, cała reszta tak naprawdę się nie liczy. Facet musi umieć panować nad piłką, nad jej prędkością i wiedzieć, kiedy ma odpuścić. Musi wiedzieć, kiedy nadchodzi czas, żeby zrezygnować.

Wilsonowi zdecydowanie nie podobało się, dokąd zmierzał ten tok myślowy.

Bawił się końcem swojego krawata, natomiast House nie przestawał gadać bez sensu do swojej (być może) psiej zabawki:
- Jednak najważniejsze w miotaniu jest to, by wiedzieć, jak wykiwać pałkarza. Nie ma znaczenia, jaki jesteś dobry - jeśli ten drugi facet wie, w jaki sposób zamierzasz rzucić piłkę, on będzie w stanie ją odbić, a wtedy stracisz panowanie nad grą. A do tego nie można dopuścić.

Wilson nie chciał już nigdy więcej usłyszeć kolejnej metafory. - Masz rację, House.

House mówił dalej, najwyraźniej nie dbając o to, że onkolog ze wszystkich sił zacisnął powieki - chcąc zamaskować wytężoną koncentrację pod miną rozdrażnienia.
- Zatem czego naprawdę potrzebujesz, to sposobu na zmylenie przeciwnika. - House wreszcie podniósł wzrok na Wilsona.

Nagle Wilson poczuł metaliczny smak w ustach.

- Nie możesz pozwolić, by ten drugi facet zobaczył, jaki rzut planujesz. Uśpij jego czujność, a potem poślij mu podkręconą piłkę.

Byłby to pomocny czynnik, gdyby Wilson był w stanie oddychać.
- House... jeśli mówisz o... to nie jest g...

- Co zawsze dochodzi, ale pozostaje nieosiągalne?****

Wilsonowi dzwoniło w uszach. Całe tygodnie - właściwie całe lata - tańczenia wokół tego tematu, a teraz House w zasadzie to powiedział, w zasadzie dał Wilsonowi dowód, że jego zachowanie nie było po prostu przypadkowe, że House robił to z myślą o jakimś celu...

...Albo właśnie dał Wilsonowi pewną interesującą poradę dotyczącą gry w baseball.

Tak czy inaczej, w tym momencie siedział oddalony od onkologa o półtora metra ze znajomym przebłyskiem znajomości rzeczy na twarzy, opierając podbródek na swojej piłce i czekając na odpowiedź.

Wilson dał swojemu sercu chwilę na ustabilizowanie rytmu, po czym powiedział:
- Zawsze dochodzi, ale nie jest osiągalne. Może chodzi o... ciebie ze świeżym zapasem pornosów? - Niech nikt nigdy nie mówi, że James Wilson pozwoliłby na zmarnowanie się dwuznacznej gry słów.

House uśmiechnął się zarozumiale. - Pierwszy [link widoczny dla zalogowanych].

Boże, co za wyraz twarzy. Widząc tę minę trudno było myśleć, trudno było się przejmować, trudno było nie rzucić się zwyczajnie przez biurko i złapać House'a za koszulę, przyciągnąć go do siebie i pocałować, zanim pojawią się kolejne zmyłki...

Jednak póki co - niech to szlag - Wilson był skazany na uczestnictwo w tej grze.

Wbił spojrzenie w podłogę, głowiąc się nad rozwiązaniem, próbując przypomnieć sobie wszystkie łamigłówki ze wszystkich patyczków od lodów, jakie w życiu przeczytał...

Podskoczył jak idiota, kiedy szklane drzwi otwarły się z hukiem.
- Jesteś potrzebny - warknął Foreman głosem przypominającym lodołamacz i zaraz odszedł, nie czekając na złośliwą odpowiedź.

House wstał z fotela, bez patrzenia rzucając piłkę na kolana Wilsona.
- Zastanów się nad tym i wróć do m...

- Jutro. - Prawidłowe rozwiązanie wydobyło się z ust onkologa w postaci szeptu. - "Jutro" zawsze dochodzi, ale pozostaje nieosiągalne, bo gdy nadejdzie, zmienia się w "dzisiaj".

House spoglądał na niego przez kilka sekund, z ręką na klamce i leniwym uśmiechem skradającym się na jego twarz.
- Taa. Jutro.

I zostawił Wilsona samego z jego rozkwitającym atakiem paniki.



Ciąg dalszy nastąpi...
I będę się starała, żeby nastąpił jutro, ale tyle mi zostało do końca, że bardzo możliwe, że będziecie musieli poczekać do wtorku, heh...



Cytat:
* Password - amerykański teleturniej oraz oparta na nim gra planszowa powstałe w latach '60. W grze brały udział dwie dwuosobowe drużyny; jednemu z członków drużyny zadawano hasło ("password"), które za pomocą wskazówek miał przekazać swojemu partnerowi; im mniej wskazówek było potrzebnych do odgadnięcia hasła, tym więcej punktów zdobywała drużyna. [[link widoczny dla zalogowanych]]

** w tym miejscu chciałam tylko powiedzieć, że nie bardzo podoba mi się słówko "ruchać" i wolałabym słowo "przelecieć", a w ostateczności "pieprzyć", ale moi dwaj faworyci nie pasowali do kontekstu żartować z kogoś/pogrywać sobie z kimś, więc byłam zmuszona użyć słów "ruchać" i "wyruchać" (nawet jeśli "wyruchać" w sensie "pogrywać sobie" to trochę naciągane tłumaczenie)

*** Tę zagadkę celowo zmieniłam, bo przetłumaczona dosłownie nie wygląda tak dobrze, jak po angielsku. Otóż, w oryginale zagadka brzmi: You’ve got twelve [toothpicks] in front of you and you take one away. Now you’ve got nine in front of you. How did this happen?, czyli: masz 12 wykałaczek, zabierasz jedną i zostaje dziewięć. Odpowiedź opiera się na tej samej zasadzie, co w mojej wersji, tylko że pozostałe 11 wykałaczek tworzy słowo NINE (czyli dziewięć). Jak widać, musiałam nieco odejść od oryginalnego tłumaczenia, ponieważ do ułożenia słowa DZIEWIĘĆ potrzeba by było w cholerę wykałaczek

**** oryg. What’s always coming, but never arrives? - byłoby lepiej przetłumaczyć "coming" jako "zbliża się", ale wtedy Wilson nie mógłby odnieść tego do House'a i pornosów Zresztą dosłownym tłumaczeniem "to arrive" jest raczej "przybyć na miejsce", a nie "być osiągalnym", ale w związku z rozwiązaniem tej zagadki "przybywanie na miejsce" jakoś słabo pasuje. Anyway, najważniejsze, żebyście wiedzieli, o co chodzi


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pon 8:55, 18 Maj 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Faberry
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 04 Lut 2015
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:39, 07 Kwi 2015    Temat postu:

Cieszę się, że niespodzianka świąteczna jest i jeszcze będzie dalej Czytałam wcześniej, ale nie mogłam skomentować bo zjazdy świąteczne rodzinne.

House jest bardzo kreatywny jeśli chodzi o flirtowanie z Wilsonem. Wystarczyło trochę czasu a już mu się House marzy i traci przy nim kontrole Dobrze, że podjął się tej gry i stara się choć mistrzowi nie dorówna. Ważne, że to przemyślał bo z marszu i przy Gregu nic by chyba konkretnego od razu nie powiedział. Myślałam razem z Wilsonem No i chce mu przekazać wiadomość, choć cel jest myślę znany.
Czekam na dalszą część


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 4:48, 08 Kwi 2015    Temat postu:

Miło mi, że się cieszysz I jestem zła na siebie, że się nie wyrobiłam na czas z tą niespodzianką, ale cóż... zresztą po świętach też się przyda coś fajnego, right?

Zgadza się, kreatywność House'a na tym polu nie zna granic, chociaż tym razem (nie uprzedzając za bardzo fika) dosyć mocno ryzykował... Na szczęście dla niego, Wilson jest twardym ( ) zawodnikiem i tak łatwo się nie poddaje
Trochę szkoda, że Autorka nie porusza sprawy z punktu widzenia House'a, bo jestem ciekawa, co się działo w jego głowie...

I jak Ci szło to myślenie z Wilsonem?

Druga część już nadchodzi


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 4:50, 08 Kwi 2015    Temat postu:

Cytat:
...I oczywiście nie wyrobiłam się z dokończeniem tego fika w obiecanym terminie, ale robię postępy – tylko jeden dzień spóźnienia

W każdym razie, przed Wami torturowania Wilsona ciąg dalszy

W tej części pojawia się zagadka, która jest typowo angielskojęzyczna, dlatego zostawiłam ją w tekście w oryginalnym brzmieniu, gdyby ktoś chciał wykombinować odpowiedź. Dla porządku obok znajdziecie tłumaczenie - wybielone, żeby nie zdradzać rozwiązania, bo jak może zobaczycie, tłumaczenie wszystko zdradza

Enjoy!

PS. Next time, ale jeszcze nie wiem kiedy, zjawię się z nowym rozdziałem “Zapomnianego Początku”



Część 2


Jego oczy otwarły się raptownie, zanim dotarło do niego, że zdołał zasnąć. Nerwy już zaczęły mu drżeć z napięcia i wystarczyła ledwie sekunda wpatrywania się w hotelowy sufit, by przypomniał sobie dlaczego.

Dzisiaj było jutro.

Przekonywanie samego siebie, że nie powinien w to wierzyć, było stratą czasu. Jeśli by pominąć irytująco zagmatwaną zagadkę i sportową metaforę, House praktycznie powiedział mu, że dziś będzie "Ten Dzień". Cała ta pogadanka o mylnych wskazówkach i blefowaniu sprowadzała się do tamtej zagadki - ostatniej zagadki - która z kolei sprowadzała się do tego dnia.

Wilson wstał z łóżka, żeby wziąć coś na nadkwasotę.

Kiedy dotarł do pracy, nawet nie próbował funkcjonować na pełnych obrotach, będąc wdzięcznym, że z większością swoich pacjentów spotkał się na początku tygodnia. Serce podchodziło mu do gardła przy byle hałasie - odgłosach otwieranych drzwi czy skrzypnięciach na korytarzu, które mogłaby wydać laska w zetknięciu z podłogą. Jednak House nie pojawił się w jego gabinecie ani z nowymi zagadkami, ani z bukietem róż, ani nie czekał w holu, by go chwycić i pocałować. W istocie, jedynym sygnałem, że House w ogóle zauważył dzisiaj istnienie Wilsona, była pozostawiona bez opieki torebka chipsów, która zniknęła z jego tacy w porze lunchu. Mimo to, samego diagnosty Wilson nigdzie nie widział. House zdawał się go unikać, a Wilson nie potrafił zdecydować, czy to dobrze czy źle.

House albo coś planował, albo opuściła go odwaga.

Albo, jak zawsze, istniała możliwość, że cała ta intryga działa się wyłącznie w głowie Wilsona, a House w ogóle o nim nie myślał, a przynajmniej nie w sposób, w jaki Wilson by tego chciał.

Kierowanie myśli na takie tory nigdy nie dawało mu żadnych odpowiedzi, tak więc Wilson po prostu ani słowem o niczym nie wspomniał i przez cały dzień odchodził od zmysłów, upuszczając różne przedmioty i oglądając się przez ramię, na wpół oczekując, że House podkradnie się do niego i albo powie mu prawdę, albo całkowicie zniszczy całą jego nadzieję.

To nie był szczególnie dobry dzień.

Wilson nie dopuszczał do siebie poczucia rozczarowania, nawet gdy siedział samotnie na hotelowym łóżku, utkwiwszy wściekłe spojrzenie w beżowych ścianach, jakby to one były wszystkiemu winne. To on sam popełnił ten przeklęty błąd, że rzeczywiście słuchał bzdur, które wychodziły z ust House'a. Musiał przestać liczyć na coś, co najwyraźniej nigdy się nie wydarzy - przynajmniej nie przed tym, kiedy będzie się kwalifikował do skorzystania z opieki społecznej. Serio, co on sobie myślał? Co to o nim mówiło, że najwidoczniej sfabrykował całą tę sprawę? Mało tego, że był czterdziestodwuletnim, trzykrotnym rozwodnikiem, mającym homoseksualne zapędy wobec swojego najlepszego przyjaciela - był czterdziestodwuletnim, trzykrotnym rozwodnikiem, mającym nieodwzajemnione homoseksualne zapędy wobec swojego najlepszego przyjaciela.

No i mieszkał w pieprzonym hotelu.

Pukanie do drzwi było kroplą, która przepełniła czarę. Nie, nie potrzebował więcej cholernych ręczników, dziękuję bardzo. Przemaszerował przez sypialnię/salon i szarpnięciem otworzył drzwi, próbując stłumić swoją furię i całą nagromadzoną energię, która była gotowa wytrysnąć z niego w postaci strumienia wulgaryzmów...

Wilson natychmiast połknął je wszystkie. Razem ze swoim językiem.

- H... hej, House.

Jego oczy powędrowały w górę, od laski wspartej mocno o hotelową wykładzinę i skrzyżowanych w kostkach stóp w sportowych butach, poprzez spłowiałe nogawki jeansów, z determinacją nie zatrzymując się na lśniącym, zapiętym na suwak rozporku. House pozbył się marynarki, którą nosił tego dnia i teraz miał na sobie jedynie t-shirt z jakimś skomplikowanym, pseudo-vintage'owym nadrukiem. To oczywiście oznaczało, że jego skóra wydawała się ciemniejsza niż zwykle w słabo oświetlonym korytarzu, krótki rękaw koszulki odsłaniał naprężony biceps prawej ręki, którą House podpierał się na lasce, natomiast lewe przedramię spoczywało lekko na framudze drzwi, znajdując się o kilka centymetrów od czoła Wilsona...

- Nie masz zamiaru zaprosić mnie do środka?

Wilson mógłby zmoczyć się w spodnie, gdyby nie to, że w tym momencie dostał półerekcji, słysząc ten ton głosu, całymi tygodniami będąc doprowadzanym do seksualnego szaleństwa.
- Uh... ty... ty, uh... c-co ty tutaj robisz?

Nieźle. Prawdziwy popis elokwencji. Wyraźnie dodawał sobie nieodpartego uroku. House z pewnością rzuci się na niego, jeśli tylko będzie tam dalej stał i się jąkał.

House uniósł brew i zaglądając ponad ramieniem Wilsona, demonstracyjnie rozejrzał się po jego hotelowym pokoju, nachylając się coraz bardziej, aż już tylko milimetry dzieliły jego podbródek od ucha onkologa.
- A co, przyszedłem nie w porę? Powinienem był najpierw zadzwonić, żeby zrobić rezerwację?

- Ty... ty... - Czasowniki. Czasowniki, do diabła, zdania potrzebują czasowników. Wilson odchrząknął, przełykając żółć, która podeszła mu do gardła. - Czy wszystko... w porządku?

House wyszczerzył się w uśmiechu i postąpił krok naprzód. Wilson niemalże potknął się o własne nogi, cofając się, by przepuścić House'a przez drzwi.
- Czemu miałoby być inaczej?

Wilson miał właściwie kilka dobrych odpowiedzi na to pytanie, mianowicie - bo jego serce było gotowe eksplodować, bo dostał rozstroju żołądka, a jego penis zachowywał się jak idiota. A oprócz tego Wilson był w mniej więcej siedemdziesięciu pięciu procentach przekonany, że ma halucynacje.
- Bo byłeś tutaj chyba ze dwa razy, odkąd tu mieszkam? Wybacz, że jestem odrobinę podejrzliwy.

Zatrzasnął drzwi i oparł się o nie. Trzymając ręce za plecami, obserwował, jak House powoli przeprowadza inspekcję całego pokoju.
- Po prostu zmęczył mnie twój pasożytniczy tryb życia - oznajmił cicho House, obracając się ostrożnie wokół własnej osi, zatrzymawszy spojrzenie na suficie. - Doszedłem do wniosku, że po tych wszystkich wieczorach przesiadywania w moim mieszkaniu, przyszła pora, żebyś mi się zrewanżował.

Wilson przewróciłby oczami, jak zwykle, gdyby nie sparaliżował go strach. - Racja.

Poruszanie się przyszłoby mu znacznie łatwiej, gdyby nie to, że na wpół oczekiwał, iż House pokona dzielącą ich odległość i, w końcu, podda się temu, co - przynajmniej w świadomości Wilsona - narastało między nimi od lat. Związek, który przetrwał więcej, niż Wilson miał ochotę pamiętać, wreszcie dotarł do tego punktu: po latach pełnych "prawie" i "być może", obaj znaleźli się w niewielkim pokoju, oddzieleni od siebie rzucającym się w oczy łóżkiem.

House przygryzał dolną wargę, co oderwało Wilsona od jego spanikowanych rozważań, jednak żaden z nich nie ruszył się z miejsca.
- A zatem... - odezwał się House, co absolutnie w niczym nie pomogło.

- Taa... - Wilson zastanawiał się, co by się stało, gdyby sam wykonał pierwszy ruch, kończąc ten niezręczny moment, który mógłby się przytrafić nastolatkom idącym na studniówkę z piekła rodem. Czy House by się zamknął i zgodził na wszystko?

A może to by wszystko zrujnowało, bo posunąłby się za daleko, tym samym odpychając House'a właśnie teraz, kiedy znaleźli się tak blisko?

Wilson uznał, że nie warto ryzykować. Będzie musiał po prostu to przeczekać.

A jego penis będzie musiał się z tym pogodzić.

Niestety, atmosfera skrępowania stopniowo gęstniała coraz bardziej z każdą mijającą minutą, kiedy siedział obok House'a na małej, dwuosobowej trafnie-nazwanej sofie [ang. loveseat]. Sytuacja gwałtownie wymknęła się spod kontroli w momencie, gdy House rzucił się na łóżko Wilsona i chwycił leżące na szafce nocnej menu dostępne z dostawą do pokoju. Ten obraz, język House'a w kąciku jego ust w wyrazie skupienia, jego długie nogi częściowo wystające poza łóżko, łóżko Wilsona...

Onkolog nie był zainteresowany rozgotowanym cheeseburgerem ani ofertą Pay-Per-View. Ani jedno, ani drugie w żaden sposób nie odciągało jego uwagi od faktu, że noga House'a praktycznie stykała się z jego nogą, że ramię House'a spoczywało niebezpiecznie na oparciu za jego plecami, a jednak wydawało się, że House zrobił to od niechcenia, jakby każdy przelotny kontakt, każde otarcie się skóry o skórę stanowiło wyłącznie przypadek.

Tego było jednocześnie zbyt wiele i stanowczo za mało.

Zamiast nawiązać prawdziwą rozmowę, House rzucał luźne komentarze na temat tego, za jaki głupkowaty film Wilson będzie zmuszony później zapłacić, w międzyczasie opróżniając połowę minibarku. A Wilson mu na to pozwalał - zmuszał swoje usta do formułowania przekornych ripost i od czasu do czasu uzupełniał zapas alkoholu. Brał udział w tej grze. Za nic w świecie nie było mowy, że obleje tę część sprawdzianu.

Po paru godzinach House ziewnął przejmująco, najedzony, rozgrzany i na wpół pijany. Jego oczy wyrażały podchmielone, senne zadowolenie.
- No, Jimmy. Fajnie było. Nareszcie miałem okazję zobaczyć, jak nudne jest tak naprawdę twoje życie.

Wilson z wysiłkiem zdobył się na pogardliwy ton: - Miło mi, że mogłeś wpaść.

I znowu pojawił się ten uśmiech, ze śladem dołeczków w policzkach i przebłyskiem psotliwości. House obrócił się na sofie, aż siedział zwrócony w trzech-czwartych w kierunku Wilsona.

Dłonie onkologa zaczęły się pocić, zaciśnięte na sztucznej skórze. To było to. To musiało być to. Jezu. Nie wiedział, czy jest na to gotowy. W sensie emocjonalnym. W sensie fizycznym, cóż, to była zupełnie inna kwestia. Ciężkie spojrzenie House'a przyprawiło go o nieoczekiwany atak epilepsji. Miał wrażenie, że dostał drgawek, przeczesując dłonią włosy, podczas gdy jego język nerwowo wysuwał się z jego ust. Z trudem skierował wzrok z powrotem na twarz House'a i nie mógł się powstrzymać od speszonego uśmiechu. Zdobył się na dość odwagi, by przysunąć się nieco bliżej i przekrzywić głowę na bok...

- Zaklepuję łóżko.

Kilka części anatomii Wilsona wzdrygnęło się, każda z innego powodu. - Co takiego?

House beztrosko wzruszył ramionami. - Cóż, mogę pojechać do domu, jeśli chcesz - powiedział, wskazując ręką na liczne puste buteleczki, które stały na niewielkim hotelowym stoliku do kawy.

- N-nie, ale... myślałem...

House zmarszczył brwi, a Wilson się zamknął, kiedy jego serce oraz różne inne części jego ciała poszły na dno jak kamień.
- Zaproponowałbym, że będę spał tu - dodał House z fałszywą uprzejmością, poklepując różową sofę - ale wtedy potrzebowałbym dodatkowej recepty na Vicodin za swoją fatygę.

- Nie, łóżko... eee, jest twoje. Ja... prześpię się tutaj. - Nagle Wilson poczuł się jak kretyn, że miał nadzieję na coś więcej.

- Właśnie. Czyli wszystko ustalone - powiedział House, przyglądając się z uwagą, jak Wilson wstaje sztywno i odwraca się do niego plecami, gdy tylko miał taką możliwość.

Zanim Wilson umył zęby i przebrał się w dresowe spodnie i podkoszulek (a także rozważył możliwość utopienia się w wannie), House zdążył zakopać się w pościeli. Jego rzucone niedbale jeansy leżały na fotelu, lecz Wilson oderwał od nich wzrok, zanim jakieś nowe złudzenia mogły dać o sobie znać.

Musiał się wysilić, żeby zachować obojętny wyraz twarzy, bez śladu rozpaczy czy upokorzenia, kiedy podszedł do wolnej-od-House'a strony łóżka, aby zabrać stamtąd poduszkę. Naprawdę smutne (i żałosne) w tym wszystkim było to, iż Wilson szczerze sądził, że wiedział, po co House zjawił się u niego tego wieczoru, że tamte metafory i zagadki nareszcie miały przynieść owoce. W tej chwili nie miał bladego pojęcia, już nie, o co chodziło w tej całej sprawie z zagadkami, ale wydawało się coraz bardziej prawdopodobnym, że nie chodziło o to, o co Wilson chciał, żeby w tym chodziło.

Wziął poduszkę i leżący w nogach łóżka wełniany pled, zostawiając House'owi kołdrę.
- 'Branoc, House. Postaraj się nie ślinić za bardzo na te ładne, jedwabne poszewki, okej? - To było słabe, jednak w tym momencie Wilson miał to gdzieś. Podniósł wolną rękę do spiętych mięśni swojego karku i ruszył w kierunku sofy.

- Wilson.

Te dwie sylaby zatrzymały go, sprawiły, że zastygł w pół kroku, posłały dreszcze wzdłuż jego kręgosłupa i napełniły jego żołądek lodowatą wodą. Nigdy wcześniej nie słyszał, by House używał podobnego tonu, nigdy nie słyszał, by jego głos brzmiał tak szorstko, tak... uwodzicielsko.

Przygryzł wargę i odwróciwszy się, zobaczył, że House podpiera się na łokciu, a kołdra zsuwa się z jego torsu. Był dosyć pewien, że gdy się odezwał, jego głos przypominał raczej piśnięcie:
- Tak?

Przez jakiś czas jedynymi dźwiękami, jakie zakłócały ciszę, były powolne, ciężkie oddechy, dobiegające z przeciwległych stron pokoju. Wreszcie House oblizał wargi:
- Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił.

Wilson dosłownie musiał przełknąć cichy jęk. Zacisnął szczęki i uniósł brwi, wierząc, że ta reakcja wystarczy za odpowiedź.

House westchnął. - Chcę, żebyś...

Wilson o mało nie rzucił poduszki i koca na podłogę tam gdzie stał i...

- Chcę, żebyś... pomyślał o słowach, które mają końcówkę -GRY.

Kurwa. Nie.

- Angry and hungry are two such words - ciągnął House, przybierając nagle swój zwyczajny diagnostyczny ton. - There are three words in the English language. What’s the third word? ["angry" i "hungry" to dwa takie słowa. W the English language (języku angielskim) są trzy słowa. Jak brzmi trzecie słowo?]*

Wilson postanowił zrobić szybkie podsumowanie: Zakochał się w skończonym draniu. Wspomniany drań całymi tygodniami usiłował namieszać mu w głowie jak wszyscy diabli przy pomocy tych okropnych łamigłówek. On zaś zamierzał właśnie położyć się spać ze zlekceważoną, pełną nadziei małą półerekcją, na kanapie, która była o pół metra za krótka, by zapewnić mu chociaż względną wygodę. W ciągu minionych kilku godzin był najpierw optymistycznie nastawiony do życia i jednocześnie nieznośnie napalony, potem zdruzgotany i zdołowany, a potem niespodziewanie od nowa podniecony, zaledwie chwilę temu. A teraz House chciał się bawić w gry słowne.

Przez chwilę dusił w sobie atak szału. - House... ty... po prostu... ja nawet nie... dobranoc - wymamrotał w końcu, wkurzony do tego stopnia, że nie umiał się wysłowić. Brutalnie wyłączył lampę i wcisnął się na sofę, gotując się z wściekłości. Może dla House'a to była gra, ale Wilsona zmęczyła już ta zabawa.

Słuchał, jak House oddycha nierówno, zbyt szybko jak na śpiącą osobę. Drań musiał wiedzieć, że Wilson powoli popada w szaleństwo. Pieprzone zagadki. A to nawet nie była prawdziwa zagadka, tylko najprawdopodobniej jakaś głupia gra słów. Wilson w ogóle nie zamierzał zawracać sobie głowy i próbować ją rozwiązać, nie, jeśli to donikąd nie prowadziło.

Aczkolwiek prawdopodobnie byłoby mu stosunkowo łatwo się z tym uporać. Jego zasób słownictwa był tak samo dobry, jak u każdego człowieka, może nawet odrobinę lepszy. Musiało istnieć jeszcze jedno słowo, kończące się na -gry.

Jedynym powodem, czemu nie potrafił go sobie teraz przypomnieć, było to, że był zestresowany i wkurwiony, a połowa jego ciała wystawała poza sofę i już zaczynał tracić czucie w dolnych kończynach.

Nie żeby zamierzał się nad tym zastanawiać. To było dokładnie to, czego chciał House.

... -GRY... angry, hungry... orgy [orgia]? Nie, orgy kończy się na -RGY. I nie, nie będzie myślał o tym, w jaki sposób jego umysł tak szybko wpadł na ten pomysł.

Trzy słowa... -GRY... język angielski...

W końcu lista słów przestała przewijać się przez jego głowę. "Trzy słowa", powiedział House, "w the English language."

Myślenie o słowach, które kończyły się na -GRY było bezcelowe, mylące, miało służyć wyłącznie temu, aby zbić człowieka z tropu.
- Chodzi o language - zawołał przez ramię Wilson - i to była najbardziej bezcelowa z twoich dotychczasowych zagadek.

House nie odpowiedział, nawet się nie poruszył, jednak Wilson mógłby przysiąc, że oddech diagnosty wreszcie zwolnił, przybierając głęboki, spokojny rytm.

<center></center>

W pewnym sensie nienawidził House'a.

Nie żeby zazwyczaj go nie nienawidził. Po prostu przez większość dni, przez większą część trwania ich przyjaźni, nienawidził House'a w możliwie najbardziej czułym sensie. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że ich relacja opierała się na tym, na wzajemnym natrząsaniu się ze swoich słabych punktów przy niewypowiedzianym, obustronnym zrozumieniu, że nie ma nic złego w byciu popapranym.

Jednak teraz ta przyjazna nienawiść została skażona frustracją i konsternacją, a seksualne napięcie wiło się w piersi Wilsona niczym gniazdo węży. Najgorsze zaś było to, że House robił mu to umyślnie.

Nienawidził tego. Nienawidził tego, że House sądził, iż to tylko gra. Nienawidził House'a za to, że nie było go w jego łóżku, że wymknął się z hotelu, zanim Wilson obudził się na sofie z bolesnym skurczem w karku. Nienawidził tego, że przez następne dwa dni House zachowywał się całkiem zwyczajnie, nie zadając zagadek ani nie podsuwając wskazówek, ani nie okazując, że wyczuwa ten olbrzymi mur skrępowania, który wyrósł pomiędzy nimi. Nienawidził czuć się jak wariat, nie wiedząc, czego się spodziewać ani co to oznaczało.

Nienawidził być zakochany.

Przynajmniej w House'ie. Nienawidził tego wymykającego-się-kontroli, nieoczyszczonego pożądania, które nie dawało mu zasnąć w nocy i nie pozwalało się skupić w ciągu dnia. Nienawidził tego, że teraz, kiedy zdał sobie z niego sprawę i stawił mu czoła, to za cholerę nie mógł nic z tym zrobić. Nienawidził tego, że zapach House'a na hotelowej pościeli już zaczął się zacierać.

A szczególnie nienawidził zagadek.

To bolało, bycie traktowanym w taki sposób, jak zabawka. Początek być może był zabawny, ale w tym momencie było to niemal podłe. Skoro Wilson nie mógł mieć tego, czego chciał, to mógł przynajmniej przestać pozwalać na to, by House nim manipulował. Nie zdołałby przeżyć ponownego rozbudzenia jego nadziei.

Tym razem nawet nie podniósł wzroku, kiedy diagnosta wtargnął do jego gabinetu.

- Słuchaj uważnie - zaintonował House. Nietypowa sprężystość jego kuśtykania sprawiła, że Wilson zastanowił się mimochodem, ile Vicodinów House pochłonął przed lunchem. - Jesteś nad rzeką. Masz ze sobą wilka, kurczaka i worek ryżu.

Wilson ugryzł się w wewnętrzną stronę policzka i w dalszym ciągu ignorował swojego przyjaciela.

- Musisz przetransportować to wszystko na drugi brzeg, ale od najbliższego mostu dzieli cię wiele kilometrów. Masz do dyspozycji mały kajak, ale możesz w nim przewieźć tylko jedną rzecz na raz, bo inaczej łódka zatonie.

- House, możesz pójść popracować nad tym problemem gdzie indziej? Za kwadrans mam pacjenta. - Wilson pilnował się, by nie podnieść wzroku i mówić głosem tak oziębłym i rozdrażnionym, na jaki tylko mógł się zdobyć, co w tych okolicznościach nie było szczególnie trudne.

- Nie masz umówionego pacjenta. Sprawdziłem - odrzekł House, jakby był szczególnie dumny ze sprytu, jakim się wykazał.

Wilson przeszył go lodowatym spojrzeniem. - Sprawdzałeś mój prywatny plan zajęć?

House niewinnie wzruszył ramionami. - Cóż, okłamałeś mnie, to chyba oznacza, że jesteśmy kwita.

To była jedna z tych sytuacji, w których Wilson był niebezpiecznie bliski uderzenia kaleki. Jedna-Missisipi, Dwie-Missisipi, Trzy-Missisipi...

- Słuchaj - powiedział po dziesięciu Missisipi. - Nie mogę się tym teraz zajmować. Idź opowiedzieć swoją historyjkę swojemu zespołowi i nie mieszaj mnie do tego.

Czoło House'a pokryło się zmarszczkami. - Czyżbyś nie chciał mnie zadziwić swoją nowoodkrytą błyskotliwością?

Wilson prychnął. - Taa, jasne. Wszyscy znają tę zagadkę, uczą jej w szkole podstawowej. Twoim zadaniem jest wykombinować, jak przewieźć wszystko na drugi brzeg w nienaruszonym stanie, nie zostawiając kurczaka samego z wilkiem ani z ryżem, żeby kurczak nie zjadł ryżu ani nie został zjedzony przez wilka, zgadza się?

House przytaknął skinieniem głowy. - Tak brzmi pytanie. Zatem jaka jest odpowiedź?

Wilson mógłby przysiąc, że zadrgała mu powieka. - Nie obchodzi mnie, jaka jest odpowiedź, House. Idź poszukać kogoś innego, kogo trzeba uświadomić.

Cierń poczucia winy przeszył jego pierś na myśl o tym, jak House zinterpretuje ostatnią część jego wypowiedzi, ale do diabła z tym, on miał już dosyć tego gówna.

House klapnął na fotel na przeciwko biurka Wilsona. Jego wcześniejszy przebłysk energii zastąpiło milczące naburmuszenie.
- Daj spokój, Jimmy. Skoro to takie proste, powinno ci wystarczyć dziesięć sekund, żeby udzielić odpowiedzi. Nie możesz poświęcić dziesięciu sekund ze swojego planu zajęć?

- Nie, nie chcę poświęcać dziesięciu sekund z mojego planu zajęć. Widzisz różnicę?

Przewrócił oczami, kiedy House odchylił się na oparcie fotela i skrzyżował ramiona na piersiach, a na jego twarzy znowu pojawił się niepokojący wyraz kontemplacji.
- Interesujące. Nagle nie chcesz mieć nic wspólnego z naszą niewinną grą. Ktoś mógłby pomyśleć, że stało się coś, co zmieniło twoje...

- Dobra - przerwał mu Wilson, zanim House miał szansę przejść na całego w "Sherlockowy" tryb działania i być może dojść do jakichś wniosków. - Najpierw przewozisz kurczaka i zostawiasz go na drugim brzegu. Potem wracasz po ryż...

Och. Ale nie można zostawić ryżu z kurczakiem, bo ryż zostałby zjedzony. Zatem musisz zabrać kurczaka z powrotem ze sobą... ale wobec tego po co w ogóle przewozić kurczaka na samym początku?

- Tik-tak - odezwał się House, demonstracyjnie spoglądając na swój zegarek. - Twoja nauczycielka z podstawówki byłaby taka zawiedziona.

Wilson zazgrzytał zębami. Znał tę zagadkę, do diabła, i nie była ona trudna. To wszystko wina House'a - gdyby nie postępował jak dupek, gdyby nie patrzył na Wilsona w taki sposób...

- To bez sensu - powiedział, głównie do samego siebie. Uczestniczenie w niekończącej się House'owej zabawie w kotka i myszkę, która zmierzała donikąd, było bez sensu.

House patrzył na niego przez chwilę. - Samo to, że nie potrafisz wymyślić rozwiązania, nie oznacza jeszcze, że to nie ma sensu. - Nachylił się i wziął chipsa z otwartej torebki na biurku, pozwalając, by bok jego palca otarł się leciutko o dłoń Wilsona. - Jedyną rzeczą, o którą musisz się martwić, jest ten kurczak...**

House właśnie znowu to zrobił - zachował się tak, jakby miał coś na myśli, a potem to zatuszował. Okruchy z chipsa przyczepiły się do zarostu na brodzie House'a.

W Wilsonie coś pękło.

Długopis onkologa trzasnął o biurko. - Wiesz co, House? PIERDOLĘ tego kurczaka, w porządku? Nie obchodzi mnie ten przeklęty kurczak. Jeżeli masz mi coś do powiedzenia, to, na miłość Boską, po prostu mi powiedz. Jeśli nie, to wynoś się z mojego gabinetu. Mam mnóstwo pracy.

Wilson prawie zaskoczył sam siebie. House natomiast tylko przez milisekundę wyglądał na osłupiałego, niemal niezauważalnie kręcąc głową.
- Raaany - odezwał się w końcu. - Co takiego zrobił ci ten kurczak?

Wilson zgromił go spojrzeniem. Rozległo się ciężkie westchnienie i House raptem spuścił wzrok, nieznacznie pochylił głowę i przygryzł wargę, wpatrując się w bibeloty na biurku.

Gniew Wilsona ostygł wbrew jego woli i onkolog poczuł chęć, by wykonać jakiś gest, by dać House'owi znać, że wszystko w porządku, by House po prostu powiedział mu to, co chciał mu powiedzieć, cokolwiek to mogło być...

Okazało się, że House był dla niego za szybki:
- Dobra. Zapomnij, że spytałem.

Wyszedł z gabinetu, a wszystkie kolory zdawały się ulotnić razem z nim.***

<center></center>

Wilson uznał, że to prawdopodobnie pochrzanione, że to jego dręczyły wyrzuty sumienia, po tym jak House przez miesiąc poddawał go psychologicznym torturom.

Mimo to nic nie powiedział. Swoje zdanie wyraził już wcześniej, a teraz do House'a należała decyzja, co się stanie dalej. I, jak sądził Wilson, jeżeli sprawy miały wrócić do takiego stanu, jak zawsze... on da radę z tym żyć. Nawet jeśli znalazł się wystarczająco blisko, by posmakować tego, czego chciał, czego pragnął od lat. Nawet jeśli teraz miał wrażenie, jakby czegoś mu brakowało. Przywyknie do tego. W końcu całymi latami trzymał to w ryzach. To zaskakujące, z czym człowiek jest w stanie żyć.

Nie widział House'a przez resztę popołudnia ani następnego dnia, jeśli nie liczyć przeciągłych spojrzeń przez szklaną ścianę. Jeżeli to nadal była gra, to Wilson przypuszczał, że w tym momencie znaleźli się w sytuacji patowej. I w tej chwili on zadowoliłby się remisem.

W piątek postanowił, że zostanie do późna w szpitalu. Samotny powrót do hotelu tego wieczoru nie był czymś, czego oczekiwał z niecierpliwością, zwłaszcza po tym wszystkim, co zaszło. Popijał kawę z kubka i usiłował skupić się na nowym artykule, lecz to nijak nie pomagało na uczucie pustki w jego piersi.

Być może miał halucynacje, że ktoś puka do drzwi.

Jego serce zatrzepotało, gdy znowu to usłyszał - ten specyficzny odgłos laski uderzającej w grube drewno. Trochę to trwało, zanim jego gardło zaczęło funkcjonować:
- Otwarte.

House starannie zamknął za sobą drzwi, przekręcając zamek z cichym chrobotem.
- Muszę zadać ci jeszcze jedno pytanie - powiedział bez żadnego wstępu, wpatrując się w dywan na podłodze gabinetu.

- Jeśli są w to zamieszane jakieś wilki lub kurczaki, to nie chcę tego słyszeć.

Jego lekki ton odniósł zamierzony skutek. House wypuścił powietrze z płuc i spojrzał na niego. - Nic z tych rzeczy.

Wilson odetchnął głęboko, odłożył swoje czasopismo i wstał. Zanim przysiadł na krawędzi biurka z ramionami skrzyżowanymi na piersi, House wcisnął się już w kąt jego kanapy i zapatrzył się w podłogę między swoimi adidasami.

- Te... zagadki - wymamrotał po jakimś czasie - wszystko, o co cię pytałem, w ciągu tych kilku tygodni... co miało ze sobą wspólnego?

Cóż, każda z tych zagadek była irytująca, ale Wilson domyślił się, że nie o to chodziło House'owi.
- Nie miałem pojęcia, że był tam jakiś motyw przewodni.

- Bo go nie było. - House zdawał się nie być w stanie patrzeć na cokolwiek dłużej niż przez dwie sekundy.

Wilson popatrzył na niego. - Jeżeli próbujesz namieszać mi w głowie...

- To prawdziwe pytanie - burknął House. - Przestań skupiać się na tym, dlaczego pytam, i po prostu mi odpowiedz, na miłość Boską.

Wilson zastanawiał się przez chwilę, przyciskając kciuk do warg. - Wszystkie te zagadki były... proste.

House podniósł na niego wzrok. - Odniosłem wrażenie, że wtedy tak o nich nie myślałeś.

- Dobra, nie "proste", tylko... oczywiste. Kiedy już poznasz odpowiedź, zastanawiasz się, czemu od razu na nią nie wpadłeś. Odpowiedź przez cały czas była jak na dłoni. Po prostu wymagała... - Jego głos zamarł, kiedy uświadomił sobie implikacje tego, co mówi: - ... spojrzenia z innej perspektywy. Wtedy wszystkie elementy... trafiały na swoje miejsce.

- Taa. Coś w tym stylu.

Wilson stanął wyprostowany, dygocząc nieznacznie i patrząc, jak House również podnosi się z kanapy. Nie odrywał wzroku od House'a, kiedy ten pokuśtykał naprzód, powoli, z każdym kolejnym krokiem wyzwalając odurzający przypływ adrenaliny w klatce piersiowej onkloga. Wreszcie, gdy odległość między nimi zmniejszyła się do kilkunastu centymetrów, Wilson był gotów na tę odpowiedź, był gotów na to, by wszystko trafiło na swoje miejsce...

House wyciągnął coś z kieszeni.

- Przy pewnej ulicy stoi pięć domów - zaczął, a elektryzujące napięcie pomiędzy ich ciałami nagle wyparowało, zastąpione zimnym rozczarowaniem. - Każdy dom jest innego koloru.

Wilson byłby wyszedł natychmiast, po prostu zostawił House'a z jego głupią grą, skoro diagnosta najwyraźniej nie szanował go na tyle, żeby powiedzieć mu prawdę. Jednak ta myśl ledwie przemknęła mu przez głowę, po czym zgasła bez śladu. Było coś zastanawiającego w powściągliwości, z jaką House przemawiał, zwracając się do zmiętej kartki papieru, którą trzymał w ręku, i po raz pierwszy Wilson coś sobie uświadomił.

House się bał.

To nie była jedynie gra na zwłokę dla jego własnej rozrywki, House nie zatajał faktów, żeby potem wymachiwać nimi nad głową Wilsona i zobaczyć, jaka będzie jego reakcja. Mimo zuchwałości, z jaką prezentował poprzednie zagadki, tym razem było inaczej. Ta zagadka stanowiła wyłączny dowód, jakiego Wilson potrzebował. House się bał, ponieważ to było dla niego ważne.

Wilson przełknął ślinę i kiwnął głową. - Pięć domów, pięć różnych kolorów.

House wypuścił powietrze i delikatnie uśmiechnął się pod nosem.
- Właśnie. W każdym domu mieszka człowiek innej narodowości. Każdy właściciel domu gustuje w innego rodzaju napojach, pali inną markę cygar oraz hoduje inny gatunek zwierząt.

- Kapuję - odparł cicho Wilson, nie mogąc powstrzymać łagodnej czułości, która zabrzmiała w jego głosie.

House nachylił się jeszcze bliżej. - Kto hoduje rybki?

Whoa.

Jeżeli House uzależniał swoją ostateczną decyzję od tego, czy Wilson będzie potrafił odpowiedzieć na tę zagadkę, to Wilson był w poważnych, poważnych tarapatach.

House uśmiechnął się znacząco, widząc oniemiałego, oszołomionego Wilsona.
- Kilka spraw, o których zapomniałem wspomnieć. - Wetknął kawałek papieru w bezwładną dłoń Wilsona, doprowadzając do powolnego, nieśpiesznego zetknięcia ich palców.

Trzęsąc się coraz bardziej, Wilson oderwał spojrzenie od ust House'a i rozłożył ręcznie zapisaną notatkę.

I szczęka mu opadła.

1. Brytyjczyk mieszka w czerwonym domu.
2. Szwed hoduje psy.
3. Duńczyk pija herbatę.
4. Zielony dom znajduje się bezpośrednio po lewej stronie domu Białego.
5. Właściciel Zielonego domu pija kawę.
6. Facet, który pali Pall Mall'e, hoduje ptaki.
7. Właściciel Żółtego domu pali Dunhill'e.
8. Mieszkaniec środkowego domu pija mleko.
9. Norweg mieszka w pierwszym domu.
10. Facet, który pali Blends'y, mieszka obok tego, który hoduje koty.
11. Facet, który hoduje konie, mieszka obok faceta, który pali Dunhill'e.
12. Facet, który pali Blue Master'y pija piwo.
13. Niemiec pali Prince'y.
14. Norweg mieszka obok Niebieskiego domu.
15. Facet, który pali Blends'y, mieszka obok tego, który pija wodę.


- [link widoczny dla zalogowanych] - mruknął House po chwili. - Historia głosi, że wymyślił ją, będąc dzieckiem i że utrzymywał, iż tylko 2% populacji będzie w stanie ją rozwiązać.

Wilson dostał skurczu żołądka. - House...

- Wyluzuj - jęknął House, jakby to było łatwe jak dziecięca rymowanka. - To proste, zgadza się?

Kiedy House się odsunął, Wilson wypchnął sfrustrowany oddech ze swoich płuc, w jednej ręce zgniatając kartkę z zagadką, a drugą uciskając grzbiet nosa.
- Poczekaj.

Diagnosta stanął z dłonią na drzwiach.

Wilson opuścił głowę i powiedział to, co powinien był powiedzieć na samym początku:
- Nie zamierzam tego zrobić... chyba że dasz mi jakiś powód.

Przez jedną pełną paniki chwilę wydawało mu się, że przeciągłe westchnienie House'a przemieni się w charakterystyczne dla niego wyjście, że diagnosta zbiera siły, by uciec od czegoś, nad czym nie panował. Ale House postukał laską w podłogę i zacisnął szczęki.
- To ostatnia zagadka - powiedział powoli, cicho. - Rozwiążesz ją... i będzie po wszystkim.

Otoczony ciężką atmosferą, Wilson przełknął ślinę i zadał pytanie, którego ze strachu nie chciał zadać samemu sobie:
- A jeśli nie dam rady?

- Jak sam powiedziałeś - odparł House ze spokojną wesołością, a wokół jego oczu pojawiło się kilka obcych zmarszczek, kiedy skinął głową na kartkę ze wskazówkami w dłoni Wilsona - odpowiedź masz tuż przed swoim nosem.

Wilson przypuszczał, że zawsze tak było.

Nie był w stanie się odezwać, więc skinął głową. House, nie oglądając się za siebie, wymknął się z gabinetu.

Kiedy krew ponownie zaczęła krążyć w jego kończynach, Wilson poszedł do ekspresu do kawy, żeby uzupełnić zawartość swojego kubka.

Następnie usiadł, by popracować nad łamigłówką, której nie potrafiło rozwiązać 98% populacji.

<center></center>

Patrzył, jak na zegarze na desce rozdzielczej jego samochodu piątek ustępuje miejsca weekendowi.

Minęło kilka godzin, z których większość spędził pochylony nad swoim biurkiem. Oczywiście musiał wielokrotnie sprawdzić swoją odpowiedź. Musiał zrobić przerwę i przedyskutować z samym sobą to, co miało wydarzyć się później. Musiał się upewnić, że to była jedyna odpowiedź. Musiał wyperswadować sobie nadzieję i oczekiwania.

A jednak jakaś część jego osoby czekała. Była to ta sama część, która przez dziesięć lat była spychana na margines, zapomniana i pomijana milczeniem, bo jego uwagę zaprzątały żony, przekomarzanki, rozwody i doświadczenia ocierające się o śmierć. To właśnie ta część jego osoby była gotowa na zmianę.

I ta część zawiodła go do mieszkania House'a i skłoniła go, by zapukał cicho, ściskając w drżącej, spoconej dłoni sfatygowaną kartkę papieru.

- Bułka z masłem - oznajmił, gdy tylko House otworzył drzwi, ubrany w spodnie od piżamy i cienki biały t-shirt. Wymagało to sporego wysiłku, by w jego głosie zabrzmiały opanowanie i pewność siebie.

House tylko uniósł brwi.

Chociaż serce kołatało mu w piersi, Wilson wślizgnął się do środka, przelotnie ocierając się swoim ciałem o bok House'a.
- Jedyne, czego nadal nie rozumiem, to czemu sądziłeś, że będzie to takie trudne - kłamał jak z nut, udając pyszałkowatość, nawet kiedy na jego czoło wystąpiły kropelki potu. - Ryby oczywiście należą do Niemca, który, nawiasem mówiąc, mieszka w zielonym domu, pija kawę i pali cygara marki Prince. Natomiast jego sąsiad z domu obok, Szwed, pija...

House chwycił go za policzki i złączył ich wargi w wygłodniałym pocałunku.

Z głębi piersi Wilsona wydobył się jęk, przybierając postać niedorzecznego okrzyku ulgi. Wilgotny od potu, zabazgrany świstek papieru sfrunął na podłogę, gdy onkolog przesunął dłonie na ramiona House'a, zatrzymując go na miejscu, trzymając z daleka wszystko, co mogłoby spowolnić bieg wypadków. Otworzył usta i naparł językiem na ostry zarost.

Zdawało się, że House wzdrygnął się i odsunął, tracąc pewność, chociaż rzekomo był geniuszem, jakby pozostały jakieś wątpliwości, czy obaj pragną tego samego. Wilson pocałował go dosyć histerycznie, zanim House zdołał wyperswadować sobie to pragnienie, zanim mógł zamknąć się w sobie, zanim miał szansę wymyślić kolejną przeklętą zagadkę.

Wszystko było tak, jak Wilson sobie wyobrażał - żar i ślina i głód, gra wstępna i jęki w dobrze znanym salonie. Wkrótce niemal skamlał, odchylając głowę do tyłu i pozwalając House'owi na łakome delektowanie się jego szyją, ustami i linią szczęki, a oczy zaszły mu mgłą z powodu braku tlenu, nadmiaru emocji i desperacji.

Zacisnął dłoń na cienkim białym podkoszulku diagnosty, powoli ciągnąc House'a na bok za kołnierzyk, pragnąc go rozebrać, pragnąc posiąść swoją nagrodę po latach zwodniczych aluzji. Koszulka House'a wylądowała gdzieś pod półką z książkami, koszula Wilsona poleciała na kaloryfer. W normalnych okolicznościach Wilson wykazywał się większą starannością w tego typu sprawach, jednak to był nagły wypadek. Jego pasek przepadł na progu sypialni. Zanim jego nagie uda zetknęły się z łóżkiem House'a, nie pozostało nic prócz skóry ocierającej się o skórę.

Wydał z siebie okrzyk, gdy biodra House'a ułożyły się na jego biodrach, dłoń diagnosty wczepiła się w jego włosy, a zęby zatopiły się w jego ramieniu. Kierowany surową żądzą, odepchnął się od materaca, słysząc zdyszany jęk House'a tuż przy swoim uchu. Gwiazdy rozkwitły mu przed oczyma, kiedy House podparł się jedną dłonią na łóżku, przenosząc ciężar swojego ciała, a drugą dłoń wsunął między nich i zaczął poruszać się szybciej, mocniej, krzesząc iskry z rdzenia jego istoty, które pomknęły wzdłuż jego kręgosłupa, w górę i w dół, aż do palców stóp...

Wygiął plecy w łuk i nawet nie próbował zatrzymać imienia House'a, które wyrywało się z jego ust, nie próbował zapanować nad sobą, bezsilnie wydając okrzyki, zaznawszy spełnienia w najrozmaitszych aspektach.

Kiedy po upływie paru chwil poczuł na sobie drżenie House'a, jedyne, co musiał zrobić, to trzymać go i nie puszczać.

<center></center>

Kilka godzin i orgazmów później Wilson z zadowoleniem wpatrywał się w sufit sypialni diagnosty.

Poruszanie się było niepotrzebne. Sen cyklicznie przychodził i odchodził. Odzież była zbyteczna i wysoce przereklamowana. Nie był przekonany, czy wstawanie z łóżka jeszcze kiedyś będzie wchodziło w grę. Najwyraźniej wszystko osiągnęło stan doskonałości - Wilson miał swoją odpowiedź i głowę House'a leżącą na jego brzuchu.

- Wygodnie ci? - Szturchnął swojego kochanka, zuchwale dumny z siebie, a jego dłoń przesunęła się po włosach diagnosty.

- Mmm. Zamknij się - wymamrotał słabo House, nie otwierając oczu, kompletnie nieruchomy i rozciągnięty na brzuchu pomiędzy nogami Wilsona, ze skórą połyskującą w promieniach słońca późnego poranka.

- Muszę powiedzieć, że nie uważałem cię za typa gustującego w przytulaniu.

House prychnął i podmuch ciepłego, wilgotnego powietrza przeleciał przez pępek Wilsona.
- To nie przytulanie. To po prostu dobre, staromodne wycieńczenie. Żadna z twoich eksżon nie wspomniała, że jesteś aż tak nienasycony.

Wilson przewrócił oczami, chociaż House nie mógł tego zobaczyć. - Ciekawe dlaczego.

Usta przyciśnięte do jego skóry rozciągnęły się w uśmiechu.
- Poza tym... - Zarost drapiący po gołym brzuchu Wilsona postawił na baczność wszystkie włoski na jego ciele, a onkolog wydał pozbawiony tchu chichot, gdy House popieścił wargami pulchne wcięcie jego talii. - ... cała ta dodatkowa wyściółka? Lepsza od każdej poduszki.

Paznokcie Wilsona wbiły się w skórę na głowie House'a, udzielając mu słabej reprymendy.

Minęło kilka bardzo ważnych chwil, podczas których usta i dłonie House'a poznawały i odkrywały brzuch Wilsona, jego pępek i klatkę piersiową.
- Tylko pomyśl - wysapał Wilson, kiedy szeroka dłoń przesunęła się bez pośpiechu po górnej części jego uda - moglibyśmy znaleźć się w tym miejscu o wiele wcześniej.

- Nie, nie moglibyśmy - zaprzeczył zdecydowanie House głosem przytłumionym przez podbrzusze Wilsona.

- Dlaczego nie? - Wilson przesunął ręce na ramiona House'a, przytrzymując go nieruchomo, zataczając dłońmi leniwe kółka. - Chodzi o zagadki? Musiałeś sprawdzić, czy jestem godzien twojego geniuszu?

Nerwowe westchnienie House'a owionęło skórę onkologa. - Czemu to takie ważne? Osiągnęliśmy swój cel.

- To ważne, bo od tygodni doprowadzałeś mnie do szaleństwa i chcę wiedzieć dlaczego. To nie było zwyczajnie przypadkowe. Miałeś jakiś plan. Ty... podjąłeś ryzyko. - Wilson wiedział, że to samo w sobie powinno mu wystarczyć; House podjął ryzyko ze względu na niego. A jednak musiał wiedzieć: - Co dokładnie by się stało, gdyby moja ostatnia odpowiedź okazała się błędna?

- Gdybym zadał ci tę zagadkę miesiąc temu, to tak by było - odparł House, skupiając wzrok na pieprzyku na boku Wilsona.

- Czyli po prostu systematycznie sprawdzałeś, ile katuszy i irytacji jestem w stanie znieść, zanim coś we mnie pęknie? A mi się wydawało, że dekada znoszenia twoich zwariowanych pomysłów być może będzie dla ciebie jakąś wskazówką.

- Może potrzebowałem pewności - odrzekł sarkastycznie, podnosząc spojrzenie na Wilsona i jednocześnie ostrożnie gryząc go w miejsce tuż pod żebrami, jakby w ten sposób chciał dowieść swojej racji.

Wilson złapał go za ramiona i delikatnie pociągnął w górę, chcą na niego popatrzeć. Ale House westchnął ciężko i powoli przewrócił się na plecy, zapatrzywszy się gdzieś w odległą przestrzeń, a Wilson zadrżał, tracąc ten bliski kontakt.

- Może potrzebowałem twojej pewności - mruknął wreszcie House, kierując słowa ku sufitowi.

Łamigłówki i znikome, dręczące wskazówki, rozmawianie z samym sobą i kręcenie się w kółko. To wszystko było częścią gry House'a, pomyślał Wilson. Jakie to adekwatne, że został doprowadzony do House'a dzięki łamigłówkom. Jednak to było ryzykowne, teraz to dostrzegał. Tak wiele możliwości poniesienia porażki. Tak wiele okazji, żeby Wilson się poddał, żeby House się wycofał, żeby wyszło z tego coś innego, o czym nigdy nie rozmawialiby przy piwie i pizzy.

Gdyby to się nie udało, byłby to dowód na to, że House miał rację odnośnie siebie, odnośnie ludzi.

Teraz, skoro to się udało, był to dowód na to, że Wilson miał rację w innej kwestii. Po raz pierwszy w życiu wiedział, czego chce.

Nadal istniały inne pytania. Nadal nie do końca wiedział, jak to się potoczy. Nie wiedział, jak długo to potrwa, jak długo mogło to potrwać, jak długo House pozwoli temu trwać. Znajdą się nowe łamigłówki, nowe rzeczy, których trzeba się będzie nauczyć, nowe metody zadawania sobie nawzajem bólu. Wilson był przerażony.

Jednak przewrócił się na bok, wtulił twarz w szyję House'a, ponieważ wiedział: - Jestem pewien.

Nowe pytania mogły poczekać. Wilson już miał swoją odpowiedź.


<center>KONIEC</center>


Cytat:
* Zagadka "-gry" - treść i tłumaczenie są już w tekście, ale gdyby kogoś interesowały historia i analiza tejże podchwytliwej zagadki (np. inne słowa kończące się na -gry, albo inne warianty zagadki), to zapraszam do zajrzenia w linki (niestety, po angielsku):
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]

** Czy Wam też przyszło do głowy, że mówiąc o kurczaku, House mógł mieć na myśli inny rodzaj ptaszka? Po angielsku to nawet pasuje: chicken=kurczak // cock=kogut/penis... Hmm (ale to tylko mój pomysł, bo fik nic o tym nie wspomina)

*** Zagadka Wilk-kurczak-ryż - ponieważ Wilson nie skończył tłumaczyć rozwiązania tej zagadki, resztę możecie doczytać[link widoczny dla zalogowanych], a przedtem zachęcam do pobawienia się jej animowaną wersją


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Red Eagle
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 30 Mar 2015
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:26, 10 Kwi 2015    Temat postu:

Wow, fick boski. Pochłonął mnie bez reszty, a raczej ja go pochłonęłam ^^ i to w kilka chwil.. podobało mi się to napięcie między Wilsonem, a Housem.. jak chłopaki flirtowali.. i flirtowali.. i flirtowali.. heh, znaczy zadawali sobie zagadki (tak to się nazywało xP) tylko troszkę żal mi było biednego Wilsona^^ facet o mało nie dostał paranoi przez Housa^^ to było świetne

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Faberry
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 04 Lut 2015
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:53, 10 Kwi 2015    Temat postu:

Uwielbiam Hilsonowy stan

House wie swoje i stara się jak może a że Wilson zrozumiał i też się postarał to tylko wielki plus dla nich obojga. Bo w końcu są razem i o to właśnie chodziło Wilson czuje się spełniony a i House również Teraz mają siebie, tylko ciekawe czy zagadkowy szał jeszcze się Gregowi kiedyś udzieli. Myślenie z Wilsonem szło mi całkiem nieźle Szkoda, że z perspektywy House'a nic, ale za to taki James to coś co lubię. Gdy dochodzi też do dobrych wniosków i podnosi rękawice do walki na zagadki.
Dziękuję za świąteczny prezent Hilsonowy Świetna robota


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 9:55, 12 Kwi 2015    Temat postu:

Yaaay! Witaj w naszych skromnych progach, Red Eagle!
Bardzo się cieszę, że chciało Ci się zarejestrować na Horum, a jeszcze bardziej, że dałaś znać komentarzem o swojej obecności. Mam nadzieję, że będziesz się tu dobrze bawić

No i dziękuję za komplementy pod adresem fika
Jeśli znasz angielski, to polecam inne dzieła tej Autorki, dostępne na jej [link widoczny dla zalogowanych]

***

Faberry napisał:
House wie swoje i stara się jak może a że Wilson zrozumiał i też się postarał to tylko wielki plus dla nich obojga. Bo w końcu są razem i o to właśnie chodziło
cóż, oni są sobie przeznaczeni, więc nie mogło być inaczej

Faberry napisał:
ciekawe czy zagadkowy szał jeszcze się Gregowi kiedyś udzieli.
możliwe... jeśli znów będzie chciał dać coś Wilsonowi do zrozumienia chociaż myślę, że raczej wymyśli inne zasady gry, bo kolejne zagadki Wilson od razu by przejrzał

Faberry napisał:
Myślenie z Wilsonem szło mi całkiem nieźle
gratuluję

Przygotowanie takiego Hilsonowego prezentu było dla mnie czystą przyjemnością. Dziękuję za pochwałę i w ogóle za komentarze


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Faberry
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 04 Lut 2015
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:32, 12 Kwi 2015    Temat postu:

Zdecydowanie są sobie przeznaczeni!
Już by House to jakoś ubarwił albo coś nowego wymyślił
Dziękuję Nie ma za co


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Red Eagle
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 30 Mar 2015
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:13, 16 Kwi 2015    Temat postu:

Dziękuję za tak ciepłe powitanie Richie117

To ja strasznie się cieszę, że znalazłam to forum ostatnio dopadła mnie "mania" oglądania housa i pochłonęłam wszystkie sezony serialu^^ serial jest świetny, house jest świetny, napięcie między housem i wilsonem jest świetne (i cieszę się, że nie tylko ja to zauważam xP) tak, więc dołączam do "hilsonowych" fanów


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:44, 17 Kwi 2015    Temat postu:

Cała przyjemność po mojej stronie

Szkoda, że nie trafiłaś tutaj wcześniej, bo dawna ekipa hilsonowych fanów i House'o-maniaków z pewnością przywitałaby Cię jeszcze goręcej. Ale lepiej późno niż wcale


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin