Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Trzasnąć szklanymi drzwiami [Z]
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:59, 09 Cze 2009    Temat postu:

Cytat:
- Ej! – usłyszał gdzieś ponad sobą zirytowany głos diagnosty. – Łapy precz od mojego onkologa. Wilson, zostań, gdzie leżysz, nie ruszaj się.


House broniący Wilsona... Do tego wyobraziłam go sobie jak wypowiada tę kwestię. Świetne

Cytat:
Cuddy na pewno wyśle mnie do przychodni. Zawsze to robi, kiedy sytuacja ją przerasta.


Nic dodać, nic ująć xD


Ostatnia scena jest po prostu urocza. Chłopcy pogodzili się w wielkim stylu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sanea
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 24 Lut 2009
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:02, 13 Cze 2009    Temat postu:

To jest niesamowite

Końcowa scena sprawiła, że moje Hilsonowe serduszko rozpłynęło się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Narquelie
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 25 Kwi 2009
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:14, 14 Cze 2009    Temat postu:

:ukłonik: Zbiorowy, bo chyba powinnam się pospieszyć. Ergo, bez zbędnych wstępów: uwaga na upierdliwą administrację i miłej lektury.

Rozdział IV (część druga)
Potrzeba chwili



Nie mogli siedzieć na podłodze w nieskończoność, nawet ze względu na to, że prędzej czy później któraś z kończyn zdrętwiałaby im i odpadła. A oprócz tego, House miał zdecydowanie lepsze pomysły na spędzenie reszty dnia.
- Dom – powiedział stanowczo, wyplątując się z rąk Wilsona, których było nagle z pewnością więcej niż dwie. – Łóżko. Natychmiast.
- Cuddy – mruknął onkolog, wstając i podając przyjacielowi rękę. House popatrzył na niego ze zgorszeniem.
- Jak ostatnio wspomniałem o trójkąciku na dobry początek, to chciałeś mnie otruć – prychnął. Złapał wyciągniętą ku niemu dłoń i podniósł się powoli. Wyjął z kieszeni vicodin.
- Och, to było tak dawno, zdążyłem się od tego czasu trochę stoczyć – Wilson popatrzył na niego znacząco. – Pomijając oczywiście, że wiesz, o co mi chodziło.
Trudno było nie wiedzieć. Cuddy w końcu otrząsnęła się na tyle, żeby do nich podejść. Przyjęła postawę szefa, który nie jest do końca pewien, co zrobić z otaczającym go światem, a już ze swoimi pracownikami w szczególności i woli, na wszelki wypadek, się zdenerwować. Odprawiła pielęgniarki jednym władczym spojrzeniem. Kaczątka oberwały nim z rykoszetu, ale stały dalej, niewzruszone i nieporuszone. Tak, pomyślał House, to zdecydowanie efekty mojego szkolenia.
- Co mu jest? – zapytała, wskazując na Wilsona, uznając najwyraźniej, że trzeba się trzymać bezpiecznych tematów.
- Szok pourazowy – odpowiedział diagnosta błyskawicznie. – Trzeba go zabrać do domu i utulić do snu. Więc, jeśli nie masz nic przeciwko… - zawiesił głos.
- Mam coś przeciwko – przerwała stanowczo Cuddy, nie zwracając uwagi na możliwe znaczenia utulania Wilsona. – Twoją pacjentkę, na przykład.
- Definitywnie umiera. – House wzruszył ramionami. – Mówiłem, że nawet harmonia dusz jej nie uleczy. Ale, jeśli bardzo chcesz, możemy spróbować zastosować tę harmonię w jej polu widzenia.
- Tak, wtedy jej ojciec was pozabija i będzie święty spokój. – Zmierzyła ich krytycznym spojrzeniem. - Wilson, na miłość boską, coś ty mu powiedział? Albo nie, nie mów, nie chcę wiedzieć. Pewnie przeczytam to na jakimś urzędowym dokumencie skierowanym do komisji etyki lekarskiej, sądu albo…
- Nic mu nie powiedziałem – uspokoił ją onkolog. – To znaczy, chciałem mu powiedzieć. To znaczy – sprostował, widząc uniesioną w manifeście podejrzliwości brew administratorki – nie chciałem… nie zamierzałem mu powiedzieć nic obraźliwego, tylko…
- … poopowiadać historyjkę o małym raczku, który żył długo, rozwijał się szczęśliwie aż postanowił stać się rakiem dojrzałym i rozrzutnym. A nawet rozrzuconym – przerwał mu House, tracąc cierpliwość do jego poplątanych tłumaczeń. Wilson spojrzał na niego z nieprzekonującym potępieniem. – Cuddy, jestem w stanie zrozumieć, że kiedy rodzina pacjenta rzuca się na mnie z pretensjami, zwykle przyznajesz im rację...
- Gorąco im kibicuję i dostarczam narzędzi zbrodni – wcięła mu się w słowo szefowa, przewracając oczami. - Mam ci zacząć współczuć?
- Na tyle nie liczę. Masz mi dać dokończyć.
- Nie muszę, twoje motywy są oczywiste. Chcesz mi uświadamiać, że zamiast puścić was do domu, źle traktuję ofiary poważnej fizycznej napaści…
- Widzisz? – spytał z bardzo sarkastycznym uznaniem w głosie. – Skoro możesz rozmawiać ze mną beze mnie, to do czego jestem ci potrzebny?
- Nie zatrudniłam cię do konwersacji – odpowiedziała dobitnie. – To efekt uboczny twojej pracy. Byłabym szczęśliwszym człowiekiem, gdybyś chociaż jeden dzień raczył nie dyskutować. Przebywając przy tym na terenie szpitala i wykonując swoje obowiązki – uzupełniła.
- Mam obowiązek zaopiekować się pobitym przyjacielem – odciął się House, niezrażony piętrzonymi przez nią trudnościami. – Słyszałaś kiedyś o sumieniu?
- O twoim? Tak, gdy pielęgniarki plotkowały, że w szpitalu straszy, byłam pewna, że to ono w końcu zaczęło samodzielne życie. Jeśli Wilson nie zamierza umrzeć w przeciągu kilku godzin…
- Nigdy nic nie wiadomo – zaznaczył onkolog szybko.
- Jeśli nie chcesz, żebym cię zwolniła, nie kompromituj się twierdzeniem, że siniak jest śmiertelną chorobą.
- To może być objaw – podjął House. – Muszę go… zdiagnozować.
- Jeśli to objaw, to tylko jego postępującej degeneracji – skrzywiła się Cuddy. – Diagnozę wszyscy widzieli, a najlepszym sposobem leczenia jest izolowanie go od źródła epidemiologicznego, House. Nic mu nie będzie, najwyżej przestanie na jakieś dwa dni wyglądać tak niewinnie.
- Oczywiście, że przestanie – przyznał diagnosta tonem sugerującym podtekst. – Zwłaszcza, jak…
- Dzięki za troskę – przerwał mu szybko Wilson, zanim podtekst zdążył się zwerbalizować. – Ale miałem na myśli raczej śmiertelne cegły spadające niespodziewanie na głowy. Nie musisz mówić, że jeśli nie opuszczę szpitala, na pewno będę bezpieczny. W szpitalu też jest wiele zagrożeń.
- Tak, na przykład ignorowani pacjenci. – Cuddy spiorunowała go wzorkiem. – Którzy od tego dziczeją. Więc, House, idź wreszcie do pacjentki i pana… Pana…
Urwała, wyraźnie zmieszana. House uśmiechnął się prawie że promiennie – przynajmniej na tyle promiennie, na ile był w stanie - a triumf niemalże uformował mu się nad głową w świetlistą aureolę.
- Pana Smitha – podpowiedział usłużnie. – Mogłabyś nie ignorować pacjentów, Cuddy.
Zamilkła. Kaczątka, które z końca korytarza, gdzie stały jeszcze przed początkiem rozmowy, przemieściły się jakoś podejrzanie blisko nich, miały bardzo zagadkowe miny, ale na pytające spojrzenie Cuddy zgodnie skinęły głowami. Tak, Smith.
Wilson miał ochotę się roześmiać. I, jeszcze większą, pójść stąd, nareszcie stąd pójść, zabrać House’a, a zostawić za sobą umierające nastolatki, ich wściekłych ojców, dwa bezsensowne dni i cały ten czas, kiedy nie zauważyli, jak zmieniają się ich relacje, albo woleli tego nie zauważać, w tej chwili to naprawdę nie miało znaczenia. Byleby stąd pójść. Teraz.
- Zapamiętałeś nazwisko pacjenta? Jakim cudem? – spytała Cameron z niedowierzaniem.
- Zapamiętałem – odpowiedział diagnosta, napawając się powszechnym zdumieniem. – Jakieś dwa i pół miliona ludzi w tym kraju tak się przedstawia. Statystyczne prawdopodobieństwo, że ktoś z tej rzeszy będzie chciał ode mnie diagnozy było zawsze na tyle duże, że pewnego dnia postanowiłem zaryzykować trwałe obciążenie pamięci jednym nazwiskiem. Mógłbym jeszcze zaryzykować z Johnson, gdyby nie było takie długie. – Zakończył napawanie się i spojrzał na swoich asystentów.
- Jeśli nie mam zaburzeń pamięci, a nie mam, kazałem wam iść i coś zrobić – powiedział. – Więc idźcie. Co zrobicie lub czego nie zrobicie potem, już mnie nie interesuje, ale nie ignorujcie poleceń szefa na jego oczach. To źle świadczy o waszej inteligencji.
- Dla posłuchania i zobaczenia was warto – powiedział Foreman, wykazując drugą tego dnia daleko posuniętą lekkomyślność. House zmarszczył brwi, a jego promienny uśmiech stał się niepokojący.
- Wiesz, myślę, że obijanie się w czasie pracy, żeby podsłuchiwać szefa jest też warte dyżuru w przychodni – powiedział jadowicie. – Więc możesz sobie darować rozmowę z pacjentem i od razu pójść go odrabiać. Wstąp po drodze do mojego gabinetu i weź kartonik z napisem House, czasem dają na niego duże zniżki w kafeterii.
- Tak – mruknął onkolog ponuro. – Jak osoba wcześniej ma kartonik z napisem Wilson i płaci podwójnie.
House zrobił minę sugerującą, że powstrzymuje się od różnych bezpośrednich odpowiedzi tylko dlatego, że, w ostatecznych rachunku, wydostanie się ze szpitala po wyczerpaniu resztek cierpliwości Cuddy jeszcze jedną potrzebą chwili zajmie im więcej czasu.
- Już, nie widzę was. Wykonujcie swoją i moją pracę – odprawił Kaczątka. Młodzi lekarze, zdając sobie sprawę z doskonałego braku alternatyw, odmaszerowali posłusznie. – Cuddy, jeśli otrząsnęłaś się już z szoku, to przyjmij do wiadomości, że właśnie pozbyłem się reszty moich obowiązków.
- I przyzwoitości – odpowiedziała. – Wrabianie kogoś w twoje obowiązki w obecności szefowej świadczy o twojej inteligencji.
- Nie. Tylko o stosunku do szefowej – sprostował House rzeczowo. – Skoro już to sobie wyjaśniliśmy, możemy iść? Okaż trochę serca, kobieto, lekarza w twoim szpitalu pobił zwyrodniały ojciec.
- Nie pobił, tylko…
- A drugi lekarz w twoim szpitalu jest przemęczony – wciął się Wilson. Cuddy spojrzała na niego z politowaniem. – Pamiętał imię pacjenta i uśmiechał się około minuty. W przypadku House’a to musi mieć medyczny powód. Poza tym, należy nam się pół dnia na wyprowadzenie mnie z hotelu. Spakowanie się – wyjaśnił, powstrzymując złośliwy uśmiech na widok jej pytającego wyrazu twarzy. – Przeprowadzenie. Zadomowienie.
- Tak, oczywiście, bo do jutra twój hotel przestanie istnieć razem z drogą pomiędzy nim a mieszkaniem House’a – powiedziała z irytacją, ale ustąpiła. – Zejdźcie mi z oczu, zanim tego pożałuję. Tylko… House? Zwalniasz Chase’a?
- Nic o tym nie słyszałem – odpowiedział diagnosta. – Nigdy nie wierz Australijczykom, Cuddy. Nie wiedzą, co mówią. Właściwie dyskwalifikuje ich to jako lekarzy, ale…
- House – syknął Wilson. – Daj spokój. Chodź. Łóżko, dom… To znaczy, hotel, łóżko dom – poprawił. – Hotel, dom, łóżko, właściwie. – Uśmiechnął się do Cuddy. – Przeprowadzki są męczące.
Nie czekając na komentarz administratorki, pospiesznie ruszyli po swoje rzeczy. Nie odzywali się ani na korytarzu, ani w windzie. House przerwał tę ciszę – dobrą, porozumiewawczą ciszę – dopiero, kiedy stanął w drzwiach gabinetu, stukając palcami w szybę.
- Wilson – powiedział, zatrzymując zmierzającego do siebie onkologa. Młodszy lekarz popatrzył na niego pytająco. – Miło, że uprościłeś wprowadzanie się do mojego mieszkania. I to nie była ironia, nie rób takiej miny. Zawsze się tam sam wpraszasz. Ale jeśli liczysz, że odwiedzimy jakikolwiek hotel…
- Nie liczę – prychnął Wilson. – Nie chcę. Nie dzisiaj. To tylko wersja dla Cuddy.
House skinął głową.
- Przeprowadzimy cię pod jakimś innym pretekstem – mruknął, wyraźnie zadowolony. Wilson uśmiechnął się. – Świat się kończy, sprzedaliśmy Cuddy prawie prawdziwą wersję wydarzeń.
- Przebolejesz – odpowiedział onkolog, otwierając swoje drzwi. Pozostawione
w gabinecie wyrzuty sumienia z powodu zaległej pracy nie rzuciły się na niego
z warczeniem - widocznie nie zdążyły jeszcze wykształcić pazurów. Może nawet wyprowadziły się w międzyczasie, zniechęcone kompletnym brakiem uwagi onkologa.
- Owszem. Zbieraj się szybko.
- Założymy się, kto będzie pierwszy przy samochodzie? - Wilson zrobił dwa kroki w głąb gabinetu.
- Jak wygram, robisz nam naleśniki na śniadanie. – House zrobił trzy.
- Jak przegrasz, pozwalasz mi zjeść moją część tych naleśników w świętym spokoju.
- Brzmi rozsądnie.
- Zwłaszcza, że i tak byś chciał naleśników…
- … a ty i tak zrobisz ich tyle, że nie dam rady tego przejeść. Układ doskonały – podsumował diagnosta, puszczając drzwi, które zamknęły się, jak na szklane drzwi przystało, cicho i bez żadnych trzasków.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Narquelie dnia Nie 0:15, 14 Cze 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 6:46, 14 Cze 2009    Temat postu:

Narquelie, to jest naprawdę wyśmienite Uśmiałam się strasznie czytając. Pięknie pokazany House, nie wspominając o Wilsonie. Po prostu cudo, a poczucie humoru masz wspaniałe

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:41, 15 Cze 2009    Temat postu:

Cuddy została zrównana z ziemią, House zapamiętał nazwisko pacjenta, a drzwi zamknęły się ja należy. Do tego jeszcze, wszytko to jest świetnie opisane. Niesamowicie słodka i zabawna część

Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy w, którym House musi 'zdiagnozować' i 'utulić' zmaltretowanego Wilsona xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
oliwka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 190
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bo jak dwoje ludzi się kocha...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 11:57, 17 Cze 2009    Temat postu:

House zapamiętał nazwisko pacjentki. WOW )
Dialogi są boskie

Życzę dużo weny i czekam na następną część


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Narquelie
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 25 Kwi 2009
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:44, 19 Cze 2009    Temat postu:

nefrytowakotka, dziękować ślicznie. Taki by zamysł że-tak-powiem-artystyczny tego tekstu. Pino, oliwka, klasyczny już :ukłonik:. ;D
Proszę bardzo, utulanie. Co prawda, raczej dialogowe, lubię czasem coś skrajnie lekkiego, moja beta też lubi (podejrzewam, że ma to ścisły związek z przecinkami). Poniekąd odpowiedzialność za konwencję ponosi też ogólna dezorganizacja procesu twórczego, ale w to lepiej się nie zagłębiać. ;D
Tak czy inaczej, miłej lektury przedostatniej już części.


Rozdział V (część pierwsza)
Morały


Coś jest inaczej, pomyślał House, budząc się nad ranem. Poruszył się niespokojnie i usłyszał w odpowiedzi niezadowolony pomruk dobiegający z jego klatki piersiowej. Nie jego pomruk.
No tak, coś jest inaczej. Zdecydowanie inaczej. Przez ostatnie kilka lat nie zdarzało mu się służyć komuś za poduszkę we własnym łóżku. Nie, żeby zamierzał narzekać na zmianę tego stanu rzeczy. Przetestowany w warunkach domowych Wilson co najmniej dorównywał wersji biurowej – właśnie podzielenie się z przyjacielem tym spostrzeżeniem, w wyniku skomplikowanych zaszłości i rozmaitych przyczynowo-skutkowych powiązań, od urażonego prychnięcia począwszy, na niezbyt błyskotliwej, wypowiedzianej już w półśnie odpowiedzi onkologa skończywszy, doprowadziło ich do aktualnej pozycji. Wbrew pozorom, całkiem wygodnej; darmowy, przenośny grzejnik w postaci Wilsona wydawał się niezłą inwestycją.
Nie miał na co narzekać, bo przy całym braku błyskotliwości odpowiedź młodszego mężczyzny – skomentowałby ją jakoś, niewątpliwie by to zrobił, gdyby onkolog nie usnął, zadowolony z własnych wniosków – zawierała w sobie niepokojąco dużo racji. Mógł przyznać, tylko przed sobą, że zgadza się z wyciągniętym przez przyjaciela morałem z ostatnich kilku dni. Nie, żeby był on szczególnie odkrywczy czy nowatorski. Oczywiście, że nie mogli bez siebie żyć. Gdyby tylko mogli, jeden ukatrupiłby drugiego już dawno temu, o czym doskonale wiedzieli. Prawie że mimowolnie zatopił palce w ciemnych włosach onkologa. Tym razem Wilson zamruczał coś z aprobatą. Brzmiało dość banalnie, ale obiecująco.

- Łaskoczesz.
- Co..? O czym ty..? Jest… piąta rano, House. Nie masz poważniejszych zmartwień?
- O piątej rano? Nie. Zbawieniem świata zaczynam przejmować się dopiero o dziesiątej, Cuddy wchodzi mi na głowę po jedenastej, za pacjentów umierających przed lunchem nie biorę odpowiedzialności.
- Masz to zapisane w kontrakcie?
- To moja niepisana umowa ze światem. Nie prychaj, wtedy łaskoczesz bardziej.
- Lepiej się przyzwyczajaj.
- Lepiej ty się nie przyzwyczajaj, Wilson.
- Źle ci?
- Tego nie… Mmm, używasz podstępnej argumentacji.
- Wystarczy taka czy mam dodać chwyty poniżej pasa?
- … Przed chwilą narzekałeś na godzinę. Właściwie, skąd, ty, do cholery, wiesz, że jest piąta rano?
- Sam możesz poznać tę prawdę objawioną, oznajmia… hm, nie, zasadniczo to migocze ją twój budzik.
- Mój budzik nie może niczego migotać. Uniemożliwiłem mu to przy pomocy ściany.
- Zauważyłem.
- Złożyłeś mój budzik?
- Bezbłędny wniosek.
- Przeżył?
- Złożenie? Podejrzewam, że znacznie lepiej niż rozłożenie w twoim wykonaniu. Na diabła się tak uczepiłeś tego budzika?
- Bo on jest uparty i nie uczy się na błędach…
- Popatrz, brzmi znajomo. Czy ty mi coś podpowiadasz, House?
- Tak, jak popełnić samobójstwo, żeby było morderstwem. Wracając do poważnych problemów, na pewno zadzwoni o głupiej 9.40.
- Nie powinno nas to obchodzić, skoro teoretycznie mamy być w pracy na dziewiątą.
- Wilson. Zapomnij. Piąta rano nieuchronnie przemija, a ja się jeszcze nie wyspałem.
- Hmmm, pomyślmy. Więc może spróbowalibyśmy zasnąć?
- Wracamy do punktu wyjścia. Łaskoczesz. Lepiej rzucić budzikiem.
- Nie waż się ruszyć.
- Cierpisz na nadobowiązkowość.
- W tej chwili na nic nie cierpię, jest mi po prostu za dobrze, żeby pozwalać poduszce na mobilność. Zostaw, to był komplement. House…
- Lepiej mnie o tym przekonaj.
- Przypominam, że miałeś mnie utulać do snu.
- Wierzysz w to, co mówię Cuddy? Nie mogę cię do niczego utulać, skoro łaskoczesz.
- Ależ możesz. Byłem doskonale utulony, dopóki nie sprowokowałem cię do rozmowy, mój błąd. I ty też spałeś.
- Tak, dopóki się nie obudziłem i nie zauważyłem, że łaskoczesz. No dobrze, już. Nie jęcz mi tak rozdzierająco wprost w serce, od tego na pewno można zgorzknieć. Dobranoc, Wilson.
- Mhmm. Dobranoc, House.

- Nie śpisz.
- Ty też nie. Więc nie wiem, po co mi zawracałeś głowę tym całym chodzeniem spać.
- A ty mi łaskotaniem.
- Miałem nadzieję, że się zirytujesz. Ał, wbijasz mi w coś brodę.
- Zidentyfikuj sobie, w co i potraktuj to jako ćwiczenia z anatomii na dobry początek dnia.
- Zamierzasz dorabiać na dydaktyce?
- Na wymyślaniu kreatywnych pytań egzaminacyjnych. „Określ, w co może wbić ci brodę twój kochanek, kiedy podejmuje próbę zasztyletowania cię spojrzeniem”.
- Ach, więc to usiłujesz osiągnąć. Masz zbyt zaspane oczy do sztyletowania, boy wonder, ale i tak jestem pod wrażeniem twojej podstępności.
- Mógłbyś nie przestawać?
- Mówisz o demaskowaniu twoich chytrych planów? Masz jeszcze jakieś?
- Mówię o twojej ręce w moich włosach, House.
- Ach. Mógłbym. Tylko zaprzestań rozwijania ćwiczeń z anatomii o podpunkt „opisz, jakie następstwa będzie miało to wbijanie”. O, właśnie. Lepiej.
- Mmm.
- Widzisz? I kto tu jest bardziej podstępny?
- Bądź sobie nawet najbardziej podstępny na świecie, tylko nie przestawaj. Mi taki układ odpowiada. Dobranoc.
- Długo nie pośpisz.
- Wiem. Trudno. Wyśpię się w pracy.
- Spanie w przychodni to mój patent.
- Wymyślę własny. Zawsze mogę poudawać migrenę.
- Staczasz się. Jestem z ciebie dumny.
- To akurat stara metoda. Opracowana na potrzeby pewnego bardzo trudnego egzaminu.
- Zadziałała? Wilson? Śpisz..? Bez sensu. Tylko ty możesz zacząć opowiadać coś ciekawego i zasnąć przed puentą.
- Mhmmm… Potem, House.

- Wilson.
- Czego ty jeszcze chcesz?
- Być może obudzić cię do pracy, żebyś pojawił się punktualnie, jak przystało na porządnego ordynatora.
- Aha.
- Dobrze się czujesz?
- Mhmm.
- Bo wiesz, porządny ordynator w tym momencie wyskoczyłby z łóżka i zaczął biegać w poszukiwaniu swojego krawata.
- Mój krawat leży tam, gdzie go rzuciłeś, nie muszę go szukać.
- A inne obowiązki porządnego ordynatora?
- Nie mam w umowie nic o wyskakiwaniu z łóżka ani o bieganiu. Czego chcesz?
- Najpierw dowiedzieć się, co zjadło twoje poczucie obowiązku.
- Zniechęcenie do zawodu wywołane agresją i niewdzięcznością ze strony rodziny pacjenta, któremu poświęcałem czas i zaangażowanie. Jak myślisz, Cuddy to kupi?
- Z pewnością. Widać było po tobie, jaki byłeś wstrząśnięty i jak dogłębnie się tym przejąłeś. Twoja reakcja…
- To był skomplikowany proces psychologiczny. Powściągliwa reakcja jako ukrywanie traumy.
- Hmmm, tak mogłoby brzmieć twoje kazanie dla mnie, wygłoszone po tym, jak dostanę od rodziny pacjenta w zęby. Interesujące.
- Naprawdę masz dogłębną potrzebę analizowania w tej chwili mojej reakcji? Bo jeśli tak, to przyjmij, że muszę odespać wstrząs, dobrze?
- Zastanawia mnie raczej twój brak reakcji.
- House, na miłość boską, stanąłeś jej na drodze.
- W charakterze Muru Chińskiego?
- Mniej więcej. Wiem, że to potencjalnie interesujące, ale nie zamierzam dostawać załamania nerwowego.
- Załamanie nerwowe byłoby interesujące, gdybyś przechodził je poza terenem mojego domu. Skoro to już niewykonalne, możemy się bez niego obyć.
- Świetnie. I, jak już doszliśmy do porozumienia w tej drażliwej kwestii, możemy iść spać?
- Nie jesteś już ciekawy, czego od ciebie chcę?
- W ogóle nie byłem ciekawy, czego chcesz. I chyba przed chwilą…
- Przed chwilą rozwiązaliśmy problem dygresji, w którą nas wpędziłeś.
- Nie przypominam sobie, żebym nas w cokolwiek wpędzał.
- Roztrząsanie odpowiedzialności za dygresję…
- W porządku, jestem ciekawy, czego chcesz. Umieram z ciekawości. Więc? Możesz skrócić moje męki?
- Masz na myśli cios łaski?
- Cokolwiek, po czym można spać. Choćby wiecznie. House..?
- Obiecałem utulić cię do snu, prawda? Dotrzymuję obietnic. Czasami.
- A to, czego chcesz?
- Może poczekać.

Znów nie zasnęli na długo. House’owi udało się obudzić w Wilsonie ciekawość, ciekawość nie dawała Wilsonowi spać i jedynym sprawiedliwym rozwiązaniem wydawało mu się obudzenie diagnosty. Uniósł lekko głowę.
House otworzył oczy, mruknął coś niezrozumiale. Bardziej klarowny był przynaglający ruch ręki, wciąż wplątanej we włosy onkologa. Nadała zupełnie jasny komunikat. Jest mi dobrze, leż.
- Więc? – spytał cicho Wilson, próbując ułożyć się jakoś tak, żeby móc spojrzeć na przyjaciela, nie dziurawiąc go przy tym.
- Więc co? – House popatrzył na niego niezbyt przytomnie, mrużąc oczy.
- Czego chciałeś?
- Teraz musisz to wiedzieć?
- Mhm. Jest jasno, późno, zaraz zadzwoni budzik albo Cuddy.
- Wolę budzik – diagnosta skrzywił się. – Łatwiej go uciszyć.
Obrócił głowę, zerknął na wyświetlacz zegarka, zgarnął z szafki vicodin, po czym obdarzył Wilsona jeszcze jednym, tym razem uważniejszym, spojrzeniem.
- Spóźniłeś się do pracy – orzekł triumfalnie.
- Tylko ten jeden raz – powiedział zdecydowanie onkolog. – Pomiędzy hotelem a domem były okropne korki, pamiętasz? – House uśmiechnął się pobłażliwie w odpowiedzi. – A teraz, czego chciałeś?
- Coś uregulować. – mruknął House, łykając tabletkę.
- House? Obiecuję, że będę się trzymał z daleka od pianina.
- Kiedyś chciałeś zobaczyć, jak się gra, trudno ci będzie na odległość – prychnął diagnosta. – Mogę cię dopuścić do pianina. Mogę się z tobą podzielić łóżkiem.
- Bardzo szlachetnie z twojej strony – mruknął Wilson. Zmienił w końcu pozycję, wymykając się, dość niechętnie, spod mierzwiących jego włosy palców, odsunął trochę od House’a i, podparty na łokciu, patrzył na niego badawczo.
- Łazienką, salonem i kuchnią – uzupełnił House. – Mój piekarnik jest twoim piekarnikiem, na przykład. – Wilson chciał mu przerwać, ale diagnosta pokręcił głową i mówił dalej. – Wiesz, że cię tu chcę. Kiedyś pewnie wyzyskasz chwilę mojej słabości i wyłudzisz nawet jakieś głupie zapewnienie, że cię kocham…
Tym razem Wilson mu przerwał. Bardzo stanowczo przysunął się bliżej niego, delikatnie pocałował jego szyję, szczękę, policzek, zaciskając rękę na ramieniu drugiego mężczyzny. Diagnosta próbował udawać rozdrażnienie i kontynuować mimo wszystko, ale Wilson z delikatności przeszedł w – całkiem czułe – zdecydowanie, kiedy w końcu nakrył wargi przyjaciela swoimi. House jęknął, gwałtownie wpił palce w włosy onkologa i oddał pocałunek.
- Mmm – skomentował, kiedy głowa Wilsona z powrotem znalazła się na jego klatce piersiowej. – Twoja odpowiedź jest całkiem satysfakcjonująca. Ale, wracając, to skradzione wyznania swoją drogą, i pół królestwa swoją… ale, Wilson, obiecuję ci, że jeśli tylko spróbujesz, ała, znów mi wbijasz w coś brodę… więc, wyrzucę cię z domu, jeśli…
Wilson przewrócił oczami i miał zamiar dobitnie wytłumaczyć przyjacielowi, że odeśle każdą pielęgniarkę do Debbie z księgowości, niech cieszą się życiem wspólnie, ale wtedy House dokończył z bardzo nieładnym uśmieszkiem, jednym z jego kolekcji uśmieszków znaczących mam-cię.
- Wyrzucę cię z domu – powiedział dobitnie, znów przeczesując włosy onkologa – jeśli tylko spróbujesz mówić mi po imieniu.
- House – syknął Wilson z największą dezaprobatą, na jaką go było stać. Dodałby coś jeszcze, ale przeszkodził mu spłoszony dźwięk budzika, brzmiący tak, jakby ktoś bardzo lubiący życie grał na własnej egzekucji.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
oliwka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 190
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bo jak dwoje ludzi się kocha...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:07, 20 Cze 2009    Temat postu:

I kolejna porcja świetnych i zabójczo śmiesznych dialogów
Ostatni to mnie zwalił z krzesła
To już przedostatnia część. NIEEE tyko nie to, ja chce więcej

Życzę dużo weny i czekam na następną cześć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:32, 20 Cze 2009    Temat postu:

Przeklęty budzik! Jak dla mnie, chłopcy mogliby tak leżeć i rozmawiać do końca świata, a nawet dzień dłużej. Sielanka

Naprawdę zbliżamy się do końca...?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Narquelie
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 25 Kwi 2009
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 1:25, 23 Cze 2009    Temat postu:

No, owszem, zbliżamy się. Nawet tak nikły pozór fabuły, jak prezentuje sobą ten fanfik, powinien w końcu dotrzeć do jakiegoś celu. Nie wiem, czy Was to ucieszy, czy nie, ale mam wizję kilku niezobowiązujących, krótszych kawałków i może ją kiedyś uskutecznię.

Pino, budzik jest postacią głęboko tragiczną. Cierpiącą. A zarazem obsługuje rolę naczelnego czarnego charakteru, jak widać. Nie ma łatwego życia i generalnie należy mu współczuć. ;D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:13, 23 Cze 2009    Temat postu:

Narquelie napisał:
Pino, budzik jest postacią głęboko tragiczną. Cierpiącą. A zarazem obsługuje rolę naczelnego czarnego charakteru, jak widać. Nie ma łatwego życia i generalnie należy mu współczuć. ;D


Myślę, że kiedy już Wilson na stałe zamieszka u House'a i zaprowadzi porządek w jego mieszkaniu, sytuacja budzika ulegnie poprawie. Powiedziałabym, że nastaną dla niego złote czasy - będzie kochany, wielbiony a przede wszystkim potrzebny xD

A naczelnym 'czarnym charakterem' jest oczywiście Cuddy. Nawet ostatni wyczyn budzika nie odbierze jej tego zaszczytnego tytułu


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Wto 17:14, 23 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Narquelie
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 25 Kwi 2009
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:21, 26 Cze 2009    Temat postu:

No, to czas na ostatnią część. Uwaga na wysoce przesłodzoną końcówkę. Dziękuję za komentarze, pozdrowienia dla wszystkich - w szczególności wiernych - czytelników, wybaczcie nieskładność, sesja zabija umiejętność konstruowania nawet prostych zdań. Dobrze, że samego fanfika miałam już napisanego. ;P


Rozdział V(część druga)
Morały


Pierwszy w szpitalu pojawił się Foreman. Cameron przyszła pięć minut później, przyjęła zaoferowaną przez neurologa kawę i usiadła w milczeniu za stołem. Drugi lekarz nie próbował przerywać ciszy, z miną sugerującą głębokie skupienie przeglądał jedno z pałętających się po pokoju czasopism. Chase pojawił się po półgodzinie. Cameron popatrzyła na niego potępieńczo.
- Sam się prosisz…
- O nic się nie proszę – przerwał jej Australijczyk. – Zdziwię się, jeśli zobaczymy House’a przed dwunastą. Chyba, że trafi nam się pacjent oddychający wątrobą albo inny zadziwiający przypadek.
- Rozumiem, że jesteś pewien, że mu przeszło, dlatego tak tryskasz humorem – powiedział Foreman, ściągając na siebie porozumiewawcze porozumienia pozostałej dwójki.
Do tej pory nie mieli czasu porozmawiać o sekwencji niecodziennych zdarzeń, jaka przetoczyła się wczoraj przez PPTH, triumfalnie uwieńczona sceną z udziałem ich szefa, całującego się pod ścianą z innym facetem. Sam Wilson, wcielenie wzorowego podejścia do pacjentów i ich rodzin, posłany pod tę ścianę przez najwyraźniej niezadowoloną rodzinę stanowił zjawisko trudne do przyjęcia i zaakceptowania. Dodanie do tego roli House’a budziło uzasadnione podejrzenia wobec rzeczywistości. Ale alternatywą była zbiorowa halucynacja. Albo zbiorowa hipnoza.
- A co jeszcze może mu być? Jego zły humor zaczął się, kiedy Wilson trzasnął tymi drzwiami, jakkolwiek by tego nie zrobił, wczoraj wyglądali na… pogodzonych. – Chwilę kontemplował blat stołu uważnym spojrzeniem. - Więc takie rozrzucanie papierów miał na myśli.
Oczy Cameron rozszerzyły się lekko.
- Ty myślisz, że oni…
- A co mam myśleć? – prychnął Australijczyk. - Wolisz obstawiać, że House doznał objawienia, kiedy Wilsona uderzył inny facet, a ta cała kłótnia była tylko przypadkiem?
- Obstawiamy, ile czasu minie, zanim znów skoczą sobie do oczu? – spytał Foreman.
- Lepiej módlmy się, żeby jak najwięcej – Chase skrzywił się. – Obstawmy coś mniej zagrażającego naszemu zdrowiu psychicznemu. Ile się spóźnią, na przykład.
- Ile czasu – zaproponowała Cameron – zajmie Cuddy zirytowanie się na ich nieobecność. Dziesięć minut?
- Pięć.
- Dwie – mruknął Foreman. – Właśnie do nas idzie. I nie wygląda na skłonną do cieszenia się cudzym szczęściem.

Cuddy, po dokładnej inwigilacji Kaczątek, zawędrowała do gabinetu Wilsona i nieopatrznie zerknęła na stos papierów, który, miała wrażenie, powinien przez ostatnie dwa dni wypełniania ulec jakimś zmianom. Wiedziona zgubną ciekawością, przekonała się, że jedyna zmiana, jakiej uległ to kompletna dezorganizacja. Cuddy westchnęła z dezaprobatą, przeklęła House’a, zaocznie potępiła Wilsona i zaczęła żałować, że w ogóle tu weszła. Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć.
Ale skoro już wiem, pomyślała, zamykając za sobą drzwi, to Wilson nie wyjdzie z tego gabinetu, dopóki nie zapanuje nad własnymi papierami, a House, w ramach ekspiacji za demoralizowanie sumiennych pracowników, dostanie jego dzisiejsze godziny w przychodni w komplecie do swoich. Brzmiało dobrze. Może nie tak dobrze, żeby uporządkować absurdalny świat, w którym trzaskają szklane drzwi, ale przynajmniej wiedziała, czego może się trzymać.

Budzik nie był złośliwy. Jego mały, mechaniczny rozumek w pełni wystarczał do zrozumienia, że dwóch nie chcących wstawać mężczyzn to o wiele więcej niż jeden nie chcący wstawać mężczyzna. I chętnie by uszanował ich wolę ciszą. Ale nie mógł, więc dzwonił, panicznie, rozpaczliwie, czując na sobie groźne spojrzenie chłodnych, błękitnych oczu, przeczuwając zbliżający się koniec z ramienia władczej, karzącej ręki. Jeśli na coś miał nadzieję, to tylko na to, że – tym razem – koniec będzie definitywny, że nikt go już nie będzie obłudnie zbierał z podłogi.
- Zostaw – mruknął Wilson, łapiąc rękę diagnosty. – Przyda nam się jeszcze.
- Będziemy tak leżeć i słuchać jego łabędziego śpiewu aż naprawdę dostaniesz migreny? – sarknął House.
- Nie. – Wilson usiadł, wyłączył dzwoniący budzik, skazując go tym samym na horror następnych ciężkich poranków i zaskarbiając sobie dozgonny tytuł hipokryty w świecie mechanicznych konieczności i nienawiści.* – Wstaniemy, zjemy śniadanie i pojedziemy do pracy, zastanawiając się, jak przekonać Cuddy, żeby nie zamykała nas na weekend w przychodni.
- Zjemy naleśniki – ustąpił House, siadając koło niego.
- Tak, w końcu po coś jeździliśmy po sklepach po dziesiątej wieczorem – odpowiedział kwaśno Wilson. - A, zanim zapomnę, House, trzymaj dzisiaj swoje Kaczątka przy sobie…
- To zabrzmiało prawie jak namawianie do zdrady – przerwał House, przejeżdżając dłonią po jego plecach. Wilson nie dał się podejść, zdecydowanie wstał z łóżka, owijając się kocem i zaczął iść w kierunku łazienki. Odwrócił się w drzwiach.
- To namawianie do pracy – powiedział chłodno. – Muszę się dzisiaj uporać z tym stosem, który rozrzuciliśmy.
- Będziesz mi to wypominał do końca świata? – House posłał mu rozbawione spojrzenie.
- Jeśli Cuddy zobaczy stan tego stosu, koniec świata nastąpi niebawem. – Wilson westchnął. - Chcę ci tylko zakomunikować, że nie przewiduję w swoim grafiku czasu na radzenie sobie z nerwicami twoich asystentów, niech mi nie wchodzą w drogę.
- A jak zdiagnozują raka?
- To niech lepiej poszukają innej diagnozy. I tak zwykle się na tym kończy, znajdujesz jakieś lisie pasożyty albo inne cholerstwo. – Wilson wzruszył ramionami. – Po prostu omiń etap z onkologiem.
- Etap z onkologiem jest konieczny – zaprotestował diagnosta. - To mój stopień na drodze ku oświeceniu.
- Kup sobie lampkę – poradził Wilson. - Nie chcę widzieć na oczy twoich asystentów, House. A zwłaszcza ich nerwic. Swoją drogą, możesz mi wyjaśnić, czemu akurat uwziąłeś się na Chase’a?
- Głównym kryterium wyboru ofiary była konieczność jej unieszkodliwienia. – House wzruszył ramionami. – Foremana nic nie interesują moje problemy osobiste, bo zakłada, że jestem do nich niezdolny, interesuje go tylko wpływ mojego humoru na jego pracę. Cameron jest tak zajęta analizowaniem dlaczego nie mogę stworzyć związku, że związek musiał dosłownie zaistnieć na jej oczach, żeby go zauważyła. Chase natomiast ma irytująco naukowe podejście do takich spraw i traktuje je jako rodzaj badawczej rozrywki, w oderwaniu od…
- Hm – przerwał mu Wilosn, marszcząc brwi z dobrze zagranym zastanowieniem. – Czy on się przypadkiem nie nauczył tego od ciebie?
- Oczywiście, że tak – prychnął diagnosta. – Ale wolę kiedy nie stosuje moich metod na mnie.
- Więc musiałeś mu zatruć życie w dowód uznania?
- On nie wie o żadnym uznaniu. – House popatrzył na Wilsona znacząco. – A teraz, skoro już zwlokłeś nas z łóżka, możesz poświęcić swoją uwagę naleśnikom? Zanim zadzwoni pewna rozwścieczona hiena administrująca szpitalem i poinformuje nas, która jest godzina?
- Hieny bierzesz na siebie. – Wilson wycofał się z pokoju. – Jesteś najbardziej przekonującą padliną w okolicy.
- Oglądałeś złe bajki. Padlina hieny przyciąga – krzyknął za nim House. – Odstrasza je groźny, charyzmatyczny Król Lew.
- O tym właśnie mówię – odpowiedział onkolog, wyzyskując wszystkie korzyści wynikające z dzielącej ich w tej chwili odległości, gwarantującej, że House nie uśmierci go na miejscu i nowoodkrytej, łączącej ich bliskości, dającej spore szanse, że nie zrobi tego później.



Motyw światła

Cuddy nie mogła zrozumieć tego związku.
Dostatecznie dużo czasu zajęło jej pojęcie istoty przyjaźni dwójki lekarzy, dojście do wniosku, że ma ona jakiś, swoisty, ale zawsze, sens. Dobrze, niechby miała. Niechby było tak, że ludzie robią błąd, próbując wyznaczyć, która strona robi której łaskę, że jeden jest wart drugiego i są zwyczajnie skazani na swoje towarzystwo. Cuddy mogła odetchnąć z ulgą i poświęcić uwagę innym zagadnieniom. Podejrzewała, że zużyła na swoich szczególnych pracowników tyle czasu, ile normalni, ambitni naukowcy wykorzystują rzeczom pożytecznym, na przykład lekarstwom na raka.
I kiedy już uznała swoje zwycięstwo, okazało się, że jej wysiłki są, delikatnie mówiąc, nie bardziej skuteczne. Bo oto nadszedł sądny dzień, w którym trzykrotnie żonaty Wilson i doskonale heteroseksualny House obwieścili szpitalowi, że są razem. Cuddy cieszyła się, że nie była wtedy sama. Osłupiałe miny Kaczątek i pielęgniarek nieco ją pokrzepiały.
Nad samodzielnym zgłębieniem tego problemu Cuddy nawet nie chciała myśleć. Nie, była już mądrzejsza. Doświadczona. Wręcz ciężko doświadczona. Po prostu następnego dnia zawołała do swojego gabinetu potężnie spóźnionego Wilsona i, odpuszczając mu bezsensowną tyradę, którą zapewne by się nie przejął, zapytała wprost, czy są pewni, co robią, czy nie plączą się przypadkiem w swojej samotności.
Wilson odpowiedział jej tym szczególnym uśmiechem, którym od lat odpowiadał ludziom na wszystkie pytania związanego z relacją jego i House’a. Bezradnie wzruszył ramionami, w geście sugerującym, że nie jest w stanie tego wytłumaczyć, a nawet gdyby był, to nie ma ochoty. A potem spojrzał na Cuddy, zobaczył zaniepokojenie na jej twarzy i jego uśmiech stał się uspokajający. Kocham go, powiedział po prostu. Nie dodał nic więcej.
Ale Cuddy dalej nie rozumiała i, idąc do gabinetu House’a z wynikami badań jego najnowszej, właśnie zdrowiejącej pacjentki, próbowała zrozumieć. Jak Wilson może wytrzymać z House’em… w pełnym wymiarze. Jak House nie nudzi się porządnym Wilsonem. Jak można mieć na tyle anielskiej cierpliwości, żeby uznać, że warto. Jak geniusza może spełniać taki związek. Nic tutaj nie miało sensu.
Odpowiedź przyszła sama.
To było jak obraz, ujęty w białe ramy balkonowych drzwi, malowany ostrym, popołudniowym światłem. Dwaj mężczyźni stali na diagnostycznej części balkonu, oparci o balustradę, tak samo jak dawniej, jak zawsze, może trochę bliżej. Rozmawiali, w odpowiedzi na jakieś słowa House’a, Wilson odwrócił się, tak, że można było zobaczyć jego twarz. Uśmiechał się lekko i wydawał się tak naiwnie, ufnie szczęśliwy, jakby tam, na tym balkonie, wszystkie problemy tego świata zaprzestawały istnienia. Milczał chwilę, spoważniał, powoli, z wahaniem, powiedział coś House’owi i, lekko zagryzając wargę, spuścił głowę, czekając na odpowiedź.
Diagnosta też się odwrócił. Uśmiechał się z pobłażaniem, ale to nie był jego zwykły uśmieszek cynika i dupka, który zaraz ma komuś dogryźć, niezależnie od tego, czy sypia z tą osobą czy nie. W tym pobłażliwym, ledwie dostrzegalnym uśmiechu nie było cienia poczucia wyższości.
House wyciągnął rękę, uniósł lekko brodę Wilsona, palcami głaszcząc go po twarzy. I odpowiedział, a czegokolwiek by ta odpowiedź nie dotyczyła, Wilson roześmiał się, rozjaśnił, oparł o jego dłoń, nakrywając ją swoją. Cuddy rzuciła akta na biurko i zostawiła ich, patrzących na siebie wzrokiem, który wszystko tłumaczył, z poczuciem pojęcia samej tajemnicy bytu.

Koniec.


Cytat:
* Ha! Można to uznać za niespodziewane zakończenie wątku. Chociaż jednego. xD Przykro mi, ktoś musi cierpieć i padło na budzik. ;D


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Narquelie dnia Pią 19:22, 26 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
oliwka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 190
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bo jak dwoje ludzi się kocha...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:13, 26 Cze 2009    Temat postu:

Świetny finał. Żałuje że to już koniec . Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy. Motyw światła może i był strasznie słodki, ale ja takie właśnie słodkości uwielbiam. Szkoda mi biednego budzika może jego następca będzie miał lepiej.

Pozdrawiam i życzę dużo weny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Revy Koto-san
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 05 Maj 2009
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: spod tęczowego krawata w Wilson'owej krainie.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:56, 26 Cze 2009    Temat postu:

Aww. Nar to było słodkie. Po prostu aww. Końcówka idealna, fluffowa.

Siedzę na różowej chmurce waty cukrowo-fluffkowej z dodatkiem Hilsona i nie mogę przestać się uśmiechać

Ja i mój Wenn pozdrawiamy ;*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:14, 27 Cze 2009    Temat postu:

Szkoda, że to już koniec. Zakończyłaś jednak w świetnym stylu, więc może to nawet lepiej. Wszystko co ciągnie się zbyt długo, zaczyna niestety nudzić ^^

Cytat:
- A jak zdiagnozują raka?
- To niech lepiej poszukają innej diagnozy. I tak zwykle się na tym kończy, znajdujesz jakieś lisie pasożyty albo inne cholerstwo. – Wilson wzruszył ramionami. – Po prostu omiń etap z onkologiem.


Coś w tym jest. House zawsze wynajdzie u pacjenta raka po tylko żeby odwiedzić Wilsona. Mogą to nazywać 'konsultacją' a my i tak wiemy swoje xD

Cytat:
- Oglądałeś złe bajki. Padlina hieny przyciąga – krzyknął za nim House. – Odstrasza je groźny, charyzmatyczny Król Lew.
- O tym właśnie mówię – odpowiedział onkolog


1:0 dla Wilsona!

Cytat:
Bo oto nadszedł sądny dzień, w którym trzykrotnie żonaty Wilson i doskonale heteroseksualny House obwieścili szpitalowi, że są razem.


Baardzo podoba mi się to małe podsumowanie. Zaprawdę sądy do dzień xD


Nie rozumiem po co ostrzeżenie przed końcówką. Jest świetna, taka słodka w sam raz. Mimo, że w pewnym sensie należy do Cuddy, tym razem jakoś nie mogę na to narzekać. Scena, której jest świadkiem... cudowne<3

Świetne opowiadanie. Mam tylko wielką nadzieję, że coś jeszcze napiszesz

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin