Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Być [Z]
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:10, 29 Mar 2009    Temat postu: Być [Z]

Fick ukazał się już na innym forum i spotkał się z aprobatą, dlatego postanowiłam, że tutaj też go umieszczę. Co prawda jest już zakończony, ale że jestem wrednym stworzeniem będę wklejać go w częściach ^^. Liczę na konstruktywną krytykę i wasze opinie. To tyle jeśli chodzi o wstęp. Zapraszam do czytania:


Zweryfikowane przez Scribo.


Odc. 1

- Nie ma mowy! Biopsja jest zbyt niebezpieczna w jego stanie - zaprotestowała Cuddy.
- Oczywiście, bo czekanie na wyniki badań, które tak przy okazji pojawią się dopiero jutro rano jest bardzo bezpieczne - ironizował. - Nie mamy tyle czasu!
- Nie - ucięła krótko Lisa. - To niesie za duże ryzyko.
- Gdybym to ja...
- Ale nie ty decydujesz tylko ja.
House zmierzył ją oceniającym spojrzeniem.
- Dobra - powiedział pogodnym tonem. - Idę do pacjenta. Poproszę, żeby uwzględnił mnie w testamencie. Jest bardzo bogaty.
Odwrócił się i podpierając laską wyszedł z jej gabinetu. Niestety, oddalając się nie usłyszał ukochanego trzaśnięcia drzwi, za to po chwili przed jego nosem pojawiła się dobrze znana mu pani dyrektor. Westchnął wymownie i zerknął w sufit, jakby prosząc o ciepliwość.
- Zmieniłaś zdanie? - spytał kpiącym tonem.
- Jeśli umrze to to będzie twoja wina House - powiedziała z wyraźną irytacją. Nie pozwoli mu się wrobić w śmierć pacjenta.
- Jasne. W końcu to ja nie zgodziłem się na biopsję, która, choć niebezpieczna, może uratować mu życie i zdecydowałem, że będziemy czekać na wyniki badań. A to czekanie przy okazji niemal na pewno go zabije. Sorry, moja wina.
Chciał ją wyminąć, ale zastąpiła mu drogę.
- Trzeba było wcześniej zwrócić uwagę na tamten element tomografii - odgryzła się.
House patrzył na nią przez chwilę. Nagle zapragnął po prostu znaleźć się daleko stąd, daleko od szpitala, umierającego pacjenta, swojego życia.
- Nieważne - powiedział. - Do zobaczenia w kostnicy. - Odnalazł wzrokiem Foremana, stojącego po drugiej stronie korytarza. - Zabijamy go!
Kompletnie nie zwrócił uwagi na spojrzenia wszystkich pielęgniarek i pacjentów znajdujących się w okolicy.
- Czyli badania? - upewnił się Foreman.
- A po co? - zdziwił się House. - Od razu wsadź go do worka. Póki jest żywy to zadanie jest łatwiejsze. Może nawet sam wejdzie.
Wyminął zaskoczoną szefową i podszedł prosto do drzwi. Obrócił się na chwilę.
- Niech Cameron powie Jonesowi - dodał. I wyszedł. Co z tego, że Cuddy właśnie skazała pacjenta na śmierć. To Cameron musi mu o tym powiedzieć. A może i to nie był dobry pomysł...? Przecież w ten sposób to jej może przepisać jakąś część swojego majątku. Szlag! Trzeba było iść samemu.
Szybkim krokiem przemierzał ulice. Nie patrzył dokąd idzie. Jego uwagę zwrócił dopiero ból nogi i szum liści, przypominający cichą muzykę. Uniósł wzrok znad drogi. Stał obok parku. Świetnie. W środku są całkiem wygodne ławki, a o tej porze - na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy - nie będzie tam już żadnych staruszek ani matek z dziećmi.
Powoli wszedł między drzewa. Ruszył alejką poszukując odpowiedniego miejsca. Dostrzegł je z boku, na ławce wyjątkowo nietkniętej przez miejscową młodzież, otoczonej ogrodzeniem z krzaków i kilku drzew. Idealnie. Usiadł na ławce i rozmasował nogę. Gdzie ten durny Vicodin?!
Nerwowo sięgnął do kieszeni i z miną zwycięzcy wyciągnął żółtą buteleczkę. Łyknął cztery tabletki naraz.
- Mój ty... Tylko ty nigdy mnie nie opuścisz... - westchnął z błogim wyrazem twarzy.
- Cool. Mogę być świadkiem na ślubie? - rozległ się dziecięcy głosik gdzieś za nim.
Obrócił głowę. Spomiędzy krzaków wyszła na oko sześcioletnia dziewczynka.
- Niestety, kościół nie aprobuje takich związków... - spojrzał na buteleczkę z prawdziwym żalem. Od strony dziecka dobiegło go parsknięcie. Obrócił się znów. To dziwne stworzenie wpatrywało się w niego dużymi, niesamowicie niebieskimi oczami. Zaraz... dużymi, niesamowicie niebieskimi oczami...? Dotychczas takie określenia przychodziły mu do głowy tylko, kiedy patrzył w lustro. burza czarnych włosów wyglądała, jakby strzygł ją naćpany fryzjer o makabrycznej wizji artystycznej, ponieważ chyba każdy włos był innej długości. Oczywiście, narkotykiem musiał być Vicodin, bo przy żadnym innym efekt nie byłby na tyle... interesujący? Może wyglądało to trochę dziwnie, ale na swój sposób pasowało do tej drobnej istotki.
- A to pech... - skomentowała, chcąc usiąść obok niego.
- Nie radzę, świeżo malowane - powiedział ze złośliwym uśmiechem.
- A ty siedzisz - zauważyła i nie zważając na jego słowa wskoczyła na ławkę.
- Bo się przykleiłem - burknął, niezadowolony. - Chciałem Cię uchronić przed moim losem, ale oczywiście, nie posłuchałaś.
- Pewnie - prychnęła.
House westchnął, zamknął oczy i odchylił głowę. Czego to dziecko od niego chciało...?
- Co tu robisz paskudo? - zapytał nie otwierając oczu. - Zbyt późna pora na matki z dziećmi.
- A na dzieci bez matek? - spytała ironicznie.
Tym razem otworzył oczy. Czy ona aby na pewno miała sześć lat?
- A co tu robi dziecko bez matki?
- O to samo mogłabym się zapytać - odbiła piłeczkę. Dopiero po chwili załapał, że chodziło jej o niego. A podobno był geniuszem. Cóż, na pewno nie w obecności tej oto dziwnej dziewczynki.
Milczał przez chwilę. Wbrew wszystkiemu dziecko zaczęło go intrygować. Było zbyt... dorosłe? Zbyt podobne do niego, kiedy był w jego wieku?
- Jak masz na imię? - spytał, mając nadzieję, że tym razem uzyska odpowiedź.
Wyglądała, jakby zastanawiała się nad czymś.
- Ty pierwszy. W końcu jesteś facetem. Nie sądzisz, że tak bardziej wypada?
- Nie.
- To nie.
Prychnął. Dobra, chyba pierwszy raz od wielu lat znalazł kogoś, kogo mógłby polubić.
- Jestem House. Greg House - powiedział po chwili, chcąc uzyskać odpowiedź na własne pytanie.
- Haydii - padła krótka odpowiedź.
Zrobił zawiedzioną minę.
- A gdzie nazwisko? Myślałem że będziemy przedstawiać się w stylu Bonda...
- Masz pecha. Jestem na tyle nierozgarnięta, że sie nie domyśliłam - oznajmiła patrząc na niego z niewinną minką. Po czym zrzuciła z ramienia plecak i pogrzebała w nim chwilę. Ze zwycięską miną wyciągnęła z niego truskawkowego lizaka.
Lizak... Lizak... Greg wpatrywał się w niego zafascynowany. Wodził za nim wzrokiem, kiedy go odpakowywała, a gdy już miała włożyć go do ust przypomniał sobie, że sam nie zwinął dziś żadnego ze szpitala. w oka mgnieniu wyrwał jej lizaka z ręki i wsadził do buzi. Mina dziewczynki wskazywała na święte oburzenie. no nie... Tak to nie ma. Złapała wystając mu z ust patyczek i mocno pociągnęła. Zadziwiające ile siły może mieć sześciolatka, bo już po chwili sama pakowała sobie słodycz do ust. Tym razem to House oniemiał. A Haydii najspokojniej w świecie sięgnęła do plecaka i wyjęła kolejnego lizaka, którego odpakowała jednym ruchem i wcisnęła do pół-otwartych ust diagnosty.
- Ten był mój - powiedziała tonem wyjaśnienia, wskazując na patyczek wystający z jej buzi.
House'a nagle naszła niesamowita ochota, żeby się roześmiać, ale powstrzymał się ostatkiem silnej woli i zagadnął zadowoloną z siebie dziewczynkę.
- To czym się interesujesz oprócz napastowania lekarzy, buszowania po krzakach i zajmowania przestrzeni osobistej kaleki?
- Jesteś lekarzem? - spytała nagle zainteresowana. stracił nadzieję, że cokolwiek z nij wyciągnie.
- A co? - spytał. Tym razem to on chciał się podroczyć.
- Myślałam, że lekarze to osoby otoczone wielkim szacunkiem i ratujace ludzkie życie całą dobę, a nie wredni złodzieje lizaków - odparła z lekkim uśmiechem. - A tak naprawdę, to ja też chcę być lekarzem - dodała, chociaż Greg właściwie stracił nadzieję na to, że czegokolwiek się dowie.
- Dlaczego? - spytał automatycznie.
- Bo to ciekawe - odparła z prostotą.
Zmarszczył brwi, a ona wyjaśniła dalej.
- Choroby są ciekawe. To jak trudno znaleźć tą właściwą ale jak prosto ją wyleczyć. Czasami. Medycyna to taka... zagadka. Lubię zagadki.
- Możesz się czuć zatrudniona - oświadczył House, przyglądając się jej w zamyśleniu. Mówiła dokładnie tak jak on, kiedy w dzieciństwie pytano go kim chce być w przyszłości. I na bycie lekarzem też patrzyli w ten sam sposób. - Zgłoś się do mnie jak tylko skończysz studia medyczne.
Wyszczerzyła ząbki.
- Jasne - powiedziała, wyraźnie zachwycona. - A opowiesz mi coś o medycy...
Przerwał jej głos dobiegając gdzieś z tyłu.
- Co państwo tu robią? - oboje odwrócili się jak na komendę. Za nimi stał policjant, przyglądając im się ze średnim zainteresowaniem, właściwie ze znudzeniem. - Rutynowa kontrola - dodał tonem wyjaśnienia.
House przewrócił oczami i wyczuł, że Haydii zrobiła to samo.
- Jesteśmy na spacerze - odpowiedział House. Właściwie nawet nie skłamał.
- Oglądaliśmy gwiazdy - dodała dziewczynka, przybierając jak najbardziej niewinną minkę i pozując na małego aniołka. Policjant obrzucił ich uważnym spojrzeniem.
- Niedobrze jest się tu kręcić po dziesiątej. O tej porze dzieją się różne nieprzyjemne rzeczy - powiedział.
- O Boże, już tak późno? - House sparodiował przerażony ton. Mógłby z powodzeniem być aktorem.
- Jak się państwo nazywają?
- House - powiedziała Haydii, zanim Greg zdążył choćby otworzyć usta. - Ja nazywam się Haydii House, a to mój tata. - To mówiąc lekko kopnęła lekarza w zdrową nogę. Już miał na końcu języka, że kalek się nie kopie, kiedy przyszło mu na myśl, że to po pierwsze nieodpowiednia chwila, a po drugie, że najpierw powinien zareagować na fakt, że mała udawała jego córkę.
- Aha... - powiedział policjant. - A czym pan się zajmuje? - zwrócił się do Grega.
- Jestem lekarzem - odparł House, po czym wstał podpierając się laską. Złapał Haydii za rękę. doszedł do wniosku, że jako jej "ojciec" tak powinien się zachować. - Zostalibyśmy dłużej, ale - na chwilę urwał i zrezygnował ze złośliwości, na rzecz uprzejmości. Nie chciał, by dziewczynka w ramach zemsty kopnęła go później w tę drugą nogę - córka musi iść jutro do szkoły i powinna się już położyć. I tak się zasiedzieliśmy.
Z pewnością później odreaguje na kimś tę uprzejmość.
I zostawiając nieco zaskoczonego policjanta, wyprowadził Haydii z parku. Nadal trzymając ją za rękę, ruszył w stronę swojego mieszkania, które na szczęście było całkiem niedaleko. Przez cała drogę oboje milczeli. Na miejscu House rzucił plecak na ziemię, a mała poszła za jego przykładem. Zanim się obejrzał siedziała już u niego na kanapie. Uniósł wzrok do sufitu i westchnął. Usiadł na fotelu i wbił w nią wzrok, chcąc skupić na sobie jej uwagę. Patrzyli sobie w oczy w milczeniu. W końcu Greg przerwał tę sielankę.
- Dobra. Koniec gry. Co to miało być? - spytał z poważną miną. Odnosił dziwne wrażenie, że z tym dzieckiem było coś nie tak. - Skłamałaś, że jestem twoim ojcem.
Haydii wzruszyła ramionami.
- Wszyscy kłamią - odparła po prostu. Z tym dzieckiem zdecydowanie było coś nie tak...
- Odbierasz mi oryginalność - poskarżył się po chwili. Spojrzała na niego zaskoczona. - Zachowujesz się i mówisz zupełnie tak jak ja... Jesteś pewna, że masz szesć lat? A może to ja przedawkowałem w Vicodin i jesteś tylko wytworem mojego genialnego umysłu.
- Obawiam się, że jednak nie.
- A to pech...
- Faktycznie - zgodziła się. - A więc co teraz?
- Dobre pytanie.
- Wiem.
- Może porozmawiamy?
Westchnęła cierpiętniczo.
- No, skoro musimy...

cdn.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Scribo dnia Sob 12:40, 20 Mar 2010, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:55, 30 Mar 2009    Temat postu:

Wow
Ja się zgadzam: z tym dzieckiem jest coś nie tak!
Z House'm też, nie wie, że się nie bierze obcych dziewczynek do domu? Zaraz mi się przypomina Hugh Laurie śpiewający piosenkę pedofila, tj. "Little girl"

Podoba mi się treść, wciągnęła mnie i ani przez moment nie znudziła. Od strony technicznej też dobrze. Jeden błąd, który mnie razi, to kropka w tytule.

Wobec tego czekam na ciąg dalszy
(Miałam pewne obawy przed wchodzeniem na fik z oznaczeniem NZ, ale skoro już masz wszystkie części, to ok.)

Pozdrawiam,
S.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
amandi
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 954
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:35, 30 Mar 2009    Temat postu:

naprawdę, zaintrygowało mnie. Najpierw House nieźle pożarł się z Cuddy, a potem – ofuczony - wyszedł ze szpitala, zostawiając biednego pacjenta na pastwę Foremana . Świetne dialogi – żywy, wyśmienity House przebija się w całym odcinku . Aa.. właśnie – ta niesamowita dziewczynka . Jakoś mi się nie chce wierzyć, że nie są spokrewnieni – chyba, że ona jest jego bratnią duszą . „Dziecko bez matki” bardzo sprytnie wkręciło się do hałsowskiego mieszkanka... Interesujące xD. Jeśli nie zamkną House’a na co najmniej 5 lat w więzieniu za porwanie, przetrzymywanie ... ekh.. nieletnich ^^, to sytuacja jest szalenie ciekawa: kim ona jest? Co robi? Czy naprawdę istnieje, czy House dostosował zarówno ją jak i policjanta do reguł zmęczonej wyobraźni? Co Greg pocznie z małą dziewczynką? Naprawdę, nie mogę doczekać się kolejnego odcinka . Fajnie to też opisałaś, bawiąc się słowami , pozdrawiam ciepluchno

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Camelia
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 94
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:56, 30 Mar 2009    Temat postu:

Łuuuu.... suuuper Wciąga. Co z rodzicami tej dziewczynki? A może to House jest ojcem? Czy to tylko przywidzenie po vicodinie? ... Lubię zagadki

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:27, 30 Mar 2009    Temat postu:

A zatem część numer 2 ^^. Zapraszam do czytania i mam nnadzieję, że się spodoba.

House przekręcił się w fotelu, żeby siedzieć wygodniej. Przeczuwał, że trochę czasu w nim spędzi. Zapobiegawczo łyknął Vicodin. Obrzucił spojrzeniem Haydii, rozkładającą się na kanapie z kolejnym lizakiem w buzi.
- No więc co chcesz wiedzieć? - spytała całkowicie poważnie.
House zastanawiał się przez chwilę. Mógł zapytać gdzie jej rodzice, co robiła w parku i dlaczego kłamała. A on...
- Kto skrzywdził twoje włosy?
Było to tak niespodziewane pytanie, że lizak wypadł jej z buzi.
- Poważnie mówisz? - spytała z niedowierzaniem.
- Jasne.
Przyjrzała mu się podejrzliwie. Wyglądał na coraz mniej zdrowego na umyśle.
- Mój ojciec...
- Kiedy?
- Jakieś trzy miesiące temu.
- Czemu?
- To głupie pytania - oświadczyła Haydii z nachmurzoną miną.
- Wcale nie - nie zgodził się House.
- Powiedziałam mu, że tak chcę.
- Kłamiesz - oświadczył z przeświadczeniem.
- Nieprawda! - oburzyła się.
- Kiedy kłamiesz w prawym oku pojawia ci się taka iskierka - poinformował ją pogodnym tonem.
- Phi! - prychnęła Haydii. - Dobra, powiedziałam mu, że chcę iść do fryzjera, a on stwierdził, że nie będzie wydawał kasy na jakiegoś idiotę i że może to zrobić sam.
- I zapewne stwierdził, że wystopniuje Ci włosy, bo tak jest modnie/ - spytał zaciekawiony.
- Właściwie to tak. No i wystopniował. - Wskazała na swoją głowę.
Uśmiechnął się półgębkiem.
- Pił wtedy coś?
- Whisky - odparła bez wahania.
- No i wszystko jasne - stwierdził.
Haydii przyglądała mu się przez chwilę z niedowierzaniem.
- I czemu miała służyć ta rozmowa?
- Niczemu. Po prostu byłem ciekawy pod czego wpływem była osoba, która Cię strzygła.
Dziewczynka parsknęła, a House zaśmiał się cicho.
- Lubię Cię - oświadczyła niespodziewanie mała.
Bardzo niespodziewanie. Greg spojrzał na nią zaskoczony.
- Nie sądzę.
- Więc lepiej ode mnie wiesz co czuję? - spytała z błyskiem w oku.
- Jestem w tym świetny. Wydaje Ci się, że mnie lubisz. W rzeczywistości po prostu cię interesuję.
- Jasne, oszukuj się dalej - prychnęła.
- A to co miało znaczyć?
- Czy to nie oczywiste? Ty też mnie lubisz.
- Nieprawda - zaprotestował House.
- Więc mnie nie lubisz? - podchwyciła Haydii.
- To ja tu miałem zadawać pytania - oburzył się House.
- Nieprawda! Mieliśmy porozmawiać. Więc jak, lubisz mnie, czy nie?
House patrzył na nią przez chwilę. Mierzyli się wzrokiem. Niebieski kontra niebieski. Dwa przewiercające na wylot spojrzenia. House znalazł wreszcie godnego przeciwnika.
- Dobra, lubię - przyznał po chwili, zadziwiając sam siebie.
- Wiedziałam - wyszczerzyła się.
- Teraz moja kolej - stwierdził po chwili.
- Kolej na co?
- Na zadanie pytania oczywiście. Tym razem na poważnie - zastrzegł.
- Wal - powiedziała, choć nie wyglądała na zachwyconą.
- Skąd masz lizaki?
Prychnęła.
- Bardzo poważnie.
- Wiem. Ale odpowiedz.
- Kupiłam sobie.
- Sama? - upewnił się.
- Tak.
- Wiedziałem - oznajmił.
Spojrzała na niego jak na wariata.
- Ojciec by ci nie kupił prawda?
- Nie - przyznała. - Ale nadal nie wiem co to ma do rzeczy.
- Nie lubisz go - stwierdził House, po chwili patrzenia na nią.
- Nie o to chodzi...
- Nie lubisz go i nie chcesz do niego wracać. Dlatego o jedenastej w nocy siedzisz w domu obcego faceta i starasz się mówić jak najmniej o swoim życiu. Bo ten facet może Cię wygonić i kazać iść do domu, albo zaprowadzić na policję, która znajdzie twojego ojca i Cię mu odda.
Haydii patrzyła na niego w ciszy. Nagle, ku jego zdumieniu i przerażeniu jej oczy wypełniły się łzami.
- Ale mnie nie wygonisz, prawda? - wyszeptała.
House'a sparaliżowało. No i co teraz? Genialnie, po prostu genialnie. Może i popisał się zdolnością analizy, ale przy okazji śmiertelnie przeraził dzieciaka.
- Nie - wydusił z siebie szybko, nie chcąc jej pozwolić na płacz. Nie nadawał sie do takich sytuacji.
Łzy zniknęły tak szybko jak się pojawił. Haydii uśmiechnęła się nieśmiało.
- A skąd wiedziałeś? - spytała z wyraźnym zainteresowaniem.
House patrzył na nią z niedowierzaniem. To dziecko zmieniało nastroje z szybkością błyskawicy. Było zdecydowanie zbyt podobne do niego. I za bardzo je lubił.
- Kiedy o nim mówisz, widać niechęć. Nie ujawniasz wiele o sobie, udawałaś moje dziecko tam w parku, bo nie chciałaś, żeby policjant się tobą zainteresował. Ale przecież mogłaś powiedzieć, że jestem twoim wujkiem, albo nawet dziadkiem. Powiedziałaś, że jestem ojcem. To znaczy, że nie chciałaś, by facet pomyślał, że twoim ojcem może być ktoś inny.
Haydii patrzyła na niego z... zachwytem?
- Musisz być świetnym lekarzem - stwierdziła z przekonaniem. To go zbiło z tropu.
- Czemu tak myślisz?
- Znajdujesz odpowiedź na każde pytanie, myślisz w dziwny sposób i nic nie umyka twojej uwadze. A do tego jesteś niezwykle ciekawski.
- Zdajesz sobie sprawę, że właśnie dokładnie opisałaś siebie? - spytał po chwili House.
- Serio?
- Ty też będziesz dobrym lekarzem.
Sam nie wiedział, co kazało mu to powiedzieć, ale reakcja małej była natychmiastowa i równie szybko oderwała jego myśli od powodów wypowiedzenia tych słów. Jej twarz rozpromienił uśmiech.
Westchnął. Musiał zniszczyć tą sielankę.
- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia, ale co teraz? Nie możesz tu zostać do końca świata.
W tej chwili cieszył się, że jest zbyt dojrzała jak na swój wiek. Przynajmniej mógł z nią porozmawiać. Chociaż uważał, że powinna mieć trochę radości w dzieciństwie...
- Czemu nie, mi to pasuje.
- Szczerze mi też. Za dwanaście lat będziesz pełnoletnia i jeszcze bardziej podobna do mnie. Ożenię się z tobą i urodzisz mi mnóstwo niebieskookich potworów - zaproponował.
- Jasne - wyszczerzyła się.
House westchnął. Po raz kolejny.
- A gdyby tak czysto hipotetycznie to nie było możliwe? - spytał.
- To... cóż... Bo ja nie chcę wracać do domu - powiedziała w końcu. - A tata i tak nie zauważy, że mnie nie ma. Dziś zostawił mnie w centrum handlowym i sobie odjechał. Sama wróciłam do domu, ale jego jeszcze nie było. Wkurzyłam się, spakowałam plecak i sobie poszłam - wyznała.
Jak miło. No i co teraz?
- Hmm... No tak. Na twoim miejscu zrobiłbym to samo.
No bo co innego miał powiedzieć.
- Bo wiesz, on znalazła sobie dziewczynę. Jeszcze jej nie poznałam, a on jak na razie nie uznał za stosowne powiedzieć jej, że ma córkę. nie chcę macochy. - Mówiąc to podciągnęła kolana pod brodę i wbiła w House'a pełne smutku spojrzenie. - Ja chcę do mamy.
Szlag. Nie ma to jak mieć szczęście. Ze wszystkich dzieci na kuli ziemskiej musiał trafić akurat na nią. Zbyt dojrzałą, złośliwą, ciekawską, pełną życia, upartą i jednocześnie chowającą w sobie przeraźliwie wielkie pokłady smutku, które uwidoczniły się teraz w jej oczach.
To nie rozwiązywało jego problemu. Z ciężkim westchnieniem podniósł się z fotela, przeniósł na sofę i usiadł obok niej. Delikatnie obrócił ją do siebie i spojrzał na nią badawczo.
- Kochasz swoją mamę? - spytał poważnie.
- Bardzo - powiedziała. - Ale ona nie żyje. Od trzech lat.
Kolejna porcja wyznań. Może powinien być księdzem? Ludzie nadspodziewanie często się przed nim otwierali.
- A więc zawsze jest przy tobie.
W duchu sam się skrzywił. co za tandetny i przereklamowany tekst. Ku jego zdziwieniu mała uśmiechnęła się nagle.
- Wiem - odparła i rozluźniona opadła swobodnie na oparcie.
Może nie ksiądz tylko psycholog?
- Taak... Ale jak już mówiłem nie możesz tu siedzieć wiecznie. Będziesz musiała wrócić do domu. A nóż twoja przyszła macocha okaże się być fajna? A może dzięki niej twój tata zacznie zwracać na ciebie więcej uwagi.
Dziewczynka spojrzała na niego z dużym powątpiewaniem w oczach. No tak. Trzeba przyznać, nie umiał pocieszać ludzi. Ale od tego był przecież Wilson!
- no to co niby proponujesz? - burknął zniechęcony. - Do końca życia będę udawać twojego ojca?
- A mógłbyś? - spytała, unosząc brew.
- Nie sądzę. To raczej nie przejdzie.
Prychnęła.
- Raczej?
Uniósł kąciki ust ku górze. Ich rozmowa co chwile zbaczała z tematu.
- Możesz zostać do jutra - stwierdził krótko.
Wydęła zabawnie wargi.
- No skoro nie mogę dłużej...
- Nie. Tata będzie się o ciebie martwić.
Prychnęła znów. Pod tym względem trochę przypominała kota.
- Jaasne... Czyli zaczynamy wierzyć w cuda, tak?
- Jasne. Ja cudów dokonuję codziennie - odparł z właściwą sobie skromnością.
- Pewnieeeeee - ziewnęła.
House podniósł się z kanapy podpierając się laską.
- No to idziemy spać. Jak się domyślam, pakując się nie pomyślałaś o czymś tak przyziemnym jak pidżama?
- Ee... Nie specjalnie...
Wzniósł oczy do sufitu i dokuśtykał do sypialni, a po chwili wyleciał stamtąd jeden z jego podkoszulków, ten, który House uznał za najmniejszy.
Pięć minut później, kiedy House skończył nakrywać kanapę dla Haydii (po prostu wyjął z szafy koc i poduszkę) dziewczynka stanęła przed nim. Cóż... Rękawy sięgały jej prawie do nadgarstków, a ona sama prawie przydeptywała sobie dolną krawędź jej nowej "koszuli nocnej". House wbrew sobie zaśmiał się cicho.
- Pięknie wyglądasz - pochwalił ją.
Rzuciła mu spojrzenie pt.: Jeśli nie przestaniesz się śmiać, w nocy wstanę i Cię zamorduję", a kiedy zaśmiał się jeszcze głośniej zagroziła:
- Podmienię Ci Vicodin na pastylki przeczyszczające.
- Ejj! Tak nie wolno! Vicodin jest święty! Na kolana i błagaj go o przebaczenie...
Prychnęła i weszła pod koc. House z uśmiechem na ustach udał się do sypialni. I tak nie zaśnie. Wiedział z doświadczenia.

*

Leżał nieruchomo na środku łóżka. Oczywiście, sen nie przychodził. Z salonu dobiegały go cichutkie jęki. Wyglądało na to, że mała miała koszmar. Był własnie zajęty podejmowaniem ważnej życiowej decyzji: wstać i ją obudzić, czy dalej udawać, że może uda mu się zasnąć, kiedy usłyszał krzyk, a zaraz po nim tupot bosych stóp na podłodze. Stopy zatrzymały sie gdzieś przy progu sypialni, a on zacisnął oczy, udając, że śpi. Nie chciał jej teraz wciągać w rozmowy. Powinna spać. Jego postanowienie o nieotwieraniu oczu zostało wystawione na wielka próbę, kiedy stopy podeszły do niego. A potem materac lekko się ugiął. Greg leżał całkowicie nieruchomo i luźno, kiedy nagle zesztywniał. Małe, ciepłe ciałko przytuliło się do niego. Poczuł rozczochrane włosy łaskoczące go w szyję i małą rączkę, obejmującą go. Bał się poruszyć, czy choćby odetchnąć. No co ona wyprawiała! Dopiero po dłuższej chwili odważył się otworzyć oczy. Haydii już spała, a na jej twarzy wystającej spomiędzy czarnej burzy włosów malował się spokój. Nie miał serca jej budzić i przeganiać na kanapę. To było dziwne uczucie... Takie... No po prostu dziwne. Ale też w pewien sposób przyjemne.
House nawet nie zauważył kiedy zasnął.

*

Leniwie otworzył jedno oko, a potem drugie. Obudziło go dziwne poruszenie na jego piersi. Na łóżku siedziało dziwne stworzenie. Stworzenie potrząsnęło głową i włosy natychmiast ułożyły się tak, jak były wczoraj. Spomiędzy nich wyłoniła się zaspana twarzyczka Haydii.
- Jak się spało? - spytał zgryźliwie.
Mała zarumieniła się, ale nie straciła rezonu.
- Wygodnie - odparła wyniośle.
Zaśmiał się cicho. No i jak miał ją ochrzanić? czuł niebezpieczną słabość do tego dziecka.
- I co teraz? - spytała.
- A o której twój ojciec kończy pracę?
- O piątej. Jest prezesem banku - odparła, krzywiąc się.
- No to o czwartej odwiozę cię do domu. A tymczasem chyba będziesz musiała iść ze mną do pracy.
Haydii zabłysły oczy.
- Do szpitala?
- Taak.
- Super! - wykrzyknęła.
House nagle uśmiechnął się złośliwie. Już wyobrażał sobie miny pacjentów i personelu, gdy wejdzie do szpitala trzymając dziecko za rękę. Dziecko, które tak przy okazji jakimś niewytłumaczalnym sposobem było niezwykle do niego podobne. A przede wszystkim miało duże, niesamowicie niebieskie oczy...

cdn.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:50, 30 Mar 2009    Temat postu:

Haha, super!
Druga część lepsza od pierwszej, jeszcze badziej wciągająca Jeśli tak bedzie z każdą kolejną, to łohoho! Jaka będzie siódma?!

Ta mała mnie intryguje. Co to za jedna? Skąd się wzieła? I skąd te oczy?!
Zaintrygowanie czytelnika to gwarantowany sukces! Bo będzie czekał i czekał, choćby nie wiem jak długo, na wyjaśnienie. Gratuluję

I jeszcze co mi się najbardziej rzuciło w oczy:
Scribo napisał:

Westchnął. Musiał zniszczyć tą sielankę.

Jakie to House'owe!

Scribo napisał:

- Lubię Cię - oświadczyła niespodziewanie mała.

Ja też, ja też!


Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fortibuss
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 30 Paź 2008
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:50, 30 Mar 2009    Temat postu:

Kolejny cudowny fik w dziale Huddy

Cytat:
- Jak się spało? - spytał zgryźliwie.
Mała zarumieniła się, ale nie straciła rezonu.
- Wygodnie - odparła wyniośle.


Na Housie musi spać się bardzo wygodnie *zazdrości*


Cytat:
House nagle uśmiechnął się złośliwie. Już wyobrażał sobie miny pacjentów i personelu, gdy wejdzie do szpitala trzymając dziecko za rękę. Dziecko, które tak przy okazji jakimś niewytłumaczalnym sposobem było niezwykle do niego podobne. A przede wszystkim miało duże, niesamowicie niebieskie oczy...


Już widzę te spojrzenia Cameron, Cuddy i złośliwe komentarze Formana

Tak sobie myślę, że mała jest naprawdę córką naszego doktorka Może okaże się, ze urodziła ją Stacy i dlatego zniknęła z życia diagnosty - przybranym "złym" ojcem będzie Mark a biologicznym [H]

Tak czy siak fik cudowny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:40, 30 Mar 2009    Temat postu:

Fortibuss napisał:
Może okaże się, ze urodziła ją Stacy


Boże, nie dopuść do tego!
A właściwie: Scribo, nie dopuść do tego!
Chociaż z drugiej strony... opcja martwej Stacy... musze to rozważyć

I zapomniałam w poprzdnim komentarzu: zgadzam się z Fortibuss, także nie mogę się doczekać reakcji Cuddy na to wszystko

Kiedy mniej wiecej możemy się spodziewać kolejnej części?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Camelia
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 94
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:43, 30 Mar 2009    Temat postu:

Ten fk ma coś w sobie, magnetycznie przyciaga i elektryzuje. Bedę z uwagą śledzić przebieg akcji. Spróbuję nie wymyślać w przerwach między kolejnymi częściami własnego ciągu dalszego - a zawsze mnie nachodzą takie mysli i psują całą zabawę. Masz świetne pomysły, gratuluję i pozdrawiam, a także czekam na następną część

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:03, 30 Mar 2009    Temat postu:

Jak dla mnie ta część jest przereklamowana tak jak i zresztą następne, no ale co ja mogę...? Nie znam się na efektach dramatycznych... Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że mnie nie zabijecie ^^. Zapraszam:

House przyglądał się jej w zamyśleniu.
– Masz ubrania na zmianę? – spytał.
– Ee...
– Tak myślałem. I to się nazywa przemyślany ekwipunek na ucieczkę z domu. Cóż, przynajmniej wzięłaś lizaki.
Haydii prychnęła po czym wzruszyła ramionami.
– No i co teraz? – spytała.
– No, w tym raczej nie pójdziesz – powiedział wskazując na własny podkoszulek.
– Trudno, jeden dzień przecierpię w tym co miałam na sobie wczoraj.
– Chyba nie masz wyjścia.
– Najwyraźniej. A co na śniadanie?
Punkt dla niej.
– Eee...
– Tak myślałam.
Haydii wytknęła mu język, a House w odpowiedzi zabrał jej kolejnego lizaka z plecaka.
– Zjemy po drodze. Idź się przebrać – starał się zachować twarz.

*

Samochód z piskiem opon zatrzymał się na szpitalnym parkingu. House wysiadł i poczekał na Haydii.
– To jak brzmi oficjalna wersja? – spytała.
– Oficjalnej wersji nie ma – wyszczerzył się.
Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie.
– Coś kręcisz – oświadczyła z przeświadczeniem o własnej nieomylności.
– A żebyś wiedziała.
Rozmowie sprzyjał fakt, że jak na razie na parkingu nikogo nie było. Haydii dalej zastanawiała się nad słowami Grega, kiedy ich oczy się spotkały. I olśniło ją.
– A ty miałeś mi za złe, że kłamałam - powiedziała wbijając w niego podekscytowane spojrzenie. - Ale będzie fajnie...
– O tak. Bardzo fajnie - wyszczerzył się na myśl o domysłach, plotkach i informacjach, które oblegną dziś szpital. Taka szansa zdarza się raz na milion i on zamierzał ją wykorzystać. A co najlepsze nie miał zamiaru nikomu i niczego wyjaśniać.
Złapał swoją "córkę" za rękę i poprowadził w stronę wejścia do szpitala. To będzie coś pięknego...
Pchnął drzwi i wszedł do środka, podpierając się na lasce. Plecak zwisał mu z ramienia, na nogach miał adidasy. Wszystko byłoby tak jak zwykle, tyko, że tym razem ludzie stojący w holu i obracający się, bo zobaczyć kto przyszedł mieli okazję dojrzeć nowy element wyposażenia. Dość znaczący element. Małe czarnowłose dziecko, które omiatało ich wszystkich przenikliwym spojrzeniem niebieskich oczu.
Zapadła całkowita cisza. House rozejrzał się z tajemniczym uśmieszkiem na twarzy i jak gdyby nigdy nic ruszył w kierunku windy. Haydii trzymała go za rękę i z ciekawością rozglądała się na boki.
Wsiedli do windy. Gdy tylko drzwi się zamknęły, dziewczynka wybuchnęła długo powstrzymywanym śmiechem. Nie bała się, że ktoś ją usłyszy, bo w tej samej chwili hol wypełniły setki burzliwych rozmów.
House uśmiechał się coraz szerzej. Był pewien, że wiadomość o osobie, którą przyprowadził do szpitala dojdzie na górne piętro jeszcze przed nimi.
Haydii opanowała się w momencie, gdy drzwi się otworzyły. Oboje wyszli na zewnątrz, akurat na czas by usłyszeć komentarz pielęgniarki:
– Stawiam stówę na to, że to jego długo ukrywana córka.
– A ja, że przez całe życie chował ją w piwnicy – dorzuciła druga, podekscytowanym szeptem.
Kiedy przechodziły obok, Haydii szepnęła do ucha jednej z nich.
– Na strychu. W trumnie.
Kobieta podskoczyła, a dziewczynka dalej szła z House’m, ze śmiertelnie poważną miną.
Pchnął drzwi gabinetu. W środku siedziały już kaczuszki. Cameron przeglądała dokumentację medyczną, Chase rozwiązywał krzyżówkę, a Foreman grał na gameboyu.
Na dźwięk otwieranych drzwi wszyscy podnieśli głowy, widząc House’a opuścili je na powrót. Po chwili, dochodząc do wniosku, że coś tu nie gra. Wszyscy utkwili wzrok w Haydii.
– Jak pacjent? – spytał House swobodnym tonem.
– Nie żyje – odparł automatycznie Foreman. – Wysłaliśmy Ci wiadomość na pager.
Greg spojrzał na wyświetlacz czarnego urządzenia leżącego na szafce.
– Faktycznie – odparł.
Wskazał Haydii fotel, a sam podszedł do tablicy, powiesił na niej laskę i wziął do ręki mazaka.
– No to co nowego? – spytał.
Cameron uniosła wzrok.
– Szesnastolatka. Zaparcia, wymioty, rozpoznano zapalenie jelita. Leczenie nie pomaga. Oprócz tego trudności z oddychaniem. Kto to jest? – na jednym oddechu powiedziała Cameron.
– Zróbcie badanie radiologiczne, rentgen klatki piersiowej i badanie krwi. Kto kim jest?
– Czemu akurat to? – spytał Chase.
– Dziewczynka – powiedziała Cameron.
– Może inaczej. Co jej jest?
– Zapalenie jelita.
– To już wiemy Chase. Też umiem czytać. A oprócz tego?
– Kim jest dziewczynka? – powtórzyła Cameron.
– Teraz duzi chłopcy diagnozują chorobę, nie przeszkadzaj. Foreman, propozycje?
– Może po prostu zespół złego trawienia? A do tego zjadła coś nieodpowiedniego.
– Chase? Problemy z oddychaniem?
– Może oddychanie to coś innego? – spytała nagle Haydii. – Może zwyczajnie jest zmęczona i źle sypia. Albo ma alergię.
Kaczuszki szybko na nią spojrzały. House skinął głową.
– Załóżmy, że tak jest. Więc odejmując problemy oddechowe?
– Przecież nie wierzysz w przypadki – zauważył Chase.
– To, że w nie nie wierzę wcale nie oznacza, że ich nie ma.
– W takim razie może zwykła niestrawność, a inni spaprali badanie. Dziewczyna może nie mieć zapalenia jelita, a leki tylko pogorszyły sprawę? – podsunęła Cameron.
– Świetnie. No więc doszliśmy do tego, że tak czy inaczej trzeba zrobić badania. A które? Te, które wam zleciłem. Do roboty – powiedział House, podchodząc do drzwi.
– Dokąd idziesz? – spytał Chase.
– Muszę siku – powiedział, trzaskając drzwiami.
Haydii parsknęła cicho.
– Przynieś mi też! – zawołała za nim.
Trójka lekarzy rzuciła jej zdziwione spojrzenia.
– Jak się nazywasz? – spytała Cameron.
Haydii miała plany na ten dzień. Zamierzała się świetnie bawić.
– Haydii.
– Kim jest dla ciebie House? – spytał zaciekawiony Chase.
– A kim jest dla ciebie? – odgryzła się.
– Szefem – odpowiedział zaskoczony blondyn.
– Widać – odparła Haydii.
Foreman zaśmiał się cicho.
– Nawet dzieci po tobie jadą – stwierdził z rozbawieniem.
Haydii rzuciła mu zaciekawione spojrzenie.
– Boisz się – powiedziała nagle.
– Co? Czego? – spytał zaskoczony.
– House’a – odpowiedziała. – Boisz się, że coś zdrowo spaprzesz. A wtedy on cię zniszczy. I że okażesz się kiepskim lekarzem.
– Nieprawda – zaprzeczył.
– Kłamiesz – stwierdziła bez wahania. – Wszyscy kłamią.
Patrzyli na nią ze zdumieniem.
– Co tu robisz? – spytała po dłuższej chwili Cameron.
Jeszcze nie mieli dość?
– Pomyślmy… Siedzę?
– A w szerzej pojętym znaczeniu tego słowa? – dopytywała się. Chase i Foreman byli już mniej skorzy do rozmowy.
– Rozmawiam z wami.
Brwi Alison podjechały do góry.
– Dobra. Jesteś jego córką. Nie mogłaś dać lepszej podpowiedzi – twierdził nagle Foreman.
Uśmiechnęła się tylko szeroko i nic nie odpowiedziała. Niech się zastanawiają. Tymczasem kaczuszki przeszły w dalszy kąt pokoju, gdzie naradzały się co począć z zebranymi informacjami.
– Myślicie, ze to na serio jego dziecko? – spytał Chase.
– Trudno powiedzieć – odparła Cameron. – Są do siebie bardzo podobni. No i widzieliście jej oczy?
– To jeszcze nie dowód.
– A masz lepszy?
– Nie – przyznał Chase.
– Ale czemu nikt nic o niej nie wiedział? – wtrącił się Foreman.
– Może nie chciał, żeby ktoś wiedział.
– Więc po co by ją tu przyprowadzał?
– I kim jest w takim razie je matka?
Naradę wojenną przerwał powrót House’a, z lizakiem w buzi. Wręczył Haydii drugiego.
– Trzymaj mały nałogowcu.
– Dzięki. Moje już się skończyły. I nie powiem czyja to zasługa.
– Masz rację. Lepiej nie mów – odparł z błyskiem w oku.
Prychnęła.
– To zdecydowanie jest jego córka – powiedział cicho Foreman, patrząc na to jak się przekomarzają.
– Gdzie Cuddy? – spytał głośno House.
Z jakiegoś niewiadomego powodu miał ochotę przedefilować przed nią, trzymając Haydii za rękę. Przejaw czystej złośliwości, czy może czegoś innego…?
– Nie ma jej dzisiaj w szpitalu – odparł Chase. – chyba miała dzisiaj spotkanie ze sponsorem. To prezes jakiegoś banku… Pro-money? Jakoś tak. Nie pierwsze zresztą.
House już otwierał usta, by skomentować ten fakt, kiedy usłyszał głośne i wyraźne słowa z ust Haydii:
– O fuck.

Poprowadził ją do swojej prywatnej części gabinetu. Usiadł w swoim fotelu, oparł laskę o biurko i wziął do ręki piłeczkę. Już miał zamiar zacząć ją podrzucać, kiedy Haydii wyrwała mu ją z ręki i sama zaczęła odbijać od podłogi. Była chyba odrobinkę zdenerwowana. Ale tylko troszkę.
– No więc… Co takiego strasznego się stało, że dobrowolnie przyznałaś się do znajomości przekleństw? Nie jesteś na to odrobinkę za młoda?
– Fuck – powtórzyła, nadal odbijając piłeczkę, tyle, ze teraz od ściany. House przyglądał jej się z rozbawieniem, ale też zaniepokojeniem.
– Powiesz mi wreszcie co się stało, czy mam to z Ciebie wydusić?
– Mój ojciec jest prezesem Pro-money Bank.
House’owi chwilę zajęło przetrawienie tej informacji. Jakie to niosło za sobą konsekwencje? Jak rozległe było w skutkach?
– I kiedy byliśmy wczoraj na tych zakupach, zanim jeszcze mnie zgubił, wspominał, że dziś umówił się ze swoją dziewczyną. Na lunch. A teraz jest pora lunchu.
Spokojnie… To przecież jeszcze nic nie znaczy, prawda? Zaczął obracać laskę w palcach. Czy Cuddy umawiała się na randki, zamiast na spotkania biznesowe? Z ojcem Haydii. I… A właściwie dlaczego tak go to obchodziło?
– Spokojnie Haydii. Czemu tak się tym denerwujesz?
Rzuciła mu przerażone spojrzenie.
– Może lepiej będzie, jeśli odwieziesz mnie do domu już teraz? – spytała.
– A to dlaczego?
– Bo gdybyśmy pojechali później… Jakby to ująć… Znam mojego ojca i wiem czym najczęściej kończą się takie spotkania biznesowe. A że to nie jest pierwsze… Cóż, po prostu moglibyśmy ich zastać w dość kłopotliwej sytuacji – wyjaśniła nieco zakłopotana..
House wyciągnął z kieszeni Vicodin i łyknął cztery tabletki naraz. Nie wiedzieć czemu, noga rozbolała go nagle o wiele bardziej.
– Nie chciałabym im przeszkadzać, więc najlepiej będzie, jeżeli po prostu wrócę wcześniej i schowam się w swoim pokoju – powiedział, powoli się uspokajając.
Za to House wręcz przeciwnie. Poczuł jak zalewa go fala nagłych emocji i myśli.
Wściekłość. I nienawiść. W stosunku do ojca Haydii. Po pierwsze zamiast szukać zaginionej córki on umawiał się na jakieś randki. Ba! On nawet nie zauważył, że dziecko zniknęło! A w dodatku osobą, z którą się umówił była Lisa Cuddy. Jego szefowa, jego… kto? No, powiedzmy, że nikomu nie wolno było umawiać się z nią na randki. Oczywiście, dla jej własnego dobra. Nikt nie był dla niej odpowiedni.
A oprócz tego, dlaczego Haydii miała się chować we własnym domu? Dlaczego jej ojciec był taki… Taki podobny do jego ojca? Historia kołem się toczy. Cóż… Podejrzewał Cuddy o lepszy gust. Okazuje się, że wszystkie najlepsze kobiety trafiają na najgorszych facetów. Jego matka, matka Haydii, teraz Cuddy. Zaraz. Od kiedy myślał o Cuddy jako o najlepszej kobiecie…? Musiał bardziej pilnować swoich myśli.. Łyknął jeszcze jeden Vicodin.
Nagle poczuł chęć rozwalenia czegoś. Po prostu wyładowania wściekłości. Zamiast tego, żeby się powstrzymać (Wilson zabiłby go za stłuczenie tej statuetki, którą kiedyś od niego dostał) złapał Haydii za nadgarstek, przyciągnął do siebie i mocno przytulił. To było zdecydowanie nie w jego stylu. Ale dzięki temu udało mu się wyciszyć i uspokoić. Haydii też. Odsunął ją na odległość ramienia i powiedział:
– Coś wymyślimy. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Nie zwracał uwagi na trzy zdumione spojrzenia wbijające się w nich zza szyby.

cdn.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Camelia
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 94
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:20, 30 Mar 2009    Temat postu:

A więc wychodzi na to, że jestem na bieżaco? Kolejne cześci utrzymują poziom, wysoki, oczywiście. Podoba mi się to, co czytam, i dziękuję za szybkie wstawianie (zazwyczaj lubię czytać wszystko na raz - ty jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę) . Mam nadzieję, że moje komentarze w jakikolwiek sposób pomagają, czy to podnosząc samoocenę, czy też zapewniając o wartości Twojej pracy. Nie ukrywam, że liczę na więcej i w krótkim czasie, ale poczekam. Pozdrawiam, Camelia.

P.S. Ja również gniotów nie komentuję


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
tamarqa=)
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Bydgoszczy

PostWysłany: Pon 21:32, 30 Mar 2009    Temat postu:

tez lubię lizaki

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Stokrotka
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 14 Paź 2008
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:49, 31 Mar 2009    Temat postu:

ja w ramach swoich dzisiejszych urodzin proszę o szybkie wrzucenie kolejnych fantastycznych części!!!!!!!!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 16:44, 31 Mar 2009    Temat postu:

Część czwarta przed wami ^^. Stokrotko: wszystkiego najlepszego xD.


– To zabierasz mnie do domu? – spytała po chwili Haydii.
Greg w zamyśleniu podrzucił piłeczkę. W jego głowie powoli układał się już diaboliczny plan…
– Nie. Później – odparł po chwili.
– Nie rozumiem – przyznała Haydii.
– Pojedziemy tam w trakcie.
Dziewczynka zmarszczyła brwi i przygryzła wargę. Myślała nad czymś gorączkowo.
– Nie – powiedziała wreszcie.
– Bo? – spytał zaskoczony.
– Bo nie mam zamiaru wchodzić tam kiedy oni będą uprawiać sex – odparła z rozbrajającą szczerością.
– To akurat zrozumiałem. Pytałem dlaczego nie chcesz im w tym przeszkodzić?
Odwróciła się do niego plecami.
– Dobra – warknęła ze złością.
– O co chodzi Haydii? – spytał, przyglądając jej się uważnie.
– O nic. Zrobimy tak jak chcesz. W porządku.
– Nieprawda. Wcale nie jest w porządku. O co chodzi?
– O nic! – krzyknęła zirytowana. – Jak chcesz.
Wzniósł oczy do sufitu. Wiedział, że nic z niej nie wydusi. Zachowywała się, jakby naprawdę była jego córką… I w tej chwili już wiedział. Objawienie spłynęło na niego nagle, w jego umyśle trybiki wskoczyły na swoje miejsca. Łyknął Vicodin i uśmiechnął się szeroko. Zapowiadał się ciekawy dzień.

*
– Wychodzimy – rzucił House, przechodząc przez pokój konferencyjny trzymając Haydii za rękę.
– Ale pacjentka… – zaczęła Cameron.
– Umiera?
– Nie, ale…
– Nie umiecie się zająć żywą pacjentką? – spytał głosem, który parodiował zaskoczenie.
– House, nie mamy diagnozy.
– Więc ją postawcie. Chase, udaj się do swojej krainy wiecznego szczęścia i tam znajdź odpowiedź.
– Co? – spytał skołowany blondyn.
– A, sorry, mój błąd. Sądziłem, że jesteś eunuchem. Oni chyba mają coś takiego jak kraina wiecznego szczęścia, prawda? – House zatrzasnął za sobą drzwi, zostawiając kaczuszki z głupimi minami.

*
House przyglądał się dużemu domowi na przedmieściach. Ojciec Haydii musiał być bogaty. Teraz musiał jeszcze tylko wypytać dziewczynkę o kilka rzeczy.
– Jak się nazywa twój ojciec?
– Erick Middle.
Skinął głową. Pytanie nr dwa:
– W którym pomieszczeniu najczęściej się z nim widujesz?
– W salonie…
Nie rozumiała czemu miało służyć to przesłuchanie. W ogóle nic już z tego nie rozumiała.
– Czy teraz jest w domu?
– Będzie za jakieś dziesięć minut.
– Więc się pospieszmy – skwitował House, łyknął dwa Vicodin i wysiadł z samochodu.
Haydii jednak nie ruszyła się z miejsca. Greg westchnął cierpiętniczo, okrążył samochód, otworzył drzwi od strony pasażera. Stał nad małą, a ona przewiercała wzrokiem przednią szybę.
– Co się dzieje Haydii? – spytał. Czy to w jego głosie to była… troska?
– Ja nie chcę tam wracać – powiedziała cicho.
Uniósł brwi. No nie… Zapowiadało się na ciężką rozmowę.
– Dlaczego? – zapytał równie cicho.
– Mogę zostać z Tobą? – zapytała niespodziewanie.
– Co? – wykrztusił zaskoczony lekarz.
– Tylko nie myśl, że jesteś jakiś super – zastrzegła od razu. – Tylko, że… Może faktycznie jesteś. Wolę Cię sto razy bardziej niż mojego ojca. Chcę żebyś ty się mną opiekował i chcę z tobą chodzić do pracy i po prostu… Chce żebyś ty był moim tatą – wydusiła z siebie, po czym natychmiast opuściła wzrok. Takie wyznania nigdy nie przychodziły łatwo. W całym swoim życiu przywiązała się jedynie do matki, a potem i ona umarła. To była dla niej nowa sytuacja. Że jej na kimś zależało. – Chcę, żebyś po prostu przy mnie był – dodała tak cicho, że ledwie usłyszał.
Zamknął na chwilę oczy. Dlaczego teraz? Zdawał sobie sprawę, co mała przezywa. Jeśli jej ojciec był choć w połowie taki jak jego, to jej zachowanie było w pełni usprawiedliwione. Ba! Złapał się na myśli, że on tez nie chce, żeby Haydii odeszła, wróciła do swojego życia. Są takie spotkania, które zmieniają wszystko. Ich było jednym z nich.
– Naprawdę myślisz, że pozwoliłbym Ci odejść? – spytał, uśmiechając się do niej, trochę smutno.
Zawsze bał się okazywać uczucia. Tym razem było inaczej. Bo to była Haydii. Bo ona go rozumiała.
Dziewczynka poderwała głowę i spojrzała mu w oczy. Strach, niedowierzanie, nadzieja, zaufanie… I coś jeszcze. Co…?
– A teraz zbieraj się, bo jak chcesz ze mną zostać, to musimy najpierw coś załatwić – dodał.
Dziewczynka z uśmiechem na ustach, bez dalszych protestów, ruszyła za nim.

*
Greg siedział w samochodzie i nerwowo pukał palcami w kierownicę. Z napięciem wpatrywał się w ekranik małego telewizorka. Ukazywał cały czas jeden i ten sam obraz. Obraz pokoju. W końcu pojawiły się na nim wyczekiwane postacie. Już po chwili wydarzenia pochłonęły go na tyle, że nawet nie miał czasu ich analizować, ani nad nimi rozmyślać.
Mężczyzna w średnim wieku wszedł do pokoju, trzymając za rękę Cuddy. Posadził ją na kanapie, zaproponował lampkę wina. Zgodziła się. To oznaczało, że nie miała zamiaru wracać tego dnia do domu, bo na podjeździe stał jej samochód.
Erick Middle zabawiał Lisę rozmową, początkowo na tematy biznesowe, potem prywatne.
– Masz kogoś? – spytał nagle.
Cuddy obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem.
– Czy gdybym miała, siedziałabym tu teraz z tobą? – spytała z kokieteryjnym uśmiechem.
Erick zaśmiał się. Obrócił się tak, że teraz siedział bezpośrednio naprzeciwko niej.
– No nie wiem… Może to taki sprytny sposób na pozyskanie sobie mojego wsparcia dla szpitala? – spytał, choć w jego głosie można było wyczuć jedynie rozbawienie, żadnej złośliwości, ani zaczepki. Dla Cuddy była to znaczna odmiana. Była przyzwyczajona do innego zachowania. Nic jednak nie wskazywało na to, by coś jej w tym przeszkadzało.
– Nie mieszam życia prywatnego z pracą – powiedziała swobodnie.
– To dobrze. Bo bardzo chciałbym poznać prawdziwą Lisę Cuddy. Nie panią dyrektor.
Uśmiechnęła się do niego.
– Jeśli się postarasz…
W tym momencie ją pocałował. Delikatnie, wręcz czule. Po chwili oderwał się od niej i powiedział cicho:
– To nie może być, by tak piękna i wspaniała kobieta żyła samotnie. Powinniśmy nad tym popracować.
Cuddy zaśmiała się. Widać było, że polubiła tego uroczego, wesołego człowieka. Przyciągnęła go do siebie, chwytając za klapy marynarki. Pocałowała go znów. Tym razem bardziej namiętnie.
Erick delikatnie położył ją na kanapie.

Było jeszcze za wcześnie, ale House z jakiegoś powodu nie mógł na to dłużej patrzeć. Wcisnął guzik wysyłania wiadomości. Przedstawienie czas zacząć. Wrócił do akcji rozgrywającej się na ekranie.
Erick został już pozbawiony krawatu i swojej wyprasowanej, czerwonej koszuli. Cuddy właśnie zrzuciła żakiet. Niestety, parze nie dane było się sobą nacieszyć. Drzwi salonu gwałtownie otworzyły się. Stała w nich mała, czarnowłosa dziewczynka. Speszona Lisa Cuddy odsunęła się od swego niedoszłego kochanka, poprawiając wymiętą bluzkę. Mężczyzna narzucił na siebie koszulę. Wstał. Przez chwilę jego twarz była nieprzenikniona, jakby się nad czymś zastanawiał. Lub przed czymś powstrzymywał. W końcu jednak uśmiechnął się, pozwalając, by na twarzy uwidoczniło się lekkie zmieszanie.
– Hmm… Liso, wygląda na to, że nasza niespodzianka pojawiła się nieco przedwcześnie… Miałem zamiar przedstawić ci dzisiaj moją córkę. To jest Haydii. Haydii, to Lisa, moja przyjaciółka, o której Ci opowiadałem.

House oderwał na chwilę wzrok od ekranu. NO nie. Ten facet był większym draniem niż mógł się spodziewać. Modlił się tylko, żeby Haydii zachowała zimną krew i jakoś to z niego wydusiła. Niewiarygodne, jak bardzo kłamał i jak przeciągał sytuację na swoją korzyść. Chyba nie mógł wiedzieć, że Cuddy ma słabość do dzieci, prawda?
Lisa patrzyła na niego zaskoczona, po czym otrząsnęła się i podeszła do Haydii. Kucnęła przed nią i spojrzała w oczy. Na chwilę wstrzymała oddech. Duże, niesamowicie niebieskie oczy. Erick miał brązowe. Jedyna znana jej osoba o takich oczach, to… House.
– Cześć Haydii – powiedziała z serdecznym uśmiechem. – Miło mi cię poznać.
Dziewczynka nie odpowiedziała, przyglądała jej się tylko oceniająca. Cuddy poczuła się nagle dziwnie mała pod tym spojrzeniem. W końcu mała się odezwała.
– Mnie też jest miło. – Odwróciła się do ojca, teraz kompletnie ignorując Cuddy. – Nie zapytasz gdzie byłam. A, nie, faktycznie. Przecież ciebie to nie obchodzi.
W oku Ericka pojawił się dziwny błysk.
– Nie przy naszym gościu Haydii. Później o tym porozmawiamy.
– Ja chcę teraz – upierała się.
– Powiedziałem skarbie. A teraz idź do swojego pokoju.
Dziewczynka zacisnęła pięści. Nie był to dobry znak.
– Dobre się bawiłeś kiedy mnie nie było? Z iloma się przespałeś? Dwiema? Trzema? Może powinnam odejść na trochę dłużej? A może na zawsze? – wybuchła Haydii.

House pokiwał głową z uznaniem. Mała była świetną aktorką. Nawet mowa ciała za nią przemawiała. Potrzebowali jego przyznania się do winy. To i teraz, gdzie oprócz nagrania mieli jeszcze świadka.
Erick zagryzł wargę. Widać było, że jest wściekły.
– Przepraszam Cię Liso. Nie tak miało wyglądać wasze pierwsze spotkanie. Haydii jest po prostu odrobinę wytrącona z równowagi. Nie może znieść tego, że próbuję ułożyć sobie życie z inną kobietą niż jej matka. Powinienem z nią porozmawiać… Nie gniewaj się, może zobaczymy się jutro? – zaproponował Middle. Niewiarygodne jak zawsze potrafił wyjść z sytuacji obronną ręką.
Cuddy podniosła się w końcu z kolan.
– Oczywiście. Zadzwoń.
– Zadzwonię.
– Cóż, nie będę wam przeszkadzać, mam nadzieję, że wszystko sobie wyjaśnicie. – Zawahała się po czym pochyliła nad Haydii i delikatnie pocałowała ją w czoło. – Mam nadzieję, że się dogadamy.
Wyszła z pokoju.

Greg oderwał na chwilę wzrok od telewizorka. No i cały plan szlag trafił. No, może jest jeszcze nadzieja. Haydii może coś z niego wydusić teraz, będą nagrani. Niestety, nie będzie już świadka, który mógłby to potwierdzić.
Znów poczuł to dziwne ukłucie. Kiedy Cuddy pocałowała Haydii nie mógł odgonić od siebie wrażenia, że to piękny obrazek. Że tak powinno być.
Nie teraz. Wrócił wzrokiem i myślami do Middle’ów, mierzących się teraz wzrokiem.
Erick zbliżył się do Haydii powoli. Stanął nad nią, by móc patrzeć z góry, tak jak lubił. Dziewczynka zadarła głowę do góry. Pierwszy raz odkąd weszła do pokoju jej twarz została zarejestrowana przez kamerę. Malowała się na niej rezygnacja i przeraźliwy smutek.
– Zadowolona? – wysyczał przez zęby.
Mimo wszystko mała nie traciła rezonu. Pamiętała o swoim zadaniu.
– Zauważyłeś chociaż, że mnie nie było? Że odeszłam? Może nie powinnam wracać.
Patrzył na nią przez chwilę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Może nie powinnaś. Ale wróciłaś. I to był twój pierwszy błąd. Drugim było wybranie nieodpowiedniej chwili. A trzecim twoje słowa.
– Bo co? Przeze mnie nie mogłeś jej przelecieć? – spytała ze złością.
PLASK! Uderzył ją otwartą dłonią w policzek.

House zamarł. Mieli po co przyszli. A nawet więcej. Plan wypalił. Tylko jakim kosztem…? Nie chciał się o tym dowiedzieć w taki sposób. Musiał wytrzymać. Nie może tam teraz wejść. Resztkami silnej woli utrzymał się w miejscu.
Na twarzy Haydii malowało się upokorzenie i ból. Nie wyglądała jednak na zaskoczoną. Jakby to nie zdarzyło się pierwszy raz.
– To wszystko? – spytała powoli. – Mogę już iść do siebie?
Rzucił jej przeciągłe spojrzenie.
– Wynoś się. Nie pokazuj mi się więcej na oczy. Nie obchodzi mnie co zrobisz – zaczynał powoli podnosić głos. – Po prostu wynoś się stąd!
Kiedy nie odpowiedziała uderzył ją w drugi policzek. Potem jakby się opamiętał i odsunął trochę.
– Może rzeczywiście nie powinnaś wracać – rzucił drwiąco na odchodnym. Wyszedł z pokoju.
Zanim zatrzasnęły się za nim drzwi, dziewczynka zdążyła jeszcze zawołać:
– Nie jesteś moim ojcem! Nigdy nie byłeś!
Odpowiedziała jej cisza
Haydii stała przez chwilę w miejscu z zamkniętymi oczami. Z jej twarzy nie można było nic wyczytać. Po chwili podeszła do kamery i zdjęła ją z półki.

Ostatnim co House zobaczył zanim mała wyłączyła kamerę był jej smutny uśmiech.
Nie chciał jej tam zostawiać. Ale musiał. Teraz powinien pojechać do szpitala, zająć się pacjentką. Haydii musiała czekać w domu. Nie mogli wzbudzać podejrzeń jej ojca. W końcu zrozumiał jej zachowanie, to jak mogła nie chcieć wracać, dlaczego uciekła. Za to nie miał pojęcia co Cuddy widziała w tym facecie. Ją też musiał uratować. Teraz żałował że jest kaleką jak nigdy wcześniej. Miał ochotę po prostu tam pobiec i strzelić tego gościa w pysk. I jeszcze raz. I jeszcze.
Mylił się. Erick Middle nie był w połowie tak zły jak jego ojciec. Był taki sam.
Odpalił silnik. Ruszył w stronę szpitala. Jednego był pewien. To jeszcze nie był koniec.

cdn.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
amandi
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 954
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:42, 31 Mar 2009    Temat postu:

Weszłam i zobaczyłam aż trzy nowe części... w pierwszej chwili trochę zmarkotniałam, że nie komentowałam na bieżąco, ale potem... coś takiego na raz, podziałało na mnie jak potrójna dawka jakiegoś świetnego przysmaku. Od razu się uśmiechnęłam . I, kiedy zaczęłam czytań, nie rozczarowałam się . Naprawdę bardzo dobrze poprowadzona akcja, postacie świetnie narysowane, szczególnie ojciec Haydii... Kurczę, jak ja pod koniec odcinka również miałam ochotę pójść i mu przyłożyć! Szkoda, że House się powstrzymał! Rozumiem, plan to plan, ale tacy (...) zasługują na karę . Biedna dziewczynka... Chociaż – cofając się wstecz – przyznam, że mała świetnie daje sobie radę w otoczeniu dorosłych . Scenka z kaczątkami powaliła mnie na łopatki . Chase’owi zawsze się oberwie . Co do kolejnych części – nie mogę się już ich doczekać , wciągnęłaś mnie jak nie wiem . Mam nadzieję tylko, że Lisa nie da się omamić słodkimi gierkami Ericka. I, że ktoś da mu nauczkę. I kim jest Haydii dla House’a ?? Czekam niecierpliwie, buziaki

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Camelia
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 94
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:27, 31 Mar 2009    Temat postu:

House ma superplan! Haydii jest świetna. Nadal w mojej chorej głowie peło od możliwych wersji następnego odcinka Czekam i weny życzę

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:04, 31 Mar 2009    Temat postu:

Dobra, wstawiam odcinek piąty ^^ Jutro prawdopodobnie pojawią się dwa ostatnie. Powoli zbliżamy się do końca, cieszycie się ^^?

Siedział w swoim gabinecie. Nie było w tym właściwie nic dziwnego. Przynajmniej dla postronnego obserwatora. Ktoś, kto dobrze znał House’a zauważyłby, że diagnosta zbyt często sięga po fiolkę z Vicodinem, zbyt nerwowo odbija piłkę od ściany i zdecydowanie zbyt długo wpatruje się w okno.
Z całej siły próbował skupić się na swojej aktualnej pacjentce, ale jego myśli mimowolnie odpływały w kierunku dzisiejszego popołudnia. Właściwie nawet nie był pewien jak znalazł się we własnym gabinecie. Pamiętał, że jechał samochodem, a następną rzeczą był dopiero fotel w gabinecie. Cały czas jego myśli zaprzątały trzy osoby. Pewna mała, czarnowłosa dziewczynka, piękna, inteligentna kobieta i sukinsyn, który próbował je skrzywdzić.
Najbardziej na świecie chciał teraz wsiąść do samochodu i po prostu pojechać po Haydii, zabrać ją stamtąd. Jednak plan tego nie przewidywał. Tak mu na niej zależało, a właściwie… Znał ją od jakichś dwudziestu godzin. Dodatkowo cały czas zamartwiał się o nią. O to co działo się w jej domu. O to, czy Middle zostawił ją w spokoju. O to, czy nic jej nie jest. A nawet o to, czy nie czuje się samotna, czy go nie potrzebuje. Chciał po prostu przy niej być.
Po raz setny tego dnia analizował widzianą wcześniej scenę. To nie mógł być pierwszy raz, a więc Haydii od początku wiedziała co się stanie. Czemu nie mówiła…? Przecież wtedy nie prosiłby jej o to, żeby tam szła. Wymyśliłby coś innego.
Nagle poczuł bolesny skurcz w żołądku. No właśnie. Akcja wywołuje reakcję. Zaopiekował się nią, zatroszczył się, przygarnął. W odpowiedzi ona mu zaufała. Middle ją bił i odtrącał. W rezultacie ona pragnęła mieć kogoś, w kim mogłaby mieć oparcie. Nawet tak skrzywionego emocjonalnie dupka, jakim był on. Czuła, że ciągle zawodzi swojego ojca. W wyniku tego, nie chciała zawieść Grega, który pokazał, że mu na niej zależało.
Jak mógł być aż takim idiotom?!
Akcja – reakcja. Coś niesamowicie prostego. Przecież zawsze tak jest, w życiu, w medycynie…
Olśnienie! Oczywiście, jak zwykle w najmniej spodziewanym momencie. Cóż, skoro nie może w tej chwili zająć się Haydii, przynajmniej uratuje życie pacjentki.
House wstał z fotela i podpierając się laską dość szybko dokuśtykał drzwi. Pociągnął… I nic. Musiał je wcześniej zamknąć. Zerknął w bok. Musiał też spuścić żaluzje. Hmm…
Po chwili batalii z zamkiem udało mu się otworzyć drzwi. Szybko przeszedł do konferencyjnego, gdzie oprócz kaczuszek zastał też Wilsona. Wszyscy natychmiast zerwali się na nogi. I jednocześnie zaczęli mówić:
– House gdzie Haydii? – spytała zniecierpliwiona Cameron.
– Mamy wyniki badań… – zaczął Foreman.
– Kim jest ta dziewczynka, o której wszyscy mówią? – spytał Wilson z głupią miną.
– Nie jestem eunuchem! – zaprotestował Chase.
House mocno uderzył laską o ziemię, wywołując tym samym przerwę w ich krzykach.
– To gdzie jest Haydii to bynajmniej nie twoja sprawa – zwrócił się do Cameron. – Nie są już potrzebne, chyba, że do potwierdzenia mojej tezy – odpowiedział Foreman’owi. – To Haydii. Mogłeś spytać Cameron. Ona najwyraźniej się w niej zakochała – Wilson dostał swoją niezbyt wyczerpującą odpowiedź. – Oczywiście, że jesteś – skończył na Chasie.
Wszyscy patrzyli na niego przez chwilę, rejestrując jego słowa i dochodząc co było skierowane do kogo.
Pałeczkę przejął Wilson, który przyzwyczajony do przemówień przyjaciela pierwszy doszedł do siebie.
– Kim jest Haydii? Podobno to twoja córka, przynajmniej tak wszyscy mówią.
Zanim House zdążył zareagować, Foreman zaczął swój wywód.
– To oczywiste, że to jego córka. Gdybyś ją spotkał nie miałbyś najmniejszych wątpliwości. Mają takie same oczy i identyczne spojrzenie. Nie wspominając o charakterach. Poza tym, pierwszy raz w życiu widziałem, żeby okazywał komuś uczucia. Chyba jednak nie Cameron się zakochała, tylko ty – koniec swojej tyrady skierował do diagnostyka.
– Spędzasz ze mną za dużo czasu – odpowiedział House, właściwie niczego nie wyjaśniając.
– Wcale nie jestem eunuchem – Chase wrócił do swojej sprawy.
– A ten znowu o jednym… Przyznanie się do tego, to pierwszy krok do akceptacji – powiedział Greg, teatralnie współczującym głosem.
Foreman postanowił sprowadzić rozmowę na właściwe tory.
– Pacjentka ma chorobę…
– Hirschsprunga. Tak, to już wiemy – przerwał mu House. – Pytanie brzmi: dlaczego? Najpierw zdiagnozowano zapalenie jelit, bo było najbardziej widoczne i najbardziej oczywiste. Ale na tym nie koniec, bo okazuje się, że zostało to wywołane przez poważniejszą chorobę. Hirschsprung schował się za tym zapaleniem tak, żebyśmy go nie znaleźli. Mimo tego nawet on był tylko zwykłą przykrywką. Bo był jeszcze jeden objaw. Nic nie jest przypadkiem. Akcja wywołuje reakcję. Pacjentka jest przeklęta… – zaczął przechodzić w dramatyczny ton – Klątwą Ondyny.
Wszyscy patrzyli na niego przez chwilę.
– No co? Na co czekacie? Zróbcie testy, żeby potwierdzić moją teorię, a potem powiadomcie pacjentkę, że wybrała sobie złych ludzi na rodziców. Przez ich geny do końca życia będzie miała problemy…
Zamilkł na chwilę. Ukryty objaw. Nieodpowiedni rodzice. Problemy do końca życia. Które wale nie musi trwać znowu tak długo…
Natychmiast obrócił się na pięcie. Co robić, co robić… Przecież nie może tak po prostu pojechać do niej do domu. Gdyby się okazało, że tylko bez sensu spanikował zniszczyłby cały ich plan i sprawił, że poświęcenie Haydii nie miałoby znaczenia. Znów obrócił się w drugą stronę. Kaczuszki i Wilson patrzyły na niego zdezorientowane.
Powinien usiąść i spokojni pomyśleć. Tylko szybko, bo jeśli jego obecny wniosek był prawidłowy… Nawet nie chciał myśleć o tym, co mogłoby się stać.
Ból nogi dał o sobie znać. Sięgnął do kieszeni, ale wyciągnął tylko puste pomarańczowe pudełeczko. Spojrzał na stolik, na którym rano postawił zapasowy słoiczek. Nie było go tam.
– Czy ktoś ruszał mój Vicodin? – spytał cichym, jakby nieswoim głosem.
– Nie – odpowiedziała zaskoczona Cameron. – Coś się stało? Coś z Haydii? – dopytywała się.
Swoją drogą czemu ona tak się uczepiła tej dziewczynki? Zresztą nie miał teraz czasu o tym myśleć. Może by wykorzystać jej zaangażowanie. Już miał ją wysłać do domu Haydii, żeby pod byle pretekstem sprawdziła czy wszystko w porządku, kiedy jego wzrok padł na telewizorek na biurku. Może później jeszcze włączyła kamerę…?
Szybko pokuśtykał do gabinetu, nie zwracając uwag na to, że i jego drużyna i Wilson podążają za nim. Szybko włączył odtwarzanie i przewinął znane fragmenty. Nie miał pojęcia na co czekał. Aż coś się stanie, pojawi… nic takiego się nie wydarzyło. Tylko ciemność. Nie było dalszej części nagrania. Nic nie zrobiła… Chyba. Nagle poprzedni pomysł nie wydał mu się wcale taki zły. Nabazgrał adres na skrawku papieru i wcisnął go do ręki zdezorientowanej Cameron, stojącej tuż za nim.
– Jedź tam. Powiedz, że jesteś daleką kuzynką jej matki i musisz się z nią zobaczyć. Zresztą nie obchodzi mnie co powiesz, masz po prostu sprawdzić czy wszystko jest OK!
Pod koniec podniósł głos i zorientował się, że potrząsa zaskoczoną lekarką. Odsunął się od niej i zacisnął palce na lasce.
– Ale House…
– Już! – krzyknął. Czuł, że traci nad sobą kontrolę. Niepokój o Haydii go paraliżował. – Wyjdźcie – powiedział po chwili. Cameron pierwsza opuściła pokój, udając się, żeby wypełnić polecenia. Po chwili Chase i Foreman wyszli, by zrobić badania i podyskutować o zachowaniu szefa. Bardzo niecodziennym zachowaniu. Wilson został.
– Kim ona właściwie dla ciebie jest, co? – spytał przyjaciela.
House obrócił się w jego stronę. Odetchnął głęboko.
– Kimś niesamowicie ważnym Jimmy – powiedział z rozbrajającą szczerością.
– Więc nie spaprz tego.
– Nie mam zamiaru.
Z zaciętą miną podszedł do białej tablicy. Zaintrygowany Wilson ruszył za nim.
Chwycił markera i zaczął wypisywać objawy. Zawahał się na chwilę. A może zwyczajnie nadinterpretował fakty…? Nieważne. Wszystko trzeba wziąć pod uwagę.
REZYGNACJA
NIENAWIŚĆ
NADZIEJA
BRAK WIARY
SMUTEK
BÓL
Zatrzymał się. Brak wiary. Tu był klucz. To właśnie to zobaczył w jej oczach wtedy, przy samochodzie. Miała nadzieję, ale właściwie w to nie wierzyła. Przeraźliwa pustka, jakiej nie powinno tam być.
– Co to jest? – spytał zaskoczonym głosem Wilson.
– To jest mój koniec Wilson. Jeżeli coś jej się stanie, to mój koniec – powiedział powoli.
– Nie rozumiem – przyznał powoli. Jego przyjaciel zdecydowanie dziwnie się zachowywał.
– Oczywiście, że nie – zgodził się House. – Mam nadzieję, że ja też nie.
Po czym po drugiej stronie tablicy wypisał inne objawy, powtarzając jedynie nadzieję:
RADOŚĆ
NADZIEJA
ZAUFANIE
POTRZEBA
TROSKA
M.
– Co to jest „M.”? – spytał zainteresowany Wilson.
– Nie wiem.
– Wiesz. Tylko boisz się przyznać do tego sam przed sobą. Kim jest ta dziewczynka, że udało jej się zwrócić na siebie uwagę samego Gregorego House’a? – powiedział powoli Wilson, uśmiechając się delikatnie.
Do Grega najwyraźniej coś dotarło, choć James nie był pewien czy dokładnie to, co miał na myśli. Wywnioskował to na podstawie chwycenia laski i szybkiego ruszenia w kierunku drzwi, gdzie prawie zderzył się z Cameron.
– Co ty tu jeszcze robisz? – spytał, starając się opanować złość.
– House, nawet nie zdążyłam wyjść. Przywiozła ją karetka. Od razu zawieźli ją na ostry dyżur, ale nie mam pojęcia co jej jest – wyrzuciła z siebie z prędkością karabinu maszynowego.
House nic nie mówiąc wyminął ją i podążył w kierunku ER-ki. Dlaczego Haydii? Bóg zdecydowanie nie istnieje, albo istnieje i ma ludzi gdzieś w okolicy swojego boskiego poważania.
Szybko złapał za ramie biegnącą korytarzem pielęgniarkę.
– Dziewczynka, sześć lat, czarne włosy. Dopiero ją przywieźli. Gdzie jest?
Przerażona kobieta wskazała salę przy końcu korytarza. Pierwszy raz w życiu widziała Grega House’a czymś tak poruszonego.
Mężczyzna zatrzymał się przy przeszklonych drzwiach. Oddział lekarzy właśnie kończył akcję ratunkową. Pobierano jej krew potrzebną do zrobienia toksykologii. House uspokoił się i odetchnął z ulgą. Po raz pierwszy od rana udało mu się wziąć oddech pełna piersią. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że ta mała aż tak wiele dla niego znaczy.
PIK. PIK. PIK. PIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIK…
House z rozmachem otworzył drzwi i odepchnął tych niekompetentnych pajaców. Nie. Nie mógł na to pozwolić. Nie teraz, nie, to po prostu nie może tak się skończyć.
Nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić jej odejść. O nie! I komu miałby teraz zabierać lizaki? Lizaki?! Czy myślenie o ty w takiej chwili to pierwszy objaw histerii…?
Nie, nie, nie… Miał dla niej inne plany. Haydii nie spędzi najbliższych lat trzy metry od ziemia. Spędzie je u niego w domu. Będzie ją uczył grać na fortepianie, da do przeczytania książki o medycynie, będzie razem z nią łapać szczury, a potem wykonywać ich sekcje, będzie się nią opiekował, tak, jak powinien był to robić Middle przez te wszystkie lata.
– Nie ma mowy mała, tak łatwo się nie wywiniesz… – syknął przez zęby.
PIK. PIK. PIK.
Jest. Stan stabilny. Odsunął się o krok. Złapał laskę, leżącą wcześniej w nogach łóżka. Obrzucił wściekłym spojrzeniem lekarzy, którzy stali dookoła niego z szczękami gdzieś w okolicy podłogi. Tamci szybko się zreflektowali, spuścili wzrok i mamrocząc coś o wzywaniu ich gdyby się obudził, opuścili pomieszczenie. Nagle za jego plecami rozległo się chrząknięcie. Kompletnie je zignorował, przypatrując się spokojnej twarzy Haydii. Była zdecydowanie zbyt blada. Czemu wcześniej nie zauważył tych worów pod oczami…? Czarne włosy, jak zwykle rozczochrane wyglądały na jej głowie jak stłuczona aureolka upadłego aniołka. Skarcił się w duchu za wymyślanie takich porównań. Nic nie mógł poradzić na ciepłe uczucia, jakie wzbudzało w nim to dziecko. Chciał, żeby przestał wyglądać tak bezbronnie… Żeby otworzyła oczy, uśmiechnęła się przebiegle i skomentowała jakoś jego zachowanie. Żeby prychnęła jak kot w reakcji na jego odpowiedź. Tak. Powinien jej kupić kota. Zdecydowanie.
Dalsze rozmyślania przerwała mu prawdopodobnie ta sama osoba, która wcześniej chrząkała, tyle, że tym razem dużo bardziej gwałtownie:
– House! – do rzeczywistości przywrócił go głos zdziwionej Cuddy.
Niechętnie się obrócił. Stała za nim. Musiała bardzo się spieszyć, idąc tutaj, bo kilka kosmyków włosów wisiało luźno po bokach jej głowy, wymykając się ze zgrabnego koka.
Przez chwilę miał ochotę założyć je za ucho, kiedy dostrzegła mężczyznę stojącego obok niej i przy okazji obejmującego ją ramieniem. Middle. W tej chwili House gwałtownie zacisnął palce na lasce. Chociaż, gdyby tak głębiej się nad tym zastanowić nie był to zbyt dobry pomysł na opanowanie. Mógł go przez przypadek trafić tą laską w głowę.
– Dr Cuddy – odpowiedział całkowicie beznamiętnym tonem.
– Mogę wiedzieć co tu robisz? – spytała chłodno. – I dlaczego wtrącasz się w nie swoją pracę?
– Bo zanim tamci niekompetentni idioci by zauważyli, że coś się dzieje Haydii by pewnie już nie żyła – warknął w odpowiedzi, tracąc te resztki panowania nad sobą. To wszystko przez tego gościa! Kiedy był w pobliżu utrzymanie nerwów na wodzy przychodziło mu z niespotykaną trudnością.
– Skąd wiesz jak ma na imię? – spytała zaskoczona. – I co właściwie tu robiłeś?
W normalnych okolicznościach House zapewne odpowiedziałby typowym dla siebie ironicznym komentarzem. Ale nie dzisiaj i nie teraz. Mimo wszystko nie zdążył powiedzieć właściwie niczego, bo do pomieszczenia wpadły kaczuszki z Wilsonem na czele.
Cameron rzuciła się do dziewczynki, wymijając Middle’a patrzącego na wszystko z nieprzeniknioną miną i zaskoczoną Cuddy.
– Co z nią, House? – spytała zaniepokojona.
– Jego zapytaj – powiedział, wskazując oskarżycielsko palcem na Ericka.
W tej chwili nikt oprócz House’a nic nie rozumiał. Nikt…?
Od łóżka dobiegł ich cichy śmiech. Wszyscy jak na komendę obrócili się w tamtą stronę. House był przy niej pierwszy.
– Haydii! Osobiście Cię zamorduję! – obiecał, próbując ukryć ulgę pod groźną miną.
– Nie trzeba było mnie ratować – zauważyła.
– Chciałem to zrobić osobiście. Co ty sobie myślałaś?
Przygryzła wargę.
– Może później o tym porozmawiamy? – spytała wskazując głową na wszystkich obecnych, którzy stali tam z głupimi minami. No tak…
– Hmm… A właściwie to kim pan jest? – Cameron zwróciła się do Middle’a.
– Jestem jej ojcem. Za to chciałbym się dowiedzieć kto TO jest? – spytał wskazując na House’a. Wydawało się, że sytuacje nie może się jeszcze bardziej skomplikować kiedy Haydii oświadczyła:
– Nieprawda! To jest mój tata. – To mówiąc słabo złapała Grega za rękaw, chcąc przyciągnąć go bliżej.
Trudno powiedzieć kto w tym pomieszczeniu był w tym momencie najbardziej zaszokowany…
– Wiesz House, myślę, że nadszedł czas, żebyś wszystko nam wyjaśnił… – powiedziała Lisa nieswoim głosem, patrząc na niego jakoś tak… inaczej. Jakby nie wiedziała co ma o nim myśleć. I nie tylko o nim.

cdn.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Camelia
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 94
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:14, 31 Mar 2009    Temat postu:

Ooooj daaalej, nie mogę sie doczekać I co ten fik ze mną robi? Czekam. Ale ze mnie wierna czytelniczka

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
tamarqa=)
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Bydgoszczy

PostWysłany: Wto 22:01, 31 Mar 2009    Temat postu:

Oczywiście musiałaś skończyć w takim momencie!
Cuddne


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Stokrotka
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 14 Paź 2008
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:40, 31 Mar 2009    Temat postu:

cudny ten fik, normalnie nie kończ go tak szybko mogłabym go czytać bez końca a Haydii normalnie jak skóra zdjęta z House'a

dzięki za życzonka

czekam na resztę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Erato
Ortopeda
Ortopeda


Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 8:56, 01 Kwi 2009    Temat postu:

Dzisiaj przeczytałam całość.

Zwariowałam na punkcie Haydii. Dziecko, jak House... Trochę przerażająca wizja, ale widać, że - podobnie jak "tatuś" - już się wkupiła w łaski wszystkich. Przywiązanie Cameron jest rozczulające
Ale najbardziej rozczulający jest House. Zawsze gdzieś tam przeczuwałam, że byłby fajnym (właśnie fajnym!), zaangażowanym rodzicem, a fakt, że Haydii nie jest jego córką, a on i tak się tak bardzo do niej przywiązał, jest bardzo pocieszający. Wróży długą, szczęśliwą przyszłość serialowemu Huddy
Tylko co jest Haydii? Ona będzie chora? Ja nie chcę!
I jak wybrniesz z tej pary Middle-Cuddy? To mnie ciekawi najbardziej, bo przecież na końcu ma być Huddy-happy-end
Czekam na kolejne części.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 10:49, 01 Kwi 2009    Temat postu:

Cieszę sie, że wam sie podoba ^^. Niestety, kontynuacji nie planuję. A oto przedostatnia część:


– Tak, chyba tak – zgodził się House i przysiadł na łóżku Haydii, która usłużnie przesunęła się, robiąc mu miejsce. – Chase, podejdź tu – skinął na podwładnego.
Ten ruszył do przodu z trochę obrażoną miną. Chyba jeszcze trochę się gniewał za tego eunucha…
– Przynieś z mojego gabinetu ten telewizorek – powiedział na tyle cicho, by nikt inny nie dosłyszał. Zdumiony blondyn posłusznie opuścił pokój, żeby wykonać polecenie.
– Cóż, teraz chyba możemy zacząć – powiedział powoli House. Przesunął wzrokiem po wszystkich: zaintrygowanym Wilsonie, zainteresowanym Foremanie, lekko zestresowanej Cameron, zniecierpliwionej Cuddy i obojętnym Middle’u. Zatrzymał się na tym ostatnim. – Jesteś idiotą – oznajmił.
Cuddy wypuściła głośno powietrze.
– Nie przeginaj, House.
– Sama chciałaś, żebym to wyjaśnił – oburzył się. – Więc teraz nie przerywaj. To, że jest idiotą jest bardzo istotne w tej historii.
– Ach tak – powiedziała Lisa, tonem wskazującym na to, że mocno w to wątpi.
– Tak – powiedział z uśmiechem, który jednak szybko zniknął z jego twarzy. – Nie zmienia to faktu, że mam rację. Masz coś na swoją obronę?
– Masz jakieś argumenty? – odgryzł się Middle.
House zmierzył go oceniającym spojrzeniem.
– Nie umiesz docenić tego co masz.
Erick uniósł brwi.
– Mam cudowną córkę i piękną i inteligentną dziewczynę. Świetna pracę. Wszystko doceniam.
– Czyżby? – House uśmiechnął się z przekąsem. – Podejdź Wilson, złamię Ci nos. Nie obrazisz się, prawda? To będzie tylko oznaka, że Cię doceniam…
– O czym ty do cholery mówisz?! – wykrzyknął Middle, który zaczynał już tracić panowanie nad sobą.
Wszyscy inni znajdujący się w pomieszczeniu obracali głowy to w kierunku Grega, to Ericka, jak na meczu tenisa.
– O czym? – spytał z niedowierzaniem House. – Może spytasz Haydii czemu co noc budzi się z krzykiem? Czemu uciekła z domu? Czemu wzięła te durne tabletki?! – House również nie przedstawiał sobą oazy spokoju. Gdyby nie Haydii ściskająca go za rękę z pewnością już rzuciłby się na tego faceta.
Middle skrzywił się, jakby go ktoś uderzył.
– Kim ty właściwe jesteś, co? I czemu wtrącasz się w nie swoje sprawy? Czego chcesz od mojego dziecka?
Hmm… No, nie do końca tak to miało wyglądać… Planował atakować, aż zapędzi Ericka w kozi róg, ale najwyraźniej… Jakby to ująć… Nie wyszło?
– Ach, przepraszam, ale gafa! Zapomniałem się przedstawić! Gregory House. Poznać Cię to prawdziwa nieprzyjemność…
Middle nie dał się tym razem wyprowadzić z równowagi. Czuł, że zyskuje przewagę.
– Nawzajem. Mimo wszystko mógłbyś mi wyjaśnić, czego chcesz od Haydii?
Greg patrzył na niego przez chwilę. Musi powiedzieć coś takiego, żeby facetowi zabrakło argumentów.
– Chcę, żeby była szczęśliwa – powiedział po prostu.
– I jest. Prawda Haydii? – zwrócił się do córki, mierząc ją przy tym wzrokiem pt.: „spróbuj tylko zaprzeczyć”.
Dziewczynka nie odpowiedziała, tylko mocniej pociągnęła do siebie House’a.
W tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł Chase.
– Świetne wyczucie czasu. Może jednak masz jaja…
Blondyn uśmiechnął się, jakby obdarzono go najwspanialszym możliwym komplementem. Podał House’owi mini telewizorek.
House odwrócił się do Middle’a.
– Zdajesz sobie sprawę, że niedługo przestaniesz być jej ojcem? – skazał głowa Haydii.
Erick uniósł brwi. Nagle w jego oczach pojawił się błysk. Chyba wpadł na jakiś pomysł. Oj, niedobrze…
– A czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że nadal nie wyjaśniłeś, skąd wiesz, że Haydii budzi się z krzykiem w środku nocy?
– Bo była u mnie...! – Wściekły Greg nie panował nad wzburzeniem i już chciał wykrzyczeć temu palantowi w twarz co o nim myśli, kiedy ten mu przerwał.
– Odsuń się od mojego dziecka – Middle powoli cedził słowa – albo wezwę ochronę…
Tym razem to House uniósł brwi.
– Nie mam zamiaru.
– Odsuń się od niej pedofilu! – krzyknął i rzucił się w stronę Haydii.
Przez jedną milisekundzie Greg podziwiał go za niezwykłe umiejętności aktorskie. Nie trwało to jednak długo, bo w następnej został trafiony pięścią w skroń. Nadspodziewanie mocno. Upadł na ziemię. I gdzie tu szacunek dla kaleki? Po chwili jego umysłem zawładnęła tylko jedna myśl – „Haydii!”
Middle złapał małą za ramiona.
– Co on Ci zrobił skarbie?! – wykrzyczał Middle doskonale udając spanikowany ton. Cóż, takiego obrotu wydarzeń nie spodziewał się nikt, House też nie.
Haydii wpatrywała się w ojca z przerażeniem. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Erick potrząsnął nią, trzymając za ramiona.
House jak przez mgłę zobaczył, że ktoś przy nim kuca. Odepchnął tajemniczą osobę. Niewiele widział i szumiało mu w głowie. Sprawę dodatkowo utrudniał fakt, że krew z rozciętego łuku brwiowego ściekała mu do oka.
Dostrzegł Middle’a przy Haydii. Nie… To się tak nie skończy. Z trudem dźwignął się do pozycji stojącej. Trzymał się ściany, noga dawała o sobie znać. Jednak to się nie liczyło. Nic się nie liczyło, dopóki Haydii nie była bezpieczna.
– Nie dotykaj jej – wychrypiał i z siłą, o jaką nigdy by się nie podejrzewał uderzył Ericka prosto w nos. Rozległ się trzask.
Poczuł, że ktoś go łapie, zobaczył, że ktoś inny trzyma Middle’a.
Po chwili obraz wyostrzył się. Prawdopodobnie miało to coś wspólnego z tym, że Cuddy wytarła krew chusteczką. Zamrugał gwałtownie i wyrwał się Wilsonowi. Dopadł do łóżka Haydii. Dziewczynka złapała go za rękę i przyłożyła ją sobie do policzka.
– Tato… – wyszeptała cicho. To wszystko działo się zbyt nagle, zbyt szybko dla małego dziecka, choćby tak dorosłego jak Haydii.
House uśmiechnął się do niej uspokajająco. Tymczasem Middle po drugiej stronie pokoju tamował chusteczką krwotok z nosa. House patrzył na to nie bez satysfakcji…
– Odejdź od niej zboczeńcu – powiedział zduszonym głosem Erick. Ani na chwilę nie wypadał z roli.
House postanowił ukrócić. Tę farsę.
– Dobra. Więc przekonajmy się jak to naprawdę było. – Podniósł z łóżka upuszczony tam wcześniej telewizorek i włączył odtwarzanie. Wszyscy obecni natychmiast się nad nim pochylili.
Zdumiona Lisa uniosła brwi, kiedy ujrzała pokój, w którym sama była kilka godzin wcześniej. A później na ekranie pojawiły się dwie postacie. Pani dyrektor poczuła, że się rumieni.
– House, jakim cudem to nagrałeś? – spytała zduszonym głosem, gdy na ekranie zaczęła całować Ericka.
– Z komentarzami poczekaj aż film się skończy. Wtedy dopiero będzie o czym mówić – ścisnął Haydii mocniej za rękę. Dziewczynka wbijała w niego oczy, jakby był jedyną stałą w tym całym bałaganie.
Ekranowa Haydii właśnie otworzyła drzwi. Za nimi House usłyszał stłumiony śmiech. Foremana niezwykle rozbawiła sytuacja w jakiej znaleźli się dorośli. Cóż, za chwilę przestanie się śmiać…
– House, ostrzegam Cię, jeśli to jakiś durny wygłup w odpowiedzi na to, że zaczęłam się kimś spotykać…
House po raz pierwszy tego dnia spojrzał je prosto w oczy.
– Nie wszystko kręci się wokół Ciebie Cuddy – powiedział poważnie.
Cuddy patrzyła na niego przez chwilę. Był jakiś… inny. Jakby coś się w nim zmieniło.
Wróciła wzrokiem do wydarzeń na ekranie. Właśnie opuszczała pomieszczenie. Zamarła. Erick, jej Erick, stał nad tą dziewczynką, Haydii. Kłócili się… Lisa przesłoniła usta dłonią. Mała otrzymała własnie policzek. Jak można było zrobić coś tak…? Bestialskiego? Nieludzkiego? Nawet nie umiała tego określić. Odsunęła się od swojego byłego ukochanego, patrząc na niego z odrazą. Właściwie zdziwiła się, ze nie poczuła nic prócz tego. Chyba powinna być zawiedziona, wściekła, rozdarta pomiędzy miłością do niego a tym co zrobił? Tymczasem nie czuła zupełnie nic. Przypadek? Czy może fakt, że nigdy jej na nim tak naprawdę nie zależało? Może spotykała się z nim tylko dlatego, że dla niej był zupełnym przeciwieństwem House’a, którego miała na co dzień w pracy? Od którego chciała się uwolnić choć na chwilę, zapomnieć…?
House obrócił się w stronę Middle’a. Nagranie już się skończyło. Ten stał z boku z kamienną twarzą.
– Sam zrzekniesz się praw rodzicielskich, czy mam Ci przynieść pozew do sądu? – spytał chłodno House.
– Skąd pewność, że mógłbyś wygrać tę sprawę?
House uśmiechnął się ironicznie.
– Mamy dowody na to, że biłeś dziecko, zresztą można zrobić jej obdukcję. Na taśmie mamy tez twoje przyznanie się do tego, że nie zauważyłeś nawet, że twoja córka uciekła z domu. Mamy zeznania Haydii i moje, mamy świadomość, że mała przez Ciebie o mało się nie zabiła. Czy to pierwszy raz? – spytał z krzywym uśmiechem. Rzucił spojrzenie w stronę Haydii i zwrócił się do niej. – A o tym to sobie jeszcze porozmawiamy.
Dziewczynka nie zwróciła nawet uwagi na jego słowa, tylko patrzyła na niego jak w obrazek.
Westchnął.
– Jest w lekkim szoku. Ale to zaraz przejdzie. Hmm… Middle, sądzę, że możesz już sobie iść. I, do cholery, czy ktoś widział mój Vicodin?! – House powoli wracał do siebie.
Haydii najwyraźniej też już miała się lepiej, bo sięgnęła pod kołdrę i wyjęła z kieszeni pomarańczowe pudełeczko wypełnione do połowy. Nieśmiało zagrzechotała nim i podała House’owi. On wziął je niemal mechanicznie i spytał:
– Ile tego wzięłaś? – Wyglądał na naprawdę przestraszonego.
Tymczasem Erick obejrzał się na nich, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami. Chyba zdawał sobie sprawę, że dłuższe pozostawanie w tym miejscu nie wróży mu dobrze.
Cuddy przyglądała się House’owi. Pierwszy raz w życiu widziała, żeby się o kogoś troszczył, o kogoś się bał. Wyglądał na niesamowicie przejętego. Jakby mu zależało. Kiedy weszła z Erickiem do Sali, on ratował Haydii, a miał przy tym tak błędny wzrok, takie zacięcie na twarzy… Jak nie on. Nigdy nie sadziłaby, że nadaje się na ojca. On tymczasem udowodnił jej, jak bardzo się myli. Nie miała pojęcia, że ten mężczyzna mógłby pokochać małe dziecko, umieć się nim zająć, wychować. A dziewczynka… Była do niego niezwykle podobna. Taki zbieg okoliczności… Pasowali do siebie. Tworzyli razem obrazek… rodziny? I to chyba szczęśliwej. Nagle poczuła paraliżującą pustkę w sercu. Bo ten obrazek był pełny, niczego na nim nie brakowało. A ona z jakiegoś powodu, bardzo chciałaby się na nim pojawić…
Tymczasem Haydii zarumieniła się lekko i spuściła głowę.
– Połowę – szepnęła.
House mocniej ścisnął ją za rękę.
– Nie wierzyłaś, prawda?
– Nie…
Dla nikogo innego ta rozmowa nie miała sensu. Tylko Wilson zaczynał mniej więcej kojarzyć to wszystko z objawami na białej tablicy…
– Obiecałem Ci – przypomniał jej.
Uniosła lekko głowę. Nawet w takiej chwili nie mogła się powstrzymać:
– Wszyscy kłamią. Nie jesteś wyjątkiem, który potwierdza regułę.
– Nie. Ale powinnaś mi była zaufać.
– Tak? A na jakiej podstawie? – spytała z lekką złością.
Wszyscy obecni pomyśleli, że chodziło o podstawę, jaką dał, lub nie dał jej House. Za to Greg zrozumiał. Jej nigdy nikt nie ufał i ona też nigdy nikomu nie ufała. No, może z wyjątkiem swojej matki, ale to się nie liczy, była za mała. Kto miał ją nauczyć zaufania?
Zamiast odpowiedzieć przyciągnął ją do siebie i przytulił. Wilson wypchnął kaczuszki na zewnątrz i sam również wyszedł. Lisa chciała iść za nimi, ale zawahała się. Nie chciała im przeszkadzać, choć z drugiej strony… Nie sądziła, by później miała odwagę spojrzeć mu w oczy. Musiała to załatwić teraz.
– Dziękuję – powiedziała cicho. Prawie niedosłyszalnie.
On jednak wyłapał jej słowa, unoszące się w powietrzu.
– Za co? Za to, że zniszczyłem twój związek? Przecież… Mogłaś mieć szczęśliwą rodzinę. Może zmienić Ericka w dobrego człowieka. Mieć córkę, Haydii. Ale ja na to nie pozwoliłem. Nie mogłem. Nie chciałem ryzykować, że Ci się nie uda. I nie chciałem się dzielić Haydii. Z nikim. Sama widzisz, że byłem po prostu zwykłym egoistą.
Mógł mówić co chciał, jak zwykle, spróbować obrócić wszystko w żart. Sama najlepiej wiedziała jak wiele mu zawdzięczała.
– Nie mogłam. Nie da się stworzyć szczęśliwej rodziny bez miłości – odparła poważnie, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła, bardzo szybko, żeby nie zauważył jej łez.
House w zamyśleniu pogładził Haydii po włosach. Wiedział, że tej nocy wiele sobie przemyśli.
– Tato? – powiedziała cicho.
Odwrócił głowę w jej stronę.
– Obiecaj mi coś.
– Tak?
– Że zawsze przy mnie będziesz.
Uśmiechnął się czule i poczochrał jej włosy.
– Obiecuję. A ty obiecaj mi, że już nigdy nie zrobisz czegoś tak głupiego.
– Obiecuję – uśmiechnęła się radośnie. Grega zdziwiło z jaką łatwością przyszło mu zaakceptowanie faktu, że właściwie to został ojcem. Ojcem dziecka, które znał od dwudziestu czterech godzin. Równych, co stwierdził patrząc na zegarek. – Wiesz co?
– Co? – spytał, szczerząc się jak głupek.
– Mam ochotę na lizaka.
– Więc…?
– Może przyniesiesz?
– Wiesz, liczyłem na to, że ty to zrobisz…
Prychnęła jak kotka. Przez te kilka godzin niewyobrażalnie mu tego brakowało. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

cdn.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Erato
Ortopeda
Ortopeda


Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 12:12, 01 Kwi 2009    Temat postu:

Oj, popłakałam się
Napiszę Ci tylko, że kocham tego fica, dobrze? A sama sobie dopowedz resztę, bo Ty wiesz najlepiej.
...
Ok., jednak nie potrafię być cicho Bo... Bo... No bo przecież Haydii musi powiedzieć House'owi, że ma się brać za Cuddy, prawda?!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
amandi
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 954
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:13, 01 Kwi 2009    Temat postu:

o rany. o rany. oo raaaaanyy..........

Po prostu szok. Nie spodziewałam się, że House będzie aż tak.. aż takk oddany temu dziecku. Że pokocha je całym sobą. Że będzie przy nim trwał, dopóki nie będzie pewien, że jest ono bezpieczne.

Taak, Eric jest rzeczywiście bardzo dobrym aktorem. według mnie powinien grać jednak tylko w filmach akcji, bo ma za duży pociąg do przemocy - bije Haydii, uderzył House'a (a ten mu oddał ), strach pomyśleć, jak traktowałby Lisę po ślubie... .. damski bokser się znalazł...

A House? House jest absolutnie cudowny. I jest dla tej małej dziewczynki ojcem. I jest szczęśliwy w tej roli... A ja jestem szczęśliwa, czytając to - bo jak on, również oszalałam na punkcie Hayddi ..

Aahh, jak ona mogła... jak ona mogła przedawkować Vicodin?? A gdyby.. nie daj Boże, coś jej się stało? Jak Greg by to zniósł? Nie myślała o nim w ogóle? Bo on o niej tak i... i to, jak doszedł do wniosku, dlaczego mała tak do niego przylgnęła, było niesamowite...

A, świetne rozwiązanie przypadku medycznego

czekam z zapartym tchem na ostatnia część i... co z Huddy ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Camelia
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 94
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:36, 01 Kwi 2009    Temat postu:

Czekam na wieeelki Huddy happy end. No właściwie to ... Huddii? Może po prostu zostane przy House+Cuddy+Haydii. Po fanfikach czasami roi mi się, że powstały nowe shipy i dziwię się, że nie zostały dodane na Horum. A później wielkie 'ojej', że to tylko w fiku i żal do scenarzystów Czekam na te 7/7 i pozdrawiam

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin