Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Najlepsza obietnica [Z]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
yourico
Richie Supporter
Richie Supporter


Dołączył: 05 Cze 2008
Posty: 104
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:29, 27 Lip 2008    Temat postu:

Fik jest genialny... warto było czekać na tą kontynuację ^^ ale TAK kończyć?! to okrutne! ^^

umm... i tak btw... nie, że chcę się czepiać czy cuś... ale Jimmy to nie wombat... Gregg ochrzcił tak Chase'a bo to Australijczyk...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 1:52, 27 Lip 2008    Temat postu:

Droga Yourico, jako fan zdaję sobie sprawę, że wombat powinien być kojarzony z naszym ukochanym blondynem. Nazwałam Wilsona Wombatem z pełną świadomością popełnianego błędu. Jest to taki mały ukłon w stronę starych forumowych wyjadaczek - Richie czy Evay - które namiętnie ignorują fakt australijskości wombata i tym przezwiskiem traktują cudownego chłopca onkologii.

Ale miło jest widzieć, że ludzie czytają ze zrozumieniem i przywiązują wagę do szczegółów.

Kłaniam,
Kat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:43, 27 Lip 2008    Temat postu:

A/N
Nie moje, nic z tego nie mam, poza satysfakcją z zapewniania Wam rozrywki, drodzy Czytelnicy. Rozpieszczam Was. Oto kolejna, ostatnia już, część. Epilog wieczorem albo jutro rano, w zależności od tego, czy dostanę od Was coś miłego. Komentarze karmią Wena! (A mój twierdzi, ze jedzenie to jego ulubionona czynność.)
...
Dżołk. Dziękuję wszystkim za trzymanie się tego fika przez tak długi okres czasu. Ostatnie części pisało mi się dwa razy milej, wiedząc, że ktoś na nie czeka. Dziękuję!

Najlepsza obietnica (aka Dwa miesiące), część 5

***

- Wydaje mi się, że jesteśmy pijani – oświadczył House, machając butelką po burbonie. Wilson zachichotał.
- Może troszeczkę – przyznał. House spojrzał na niego badawczo.
- To musiałoby być największe troszeczkę, jakie w życiu widziałem – stwierdził, odstawiając na bok pustą butelkę i wyciągając z szafki kolejną. – Jesteś najgorszym matematykiem, jakiego znam.
- Hmpf – zdołał powiedzieć Wilson, zapychając się krakersami. Kolejnej szklanki jednak odmówił. – Boli mnie już głowa – wyjaśnił zdumionemu House’owi.
- Jesteś najgorszym pijakiem, jakiego znam. – House podniósł szklaneczkę go góry. – Votre santé!
- A mimo wszystko pijakiem. – Wilson wziął kolejną garść krakersów. – Zostać nazwanym przez ciebie pijakiem to prawie komplement.
- Prawie komplement w prawie idealny wieczór. – House odstawił pustą szklankę na stół i wyciągnął się na kanapie. – Daj krakersy.
Wilson ostentacyjnie pochwycił miskę z krakersami i przycisnął do piersi, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru się dzielić. House się zaśmiał.
- Jesteś najgorszym Żydem, jakiego znam.
Wilson wzniósł oczy do nieba i westchnął.
- Czy jest coś, w czym nie jestem najgorszy?
Starszy mężczyzna udał, że się zastanawia.
- Jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego mam.
Wilson podniósł prawą dłoń do góry.
- I obiecuję, że zawsze nim będę – powiedział uroczyście, po czym czknął. – Słowo dobrego skauta.
House wyszczerzył zęby.
- Mam nadzieję, że jesteś dobrym skautem, Jimmy.
Wilson również się uśmiechnął i podał przyjacielowi miskę z krakersami.
- Najlepszym, jakiego znasz.


***

Obudziło go szturchanie w ramię. Podskoczył przerażony, podświadomie oczekując znajomego widoku pokoju hotelowego. Zamiast tego przywitała go sterta papierów na jego biurku i zatroskany wzrok Lisy Cuddy.
- Musiałam wezwać ślusarza – oświadczyła, gdy Wilson się podniósł.
- Która godzina? – zapytał, pocierając zmęczoną twarz.
- Prawie ósma. Pielęgniarki mówiły, że wczoraj nie wychodziłeś, więc zaczęłam się martwić.
- Dzięki, Cuddy. – Uśmiechnął się blado. – Skąd wiedziałaś, że będę w biurze?
Cuddy zesztywniała i zacisnęła usta w cienką linię.
- U pacjentów w niewygodnym fotelu to by jaśnie pan nie zasnął – zakpiła, ale Wilson zrozumiał aluzję.
- Zamierzałem zajrzeć rano.
Cuddy kiwnęła głową.
- Odzyskał przytomność godzinę temu. Idź.
Wilson zdjął z wieszaka marynarkę i przewiesił ją przez ramię. Gdy podchodził do drzwi, Cuddy złapała go za rękę. James prędzej spodziewałby się kolejnej tyrady, niż tego, co wyszło z ust administratorki.
- Jesteś dobrym człowiekiem, James – wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy. – Przepraszam.
Wilson uśmiechnął się lekko, ale szczerze. W oczach Cuddy pojawiły się dawne iskierki. Dwa miesiące wystarczą, by zacząć iść dalej.
- Dziękuję, Lisa.
I wyszedł. Idąc w kierunku windy zajrzał na diagnostykę, gdzie Kaczątka siedziały zbite w małą grupkę, jakby licząc na to, że fizyczny kontakt zapewni im psychiczne wsparcie. Foreman natomiast pisał po tablicy jak oszalały. Musiał poczuć na sobie wzrok Wilsona, bo się odwrócił. Onkolog skinął mu głową i ruszył dalej. Wszedł do windy, wcisnął okrągły guzik z numerem 3 i pojechał na neurologię. Do pokoju 315 nie wszedł od razu. Powoli otworzył drzwi i gdy się upewnił, że Cameron-Uczynnej-Samarytanki nie ma w środku, wszedł.

House leżał na łóżku, z twarzą zwróconą w stronę okna. Nie był już tak przeraźliwie blady, jak dwa dni wcześniej, ale wciąż wyglądał jak cień samego siebie. Wilson podszedł do łóżka i usiadł na pobliskim krześle.
- Umm… Cześć – powiedział do śpiącego mężczyzny, nie będąc w stanie wymyślić niczego lepszego.
- Czemu tu jesteś? – zapytał House cicho. Najwyraźniej wcale nie był taki śpiący, jak Wilsonowi się wydawało. James nie mógł zobaczyć jego twarzy, wciąż miał ją skierowaną w stronę okna.
- Chciałem cię zobaczyć – wyznał, czując się jak na przesłuchaniu. Jakby od tej odpowiedzi zależało całe jego przyszłe życie. – Martwię się.
Pudło. House odwrócił gwałtownie głowę i spojrzał na onkologa. Jeszcze kilka godzin później Wilson będzie starał przekonać samego siebie, że to, co dostrzegł w spojrzeniu diagnostyka, nie było nienawiścią, ale w tym jednym momencie James nic by na to nie postawił.
- Martwisz się? – spytał House ze złością. Wilson zaczął kręcić się w fotelu. – Straciłeś prawo do martwienia się dwa miesiące temu. – Spauzował, by odetchnąć. – Upewniłeś się, że jeszcze żyję, teraz możesz już wyjść.
- Nie zamierzam wyjść.
- Wezwę ochronę.
House nie żartował. Wilson przygryzł wargę.
- I tak nie zamierzam wyjść – oświadczył dobitnie. – Nie zamierzam zostawić cię po raz drugi.
House prychnął, mrucząc pod nosem: „żeby tylko po raz drugi”. Wilson nie zareagował, jedynie ścisnął mocniej poręcze fotela.
- To jest moje miejsce – powiedział cicho i niepewnie.
- To było twoje miejsce – odparł ostro House. – Kluczowe słowo, Wilson: było. – James zwiesił smętnie głowę. – Pogódź się z tym i wyjdź.
Kiwnął na znak, że rozumie.
- Ponieważ chemia odpada ze względu na stan twojego zdrowia, zaplanowaliśmy chirurgiczną resekcję – powiedział Wilson, wstając. Stanął przy oknie, tyłem do House’a. Czuł łzy pod powiekami i nie chciał pokazać diagnostykowi, że to co powiedział bolało. – Przyślę jutro Browna, wszystko ci wytłumaczy i wszystkiego dopilnuje.
House poruszył się nerwowo na łóżku.
- Nie chcę Browna – oświadczył. James prychnął.
- Nie mamy więcej onkologów z chirurgicznymi uprawnieniami i dobrze o tym wiesz.
- Wiem. Ale nie chcę Browna. – upierał się przy swoim House.
Do Wilsona wreszcie dotarło. House nie chciał Browna. House nie chciał Browna. House nie chciał Browna. Onkolog odwrócił się od okna i spojrzał na przyjaciela z nadzieją. House chrząknął.
- Brown to kretyn – stwierdził. – Nie chcę kretynów na mojej operacji. Chcę dobrego onkologa. A ty przypadkiem jesteś najlepszym, jakiego znam.
- Och! – Wilson poczuł, jak cała początkowa nadzieja uchodzi z niego jak powietrze z przekłutego balonu. Znowu zaczynało mu się robić niedobrze. - Czyli to między nami nic nie zmienia?
House pokręcił przecząco głową. Wilson przymknął oczy.
- W porządku – powiedział, mimo iż nic nie było w porządku. – Zatem do jutra, doktorze House.
Wyszedł, zanim House mógłby się zorientować, że płacze. Zamknął za sobą drzwi, przycisnął plecy do ściany i osunął się bezgłośnie na podłogę, gdzie objął kolana ramionami i pozwolił łzom płynąć. Nie obchodziło go, że ludzie się patrzą. Nic gorszego od rozmowy z House’m już go spotkać nie mogło.
- Będzie dobrze. – Nie zauważył, kiedy Cameron do niego podeszła i usiadła obok. Z jej obecności zdał sobie sprawę dopiero, gdy objęła go ramieniem. – Będzie dobrze.
Nie, nie będzie, pomyślał Wilson. Straciłem dziewczynę, później straciłem dwa miesiące, teraz straciłem też przyjaciela. A, i jeszcze mam omamy słuchowe. Nie, nie będzie dobrze.

Bo ani Amber, ani straconego czasu już nie odzyska. Bo przecież to było niemożliwe, by House powiedział mu „pa, Jimmy”, prawda?

***

Próbował wmówić sobie, że to ktoś inny. Jakiś inny pacjent, którego oglądał ledwie trzy razy w tygodniu. Że to jakiś John Doe, którego grupy krwi nie znał, o którym nie wiedział, że w dole pleców ma starą bliznę jakby od sprzączki, o którym nie wiedział, że panicznie boi się piwnic. Bo z myślą, że to Gregory House Wilson poradzić sobie nie mógł.
- Doktorze Wilson.
- Doktorze Chase.
Stanęli obok siebie i zaczęli myć ręce.
- Nie spodziewałem się ciebie – wyznał Australijczyk, nabierając mydła. – Myślałem, że Cuddy wybierze Browna.
- House nie chciał Browna – odparł Wilson, mydląc się po łokcie. Chase aż opuścił z wrażenia ręce i zapatrzył się na salę, gdzie anestezjolog dopinał wszystko na ostatni guzik.
- Ależ on musi cię kochać. – Chirurg pokręcił z niedowierzaniem głową. Wilson spojrzał na niego zaskoczony.
- Że co proszę?
- House – Chase machnął ręką w kierunku szyby – musi cię cholernie bardzo kochać, skoro wybrał ciebie.
- Nie nazwałbym tego miłością – odparł obojętnie Wilson, chociaż serce waliło mu jak szalone. – On po prostu ufa mojemu medycznemu osądowi.
Chase wsadził ręce pod wodę i zaczął spłukiwać pianę.
- Gówno prawda – oświadczył dosadnie. – To znaczy, oczywiście, że ci ufa. Chociaż i to uważam za dziwne – dodał po chwili.
Wilson zmarszczył brwi.
- Czemu?
Chase wziął głęboki oddech.
- Poprosiłeś go, by ryzykował życiem dla kogoś, kogo nawet nie lubił. Zaufał ci w najbardziej dosłowny sposób – złożył swoje życie w twoich rękach. A ty zarówno jego zaufanie, jak i jego życie potraktowałeś jak jakiś… - umilkł, szukając właściwego słowa - … surowiec. Wykorzystać, odstawić na półkę. – Chase pstryknął palcami. – Użyłeś, porzuciłeś. Te ostatnie dwa miesiące to było piekło, wiesz?
Wilsona wielce zainteresowały jego paznokcie.
- Podejrzewam – mruknął cicho. Chase otrzepał ręce.
- Gdyby mnie ktoś wyciął taki numer, nie chciałbym już nigdy więcej oglądać jego gęby. – Założył rękawiczki i zaczął wiązać maskę. – A on znowu to robi.
- Znowu co robi? – spytał Wilson, choć przeczuwał, co usłyszy.
- Znowu pozwala ci się bawić swoim życiem. – Chase ponownie pokręcił głową. – Jeśli to nie jest miłość, to ja nie wiem, co nią jest.
Wilson przyjął oferowane przez Australijczyka rękawiczki. Młodszy lekarz podszedł do drzwi i otworzył je przed onkologiem.
- Doktorze Wilson.
Chirurg mrugnął do niego i Wilson się uśmiechnął. Wydarzenia ostatnich dwóch miesięcy zmieniły ich nieodwracalnie, ale wciąż mogli być dobrymi znajomymi na nowo.
- Doktorze Chase.
Na salę operacyjną weszli ramię w ramię.

***

Miał nie obudzić się przez następne dwie godziny. Przez następne sto dwadzieścia minut Wilson miał siedzieć bezczynnie przy łóżku nieprzytomnego przyjaciela i zastanawiać się, czy się udało? Czy czegoś po drodze nie spieprzyli? Czy będzie mógł pogratulować Robertowi Chase’owi świetnej operacji, czy będzie zmuszony obić mu mordę? Przez następne siedem tysięcy dwieście sekund James Wilson miał zastanawiać się, co powie, kiedy już House otworzy oczy i zobaczy swojego wcale-nie-tak-najlepszego przyjaciela, siedzącego obok z zatroskaną miną. Czy w ogóle będzie coś do powiedzenia?

Kaczątka przyszły od razu po operacji, Foreman wpadł kilkanaście minut później pod pretekstem konsultacji neurologicznej. Cameron i Chase nawet nie potrzebowali pretekstu – przyszli, jak tylko dziewczyna skończyła dyżur. Chirurg wręczył Wilsonowi kubek z kawą, za który onkolog był mu niezmiernie wdzięczny, a Allison postawiła na szafce nocnej pluszowego misia, ściskającego karteczkę z napisem „Kochamy cię! Wracaj do zdrowia.” oraz podpisami wszystkich współpracowników House’a, zarówno starych, jak i nowych (plus Cuddy, minus Wilson). Lisa Cuddy spędziła w sali 315 dobre pół godziny, wypłakując się Wilsonowi w koszulę, po czym stwierdziła, że musi iść spotkać się ze sponsorami. W ciągu dwóch godzin przez salę House’a przewinęły się wszystkie liczące się w życiu diagnostyka osoby. I tylko Wilson siedział tam cały czas.

- To już prawie dwie godziny. – James spojrzał na zegarek. – Zaraz się obudzisz i każesz mi spływać, więc…
Obejrzał się za siebie, ale wydawało się, że nikt nie ma zamiaru tu zaglądać, nie w najbliższej przyszłości. Onkolog przysunął fotel bliżej łóżka House’a i nachylił się nad nieprzytomnym mężczyzną.
- Wiem, że powinienem ci to powiedzieć, kiedy będziesz sobie zdawał z tego sprawę – wyszeptał – ale pewnie nie będziesz chciał mnie widzieć, więc mówię to teraz. – Wziął głęboki oddech. – Przepraszam. Ja… Naprawdę przepraszam, House. Za wszystko. Za to, że ci nie wierzyłem, za to, że mnie przy tobie nie było. Za to, że to wszystko w ogóle ci się przydarzyło. – Ukrył twarz w dłoniach. – Przepraszam. Bardzo, bardzo przepraszam.
Nie miał nawet siły płakać, więc po prostu siedział skulony w fotelu, czując paskudny ciężar winy spoczywający na jego ramionach. Dwa miesiące. Stracił więcej niż dwa miesiące. I nigdy nie uda mu się tego nadrobić, bo to o wiele więcej niż gówniane dwa miesiące. Wiele, wiele więcej.
- Jim. – Głos House’a był cichszy od szeptu i łatwo go było przeoczyć wśród szumu maszyn, ale Wilson momentalnie poderwał głowę. Brązowe oczy napotkały spojrzenie błękitnych i James wypuścił powietrze, które wstrzymywał, nawet o tym nie wiedząc. House go poznał, House się do niego odezwał, House go jeszcze nie wyrzucił. Może coś jednak miało szansę być w porządku…?
- Cicho – zaczął Wilson, biorąc House’a za rękę. – Powinieneś odpoczywać.
Starszy mężczyzna pokręcił nieznacznie głową.
- Jim - powiedział poważnie. – Jim, ja…
- Nie, nie ty – przerwał mu ostro Wilson, po czym dodał już łagodniej: - Nie masz mi nic do powiedzenia. Ja mam tobie. Przepraszam. – Pauza. – Przepraszam, że odszedłem.
Odwrócił głowę. House natomiast pogłaskał kciukiem wierzch jego dłoni.
- Jim. - Wilson zamknął oczy. Odkąd tylko House odezwał się po raz pierwszy wiedział, że czeka go poważna rozmowa. House nazwał go „Jimem” – nie patetycznym „Jamesem”, nie zdystansowanym „Wilsonem”, nie dziecinnym „Jimmy’m”. Nazwał go „Jim”, mimo iż prawie nigdy tego nie robił. To, co chciał powiedzieć, było aż tak poważne. – Obiecaj mi coś, Jim.
Wilson otworzył oczy i spojrzał ze strachem na przyjaciela. Przecież nie mógł mu obiecać, że go wyleczy i że wszystko będzie dobrze – był lekarzem, na coś takiego nie było gwarancji i House doskonale o tym wiedział. Wilson nie mógł mu też obiecać, że już nigdy przenigdy nie odejdzie. Był przecież beznadziejny w dotrzymywaniu obietnic, a ich przyjaźń była wystarczająco pokręcona i bez tej chorej otoczki. A jednak… Nie potrafił odmówić.
- Co?
- Że zawsze będziesz wracał.
Czy można dokładnie kogoś poznać? Czy można kogoś poznać tak dobrze, że będziesz wiedział, co trapi jego duszę? W tej jednej chwili James Wilson był gotów powiedzieć, że tak. Był gotów wskazać jedną osobę, która znała go lepiej niż on sam siebie.
- Obiecuję.
House uśmiechnął się z zadowoleniem i zamknął oczy. Wilson również się uśmiechnął. Nie wiedział, co będzie dalej, ale zdecydowanie wiedział, kto będzie. Wiedział, że będzie walczył. I wiedział, że tej obietnicy dotrzyma.

KONIEC
(Został jeszcze epilog.)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Sob 19:38, 01 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:45, 27 Lip 2008    Temat postu:

Jeeeee! Hip Hip Hurra!!! Jest Happy End! Jupiiii! :smt003
Jest sweeet! Czekamy na Epilog. :smt003


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ceone
Tygrysek Bengalski
Tygrysek Bengalski


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 1766
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:35, 27 Lip 2008    Temat postu:

*siedzi zryczan przed kompem*
czekam na epilog.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Brandy
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 17 Lip 2008
Posty: 121
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Houseland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:59, 27 Lip 2008    Temat postu:

Ale fajnie się skończyła ta część :smt001 Niby się pogodzili, ale tak realnie, bez rzucania się sobie w ramiona :smt003 Katty B. nawet nie wiesz jak bardzo podobają mi się opowiadania Twojego autorstwa :smt003 Czekam na epilog i na następnego fika I mam takie małe pytanko - czy to, że sala House'a ma numer 315 to przypadek czy nawiązanie do odcinka 3x15, gdzie House 'miał' raka? :smt001

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Brandy dnia Pon 22:56, 28 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:26, 27 Lip 2008    Temat postu:

A/N
Nie moje. Mogę tu jednak podziękować wszystkim za komentarze (Wen zwany Juliuszem czuje się szczęśliwy) i trochę poautorzyć. Fik sam w sobie jest zakończony i Wy, drodzy czytelnicy, możecie na tym poprzestać i Epilogu nie czytać. Napisałam go wyłącznie dla własnej przyjemności pisania. Wiem, że nie wszystkim się spodoba, ale myślę, że niesie ze sobą pewien ładunek optymizmu.

Brandy - przyznam szczerze, że Twoje pytanie mnie zaskoczyło. Numer sali nie miał - w założeniu XD - żadnej dobudowanej historii, po prostu wklepałam pierwszą liczbę, jaka przyszła mi na myśl. Ale Twoje spostrzeżenie jest ciekawe i żeby podnieść swój prestiż jako Bardzo Zmyślnej Autorki powiem, że 315 jest nawiązaniem do Half-Wit. Aczkolwiek to Tobie, Brandy należą się brawa za zmyślność i spostrzegawczość.

Zanim przystapię do Epilogu, wykorzystam jeszcze Wasz czas, drodzy Czytelnicy.

TRAILER
Najnowsza produkcja Katty C. Blake, we współpracy z Tannis Cane:

Kiedy kilka tygodni po śmierci Amber Volakis PPTH wstrząsa kolejna tragedia, James Wilson łączy siły z najbardziej nieoczekiwanym partnerem i razem próbują odkryć, co naprawdę się wydarzyło.

Przyjaźń. Tajemnica. I zbrodnia.

"Ab Aeterno". Wkrótce na Forum.
KONIEC TRAILERA

Dziękuję za poświęcenie mi chwili czasu. Cóż, trzeba się reklamować.

OSTRZEŻENIE: Hilson f-ship, MCD, fluff, future-fic.

Epilog (aka Trzydzieści sześć razy dwa miesiące później)

"Będę przy tobie" to najlepsza obietnica, jaką może złożyć przyjaciel.
(Helen Thomson)


James Wilson nie był nieszczęśliwym człowiekiem. Miał świetną pracę (w której naprawdę nie dało się nudzić), wspaniałą żonę (tę samą od czterech lat, jego prywatny rekord) i najcudowniejsze dziecko na świecie (chociaż czasami potrafiło by upierdliwe). Posiadał uroczy domek na przedmieściach (taki z kiczowatym stawikiem w ogrodzie), niezwykle posłusznego psa (który zerwał się ze smyczy podczas spaceru w ubiegłym tygodniu i od tamtej pory nikt go nie widział) oraz całą masę przyjaciół (po prawdzie, byli to ludzie, z którymi żył w przyjacielskich stosunkach, bo przyjaciela to on miał w życiu tylko jednego). Nie, James Wilson był wedle wszelkich norm niezmiernie szczęśliwym człowiekiem. I od lat nie miał problemu z dotrzymywaniem obietnic.

***

- Mam prośbę. – Lisa Cuddy z impetem otworzyła drzwi i weszła do gabinetu, po czym bezceremonialnie rozłożyła się na kanapie.
- Jaką prośbę? – spytał uprzejmie Wilson, unosząc brwi do góry. Lisa Cuddy nie była osobą przychodzącą do ludzi z prośbami. Ze swojego prywatno-diagnostycznego doświadczenia Wilson wiedział, że zazwyczaj odbywało się to w odwrotny sposób.
- Nie uda mi się wyrwać wcześniej z pracy – Cuddy skrzywiła się teatralnie – więc wyświadcz mi przysługę i pojedź do Chase’ów.
- W porządku. – Wilson spojrzał na zegarek. Była 15:10, na 15:30 miał umówionego pacjenta, co oznaczało, że u Chase’ów będzie najwcześniej o 16:00. Mężczyzna zmarszczył brwi. Zawsze mógł przełożyć wizytę na jutro, ale… - Czemu nie możesz wyjść wcześniej?
Cuddy prychnęła gniewnie.
- No zgadnij. Mam pilne spotkanie z prawnikami. Diagnostykę znowu pozwano. - Wilson zaśmiał się wesoło, ale szybko umilkł pod spojrzeniem administratorki. - I pomyśleć, że kiedyś martwiłam się Kutnerem – smęciła dalej Cuddy. – Przy Waltersie Kutner wydaje się być szczytem profesjonalizmu. Skąd w ogóle biorą się tacy lekarze?
- To na zawsze pozostanie tajemnicą ewolucji i uniwersytetu Hopkinsa. – Wilson puścił jej perskie oko. Cuddy uśmiechnęła się lekko, po czym wstała z kanapy i podeszła do onkologa.
- Dzięki za pomoc.
- Proszę bardzo – odparł Wilson. Kiedy kobieta wyszła, podniósł słuchawkę, zadzwonił do pacjenta i przełożył wizytę na dzień następny, wykręcając się pilnymi sprawami rodzinnymi. Skończył rozmowę z uśmiechem na ustach. W zasadzie, to nawet nie skłamał. Wzywały go sprawy – może nie pilne, ale na pewno rodzinne.

***

Państwo Allison i Robert Chase nie mieszkali w pięknym domku z ogródkiem, jak przystało na młode małżeństwo z małym dzieckiem. Zamiast tego wybrali przestronny apartament w centrum miasta, do którego praktycznie nigdy nie dało się dojechać. Wilson znalazł się pod drzwiami mieszkania Chase’ów po czterdziestominutowej przeprawie przez korki, z wiązanką przekleństw cisnąca się na usta. Nie zwerbalizował jednak swoich myśli, jedynie otrzepał marynarkę z niewidzialnego pyłu i zapukał. Cameron otworzyła mu niemal natychmiast.
- Cześć, James. Wejdź.
Wilson kiwnął głową i przestąpił próg. Cameron powiodła go do salonu, gdzie na podłodze wśród klocków – niczym barbarzyńska królewna pośród swych skarbów – siedziała latorośl Chase’ów, Jessica.
- Wujek! – wrzasnęła Jess, podbiegając do Wilsona.
- Cześć, Jess. – Wilson cmoknął dziewczynkę w czoło. – A gdzie mój mały?
- Poszedł pozbierać swoje rzeczy – wyjaśniła Cameron. – Trochę mu to zajmie… Chcesz herbaty?
- Chętnie – odparł Wilson z uśmiechem. – Ale nie mogę długo zostać. Nieźle by mi się dostało, gdybym się spóźnił na kolację.
- Gdyby tylko Rob był taki sumienny… - Cameron pokręciła głową. – Myślałam, że to Lisa miała przyjść.
- Miała. Ale diagnostykę znowu pozwano za ekscesy Waltersa.
Cameron parsknęła śmiechem.
- Pewnie teraz Lisa żałuje, że pozwoliła Kutnerowi odejść.
- Wątpię. Pozwoliła mu odejść, bo chciał jechać z Trzynastką w podróż jej życia. Jak on to ujął? „Chcę spędzić z Remy każdą pozostałą sekundę jej życia.”.
- Uważam, że to romantyczne – oświadczyła Cameron, wręczając Wilsonowi parujący kubek.
- Śmiertelnie.
Kobieta pokręciła głową, mrucząc coś, co niebezpiecznie przypominało „ach, ci faceci!”. Wilson spojrzał na zegarek.
- Gdzie ten mały? – spytał, po czym nie czekając na odpowiedź, krzyknął: - Smoku!
Do kuchni wbiegł – ciągnąc za sobą wypchany, czerwony plecaczek – brązowowłosy czterolatek. Ciemne loki okalały anielską buzię chłopca (błogosławione niech będę geny jego matki!), a czekoladowe oczy – jedyna cecha, którą dzielił z ojcem – z zainteresowaniem wszystkiemu się przyglądały.
- Tata! – Smok puścił plecak i podbiegł do Wilsona. Mężczyzna uklęknął i przytulił chłopca.
- Hej, Smoku. Gotowy?
Chłopczyk kiwnął głową. Wilson podniósł się z ziemi i wziął plecak do prawej ręki, lewą wciąż ściskając dłoń syna.
- Dzięki za herbatę, Allison. Wpadnijcie do nas w weekend, dzieciaki pobawią się na ogrodzie – zaproponował Wilson, podchodząc do drzwi.
- Jasne. – Cameron otworzyła drzwi. – Na pewno wpadniemy. Na razie, Smoku. – Kobieta potargała pieszczotliwie kręcone włosy chłopca.
- Pa, ciociu Allie. – Smok pomachał wesoło, po czym wydreptał z mieszkania za ojcem.

***

Było już grubo po 18:00, gdy Wilson zaparkował na podjeździe przed domem.
- Mama nas zabije – poinformował syna konspiracyjnym szeptem. – Żeby jej to utrudnić, wejdziemy do domu na paluszkach, a ty pobiegniesz i dasz jej wielkiego całusa, w porządku?
- Tak – potwierdził równie cicho Smok. – Po cichu – powiedział, przyciskając palec do ust.
- Po cichutku.
Wilson pomógł chłopcu wysiąść. Razem podeszli do drzwi, które onkolog otworzył najciszej, jak potrafił. Jego genialny plan udobruchania żony upadł, gdy zobaczył ją stojącą z założonymi rękoma w drzwiach prowadzących do salonu.
- Cześć – powiedział przesadnie wesoło. Lisa Cuddy westchnęła z rezygnacją.
- Zrobiłam tosty – poinformowała Wilsona.
- Mama! – Smok podbiegł do Cuddy i mocno się przytulił.
- Cześć, skarbie. – Cuddy pogłaskała syna po brązowej czuprynie. – Jak było u cioci Allison?
- Jessie bawiła się ze mną w rycerzy! – powiedział Smok z dumą w glosie.
- Naprawdę? – Chłopiec przytaknął. – To wspaniale. A teraz idź i umyj ręce przed kolacją.
Kiedy Smok zniknął w drzwiach łazienki, Cuddy zwróciła się do Wilsona.
- Lisie… - zaczął onkolog, ale Cuddy przerwała mu machnięciem ręki.
- Nie chcę wiedzieć. – Podeszła do Wilsona i delikatnie go pocałowała. – Ale jeśli nie lubisz moich tostów, wystarczy powiedzieć. Nie musisz ich unikać.
Mrugnęła wesoło, a Wilson się roześmiał. Stali tak jeszcze przez chwilę, przytulając się, dopóki nie doszło ich wołanie z jadalni.
- Tooosty! – zażądał głośno Smok. Cuddy przymknęła oczy z rozbawieniem.
- Chodź, bo zaraz nastąpi tu jakiś przewrót.

Kolacja upłynęła bez większych wpadek. Smok – nie zwracając uwagi na karcące spojrzenia matki – cały czas opowiadał z pełną buzią o wszystkich zabawach, którymi umilał sobie czas z Jessie Chase. Po posiłku chłopczyk szybko zszedł z krzesła i pobiegł do swojego pokoju na poddaszu, by tam zapatrzyć się w powtórki Hannah Montany. Tymczasem jego rodzice zostali w salonie w towarzystwie butelki czerwonego półsłodkiego wina.
- Jak poszło z prawnikami? – spytał Wilson, podając żonie lampkę i sadowiąc się obok niej na kanapie. Cuddy westchnęła.
- Znasz naszego ukochanego szefa diagnostyki, jak zwykle wszystkiego się wyparł i dostał grzywną po łbie.
Wilson przymknął oczy, a na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech.
- Wyobrażam sobie jego minę.
Cuddy jęknęła.
- A był czas, kiedy nie śmiałeś się z problemów szpitala.
- Był taki czas zanim problemy szpitala nie stały się moim codziennym tematem rozmów z żoną, doktor Cuddy. – Wilson nachylił się cmoknął Cuddy w nos. – A to było dawno temu. – Mężczyzna kątem oka dostrzegł wiszący na ścianie zegar i uśmiech zastąpił wyraz melancholijnego zamyślenia. – Tak bardzo dawno temu…
Cuddy położyła głowę na ramieniu Wilsona i wzięła go za rękę.
- Za godzinę minie pięć lat – powiedział z niedowierzaniem Wilson. – Pięć cholernie długich lat.
Cuddy pokiwała głową.
- Wiem – powiedziała po prostu, wtulając się w męża.
- Pojadę – poinformował ją cicho Wilson.
- Zdziwiłabym się, gdybyś nie pojechał – usłyszał w odpowiedzi. Wilson uśmiechnął się lekko i pocałował Cuddy, po czym wstał z kanapy i podszedł do kredensu, skąd wziął portfel i kluczyki.
- Nie biorę pagera – powiedział – więc jakby ktoś czegoś chciał, to każ mu spływać. – Cuddy pokręciła głową z dezaprobatą. – Wrócę…
- Gdzie idziesz? – Dobiegło go od strony schodów. Wilson obrócił się na pięcie i zobaczył stojącego w korytarzu Smoka.
- Muszę coś załatwić. Obiecałem – wyjaśnił synowi. – Idziesz już spać? – Chłopiec kiwnął głową. – A zęby umyte? – Smok wyszczerzył zęby jako dowód. – To chodź tu i daj mi buziaka.
Smok pisnął ucieszony i podbiegł do Jamesa, zarzucając mu ręce na szyję. Wilson przytulił chłopca mocno.
- Kocham cię – wyszeptał mu na ucho.
Smok zachichotał.
- Ja ciebie też.
Wilson puścił go i pstryknął pieszczotliwie w nos.
- Zmykaj, kochanie.
Chłopczyk cmoknął Wilsona w policzek, po czym pobiegł na schody, rzucając szybkie „branoc, mamo, tato!”.
- Dobranoc, Greg! – zawołał Wilson za znikającym na piętrze synem. Po czym odwrócił się i spojrzał na Cuddy, która przyglądała się tej rodzinnej scenie w czułością.
- Idę – powiedział jedynie. Nie musiał mówić nic więcej. Lisa rozumiała.
- Idź.
Więc poszedł.

***

O tej godzinie alejki były opustoszałe i Wilson nie musiał się martwić, że wpadnie na jakiegoś znajomego, z którym będzie zmuszony w cywilizowany sposób rozmawiać o bzdetach. Mógł spokojnie siedzieć przy granitowej płycie, rozkoszować się zachodem słońca i zapachem letnich kwiatów.
- Cześć – powiedział cicho, sadowiąc się na trawie. Położył bukiet kupionych naprędce peonii obok i spojrzał na niewielki kamień wystający spośród traw. Z czułością dotknął opuszkami palców napisów, które pięć lat temu (w innym życiu) sam wybierał.

Przyjaźń, która trwa tylko do śmierci nie jest godna, by nazywać ją przyjaźnią.

Wilson uśmiechnął się smutno, niemal przez łzy.
- Widzisz? Zawsze wracam.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Sob 16:37, 07 Mar 2009, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yourico
Richie Supporter
Richie Supporter


Dołączył: 05 Cze 2008
Posty: 104
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:27, 27 Lip 2008    Temat postu:

OMG.. gdzie są te chusteczki... snifle... PIĘKNE! gosh epilog...SNIF!

nyah.. i Chase ma u mnie giga plusa za tą rozmowę z Jimmy'm ^^


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez yourico dnia Pon 8:06, 28 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Nie 20:53, 27 Lip 2008    Temat postu:

Dziękuję za epilog. Więcej z siebie nie wykrztuszę. :smt010

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marau Apricot
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 235
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:16, 27 Lip 2008    Temat postu:

Nie komentowałam tego fika, bo nie mogłam znaleźć odpowiednich słów, aby wyrazić to, co czułam. Tym bardziej epilog urzekł mnie w tym, że nie był wydumany, nie przesadzony, po prostu - świetny.
Katty, fantastycznie. I jestem bardzo ciekawa nowego fika.
Tak trzymać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:52, 27 Lip 2008    Temat postu:

Ten epilog jest niesamowity. Popłakałam się, nie z powodu samego epilogu tylko... Taki mały zbieg okoliczności. Dokładnie dzisiaj, 5 lat temu zmarła moja babcia. I jak cały dzień starałam się o tym nie myśleć, tak teraz po prostu nie potrafię nie myśleć... chyba... chyba powinnam podziękować.

Smok - WTF!!?? Dlaczego? Tak cały czas czytam i mi tam coś właśnie nie pasowało, przecież ich syn musi, po prostu MUSI nazywać się Greg! Nie ma bata! Dopiero na końcu się okazuje, że tak też jest, fajnie.

Bardzo ciekawie to wyszło, Cuddy+Wilson. No jak nie ma House'a to... to nawet nie dziwi. Bo wszyscy łączą Cuddy z House'm, a co jakby go nie było? Ty w Epilogu odpowiadasz na moje pytanie w bardzo interesujący sposób.

I duży plusik za małżeństwo Chase'ów :smt003 Świetnie!

I ta końcówka
Wilson uśmiechnął się smutno, niemal przez łzy.
- Widzisz? Zawsze wracam.

Majstersztyk!

Już nie mogę się doczekać tego, co było reklamowane.
Przyjaźń. Tajemnica. I zbrodnia.
Trzy rzeczy, które uwielbiam najbardziej.

BTW sama napisałam dziś fika, a raczej dość krótkiego ficzka, ale przy tym co ja tu czytam to mam zwątpienie w mój marny talent i żeby sobie wstydu nie narobić to go raczej nie wrzucę w najbliższym czasie. I tak zapowiada się, żę będzie co czytać w tym dziale :smt001

Katty B. Pisz pisz jak najwięcej, bo Twoje fiki są takie... takie... z górnej półki :smt003 , są świetnie napisane i wspaniale się je czyta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dzio
Moderator


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 628
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 22:13, 27 Lip 2008    Temat postu:

Piękne, fantastyczne, fenomenalne. Zakończenie perfekcyjne. Jak się ogarnę nieco, to postaram się coś więcej napisać, bo tak na gorąco to mi myśli uciekają.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Brandy
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 17 Lip 2008
Posty: 121
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Houseland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:19, 27 Lip 2008    Temat postu:

Ach dziękuję *rumieni się* Ale ja wcale nie jestem taka spostrzegawcza :smt003 Raz na jakiś czas się zdarza :smt003

A epilog cudowny, normalnie zatkało mnie :smt010 I ta ostatnia scena, gdy Wilson zawsze wraca i sentencja na nagrobku - piękne :smt010

Jeszcze raz gratulacje dla Ciebie za same świetne opowiadania, umiejętne budowanie napięcia i wspaniały styl pisania

Z niecierpliwoscią będę czekać na głośno reklamowanego fika ze zbrodnią w tle :smt003


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Brandy dnia Pon 22:56, 28 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:00, 28 Lip 2008    Temat postu:

cudowne ale dlaczego w epilog opisano coś innego? bardzo mi się podoba

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Pon 13:04, 28 Lip 2008    Temat postu:

Dobra, trochę się pozbierałam i mogę coś napisać. Po pierwsze długo nie mogłam zasnąć. Cały czas w głowie tłukły mi się słowa:
Przyjaźń, która trwa tylko do śmierci nie jest godna, by nazywać ją przyjaźnią.
I nie mogłam pozbyć się widoku Wilsona przy płycie, mówiącego:
- Widzisz? Zawsze wracam.

Sposób ujęcia tej sceny, w ogóle sposób w jaki napisałaś tego fika...Uff, jestem pod ogromnym wrażeniem. Pomysł był fantastyczny! Najlepsza obietnica spodziewałam się, że będzie to ta złożona House'owi. Ta ostatnia, najważniejsza.
Czegoś tak wzruszającego nie przeczytałam od bardzo bardzo dawna. Zatem raz jeszcze dziękuję, czegoś takiego się nie zapomina.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kallien
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 29 Lip 2008
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:16, 30 Lip 2008    Temat postu:

Taki Hilson to ja rozumiem i może mi się bardzbardzo podobać. I definitywnie lepiej czyta się wydrukowane niż na ekranie komputer. Zmęczenie, ślepota, takie sprawy...
Fic jest śliczny. I bez (wstrętnego, ohydnego) slashu! ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sukebe
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nowy Tomyśl
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:44, 26 Sie 2008    Temat postu:

Przeczytałam i... się rozpłakałam na epilogu. Nie lubię smutnych zakończeń, ale to jest wyjątkowe. Coś wspaniałego i szczerego. Brakuje mi słów. Piękne *usmiecha się smutno*.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kama
She-Devil


Dołączył: 17 Mar 2008
Posty: 2194
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:00, 29 Wrz 2008    Temat postu:

Prawie się poryczałam na Epilogu.
Prawie to u mnie bardzo dużo.
A prawie tylko dlatego, że Wilson+Cuddy to opcja, która nigdy do mnie przemawiała i chyba już przemawiać nie zacznie. W sumie dobrze, bo lekkie niezadowolenie z tego motywu pozwoliło mi się powstrzymać przed ryczeniem do monitora.

Świetny fik. Dużo dobrych tekstów. I dużo pięknych emocji.
Zachwyca mnie (poza Twoim stylem) Twoja pomysłowość pod względem początków rozdziałów. W "Dwanaście" rewelacyjne cytaty, tutaj rewelacje flashbacki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
rocket queen
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 3955
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:59, 30 Wrz 2008    Temat postu:

FENOMENALNE przez duuuuuuuże F!
Nie napiszę niczego więcej, bo nie przychodzą mi do głowy słowa, które w pełni oddałby to, jak bardzo podobał mi się Twój fik

Panie i Panowie,
CZAPKI Z GŁÓW!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gadabout
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 26 Wrz 2008
Posty: 72
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:27, 26 Sty 2009    Temat postu:

kurcze popłakałam się...
już chyba więcej dodawać nie muszę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jednoskrzydla
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Gru 2008
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:41, 26 Sty 2009    Temat postu:

Fik mną wstrząsnął. Epilog wyciskający łzy z oczu.

Piękne i wzruszające... przeczytałam wczoraj, jednak wciąż nie mogę się pozbierać.
Tym bardziej, że dzisiaj, tyle że 5 lat temu odszedł ktoś dla mnie szczególnie bliski...

Dziękuję.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez jednoskrzydla dnia Pon 22:41, 26 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gora
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:40, 15 Lut 2009    Temat postu:

Dlaczego ja ciągle muszę płakać przy twoich ficach?

Do końca miałam nadzieję, że to skończy się inaczej. Że House wyzdrowieje, że operacja... zdziałała cud. Że wszystko będzie po staremu...

"Obiecaj mi, że zawsze będziesz wracał" i "Przyjaźń, która trwa tylko do śmierci nie jest godna, by nazywać ją przyjaźnią". Piękne. I prawdziwe. Jesteśmy tylko ludźmi, upadami, odchodzimy. A powroty tyle od nas kosztują. Są trudne. Ale bez nich życie nie miałoby sensu. Bez przyjaźni życie nie miałoby sensu.

Pozdrawiam
g


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cudna :D
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:16, 25 Sie 2009    Temat postu:

Świetny fik. Fenomenalny. Cudowny. Idealny. A epilog znowu smutny. *ociera oczy* A mogłam nie czytać. *wali głową w ściane*.
Tylko dlaczego młody Greg ogląda Hannah Montana. Dżis tego to ja sobie nie mogę wyobrazić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Magsia
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 24 Sie 2009
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: BBa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:41, 25 Sie 2009    Temat postu:

Genialny fik i jeszcze wspanialszy epilog. Domyślałam się, że House umrze, ale i tak się popłakałam.
Gratuluję talentu i życzę weny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Akneisa
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:29, 25 Sie 2009    Temat postu:

Ja nie płaczę czytając fiki. Po prostu mam tak, że mnie nie rusza nic co ludzie mogą napisać. Raz mi się tylko zdarzyło, że oczy mi się zaszkliły.
A teraz...
Cholera, czy ja płaczę?! Nie! Po prostu w pokoju mi deszcz pada, no! Zaraz zaleję klawiaturę...
Wspaniałe opowiadanie. Wielkie brawo biję i kłaniam się nisko.
I cudowny napis na nagrobku. Zdecydowanie prawdziwy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin