Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Jesienne liście - Zajączek 2010 dla sysuni [M]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 8:20, 10 Kwi 2010    Temat postu: Jesienne liście - Zajączek 2010 dla sysuni [M]

KTO: gehenn
DLA KOGO: sysunia
ŻYCZENIE #1: fick z happy endem o Wilsonie, najlepiej jak poznaje miłość swojego życia ;] (oczywiście, Huddy także w tym fiku mile widziane )



Dobrze więc. Nie mogę się powstrzymać od przedmowy. Po pierwsze i najważniejsze - pokłony za tego fika należy bić nie w moją, ale w stronę trzech cudownych hudzin, które fika przeczytały i doszlifowały: Nitko, Aniu, Czarodziejko - kocham was i bardzo, bardzo dziękuję C: To jest raczej Wilsonowy fik, ale jako że Zajączka mamy w dziale Huddy, postanowiłam nie wprowadzać zamieszania. Huddy jest, ale śladowe ilości. Sysuniu! Mam nadzieję, że podołałam i że będzie ci się podobało ^^

e! W klimat fika łatwiej się w kręcić, czyli do posłuchania:
Daydreams
Clock Tick
Mescaline



Jesienne liście



1. Przebudzenia

Stracił ją. James Wilson stracił to, co znaczyło najwięcej w jego życiu. James Wilson nie znał odpowiedzi na odwieczne pytanie: dlaczego? James Wilson leżał w łóżku, swoim czystym, ciepłym, wygodnym, dwuosobowym łóżku i był sam. Otulała go ciemność, a z ciemności sączyły się myśli. James Wilson nie chciał myśleć, ale wspomnienia były natrętne, nie dawały mu spokoju. Nienawidził ich za to. Widział wszystko znowu, i znowu, i znowu. Obrazy go przytłaczały. James Wilson nie miał pojęcia, co dalej powinien zrobić. Skrzywdziła go i poczuł się nikim. I właśnie wtedy, tej nocy, w jego ciepłym, dwuosobowym łóżku, kiedy miał zasnąć i znów śnić o niej, sześć tygodni po tym, jak na zawsze zniknęła z jego życia, James Wilson poczuł, że chciałby ją wypłakać. Łzy spływały mu po skroniach, a on patrzył na sufit jak przez mgłę. Ciszę rozrywały jego westchnienia i przyspieszony oddech.

W dzień widywał się z Gregiem. W nocy był sam. Wolał noce. Kochał House’a, wbrew pozorom był to najlepszy przyjaciel, jakiego James mógł mieć. Dlatego, bo był. Ale wolał noce. W dzień musiał patrzeć, jak House próbuje nie okazywać emocji, kiedy stoi nad garnkiem gotującego się sosu pomidorowego i pogodnie rzuca ironiczne wzmianki o tym, co nawyrabiali jego podwładni. Musiał patrzeć, jak pod grubą powłoką sarkastycznego House’a siedzi ten drugi, który się martwi i szamoce w swojej bezradności. Czuł, że mąci szczęście jego i Lisy.

Ironia losu. House, stary, pogrążony w smutku i samotności House, pierwszy raz od kilku lat miał możliwość bycia szczęśliwym. Jedyną przeszkodą w tym był Wilson. James chciał, żeby przyjaciel przestał się nim przejmować, żeby przynajmniej jeden z nich mógł powiedzieć bez wahania ‘tak, czuję się dobrze’. James nienawidził tego, że to, co dobre, trwa zawsze krótko. Przez chwilę było idealnie. Aż nagle wszystko zaczęło dziać się tak szybko. Potem został tylko on, wpatrzony w miejsce, gdzie oświadczyła, że to koniec, park i ławka. Następnego dnia House przyszedł, żeby ugotować obiad. Jakiś czas temu wprowadził się (siłą) do Lisy. Ona też przyszła. Usiadła na kanapie i powiedziała ‘przykro mi’.

Przykro jej. Oczywiście, że było jej przykro. Cuddy, która czuła się odpowiedzialna za całe zło świata. House spojrzał na nią znad patelni, którą był zajęty. Lisa zaczęła rozmawiać o banałach. James uśmiechnął się, powiedział dziękuję i pomógł jej w prowadzeniu rozmowy. Lisa patrzyła na niego i śmiała się, ale w jej oczach widział strach i zatroskanie. Podczas obiadu kilka razy zerknęła na Grega dyskretnie. James to zauważał i czuł się coraz gorzej. Nie chciał, żeby się martwili. Mówiąc szczerze, nie chciał nawet, aby tu byli. Wilson musiał oczyścić umysł z Jennifer i nie mógł tego zrobić widząc, że wszyscy dookoła chcą go przed nią chronić.

Cuddy powiedziała mu, że nie musi przychodzić do pracy. Chciała ubrać to w delikatne słowa, ale poddała się i oświadczyła to prosto z mostu. Nie musisz, bo sam-wiesz-kto zrobił sam-wiesz-co, sam-wiesz-gdzie, sam-wiesz-kiedy. Wilson popatrzył na nią z uśmiechem i stwierdził, że woli poświęcić więcej uwagi swoim pacjentom, niż rozważaniom na temat Jennifer. Kiedy wypowiedział jej imię, Lisa wzdrygnęła się.

Wyszli, a on został. Pozmywał naczynia, wytarł stół i wyprasował ubrania, które wcześniej uprał i wysuszył. Odkurzył mieszkanie. Usiadł na kanapie i włączył telewizor, postanawiając spędzić wieczór na bezcelowym gapieniu się w ekran. Podobała mu się wizja tak zmarnowanego czasu. Przynajmniej nie musiał myśleć. Odkąd udało mu się opuścić park, znienawidził myślenie. Przełączał machinalnie kanały. Naciskanie guzików na pilocie niebawem zharmonizowało się z tykaniem zegarka stojącego na regale. Kiedy James to sobie uświadomił, wyłączył telewizor, wstał i poszedł do łazienki. Wtedy pierwszy raz postanowił zmyć z siebie Jennifer. Próbował długo, kilka razy. Jednak nadal czuł ją na sobie. Ją i jej zapach.

House dziwił się, że to Jamesa obchodzi. Przecież Wilson miał za sobą trzy rozwody, powinien się przyzwyczaić. Tak naprawdę za każdym razem bolało tak samo. A może Jennifer bolała nawet bardziej. Czemu, zapytałby House, czemu? Bo nie przeżyliśmy jeszcze razem tak wiele, odpowiedziałby James, patrząc na czubki swoich butów. Bo nie chcę już żyć w zgodzie ze swoimi byłymi, nie chcę patrzeć, jak są szczęśliwe w ramionach innego mężczyzny. Bo nie chcę już być nikim. Bo ją kochałem. W tej chwili Wilson odszedłby, a House pozostał ze spuszczoną głową, bo usłyszałby to, czego nie chciał. To on zawsze miał problemy, nie James. To Wilson zawsze pomagał. To Wilson zawsze miał poradzić.

James położył się do swojego ciepłego, wygodnego, dwuosobowego łóżka i leżał tam sam. Przytłaczała go cisza, przytłaczała go ciemność. Miał w sobie pustkę i w gruncie rzeczy chciało mu się śmiać, bo nie sądził, że kiedyś będzie tak się czuł. James Wilson miał wrażenie, że był niczym i to wrażenie utrzymało się przez sześć tygodni fałszywych uśmiechów i zapewnień, że wszystko jest w porządku. Sześć pustych tygodni w jego życiu. A potem, nagle, w tym ciepłym, wygodnym, dwuosobowym łóżku, James Wilson postanowił wypłakać z siebie Jennifer Malcolm, która złamała jego serce.



2. Doznania

Tegoroczna jesień była przepiękna. Nie szara i smutna, ale złotoczerwona, radosna, obdarowywała Ziemię słońcem. James czuł, że stał obok malowniczego obrazka w obskurnym, zimnym pokoju i nie potrafił cieszyć się bijącym z niego ciepłem. Irytowało go to, bo nie miał ochoty na jesienne chandry, ani nic podobnego. Próbował wmówić sobie, że była tylko kobietą, że to koniec, że ma wziąć się w garść. Próbował od sześciu dni. Stwierdził, że zbyt wiele czasu przeciekło mu przez nią przez palce, że czas na powrót do życia. Dopiero potem odkrył, że nie będzie tak łatwo, jak to sobie wyobrażał.

Coś się jednak zmieniło. Wilson znów zaczął się przyglądać. Widział Cuddy i House’a, którzy świetnie się bawią, patrząc jak personel szpitalny umiera z ciekawości, bo nie wie, czy to prawda, że pani dziekan i diagnosta faktycznie są ze sobą. Widział to i uśmiechał się do siebie. Patrzył na kwitnące uczucie pomiędzy Chasem a Cameron. Patrzył na szczęście innych i próbował się nim cieszyć. Kolejny raz odkrył, że było to trudne. Potem przyglądał się przemijaniu i śmierci, widział, jak jego pacjenci umierają, widział cierpiących krewnych. Próbował cieszyć się tym, że żyje, że nie jest na ich miejscu, ale zrezygnował od razu. Nie potrafił. Nadal był tym samym Jamesem Wilsonem.

W końcu nie wytrzymał i poszedł do House’a po poradę. Nie miał innych drzwi, żeby zapukać i móc zaufać.
- Co mam zrobić? – zapytał, załamując ręce. Kiedy wypowiedział te słowa, zauważył, jak śmieszne one były, zwłaszcza, że kierował je do diagnosty. Gregory długo milczał, a James stał i patrzył na niego bezradnie. Mógłby tak nawet stać cały dzień, byleby tylko mieć usprawiedliwienie.
- Idź do parku – mruknął w końcu House. – Zmierz się z tym.

James Wilson był prawie pewien, że diagnosta powiedział to, żeby odpowiedzieć cokolwiek. Ale James Wilson ufał swojemu przyjacielowi i dlatego poszedł do parku.

Zatrzymał się przed bramą. Była wielka, mosiężna, czarna. Nigdy nie przyglądał się jej dokładnie, zawsze tylko przechodził. Teraz nie chciał przekroczyć progu miejsca, którego strzegła, więc postanowił zapamiętać każdy jej szczegół. Zawiasy były zardzewiałe. Trzeci pręt od lewej nieco zagięty w prawo. Na uchwycie ktoś przykleił gumę do żucia, która teraz wyglądała jak poszarzała taśma klejąca.

Popatrzył przed siebie i uznał, że to śmieszne. To tylko park, powiedział sobie w myślach, to tylko park, James. Przekroczył próg i ruszył. Wiedział dokładnie, gdzie nie chce iść, dlatego musiał pójść właśnie tam. Patrzył pod nogi, żwir chrzęścił pod naciskiem jego butów. Wiatr musnął mu twarz. Słyszał szelest liści. Robiło się ciemno, a lampy w parku powoli zaczynały rozjaśniać jego drogę.

Doszedł do ławki, nawet na nią nie patrząc. Przysiadł. Nie poczuł nic. To chyba dobrze, pomyślał. Chciał wstać i jak najszybciej opuścić park, ale zauważył, że nie jest sam. W sumie trudno było mu zignorować obecność tej drugiej osoby, bo ona już zdążyła spróbować go zagadać.
- Dobry wieczór – powiedziała postać. James uniósł głowę i popatrzył na kobietę, która się do niego odezwała. Wyglądała na młodszą od niego. Ciemnobrązowe loki okalały jej twarz, a jasnozielone oczy śmiały się do niego. Miała na sobie kremowy płaszcz. – Piękną mamy jesień w tym roku.
- Tak – odpowiedział Wilson, przyglądając się uważnie nieznajomej. Zapadła cisza. Kobieta patrzyła uporczywie na coś przed sobą. James odwrócił wzrok w tamtą stronę, ale niczego nie zauważył. Jego towarzyszka była jednak niewzruszona. – Na co patrzysz? – zapytał wreszcie Wilson.
- Liście tańczą – odmruknęła konspiracyjnym szeptem. – Mam wrażenie, że niektóre z nich czują coś do swoich tanecznych partnerów. Tamte dwa – pokazała palcem coś, czego James nie był w stanie zobaczyć – bez przerwy muskają się ogonkami.
Kobieta odwróciła głowę i popatrzyła na onkologa badawczo. Potem uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Ty nie widzisz – stwierdziła. Wzruszyła ramionami, nie doczekując się odpowiedzi. – Ja też na początku nie widziałam.
Wilson popatrzył tam, gdzie ona jeszcze raz.
- Jak to możliwe, że zauważyłaś? – zapytał w końcu.
- Przyglądałam się wystarczająco długo – odparła z prostotą.
Patrzyli razem, a minuty mijały. Nie zauważyli nawet, kiedy niebo ściemniało, a lampy rozświeciły się swoim najpełniejszym blaskiem.
- Jak się nazywasz? – zapytał wreszcie James, wyrywając ich oboje z transu.
- A jak chcesz, żebym się nazywała? – odpowiedziała pytaniem nieznajoma. Onkolog uśmiechnął się.
- Autumn – odparł po namyśle.
- To moje imię – powiedziała i popatrzyła na Jamesa z powagą. Z jego twarzy nie schodził uśmiech. – Musisz już iść – stwierdziła po chwili. Wilson chciał coś powiedzieć, ale przerwała mu prośbą: - Ale wróć jutro. Chciałabym, żebyś zobaczył.

Coś kazało mu wstać, pożegnać się z Autumn i pójść do domu. Ale wiedział, że wróci. Musiał wrócić. Chciał zobaczyć. Na początku nic nie poczuł, ale House i Cuddy zauważyli. Coś w życiu i postawie Wilsona wreszcie uległo zmianie. Jego postać z dnia na dzień była silniejsza, jaśniała bardziej. A onkolog chodził do parku, siadał i patrzył. Czasami tam była, czasami nie. Ale zawsze czuł Autumn przy sobie. I zawsze, kiedy przy nim była fizycznie, milczeli. Ona była cierpliwa i czekała, aż zobaczy. On był cierpliwy i czekał, aż to ujrzy. Aż pewnego dnia James Wilson przestał milczeć.



3. Uniesienia

- Nie mogę – powiedział nagle James, a głos mu się załamał. – Nie mogę ich zobaczyć, Autumn. Czemu nie mogę ich zobaczyć? Chcę być twoimi oczami, Autumn, chcę patrzeć jak tańczą, ale nie mogę!

A potem James Wilson zaczął płakać. Nie wiedział dlaczego, bo przecież to były tylko cholerne liście. Ale może miał już w życiu dość tego, że kolejny raz nie może czemuś podołać. Że kolejny raz, przy tej tajemniczej kobiecie czuje się nikim, bo nie może dostrzec, jak tańczą pieprzone liście. Nie wiedział nawet, dlaczego tak bardzo chce to zobaczyć.

Dwa miesiące temu na tej ławce i w tym parku poczuł, że się skończył. Wypalił. Nie chciał myśleć, bo myśli go raniły. Dzisiaj targały nim emocje. Nawet nie zauważył, ile rozmyślał, kiedy próbował zobaczyć to, co jego nieznajoma towarzyszka. Zastanawiał się, co będzie, jeśli House oświadczy się Cuddy. Czuł się dziwnie ze świadomością, że w końcu to zrobi. To przecież było takie nie w jego stylu. A potem myślał nad tym, jak ludzie się zmieniają. I przypomniał sobie Jennfier Malcolm, która zmieniła nie tylko siebie, ale i zdanie. Nie miała prawa tego zrobić, nie miała prawa odchodzić. A potem James Wilson zdał sobie sprawę, że miała prawo. Mogła. I zrobiła to. Wreszcie dotarło do niego, że Jennifer Malcolm odeszła i nie wróci.

Dzisiaj zauważył nowe fakty. Po pierwsze, podczas gdy płakał, Autumn patrzyła na niego z ciepłym uśmiechem. Po drugie, odkrył, jak dobrze było mu na tej ławce z tą tajemniczą kobietą, kiedy milczał i mógł się skupić, zebrać myśli. Po trzecie, nie czuł już jej zapachu. Nie czuł jej na sobie. Powiew jesiennego wiatru wystarczył, żeby na zawsze zdmuchnąć z niego Jennifer Malcolm.

To odkrycie tak go zaskoczyło, że otrząsnął się z żalu i popatrzył oniemiały na siedzącą obok, ciepło uśmiechającą się kobietę. Ona wzruszyła tylko ramionami. Po chwili milczenia powiedziała też:
- Ja przestałam go czuć dużo później, niż ty. Nie mogłam zobaczyć dłużej. Ale odkąd widzę, korzystam z tego prawie codziennie. Na wypadek, gdybym znów miała to stracić.
James nadal wbijał w nią wzrok, na co Autumn zaśmiała się cicho i wskazała głową przed siebie.
- Popatrz.

I wtedy James Wilson wreszcie zauważył. Zobaczył, jak liście muskają się nawzajem ogonkami, łączą w zmysłowym tańcu, kołyszą i szamocą zgodnie ze wskazówkami wiatru. Wyobraził sobie grupę kunsztownych tancerzy, którzy są zwinni i delikatni jak jesienne liście. Podbiliby swoimi tanecznymi wyczynami cały świat. Wilson wiedział, że podbiliby jego serce, kiedy patrzył na obraz malujący się przed nim. Wtedy z uśmiechem przypomniał sobie swoje uczucie sprzed kilku tygodni. Teraz już wszedł w ramy obrazu, był jego częścią. I nie pozwoli sobie tego zabrać.

- Nazywam się Johanna – odezwała się Autumn.
- James – odparł onkolog, wpatrzony w tańczące liście. Potem zwrócił wzrok ku kobiecie i powiedział z powagą: - Chciałbym, żebyś zawsze mogła je widzieć.

end.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Sob 8:39, 10 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sysunia
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 04 Lip 2009
Posty: 124
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:16, 10 Kwi 2010    Temat postu:



A tak serio ;]

Po pierwsze, obserwując dzisiejsze zajączki, życzenia uczestników, a nawet już wcześniej, dostając wiadomość o zajączku, który mam przygotować - wystraszyłam się. Bo tam życzenia były takie proste, krótkie... A ja dałam wywód na milion linijek. I zrobiło mi się głupio. Chyba nadal trochę jest.

Po drugie, oczywiście, nie mogłam się doczekać, żeby dowiedzieć się, kto przygotuje mojego zajączka. Zastanawiałam się, rozważałam...
I fakt, przyznaję, jakaś część mnie może przeczuwała, wbrew logice, wbrew wszystkiemu, któż to będzie, marzyła sobie... Ale wiadomo, pozostała część, o wiele większa, stwierdziła, że to niemożliwe, że na pewno nie.
Nie chcę, żeby to zabrzmiało jakoś nieuprzejmie wobec innych czy coś, ale... Jak zobaczyłam Twój nick i zajączka to... Nie mogłam uwierzyć.

Po trzecie, lecz najważniejsze, fik.

Jejciu, jejciu, jejciu. Czegokolwiek bym teraz nie napisała, i tak nie jest to w stanie wyrazić moich faktycznych odczuć w choćby 1/100.

To było piękne. Autentycznie. Te opisy.. Miałam wrażenie, jakbym stała tuż obok, jakbym obserwowała to wszystko w centrum zdarzeń i w centrum uczestników. Jakbym widziała ich uczucia.

Wilson rozpamiętujący Jennifer, jej odejście, jego cierpienie... I House, ich przyjaźń - świetnie, naprawdę, świetnie opisany Hilson, ten taki poważny, w sprawach wielkiej wagi.

Huddy. Mało, ale za to jakie! Szczerze mówiąc, to o takie przedstawienie Huddy mi chodziło - przewijające się przez drugi plan, ale wciąż obecne, wciąż ważne... I szczęśliwe, oj tak.

Park. Cudny motyw. I jesień. Tańczące liście. I skoro już przy tym, to...
Jak widzę, inspiracją był "The Single Man" - filmu co prawda nie widziałam, ale teraz to już na pewno obejrzę jak tylko nadarzy się ku temu okazja. Muzyka wspaniale dobrana, obrazująca, poruszająca.
Ale wiesz, jak ona powiedziała, że nazywa się Autumn, to automatycznie skojarzyło mi się to z innym filmem, a mianowicie - "500 dni miłości" (polski tytuł i tak nieźle dobrany, bo nie mam pojęcia, jak przetłumaczyłabym o wiele więcej mówiący "500 Days of Summer"). Skojarzyła mi się i Jennifer, i pogrążony w depresji Wilson i sama Autumn i sytuacja poznania (to ostatnie w dosyć dziwny, pokręcony sposób, ale nie chcę spojlerować).

I nie powiem, nie obraziłabym się za taką Autumn/Jahannę w serialu (choć to oczywiście takie tylko ciche marzenia).

W ogóle, jak czytałam, to... Widziałam wręcz każde zdanie. Każdą scenerię. Czułam uczucia Jamesa (jak to zabrzmiało xD). I Hilson, może ilość niewielka, ale też jakby żywcem wyjęta z serialu...

Przepraszam za tą nieskładność, chaotyczność, ale po prostu... Brak mi słów. Serio. Podobało mi się. Podobało mi się jak nie wiem.

Bardzo, bardzo Ci dziękuję za tego pięknego Zajączka.
Podołałaś, oj, podołałaś, aż za mało powiedziane!
I dziękuję także pozostałym Hudzinkom za zaangażowanie.

Ajć, idę czytać jeszcze raz^^ I tak, jakież to typowe, już dopowiadam sobie koniec xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mazeltov
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 28 Paź 2009
Posty: 1656
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z poczekalni
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:27, 10 Kwi 2010    Temat postu:

gehnn, czytalam juz wiele fikow. Jedne byly latwe do skomentowania, a inne bylo ciezko opisac. Ten zdecydowanie nalezy do drgiej kategorii, a moze i trzeciej "wybij sobie konstruktywny komentarz z glowy".
Musisz mi wybaczyc ewentualny belkot, ale takie sa moje mysli po przeczytaniu tego cuda.

Jesli chodzi o tresc, to zaskoczylas mnie. Sytuacja w jakiej jest Jimmi jest okropna, ale toba za pomoca opisow udalo sie jej dodac i dramatyzmu i jednoczesnie zlagodzic. To jak piszesz ma cos glebokiego w sobie, chodz w odbiorze jest latwe, bo czuje sie prawdziwosc jego przerzyc.

Sytuacja, kiedy Jimmi zwraca sie do Housa o rade pokazuje jak wielkim zaufaniem darza sie nawzajem. Mimo tego ze House chce pomoc przyjacielowi, nie zrobilas z niego miekkiej papki, tylko dalej jest Housem i kaze czytac miedzy wierszami.

Kiedy Wilson poznaje Autumn jest w tym cos magicznego. Jeszcze raz potwierdza sie, ze jestes mistrzem opisow, bo to jak ja przedstwilas jest niesamowite. Autumn jest taka bliska, ma cos co do niej przyciaga, ale jednoczesnie czuc ze ma jakis sekret, ze nie jest zwyczajna.
Sposob w jaki postrzega tanczace liscie i "uczucia" miedzy nimi jest tak surealistyczny, ze az musi byc prawdziwy.
Podoba mi sie cisza ktora panuje miedzy nimi. Mowi sie, ze jesli dwoje ludzi dobrze czuje sie razem, to milczenie nie jest dla nich krepujace. Tutaj tak jest, cisza ktora jest miedzy nimi jest tak wymowna.
Ladnie budujesz napiecie, czytajac to w mojej glowie kotlowala sie tylko jedna mysl "Jimmi no zobacz to". kiedy wydawalo mi sie, ze to juz nastapi tu boom, Wilson sie zalamuje, jest jak maly chlopiec, bezsilny, samotny. Kolejne zaskoczenie, kiedy wydawalo mi sie, ze teraz Wilson juz calkiem sie pograzy, on wkoncu godzi sie ze strata, widzi tanczace liscie. Autumn tez cierpiala, i wydaje sie jego bratnia dusza. Pomogla mu przez to przejsc, moze nie tak normalnie ale byla, dzieki temu nie byl samotny, co ladnie pokazuje ze czasem zeby komus pomoc poprostu trzeba byc.

Tym fikiem budzisz w czytelniku tyle emocji. Bawisz sie budujac napiecie, zaskakujesz niespodziewanymi zwrotami akcji, bogatym wachlarzem uczuc jakie targaja Jimmim.
Wybacz ten beznadziejny komentarz, ale glebia i prostota jaka w nim jest calkiem mnie rozwalila.

Fik moim zdaniem do Huddy sie nie nadaje, ani nawet do Hilsona. To zupelnie cos innego, cos nowego, ale dobrze ze poprostu jest niewazne gdzie.

pozdrawiam
mazel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 9:52, 11 Kwi 2010    Temat postu:

No. To teraz czuję pozwolenie na skomentowanie. Nie chciałam tego robić przed Sysunią.

Jak już Ci mówiłam, absolutnie mnie zaczarowałaś. To najlepsze określenie jakie w tej chwili mogę znaleść.
Urzekłaś mnie słowami, historią, opisami. Wszystko było takie realne. Nie żaden fik, tylko ja w sypialni Wilsona, później w parku.
Motyw tańczących liści, dostrzegania tego albo nie - mistrzostwo.
Powiedziałaś mi kiedyś "potężna jest Twoja proza". Przy Twojej jest o taka maleńka.

Wiele osób na tym forum ma talent. Wiele ma piękny styl i wspaniałą wyobraźnię. I Ty się do nich zaliczasz, oczywiście, ale poza tym tworzysz własną kategorię. Kategorię której nie umiem nazwać i scharakteryzować. To jest to coś. Coś, co sprawia, że słowo "mistrz" wydaje się być niewystarczające.

Z ogromnymi wyrazami szacunku, kłaniając się w pas,
Sarusia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
NiEtYkAlNa
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 1519
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Houseland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:25, 11 Kwi 2010    Temat postu:

Gehenn, ależ nie ma za co, cała przyjemność po mojej stronie. Cieszę się, że miałam zaszczyt przeczytać coś tak poruszającego i pięknego. Coś, co pozwala na refleksje. Piękny tekst i Ty o tym wiesz. Nic nie warte byłyby nasze chęci, gdyby tak niesamowite opowiadanie nie wyszło spod Twojej ręki. A więc pomysł, rozwinięcie go w tak wspaniały sposób i przekaz, jaki moim zdaniem zawiera ten tekst są przede wszystkim Twoją zasługą.

Brawo za tak tajemnicze i jednocześnie radosne, ale w szczególny sposób dzieło


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anka.
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 04 Gru 2009
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:55, 11 Kwi 2010    Temat postu:

gehenn napisał:
Po pierwsze i najważniejsze - pokłony za tego fika należy bić nie w moją, ale w stronę trzech cudownych hudzin, które fika przeczytały i doszlifowały: Nitko, Aniu, Czarodziejko - kocham was i bardzo, bardzo dziękuję C:


Kochana! Nie ma za co dziękować. My ciebie też kochamy (a przynajmniej ja. ^^) za to, że dzielisz się z nami tym, co piszesz. To ja dziękuję, że mogłam przeczytać to cudo wcześniej. *_*

Właśnie, cudo. Już wymieniałam ci moje ulubione fragmenty z tego wspaniałego opowiadania, nie będę się powtarzać. Treść... treść mówi sama za siebie. Wspaniała historia, cudowne zakończenie, świetne opisy. Doskonale wiesz, co sądzę o twoim stylu, wyobraźni i talencie, więc... powiem krótko, żeby wypowiedź zachowała choć pozory bycia sensowną.
Więcej takich cudowności, kochana. Jak najwięcej.

Buziaki. ^^


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez anka. dnia Nie 18:56, 11 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:42, 13 Kwi 2010    Temat postu:

Och, moje drogie. Kontener cukru pod dom mi przyjechał.

Sysuniu,
Cytat:
A ja dałam wywód na milion linijek. I zrobiło mi się głupio. Chyba nadal trochę jest.

daj spokój xD Widziałaś moje życzenie? Faktycznie, to, o co prosiłaś stanowiło dla mnie wyzwanie, ale nie dlatego, bo było szczegółowe - po prostu temat nie mój ^^ Obawiałam się, że może wyjść 'za mało' albo 'za bardzo'.
Widzę, że jednak się udało. Bardzo mnie cieszy to, że ci się podobało i że tak szczegółowo to napisałaś ^^ Co do inspiracji filmami - (500) dni miłości oczywiście oglądałam, ale imię Autumn wzięło się z innego powodu - okładka soundtracku Single Mana jest utrzymana w jesiennych barwach, a kiedyś na plastyce robiłam plakat filmowy (wymyślony) i tytułem była właśnie 'Autumn'. Pamiętam to, bo zaczęłam pisać z błędem i musiałam potem wciskać 'u' między 'a' i 't' xD Niemniej jednak, jakieś podobieństwa do (500) dni mogłam wnieść nieświadomie ^^ A Single Mana koniecznie obejrzyj - wchodzi do kin w maju ^_^
Twarz mi się śmieje do ekranu po przeczytaniu twojego komentarza C: Bardzo dziękuję jeszcze raz i jestem szczęśliwa, że ci się podobało ^^

Mazel,
twój konstruktywny komentarz jest cudny i nawet nie waż się myśleć inaczej. Cieszę się, że tak wszystko zrozumiałaś, bo to znaczy, że to, co było do przekazania, zostało przekazane. I, jeży, dziękuję *__* W sumie teraz sama nie wiem, co odpowiedzieć. Strasznie, strasznie dziękuję, wiele dla mnie znaczą takie opinie i aż chce się pisać dalej, wiesz? Bardzo dziękuję ^^

Sarusiu,
Cytat:
Coś, co sprawia, że słowo "mistrz" wydaje się być niewystarczające.

*hiperwentyluje*
*_________*
No hej. Jeżu. Czy jesteś pewna, że piszesz to pod odpowiednim fikiem? Sarusiu, moja kochana! Jesteś cudowna, ale się z tobą nie zgadzam, a moim argumentem może być twój najnowszy fik, Chiński urzędnik państwowy. Już ci pisałam, że twoje słowa wiele znaczą. Dziękuję ci bardzo C:

Nitko,
dziękuję, po pierwsze, że chciało ci się komentować ^^ Zwłaszcza, że dużo wniosłaś do tego tekstu. Co ja mogę odpowiedzieć? Dziękuję bardzo *_*

Aniu,
ty też do tekstu wniosłaś mnóstwo. Nie dziękuj, bo to podziękowania należą się tobie, za to, że mogę na ciebie liczyć w kwestii wymolestowania moich tforuff. Nadal czekam, aż skusisz się na napisanie czegoś swojego, obiecuję być największą fanką :> Ogromne dziękuję leci również do ciebie ^^

Ogólnie, kocham was za tak wyczerpujące opinie i słowa, które napełniły ten kontener cukru przed moim domem (ach, metafory). Dziękuję, dziękuję, dziękuję ^.^


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Wto 15:42, 13 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
a_cappella
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 25 Wrz 2009
Posty: 842
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:45, 18 Kwi 2010    Temat postu:

Jej.

Dzisiaj mam niezbyt dobry dzień na komentowanie. Ale że bardzo chcę skomentować, to spróbuję się jakoś przemóc, bo już odwlekam to wystarczająco długo. xD

Otóż. Na początku muszę powiedzieć, że to mi się z czymś kojarzy - i teraz nie wiem, czy pisząc to mam na myśli Twój styl, czy ten tekst, jednak chyba bardziej tekst. Tylko nie mam również pojęcia, z czym i będzie mnie to męczyć, dopóki nie znajdę odpowiedzi, albo po prostu nie zapomnę o całej sprawie.
Sposób przedstawienia Autumn. Jej postać. Sama historia. Kurczę, o co mi chodzi?

mazeltov napisał:
Jesli chodzi o tresc, to zaskoczylas mnie. Sytuacja w jakiej jest Jimmi jest okropna, ale toba za pomoca opisow udalo sie jej dodac i dramatyzmu i jednoczesnie zlagodzic.

O. Zastanawiałam się, czy czytać inne komentarze, bo czasem jak nie przeczytam, jest mi łatwiej sformułować myśli. Tym razem jednak zerknęłam. I tutaj muszę zgodzić się z Mazeltov - idealnie opisałaś stan Wilsona. Nie spłyciłaś całej sytuacji i nie nadałaś jej patetyzmu, a delikatności, zarówno przez opisy, jak i samą Autumn. Jak dla mnie swój udział ma też kolorystyka (taaak, ja i moje kolorowe teksty ;>), jesienne barwy, oginista czerwień przechodząca w spokojniejsze pomarańcze i brązy... Jak psychika Jimmy'ego.
Ekhem, czy to nie jest nadinterpretacja...?

sysunia napisał:
Huddy. Mało, ale za to jakie! Szczerze mówiąc, to o takie przedstawienie Huddy mi chodziło - przewijające się przez drugi plan, ale wciąż obecne, wciąż ważne... I szczęśliwe, oj tak.

Tak. Właśnie. Tu nie mam nic do dodania.

Jeśli chodzi o całość - jest taka... na swój sposób urocza. Przejmująca. Zamglona. To określenie pasuje mi ostatnio do wielu rzeczy i akurat w tym przypadku również dobrze oddaje to, co mam na myśli, chociaż jest duże prawdopodobieństwo, że nie będziesz wiedziała, o co mi chodzi. Zamglona, o tak.

Ach. Po prostu mnie zauroczyłaś.

PS W zgłoszeniu moje życzenie numer trzy też nie należało do najkrótszych, zdecydowanie nie należało...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czerwono-Zielona
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: from unbroken virgin realities
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:41, 13 Lip 2010    Temat postu:

Gehenn... Ach. I co ja mam powiedzieć?
Jeśli spodobała mi się historia o miłości - już druga Twojego autorstwa! - to znaczy, że jesteś po prostu mistrzem! Chociaż - jak słusznie zauważyła Sysunia:
Cytat:
słowo "mistrz" wydaje się być niewystarczające


Ty wiesz, że ja się na prozie skupić nie umiem, ale na Twojej nie umiem się nie skupić! Jest taka gładka, miękka, jak zamsz, jak gorąca czekolada... I beżowa. Chyba. Może beżowo-brązowa? I żebyś nie miała wątpliwości - to jest komplement! O! Wiem! Twoje teksty mają taki kolor, jak muzyka Chopina... A to oznacza, że trafiają wprost do mojego serca i mają taki kolor, jaki właśnie ja sama mam w środku...

Świetny Hilson - ten House martwiący się o przyjaciela, choć oczywiście nie głośno i nie ostentacyjnie... I w końcu ta jego rada - taka house'owa... "Mruknięte" najprostsze - wydawać by się mogło - zdanie na świecie, a pomaga. I ten moment, gdy Wilson stał przed Housem, pytając go bezradnie co ma zrobić, a Gregory długo milczał, a James stał i patrzył na niego bezradnie. Mógłby tak nawet stać cały dzień, byleby tylko mieć usprawiedliwienie jest po prostu cudowny! Kocham, kocham obraz, który maluje się w tym momencie przed moimi oczami... To "coś", co jest między nimi... No właśnie - tak sobie pomyślałam, że ta scena mogłaby się przerodzić w sytuację, w której miłością życia Wilsona okazuje się jednak sam House Och, tak to jest jak się czyta fika Hilsonki!

Autumn... Muszę się w tym momencie przyznać do pewnego "zboczenia" Fascynują mnie angielskie imiona, które coś znaczą... W ogóle fascynują mnie imiona - wszelkie... Także tutaj ten "zabieg" z imieniem, które Wilson sam sobie dla niej wybiera, zaparł dech w mej piersi...
To jak patrzą na liście... Jak ona go tego uczy... Jak jest cierpliwa, jak on przy niej płacze, jak w końcu dostrzega ów taniec... Moje uczucia w stosunku do tych wszystkich scen są po prostu niewyrażalne... Uderzyło mnie, że (o matko, te nasze antenki! ) że napisałam coś podobnego... Oczywiście nie tak bogato, uczuciowo i pięknie jak Ty, no ale o to mi chodziło... A zamiast liści była mgła. A potem śnieg I jeszcze zapach, zapach Jennifer, którego James nie może z siebie zmyć... Dosłownie wczoraj pisałam o zapachu, który z kolei House chce zapamiętać... OK. skończę już wypisywanie tych podobieństw, bo zaraz całego fika tu streszczę Pewnie nie Ty pierwsza i ostania piszesz o zapachu i dostrzeganiu niewidzialnego, ale to jednak niepowtarzalne uczucie, gdy znajduije się u kogoś podobny motyw...
Ale jeszcze jedna rzecz - tytuł.... Już zawsze te dwa słowa będą mi się kojarzyły z Twoją filmową wizją jesiennych liści z mojego wiersza... No i z tym opowiadaniem oczywiście!

Klimat tego fika przypomina mi Tonoąc bez ciebie... Gehenn, opisuj więcej takich cudownych historii, takich niezwykłych spotkań... *prosi*

Szczerze Cię podziwiam!

Masz dar, niesamowity... Że też zbiorem tych dziwnych czarnych znaczków na ekranie można wyrazić tak wiele... Najchętniej wcale nie wychodziłabym z tego parku i dalej wraz z Jamesem i Autumn obserwowała te wirujące liście... Może też nauczyliby mnie dostrzegać ich taniec...?
(Zwłaszcza, że akurat jest tak piekielnie gorąco )
Dziękuję Ci, że mogłam się tam wraz z nimi znależć..

Pozdrawiam i ściskam
i wenów tak cudownych jeszcze wielu życzę

Czerwono-Zielona

PS. Ja wiem, wiem, że powinnam napisać lepszy komentarz, że Twoje opowiadanie na taki zasługuje... No bo przecież ten podział na części, i to zaskoczenie na początku części trzeciej, że Wilson nie zobaczył tańca liści, tylko się załamał... I te wszystkie nastroje, kolory, uczucia, obrazy... Tak sugestywne i przemawiające do wyobraźni i wrażliwości czytelnika... I jeszcze wiele ważnych rzeczy, których nie opisałam... Przepraszam, może to ten upał i zbliżające się burze... Ale bardzo chciałam go skomentować i bałam się, że jak nie skomentuję teraz, to odłożę to na "wieczne nigdy"... Wybacz. Mam jednak nadzieję, że wynika z niego, że mi się bardzo, bardzo, do obłędu wręcz, spodobało...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Czerwono-Zielona dnia Pią 22:59, 06 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin