Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Kisses for Christmas [5/5]
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Czw 21:20, 14 Sty 2010    Temat postu:

Wiesz Richie odczytałaś moje intencje xD


Wchodzę, bo zadowolona, że napisałaś a tu?
O mamo!
Świetnie napisana część. Genialny początek *__*
Ale później to co? Jak House może być... taki?
No ja nie wiem!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 1:42, 16 Sty 2010    Temat postu:

Shetanka napisał:
No i to chyba wyjdzie coś więcej niż trzyczęściowa miniaturka, bo po pierwsze tytuł wątku, po drugie.. dalej nie ogarniam tytułu fika.

moja wena prosi o wybaczenie za wprowadzenia zamieszania w planowanej długości fika Części będzie w pewnością 5 - to już postanowione.
A tytuł fika wyjaśni się w pełni w ostatniej części. W końcu to miał być świąteczny fik, tylko nie wyszło... (a w tajemnicy powiem, że tytuł miał być zupełnie inny, ale z rozpędu wpisałam ten mój roboczy i tak zostało )

Shetanka napisał:
to ma być koszmar?
to ja chcę takie

zacznij sypiać z Kutnerem, to może Ci się przyśni dzięki osmozie

*******

333 napisał:
To jest zdecydowanie odpowiedni kierunek, w którym powinna dalej podążyć fabuła *_* (Nie powinno Cię to dziwić )

(ależ nie dziwi mnie to zupełnie... you perv!!! )
I to zdecydowanie nie jest temat na fika, który został otagowany +13!!!!

333 napisał:
Whoa! Lubimy takiego Jamesa ^^ Mam wielką nadzieję, że wykorzystasz ten motyw w następnej części ;> (Wcale nie jestem zła, wcale nie jestem zła!)

(może jak powtórzysz to kilka tysięcy razy, to stanie się to prawdą )
oł noł!!! sprzeciwiam się podrywaniu innych facetów przez Wilsona. Jeszcze House zachowałby się potem jak dzikie zwierzę... i wyczuwszy zapach obcego na swoim maleństwie, mógłby już go nie chcieć z powrotem

333 napisał:
100% House'a w Housie

o lolz... dzięki

333 napisał:
I Kutner, wychowany przez hieny, albo pieski preriowe,

przez Ciebie wyobraziłam sobie Kutnera jako surykatkę

333 napisał:
Nie wiem jak to robisz, że właściwie w każdej części wraca temat coming out'u, a mimo to za każdym razem jest świeży i podany z innej perspektywy *_*

no cóż... zauważyłaś notkę, że wpadłam na pomysł tego fika w kwietniu? A resztę czasu zajęło mi wymyślanie owych perspektyw...



*******

Izoch napisał:
Nie gadaj głupot, Jimmy!

...właśnie, Jimmy! W ogóle się zamknij i wracaj na dół!

Izoch napisał:
Wyobraziłam sobie House'a na taboreciku zakładającego robaka na haczyk

a ja sobie wyobraziłam House'a na taboreciku i Wilsona złapanego na robaczka House'a...

hmm... A mają się ujawnić?...


*******

Agusss, bo ja tak dobrze czytam w myślach Zresztą, jeśli o Was (Hilsonki) chodzi, to i bez czytania wiem, że Wam tylko era w głowach
...
A House jest taki, bo... jest House'em No ale swojego Jimmy'ego to on kocha nad życie, więc wszystko mu wynagrodzi, o

*******


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 7:34, 29 Sty 2010    Temat postu:

Cytat:
Wybaczcie wszyscy, którym jestem winna odpowiedź na komentarz. Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że napadła mnie wena do Kisses. Dowód napaści przedstawiam poniżej
(I nie, to nie ma nic wspólnego z pogodą za oknem, ani z moim owczarkiem notorycznie wywracającym się na lodzie. Wpadłam na ten kawałek już wcześniej, słowo Hilsonki! )

Have fun or whatever!




część IV


początek listopada


– House, obudź się... – Wilson lekko potrząsnął ramieniem starszego mężczyzny, sprawiając, że tamten jęknął cicho i uchylił jedną powiekę.

– Cholera jasna, Jimmy, umknęło ci, że nie spałem przez całą noc? – syknął w twarz onkologa House i krzywiąc się z bólu, odwrócił się do niego plecami.

Wilson wypuścił powietrze przez rozchylone usta. – Wiem, wiem... – zamruczał, przeczesując palcami mokre od potu włosy na skroni kochanka. – Zadzwoniłem nawet do Cuddy, żeby dała ci dziś wolne, ale ona uparła się, żebyś przyszedł. Twój zespół ma nowy przypadek... – dodał, mając nadzieję, że zmobilizuje to House'a do wstania z łóżka.

Cóż, tym razem przynęta nie zadziałała. House owinął się szczelniej kocem, warknął pod nosem: “Idź do diabła i najlepiej zabierz ją ze sobą!” i dla podkreślenia swoich słów przykrył głowę poduszką Wilsona. Onkolog westchnął z bezradności. Nie mógł zmusić House'a do pójścia do pracy, a gdyby nawet potrafił to zrobić... to i tak wolałby posłuchać głosu przyjacielskiej lojalności i współczucia, zamiast polecenia Cuddy. Z drugiej strony jednak mógł spróbować zachęcić przyjaciela do wstania z łóżka... Gdyby to nie zadziałało, przynajmniej zostawi House'a w domu z przyzwoitym śniadaniem.

Podniósł się wolno z materaca, obrzucając czułym spojrzeniem okrytą kocem postać. W takie poranki jak ten – a jesienią zdarzało się ich przerażająco wiele – miał wrażenie, że współczucie ściska go za serce, zakłócając jego rytm i żałował, że za swoją specjalizację wybrał sobie onkologię, zamiast leczenie przewlekłego bólu. Nie mógł przestać myśleć, że wówczas zdołałby pomóc swojemu przyjacielowi oraz setkom innych pacjentów, którzy codziennie zmagają się z niewyobrażalnym cierpieniem.

Wilson potarł piekące ze zmęczenia oczy i ruszył do kuchni. Sam niewiele przespał poprzedniej nocy – większą jej część spędził na bezsennym leżeniu w łóżku i nasłuchiwaniu, jak House spaceruje po salonie, przystając co kilka kroków, żeby rozmasować pulsujące bólem udo. Dwa razy dosłyszał grzechot tabletek w bursztynowym pojemniku i stukot szklanej karafki z bourbonem podnoszonej i odstawianej na stolik do kawy. Spodziewał się, że w końcu House usiądzie do fortepianu i zacznie grać, co by znaczyło, że ból zaczyna słabnąć, ale zamiast tego usłyszał, jak jego przyjaciel zmierza powoli do łazienki i przygotowuje sobie gorącą kąpiel, a pół godziny później od nowa rozpoczyna przerywany rytuał spacerowania po salonie. Kilka razy Wilson niemal zdecydował się wstać i pójść do niego, żeby zapytać, czy nie może mu jakoś pomóc, ale z doświadczenia wiedział, że to tylko by House'a zirytowało, pogarszając i tak paskudną sytuację. Wreszcie, około piątej nad ranem, rozległ się metaliczny szczęk dwustopniowej drabinki stawianej koło regału, na którym House trzymał swoją kasetkę z morfiną i wsłuchując się w ciszę, która później nastąpiła, Wilson prawie czuł fizyczną ulgę na myśl o tym, że jego kochanek przynajmniej przez kilka godzin odpocznie od gnębiącego go bólu.

Teraz dochodziła już ósma, ale onkolog miał gdzieś to, że się spóźni. Skoro Cuddy chciała, żeby dostarczył House'a do szpitala, to niech znajdzie za niego zastępstwo albo sama pójdzie pracować w klinice. Jemu zależało w tej chwili jedynie na tym, żeby usmażyć House'owi rozpływające się w ustach naleśniki, oblane taką ilością czekoladowego sosu, że każdego diabetyka wysłałoby to na tamten świat.

Mieszając naleśnikowe ciasto, Wilson patrzył przez okno na zasnuwające niebo grafitowe chmury. Przez całe popołudnie poprzedniego dnia spływały z nich strugi deszczu, które pod wieczór, gdy temperatura spadła w okolice zera, zamieniły się w opady mokrego śniegu. To właśnie było przyczyną kiepskiego samopoczucia House'a i Wilson nie mógł już doczekać się wiosny, kiedy ta paskudna pogoda wreszcie się skończy.

Gdy pokaźny stos pachnących masłem naleśników był gotowy, onkolog położył talerz wraz z kubkiem świeżej kawy na tacy i wrócił do sypialni, zabierając po drodze pozostawiony na fortepianie pojemniczek z tabletkami, na wypadek, gdyby House ich potrzebował. Nie zdziwiło go, że pod jego nieobecność diagnosta nie zmienił swojej skulonej pozycji i poczuł, że na ten widok ogarnia go fala współczucia. Przynajmniej House nie spał (o ile onkolog mógł to stwierdzić po rytmie jego oddechu), więc Wilson nie musiał się obwiniać o to, że go budzi.

– House... – zaczął cicho, ale nie wywołało to żadnej reakcji. – Przyniosłem ci śniadanie. – Postawił tacę na szafce nocnej i przysiadł na brzegu łóżka. – Nie musisz wstawać. Powiem Cuddy, że nie byłeś w stanie przyjechać i że na razie twój zespół musi poradzić sobie sam. W porządku?

Przez kilka chwil zwinięta w kłębek postać diagnosty nie poruszyła się nawet o milimetr i Wilson zaczął wątpić, czy House w ogóle go usłyszał. Otwierał już usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy House zrzucił z głowy poduszkę i spojrzał na niego podbiegniętymi krwią oczyma.

– Dlaczego to wszystko robisz? – zapytał wypranym z emocji głosem.

Wilson zamrugał, kompletnie zaskoczony tymi słowami. – Co...co masz na myśli?

House wzruszył ramionami i poruszył się nieznacznie, jakby zamierzał z powrotem ukryć twarz w poduszce, ale ostatecznie podciągnął się na rękach i usiadł na łóżku, mierząc wzrokiem swojego kochanka.

– Mam na myśli to, że nie jestem twoją żoną, ani niczym takim – odpowiedział równie beznamiętnie, jak przed chwilą. – Nie musisz przynosić mi śniadania do łóżka za każdym razem, kiedy źle się czuję. I nie musisz zgrywać przed Cuddy mojego adwokata. Sam sobie z nią poradzę, kiedy będę miał na to ochotę, kapujesz?

Onkolog odruchowo skinął głową, czując się tak, jakby zawodowy bokser uderzył go w splot słoneczny. Wiedział, że nie powinien czuć się zraniony tymi słowami, że to tylko zmęczenie, ból i morfina zmieszana z alkoholem i Vicodinem przemawiają ustami starszego mężczyzny, ale mimo to przepełniło go rozczarowanie, które tak dobrze poznał przez lata przyjaźnienia się z House'em.

– Ja... – Przełknął ślinę, nagle mając wrażenie, że ktoś wepchnął mu w gardło zwój drutu kolczastego. – Wiesz, że lubię dla ciebie gotować... – powiedział zupełnie bez sensu i kiedy dotarło to do niego, na jego policzkach pojawił się ciemny rumieniec. Chociaż House nawet na niego nie patrzył w tym momencie, Wilson wstał gwałtownie z łóżka i ruszył do drzwi sypialni, nie chcąc, żeby diagnosta był świadkiem jego upokorzenia.

– Wilson, zaczekaj! – wołanie House'a dotarło do niego, gdy był już w połowie korytarza. Zatrzymał się w pół kroku. Oczywiście mógł po prostu wyjść z mieszkania, udając, że tego nie słyszał, ale uciekanie od rozmów było raczej w stylu diagnosty, a nie jego. Odwrócił się na pięcie i ostrożnie wrócił do sypialni.

House siedział oparty o wezgłowie łóżka, z tacą na kolanach i serwetką wetkniętą za kołnierzyk t-shirta. – Wybacz, Wilson, nie to chciałem... – wymamrotał, patrząc gdzieś w bok.

– W porządku, House... – Onkolog nie potrzebował niczego więcej, żeby zapomnieć o całej przykrej sytuacji i żeby poczuć przyjemne ciepło, rozlewające się po jego ciele. Zbliżył się do łóżka i usiadł na miejscu, które chwilę wcześniej zajmował. – Jak twoja noga?

– Bywało lepiej – padła lakoniczna odpowiedź. House podniósł wzrok na kilka sekund, ale opuścił go natychmiast, gdy napotkał wyrozumiałe spojrzenie wpatrzonych w niego czekoladowych oczu. – Słuchaj... Skoro i tak jesteś już spóźniony, to może jednak zaczekałbyś na mnie i podwiózł mnie do szpitala? Te kolejne pół godziny zwłoki chyba nikomu nie zrobi różnicy...

Wilson nie mógł powstrzymać promiennego uśmiechu i pochylił się ponad zastawioną tacą, żeby złożyć szybki pocałunek na ustach swojego kochanka. Zanim obaj się spostrzegli, w ekspresowym tempie pochłaniali przygotowane przez onkologa naleśniki, podając sobie widelec lub karmiąc się nawzajem słodkimi pysznościami. House zakończył śniadanie, połykając dwie pigułki Vicodinu i poszedł wziąć krótki prysznic, a Wilson wrócił do kuchni, żeby w międzyczasie pozmywać brudne naczynia.

Niecałe dwa kwadranse później byli gotowi do wyjścia. Jednak gdy tylko otworzyli frontowe drzwi, podmuch mroźnego powietrza ostudził ich zapał do stawienia czoła nowemu dniu. W nocy temperatura musiała spaść wyraźnie poniżej zera, przez co chodniki i ulice zamieniły się w lśniące lodem pułapki, szczególnie dla kogoś poruszającego się o lasce. Szczęście w nieszczęściu, samochód onkologa stał zaparkowany przy krawężniku zaraz naprzeciwko drzwi, ale i tak Wilson odruchowo kulił ramiona za każdym razem, gdy House stawiał kolejny niepewny krok, przeklinając pod nosem.

Szpitalny parking wcale nie wyglądał lepiej. Co gorsza, jakiś bezmyślny idiota zaparkował na miejscu House'a, więc Wilson musiał zatrzymać się o wiele dalej od frontowych drzwi szpitala.

– Wiedziałem, że powinienem był zostać dziś w łóżku – prychnął House, wysiadając z samochodu.

Onkolog nic nie odpowiedział, tylko czym prędzej sięgnął na tylne siedzenie po swoją teczkę i sam wygramolił się zza kierownicy. Zamykając samochód, zerknął na diagnostę, który poprawiając plecak na swoim ramieniu, badawczym spojrzeniem mierzył odległość zdradzieckiego asfaltu, jaką musiał pokonać, żeby dostać się do szpitala.

– Zaczekaj, pomogę ci! – zawołał, okrążając szybkim krokiem swoje volvo i przytrzymując się dla równowagi karoserii samochodu. – Możesz wziąć mnie pod rękę dla lepszego oparcia...

House zdążył już pokonać dobre pięć metrów oblodzonej powierzchni, zanim Wilson go dogonił. Czując na plecach opiekuńczy dotyk onkologa, zatrzymał się gwałtownie i odwrócił się w jego stronę, kipiąc mieszaniną irytacji i złości.

– Czy tobie już zupełnie odbiło? Jak chcesz się bawić w harcerzyka, to idź przeprowadzać przez ulice stare babcie, ja nie potrzebuję twojej pomocy! – warknął ostro, ściągając na nich uwagę przechodzących ludzi i zanim oszołomiony onkolog zdołał wymyślić jakąś odpowiedź, ruszył przed siebie, o wiele szybciej i o wiele mniej ostrożnie, niż do tej pory.

Wilson gapił się z otwartymi ustami, jak diagnosta stawia kolejne kroki i nawet nie zdążył krzyknąć, gdy House zwalił się na ziemię z głośnym łupnięciem. Zresztą ostrzegawczy okrzyk na nic by się już tutaj nie przydał. W mniej niż dziesięć sekund onkolog klęczał przy swoim przyjacielu, pomagając mu podnieść się do pozycji siedzącej.

– Wszystko w porządku, House?... Niczego sobie nie zrobiłeś?... Boże, czemu ty zawsze musisz być taki uparty... Mogłeś się połamać albo rozbić sobie głowę... – mamrotał pod nosem, instynktownie sprawdzając fachowym okiem, czy jego kochanek nie doznał żadnych obrażeń.

– Ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem twoją żoną i nie musisz mnie tak traktować?! – syknął przez zaciśnięte zęby House, gwałtownym ruchem wyrywając się z rąk onkologa.

...następną rzeczą, jaką Wilson sobie uświadomił, było to, że siedzi na środku parkingu, przez jego ciało przelewają się doprowadzające do mdłości fale bólu, rozchodzące się od jego kości ogonowej, a jego skórzana aktówka ślizga się po lodzie niczym kamień do curlingu. Oczywiście były jeszcze szybko oddalające się plecy House'a, który jakimś cudem zdołał wstać i teraz nie oglądając się za siebie, kontynuował wędrówkę ku szpitalnym drzwiom...

– Wilson!? Wilson, co się stało?

Zaniepokojony głos z australijskim akcentem przywrócił Wilsona do rzeczywistości. Przynajmniej tak jakby. Onkolog potrząsnął głową, jakby sam nie był pewien odpowiedzi i przez moment ze zdziwieniem wpatrywał się w wyciągniętą ku niemu rękę Chase'a, z roztargnieniem rozcierając małe miejsce pośrodku swojej klatki piersiowej, gdzie z pewnością zaczął się już tworzyć siniak w kształcie końca laski House'a.

– To chyba należy do ciebie? – usłyszał głos Cameron i odwrócił się, by spojrzeć na młodą lekarkę, trzymającą jego sponiewieraną aktówkę.

No jasne, Chase i Cameron, tylko ich tu brakowało! Pewnie House ich zauważył i dlatego odstawił tę całą szopkę, Wilson zaklął w duchu i – żeby zyskać na czasie – z pomocą byłego pracownika diagnostyki podniósł się na nogi.

– Powiesz nam, o co wam poszło? – zapytała Cameron, wręczając onkologowi jego teczkę.

O co nam poszło?! House po prostu nie chce w żaden sposób pokazać światu, że łączy nas coś więcej niż przyjaźń. Nawet jeśli jego zapobiegliwość wykracza poza rozsądne granice, pomyślał cierpko Wilson, dziękując parze młodych lekarzy skinieniem głowy, a głośno powiedział:

– Wiecie, jaki jest House... Nie może zemścić się na złej pogodzie, więc wyżywa się na mnie... – Uśmiechnął się przy tym niewyraźnie, myśląc z ironią o tym, że ta jego półprawda wcale nie była takim kompletnym kłamstwem.

– Już współczuję jego zespołowi – odparł na te słowa Chase, szczerząc zęby do Cameron, ale widząc zbolałą minę potłuczonego szefa onkologii natychmiast spoważniał. – Już w porządku, Wilson?

– Tak, dzięki za pomoc. – Wilson uśmiechnął się bardziej przekonująco. – Pewnie wam się spieszy, więc już idźcie. Ja muszę jeszcze wrócić po coś do samochodu.

– Zawsze do usług. – Chase poklepał go po ramieniu.

– Miłego dnia – dodała Cameron.

– Dzięki. I nawzajem. – Onkolog zmusił się do kolejnego uśmiechu i nie czekając, aż dwójka byłych członków zespołu House'a odejdzie w swoją stronę, ruszył w kierunku stojącego nieopodal samochodu, utykając niemal tak wyraźnie, jak szef diagnostyki. Rzecz jasna, wcale nie zapomniał niczego zabrać. Potrzebował jedynie posiedzieć chwilę w samotności i w spokoju zaczekać, aż jego metaforycznie potłuczone serce i bardzo dosłownie potłuczony tyłek przestaną tak dotkliwie boleć.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Sob 6:56, 30 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Izoch
Okulista
Okulista


Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 2248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sammyland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:29, 29 Sty 2010    Temat postu:

TAAAAK!
Och, jak milusio *_*

Cytat:
(...)House spaceruje po salonie, przystając co kilka kroków, żeby rozmasować pulsujące bólem udo.


O Boziu
Aż mi go szkoda.
Chociaż w sumie na początku miałam inne skojarzenia co do nieprzespanej nocy

Cytat:
Jemu zależało w tej chwili jedynie na tym, żeby usmażyć House'owi rozpływające się w ustach naleśniki, oblane taką ilością czekoladowego sosu, że każdego diabetyka wysłałoby to na tamten świat.


Naleśniki z czekoladą Jimmy, wiesz, jakby Ci się nudziło, zrób i mi *____*

Cytat:
gdy temperatura spadła w okolice zera, zamieniły się w opady mokrego śniegu.


Śnieg ;x
Ostatnio mam prawdziwą śniegofobię. Sama myśl, że mam wyjść na dwór powoduje, że jest mi zimno tak, jakbym siedziała cały dzień w lodówce. Brr.

Cytat:
Nie musisz przynosić mi śniadania do łóżka za każdym razem, kiedy źle się czuję.


Och, House!
Jimmy chce, byś poczuł się lepiej, a Ty taki cyrk odstawiasz? To przecież NALEŚNIKI! Kto by nie zjadł naleśników od Jimmy'ego? Kto by nie chciał śniadania do łóżka?

Cytat:
z tacą na kolanach i serwetką wetkniętą za kołnierzyk t-shirta.


A jednak się skusił

Cytat:
Co gorsza, jakiś bezmyślny idiota zaparkował na miejscu House'a


Och, co za ludzie chodzą na tym świecie. Normalnie nie do pomyślenia!

Cytat:
– Czy tobie już zupełnie odbiło? Jak chcesz się bawić w harcerzyka, to idź przeprowadzać przez ulice stare babcie, ja nie potrzebuję twojej pomocy!


House!
Jak możesz Ból nogi wcale Cię nie usprawiedliwia.
Chociaż jakby się zastanowić, to przed szpitalem są ludzie. House prędzej dałby się pokroić niż pozwolić sobie na słabość wśród ludzi. No i oznaczałoby to, że łączy ich coś więcej, szczególnie po tym, jak Wilson wpadł w gorączkę gdy House się przewrócił.

Cytat:
House zwalił się na ziemię z głośnym łupnięciem


I spotkała House'a kara!

Cytat:
następną rzeczą, jaką Wilson sobie uświadomił, było to, że siedzi na środku parkingu, przez jego ciało przelewają się doprowadzające do mdłości fale bólu, rozchodzące się od jego kości ogonowej, a jego skórzana aktówka ślizga się po lodzie niczym kamień do curlingu.


Auuuć. Biedny Jimmy

Cytat:
Oczywiście były jeszcze szybko oddalające się plecy House'a, który jakimś cudem zdołał wstać i teraz nie oglądając się za siebie, kontynuował wędrówkę ku szpitalnym drzwiom...


House, naprawdę jesteś egoistycznym dupkiem. Naprawdę, korona z głowy by Ci nie spadła, jakbyś łaskawie podszedł i mu pomógł. Nie , oczywiście, musiałeś postawić na swoim, ta?



Nie było słodko. I w sumie fajnie, bo dzisiaj i tak zjadłam ptysie, więc raczej kolejna dawka cukru by mnie zabiła ;p Ale, uch, mam ochotę pójść i przylać House'owi, czy coś w tym stylu. Można mieć zły dzień, można być wściekłym, ale halo! On go traktuje jak... jak... nie wiem, jak, ale no. Ewentualnie to wina Borderline'a ^^

A tak w ogóle, to ślicznie *-* Lubię Twoje opowiadania i tłumaczenia, są takie... takie... takie milusie Jeszcze do wszystkich nie dotarłam, ale dzisiaj mam zamiar dotrzeć do wszystkiego, co jest w Hilsonie

Weny na ostatni odcinek (Boziu, ostatni! ) ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
milea
Ginekolog
Ginekolog


Dołączył: 14 Paź 2009
Posty: 2104
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: The Mighty Boosh
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:52, 29 Sty 2010    Temat postu:

zawsze jak czytam nową część to słyszę Kisses for christmas - Thomasa Andersa, chyba tytuł tak na mnie działa (albo miłość do Modern Talking )

płakać mi się chce, że została tylko jedna część


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 7:01, 30 Sty 2010    Temat postu:

Izoch napisał:
Chociaż w sumie na początku miałam inne skojarzenia co do nieprzespanej nocy

no normalnie Wy to TYLKO o JEDNYM

Izoch napisał:
Jimmy, wiesz, jakby Ci się nudziło, zrób i mi *____*

Jimmy nawet gdyby chciał, to nie może - House ma wyłączne prawo do jego naleśników

Izoch napisał:
Ostatnio mam prawdziwą śniegofobię. Sama myśl, że mam wyjść na dwór powoduje, że jest mi zimno tak, jakbym siedziała cały dzień w lodówce. Brr.

poor you
a ja tam śnieg lubię, i w ogóle zimę - ale do pewnego stopnia bo najważniejsze, że mój pies wraca do domu czysty i nie muszę nosić mu piłek, bo materiał do ich ulepienia leży wszędzie wokoło

Izoch napisał:
, korona z głowy by Ci nie spadła, jakbyś łaskawie podszedł i mu pomógł.

moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina, że w porywie weny zapomniałam napomknąć o najważniejszym - że to House przerwócił Wilsona więc byłoby głupio, gdyby go z ziemi pozbierał
Ale dzięki wielkie, że uświadomiłaś mi tę pisarską wpadkę (i kilka kolejnych przy okazji) Już poprawiłam

Izoch napisał:
Ale, uch, mam ochotę pójść i przylać House'owi, czy coś w tym stylu. Można mieć zły dzień, można być wściekłym, ale halo! On go traktuje jak... jak... nie wiem, jak, ale no.

spoko, House się poprawi, obiecuję I Wilson będzie cały happy, jak na Wilsona przystało

Izoch napisał:
A tak w ogóle, to ślicznie *-*

dzięki

Izoch napisał:
Weny na ostatni odcinek (Boziu, ostatni! ) ^^

yup, nareszcie I znów będę się mogła skupić na zaganianiu korniczków do pracy nad Gimme, bo się robale przebrzydłe rozleniwiły niesamowicie

***

milea napisał:
zawsze jak czytam nową część to słyszę Kisses for christmas - Thomasa Andersa, chyba tytuł tak na mnie działa (albo miłość do Modern Talking )

albo to ja za głośno słucham muzyki *szybko ścisza laptopa*
btw, też kocham Modern Talking no i Kisses for Christmas zainspirowała mnie do popełnienia tego fika wiem, nie wygląda na to, jeszcze

milea napisał:
płakać mi się chce, że została tylko jedna część

nie płakaj wystarczy już tego męczenia Jimmy'ego, należy mu się od House'a trochę fluffu

**********************************

UWAGA!!! LUDZIE!!!
zmieniłam trochę powyższą część, dodając trzy zdanka uszczegółowienia tu i ówdzie (po pojawieniu się Cam i Chase'a), więc komu chce się to czytać jeszcze raz, to niech zerknie.

(next time postaram się najpierw pomyśleć, a potem publikować )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
milea
Ginekolog
Ginekolog


Dołączył: 14 Paź 2009
Posty: 2104
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: The Mighty Boosh
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:20, 30 Sty 2010    Temat postu:

Richie117 napisał:

btw, też kocham Modern Talking


WYJDŹ ZA MNIE !! *biegnie po pierścionek*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Izoch
Okulista
Okulista


Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 2248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sammyland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:02, 30 Sty 2010    Temat postu:

Richie117 napisał:
Izoch napisał:
Chociaż w sumie na początku miałam inne skojarzenia co do nieprzespanej nocy

no normalnie Wy to TYLKO o JEDNYM


No oczywiście, że nie! Skąd przyszło Ci to do głoooowy?



O tak, czysty pies to plus tego wszystkiego, tak! Moja psinka na dodatek jest taka mała, że jak wpadnie do kałuży czy coś, to CAŁA jest brudna, od główki po ogonek.
Zimę też kocham, bo nie jest gorąco, ale nie śnieg ;p


A Jimmy'ego zmuszę do zrobienia mi naleśników, o! House'a oddam Tobie, Richie, Jimmy pojedzie ze mną *___*


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Izoch dnia Sob 17:03, 30 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Sob 17:53, 30 Sty 2010    Temat postu:

Richie, mnie to w sumie chyba nie jest trudno czytać, zwłaszcza, że na każdym kroku to oznajmiam, co?
ERA! xD
Czyli mu wynagrodzi, czyli mogę liczyć na... ERĘ? xD

Ej! Ej!
Nie no to już bez przesady. Rozumie kurna bolało go, cierpiał, miał zły humor, ale żeby aż tak podle potraktować Wilsona?
To jest... Brak mi słów...
Ale mimo wszystko jest świetne! Bo tak dobrze to opisałaś!

Wena!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 7:08, 31 Sty 2010    Temat postu:

milea, no wiesz... jeszcze trochę za słabo się znamy... a w ogóle to ja jestem trochę House'owa jeśli chodzi o te sprawy... Ale może umówimy się kiedyś na wspólne słuchanie Back for good

***

Izoch napisał:
Moja psinka na dodatek jest taka mała, że jak wpadnie do kałuży czy coś, to CAŁA jest brudna, od główki po ogonek.

well... mój Rexu to od razu idzie na całość i pływa w stawie, albo kładzie się w kałuży, so...

Izoch napisał:
House'a oddam Tobie, Richie, Jimmy pojedzie ze mną *___*

ale ja nie kcem House'a, ja kcem Jimmy'ego!!! Jimmy jest mój, ja go pierwsza zobaczyłam

***

Agusss napisał:
Czyli mu wynagrodzi, czyli mogę liczyć na... ERĘ? xD

tjaaa... taką erę +13 może jakiś krótki eye!sex najwyżej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Izoch
Okulista
Okulista


Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 2248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sammyland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:14, 31 Sty 2010    Temat postu:

Ale ja czuję, że musisz wziąć House'a, żeby dostarczył Ci pomysłów na pisanie Ery

Cytat:
well... mój Rexu to od razu idzie na całość i pływa w stawie, albo kładzie się w kałuży, so...


Mam to szczęście, że moja Puśka wodę toleruje tylko idealnie ciepłą

Cytat:
tjaaa... taką erę +13


To zmień na +16 chociażby


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Izoch dnia Nie 13:14, 31 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Nie 16:49, 31 Sty 2010    Temat postu:

Richie117 napisał:

tjaaa... taką erę +13 może jakiś krótki eye!sex najwyżej

Powiadasz +13... Hmm... no dobra xD Przynajmniej bedę z czystym sumieniem mogła sie pod to podpisać^^
Ale ta druga opcja też jest interesująca xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 3:02, 01 Lut 2010    Temat postu:

Izoch napisał:
Ale ja czuję, że musisz wziąć House'a, żeby dostarczył Ci pomysłów na pisanie Ery

no nie wiem... A skąd House będzie brał pomysły, jeśli zabraknie mu jego czekoladowookiego natchnienia? I naleśników?

Izoch napisał:
Mam to szczęście, że moja Puśka wodę toleruje tylko idealnie ciepłą

faktycznie, masz szczęście Rexowi obojętna temperatura - byle było mokro. Nawet staw lutym mu nie straszny

Izoch napisał:
To zmień na +16 chociażby

noooo way! poza tym muszę wymyślić jakąś erę do Gimme obecnie ale gdyby mi zostały jakieś resztki z Gimme to może kiedyś skuszę się na jakiś Epilog do Kisses


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:25, 01 Lut 2010    Temat postu:

Cytat:
I nie, to nie ma nic wspólnego z pogodą za oknem, ani z moim owczarkiem notorycznie wywracającym się na lodzie.


Nie mogę sobie tego wyobrazić Mój pies za to uwielbia wszystkie zaspy, rzucić mi patyk albo śnieżkę w pole i znika, tylko śnieg fruwa na wszystkie strony

Cytat:
Jemu zależało w tej chwili jedynie na tym, żeby usmażyć House'owi rozpływające się w ustach naleśniki, oblane taką ilością czekoladowego sosu, że każdego diabetyka wysłałoby to na tamten świat.


No dobra, to jak Wy wszystkie chcecie Jimmiego (Jimmy'iego? o.O) z naleśnikami, to ja biorę warczącego z bólu, wrednego House'a

Cytat:

– Dlaczego to wszystko robisz? – zapytał wypranym z emocji głosem.


*przełyka głośno ślinę* Nie, jasne, wciąż go chcę.
Taa.

Cytat:
House siedział oparty o wezgłowie łóżka, z tacą na kolanach i serwetką wetkniętą za kołnierzyk t-shirta.


Zdecydowanie!

Cytat:
W nocy temperatura musiała spaść wyraźnie poniżej zera, przez co chodniki i ulice zamieniły się w lśniące lodem pułapki, szczególnie dla kogoś poruszającego się o lasce.


Czemu nikt nie wymyśli nakładek antypoślizgowych na laski, co? Takich z małymi kolcami, które wbijałyby się w lód... *333 biegnie do urzędu patentowego*

Cytat:
(...) a jego skórzana aktówka ślizga się po lodzie niczym kamień do curlingu.


O rany, uwielbiam to oglądać Jeśli zdarzy mi się włączyć relację z jakiś zawodów, to zamieram z rozdziawioną buzią i wielkimi oczami i wgapiam się w te ich miotełki, którymi czyszczą lód A "kamień do curlingu" zawsze bardziej przypominał mi "czajnik do curlingu"

Cytat:
to House przerwócił Wilsona więc byłoby głupio, gdyby go z ziemi pozbierał


Wyobraziłam sobie niezrównoważonego psychicznie House'a (no cóż, bardziej niż zwykle), który wywraca Wilsona, ze skruchą pomaga mu wstać, zastanawia się chwilę a potem, wybuchając opętańczym śmiechem, znowu go przewraca

Weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 3:58, 02 Lut 2010    Temat postu:

333 napisał:
Nie mogę sobie tego wyobrazić

*Richie pisze konspekt warsztatów: "Wyobrażanie sobie ślizgającego się po lodzie psa"*
srsly, Rex się tak boi lodu, że nawet kaczki już o tym wiedzą i przestały przed nim uciekać, tylko sobie spacerują pół metra od jego nosa A jak Rex wskakuje w zaspę (bo mu każę), to tak się w nią wbije łapami, że nie umie wyleźć o własnych siłach Za to od czasu do czasu kopie w śniegu... ale on kopie we wszystkim, więc mnie to nie dziwi

333 napisał:
Jimmiego (Jimmy'iego? o.O)

Jimmy'ego (aczkolwiek chyba nie ma na to żadnej zapisanej reguły pisowni )

333 napisał:
Czemu nikt nie wymyśli nakładek antypoślizgowych na laski, co? Takich z małymi kolcami, które wbijałyby się w lód...

bo wtedy stojące w autobusach babcie miałyby sposób na wymuszenie wolnego siedzenia? A House mógłby na okres mrozów zamienić laskę na kulę do chodzenia. Może to mniej eleganckie, ale kule mają takie właśnie kolce

333 napisał:
O rany, uwielbiam to oglądać Jeśli zdarzy mi się włączyć relację z jakiś zawodów, to zamieram z rozdziawioną buzią i wielkimi oczami i wgapiam się w te ich miotełki, którymi czyszczą lód A "kamień do curlingu" zawsze bardziej przypominał mi "czajnik do curlingu"

the same here szkoda że dawno nie miałam okazji trafić na relację z zawodów, ale w sumie aż takie pasjonujące to to nie było...

333 napisał:
Wyobraziłam sobie niezrównoważonego psychicznie House'a (no cóż, bardziej niż zwykle), który wywraca Wilsona, ze skruchą pomaga mu wstać, zastanawia się chwilę a potem, wybuchając opętańczym śmiechem, znowu go przewraca


takie rzeczy to tylko w sypialni



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 9:22, 14 Lut 2010    Temat postu:

Cytat:
Tak więc dotarliśmy do finału tego Gwiazdkowego fika. Lepiej późno niż później
Jak już wcześniej milea słusznie odgadła tytuł całości wziął się od piosenki Thomasa Andersa, której możecie posłuchać [link widoczny dla zalogowanych] (link do pobrania wrzucę później – przy lepszym necie ). Wybaczcie nieco oklepane fluffowe zakończenie i przepraszam tych wszystkich, którzy oczekiwali angsssstu – sorki, ludziska, nie ten adres (a przy okazji dziękuję za głosowanie na Kisses w Hoskarach oraz za nominację tego tforu w Plebiscycie )

Życzę wszystkim Hilsonowych Walentynek i erowej weny!

Enjoy



Część V

jakoś między Gwiazdką a Nowym Rokiem


– Pośpiesz się! Im wcześniej tak dotrzemy, tym wcześniej wrócimy! – Ubrany w smoking House opierał się o framugę drzwi łazienki, patrząc jak zwinne dłonie Wilsona, które jeszcze kilka minut wcześniej były zajęte zupełnie czym innym, zawiązują muszkę pod szyją mężczyzny.

– Nie liczyłbym na to – zgasił jego entuzjazm onkolog, nie odrywając spojrzenia od własnego odbicia. – A gdybyś nie zachowywał się jak pięciolatek, którego trzeba wszelkimi sposobami zachęcać, żeby raczył się ubrać, już dawno byłbym gotowy – przypomniał mu, uśmiechając się mimowolnie. Jeszcze moment wcześniej gorączkowo starał się przyczesać potarganą fryzurę, bo House nawet w taki wieczór nie mógł się powstrzymać, przed wczepianiem palców w jego włosy, kiedy dał się ponieść fali uniesienia.

– Och, Jimmy, daj spokój! Obaj wiemy, że podobają ci się takie nieplanowane akcje. – House mrugnął znacząco, pochwyciwszy w lustrze spojrzenie Wilsona. – Przynajmniej masz moje słowo, że później będę zachowywał się nienagannie...

– Jakby swoje słowo było cokolwiek warte w takiej sprawie... – prychnął onkolog, poprawiając spinki przy mankietach. Właśnie z powodu spinek umknął mu moment, kiedy House podszedł do niego od tyłu, ale silne ramiona obejmujące go w pasie były nie do przegapienia, podobnie zresztą jak pokryta szorstkim zarostem szczęka diagnosty, ocierająca się o jego kark i gorący oddech łaskoczący go w ucho, gdy House kontynuował szeptem:

– A poza tym nie zapominaj, że za kilka godzin będziesz mógł mnie z tego wszystkiego rozebrać...

Wilson przełknął ślinę, rozluźniając się w objęciach kochanka. O wiele bardziej wolałby zostać w domu, niż przez długie godziny razem z Cuddy zabawiać przybyłych na świąteczne przyjęcie sponsorów, znosić zaloty pielęgniarek i – co najistotniejsze – udawać, że z House'em nie łączy go nic oprócz przyjaźni. W tej kwestii odpuścił już nawet proszenie House'a, żeby w końcu powiedzieli innym o ich związku. Miał dosyć wynikających z tego kłótni, upokorzeń i obaw, że po kolejnej prośbie House definitywnie się z nim rozstanie. W ten sposób przynajmniej w domu mógł mieć House'a tylko dla siebie i pomimo lepszych i gorszych dni, całkiem nieźle im się układało.

– Przeklęta Cuddy i jej pomysły na zdobycie funduszy dla szpitala – wymamrotał pod nosem, jakby dyrektorka PPTH mogła go usłyszeć.

– Mhmm – przytaknął House, muskając wargami ucho przyjaciela. – Mam nadzieję, że przynajmniej postarała się o dobrze zaopatrzony barek dla gości.

– House! Obiecałeś, że będziesz się zachowywał! – Wilson spróbował spojrzeć gniewnie na diagnostę, ale House w smokingu zawsze sprawiał, że wszelka złość ulatywała z niego jak powietrze z przekłutego balonika.

– Wszyscy kłamią – odparł zaczepnie House i dla podkreślenia swoich słów uszczypnął kochanka w tyłek. – Chodź już, bo Cuddy jeszcze każe nam zostać po lekcjach za spóźnienie – powiedział i chciał odejść, ale Wilson w ostatniej chwili złapał go za rękę i przyciągnął do siebie.

– A co z buziakiem przed wyjściem? – zapytał z proszącym spojrzeniem.

House przewrócił oczami i cmoknął onkologa w kącik ust. – To na zachętę – mruknął. – Może dzięki temu wpadniesz na pomysł, jak w miarę szybko ulotnić się z tej głupiej imprezy.


***

Kiedy przybyli na miejsce, główny hol był już niemal pełen pracowników szpitala, którzy nie mieli dyżuru tego wieczora. House skrzywił się z obrzydzeniem na widok zwisających zewsząd świątecznych girland, stojących na każdej wolnej płaskiej powierzchni świątecznych stroików i wszystkich innych świątecznych śmieci mieniących się brokatem w świetle jarzeniówek. W najdalszym kącie pomieszczenia znajdowała się iście monumentalnych rozmiarów choinka, obwieszona taką ilością lampek, że pewnie zużywała tyle samo energii, co połowa oddziału intensywnej terapii. Tuż przy choince czteroosobowy zespół muzyczny przeprowadzał ostatnie próby, zanim impreza miała rozpocząć się na dobre.

Na czas imprezy, poczekalnię w klinice przerobiono na zaimprowizowaną szatnię i tam właśnie obaj mężczyźni skierowali swe kroki.

– Teraz rozumiem, czemu dostaliśmy takie małe premie świąteczne... – mruknął pod nosem House, przechodząc obok Wilsona, który przytrzymał dla niego drzwi.

Onkolog nie zdążył nawet otworzyć ust, żeby odpowiedzieć, bo dotarło do pośpieszne stukanie obcasów i Cuddy we własnej osobie zmaterializowała się przed nimi, jakby wyrosła spod ziemi.

– Oto legendarna królowa śniegu – szepnął diagnosta, szturchając przyjaciela w ramię.

Cuddy puściła mimo uszu uszczypliwą uwagę i w sposób wysoce niepasujący do świątecznego nastroju, warknęła: – House, Wilson! Mieliście tu być piętnaście minut temu, razem zresztą personelu! Czy wy nigdy nie potraficie się dostosować do moich poleceń?!

– Wybacz, szefowo – odparł radośnie House. – Miałem drobny kłopot ze znalezieniem moich odświętnych adidasów, a potem musiałem jeszcze wypolerować swoją laskę... – Uśmiechnął się szeroko do Wilsona, który oblał się lekkim rumieńcem.

Cuddy na szczęście nie zwróciła uwagi na onkologa, zamiast tego gromiąc House'a spojrzeniem.

– Gdyby twój oddział nie był taki ważny dla naszego szpitala, House, wolałabym, żeby cię tu nie było – powiedziała, zerkając ukradkiem, czy House rzeczywiście nie założył adidasów do smokingu.

– Czy to znaczy, że jeśli w przyszłym roku przypadkiem nie uda mi się wyleczyć kilku pacjentów, będę mógł zostać w domu? – zapytał z niewinną miną diagnosta.

– Nie, wtedy zostaniesz przydzielony na ostry dyżur na czas imprezy – odgryzła się Cuddy i wycelowała oskarżycielski palec w kierunku onkologa. – Wilson, rozbieraj się i chodź ze mną. Pierwsi goście specjalni będą tu lada moment!

– Uważaj na to, co mówisz, Cuddy. Wilson może potraktować twoje słowa zbyt dosłownie – zachichotał House, na co administratorka odpowiedziała kolejnym piorunującym spojrzeniem.

– House, ostrzegam cię. Jeżeli zrujnujesz to przyjęcie, do końca życia nie wyjdziesz z przychodni!

– Ale maaamoooo! – jęknął przeciągle House, chociaż Cuddy zdążyła się już wypaść jak burza z pomieszczenia, a stukot jej szpilek o posadzkę wwiercał się w uszy stojących w pobliżu pracowników.

– Chyba muszę iść – mruknął grobowym głosem Wilson, nie ruszając się z miejsca. Nie miałby nic przeciwko, gdyby nagle w szpitalu wybuchła bomba albo na środek parkingu spadł z nieba meteoryt wielkości Alaski – cokolwiek, co wybawiłoby go od pełnienia roli partnera Cuddy na tym idiotycznym przyjęciu.

– Miłej zabawy. – House wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Kiedy znudzi ci się udawanie gospodarza imprezy, znajdziesz mnie gdzieś tam... – Przez szklane ściany kliniki zlustrował wzrokiem hol, a jego oczy błysnęły tryumfalnie, kiedy przypadkowo zlokalizował bufet i barek. – Albo pójdę na górę, uciąć sobie krótką drzemkę.

– Jaaasne... – Kąciki ust onkologa wyraźnie opadły, gdy zdejmował płaszcz i szalik. – Do zobaczenia później.

House odprowadził wzrokiem onkologa, zmierzającego w kierunku, gdzie niedawno zniknęła Cuddy, po czym pozbył się własnego okrycia i raźnym krokiem pomaszerował w stronę źródła darmowego alkoholu.

***

Kilka godzin później House stwierdził, że impreza wcale nie była taka zła, jak z początku się obawiał. Oczywiście miał świadomość, że na jego ocenę wpłynęły cztery szklaneczki doskonałej szkockiej wymieszane z dwoma kieliszkami szampana i kilkoma pigułkami Vicodinu, ale jak długo nie musiał ruszać się ze skórzanej kanapy stojącej na uboczu, ani – co ważniejsze – z nikim rozmawiać, nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia. Kanapa była doskonałym punktem obserwacyjnym z widokiem na całe pomieszczenie i nie raz diagnosta chichotał w duchu na widok spłoszonych min członków swojego zespołu, kiedy przypadkiem napotkali wzrokiem jego badawcze spojrzenie. W istocie, czuł się chwilami jak ojciec, pilnujący młodzieży na balu promocyjnym, a jego pracownicy musieli mieć podobne wrażenie, bo nawet Taub zabierał rękę z tyłka swojej żony, kiedy zatrzymywały się na nim czujne błękitne oczy szefa.

Mimo tych krótkich momentów, które go bawiły, House nie byłby sobą, gdyby potwornie się nie nudził. Zespół muzyczny doskonale wywiązywał się ze swojego zadania, przez co diagnosta szybko zrezygnował z zabijania czasu nasłuchiwaniem fałszywych akordów. Żaden z żonatych lekarzy jak na złość nie przyszedł z seksowną panienką w zastępstwie swojej ślubnej małżonki, ani żadna pielęgniarka nie ujawniła się z nowym romansem. Nudy. Nuuudy. House zaczynał już na poważnie rozważać swój plan ewakuacji do własnego gabinetu, kiedy kątem oka dostrzegł doskonale sobie znaną sylwetkę brązowowłosego onkologa, który najwyraźniej wyrwał się z macek Cuddy i teraz gorączkowo się za nim rozglądał.

Nie zastanawiając się dwa razy, House gwizdnął na palcach, na kilka sekund uciszając tym toczące się wokół niego rozmowy, i zamachał podniesioną do góry laską, żeby ściągnąć na siebie uwagę Wilsona. Z powodu dzielącej ich odległości nie mógł tego widzieć, ale doskonale wiedział, że onkolog przewraca oczami, zdegustowany jego zachowaniem, a następnie rusza ku niemu, po drodze zabierając kieliszek szampana z tacy przechadzającego się pośród gości kelnera.

– Boże, Wilson! Wyglądasz jakby Cuddy wyssała z ciebie ostatnie soki – zakpił, kiedy wyczerpany mężczyzna opadł na kanapę obok niego. – Jesteś pewien, że nie robiliście nic, oprócz zabawiania sponsorów?

– Bardzo śmieszne. – Wilson prychnął i dwoma łykami opróżnił swój kieliszek. – Przysięgam, że za rok złamię sobie rękę albo nogę, byle tylko uniknąć tego cyrku!

– Wątpię, że to ci w czymś pomoże. – House wskazał znacząco na opartą obok niego laskę. – Tak w ogóle, to co tu robisz? Cuddy spuściła cię ze smyczy, czy sam się zerwałeś?

Wilson westchnął i przeczesał palcami włosy. – Powiedziałem jej, że idę do toalety. Pewnie za kilka minut zorientuje się, że za długo mnie nie ma i przyjdzie mnie szukać.

– I dlatego przyszedłeś do mnie? Chcesz ściągnąć ją tutaj, żebym był równie nieszczęśliwy, co ty? – Diagnosta zacmokał z naganą.

Onkologowi cisnęło się na usta kilka frazesów o tym, że się stęsknił za swoim kochankiem, ale znał House'a na tyle dobrze, że odpuścił sobie mówienie czegokolwiek. Siedzieli więc po prostu w milczeniu przez kilka minut, słuchając gwaru rozmów i cichej muzyki, dopóki chwili wytchnienia nie przerwało przepowiedziane przez Wilsona pojawienie się administratorki.

– Wszędzie cię szukałam, Wilson. Miałeś zaraz do mnie wracać – zwróciła się bez wstępów do onkologa, któremu natychmiast zrzedła mina. – W każdym razie i tak miałam zamiar odszukać House'a – odezwała się już nieco łagodniej, co nie wróżyło diagnoście niczego dobrego. – House, nasz zespół niedługo zrobi sobie przerwę i chciałam, żebyś w tym czasie zagrał coś dla gości. Dam ci za to tydzień wolnego od kliniki.

House spojrzał na nią, jakby nie wierzył własnym uszom. Przecież on nigdy, przenigdy nie grał dla publiczności! Nawet dla Wilsona grywał rzadko, i tylko wtedy, kiedy był w dobrym nastroju.

– Nie ma mowy, nawet za miesiąc wolnego – odparł szybko. – Płacisz mi za leczenie pacjentów, a nie za zapewnianie rozrywki tłumowi kretynów, którym chciało się tutaj dziś przyjść.

Cuddy splotła ramiona na piersi, nie mając zamiaru dać się łatwo spławić.

– O ile mi wiadomo, nie masz w tej chwili żadnego pacjenta, więc albo pójdziesz grać, albo odetnę dostęp do internetu w twoim gabinecie. I w gabinecie Wilsona również, tak na wszelki wypadek – dodała, uśmiechając się złośliwie.

– Jak w takim razie ja będę pracował? – zaprotestował słabo Wilson i natychmiast tego pożałował, kiedy administratorka odwróciła się w jego stronę.

– Będziesz musiał coś wymyślić – stwierdziła obojętnie. – Albo teraz wykombinujesz, jak przekonać House'a, żeby zagrał. Masz pięć minut. - Co powiedziawszy, odwróciła się na pięcie i szczebiocąc radośnie przyłączyła się do gawędzącej grupy pielęgniarek.

– Pięknie. Przez ciebie wpadliśmy – odezwał się pogardliwym tonem House.

Wilson uniósł dłonie w obronnym geście. – A co ja takiego zrobiłem?! Sam słyszałeś, że Cuddy i tak by cię znalazła.

– Gdybyś przyszedł kilka minut później, już by mnie tu nie było – prychnął diagnosta. – Ale ty musiałeś się pojawić dokładnie wtedy...

– Skąd mogłem wiedzieć? – Wilson potarł dłonią kark. – A więc nie dasz się namówić na kilka piosenek? – zapytał prosząco. – Obiecuję, że wynagrodzę ci to w domu...

– Nawet ty nie jesteś w stanie wynagrodzić mi czegoś takiego. I nie patrz na mnie tymi błagalnymi oczami zbitego psiaka. – House był nieprzejednany. – Powiedziałem, nie!

Wilson wbił wzrok w podłogę przed sobą i nie podniósł głowy, dopóki w polu jego widzenia nie pojawiły się czubki butów doktor Cuddy.

– I jak idą negocjacje? – zapytała słodkim głosem.

– Nijak. Nie ma czego negocjować – odpowiedział cierpko House i podniósł się z kanapy. – Mam dosyć, idę do domu.

– Nigdzie nie pójdziesz, House, przyjęcie jeszcze się nie skończyło!

– No to patrz. – Z tymi słowami wyminął rozzłoszczoną administratorkę i stukając nonszalancko laską, pokuśtykał po swój płaszcz.

Jeszcze zanim dotarł do tymczasowej szatni, zaczęło go gryźć sumienie, ale natychmiast przypisał to żalowi za utraconym dostępem do darmowego porno przez najbliższe kilka dni, a może tygodni. Wzruszył bezmyślnie ramionami, obiecując sobie w duchu, że odbije to sobie, gnębiąc swój zespół i każdą napotkaną osobę, dopóki Cuddy nie cofnie swoich idiotycznych restrykcji.

Kiedy wyszedł z szatni, gotów do wyjścia, od niechcenia przeczesał wzrokiem tłumek ludzi zgromadzonych w szpitalnym holu. Szumowi rozmów nie towarzyszyła już muzyka i dopiero wtedy zauważył, że zespół faktycznie udał się na przerwę. Bezbłędnie wyłapał skrzekliwy głos Cuddy i gdy skierował wzrok w tamtą stronę zobaczył trwającego u jej boku onkologa, wytrwale robiącego dobrą minę do złej gry. “Sam jest sobie winien”, pomyślał, dusząc iskierkę współczucia dla przyjaciela. Nieco wbrew sobie spojrzał na stojący przy choince fortepian. Instrument nie mógł się równać z tym w jego salonie i diagnosta musiał przyznać, że od początku miał nadzieję, że kiedy ludzie pójdą już do domów, będzie mógł wypróbować jego możliwości. “Cóż, może następnym razem.”

Powoli ruszył w kierunku wyjścia, lawirując między plotkującymi grupkami ludzi, z których większość ledwie znał z widzenia. Tych, których znał lepiej, uważał za idiotów, a oni w rewanżu uważali go za dupka. House i tak miał gdzieś ich opinie o sobie, więc mu to nie przeszkadzało. “A zatem... co by mi szkodziło, gdybym zagrał te kilka durnych piosenek?”, naszło go niespodziewanie i zanim odrzucił tę myśl, nogi niosły go same ku miejscu dla grupy muzyków. Im bliżej fortepianu się znajdował, tym bardziej kusząco wyglądały odbite w polerowanym drewnie i klawiszach z kości słoniowej choinkowe światełka, i zanim się spostrzegł, zostawił zrzucony z ramion płaszcz na jakimś wolnym fotelu i zasiadł na ławeczce przy instrumencie.

Jego palce natychmiast zatańczyły na klawiaturze, automatycznie wystukując na rozgrzewkęJingle Bells, We wish you a Merry Christmas, a następnie Wonderful Christmas time. Im dłużej grał, tym szybciej kolejne i bardziej nastrojowe melodie przychodziły mu prawie same do głowy. Od Mistletoe and wine przez Merry Christmas everyone i Have yourself a Merry little Christmas, aż po Christmas time Bryana Adamsa, House pozwolił muzyce spływać ze swoich palców wprost na klawisze fortepianu, a jego myśli wędrowały swobodnie po wspomnieniach wszystkich świąt spędzanych czasem samotnie, a czasem w towarzystwie Wilsona. Uśmiechnął się do siebie, kiedy przed oczami stanął mu obraz roześmianego kochanka, ale spoważniał od razu, gdy zdał sobie sprawę, że stojący w pobliżu niego ludzie przerwali rozmowy i patrzą na niego, słuchając, jak gra.

Niespodziewanie zrobiło mu się ciepło i trochę duszno, więc w przerwie między utworami sięgnął do karku, by poluzować kołnierzyk koszuli. Gdy natrafił puszkami palców na blednący ślad po malince, którą Wilson zrobił mu na szyi przed kilkoma dniami w jego umyśle pojawiła się myśl, którą im intensywniej starał się odepchnąć, tym bardziej nachalnie ona podsuwała mu kolejne kuszące obrazy: zszokowane miny personelu, wściekłą twarz Cuddy i pełne miłości czekoladowe oczy przyjaciela. Kiedy zorientował się, co robi, grał już pierwsze takty piosenki napisanej jakby specjalnie do jego nieprzemyślanego planu i było za późno, żeby się zmienić zdanie.

Kolejne grupki rozmawiających milkły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy do dźwięków fortepianu dołączył czysty, głęboki głos diagnosty.


Look at all the people passing me by
All in a hurry, I wonder why
They miss the spirit they don’t look at the lights
Shopping like crazy for the big night
I laugh and take a walk in the snow
I take it easy just because I know
What I’m getting

Kisses for Christmas
Is all I want from you
don’t want them wrapped in fancy paper
Just gimme your lips I know what to do

Kisses for Christmas
Is what you’ll get from me
No last minute shopping
just kiss me right under the tree

See the snowman with his carrot-nose
Children are happy now that it snows
They all have an endless list of toys
Barbies for girls, games for the boys
But I don’t care about material things
I know already what Santa brings
I know he brings me

Kisses for Christmas
Is all I want from you
don’t want them wrapped in fancy paper
Just gimme your lips I know what to do

Kisses for Christmas
Is what you’ll get from me
No last minute shopping
just kiss me right under the tree


Nie przerywając gry, House rozglądał się po pomieszczeniu, dopóki jego wzrok nie natrafił na tę osobę, której szukał. Błękitne oczy wpatrzyły się w czekoladowe, które prawdę mówiąc w tej chwili przypominały barwą płynny karmel. Kąciki ust Wilsona drgały w uśmiechu niedowierzania, a policzki przybrały purpurową barwę, jakby czytał w myślach diagnosty i doskonale wiedział, co za chwilę nastąpi. House zmrużył oczy, oceniając odległość dzielącą go od Wilsona i błyskawicznie ocenił czas, jaki może onkologowi zająć pokonanie tych kilkudziesięciu kroków. Wybrał najwłaściwszy moment i skinął głową, zapraszając onkologa, by do niego podszedł.

Zebrani ludzie zaczęli rozglądać się wokoło, poszukując adresatki gestu diagnosty i każdy, do kto uświadamiał sobie prawdę, zaczynał gapić się na Wilsona z otwartymi ustami, ustępując mu z drogi, gdy zmierzał do fortepianu, ani na chwilę nie przerywając kontaktu wzrokowego ze swoim kochankiem.

House podjął na nowo przerwaną piosenkę, tym razem zwracając się już tylko i wyłącznie do podchodzącego coraz bliżej onkologa.

But I don’t care about material things
I know already what Santa brings
I know he brings me

Kisses for Christmas
Is all I want from you
don’t want them wrapped in fancy paper
Just gimme your lips I know what to do

Kisses for Christmas
Is what you’ll get from me
No last minute shopping
just kiss me right under the tree.


Z tymi słowami House sięgnął jedną ręką w górę, by chwycić Wilsona za przód koszuli i przyciągnął go do siebie, póki ich usta się nie spotkały. Druga dłoń diagnosty, nie zmyliwszy ani jednej nuty, wciąż wystukiwała ostatnie takty piosenki:

I close my eyes I count to three
I know exactly how sweet it will be
Don’t ever stop, can’t get enough
Just do it and show me your love, your love.


Kiedy zabrakło im powietrza, Wilson wyprostował się, żeby złapać oddech, a House przerwał grę. Nikt nie odważył się wypowiedzieć ani słowa i w holu zapanowała taka cisza, że można było usłyszeć trzepotanie sztucznych rzęs niektórych wzruszonych całą sceną obserwatorek.

Wilson chrząknął, co zabrzmiało nieprzyzwoicie głośno w tej ciszy, więc natychmiast, onieśmielony, nachylił się ku przyjacielowi, by wyszeptać mu prosto do ucha:

– Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to zrobiłeś!

– A co ja takiego zrobiłem? – odparł House, rzucając przez ramię zadziorne spojrzenie nadal oniemiałym świadkom jego miłosnego wyznania.

– Cuddy zamknie nas za to w klinice do końca świata! – odparł onkolog, bardziej rozbawiony, niż przerażony tą perspektywą.

– Więc lepiej zmywajmy się stąd, zanim przyjdzie jej do głowy jeszcze gorsza kara – odpowiedział House i z niespotykaną zwinnością złapał w jedną rękę swoją laskę, a w drugą dłoń onkologa, pociągając go ku głównemu wyjściu ze szpitala.

Na szczęście Wilson zachował wystarczającą przytomność umysłu, by po drodze chwycić porzucony płaszcz diagnosty, w kieszeni którego znajdowały się klucze do samochodu i do domu. Własnym płaszczem się nie przejmował, bo i tak przepełniająca go miłość sprawiała, że pomimo mrozu na zewnątrz było mu gorąco jak w samym środku lata.




~~ the end ~~


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Este
Bad Wolf
Bad Wolf


Dołączył: 31 Maj 2008
Posty: 426
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:33, 14 Lut 2010    Temat postu:

Awwwwwwwwwww*wzdech*wwwwwwwwwww*wyzdech*wwwwwww...

Bojkotuje konstruktywny komentarz, bo na razie bujam się na dużej, różowej chmurce i mam problem z formułowaniem logicznych zdań.
Pięknie ci to wyszło, zakończenie wynagradza cały ten wcześniejszy angst. Choć wciąż podziwiam Wilsona, że miał do House'a cierpliwość. Widać Greg odpłaca mu to w naturze.

Weny do Gimme i nowego, skutecznego 'a na Korniczki życzę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
milea
Ginekolog
Ginekolog


Dołączył: 14 Paź 2009
Posty: 2104
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: The Mighty Boosh
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:24, 14 Lut 2010    Temat postu:



cudowne!!!!!!

nie jestem w stanie nic powiedzieć... idealne zakończenie i w dodatek takie fajne na walentynki

Cytat:
House i z niespotykaną zwinnością złapał w jedną rękę swoją laskę, a w drugą dłoń onkologa, pociągając go ku głównemu wyjściu ze szpitala.


już wiem co się będzie działo w domu

poproszę o epilog, w którym Wilson będzie śpiewać House'owi Sexy Sexy Lover


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Izoch
Okulista
Okulista


Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 2248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sammyland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:36, 14 Lut 2010    Temat postu:

Omójboziuuuu!

Piosenka mi się swego czasu osłuchała, ale to niiic, tutaj mi w ogóle nie przeszkadzała. Takie mega cudowne, urocze i w ogóle zakończenie I jeszcze na Walentynki! *-*

Mogę sobie tylko wyobrazić, jak wyglądała Cuddy w tym momencie xD


Cytat:
Błękitne oczy wpatrzyły się w czekoladowe, które prawdę mówiąc w tej chwili przypominały barwą płynny karmel.

Przy tym totalnie się roztopiłam

Cytat:
– A co ja takiego zrobiłem? – odparł House, rzucając przez ramię zadziorne spojrzenie nadal oniemiałym świadkom jego miłosnego wyznania.

A gdzie wielkie brawa? W każdym filmie by były ;p


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Nie 22:39, 14 Lut 2010    Temat postu:


O Richie!!
Ja więcej nie potrafię powiedzieć!
To było ukojenie na ten zasrany dzień
No cud, miód i kasztanki xD
Fluff^^
No nie ja nie powiem już nic sensownego!
Ale grający i śpiewający House dla Wilsona!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 0:38, 16 Lut 2010    Temat postu:

Tak jak obiecałam, wrzuciłam "Kisses for Christmas" na stronkę - kto chętny, może sobie ściągnąć [link widoczny dla zalogowanych]


i jak Twoja różowa chmurka, Este? Dalej się utrzymuje? Bo chyba zacznę czekać na różowy śnieg
...
możesz mieć pewność, że House wynagradza wszystko Wilsonowi - jak nie w tym fiku, to w innym


***

Awww, milea Zakończenie musiało być idealne - w końcu przemyśliwałam je od kwietnia I całe szczęście, że już wcześniej wymyśliłam, jak wpleść tekst piosenki w akcję, bo przy pisaniu już mi się nie chciało zastanawiać
...
Epilogowi nie mówię nie, nawet chodzi mi po głowie jakiś początek Ale na razie mam dosyć pisania ery, oryginalne pomysły mi się skończyły, a nie chcę kopiować samej siebie Tylko nie wiem, czy Wilson będzie w stanie śpiewać... bo może jego usta będą zajęte czymś innym
...
A może powinien zaśpiewać House'owi [link widoczny dla zalogowanych]

***

Izoch - ja na szczęście wywaliłam tę piosenkę z mojej mp3ki zanim mi się zupełnie znudziła Bo jeśli chodzi o piosenki, to moja miłość czasem szybko przechodzi w niechęć niestety
...
Cuddy pewnie zbierała szczękę z podłogi A brawa... pewnie echo oklasków obiło się chłopakom o uszy, kiedy uciekali ze szpitala

Dzięki

***

*zbiera Agusss z kolan, zanim rozbije sobie głowę o podłogę*
Cieszem się, że Ci się podobało. Mi też się podobało, a to nie często się zdarza
...
hmm... może w przyszłości uda mi się poupychać więcej piosenek w fikach, bo jak sobie odświeżyłam album Thomasa Andersa "Songs Forever", to było tam więcej utworów jakby napisanych z myślą o naszych chłopakach (jeśli ktoś byłby zainteresowany, to krzyczeć, a wrzucę to gdzieś do pobrania )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin