Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Czerwiec [Z]
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:30, 02 Kwi 2009    Temat postu: Czerwiec [Z]

No i teraz będę was ciągle dręczyć moją straszną twórczością ^^. Mam gotowe trzy rozdziały, reszta w trakcie pisania xDD. Nie martwcie się, ficka nie porzucę i będę uaktualniać w miarę często. Co kilka dni prawdopodobnie.
Cóż, przestaję nudzić. Pozostaje mi tylko życzyć miłej lektury i mieć nadzieję, że się wam spodoba.


Zweryfikowane przez Scribo.

Odc. 1

Promyczki czerwcowego słońca oświetlały wnętrze szpitala, rzucając błyszczące odblaski na ściany. Dzień był niezwykle piękny. Pielęgniarki postanowiły jak najmniej skrzywdzić ludzi swoimi plotkami, pacjenci jakoś chętniej zdrowieli, a lekarze z większym niż zwykle entuzjazmem chodzili po korytarzach.
Cały ten sielankowy obrazek burzył nie kto inny jak Gregory House wlekący się za Lisą Cuddy w kierunku przychodni.
– Ale mamooo… – spróbował jeszcze raz przekonać ją o tym, że pacjentom lepiej będzie bez niego. Czemu miał im zepsuć taki piękny dzień?
– Nie przeginaj House, albo jak na mamę przystało dam Ci klapsa w Tylek, który przy okazji mógłby przywlec się do przychodni odrobinę szybciej.
– A ja mogę dać klapsa Tobie? – zainteresował się nagle Greg.
– Tylko w tych licznych chwilach gdy oddajesz się fantazjom, oblewając się zimną wodą z prysznica – odparła rozbawiona.
Zrezygnowany pokręcił głową. Rozejrzał się w poszukiwaniu weny do dalszej kłótni. Jego wzrok błądził po ścianach, podłodze, suficie, przechodzących pacjentach, rozmawiających pielęgniarkach. I wtedy ją zobaczył. Nie wenę; Ją.
Wyprostował się. Przyspieszył kroku, wymijając zdezorientowaną panią dyrektor i podszedł prosto do kobiety opierającej się o blat recepcji. Cuddy zatrzymała się, kompletnie zaskoczona. Co…?
Tymczasem kobieta odwróciła się słysząc zbliżające się kroki. Zlustrowała wzrokiem całą sylwetkę diagnosty, zatrzymując się przy oczach.
– Masz laskę – powiedział takim tonem, jakby mówiła o pogodnie.
– A ty balony – odparł, wskazując głową siatkę, którą trzymała w ręce. W środku faktycznie było całe mnóstwo nie nadmuchanych jeszcze baloników.
Uniosła jedną brew do góry.
– Uwielbiam te chwile, gdy nawzajem obrzucamy się sksistowskimi komentarzami – oznajmiła uśmiechając się szeroko.
– O tak. Wtedy czuję, że żyję – zgodził się House.
Miał ochotę jeszcze postać i pogapić się na nią, jak za starych dobrych czasów, jednak ciekawość była silniejsza od wszystkiego innego.
– A co ty tu właściwie robisz? Stęskniłaś się?
Uśmiechnęła się łobuzersko, a w jej oczach pojawił się znajomy błysk.
– Jest czerwiec. Zauważyłeś?
Czy zauważył? Co rok, przez cały miesiąc chodził jak struty, zastanawiając się, jakby to było, gdyby ich czerwiec trwał wiecznie.
– Zawsze dotrzymujesz danego słowa, co?
– Prawie – zgodziła się. Tym razem to on uniósł brew. Prawie?
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – zauważył.
– Faktycznie – przyznała.
– Więc?
– Jestem przejazdem. Ale może zostanę na stałe. Szukam pracy – wyjaśniła. – A tu znalazłam się dlatego, że chciałam odwiedzić dzieci z onkologii. – Nigdy nie umiała ukrywać przed nim prawdy wystarczając długo, by zniechęcić go do dalszych odpytywanek.
– Dalej chcesz mieć swojego małego potwora? – spytał z krzywym uśmiechem. Zawsze miała słabość do dzieci.
– Dalej wyrażasz chęć zostania jego ojcem, czy też już znalazłeś jakąś inną samotną kobietę, którą udało ci się zapłodnić? – odgryzła się.
Uwielbiał to. Ich słowne gierki, przepychanki. Wrócił myślami do ich pierwszego spotkania…
To był koniec czerwca. Miał dwadzieścia lat i własnie kończył pierwszy rok studiów. Słońce pięknie świeciło, ciepły wiatr rozwiewał włosy, a wilgotne powietrze pozostawiało w nich kropelki rosy. Greg zatrzymał motor przed dużym, ładnym domem. Zsiadł, ściągnął kask. Na sobie miał tylko dżinsy i wymiętą, czarną koszulę, rozpięta do połowy klaty i z podwiniętymi rękawami. Uśmiechał się pod nosem. Umówił się z Danem na rundkę na motorach po okolicy, a później mieli wstąpić na imprezę w pobliskim klubie.
House przeszedł alejką między krzewami róży, przeskoczył kilka stopni schodków i nacisnął dzwonek. Oczywiście, Dan jak zwykle miał się spóźnić. Drzwi otworzyła mu szczupła czternastolatka o burzy brązowych loków na głowie i intensywnie zielonych oczach. Nigdy wcześniej Greg nie sądził, że ktoś może mieć taką barwę tęczówek. Chyba dopiero wyszła spod prysznica, bo ubrana była tylko w krótki, biały szlafrok, a na jej skórze połyskiwały kropelki wody. Dziewczyna zmierzyła go krytycznym spojrzeniem, po czym cofnęła się o krok, dając mu znak, by wszedł do środka. Przekroczył próg. To musiała być siostra Dana. Tak, kumpel chyba kiedyś coś o niej wspominał. Już w przedpokoju świetnie było słychać ryczącą muzykę. Mimowolnie zaczął kiwać głową do rytmu
– Jeśli chcesz tańczyć, nie krępuj się – powiedziała z łobuzerskim uśmiechem i wyzywającym błyskiem oczach.
– Nie widzę tu rury – odparł z czystej przekory.
Zielonooka ruchem głowy wskazała mu kąt przedpokoju.
– Striptiz na wieszaku? – zaproponowała z kokieteryjnym uśmiechem. To był pierwszy raz, gdy ktoś zagiął Grega House’a.

Szczerzył się do niej jak głupek. Od tak dawna jej nie widział, mimo to od razu ją rozpoznał, gdy tylko ja zobaczył. Jej oczu nie dało się pomylić z żadnymi innymi. Jego też.
– Dobrze, że wróciłaś – powiedział po prostu.
Dziewczyna przewróciła oczami, po czym delikatnie dotknęła palcem jego policzka.
– Tęskniłeś za mną? – spytała.
– Nawet nie wiesz jak bardzo – odparł, zaczynając się bawić jej włosami.
To była ich gra. Jeszcze z czasów pamiętnego Trzeciego Roku. Była to już wręcz nazwa własna. Oboje podpuszczali wtedy wszystkich. Podczas rozmowy mową ciała dawali wszystkim znać, że są razem, a w rzeczywistości omawiali po prostu jakiś medyczny przypadek. Była jego natchnieniem, zawsze naprowadzała go na właściwy trop.
To wszystko działo się tak dawno, a oboje mieli wrażenie, że ten pamiętny czerwiec skończył się zaledwie wczoraj.
– Powinnaś była przyjechać wcześniej.
– Musiałam poukładać sobie życie.
– I zajęło Ci to dwadzieścia lat? – spytał z lekką złością. Nie chciał zepsuć tego spotkania, ale nie mógł powstrzymać się przed tym wyrzutem.
– Przecież widzieliśmy się wtedy, kiedy zacząłeś spotykać się ze Stacy.
– Przepraszam, piętnaście lat – parsknął, a w jego oczach błysnęły ogniki. Pociągnął ją lekko za włosy.
Zmrużyła oczy. Zaczęło się. Wspięła się na palce i koniuszkiem języka dotknęła płatka jego ucha.
– Nie martw się. Teraz zwalę Ci się na głowę i będę uprzykrzać Ci życie tak długo, aż sam mnie z niego wywalisz – wyszeptała mu prosto do ucha.
Przyjemny dreszcz przebiegł mu w dół kręgosłupa.
Cuddy patrzyła na tą scenę szeroko otwartymi oczami. Nie miała pojęcia kim była ta dziewczyna, co tu robiła ani co łączyło ją z Housem. Diagnosta właśnie odsunął się od kobiety o krok.
– Dobrze Cię w końcu widzieć June – powiedział głośno, z taką dziwną melancholią w głosie.

cdn.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Scribo dnia Czw 11:23, 09 Kwi 2009, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
amandi
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 954
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:09, 03 Kwi 2009    Temat postu:

zaczęło się bardzo... bardzo intrygująco... i elektryzująco...

Najpierw Greg idzie noga za nogą do przychodni, między czasie przerzucając się komentarzami z Cuddy. Potem widzi pewną dziewczynę, od razu się prostuje i rzuca w jej kierunku. I przytaczasz jego wspomnienia. ICH wspomnienia z tego pamiętnego czerwca, ich grę, ich pieszczoty, ich wzajemne, złośliwe i sprytne uwagi... A teraz to wraca - jak gdyby nigdy nic, jak para przyjaciół, która rozstała się zaledwie piętnaście minut, nie lat, temu, rozpoczynają od nowa swoją zabawę... Co z tego wyniknie? Z pojawienia się zielonookiej kobiety? Obserwując reakcję Lisy i dreszcze House'a, na pewno się nie zawiodę. Ani na Twoim pisarstwie . Fabuła naprawdę dobra, świetnie opisane, no i te cudne dialogi ("Masz laskę", "A ty balony" ) - czekam na cd! Buzi


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarna kawa.
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:05, 03 Kwi 2009    Temat postu:

O kurczak! Zaczęłaś tak intrygująco, ze ślina mi leci na myśl o następnej części!
Czekam z niecierpliwością!
Podoba mi się!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:11, 03 Kwi 2009    Temat postu:

Cieszę się, że wam się spodobało. Zapraszam na kolejną porcję

Odc. 2

Czerwcowe słońce nie wydawało jej się już tak piękne jak rano. Właściwie w ogóle nie wydawało jej się piękne. Wszystko ją denerwowało. Od głupawego uśmiechu asystentki począwszy, na napalonym sponsorze, z którym miała przed chwilą spotkanie skończywszy.
Lisa schowała twarz w dłoniach. Wszystko się zmienia. Czemu nic nie może pozostać takim, jakim było?
Jasne, nie był to idealny układ, ale najlepszy, na jaki mogła liczyć. I ona się z tym pogodziła, naprawdę. Cieszyła się każdą jego chwilą. A teraz cały ten spokój został zburzony.
I o ile kiedy House ją wyminął i podszedł do tamtej kobiety mogła mieć jeszcze jakieś wątpliwości to ich zachowanie je rozwiało.
Czemu to tak bardzo na nią działało? Bo była zakochana. Zakochana w największym dupku, jakiego widział świat. Zdawała sobie sprawę, że to uczucie jednostronne i nigdy mu o nim nie powiedziała. Po co? Żeby zepsuć tą niewielką namiastkę jego bliskości, którą jeszcze miała? Uwielbiała te chwile, kiedy ganiała za nim po całym szpitalu, chcąc zmusić go do siedzenia w przychodni. Te chwile, kiedy się kłócili, te chwile, kiedy rzucał w jej stronę seksistowskie komentarze. No bo dlaczego nie? Wtedy mogła po prostu słuchać jego głosu, tonąć w niebieskich oczach, czuć zapach jego perfum. No bo dlaczego nie?
Tak było dobrze. Przez te wszystkie lata. A teraz pojawiła się ona. Ta kobieta. June, tak ją nazwał. To, jak się wobec niej zachowywał, ten czuły uśmiech na twarzy, błysk w oczach, które pojawiły się gdy na nią patrzył. Tak bardzo chciałaby znaleźć się na miejscu tej kobiety.
Westchnęła głośno. Teraz powinna przestać myśleć, odsunąć się w cień, zająć pracą. Cierpieć w milczeniu i pozwolić mu być szczęśliwym.

*
Normalnie funkcjonować. To jest to. Cuddy szybko przekładała dokumenty chcąc znaleźć ten, który musiała podpisać. Szybkim ruchem wyciągnęła papier ze stosu innych. Uśmiechnęła do siebie z zadowoleniem i podpisała. W tej chwili usłyszała pukanie do drzwi.
– Proszę! – zawołała, nie podnosząc głowy, tylko odkładając dokument na miejsce.
– Dzień dobry – usłyszała w odpowiedzi. Błyskawicznie podniosła głowę. Przed nią stała tamta kobieta. Ta, z którą House rozmawiał rano. – Nie przeszkadzam? – spytała grzecznie.
Lisa przez chwilę miała ochotę wysłać ją do diabła, ale stwierdziła, że po pierwsze jako dyrektorce jej nie wypada, a po drugie właściwie to mogła się czegoś o niej dowiedzieć…
– Nie, proszę, niech pani wejdzie. – Wskazała jej ręką krzesło.
Tamta uśmiechnęła się do niej. Odpowiedziała uśmiechem. Chyba nie zauważyła, że był niezwykle sztuczny, prawda?
– Słucham o co chodzi? – spytała Cuddy po chwili niezręcznej ciszy. Starała się być uprzejma.
Kobieta wbiła w nią przeszywające spojrzenie. Wyglądała, jakby walczyła sama ze sobą.
– Szukam pracy – powiedziała w końcu.
Lisa uniosła brew.
– Przepraszam panią, pani…
– June Cole.
– Pani Cole, ale w tej chwili mamy tylko jeden wolny etat, na onkologii, a…
– To świetnie – przerwała jej kobieta.
Lisa zamrugała. June uśmiechnęła się w sposób, w jaki zwykle uśmiechają się dzieci, które dostają to, czego chcą.
– Pani jest…?
– Onkologiem. Tak. – Odgarnęła włosy za ucho.
Cuddy w zamyśleniu spojrzała w okno. Jak zawsze, gdy się denerwowała stukała paznokciem w blat biurka. Oddzieliła od siebie pracę i życie prywatne. Czy były jakieś powody by jej nie zatrudnić? Powody ważne dla szpitala?
– Cóż pani Cole, proszę zostawić mi swoje CV – powiedziała po chwili namysłu.
– Bardzo dziękuję. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Cuddy miała nadzieję, że nie będzie żałować swojej decyzji.

*
June wyszła z gabinetu Cuddy z szerokim uśmiechem na ustach. Wszystko szło świetnie. Powoli ruszyła na trzecie piętro, gdzie według pielęgniarki był gabinet Grega. Załatwiła już co miała załatwić – odwiedziła onkologię. Szczerze mówiąc to właśnie przez wrażenie, które zrobił na niej ten oddział zdecydowała się złożyć tu swoje CV. No i był tu House.
Tym razem nie bawiła się w pukanie. Po prostu otworzyła drzwi z jego nazwiskiem. Zastałą go siedzącego w fotelu i odbijającego piłeczkę od ściany.
– Nadal ją masz? – spytała z rozbawieniem.
Obrócił się w jej stronę.
– Pewnie. To moja ulubiona zabawka.
Obeszła jego biurko, kołysząc biodrami. Wyglądała tak pięknie i młodo. Jakby te dwadzieścia lat nigdy nie minęło. Miała na sobie sukienkę. Podobną do tej z tamtego wieczoru. Wrócił myślami do pamiętnego spotkania…
Północ wybiła, ogłaszając początek czerwca. Impreza powoli się rozkręcała. Greg stał pod ścianą i kiwał głową w rytm muzyki. W tym tłumie wypatrzył Dana i przepchnął się w jego stronę. Kumpel właśnie wypatrywał laski, z którą umówił się na dziś wieczór.
– Książe zgubił białego rumaka? – zakpił House, rzucając bardzo wymowną aluzję.
Dan parsknął śmiechem.
– Może i mnie dziewczyna wystawiła, ale z tobą nawet się nie umówiła – wytknął mu.
Greg przewrócił oczami.
– Trzeba się zadowolić tym co jest – powiedział robiąc cierpiętniczą minę.
Dan pokiwał głową z miną znawcy i wskazał głową w kierunku stołu z napojami. Stały przy nim dwie blondynki, z nogami po szyję i olbrzymimi dekoltami. Laski na jedną noc. Świetnie.
Greg zagapił się na chwilę, przez co Dan go wyprzedził i wyrwał ładniejszą z dziewczyn. Pff… cóż, ta druga też nie była zła. Już miał zamiar ruszyć w jej kierunku kiedy za nim rozległ się dziewczęcy głos.
– Uwaga! Dendrofilia się szerzy!
Obrócił się w miejscu. Szukał źródła głosu. Nagle tuż przed nim, jak spod ziemi wyłoniła się szesnastoletnia dziewczyna. Z początku jej nie poznał, w końcu od ich ostatniego spotkania minęły już dwa lata, jednak kiedy ich oczy się spotkały na jej obraz nałożył się widok czternastolatki proponującej mu striptiz. Zmieniła się. Wyładniała. Niezmienne pozostały tylko jej zielone oczy, brązowe loki pozwijane jak sprężynki i łobuzerski uśmiech. Nie była piękna w dosłownym znaczeniu tego słowa, ale wszystko w niej wydawało się rzucać mu wyzwanie, przyzywać go. Nawet nieco zbyt długi nos, na którym było kilka piegów, które notabene tylko dodawały jej uroku.
Oczywiście, był facetem, więc nie mógł nie zwrócić uwagi na to jak ponętnie wyglądała w tej białej sukience bez pleców, zawiązanej na szyi. Jej góra byłą idealnie dopasowana, wcięta w talii, zaś spódnica rozszerzała się, powiewając między jej zgrabnymi nogami, kiedy zbliżała się do niego tanecznym krokiem. Wtedy myślała, że ubrała się tak specjalnie dla niego, żeby przyjść na tą imprezę. Później dowiedział się, że to był jej zwykły strój, a ona sama jedynie szukała Dana i że trafiła tam przypadkiem.
– Szukasz laski na jedną noc? Dobrze wybrałeś. Ona tylko na to czeka. Ale pomyśl, co będziesz musiał znosić po drodze… Głupawy śmiech, cielęce oczy wpatrzone w ciebie jak w obrazek, niemożność przeprowadzenia inteligentnej rozmowy… staczasz się. A gdzie pociąg do wyzwań? – ciągnęła podchodząc bliżej. Zatrzymała się tuż przed nim.
– Własnie się we mnie obudziły – odparł z przekornym uśmieszkiem.
Co robisz idioto, ona ma szesnaście lat i jest siostrą twojego najlepszego kumpla – skarcił się w myślach.
Cóż, zdrowy rozsądek poszedł w odstawkę.
– Spróbuj, jeśli myślisz, że potrafisz – odparła, a on ujrzał w jej oczach to samo wyzwanie co dwa lata temu.
Złapał ją za rękę i pociągnął na parkiet. Właściwie prawie jej nie znał. Dwa lata temu zamienił z nią tylko kilka słów, które wystarczyły by obudzić jego zainteresowanie. Na to jak wielkie było wskazuje fakt, że nie zapomniał o niej, kiedy tylko wraz z Danem wsiedli na motory.
Uważał się za Dorego tancerza. Zmienił zdanie, kiedy zobaczył jak zgrabnie ona porusza się w rytm muzyki. Od razu zgadł, że to kochała. Kiedy tańczył na jej twarzy było widać taką pasję… Jej zapach go odurzał. Zapach lasu, sosnowych szpilek. Takiej świeżości.
Upajał się chwilą. Posłał rozsądek do wszystkich diabłów. Że była za młoda… co z tego? To przecież tylko sześć lat… Całkowicie zatracił się w tańcu. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że igra z ogniem.

Tak zaczął się tamten czerwiec. Poczuł przemożoną chęć puszczenia tamtej piosenki i rzucenia się z nią w taniec, wir ciał. Jak nigdy przeklinał swoją nogę i to, ze już nigdy z nią nie zatańczy.
Wydawała się być nieświadoma lawiny wspomnień jakie w nim wywoływała. Zatrzymała się tuż przed nim. Oparła się rękoma na poręczach fotela. Jej oczy znalazły się na poziomie jego oczu. Lustrowała go wzrokiem, jakby chciała wydobyć jakąś informację z jego wnętrza.
– O czym myślisz? – spytała go.
– Zastanawiam się, gdzie się zatrzymałaś.
– Kłamiesz – powiedziała bez wahania.
Uniósł kąciki ust ku górze. Zawsze umiała poznać, kiedy nie mówił jej prawdy.
– Nie mniej jest to bardzo interesujący temat, nie sądzisz? – drążył dalej.
– Nie – odparła.
– No daj spokój. Przecież oboje wiemy że i tak się dzisiaj do mnie wprosisz – stwierdził z uśmiechem samozadowolenia na ustach.
– Skąd ta pewność? – spytała z przekornym uśmieszkiem. – Może już znalazłam sobie lokum.
– W takim wypadku musiałabyś zostać tu na stałe. Bo przecież nie opłaca Ci się mieszkać w hotelu.
W jej oczach pojawił się znajomy blask. Odepchnęła się od poręczy. House z zainteresowaniem śledził ją wzrokiem. Obeszła fotel dookoła, stanęła za nim i zaczęła robić mu masaż. Jak za starych dobrych czasów.
– Dostałam pracę – zakomunikowała mu z radosnym uśmiechem, którego on nie mógł zobaczyć. Masaż okazał się być niezłym posunięciem, bo momentalnie zesztywniał.
– Tu? – spytał zaskoczony.
– Masz niezwykle miłą szefową – oznajmiła.
Prychnął.
– Cóż, przynajmniej raz Wilson będzie miał porządnego współpracownika.
Stwierdził po chwili, całkowicie się rozluźniając.
– Wilson? – spytała unosząc brwi.
– Tak. Zdecydowanie powinnaś go poznać.
– Więc na co czekamy? – spytała szeptem, pochylając się do jego ucha. Uśmiechnął się pod nosem.
Podniósł się z fotela.
– Masz się zachowywać – pouczył ją.
– Jak? – spytała zawzięcie mrugając oczami.
Wyszczerzył się jak wariat.
– Tak, żeby jego szczęka opadła na tyle nisko, żeby zniknąć w przestrzeni kosmicznej – zaproponował.
– To może być ciekawe – zgodziła się.
– Na to własnie liczę – odparł i obejmując ramieniem wyprowadził z gabinetu.

*
Wilsona nie było w gabinecie. Jak gdyby to miał być jakiś problem. House po prostu otworzył drzwi i posadził June na kanapie. Sam usiadł obok i zaczął bawić się jej kosmykiem włosów, łaskocząc ją w szyję. Do złudzenia przypominało to te beztroskie popołudnie spędzane na korytarzach jego akademika.
W takiej sytuacji zastał ich Wilson wracający właśnie z obchodu. Biedaczek, omal nie dostał zawału. Wszedł do środka i chwycił się drzwi, żeby nie upaść z wrażenia.
– House? –wyjąkał niepewnie.
– Nie martw się Jimmy, ona nie dojdzie na twojej kanapie. – Greg z niechęcią oderwał wzrok od kosmyka włosów przyjaciółki.
Tym samym odsunął się trochę dając koledze lepszy widok na kobietę siedzącą przy nim na kanapie. Przy okazji zauważył też, że razem z Wilsonem do pomieszczenia weszła Cuddy.
– Nie robimy nic niedozwolonego – oświadczył na wstępie House. – A nawet gdyby, to to przecież ja.
Posłał wszystkim rozbrajający uśmiech.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ku ogólnej konsternacji House’a wszyscy wydawali się wiedzieć coś, o czym on nie miał pojęcia.
– Przy okazji… ma pani tę pracę, pani Cole – zaczęła Cuddy.
Zanim jednak kobieta zdążyła odpowiedzieć, onkolog wyksztusił:
– June…?
– Ee… Cześć James – powiedziała niepewnie. Tak. Teraz zdecydowanie nikt nic nie rozumiał.
June wstał z kanapy i założyła ręce na piersiach. Stałą naprzeciwko Wilsona.
W tej chwili do Cuddy dotarła odpowiedź na pytanie, które zadawała sobie od chwili gdy zobaczyła tę kobietę: już wiedziała gdzie widziała ją wcześniej.

cdn.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
amandi
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 954
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:19, 04 Kwi 2009    Temat postu:

masz talent, dziewczyno!!

wszystko opisałaś tak plastycznie, że miałam wrażenie, że sceny - jedna po drugiej - wizualizują się przed moimi oczami . No i świetnie przedstawione rozmyślania bohaterów, szczególnie Cuddy, zmuszonej do robienia dobrej miny do złej gry. A te retrospekcje? fajny pomysł i jeszcze lepiej wykonany ! Ten fik mnie urzekł swoją lekkością i letnim promykiem słońca - no i zagadkami ..

hm... June zna Wilsona... a House - tak, ten zawsze o wszystkim dobrze poinformowany Gregory House - nie ma o niczym bladego pojęcia , co już zapowiada niezłą zabawę . Z drugiej strony, dziewczyna nie wydaje się być szczególnie uszczęśliwiona tym spotkaniem, a na dodatek nazwisko "Wilson" nie wywołało w niej nawet cienia podejrzenia... chyba, że zakładając, że jest dość popularne ... W sumie jestem zaintrygowana i czekam z zapartym tchem na dalszy rozwój wypadków . Na razie współczuję też Cuddy - widzę, jak się miota i jednocześnie nie może nic zrobić, poza przyjęciem do pracy swojej rywalki. a House? Coś mi się wydaje, że "stara miłość nie rdzewieje" .. wstawiaj szybko następny odcinek, buziaki !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:27, 04 Kwi 2009    Temat postu:

Co tu dużo mówić? Po prostu zapraszam do czytania i dziękuję za komentarze ^^.


Odc. 3

Cuddy spojrzała jeszcze raz. Tak, nie mogła się pomylić. Stali dokładnie pod takim samym kątem jak wtedy, rozpoznawała profil jej twarzy. Nie wiedziała czemu właściwie tak dobrze ją zapamiętała…
To był czerwiec. Zjazd najlepszych onkologów w kraju. Cuddy też pojechała, jako dyrektor medyczny. Dopiero objęła tę funkcję i musiała zacząć bywać na takich imprezach, poznawać ludzi, zawierać przydatne znajomości.
Przemierzyła korytarz szpitala, weszła do auli. Było tam już całkiem sporo ludzi. Szukała wzrokiem swojego pracownika, Jamesa Wilsona. Powinna w tej chwili stać z nim u boku i szczerzyć się jak głupia do wszystkich tych lekarzy.
Odnalazła go wzrokiem. Stał pod ścianą, najwyraźniej zmartwiony i zajęty rozmową. Naprzeciwko niego stała młoda dziewczyna z krótko obciętymi loczkami. Widział tylko profil jej twarzy, jednak była pewna, że dostrzegała na niej udrękę. Kobieta trzymała za rękę dziecko. Łyse dziecko. Musiało być po chemioterapii.
Coś zakuło ją boleśnie w piersi. Zawsze miała słabość do dzieci.
Musiała przerwać im rozmowę. Zbliżyła się powoli. Wilson chyba ją zauważył, bo uścisnął kobiecie dłoń w geście pożegnania. Ruszył w jej kierunku, a kiedy się zrównali zadała mu pytanie:
– Kto to był? – Kobieta zaintrygowała ją. Wyglądała na zbyt młodą na matkę, ale jednocześnie tak zaborczo przyciągała do siebie tamtego chłopca, jakby chciała go ochronić przed całym złem świata.
– Ach, to… Młoda lekarka, niedawno skończyła studia. Potrzebowała konsultacji – powiedział wysilając się by przybrać nonszalancki ton.
Cuddy skinęła głową. Mimo to nie mogła uwierzyć, że możliwość śmierci pacjenta przyprawiła o taki smutek i udrękę tamtą lekarkę. To było po prostu… Dziwne?

Nie miała wątpliwości. To ta sama kobieta. Nie poznała jej od razu tylko przez to, że teraz June miała dużo dłuższe włosy i wyglądała na trochę starszą. Zaintrygowała ją wtedy, teraz tym bardziej.
Tymczasem House w ogóle nie świadomy myśli Lisy zastanawiał się co mogło łączyć June i jego najlepszego przyjaciela.
– Czy wy…
– Nie, nie spaliśmy ze sobą. Nie, nie mieliśmy romansu. Nie, nie jestem jego byłą żoną o której nie wiesz – przerwała mu June.
Parsknął cicho. Nie mógł stwierdzić, czy kłamała. Nienawidził takich chwil. To wszystko przez tą jej postawę. Kiedy zakładała ręce na piersi jednocześnie jakby broniła się przed penetracją z zewnątrz. To była jej tarcza. Nigdy nie rozumiał jak ten zwykły gest mógł tak zmieniać tę dziewczynę, z której zwykle czytało się jak z otwartej księgi.
Miał ochotę złapać ją za ręce i je rozłożyć. Wtedy wszystko byłoby jasne. Jednak nie sądził żeby to był dobry pomysł, zważywszy na obecność Wilsona i Cuddy.
Przypomniał sobie sytuację w której się znaleźli wiele lat wcześniej. To było dwa dni po tej imprezie, na której ze sobą zatańczyli.
zachodzące słońce oświetlało korytarze czerwonym blaskiem. Akademik był pusty, nikt nie spędzał w nim czasu przy tak pięknej pogodzie. No, może nie całkiem pusty.
Greg i Dan właśnie kierowali się do pokoju. Kumpel obiecał House’owi, że pożyczy mu książkę, której ten szukał od wielu dni.
Zza zakrętu dobiegły ich przytłumione głosy. Spojrzeli na siebie i przyspieszyli. Byli ciekawi. Jak zawsze.
Za zakrętem czekał ich ciekawy widok. Mark Brown, zawodnik drużyny rugby, przyszły chirurg i marzenie żeńskiej części akademika szarpał za ramie nikogo innego, tylko June, młodszą siostrę Dana. Widok był na tyle interesujący, że mina dziewczyny nie wskazywała na to, że się boi, albo jest zła. Była raczej współczująca.
Dan zareagował natychmiast. W koc nie mógł pozwolić, żeby kto dotykał jego małej siostrzyczki. Podszedł do Marka i od razu uderzył go w twarz.
Brown zatoczył się do tyłu, puszczając rękę June.
– Nie dotykaj więcej mojej siostry! – warknął Dan. – Czego od niej chcesz, co?
Wobec braku odpowiedzi chciał go uderzyć jeszcze raz, ale powstrzymał go chłodny głos dziewczyny:
– Panuj nad sobą. Może najpierw byś mnie spytał, co? Zainteresował się czy mnie nic nie jest, a nie szukał tylko okazji, żeby popisać się tym, jak umiesz komuś przylać.
Dan odetchnął głęboko i odwrócił do siostry. House cały czas stał pod ścianą, obserwując rozwój wydarzeń.
– Co Ty tu właściwie robisz, co? – spytał swojej siostry.
– Nic, co mogłoby Cię interesować. Wolny kraj, mogę robić co chcę – odparła ze złością.
– To akademik studentów, a ty przed chwilą szarpałaś się z jednym z nich. Co miałem sobie pomyśleć?
– Nic! I nie obchodzi mnie to. Spadaj Dan. Nic mi nie jest i sama sobie umiem poradzić.
– Jasne…
– Tak, jasne. No już, zjeżdżaj. Zajmij się tym co zwykle robią studenci. Powyrywaj dziewczyny w bibliotece, schlej się do nieprzytomności w schowku na miotły, cokolwiek, tylko idź sobie – burknęła ze złością. – Ty tez Mark – warknęła do stojącego obok chłopaka.
Obaj rzucili jej obrażone spojrzenia, ale Dan chyba stwierdził, że to może być świetna okazja, żeby dowiedzieć się co się stało. Od Marka.
Obaj poszli dalej korytarzem. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że Greg nadal stał pod ścianą. Teraz podszedł bliżej.
– A tak na serio to o co poszło?
W jego głosie było tylko zainteresowanie.
Odwróciła się powoli, zakładając ręce na piersi.
– Mnie nie kazałaś sobie iść – zauważył.
– Zaraz mogę to zrobić – odparła.
– Ale ja nie muszę posłuchać.
– A ja nie muszę Ci odpowiadać.
– Punkt dla ciebie – zgodził się, uśmiechając się pogodnie.
Pokręciła głową.
– Zerwałaś z nim – stwierdził w nagłej chwili olśnienia.
– Najpierw musiałbyś dojść do wniosku, że z nim chodziłam.
– A chodziłaś?
– Jesteś zazdrosny?
Czemu nie mógł nic wyczytać z jej twarzy. Zmarszczył brwi. A gdyby tak spróbować perswazji…?
Podszedł do niej powoli. Nie cofnęła się. Stała tam dalej, czekała na niego. Była ciekawa co chciał zrobić.
On zbliżył się i niespodziewanie chwycił ją za dłonie. Rozłożył jej ręce na boki i splótł palce z jej palcami. O dziwo, teraz już nie miała przed nim żadnej obrony. Mógł stwierdzić że jest zaskoczona. Tak, kiedy czytał z jej twarzy zdecydowanie lepiej mu się z nią rozmawiało.
– A więc zerwałaś z nim.
Uśmiechnęła się słodko.
– Jak ważna jest dla ciebie ta informacja?
Delikatnie nacisnął na jej dłonie, tak, że musiała zacząć się cofać. Szli tak długo, aż w końcu natrafiła plecami na ścianę. Pochylał się nad nią, splecione ręce mieli zgięte w łokciach i oparte o ścianę. Gdyby ktoś tamtędy przechodził… To właśnie wtedy zaczęli swoją grę.
– Jestem gotów dużo zapłacić – przyznał cicho.
– Dam Ci za darmo – powiedział łaskawie.
– A więc? – spytał, zrównując swoją twarz z jej twarzą. Nadal zadzierała głowę lekko do góry.
– A więc tak. Zerwałam z nim. Czy to Ci uszczęśliwia?
– Nawet nie wiesz jak bardzo.
– Jesteś zazdrosny? – ponowiła pytanie.
– A powinienem być?
– Może zerwałam z nim, bo spodobał mi się ktoś inny? – zasugerowała.
– Kto? – spytał, odkrywając nagle, że bardzo go to interesuje.
– Nie powiedziałam, że tak jest. Powiedziałam, że może tak być.
Czuł jej oddech na swoim policzku, ciepło jej ciała, które było tak blisko. Doprowadzała go do szaleństwa. Oparł czoło na jej czole.
– No to czemu z nim zerwałaś?
– Jesteś bardzo dobrym tancerzem – odparła szeptem.
Poczuł jak po plecach przechodzi mu dreszcz ekscytacji. Czyli co, ze względu na niego…?
Uważnie przyjrzał się jej oczom. Cóż, w ich położeniu jej oczy zlewały się w jedno, a więc właśnie w to się wpatrywał.
Czy to możliwe, że dostrzegał w nich coś więcej oprócz ciekawości i podniecenia?
– Może powinniśmy jeszcze kiedyś zatańczyć?
– Może – zgodziła się. Jej oczy zabłysły takim wyzwaniem…
– A więc zatańczymy – powiedział dobitnie. – Jeszcze kiedyś.
– Myślę, że tak – przyznała mu rację, po czym delikatnie wywinęła mu się, wyplątując ręce z jego rąk. Już po chwili stała tuż za nim. Nie mógł wyjść z podziwu dla jej zwinności.
– Do zobaczenia kiedyś Greg.
To mówiąc obróciła się na piecie i odeszła, delikatnie kołysząc biodrami. Odetchnął głębiej dopiero, kiedy za zakrętem zniknął rąbek jej sukienki.
Zdecydowanie podobało mu się to spotkanie.

To wspomnienie było naprawdę interesujące. Chciałby znowu przyprzeć ją do ściany, poczuć oddech na policzku, poczuć ogarniające go podniecenie.
– Więc skąd się znacie? – spytał zamiast tego.
Wilson chyba nadal nie doszedł do siebie. Zamiast odpowiedzieć na jego pytanie dalej wpatrywał się w June, jakby nagle coś zrozumiał.
– Więc… To… Ty i on… To on jest…?
Nie dane mu było dokończyć tej jakże nieskładnej wypowiedzi, bo June szybko mu przerwała.
– James! – Obrócił się do House’a. – Poznaliśmy się kiedyś na zjeździe onkologów. Nic takiego. Po prostu James polubił mojego… pacjenta.
Uwadze Grega nie uszło jej wahanie przy słowie „pacjent”. Coś mu tu nie grało. Z jednej strony był nieziemsko ciekawy, z drugiej zaś nie chciał psuć sobie radości jaką wywołało w nim spotkanie z June.
Cuddy tymczasem doszła do wniosku, że relacje pomiędzy House’m a June są bardziej skomplikowane niż z początku sądziła. Wyglądało na to, że byli ze sobą blisko, ale jednak mieli swoje tajemnice, których nie zamierzali sobie zdradzać. Teraz wyczuła pomiędzy nimi minimalny dystans, którego wcześniej nie było. House zdawał się jedna tym nie przejmować. Pociągnął June na kanapę i objął ją ramieniem.
– Na zjeździe, tak? – powtórzył.
– Tak – stwierdziła zdecydowanie.
– Jaka szkoda… Już miałem nadzieję na historię pikantnego romansu, ciążę, beduiński ślub, porwanie dziecka, Wilsona rozwodzącego się z żoną przez telefon…
– Przykro mi, że Cię rozczarowaliśmy – prychnęła.
– Oni naprawdę się znają ze zjazdu – potwierdził niespodziewanie Cuddy, która nagle stwierdziła, że ma gdzieś, że House nie będzie z nią. Ma być z June i ma być szczęśliwy. Nie pozwoli by jej znajomość z Wilsonem wszystko im zniszczyła. Poczuła się w obowiązku zapewnić tej kobiecie szczęście czymś, czego ona sama pragnęła.
Cóż, nie tylko Greg spojrzał na nią z zaskoczeniem. Onkolodzy patrzyli na nią w szoku.
– Tego pierwszego zjazdu, na którym byłam jako dyrektorka – uściśliła.
– Czemu to zapamiętałaś? Przecież wtedy było mnóstwo takich zjazdów – spytał zaskoczony House. A jego trudno było czymś zaskoczyć.
No i co teraz? Sama się wkopała. Przecież nie powie mu o tym dziecku i udręczonej minie June.
– Ja, w przeciwieństwie do Ciebie nawiązuję kontakt z wieloma ludźmi – powiedziała, zdając sobie sprawę z tego, jak żałosny jest to wykręt.
– Jak bliskie kontakty? – spytał, uśmiechając się złośliwie.
Przynajmniej nie drążył tematu.
– Tak bliskie, o jakich ty możesz tylko pomarzyć – odparła krzywiąc się w duchu.
– Z kobietami też? – zainteresował się.
– Jesteś zazdrosny nawet o kobiety? – tym razem to ona zdobyła punkt. Wszystko potrafili zmienić w walkę słowną.
– To zależy od tego co konkretnie robisz z tymi kobietami.
Przygryzła wargę. Jej reputacja legnie w gruzach, ale nie mogła się powstrzymać przed tym komentarzem. A co, raz się żyje, prawda?
– Chodzimy na lody – odparła, bezczelnym uśmiechem sugerując podtekst.
– Mogę być lodziarzem? – odgryzł się.
– To zależy.
– Od czego?
– Od wielkości patyczka twojego loda. Jeśli będzie za mały, lód ochlapie mi koszulkę – odparła z troską patrząc na swoją bluzkę.
House’a całkowicie pochłonęła przekomarznka. Zapomniał o wszystkim: Wilsonie stojącym pod ścianą z nadal głupią miną, June siedzącej obok niego na kanapie, rozmowie, którą wcześniej prowadzili.
Musiał przyznać, że Cuddy stanęła na wysokości zadania. Ich rozmowa mogła wydawać się tak niewinna…
– Jeśli nie zjesz go wystarczając o szybko, słońce go rozpuści – zauważył, mrużąc oczy.
– Kto jest słońcem? – spytała, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
Uśmiechnął się szeroko.
June obserwowała tą dwójkę. Zachowywali się jakby… jakby byli para z kilkuletnim stażem, która własnie w takich sprzeczkach wyraża swoje uczucia. Uśmiechnęła się pod nosem. Miała nadzieje, że Greg nie przegapi tej okazji…

cdn.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mouse
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 06 Lut 2009
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:15, 04 Kwi 2009    Temat postu:

OH
MY
GOD

Ja po prostu NIE MOGĘ się doczekać następnej części !!

po raz pierwszy mi się to zdarza z fikiem. kurde, to jest świetne. nie spłyciłaś House'a, dialogi są świetne, House houseowaty a cuddy cuddowata (?). no i akcja: nie za szybko, ciekawa fabuła, bez rozwlekania i niepotrzebnych wątków. brak słów


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wela89r
Chirurg - urolog
Chirurg - urolog


Dołączył: 20 Wrz 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nowa Sól
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:04, 05 Kwi 2009    Temat postu:

Hih motyw z lodem ;D nie mogłam ;D takie... ah, nie moge znaleść odpowiedniego słowa! (seksistowskie? i w ich stylu?) miodzio! ;D
Całość niesamowita Łatwo się czyta
Z niecierpliwością czekam na c.d.! ;D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 10:46, 06 Kwi 2009    Temat postu:

Bardzo dziękuję za wasze komentarze
Cóż, nadszedł czas na część czwartą, moim zdaniem najgorszą, no ale... Powiem po prostu, że ten odcinek czytacie na własną odpowiedzialnosć... Wyszeł trochę zbyt melodramatyczny
No dobra, ale sami oceńcie:

Odc. 4

Krok za krokiem. Tylko spokojnie. Nie po to poświęciła tyle energii na wymknięcie się Gregowi, żeby teraz tak po prostu stchórzyć. Przecież właśnie po to tu przyjechała, prawda?
June zatrzymała się przed gabinetem Wilsona i weszła do środka. Nawet nie zapukała.
Onkolog uniósł głowę znad papierów. Zatrzymał wzrok na jej twarzy. Tak, spodziewał się tej rozmowy od chwili gdy zobaczył ją we własnym gabinecie w towarzystwie House’a.
Kobieta nie czekała na zaproszenie. Usiadła na krześle naprzeciwko niego. Żadne z nich nie przerywało ciszy, zakłócanej jedynie przez odległe szpitalne odgłosy.
– Dlaczego przyjechałaś? – spytał w końcu Wilson.
June odgarnęła za ucho niesforny kosmyk włosów. Przekrzywiła głowę, jakby naprawdę zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Myślę, że po prostu chciałam go jeszcze raz zobaczyć. Zanim to wszystko się skończy.
– To nie powód, żeby wkraczać w jego życie i niszczyć wszystko co sobie poukładał – powiedział ostro. Może trochę za bardzo.
June westchnęła.
– Wiem… Nie chcę znowu wtrącać się w jego życie w ten sposób, tylko… To zresztą już nie a znaczenia. Teraz jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nic więcej.
Wilson spojrzał na nią uważnie.
– Jesteś pewna, że on też tak na to patrzy? – spytał.
Odpowiedziało mu spojrzenie wbite w sufit.
James westchnął. Jakby to było wczoraj pamiętał ich spotkania w przeszłości…
Lato niedawno się zaczęło. James zaczął niedawno pracę w miejskim szpitalu. Całkiem niezła posada jak na kogoś tak młodego stażem. Właściwie świetna.
Rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna wstał, obszedł biurko i otworzył. Zawsze był grzeczny i dobrze wychowany, szczególnie w stosunku do swoich pacjentów. W drzwiach stała młoda kobieta, właściwie jeszcze dziewczyna, trzymająca za rękę małego chłopca.
Uśmiechnął się pokrzepiająco i zaprosił ich do środka. Wskazał krzesła a sam na powrót zasiadł za biurkiem.
– Proszę podać nazwisko… – zaczął.
– Cole – odparła dziewczyna. W jej głosie można było wyczuć zmęczenie.
– Tak, tak. Jasper, prawda? – spytał, chwytając za odpowiednią kartę.
Skinęła głową. Wilson zaczął przeglądać wszystkie materiały, które były dostępne w karcie. Nagle w pracy przerwał mu głos.
– Czy ja umrę, proszę pana? – Wilson podniósł wzrok. Jasper patrzył na niego dużymi, niebieskimi oczami, przepełnionymi taką powagą i smutkiem… Nie mógł uwierzyć, że chłopiec ma tylko siedem lat.
– Nie wiem – odpowiedział. Spojrzał na kobietę, która z nim przyszła.
– Pani jest siostrą, ciocią? – spytał. Musiał porozmawiać z pranym opiekunem dziecka, a nie sądził, by ona nim była.
– Jestem jego matką – odparła spokojnie.
Zdziwił się. Bardzo. No cóż, kobiety w coraz młodszym wieku zachodziły w ciążę i rodziły dzieci.
– W takim razie muszę z panią porozmawiać. Na osobności.
– Nie. Nie mam nic do ukrycia przed synem – zaprotestowała. Westchnął. Ilu to już rodziców upierało się, by poruszać te kwestie przy dzieciach?
– Cóż, Jasperowi zaczęło się pogarszać – zaczął ostrożnie, obserwując jej twarz. Przez moment wykrzywił ją ból. Przeniósł wzrok na chłopca. Ten patrzył na niego uważnie, jakby mówili o kimś innym. – Rak płuc, zwłaszcza uwarunkowany genetycznie jest bardzo złośliwy i, niestety, w tym wypadku nieuleczalny. Ma to związek z…
– Wiem z czym, właśnie kończę studia medyczne – przerwała mu. – Rozumiem, że powinniśmy jak najszybciej rozpocząć chemioterapię?
Odchrząknął.
– Tak, właściwie to tak – zgodził się.
– Cóż, dziękuję. Potrzebowałam potwierdzenia diagnozy, a teraz… – przerwał jej dzwonek telefonu. – Przepraszam na chwilę. Poczekaj tu Jasper.
Wyszła na korytarz. James został sam z kolejnym dzieckiem, któremu nie był w stanie pomóc. Kolejną ofiarą złośliwego nowotworu. Chłopiec wyglądał tak uroczo i niewinnie, z delikatną twarzyczką, błękitnymi oczami i brązowymi lokami na głowie. Szkoda, że one niedługo znikną.
– Czy może mi pan coś powiedzieć? – spytał nieoczekiwanie chłopczyk.
– Jeśli będę znał odpowiedź – odparł James, zaintrygowany.
Jasper przewiercił go wzrokiem, jakby go oceniał.
– Dlaczego się urodziłem, skoro teraz muszę umrzeć? Czy nie byłoby lepiej nie istnieć? – zapytał.
Wilsona zamurowało. No nie…
– Każdy ma swoją szansę. Gdybyś się nie urodził, nie siedziałbyś tu i nie zastanawiał się nad tym. Czy tego byś chciał? – Starał się odpowiedzieć jak najlepiej.
Chłopiec westchnął.
– Chciałbym zrobić wszystkie te rzeczy, które robią inni. Dorosnąć. Zostać lekarzem, tak jak mama i pan. Poznać tatę. Dokonać czegoś wielkiego. Ale właściwie po co? Skoro i tak wszystko kończy się kilka metrów pod ziemią? Każdy umiera. Każdy kończy tak jak babcia Adele. Tylko dlaczego nie każdy żyje tyle samo?
To nie było na jego nerwy. Niech załatwia takie sprawy z matką. Chociaż trzeba przyznać, że chłopiec go zaintrygował.
W tym momencie rozmowę przerwał im powrót mamy Jaspera. Razem z nią weszła także inna kobieta, wyraźnie się o coś kłóciły.
– Ależ doktor Cole – Lewis…
– Nie teraz Ann. Porozmawiamy później – ucięła stanowczym głosem.
Kobieta wyraźne się nadąsała. James obrzucił je przelotnym spojrzeniem. Wpatrywał się w Jaspera. Ten chłopiec miał w sobie coś dziwnego.

Tak przebiegało ich pierwsze spotkanie. Kolejne miało miejsce na konferencji wspominanej przez Cuddy. Po tym widywali się okazjonalnie przez kilka miesięcy. W tym czasie June zdążyła opowiedzieć mu historię swojego życia. Za to dopiero teraz dowiedział się, kto odgrywał jedną z głównych ról.
– Czy zamierzałaś w ogóle kiedyś mi powiedzieć? Że to Greg był tym studentem z Trzeciego Roku?
– Nie. Właściwie to nie. Nawet nie wiedziałam, że się znacie – odparła June.
Westchnął ciężko. Przyszedł czas na zadanie najważniejszego pytania. Tego, które co jakiś czas do niego wracało, po tym, jak urwał im się kontakt i nie mógł poznać odpowiedzi.
– A Jasper? Czy on…?
– Nie żyje. Umarł w wieku dwunastu lat – odparła powoli cedząc słowa. – Jestem lekarzem, a nie umiałam mu pomóc. Nikt nie umiał.
Westchnęła ciężko.
– Zbliża się rocznica – dodała.
Siedzieli w ciszy. Co miał powiedzieć? Że mu przykro? Przecież to takie monotematyczne, takie banalne. Jak właściwie wszystko. Jak całe życie.
Jasper wiedziałby co powiedzieć. On zawsze wiedział. Chociaż był tylko dzieckiem codziennie zaskakiwał dorosłych swoją filozofią i swoimi mądrościami. Miał dziwne poglądy. Nikt nie umiał go zrozumieć, nikt nawet nie próbował. Był zbyt skomplikowany.
Wszyscy go lubili, ale nikt nie był z nim tak naprawdę blisko. Poza nią – June.
Wilson miał przeczucie, że była jedna osoba, która mogłaby się porozumieć z chłopcem. Mimo to, Greg House nigdy nie będzie miał okazji, żeby z nim porozmawiać. Z winy June.
Wilson doszedł do wniosku, że właściwie to jest na nią wściekły. Zdecydowanie.
– Wiesz, że zmarnowałaś sobie życie? Życie Jaspera? Życie House’a? – spytał nagle ze złością.
Uniosła wzrok, zaskoczona.
– Nikomu nie zniszczyłam życia – zaprzeczyła, a w jej oczach pojawiły się buntownicze iskierki. Jej też nikt nigdy nie rozumiał. – Byłam szczęśliwa. Przez tamten czerwiec. Później jako matka. Razem z moim mężem. Jasper miał szczęśliwe dzieciństwo, a Greg ułożył sobie życie ze Stacy! To, co się z nim stało później, to już nie moja wina!
Wilson za nic nie chciał przyjąć jej punktu widzenia.
– Tak, dzieciństwo Jaspera było bardzo szczęśliwe – powiedział ironicznie. – Świadomość śmierci zbliżającej się z każdym dniem, to, że nigdy nie poznał swojego ojca. Sama radość! Wydrukuj broszurki i załóż stronę w Internecie! Scenariusz najlepszego dzieciństwa – zróbcie to samo waszemu dziecku!
Był wściekły. Sam nie wiedział już za co? Może za to, że Jasper, ten niezwykły, inny niż wszyscy chłopiec, który skończył tak prozaicznie? Który umarł zbyt szybko? Może House, którego June zostawiła bez słowa, nie mówiąc mu nawet, że zostanie ojcem? Fakt, że jego przyjaciel miał syna – i to jak wspaniałego. Wilson był pewien, że Greg byłby z niego dumny – i nawet o tym nie wiedział?
Przyczyna nie miała znaczenia. Liczył się efekt.
June zerwała się z krzesła.
– Tak, bo mi było bardzo łatwo! Najpierw odejść od Grega, pomimo, a może właśnie przez to, że go kochałam, później wychowywać Jaspera, który z każdym dniem przypominał mi go coraz bardziej, patrzeć na śmierć własnego dziecka, ze świadomością, że nic nie mogę zrobić. Ach, zapomniałabym! W międzyczasie umarła jeszcze cała moja rodzina!
W jej oczach pojawiły się łzy. Nie tak to miało być. James miał jej wysłuchać, przyznać rację, pomóc. Pogłaskać po główce. A najgorsze było to, że miał rację. Broniła się, chociaż sama już nie widziała w tym sensu.
Wyszła z jego gabinetu, trzaskając drzwiami. Nie mogła naprawić tego, co się stało. Ale zanim wyjedzie – musi pobyć trochę z Gregiem. I zmierzyć się z przeszłością.

*
Greg patrzył na June siedzącą na jego kanapie, pod jego kocem, z jego ulubionym kubkiem w ręce. I wydawała mu się być całkowicie na swoim miejscu. Pokuśtykał do niej powoli.
– Nie licz na szybki numerek – powiedziała z uśmiechem.
Przewrócił oczami.
– Nawet nie przyszło mi to do głowy ty napalona kobieto…
– Nie…? – spytała, oblizując zmysłowo wargi.
Przełknął ślinę.
– Nie. Wcale – powiedział, ale jakoś mało przekonująco.
Zaśmiała się.
Milczeli przez chwilę, każde zajęte własnymi myślami. A co gdyby ten czerwiec rzeczywiście trwał wiecznie?
– Zostań tu June – powiedział nagle Greg, zaskakując samego siebie.
Uniosła wzrok znad kubka z herbatą. Wiedziała dokąd on zmierza. I musiała mu to wyperswadować z głowy. Kochała go. On ją też. Oboje to wiedzieli. Problem polegał na tym, że nie byli sobie przeznaczeni. I żadne z nich nie było „tym jedynym” dla drugiego.
– W jakim sensie? – spytała, żeby zyskać na czasie.
– Po prostu – wzruszył ramionami. – Kiedyś było nam dobrze razem. Pamiętasz? Możemy po prostu… No… Do końca świata może być tak jak teraz. Codziennie będziemy chodzić do pracy, później wracać do domu. No wiesz… Tak jak wszyscy. Po prostu być szczęśliwi.
Mówił powoli. To było do niego niepodobne. Ale ona to rozumiała.
– Nie Greg – powiedziała stanowczo. – Nie możemy.
– Dlaczego? – wydawał się być autentycznie zaskoczony.
– Bo jesteśmy tylko przyjaciółmi.
– Nie tylko. Gdybyśmy byli jedynie przyjaciółmi, nie złamałbym twojemu bratu nosa za samo przypuszczenie, że mógłbym Cię skrzywdzić.
– Dobra, załóżmy, że mnie kochasz. – Znów był zaskoczony. Cóż, ona zawsze nazywała rzeczy po imieniu. – A ja kocham Ciebie. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to jedynie namiastka? Kropla wody w morzu, ziarnko pasku na pustyni. To zaledwie ułamek prawdziwej miłości…
Greg wbił wzrok w trzymany przez nią kubek. Dlaczego musiała wszystko komplikować?
– Ale jednak to miłość – powiedział, zdobywając się na wyznanie. – Skoro nie mamy szans na znalezienie tej największej, to dlaczego nie możemy być po prostu razem szczęśliwi?
Poczuła lekką irytację.
– Po pierwsze ja już chyba nie umiem być szczęśliwa – zaczęła. – Po drugie, ja już znalazłam swoją wielką miłość. Ona zginęła pod kołami rozpędzonego tira. Wraz z osobą, którą ją obdarzyłam. Po trzecie, najważniejsze: twoja wielka miłość leży tuż pod Twoim nosem, a ty zbyt się boisz, żeby sięgnąć po nią i zaryzykować! – zakończyła już krzycząc. Skoro okazuje się, że wszystko w swoim życiu spaprała, to teraz przynajmniej sprawi, że życie Grega będzie mieć happy end.
Gapił się na nią tymi niebieskimi oczami jakby spadła z księżyca.
– Brałaś mój Vicodin? Dużo Vicodinu? – spytał, całkowicie na poważnie martwiąc się o stan jej umysłu.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
– Ale z Ciebie idiota – oświadczyła.
Teraz to on się zirytował.
– Taak? To kto niby jest moją wielką miłością? Bo ja jej nie widzę!
– Dziwisz się? Ty nie dostrzegłbyś jej nawet gdyby pojawiła Ci się przed oczami w stroju Adama, tańcząc Makarenę – parsknęła. – Czy to nie oczywiste? Chyba wszyscy to widzą!
– Niby co?! – krzyknął. Tylko ona umiała go doprowadzić do takiego stanu. Ona i Stacy. To łączyło wszystkie kobiety, które kochał. Wszystkie zawsze umiały się z nim kłócić. Tak zaczynały się ich znajomości.
Zamarł. Kłótnie. Kłótnie z pasją.
June otworzyła usta, wypowiadając na głos to, co właśnie sobie uświadomił.
– Że zakochałeś się w Lisie Cuddy, durniu!

cdn.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Scribo dnia Pon 10:55, 06 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pietruszka
Truskawkowa Blondynka


Dołączył: 17 Wrz 2008
Posty: 1832
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:29, 06 Kwi 2009    Temat postu:

Cytat:
Ty nie dostrzegłbyś jej nawet gdyby pojawiła Ci się przed oczami w stroju Adama, tańcząc Makarenę


to by było interesujące


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:59, 06 Kwi 2009    Temat postu:

Scribo!
Pierwsze co zrobię, to poproszę o wybaczenie, że dopiero teraz tutaj trafiłam!

Przeczytałam wszystkie cztery części jednym tchem, wciągnęłaś mnie i zahipnotyzowałaś. Congratulation!

Znać dobrą rękę. Błędów brak, styl rewelacyjny, treść wciągająca. Postacie świetnie narysowane, dialogi dowcipne i takie serialowe...
Bardzo, bardzo niecierpliwie czekam na CD, na kolejne wydarzenia... Na prawdę super!

Jedyne, co mi się NIE podoba, to ta pani, ale nie bierz tego do siebie - mojej Huddzinkowej paranoi nie podoba się żadna pani, która rozmawia z Housem częściej niż Cuddy.

No i dwa fragmenty, których zacytowania nie mogę sobie odmówić:

Scribo napisał:

– Oni naprawdę się znają ze zjazdu – potwierdził niespodziewanie Cuddy, która nagle stwierdziła, że ma gdzieś, że House nie będzie z nią. Ma być z June i ma być szczęśliwy. Nie pozwoli by jej znajomość z Wilsonem wszystko im zniszczyła. Poczuła się w obowiązku zapewnić tej kobiecie szczęście czymś, czego ona sama pragnęła.
Cóż, nie tylko Greg spojrzał na nią z zaskoczeniem. Onkolodzy patrzyli na nią w szoku.
– Tego pierwszego zjazdu, na którym byłam jako dyrektorka – uściśliła.
– Czemu to zapamiętałaś? Przecież wtedy było mnóstwo takich zjazdów – spytał zaskoczony House. A jego trudno było czymś zaskoczyć.
No i co teraz? Sama się wkopała. Przecież nie powie mu o tym dziecku i udręczonej minie June.
– Ja, w przeciwieństwie do Ciebie nawiązuję kontakt z wieloma ludźmi – powiedziała, zdając sobie sprawę z tego, jak żałosny jest to wykręt.
– Jak bliskie kontakty? – spytał, uśmiechając się złośliwie.
Przynajmniej nie drążył tematu.
– Tak bliskie, o jakich ty możesz tylko pomarzyć – odparła krzywiąc się w duchu.
– Z kobietami też? – zainteresował się.
– Jesteś zazdrosny nawet o kobiety? – tym razem to ona zdobyła punkt. Wszystko potrafili zmienić w walkę słowną.
– To zależy od tego co konkretnie robisz z tymi kobietami.
Przygryzła wargę. Jej reputacja legnie w gruzach, ale nie mogła się powstrzymać przed tym komentarzem. A co, raz się żyje, prawda?
– Chodzimy na lody – odparła, bezczelnym uśmiechem sugerując podtekst.
– Mogę być lodziarzem? – odgryzł się.
– To zależy.
– Od czego?
– Od wielkości patyczka twojego loda. Jeśli będzie za mały, lód ochlapie mi koszulkę – odparła z troską patrząc na swoją bluzkę.
House’a całkowicie pochłonęła przekomarznka. Zapomniał o wszystkim: Wilsonie stojącym pod ścianą z nadal głupią miną, June siedzącej obok niego na kanapie, rozmowie, którą wcześniej prowadzili.
Musiał przyznać, że Cuddy stanęła na wysokości zadania. Ich rozmowa mogła wydawać się tak niewinna…
– Jeśli nie zjesz go wystarczając o szybko, słońce go rozpuści – zauważył, mrużąc oczy.
– Kto jest słońcem? – spytała, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
Uśmiechnął się szeroko.
June obserwowała tą dwójkę. Zachowywali się jakby… jakby byli para z kilkuletnim stażem, która własnie w takich sprzeczkach wyraża swoje uczucia. Uśmiechnęła się pod nosem. Miała nadzieje, że Greg nie przegapi tej okazji…


Geniusz! Idealna, serialowa kłótnia. Jak spod pióra DS!


Scribo napisał:
Zamarł. Kłótnie. Kłótnie z pasją.
June otworzyła usta, wypowiadając na głos to, co właśnie sobie uświadomił.
– Że zakochałeś się w Lisie Cuddy, durniu!


Exactly.


Ściskam cieplutko i czekam na CD!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:01, 06 Kwi 2009    Temat postu:

Bardzo dziękuję za miłe komentarze ^^. To one dodają sił, żeby pisać.
Oto kolejny odcinek. Nie wiem sama co o nim myśleć, ale... Mam nadzieje, że was nim nie zanudzę.

Odc. 5

Odetchnął głęboko. Raz i drugi. Musiał przede wszystkim zachować spokój. Najlepiej odepchnąć na razie od siebie myśli o tym, co powiedziała, co mu uświadomiła. Skoncentrować się na niej. No bo… dlaczego ona mu to powiedziała? Nigdy nie posądzał jej o szczególny altruizm, już bardziej o egoizm. Więc dlaczego do cholery nie zgodziła się z nim być, skoro go kocha?! Tak bardzo zależy jej na tym, żeby był z Cuddy… Ale dlaczego?
– Dobra June. Chyba nadszedł czas na wyjaśnienia – powiedział powoli. Nienawidził poważnych rozmów. – Czemu nie chcesz być szczęśliwa? Czemu po prostu się nie zamkniesz i nie będziesz ze mną? Po co uszczęśliwiasz mnie na siłę?
Nie patrzyła na niego. Wbijała wzrok w widok za oknem. Westchnęła i otworzyła usta żeby coś powiedzieć, jednak przerwał jej atak kaszlu.
House zmarszczył brwi.
– Jesteś chora?
– To nic takiego – wykrztusiła. Po chwili wszystko było w porządku. Odchrząknęła i chcąc odwrócić uwagę House’a zaczęła mówić. – Z trzech powodów. Po pierwsze wiem co to znaczy spotkać swoją prawdziwą miłość. I nie mam zamiaru Ci tego odbierać z samolubnych pobudek.
House przewrócił oczami. Oczywiście.
– Jasne. A tera zmoże dwa kolejne. Mam nadzieję, że lepsze.
– Niestety tak.
Jego uwadze nie uszło sformułowanie „niestety”.
– To znaczy?
– Nie umiałbym żyć w kłamstwie – powiedziała po prostu. – Bo okłamałam Cię. Kilka razy. I zdaje się, że będę musiała Ci się do tego przyznać. Między innymi po to przyjechałam. Wszystko to ma związek z ostatnim powodem, ale pozwól, że ten wyjawię Ci na końcu.
Odetchnęła głębiej. Dalej patrzyła na okno, jakby było tam coś interesującego.
– Dobra. Więc co do czego mnie okłamałaś?
– Zastanawiałaś się kiedyś dlaczego odeszłam? – spytała po chwili milczenia.
Uniósł głowę, wbijając w nią spojrzenie, chciał ją jakoś zmusić, by ona tez na niego popatrzyła, chciał ujrzeć jej uczy, zobaczyć w nich coś, co powiedziałby mu o co chodzi. Co się dzieje.
– Głupie pytanie.
– Faktycznie – przyznała, a na jej wargach zatańczył delikatny uśmiech. – Odeszłam bo myślałam, że mnie zdradzasz – dodała po chwili.
House gapił się na nią z niedowierzaniem.
– Co takiego? I tylko o to chodziło? Nie mogłaś po prostu ze mną porozmawiać?
– Wiem – westchnęła. – Ale byłam młoda i głupia. Pamiętasz Polly Crowd? Myślałam, że się z nią umawiasz za moimi plecami, zresztą to samo powiedziała mi Nina. Nie myślałam racjonalnie. Po prostu wsiadłam w pociąg i wyjechałam. A potem zbyt się wstydziłam tego, co zrobiłam żeby wrócić. Poza tym bałam się Twojej reakcji, że po powrocie mnie odtrącisz.
Pokręcił głową. Nie mógł w to uwierzyć. A to był dopiero początek rewelacji.
– A potem… Okazało się, że jestem w ciąży.
W ciszy jaka zapadła stukot laski uderzającej o podłogę wydawał się być porównywalny grzmotu pioruna.
Nic nie powiedział. Po prostu patrzył na nią. Takimi pustymi oczami, w których nie było nic, już nic, zupełnie nic. Dwa błękitne jeziora, o nieprzeniknionej powierzchni.
Tak rozpaczliwie chciała, żeby coś powiedział, zrobił, choćby miał krzyczeć, czy ją uderzyć. Wszystko byłoby lepsze od tego, co działo się z nim teraz.
Powoli wstała. Poruszała się jak w zwolnionym tempie, wydawało się, że czas zwolnił. Podeszła do swojej torby i wyjęła z niej pakunek owinięty w szary papier.
– Kiedy tu przyjechałam… Nie wiedziałam jeszcze czego chcę, czego oczekuję. Byłam przygotowana na wiele scenariuszy. Myślę… Myślę, że po tym wszystkim ten jest najbardziej odpowiedni.
To mówiąc położyła pakunek na stole, przed Gregiem. House śledził ją wzrokiem, kiedy podchodziła do drzwi, gdy naciskała klamkę i przekraczała próg. Zatrzymała się na chwilę.
– Wrócę tu jutro. Nie… Nie zrób niczego głupiego, proszę Cię.
– Chyba wyczerpałaś limit robie głupich rzeczy przeznaczony na nas oboje – powiedział sucho.
A ona wiedziała, że to już koniec rozmowy. Wyszła. Zdawała sobie sprawę z tego, że niektórych rzeczy nie można przemilczeć, zapomnieć, wybaczyć. Ona oczekiwała tylko, że może… Może kiedyś Greg House ją zrozumie. Bo właściwie to tylko po to przyjechała.

*
Patrzył na zegar. Wskazówki poruszały się, każda we własnym rytmie, wizualizując upływający czas. Chciał go zatrzymać, cofnąć. Żeby wszystko wróciło do tamtego czerwca. Nie pozwoliłby June wyjechać, ona urodziłby dziecko przy nim, razem by je wychowali. Wszystko byłoby inaczej. Ona nie zrobiłaby tych wszystkich rzeczy, on nie musiałby jej wybaczać, myśleć o tym. W tej chwili mógłby wysłuchiwać przez telefon narzekań swojego syna na niewygodne łóżko w akademiku i dziewczynę, która dałaby mu kosza.
Z jakiegoś powodu poczuł tęsknotę za czymś, co miał, ale o czym nie wiedział. To było frustrujące i takie… przygnębiające…?
Nie wiedział.
Wstał. Nie zważał na ból w chorej nodze, na sprzęty, które po drodze potrącił. Dotarł do zegara i ściągnął go ze ściany. Szybkim ruchem wyrzucił baterie. Trząsł się nerwowo, oczy biegały mu na wszystkie strony. Złapał pokrętło i zaczął przekręcać. Do tyłu. Chcąc cofnąć czas.
Wściekły rzucił zegar na podłogę. Odpowiedział mu dźwięk bitego szkła.
Miał ochotę wrzeszczeć ile sił w płucach, wyrzucić z siebie złość. Na siebie, na June, na cały świat.
Jego wzrok padł na paczkę leżącą na stole. W pierwszym odruchu chciał ułożyć stos ze starych gazet, oblać bo benzyną, podpalić i wrzucić do tego pakunek. Zniszczyć go.
Ciekawość przeważyła.
Powoli podszedł do stołu. Usiadł na kanapie i rozerwał papier. W środku było pudełko. Otworzył je. Na wierzchu leżał akt urodzenia.
Jasper Gregory Cole
Miał ochotę zacząć się histerycznie śmiać. Z jakiegoś powodu chłopiec odziedziczył po nim imię, ale nie nazwisko. June była strasznie pokręcona. No tak, ale to wiedział już od dawna.
Przełożył kartkę na stół. Pod spodem było zdjęcie. Niemowlę otulone czerwonym kocykiem leżało w czyichś ramionach – najprawdopodobniej June – i spokojnie sobie spało.
Patrzył na to zdjęcie nie dopuszczając do siebie żadnych myśli, pozwalając tylko emocjom przepływać przez siebie. A płynęły z zawrotną prędkością. Nie rozumiał większości. Melancholia? Poczucie straty? Smutek? Gorycz? Tęsknota?
Przełożył zdjęcie na stół. A tam było kolejne. To uderzył go mocniej. Mały chłopczyk o kilku brązowych loczkach na główce, siedzący na łóżeczku. Z fotografii na Grega patrzyły duże, niebieskie oczy.
Przełknął ślinę. Sięgnął po kolejne.
Pierwszy uśmiech, pierwsze kroki, pierwszy „dorosły” posiłek, pierwszy ząb.
Widział chłopczyka na rowerku, później na huśtawce, już trochę starszego, siedzącego na kucyku z taką miną, jakby przeżywał największe katusze.
House uśmiechnął się do siebie. On sam też nigdy nie lubił kucyków.
A potem zobaczył kolejną rzecz w pudle. Tym razem nie zdjęcie. Kartka. Rysunek. A pod spodem napis, nakreślony jeszcze niewprawną, drżącą ręką, drukowanymi literami.
Od razu zrozumiał co to jest. Być może miało to coś wspólnego z tym, że obrazek przedstawiał dwie postacie trzymające się za ręce – jedna większą drugą mniejszą – których niebieskie oczy zajmowały połowę twarzy. A może wiązało się z tym, że na dole kartki widniały słowa: Kocham Cię Tato.
Ktoś starszy napisał w rogu datę. To był dzień ojca.
Greg poczuł, że coś go ominęło. Coś niezwykle ważnego. Poczuł złość, zalewającą go całymi falami. Na June, za to, że odebrała mu to, co było jego, co mu się należało. Że nie zaufała mu, że nie pozwoliła być ojcem dla tego chłopczyka.
Obrazek odłożył na bok, osobno niż wszystko inne. Spojrzał do pudełka. Teraz zaczęły się inne rzeczy. W jednej kopercie znalazł pierwszy mleczny ząb, który mu wypadł, w drugiej kosmyk włosów.
Przełknął ślinę. Poczuł, że zaczyna się niebezpiecznie rozczulać. Cóż, nikt nie powinien mieć mu tego za złe – wbrew temu co powszechnie sądzono, on był człowiekiem i miał serce.
Zbliżał się do dna. Wyjął płytę. Pod nią znajdowała się jeszcze jedna koperta, ale coś mu mówiło, że płyta ma pierwszeństwo.
Podniósł się i dokuśtykał do telewizora. Włączył DVD i po chwili naciskał „play” na pilocie.
Usiadł i wbił wzrok w ekran. Nerwowo zacisnął dłonie. Poczuł paznokcie wbijające mu się w skórę.
Na ekranie pojawił się obraz pokoju z balonami, stołu zastawionego dla kilkorga osób i z tortem stojącym pośrodku.
Do pomieszczenia wdarła się banda sześciolatków. Wśród nich od razu wypatrzył Jaspera. Chłopiec szczerzył się do kamery. Jakość filmu była raczej kiepska, ale nie miał zamiaru narzekać. Wszystkie dzieci krzyczały, piszczały i wydawały niezidentyfikowane odgłosy. Jeden Jasper po prostu siedział na miejscu i się uśmiechał. To on był solenizantem.
Greg przyglądał mu się uważnie. Chłopiec był do niego podobny. To było widać. Nie chodziło tu już nawet o oczy i wzrok. Raczej o sposób bycia. Wyczuwało się to nawet na filmie. Taki magnetyczny, przyciągający wszystkich wokół a jednocześnie trzymający ich na dystans.
Nagle usłyszał głos June.
– Czas na życzenie Jasper.
Wszystkie dzieci wbiły wzrok w chłopca. House też. Nagle w kadrze pojawił się mężczyzna zapalający świeczki na torcie. Był nawet przystojny, brunet o śniadej cerze. Uśmiechał się do Jaspera.
House’owi przypomniało się, że June wspominała, o swojej wielkiej miłości. To pewnie on.
Poczuł narastającą złość. Jej miłość. Jej miłość, która zamiast niego była przy Jasperze kiedy dorastał, kiedy potrzebował ojca.
– Dzięki Matt – zwrócił się do niego Jasper.
House nagle zarejestrował dwie rzeczy. Po pierwsze, że chłopiec ma miły dla ucha głos, po drugie, że zwrócił się do niego po imieniu. A to znaczy, że Matt nie był mu przedstawiany jako ojciec. Jego złość odrobinę się skurczyła. Ale tylko odrobinę.
Jasper nachylił się i dmuchnął z całej siły. Wszystkie świeczki zgasły.
Rozległy się obowiązkowe wiwaty.
– czego sobie życzyłeś?! – głos jednej z dziewczynek przebił się przez ogólny zgiełk.
– Nie mogę powiedzieć – oznajmił Jasper.
– Daj spokój, chyba nie myślisz, że przez to się nie spełni…
– Nie. Ale myślę, że to moje życzenie. Tylko moje. – Nie zabrzmiało to zarozumiale czy niegrzecznie. Chłopiec po prostu stwierdzał fakt.
Greg obejrzał nagranie do końca. Później ktoś chyba postawił kamerę na stole, bo punkt widzenia był niżej i nie poruszał się.
Nagle, kiedy House myślał, że to już koniec, przed kamera pojawiła się twarz Jaspera. Chłopiec patrzył na obiektyw jakby o czymś gorączkowo myślał.
– Muszę komuś o tym powiedzieć. No bo zawsze tak jest. Nie umiem utrzymać tajemnicy. A mama zabrała mi mojego misia. I komu mm teraz opowiadać o moich sekretach? – spytał Jasper kamery.
House uniósł brwi.
– Moje życzenie to poznać tatę. Tak, ty chyba nikomu nie powiesz, prawda? No bo takie czarne pudełko nie może mówić, co?
House parsknął śmiechem. Zupełnie automatycznym i mimowolnym. Chłopiec wpatrywał się w obiektyw z taką zmartwioną miną, wyglądając przy tym tak komicznie…
Po chwili nagranie się skończyło. Greg westchnął. To wszystko był dla niego takie nowe i zaskakujące… Sam nie wiedział co ma o tym myśleć. Czuł, że lubi tego dzieciaka. Naprawdę lubi. Może… może będzie mógł go poznać?
Wyjął z pudełka ostatnią kopertę. Była duża. Otworzył ją i wysypał na kolana jej zawartość. Pierwszym co zobaczył, był radiogram. Szybko go chwycił i przestudiował. To był rak płuc, nie miał najmniejszych wątpliwości. Był świetnie widoczny. Przejrzał kartki, które się wysypały. Historia choroby. W oczy rzuciło mu się zdjęcie. Szybko wydobył je spod reszty. Przyjrzał mu się uważnie. Nie miał wątpliwości co to było – niewiele osób sypia w trumnie, prawda?
To był pogrzeb. Ciało Jaspera w otwartej trumnie, kwiaty. Tylko to było w kadrze, nic więcej. Przełknął ślinę. A więc to wszystko się skończyło. Ile lat mógł mieć dzieciak w chwili śmierci? Jedenaście? Dwanaście?
Opadł na oparcie. Omiótł wzrokiem mieszkanie. Laska na podłodze, tak samo jak zegar z potłuczonym, szkiełkiem. Dookoła niego porozrzucana zawartość pudełka. Na stoliku obok… Uśmiechnął się do siebie smutno. W tej chwili nie chciał myśleć. Chciał tylko osunąć się w ciemność, gdzie żadne myśli czy emocje nie są potrzebne. Ba! One wręcz nie mają racji bytu.
Sięgnął po butelkę Burbona. Nie była pusta. Wręcz przeciwnie.
Wyjął z kieszeni Vicodin. Noga bolała go jeszcze bardziej niż zwykle, świat zdawał się wirować. Nie miał siły walczyć, analizować, wyciągać wniosków. Nie miał siły na nic. Nawet na to, żeby się poddać. Wydawało się, że czas się zatrzymał, a on sam trwał w zawieszeniu. Tak jak zepsuty zegar.
Wysypał na rękę kilka tabletek. No, jeszcze kilka więcej. Wrzucił je do ust i zapił Burbonem.
Po chwili butelka przestała być pełna. Stałą się pusta.
Tak samo jak House.
Gorący płyn spływający w dół przełyku rozluźniał, przynosił zapomnienie.
To było mu teraz potrzebne. Już po chwili osunął się w nicość, zostawiając za sobą myśli o swoich uczuciach względem Cuddy, o tym c zrobiła June, o swoim… synu. Tak, synu. Resztkami świadomości doszedł do wniosku, że Wilson chyba go znał. Później będą musieli sobie porozmawiać…
Pusta butleka dołączyła do przedmiotów walających się po podłodze. Po chwili dołączyła do niej jeszcze jedna, mniejsza i pomarańczowa.
Ucieczka była najprostsza. Nawet, jeśli nie mogła trwać wiecznie.

cdn.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pietruszka
Truskawkowa Blondynka


Dołączył: 17 Wrz 2008
Posty: 1832
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:15, 06 Kwi 2009    Temat postu:

Ojj

Smutne

I wybacz, ale raczej nie jestem w stanie napisac nic więcej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
amandi
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 954
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 14:18, 07 Kwi 2009    Temat postu:

Po pierwsze: strasznie, ale to strasznie chciałam przeprosić, że tak długo mnie nie było - przeczytałam jednym tchem i widzę, co straciłam - po prostu... to jest genialne. Ty jesteś genialna. Piszesz genialnie

Po drugie: trzy odcinki na raz, szczególnie ten ostatni, to chyba za dużo, jak na moje serducho. Bo ty właśnie trafiasz tam tym fikiem.. a sceny, w którym opisywałaś, jak House "poznaje" Jaspera ( nie powiem, z kim mi się to imię kojarzy ...), pragnie cofnąć czas, pragnie jeszcze wszystko naprawić, czuje, tak czuje, że to jego syn... i na końcu ta nadzieja na spotkanie zostaje brutalnie zmiażdżona. Rak płuc. Jasper nie żyje.

Lisa i House... Rewelacyjnie odwzorowujesz ich charaktery, jednocześnie Gregowi nadając pewną subtelność. Niesamowite. Fantastyczne. A to, jak ich do siebie ciągnie, jak zapamiętali się w swojej gorącej kłótni, przepychankach (ach, te lody... ), zapominając przy tym o całym świecie, nawet o osobach, które przebywały z nimi w pokoju...... rany. To się nazywa miłość.
Cytat:
Ty nie dostrzegłbyś jej nawet gdyby pojawiła Ci się przed oczami w stroju Adama, tańcząc Makarenę

Na szczęście znalazł się ktoś, kto pomógł mu to dostrzec . I przechodząc do June, to podziwiam cie za pełną realność i bijące serce tej postaci. Nie sposób jej nie lubić, choć dokonała w życiu paru złych wyborów...

Oficjalnie uznaję ten fik za jeden z moich ulubionych . Aktualnie rozglądam się, poszukując kolejnej części . Czy Gregory'emu coś się stanie? Czy... on "ucieknie"? Tak wiele rzeczy odkrył, tak wiele rzeczy go ominęło... nie wiem, czy ktoś poradzi sobie z tak ciężką sytuacją, tak delikatną... Jasper był rzeczywiście wyjątkowy... Rozumny, może bardziej przyjazny, ale nad wiek dorosły... nadganiał to, co go nie mogło spotkać ... Całuję gorąco


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:29, 07 Kwi 2009    Temat postu:

amandi: aż się zarumieniłam... Serio, czekam na jakąś krytykę, bo jeszcze popadnę w samozachwyt Dziękuję za komentarze. Wszystkim.
Cóż, zapraszam na kolejny odcinek.

Odc. 6

Bolało. Bardzo bolało. Nawet nie był pewien co dokładnie. Chyba całe ciało. Oczywiście noga i głowa najbardziej.
Ciemność nagle nie była już ciemnością. Pod zamknięte powieki wbijały się promyczki światła, skutecznie wybudzając go z letargu. Nie otworzył oczu. Na granicy świadomości kołatały się myśli o wczorajszym wieczorze. Nie dopuścił ich do siebie, pozostawił tam gdzie były, czując, że jeśli do nich wróci, to… Może zrobić coś bardzo głupiego.
Westchnął w duchu. Nie mógł tak leżeć w nieskończoność, jednak spotkanie z oślepiającym światłem oraz z ludźmi ze świata rzeczywistego nie było pociągającą perspektywą.
Poruszył się. Miał wrażenie, że jest mu za miękko. Zdecydowanie nie był w domu, na swojej kanapie.
Ciekawość zwyciężyła. Powoli uniósł powieki, wbijając wzrok przed siebie. Światło oślepiło go. Zdołał jednak dostrzec ciemną postać na tle jasnej plamy (czytaj okna).
To mu coś przypomniało. Scenę z dalekiej przeszłości. Uznał, że pozwolenie wspomnieniom na zajęcie jego głowy może być niezłym pomysłem, na odwleczenie chwili zderzenia z rzeczywistością.
Głowa bolała go jak nigdy. Chyba powinna. Poprzedniego wieczoru nieźle sobie zaszalał razem z Danem. A potem… Właśnie, co się działo potem? Ten film urwał się zdecydowanie zbyt szybko. Czyżby trochę przesadził?
Pierwszym co wyczuł był znajomy zapach przesączający się przez wszystko. Unoszący się w powietrzu, zatrzymany w poduszce, na której miał złożoną głowę, spowijający kołdrę, którą był przykryty. Zapach lasu i sosnowych szpilek.
Nagle odczuwanie przybrało na intensywności. Poczuł włosy muskające jego szyję.
Uniósł powieki. Nad sobą ujrzał duże, zielone oczy przepełnione taką troską i czułością.
Oczy należały do ślicznej szatynki, pochylającej się nad nim. Szatynka szybko straciła zatroskany wyraz twarzy, zastępując go wściekłym. Chyba zauważyła, że się obudził.
Dziewczyna wyprostowała się i odeszła od niego kilka kroków. Stanęła tyłem do niego, opierając dłonie na parapecie. Nie obróciła się.
Greg podniósł się na łokciach i patrzył na nią.
– June… – zaczął, ale przerwała mu ostrym głosem.
– Zamknij się!
Posłuchał, ale dalej przewiercał wzrokiem jej plecy. Niewiele pamiętał. Właściwie nic. Nie miał pojęcia skąd wziął się w tym miejscu. W jej pokoju. Nagle do głowy wpadła mu straszna myśl. I wiedział już, że jej nie posłucha. Musiał wiedzieć.
– June, czy ja… Czy ja Ci coś zrobiłem? – spytał, starając się zapanować nad głosem. Nie mógłby, prawda?
Milczała przez chwilę.
– Nie – odpowiedziała w końcu, obojętnym głosem.
– Ale…
– Co ty sobie wyobrażasz?! – Nie wytrzymała. Dalej wbijała wzrok w coś za oknem, ale nie miał wątpliwości, że zwraca się do niego. Zaczęła krzyczeć. – Czy ty masz świadomość tego, co zrobiłeś?! Jak ja się poczułam, kiedy ty i Dan zadzwoniliście do drzwi w środku nocy?! Obaj ledwo trzymaliście się na nogach, byliście tak naćpani, że dziwię się, że trafiliście pod właściwy adres! Zdajesz sobie sprawę jak się o was bałam, kiedy przeleżeliście nieprzytomnie całą noc, cały dzień? Dan już się obudził, ale ty ciągle spałeś, nie chciałeś się obudzić… – mówiła coraz ciszej, a House’a dopadły nagłe wyrzuty sumienia. Może faktycznie trochę przesadzili. Jako studenci medycyny mogli łatwiej dostać niektóre specyfiki… Wiedzieli jak je dozować, by otrzymać odpowiednie mieszanki. Jego była chyba trochę mocniejsza od innych. Ale June nie miała o tym wiedzieć. I pewnie by się nie dowiedziała, gdyby razem z Danem nie przyszli do niej naćpani i całkowicie pijani w środku nocy.
Zerknął w okno za nią. Już zachodziło słońce.
Cicho wstał. Ona dalej wpatrywała się w widok za oknem, nieporuszona. Zdał sobie sprawę, że musiała być przerażona.
– Co byś zrobił, gdybym ja przyszła do Ciebie w takim stanie? – spytała cicho.
Dobre pytanie. Nie miał pojęcia.
Podszedł do niej i po prostu ja objął. Żadne z nich się nie odzywało. Patrzyli w zachodzące słońce. Nie myśleli. Czuli. Emocje przepływały przez nich. Elektryzując się na skórze, przenikając.
Słońce już prawie zniknęło za horyzontem. Obrócił ją do siebie. Na jej policzku widział mokrą ścieżkę wytyczoną przez łzę. Nie chciał, żeby przez niego płakała.
– Obiecaj mi, że więcej tego nie zrobisz – powiedziała powoli, cichym głosem.
W tamtej chwili był gotów zrobić dla niej wszystko, więc bez najmniejszego wahania oświadczył:
– Obiecuję.
Uśmiechnęła się do niego leciutko. Odwzajemnił uśmiech.
Odwróciła się z powrotem do okna, a on znów ja przytulił. I stali tak, aż słońce nie zniknęło za horyzontem.

Tak, to było zdecydowanie miłe wspomnienie. Wtedy po raz pierwszy spędzili razem noc.
No tak. A to przywołało wspomnienia z poprzedniego wieczora. Desperacko zepchnął je w mroki nieświadomości. Nie chciał sobie tego przypominać. Jeszcze nie. Cóż… Ale i tak złamał daną jej obietnice. Niedługo po tym jak odeszła, próbując zapomnieć.
Nagle poczuł, że coś trąca go w rękę. Coś było małe i wilgotne. A potem okazało się, że było również włochate i puszyste. Kot. Wszędzie rozpoznałby kota.
Uwielbiał koty. Kiedyś nawet miał jednego. On miał? No tak nie do końca.
Wychodził właśnie z domu. Spieszyło mu się. Właściwie był już spóźniony. Ona go chyba zabije. Przekroczył próg i omal nie nadepnął małego kotka, siedzącego na wycieraczce.
– Znowu ty? – spytał z mimowolnym uśmiechem. Zwierzak siadał pod jego drzwiami codziennie, licząc na kolejną porcję mleka. A Greg jakoś nigdy nie umiał mu odmówić. Był jeszcze malutki. Parzył na niego dużymi, żółtymi oczami. Czarne futerko, było w kilku miejscach poprzecinane śmiesznymi, rudymi pręgami
House w myślach nazywał go Lucyferem, bo kociak nieodparcie doprowadzał go do szału. Kiedy już wpuszczał go do mieszkania, zwierz jakby nigdy nic wskakiwał na kanapę i prychał, kiedy Greg próbował go z niej przegonić. Miał charakterek i zawsze stawiał na swoim.
– Nie mam teraz dla Ciebie czasu – oświadczył, zamykając za sobą drzwi.
Odpowiedziało mu oburzone miauknięcie. Spojrzał w dół i parsknął śmiechem. Kot siedział, stroszył futro i patrzył tak, jakby miał zamiar go rozszarpać.
Skądś znał ten wzrok…
W tym momencie do głowy wpadł mu świetny pomysł.
– Niech będzie. Pójdziesz ze mną. Oj, sam nie wiesz w co się pakujesz… – oświadczył zaskoczonemu kociakowi, biorąc go na ręce.
Jego przyjaciółka nie będzie się na niego długo gniewać jeśli przyniesie jej TAKI prezent, prawda? A oprócz tego znajdzie Lucyferowi dom. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
Dziesięć minut później pukał do drzwi pokoju żeńskiego akademika. Po chwili otworzyła mu śliczna brunetka ze słodkim uśmiechem na ustach i rządzą mordu w oczach.
– Znowu się spóźniłeś – oświadczyła.
– Wiem, ale musiałem coś załatwić. Przepraszam – oświadczył tonem, który wskazywał na to, że nie było do szczególnie szczere wyznanie.
Przewróciła oczami i wpuściła go do środka. Spod jego kurtki dobiegło prychnięcie. Uniosła brwi. W szaro – niebieskich oczach malowało się zdziwienie.
– Jesteś brzuchomówcą House?
– Tylko w piątki i niedziele – oświadczył.
– Jest sobota – przypomniała.
– Więc to oznacza, że nie, nie jestem.
Uniosła kąciki ust do góry.
– Co tam masz?
– Prezent.
– Dla siebie?
– Dla Ciebie.
– Jasne.
– Na serio – uśmiechnął się powalająco i rozpiął kurtkę. Pierwsza ukazała się główka, obracająca się szybko na wszystkie strony i śmiesznie poruszające się wąsiki.
Dziewczyna wpatrywała się w kotka oniemiała.
– Co TO jest? – spytała powoli.
– To tak zwany „cattus” z gatunku ssaków, nałogowy piajcz mleka, wielbiciel ryb i fanatyk kłębka włóczki. Ale możesz też nazywać go po prostu kotem.
Rzuciła mu mordercze spojrzenie.
– Dobra, więc co on tu robi?
– Zadamawia się – poinformował ją House, stawiając zwierzaka na łóżku przyjaciółki i obserwując jak je obwąchuje a następnie układa na poduszce.
– On jest dla mnie? – spytała, patrząc na Grega z oszołomieniem.
– Aha – zgodził się House.
– Jak się nazywa? – spytała, podchodząc do stworzonka i biorąc je na ręce.
– Lucyfer – powiedział, dumny z wymyślonego miana.
Dziewczyna podniosła kota wyżej, spojrzała na niego, potem na House’a i znów na kota.
– Czy przespałeś przypadkiem zajęcia z anatomii?
– Nie, bo co?
– Bo to nie on, tylko ona, House.
Uśmiechnęła się szeroko, widząc jego minę.

To był pierwszy prezent jaki dał Lisie Cuddy. Dwa lata po odejściu June na pierwszym roku pojawiła się inteligentna, dowcipna i śliczna brunetka, która natychmiast zwróciła uwagę House’a. Szybko zostali przyjaciółmi. I wtedy dostała też od niego kota. Kotkę. Nieważne.
Razem przechrzcili ją na Lucy, a Greg miał pretekst, żeby odwiedzać Lisę częściej niż powinien.
Mimo to, zawsze byli tylko przyjaciółmi. Nie licząc tej jednej nocy. Nigdy potem do tego nie wracali, przynajmniej w rozmowach. Mimo to każde z nich o tym myślało. Zbyt długo i zbyt często.
Wzrok House’a powoli i niechętnie przystosowywał się do światła. Rozpoznał miejsce, w którym się znajdował. Nie było to trudne, zważywszy na to, że spędzał tam połowę życia.
Szpital. Tyle, że tym razem to on leżał w łóżku jako pacjent.
Rozpoznał też osobę stojącą przy oknie. To nie była June. To była Cuddy.
Poczuł uścisk w żołądku. Wszystkie wspomnienia z poprzedniego dnia wróciły w jednej chwili. Odetchnął głęboko.
Lisa drgnęła. Obróciła się na pięcie i spojrzała na niego. Nie było sensu udawać snu.
Wbijała w niego nieodgadnione spojrzenie. Nie wiedział skąd się tu wziął, co ona tu robiła, ani dlaczego na jego łóżku siedzi kot. No własnie.
Opuścił wzrok na prześcieradło. Mała biała kulka trącała jego rękę.
– Nazwałaś ją Śnieżynka, czy wymyśliłaś coś bardziej oryginalnego?
Na jej wargach zatańczył cień uśmiechu.
– To jest on, nie ona House.
Miał ochotę parsknąć śmiechem.
– Nie patrz tak na mnie, zawsze miałem problemy z rozróżnianiem płci – bronił się.
Jej uśmiech poszerzył się tylko po to, by po chwili zniknąć.
Odetchnęła głębiej.
– Więc jak się nazywa? – spytał, jak najdłużej odciągając chwilę poważnej rozmowy. Właściwie od tych poważnych rozmów zaczynało chcieć mu się rzygać.
– Śnieżek – odparła z błyskiem w oku.
Parsknął cicho.
– Jakie to przewidywalne…
– Masz lepszy pomysł?
– No nie wiem, może Vicodin, Burbon, albo Mick Jagger.
Tym razem to ona parsknęła. Miło było tak po prostu porozmawiać o niczym.
Po chwili Cuddy spoważniała.
– Wyjaśnisz mi teraz czemu próbowałeś się zabić?
Spojrzał na nią zaskoczony. Przecież nie łyknął aż tak dużo Vicodinu, prawda?
– Nie próbowałem – zaprzeczył po chwili ciszy.
– Jasne – prychnęła. – W każdym razie prawie Ci się udało. I chcę wiedzieć dlaczego.
– Dlaczego?
– Tak, House, własnie to chcę wiedzieć. „Dlaczego”? Nie musisz po mnie powtarzać.
– Chodzi mi o to czemu chcesz wiedzieć – sprostował.
Przymrużyła oczy.
– Bo wiesz, z medycznego punktu widzenia to nie jest istotne – dodał.
Powoli do niego podeszła. Poczuł, że jego oddech przyspiesza. Serce też, o czym poinformował ich respirator. Cuddy spojrzała na niego z niepokojem.
– W porządku – poinformował ją.
Nie miał zamiaru nic wyjaśniać. Zresztą co miał powiedzieć? Że June uświadomiła mu, że ją kocha? Albo może miał jej opowiedzieć o swoim synu?
Usiadła na brzegu jego łóżka. Poczuł jej zapach, ciągnący się za nią niczym chmura. Działał na niego silniej nawet, niż zapach June. Był taki… Kobiecy. Pachniała frezjami. I czymś jeszcze, czymś, czego nie umiał zidentyfikować.
Nie miał pojęcia co ona sama przeżywała w tamtej chwili. Jak bardzo się o niego bała.
– June pojechała do Ciebie w nocy. Byłeś nieprzytomny. Wezwała karetkę. Przywieźli Cię tutaj i… Ledwo odratowali.
Patrzył na nią w milczeniu. Co miał jej powiedzieć, do cholery?!
– Kot jest dla Ciebie – dodała po chwili. – Wiem, że zawsze chciałeś mieć własnego.
Uśmiechnął się delikatnie. Zmieniła temat. Chyba nie będzie go dalej wypytywać. Nie miał pojęcia jak bardzo się myli. Po prostu postanowiła to przełożyć na później.
– A co z biednym Steve’m?
– Zrób z kota wegetarianina – poradziła mu.
Uśmiechnął się. Po chwili cos wpadło mu do głowy.
– June… Czy ona tu była?
Z oczu Cuddy zniknął blask. Nie uszło to uwadze Grega, który szybko odnotował w pamięci ten fakt. Do rozpatrzenia później.
– Tak… – przyznała z ociąganiem. – Powiedziała, że to jej wina. To prawda? To przez nią chciałeś się zabić?
– Nie chciałem się zabić! – krzyknął zirytowany. Czy tak trudno jej to przyswoić? – Wziąłem te tabletki bo…
– Bo co?! Bo Cię bolało? Błagam, nie wykręcaj się w tak żałosny sposób – warknęła.
– Bo bolało! Tylko że… – zawahał się na chwilę – to nie była noga…
Zamilkła. Co się mówi w takiej chwili? Zamiast mówić cokolwiek wzięła go za rękę i ścisnęła. I siedzieli tak jeszcze długo, dopóki im nie przerwano…

cdn.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wela89r
Chirurg - urolog
Chirurg - urolog


Dołączył: 20 Wrz 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nowa Sól
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:05, 07 Kwi 2009    Temat postu:

Podoba mi się ta część...I to bardzo!
Fajnie pociągłaś temat z tym kociakiem Sentymentalnie i żartobliwie [rozróżnianie płci ]
Ehh... Kiedy House wkońcu się przyzna co tak naprawde czuje?
Z jeszcze większą niecierpliwością czekam na dalej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Camelia
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 94
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:37, 07 Kwi 2009    Temat postu:

daaleeej:D

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:04, 07 Kwi 2009    Temat postu:

O jakże się cieszę, że przy jego łóżku siedziała Cuddless!

To tyle tematem mojej radości, a teraz co do opowiadania
Stronę techniczną już chwaliłam i nie mam nic do dodania - perfect.
A co do treści, to intrygujesz coraz bardziej, dialogi są bardzo dobre, podoba mi się motyw kota
Z niecierpliwością czekam na CD!

Duuuuużo Wena!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
runiu
Internista
Internista


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 615
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gorzów Wlkp.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:29, 07 Kwi 2009    Temat postu:

Świetny fik, historia June wzruszająca i perfekcyjnie napisana. Dobrze oddajesz charaktery wszystkich postaci Cuddy, House'a, a nawet Wilsona. Niektóre sceny np. kiedy House przegląda zdjęcia i inne rzeczy Jaspera zostaną mi na długo w pamięci. Fik jest poruszający, bardzo nacechowany emocjonalnie, a jednocześnie ma w sobie sporą dawkę housowego humoru np. rozmowa o lodach, kocia płeć, czy nawet strój Adama, tańczącego Makarenę, który poprzedza dramatyczny fragment wyjawienia prawdy przez June.
Wreszcie fik ukazuje prawdziwą miłość
Cytat:
A ja kocham Ciebie. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to jedynie namiastka? Kropla wody w morzu, ziarnko pasku na pustyni. To zaledwie ułamek prawdziwej miłości…
A mimo tego można tak po prostu nie być sobie przeznaczonym, nawet można jak House kochać różnie różne kobiety.

Z innych spraw jak czytałam o kocie, to nie wiem skąd, ale od razu wiedziałam, że da go Cuddy.

Kilka literówek było, ale nie zaważyły na odbiorze całości.

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
amandi
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 954
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 13:44, 08 Kwi 2009    Temat postu:

Te wspomnienia są świetnym pomysłem - bo, że są świetnie napisane, to już chyba wiesz? - kiedy je czytam, to tak, jakbym z kolorowego filmu przenosiła się w czarno-białą pamięć House'a, przesuwającą kolejne klatki...

House wylądował w szpitalu, mimo dowodów próbując zaprzeczyć próbie samobójczej.. My wiemy, jak jest... jak było, ale czy on zdecyduje się wyznać Cuddy prawdę? I.. czy to jej nie zrani? Czy ona go nie odtrąci? Wiem, że to nie wina House'a, i nic jej nie robi, ale wiadomo, jakie są kobiety. Szczególnie zakochane kobiety.

Boże, gdyby nie June............ gdyby nie June, to House by nie żył.

A ten kotek - idealny - łączący przeszłość z teraźniejszością, jakby Lisa specjalnie chciała wywołać u niego wspomnienia ich niezwykłej bliskości. Czy Śnieżek pomoże im ją z powrotem odnaleźć? Czy ta inna miłość, którą Greg czuje do June, stanie im na przeszkodzie? I... czy problemem nie będzie problem... z rozróżnianiem płci przez House'a ? Zawsze może z kimś Lisę pomylić

Czekam z napięciem na kolejny odcinek


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nimfka
Reumatolog
Reumatolog


Dołączył: 15 Lis 2008
Posty: 1444
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:27, 08 Kwi 2009    Temat postu:

cudny fik świetna i zarazem smutna historia June A w szóstej części więcej Cuddy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarna kawa.
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:11, 09 Kwi 2009    Temat postu:

Cudownie!
Przepiękny fanfik. Wzruszający, pełen zawiłości i niedopowiedzeń.
Świetna sprawa z Wilsonem, który wszystko wiedział...
I dobrze, że June odeszła, nie potrafiłaby zapewne znów być z Housem.
Czekam na ciąg dalszy. Kocham


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scribo
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:22, 09 Kwi 2009    Temat postu:

Dziękuję, że dotrwaliście ze mną do końca, bo oto ostatni odcinek... Na wasze nieszczęście mimo to jeszcze ise ode mnie nie uwolnicie, bo w mojej głowie roi się od pomysłów na następne ficki . Cóż, mam nadzieję, że się spodoba.
Dedykowane wszystkim, którzy czytali i komentowali, czyli:
amandi, Sarusi, runiu, czarnej kawie, nimfce, Camelii, weli89r, Pietruszce, mouse.
Dziękuję wam wszystkim.

Odc. 7
i ostatni

Klamka opadła w dół, a drzwi powoli się uchyliły. Ukazała się w nich głowa June.
– Dr Cuddy… – zaczęła i urwała kiedy spostrzegła otwarte oczy House’a. – Greg! Obudziłeś się wreszcie!
– Serio? – spytał chłodno.
Weszła do środka. Spojrzała na nich niepewnie. Cuddy siedziała na brzegu łóżka diagnosty, trzymając go za rękę. Żadne z nich jej nie cofnęło.
– Przepraszam – powiedziała jedyną rzecz, jaka wydała jej się sensowna w tym przypadku.
– Chyba trochę na to za późno – mruknął z niesmakiem House.
– Powinnam była Ci powiedzieć.
Nie doczekała się odpowiedzi. Miała ochotę zacząć się histerycznie śmiać. To nie tak miało być. Zupełnie nie tak. Chociaż… Właściwie to czego się spodziewała?
– Proszę Cię, nie zachowujmy się jak dzieci w przedszkolu. To już się stało Greg. I nic nie cofnie czasu.
Milczał. Wbijał wzrok w swoją dłoń, splecioną z dłonią Cuddy. Najprościej było nie odpowiadać, nie zastanawiać się nad odpowiedzią. Już ją potępił, znalazł winną. Po co szukać dalej?
– Gdybyś wiedział to i tak nic by nie zmieniło. On i tak by umarł, ja nie poznałabym Matta, za to wszyscy bylibyśmy nieszczęśliwi – powiedziała cicho, wbijając wzrok w podłogę.
– Nie miałaś prawa mi tego odbierać! – wybuchnął w końcu Greg. Nie obchodziło go to co mówiła. Czego by nie powiedziała – byłoby źle. Zrobiła coś strasznego i fakt, że to się nie odstanie nie zmniejszał jej winy.
– Nie. Nie miałam – zgodziła się.
Nienawidziła takich sytuacji.
– Jak miło, że chociaż poczuwasz się do odpowiedzialności – parsknął. – Ciekawy jestem, czy kiedykolwiek zapytałaś jego o zdanie. O to, czy chciałby mnie poznać?
Tym razem to ona nie odpowiedziała. Och, spytała. I doskonale to pamiętała…
Ogień trzaskał wesoło w kominku. Zupełnie nie oddawał nastroju panującego w mieszkaniu. June siedziała z kartką i długopisem w dłoni, tworząc szkic swojego CV. Na dywanie leżał Jasper, wpatrzony w sufit, wsłuchany w nuty piosenki Stonesów.
Matta nie było w domu. Dostał zlecenie od firmy z Los Angeles i tam też pojechał. Miał wrócić dopiero za tydzień, ale obiecał, że postara się być szybciej. June potrzebowała go bardziej, niż kiedykolwiek. Nazajutrz miała się rozpocząć chemioterapia Jaspera.
– Mamo…
June oderwała wzrok od atramentu schnącego na kartce.
– Tak?
Jasper podniósł się na łokciach. June coś ścisnęło w dołku, kiedy przypomniała sobie, że Greg przybierał identyczną pozycję. Dlaczego byli tak podobni?
– Czy teraz… Zanim wszystko zacznie się kończyć… Będę mógł poznać tatę?
W takich chwilach nie wierzyła w boga.
– Jasper… Przecież już Ci mówiłam. Twój tata mieszka daleko stąd i jest bardzo zajęty… nie może tu przyjechać – tłumaczyła cierpliwie.
– To my pojedziemy do niego.
– Wiesz przecież, że nie możemy.
– Więc powiedz mi chociaż jak się nazywa – upierał się chłopiec, gotowy zrobić wszystko, by chociaż raz wydusić z mamy cokolwiek na temat ojca. Jego informacje były skąpe. Ograniczały się do tego, że „tata bardzo go kocha, ale nie może z nimi być” oraz że „tata jest świetnym i bardzo zapracowanym lekarzem”. Och, i że „ma oczy swojego ojca”, jak zwykła mawiać babcia Adele, zanim umarła.
June westchnęła cierpiętniczo. Jasper był zdecydowanie najdojrzalszym i najbardziej ciekawskim dzieckiem na świecie.
– Gregory.
– Ja mam tak na drugie imię – zauważył.
– Bo to po nim – wyjaśniła, chociaż była pewna, że sam już do tego doszedł.
– Wiem. Ale czemu nie mam takiego nazwiska jak on? Bo wszyscy inni tak mają. I Jim i Katty i nawet Rose… – Jasper wiedział, że jego mama nienawidziła takich pytań, ale musiał wiedzieć.
– Bo Twój tata mieszka daleko, a poza tym… Nie lubisz być oryginalny? – spytała June, rozpaczliwie próbując uciec przed odpowiedzią.
– Za oryginalność wystarczy mi to, że niedługo stracę włosy – burknął.
Westchnęła. I co miała mu powiedzieć?
– Opowiedz mi o nim – poprosił Jasper po chwili ciszy.
Zmarszczyła brwi. Właściwie… Czemu nie?
– Jesteś do niego podobny – zaczęła. – Macie takie same oczy, taki sam wyraz twarzy, kiedy nad czymś się zastanawiacie, taki sam sposób bycia. Obaj lubicie Stonesów. Twój ojciec jest dobrym człowiekiem. Świetnym lekarzem. Najlepszym. Chociaż, ma niespotykane metody. Czasami jest złośliwy i wredny, ale dlatego, że tak trzeba. Inaczej się nie da. Och, i jeździ na motocyklu – dodała.
Chłopcu zabłysły oczy. Zawsze podobały mu się motocykle. Chciał mieć jeden kiedy… jeśli dorośnie.
– A grał na czymś?
– A myślisz, że po kim odziedziczyłeś zamiłowanie do pianina?
Uśmiechnął się szeroko. Kiedy mama mu o nim opowiadała czuł, że ojciec jest bliżej niego. Oczyma wyobraźni widział bruneta o niebieskich oczach i łobuzerskim uśmiechu. Takiego jak ten na zdjęciu jego mamy. Tym zdjęciu, które ukrywała pomiędzy kartkami jednego romansu.
– A czy wujek Dan też go znał?
– O tak. Kiedyś byli przyjaciółmi.
– A czemu przestali być?
– Bo wujek podbił tacie oko. A tata złamał wujkowi nos.
– A dlaczego?
– Bo… Się pokłócili.
O mnie – dodała w myślach.
Jasper uśmiechnął się delikatnie. Może to nawet lepiej, że go nie pozna. Bo teraz… Nie znając go, może go sobie wyobrażać, takiego, jakiego by chciał, jakiego by oczekiwał. Ojciec z jego wyobraźni był jedyny w swoim rodzaju; idealny. Nie chciałby ryzykować zburzenia swojego ideału. Bo tak było mu łatwiej. Łatwiej przez wszystko przejść, wyobrażając sobie, że idealny ojciec jest tuż obok. Wiedział, że matka kłamała, kiedy mówiła że ojciec go kocha. Podejrzewał, że tata go nie znał. Nie wiedział o nim. Bo inaczej jak mógłby nie przyjeżdżać? Ale łatwiej wierzyć, że jednak kocha. Bo czemu miałby nie wierzyć?
– To dobrze. Że taki jest – powiedział na głos. – I że mnie okłamałaś. To też dobrze. Tak jest prościej. To właściwie nic dziwnego – wszyscy kłamią. To bardzo ułatwia życie.
June spojrzała na niego lekko zaskoczona. Nie była pewna o co mu chodzi, ale wolała nie pytać. Może bała się usłyszeć odpowiedź, która jeszcze bardziej upodobniłaby chłopca do Grega. Miał rację. Tak było łatwiej.

Odwróciła się plecami do House’a i Cuddy. Nie chciała, żeby zauważyli łzy w jej oczach. Przełknęła gulę, która podeszła jej do gardła. Jak zawsze, gdy wspominała syna.
– Myślę… Myślę, że on Cię kochał. A przynajmniej tego Ciebie, którego sobie wyobrażał – powiedziała zduszonym głosem.
Cuddy przyglądała się scenie, kompletnie nic nie rozumiejąc. O ile House nie był gejem – chyba, że znów nie odróżnił płci – to cos go łączył z jakimś osobnikiem płci męskiej. I June mu to odebrała, ale uważała też, że owy osobnik House’a kochał. A skoro musiał go sobie wyobrażać, to pewnie go nie znał…
Och.
Chyba już wiedziała. Ale syn…?
– To nie ma…
– Oczywiście, że ma znaczenie! – przerwała mu June, obracając się na pięcie. – Powiedz o cc Ci naprawdę chodzi? O niego, czy o to, że poczułeś się urażony?!
House mierzył ją wzrokiem. Mogła tak pomyśleć. A on mógł się opanować. Mógł. Więc czemu by nie zacząć myśleć logicznie?
– A trzeci powód? – spytał po chwili ciszy.
– Trzeci?
– Dlaczego nie możemy być razem?
Chyba jednak nie myślał do końca logicznie. June zaczęła się poważnie zastanawiać, czy przypadkiem to przedawkowanie Vicodinu nie odbiło się znacząco na jego inteligencji.
Wyrwał się z czymś takim wiedząc, że obok niego siedzi Cuddy. Którą kochał, tak przy okazji.
On chyba też zdał sobie z tego sprawę, kiedy spojrzał na blade oblicze Lisy. Ale musiał znać odpowiedź.
– To może zacznę od początku? Bo wtedy chyba nie słuchałeś zbyt uważnie? – June próbowała ratować sytuację.
Lisa siedziała jak skamieniała. A ona obawiała się o to, że to właśnie June będzie chciała zdobyć House’a. Najwyraźniej było na odwrót. A ona myślała, że ten gest, to, że trzymał ją za rękę, że nie kazał jej sobie iść, że może to coś znaczy. Chyba nie. Uważał ją tylko za przyjaciółkę, ale… Dobre i to. Jednego tylko nie pojmowała. Dlaczego June mając taką szansę zdecydowała się ją odrzucić.
– To ja nie będę wam przeszkadzać… – zaczęła Lisa, chcąc wstać. Nie mogła. House dalej trzymał ją za rękę i wpatrywał się w nią tak, jakby ją za cos ganił.
– Nie przeszkadzasz – powiedział dobitnie.
Opadła z powrotem na krzesło.
June odetchnęła.
– A więc po pierwsze. Oboje dobrze wiemy, że ty kochasz kogoś innego. A przynajmniej bardziej ode mnie. – Przynajmniej miała dość rozsądku, żeby nie powiedzieć kogo. Greg by ją chyba zabił. – Po drugie musiałam powiedzieć Ci prawdę o Jasperze i liczyłam się z tym, że nie będziesz chciał mnie już znać. Po trzecie i najważniejsze… Jak sądzisz, skąd wziął się rak płuc u małego chłopca? Oczywiście zakładając, że nie palił od urodzenia.
– No… Zazwyczaj jest to uwarunkowane genetycznie…
– Dokładnie. A czy w Twojej rodzinie ktoś umarł na raka płuc? Na jakiegokolwiek raka?
– Och.
– Właśnie. Och. Dr Cuddy, chyba jednak długo tu nie popracuję. Wyjeżdżam za tydzień. Do Nowego Jorku. Tam zacznę chemioterapię. W najlepszym wypadku zostały mi jakieś cztery lata – powiedziała głosem całkowicie wypranym z emocji. – Dlatego nie mogę z Tobą być Greg. Nie potrzebujesz osoby, która niedługo umrze. A ja nie potrzebuję nikogo, kto siedziałby przy moim łóżku, trzymał mnie za rękę i powtarzał, że wszystko będzie dobrze.
Właściwie powinien się tego spodziewać, zacząć się domyślać. Jej kaszel… No tak, ale wtedy nie zwrócił na niego uwagi. To go zaskoczyło. Teraz przynajmniej rozumiał dlaczego przyjechała, dlaczego powiedziała prawdę o Jasperze. Wszystko ułożyło się w logiczną całość.
Cuddy powoli sobie wszystko przyswajała. Wyglądało na to, że oni kiedyś byli razem, ona była w ciąży, wyjechała nic mu o tym ni mówiąc. Dziecko umarło. Ona wróciła. Powiedziała mu prawdę a teraz sama umiera. Doprawdy, jak z telenoweli. General Hospital przy tym wysiada.
Och i jeszcze jeden mały szczegół. Greg jest w kimś zakochany. Bardziej niż w June. Tylko… W kim?
– Mimo wszystko… Mogłaś mi powiedzieć. Choćby wtedy, kiedy się okazało, że jest chory – upierał się House.
June pokręciła głową.
– Tak. Ale co miałam zrobić? Przyjechać tu, zapukać do drzwi? Powiedzieć: „Cześć, to ja, June, poznajesz mnie? A to nasz synek, Jasper, prawda, że uroczy? Własnie się dowiedziałam, że umiera, więc może chciałbyś go poznać?” Daj spokój!
– Trzeba było wysłać anonim, albo zostawić ogłoszenie w gazecie – burknął.
– Może jeszcze wedrzeć się na plan General Hospital i wykrzyczeć to do kamery, w nadziei, że to obejrzysz? – prychnęła.
Westchnął. Ostatnia rewelacja June przekonał go, że nie ma o co się wściekać. Teraz to i tak nic nie da. Ale…
– Mogłaś mi powiedzieć piętnaście lat temu. Kiedy przyjechałaś.
– Nie mogłam. Układałeś sobie życie ze Stacy, nie chciałam wszystkiego zepsuć.
– Powiadomienie mnie o istnieniu syna to zepsucie wszystkiego?
– To zachwianie waszego związku.
– Teraz to i tak nie ma znaczenia.
– Więc czemu o tym rozmawiamy?
Zapadła cisza. Cuddy patrzyła to na jedno, to na drugie. Dawna zazdrość wyparowała. Zostało współczucie. Dla June, dla House’a, dla tego chłopca, chyba miał na imię Jasper.
– Pojdę już. Aha, i Greg. Jak jeszcze raz odwalisz taki numer to sama Cię zabiję.
Tylko się uśmiechnął.
June obróciła się na pięcie i wyszła. Czuła, że ten dzień może okazać się przełomowym. Dla wszystkich.
Cuddy i House zostali sami. Siedzieli w ciszy, ciągle trzymając się za ręce.
– Jest tu gdzieś mój Vicodin? – zainteresował się Greg.
Lisa uniosła brwi i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Dopiero o mało Cię nie zabił, a ty znowu chcesz do niego wracać? Jesteś od niego aż tak uzależniony? To chyba Twoja największa miłość, ale i największy wróg…
Uśmiechnął się, trochę przepraszająco, a trochę łobuzersko. Zerknął na kołdrę. Zwinięty w kłębek Śnieżek spał, całkowicie nieporuszony całą sytuacją. Szczęściarz.
Cuddy pokręciła głową. Vicodin była dla House’a tak samo ważny jak… House dla niej. I nagle zanim zdążyła się powstrzymać, usłyszała jak sama wypowiada słowa:
– Jesteś moim Vicodinem.
W jego oczach pojawiło się najpierw zdziwienie, a potem taki błysk… Przypominały powierzchnię stawu, na której nocą odbijał się księżyc.
– Jesteś dla mnie czymś więcej niż Vicodin – odpowiedział, całkowicie poważnie.
Niedowierzanie, radość, strach, niepewność. Uczucia przebiegały przez nią, próbując pobić rekord na setkę. Było ich coraz więcej, kłębiły się, walczyły o kontrolę. Uczucia i emocje.
Czy to możliwe, żeby to ona… Żeby to ona była tą którą on kocha? Znała tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić.
Pochyliła się nad nim. Jej oczy znalazły się na poziomie jego oczu. Zderzyły się w powietrzu jak błyskawice, pchając w obie strony, próbując zyskać przewagę.
Wyciągnęła palec wolnej ręki i powoli przesunęła nim po jego twarzy, zaczynając od kącika oka, na ustach skończywszy. Respirator zarejestrował nagłe przyspieszenie akcji serca. Zaśmiała się cicho. On też. Złapał ją w talii i przyciągnął do siebie z zaskakująca siłą. Leżała na nim, czuła ciepło jego ciała, a po chwili również smak ust, tak słodko – gorzkich, takich jego. Po prostu jego.
Chciała zatrzymać tę chwilę na zawsze, nigdy jej nie kończyć. Bo kto nie chciałby zatrzymać szczęścia? Zamknąć go w sercu i nigdy nie wypuszczać. Oni chcieli je mieć już zawsze tylko dla siebie.

*
Trzy miesiące później, w urzędzie stanu cywilnego, zostało zawarte małżeństwo pomiędzy Gregorym House’m a Lisą Cuddy… A potem House.

Po kolejnych siedmiu miesiącach na świat przyszedł Jasper Gregory House. June Cole i James Wilson twierdzą, że jest niezwykle podobny do Jaspera pierwszego.

Po dwóch latach od tego wydarzenia w PPTH zmarła pacjentka. June Cole zapisała się w duszach i sercach wszystkich, których spotkała. Pochowano ją wraz z mężem i synem.

Minęły trzy lata, a w tym samym szpitalu urodziła się June Lisa House. Dziewczynka, jak jej imienniczka wykazała się wielkim talentem do tańca. Mimo to, chciała zostać lekarzem, tak jak każdy w jej rodzinie.

Raz świeciło słońce, raz padał deszcz, chwile szczęścia mieszały się z chwilami smutku, ale były to chwile spędzone razem, chwile wspólne. I dlatego były tak wyjątkowe.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:39, 09 Kwi 2009    Temat postu:

O mamusiu... tyle myśli mi się kłębi w głowie, że nie wiem od czego zacząć.

Dziękuję za dedykację
Szkoda, że to już koniec
Cieszę się, że masz kolejne pomysły!

A ta część... cudna. Urzekła mnie chyba najbardziej ze wszystkich. Wszystko się do końca wyjaśniło, piękna Huddzinkowe zakońćzenie i niezmiennie świetny styl!

Najbardziej mi się podoba to, że House i Cuddy przez cały czas się trzymali za ręce. To takie wymowne... i ciepło mi się na sercu robiło jak to czytałam

Scribo, pisz nam jak najdłużej, do końca świata i później także!
To sama przyjemność czytać tak dopracowane, przemyślane fiki z rewelacyjną fabułą!

Ściskam cieplutko i życzę dużo, duuużo weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Erato
Ortopeda
Ortopeda


Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:39, 09 Kwi 2009    Temat postu:

Człowiek wyjeżdża na tydzień, wraca do domu, odsypia 12 godzin i tu się okazuje, że Scribo napisała nowy fic? A mnie się jeszcze nie udało skomentować ostatniej części "Być"!

Tylko że nie mogę się wściekać za długo, bo to jest po prostu rewelacyjne. Przyznam, że na forach nieliterackich, a jedynie z działami fanficowymi, zwykle strasznie się męczę, żeby znaleźć utwór zarówno przystający do fandomu, jak i co najmniej poprawny stylistycznie i językowo Nie lubię czytać czegoś, co jest tylko zabawne i tylko Hałsowe. I Twoje opowiadania, Scribo, są dla mnie idealne. Nie skupiają ę jedynie na próbie stworzenia zabawnych, prawdopodobnych sytuacji między znanymi nam bohaterami, ale tworzą coś zupełnie Twojego Oryginalną, wciągającą fabułę. Zarówno "Być", jak i "Czerwiec" to historie pełne, życiowe i wzruszające.
Urzekły mnie portrety postaci. June polubiłam od razu i bez zastrzeżeń. Pokazałaś, że House może kochać inną kobietę niż Lisa, że może go coś łączyć z przeszłością; to nadało wątkowi Huddy głębi i realizmu Podobało mi się, choć jestem Hudzinką pierwszej wody, że nie skoncentrowałaś całości na ich wzajemnych podchodach. Za to końcowa scena w sali szpitalnej i to wspomnienie z kotkiem-kotką... Urocze
Życzę taaakiej Weny *rozkłada rączki* i mnóstwa pomysłów!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin