Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Nigdy nie mów żegnaj [M]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:36, 28 Sie 2008    Temat postu: Nigdy nie mów żegnaj [M]

Kategoria: friendship


Zweryfikowane przez Autorkę.

A/N
Przepraszam, nie powinnam. Ale nie mogłam się powstrzymać. Jako podkład muzyczny polecam "Happy Ending" Miki.

OSTRZEŻENIE: spojlery wielkiego spojlera do 5x01, heavy!angst, Hilson f-ship (jeśli nastawicie odpowiednio sensory, może być nawet lekki slash)

Nigdy nie mów żegnaj

You And I Know
That Our Paths Are Separating
You'll Live In My Memories Even After You're Gone
Never Say Goodbye
("Kabhi Alvida Naa Kehna" OST - Kabhi Alvida Naa Kehna)


Czasami James Wilson zastanawia się, dlaczego kocha House’a.

***

Doskonale wie, że powinien być pod wrażeniem. To House, na litość boską. House, dla którego nie liczy się nic prócz układanki. Wilson zdaje sobie sprawę, że już proste stwierdzenie, że jego przyjaźń jest ważniejsza od życia pacjenta – wypowiedziane z wręcz bolesną pewnością, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie – powinno było go zaalarmować. Czemu tego nie zrobiło, Wilson nie wie. Wie natomiast, że House wreszcie skorzystał z dawanej mu wielokrotnie rady. I ponownie, czemu robi to właśnie teraz, w momencie, w którym osoba przed którą się otwiera w ogóle tego nie docenia, Wilson nie wie.
- Czyli… między nami w porządku? – pyta House, nie patrząc na Wilsona. Siedzi ze spuszczoną głową, uparcie wbijając wzrok w podłogę, jak przestraszone dziecko.
- Nie. – Wilson zdaje sobie sprawę, że te słowa są bolesne, że zranią, że są niesprawiedliwe i nie do końca prawdziwe. Wie to już w chwili, gdy formułują się w jego myślach. A i tak je wypowiada. – Zaczynam dochodzić do wniosku, że nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. – House kuli się w sobie, jakby go uderzono. – Żegnaj, House.
Starszy mężczyzna wstaje i – z wciąż spuszczoną głową – bez słowa podchodzi do drzwi. Otwiera je i już po chwili go nie ma.

***

James Wilson nie wyjeżdża z Princeton. On ucieka z Princeton. Płaci firmie przeprowadzkowej podwójną stawkę, jeśli tylko uda im się przewieźć jego rzeczy do Texasu w czasie trwania weekendu. Nie wraca już do szpitala i nie żegna się ze znajomymi, wszystko w obawie przed spotkaniem z House’m. W zasadzie Wilson nie wie, czego boi się bardziej: tego, co ich ostatnia rozmowa zrobiła z House’m, czy tego, czego nie zrobiła. Jedno z dwojga. A może żadne. Teraz nie ma to znaczenia. James Wilson jest w drodze do Houston, gdzie od poniedziałku zaczyna pracę na wydziale onkologii Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego. W chyba jedynym miejscu na świecie, do którego House nie zdecyduje się zajrzeć.

***

Ucieczka ucieczką, ale Wilson nie kryje się zbytnio ze swoim miejscem pobytu. Nie zastrzega na przykład swojego numeru telefonu, co szybko odkrywa i wykorzystuje Cuddy. Okazuje się, że mimo dzielącej ich odległości ponad dwóch i pół tysiąca kilometrów, nadal potrafią rozmawiać godzinami. O bzdurach i bzdureczkach, ale zawsze. W Houston Wilson nie ma wielu znajomych. Wprawdzie dobry kontakt ma z Kathleen, ale to psychiatra. Jej płacą za dobry kontakt z ludźmi.

O Housie stara się nie myśleć. Udaje mu się to do momentu, kiedy to odzywa się jego mentalny budzik. Za równo tydzień House ma urodziny. Wilson wie, że nie powinien się przejmować, ale się przejmuje. Trudno pozbyć się wieloletnich nawyków w parę tygodni. Dlatego ostatecznie decyduje się wysłać House’owi prezent, a ponieważ będzie to ostatni prezent, Wilson spędza wiele czasu na znalezienie czegoś wyjątkowego. Odkurza wszystkie swoje uniwersyteckie znajomości w filadelfijskiej Hard Rock Cafe i wreszcie udaje mu się zdobyć składankę „The Very Best Of” z autografem Micka Jaggera. Do prezentu dołącza kartkę ze swoim nowym adresem i numerem telefonu, z dopiskiem, by House dzwonił, jeśli miałby ochotę po prostu porozmawiać. Wilson wysyła paczkę kurierem, którego prosi, by pojawił się w Princeton dokładnie wtedy-a-wtedy. Wiezie prezent urodzinowy. To ważne.

Wilson nie wie, czemu to takie ważne. Jest.

***

Kiedy po raz pierwszy słyszy to imię, obraca gwałtownie głowę i zaczyna się rozglądać. Po półtora miesiąca Wilson przestaje reagować tak gwałtownie. Przyzwyczaja się do myśli, że w szpitalu jest Greg. Tym bardziej, że mały Greg ma sześć lat, płomiennorude włosy i oczy w najnudniejszym odcieniu brązowego. Kathleen mówi, że chłopiec jest bardzo podobny do matki. Wilson nigdy nie miał okazji poznać matki małego Grega; z opowieści pielęgniarek wie jedynie, że nosiła okropną zieloną garsonkę i że zostawiła syna w szpitalu, gdy dowiedziała się, że ma przed sobą ciężki rok życia. Teraz z tych dwunastu miesięcy zostało sześć, a kobiety nikt więcej nie widział. Mały Greg jest sam.

Mały Greg jest sam i to sprawia, że Wilson każdego wieczora czyta mu bajki. Nie szuka kogoś do opieki, niech Kathleen się pieprzy. Każdego wieczora, przyglądając się śpiącemu chłopcu, Wilson powtarza sobie wszystkie powody, dla których tam siedzi. Mały Greg jest sam. Wilson nie chce, by swoje ostatnie chwile spędził czując, że jest niechciany i niekochany. Wilson nie chce, by mały Greg był nieszczęśliwy. Nie chce, by mały Greg poszedł w ślady dużego Grega.

Czasami jednak, we własnym łóżku, na granicy snu, Wilson łapie się na myśli, że nie chce też, by duży Greg poszedł w ślady małego Grega. Sześć miesięcy to przerażająco mało czasu.

***

Kathleen uwielbia mówić, że z tej tęsknoty Wilson kiedyś uschnie. Wilson uwielbia się obruszać, gdy słyszy podobne bzdury. Kocha swoją pracę, a Houston to ładne miasto. By pokazać koleżance, jak bardzo przywiązał się do nowego miejsca zamieszkania, kupuje psa. Wilson kocha psy. Kocha też swojego psa i nie ma nic przeciwko wstawaniu o czwartej rano, by iść do parku i biegać ze swoim egzemplarzem Siberian Husky. Przecież kocha swojego psa. I naprawdę nie interesuje go fakt, że szczeniak ma oczy w najczystszym kolorze błękitu. A Kathleen po prostu się czepia.

***

Jimmy jest historią. Tutaj żyje doktor Jamie, uwielbiany onkolog idealny. Człowiek, w którego wypolerowanym na błysk pancerzu jest malutkie pęknięcie. I to pęknięcie się cały czas powiększa. Ciągle. Z każdą kawą, która nie czeka na niego po powrocie do gabinetu. Z każdą niezjedzoną frytką. Z każdym czerwonym lizakiem, który jakieś dziecko wepchnęło mu do kieszeni kitla. Z każdym brakującym sarkastycznym komentarzem, z każdym banknotem dziesięciodolarowym, którego nie dostał. Z każdą nocną minutą, którą spędził w oczekiwaniu na dźwięk telefonu. (I chociaż Wilson wie, że House nie zadzwoni – skoro nigdy nie dzwonił by po prostu porozmawiać, gdy jeszcze obydwaj byli w Princeton, to co dopiero, gdy jednym słowem Wilson zmienił ich wspólną piętnastoletnią historię w kupkę nic nie znaczących wspomnień – czeka. Nie wie dlaczego. Ale czeka.) Małe pęknięcie w skorupie powoli robi się coraz większe i większe. I tylko węszy okazję, by spękać ją całą.


***

Wilson wie, co przeważyło szalę i nie jest z powodu tej wiedzy szczęśliwy. Mały Greg umarł. Kiedy rano Wilson wchodzi do jego pokoju, by zabrać zapomniane wczoraj pióro, chłopiec już nie żyje. Twarz ma wykrzywioną, a wenflon leży smętnie na podłodze. Mały Greg umarł, w samotności i bólu, a jego śmierć przeszła niezauważona. (Gdyby nie srebrny Parker, jego śmierć pozostałaby niezauważona, tak do czasu porannego obchodu.) Patrząc na ciało rudzielca Wilson nie może przestać się zastanawiać, czy byłoby podobnie, gdyby to duży Greg zmarł. Czy również byłby sam i czy również minęłoby wiele czasu, nim ktoś by się zorientował, że mężczyzny brakuje? Czy on sam, Wilson, byłby jedną z tych wielu osób, które tej śmierci nie zauważyły? Wilson pospiesznie wychodzi z pokoju chłopca i idzie w kierunku biura dziekana. Nie chce być jedną z tych osób.

Po stu sześćdziesięciu siedmiu i jednej czwartej dnia zbroja Wilsona pęka.

***

Wilson zwalnia się ze skutkiem natychmiastowym. Oddaje Kathleen swojego psa i klucze od mieszkania. Nie bierze ze sobą nawet aktówki, nie chce tracić czasu. Stawia wszystko na jedną kartę i może tylko liczyć, że w wielkim równaniu wszechświata kiedyś mu się to zwróci. Jedzie na lotnisko i kupuje jakikolwiek bilet na najbliższy lot do Princeton. Tak, może być w business klasie. I tak, cena nie gra roli. Wilson jest już wystarczająco spóźniony i nie zamierza tracić więcej czasu. Do Princeton dociera po kilku dłużących się godzinach lotu. Jako pasażer bez bagażu, wychodzi pierwszy. W biegu potrąca jakąś dziewczynę, której kawa tworzy piękny wzorek na jego koszuli, ale zbyt mu się spieszy, by się przejąć. Wsiada w pierwszą taksówkę i każe kierować się na adres House’a. Liczy na to, że pięć kilometrów pokonają w kilka minut, ale przecież nie ma szczęścia w życiu. Korki na granicy miasta ciągną się i ciągną.
- Szybciej – ponagla nie wiadomo kogo Wilson. Kierowca odwraca głowę i uśmiecha się do pasażera.
- Będzie czekać, jeśli jesteś tego wart – mówi z silnym pundżabskim akcentem. Wilson patrzy na niego ze zdziwieniem, po czym dochodzi do wniosku, że dzieciak po prostu oglądał za dużo bollywoodzkich filmów i ma spaczoną wizję rzeczywistości. – Na piechotę będzie szybciej – sugeruje chłopak i Wilsona już nie ma w samochodzie. Biegnie przez środek ulicy na chodnik i puszcza się pędem w dół ulicy. W uszach słyszy jeszcze ostatni krzyk chłopaka z taksówki:
- I pamiętaj! Kabhi alvida naa kehna*!

***

House bardzo dobrze maskuje zaskoczenie na widok osoby dobijającej się do jego drzwi. Wilson jest też zaskoczony, że starszy lekarz nie zamknął mu ich przed nosem - może miało z tym coś wspólnego spojrzenie pełne desperacji lub ogólny wygląd człowieka, który dopiero co przebył w tempie ekspresowym niemal pół kraju, by zawalczyć o coś niezwykle cennego (co Wilson zresztą zrobił).
- Wilson – mówi cicho House, przytrzymując ręką drzwi, blokując wejście. Wilson nerwowo przestępuje z nogi na nogę. – Czegoś… chcesz?
Wilson zastanawia się przez chwilę nad odpowiedzią. Pieprzyć okrągłe słówka i piękne frazesy, myśli w końcu.
- Ciebie – odpowiada szybko i rumieni się. Tak, to brzmiało głupio. Oczekuje jakiegoś wrednego komentarza od House’a, Mistrza Ciętej Riposty. Otrzymuje jedynie melancholijne spojrzenie i nieodgadniony wyraz twarzy.
- Nigdy to bardzo długo – mówi cicho House. Wilson spogląda w jego niemożliwie błękitne oczy
(- Wiem. Przepraszam. Więcej tego nie zrobię, więcej nie odejdę. Tylko proszę, puść drzwi, pozwól mi wejść, pozwól mi wrócić i zostać, proszęproszę.)
i decyduje się powiedzieć dokładnie to, co teraz myśli.
- Oferuję ci zawsze.
Wtedy House puszcza.

***

Czasami James Wilson zastanawia się, dlaczego kocha House’a.
Przez resztę czasu po prostu wie.

KONIEC


*hindi: nigdy nie mów żegnaj


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Wto 21:46, 03 Lut 2009, w całości zmieniany 11 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Any
Czekoladowy Miś


Dołączył: 28 Cze 2008
Posty: 6990
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza zakrętu ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 7:22, 29 Sie 2008    Temat postu:

Hej, to jest piękne... Nie czytałam i nie mam zamiaru czytać tego megaspojlera, ale odważyłam się przeczytać fika.
Jak się cieszę, że Jimmy wrócił... I oczywiście, może to mania, ale tam jest 2 razy użyte słowo "kochać" w stosunku do relacji Wilson:House. I jeszcze ta dwuznaczna rozmowa na końcu... Wyczuwam delikatnego loveHilsona


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Pią 9:20, 29 Sie 2008    Temat postu:

Wiedziałam, że to będzie coś dobrego. Ale po kolei [tak, tak, spróbujmy].

Nie piszesz w czasie przeszłym, co w sumie całkiem nieźle się prezentuje. Zawsze to jakaś odmiana.

Ucieczka Wilsona... To w sumie prawdopodobne, prawda? Po prostu zwinąć swoje rzeczy i uciec jak najdalej. Prosto do szpitala, gdzie można opiekować się małym Gregiem, nieustannie myśląc o dużym Gregu. Gdzie można kupić psa o błękitnych oczach. I gdzie można uparcie twierdzić, że to nie ma nic wspólnego z Housem.

Wilsonowi wydaje się, że ma wszystko pod kontrolą, ale nie zdaje sobie nawet sprawy, jak bardzo House jest obecny w jego życiu. Nawet tym, w którym go nie ma. Że zawsze krąży gdzieś jego widmo, przypominając Wilsonowi, jak bardzo tęskni.

Jestem pod wrażeniem. Sporym. A nawet większym. To jedna z tych miniaturek, których nie chciałabym przedłużyć o ani jedno słowo. Jest świetna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Brandy
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 17 Lip 2008
Posty: 121
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Houseland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:49, 29 Sie 2008    Temat postu:

Aaaale piękne :smt003 No kurczę śliczne, gdyby jeszcze tak się wszystko potoczyło w serialu :smt007

Tutaj żyje doktor Jamie, uwielbiany onkolog idealny. Człowiek, w którego wypolerowanym na błysk pancerzu jest malutkie pęknięcie. I to pęknięcie się cały czas powiększa. Ciągle. Z każdą kawą, która nie czeka na niego po powrocie do gabinetu. Z każdą niezjedzoną frytką. Z każdym czerwonym lizakiem, który jakieś dziecko wepchnęło mu do kieszeni kitla. Z każdym brakującym sarkastycznym komentarzem, z każdym banknotem dziesięciodolarowym, którego nie dostał. Z każdą nocną minutą, którą spędził w oczekiwaniu na dźwięk telefonu. (I chociaż Wilson wie, że House nie zadzwoni – skoro nigdy nie dzwonił by po prostu porozmawiać, gdy jeszcze obydwaj byli w Princeton, to co dopiero, gdy jednym słowem Wilson zmienił ich wspólną piętnastoletnią historię w kupkę nic nie znaczących wspomnień – czeka. Nie wie dlaczego. Ale czeka.) Małe pęknięcie w skorupie powoli robi się coraz większe i większe. I tylko węszy okazję, by spękać ją całą.
Kocham ten fragment :smt007


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:22, 29 Sie 2008    Temat postu:

pięknie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kallien
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 29 Lip 2008
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:14, 30 Sie 2008    Temat postu:

Czytałam to z piosenką Mat Kearney - All I Need. Naprawdę nieźle się komponuje.
Rozumiem, że to jest ten fic, który łaził ci po głowie wielkimi piąto-sezonowymi buciorami. Naprawdę ładny, choć zaleciało slashem [zryłaś mi MUSK xPP].
Absolutny iLove za KANK. Ach ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
freelance
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 30 Cze 2008
Posty: 168
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z pokoju :P
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:01, 30 Sie 2008    Temat postu:

smutno, smutno, jeszcze smutniej... HAPPY END!

baardzo mi się podoba, czytałam w ciszy, która zdawała mi się dobrze komponować z opowiadaniem.

czytając Twoje dzieła Katty, moja wyobraźnia zawsze pracuje na zwiększonych obrotach


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:49, 30 Sie 2008    Temat postu:

Czasami James Wilson zastanawia się, dlaczego kocha House’a.
taaa... "lekki slash" :smt005 Moich sensorów nie trzeba nastawiać - one i tak są przeczulone ne tym punkcie :smt007
Btw - pytanie trochę jak pod koniec One Step...

- Czyli… między nami w porządku? – pyta House, nie patrząc na Wilsona. Siedzi ze spuszczoną głową, uparcie wbijając wzrok w podłogę, jak przestraszone dziecko.
uh... jak mnie serce boli, kiedy czytam coś takiego :smt010 Dobrze, że w promo House zachowywał się niemal tak, jak zawsze... jak na dupka przystało :smt001

Wilson zdaje sobie sprawę, że te słowa są bolesne, że zranią, że są niesprawiedliwe i nie do końca prawdziwe. Wie to już w chwili, gdy formułują się w jego myślach. A i tak je wypowiada. – Zaczynam dochodzić do wniosku, że nigdy nie byliśmy przyjaciółmi.
buuu... :smt089 Poor House A Wilson... Ledwo przeżyłam to, że wsypał House'a przed Tritterem, a teraz to już zupełnie nie wiem, czy powinno się mu współczuć, czy kopnąć w d*** :smt009

James Wilson nie wyjeżdża z Princeton.
:smt010 Mam nadzieję, że sprawy tak daleko nie zajdą... Liczę na wersję z One Step :smt045 (chociaż na 100% realizacji szans pewnie nie ma :smt005 )

O Housie stara się nie myśleć. Udaje mu się to do momentu, kiedy to odzywa się jego mentalny budzik. Za równo tydzień House ma urodziny
kocham ten mentalny budzik :smt007
a urodziny to szansa na różne wielkie zmiany... :smt005

Do prezentu dołącza kartkę ze swoim nowym adresem i numerem telefonu, z dopiskiem, by House dzwonił, jeśli miałby ochotę po prostu porozmawiać
"ostatni prezent" i taka karteczka? Wilson chyba sam nie wierzy, że kiedykolwiek zmieni ustawienia swojego budzika :smt016

Kiedy po raz pierwszy słyszy to imię, obraca gwałtownie głowę i zaczyna się rozglądać.
stare dobre nawyki.. :smt007 z domieszką wyrzutów sumienia... Poor Wilson

z opowieści pielęgniarek wie jedynie, że nosiła okropną zieloną garsonkę i że zostawiła syna w szpitalu, gdy dowiedziała się, że ma przed sobą ciężki rok życia
czy jestem przewrażliwioną romantyczką, czy jest jakaś analogia między garsonką a krawatami? i tym paskudnym porzuceniem :smt090

Mały Greg jest sam i to sprawia, że Wilson każdego wieczora czyta mu bajki.
"to" czy to, co powyżej?? heh, Wilson, nie da się uciec przed samym sobą

Czasami jednak, we własnym łóżku, na granicy snu, Wilson łapie się na myśli, że nie chce też, by duży Greg poszedł w ślady małego Grega
mnie by taka myśl całkowicie wyrwała ze snu...
Wilson, łap za telefon i dzwoń do dużego Grega!!!

Kocha też swojego psa i nie ma nic przeciwko wstawaniu o czwartej rano, by iść do parku i biegać ze swoim egzemplarzem Siberian Husky. Przecież kocha swojego psa. I naprawdę nie interesuje go fakt, że szczeniak ma oczy w najczystszym kolorze błękitu
tak to się zaczyna... a po pół roku wstawanie o 4. rano staje się karą bożą i człowiek tylko czeka na moment, kiedy pies będzie na tyle... dorosły, że wystarczy mu wypad przed klatkę :smt002 nawet jeśli mój szczeniak ma oczy w najczystszym kolorze czekolady Dove :smt005 (i pomyśleć, że kupiłam go, zanim w ogóle poznałam Wilsona :smt007 )

A Kathleen po prostu się czepia
od czego są psycholodzy/psychiatrzy :smt005

I to pęknięcie się cały czas powiększa. Ciągle. Z każdą kawą, która nie czeka na niego po powrocie do gabinetu. Z każdą niezjedzoną frytką. Z każdym czerwonym lizakiem, który jakieś dziecko wepchnęło mu do kieszeni kitla. Z każdym brakującym sarkastycznym komentarzem, z każdym banknotem dziesięciodolarowym, którego nie dostał. Z każdą nocną minutą, którą spędził w oczekiwaniu na dźwięk telefonu.
takie proste sprawy, a wyrastają do gigantycznych rozmiarów, kiedy mają związek z najważniejszą osobą w życiu... i dobrze, że tyle ich jest, skoro dzięki nim owo błogosławione pęknięcie się powiększa :smt007
(na to wspomnienie o frytce przypomniał mi się taki jeden przerażająco smutny fik: [link widoczny dla zalogowanych] :smt010 )

Gdyby nie srebrny Parker, jego śmierć pozostałaby niezauważona, tak do czasu porannego obchodu.
Wilson powinien był zapomnieć tego pióra w mieszkaniu House'a. Pióra albo chociaż suszarki... :smt005
(Kat - jesteś ZUA :smt016 Przez Ciebie mam ochotę poszukać moich Parkerów... Albo kupić sobie kolejnego :smt042 Chociaż przywykłam do Watermana - bardziej ekonomiczny :smt002 )

Po stu sześćdziesięciu siedmiu i jednej czwartej dnia zbroja Wilsona pęka
:smt041
chociaż... czemu aż tak długo? :smt002

Stawia wszystko na jedną kartę i może tylko liczyć, że w wielkim równaniu wszechświata kiedyś mu się to zwróci.
ja nie "liczę" - ja jestem pewna :smt040

Wilson jest już wystarczająco spóźniony i nie zamierza tracić więcej czasu.
go, go, Wilson :smt041 :smt003

Będzie czekać, jeśli jesteś tego wart
czytałam to, zanim napisałaś mi, że wszystko jest ok (chociaż miałam dobre przeczucia) i zanim miałaś okazję przeczytać "Tchórza" dzio... Ale mimo to jakoś tak samo mi się skojarzyło... :smt104

Wilson nerwowo przestępuje z nogi na nogę
:smt043
(teraz, kiedy WIEM, że wszystko jest ok, przyszło mi do głowy takie wytłumaczenie zachowania Wilsona, że aż nie wypada... :smt005 )

Czegoś… chcesz?
Wilson zastanawia się przez chwilę nad odpowiedzią. Pieprzyć okrągłe słówka i piękne frazesy, myśli w końcu.
- Ciebie

i to jest ten slash, tak? :smt007 w wyobraźni widzę Wilsona rzucającego się na House'a w wiadomym celu...
(cóż za nadinterpretacja zamierzeń Autorki, nieprawdaż? :smt002 )

(- Wiem. Przepraszam. Więcej tego nie zrobię, więcej nie odejdę. Tylko proszę, puść drzwi, pozwól mi wejść, pozwól mi wrócić i zostać, proszęproszę.)
:smt007
no i czemu TEGO nie powiedział???
(czy to "proszęproszę" było takie jak "proszęproszęproszę" z "Zagadki"?? :smt005 )

Oferuję ci zawsze.
Aaaaaaaaaaaa... *umarłam z zachwytu* :smt007
Tak, tak ma właśnie być - koniec i kropka :smt041

Czasami James Wilson zastanawia się, dlaczego kocha House’a.
Przez resztę czasu po prostu wie.

:smt007
(napisałabym coś, ale przygotowałam tę myśl pod fika, którego chcę przetłumaczyć przed premierą 5. sezonu, więc nie chcę się powtarzać :smt016 )

***************

Piękne to było... *rozpływa się* Trochę szkoda, że takie krótkie (i nie chodzi mi tylko o zakończenie :smt002 ) i ciekawa jestem, co w tym czasie porabiał House... (tzn jak bardzo źle to znosił )

Brawo, Katty, brawo :smt041
Kocham Twoje pozytywne fiki :smt007
Skoro ma być ich więcej, to już zacieram łapki z uciechy :smt003


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Sob 23:52, 30 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ceone
Tygrysek Bengalski
Tygrysek Bengalski


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 1766
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:00, 08 Wrz 2008    Temat postu:

śliczne. nie na mój nastrój dzisiaj - ale i tak ;p

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gora
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:46, 15 Lut 2009    Temat postu:

jest to co najmniej siódmy fic o tej samej tematyce który przeczytałam w ciągu ostatnich paru godzin więc nie mam pojęcia co jeszcze mogę dodać. Chyba tylko, że uwielbiam dobre zakończenia

Pozdrawiam
g


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin