Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: Epidemia [8/8]
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 8:57, 18 Sie 2013    Temat postu: Fic: Epidemia [8/8]

Kategoria: love

Zweryfikowane przez Richie117


Cytat:
Prosiliście o zombiakowego fika, no to go macie

Żeby nie przedłużać wstępu, chciałam tylko zaznaczyć, że fik powstał na dłuuugo przed tym, jak TFUrcy “House'a” wpadli na pomysł nakręcenia sceny snu House'a o PPTH opanowanym przez zombi

Enjoy!



Tytuł: Epidemia ([link widoczny dla zalogowanych])
Autor: triedunture



Rozdział 1


Wilson z westchnieniem wjechał na teren uniwersyteckiego kampusu. Krótkie wakacje w Maine by odwiedzić rodziców były przyjemne, jednak wysiłek związany z przybieraniem szczęśliwej miny w obecności krewnych dał mu się we znaki. Ramiona bolały go okropnie, a ból głowy nie pozostawał daleko w tyle. Droga powrotna trwała długo i Wilson był zmęczony.

Błyskające niebieskie światła na moment rozproszyły jego uwagę. Wyglądało na to, że policja ustawiła jakiś punk kontrolny - może polowali na pijanych kierowców? Był weekend, a dzieciaki z college'u czasami dawały się ponieść szaleństwom. Wilson zmniejszył prędkość swojego samochodu i sięgnął po portfel.

- Dajcie mu przejechać - zawołał gburowaty głos do umundurowanego funkcjonariusza stojącego przy barykadzie.

Wilsonowi zdawało się, że w polu widzenia mignęły mu siwe włosy i że usłyszał pstryknięcie balonika z nikotynowej gumy. Lecz właściciel gburowatego głosu już odjeżdżał w policyjnym wozie patrolowym.

- Detektyw Tritter? - mruknął pod nosem Wilson, patrząc jak radiowóz oddala się ze znaczną prędkością. Dlaczego ten facet miałby mu cokolwiek ułatwiać? - Pewnie po prostu jestem zmęczony od tego ciągłego siedzenia za kierownicą - zapewnił samego siebie. Wzruszył ramionami i podziękował policjantowi, który machnięciem ręki nakazał mu jechać dalej.

Wilson przetarł oczy. Jak na tak późne popołudnie, parking był niezwykle zapełniony. Ciężko było znaleźć wolne miejsce. Ale onkolog przyjechał do szpitala prosto z trasy, ponieważ chciał zobaczyć się z House'em. Musieli ze sobą porozmawiać.

Nie zamienił z nim ani słowa, odkąd wyjechał dwa tygodnie temu. Wilson próbował się do niego dodzwonić, lecz...

Westchnął i otworzył swój telefon komórkowy, żeby ponownie sprawdzić baterię.

... wszystkie telefony House'a (komórka, telefon w biurze i w domu) tylko dzwoniły i dzwoniły.

- Czy on mnie unika? - szepnął do siebie Wilson. Pokręcił głową. Samotne siedzenie w samochodzie nie miało sensu.

Wilson wysiadł i ruszył ku szklanym drzwiom prowadzącym do kliniki. Kiedy zbliżył się do wejścia, jego oczy zwęziły się, a głowa przekrzywiła się na bok. Najwyraźniej w środku było ciemno. Gdzie się podziały wszystkie pielęgniarki? Klinika nie powinna być zamknięta jeszcze przez pół godziny.

Może tego dnia było jakieś święto, o którym zapomniał. [link widoczny dla zalogowanych] albo [link widoczny dla zalogowanych], albo...

Wilson pchnął szklane drzwi i wkroczył do nietypowo cichej kliniki. Za stanowiskiem pielęgniarek widział gabinet Cuddy. Podwójne drzwi były na wpół otwarte, ale wyglądało na to, że nikogo tam nie było.

- Halo? - zawołał, szarpiąc za krawat. Wydawało mu się, że w szpitalu jest bardzo ciepło. Dziwne. Temperaturę zazwyczaj utrzymywano na poziomie niezmiennego chłodu przez wzgląd na cały medyczny sprzęt. - Czy ktoś tu jeszcze jest?

Wilson już miał zamiar otworzyć swoją komórkę i znów spróbować skontaktować się z House'em, gdy jego but pośliznął się nagle na śliskiej podłodze. Spojrzał w dół, unosząc nogę, żeby przyjrzeć się kłopotliwej substancji. Na podłogowej płytce zobaczył ciemnoczerwoną smugę.

- Krew? - Wilson zmarszczył brwi, wsuwając telefon z powrotem do kieszeni płaszcza. - Nikt nie pofatygował się, żeby ją zetrzeć?

Rozejrzał się dookoła po pustych korytarzach. Co tu się dzieje?

Od strony gabinetu zabiegowego numer trzy rozległ się jęk. Dźwięk był przenikliwy i gardłowy, jakby wydał go ktoś, kto odczuwał niezmierny ból.

- Przysięgam, że jeśli House zostawił tam kogoś i poszedł do domu... - mruknął pod nosem Wilson. Z powodu panującego gorąca, zdjął płaszcz i zostawił go na krześle w poczekalni, zanim podszedł do gabinetu. Już układał sobie w głowie kunsztowne przeprosiny, kiedy otworzył drzwi.

Jęk przeszedł w potworne skrzeczenie i ciemny kształt rzucił się w kierunku wejścia. Wilson wrzasnął i zatoczył się do tyłu, aż runął ciężko na podłogę. Skrzywił się, kiedy jego kostkę przeszył ból. Cząstką świadomości, która tkwiła głęboko w głowie, zdiagnozował poważne zwichnięcie.

Resztą świadomości, tą znajdującą się na powierzchni, był zajęty gapieniem się na istotę, która zmierzała ku niemu chwiejąc się i powłócząc nogami.

Stworzenie było człowiekiem, a przynajmniej było nim do niedawna. Teraz jego ciało pokrywały przebarwienia i gdzieniegdzie rozpadło się, zwisając w luźnych strzępach. W miejscach łokci i kolan kości przebiły skórę. Był to mężczyzna, przed trzydziestką, jego czarne włosy zmatowiały i splątały się w kołtuny, a zęby ociekały krwią. Poplamiona szpitalna koszula, miejscami podarta, oplatała jego wychodzoną sylwetkę.

Stwór upuścił oderwane od tułowia ramię, które do tej pory obgryzał, i powlókł sie w kierunku Wilsona przerywanym, bolesnym krokiem. Wyciągając ręce w stronę onkologa, zawył donośnie, a odgłos tego wycia poniósł się echem po korytarzach.

Wilson zaczął czołgać się do tyłu, gorączkowo odpychając się nogami i rękami, dopóki jego plecy nie uderzyły w drewnianą ściankę stanowiska pielęgniarek. Koszmarna istota znajdowała się dokładnie nad nim. Zacisnął powieki, walcząc z falą mdłości, kiedy ogarnął go obezwładniający smród.

Czuł, że zaraz zwymiotuje. A zaraz potem umrze.

Prawie zatęsknił za Maine.

- Hej, koleś, czepiaj się kogoś, kto rozkłada się w takim samym tempie, jak ty!
Wilson błyskawicznie otworzył oczy i zobaczył House'a, który stał tuż obok, unosząc swoją laskę niczym kij baseballowy. Nie, to nie była jego laska, ale...

PLASK!

... Szufla do odśnieżania.

Wilson patrzył w milczeniu, jak odcięta od korpusu głowa turla się po podłodze, by zatrzymać się pod fikusem w doniczce. Bezgłowe ciało runęło na ziemię jak marionetka. Nie było krwi, tylko ciemna breja, która cuchnęła jak gnijące owoce.

- Wilson, próbujesz dać się zabić? - syknął House, zniżając głos do cichego szeptu. - Co ty tu robisz, do diabła?

- Byłem... w Maine. Na wakacjach. - Wilson przełknął ślinę i mrugnął jeden raz, nie odrywając oczu od ściętej głowy. - Właśnie wróciłem.

- I pierwszym punktem twojego planu zajęć był przyjazd do szpitala w ostatni dzień urlopu? - House zachichotał i odłożył szuflę na blat stanowiska pielęgniarek. - Ty świętoszkowaty kretynie.

Wilson przesunął wzrokiem po sylwetce przyjaciela. House miał na sobie jak zwykle t-shirt i jeansy oraz błękitną koszulę, tyle że jeden z jej rękawów został oderwany, przez co jego prawe ramię było niemalże gołe. Ubrania diagnosty były brudne od potu, jakby nie zmieniał ich od kilku dni. Oczy miał jasne i czujne, ale sapał z wysiłku, a nad lewą brwią widniała niewielka rana cięta pokryta strupem.

Niebieski plecak wisiał bezpiecznie na jego ramionach, i z niego House wydobył swoją laskę i oparł się na niej.

- Pomóc ci? - spytał w końcu, spoglądając na Wilsona siedzącego na podłodze.

- Powiedz mi, czym był ten przeklęty stwór - wyszeptał Wilson, zerkając na powalone ciało.

- Jimmy, no skup się. - House chwycił go za nadgarstek i pociągnął do pozycji stojącej. - Co jest czarno-niebieskie i kocha zjadać mózgi? To zombi, ty idioto.

Podczas gdy Wilson stał z rozdziawionymi ustami jak ryba wyjęta z wody, House wepchnął szuflę do swojego plecaka, metalowym końcem do dołu. Trzonek wystawał przez niedopięty suwak i starszy lekarz wyglądał na zadowolonego z tego powodu.

- Jak... kiedy... to się...? - Wilson próbował znaleźć odpowiednie słowa. - Nie ma czegoś takiego jak zombi.

- Możesz im to powiedzieć, kiedy zaczną się wgryzać w twoją twarz - odparł House, przeczesując skąpane w mroku korytarze szybkim spojrzeniem. - Inne musiały usłyszeć tamto uderzenie. Wkrótce tu przyjdą. - Wolną ręką ponownie złapał Wilsona za nadgarstek i pociągnął go za sobą, kuśtykając w głąb holu z karkołomną prędkością. Kątem oka Wilson zobaczył poruszającą się wolno chmarę, która zbierała się wokół frontowych drzwi. Zatem wyjście odpadało.

- Dokąd idziemy? - zawołał.

- Do kafeterii. Ma solidne ściany. Tam się wszyscy zabarykadowali. - House przystanął na moment, zerkając na garstkę zombi za ich plecami. Hałas, który robiły, był ogłuszający - przeciągły, głęboki skowyt z bólu. House zaklął pod nosem i szarpnął mocniej za nadgarstek Wilsona. - Musimy się ruszać. Natychmiast.

Wilsonowi zaparło dech ze zdumienia, kiedy skręcili za róg. Rozbite szkło rozrzucone po całej podłodze chrzęściło im pod butami. Mijali poprzewracane nosze na kółkach, puste wózki inwalidzkie pokryte krwią i stojaki na kroplówki, które leżały pogięte na ziemi.
- Moja stopa...

- Jeszcze tylko kawałek, obiecuję - powiedział House, praktycznie ciągnąc Wilsona czarnym jak smoła korytarzem. - Musimy tylko dotrzeć do windy.

Wilson musiał zaciskać zęby, żeby powstrzymać się od krzyku za każdym razem, kiedy jego lewa stopa dotykała posadzki. Przejmujący ból przeszywał jego nogę, każąc mu się zastanawiać, jakim cudem House - człowiek z tylko jedną sprawną nogą - mógł poruszać się tak szybko. Wtedy usłyszał głębokie, zbiorowe jęczenie zombi. Zdawało się dochodzić ze wszystkich stron, rozbrzmiewając w korytarzach niczym zawodzenie duchów.

- Powiedz mi, co się dzieje, do diabla - zażądał.

House zatrzymał się na zakręcie i ostrożnie wyjrzał za róg, zanim ruszyli dalej.
- Wydarzyło się coś zabawnego, kiedy cię nie było, Wilson - odpowiedział. - Trupy zaczęły ożywać.

- Wyjechałem z miasta tylko na dwa tygodnie!

- Wirus szybko się rozprzestrzenia. Przynajmniej wydaje mi się, że to wirus. Zatrucie nie pasuje, wykluczyliśmy parę innych rzeczy. - House stanął gwałtownie, wciągnął ich obu za automat ze słodyczami i gestem nakazał Wilsonowi, żeby się nie ruszał. Znowu zamienił laskę na szuflę i uniósł ją w dłoniach. Jęki zombi przybrały na sile i umilkły nagle, a szpitalne korytarze pogrążyły się w ciszy.

Wilson nadstawił uszu, aż usłyszał szuranie kroków. Na podłogę padł długi cień - coś nadchodziło z lewej strony. Wilson wpatrywał się w wyłaniającą się powoli postać kobiety - jej sukienka była w strzępach i ciągnęła za sobą złamaną nogę.

- Wal z całej siły - powiedział House, biorąc zamach wycelowany w jej głowę, kiedy tylko znalazła się w jego zasięgu. Wilson odwrócił wzrok dokładnie w chwili, gdy szufla dosięgnęła celu z obrzydliwym chrupnięciem. - Musisz celować w głowę - wyjaśnił mu House. - W przeciwnym razie będą cię po prostu dalej atakować.

Wilson przełknął żółć, która podeszła mu do gardła. Zapach był naprawdę okropny.
- Co to za wirus? - spytał, kiedy House raz jeszcze sięgnął do plecaka po swoją laskę.

- Pamiętasz, że zanim wyjechałeś do Maine, zajmowałem się pewną kobietą z dziwnym autoimmunologicznym problemem?

- Taak. Cuddy powiedziała, że nie możesz operować, ponieważ istnieje ryzyko...

- Cuddy nie żyje - wpadł mu w słowo House, wpychając swoją prowizoryczną broń do torby na plecach.

Wilson zamrugał, opierając się o ścianę, żeby nie upaść. - Ona... co takiego?

- Nie żyje. - House szarpnięciem zapiął suwak plecaka. - Zamknęła się na oddziale noworodkowym, próbując chronić dzieci. Ale tam wszystkie ściany były ze szkła. Stwory przebiły się przez nie i ją dorwały.

- Czy ona jest teraz jedną z nich? - zapytał Wilson, przyglądając się gnijącemu ciału u ich stóp.

- Nie. Ale byłaby jedną z nich - szepnął House, wbijając oczy w podłogę. - Poprosiła mnie, żebym dokończył robotę. - Podniósł wzrok, jego błękitne tęczówki błyszczały w pogłębiającej się ciemności. - Więc to zrobiłem.

- House... - Wilson wyciągnął rękę i zacisnął słabą dłoń na podniszczonym materiale koszuli House'a.

- W każdym razie - House westchnął, pozwalając Wilsonowi trzymać się go kurczowo - pacjentka "zero" zmarła dziesięć dni temu. Okazało się, że nie na długo pozostała martwa.

Długi, niski jęk przerwał jego wypowiedź. House obrócił głowę w kierunku dźwięku.
- Chodźmy. - Pognali do windy towarowej, zwykle zarezerwowanej dla ekip sprzątających, a House wydobył z kieszeni klucz, który służył do jej obsługi. - Znalazłem go przy jednym z ciał. Dzięki bogu, bo bez tego nie mógłbym się poruszać między piętrami. Pozostałe windy nie mają zasilania. - Przekręcił klucz w panelu kontrolnym i drzwi zasunęły się z trzaskiem. Gdy House wcisnął przycisk oznaczony cyfrą 9, winda z szarpnięciem ruszyła w górę.

Wilson oparł się o ścianę w kącie kabiny i zakrył dłonią usta, na których ciągle malował się wyraz szoku.
- Próbowałem się do ciebie dodzwonić. Czy zasilanie...?

- Budynek przełączył się na zasilanie awaryjne tydzień temu. Kiedy w kostnicy obudził się gang zombi i skończyło im się smaczne mięsko szpitalnego patologa, musiały przegryźć się przez instalację elektryczną - wyjaśnił House, ponownie uzbrajając się w szuflę, by przygotować się do wyjścia na korytarz. - Linie telefoniczne też padły. Chciałem spróbować skontaktować się z tobą przez komórkę, ale została w moim gabinecie, razem z Cameron.

- Wszystko z nią w porządku?

House popatrzył na niego jak na tępaka.
- Cameron ma się kapitalnie. I jest zombi. - Odwrócił się z powrotem twarzą do drzwi windy. - Nie zgodziła się zrezygnować z zajmowania się zainfekowanymi pacjentami. Dała się ugryźć chyba z tuzin razy. Kiedy się przemieniła, nadal stała przy białej tablicy. Teraz nie opuszcza oddziału diagnostyki. Nawet żeby pójść po kawę.

Wilson podniósł nogę, by przyjrzeć się swojej opuchniętej kostce. - Mówiłeś, że w kafeterii jest bezpiecznie?

- Aha. - House zmarszczył brwi. - Jeśli nie liczyć Chase'a.

Wilson uniósł wzrok. - Co z Chase'em?

- Też został ugryziony - odparł House. - Być może został mu jeszcze jeden dzień, zanim się przemieni. Wciąż pracujemy nad jakimś lekarstwem. Jeżeli to nie wypali, czeka go droga w dół szybu windy, tyle że bez windy.

- Mój boże - szepnął Wilson.

- Postaraj się nie gapić, kiedy go zobaczysz - zasugerował House. - Nie wygląda najlepiej.

Wilson parsknął odrobinę histerycznym śmiechem. - Nie wygląda najlepiej? Za to spójrz na siebie. Nigdy nie widziałem cię takiego ożywionego. Ile Vicodinu udało ci się zwinąć z apteki, kiedy wszystko zaczęło się chrzanić?

House wsparł się ciężko na lasce. - Nie połknąłem ani jednej tabletki od ośmiu dni, Jimmy. - Obejrzał się za siebie, by spojrzeć poważnie na przyjaciela. - Walka o przetrwanie najwyraźniej odwróciła moją uwagę od innych spraw.

- W ogóle nie bierzesz tabletek? - zapytał Wilson, a brwi uniosły mu się niemal do linii włosów.

House przeniósł wzrok na podświetlone numerki pięter. - Większość leków podaliśmy ludziom, którzy zostali ugryzieni - powiedział. - Chase'owi musieliśmy zmniejszyć dawkę do połowy tabletki. Jeśli nie zabije go niewydolność narządów, to ból mógłby to zrobić.

- Co z Foremanem? - spytał Wilson, gdy zabrzmiał dzwonek otwieranych drzwi windy.

- Och, nic mu nie jest. Chociaż wiecznie bym na niego nie liczył. Wiesz, jak to bywa. Czarny koleś i horror. - House skrzywił się wymownie i wyszedł na korytarz, chwiejąc się lekko na niesprawnej nodze. - Za nic nie uda mu się wyjść z tego w jednym kawałku.

Wilson miał jeszcze milion innych pytań, lecz zanim zdążył otworzyć usta, House zaczął tłuc szuflą w zombi, które kiedyś było małym chłopcem. Niewielkie, nagie stworzenie skrzeczało przy każdym uderzeniu, nie podnosząc nawet ręki, żeby się bronić. Po prostu nie przestawało posuwać się w ich stronę.

- Nie daj się zwieść tym małym - House przekrzykiwał dźwięczący odgłos, jaki wydawała szufla, trafiając w czaszkę. - Rzucą się do twoich kostek jak malutkie psy.

House'owi udało się powalić zombi na ziemię, gdzie śliniło się i jęczało, ciągle wyciągając ku niemu ręce. Z obojętną efektywnością diagnosta umieścił ostry koniec szufli na karku stwora i oparł się na niej całym ciężarem swojego ciała, schludnie oddzielając głowę od szyi, czemu towarzyszyło znajome chrupnięcie.

- Jak to możliwe, że jesteś w tym taki dobry? - zapytał Wilson, przesuwając dłonią po spoconym czole.

House oddychał ciężko, jego ciało wibrowało od adrenaliny.
- Żartujesz? - Uśmiechnął się. - Całe życie na to czekałem. - Odwrócił się od nieruchomego ciała i wyciągnął z plecaka laskę, obracając nią w palcach. Z szuflą w wolnej ręce ruszył śpiesznym krokiem w głąb korytarza zatopionego w nikłym świetle. - Trzymaj się blisko mnie. I miej oczy otwarte.

Wilson wykonał polecenie i obaj dotarli do zamkniętych podwójnych drzwi kafeterii, nie napotykając na więcej atakujących stworów, chociaż odgłosy i odór zombi zdawał się być wszędzie. House zastukał cicho do drzwi.
- Foreman, otwórz.

Młody lekarz musiał czekać tuż przy wejściu, bo Wilson usłyszał łoskot przesuwanych mebli oraz pobrzękiwanie łańcuchów. Na koniec uchyliły się drzwi.

- Przyniosłeś? - spytał Foreman, wpuszczając House'a do środka.

- Taak. - House rzucił mężczyźnie swój plecak. - Morfina jest w przedniej kieszeni, strzykawki są na dnie, a Wilson jest tuż za mną. - Wskazał kciukiem przez ramię. - Mam też trochę antybiotyków dla tej dziewczynki. Lepiej żeby starczyły na długo.

- Doktor Wilson? - Foreman wytrzeszczył oczy, kiedy onkolog wszedł do środka bardziej opanowanym krokiem. - Co pan tu robi?

Wilson otworzył usta, ale House odezwał się pierwszy: - Może powymieniamy się historyjkami, kiedy Chase dostanie już swój zastrzyk?

Foreman przewrócił oczami, ale bez słowa zabrał przyniesione zapasy i szybko się oddalił. Wilson rozejrzał się po nowej, ulepszonej kafeterii/stanowisku bojowym.

House zajął się popychaniem poprzestawianych stolików z powrotem pod zamknięte drzwi. Pozostała część obszernego pomieszczenia była chaotyczną mieszaniną wywróconych krzeseł, stosów koców i zakrwawionych bandaży. Bar sałatkowy został ogołocony; ci, którzy ocaleli, musieli najpierw zjeść świeżą żywność, a konserwy zostawić na później, pomyślał Wilson.

W dawnej części jadalnej przebywało jeszcze około tuzina ludzi. Niektórzy spali, skuleni na podłodze pośród koców, które zabrali z sal pacjentów. Wilson rozpoznał pielęgniarkę z pediatrii oraz chirurga, z którym tak naprawdę nigdy nie rozmawiał, a kilka innych osób musiało być pacjentami, kiedy rozpętała się epidemia. Mała dziewczynka spała, podłączona do kroplówki, którą ktoś przymocował do wieszaka na płaszcze.

Wilson zrozumiał, że ukrywanie się tutaj miało sens. Były tu spore zapasy żywności i wody. Ściany zbudowano z solidnych cegieł. Po prawej stronie znajdowały się łazienki, a drzwi dały się łatwo zabezpieczyć. Minusem było oczywiście to, że byli w pułapce. Kafeteria nie miała okien ani bezpośredniego wyjścia na dach. I nawet mimo zabarykadowanych drzwi, ciągle było słychać słabe odgłosy upiornych jęków, które dochodziły z korytarza.

Wilson powędrował do oddalonego rogu sali, gdzie na ławeczce w jednej z przegródek ułożono Chase'a. Stolik został odsunięty, tworząc prowizoryczne ambulatorium. Foreman wstrzykiwał morfinę bezpośrednio w kręgosłup Chase'a. Australijczyk wydał okrzyk bólu, kuląc się w pozycji embrionalnej.

- House nie mógł znaleźć żadnych miejscowych środków znieczulających, kiedy był na dole? - zawołał z goryczą w głosie.

Wilson stanął z rękami opuszczonymi wzdłuż boków i otwartymi ustami. Chase dygotał, jego spocona skóra przybrała niezdrowy, zielony odcień, a jego ręce i szyję pokrywały wielkie siniaki. Wilson widywał zwłoki, które wyglądały bardziej zdrowo.

Widok Chase'a w takim stanie sprawił, że ból w jego kostce przypominał raczej tępe pobolewanie wyrzutów sumienia.

Foreman dostrzegł Wilsona ponad swoim ramieniem. - Mógłbyś pomóc mi go przytrzymać? Nie może przestać się trząść. - Zwrócił się z powrotem do Chase'a, trzymając strzykawkę pewnymi dłońmi. - Za kilka sekund przestanie cię boleć. Tylko oddychaj.

- Niedługo w ogóle przestanę cokolwiek czuć - wystękał Chase. - Będę martwy. Chociaż nie. Będę taki jak Cameron.

Wilson podszedł bliżej i przycisnął głowę i tułów młodszego mężczyzny do twardego siedzenia.

Zamglone niebieskie oczy obróciły się ku górze i odnalazły twarz onkologa. - Wilson? Miało cię tu nie być. Czy ja...?

- On naprawdę tu jest, Chase. To nie halucynacja - zapewnił uspokajająco Forman. Skierował wzrok z powrotem na Wilsona, unosząc jedną brew. - Domyślam się, że chciałeś odegrać rolę bohatera. Jak, do diabła, się tu dostałeś, tak w ogóle?

- Też chciałbym to usłyszeć - zagrzmiał głos House'a za jego plecami. - Powiedzieliśmy miłej panience spod 911, żeby przestali przysyłać służby medyczne i policjantów na żer wygłodniałego tłumu. Mieli ogrodzić teren, a potem nas stąd wyciągnąć. - Trzasnął laską o blat pobliskiego stolika; donośny dźwięk obudził gwałtownie niektórych śpiących. - Jeśli nam nie uwierzyli, do cholery, to Chase umrze na darmo!

Wilson popatrzył na młodego lekarza, który niemal zasnął pod wpływem morfiny.
- Pobiegłem do szatni po swoją komórkę - wyjaśnił Chase rwącym się głosem. - Upuściłem ją, kiedy jeden z nich ugryzł mnie w rękę. Ale udało mi się zadzwonić na zewnątrz.

- Taak, i zobacz, dokąd cię to doprowadziło. - House kipiał z wściekłości.

Wilson pokręcił głową. - Wydaje mi się... że teren został ogrodzony. Ale mi pozwolili przejechać. Nie wiem dlaczego; nie poświęciłem temu zbyt wiele uwagi. Myślałem, że po prostu sprawdzają kierowców i zatrzymują pijanych. - Przeczesał palcami włosy. - Ale przez cały dzień słuchałem wiadomości w radiu. Nie było żadnej wzmianki o tajemniczej chorobie, która sparaliżowała szpital. A ci faceci na zewnątrz pracują dla wydziału policji z Princeton, a nie dla FBI czy [link widoczny dla zalogowanych].

- Czy na miejscu policji poinformowałbyś wszystkich o ataku zombi? - słusznie zauważył Foreman. - Oni prawdopodobnie po prostu czekają, aż wszystko się tutaj uspokoi.

House pokuśtykał do ściany kafeterii, na której drukowanymi literami zapisał kilkanaście wyrazów:

GORĄCZKA
SINIAKI KRWAWIENIE Z?
NIEWYDOLNOŚĆ WĄTROBY
PODŁOŻE BAKTERYJNE? (to zostało wykreślone)
USTANIE PRACY WSZYSTKICH NARZĄDÓW
DRGAWKI
GUZ MÓZGU? (to także zostało wykreślone)
NIE MAJĄ TĘTNA
NIE ODDYCHAJĄ
NIE POWINNY KURWA ISTNIEĆ

- Oni nie czekają, aż coś się tutaj uspokoi - odezwał się cicho House. - Oni czekają, aż będzie tu spokojnie jak w zbiorowym grobie**. - Odwrócił się, jego oczy błyszczały w przyćmionym świetle. - Nie zamierzają nas uratować.




Cytat:
* ostatnie 3 linijki układają się w oryginale w fajny schemat, którego po polsku nie udało mi się odtworzyć:
NO PULSE
NO BREATHING
NO FUCKING WAY


** jeszcze jedna gra słów: They aren't waiting for things to die down (to w odniesieniu do wcześniejszych słów Foremana). They're waiting for things to die.
to die down - uspokajać się/zamierać
to die - umrzeć


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Czw 2:59, 11 Wrz 2014, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:16, 18 Sie 2013    Temat postu:

po przeczytaniu tego rozdziału tylko jedno przychodzi mi do głowy: chcę więcej!!!
House i Wilson będą razem walczyć przeciw zombiakom? I jakoś nie mogę przestać myśleć, że to fik z humorem i na luzie, pewnie przez +13, a tu proszę, ficzek pełen śmierci i horroru Dobry ficzek, już mi się podoba. Super, że go wybrałaś do tłumaczenia


Cytat:
- Detektyw Tritter? - mruknął pod nosem Wilson
proooszę, tylko nie on

Cytat:
Wyciągając ręce w stronę onkologa, zawył donośnie
z radości!

Cytat:
... Szufla do odśnieżania.
ómarłam!

Cytat:
jeden z jej rękawów został oderwany, przez co jego prawe ramię było niemalże gołe.
i hot biceps widoczny!
a ten rozerwany rękaw przypomina mi Daryla z Walking Dead

Cytat:
Podczas gdy Wilson stał z rozdziawionymi ustami jak ryba wyjęta z wody
not nice, not nice at all!

Cytat:
House wepchnął szuflę do swojego plecaka,
to chyba musi być jaki podwójny plecak alpinisty

Cytat:
- Wydarzyło się coś zabawnego, kiedy cię nie było, Wilson - odpowiedział
yeah, tylko apokalipsa

Cytat:
- Cuddy nie żyje - wpadł mu w słowo House
a to niespodzianka! myślałam, że się rządzi w kafeterii

Cytat:
- Cameron ma się kapitalnie. I jest zombi.
wszystkich sobie wyobrażam jako zombie, ale nie Cameron

Cytat:
- Nie połknąłem ani jednej tabletki od ośmiu dni, Jimmy
stał się superhero bez bólu

Cytat:
- Co pan tu robi?
przybywa na ratunek, obviously

Cytat:
NIE POWINNY KURWA ISTNIEĆ
najs tłumaczenie i najs zagadka dla House'a


Soł, deklaruję, że czekam z niecierpliwością na resztę rozdziałów i wielkiej weny życzę!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:19, 18 Sie 2013    Temat postu:

Wow, szybko się za to zabrałaś

Cytat:
- Dajcie mu przejechać - zawołał gburowaty głos do umundurowanego funkcjonariusza stojącego przy barykadzie.
omg, co za dupek, mam nadzieję, że jakieś zombie ucieknie ze szpitala i go zje

Cytat:
- Krew? - Wilson zmarszczył brwi, wsuwając telefon z powrotem do kieszeni płaszcza. - Nikt nie pofatygował się, żeby ją zetrzeć?
właśnie dlatego House i Wilson będą tworzyć idealną drużynę - House będzie zabijał zombie, a Wilson będzie biegał za nim z mopem, bo co jak co, ale podłoga musi być czysta

Cytat:
- I pierwszym punktem twojego planu zajęć był przyjazd do szpitala w ostatni dzień urlopu? - House zachichotał i odłożył szuflę na blat stanowiska pielęgniarek. - Ty świętoszkowaty kretynie.
House, ty kretynie, Wilson nie lubi pracy, on lubi ciebie

Cytat:
House wepchnął szuflę do swojego plecaka, metalowym końcem do dołu.
mam przeczucie, że musiał go zaczarować, jak Hermiona swoją torebkę w HP (przynajmniej mam taką nadzieję, bo gdzie indziej schowa Wilsona, jak kostka mu do reszty spuchnie i nie będzie mógł biegać? )

Cytat:
- Och, nic mu nie jest. Chociaż wiecznie bym na niego nie liczył. Wiesz, jak to bywa. Czarny koleś i horror.
dobrze, że główni bohaterzy zawsze przeżywają

Cytat:
Bar sałatkowy został ogołocony; ci, którzy ocaleli, musieli najpierw zjeść świeżą żywność, a konserwy zostawić na później, pomyślał Wilson.
jak miło z ich strony, zombiaki nie będą musiały się faszerować chemią

Teraz nie wiem, czego chcę bardziej: żeby House rozwiązał zagadkę i wszystkich uratował, czy żeby chłopaki sami zamienili się w zombie i zjedli Trittera Btw, nie myślałam nigdy, że mogę polubić Cuddy w hilsonowym fiku, ale proszę bardzo, jednak się udało

Weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lacida
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 06 Mar 2012
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:54, 19 Sie 2013    Temat postu:

To jest... to jest...
odjechane... słów mi brakuje, Richtie, sprawiasz, że język wydaje się zbyt ubogi.
Szkoda mi Chase'a, chciałabym by został uratowany przez genialny pomysł House'a, za który Greg dostanie Nobla, ale niech nie będzie zombii, już wolę go martwego.
Ale czy Tritter zwariował??? Może po prostu nie wierzy... Nienawiść nienawiściom, ale on ma instynkt zachowawczy.
Cameron, ona to potrafi wkurzyć, ona też zwariowała? Bohaterstwo bohaterstwem, ale to głupota.
Wilson pewnie ma ta swoją zaskoczona minę

Takiego Grega kochamy:
Richtie napisał:
- Wydarzyło się coś zabawnego, kiedy cię nie było, Wilson - odpowiedział [House]. - Trupy zaczęły ożywać.


Richtie napisał:
- Jak to możliwe, że jesteś w tym taki dobry? - zapytał Wilson, przesuwając dłonią po spoconym czole.

House oddychał ciężko, jego ciało wibrowało od adrenaliny.
- Żartujesz? - Uśmiechnął się. - Całe życie na to czekałem. - "

Taa... jasne, całe życie czekał na atakujące go zombii ...

PS Nie podglądam oryginału, więc mogę mieć życzenia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lacida dnia Sob 20:37, 24 Maj 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 8:43, 20 Sie 2013    Temat postu:

Noooo, naprawdę czekałyście na tego fika, skoro komenty pojawiły się tak ekspresowo


advantage napisał:
po przeczytaniu tego rozdziału tylko jedno przychodzi mi do głowy: chcę więcej!!!
naaajs jednak nie napalaj się zbytnio, bo kolejne rozdziały (z tego co [mętnie] pamiętam) nie są w tak wysokim stopniu lajtowe and all

advantage napisał:
House i Wilson będą razem walczyć przeciw zombiakom? I jakoś nie mogę przestać myśleć, że to fik z humorem i na luzie, pewnie przez +13, a tu proszę, ficzek pełen śmierci i horroru Dobry ficzek, już mi się podoba. Super, że go wybrałaś do tłumaczenia
yup, trochę będą walczyć, a trochę będą się chować
Me hopes, że to nie będzie wielki spoiler, ale indeed rozdziały 1-7 mają raczej atmosferę crack-fika. Dopiero epilog wszystko psuje imo, ale nie czas teraz na zawracanie sobie tym głowy
Miło mi słyszeć, że fik się podoba

advantage napisał:
proooszę, tylko nie on
jeszcze zmienisz zdanie

advantage napisał:
z radości!
że jedzonko przyszło

advantage napisał:
ómarłam!
a co, też dostałaś szuflą?

advantage napisał:
i hot biceps widoczny!
a ten rozerwany rękaw przypomina mi Daryla z Walking Dead
hot biceps to taki hot-dog dla zombiaków, nie wiem, czy jest się z czego cieszyć
musiałam looknąć w gooogle, co to za Daryl... and U R right

advantage napisał:
not nice, not nice at all!
tjaaa, to mogło bardzo zdekoncentrować House'a i osłabić jego czujność

advantage napisał:
to chyba musi być jaki podwójny plecak alpinisty
albo w USA mają małe szufle

advantage napisał:
yeah, tylko apokalipsa
apokalipsę to oni mieli co miesiąc, kiedy Cuddy dostawała PMS

advantage napisał:
a to niespodzianka! myślałam, że się rządzi w kafeterii
ale miła niespodzianka, c'nie? pffff, gdyby Cuddy była w kafeterii, to inni woleliby się błąkać po szpitalu pełnym zombi

advantage napisał:
wszystkich sobie wyobrażam jako zombie, ale nie Cameron
nie tylko Ty ktoś kiedyś narysował ekipę House'a jako zombiaki i Cam wyszła najmniej zombiastycznie... [link widoczny dla zalogowanych]

advantage napisał:
stał się superhero bez bólu
uh, niestety aż tak dobrze nie ma

advantage napisał:
przybywa na ratunek, obviously
tjaaa, niech wszyscy tak myślą, że po to przybył

advantage napisał:
najs tłumaczenie i najs zagadka dla House'a
thx

mam nadzieję, że reszta rozdziałów pojawi się soon

***

Anai napisał:
Wow, szybko się za to zabrałaś
szybko w porównaniu do czego? Maybe nie powinnam mówić, że ten fik czekał w kolejce do tłumaczenia od kilku lat

Anai napisał:
omg, co za dupek, mam nadzieję, że jakieś zombie ucieknie ze szpitala i go zje
hmm... będzie nawet lepiej

Anai napisał:
właśnie dlatego House i Wilson będą tworzyć idealną drużynę - House będzie zabijał zombie, a Wilson będzie biegał za nim z mopem, bo co jak co, ale podłoga musi być czysta
to samo pomyślałam

Anai napisał:
House, ty kretynie, Wilson nie lubi pracy, on lubi ciebie
well... nie uprzedzajmy fabuły fika

Anai napisał:
mam przeczucie, że musiał go zaczarować, jak Hermiona swoją torebkę w HP (przynajmniej mam taką nadzieję, bo gdzie indziej schowa Wilsona, jak kostka mu do reszty spuchnie i nie będzie mógł biegać? )
damn, nie macie innych problemów niż rozmiar plecaka House'a? ja nawet o tym nie pomyślałam (gdyby ten fik nie był tylko +13, to bardziej od spuchniętej kostki trzeba by się było przejmować spuchniętym czymś-innym )

Anai napisał:
dobrze, że główni bohaterzy zawsze przeżywają
nie zawsze, w "Cube" nikt nie przeżył

Anai napisał:
jak miło z ich strony, zombiaki nie będą musiały się faszerować chemią
yeah, tylko naturalnym żelazem z szufli House'a

Anai napisał:
Teraz nie wiem, czego chcę bardziej: żeby House rozwiązał zagadkę i wszystkich uratował, czy żeby chłopaki sami zamienili się w zombie i zjedli Trittera Btw, nie myślałam nigdy, że mogę polubić Cuddy w hilsonowym fiku, ale proszę bardzo, jednak się udało
a co powiesz na - sort of - jedno i drugie? Heh, martwa Cuddy jest faaajna, ale tutaj lubiłabym ją bardziej, gdyby House nie dręczył się tym, że osobiście musiał ją wykończyć

Dziękować

***

Lacida napisał:
To jest... to jest...
odjechane... słów mi brakuje, Richtie, sprawiasz, że język wydaje się zbyt ubogi.
omatko, mi też często brakuje słów... może to jakaś zaraźliwa choroba i Cię nią zaraziłam?

Lacida napisał:
Szkoda mi Chase'a, chciałabym by został uratowany przez genialny pomysł House'a, za który Greg dostanie Nobla, ale niech nie będzie zombii, już wolę go martwego.
szczerze, nie pamiętam, co będzie z Chase'em A czemu nie chcesz zombie!Chase'a? Może razem z zombie!Cameron zrobiliby małe zombie!dzieci?

Lacida napisał:
Ale czy Tritter zwariował??? Może po prostu nie wierzy... Nienawiść nienawiściom, ale on ma instynkt zachowawczy.
oh, Tritter na pewno do jakiegoś stopnia wierzy... inaczej nie posłałby Wilsona z premedytacją na pewną śmierć

Lacida napisał:
Cameron, ona to potrafi wkurzyć, ona też zwariowała? Bohaterstwo bohaterstwem, ale to głupota.
w jej przypadku to nie było bohaterstwo, tylko jej miękkie, naiwne serduszko Ale jako zombi przynajmniej jeszcze się do czegoś przyda

Lacida napisał:
Taa... jasne, całe życie czekał na atakujące go zombii ...
może nie czekał dokładnie na to, ale czekanie na apokalipsę zombie bardzobardzo mi do House'a pasuje

Lacida napisał:
PS Nie podglądam oryginału, więc mogę mieć życzenia.
mam nadzieję, że przynajmniej część z Twoich życzeń się spełni

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Wto 8:46, 20 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lacida
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 06 Mar 2012
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:53, 26 Sie 2013    Temat postu:

Richie napisał:
w jej [Cameron] przypadku to nie było bohaterstwo, tylko jej miękkie, naiwne serduszko. Ale jako zombi przynajmniej jeszcze się do czegoś przyda.

I to bardzo się przyda.
Zajrzałam do oryginału i ciekawie jest to rozwiązane.

Richie napisał:
A czemu nie chcesz zombie!Chase'a? Może razem z zombie!Cameron zrobiliby małe zombie!dzieci?

Nie będzie zombii! dzieci. I dobrze. Ale za to będzie... (

Richie napisał:
oh, Tritter na pewno do jakiegoś stopnia wierzy... inaczej nie posłałby Wilsona z premedytacją na pewną śmierć
Uważam, że nie wierzy. Jak przetłumaczysz, to porozmawiamy o tym kiedy powinien coś zrobić, a nie zrobił.
Czekamy na dalszy ciąg, niecierpliwie.
Powodzenia


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lacida dnia Sob 20:40, 24 Maj 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 9:42, 01 Wrz 2013    Temat postu:

Lacida napisał:
I to bardzo się przyda.
Zajrzałam do oryginału i ciekawie jest to rozwiązane.
dla mnie do jeden z najlepszych elementów tego fika

Lacida napisał:
Uważam, że nie wierzy. Jak przetłumaczysz, to porozmawiamy o tym kiedy powinien coś zrobić, a nie zrobił.
Czekamy na dalszy ciąg, niecierpliwie.
Powodzenia
Chyba masz rację - porozmawiamy, jak potłumaczę więcej, bo szczerze mówiąc nie pamiętam dokładnie, jak to było z Tritterem, tylko tak mi się kojarzy, że on wierzył i celowo nic nie robił...
Mam nadzieję, że nie będziecie długo czekać
Dzięki


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 8:30, 14 Wrz 2013    Temat postu:

Cytat:
Czas na ciąg dalszy zmagań z zombiakami
Uprzedzam przed gościnnym występem Cuddy – niektórym jej rola w tym rozdziale może się nie spodobać, ale cusz...

Enjoy!



Rozdział 2


- Proszę, skarbie - powiedział łagodnie Wilson, przysuwając kubek wody do ust małej dziewczynki. - Zrób duży łyk, a potem połknij te tabletki. - Położył dwie małe, żółte pigułki na jej dłoni. Bursztynowy pojemniczek w jego ręce zagrzechotał słabo, kiedy nim potrząsnął; biorąc pod uwagę liczbę osób, które potrzebowały lekarstw, antybiotyków miało wystarczyć tylko na kilka kolejnych dni.

Dziewczynka wykonała polecenie Wilsona, dwukrotnie przełykając z trudem. - Dziękuję - wychrypiała i położyła się z powrotem na swoim posłaniu z koców i prześcieradeł. Pozlepiane czarne włosy opadały jej na twarz, a na jej policzkach widniały brudne smugi.
- Mam na imię Lindsey.

Wilson przygryzł wargę i przyjrzał się jej poczerwieniałej od wypieków twarzy. Nie mając karty dziewczynki, nie mogli nawet być pewni, czy podają jej odpowiednie leki. A ona miała tylko siedem lub osiem lat, więc była za mała, by powiedzieć im, jaką postawiono jej diagnozę.

- Jestem doktor Wilson. Nic ci nie będzie - odparł ze sztucznym uśmiechem. - Teraz odpocznij trochę, okej?
Dziewczynka skinęła głową i zamknęła oczy.

Podwijając rękawy do łokci, Wilson rozejrzał się po zrujnowanej kafeterii. Znajdowało się tam sporo ludzi, którym trzeba było pomóc. Niektórym nadal dolegały różne przypadłości, które przywiodły ich do szpitala. Inni poranili się potłuczonym szkłem lub szczątkami szpitalnego wyposażenia. Jednak bez dostępu do leków i środków opatrunkowych...

Niespodziewanie rozległ się huk uderzenia o dwuskrzydłowe drzwi, a po nim nastąpił przeciągły jęk. Wilson podskoczył, słysząc ten hałas, zanim przypomniał sobie, że łańcuchy na drzwiach wytrzymają. Wziął głęboki oddech, by uspokoić nerwy; wiedział, że nie da rady długo tego znosić.

- House. - Wilson przeszedł przez pomieszczenie do swojego przyjaciela, ściszając głos do szeptu z obawy, że wystraszy pacjentów: - Niektórzy z tych ludzi umrą, jeśli nie otrzymają należytej opieki. Nie możemy zostać tutaj na zawsze. - Szarpnął za swoje brązowe włosy, dając upus frustracji. - Co zrobimy?

- Właśnie się zastanawiam - mruknął House. Siedział na brzegu pustego bufetu, z którego wydawano zupy, przesuwając kciukiem po dolnej wardze i wpatrując się w przestrzeń przed sobą.

Wilson skrzywił się z bólu i przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, starając się ulżyć skręconej kostce. Jego ruch przyciągnął pełne dezaprobaty spojrzenie House'a.

- Trzeba to opatrzyć - stwierdził House, wskazując stopę Wilsona lekkim stuknięciem laski. - Zaraz coś przyniosę.

- Nic mi nie jest - westchnął Wilson. House zignorował go i pokuśtykał do fontanny z wodą mineralną, gdzie zaczął szperać w pudle z zapasami, które stało na ladzie. - Musimy znaleźć jakiś sposób, żeby się stąd wydostać - przypomniał z uporem Wilson.

- Oto zabawny fakt - odrzekł żartobliwym tonem House. Wrócił do Wilsona z rolką beżowego bandaża w jednej ręce. - Potrafię w tym samym czasie myśleć i opatrywać skręconą kostkę! Lata medycznego szkolenia wreszcie się do czegoś przydały. A teraz siadaj i zdejmij but.

Wilson usłuchał bez słowa, siadając bokiem na opróżnionym bufecie. Zdjęcie buta ze spuchniętej stopy wymagało odrobiny siły, ale w końcu zrzucił czarnego mokasyna na podłogę. House usiadł obok niego, a Wilson położył kontuzjowaną stopę na zdrowym udzie diagnosty.

- Posłuchaj, wszedłem tutaj frontowymi drzwiami - zaczął ponownie Wilson. - Dlaczego nie spróbujemy wyjść tą samą drogą? Wystarczy, że dotrzemy na parter i rzucimy się biegiem do wyjścia.

- Wskażę ci tylko jeden z wielu słabych punktów tego planu - prychnął House. Jego długie palce pracowały szybko, owijając bandażem podbicie stopy oraz kostkę Wilsona. - Wejście tutaj jest znacznie łatwiejsze niż wydostanie się na zewnątrz. Mielibyśmy wyjść stąd razem, dużą grupą? Horda zombi usłyszy nas z kilometra. - Objął jedną dłonią łydkę Wilsona, zaciskając bandaż najlepiej, jak potrafił. - A przy okazji, nie jesteśmy najbardziej mobilną ekipą w okolicy. Bieganie nie wchodzi w grę, zwłaszcza w przypadku niektórych z tych gamoni. - Kiwnął głową w kierunku pacjentów leżących na podłodze.

Foreman, zajęty mierzeniem pulsu starszej kobiecie, zauważył dwóch lekarzy zajętych rozmową i podszedł do nich.
- Macie już jakiś plan? - zapytał. - Bo uważam, że musimy znaleźć telefon i jeszcze raz zadzwonić na zewnątrz.

- Gliniarze nas ignorują - przypomniał House. - Na ich pomoc nie ma co liczyć.

- A gdybyśmy zadzwonili do jakiegoś dziennikarza? Zadzwonimy do CNN, opowiemy im, co się dzieje, a oni zmuszą rząd do działania - obstawał przy swoim Foreman.

- Taak, pewnie - syknął House. - Jeżeli chcesz przejść do historii jako ofiara kontrolowanego nalotu bombowego, to proszę bardzo, zaangażujmy do tego rząd. - Starszy lekarz przewrócił oczami. - Nie kapujesz? Dla paru tuzinów żywych - House wskazał na sponiewieraną grupę ocalałych - nie warto ryzykować. Będziemy martwi przed wschodem słońca, jeśli oddamy sprawy w ręce Waszyngtonu.

Wilson patrzył, jak House starannie zawiązuje bandaż na jego nodze. - Poza tym - dodał - najpierw musielibyśmy znaleźć działający telefon. - Parsknął niewesołym śmiechem. - Nie mogę uwierzyć, że w dzisiejszych czasach nikt nie ma przy sobie komórki.

- Sam jesteś frajerem, który zostawił swoją na dole w klinice - wypomniał mu drwiąco House.

- Ja chciałam dostać telefon komórkowy na urodziny - zawołała Lindsey ze swojego gniazdka ułożonego z koców - ale mama powiedziała, że nie jestem wystarczająco odpowiedzialna i zamiast telefonu dostałam plastikowy domek dla lalek.

House obrócił się w jej stronę. - Bawienie się seksistowską zabawką nikomu teraz nie pomoże, co? - burknął. - Śpij dalej i przestań podsłuchiwać.

Dziewczynka ściągnęła brwi, jej małe czoło zmarszczyło się z dezaprobatą, ale zakopała się z powrotem pod swoim kocem, aż w ogóle nie było jej widać.

House zepchnął stopę Wilsona ze swoich kolan i ponownie złapał za laskę.
- I jak teraz? Spróbuj się przejść - nakazał.

Wilson ostrożnie zsunął się z bufetu na ziemię, starając się oprzeć ciężar ciała na świeżo zabandażowanej nodze.
- O wiele lepiej.

- Wracając do tego, o czym mówiłeś, Nieuchronna Ofiaro Numer Pięćset Dwadzieścia Dwa - powiedział House, szturchając nogę Foremana laską. - Jeśli uda nam się znaleźć telefon, to będzie to wisienka na torcie. Ale pierwszym punktem naszego porządku dnia jest sformułowanie diagnozy.

- Te stwory chodzą, jęczą i gryzą - odrzekł z westchnieniem Foreman. - To zombi. Co jeszcze chcesz wiedzieć?

- Chcę wiedzieć, dlaczego zostały zombi - odpowiedział House, kuśtykając w głąb pomieszczenia. - To jedyny sposób, żeby znaleźć lekarstwo. - Stanął nad dygoczącym ciałem Chase'a, jego oczy koncentrowały się na jakimś oddalonym punkcie. - Potrzebujemy go... i to szybko.

Wilson, utykając, powoli dołączył do House'a i zatrzymał się u jego boku. Popatrzył na młodszego mężczyznę. Morfina pozwalała mu spać, jednak Wilson widział, że skóra Chase'a robiła się coraz bardziej ziemista i ohydna. Całe jego ciało wyglądało jak jeden wielki siniak.

Wilson zerknął ukradkiem na twarz House'a, ale oblicze diagnosty było pozbawione wyrazu i nic nie dało się z niego wyczytać. Zaciśnięte szczęki, mrok w jego spojrzeniu... to było coś, czego Wilson nigdy wcześniej nie widział u swojego przyjaciela.

- Cóż - odezwał się w końcu House, gwałtownie odrywając wzrok od leżącego na brzuchu Chase'a, jakby nic się nie stało. - Wychodzę. - Pomaszerował do drzwi i podniósł swój plecak, poprawiając tkwiącą w nim nadal szuflę. - Nie czekajcie na mnie z kolacją. - Wyszczerzył zęby w niebezpiecznym uśmiechu, wsuwając ręce w szelki plecaka.

- Co takiego? - wykrztusił Wilson. - Za nic w świecie nie pójdziesz tam sam!

House zrobił nadąsaną minę. - Ale mamo, wszystkie fajne dzieciaki tak robią.

- Wilson ma rację, House - powiedział Foreman, krzyżując ramiona na szerokiej klatce piersiowej. Jego biały kitel, chociaż poplamiony zaschniętą krwią, wciąż nadawał mu wygląd budzący respekt. - Nigdy mi się nie podobało, że wychodzisz w pojedynkę. Powinniśmy trzymać się razem. W małych grupach, po dwie lub trzy osoby.

- Chociaż twoja bohaterska postawa jest godna uznania, to faktycznie tym razem i tak jesteś mi potrzebny, Foreman - oznajmił House. - Jednak niewykluczone, że nie pożyjesz dłużej niż dziesięć minut. Zombi są gorącymi zwolennikami [link widoczny dla zalogowanych] przy zjadaniu mózgów.

Neurolog uniósł brew, wyraźnie nierozbawiony, ale sięgnął po zaostrzony metalowy drążek (prawdopodobnie będący częścią stojaka na kroplówki w swoim poprzednim życiu), który stał oparty o szklaną osłonę bufetu.
- W porządku - powiedział, podnosząc zaimprowizowaną broń. - Zróbmy to.

- Ja też idę - oświadczył niespodziewanie Wilson. Oparł się o pobliski stolik i skrzyżował ramiona na piersi, marszcząc groźnie brwi.

- Kiedy świnie zaczną latać! - House wskazał gwałtownie na zabandażowaną stopę Wilsona. - Foreman może mi się do czegoś przydać, dopóki zombi nie zjedzą jego wielkiego, rozmiękłego mózgu, ale ty poruszasz się tylko na pół gwizdka.

- Popatrz w lustro - odgryzł się Wilson. - Potrzebujecie kogoś, kto będzie was osłaniał.

House rozejrzał się dziko po kafeterii, jakby nie był pewien, który obiekt najbardziej zasłużył sobie na jego powstrzymywaną wściekłość. W końcu poprzestał na wycelowaniu palcem w twarz Wilsona.
- Czy ty w ogóle kiedykolwiek próbowałeś odciąć człowiekowi głowę? To nie takie proste.

- Czułbym się lepiej, jeśli on też pójdzie - wtrącił się Foreman, zaciskając usta. - Choćby wyłącznie dlatego, że Wilson cię powstrzyma, jeśli spróbujesz nakarmić mną tę hordę.

- Nie zamierzam ich tobą nakarmić. - House potarł czoło czubkami palców. - Mówię tylko, że, statystycznie, jesteś praktycznie zimnym trupem.

- Idę z wami, czy ci się to podoba, czy nie - przerwał mu Wilson. Wyciągnął rękę. - Daj mi jakąś broń i możemy ruszać.

House zrzędził jeszcze przez chwilę, po czym sięgnął do swojego plecaka i wręczył Wilsonowi tasak do mięsa, najwyraźniej zrabowany z kuchni.

- Sprawdza się tylko w bezpośredniej walce - objaśnił, gdy Wilson chwycił chłodną metalową rękojeść. - Zatem będziesz osłaniał tyły. Foreman, ty możesz iść w środku. - Ostrożnie rozwinął łańcuchy, które blokowały podwójne drzwi. - Za mną - powiedział przez ramię. - Kiedy wyjdziemy na korytarz, bądźcie cicho, żeby nie słyszały, jak nadchodzimy.

- Więc jaki mamy plan? - zapytał Foreman, trzymając mocno swój zaostrzony pręt w obu rękach. - Zaczniemy zbierać karty wszystkich ludzi, którzy zarazili się tą chorobą? Zaczniemy szukać jakiegoś wzorca?

- Może powinniśmy po prostu zgromadzić więcej zapasów - zasugerował Wilson, omiatając zmartwionym spojrzeniem śpiących pacjentów.

- Nie. - House z kliknięciem uchylił drzwi. - Chcę zobaczyć, co im chodzi po głowie. Oprócz jęczenia i rozkładu. Nancy - zawołał do pielęgniarki - mogłabyś zamknąć za nami drzwi?

Foreman i Wilson otworzyli usta, by zakwestionować jego plan, lecz House już otwarł na oścież drzwi i kuśtykał w głąb mrocznego korytarza. Zanim Foreman ruszył w ślad za swoim szefem, posłał jeszcze Wilsonowi spojrzenie, które mówiło: "pomylony skurwysyn". Wilson zaczerpnął głęboki oddech, poprawił chwyt na nieporęcznym nożu w swoich dłoniach i podążył za nimi.

- Oto do czego na razie doszedłem - syknął House, zniżając głos do szeptu, gdy poruszali się wolno pustymi korytarzami. Laskę trzymał pewnie w prawej ręce, a jego lewa dłoń spoczywała stale na trzonku szufli ponad jego ramieniem, na wypadek gdyby jej potrzebował. - Widzieliśmy, jak pod wpływem infekcji u pacjentów przestają funkcjonować kolejne układy narządów. Wirus musi w jakiś sposób przejmować kontrolę nad systemem nerwowym, po tym jak ciało umiera.

- Równie dobrze to może być pasożyt - odparł cicho Foreman, jego szeroko otwarte oczy przeskakiwały pomiędzy pogrążonymi w cieniu zakamarkami.

Wilson zastanawiał się, jak, do diabła, neurolog był w stanie uczestniczyć w diagnozie różnicowej w takiej chwili. On sam ledwie mógł oddychać. Jego koszula zrobiła się wilgotna pod pachami, a zwichnięta kostka wrzeszczała z bólu, kiedy próbował dotrzymać kroku dwóm pozostałym mężczyznom.

House zatrzymał się na krótko na skrzyżowaniu dwóch korytarzy, wyciągając szyję, by spojrzeć w obu kierunkach.
- Możliwe, chociaż mi nadal bardziej podoba się teoria z wirusem. Jest bardziej sensowna, skoro choroba rozprzestrzenia się przez ugryzienie. Cokolwiek to jest, musimy obejrzeć zainfekowany mózg i to znaleźć.

- House - szepnął Wilson. Starszy lekarz skierował wzrok w jego stronę. - Dlaczego idziemy na oddział noworodkowy?

- Pomyślałem, że potraktuję Foremana ulgowo - wymamrotał House - i znajdę mu okaz, który nie będzie niemożliwy do unieruchomienia.

Oczy Foremana rozszerzyły się z przerażenia. - Chyba nie masz na myśli... - zamilkł w połowie zdania.

House przewrócił oczami. - Słuchaj, musimy...

Przerwał mu głośny skrzek, kiedy zza rogu wychynęło zombi i rzuciło się House'owi do gardła. W mgnieniu oka House cofnął się o krok, zamachnął się szuflą i jednym płynnym ruchem pozbawił stworzenie głowy.

Diagnosta wetknął swoją broń z powrotem do plecaka. - Dobra, stara Betsy - mruknął, poklepując trzonek z czułością. - Co to ja mówiłem? - Odwrócił się do pozostałej dwójki i oparł się na lasce.

- Ty... chcesz przeprowadzić sekcję na zombi - przypomniał mu Wilson, nie przestając gapić się na powalone ciało. Stwór był niegdyś lekarzem, nadal miał na sobie wyświechtany kitel. W powietrzu zawisł fetor rozkładu - połączenie odoru gnijących bananów i starego mięsa.

- Na niemowlaku zombi - sprostował House, ruszając w dalszą drogę korytarzem. - Łatwiej będzie je złapać. I nie chcę przeprowadzić na nim sekcji. Chcę mu zrobić biopsję mózgu.

- Dlatego chciałeś, żebym z tobą poszedł? - spytał z niedowierzaniem Foreman. - Chcesz, żebym wyciął kawałek mózgu zombi, póki jest ciągle żywe?

House kiwnął ostro głową, nie spuszczając oczu z korytarza przed sobą. - Technicznie rzecz biorąc, one już są martwe. Ale jeśli faktycznie zabijemy to nasze zombi, wtedy winowajca umrze razem z nim. Muszę zobaczyć tego wirusa, pasożyta czy cokolwiek to jest.

Trójka mężczyzn szła coraz wolniej, dopóki nie znaleźli się przed wahadłowymi drzwiami oddziału noworodkowego. W tym miejscu House się zatrzymał, opierając jedną rękę na drzwiach. Zbiorowe jęki kilkunastu zombi odbijały się echem od ścian.

Wilson przełknął ślinę. Czuł, że zaschło mu w gardle. Tasak za bardzo ciążył mu w dłoniach.

- Nie zapomnijcie: celujcie w szyje. Albo przynajmniej rozwalajcie im głowy - przypomniał House. - Ja użyję Betsy, żeby schwytać jednego z tych makabrycznych osesków.

Foreman skinął głową z determinacją. Wilson pomyślał, że chyba w końcu zwymiotuje.

- Sprawiasz wrażenie, jakby ten plan działania niezupełnie ci leżał, Wilson - syknął House, przyglądając się twarzy przyjaciela. - Jeśli zemdlejesz, nie będę mógł cię złapać.

- Nie martw się o mnie - odrzekł onkolog, w jego głosie słychać było napięcie. Zerknął bezwiednie na szuflę w ręku House'a, wciąż ociekającą gęstym, czarnym płynem. - Po prostu zastanawiam się, gdzie byłeś tego dnia, kiedy kazali nam złożyć przysięgę po pierwsze nie szkodzić.

- Hej, beze mnie ty i cała reszta pełnoprawnych istot ludzkich w tym budynku skończylibyście jako karma dla nieumarłych! - House dźgnął Wilsona palcem w środek klatki piersiowej, by podkreślić wagę swoich słów.

Wilson zacisnął szczęki. - Przyznaj, House. Tobie to sprawia przyjemność.

- Taak, to prawdziwa frajda walczyć o własne życie - warknął w odpowiedzi House.

- Panowie! - Foreman wkroczył pomiędzy nich. - Będziemy tu stać i się sprzeczać, aż przyjdą zombi i nas zjedzą? Bo ja mam w planie przetrwać dzisiejszy dzień.

House posłał Wilsonowi ostatnie piorunujące spojrzenie. - Miej go na oku, kiedy będziemy w środku, Foreman - powiedział, a następnie pchnął drzwi.

Wilson i Foreman podążyli za idącym nierównym krokiem House'em na zrujnowany oddział. Podarte papiery leżały rozrzucone po całym linoleum, a wyposażenie zostało poprzewracane, tworząc tor przeszkód na całej podłodze. Wilson starannie unikał miejsc usianych potłuczonym szkłem; jego zabandażowana stopa nie zniosłaby kolejnego urazu.

House zmierzył wzrokiem zgraję zombi w pomieszczeniu. Wyglądało na to, że usłyszały, jak wszedł, i zgodnie obróciły się w jego kierunku.

- No dalej, szumowiny. - House odwiesił swoją laskę na wywróconych noszach i uniósł bojowo szuflę do śniegu. - Pokażmy Wilsonowi, jak wyrządzamy prawdziwe szkody.

Zombi wydały głośny, ponury jęk i przystąpiły do powolnego ataku na House'a. Za plecami diagnosty Wilson i Foreman zacisnęli mocniej dłonie na swojej marnej broni, aż zbielały im kostki palców.

House zamachnął się na najbliższe zombi, skutecznie ścinając mu głowę jednym uderzeniem.
- Znajdźcie jakiś inkubator - zawołał, przekrzykując jęczenie - i zombi, które się do niego zmieści. Dam radę powstrzymywać je przez kilka minut. - Pchnął szuflą kolejne zombi, kobietę w brudnym szpitalnym uniformie, przecinając jej gnijącą tchawicę. Jęki istoty przerodziły się w rzężący oddech, ale zachowała stojącą pozycję. House musiał uderzyć ją drugi raz, zanim zombi zwaliło się na ziemię.

Foreman chwycił Wilsona za łokieć. - Chodźmy, zanim ta zgraja się powiększy. - Rzucili się w stronę stosu porzuconego sprzętu na lewo od House'a, wykorzystując zamieszanie, jakie robił diagnosta, oraz zwały rupieci jako osłonę. Podczas gdy Foreman zaczął szukać wśród materaców i wywróconych stojaków na kroplówki, Wilson szarpał się z plątaniną kabli. Wreszcie pod górą śmieci mignęła mu błyszcząca, plastikowa kopuła.

- Myślę, że znalazłem - zawołał. - Musimy tylko... - Lecz wstrząśnięte sapnięcie ucięło resztę jego wypowiedzi, gdy Wilson zobaczył owinięty wokół swoich palców sznureczek pereł, poplamiony zaschniętą, brązową krwią. Naszyjnik splątał się z kłębowiskiem kabli. Onkolog powoli spojrzał w dół i zobaczył u swoich stóp odciętą głowę Lisy Cuddy. Jej oczy były zamknięte, jak gdyby spała spokojnie z resztą ciała nadal przytwierdzoną do smukłej szyi.

- O boże... - Wilson podniósł wzrok i napotkał pytające spojrzenie House'a. Zwinne błękitne oczy diagnosty na sekundę skupiły się na naszyjniku w rękach Wilsona, jednak House musiał zaraz skoncentrować się z powrotem na trzech zombi, które nacierały na jego stanowisko.

- O co chodzi? - wrzasnął Foreman. Jęki zombi stawały się coraz głośniejsze.

Spojrzenie Wilsona przemknęło do małej grupki zombi w kącie oddziału, które pochylały się nad niewyraźnym kształtem na podłodze, ignorując otaczający ich chaos. Z gąszczu rozkładających się ciał wystawały dwie stopy. Jedna z nich była bosa. Druga tkwiła w skórzanym pantoflu z odkrytą piętą.

- Boże - krzyknął Wilson. - Zostawcie ją!

- Nie, przestań... - Foreman usiłował go powstrzymać, ale Wilson już przeskakiwał przez stos gratów, przedzierając się do ciała Cuddy.

Jego pierwszy cios chybił i tasak zatopił się w miękką, gnijącą skórę ramienia jednego z zombi. Stwór odwrócił się i wyszczerzył zęby na Wilsona, wydając jęk pochodzący z głębi jego martwych wnętrzności. Wilson wyciągnął ostrze i spróbował ponownie, tym razem trafiając w gardło. Nie udało mu się jednak przeciąć rdzenia kręgowego, więc głowa zombi odchyliła się do tyłu, zwisając mu z karku.

- Przesuń się! - ryknął Foreman, odpychając Wilsona na bok i przebijając swoim metalowym prętem pierś stwora. Kiedy zombi wiło się bezradnie, nadziane na drążek, rozkazał: - Teraz! Walnij go teraz!

Wilson uderzył, rozległ się jeden, skręcający żołądek trzask. Onkolog patrzył, jak głowa stworzenia upada na podłogę z odrażającym plaśnięciem, po czym podniósł wzrok na Foremana.

Młodszy lekarz wyszarpnął swoją prowizoryczną broń z piersi trupa. - Cholera - zaklął. - Jest ich zbyt wiele.
Dwa inne zombi już podnosiły się ze swojego miejsca, gdzie żerowały na szczątkach Cuddy. Wilson rozważał wyjście im na przeciw i porąbanie ich na kawałki, ale zatrzymały go słowa House'a.

- Ona nie żyje! Nic na to nie poradzisz. Zostaw ją - wrzasnął zza ich pleców House. Wilson odwrócił się i zobaczył, że zombi niemal zdominowały diagnostę, który stał przyparty plecami do biurka recepcji i opędzał się szuflą od grupy napastników. Donośny hałas najwyraźniej odwrócił uwagę dwóch zombi zmierzających do Foremana i Wilsona, bo zamiast na nich ruszyły w kierunku House'a.

Wilson obdarzył ciało Cuddy ostatnim posępnym spojrzeniem i zastygł w bezruchu.
- Zobacz - odezwał się do Foremana, wskazując na ciało, gdzie małe niemowlę, o skórze pokrytej zbyt wieloma plamami, by mogło być żywe, wgryzało się w krwawą breję.

- House, mamy coś! - zawołał Foreman. - Pomóż mi wyciągnąć ten inkubator, Wilson.

- Wybaczcie, chłopaki - wysapał House do hordy przed sobą - ale mój karnet na dzisiejszy wieczór jest pełen. - Chwycił za swoją laskę i przewrócił pchnięciem wysoki regał na dokumenty, na moment rozpraszając gromadę stworów. Wycofywał się, robiąc uniki przed niezgrabnymi istotami i grzmocąc je laską po twarzach, kiedy było to konieczne, aż udało mu się dotrzeć do małego zombi. W czasie gdy zgarniał je na swoją szuflę, zachowując ostrożny dystans od jego kłapiących szczęk, Foreman i Wilson wygrzebali inkubator spośród góry śmieci.

- Przykro mi - wyszeptał Wilson w ramach skróconej modlitwy, patrząc jak twarz Cuddy ponownie znika pod plątaniną metalu i kabli.

- Musimy się stąd wydostać - powiedział House, wrzucając zombi do inkubatora i zatrzaskując plastikową pokrywę. - Do windy, migiem!

Foreman ruszył szybkim krokiem, pchając przed sobą pojemnik z ich okazem. Wilson obejrzał się za siebie i spróbował ocenić liczbę zombi, które ich ścigały. Jego oczy się rozszerzyły. Stwory wychodziły z każdego gabinetu zabiegowego, z każdego biura, z każdego jednego składziku.

Wydawało się, że są ich setki.

- Zamknij usta, bo muchy ci wlecą - odezwał się House, łapiąc Wilsona za ramię i ciągnąc go z powrotem na korytarz. Rozpoczął się wyścig w zwolnionym tempie, w którym dwaj kuśtykający mężczyźni nieznacznie wyprzedzali słaniający się na nogach tłum zawodzących zombi.

Foreman czekał już w windzie towarowej na końcu korytarza razem ze swoim okazem, który miotał się w inkubatorze, wydając jęki przypominające wysokie piski.

- Dotrzecie tu dzisiaj, panowie? - wrzasnął z wyraźną paniką w oczach.

- Nie bądź taki przemądrzały- odkrzyknął House. - Kiedy to się skończy, nadal będę człowiekiem, który podpisuje twoje czeki!

- Uh, kiedy to się skończy - zauważył Wilson - nie będziemy mieli szpitala, w którym moglibyśmy pracować.

- Myśl pozytywnie, Jimmy. - House wydobył z kieszeni klucz sterujący windą. - Łap! - zawołał, rzucając klucz Foremanowi.

Przez chwilę Wilson był przekonany, że srebrny kluczyk prześlizgnie się przez palce Foremana i poleci w szczelinę pomiędzy podłogą a windą, lecz neurolog zdołał złapać go w locie. Wepchnął klucz w panel kontrolny i - dokładnie w momencie, gdy House z Wilsonem wpadli do kabiny - przekręcił go, jednocześnie wciskając przycisk zamykający drzwi. Kilkanaście centymetrów dalej twarz warczącego zombi zniknęła za zasuwającymi się metalowymi drzwiami.

Wilson leżał na podłodze windy, usiłując złapać oddech. Jego stopa pulsowała z bólu, a w starciu z zombi stracił swój tasak. House podparł się na łokciu i popatrzył na niego z wściekłością.

- To był twój najgłupszy wyczyn, jaki widziałem - powiedział, dysząc ciężko.

Wilson zdobył się na słaby uśmiech i zarzucił sobie ramię na oczy, by osłonić je przed rażącą czerwienią świateł awaryjnych.
- Głupszy nawet od małżeństwa numer trzy? - zapytał.

- Niech pomyślę. - House osunął się na podłogę obok niego. - Czy matka panny młodej miała apetyt na ludzkie mięso? Bo nie mogę sobie przypomnieć.

- Oczywiście, że nie możesz. Tym się dla mnie kończy zafundowanie otwartego baru. - Wilson wzruszył ramionami, szczęśliwy, że czuje, jak klatka piersiowa House'a unosi się i opada u jego boku. House był żywy i w jednym kawałku.

- A więc - Foreman wtrącił się w ich rozmowę, opierając się o metalową ściankę kabiny - schwytaliśmy dziecko zombi. Co dalej?

House podniósł wzrok na ich zdobycz. Plastikowa pokrywa tłumiła wycie stwora, ale brzmiało ono równie przerażająco, jak jęki wydawane przez jego większe odpowiedniki.

- Wybierz przycisk jedenastego piętra - odparł. - Zabieramy tego szczeniaczka na chirurgię.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Sob 8:32, 14 Wrz 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lacida
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 06 Mar 2012
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:03, 14 Wrz 2013    Temat postu:

Co jeszcze nikt nie skomentował.
To w takim razie. Pierwsza

Richie117 napisał:

[...] biorąc pod uwagę liczbę osób, które potrzebowały lekarstw, antybiotyków miało wystarczyć tylko na kilka kolejnych dni.

Czy kolej na wyprawę z ... łopatą.
Richie117 napisał:

- Potrafię w tym samym czasie myśleć i opatrywać skręconą kostkę! Lata medycznego szkolenia wreszcie się do czegoś przydały. A teraz siadaj i zdejmij but.

No to pierwszy raz House opatruje skręcenie z ochotą, normalnie byłoby za nudne. Nawet inwazja zombii albo inny koniec (większości) świata mają swoje plusy.
Richie117 napisał:
Taak, pewnie - syknął House. - Jeżeli chcesz przejść do historii jako ofiara kontrolowanego nalotu bombowego, to proszę bardzo, zaangażujmy do tego rząd. - Starszy lekarz przewrócił oczami. - Nie kapujesz? Dla paru tuzinów żywych - House wskazał na sponiewieraną grupę ocalałych - nie warto ryzykować. Będziemy martwi przed wschodem słońca, jeśli oddamy sprawy w ręce Waszyngtonu.

Foreman tego nie wie? Nie słyszał o makiawelizmie. Nie wie, że dla rządu cel uświęca środki, że groźba epidemii ogarniającej kraj nie zmu7si ich do zabezpieczenia się przed nią. Jasne jest, że rząd użyje wszelkich środków by zapobiec epidemii. (Tutaj się zastanawiam nad skuteczną bronią do zwalczenia tego (nazwijmy roboczo, bo nie wiadomo - co to jest) wirusa Z - może temperatura, ale trzeba się upewnić na jaką to nie jest odporne - precyzyjna bomba atomowe? ale jak Z reaguje na promieniowanie? {Szukam sposobu jak zniszczyć wirusa Z i zombiaki, zakładam, że na miejscu już nie ma ludzi}; ten kordon ochronny byłby dobry technicznie {moralnie trzeba by wzięli ocalałych i poddali ich kwarantannie, niestety długiej, bo ten wirus jest gorszy od najgorszej ospy prawdziwej} gdyby był szczelny, a Tritter złamał szczelność, co mogło pogorszyć sytuację, nie wiadomo czy Wilson nie przyniósł czegoś ze sobą, na sobie, w sobie, co mogło zmutować pierwotny czynnik; Wilson mógł przynieść z sobą czynnik, który złączy się z źródłem epidemii, i powstanie coś np. przenoszącego się w powietrzu (zakładam, że policjanci nie wierzą zbytnio w zombii, lecz w tajemniczą ibardzo groźną epidemię) ) Foreman myśli, że co - rządzi św. Tomasz z Akwinu?

Richie117 napisał:

- Nie czekajcie na mnie z kolacją. - Wyszczerzył zęby w niebezpiecznym uśmiechu, wsuwając ręce w szelki plecaka.
- Co takiego? - wykrztusił Wilson. - Za nic w świecie nie pójdziesz tam sam!

Troska o przyjaciela godna pochwały, ale primo Wilson Greg nie jest dzieckiem, poradzi sobie, secundo radził sobie gdy ciebie nie było, tertio a ty nie jesteś jego matką.
[quote="Richie117"]
Cytat:

Zombi są gorącymi zwolennikami akcji afirmatywnej (przy zjadaniu mózgów.)

Jeszcze jeden powód by nie lubić zombii.
Richie117 napisał:
- Czułbym się lepiej, jeśli on też pójdzie - wtrącił się Foreman, zaciskając usta. - Choćby wyłącznie dlatego, że Wilson cię powstrzyma, jeśli spróbujesz nakarmić mną tę hordę.
- Nie zamierzam ich tobą nakarmić. - House potarł czoło czubkami palców. - Mówię tylko, że, statystycznie, jesteś praktycznie zimnym trupem.

Statycznie Greg też jest prawie zimnym trupem. Statystycznie...
To ja przytulę i pocieszę Foremana, co? Bo główni bohaterowie już zajęci...
Richie117 napisał:

Po prostu zastanawiam się, gdzie byłeś tego dnia, kiedy kazali nam złożyć przysięgę po pierwsze nie szkodzić.

A czy House szkodzi? Przecież ich ratuje, zombii nie żyją, tak?

Wilson i dziewczynka, no ma podejście do dzieci. Nic dziwnego, skoro tyle lat zna House'a.
Ciało Cuddy - Wilson za bardzo to przeżywa, wiedział, że ona nie żyje, wiedział że House ją zdekapitował, to co myślał, że ją gdzieś zakopali?

PS Czemu nie wychodzi mi cytat?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lacida dnia Pon 15:14, 16 Wrz 2013, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 10:07, 16 Wrz 2013    Temat postu:

Brawa dla Ciebie za bycie pierwszą

Lacida napisał:
Czy kolej na wyprawę z ... łopatą.
House'owi by się nie spodobało, jak nazywasz jego Betsy

Lacida napisał:
No to pierwszy raz House opatruje skręcenie z ochotą, normalnie byłoby za nudne. Nawet inwazja zombii albo inny koniec (większości) świata mają swoje plusy.
ja myślę, że w tym przypadku ochota House'a nie wynika z inwazji zombi, tylko z tego, do kogo należy ów skręcona kostka

Lacida napisał:
Foreman tego nie wie? Nie słyszał o makiawelizmie. Nie wie, że dla rządu cel uświęca środki, że groźba epidemii ogarniającej kraj nie zmusi ich do zabezpieczenia się przed nią. Jasne jest, że rząd użyje wszelkich środków by zapobiec epidemii. (Tutaj się zastanawiam nad skuteczną bronią do zwalczenia tego (nazwijmy roboczo, bo nie wiadomo - co to jest) wirusa Z - może temperatura, ale trzeba się upewnić na jaką to nie jest odporne - precyzyjna bomba atomowe? ale jak Z reaguje na promieniowanie? {Szukam sposobu jak zniszczyć wirusa Z i zombiaki, zakładam, że na miejscu już nie ma ludzi}; ten kordon ochronny byłby dobry technicznie {moralnie trzeba by wzięli ocalałych i poddali ich kwarantannie, niestety długiej, bo ten wirus jest gorszy od najgorszej ospy prawdziwej} gdyby był szczelny, a Tritter złamał szczelność, co mogło pogorszyć sytuację, nie wiadomo czy Wilson nie przyniósł czegoś ze sobą, na sobie, w sobie, co mogło zmutować pierwotny czynnik; Wilson mógł przynieść z sobą czynnik, który złączy się z źródłem epidemii, i powstanie coś np. przenoszącego się w powietrzu (zakładam, że policjanci nie wierzą zbytnio w zombii, lecz w tajemniczą i bardzo groźną epidemię) ) Foreman myśli, że co - rządzi św. Tomasz z Akwinu?
omatko, jaka wnikliwa analiza! naprawdę uważam, że powinnaś napisać jakiegoś długiego apokaliptycznego fika albo nawet książkę, którą mogłabyś potem wydać

Lacida napisał:
Troska o przyjaciela godna pochwały, ale primo Wilson Greg nie jest dzieckiem, poradzi sobie, secundo radził sobie gdy ciebie nie było, tertio a ty nie jesteś jego matką.
uff, jak dobrze, że Wilson nie przyjmuje do wiadomości takich argumentów

Lacida napisał:
Jeszcze jeden powód by nie lubić zombii.
dlaczego? mi by nie przeszkadzało, gdyby jakiś zombi - mając do wyboru mnie albo jakiegoś Murzyna - wybrał do zjedzenia Murzyna w ramach akcji wyrównywania szans

Lacida napisał:
Statycznie Greg też jest prawie zimnym trupem. Statystycznie...
To ja przytulę i pocieszę Foremana, co? Bo główni bohaterowie już zajęci...
wcale nie! te statystyki dotyczyły żywotności bohaterów horrorów, czyli House, jako główny bohater, statystycznie nie ma się czym martwić
nie krępuj się i przytulaj - Foreman jest cały Twój

Lacida napisał:
A czy House szkodzi? Przecież ich ratuje, zombii nie żyją, tak?
Wilson jeszcze nie ogarnął sytuacji... Good thing, że nie było go w PPTH, kiedy zaraza się zaczęła, bo prawdopodobnie podzieliłby los Cameron

Lacida napisał:
Wilson i dziewczynka, no ma podejście do dzieci. Nic dziwnego, skoro tyle lat zna House'a.
House też ma nie najgorsze podejście do dzieci - a jego potomstwo zamiast bawić się lalkami, uczyłoby się, jak walczyć z zombi

Lacida napisał:
Ciało Cuddy - Wilson za bardzo to przeżywa, wiedział, że ona nie żyje, wiedział że House ją zdekapitował, to co myślał, że ją gdzieś zakopali?
zgadzam się, ale z drugiej strony co innego o czymś wiedzieć, a co innego zobaczyć to na własne oczy...

dzięęęki za komentarz

Lacida napisał:
PS Czemu nie wychodzi mi cytat?
bo robisz coś takiego:
Kod:
[quote="Richie117"][quote]treść cytatu[/quote]

a powinno być tak:
Kod:
[quote="Richie117"]treść cytatu[/quote]

program bierze w ramkę to, co jest między [quo*te] i [/quo*te], a [quo*te="Richie117"] zostawia na górze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:28, 16 Wrz 2013    Temat postu:

Richie117 napisał:
szybko w porównaniu do czego? Maybe nie powinnam mówić, że ten fik czekał w kolejce do tłumaczenia od kilku lat
yeah, zdecydowanie nie powinnaś tego mówić, jesuu

Richie117 napisał:
hmm... będzie nawet lepiej
moja wyobraźnia tak daleko nie sięga, ale wierzę Ci na słowo

Richie117 napisał:
well... nie uprzedzajmy fabuły fika
r u kidding me? uprzedzanie fabuły fików powinno być moją pracą

Richie117 napisał:
damn, nie macie innych problemów niż rozmiar plecaka House'a? ja nawet o tym nie pomyślałam (gdyby ten fik nie był tylko +13, to bardziej od spuchniętej kostki trzeba by się było przejmować spuchniętym czymś-innym )
good for you, ja zawsze zawracam sobie głowę takimi technicznymi szczegółami Brr, Wilson nawet nie wie, jakie ma szczęście *hugs him*

Richie117 napisał:
nie zawsze, w "Cube" nikt nie przeżył
nie oglądałam tego filmu, ale łał, plus za wyłamanie się ze schematu

Richie117 napisał:
yeah, tylko naturalnym żelazem z szufli House'a
aww, przynajmniej nie będą miały anemii

Richie117 napisał:
a co powiesz na - sort of - jedno i drugie? Heh, martwa Cuddy jest faaajna, ale tutaj lubiłabym ją bardziej, gdyby House nie dręczył się tym, że osobiście musiał ją wykończyć
taak, idealnie Nie powinien się dręczyć, w końcu oddał jej i wszystkim przysługę

***

Cytat:
- Szarpnął za swoje brązowe włosy, dając upus frustracji.
nienienie Wilson, cokolwiek się dzieje, zostaw włosy w spokoju, bo to najcenniejsza rzecz, jaką masz!

Cytat:
- Trzeba to opatrzyć - stwierdził House, wskazując stopę Wilsona lekkim stuknięciem laski.
jakby ten fik nie był +13, to House mógłby postukać Wilsona inną laską, żeby odwrócić jego uwagę od bólu nogi

Cytat:
Zombi są gorącymi zwolennikami akcji afirmatywnej przy zjadaniu mózgów.
zjadają ludzi i śmierdzą, ale przynajmniej nie są rasistami, to się chwali

Cytat:
- Po prostu zastanawiam się, gdzie byłeś tego dnia, kiedy kazali nam złożyć przysięgę po pierwsze nie szkodzić.
lol, tylko Wilson może bronić praw zombie do życia Swoją drogą, to byłoby kind of cute, gdyby chłopaki zaadoptowali zombiakowego bobasa i karmili go wrednymi ludźmi

Cytat:
- Uh, kiedy to się skończy - zauważył Wilson - nie będziemy mieli szpitala, w którym moglibyśmy pracować.
oj tam, jak sobie dopiszą 'zabijanie zombie' w cv, to nie opędzą się od ofert pracy

Wilson był taki wilsonowy w tym rozdziale, że aż mnie frustrował... normalnie Cameron byłaby dumna. Nie żebym nie lubiła Cuddy (heheh), ale nie ma to jak dać się zabić bez sensu

weny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:22, 18 Wrz 2013    Temat postu:

Richie117 napisał:
naaajs jednak nie napalaj się zbytnio, bo kolejne rozdziały (z tego co [mętnie] pamiętam) nie są w tak wysokim stopniu lajtowe and all
i tak się napalam! Będzie się działo, będzie akcja, to też będzie spoko

Richie117 napisał:
yup, trochę będą walczyć, a trochę będą się chować
Me hopes, że to nie będzie wielki spoiler, ale indeed rozdziały 1-7 mają raczej atmosferę crack-fika. Dopiero epilog wszystko psuje imo, ale nie czas teraz na zawracanie sobie tym głowy
Miło mi słyszeć, że fik się podoba
of kors, każda pora na erę dobra okej, mogą być trochę crackowe. Po drugim rozdziale stwierdzam, że to nawet lepiej

Richie117 napisał:
jeszcze zmienisz zdanie
ryli? bo ja go tak nie lubię... w fikach zwłaszcza!

Richie117 napisał:
że jedzonko przyszło
ciekawe czy zombie padłyby z głodu, gdyby wszyscy ludzie się przemienili

Richie117 napisał:
a co, też dostałaś szuflą?
efekt tamtego uderzenia mnie powalił

Richie117 napisał:
hot biceps to taki hot-dog dla zombiaków, nie wiem, czy jest się z czego cieszyć
musiałam looknąć w gooogle, co to za Daryl... and U R right
House na pewno nie dopuści do siebie zombiaków, to można sie cieszyć

advantage napisał:
not nice, not nice at all!
tjaaa, to mogło bardzo zdekoncentrować House'a i osłabić jego czujność

Richie117 napisał:
albo w USA mają małe szufle
bo mają mniej śniegu niż my

Richie117 napisał:
apokalipsę to oni mieli co miesiąc, kiedy Cuddy dostawała PMS
nawet w ciąży nie była, to żadnej przerwy

Richie117 napisał:
ale miła niespodzianka, c'nie? <img src="http://i111.photobucket.com/albums/n152/saphira182/Obraz1.gif"> pffff, gdyby Cuddy była w kafeterii, to inni woleliby się błąkać po szpitalu pełnym zombi
mogliby też ją wyrzucić i mieć spokój na jakiś czas

Richie117 napisał:
nie tylko Ty ktoś kiedyś narysował ekipę House'a jako zombiaki i Cam wyszła najmniej zombiastycznie... [link widoczny dla zalogowanych]
eee, wszyscy jacyś tacy mało zombiastyczni... tylko Trzynastka bez oka

Richie117 napisał:
tjaaa, niech wszyscy tak myślą, że po to przybył
no taaak, jak tylko uratuje świat, będzie czas na szybki numerek


YEEEEAH, nowy rozdział!!! Odpisałabym szybciej, ale znalazłam pracę, która mnie totalnie pochłania, soł przepraszam ale przeczytałam szybko i bardzo chętnie of kors

Cytat:
Będziemy martwi przed wschodem słońca, jeśli oddamy sprawy w ręce Waszyngtonu.
niech dadzą znać, my ich uratujemy

Cytat:
- Ale mamo, wszystkie fajne dzieciaki tak robią.
wszyscy superbohaterowie!

Cytat:
- Nigdy mi się nie podobało, że wychodzisz w pojedynkę.
o jaaa, to mógł wcześniej mówić, albo mu towarzyszyć, a nie pozwalać Gregusiowi wychodzić samemu!

Cytat:
ale ty poruszasz się tylko na pół gwizdka.
okeeej, codziennie uczę się nowych rzeczy

Cytat:
- Na niemowlaku zombi - sprostował House, ruszając w dalszą drogę korytarzem. - Łatwiej będzie je złapać. I nie chcę przeprowadzić na nim sekcji. Chcę mu zrobić biopsję mózgu.
nie ma Cuddy, która by się sprzeciwiła tej biopsji

Cytat:
Wilson pomyślał, że chyba w końcu zwymiotuje.
no jasne, takie zabawy nie są dla Wilsonka biedaczek, jak on sobie tam radzi??

Cytat:
- Panowie! - Foreman wkroczył pomiędzy nich. - Będziemy tu stać i się sprzeczać, aż przyjdą zombi i nas zjedzą? Bo ja mam w planie przetrwać dzisiejszy dzień.
OMG

Cytat:
Onkolog powoli spojrzał w dół i zobaczył u swoich stóp odciętą głowę Lisy Cuddy.
występ Cuddy w tym rozdziale trochę okrojony, ale całkiem spoko

Cytat:
- Uh, kiedy to się skończy - zauważył Wilson - nie będziemy mieli szpitala, w którym moglibyśmy pracować.
szefowej też nie


Yay, super jest ten fik! Jestem bardzo happy, że zdecydowałaś się tłumaczyć Czekam na dalsze przygody chłopaków (i Foremana, tylko po co on tam? )
weny, czasu i wszystkiego co potrzeba na dużo więcej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Sob 15:33, 21 Wrz 2013    Temat postu:

Sam pomysł tego fika mnie rozwalił tak naprawdę.
A że dodatkowo nie przepadam za zombie i filmami/książkami z nimi w roli głównej/tle to podeszłam bardzo sceptycznie do tego opowiadania.

Ale mimo wszystko podoba mi się. Ma w sobie coś, co jednak mnie przekonało.

To że Wilson wszedł do szpitala mnie rozwaliło. I House obrońca Właśnie wyobraziłam sobie House'a w takiej sytuacji. I to komiczne jest xD

Jak przeczytałam o głowie Cuddy to aż mi się miło na serducho zrobiło, bo akurat jestem po lekturze "Alternatywy" xD Muhahahah


Cóż jakoś wiele nie potrafię jednak napisać o tym fiku. Czytam, owszem, ale nie wciągnął mnie na 100%. Przepraszam, no ale jednak zombie i ja to niedobrana para;p jakby to było o wilkołakach to...

Ale Weny! Poczytam chętnie co tam dalej się dzieje;p


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 8:57, 24 Wrz 2013    Temat postu:

Anai napisał:
yeah, zdecydowanie nie powinnaś tego mówić, jesuu
well...

Anai napisał:
r u kidding me? uprzedzanie fabuły fików powinno być moją pracą
daj znać, jak znajdziesz kogoś, kto będzie płacił za taką pracę - to zostawię swoje CV

Anai napisał:
good for you, ja zawsze zawracam sobie głowę takimi technicznymi szczegółami Brr, Wilson nawet nie wie, jakie ma szczęście *hugs him*
to mam nadzieję, że nie ma tu więcej takich chybionych detali i nie rozpraszają Twojej uwagi Szczęście? a nie pecha? no bo rozumiem, że uciekanie przed zombiakami to nie najlepszy moment na dostanie erekcji, but still, House jest przy nim i coś by na to poradził

Anai napisał:
nie oglądałam tego filmu, ale łał, plus za wyłamanie się ze schematu
to by był jeden z niewielu plusów trylogii Cube, imho

Anai napisał:
aww, przynajmniej nie będą miały anemii
ale po zjedzeniu Cuddy będą cierpieć na zgagę

Anai napisał:
Nie powinien się dręczyć, w końcu oddał jej i wszystkim przysługę
z wyjątkiem tych biednych zombiaków, które ją zjadły *hugs zombiaki*

Anai napisał:
nienienie Wilson, cokolwiek się dzieje, zostaw włosy w spokoju, bo to najcenniejsza rzecz, jaką masz!
to Jimmy Junior nie jest cenniejszy? anyway, jak już Wilson musiał za coś szarpać, mógł sobie wyskubać brwi...

Anai napisał:
jakby ten fik nie był +13, to House mógłby postukać Wilsona inną laską, żeby odwrócić jego uwagę od bólu nogi
tjaaa *sniff* Z drugiej strony, gdyby ten fik nie był +13, to Foreman przebijający zombiaka swoim drągiem też mógłby wyglądać zupełnie inaczej...

Anai napisał:
zjadają ludzi i śmierdzą, ale przynajmniej nie są rasistami, to się chwali
indeed, wartości moralne są najważniejsze, bo upodobania żywieniowe i higieniczne można łatwiej zmienić

Anai napisał:
lol, tylko Wilson może bronić praw zombie do życia Swoją drogą, to byłoby kind of cute, gdyby chłopaki zaadoptowali zombiakowego bobasa i karmili go wrednymi ludźmi
cóż, pewnie weszło mu to w krew, bo jego pacjenci na pewnym etapie choroby też przypominali zombi LOL, pomysł zarąbisty, ale skoro Cuddy już nie żyje, to bobasowi groziłaby głodówka

Anai napisał:
oj tam, jak sobie dopiszą 'zabijanie zombie' w cv, to nie opędzą się od ofert pracy
zatrudnialiby ich prezesi przedsiębiorstw do eliminacji zzombiakowanych pracowników biurowych

Anai napisał:
Wilson był taki wilsonowy w tym rozdziale, że aż mnie frustrował... normalnie Cameron byłaby dumna. Nie żebym nie lubiła Cuddy (heheh), ale nie ma to jak dać się zabić bez sensu
yeah... I hope, że w rzeczywistości Wilson nie byłby takim idiotą jeszcze tego brakuje, żeby spróbował dotrzymać Cameron towarzystwa, bo na pewno czuje się samotna w pokoju konferencyjnym

dzięki

***

advantage napisał:
i tak się napalam! Będzie się działo, będzie akcja, to też będzie spoko
dżizzz... czy jest coś, co osłabyłoby Twój entuzjazm?

advantage napisał:
ryli? bo ja go tak nie lubię... w fikach zwłaszcza!
the same here! i dlatego jego udział w tym fiku mi się podoba

advantage napisał:
ciekawe czy zombie padłyby z głodu, gdyby wszyscy ludzie się przemienili
mhm, prawdopodobnie tak. Chyba że pojawiłby się Bear-Grylls-zombi i pokazał innym zombiakom, że nie tylko mózgami można uzupełnić niedobór białka

advantage napisał:
efekt tamtego uderzenia mnie powalił
wow, nie wiedziałam, że House ma aż taki mocny wymach

advantage napisał:
House na pewno nie dopuści do siebie zombiaków, to można sie cieszyć
well...

advantage napisał:
nawet w ciąży nie była, to żadnej przerwy
z drugiej strony chyba dobrze, że Cuddy nie musiała sobie wyciąć 'kobiecych narządów', bo czytałam ostatnio, że agresywne suki po steryzlizacji często stają się jeszcze agresywniejsze

advantage napisał:
mogliby też ją wyrzucić i mieć spokój na jakiś czas
omg

advantage napisał:
eee, wszyscy jacyś tacy mało zombiastyczni... tylko Trzynastka bez oka
ah well mam na kompie jeszcze trochę House'a jako zombi - jak znajdę, to wrzucę

advantage napisał:
no taaak, jak tylko uratuje świat, będzie czas na szybki numerek
eee... po co czekać?

advantage napisał:
Odpisałabym szybciej, ale znalazłam pracę, która mnie totalnie pochłania, soł przepraszam ale przeczytałam szybko i bardzo chętnie of kors
nie przepraszaj i gratuluję pracy a pochwalisz się, co robisz?

advantage napisał:
niech dadzą znać, my ich uratujemy
yeah, nie mamy mózgów, więc możemy bez strachu wejść do PPTH

advantage napisał:
wszyscy superbohaterowie!
I guess, że House się wolał nie powoływać na superbohaterów, bo Wilson mógłby mu kazać ubrać obcisłe legginsy

advantage napisał:
o jaaa, to mógł wcześniej mówić, albo mu towarzyszyć, a nie pozwalać Gregusiowi wychodzić samemu!
pfff, Foreman teraz tylko tak gada, bo chce się wybielić ( ) przed Wilsonem wcześniej byłby happy, gdyby Gregusia coś zeżarło, a on zostałby szefem...

advantage napisał:
okeeej, codziennie uczę się nowych rzeczy
tamto to była w znacznej mierze moja improwizacja, nie przywiązuj do niej zbyt wielkiej wagi

advantage napisał:
nie ma Cuddy, która by się sprzeciwiła tej biopsji
omg, good point! szkoda, że nikt tego nie uświadomił House'owi, bo przestałby się zadręczać ukatrupieniem Cuddy

advantage napisał:
no jasne, takie zabawy nie są dla Wilsonka biedaczek, jak on sobie tam radzi??
na szczęście Wilson nie jest w ciąży i mdłości przestaną go nękać A co do reszty, to ma House'a, który będzie go ratował z kłopotów

advantage napisał:
występ Cuddy w tym rozdziale trochę okrojony, ale całkiem spoko
oh evil you!

advantage napisał:
szefowej też nie
właściwie why not? mogliby nabić jej głowę na kij i zrobić z niej Cuddy-pacynkę sterowaną spod biurka

advantage napisał:
Yay, super jest ten fik! Jestem bardzo happy, że zdecydowałaś się tłumaczyć Czekam na dalsze przygody chłopaków (i Foremana, tylko po co on tam? )
awwww, me is happy, too Dalsze przygody będą soon (I hope so) a Foreman jest tam chyba tylko w ramach promocji równouprawnienia



***

Agusss napisał:
Sam pomysł tego fika mnie rozwalił tak naprawdę.
A że dodatkowo nie przepadam za zombie i filmami/książkami z nimi w roli głównej/tle to podeszłam bardzo sceptycznie do tego opowiadania.
Ale mimo wszystko podoba mi się. Ma w sobie coś, co jednak mnie przekonało.
well, nie mogę powiedzieć, że w tym fiku zombiaki zostaną nagle pokazane w innym świetle, więc Twoje nastawienie do nich się raczej nie zmieni, ale tym bardziej mi miło, że się przełamałaś i czytasz

Aguss napisał:
To że Wilson wszedł do szpitala mnie rozwaliło. I House obrońca Właśnie wyobraziłam sobie House'a w takiej sytuacji. I to komiczne jest xD
Wilson tam wszedł jak nieświadoma owieczka na rzeź
um... ale widziałaś w serialu tą scenę z House'em i zombiakami? to imho było bardziej straszne niż komiczne *poor House*

Aguss napisał:
Jak przeczytałam o głowie Cuddy to aż mi się miło na serduchu zrobiło, bo akurat jestem po lekturze "Alternatywy" xD Muhahahah
jeah, taki cudny zbieg okoliczności wyszedł z tych dwóch fików

Na fika o wilkołakach jeszcze nigdy nie trafiłam, ale jeśli kiedyś na jakiś wpadnę, to będę o Tobie pamiętać
A przy okazji - co sądzisz o wampirach albo aniołkach i diabełkach?

dziękować, Wena zawsze się przyda


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Śro 0:03, 25 Wrz 2013    Temat postu:

Richie117 napisał:
well, nie mogę powiedzieć, że w tym fiku zombiaki zostaną nagle pokazane w innym świetle, więc Twoje nastawienie do nich się raczej nie zmieni, ale tym bardziej mi miło, że się przełamałaś i czytasz

Zdaje sobie sprawę z tego, ale co mi zależy;p Jest Hilson? więc nie mogę narzekać ;p no ale nie można wszystkiego lubić xD

Richie117 napisał:
Wilson tam wszedł jak nieświadoma owieczka na rzeź
um... ale widziałaś w serialu tą scenę z House'em i zombiakami? to imho było bardziej straszne niż komiczne *poor House*

Chyba jeśli miałabym go porównywać z jakimś zwierzęciem wybrałabym inne, ale w kontekście to jednak owieczka pasuje xD
Widziałam, ale dla mnie tam komiczne było xD Nie pytajmy czemu;p

Richie117 napisał:
jeah, taki cudny zbieg okoliczności wyszedł z tych dwóch fików

Powiem Ci, że lepszy nie mógł powstać xD i to przez przypadek...? xD

Richie117 napisał:
Na fika o wilkołakach jeszcze nigdy nie trafiłam, ale jeśli kiedyś na jakiś wpadnę, to będę o Tobie pamiętać
A przy okazji - co sądzisz o wampirach albo aniołkach i diabełkach?

No to szkoda. Niestety nie są aż tak atrakcyjne jak wampiry czy raczej pseudo wampiry;p Przeżyć przeżywam wampiry no chyba, że to saga zmierzch to nie! A aniołki i diabełki chyba samo za się mówi;p


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 5:17, 26 Wrz 2013    Temat postu:

Agusss napisał:
Chyba jeśli miałabym go porównywać z jakimś zwierzęciem wybrałabym inne, ale w kontekście to jednak owieczka pasuje xD
Widziałam, ale dla mnie tam komiczne było xD Nie pytajmy czemu;p
um... masz na myśli, że Wilson wślizgnął się tam bezszelestnie jak wąż? albo że wkroczył tam bez wahania jak nieustraszony tygrys?
chyba się domyślam czemu - ta wielofunkcyjna laska House'a była dość komiczna noale tutaj wszystko jest takie realistyczne, szufla do odśnieżania i w ogóle...

Agusss napisał:
Powiem Ci, że lepszy nie mógł powstać xD i to przez przypadek...? xD
no cóż, jest szansa, że podświadomie odłożyłam "Alternatywę" do czasu, aż zabiorę się za tego fika i w takim razie o przypadku nie byłoby mowy, ale jeśli brać pod uwagę tylko celowe, świadome działania, to owszem, to był zupełny przypadek

Agusss napisał:
No to szkoda. Niestety nie są aż tak atrakcyjne jak wampiry czy raczej pseudo wampiry;p Przeżyć przeżywam wampiry no chyba, że to saga zmierzch to nie! A aniołki i diabełki chyba samo za się mówi;p
ja myślę, że nie o brak atrakcyjności tu chodzi, tylko raczej o to, że wilkołaki mają mało zastosowań - no bo co, jak seks, to tylko 'na pieska'? a gdyby któregoś z chłopaków-wilkołaków złapał deszcz, to ten drugi marudziłby na brzydki zapach mokrej sierści...
Well, ciężko mi porównywać wampirowe-hilsonowe fiki do Zmierzchu. Prawie zawsze to Wilson jest wampirem, a do tego pozostaje Wilsonem, czyli jest wampirzym-ciamajdą. Ale przynajmniej nie błyszczy (a propos, jeśli chodzi o książki, to imo "Pamiętniki wampirów" są dużo gorsze od "Zmierzchu" )
Świetnie, że do aniołków i diabełków nie masz zastrzeżeń, bo mam w planach takie tłumaczonko


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lacida
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 06 Mar 2012
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:09, 26 Wrz 2013    Temat postu:

Mam jeszcze jeden komentarz spoilerujący do fika, ale niejasno.
Może jak dojdziesz to porozmawiamy o angielskich potach "sudor anglicus" [mam teorię], genach bohaterów, i innych fajnych rzeczach.
[link widoczny dla zalogowanych]

Geny żywych i "zombii" bohaterów
Greg - pochodzenie holenderskie [babka] i inne europejskie [brak danych, anglosaskie?, prawdopodobnie brak Żydów w rodowodzie]
Chase - pochodzenie środkowoeuropejskie - słowiańskie [Ojciec Czech, możliwe geny Aszkenazyjczyków] i inne europejskie [matka? irlandzkie, anglosaskie?]
Cameron - pochodzenie europejskie [anglosaskie?]
Wilson [aszkenazyjskie? i anglosaskie?]
Foreman - ciemnoskóry, brak genów europejskich i żydowskich (Aszkenazyjskich)
Tritter - europejskie, (anglosaskie?)

linki:
Aspekty etniczne i genetyczne w artykułach
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych](Y-DNA)
[link widoczny dla zalogowanych]

Z Żydami aszkenazyjskimi (środkowoeuropejskimi, mówiącymi jidysz) chodzi mi o to, że mimo małej ilości związków mieszanych jakaś domieszka ich genów [raczej dobrych [dominujących], albo recesywnych, jeśli zdradzam męża z obcym to wybieram najlepszego "najsilniejszego", jeśli mam kochankę to ładną i zdrową, a jeśli już żenią się z obcym to z bogatym/tą, zdrową/wym] mogła przejść do Słowian, zwłaszcza zamieszkujących tereny Rzeczpospolitej Obojga Narodów i Rosji (Korona Polska, Wlk. Ks. Litewskie (obecna Ukraina, Białoruś, Częściowo kraje Nadbałtyckie))

Odnośnie tych angielskich potów ta choroba mogła być przyczyną (poprzez śmierć Artura Tudora, starszego brata Henryka VIII) tego co się działo z Anglią (anglikanizm, 6 żon Henryka VIII), bo gdyby Artur nie umarł to on byłby królem. [Nie wiadomo na co umarł Artur, jedną z możliwości są angielskie poty]

PS Taki fik, a ja z genetyką wyskakuje . Richie jak przetłumaczysz to pogadamy o "chorobie Z".

I mnie naszło, że nasi bohaterowie w tym fiku denerwują mnie:
Wilson, bo coś zrobi bardzo głupiego. [Tak czytałam oryginał]
Cameron, bo zrobiła, co zrobiła i nawet nie ubrała ubrania ochronnego. Do chorych na ospę prawdziwą, ebolę, itp. też by tak poszła?
Tritter, bo złamał zasady kwarantanny i wpuścił Wilsona [pisałam już dlaczego nie można tam wpuścić nikogo, a co dopiero kogoś kto wraca z urlopu]. Tritter postąpił nie tylko niemoralnie, ale też nielegalnie i nieodpowiedzialnie, a podobno chciał House'a nauczyć odpowiedzialności. Jestem przekonana, że nie wierzy w zombi, ale w epidemie tajemniczej groźnej i zaraźliwej choroby już tak.
A jednocześnie poświęca prawo, swoje zasady dla czegoś tak banalnego jak zemsta na gościu, który go wkurzył. Rozumiem jeszcze żeby się mścił za coś ważniejszego, śmierć czy krzywdę bliskiego, ale za to ryzykować karierę, pracę, nawet wolność [złamał kwarantannę] to głupota.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lacida dnia Czw 12:18, 26 Wrz 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Czw 22:53, 26 Wrz 2013    Temat postu:

Richie117 napisał:
um... masz na myśli, że Wilson wślizgnął się tam bezszelestnie jak wąż? albo że wkroczył tam bez wahania jak nieustraszony tygrys? <img src="http://i111.photobucket.com/albums/n152/saphira182/Obraz1.gif">
chyba się domyślam czemu - ta wielofunkcyjna laska House'a była dość komiczna no ale tutaj wszystko jest takie realistyczne, szufla do odśnieżania i w ogóle...

Hmmm... Może i wąż, ale jakoś całkowicie nieadekwatnie do yego fika Wilson mi sie kojarzy z jakimś tygrysem czy czymś oprócz legendarnego wombata^^ Wiesz takie tam wyobrażenia łóżkowe
Owszem pewnie dlatego. I myślę, że jakoś tamto mi pozostanie w głowie xD Realistyczne. REALISTYCZNE? ;p Chyba mamy inny pogląd na to słowo xD


Richie117 napisał:
no cóż, jest szansa, że podświadomie odłożyłam "Alternatywę" do czasu, aż zabiorę się za tego fika i w takim razie o przypadku nie byłoby mowy, ale jeśli brać pod uwagę tylko celowe, świadome działania, to owszem, to był zupełny przypadek

Więc podświadomość ma o wiele większą wagę w tym momencie W ogóle działania poprzez podświadomość są najlepsze! I niezaprzeczalnie najkorzystniejsze;p

Richie117 napisał:
ja myślę, że nie o brak atrakcyjności tu chodzi, tylko raczej o to, że wilkołaki mają mało zastosowań - no bo co, jak seks, to tylko 'na pieska'? a gdyby któregoś z chłopaków-wilkołaków złapał deszcz, to ten drugi marudziłby na brzydki zapach mokrej sierści...
Well, ciężko mi porównywać wampirowe-hilsonowe fiki do Zmierzchu. Prawie zawsze to Wilson jest wampirem, a do tego pozostaje Wilsonem, czyli jest wampirzym-ciamajdą. Ale przynajmniej nie błyszczy (a propos, jeśli chodzi o książki, to imo "Pamiętniki wampirów" są dużo gorsze od "Zmierzchu" )
Świetnie, że do aniołków i diabełków nie masz zastrzeżeń, bo mam w planach takie tłumaczonko

Twoje argumenty o wilkołakach przyjęłam do wiadomości, ale wciąż i rak wolę a raczej ubóstwiam niżeli wampiry xD Już tak mam, od dawna^^ A czemu miałaby sierść brzydko pachnieć? Jeśli to byłby Wilson zawsze by pięknie pachniał xD
Jeżeli nie błyszczy i nie ma tam Belli, która to tylko ubóstwia i nic więcej nie umie to jest dobrze xD Nie wiem nie czytałam "Pamietników" chociaż Zmierzch miałam okazję mój biedny mUsk...
Ooo no jakbym mogła mieć zastrzeżenia? xD Zwłaszcza, że sama kiedyś chciałam stworzyć coś w tematykę. I chyba to się w końcu uda, bo odkopałam. Btw przez tę rozmowę o wilkołakach pomyślałam sobie, że mooooże kiedyś jak wpadnie mi dobry pomysł to coś skrobnę xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 7:44, 27 Wrz 2013    Temat postu:

Lacida napisał:
Mam jeszcze jeden komentarz spoilerujący do fika, ale niejasno.
Może jak dojdziesz to porozmawiamy o angielskich potach "sudor anglicus" [mam teorię], genach bohaterów, i innych fajnych rzeczach.
ten spoiler jest tak niejasny, że sama ledwo się domyślam, do czego nawiązuje Ale na rozmowę jestem ofkors otwarta, kiedy już dojdę, gdzie mam dojść.

Co do pochodzenia Grega - nie pamiętam, czy było powiedziane, że ta holenderska babka była ze strony matki; jeżeli to była krewna ze strony Johna House'a, to się oczywiście nie liczy... No i nie wiadomo nic o biologicznym ojcu House'a, zatem mógłby być nawet Żydem

Anyway, serio, nie wierzę, żeby Autor(ka) tego fika czy twórca jakiejkolwiek historii o zombi zadawał sobie trud rozgryzania tego od strony genetycznej. Naprawdę widać, że masz ścisły umysł

Lacida napisał:
Wilson, bo coś zrobi bardzo głupiego. [Tak czytałam oryginał]
nawet kilka głupich rzeczy zrobi - bo jest naszym słodkim Wilsonkiem

Lacida napisał:
Cameron, bo zrobiła, co zrobiła i nawet nie ubrała ubrania ochronnego. Do chorych na ospę prawdziwą, ebolę, itp. też by tak poszła?
okeeej, z tym że ospa czy ebola roznoszą się drogą kropelkową, a nasza "choroba Z" przez krew/ślinę ( = ugryzienie). Czyli jakie ubranie ochronne miałaby założyć Cam? Coś odpornego na kontakt z zębami? Już raczej pacjentom należałoby pozakładać kagańce

Lacida napisał:
Tritter, bo złamał zasady kwarantanny i wpuścił Wilsona [pisałam już dlaczego nie można tam wpuścić nikogo, a co dopiero kogoś kto wraca z urlopu]. Tritter postąpił nie tylko niemoralnie, ale też nielegalnie i nieodpowiedzialnie, a podobno chciał House'a nauczyć odpowiedzialności. Jestem przekonana, że nie wierzy w zombi, ale w epidemie tajemniczej groźnej i zaraźliwej choroby już tak.
Ja w ogóle nie wiem, czy tam faktycznie wprowadzono kwarantannę. Bo gdyby tak, to na blokadzie nie stałaby tylko lokalna policja, ale ktoś postawiony wyżej, plus o sprawie musiałoby wiedzieć CDC... Tritter natomiast jest kretynem, który być może zna się na policyjnej robocie, ale o medycynie nie ma pojęcia, więc na pewno nie pomyślał o możliwości mutacji wirusa i innych takich sprawach.
Ach, i bez jaj, że Tritter rzeczywiście chciał House'a nauczyć odpowiedzialności Najpierw w klinice podstawił mu nogę, później bezpodstawnie nękał ludzi z otoczenia House'a, żeby zdobyć zeznania... On się wyłącznie mścił za swoją urażoną godność, a ta jego gadka o uczeniu House'a czegokolwiek była usprawiedliwieniem bez pokrycia, które - na nieszczęście dla House'a - trafiło na podatny grunt

Lacida napisał:
ryzykować karierę, pracę, nawet wolność [złamał kwarantannę] to głupota.
i jeszcze ryzykował wyginięciem całej ludzkiej populacji...

***

Agusss napisał:
Hmmm... Może i wąż, ale jakoś całkowicie nieadekwatnie do tego fika Wilson mi sie kojarzy z jakimś tygrysem czy czymś
naprawdę?! a byłam przekonana, że Wilson wchodząc do szpitala skojarzył Ci się z BARANEM
ach, wombacik to nie fair, że ta ksywka bardziej przylgnęła do Czejsa

Agusss napisał:
Realistyczne. REALISTYCZNE? ;p Chyba mamy inny pogląd na to słowo xD
oj, no wiesz... realistyczne w świecie, gdzie możliwa jest epidemia zombiaków

Agusss napisał:
Więc podświadomość ma o wiele większą wagę w tym momencie W ogóle działania poprzez podświadomość są najlepsze! I niezaprzeczalnie najkorzystniejsze;p
ugh, to ja chcę wiedzieć, na co moja podświadomość czeka, żeby mi pozwolić wrócić do pisania Gimme, bo ten brak weny to też musi być jej sprawka

Agusss napisał:
Twoje argumenty o wilkołakach przyjęłam do wiadomości, ale wciąż i tak wolę a raczej ubóstwiam niżeli wampiry xD Już tak mam, od dawna^^ A czemu miałaby sierść brzydko pachnieć? Jeśli to byłby Wilson zawsze by pięknie pachniał xD
Jeżeli nie błyszczy i nie ma tam Belli, która to tylko ubóstwia i nic więcej nie umie to jest dobrze xD Nie wiem nie czytałam "Pamietników" chociaż Zmierzch miałam okazję mój biedny mUsk...
Ooo no jakbym mogła mieć zastrzeżenia? xD Zwłaszcza, że sama kiedyś chciałam stworzyć coś w tematykę. I chyba to się w końcu uda, bo odkopałam. Btw przez tę rozmowę o wilkołakach pomyślałam sobie, że mooooże kiedyś jak wpadnie mi dobry pomysł to coś skrobnę xD
gdybym miała wybierać, to też bym wolała wilkołaki, ale cusz poradzić, że one się w hilsonowych fikach nie sprawdzają well, nie znam psa, którego mokra sierść pachniałaby ładnie A co jeśli Wilson-wilkołak przestawiłby się na zwierzęcy gust zapachowy i na dodatek tarzał się w odchodach i padlinie, żeby "ładniej" pachnieć?
Zastanawiam się, czy House w wampirzych fikach ma jakieś cechy Belli. I, wiesz, chyba przy wampirze!Wilsonie staje się trochę bello-podobny
Nie kumam tego hejtu na Zmierzch. Z obserwacji wynika, że ludzie czytają tę odmóżdżającą sagę dla nastolatek licząc na bóg-wie-co, a późnej są oburzeni, że to jest odmóżdżająca saga dla nastolatek Domyślam się, że gdyby "Ania z Zielonego Wzgórza" nie należała do kanonu literatury, tylko powstała współcześnie, to hejtowano by ją tak samo A mój musk ucierpiał tylko na widok Pattisona bez koszuli - FUJ!!!1!
ohmygod, to ja chcę tego Twojego fika! ale to już!! A powiedz jeszcze, że wbrew kanonowi aniołkiem u Ciebie będzie House *prosi* I ideę pisania wilkołaczego fika też popieram. U know, mogłabyś napisać AU, w którym House nie miał zawału mięśnia, tylko wilkołak ugryzł go w nogę i od tego czasu House trzyma swoje wilkołactwo w sekrecie... aż pewnego dnia Wilson gubi się na wycieczce w lesie i House decyduje się ujawnić, żeby go uratować


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Pią 18:25, 27 Wrz 2013    Temat postu:

Richie117 napisał:
naprawdę?! a byłam przekonana, że Wilson wchodząc do szpitala skojarzył Ci się z BARANEM
ach, wombacik to nie fair, że ta ksywka bardziej przylgnęła do Czejsa

Dobrze, niech będzie że z baranem xD Oj ja też jestem tym oburzona! Zwłaszcza, że nie wiem jak to się stało... Kradzieje jedne!

Richie117 napisał:
oj, no wiesz... realistyczne w świecie, gdzie możliwa jest epidemia zombiaków

Ach! Tak, tak dobrze, że to sprostowałaś xD Bo bym się dziwiła ;p

Richie117 napisał:
ugh, to ja chcę wiedzieć, na co moja podświadomość czeka, żeby mi pozwolić wrócić do pisania Gimme, bo ten brak weny to też musi być jej sprawka

Ja też bym chciała xD Bo nie powiem, że czekam sobie na kontynuację xD

Richie117 napisał:
gdybym miała wybierać, to też bym wolała wilkołaki, ale cusz poradzić, że one się w hilsonowych fikach nie sprawdzają well, nie znam psa, którego mokra sierść pachniałaby ładnie A co jeśli Wilson-wilkołak przestawiłby się na zwierzęcy gust zapachowy i na dodatek tarzał się w odchodach i padlinie, żeby "ładniej" pachnieć?

No to już są dwie osoby które wolą, a oni nic... Cóż, wilkołak nie jest psem po pierwsze, a po drugie chodziło mi, że przecież Wilson całe życie chodził wypachniony, więc nawet jako wilkołak szorowałby szaponem i wszystkim swoje futerko, a potem pewnie jeszcze suszył i układał xD

Richie117 napisał:
Zastanawiam się, czy House w wampirzych fikach ma jakieś cechy Belli. I, wiesz, chyba przy wampirze!Wilsonie staje się trochę bello-podobny

Serio mówisz? Hmmm... Hahaha nie, nie wyobrażam sobie jednak

Richie117 napisał:
Nie kumam tego hejtu na Zmierzch. Z obserwacji wynika, że ludzie czytają tę odmóżdżającą sagę dla nastolatek licząc na bóg-wie-co, a późnej są oburzeni, że to jest odmóżdżająca saga dla nastolatek Domyślam się, że gdyby "Ania z Zielonego Wzgórza" nie należała do kanonu literatury, tylko powstała współcześnie, to hejtowano by ją tak samo A mój musk ucierpiał tylko na widok Pattisona bez koszuli - FUJ!!!1!
Powiem tak. Ja przeczytałam, bo koleżanka mi dała książki. I że miałyśmy właśnie, że się wymieniałyśmy pozycjami. Przeczytanie tego zajeło mi naprawdę mało czasu. Język jakim jest napisany po prostu tak bez zastanowienia się wchłania, że aż dziwne. I ja podejrzewałam jaka to liga książek, ale czasem lubie eksperymentować. I niestety. Pożałowałam tego xD A z "Anią" czy tak by było? Czy ja wiem? Mnie się podobała książka. Ale w sumie czytałam ją daaaawno temu i możliwe, że jakbym teraz to zrobiła okazałaby się dla mnie beznadziejna. Teraz już wyrobiłam sobie inny gust niż w dzieciństwie;p

Richie117 napisał:
ohmygod, to ja chcę tego Twojego fika! ale to już!! A powiedz jeszcze, że wbrew kanonowi aniołkiem u Ciebie będzie House *prosi*

Ale to nie jest takie jak to są wszystkie xD Trochę innaczej to wymyśliłam, i tak. To House jest "aniołkiem"

Hmmm... Ciekawą koncepcję mi podrzuciłaś i możliwe nawet, że oprę sie na tym Tylko muszę się wczuć xD A raczej może powiem tak: chyba powinnam w końcu napisać opowiadanie, które tworzę od 2 lat o Remusie. Jak tamto napiszę to sie wczuję w wilkołaki i pokombinuję xD Ale nie będę obiecywać! Tylko postaram sie;p


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 9:32, 28 Wrz 2013    Temat postu:

Agusss napisał:
Oj ja też jestem tym oburzona! Zwłaszcza, że nie wiem jak to się stało... Kradzieje jedne!
well, to miało coś wspólnego z tym, że wombaty to australijskie ssaki, a tym kradziejom było za mało porównywać Czesia do kangura

Agusss napisał:
Ja też bym chciała xD Bo nie powiem, że czekam sobie na kontynuację xD
uh, serduszko mi krwawi, bo Wy tu czekacie, a ja nic nie mogę z siebie wykrzesać - wystarczy, że otworzę worda, a cały pomysł się zapomina

Agusss napisał:
Cóż, wilkołak nie jest psem po pierwsze, a po drugie chodziło mi, że przecież Wilson całe życie chodził wypachniony, więc nawet jako wilkołak szorowałby szamponem i wszystkim swoje futerko, a potem pewnie jeszcze suszył i układał xD
ale wilkołakom blisko do psów No to mam nadzieję, że wilkołak!Wilson zachowałby ludzkie standardy w kwestii zapachów

Agusss napisał:
Serio mówisz? Hmmm... Hahaha nie, nie wyobrażam sobie jednak
cusz, długo bym musiała podawać przykłady, jak House uwielbiał swojego wampira obiecałam Anai wampirzego fika na halloween, więc zobaczysz małą próbkę bello-House'a

Agusss napisał:
Powiem tak. Ja przeczytałam, bo koleżanka mi dała książki. I że miałyśmy właśnie, że się wymieniałyśmy pozycjami. Przeczytanie tego zajeło mi naprawdę mało czasu. Język jakim jest napisany po prostu tak bez zastanowienia się wchłania, że aż dziwne. I ja podejrzewałam jaka to liga książek, ale czasem lubie eksperymentować. I niestety. Pożałowałam tego xD A z "Anią" czy tak by było? Czy ja wiem? Mnie się podobała książka. Ale w sumie czytałam ją daaaawno temu i możliwe, że jakbym teraz to zrobiła okazałaby się dla mnie beznadziejna. Teraz już wyrobiłam sobie inny gust niż w dzieciństwie;p
no ja wszystkie 'zmierzchy' kupiłam... jeszcze wtedy studiowałam i potrzebowałam czegoś banalnego do czytania w autobusie Słyszałam przed czytaniem, że rewelacji w tym nie ma, to nie miałam czego żałować - ale jak mój ulubiony ambitny autor wydał nową książkę, to porzuciłam 3. tom zmierzchu w połowie rozdziału
O tym właśnie mówię - podobała nam się Ania, kiedy byłyśmy dziećmi. Możesz poczytać Anię teraz, to zobaczysz, że ma całkiem sporo wspólnego z Bellą

Agusss napisał:
Ale to nie jest takie jak to są wszystkie xD Trochę innaczej to wymyśliłam, i tak. To House jest "aniołkiem"
Hmmm... Ciekawą koncepcję mi podrzuciłaś i możliwe nawet, że oprę sie na tym Tylko muszę się wczuć xD A raczej może powiem tak: chyba powinnam w końcu napisać opowiadanie, które tworzę od 2 lat o Remusie. Jak tamto napiszę to sie wczuję w wilkołaki i pokombinuję xD Ale nie będę obiecywać! Tylko postaram sie;p
awwww, House aniołek...
Proszę bardzo, opieraj się śmiało Tak mi jeszcze przyszedł inny pomysł, że biologicznym ojcem House'a mógłby być wilkołak, a ta sprawa z nogą to efekt bójki z innym wilkołakiem czy coś takiego... Ale spoko, bez nerwów, ja poczekam cierpliwie, aż coś się wykluje Twojej wenie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 9:54, 02 Paź 2013    Temat postu:

Cytat:
Trochę kazałam Wam czekać na ten ńju rozdział, ale oto i on

Początek trochę drętwy i pewnie dlatego tak opornie mi szedł, ale później akcja się rozkręca, a Wilson ma okazję pokazać swoje nowe, waleczne oblicze... oraz parę innych rzeczy

Btw, gdyby ktoś miał pomysł, jak przetłumaczyć na polski słowo scrubs – chodzi oczywiście o te szpitalne ciuchy – to niech się, proszę, podzieli

Enjoy!



Specjalna dedykacja dla wszystkich, którzy właśnie zaczęli nowy rok na studiach!
(łączę się z Wami w bólu )




Rozdział 3


Jedenaste piętro było ciche i mroczne. Wychodząc z windy za House'em i Foremanem, Wilson widział za oknami na końcu korytarza głęboki granat nocnego nieba. Zobaczył też kilka gwiazd, przypominających białe kropki na grubym kocu, ale nie dostrzegł księżyca. Jedynym prawdziwym oświetleniem w korytarzach był rażący czerwony blask świateł awaryjnych, który sprawiał, że wszystko wyglądało jak podgrzewane w mikrofalówce.

House przechylił głowę na bok, nasłuchując odgłosów jakiegoś poruszenia. Wreszcie z usatysfakcjonowaną miną skinął na Foremana, by ruszał przodem. Młodszy lekarz popchnął inkubator w stronę najbliższej sali operacyjnej.

- Teren czysty - zawołał do nich, otwierając pchnięciem drzwi i zaglądając do środka.

Trzech mężczyzn nie traciło ani chwili, przygotowując narzędzia do biopsji. Foreman odnalazł wiertarkę chirurgiczną w jednej ze stojących na podłodze szafek, gdzie zwykle było jej miejsce. Podłączył ją do gniazdka, nacisnął włącznik i wiertarka na moment ożyła z głośnym warkotem.
- Wygląda na to, że nadal mamy tu trochę zasilania - stwierdził.

- Nie mogę znaleźć sterylnych igieł - odezwał się Wilson, sprawdzając zawartość metalowych tacek. Podniósł cienki kawałek metalu, długości około trzydziestu centymetrów. - Ta była już rozpakowana.

- Pieprzyć to, dzieciak i tak jest martwy. To będzie musiało wystarczyć - odparł House, machnąwszy ręką. Sam otwierał właśnie wszystkie szafki, ale przerwał, kiedy znalazł zestaw do unieruchamiania pacjentów. Z okrzykiem zadowolenia oparł laskę o drzwi, żeby przenieść swoje znalezisko w obu rękach.

Wewnątrz inkubatora małe zombi przyciskało główkę do przezroczystej plastikowej kopuły, zawodząc bez końca. Wilson starał się nie patrzeć na nie zbyt często. Sama myśl o wwiercaniu się w głowę czegoś, co niedawno było ludzkim dzieckiem, wystarczająco wyprowadzała go z równowagi, a stan rozkładającego się ciała zombi stanowił całkowicie oddzielny koszmar.

Paluszki u rąk i nóg zombi - delikatne nawet u normalnego noworodka - w większości zgniły i odpadły, pozostawiając kikut każdej z kończyn zaopatrzony tylko w jeden czy dwa palce. Policzki i wargi także częściowo się złuszczyły, odsłaniając dziąsła wewnątrz ust niemowlaka. Stworzenie otwierało i zaciskało szczęki, jakby zgrzytało zębami, mimo że ich nie miało. Jego oczy były ciemne i zapadnięte - prawdopodobnie do tej pory zdążyło stracić wzrok. Zombi było nagie, co zdaniem Wilsona miało sens - wyglądało na to, że niemowlę miało zaledwie kilka dni i zapewne nadal było w pieluchach, kiedy zostało...

Onkolog na chwilę zamknął oczy. Najlepiej nie myśleć, co przytrafiło się temu dziecku. Jeszcze raz zerknął na śliniącego się stwora. Proces rozkładu był tak zaawansowany, że Wilson miał problem z określeniem, czy niemowlak był chłopcem czy dziewczynką.

- Bierzmy się do dzieła - mruknął House, odsuwając Wilsona na bok, żeby otworzyć inkubator.

- Hej...! - Sprzeciw Wilsona nie został wysłuchany, bo House już przechylił urządzenie na kółkach, pozwalając małemu zombi wyturlać się na stół zabiegowy.

- No co? Martwisz się, że dozna urazu głowy? - spytał, przerzucając nylonowe paski do krępowania ponad klatką piersiową i nogami oszołomionego niemowlaka. - Przydaj się na coś i przytrzymaj je z drugiej strony, szybko.

Wilson westchnął ciężko, ale posłuchał instrukcji House'a. Kiedy złapał za drugi koniec pasków, zombi najwyraźniej pojęło, że ponownie zostało złapane w pułapkę i zaczęło się rzucać z niewiarygodną siłą.

- Jezu! - zaklął Foreman, podskoczywszy nieznacznie, gdy usłyszał warczenie i skowyt stwora. - Jesteście pewni, że dacie radę je przytrzymać? Czemu po prostu go nie uśpimy?

- Jego serce nie pracuje. Krew nie krąży. Nie ma jak podać środków usypiających - odrzekł zwięźle House, walcząc o utrzymanie w rękach śliskiego nylonu. Przycisnął paski mocno do blatu stołu, trzymając palce bezpiecznie poza zasięgiem stworzenia. Wilson poszedł za jego przykładem i w ten sposób zombi zostało mniej więcej unieruchomione.

- Pośpiesz się, Foreman - powiedział, rzucając pospieszne spojrzenie w kierunku neurologa.

Młodszy lekarz nie wyglądał na zadowolonego tą sytuacją, ale zabrał się za mocowanie obręczy podtrzymujących głowę wokół małej czaszki zombi. Istota usiłowała chwycić w szczęki jego dłonie, lecz obręcze powstrzymały jej starania.
- Oświetlenie jest zupełnie nieodpowiednie - poskarżył się Foreman, ruchem ręki wskazując dziwne, rozmyte kolory, jakich nabrało otoczenie w czerwonej łunie świateł awaryjnych.

- Pogódź się z tym. I załóż dwie pary rękawiczek - zasugerował House, wskazując podbródkiem na kartonowe pudełko na ladzie za Wilsonem. - Nie chcesz umrzeć przez to, że bezzębne zombi zakaziło cię swoimi płynami ustrojowymi podczas operacji. To by było żałosne.

- Taak, jasne - parsknął Foreman, wciągając rękawiczki na dłonie. - Wolałbyś raczej, żebym umarł w blasku chwały w akcie samopoświęcenia dla większego dobra.

- Wcale nie, nie ty jesteś bohaterem w tej historii - odparł House, jego ponury wzrok skupił się na twarzy Wilsona. - Zostaw rzucanie się do walki przez głupotę dla naszego Białego Rycerza*.

- Ja nie próbowałem... - zaczął Wilson.

- Och, przestań. Po prostu skończ - prychnął drwiąco House. - Nawet kiedy są martwe, nie możesz się oprzeć ruszaniu na pomoc damom w opałach. Dobrze jest wykończyć przy okazji parę zombi. W przeciwnym razie to po prostu błąd. - House przeciągał Ą w słowie "błąd" przez kilka sekund.

- Zaczynam wiercić. Wy dwaj możecie posprzeczać się później - oznajmił Foreman zza papierowej maseczki chirurgicznej. Wcisnął kciukiem przełącznik wiertarki i jej warkot zagłuszył ewentualną odpowiedź, jaką mógłby wygłosić Wilson. Musieli mocno przytrzymywać pasy, bo ciałem zombi zaczęły wstrząsać spazmy. House również zdwoił swoje wysiłki, ale nie spuszczał oczu ze stojącego po drugiej stronie stołu Wilsona.

Kiedy odgłosy borowania ucichły, a Foreman przystąpił do delikatnej procedury wkłuwania się w mózg zombi igłą do biopsji, Wilson odchrząknął.

- Ona była moją przyjaciółką - powiedział cicho. - Nie zasługiwała... na coś takiego.

- Taak, wiem - odparł House. Z jego twarzy emanowało napięcie i zmęczenie. Spojrzał, jak idzie Foremanowi, po czym utkwił wzrok w podłodze. - Ale jeśli chcesz wyjść z tego żywy, Wilson, musisz się nauczyć, jak sobie radzić. Nie możesz pozwolić, żeby twoje emocje kierowały twoimi reakcjami. Jeżeli do tego dopuścisz, to tak będziesz wyglądał, zanim zostaniesz zjedzony. - Przybrał spanikowaną minę i wytrzeszczonymi oczami rozejrzał się po sali, szukając niewidocznych napastników. Następnie przywołał na twarz maskę powagi: - A tak wyglądam ja, trzeźwo myślący i ratujący twój tyłek. Więc się pilnuj.

Wilson odwrócił wzrok i w milczeniu skinął głową.

- Mam - zakomunikował Foreman, wyjmując igłę z tkanki mózgowej. - Nie jest to najbardziej elegancka biopsja, jaką w życiu zrobiłem, ale próbka wygląda dobrze.

- Fantastycznie. Zacznijmy ją badać - odrzekł House. Zerknął w dół na niewielkie zombi na stole. Po brodzie stworzenia ściekała ślina, a jego usta otwierały się i zamykały z mniejszą dzikością niż wcześniej. - Nasz mały kolega jest ledwo żywy. Kto chce skrócić jego cierpienia?

Foreman z obrzydzeniem pokręcił głową. - Ty się tym zajmij.

- Wilson? - House zwrócił się do przyjaciela, unosząc jedną brew. - Chcesz mu przywalić?

Wilson czuł, jak jego twarz wykrzywia grymas bezradności. - Nie potrafię - odpowiedział. - Wiesz, że nie potrafię.

House przygryzł dolną wargę i obejrzał się przez ramię na Foremana, który był zajęty umieszczaniem próbki w sterylnym pojemniku. Sprawiał wrażenie, że nie zwraca na nich najmniejszej uwagi. House obrócił się z powrotem do Wilsona i powiedział:
- Puść pasy i podaj mi moją szuflę. I wyjdź na korytarz, nie musisz tego oglądać.

Wilson powoli puścił nylonowe taśmy, a zombi jedynie uniosło niemrawo ręce w powietrze. Gdy nabrał pewności, że istota nie zeskoczy ze stołu i ich nie pogryzie, odnalazł niebieski plecak House'a i wyciągnął z niego Betsy Szuflę.

- Zostanę - oznajmił, wręczając narzędzie House'owi. Ich spojrzenia ponownie spotkały się ponad stołem. - Nic mi nie będzie.

House wziął szuflę do odśnieżania z rąk Wilsona. - Wiesz, że to już nie jest dziecko - powiedział z naciskiem. -To tylko nieżywe ciało, które opanowała choroba.

- Po prostu to zrób - odrzekł Wilson. - Proszę.

House zacisnął usta, co robił czasami, kiedy miał zamiar wdać się w kłótnię, ale bez słowa przyłożył szuflę do cienkiej, chwiejnej szyi zombi i z łatwością przeciął ją na pół.

- Przepraszam - mruknął, chociaż Wilson nie umiał stwierdzić, dla kogo przeznaczone było to słowo.

- Panowie, możemy mieć problem - zawołał Foreman. - A jeśli zasilanie awaryjne na tym piętrze nie obejmuje laboratorium? Potrzebny mi mikroskop elektronowy, żeby w ogóle zacząć to badać. - Podniósł do góry pojemnik z próbką.

House rozejrzał się po sali operacyjnej i odłożył szuflę na stół. - Na tym piętrze powinny być przenośne generatory pomocnicze. Chirurdzy potrzebują ich na wypadek przerwy w dostawie prądu podczas trwania operacji. Jeden musi być gdzieś blisko. Sprawdzę w sąsiedniej sali.

Pokuśtykał przez drzwi łączące sale operacyjne, nie korzystając z laski, jak to często robił w ciasnych pomieszczeniach. Wilson odprowadził go wzrokiem, wzdychając ciężko.

- Hej, dobrze się czujesz? - odezwał się do niego Foreman, marszcząc brwi. - Ja miałem kilka dni, żeby, no wiesz, żeby dotarło do mnie to, co się dzieje. Ale ty dopiero co trafiłeś w sam środek tego wszystkiego. - Zerknął na nieruchome kawałki zombi na stole zabiegowym. - Sprawy wyraźnie przybrały dziwaczny obrót, no nie?

- Bez wątpienia - przyznał cicho Wilson. Jego wzrok również zatrzymał się na martwym zombi. - Foreman - spytał - myślisz, że komukolwiek z nas uda się wyjść z tego cało?

- Nie wiem – odparł, gromadząc więcej przyrządów na wózku na kółkach. - House wydaje się wiedzieć, co robi.

Nagle w przyległym pomieszczeniu na górze rozległa się salwa jęków i Wilson z Foremanem odwrócili się przerażeni. Ponad salą operacyjną, w galeryjce obserwacyjnej, pięć dorosłych zombi tłoczyło się przy szklanym oknie. Przez szklane ściany Wilson widział House'a, który stał dokładnie pod grupą stworów, z twarzą zwróconą w kierunku hałasu.

Największy z zombi, łysy mężczyzna w kombinezonie konserwatora, rozbił pięścią taflę szkła, i zombi powpadały do sali poniżej niczym stadko lemingów.

- House! - wrzasnął Wilson, pędząc do sąsiedniego pomieszczenia tak szybko, jak pozwalała mu na to skręcona kostka.

Starszy lekarz z ledwością uniknął zmiażdżenia przez stwory, uskakując im z drogi, lecz teraz leżał przygwożdżony do ziemi przez grupę napastników. Jedna z istot - Azjatka z warkoczykami (Wilson poznał, że była rezydentką) - pełzała ku jego stopom. House chwycił skalpel numer dziewięć, który spadł na podłogę, i wbił go głęboko w jej oczodół. Zombi zawyło przenikliwie, miotając głową z boku na bok, jakby próbowało pozbyć się skalpela.

Zombi z kombinezonie podniósł się na nogi i pochylił się, by złapać House'a za szyję. House uderzył go pięścią w twarz, dzięki czemu zyskał kilka sekund, żeby odczołgać się za przewrócony metalowy stół, szukając tam schronienia.

- Po co tu jeszcze stoicie!? - krzyknął. - Uciekajcie, idioci!

Wilson obejrzał się na Foremana, lecz ten sprawiał wrażenie sparaliżowanego ze strachu. Na jego pomoc nie było co liczyć. Onkolog gorączkowo rozejrzał się po sali, szukając czegoś, co mógłby wykorzystać jako broń. Jego wzrok padł na nieporęczny element wyposażenia, leżący na podłodze obok jego stóp.

- Wilson! - House w tym momencie posługiwał się stojakiem do kroplówek, jak poskramiacz lwów krzesłem, dźgając nim w twarze zombi, gdy ich szczęki znalazły się zbyt blisko niego. - Głuchy jesteś? Zabieraj się stąd!

Wilson schylił się i wziął przyrząd w spocone dłonie. Stanął prosto, mierząc spojrzeniem piątkę zombi. Cała ich uwaga skupiała się na House'ie, najbardziej bezbronnej zdobyczy w pomieszczeniu. Były zwrócone plecami do onkologa, który starał się ocenić, ile czasu będzie potrzebował.

- Co ty, kurwa, wyprawiasz? - krzyczał dalej House głosem zmienionym ze wzburzenia. - Uciekaj!

- House, tak wyglądam ja, kiedy myślę trzeźwo - odpowiedział Wilson - i ratuję twój tyłek. - Wdusił przycisk zasilania, a piła do kości zafurczała, budząc się do życia. - Padnij! - nakazał House'owi, podnosząc głos, aby przekrzyczeć głośne brzęczenie.

Azjatka była pierwsza, ponieważ stała bliżej niż pozostali. Wilson zamachnął się piłą w kierunku jej gardła, naśladując manewr z piłą łańcuchową, który widywał często w jednej z gier wideo House'a. Piła spisała się dość dobrze, przecinając kręgosłup zombi, lecz Wilson nie był przygotowany na strugę lepkiego czarnego płynu, która wytrysnęła z szyi stwora, gdy wbiło się z nią ostrze. Ze wszystkich sił zacisnął powieki, kiedy strumień cuchnącej brei uderzył go prosto w twarz.

Cóż, chyba muszę to zrobić na ślepo, pomyślał.

Zombi reagowały powoli, więc Wilson bez trudu znalazł kolejnego, nawet mając zamknięte oczy. Piła z furkotem przeszła przez napotkaną przeszkodę - być może nie była to szyja, ale na pewno znaczny kawałek czaszki. Wilson usłyszał łoskot ciała upadającego na podłogę, i to mu wystarczyło.

Kolejny stwór, a potem następny i jeszcze jeden - wszystkie runęły na ziemię, powalone piłą do kości. Ich jęki nareszcie umilkły, a jedynymi odgłosami w pomieszczeniu były wilgotny warkot piły i urywany oddech Wilsona. Mężczyzna wyłączył urządzenie i pozwolił mu z brzękiem upaść na posadzkę. Wyglądało na to, że trupia posoka pokrywała go od stóp do głów. Kiedy poczuł, jak kapie z jego grzywki, musiał zwalczyć impuls, by zwymiotować.

I wtedy pokój wypełniły przekleństwa padające z ust House'a.
- Foreman, moja laska! - zdołał wtrącić między epitetami. Wilson, ciągle zaciskając powieki, poczuł, że długie palce House'a zamknęły się wokół jego ramienia. - Nie otwieraj oczu i nie próbuj nic mówić. Jedyne, co wiemy z całą pewnością, to to, że ta zaraza rozprzestrzenia się poprzez płyny, a ty masz na sobie dosyć tego syfu, żeby skazić cały Teksas.

Wilson kiwnął głową, aby pokazać, że zrozumiał. Jego szczelnie zaciśnięte wargi układały się w ponurą kreskę. Poczuł, że House ciągnie go w innym kierunku, więc pokuśtykał razem z nim.

- Weź generator, który stoi w kącie - rozkazał Foremanowi House. - Zabierz go do laboratorium i zacznij przeprowadzać testy.

- Chcesz, żebym poszedł tam sam? - spytał Foreman głosem zabarwionym paniką.

- Za chwilę do ciebie dołączę. Możesz wziąć Betsy - zaproponował House. Wilson usłyszał, jak diagnosta pchnięciem otworzył drzwi i wkrótce podążali żwawo ku końcowi korytarza.

- Ze wszystkich niewiarygodnie głupich rzeczy, które mogłeś zrobić w takiej sytuacji - mówił z wściekłością House, wyraźnie korzystając z okazji, że Wilson nie mógł mu odpowiedzieć. - Kazałem ci uciekać i co zrobiłeś? Zrobiłeś coś dokładnie odwrotnego niż ucieczka! Stałeś tam jak... jak... jak jakaś dobrowolna ofiara.

Wilson żałował, że nie może zaryzykować i zerknąć na twarz House'a. Nigdy nie słyszał go tak wytrąconego z równowagi. House pchnął kolejne drzwi, aż trzasnęły o ścianę, i Wilson poczuł zimne kafelki pod swoją bosą, kontuzjowaną stopą.

- Doprowadzisz do tego, że któreś z nich cię zabije - syknął House. - Albo ugryzie, a wtedy sam będę musiał cię zabić. A ja nie mogę... - Wilson poczuł na karku podmuch wydychanego przez House'a powietrza, kiedy diagnosta westchnął. - Nie mogę zabić kolejnych swoich przyjaciół. Prawdę mówiąc, został mi już tylko jeden.

House poprowadził Wilsona przez to nowe pomieszczenie, po czym ustawił go na wykafelkowanej posadzce. Onkolog usłyszał zgrzytnięcie przekręcanego kurka i gorąca jak ukrop woda zaczęła lecieć na jego głowę. Wzdrygnął się, lecz nie otworzył ust. A więc znajdowali się w szatni dla personelu.

Szybkie, zwinne palce ściągnęły mu krawat i zabrały się za rozpinanie koszuli.
- Obawiam się, że twoje kosztowne, francuskie ciuchy nie przeżyły - mruknął House. - Żadna ilość [link widoczny dla zalogowanych] ich teraz nie uratuje. - Mokra koszula została zdjęta z jego ramion i z chlupnięciem wylądowała na podłodze prysznica.

Wilson pomógł przy rozbieraniu, zrzucając swój jedyny but i skarpetkę, i rozpinając sprzączkę przy pasku. Brudne spodnie opadły mu wokół kostek, a onkolog przez moment zastanawiał się, czy House pozwoli mu zatrzymać bokserki. Jednak wyglądało na to, że diagnosta nie będzie zadowolony, dopóki Wilson nie pozbędzie się całkowicie swoich skażonych ubrań, więc popchnął gumkę bokserek, aż one także zsunęły się na podłogę.

Wilson usłyszał skrzyp skrzyp skrzyp dozownika z mydłem, a chwilę później dłonie House'a zaczęły szorować jego twarz i włosy. Czysty zapach odkażającego mydła wypełnił nozdrza onkologa i po raz pierwszy, odkąd lekarz podniósł piłę do kości, jego serce zdawało się zwolnić swoje szaleńcze tempo.

- Idiota. Kretyn. Putz**. - House nie przestawał na przemian namydlać rąk i zmywać ohydny płyn ze skóry Wilsona, wypełniając przerwy między czynnościami nową falą wyzwisk. - Lekkomyślny ptasi móżdżek. Głupi worek łajna. - Po tym najwyraźniej zabrakło mu epitetów w angielskim, ponieważ płynnie przeszedł na japoński, co brzmiało znacznie bardziej obraźliwie, mimo że Wilson nie rozumiał ani słowa.

Ze swej strony Wilson stał nieruchomo i po prostu akceptował to, że spływały po nim ciepła woda i obcojęzyczne obelgi. Pozwolił House'owi wyszorować sobie nogi, brzuch i plecy, aż były zupełnie czyste. Opanowane dłonie House'a wędrowały w górę po jego rękach i szyi ku twarzy, gdzie diagnosta szorstko potarł namydlonymi palcami powieki Wilsona. Następnie jego dłonie przeniosły się z powrotem na włosy młodszego mężczyzny, przesuwając się przez kosmyki z tyłu głowy i wyciskając z nich nadmiar wody, dopóki House nie uznał z satysfakcją, że nie została na nich ani odrobina lepkiej mazi.

Wydawało się, że cała złość uszła z House'a i mężczyzna oparł się czołem o czoło Wilsona. Objął dłońmi twarz przyjaciela i przesunął kciukami po jego wargach.
- Yaro - wyszeptał słabo. - Baka yaro***.

Wilson przełknął ślinę, pokonując dławienie w gardle. House stał bardzo blisko niego, jego mokra koszula kleiła się do boku Wilsona.
- Mogę już otworzyć oczy? - zapytał.

House odsunął się, mrucząc: - Mhm.

Mrugając, Wilson otworzył oczy, pozwalając im przywyknąć do przyćmionego światła pustej szatni i do szczypania spowodowanego mydłem. Popatrzył w dół na swoje nagie ciało, czyste i bez żadnych skaleczeń, jeśli nie liczyć zabandażowanej stopy. House sięgał po swoją laskę, która zwisała ze ścianki kabiny. Jego jeansy, adidasy i koszula z t-shirtem były przemoczone od stania pod prysznicem. Unikał kontaktu wzrokowego z Wilsonem.

- Musimy porozmawiać - odezwał się Wilson.

- Powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia - wymamrotał House. - Skończyły mi się ordynarne określenia, którymi mógłbym cię nazwać.

- Mówię poważnie, House. - Wilson zakręcił prysznic i stał tam, obejmując się ramionami w pasie i starając się nie wyglądać jak podtopiony szczur. - Przed moim wyjazdem do Maine, ty...

- Nie sądzisz, że moglibyśmy to odłożyć na krótką...

- ... przyszedłeś do mojego gabinetu i zanim zorientowałem się, co się dzieje...

- ... chwilę, przynajmniej dopóki ta cała sprawa z żywymi trupami się nie wyjaśni...

- Pocałowałeś mnie! - dokończył Wilson, zagłuszając słowa House'a. - Pocałowałeś mnie - powtórzył, tym razem ciszej.

House wreszcie obejrzał się na niego, opierając się obiema rękami na lasce.
- Przykro mi, że ci to mówię - powiedział - ale mamy większe problemy, którymi powinniśmy się martwić. Dam ci wskazówkę: kluczowe słowo zaczyna się na Z. - Chwycił suchy ręcznik, który wisiał na haczyku poza zasięgiem wody z prysznica i cisnął nim w kierunku twarzy Wilsona.

Wilson złapał rzucony ręcznik i zaczął wycierać nim swoje mokre włosy.
- To dlatego przyjechałem z powrotem tutaj - ciągnął Wilson, nie chcąc zrezygnować z poruszonego tematu. - Kiedy po wyjeździe nie mogłem się z tobą skontaktować, pomyślałem... sam nie wiem, co pomyślałem. Ale wróciłem do szpitala, żeby z tobą porozmawiać. Martwiłem się.

- Cóż, skoro już ustaliliśmy, kogo należy winić za Wielką Przygodę Jimmy'ego Z Zombi... - House wykuśtykał spod prysznica i ruszył wzdłuż rzędu szafek.

- Nie obwiniam cię! - zawołał za nim Wilson, wycierając mokrą skórę i rzucając ręcznik na podłogę. Podążył za House'em, starając się dotrzymać mu kroku na swojej obolałej kostce i walcząc z dreszczami, które po drodze ogarnęły jego gołe ciało. - Chcę tylko, żebyś mi powiedział...

- Co takiego? - House obrócił się gwałtownie, by spojrzeć mu w twarz. - Chcesz, żebym wyznał te wszystkie nieznośne, tłumione uczucia, które chciałem zgłębić przy pomocy głupiego, drobnego pocałunku? Który, chciałbym zauważyć, sprawił, że wybełkotałeś coś żałosnego o korkach na drodze i czmychnąłeś za drzwi jak jakaś przestraszona...

Wilson podniósł ręce do góry w geście frustracji. - Byłem zdezorientowany! Wstrząśnięty. Zaskoczony. To znaczy, skąd ci się to wzięło, House?

House zacisnął usta w cienką linię, jego oczy błyszczały jak żaroodporne szkło. Skierował się do jednej z szafek i otworzył ją.
- Masz dwie możliwości wyboru: różowy czy niebieski? - Podniósł w rękach dwa komplety chirurgicznych uniformów.

Wilson westchnął i potarł swoje zziębnięte nagie ramiona. - Niebieski - odpowiedział.

- Zatem różowy jest twój. - House rzucił mu różowy komplet, a Wilson złapał go jedną ręką. Ignorując gniewne spojrzenie onkologa, zaczął ściągać własne mokre jeansy i koszulę, żeby przebrać się w niebieski uniform.

- Więc nie będziemy o tym rozmawiać? - spytał z uporem Wilson, opierając się o niską ławkę, by włożyć czyste ubrania. Pod ławką zobaczył parę plastikowych sandałów, będących prawdopodobnie czyimś obuwiem pod prysznic, i wsunął je na swoje bose stopy.

House wciągnął przez głowę górę od niebieskiego uniformu, po czym odparł: - Co powiesz na to, żebyśmy najpierw znaleźli sposób na wydostanie się z tego chaosu? Później będziemy mogli rozmawiać aż do następnej apokalipsy.

Wilson przyjrzał się twarzy House'a, szukając na niej oznak, że diagnosta żartuje lub kłamie, ale niczego takiego nie znalazł. Jakie to podobne do House'a, pomyślał, trzymać uczucia na dystans, kiedy śmierć puka do drzwi. Widział to już wcześniej, przed operacją nogi House'a, ze Stacy. Widział to po tym, jak House został postrzelony, kiedy leczenie ketaminą zaczęło zawodzić. Lecz to, co Wilson widział teraz, to była obietnica, pakt.

Wyjdź z tego cały i zdrowy, mówił House, to powiem ci, co czuję.

Onkolog ostrożnie dotknął ramienia House'a, wyczuwając silne mięśnie poruszające się pod skórą i ubraniem. House podniósł wzrok, ale się nie cofnął. Wilson skinął głową, pozwalając, by nieśmiały uśmiech zaigrał na jego ustach.
- Umowa stoi - powiedział.

Nawet w przyćmionym świetle Wilson był w stanie dostrzec, że w błękitnych oczach House'a pojawia się ta jasna iskierka, jaka gościła w nich czasami, gdy House pracował nad trudnym przypadkiem albo oglądał głupawy film. Albo szedł korytarzem lub pił kawę.

Ze mną, uświadomił sobie Wilson. Wyłącznie ze mną. Od jak dawna nie potrafiłem tego zauważyć?

- House - szepnął, ośmielając się nachylić ku niemu odrobinę bliżej, nieznacznie rozchylając usta. - House, ja...

Przeraźliwe skrzeczenie odbiło się echem po szatni i dwaj mężczyźni odsunęli się od siebie przerażeni. House chwycił swoją laskę i okręcił się wokół własnej osi, rozglądając się za źródłem hałasu. Wilson również się odwrócił, jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki.

- O cholera.

Byli otoczeni. Na obu końcach przejścia między rzędami szafek tłumy zombi jęczały i ociężale posuwały się w ich stronę. Było ich kilka tuzinów, może nawet pięćdziesiąt. Wilson spojrzał na swoje puste dłonie - nie miał żadnej broni, by odeprzeć atak.

- Co zrobimy? - zapytał, opierając się plecami o plecy House'a.

- Myślisz, że dasz radę mnie podsadzić? - odpowiedział pytaniem House, wypowiadając słowa w takim tempie, że Wilson prawie ich nie dosłyszał.

- Co?

House złożył dłonie jak stopień drabiny, demonstrując, co miał na myśli. - Podsadź mnie! No już, prędko.

Wilson posłusznie splótł razem palce i zgiął się w pasie, umożliwiając House'owi postawienie nasiąkniętego wodą nike'a na swoich dłoniach. Nie wypuszczając laski z silnego uścisku, House podciągnął się i wdrapał na wierzch szafek.

- Złap mnie za rękę - powiedział, sięgając w dół po Wilsona.

Wilson zerknął na nadchodzące z obu stron zombi. Stopa bolała go jak diabli i nie był pewien, czy zdoła wspiąć się na górę tak jak House.

- Och, na miłość... - Ręce House'a wystrzeliły z góry i złapały Wilsona za nadgarstki, wciągając go siłą na szafki. Wilsonowi wydawało się niemożliwością, by House tak po prostu podniósł go w powietrze, kiedy nic nie chroniło jego samego przed spadnięciem na dół, jednak diagnosta zdawał się być przepełniony siłą zrodzoną z paniki.

Wilson skulił się w ciasnej przestrzeni między górną powierzchnią szafek a sufitem. Niektóre z wyższych zombi wyciągały ku nim ręce, więc Wilson gwałtownie cofnął stopy znad krawędzi, z dala od szukających po omacku dłoni. Obok niego House dyszał z wysiłku. Gnijąca ręka próbowała chwycić go za włosy, ale diagnosta odtrącił ją uderzeniem laski.

Wilson ogarnął wzrokiem morze zombi, które otoczyło ich mała wysepkę. Westchnął.
- Co teraz? - zapytał.



Cytat:
* Biały Rycerz, ang. White Knight - osoba, zwykle mężczyzna, który na widok typowej panny w tarapatach wierzy, że może jej pomóc i rusza na ratunek, uważając to za swój obowiązek; ponadto pociągają go ów kobiety w trudnej sytuacji. Na codzień stosuje się do wymierającego kodeksu rycerskiego i w ogóle zachowuje się jak miły facet. (za: [link widoczny dla zalogowanych])
** putz - słowo, które weszło do języka angielskiego z jidysz; oznacza osobę głupią/ignoranta lub jest wulgarnym synonimem penisa (za: [link widoczny dla zalogowanych])
*** Yaro (...) Baka yaro - wujek gooogle sugeruje, że powinno być raczej: Baka (...) Baka yaro; samo "baka" oznacza głupka/idiotę, "yaro" dodaje określeniu wulgarności


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pią 2:46, 04 Paź 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:07, 05 Paź 2013    Temat postu:

Richie117 napisał:
dżizzz... czy jest coś, co osłabyłoby Twój entuzjazm?
noo... jak powiesz, że House albo Wilson giną

Richie117 napisał:
the same here! i dlatego jego udział w tym fiku mi się podoba
a czy jego udział w tym fiku jest podobny do udziału Cuddy?

Richie117 napisał:
mhm, prawdopodobnie tak. Chyba że pojawiłby się Bear-Grylls-zombi i pokazał innym zombiakom, że nie tylko mózgami można uzupełnić niedobór białka
jakby pokazał, że można też zwłokami innych zombie, to byłoby mniej do sprzątania

Richie117 napisał:
wow, nie wiedziałam, że House ma aż taki mocny wymach
czuje do tej pory

Richie117 napisał:
z drugiej strony chyba dobrze, że Cuddy nie musiała sobie wyciąć 'kobiecych narządów', bo czytałam ostatnio, że agresywne suki po steryzlizacji często stają się jeszcze agresywniejsze
yeah, czyli to znaczy, że psy i faceci są o wiele lepsi do trzymania w domu

Richie117 napisał:
ah well mam na kompie jeszcze trochę House'a jako zombi - jak znajdę, to wrzucę
i hope, że więcej masz niecnych fotek chłopaków

Richie117 napisał:
eee... po co czekać?
racja, niech świat ratuje ktoś inny

Richie117 napisał:
nie przepraszaj <img src="http://i247.photobucket.com/albums/gg156/kasiat88/emotki/DAlike/przytula.gif"> i gratuluję pracy a pochwalisz się, co robisz? <img src="http://i111.photobucket.com/albums/n152/saphira182/Obraz1.gif">
dzięki
ofkors, żadna tajemnica. Pracuje w Hi Mountain, sprzedaje polary, buty i takie tam

Richie117 napisał:
yeah, nie mamy mózgów, więc możemy bez strachu wejść do PPTH
misja ratunkowa pierwsza klasa

Richie117 napisał:
I guess, że House się wolał nie powoływać na superbohaterów, bo Wilson mógłby mu kazać ubrać obcisłe legginsy
jakby obiecał seks, to pewnie by się zgodził

Richie117 napisał:
pfff, Foreman teraz tylko tak gada, bo chce się wybielić ( ) przed Wilsonem wcześniej byłby happy, gdyby Gregusia coś zeżarło, a on zostałby szefem...
gópi, przez tyle lat nie załapał, że moc House’a jest zbyt potężna i Foreman nigdy go nie pokona!

Richie117 napisał:
tamto to była w znacznej mierze moja improwizacja, nie przywiązuj do niej zbyt wielkiej wagi
o jaa tak? A brzmi jak od dawna istniejąca fraza

Richie117 napisał:
omg, good point! szkoda, że nikt tego nie uświadomił House'owi, bo przestałby się zadręczać ukatrupieniem Cuddy
teraz to niech się martwi o siebie i Wilsona, a nie Cuddy!

Richie117 napisał:
na szczęście Wilson nie jest w ciąży i mdłości przestaną go nękać A co do reszty, to ma House'a, który będzie go ratował z kłopotów
no oby! a jakby Wilson był w ciąży, to House miałby podwojoną odpowiedzialność

Richie117 napisał:
]właściwie why not? mogliby nabić jej głowę na kij i zrobić z niej Cuddy-pacynkę sterowaną spod biurka
wabik na zombi

Richie117 napisał:
awwww, me is happy, too Dalsze przygody będą soon (I hope so) a Foreman jest tam chyba tylko w ramach promocji równouprawnienia
ok, to nie mogę się doczekać kurde, a teraz kiedy Foreman by się przydał, to go nie ma


*
Czemu nikt jeszcze nie skomentował?? Zwłaszcza, że mamy tu taki cudny opis zombie-niemowlaka, bohaterskiego House'a i scenę pod prysznicem!!!

Cytat:
Sama myśl o wwiercaniu się w głowę czegoś, co niedawno było ludzkim dzieckiem
Wilsonku, dwa słowa klucze: niedawno było

Cytat:
- No co? Martwisz się, że dozna urazu głowy?
słit Jimmy, zawsze się martwi

Cytat:
- Wcale nie, nie ty jesteś bohaterem w tej historii
House jest! przecież tylko on pasuje na takiego, co chroni świat przed atakami zombie

Cytat:
- Nawet kiedy są martwe, nie możesz się oprzeć ruszaniu na pomoc damom w opałach
genetyczny defekt chyba, ze rusza na pomoc Houseowi

Cytat:
- Co ty, kurwa, wyprawiasz? - krzyczał dalej House
ratuje cię!!!

Cytat:
- Za chwilę do ciebie dołączę. Możesz wziąć Betsy - zaproponował House.
tak czułam, że to złe posunięcie i Betsy by się bardziej przydała House'owi

Cytat:
- Doprowadzisz do tego, że któreś z nich cię zabije - syknął House. - Albo ugryzie, a wtedy sam będę musiał cię zabić. A ja nie mogę...
... bo cię kocham

Cytat:
a onkolog przez moment zastanawiał się, czy House pozwoli mu zatrzymać bokserki.
na pewno, na pewno, skąd Wilson ma takie niedorzeczne pomysły?

Cytat:
mężczyzna oparł się czołem o czoło Wilsona. Objął dłońmi twarz przyjaciela i przesunął kciukami po jego wargach.
naaaajs, akurat sobie przypomniałam, ze to fik tylko +13

Cytat:
- Mogę już otworzyć oczy? - zapytał.
House mógł się z nim pobawić w "zamknij oczy, otwórz buzię"

Cytat:
To znaczy, skąd ci się to wzięło, House?
z głębi serca

Cytat:
Pod ławką zobaczył parę plastikowych sandałów, będących prawdopodobnie czyimś obuwiem pod prysznic, i wsunął je na swoje bose stopy.
i nie bał się grzybicy?

Cytat:
Później będziemy mogli rozmawiać aż do następnej apokalipsy.
ehe, rozmawiać...

Cytat:
Przeraźliwe skrzeczenie odbiło się echem po szatni i dwaj mężczyźni odsunęli się od siebie przerażeni.
taki moment, a zepsuty atakiem zombie

Soł, z rozdziału na rozdział akcja idzie do przodu! Szkoda tylko, że chłopaki są teraz uwięzieni

Duuużo weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 8:29, 06 Paź 2013    Temat postu:

advantage napisał:
noo... jak powiesz, że House albo Wilson giną
noooł, tego nie powiem, bo to by było kłamstwo

advantage napisał:
a czy jego udział w tym fiku jest podobny do udziału Cuddy?
well...

advantage napisał:
jakby pokazał, że można też zwłokami innych zombie, to byłoby mniej do sprzątania
pod warunkiem, że w ogóle zostanie ktoś, kto mógłby później sprzątać

advantage napisał:
czuje do tej pory
ow, ow, ow

advantage napisał:
yeah, czyli to znaczy, że psy i faceci są o wiele lepsi do trzymania w domu
ale tylko tacy wykastrowani, bo wtedy są wierniejsi i nie mają ochoty się włóczyć

advantage napisał:
i hope, że więcej masz niecnych fotek chłopaków
zapewne, nigdy nie liczyłam a miałabym jeszcze więcej tych niecnych, gdyby autorka erowych manipów nie odwaliła focha i nie zablokowała swoich House'owych prac tylko dla własnych przyjaciół na LJcie

advantage napisał:
racja, niech świat ratuje ktoś inny
albo może się zająć ratowaniem świata po szybkim numerku

advantage napisał:
ofkors, żadna tajemnica. Pracuje w Hi Mountain, sprzedaje polary, buty i takie tam
awwww *zazdrości* wysłałam kiedyś CV do podobnego sklepu, ale nie odpisali

advantage napisał:
jakby obiecał seks, to pewnie by się zgodził
wtedy House musiałby zażądać seksu z góry, bo po takiej obietnicy Mały Greg nie zmieściłby się w żadnych legginsach

advantage napisał:
gópi, przez tyle lat nie załapał, że moc House’a jest zbyt potężna i Foreman nigdy go nie pokona!
nie żebym broniła 4mana, ale akcja tego fika dzieje się w 3. sezonie, soł jeszcze tych lat tyle nie było

advantage napisał:
o jaa tak? A brzmi jak od dawna istniejąca fraza
fraza "na pół gwizdka" istnieje indeed, tylko nie wiem, jak ona się ma do angielskiego "only running on one cylinder"

advantage napisał:
teraz to niech się martwi o siebie i Wilsona, a nie Cuddy!
jeśli dobrze pamiętam, to temat Cuddy już nie powróci

advantage napisał:
a jakby Wilson był w ciąży, to House miałby podwojoną odpowiedzialność
oj, wierz mi, i bez tego będzie miał dosyć na głowie...

advantage napisał:
wabik na zombi
eee tam, do niczego taki wabik bez mózgu

advantage napisał:
kurde, a teraz kiedy Foreman by się przydał, to go nie ma
ale przy Foremanie Wilson nie paradowałby po szatni w adamowym stroju

advantage napisał:
Czemu nikt jeszcze nie skomentował?? Zwłaszcza, że mamy tu taki cudny opis zombie-niemowlaka, bohaterskiego House'a i scenę pod prysznicem!!!
chcę wierzyć, że ludziom odebrało mowę po akcji pod prysznicem

advantage napisał:
Wilsonku, dwa słowa klucze: niedawno było
ech, it's just Wilson being Wilson

advantage napisał:
słit Jimmy, zawsze się martwi
na szczęście w krytycznym momencie bardziej martwił się o House'a niż o zombiaki

advantage napisał:
House jest! przecież tylko on pasuje na takiego, co chroni świat przed atakami zombie
ale nie pasuje na bohatera, który ratuje świat kosztem głupiego poświęcenia własnego życia

advantage napisał:
genetyczny defekt chyba, ze rusza na pomoc Houseowi
chyba wszyscy mamy ten defekt, żeby ruszać na pomoc House'owi

advantage napisał:
ratuje cię!!!
poor House wpadł z deszczu pod rynnę - jak nie zombiaki, to Wilson gadający o uczuciach

advantage napisał:
tak czułam, że to złe posunięcie i Betsy by się bardziej przydała House'owi
na pacz, Ty to masz musk, ja się nie domyśliłam

advantage napisał:
... bo cię kocham
to później, najpierw House chce poruchać

advantage napisał:
na pewno, na pewno, skąd Wilson ma takie niedorzeczne pomysły?
no nie? powinien znać House'a na tyle, by wiedzieć, że House nie przepuści takiej okazji

advantage napisał:
naaaajs, akurat sobie przypomniałam, ze to fik tylko +13
poor U może powinnam wstawiać klasyfikację wiekową przed każdym rozdziałm dla przypomnienia

advantage napisał:
House mógł się z nim pobawić w "zamknij oczy, otwórz buzię"
pewnie już się pobawił w "Zgadnij, którym palcem dźgam cię w tyłek... Nope, nie zgadłeś, to nie był palec"

advantage napisał:
z głębi serca
ewentualnie, nudziło mu się

advantage napisał:
i nie bał się grzybicy?
exactly! bleeeeh

advantage napisał:
taki moment, a zepsuty atakiem zombie
gorsze byłby tylko atak Cuddy

oj, spoko, spoko, sytuacja bez wyjścia nie potrwa długo

thaaanks


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Nie 8:30, 06 Paź 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lacida
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 06 Mar 2012
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:30, 06 Paź 2013    Temat postu:

Na razie koniec z genetyką. Jedziemy z rozdziałem 3.
Richie117 napisał:

Jedynym prawdziwym oświetleniem w korytarzach był rażący czerwony blask świateł awaryjnych, który sprawiał, że wszystko wyglądało jak podgrzewane w mikrofalówce.

Już jest strasznie i mrrrrrocznie.
Richie117 napisał:

- Nie mogę znaleźć sterylnych igieł - odezwał się Wilson, sprawdzając zawartość metalowych tacek. Podniósł cienki kawałek metalu, długości około trzydziestu centymetrów. - Ta była już rozpakowana.

- Pieprzyć to, dzieciak i tak jest martwy. To będzie musiało wystarczyć - odparł House, machnąwszy ręką.

Zombie dzieciak na pewno się obrazi na brudną igłę.[irony off]
Richie117 napisał:
Sama myśl o wwiercaniu się w głowę czegoś, co niedawno było ludzkim dzieckiem, wystarczająco wyprowadzała go z równowagi, a stan rozkładającego się ciała zombi stanowił całkowicie oddzielny koszmar.

Dobrze, że nie ma tam Cam, bo by jeszcze płakała na tym dzieckiem, Chase chyba też, ale on tylko nad dziećmi. [Oglądałam, właśnie pierwszy raz odcinki 5-7 sezonu 6. I może są dobre, to takie rozwiązanie fabuły jest a) nielogiczne i b) nie podoba mi się.]

Richie117 napisał:
- Jego serce nie pracuje. Krew nie krąży. Nie ma jak podać środków usypiających - odrzekł zwięźle House, walcząc o utrzymanie w rękach śliskiego nylonu.

To jak to chodzi? No, tak to zombii nie żyje, a żyje...

Richie117 napisał:
- Pogódź się z tym. I załóż dwie pary rękawiczek - zasugerował House, wskazując podbródkiem na kartonowe pudełko na ladzie za Wilsonem. - Nie chcesz umrzeć przez to, że bezzębne zombi zakaziło cię swoimi płynami ustrojowymi podczas operacji. To by było żałosne.

- Taak, jasne - parsknął Foreman, wciągając rękawiczki na dłonie. - Wolałbyś raczej, żebym umarł w blasku chwały w akcie samopoświęcenia dla większego dobra.

- Wcale nie, nie ty jesteś bohaterem w tej historii - odparł House, jego ponury wzrok skupił się na twarzy Wilsona. - Zostaw rzucanie się do walki przez głupotę dla naszego Białego Rycerza*.

Co tam apokalipsa, House zawsze jest mistrzem cientej riposty.
Richie117 napisał:
Zacznijmy ją badać - odrzekł House. Zerknął w dół na niewielkie zombi na stole. Po brodzie stworzenia ściekała ślina, a jego usta otwierały się i zamykały z mniejszą dzikością niż wcześniej. - Nasz mały kolega jest ledwo żywy. Kto chce skrócić jego cierpienia?

Jest nieżywy, a ledwie żywy to skomplikowane, co???

Richie117 napisał:
Jedyne, co wiemy z całą pewnością, to to, że ta zaraza rozprzestrzenia się poprzez płyny, a ty masz na sobie dosyć tego syfu, żeby skazić cały Teksas.

To tak Wilson postanowił być bohaterem.

Richie117 napisał:

- Idiota. Kretyn. Putz**. - House nie przestawał na przemian namydlać rąk i zmywać ohydny płyn ze skóry Wilsona, wypełniając przerwy między czynnościami nową falą wyzwisk. - Lekkomyślny ptasi móżdżek. Głupi worek łajna. - Po tym najwyraźniej zabrakło mu epitetów w angielskim, ponieważ płynnie przeszedł na japoński, co brzmiało znacznie bardziej obraźliwie, mimo że Wilson nie rozumiał ani słowa.
Nie przeklinam, tzn. nie przeklinam po polsku, a po angielsku i niemiecku już tak.

Richie117 napisał:
- Yaro - wyszeptał słabo. - Baka yaro***.

Zostawienie tego po japońsku może być, ale gdyby było takich słów więcej to w polskim tekście zastanawiałabym się nad użyciem języka niemieckiego (ma się źle kojarzyć) albo rosyjskiego. I odpowiedników tych wyrazów w tych językach.


Richie117 napisał:
- Musimy porozmawiać - odezwał się Wilson.

- Powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia - wymamrotał House. - Skończyły mi się ordynarne określenia, którymi mógłbym cię nazwać.

Serio?
Richie117 napisał:
- Mówię poważnie, House. - Wilson zakręcił prysznic i stał tam, obejmując się ramionami w pasie i starając się nie wyglądać jak podtopiony szczur. - Przed moim wyjazdem do Maine, ty...

- Nie sądzisz, że moglibyśmy to odłożyć na krótką...

- ... przyszedłeś do mojego gabinetu i zanim zorientowałem się, co się dzieje...

- ... chwilę, przynajmniej dopóki ta cała sprawa z żywymi trupami się nie wyjaśni...

- Pocałowałeś mnie! - dokończył Wilson, zagłuszając słowa House'a. - Pocałowałeś mnie - powtórzył, tym razem ciszej.

Tylko tyle? Cztery linijki i tylko tyle, można było się spodziewać czegoś mocniejszego. House pocałował Wilsona. I Wilson się nad tym dwa tygodnie zastanawiał, nie prościej było sprawdzić z kim się House założył? To nie cynizm, to realizm.
Richie117 napisał:
- Przykro mi, że ci to mówię - powiedział - ale mamy większe problemy, którymi powinniśmy się martwić. Dam ci wskazówkę: kluczowe słowo zaczyna się na Z. -
House nie chce o tym mówić, a w sumie ma racje mają ważniejsze problemy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin