Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Najlepsza obietnica [Z]
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:15, 03 Lip 2008    Temat postu: Najlepsza obietnica [Z]

Kategoria: friendship


Zweryfikowane przez Richie117


A/N
Autorka zastrzega, że nie jest właścicielką serialu 'House M. D.' (czego bardzo żałuje). Nie ma równiez żadnych korzyści materialnych z tytułu napisanie tego-tego poniżej. Jednocześnie dziękuje Oldze i Tannis za wspieranie jej w tym dziwnym pomyśle i nie zbicie z powodu wymyślenia Epilogu. Zainspirowane wspólnym oglądaniem 3x15, wszelka wiedza medyczna z Encyklopedii Medycyny i Wikipedii, dziękuję. Za wszelkie błędy odpowiada Autorka i jej prawy Alt. Fic podzielony na kilka części, jeszcze nie jest skończony, więc na uaktualnienie będzie trzeba trochę poczekać. A Epilog dostanie własne ostrzeżenia i ten odautorski stuff. Enjoy the moment!

Dla Richie117, która zadedykowała coś mnie, oraz dla Olgi, której 3x15 bardzo się podobało.

OSTRZEŻENIE: Spojlery 4x16. Hilson f-ship. Angst, emo!fluff, promowanie kiepskiego sposobu na życie.

Najlepsza obietnica (aka Dwa miesiące)

Lepsza złamana obietnica niż żadna.
Mark Twain


James Wilson nie był złym człowiekiem. Był uczciwy, nie kłamał (chyba, że w bardzo ważnej sprawie), nie był kobieciarzem (jedynie amatorem wdzięków płci piękniejszej), był troskliwy, opiekuńczy i wyrozumiały (gdy wymagała tego sytuacja). Nie, James Wilson nie był złym człowiekiem. W sumie, miał tylko jedną wadę: nie umiał dotrzymywać obietnic.

***

- Jamesie Wilson, wyraziłeś chęć wstąpienia do bractwa studenckiego Akademii Medycznej. – Senior spojrzał na klęczącego przed nim chłopaka. – Czy podtrzymujesz swoją decyzję?
- Tak – powiedział cicho Wilson, czując na sobie wzrok innych studentów. – Podtrzymuję.
- Czy zostałeś zaznajomiony z regułami bractwa? – Wilson przytaknął. – Czy jesteś gotów złożyć śluby?
- Tak.
Dwóch studentów czwartego roku stanęło po obydwu stronach Wilsona. Jeden z nich podsunął młodszemu mężczyźnie wysłużony egzemplarz „Anatomii” Graya. Wilson posłusznie położył na niej lewą dłoń.
- Jamesie Wilson, czy obiecujesz być sumiennym studentem, zawsze wykonującym polecenia i broniącym sekretów bractwa?
- Obiecuję.
- Czy obiecujesz sławić imię swej uczelni, a brzmi ono Harvard?
- Obiecuję.
- Czy obiecujesz leczyć swoich pacjentów wszystkimi możliwymi i dozwolonymi sposobami, bez wątpliwości i narzekań…
- … nawet, jeśli byliby kompletnymi palantami? – dopowiedział cicho student po prawej stronie Wilsona. James uśmiechnął się lekko. Podniósł głowę i spojrzał prosto w oczy seniora.
- Obiecuję.


***

- Potrzebuję konsultacji. – Lisa Cuddy niczym burza gradowa w wiosenny poranek wtargnęła do jego gabinetu. Tak samo dzika, tak samo szybka, tak samo nieoczekiwana.
- Konsultacji? – James ze zdziwieniem spojrzał na Dziekana Medycyny. Lisa Cuddy nie była osobą, która prowadziła własnych pacjentów. Była administratorką, zbiurokraczyła się i w tym stwierdzeniu Wilson przyznawał House’owi rację – mało zostało w niej z prawdziwego lekarza. Na wspomnienie nazwiska diagnostyka James mimowolnie zacisnął pięści. Myślenie o nim nie było dobrym pomysłem, jeśli chciał utrzymać temperament na wodzy. Wziął więc kilka uspokajających wdechów, po czym spojrzał na przełożoną. – Jakiej konsultacji?
- Przyjaciel ze studiów ma ostatnio problemy ze zdrowiem – powiedziała szybko Cuddy, wykładając dokumentację medyczną na stół. Wilson momentalnie zorientował się, że administratorka nie mówi mu wszystkiego, ale przez lata nauczył się ufać jej osądowi. – Zalecono mu comiesięczne tomografie i oto, co wykazała ostatnia. – Cuddy wskazała na wyniki. Wilson jednak był już zajęty przeglądaniem innego papieru.
- Problemy ze zdrowiem to bardzo delikatne stwierdzenie – powiedział, biorąc wskazany przez Lisę dokument. – Jego wątroba to obraz nędzy i rozpaczy. Co on ze sobą robił?
Cuddy rzuciła mu spojrzenie mówiące „tak naprawdę, to nie chcesz znać odpowiedzi na to pytanie”. Wilson jedynie wzruszył ramionami.
- To guz – stwierdził po prostu.
- Zgodziłbyś się go leczyć?
- Nie wiem – odpowiedział szczerze. – Jego inne wyniki są nieciekawe… Poziom diastazy wyklucza chemię… A poza tym, nawet nie wiemy co to za guz i czy w ogóle jest złośliwy. Może jakiekolwiek leczenie będzie niepotrzebne.
- Co mam mu powiedzieć?
- Że jeśli jest łagodny, to nasz zespół chirurgiczny jest naprawdę dobry.
- A jeśli jest złośliwy? – spytała cicho.
James spojrzał na nią poważnie.
- To przekaż mu moje gratulacje i powiedz, że umiera – odparł zupełnie nie-Wilsonowym głosem.

***

Od tamtej nocy minęły dwa miesiące. Dwa miesiące, podczas których zdążył pogrzebać miłość swojego życia, nie dojść do siebie, przekazać złe wiadomości trzem pacjentom, zerwać starą przyjaźń i nawiązać nową. Dwa miesiące, podczas których unikał jak ognia niegdyś najczęściej odwiedzanego departamentu.

Dwa miesiące nie rozmawiania z House’m.

- Kupiłam kawę. – Cameron odsunęła krzesło i przysiadła się do jego stolika, wyrywając go tym z zamyślenia. Kolejny zadziwiający aspekt ostatnich dwóch miesięcy – w szpitalu wciąż była osoba, która dobrowolnie z nim rozmawiała.
- Dzięki – odparł, biorąc do ręki kubek. Kątem oka dostrzegł stojących przy kasie Chase’a i Foremana. Mężczyźni przyglądali im się z niesmakiem i wyrazem czystej pogardy na twarzach. – Pozostali Muszkieterowie na dziesiątej.
Cameron odwróciła głowę i posłała mężczyznom pełne politowania spojrzenie. Chase wzruszył ramionami i klepnął Foremana w plecy, po czym obydwaj opuścili kafeterię. Cameron westchnęła.
- Jeśli lunche ze mną są dla ciebie kłopotliwe, to zrozumiem, że będziesz chciała przestać się spotykać – zaoferował Wilson. Cameron spojrzała na niego oburzona.
- Robert to mój chłopak, nie ojciec i nie anioł stróż. Nie ma żadnego wpływu na to z kim i dlaczego się przyjaźnię – odparła. – A poza tym, on sam spędził ostatnie dwa miesiące z… - urwała, spoglądając ze strachem na Jamesa. Wilson zacisnął kurczowo dłonie, niemalże miażdżąc styropianowy kubek. Nazwisko jego byłego najlepszego przyjaciela było tematem tabu, nie poruszanym w żadnej rozmowie, ale zawsze wiszącym w powietrzu, kryjącym się za najciekawszymi opowieściami z życia szpitala. Onkolog nieraz dziwił się, jak młodej lekarce udawało się uniknąć wypowiadania go przez dwa miesiące, ale był jej za to wdzięczny. Nie potrzebował ciągłego przypominania o rzeczach, które stracił tamtej nocy.
- To dobrze – odparł, a Cameron nie była pewna do której części jej wypowiedzi się to odnosi. – Wiesz, dostałem od brata bilety do opery. Tony uważa, że siedzenie w domu i pogrążanie się w depresji źle wpływa na moją cerę. – Cameron uśmiechnęła się lekko. – Może więc miałabyś ochotę wybrać się ze mną na „Zemstę nietoperza”?
- Z chęcią – odparła, wstając. Wilson pomógł jej zrzucić śmieci na tackę, którą później opróżnili nad koszem. – Robert idzie z Foremanem, Kutnerem i Trzynastką do baru pooglądać mecz. Nic ciekawego, więc nie wróci przed północą. Mam cały wieczór wolny.
- Świetnie – ucieszył się prawie szczerze Wilson. – Spotkajmy się na parkingu o piątej, zgoda?
- Jasne. – Cameron uścisnęła go przyjaźnie i ruszyła w stronę wyjścia z kafeterii. James przyglądał się jej dopóki nie znikła za drzwiami. Allison była miła, była wspierająca, była inteligentna i rozmowna. Niemniej jednak Wilson nie mógł pozbyć się myśli, że lunche z nią były po prostu nudne. Mężczyzna potrząsnął głową. Nie, oczywiście, że nie były nudne. To on po prostu był zmęczony. Tak, to na pewno to.

Bo przecież myśl, że cholerna szkoda, że Cameron nie podkrada mu jedzenia, była zwyczajnie żałosna.

***

Pozostała część dnia upłynęła w miarę normalnym torem. Biopsja płuca, rozmowy z pacjentami („Zostały panu dwa miesiące życia. Tak mi przykro.”), konsultacja telefoniczna, nadzorowanie czyjejś chemii. Gdzieś między pacjentem z rakiem kości, a nastolatką, której oznajmił, że leczenie skutkuje, zupełnie zapomniał o czekającym go spotkaniu. Zreflektował się dopiero o 17:15, gdy jego pager wyświetlił wiadomość od Cameron: „Wciąż aktualne?”. Wilson zaklął i zaczął się zbierać. Nie minęło pięć minut, a stał już na parkingu, walcząc z upierdliwym kitlem, którego zapomniał zostawić w gabinecie. Cameron z uśmiechem pomogła mu go zdjąć i Wilson wrzucił go do bagażnika.
- Myślałam, że coś ci wypadło – wyznała.
- Coś ty. Za nic bym tego nie przegapił – odparł Wilson, wypróbowując kilka uśmiechopodobnych min. Dwa miesiące nie wystarczą, by przypomnieć sobie, jak używa się mięśni twarzy. – Jedziemy?
Allison kiwnęła głową. Jednak zanim Wilson zdążył pochylić się, by otworzyć kobiecie drzwi, usłyszał za plecami nosowy głos, który najwyraźniej postawił sobie za punkt honoru zepsucie mu planów na wieczór.

- Cameron, musimy pogadać. – Kutner wpatrywał się w kobietę intensywnym wzrokiem, całkowicie ignorując istnienie Wilsona. Allison spojrzała przepraszająco na swego towarzysza, po czym odwróciła się w stronę Hindusa.
- O co chodzi?
- Wolałbym, żebyśmy pogadali sami – mruknął Kutner, zezując na Wilsona. Cameron położyła ręce na biodrach i wysunęła zaczepnie podbródek, wszystko w idealnej kopii najsłynniejszej Jamesowej pozy, mówiącej „spróbuj mi podskoczyć, frajerze”.
- Czy to ma związek ze szpitalem? – spytała.
- Poniekąd.
- Więc nie widzę powodu, dla którego James nie mógłby tu być – powiedziała twardo. Wilson wiedział, jaka była jej prawdziwa intencja – chciała udowodnić, że on wciąż był częścią szpitala i miał prawo o wszystkim wiedzieć. Że nie powinien być pomijany tylko dlatego, że niemal ze wszystkimi był na wojennej ścieżce. Kutner zdawał się być nieprzekonany o słuszności logiki Cameron; milczał, analizując i ważąc każde słowo. Jednak to do niczego nie doprowadziło – mężczyzna ostatecznie westchnął, zadarł głowę, by spojrzeć w niebo i wypalił, swoim prostym stwierdzeniem prawie dosłownie zwalając pozostałych lekarzy z nóg.
- House ma guza mózgu. Pomyślałem, że powinnaś wiedzieć.

CDN


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Sob 19:14, 01 Lis 2008, w całości zmieniany 11 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
reine
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 26 Maj 2008
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:01, 03 Lip 2008    Temat postu:

Wstęp cudowny.
nie był kobieciarzem (jedynie amatorem wdzięków płci piękniejszej)
o taaak :smt003
W sumie, miał tylko jedną wadę: nie umiał dotrzymywać obietnic.
tutaj zaczyna być ciekawie xD

wspomnienie o bractwie -świetne!

Rozmowa z Cuddy, przyjaźń z Cameron, sceny w stołówce: boski fik! Tak wiem zawsze to powtarzam, ale wszystkie hilsonowe fiki są cudowne, a ten urzekł mnie szczególnie. Uwielbiam post4x16 fiki, zwłaszcza te skupiające się na Wilsonie.

I jeszcze zdanie, które całkowicie podbiło moje serce:

Cameron położyła ręce na biodrach i wysunęła zaczepnie podbródek, wszystko w idealnej kopii najsłynniejszej Jamesowej pozy, mówiącej „spróbuj mi podskoczyć, frajerze”.

mistrzostwo świata! Katty B. kocham cię i wielbię twoje fiki po wsze czasy!
czekam na ciąg dalszy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:52, 03 Lip 2008    Temat postu:

Looknęłam, żeby sprawdzić, czy nie wyskoczy na mnie od razu jakiś chudy kolo w czarnym płaszczu i z kosą...

Dzięki za dedykację

Wstęp o Wilsonie świetny

A dalej nie czytałam, bo się mimo wszystko boję :smt089


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:57, 03 Lip 2008    Temat postu:

Nie bój! <myzia> Sam fik troszkę smutnawy, ale z optymistycznym przesłaniem, że prawdziwa przyjaźń potrafi przetrwać wszystkie nawałnice. I nikt nie umiera, wszyscy szczęśliwie dożywają końca, kiedy to House i Wilson się dogadują i niemal dosłownie padają ze szczęścia w ramiona. Ficzek przemyślany jako prezent dla znajomej (trochę wyewoluował w inną stronę), ale baza pozostała - "chcę fika w którym House i Wilson OBAJ dożywają końca". Więc... Można śmiało czytać! A jak boisz się ostatniego zdania to mogę wrzucić następną część.

P.S. Epilog to inna sprawa, ale będzie oblepiony ostrzeżeniami i w zasadzie nie trzeba go czytać, to tylko moja mała fanaberia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:06, 03 Lip 2008    Temat postu:

uff... kamień z serca

no to w takim razie przeczytam, ale jutro, bo dziś... tzn - przeczytam przy śniadaniu, bo dziś już trochę padam na klawiaturę
Ale pewnie będę żałować... bo za kilka dni wyjeżdżam *już wzdycha z tęsknoty* i będzie mnie zżerała ciekawość

edit: evay też mnie ostrzegała przed tragicznym zakończeniem, a ja jej nie posłuchałam (taka moja natura) i teraz muszę z tym żyć... :smt009


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Czw 23:08, 03 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:20, 03 Lip 2008    Temat postu:

Ja zawsze daję ostrzeżenia na początku fiku, żeby nie było, że nie mówiłam. I ujmę to tak - pisanie zabawnych rzeczy mi nie idzie, ale się staram. Crackowaty Hilson w planach, a na razie... pisze się drobne AU. Eszpecjali for ju.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:27, 03 Lip 2008    Temat postu:

wstęp radosny a koniec why ?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:09, 04 Lip 2008    Temat postu:

no okej, miałam przeczytać... *ma nadzieję, że jednak się nie załamie*

W sumie, miał tylko jedną wadę: nie umiał dotrzymywać obietnic.
próbuję sobie przypomnieć jakieś fakty, na poparcie tezy...
hmm...
ale opis mi się podoba, chociaż ja jestem łagodniejsza w ocenie, bo zdecydowanie nie widzę w Wilsonie żadnych wad

- … nawet, jeśli byliby kompletnymi palantami? – dopowiedział cicho student po prawej stronie Wilsona
gdyby nie powiedział tego "cicho" pomyślałabym, że to House

Jego wątroba to obraz nędzy i rozpaczy. Co on ze sobą robił?
to mi kogoś przypomina... hmm...

- To przekaż mu moje gratulacje i powiedz, że umiera – odparł zupełnie nie-Wilsonowym głosem.
co jest??? czyżby Wilson pomyślał to samo, co ja??? :?

Dwa miesiące nie rozmawiania z House’m.
:smt089 (tak, zdążyłam się nauczyć na pamięć kodu tej emoty...)

Nazwisko jego byłego najlepszego przyjaciela było tematem tabu, nie poruszanym w żadnej rozmowie, ale zawsze wiszącym w powietrzu, kryjącym się za najciekawszymi opowieściami z życia szpitala.
no i jak tak po prostu można z tego rezygnować??? :smt089
poor Wilson, poor House

Bo przecież myśl, że cholerna szkoda, że Cameron nie podkrada mu jedzenia, była zwyczajnie żałosna.
Jimmy, kogo ty oszukujesz? Bez House'a nie żyjesz... :smt089

wypróbowując kilka uśmiechopodobnych min
wyobrażam sobie

- House ma guza mózgu. Pomyślałem, że powinnaś wiedzieć.
to już wiem, czemu wczoraj wspomniałaś o "ostatnim zdaniu"...
będzie tak jak w 3x15 czy raczej jak w fiku "Boy Wonder" z ff.net???

*nie-cierpliwie czeka na dalszy ciąg*

Katty B. napisał:
I ujmę to tak - pisanie zabawnych rzeczy mi nie idzie, ale się staram. Crackowaty Hilson w planach, a na razie... pisze się drobne AU. Eszpecjali for ju.

Dzio mówiła, że nie idzie jej pisanie House'a po polsku, a jednak świetnie sobie radzi... Tobie pewnie też się uda
No to czekam (chociaż pewnie dopiero do sierpnia... )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:29, 04 Lip 2008    Temat postu:

A/N
To samo, co na początku. Richie, na ff.net nie siedzę, więc nie wiem, a 3x15 trochę inspiracji tu dorzuca. Będzie dobrze. Może być? A co do łamania obietnic - cały, ekhm, bajer tego fika polega na flashbackach, w których Wilson składa obietnice i które łamie jak fik długi i szeroki.

Najlepsza obietnica (aka Dwa miesiące), część 2

***

- Naprawdę wyjeżdżasz.
- Tak.
James spojrzał w smutne oczy Stacy. Ostatnie dwa miesiące mocno odcisnęły się na jej niegdyś rozradowanej twarzy. Bruzdy wokół jej ust znacznie się pogłębiły od ciągłego powstrzymywania i ukrywania łez. Jej skóra nabrała szarawego odcienia, ale to pewnie przez papierosy. – Już nie mam siły tego ciągnąć. A on… On się poddał.
Wilson pokiwał głową. Tak. Najwyraźniej nie tylko on to widział.
- James…
- Tak?
- Obiecaj, że będziesz się nim opiekował.
Wilson wstał zza biurka, podszedł do Stacy i mocno ją objął. Stali tak chwilę, połączeni troską o tę jedną, najważniejszą dla nich osobę.
- Obiecuję – wyszeptał Wilson, a w oczach Stacy pojawiły się łzy ulgi. Wiedziała, że będzie bezpieczny.


***

- House… Co? – wyjąkała Cameron. Brzmiała na przestraszoną. Natomiast reakcja Wilsona zaskoczyła wszystkich, łącznie z samym zainteresowanym: mężczyzna oparł się maskę samochodu i zaczął się śmiać. Kutner spojrzał na niego z nieodgadnioną miną, a Cameron wydawała się być jeszcze bardziej przerażona jego śmiechem, niż rewelacją Hindusa.
- Idiota – wydusił w końcu Wilson. Sam nie bardzo był pewien, kogo ma na myśli: House’a z jego manią wywoływania szumu wokół siebie, czy Kutnera z jego wiarą w dobro w ludziach. – Idiota.
- Oryginalny sposób na podsumowanie choroby najlepszego przyjaciela.
- On nie jest chory – odparł szybko Wilson. Kutner podniósł brwi. Odpowiedź onkologa go zaskoczyła, spodziewał się czegoś w stylu „On nie jest moim najlepszym przyjacielem.”. Chłopak uśmiechnął się pod nosem – być może ta dwójka miała jeszcze jakieś szanse.
- Tomografia mówi coś innego – mruknął, jakby to przesądzało o wszystkim. Wilson podniósł ironicznie brwi.
- Jasne, oczywiście. I – niech zgadnę – sam sobie to badanie zrobił!
Kutner pokręcił głową.
- Przykro mi – głos chłopaka wręcz ociekał sarkazmem – ale to jest błędna odpowiedź. Przegrałeś toster.
Wilson zmarszczył brwi.
- Więc pewnie podmienił wyniki przy odbieraniu. Kutner – znam go od ponad piętnastu lat. Znam wszystkie jego metody działania i, powiem ci w sekrecie, że to nie jest pierwszy raz kiedy udaje, że ma guza. Już raz to zrobił. I najgorsze jest to, że wszyscy się nabrali. Mam nadzieję, że tym razem tego nie zrobią. W każdym razie – ja nie zamierzam. – Wilson zwrócił się do Cameron, która obserwowała wymianę zdań między dwoma mężczyznami z zapartym tchem. – Jedziemy?
- Poczekaj jeszcze moment. – Kutner złapał Wilsona za ramię.
- Co? – spytał James. Był już zmęczony tą rozmową. Zaczynała go boleć głowa i najchętniej podarłby te pieprzone bilety na tę pieprzoną operetkę, której nawet nie lubił, bo była ulubioną sztuką House’a. Pieprzony Tony i jego jeszcze bardziej pieprzone genialne pomysły na zbawianie świata, ze wskazaniem na młodszego brata. Życie zdecydowanie było złe.
- W twoim niezaprzeczalnie genialnym wywodzie logicznym są… - Kutner zaczął prostować palce, licząc - … cztery błędy. Po pierwsze: badanie zlecił Foreman na odgórne polecenie Cuddy. Po drugie: Cuddy odbierała wyniki, zrobiła to dzisiaj rano i dlatego też Remy udało się je ukraść dopiero teraz. – Wilson zmarszczył brwi. Remy? – Po trzecie: nikt nie zamierza się na nic nabierać, bo wątpię, by było na co.
- Jasne – wtrącił sceptycznie Wilson. Boże, te młode Kaczątka naprawdę były niespełna rozumu. Kutner pokręcił głową, a w jego oczach pojawił się błysk zawodu.
- W porządku – powiedział, odwracając się na pięcie. – W takim razie, miłego wieczoru.
I odszedł. Nie uszedł jednak trzydziestu metrów, gdy Wilson krzyknął:
- Kutner!
Hindus zatrzymał się i poczekał, aż onkolog go dogoni.
- Co? – spytał, chcąc ukryć nutkę nadziei w głosie pod gruba warstwą złości.
- Powiedziałeś cztery. – Wilson spojrzał w oczy młodego lekarza. – Jaki jest czwarty błąd?
Kutner uśmiechnął się kpiąco i ponownie ruszył w stronę szpitalnych drzwi. Stojąc już w wejściu odwrócił się i zawołał:
- Po czwarte: House jeszcze nic nie wie.

***

Gwałtowne wtargnięcie Wilsona mogło znaczyć tylko jedno: ktoś dorwał wyniki badań. Cuddy westchnęła i niechętnie odłożyła na bok pozew sądowy. W tej chwili wolałaby robić cokolwiek innego, żeby tylko nie musieć z nim rozmawiać. Z doświadczenia wiedziała jednak, że unikanie Wilsona było zawodne na dłuższą metę. Mężczyzna miał niesamowity dar kumulowania w sobie wszelkich złych emocji i przeżyć. W końcu coś przeważało szalę goryczy i mężczyzna lądował w takich sytuacjach, jak ta teraz. Czyli kompletnego obrażenia na świat.

- Już wiesz – stwierdziła po prostu, gdy wściekły Wilson stanął przed jej biurkiem.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że to jego wyniki? – spytał oskarżycielskim tonem.
- Bo nie chciałam, by ta wiedza przesłoniła twoją zdolność podejmowania racjonalnych decyzji – odparła, siląc się na spokój. – Nie chciałam, byś traktował go inaczej. W ten czy inny sposób – dodała.
Wilson spojrzał na nią spode łba.
- I tak powinnaś była mi powiedzieć.
- Czy to by coś zmieniło?
- Tak – odpowiedział szybko Wilson. Za szybko i zbyt dosadnie. Kłamca, pomyślała Cuddy, ale nic nie powiedziała.
- Zamierzasz go leczyć? – spytała w końcu, gdy cisza stała się niekomfortowa.
- Nie – odparł równie szybko i równie dosadnie, co poprzednio. – Nie obchodzi mnie to.
Cholerny kłamca. Cuddy poczuła, że ogarnia ją złość, nieopisana złość, jakiej nie czuła od dwóch miesięcy – czyli od momentu, w którym House załamał się tak bardzo, że nie miał nawet siły, by bezsensownie ryzykować życiem pacjentów.
- Jesteś najlepszym onkologiem w tej części kraju! – Wyzbyła się wszelkich zahamowań. Nie udawała już, że jest spokojna i nie krzyczy. – A on jest twoim najlepszym przyjacielem!
- Najlepszym przyjacielem, dobre sobie! – Wilson zaczął nerwowo krążyć po gabinecie administratorki. – Jest cholernym, samolubnym pijakiem, który nigdy o nic i o nikogo nie dbał i to jego wina, że Amber nie żyje!
Zrobił to. Powiedział to na głos. Wilson potrafił zrozumieć szok odmalowany na twarzy Cuddy, ale za nic nie mógł uwierzyć w dostrzeżoną tam wściekłość. Tak samo nie mógł uwierzyć, jak niedorzecznie to brzmiało – jeszcze gorzej, niż gdy tylko o tym myślał. A przecież to była prawda.

Prawda?

- Jesteś żałosny – wycedziła Cuddy przez zaciśnięte zęby. – I na dodatek niesprawiedliwy. Nie potrafisz sobie poradzić ze swoimi problemami, więc szukasz winnego. I nie zauważasz, że ze wszystkich ludzi to ty jesteś najbardziej winny.
Wilson momentalnie się zatrzymał i spojrzał zszokowany na swoją przełożoną. Opadł ciężko na sofę, próbując przetrawić usłyszaną informację.
- J-ja? – wybąkał w końcu.
- Tak, ty – powiedziała Cuddy ostro. – Czy nigdy nie zadałeś sobie pytania, co właściwie House robił w barze w piątkowe popołudnie? Dlaczego upił się niemal do nieprzytomności? Dlaczego, do cholery ciężkiej, twoja dziewczyna zrobiła coś zupełnie sprzecznego z jej charakterem? – Ostatnie zdanie Cuddy znowu wykrzyczała. Wilson patrzył na nią, nie mogąc oderwać wzroku, oczekując dalszej części tej emocjonalnej tyrady. – To ja powiem ci, dlaczego. House był w tym barze z nudów, z nudów, James. Chciał zapomnieć, że jego najlepszy przyjaciel po raz kolejny odwołał ich spotkanie, że jego najlepszy przyjaciel spychał ich piętnastoletnią przyjaźń na dalszy plan z powodu jakiegoś dwumiesięcznego romansu. Chciał poradzić sobie z zawodem i rozgoryczeniem w najlepszy sposób, jaki znał: zapijając to. Ostatecznie, gdy barman zabrał mu kluczyki, zadzwonił do swojego najlepszego przyjaciela i poprosił, by ten po niego przyjechał, licząc po cichu, że przynajmniej w ten sposób uda im się spędzić trochę czasu razem. Ale oto zamiast najlepszego przyjaciela w barze pojawiła się Amber. Amber, która chciała zaimponować swojemu chłopakowi i pomyślała, że zrobienie czegoś dobrego dla jego najlepszego przyjaciela będzie wystarczająco miłe i empatyczne. I wiesz co, James? To nie House’a wina, że Amber starała się sprostać twoim wymaganiom. To nie House’a wina, że ona brała tabletki, a w autobus wjechała śmieciarka. Gregory zrobił wszystko, co w jego mocy – i próbował zrobić wszystko ponad to - by ratować Amber i zrobił to dla ciebie. Zrobił to, bo zależy mu na tobie i twoim szczęściu. A ty jak zwykle byłeś zbyt zainteresowany ułatwieniem sobie życia, by to dostrzec. Dlatego jeśli koniecznie chcesz znaleźć winnego, wiń siebie.
Cuddy wstała zza biurka i ruszyła w stronę drzwi gabinetu, nie zaszczycając Wilsona nawet spojrzeniem. Otworzyła drzwi i demonstracyjnie opuściła swoje własne biuro, zostawiając skonsternowanego Wilsona samego.

CDN


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Sob 19:19, 01 Lis 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 12:36, 04 Lip 2008    Temat postu:

no dobrze, już dobrze... dotarło do mnie, że bedzie ok (poza epilogiem, który i tak przeczytam i wpadnę w dołek )

***

- Obiecuję – wyszeptał Wilson, a w oczach Stacy pojawiły się łzy ulgi. Wiedziała, że będzie bezpieczny.
jak w One Step...
ale
"lajf is brutal, ful of zasadzkas and somtajms kopas s"
:smt089

mężczyzna oparł się maskę samochodu i zaczął się śmiać
???
strach się bać... co się z Wilsonem porobiło???

być może ta dwójka miała jeszcze jakieś szanse.
oby oby oby *trzyma kciuki* (tak na wszelki wypadek, mimo zapewnień autorki :smt002 )

Życie zdecydowanie było złe.
tak, zgadzam się całkowicie

Po czwarte: House jeszcze nic nie wie.
omg omg omg...

- Zamierzasz go leczyć? – spytała w końcu, gdy cisza stała się niekomfortowa..
- Nie – odparł równie szybko i równie dosadnie, co poprzednio. – Nie obchodzi mnie to.

co się z tobą dzieje, Jimmy??? :smt089

i to jego wina, że Amber nie żyje!
taaa... a świstak siedzi i zawija... Gdyby Amber nie pojechała po House'a to by się nic nie stało, o!!!

- Jesteś żałosny – wycedziła Cuddy przez zaciśnięte zęby. – I na dodatek niesprawiedliwy. Nie potrafisz sobie poradzić ze swoimi problemami, więc szukasz winnego. I nie zauważasz, że ze wszystkich ludzi to ty jesteś najbardziej winny.
poor Wilson
Cuddy ma rację, ale to i tak strasznie zabrzmiało...

co właściwie House robił w barze w piątkowe popołudnie? Dlaczego upił się niemal do nieprzytomności?
ja mam teorię...
zbierał się na odwagę, żeby wyznać Wilsonowi miiiiiłooooość
(wiem, jestem niepoprawną hilsonką )

jego najlepszy przyjaciel spychał ich piętnastoletnią przyjaźń na dalszy plan z powodu jakiegoś dwumiesięcznego romansu
bosh... Nawet JA nie mogę zrozumieć, jak to możliwe... Scenarzyści mają czasem pomylone pomysły...

Dlatego jeśli koniecznie chcesz znaleźć winnego, wiń siebie.
:smt089
nie no, ok - cały wywód Cuddy był świetny i prawdziwy (brawo, Katty B. )
ale po co szukać winnych? rzeczy po prostu się dzieją... Jak kiedyś gdzieś przeczytałam (serio, nie mogę sobie przypomnieć gdzie :? ): "Albo Bóg nie istnieje, albo mu to wszystko wisi"

Otworzyła drzwi i demonstracyjnie opuściła swoje własne biuro, zostawiając skonsternowanego Wilsona samego.
I tutaj by świetnie pasował fik "Bloody Water"
heh... poor Wilson
Aż się człowiekowi chce polecieć tam i wszystko wyprostować... heh...


(nie napiszę, że czekam na resztę, bo to oczywiste )


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pią 12:39, 04 Lip 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Pią 18:57, 04 Lip 2008    Temat postu:

House był w tym barze z nudów, z nudów, James. Chciał zapomnieć, że jego najlepszy przyjaciel po raz kolejny odwołał ich spotkanie, że jego najlepszy przyjaciel spychał ich piętnastoletnią przyjaźń na dalszy plan z powodu jakiegoś dwumiesięcznego romansu. Chciał poradzić sobie z zawodem i rozgoryczeniem w najlepszy sposób, jaki znał: zapijając to. Ostatecznie, gdy barman zabrał mu kluczyki, zadzwonił do swojego najlepszego przyjaciela i poprosił, by ten po niego przyjechał, licząc po cichu, że przynajmniej w ten sposób uda im się spędzić trochę czasu razem. (...) Gregory zrobił wszystko, co w jego mocy – i próbował zrobić wszystko ponad to - by ratować Amber i zrobił to dla ciebie. Zrobił to, bo zależy mu na tobie i twoim szczęściu. A ty jak zwykle byłeś zbyt zainteresowany ułatwieniem sobie życia, by to dostrzec.

Boże, kocham autorkę tego fika. Wreszcie ktoś uświadomił Wilsonowi, jakim był [wybacz, Richie] dupkiem, jak bardzo ograniczył się tylko do swojego cierpienia. Mimo tego, że jest onkologiem, że jest postrzegany jako ciepły, miły i przyjazny, to jest cholernym egoistą.

To tyle jeśli chodzi o moje osobiste przeświadczenia w tej sprawie. Jestem tylko ciekawa, czy na końcu umrze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 1:42, 05 Lip 2008    Temat postu:

Em., nie muszę Ci niczego wybaczać Jeśli Wilson będzie się zachowywał tak, jak wszyscy podejrzewają, to nie zamierzam wmawiać sobie, ani nikomu innemu, że jest nie dupkiem...

Ale z całego serca będę wierzyć, że to nie jego wina, tylko gupich scenarzystów
(ah ta moja przewrotna logika :smt003 )


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Sob 1:42, 05 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:37, 05 Lip 2008    Temat postu:

pierwszy fik w którym to Wilson jest zły , świetny

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Sob 22:08, 05 Lip 2008    Temat postu:

Zły w sensie złej osoby, czy zły w sensie emocji? Bo jeśli chodzi o to pierwsze, to nie pierwszy [i tu polecę coś, co osobiście bardzo mi się spodobało] :

http://www.housemd.fora.pl/hilson,22/fic-trzy-zasady-housewilson-18,925.html


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:02, 08 Lip 2008    Temat postu:

A/N
Od ostatniego razu nic się nie zmieniło.

Ze specjalną, sezonową dedykacją dla wszystkich fanów halucynacji House'a.

Najlepsza obietnica (aka Dwa miesiące), część 3

***

- Czy on postradał rozum?! – Powszechnie wiadome było, że kiedy Cuddy się martwi, zaczyna krzyczeć. Wilson stał więc spokojnie, czekając aż pierwszy atak paniki na wieść o kolejnym ekscesie diagnostyka dobiegnie końca. – Wilson, czy on naprawdę postradał rozum?
- Wątpię – powiedział onkolog, podchodząc do administratorki i obejmując ją pocieszająco.
- Czy on postawił sobie za punkt honoru umrzeć w moim szpitalu? – spytała słabo Cuddy. Wilson odetchnął. Przynajmniej już nie krzyczała.
- Dzieciaki twierdzą, że to nie było samobójstwo.
Cuddy zesztywniała.
- Co to znaczy: „to nie było samobójstwo”? On wsadził scyzoryk do kontaktu! Jak inaczej to nazwiesz, tajską metodą relaksacji? I kto zdrowy psychicznie robi coś takiego!
- Myślę, że to był rodzaj… testu klinicznego? – Wilson nie chciał jeszcze bardziej zmartwić Lisy. Ani jej zezłościć, bo w sumie nie wiedział, która z emocji bierze teraz górę. Cuddy ukryła twarz w dłoniach i próbowała się uspokoić.
- Dopilnuj, żeby więcej tego nie zrobił – powiedziała cicho. – W ogóle obiecaj, że nie dopuścisz, by znowu zrobił coś irracjonalnego. A każdym razie obiecaj, że będziesz się starał.
- Obiecuję.
Wilson odwrócił się i skierował w stronę wyjścia z gabinetu.
- I powiedz mu, że jest idiotą.
Wilson uśmiechnął się lekko. Cuddy, którą wszyscy kochali, powoli wracała do siebie.


***

Z gabinetu Cuddy wyszedł po godzinie tępego wpatrywania się w pustą ścianę. Nie wiedział, co ze sobą zrobić – Cameron zapewne pojechała już do domu i nawet ta głupia operetka już się skończyła. Zaczął więc krążyć po opustoszałych korytarzach i w którymś momencie – naprawdę nie wiedział kiedy i jak – znalazł się przed drzwiami szefa diagnostyki. Było już grubo po północy i James nie sądził, że w tej – w gruncie rzeczy – najnudniejszej części budynku jeszcze ktoś jest, toteż wielkie było jego zdumienie, gdy zobaczył, że w sali konferencyjnej wciąż pali się światło. Jeszcze bardziej zdziwił go widok jakże znajomej sylwetki stojącej przed równie znaną i równie kochaną białą tablicą, z nieśmiertelnym czarnym markerem w dłoni. House wyglądał tak absolutnie normalnie, że Wilson poczuł się urażony. I zły. Decyzję o wejściu do gabinetu podjął w ułamku sekundy i bez konkretnego powodu – po prostu czuł, że coś musi zrobić, a stanie za szybą i wpatrywanie się w plecy House’a do niczego nie prowadziło. Należało wreszcie stawić czoła rzeczywistości i dwa miesiące wydawały się być odpowiednią ilością czasu na podjęcie takiej decyzji.

- House – Wilson wkroczył do gabinetu wyprostowany, starając się zachować chociaż pozory pewności siebie. Mężczyzna nie zareagował, wciąż stał wpatrzony w tablicę. Wilson dostrzegł katem oka wypisane na niej objawy: bóle głowy, wymioty, depresja, zaburzenia pamięci. Oczywiście. Kolejny pacjent, kolejna układanka, życie toczy się dalej. Onkolog uśmiechnął się gorzko. – House – powtórzył głośniej. – Musimy porozmawiać.
Cichy pomruk, odgłos pisaka. House ignorował go dalej. Wilson, zirytowany do granic możliwości, przestąpił z nogi na nogę.
- House!
- Nie chciałem – wymamrotał nagle diagnostyk, wciąż stojąc przodem do tablicy. – Nie chciałem, naprawdę nie chciałem. Przepraszam.
- House… - zaczął Wilson delikatnie, tak delikatnie, że jego samego to zdziwiło. A uczucie towarzyszące zetknięciu się jego dłoni z chropowatą fakturą koszuli drugiego lekarza nie było złym uczuciem, jakiego się spodziewał. Z drugiej strony, dobrym też nie. – House, co…?
Wilson urwał spojrzawszy na tablicę. Oprócz początkowych objawów była tam jeszcze druga kolumna wyrazów, której wcześniej nie zauważył. Ta druga lista sprawiła, że po raz pierwszy od dwóch miesięcy onkolog zaczął poważnie kwestionować stan zdrowia swojego niegdysiejszego przyjaciela. Wilson przełknął ślinę i wzmocnił uścisk na ramieniu diagnostyka. Powoli pociągnął starszego lekarza w swoją stronę tak, by stali twarzą w twarz. Jednak to, co zobaczył, nijak nie poprawiło mu samopoczucia: House był chorobliwie blady, miał cienie pod oczyma, a same oczy – tak niemożliwie błękitne, które jeszcze dwa miesiące temu lśniły błyskiem zainteresowania i inteligencji i które jeszcze dwa miesiące temu żywo wszystko obserwowały – miały nieobecny, niemal nawiedzony wyraz, zupełnie jakby ich właściciel nie wiedział, gdzie jest. Być może nie wie, przeszło Wilsonowi przez myśl, gdy potrząsnął diagnostykiem.
- House, co do cholery…
Starszy mężczyzna pokręcił jedynie głową. Jego wzrok nadal był jednak skierowany na coś – co było zwyczajnie pustą przestrzenią, tego James był pewien – za plecami Wilsona.
- Przepraszam cię – powiedział House, a dźwięk jego głosu przyprawił Wilsona o gęsią skórkę. Jeszcze nigdy w czasie ich piętnastoletniej znajomości głos House’a nie był tak pusty. Nigdy.
- House, tu nikogo nie ma – zapewnił Wilson, próbując zwrócić na siebie uwagę diagnostyka. – House, spójrz na mnie.
- Nie chciałem cię zabić, Amber. – Wilson z wrażenia puścił ramię diagnostyka i cofnął się o krok. Wpatrywał się w starszego mężczyznę szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma, bojąc się cokolwiek zrobić, a jednocześnie bojąc się, gdzie ta dziwaczna rozmowa – w zasadzie dwa monologi deklamowane na innych falach – pójdzie dalej. – Nie chciałem go zranić. Ja… Nie… Och.
Tak wiele wydarzyło się w jednym momencie. House pobladł jeszcze bardziej – James nawet nie myślał, że to możliwe – jego błękitne oczy zaszły mgłą, zachwiał się i upadł. W swojej długoletniej praktyce lekarskiej James widział wiele osób tracących przytomność, więc gdy tylko zobaczył, że policzki House’a straciły i tę resztkę koloru, zadziałał instynktownie. Złapał upadającego przyjaciela i razem z nim osunął się na podłogę. Położył głowę nieprzytomnego mężczyzny na kolanach i poklepał go po policzku.
- House – powiedział cicho – obudź się. House. – Kiedy ani klepanie, ani szarpanie za ramię nic nie dało, do głosu Wilsona wkradła się panika. – House, obudź się, proszę. House!
Wilson zaczął rozglądać się po gabinecie w okropnym poczuciu bezsilności. Rzut oka na wciąż – mimo kilku prób doprowadzenia go do stanu używalności – nieprzytomnego House’a powiedział mu, że sam nic nie zdziała. James Wilson zrobił więc najrozsądniejszą rzecz, jaka przyszła mu na myśl: wyciągnął z kieszeni komórkę i zadzwonił do Cuddy.

***

- Coś ty mu zrobił? – Było pierwszym pytaniem, które zadała mu wyraźnie zdenerwowana i równie wściekła Lisa Cuddy. – Coś ty mu do cholery ciężkiej zrobił?!
- Nic mu nie zrobiłem – odparł Wilson słabo, zadzierając głowę, by spojrzeć administratorce w oczy. Wciąż siedział na podłodze gabinetu szefa diagnostyki, trzymając głowę wciąż nieprzytomnego House'a na kolanach, nieświadomie głaszcząc go opiekuńczo po policzku. – Przyszedłem tu, chciałem po prostu porozmawiać, a on… on… - Wilson urwał i odwrócił wzrok.
- Miał halucynacje – dokończyła ponuro Cuddy. Wilson przytaknął, a administratorka westchnęła. – Foreman zaraz tu będzie, przyjmuję House’a na oddział – oświadczyła kobieta, rozpoczynając nerwowy spacer po gabinecie. – Dalej nie wierzysz?
Wilson pokręcił przecząco głową.
- To nie pierwszy raz, prawda? – spytał cicho, szukając jakiegoś neutralnego miejsca, w które mógłby się wpatrywać. Nie miał siły patrzeć ani na spiętą Cuddy, ani na bladego House’a. To wszystko było ponad jego siły.
- Nie, nie pierwszy.
- To jego objawy są na tablicy, prawda? – zaryzykował pytanie James. Wiedział, że jeśli o to zapyta, Cuddy natychmiast spojrzy na tablicę i przeczyta wszystko, co jest na niej napisane. Z drugiej strony, musiał się upewnić. W oczekiwaniu patrzył więc, jak głowa jego przełożonej odwraca się w stronę sali konferencyjnej, by chwilę potem – w wyrazem lekkiego przerażenia pomieszanego z niesmakiem – spojrzeć z powrotem na niego.
- Tak – odparła krótko kobieta. Po chwili zastanowienia dodała: - Zresztą, diagnostyka i tak nie ma teraz pacjenta. Dziwi mnie, że nie wiesz.
Zabolało. Wilson poczuł się, jakby dostał w twarz, jednak o tyle gorzej, że ze świadomością, że naprawdę sobie zasłużył. Wiedział, o co chodziło Cuddy – nie raz się zdarzało, że House w jakiś magiczny sposób wynajdywał sobie pacjentów z dziwnymi, rzadkimi chorobami i to Wilson był nieszczęsnym posłańcem, niosącym wieści Cuddy. Był czas, kiedy na diagnostyce Wilson był drugą osobą po Bogu, wiedział wszystko o wszystkich. Ale to było dwa miesiące temu, dwa cholernie długie miesiące temu, zanim nastąpił Armagedon.
- Umknęło mi – powiedział cicho, czując się jak zupełny idiota. Po prawdzie, to, co powiedział, było zupełnie idiotyczne, ale nic lepszego nie przychodziło mu na myśl. Cuddy już otwierała usta, by coś odpowiedzieć, ale przeszkodziło jej wejście Foremana.
- Co się stało? – zapytał od progu neurolog, wzrokiem ogarniając zastałą sytuację. Wilson zamierzał delikatnie wytłumaczyć Foremanowi zajście, ale Cuddy go ubiegła:
- Miał halucynacje i stracił przytomność. Znowu.
Foreman skinął głową w stronę Wilsona.
- A on co tu robi?
- On go znalazł, twierdzi, że chciał tylko porozmawiać.
Foreman zacisnął gniewnie wargi.
- Przecież mówiłem, że House nie może się teraz babrać w żadnych przesadnie emocjonalnych lub trudnych fizycznie czynnościach, że to może być niebezpieczne!
- Przecież wiem! – przerwała mu Cuddy. – Ale co miałam zrobić, wydać mu bezwzględny zakaz odwiedzania diagnostyki?
- On tutaj jeszcze siedzi – mruknął cicho Wilson, ściągając na siebie spojrzenia skłóconych lekarzy. – I on myśli, że powinniśmy House’a zabrać z tej podłogi, ale jest ciekaw waszych opinii.
To ostatnie wyraźnie skłoniło lekarzy do działania: Foreman momentalnie znalazł się przy Wilsonie, sprawdzając reakcje źrenic House’a, a Cuddy była na korytarzu, prosząc pielęgniarki o pomoc. W ciągu kilku minut diagnostyk został bezpiecznie odtransportowany na oddział neurologiczny, a trójka lekarzy została sama.
- Foreman, zrób badania i dobudź go. – Cuddy wpadła w administratorski trans. Murzyn kiwnął głową i posłusznie opuścił pomieszczenie. Wilson poruszył się nerwowo. Niemal godzinę spędził na podłodze i jego stawy boleśnie mu to wypominały.
- Zrobisz biopsję – oznajmiła Cuddy chłodno. Nie była to prośba i Wilson doskonale o tym wiedział. – A jeśli odmówisz, w twoich aktach pojawi się śliczna adnotacja o sprzeciwianiu się poleceniom służbowym.
Wilson pokiwał głową. Po tym, co dzisiaj zobaczył, nie chciał się kłócić; każde złe uczucie, jakie żywił w stosunku do House’a, znikło wraz z przytomnością diagnostyka. Pozostało jedynie poczucie pustki w sercu w miejscu, gdzie kiedyś rezydowała najbardziej pokręcona i najlepsza przyjaźń w jego życiu.
- Zanim wyjdziesz – Cuddy niespodziewanie odezwała się znowu – zetrzesz tę tablicę.
Kobieta wręczyła onkologowi gąbkę i wyszła z gabinetu. Zrezygnowany mężczyzna wszedł do sali konferencyjnej i z westchnieniem zaczął ścierać objawy (bóle głowy, wymioty, depresja, zaburzenia pamięci...). Przy pozostałych napisach zatrzymał się na chwilę. Doskonale wiedział, dlaczego Cuddy tak szybko chciała się ich pozbyć. On sam marzył, by nigdy nie dane mu było ich zobaczyć.

House i Amber mieli wypadek
Wilson stracił Amber
House stracił Wilsona
Wilson nienawidzi House’a
House powinien był umrzeć


CDN


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Sob 19:24, 01 Lis 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 16:40, 08 Lip 2008    Temat postu:

Przyznam się, że jakoś wcześniej nie trafiłam do tego tematu i dopiero teraz znalazłam tą perełkę. Boże... napisy na białej tablicy mnie zabiły... jak tak dalej pójdzie to zaleję sobie klawiaturę moimi łzami. To jest takie smutne i takie prawdziwe... Ale wierzę w zapewnienia autorki, że wszystko będzie ok, prawda, że będzie ok?

Ostatnio mam (nie)szczęście czytać same smutne fiki... i jeszcze trafiłam na promo piątego sezonu (unikanie jak ognia działu spoilery nie podziałało...) więc jestem na skraju wytrzymania nerwowego...
Ja chce happy enda!!! Bo inaczej ktoś będzie płacił za moje leczenie psychiatryczne i wynajem pokoju bez klamek :smt003 :smt016 :smt002


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:44, 10 Lip 2008    Temat postu:

smutne

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 8:57, 14 Lip 2008    Temat postu:

Nie, nie kolejna część. Taki krótki odautorski stuff.

Wyjeżdżam teraz na wakacje na tydzień i dostępu do netu mieć nie będę. Pozostałe dwie części będą więc za tydzień najwcześniej. Epilog swoją drogą.

Dziękuję,
Katuś.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Nie 22:45, 20 Lip 2008    Temat postu:

To jest mój własny, prywatny, osobisty ideał fika Hilsonowego! Mam nadzieję, że nie mówię tego przedwcześnie, ale jestem pod ogromnym wrażeniem! W sumie to co przeczytałam mogłoby mi w zupełności wystarczyć, naprawdę.

1. House jeszcze nic nie wie.
2. House stracił Wilsona
3. Wilson nienawidzi House’a
4. House powinien był umrzeć


Ja po prostu nie umiem wyrazić co czuję po przeczytaniu Twojego fika. Dociera do głębi, niesamowicie wzrusza.

Dziękuję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Brandy
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 17 Lip 2008
Posty: 121
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Houseland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:21, 23 Lip 2008    Temat postu:

Genialny pomysł na tekst i smutny fik. Aż mi się łezka w oku zakręciła gdy przeczytałam to co House napisał na tablicy :smt085 Najbardziej podobają mi się te retrospekcje z obietnicami Wilsona, które potem łamał :smt016

Z niecierpliwością czekam na kolejną część :smt002


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Brandy dnia Pon 22:57, 28 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yourico
Richie Supporter
Richie Supporter


Dołączył: 05 Cze 2008
Posty: 104
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:55, 23 Lip 2008    Temat postu:

Już minął ponad tydzień... chlip.. to okrucieństwo tak nas trzymać w niepewności! :smt090

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:05, 26 Lip 2008    Temat postu:

A/N
To samo, co ostatnio plus przeprosiny za zwłokę. Wakacje trochę się przedłużyły. BONUS: Fik jest już skończony, więc myślę, że jutro wieczorem będzie już wklejona całość.

Najlepsza obietnica (aka Dwa miesiące), część 4

***

Samo patrzenie na jej posiniaczoną twarz bolało. Jednak świadomość, że nie jest ani trochę zła lub wściekła bolała jeszcze bardziej – on sam myślał, że zaraz ugotuje się ze złości, a przecież to nie jego ten idiota wmanewrował w wypadek. Amber zdawała się doskonale wiedzieć, co Jamesowi chodzi po głowie, bo delikatnie położyła dłoń na jego policzku, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
- To nie jego wina – powiedziała cicho. James przymknął oczy.
- Oczywiście, że jego. Gdyby choć raz pomyślał, zanim coś zrobi…
- Przecież nie mógł wiedzieć, że coś się stanie – przerwała.
- Wiem, ale gdyby tylko…
- James – powiedziała stanowczo, cicho, ale stanowczo. Natychmiast umilkł. – James. Gdybanie niczego nie zmieni.
- Ale…
- To twój przyjaciel. Twój
najlepszy przyjaciel. Nie możesz być na niego wściekły. I nie możesz go zostawić.
- Ale…
- Obiecaj, że go nie zostawisz. Bez względu na to, co się stanie.
Wilson przygryzł wargę i nie odpowiedział.
- Obiecaj – nalegała Amber. James otworzył oczy i spojrzał na nią poważnie.
- Obiecuję.
Amber uśmiechnęła się lekko i wtuliła w Wilsona. Milczeli przez chwilę, zwyczajnie ciesząc się swoją obecnością.
- Jestem zmęczona – powiedziała w końcu. Pokiwał głową. Wiedział, co się teraz stanie.


***

Kiedy następnego dnia Wilson – z podkrążonymi oczyma po niespokojnej nocy (doprawdy, na ileż to sposobów może się przyśnić śmierć jednego człowieka?) – zjawił się w szpitalu, nie poszedł ani przywitać się z Cameron, ani do swojego biura; zamiast tego od razu udał się na diagnostykę. Dopiero stanąwszy pod drzwiami gabinetu zdał sobie sprawę, że nie wie, czego właściwie tu szuka. Ani tym bardziej kogo, bo jedyna osoba, której mógłby tu szukać aktualnie tu nie rezydowała. Wilson westchnął i potarł zmęczoną twarz. Skoro już tu zaszedł, mógł równie dobrze to wykorzystać i czegoś się dowiedzieć. Zanim rozsądniejsza i wyposażona w instynkt samozachowawczy część umysłu zdążyła przekonać go, że to kiepski pomysł, James otworzył drzwi i znalazł się w sali konferencyjnej.
- Dzień dobry. – James przywitał Kaczątka ciężko wydobytymi resztkami sztucznego optymizmu. Jego wysiłki spotkały się z wyniosłym milczeniem. – Co robimy?
Kaczątka wymieniły szybkie spojrzenia. Trzynastka spojrzała na niego chłodno.
- My nic nie robimy – powiedziała. Wilson zmarszczył brwi. Taub odchrząknął.
- Trzynastka chciała powiedzieć – zaczął tłumaczyć zdziwionemu onkologowi – że ty nie robisz nic z nami. Nie jesteś naszym szefem.
Dwójka lekarzy wpatrywała się w Wilsona jakby w oczekiwaniu, że lada moment odwróci się na pięcie i wyjdzie. Kutner natomiast kulił się w swoim krześle coraz bardziej i starał się schować za jakimś komiksem, udając, że go nie ma. Atmosfera w pokoju zagęściła się tak bardzo, że można by ją kroić nożem.
- Sądzicie, że w tej historii to ja jestem tym złym? – spytał cicho Wilson. Kolejna porozumiewawcza wymiana spojrzeń.
- Wcale nie… - zaczął Kutner zza komiksu, ale Taub mu przerwał:
- Tak, tak uważamy. – Założył ręce na piersiach. – Coś jeszcze?
- Tak, w zasadzie, to tak – odparł, starając się brzmieć pewnie, mimo iż w środku był cały roztrzęsiony. – Muszę wiedzieć, kiedy pojawiły się objawy. Kiedy zaczęły się halucynacje?
Kolejna wymiana spojrzeń. Taub wstał, podszedł do Jamesa, skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał na onkologa z pełnym dezaprobaty politowaniem. Jego wysiłki, by wyglądać groźnie, spełzły na niczym – był od Wilsona o wiele niższy – ale onkolog mimowolnie skulił się w sobie.
- Gdybyś był dla House’a w połowie tak dobrym przyjacielem, jak on był dla ciebie – zaczął Taub słodkim głosem – wiedziałbyś, że one nigdy się nie skończyły.
I z równie słodkim uśmiechem podniósł brwi, jakby wyzywając Wilsona do odpowiedzi. Od tej katorgi onkologa uratował dźwięk otwieranych drzwi i głos Foremana:
- Coś się stało?
Tak, krzyczał umysł Wilsona, stało się, całe ostatnie dwa miesiące się stały! Sam James nie mógł wykrztusić ani słowa, więc jedynie pokręcił głową.
- Doktor Wilson właśnie wychodził – oświadczył głośno Taub, a doktor Wilson ochoczo potwierdził. Foreman zmrużył podejrzliwie oczy, ale nie skomentował. Zamiast tego spojrzał na Kutnera, kulącego się w pozycji „mnie-tu-wcale-nie-ma”, i wskazał mu kciukiem drzwi.
- Kutner, idź przygotować House’a do biopsji.
Hindus wybiegł z pokoju zanim Murzyn skończył wydawać polecenie.
- Nie wiem, co tu się stało – Foreman zwrócił się do pozostałych lekarzy – i nie chcę wiedzieć. Mam tylko nadzieję, że nie zaciąży to na waszej koncentracji, bo będziecie grzebać w mózgu waszego szefa i przyjaciela. – Kładąc nacisk na ostatnie słowo, Foreman spojrzał na Wilsona. Onkolog spuścił wzrok.
- Jesteśmy profesjonalistami – zapewniła gorąco Trzynastka, wstając. Podeszła do Tauba, klepnęła go w plecy i razem wyszli z sali. Foreman ponownie zwrócił się do Wilsona.
- Cuddy i ja będziemy na galerii. – W wykonaniu neurologa to proste stwierdzenie zabrzmiało jak ostrzeżenie. Wilson kiwnął głową.
- W jakiej sali House będzie po zabiegu? – zapytał, starając się brzmieć jak najbardziej profesjonalnie.
- Pytasz z ciekawości czy dlatego, że się przejmujesz?
- Nie wiem – odparł szczerze Wilson.
Neurolog zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią.
- Będzie w sali 315 – zaczął powoli, ostrożnie dobierając słowa – ale nie idź tam, dopóki nie będziesz pewien, że idziesz tam dla niego.
Zapipczał pager i Foreman odebrał wiadomość.
- To Kutner – oznajmił. – Wszystko gotowe. Czekają tylko na ciebie.
Wilson kiwnął głową, aczkolwiek nie był pewien, czy dotarło do niego choćby słowo.
- Jesteś gotów?
Nie, pomyślał Wilson, do pewnych rzeczy nigdy nie jesteś gotów.

***

James Wilson, M.D., nigdy sam nie odbierał wyników z laboratorium i było to wiedzą powszechną. Doktor Wilson unikał laboratorium jak ognia i całą brudną robotę przy próbkach zrzucał na barki tego nieszczęsnego stażysty, który danego dnia miał dyżur. Oczywiście, od każdej reguły były wyjątki – wszyscy wiedzieli, że doktor Wilson żywo interesuje się pracami w laboratorium, jeśli tylko mógłby ich użyć jako pretekstu do dłuższej i moralnie niezobowiązującej wycieczki na diagnostykę – ale z jakichś nieznanych stażystom przyczyn, od dwóch miesięcy noga szefa onkologii nie przestąpiła progu świątyni śmiertelnej nudy, mimo iż doktor Foreman zlecał dwa razy więcej biopsji niż zwykle. Wielkie więc było zdziwienie biednych adeptów sztuki medycznej, gdy doktor James Wilson z miną potępieńca stanął w drzwiach.
- Witam państwa – przywitał James kilku studentów, siedzących przy maszynach. Jeden z nich z wrażenia nie trafił kubkiem do ust i cała kawa wsiąkała teraz powoli w jego białą koszulę. Pozostali stażyści wyrażali swoje bezgraniczne zdumienie w nieco mniej dosadny sposób.
- Rozlała ci się kawa. – Wilson wskazał palcem plamę na ubraniu chłopaka.
- O żesz kurwa. – Chłopak zerwał się z krzesła i zaczął bezsensownie trzepać koszulę. Szybko jednak przerwał i spojrzał zażenowany na Wilsona. – Przepraszam, doktorze Wilson.
- Nic nie szkodzi. – James machnął ręką. – Idź się przebrać.
Chłopak podziękował wylewnie i wyszedł z laboratorium. Pozostali studenci spojrzeli po sobie.
- Możemy w czymś pomóc? – spytał niziutki Koreańczyk, poprawiając okulary.
- Chciałem się dowiedzieć, czy jest już analiza próbki, którą dostarczył doktor Kutner.
- D-doktor Kutner? – powtórzył zestresowany okularnik.
- Larry, idioto! – syknęła blondynka z tyłu. Po czym zwróciła się do Wilsona: - Już jest, doktorze. Nie musiał pan przychodzić, ktoś by to przyniósł.
- Chciałem odebrać osobiście – mruknął Wilson, biorąc od dziewczyny kopertę. – Dziękuję bardzo.
- Proszę – odparła, dobrze maskując zaskoczenie.
- Żegnam państwa. – Wilson zasalutował kopertą i podszedł do drzwi.
- To dopiero musi być szycha, skoro Wombat sam się tu pofatygował – skomentował Koreańczyk za plecami onkologa. Wilson uśmiechnął się w duchu i udał, że nie słyszy. Przynajmniej młodzi będą mieli temat do plotek. Onkolog otworzył drzwi i pewnym krokiem ruszył do swojego biura. Dotarłszy do gabinetu, Wilson zamknął za sobą drzwi i wyciągnął klucz. Zasłonił żaluzje i dla pewności wyłączył jeszcze telefon. Nie chciał, by mu przeszkadzano. Nie teraz. Wilson usiadł za biurkiem i delikatnie położył przed sobą kopertę, jakby zawierała materiały wybuchowe. Mężczyzna westchnął i wyciągnął z szuflady nóż do papieru. Prędzej czy później i tak musiałby to zrobić – z dwojga złego, Wilson wolał prędzej.

Był powód dla którego James Wilson, M.D., nigdy sam nie odbierał wyników z laboratorium. Wykorzystywanie studentów medycyny miało pewne uzasadnienie – James mógł sobie pozwolić na luksus przeanalizowania mowy ciała stażysty i mentalnego przygotowania się do poznania wyników. Jeżeli student biegł do gabinetu i wpadał do środka bez czekania na uprzejme „proszę!” – albo było czysto, albo całkowicie uleczalne. Jeśli wchodził ze spuszczoną głową i ociągał się z wręczeniem koperty – przykro mi, ale nic nie możemy zrobić. Posiadanie chłopców na posyłki pozwalało Wilsonowi nie być pierwszym, który będzie wiedział. Bo choć w szkole medycznej i na praktykach uczono go godnego przyjmowania i oferowania diagnoz, nigdy nie udało im się omówić wszystkich możliwości.

Nikt na przykład nie nauczył go reakcji na wyrok śmierci dla najlepszego przyjaciela.

CDN


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Sob 19:30, 01 Lis 2008, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fandorin
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 16 Lip 2008
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wilson's office
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:54, 26 Lip 2008    Temat postu:

brak mi słów.
wielki dla autorki!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Sob 19:04, 26 Lip 2008    Temat postu:

To jest majstersztyk trzymającej w napięciu, przykrej, przejmującej historii. Chylę czoło.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:53, 26 Lip 2008    Temat postu:

Chyba nawet Hitchcock nie potrafiłby tak perfekcyjnie stopniować napięcia. On przynajmniej nie skończyłby w takim momencie! Autorka tego fika wyraźnie lubi torturować swoich czytelników. :smt002 Ten fik... zamurowało mnie i brakło słów do opisania, jaki jest.
Gratulacje autorce.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin