Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci [Z]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
aśka171
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:59, 05 Maj 2011    Temat postu:

Czytam od początku i kolejny raz jestem pod wrażeniem talentu
Świetne
Nie pozostaje nic innego, jak życzyć Wena


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:02, 05 Maj 2011    Temat postu:

Oj, teraz będziesz się czepiać To była luźna uwaga I tylko po to byś znów nie marudziła, że ciągle Cię chwalę.
I pojawia się medycyna testy, tomografia, żołądek, jelita... liski lubią to ale jest coś co liski lubią bardziej, czyli Twoje Hilsonowe rozmówki i relacje House'owo-Rachel'owe są to też sceny Huddystyczne +18 ale rozumiem, że to później

"- Mama wysadziłaby cię i kazała biec za samochodem – mruknąłem. Po chwili skrzywiłem się nieznacznie. - Razem ze mną. – Rachel roześmiała się."
- tu byłabym w stanie się z nim zgodzić

hmmm... szczęście?
Oby, bo wiesz, jakoś Ci nie ufam mój Ty kochany Mistrzu

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Czw 21:04, 05 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:37, 06 Maj 2011    Temat postu:

Hahhaha, dobra już się powstrzymam i postaram się ignorować wszelkie znaki wskazujące na Hilsona, a widzieć Huddy w Huddy fiku. Zobaczymy jak mi to pójdzie
I co? Zaczynam czytać z takim nastawieniem, a tu Hilson na początek!

Cytat:
Nic nie mówiąc wpakowałem się do środka i usiadłem naprzeciw niego.
a może na nim? (nie mogłam sie powstrzymać )

Cytat:
- To co chcesz tak na serio?
ja bym powiedziała, ale...

Cytat:
- Wypracowanie. Takie krótkie. Kilka słów o mojej rodzinie.
- O, to proste. Ojciec, genialny diagnosta. Matka, kiepski administrator szpitala. Dwa dość duże pająki na strychu. Kret w ogrodzie mamy. Trzy żaby w oczku obok róż. A, no i nieciekawa babcia.
pająki, kret i żaby w rodzinie? I jeszcze pies do tego? Interesujące

Zakładam, że pojawi sie więcej Huddy scen, więc wtedy pewnie je rozkminiać. A będą +18?

weeeny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:46, 06 Maj 2011    Temat postu:

Dzień dobry Ja tu tylko sprzątam

Yhm, myślisz, że Wilson powinien zawsze zostawiać z naćpanym Housem?

Ja bym zostawała


Mała jeszcze jest w Czechach?


Mała jest już w USA


Ok, zanotuję, ze wolisz partnerski związek niż ślub, haha


Tak, to bardzo ważne info


Rozdział 1


Wiesz co ci napiszę? Ha! Nie wiesz! I tu cie mam! Najlepsze w tym wszystkim, że ja też jeszcze tego nie wiem Piszę na zwłokę No bo... Ta część jest taka... inna. (Inna nie oznacza gorsza. Ja jestem inna, a patrz jakimi mi sypiesz komplementami ) No bo jest taka... tajemnicza i w ogóle. I co to ma być? Alkoholizm? I co on ma? Rozdwojenie osobowości? (House! Przybij piątkę! ) On za dużą kombinuje i myśli (i znowu wiesz z mojego przykładu, że to do niczego nie prowadzi ) Przez ta jego... twoją tajemniczość już nie mam narządów... Zdajesz sobie sprawę, jak długo w Polsce czeka się na przeszczep? Zabiłaś mnie Chcę dębową trumnę... albo nie. Sarkofag no... poza tym ma to być skromna uroczystość Na początku myślałam, że coś mu Cuddy zrobiła, albo on jej... albo oboje sobie zrobili? W każdym bądź razie... doszłam do wniosku, że to on coś kombinuje, ukrywa, kłamie, zdradza, kradnie ok... zakończę mój wywód, bo on do niczego nie prowadzi. Chciałabym jednak, żebyś wiedziała, że doszłam do tych jaksze błyskotliwych wniosków dzięki:

- Cześć – odpowiedziała i podeszła do mnie leniwym krokiem. Chwyciła mnie za brzeg marynarki uśmiechając się słodko. Wspięła się na palce i pocałowała mnie czule




Rozdział 2

Dedykacja dla mnie? Co złego zrobiłam Po pierwsze... pocieszenie było i to ogromne Po drugie... nie masz mi za co dziękować Po trzecie... z polskiego i angielskiego zdałam na bank

- O, czarny lud do mnie przybył

Wujek King ma na mnie zły wpływ I House! Nie chciałbyś, żeby przybył do ciebie czarny lud...

- Zawsze byłeś kiepski z matmy.

Wilson, żółwik! Jaka tematyczna ta część

- Wyniki badań. Tomografia mózgu i rezonans. Badania krwi i takie tam. – Podałem mu kopertę. Z uśmiechem wyjął wyniki i przyglądał się zdjęciom. Skrzywił się lekko. – Po co mi to pokazujesz?
- Żeby zapytać o opinię? – zakpiłem. Czasem na prawdę trudno było mi z nim wytrzymać. Był tak mało domyślny, że bywało to aż wkurzające.
- Nie sądzę, żebyś jej potrzebował. Klasyka. Glejak wielopostaciowy. Yhm, czwarty stopień złośliwości. Rokowania fatalne. Jakieś cztery miesiące przy dobrym wietrze.
- Tak myślałem – stwierdziłem bezbarwnie.
- Kogo to?
- Pacjenta z przychodni – stwierdziłem krzywiąc się mimowolnie.


Ha!Ha! I tu cie mam! To na bank jego! Mogę dać sobie... (ok... znając ciebie i to co potrafisz ) małego palca obciąć Nie dam głowy, bo jak zrobisz jakiś obrót całej akcji o 180 stopni, to ja stracę i tak, to się tyczy tego w nawiasie

Ile można się uczyć? Już od półtorej godziny przerzucała kartki w tych książkach i zeszytach. A mnie się nudziło.

Niech on mnie adoptuje

A, no i nieciekawa babcia.

Rozumiem, że o swojej matce nie powie złego słowa Czy ja gdzieś po drodze uśmierciłaś?

- Nooo. Motory są bardziej zajefajne.
- Mama wysadziłaby cię i kazała biec za samochodem – mruknąłem. Po chwili skrzywiłem się nieznacznie. - Razem ze mną. – Rachel roześmiała się.


Umieram z powodu braku narządów i śmiechu Oj posiedzisz ty sobie za podwójne morderstwo

Ciekawe czy z węża też by się tak ucieszyła.


Myślę, że bardziej niż z pieska

Niezły był, ale zwiększył moje obawy związane z wylegiwaniem się na moim miejscu w łóżku, gdy dowiedziałam się jaki będzie wielki.

Niech kupi duże posłanie, to się wymienią

Cuddy na bank się ucieszy I dzisiaj robiłam małe odstępy, żeby nie marnować papieru Dziękuję za dedykację kochana


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
paulinka11133
Rezydent
Rezydent


Dołączył: 08 Gru 2008
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 10:29, 07 Maj 2011    Temat postu:

Cuuudo! Pisz, pisz kolejne

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:45, 07 Maj 2011    Temat postu:

Przeczytałam wszystko za jednym zamachem no i od początku...

Prolog - obie części - genialne! napisane wspaniałym stylem, po prostu brak słów strasznie mi się podoba!

Rozdział 1 - genialny! napisany wspaniałym stylem, po prostu brak słów strasznie mi się podoba!

Rozdział 2 - genialny! napisany wspaniałym stylem, po prostu brak słów strasznie mi się podoba!

Podsumowując cały fik - genialny! napisany wspaniałym stylem, po prostu brak słów strasznie mi się podoba!

Mam nadzieję, że się nie powtórzyłam po prostu mistrzostwo świata Szpilko, jesteś wielka

P.S. Jedyne, co mi się nie podobało to to, że House ciągle powtarza "heh". Jakieś to trochę... Nie w jego stylu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:37, 15 Maj 2011    Temat postu:

Malinowa_Roskosz Haha, a ja uwielbiam Foremana Dzieki za tę literówkę. No i ciesze się, że czytasz

Noway A kto powiedział, że będzie wesoło a nie tragicznie? Zobaczymy jak będzie Pieski są fajne:) Ja do wychowania sie nie zabieram, bo owczarek robi co chce a york... to york Nie nadaje się do wychowywania zwierząt, haha. Ale może House'owi pójdzie lepiej xD Dzięki

Soffi Nie miałam obecnie zamiaru robić z Cuddy jakiegoś potwora. Ale przyznam, że na jej miejscu zachowywałabym się podobnie, może dlatego mnie to nie razi. Wkurzyłabym się gdyby mój mąz nie przyszedł na urodziny naszego dziecka i gdyby woził ją motorem A tak to... Cuddy nigdy nie potrafi mi wyjśc taka jaka jest w serialu. Ogólnie lepiej pisze mi się o mężczyznach. Nie wiem, dlaczego. To w sumie dziwne Dziękuję

Aśka171 O, dziękuję bardzo. Cieszę się, że czytasz

Lisek Ja się nie czepiam. Przyznałaś mi wreszcie rację z czego się cieszę xD Dziękuję, ale scen +18 mam na razie dosyć. Może kiedyś mi coś odwali, ale nie wiem... Haha, o, i jeszcze brak zaufania wyszedł na wierzch. W sumie nie masz powodów do ufania mi, więc ok Dziękuję

Advantage Hahaha, wybacz, ale ostatnio lubię pisać rozmowy House'a z Wilsonem, więc będzie Ci trudno ich ignorować. Poza tym mnie ten Twój Hilson nie przeszkadza I powiem Ci, ze to Twoje niemówienie jest bardziej doslowne niż mówienie bo jak ja zacznę sobie dopowiadać to, co chciałaś powiedzieć to tragedia No co? Mają mini zoo w domu xD Ale ta wypowiedź House'a jest oparta na biografii mojej skromnej osoby, albo raczej mojej rodziny Wy z tym +18... nie wiem Dziekuję

Oluś (inaczej droga Olu albo jeszcze dosadniej, hihi ) Szkoda, że Mała wybyła. Kto będzie Cię dobijał swoja znajomościa języków obcych? Mam Ci sponsorować pogrzeb i w ogóle? Co ja jestem? Sama płać, albo nie umieraj A ogólnie to Cię uwielbiam za to w jaki sposób docodzisz do swoich błyskotliwych wniosków Haha, i znów mam ochotę Ci coś powiedzieć, ale Ci nie powiem. Może później A tak się ostatnio zastanawiałam, czy zabiłam matkę House'a czy nie. Nie wiem, hahaha. To jest jeszcze do przegłosowania xD Dziwi mnie, że ten tekst z motorami był śmieszny... może był w moim stylu, ale żeby się tak śmiać? No ale ok Nie marnujesz papieru? Ja Ci coś moge powiedziec o marnowaniu papieru i podejściu co niektórych do tego xD Mam na myśli mojego małego potwora, który Ci tak usilnie macha, hahaha;> Dziękuję pięknie

Paulinka11133 Dziekuję

Alcusia Haha, nie, wcale się nie powtórzyłaś Dziękuję. I miło mi, że przeczytałaś. Co do "heh"... wiem, to moje a nie House'a Muszę zwrócić na to uwagę Dziekuję raz jeszcze



Rozdział 3


Lisa stała przede mną i zakładała na nogę pończochę... przynajmniej ona mówiła mi kiedyś, że to właśnie tak się nazywa. Dla mnie to rajstopy, ale skoro się upierała to jej odpuściłem. Zapisałem sobie nawet tę nazwę w notesie i dzięki temu pamiętałem. Zapisywałem tam wiele rzeczy. Jej imię, to że przyjaźnię się z Wilsonem (to kilka razy bo inaczej bym go zamordował i to bez wyrzutów sumienia), imię Rachel, to że biorę ślub, daty: urodzin, śmierci oraz rocznic i moje triumfy.... i zaraz... to nie był pamiętnik! To notes! N-o-t-e-s. Razem – notes. I robiłem w nim notatki. Tak jak w kalendarzu. I to dość rzadko. Nawet nie pamiętałem, gdzie go położyłem. Dobra, zostawmy ten drażliwy temat. Cuddy wyjęła coś z szafy. Na to mówiła stringi. Były czarne i wyglądały całkiem niewinnie. No, na pewno nie zużyli na nie zbyt wiele materiału. Proponowałem, że zamówię jej przez Internet springi skoro chce oszczędzać materiał, ale niemal zamordowała mnie wzrokiem, więc zrezygnowałem. Lisa założyła te swoje... majtki, zdjęła z siebie koszulę nocną i założyła stanik, który kupiła w komplecie z tymi stringami. Z tej wyprawy do sklepu pamiętałem tylko tyle, że wydałem na niej stanowczo za dużo pieniędzy. Patrzyłem na nią w tym komplecie bielizny i coś ukuło mnie w serce. Wykrzywiłem twarz w delikatnym grymasie.

- Poszło mi oczko w pończochach? – Nie wiem, dlaczego, ale ta kobieta była wyczulona na zmiany zachodzące na mojej twarzy. Patrzyła na mnie nawet, gdy nie wiedziałem, że patrzyła. To było ciut krępujące.
- Oczko? – Pomachała potakująco głową i zaszczyciła spojrzeniem swoje nogi. – Nie. – Uśmiechnęła się do mnie lekko i założyła ciemną spódnicę, która stanowczo za bardzo opinała się na jej nagich pośladkach. – Nie uważasz, że powinna być z cztery rozmiary większa i około dwadzieścia centymetrów dłuższa?
- Nie, jest idealna. – Zrobiłem naburmuszoną minę sugerującą, że niekoniecznie się z tym zgadzałem. Cuddy uśmiechnęła się i usiadła przy mnie na łóżku.
- O której będziesz w pracy? – Przygładziła mi dłonią potargane włosy.
- Nie idę dzisiaj. Jest sobota... – Przewróciłem oczami.
- Ale to dla ciebie normalny dzień pracy.
- Nieee, raczej nie. Nie dziś. Zostanę z Rachel.
- A pacjent?
- Wyzdrowieje. – Wzruszyłem ramionami. Jaka się nagle troskliwa zrobiła. Co najmniej, jakby gościa znała.
- To może następny?
- A jak temu się znowu pogorszy to będę miał dwóch ciężko chorych pacjentów? Lepiej nie ryzykujmy. Zostanę w domu i przekopię ogródek. Ugotuje obiad, może odkurzę w pokoju, zmienię pościel, zrobię pranie.
- Nie oglądaj cały czas telewizji – powiedziała Cuddy, nachyliła się i pocałowała mnie. Oddałem pocałunek równocześnie gładząc dłonią jej nagie plecy.
- Może też zostaniesz? – Spojrzałem na nią znacząco. Pięknie pachniała jakimiś absurdalnie drogimi perfumami. – Trzeba przeorać ogródek, zrobić pranie, ugotować obiad...
- Myślałam, że ty to zrobisz – przerwała mi i uśmiechnęła się złośliwie.
- Żartowałem. – Zaśmiała się, wstała i założyła białą koszulę. W tym momencie coś zaświtało mi w głowie. – Tylko nie zakładaj szpilek – powiedziałam, dumny z siebie Byłem zadowolony, że jej doradziłem, i że będzie tak, jak ja chcę.
- Zwariowałeś? Jasne, że założę.
- Są zbyt wyzywające... wyglądasz w nich jak dziwka.
- Lubisz to.
- Ale zostaję tutaj. Nie ma powodu, żebyś je zakładała.
- Lubię je nosić więc je noszę. Nie wszystko musi mieć związek z tobą. Pilnuj psa. Ja wychodzę. Uważaj, żeby nie rozrabiał. No i pilnuj Rachel. – Przesłała mi buziaka stojąc w drzwiach i wyszła zanim zdążyłem mrugnąć. Spojrzałem na psa leżącego na naszej pościeli z pyskiem wtulonym w poduszkę Cuddy.
- No i masz waćpanie czegóż chciał. Miła twa w pracy a tyż tu ze swym wiernym kompanem – rzuciłem i wbiłem wzrok z powrotem w ekran telewizora. Serio lubiłem się wczuwać w filmowe role. Szkoda, że nikt nie podzielał ze mną tego zainteresowania.

* * *

Siedziałem na kanapie i wpatrywałem się nierozumiejącym nic wzrokiem w szczeniaka leżącego wśród strzępów poduszki na dywanie. Miał spuszczone w dół uszy i obserwował mnie swoimi wielkimi i przepraszającymi ślepiami. I jak niby miałem na niego nawrzeszczeć? Przechyliłem głowę w prawo, później w lewo poczym westchnąłem ciężko.

- I tak nigdy nie lubiłem tej poduszki – zwierzyłem się i zostawiłem go w tym bałaganie. Kątem oka zobaczyłem jak stara się wleźć na kanapę, ale nie daje rady. Haha, dobrze mu tak. W ogóle to nazwaliśmy go Ben. Znaczy dziewczyny go tak nazwały. Ja wołałem na niego Benjamin, żeby było zabawniej. Bawiło to tylko mnie, ale i tak mi się podobało. Później za to oberwałem, bo Benjamin-Ben zaczął reagować na Benjamina a nie na Bena. Rachel mówiła, że to „siara” iść z nim przez miasto i mówić do niego: „Benjamin, do nogi”, ale ja nie widziałem problemu. Może, dlatego że nie chodziłem z nim na spacery.

Usiadłem na krześle w kuchni i wpatrywałem się w okno. Rachel razem z córką sąsiadów, której imienia nie pamiętałem, bawiły się w chowanego krzywdząc okrutnie rabatki Cuddy. No cóż, powstrzymywać ich nie będę, ale mogłyby zabrać psa, bo zeżre resztę satynowych poduszek i Lisa każe go trzymać w piwnicy, a tego nikt nie chciał (No, może Cuddy tego chciała, ale to zupełnie nieistotne.). Otworzyłem okno na oścież i zawołałem:

- Rachel! – Obie udały, że mnie nie słyszały. Najłatwiej zignorować biednego człowieka. Przewróciłem oczami. – Rachel! – Nadal nic. – Gnomie z warkoczem! – Nawiązałem do jej fryzury. Nie lubiłem tego warkocza. Wolałem, gdy rozpuszczała włosy. Wtedy była piękniejsza. Dziewczynki odwróciły się w moją stronę. – Możesz przypilnować tego potwora w psiej skórze? Zeżarł poduszkę mamy. Tę błękitną. – Rachel skrzywiła się jakby rozszarpanie akurat tej poduszki było największą zbrodnią.
- Dobrze. Weźmiemy go. Pobawimy się razem piłką. – Zerknęła na koleżankę, która jej przytaknęła i razem pobiegły do domu po Benjamina. Po sekundzie jak strzały wypadły z powrotem na zewnątrz ciągnąć za sobą naszego szczeniaka, który wyglądał jakby przed minutą coś zmajstrował. Zresztą, on zwykle tak właśnie wyglądał. Udam, że nie wiedziałem dlaczego.

Zostałem sam. Znowu. Lubiłem to. Cisza, spokój, zduszone okrzyki z ogrodu sąsiadów (no i mojego, czego nie da się ukryć) oraz wkurzające szczekanie uradowanego Benjamina, który najprawdopodobniej znęcał się nad jakąś, Bogu ducha winną, piłką. Chwyciłem moją książeczkę z sudoku i zacząłem swoją ulubioną, poranną zabawę popijając chłodną już kawę. Po dwudziestu minutach stwierdziłem, że nie idzie mi najlepiej, a właściwie to w ogóle mi nie idzie. Wściekły rzuciłem długopisem, który poturlał się po stole i z cichym brzękiem spadł na kuchenne kafelki.

- Cholera jasna –mruknąłem i pomasowałem opuszkami palców obolałą głowę. Przymknąłem na chwilę oczy. Co robić? To się robiło coraz bardziej wkurzające. Otworzyłem oczy. Poraziły mnie promienie słońca wpadające do kuchni przez uchylone okno. Postukałem palcami o blat stołu tak jakby ze zniecierpliwieniem, poczym wyjąłem z kieszeni telefon. Patrzyłem na niego przez dłuższą chwilę. Tak czy nie? Dzwonić czy nie dzwonić? Stuknąłem palcem wskazującym w ekranik w nadziei, że telefon podsunie mi jakiś pomysł, ale ten milczał jak zaklęty. Ostatecznie, niewiele myśląc, wystukałem odpowiedni numer.

- Tak, słucham? – Usłyszałem po chwili. Odczułem zdenerwowanie, które postanowiłem zdusić w zarodku. Trzask-prask i już skubańca nie było.
- Dzień dobry, panie doktorze.
- A, to ty. Czego chcesz?
- Mnie też miło cię słyszeć, James. – Złośliwie zaznaczyłem użycie jego imienia. Usłyszałem, że westchnął ciężko.
- Nie wydurniaj się. Muszę coś dzisiaj dokończyć i oddać Cuddy. Ja, w przeciwieństwie do ciebie, wypełniam dokumentacje pacjentów.
- I tak im to nie potrzebne, bo nie żyją.
- House! – Miałem wrażenie, ze powiedział to dość karcąco.
- Dobra, dobra. Notuj: idź do Cuddy, zapytaj, czy możesz iść ze mną do baru, bo chcesz pogadać, czy może mamy już jakieś plany. Ona nie będzie w stanie ci odmówić, więc się zgodzi, żebym poszedł. Cuddy wróci do domu przed piątą. Wtedy ja wyjdę i przyjadę. Czekaj w szpitalu, w swoim gabinecie i nie ruszaj się stamtąd na centymetr.
- Idealny plan na uniknięcie jakiegoś rodzinnego zlotu. Mam rację?
- Nie. - Skrzywiłem się.
- Ta, jasne. A ja jestem radioaktywnym pająkiem. Nie mam czasu. Jestem umówiony. Znajdź kogoś innego.
- Nie chcę innego. Muszę mieć ciebie. Dziś, o wpół do szóstej. Musimy pogadać... a ty... ty musisz mi pomóc..
- Stało się coś? Bo jeśli to twój kolejny dowcip...
- Nie – przerwałem mu. – Serio musisz. O wpół do szóstej?
- Dobra. Ale ostrzegam, że jeśli to żart to popamiętasz. Normalnie cię zabiję, albo...
- Hola, hola! Przyhamuj, bo przekroczyłeś dopuszczalną prędkość. To była już groźba karalna i jeśli zechcę pójdziesz siedzieć.
- Wszystkiego się wyprę!
- Nad ranem zanim kogut zapieje trzy razy?
- Jesteś niereformowalny!
- Pamiętaj o Cuddy i czekaj – powiedziałem i rozłączyłem się bez pożegnania. Zerknąłem na ogród za domem. Rachel drapała włochaty brzuch Benjamina i śmiała się radośnie. Wstałem, żeby do nich wyjść. No, w sumie posiedzieć na werandzie. Odnalazłem wzrokiem moje nowe buty i zakładałem je rozmyślając o Wilsonie. Po chwili zorientowałem się, że podeszwa lewego buta nie była przyklejona do reszty. Była za to ozdobiona śladami zębów. Ze wstępnych oględzin wyglądało to na robotę goldena retrievera w młodym wieku. – Nowe buty – jęknąłem załamany, odchylając żałośnie sterczącą podeszwę. – Benjamin! – krzyknąłem, otwierając drzwi. – Co ja ci mówiłem o ćwiczeniu zgryzu na markowych butach pana kupionych trzy dni temu?! Niby jak mam wmówić tej ekspedientce, o masie właściwej dwustu siedmiu kilogramów, że one zniszczyły się w ten sposób w wyniku eksploatacji?! – Ben spuścił uszy i swoim zwyczajem wbił we mnie słodkie ślepia, a Rachel, widząc to, zachichotała cicho. No tak, naprawdę baaardzo śmieszne!

* * *

Siedziałem na kanapie w gabinecie Wilsona. Wpatrywałem się w swoje dłonie, co pewien czas wyginając palce pod dziwnymi kątami, aby przekonać się jak to na nie wpłynie. Na razie nic sobie nie zrobiłem choć raz zabolało tak mocno, że przemknęło mi przez myśl, że złamałem sobie kciuk lewej dłoni. Na szczęście nie. James patrzył na mnie bez słowa przez pierwsze dziesięć minut naszego spotkania. Później zapytał o czym chciałem pogadać. Gdy wzruszyłem ramionami zirytował się lekko (choć bardzo starał się nie dać tego po sobie poznać) i zaczął przeglądać jakieś dokumenty podpisując się raz po raz pod którymś z nich. Spóźniłem się. Cuddy wróciła do domu dopiero za dwadzieścia szósta. Wkurzyła mnie, bo nie dość, że miałem coraz mniejszą ochotę na to spotkanie to jeszcze moja własna żona dawała mi sposobność, żeby się od niego wykręcić. Ona kiedyś wpędzi mnie do grobu. Moja podświadomość zaśmiała się niemal histerycznie, ale kazałem się jej zamknąć. Posłuchała, czym mnie bardzo miło zaskoczyła.

- Benjamin zeżarł moje nowe buty – wyznałem w końcu tonem, którego zwykle używa się, gdy człowiek chce się czymś pochwalić. Wiem, średnio tu pasował. Sam nie wiem, dlaczego powiedziałem to akurat w ten sposób. Tak po prostu wyszło.
- Nazwaliście go Benjamin? – zapytał Wilson, mrużąc podejrzliwie oczy i krzywiąc się lekko.
- Nooo, to mój pomysł. – Wypiąłem dumnie pierś uśmiechając się głupkowato.
- Jeśli mam być szczery to widać, że to twój pomysł. – Wrócił do uzupełniania dokumentów, ale po chwili odrzucił długopis na bok i spojrzał na mnie. – Serio go tak nazwaliście czy to znów twój durny pomysł?
- Ja go tak nazwałem! – powiedziałem udając oburzenie. – Dziewczyny wołają na niego Ben. – Starałem się to powiedzieć jak najbardziej pogardliwym tonem (nie chwaląc się, wyszło mi idealnie).
- Aaa, to on nazywa się Ben! Ładnie.
- Okropnie.
- Nie, ładnie. Całkiem stosownie.
- Zwyczajnie. Nie podoba mi się. Dlatego nazwałem go Benjamin.
- Jesteś niemożliwy. – Wilson pokręcił głową z politowaniem. – Ale nie przyszedłeś opowiadać mi o psie.
- Nie – odparłem krótko.
- No więc? – Wzruszyłem ramionami. - House, na miłość boską! Wykrztusisz to w końcu z siebie?
- Nie wiem. Nie sądzę. Raczej nie. – Podrapałem się po lewym policzku, żeby ukryć zażenowanie, które dokuczało mi coraz bardziej.
- Co się stało? – Wilson najwyraźniej postanowił się o mnie zatroszczyć, bo wstał, obszedł swoje biurko i przysiadł na kanapie obok mnie. Zrobiłem mu więcej miejsca przesuwając się w bok. Nadal się nie odezwałem. Nie wiedziałem jak mam mu to powiedzieć. Tak po prostu? Nie potrafiłem. Ufałem mu, ale... Kurcze, czy w zaufaniu jest miejsce na „ale”? – House, co jest? Coś z Cuddy? – Pomachałem przecząco głową. – Z Rachel? – Znów zaprzeczyłem. – Zrobiłeś coś złego?
- Nie – odparłem chrapliwie i odchrząknąłem, żeby przywrócić głosowi normalną barwę.
- To czym się martwisz? – Przez kilka chwil nawet nie drgnąłem, ale w końcu podniosłem wzrok w górę i wbiłem swoje lodowate spojrzenie w jego orzechowe i ciepłe oczy. Wpatrywałem się w niego tak, jakbym chciał się za wszelką cenę dowiedzieć tego czy mogę powierzyć mu swoją tajemnicę. Tak, jakbym go sprawdzał, czy testował. Serce podskakiwało radośnie i cieszyło się, że zaraz podzielimy się z kimś naszym sekretem. Rozum patrzył na nie z politowaniem i uznawał, że to dość kiepski pomysł. Zdusiłem w sobie wizję tych dwóch stworków. Natychmiast wyobraziłem sobie na moich ramionach dwie małe postaci – diabełka i aniołka, wyglądające dokładnie tak jak ja (oczywiście w czerwonym wyglądałem zdecydowanie bardziej seksi). Podszeptywały do moich uszu różne rady. Nie słuchałem ich. Pomyślałem, że jeśli powiem, to kiedyś Wilson zobaczy siebie w stroju diabła i anioła. Czy miałem pozwolić, żeby ich w przyszłości wysłuchał? Żeby podejmował decyzję? Żeby wybierał między mną a Lisą? Czy miałem tę stuprocentową pewność, że wybierze mnie? W pierwszym odruchu na pewno, ale później? Nie miałem zielonego pojęcia, co zrobi. Znaczy, domyślałem się, ale niezbyt mi się to podobało, więc wolałem udawać, że nie wiem.
- Jestem tutaj, bo potrzebuję twojej pomocy. – James pomachał gorliwie głową.
- Jasne, co tylko chcesz. – Pomyślałem wtedy, żeby tego nie mówił, ponieważ kiedyś zacznie żałować tych słów. Powiem wam, że niewiele się pomyliłem.
- Tylko jest jeden warunek.
- Jaki?
- Musisz obiecać, że to pozostanie między nami. Że nikomu o tym nie powiesz i nikt nie dowie się przez przypadek. Będę wiedział tylko ja i ty. I nikt więcej. Rozumiesz? Nikt.
- Nikt? – Wilson przymrużył oczy. – To znaczy, że...
- Tak, to właśnie to znaczy – przerwałem mu. – Decyzja? – James patrzył na mnie podejrzliwie, ale najwyraźniej zżerała go ciekawość, bo pomachał głową, że zgadza się na taki układ. – Obiecujesz?
- Obiecuję. Jesteś jakiś... dziwny. Kiedyś uznałbyś, że powiedzenie „obiecuję” jest w stylu przedszkolaków. Może mam jeszcze przysiądź na grób mojej matki?
- Grób jest nic niewarty. Możesz przyrzec na miłość do niej. Ja przysięgam na miłość do mojego motoru, że nikomu nie powiem. – Wilson uśmiechnął się.
- No więc co się stało? W czym mam ci pomóc?
- Zrobisz mi tomografię mózgu i nikomu o tym nie powiesz. I nikomu nie powiesz też jaki był jej wynik. A później się zobaczy.
- House! Znów słyszysz jakieś głosy? Źle się czujesz? Wróciłeś do prochów?! – Wilson wstał nagle i wyglądał na wkurzonego. Przez sekundę myślałem, że mnie uderzy. Na szczęście tego nie zrobił. Słodziak...
- Weź się zachowuj – poprosiłem beznamiętnym tonem, nie zwracając zbytniej uwagi na jego wybuch. – Jestem...
- Zrobimy ci test na obecność narkotyków. House! Ty masz rodzinę, dom, pracę! Na co ci to znowu?!
- Jestem czysty, do cholery! Czy możesz słuchać tego co mówię?! Masz mi zrobić durną tomografię! Jak nie to poproszę kogoś innego! Prosta sprawa!
- Całe miesiące „byłeś czysty” tylko później okazywało się, że jednak nie byłeś! Wstawaj, idziemy do gabinetu zabiegowego a później do laboratorium. No już, ruszaj się. – Wilson zaczął zbierać z biurka kilka swoich rzeczy i ruszył w stronę drzwi.
- Dobra. Później pójdziemy, ale najpierw tomografia. – Wstałem i zrobiłem krok w jego stronę. James otwierał drzwi, ale gdy usłyszał moje „później” odwrócił się gwałtownie w moim kierunku.
- Nie później. Teraz, zaraz, już! – Wkurzyłem się. Delikatnie mówiąc. Krew zagotowała się w moich żyłach a oczy napełniły się lodowatym chłodem i chęcią zrobienie mu bolesnej krzywdy. Dlaczego on mi nie wierzył? Dlaczego mnie nie słuchał? Dlaczego musiało być tak jak chciał on? Dlaczego nie chciał zrobić mi tego badania? Dlaczego nie zapytał o powody? Dlaczego sam wyciągnął wnioski? Dlaczego krzyczał? Dlaczego?
- Kurwa! – wrzasnąłem, uderzając mocno pięścią w stół. Wilson wzdrygnął się. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego wybuchu z mojej strony. – Jestem chory! Możesz mi zrobić tę pieprzoną tomografię czy nie, do cholery?! – James stał cicho w otwartych drzwiach wpatrując się we mnie tak, jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu. W końcu zrobił krok w przód i zatrzasnął za sobą drzwi gabinetu. Ani na sekundę nie oderwał wzroku od moich oczu.


Pozdrawiam
Szpilka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:40, 15 Maj 2011    Temat postu:

Malinowa_Roskosz Haha, a ja uwielbiam Foremana Dzieki za tę literówkę. No i ciesze się, że czytasz

Noway A kto powiedział, że będzie wesoło a nie tragicznie? Zobaczymy jak będzie Pieski są fajne:) Ja do wychowania sie nie zabieram, bo owczarek robi co chce a york... to york Nie nadaje się do wychowywania zwierząt, haha. Ale może House'owi pójdzie lepiej xD Dzięki

Soffi Nie miałam obecnie zamiaru robić z Cuddy jakiegoś potwora. Ale przyznam, że na jej miejscu zachowywałabym się podobnie, może dlatego mnie to nie razi. Wkurzyłabym się gdyby mój mąz nie przyszedł na urodziny naszego dziecka i gdyby woził ją motorem A tak to... Cuddy nigdy nie potrafi mi wyjśc taka jaka jest w serialu. Ogólnie lepiej pisze mi się o mężczyznach. Nie wiem, dlaczego. To w sumie dziwne Dziękuję

Aśka171 O, dziękuję bardzo. Cieszę się, że czytasz

Lisek Ja się nie czepiam. Przyznałaś mi wreszcie rację z czego się cieszę xD Dziękuję, ale scen +18 mam na razie dosyć. Może kiedyś mi coś odwali, ale nie wiem... Haha, o, i jeszcze brak zaufania wyszedł na wierzch. W sumie nie masz powodów do ufania mi, więc ok Dziękuję

Advantage Hahaha, wybacz, ale ostatnio lubię pisać rozmowy House'a z Wilsonem, więc będzie Ci trudno ich ignorować. Poza tym mnie ten Twój Hilson nie przeszkadza I powiem Ci, ze to Twoje niemówienie jest bardziej doslowne niż mówienie bo jak ja zacznę sobie dopowiadać to, co chciałaś powiedzieć to tragedia No co? Mają mini zoo w domu xD Ale ta wypowiedź House'a jest oparta na biografii mojej skromnej osoby, albo raczej mojej rodziny Wy z tym +18... nie wiem Dziekuję

Oluś (inaczej droga Olu albo jeszcze dosadniej, hihi ) Szkoda, że Mała wybyła. Kto będzie Cię dobijał swoja znajomościa języków obcych? Mam Ci sponsorować pogrzeb i w ogóle? Co ja jestem? Sama płać, albo nie umieraj A ogólnie to Cię uwielbiam za to w jaki sposób docodzisz do swoich błyskotliwych wniosków Haha, i znów mam ochotę Ci coś powiedzieć, ale Ci nie powiem. Może później A tak się ostatnio zastanawiałam, czy zabiłam matkę House'a czy nie. Nie wiem, hahaha. To jest jeszcze do przegłosowania xD Dziwi mnie, że ten tekst z motorami był śmieszny... może był w moim stylu, ale żeby się tak śmiać? No ale ok Nie marnujesz papieru? Ja Ci coś moge powiedziec o marnowaniu papieru i podejściu co niektórych do tego xD Mam na myśli mojego małego potwora, który Ci tak usilnie macha, hahaha;> Dziękuję pięknie

Paulinka11133 Dziekuję

Alcusia Haha, nie, wcale się nie powtórzyłaś Dziękuję. I miło mi, że przeczytałaś. Co do "heh"... wiem, to moje a nie House'a Muszę zwrócić na to uwagę Dziekuję raz jeszcze



Rozdział 3


Lisa stała przede mną i zakładała na nogę pończochę... przynajmniej ona mówiła mi kiedyś, że to właśnie tak się nazywa. Dla mnie to rajstopy, ale skoro się upierała to jej odpuściłem. Zapisałem sobie nawet tę nazwę w notesie i dzięki temu pamiętałem. Zapisywałem tam wiele rzeczy. Jej imię, to że przyjaźnię się z Wilsonem (to kilka razy bo inaczej bym go zamordował i to bez wyrzutów sumienia), imię Rachel, to że biorę ślub, daty: urodzin, śmierci oraz rocznic i moje triumfy.... i zaraz... to nie był pamiętnik! To notes! N-o-t-e-s. Razem – notes. I robiłem w nim notatki. Tak jak w kalendarzu. I to dość rzadko. Nawet nie pamiętałem, gdzie go położyłem. Dobra, zostawmy ten drażliwy temat. Cuddy wyjęła coś z szafy. Na to mówiła stringi. Były czarne i wyglądały całkiem niewinnie. No, na pewno nie zużyli na nie zbyt wiele materiału. Proponowałem, że zamówię jej przez Internet springi skoro chce oszczędzać materiał, ale niemal zamordowała mnie wzrokiem, więc zrezygnowałem. Lisa założyła te swoje... majtki, zdjęła z siebie koszulę nocną i założyła stanik, który kupiła w komplecie z tymi stringami. Z tej wyprawy do sklepu pamiętałem tylko tyle, że wydałem na niej stanowczo za dużo pieniędzy. Patrzyłem na nią w tym komplecie bielizny i coś ukuło mnie w serce. Wykrzywiłem twarz w delikatnym grymasie.

- Poszło mi oczko w pończochach? – Nie wiem, dlaczego, ale ta kobieta była wyczulona na zmiany zachodzące na mojej twarzy. Patrzyła na mnie nawet, gdy nie wiedziałem, że patrzyła. To było ciut krępujące.
- Oczko? – Pomachała potakująco głową i zaszczyciła spojrzeniem swoje nogi. – Nie. – Uśmiechnęła się do mnie lekko i założyła ciemną spódnicę, która stanowczo za bardzo opinała się na jej nagich pośladkach. – Nie uważasz, że powinna być z cztery rozmiary większa i około dwadzieścia centymetrów dłuższa?
- Nie, jest idealna. – Zrobiłem naburmuszoną minę sugerującą, że niekoniecznie się z tym zgadzałem. Cuddy uśmiechnęła się i usiadła przy mnie na łóżku.
- O której będziesz w pracy? – Przygładziła mi dłonią potargane włosy.
- Nie idę dzisiaj. Jest sobota... – Przewróciłem oczami.
- Ale to dla ciebie normalny dzień pracy.
- Nieee, raczej nie. Nie dziś. Zostanę z Rachel.
- A pacjent?
- Wyzdrowieje. – Wzruszyłem ramionami. Jaka się nagle troskliwa zrobiła. Co najmniej, jakby gościa znała.
- To może następny?
- A jak temu się znowu pogorszy to będę miał dwóch ciężko chorych pacjentów? Lepiej nie ryzykujmy. Zostanę w domu i przekopię ogródek. Ugotuje obiad, może odkurzę w pokoju, zmienię pościel, zrobię pranie.
- Nie oglądaj cały czas telewizji – powiedziała Cuddy, nachyliła się i pocałowała mnie. Oddałem pocałunek równocześnie gładząc dłonią jej nagie plecy.
- Może też zostaniesz? – Spojrzałem na nią znacząco. Pięknie pachniała jakimiś absurdalnie drogimi perfumami. – Trzeba przeorać ogródek, zrobić pranie, ugotować obiad...
- Myślałam, że ty to zrobisz – przerwała mi i uśmiechnęła się złośliwie.
- Żartowałem. – Zaśmiała się, wstała i założyła białą koszulę. W tym momencie coś zaświtało mi w głowie. – Tylko nie zakładaj szpilek – powiedziałam, dumny z siebie Byłem zadowolony, że jej doradziłem, i że będzie tak, jak ja chcę.
- Zwariowałeś? Jasne, że założę.
- Są zbyt wyzywające... wyglądasz w nich jak dziwka.
- Lubisz to.
- Ale zostaję tutaj. Nie ma powodu, żebyś je zakładała.
- Lubię je nosić więc je noszę. Nie wszystko musi mieć związek z tobą. Pilnuj psa. Ja wychodzę. Uważaj, żeby nie rozrabiał. No i pilnuj Rachel. – Przesłała mi buziaka stojąc w drzwiach i wyszła zanim zdążyłem mrugnąć. Spojrzałem na psa leżącego na naszej pościeli z pyskiem wtulonym w poduszkę Cuddy.
- No i masz waćpanie czegóż chciał. Miła twa w pracy a tyż tu ze swym wiernym kompanem – rzuciłem i wbiłem wzrok z powrotem w ekran telewizora. Serio lubiłem się wczuwać w filmowe role. Szkoda, że nikt nie podzielał ze mną tego zainteresowania.

* * *

Siedziałem na kanapie i wpatrywałem się nierozumiejącym nic wzrokiem w szczeniaka leżącego wśród strzępów poduszki na dywanie. Miał spuszczone w dół uszy i obserwował mnie swoimi wielkimi i przepraszającymi ślepiami. I jak niby miałem na niego nawrzeszczeć? Przechyliłem głowę w prawo, później w lewo poczym westchnąłem ciężko.

- I tak nigdy nie lubiłem tej poduszki – zwierzyłem się i zostawiłem go w tym bałaganie. Kątem oka zobaczyłem jak stara się wleźć na kanapę, ale nie daje rady. Haha, dobrze mu tak. W ogóle to nazwaliśmy go Ben. Znaczy dziewczyny go tak nazwały. Ja wołałem na niego Benjamin, żeby było zabawniej. Bawiło to tylko mnie, ale i tak mi się podobało. Później za to oberwałem, bo Benjamin-Ben zaczął reagować na Benjamina a nie na Bena. Rachel mówiła, że to „siara” iść z nim przez miasto i mówić do niego: „Benjamin, do nogi”, ale ja nie widziałem problemu. Może, dlatego że nie chodziłem z nim na spacery.

Usiadłem na krześle w kuchni i wpatrywałem się w okno. Rachel razem z córką sąsiadów, której imienia nie pamiętałem, bawiły się w chowanego krzywdząc okrutnie rabatki Cuddy. No cóż, powstrzymywać ich nie będę, ale mogłyby zabrać psa, bo zeżre resztę satynowych poduszek i Lisa każe go trzymać w piwnicy, a tego nikt nie chciał (No, może Cuddy tego chciała, ale to zupełnie nieistotne.). Otworzyłem okno na oścież i zawołałem:

- Rachel! – Obie udały, że mnie nie słyszały. Najłatwiej zignorować biednego człowieka. Przewróciłem oczami. – Rachel! – Nadal nic. – Gnomie z warkoczem! – Nawiązałem do jej fryzury. Nie lubiłem tego warkocza. Wolałem, gdy rozpuszczała włosy. Wtedy była piękniejsza. Dziewczynki odwróciły się w moją stronę. – Możesz przypilnować tego potwora w psiej skórze? Zeżarł poduszkę mamy. Tę błękitną. – Rachel skrzywiła się jakby rozszarpanie akurat tej poduszki było największą zbrodnią.
- Dobrze. Weźmiemy go. Pobawimy się razem piłką. – Zerknęła na koleżankę, która jej przytaknęła i razem pobiegły do domu po Benjamina. Po sekundzie jak strzały wypadły z powrotem na zewnątrz ciągnąć za sobą naszego szczeniaka, który wyglądał jakby przed minutą coś zmajstrował. Zresztą, on zwykle tak właśnie wyglądał. Udam, że nie wiedziałem dlaczego.

Zostałem sam. Znowu. Lubiłem to. Cisza, spokój, zduszone okrzyki z ogrodu sąsiadów (no i mojego, czego nie da się ukryć) oraz wkurzające szczekanie uradowanego Benjamina, który najprawdopodobniej znęcał się nad jakąś, Bogu ducha winną, piłką. Chwyciłem moją książeczkę z sudoku i zacząłem swoją ulubioną, poranną zabawę popijając chłodną już kawę. Po dwudziestu minutach stwierdziłem, że nie idzie mi najlepiej, a właściwie to w ogóle mi nie idzie. Wściekły rzuciłem długopisem, który poturlał się po stole i z cichym brzękiem spadł na kuchenne kafelki.

- Cholera jasna –mruknąłem i pomasowałem opuszkami palców obolałą głowę. Przymknąłem na chwilę oczy. Co robić? To się robiło coraz bardziej wkurzające. Otworzyłem oczy. Poraziły mnie promienie słońca wpadające do kuchni przez uchylone okno. Postukałem palcami o blat stołu tak jakby ze zniecierpliwieniem, poczym wyjąłem z kieszeni telefon. Patrzyłem na niego przez dłuższą chwilę. Tak czy nie? Dzwonić czy nie dzwonić? Stuknąłem palcem wskazującym w ekranik w nadziei, że telefon podsunie mi jakiś pomysł, ale ten milczał jak zaklęty. Ostatecznie, niewiele myśląc, wystukałem odpowiedni numer.

- Tak, słucham? – Usłyszałem po chwili. Odczułem zdenerwowanie, które postanowiłem zdusić w zarodku. Trzask-prask i już skubańca nie było.
- Dzień dobry, panie doktorze.
- A, to ty. Czego chcesz?
- Mnie też miło cię słyszeć, James. – Złośliwie zaznaczyłem użycie jego imienia. Usłyszałem, że westchnął ciężko.
- Nie wydurniaj się. Muszę coś dzisiaj dokończyć i oddać Cuddy. Ja, w przeciwieństwie do ciebie, wypełniam dokumentacje pacjentów.
- I tak im to nie potrzebne, bo nie żyją.
- House! – Miałem wrażenie, ze powiedział to dość karcąco.
- Dobra, dobra. Notuj: idź do Cuddy, zapytaj, czy możesz iść ze mną do baru, bo chcesz pogadać, czy może mamy już jakieś plany. Ona nie będzie w stanie ci odmówić, więc się zgodzi, żebym poszedł. Cuddy wróci do domu przed piątą. Wtedy ja wyjdę i przyjadę. Czekaj w szpitalu, w swoim gabinecie i nie ruszaj się stamtąd na centymetr.
- Idealny plan na uniknięcie jakiegoś rodzinnego zlotu. Mam rację?
- Nie. - Skrzywiłem się.
- Ta, jasne. A ja jestem radioaktywnym pająkiem. Nie mam czasu. Jestem umówiony. Znajdź kogoś innego.
- Nie chcę innego. Muszę mieć ciebie. Dziś, o wpół do szóstej. Musimy pogadać... a ty... ty musisz mi pomóc..
- Stało się coś? Bo jeśli to twój kolejny dowcip...
- Nie – przerwałem mu. – Serio musisz. O wpół do szóstej?
- Dobra. Ale ostrzegam, że jeśli to żart to popamiętasz. Normalnie cię zabiję, albo...
- Hola, hola! Przyhamuj, bo przekroczyłeś dopuszczalną prędkość. To była już groźba karalna i jeśli zechcę pójdziesz siedzieć.
- Wszystkiego się wyprę!
- Nad ranem zanim kogut zapieje trzy razy?
- Jesteś niereformowalny!
- Pamiętaj o Cuddy i czekaj – powiedziałem i rozłączyłem się bez pożegnania. Zerknąłem na ogród za domem. Rachel drapała włochaty brzuch Benjamina i śmiała się radośnie. Wstałem, żeby do nich wyjść. No, w sumie posiedzieć na werandzie. Odnalazłem wzrokiem moje nowe buty i zakładałem je rozmyślając o Wilsonie. Po chwili zorientowałem się, że podeszwa lewego buta nie była przyklejona do reszty. Była za to ozdobiona śladami zębów. Ze wstępnych oględzin wyglądało to na robotę goldena retrievera w młodym wieku. – Nowe buty – jęknąłem załamany, odchylając żałośnie sterczącą podeszwę. – Benjamin! – krzyknąłem, otwierając drzwi. – Co ja ci mówiłem o ćwiczeniu zgryzu na markowych butach pana kupionych trzy dni temu?! Niby jak mam wmówić tej ekspedientce, o masie właściwej dwustu siedmiu kilogramów, że one zniszczyły się w ten sposób w wyniku eksploatacji?! – Ben spuścił uszy i swoim zwyczajem wbił we mnie słodkie ślepia, a Rachel, widząc to, zachichotała cicho. No tak, naprawdę baaardzo śmieszne!

* * *

Siedziałem na kanapie w gabinecie Wilsona. Wpatrywałem się w swoje dłonie, co pewien czas wyginając palce pod dziwnymi kątami, aby przekonać się jak to na nie wpłynie. Na razie nic sobie nie zrobiłem choć raz zabolało tak mocno, że przemknęło mi przez myśl, że złamałem sobie kciuk lewej dłoni. Na szczęście nie. James patrzył na mnie bez słowa przez pierwsze dziesięć minut naszego spotkania. Później zapytał o czym chciałem pogadać. Gdy wzruszyłem ramionami zirytował się lekko (choć bardzo starał się nie dać tego po sobie poznać) i zaczął przeglądać jakieś dokumenty podpisując się raz po raz pod którymś z nich. Spóźniłem się. Cuddy wróciła do domu dopiero za dwadzieścia szósta. Wkurzyła mnie, bo nie dość, że miałem coraz mniejszą ochotę na to spotkanie to jeszcze moja własna żona dawała mi sposobność, żeby się od niego wykręcić. Ona kiedyś wpędzi mnie do grobu. Moja podświadomość zaśmiała się niemal histerycznie, ale kazałem się jej zamknąć. Posłuchała, czym mnie bardzo miło zaskoczyła.

- Benjamin zeżarł moje nowe buty – wyznałem w końcu tonem, którego zwykle używa się, gdy człowiek chce się czymś pochwalić. Wiem, średnio tu pasował. Sam nie wiem, dlaczego powiedziałem to akurat w ten sposób. Tak po prostu wyszło.
- Nazwaliście go Benjamin? – zapytał Wilson, mrużąc podejrzliwie oczy i krzywiąc się lekko.
- Nooo, to mój pomysł. – Wypiąłem dumnie pierś uśmiechając się głupkowato.
- Jeśli mam być szczery to widać, że to twój pomysł. – Wrócił do uzupełniania dokumentów, ale po chwili odrzucił długopis na bok i spojrzał na mnie. – Serio go tak nazwaliście czy to znów twój durny pomysł?
- Ja go tak nazwałem! – powiedziałem udając oburzenie. – Dziewczyny wołają na niego Ben. – Starałem się to powiedzieć jak najbardziej pogardliwym tonem (nie chwaląc się, wyszło mi idealnie).
- Aaa, to on nazywa się Ben! Ładnie.
- Okropnie.
- Nie, ładnie. Całkiem stosownie.
- Zwyczajnie. Nie podoba mi się. Dlatego nazwałem go Benjamin.
- Jesteś niemożliwy. – Wilson pokręcił głową z politowaniem. – Ale nie przyszedłeś opowiadać mi o psie.
- Nie – odparłem krótko.
- No więc? – Wzruszyłem ramionami. - House, na miłość boską! Wykrztusisz to w końcu z siebie?
- Nie wiem. Nie sądzę. Raczej nie. – Podrapałem się po lewym policzku, żeby ukryć zażenowanie, które dokuczało mi coraz bardziej.
- Co się stało? – Wilson najwyraźniej postanowił się o mnie zatroszczyć, bo wstał, obszedł swoje biurko i przysiadł na kanapie obok mnie. Zrobiłem mu więcej miejsca przesuwając się w bok. Nadal się nie odezwałem. Nie wiedziałem jak mam mu to powiedzieć. Tak po prostu? Nie potrafiłem. Ufałem mu, ale... Kurcze, czy w zaufaniu jest miejsce na „ale”? – House, co jest? Coś z Cuddy? – Pomachałem przecząco głową. – Z Rachel? – Znów zaprzeczyłem. – Zrobiłeś coś złego?
- Nie – odparłem chrapliwie i odchrząknąłem, żeby przywrócić głosowi normalną barwę.
- To czym się martwisz? – Przez kilka chwil nawet nie drgnąłem, ale w końcu podniosłem wzrok w górę i wbiłem swoje lodowate spojrzenie w jego orzechowe i ciepłe oczy. Wpatrywałem się w niego tak, jakbym chciał się za wszelką cenę dowiedzieć tego czy mogę powierzyć mu swoją tajemnicę. Tak, jakbym go sprawdzał, czy testował. Serce podskakiwało radośnie i cieszyło się, że zaraz podzielimy się z kimś naszym sekretem. Rozum patrzył na nie z politowaniem i uznawał, że to dość kiepski pomysł. Zdusiłem w sobie wizję tych dwóch stworków. Natychmiast wyobraziłem sobie na moich ramionach dwie małe postaci – diabełka i aniołka, wyglądające dokładnie tak jak ja (oczywiście w czerwonym wyglądałem zdecydowanie bardziej seksi). Podszeptywały do moich uszu różne rady. Nie słuchałem ich. Pomyślałem, że jeśli powiem, to kiedyś Wilson zobaczy siebie w stroju diabła i anioła. Czy miałem pozwolić, żeby ich w przyszłości wysłuchał? Żeby podejmował decyzję? Żeby wybierał między mną a Lisą? Czy miałem tę stuprocentową pewność, że wybierze mnie? W pierwszym odruchu na pewno, ale później? Nie miałem zielonego pojęcia, co zrobi. Znaczy, domyślałem się, ale niezbyt mi się to podobało, więc wolałem udawać, że nie wiem.
- Jestem tutaj, bo potrzebuję twojej pomocy. – James pomachał gorliwie głową.
- Jasne, co tylko chcesz. – Pomyślałem wtedy, żeby tego nie mówił, ponieważ kiedyś zacznie żałować tych słów. Powiem wam, że niewiele się pomyliłem.
- Tylko jest jeden warunek.
- Jaki?
- Musisz obiecać, że to pozostanie między nami. Że nikomu o tym nie powiesz i nikt nie dowie się przez przypadek. Będę wiedział tylko ja i ty. I nikt więcej. Rozumiesz? Nikt.
- Nikt? – Wilson przymrużył oczy. – To znaczy, że...
- Tak, to właśnie to znaczy – przerwałem mu. – Decyzja? – James patrzył na mnie podejrzliwie, ale najwyraźniej zżerała go ciekawość, bo pomachał głową, że zgadza się na taki układ. – Obiecujesz?
- Obiecuję. Jesteś jakiś... dziwny. Kiedyś uznałbyś, że powiedzenie „obiecuję” jest w stylu przedszkolaków. Może mam jeszcze przysiądź na grób mojej matki?
- Grób jest nic niewarty. Możesz przyrzec na miłość do niej. Ja przysięgam na miłość do mojego motoru, że nikomu nie powiem. – Wilson uśmiechnął się.
- No więc co się stało? W czym mam ci pomóc?
- Zrobisz mi tomografię mózgu i nikomu o tym nie powiesz. I nikomu nie powiesz też jaki był jej wynik. A później się zobaczy.
- House! Znów słyszysz jakieś głosy? Źle się czujesz? Wróciłeś do prochów?! – Wilson wstał nagle i wyglądał na wkurzonego. Przez sekundę myślałem, że mnie uderzy. Na szczęście tego nie zrobił. Słodziak...
- Weź się zachowuj – poprosiłem beznamiętnym tonem, nie zwracając zbytniej uwagi na jego wybuch. – Jestem...
- Zrobimy ci test na obecność narkotyków. House! Ty masz rodzinę, dom, pracę! Na co ci to znowu?!
- Jestem czysty, do cholery! Czy możesz słuchać tego co mówię?! Masz mi zrobić durną tomografię! Jak nie to poproszę kogoś innego! Prosta sprawa!
- Całe miesiące „byłeś czysty” tylko później okazywało się, że jednak nie byłeś! Wstawaj, idziemy do gabinetu zabiegowego a później do laboratorium. No już, ruszaj się. – Wilson zaczął zbierać z biurka kilka swoich rzeczy i ruszył w stronę drzwi.
- Dobra. Później pójdziemy, ale najpierw tomografia. – Wstałem i zrobiłem krok w jego stronę. James otwierał drzwi, ale gdy usłyszał moje „później” odwrócił się gwałtownie w moim kierunku.
- Nie później. Teraz, zaraz, już! – Wkurzyłem się. Delikatnie mówiąc. Krew zagotowała się w moich żyłach a oczy napełniły się lodowatym chłodem i chęcią zrobienie mu bolesnej krzywdy. Dlaczego on mi nie wierzył? Dlaczego mnie nie słuchał? Dlaczego musiało być tak jak chciał on? Dlaczego nie chciał zrobić mi tego badania? Dlaczego nie zapytał o powody? Dlaczego sam wyciągnął wnioski? Dlaczego krzyczał? Dlaczego?
- Kurwa! – wrzasnąłem, uderzając mocno pięścią w stół. Wilson wzdrygnął się. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego wybuchu z mojej strony. – Jestem chory! Możesz mi zrobić tę pieprzoną tomografię czy nie, do cholery?! – James stał cicho w otwartych drzwiach wpatrując się we mnie tak, jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu. W końcu zrobił krok w przód i zatrzasnął za sobą drzwi gabinetu. Ani na sekundę nie oderwał wzroku od moich oczu.


Pozdrawiam
Szpilka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
paulinka11133
Rezydent
Rezydent


Dołączył: 08 Gru 2008
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:16, 15 Maj 2011    Temat postu:

Dziękuje za dwukrotne podziękowania

Oczywiście część świetna, ciekawa reakcja Wilsona. Miał prawo tak zareagować. Zapewne House ma jakieś guzy w mózgu.
Byleby tylko nie zrobił głupio i wyjechał czy coś podobnego. Liczę na to że zostanie i podda się leczeniu albo ta choroba to pomyłka.

Pisz szybko koleją część


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:32, 15 Maj 2011    Temat postu:

Potwierdzają się moje przypuszczenia te wyniki z poprzednich części z guzami w mózgu, to pewnie House'a mam nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży. A część świetna, bardzo mi się podobają sceny z Ben(jamin)em i opis Cuddy, jak się ubiera, cudo Wilson jest w 100% sobą i za to Ci chwała czekam na kolejne części!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:19, 17 Maj 2011    Temat postu:

Szkoda, że Mała wybyła. Kto będzie Cię dobijał swoja znajomościa języków obcych?

Właśnie wiem To straszne jest I komu ja będę teraz tłumaczyć moim łamanym angielskim, że nie ma rybek bo... no właśnie

Mam Ci sponsorować pogrzeb i w ogóle? Co ja jestem? Sama płać, albo nie umieraj

Ja wiedziałam, że na ciebie zawsze mogę liczyć

A tak się ostatnio zastanawiałam, czy zabiłam matkę House'a czy nie. Nie wiem, hahaha. To jest jeszcze do przegłosowania xD

Tak, to super! Ja jestem za nie zabijaniem! (Ignoruj moją wczorajszą chęć mordu i kopania dołów ) I nawet jestem za kolejną wzmianką na jej temat No co? Lubię tą kobietę

No a teraz skoro już wszystko jest jasne i przejrzyste (przynajmniej dla mnie ) mogę się zabrać za właściwy komentarz

Lisa stała przede mną i zakładała na nogę pończochę... przynajmniej ona mówiła mi kiedyś, że to właśnie tak się nazywa. Dla mnie to rajstopy, ale skoro się upierała to jej odpuściłem.

Eeee! Nie podoba mi się ta nazwa. Jakaś nie tego jest Rajstopy też są nie tego Boże... toż to niewygodne jest, krępuje ruchy i w ogóle Nie, niech ona tego nie ubiera

[b]i zaraz... to nie był pamiętnik! To notes! N-o-t-e-s. Razem – notes.


House, przecież nawet nikt nie śmiał pomyśleć, że to twój różowy pamiętnik Oczywiście, że to notes A to razem... znowu leżę i się śmieję

Cuddy wyjęła coś z szafy. Na to mówiła stringi.

Mamoooo... czy to źle, że tego też nie noszę? Bo wiesz, zaczynam się czuć jak wyrzuty wyrzutek

Z tej wyprawy do sklepu pamiętałem tylko tyle, że wydałem na niej stanowczo za dużo pieniędzy.

Niech on się cieszy, że nie chodzi ze mną do sklepu

Uśmiechnęła się do mnie lekko i założyła ciemną spódnicę

No nie! Opuszczam ten lokal Czuję się jak kosmita

- A jak temu się znowu pogorszy to będę miał dwóch ciężko chorych pacjentów? Lepiej nie ryzykujmy. Zostanę w domu i przekopię ogródek. Ugotuje obiad, może odkurzę w pokoju, zmienię pościel, zrobię pranie.

Dobry bajer, to połowa sukcesu

- Są zbyt wyzywające... wyglądasz w nich jak dziwka

Jaki komplement

Spojrzałem na psa leżącego na naszej pościeli z pyskiem wtulonym w poduszkę Cuddy.

Słooooooodi

Później za to oberwałem, bo Benjamin-Ben zaczął reagować na Benjamina a nie na Bena.

W ogóle mnie to nie dziwi Widać, u kogo ma największy posłuch

– Gnomie z warkoczem!

On stanowczo ogląda za dużo telewizji Ale i tak go kocham

- Dobra. Ale ostrzegam, że jeśli to żart to popamiętasz. Normalnie cię zabiję, albo...

Kochany Wilson Na niego zawsze można liczyć Daruję mu to zabijanie Każdy może mieć gorszy dzień

– Co ja ci mówiłem o ćwiczeniu zgryzu na markowych butach pana kupionych trzy dni temu?! Niby jak mam wmówić tej ekspedientce, o masie właściwej dwustu siedmiu kilogramów, że one zniszczyły się w ten sposób w wyniku eksploatacji?!

Uuuu markowe... Musiały być drogie Na pewno były drogie Dobrze, że ten pies jeszcze żyje

- Nooo, to mój pomysł. – Wypiąłem dumnie pierś uśmiechając się głupkowato.
- Jeśli mam być szczery to widać, że to twój pomysł.


Miałam to samo napisać, ale mnie uprzedził Dzięki Wilson

Serce podskakiwało radośnie i cieszyło się, że zaraz podzielimy się z kimś naszym sekretem. Rozum patrzył na nie z politowaniem i uznawał, że to dość kiepski pomysł.

Bez względu na to czy kierujesz się sercem, czy rozumem... Neostrada jest lepsza od Neti Przepraszam... poniosło mnie

- Zrobisz mi tomografię mózgu i nikomu o tym nie powiesz. I nikomu nie powiesz też jaki był jej wynik. A później się zobaczy.[/b]

Wiedziałam, że jest coś nie halo...

- Zrobimy ci test na obecność narkotyków. House! Ty masz rodzinę, dom, pracę! Na co ci to znowu?!
- Jestem czysty, do cholery! Czy możesz słuchać tego co mówię?! Masz mi zrobić durną tomografię! Jak nie to poproszę kogoś innego! Prosta sprawa!


Zrobiło się gorąco...

- Kurwa! – wrzasnąłem, uderzając mocno pięścią w stół.

I znowu ten niekonwencjonalny sposób wyrażania uczuć I like it

– Jestem chory! Możesz mi zrobić tę pieprzoną tomografię czy nie, do cholery?!

Wiedziałam... wiedziałam, że będzie chory

A teraz... mam kilka pytań. Po pierwsze, czy on serio będzie chory? Po drugie, czy... jak już musi być chory, to czy jest to zaraźliwe i może przejść na Cuddy? Po trzecie, pytam o zaraźliwość, bo nigdy nikt nie uśmierca jej To niesprawiedliwe Zawsze mój biedny House... No ale ok... już się uspokajam. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń Ślicznie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:49, 20 Maj 2011    Temat postu:

Widzisz, wszyscy chcą +18!

Cytat:
W ogóle to nazwaliśmy go Ben. Znaczy dziewczyny go tak nazwały. Ja wołałem na niego Benjamin
i dobrze, Benjamin brzmi fajniej niż Ben;)

Cytat:
Słodziak...
oczywiście, że tak!

Cytat:
Ani na sekundę nie oderwał wzroku od moich oczu.
no, bo nie sposób oderwać oczu od niebieskich oczu House'a. Zwłaszcza jak się jest Wilsonem

ej, jak to House ma być chory? Nie bawię się tak, nie lubię jak House jest chory, a tym bardziej jak umiera. Powiedz, że nie umrze No dobra, nie mów. Tylko pisz dalej! A, no ale lubię jak House mówi Wilsonowi o takich rzeczach, a Cuddy żyje w niewiedzy
weny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Malinowa_Rozkosz
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 28 Sty 2011
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:16, 21 Maj 2011    Temat postu:

Ahahaha Gnom z warkoczem
Ok, biedny ogród Cuddy, dlaczego House się wykrzywił, gdy Lisa się ubierała? Nie kminię, ale to przez to, że jestem zmęczona, więc spoko. Wiem co to za ból, gdy szczeniak pogryzie nowo zakupione buty. Mnie szczeniak tak pogryzł nowy telefon, że miałam ochotę go zjeść ( szczeniaka of course ), ale nie bójcie się, nic mu nie zrobiłam! Dobra, dobra, wracamy do części. House ma ukrytą agresję, trzeba go zaszczepić przeciwko wściekliźnie! Ciekawa jestem na co on jest chory. A ten koleś może był prawnikiem, a nasz kochany Greg spisywał testament, w którym cały swój majątek powierza Cuddy? A zresztą! Mniejsza
Nie wiem co miałabym napisać, a więc życzę ci bardzo dużo weny i pozdrawiam GORĄCO


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:15, 01 Cze 2011    Temat postu:

Paulinka11133 Cieszę się, że część Ci się spodobała. No i dziękuję

Alcusia Fajnie, że spodobał Ci się Ben. Chyba jakos nigdy nie wprowadzałam zwierząt do tego co pisałam, ale to w sumie ciekawie się wymyśla No i cieszę się, że Wilson jest okej. Myślałam, czy nie jest zbyt impulsywny, no ale najwyzej uznajmy, że ma to po mnie Dziękuję

Oluś Haha, no wiadomo, że na mnie mozesz liczyć zawsze. O każdej porze dnia i nocy (pod warunkiem, że nie mieści się to w godzinach 3 w nocy - 12 rano. Wtedy śpię Chociaż może bym wstała dla Ciebie ). Jak mamusia będzie potrzebna to będzie. A jak nie, to nie. (No właśnie, a dół nie wykopany, morderstwo nie dokonane. Musimy udać się na wycieczkę w stronę miasta z Koziołkami na wiezyczce Oluś, pończochy mniej krępuja ruchy niż rajstopy. O ile one krępują ruchy, haha. Kwestia przyzwyczajenia;) House z różowym pamiętnikiem i Ty w stringach oraz spódnicy i od razu mam lepszy humor Nawet daty publikacji róznych rzeczy mnie nie wkurzają Haha, Ben jest fajny xD A wiesz, że Nana mi kiedyś dobierała się do takich butów? Później trzymałam je w wannie Pytania pozostawiam bez odpowiedzi. Sama sobie na nie odpowiesz jesli będziesz chciała. Tymczasem dziękuję mój ty kosmito

Advantage House zawsze wymyśla fajniejsze imiona. Wiadomo, że Benjamin fajniejszy xD Ty się tak nie bawisz, ale ja lubię się tak bawić Ważne, że jest możliwosć zrobić Cuddy na złość Dzięki

Malinowa_Rozkosz Ja się zawsze śmialam jak ktoś mówił w szkole "pies zjadł mi zeszyt" aż przyłapałam mojego jak zajadał się okładką zeszytu mojej siostry. No bywa. Psy są fajne Mój oszczędzil telefon, ale zażarł ładowarkę Haha, tak, ukryta agresja House'a to jest pewien pomysł haha. Dzięki


Rozdział 4


Leżałem w białej... tubie. Niezbyt komfortowa sytuacja. Było tam ciasno, duszno i ogólnie niezbyt ciekawie. Miałem klaustrofobiczne uczucie zamknięcia w zbyt małej przestrzeni. Chciałem możliwie jak najszybciej znaleźć się poza tym miejscem. Gdzieś daleko stąd. Trochę żałowałem, że przyszedłem do Wilsona i wszystko mu powiedziałem. Nie da mi spokoju. Jakby tego było mało zrobiło mi się przeraźliwie głupio, gdy zobaczyłem takie coś w jego oczach. Pamiętam jak kiedyś nie wiedziałem co to było. Z czasem się tego dowiedziałem. Często sprawiałem, że w ludzkich oczach pojawiało się coś takiego. Nie lubiłem tego u siebie, no ale cóż. Taki już byłem. Zdawałem sobie sprawę z popełnionego błędu dopiero po fakcie. Nie zawsze zadawałem ból świadomie. Często robiłem to przez przypadek. I to ludziom, na których najbardziej mi zależało. Właśnie wtedy w ich oczach pojawiało się to coś – zawód. W takich sytuacjach myślałem sobie zawsze: „Niech cię szlag, Greg! Jesteś rasowym dupkiem!”. Jeśli mam być szczery nie za bardzo mi to pomagało i nie powodowało, że zmieniałem się na lepsze. Wszystko pozostawało takim jakim było dawniej. Dupek od początku, aż do samego końca.

- House, przestań się ruszać. Wiercisz się jakbyś miał owsiki w tyłku. – W pierwszej chwili się przestraszyłem. Przywykłem do stania z tamtej strony i mówienia tego typu tekstów. No, ale teraz ja leżałem w tubie, a Wilson wkurzał się na mnie siedząc za szklaną ścianą. Nigdy więcej nie dam się wsadzić do tomografu!
- Nie wiercę się.
- Wiercisz. Przez ciebie będziemy tu siedzieć dwa razy dłużej. – Przewróciłem oczami. Wilson, widząc to, zaśmiał się krótko i dość nerwowo. – House... – powiedział lekko łamiącym się głosem. Przymknąłem oczy i westchnąłem ciężko. – To jest...
- Wiem. Kończ to – poleciłem, przerywając mu w dość brutalny sposób. Ale to w końcu ja byłem tutaj w tej gorszej sytuacji, więc chyba mogłem mu przerywać i wykazywać brak zainteresowania tym, co chciał powiedzieć oraz uprzejmości, prawda?
- Już. – Poczułem, że wysuwam się z powrotem do normalnego świata. Nareszcie! Tomograf to zło. Pamiętajcie. – Gdzie idziemy pogadać? Do mnie czy do ciebie? – Kurcze, może jednak powinienem wleźć z powrotem do tego urządzenia? W sumie nie było w nim tak okropnie źle.
- Obojętnie. – Wzruszyłem ramionami i uderzył mnie fakt, że na prawdę było mi już wszystko obojętne. Co za różnica: tu czy tam, z nim czy z nią. Byle nie patrzyli na mnie tak, jak mogliby patrzeć. A jeśli on tak na mnie patrzy? Bałem się tego. Nie spojrzałem na niego. Zerknąłem w jego kierunku, gdy odpowiadałem, ale uznałem, że będę się wpatrywał w jego klatkę piersiową, ewentualnie szyję. Nie wyżej.
- To chodźmy do mnie. Tam jest spokojniej.

Szliśmy przez ciemny korytarz w całkowitym milczeniu. Słyszałem miarowe uderzenia gumowego końca mojej laski o podłogę, cichy szelest koperty z wynikami badania i buczenie zepsutej żarówki. Sceneria jak z kiepskiego thrilleru, my jak z komedii obyczajowej, a tematyka rodem z niskobudżetowego dramatu. Po prostu odjazd. Nic dodać, nic ująć. Po prostu idealnie. Z każdym krokiem czułem jakby moje serce było coraz wyżej, aż w końcu zaklinowało się w gardle. Nogi szły, ale bólem pokazywały mi, że nie miały na to ochoty. Żołądek ścisnął się tak jakby w supeł i było mi niedobrze. Raz po raz uderzały mnie piekące fale bólu. Ale nie takiego normalnego – fizycznego. Fizycznie bolała mnie tylko noga. No i miałem lekką migrenę, ale do tego tak przywykłem, że niemal tego nie zauważałem. Zresztą teraz to nie była migrena. Raczej zwykły ból głowy. Najbardziej bolało mnie psychicznie. Było mi trudno oddychać. W końcu dotarliśmy na miejsce. Wilson otworzył drzwi i wszedł do środka bez słowa. Zasłonił żaluzje w oknach. Zamknąłem za sobą drzwi i przekręciłem klucz w zamku. Otoczyła nas ciemność tak gęsta, że można było ją zjadać łyżką niczym przypalony mus czekoladowy. James włączył małą lampkę stojącą na biurku. Oświetliła stolik i pozwoliła nam siebie zobaczyć. W półmroku obserwowałem jak Wilson krążył po gabinecie jakby czegoś szukał, aż w końcu usiał po swojej stronie biurka. Idąc jego śladem również usiadłem. Dokładnie naprzeciw niego. Nadal na niego nie patrzyłem. Po sekundzie uznałem jednak, że James zwróci uwagę, że na niego nie patrzę i zmusi mnie do kontaktu wzrokowego. Chcąc tego uniknąć podniosłem wzrok i wbiłem spojrzenie w zdjęcie stojące na szafce tuż obok opasłych ksiąg medycznych i znajdujące się dokładnie nad prawym ramieniem Wilsona. Wydawało się jakbym patrzył na niego. On sam będzie odnosił takie wrażenie. A ja uniknę widoku tych oczu. Patrzyłem na jego roześmianą twarz uwiecznioną na fotografii. Nawet mnie to rozbawiło, bo siedziałem nieopodal z lekko naburmuszoną miną. Miedzy nami znajdowała się uśmiechnięta Lisa. Krok przed nami stała Rachel szczerząca do aparatu swoje białe i równiutkie ząbki. Wszyscy byliśmy ubrani elegancko (pewnie dlatego miałem taką minę). Jeśli pamięć mnie nie myliła zdjęcie zrobiono w zeszłoroczne święta.

- No więc? – zapytał w końcu Wilson przerywając krępującą ciszę.
- Co „no więc”?
- Wiesz co. – Pomachałem przecząco głową w nadziei, że to on zacznie mówić a za moje odpowiedzi wystarczy machanie głowa na „tak” lub na „nie”. – Nie rób tego teraz – jęknął i opadł głębiej w swoje krzesło. Zmusiłem się, żeby na niego spojrzeć. Nie zobaczyłem w jego oczach tego, co spodziewałem się dostrzec. Trochę mnie to uspokoiło. W tych oczach było widać tylko prośbę. Posłałem mu pytające spojrzenie. Liczyłem, że zauważy je mimo półmroku Nie pomyliłem się. – Nie uciekaj.
- Przecież jestem tutaj. Nigdzie się nie wybieram. Chyba, że zaproponujesz klub ze striptizem. Wtedy rozważę wyjście i zapewne przystanę na twoją propozycję skoro będziesz tak bardzo prosił.
- Nie żartuj. Wiesz o co mi chodzi.
- Nie wiem – mruknąłem, kręcąc przecząco głową. – Jestem tu, z tobą. Czego jeszcze chcesz? Co mam jeszcze zrobić? – Przyznam, że lekko się zirytowałem. Czego on jeszcze ode mnie oczekiwał? W końcu to ja. Co miałem jeszcze zrobić? Byłem. To za mało?
- Rozmawiać. – No to pojechał po bandzie. Ja i rozmowa to dwa pojęcia wzajemnie się wykluczające. To tak oczywiste, a James jak zwykle tego nie pojmował. Prychnąłem cicho, żeby dać mu sygnał, że jego oczekiwania były absurdalnie wysokie. – Nie uciekaj do tego twojego świrniętego świata, w którym się zamykasz, gdy tylko coś dzieje się nie po twojej myśli. Naucz się przychodzić i mówić mi o wszystkim. Dlaczego przyszedłeś dopiero teraz? Dlaczego nie od razu? Przecież mogłem ci pomóc. Dlaczego?
- Wiesz dlaczego tak zrobiłem.
- Tak, wiem. – Usiadł prosto i wbił orzechowe oczy w moją twarz. Wyglądał na trochę złego, trochę zawiedzionego, rozżalonego, smutnego. Może lekko zdołowanego. – Bo to ty. Wielki Gregory House, który nikogo nie potrzebuje! Nigdy i do niczego. Zawsze sam, zawsze najlepiej, zawsze pierwszy. Całe życie na przedzie kariery. Pierwszy w szkole, pierwszy na studiach, pierwszy w pracy. Słynny, szanowany za wiedzę diagnosta traktowany jako ostatnia deska ratunku dla chorego. Jego zdanie jest zawsze ostateczne, najbardziej trafne, prawie zawsze słuszne. Ale zawsze jest sam. Nawet jak nie jest to i tak jest! Bo tak chce. Ucieka, chowa się, kpi, odrzuca, obraża, rani. Zawsze ostatni. Całe życie na tyle życia. Ostatni jako ten kto pomówi o swoich problemach. Ostatni jako ten kto będzie szukał wsparcia. Ostatni, u którego ktoś szukałby pomocy. Wielki Gregory House. Brawa. – Wilson podniósł w górę dłonie i zaklaskał kilkakrotnie. Ten odgłos z ciszy, która nas otaczała zabrzmiał niczym wystrzał armatni. Zabolało.
- To dlaczego jesteś tu ze mną? Skoro jestem takim dupkiem to idź do domu. Chyba nie siedzisz ze mną dlatego, że szanujesz mnie jako lekarza? – Prychnąłem. Nie mogłem się powstrzymać. Nadal bolało. Wilson wyjął wyniki z koperty i rzucił je na blat biurka.
- Dlatego tu jestem. – Wskazał na nie. Odwróciłem od nich wzrok i spojrzałem na zasłonięte żaluzjami okno. – Dlaczego nie przyszedłeś do mnie od razu? – Nie odpowiedziałem. Co miałem mu niby powiedzieć? – Jestem onkologiem, do cholery! – Uderzył pięścią w blat. Wzdrygnąłem się lekko, ale na niego nie spojrzałem ani nic nie powiedziałem. – Jestem twoim przyjacielem! Czy dla ciebie nie ma niczego co by się liczyło?! – Przymknąłem oczy i chciałem na niego spojrzeć, ale gdy je z powrotem otworzyłem dalej podziwiałem czerń przestrzeni znajdującej się po mojej prawej stronie. – Nie powiesz? Okej. Nie, to nie. Nie mów. Poczekam. Będziemy tu siedzieć tak długo, aż mi odpowiesz. – Łał... zaskoczył mnie, no ale rożne rzeczy się mówi. Trochę zmieniłem zdanie, gdy usłyszałem, że James wstał i poszedł w stronę drzwi.
- Co ty robisz? – Odwróciłem się gwałtownie i spojrzałem na niego. Wyjął klucz z zamka drzwi wyjściowych i z drzwi od balkonu, podszedł do biurka, otworzył małą szufladę i wrzucił tam klucze. – Co robisz? – ponowiłem pytanie, myśląc, że mnie nie usłyszał. Jak bardzo się wtedy myliłem. Gdy spostrzegłem, że Wilson zakluczył szufladkę biurka i znów gdzieś idzie ogarnęła mnie lekka panika. – Co ty robisz? – spytałem po raz trzeci podążając za nim wzrokiem. Uchylił okno i wyrzucił klucz. Wstałem tak gwałtownie, że zapiekła mnie noga. Syknąłem cicho. – Porąbało cię?! Jak stąd wyjdziemy?!
- O to chodzi. Nie wyjdziemy. – Powiedział to chyba najbardziej spokojnym głosem jaki u niego słyszałem. Nie wyjdziemy? Jak to nie wyjdziemy? Niech go szlag! – Czekam, aż odpowiesz na pytanie. Dlaczego przyszedłeś dopiero teraz? – Miałem na niego focha. I to takiego na maksa. Byłem zły. Na siebie, na świat, na Wilsona, na Cuddy. Na wszystko. Postanowiłem nie odezwać się słowem i wziąć go na czas. Na początku szło mi nieźle. James siedział i patrzył na mnie jakby oglądał ciekawy film, a ja tkwiłem przed nim z obrażoną miną nic nie mówiąc. Po blisko godzinie zaczęło mi się okropnie nudzić, a Wilson nie wyglądał na ani trochę zniecierpliwionego. Raczej na uprzejmie zainteresowanego odpowiedzią. Westchnąłem ciężko i wbiłem wzrok w moje dłonie. Były ładne.
- Sam do końca nie wiem dlaczego – wyznałem możliwie jak najciszej. James poruszył się nieznacznie jakbym nagle wyrwał go z jakiegoś transu. – Tak po prostu. Bałem się, że jak wszystko ci powiem to nie będziesz już na mnie patrzył tak jak dotąd. Jak na dzieciaka, któremu trzeba przypominać o urodzinach żony, któremu musisz tłumaczyć, że nie wolno kłamać i uczyć dzieci pluć na odległość. Nie chciałem, żebyś patrzył na mnie tak, jak na swoich pacjentów. Nie jestem chory, rozumiesz? To nie może być prawda. Zawsze wszystko było okej. Badania wychodziły dobrze. Mam tylko chorą nogę. I ostatnio trochę gorzej się czuję. Ten lekarz, który mnie badał to kretyn. Tam nic nie ma, prawda? – Spojrzałem mu prosto w oczy i tak jak się spodziewałem zobaczyłem tam to niebywale wkurzające współczucie. – Nie patrz tak – jęknąłem i spuściłem wzrok ciut niżej. – Tam nic nie ma, nie? – Czy wiedziałem, że było? Pewnie tak. Nie zrobiłby takiej afery o nic. Zresztą żaden lekarz nie może być tak wielkim kretynem i popełnić aż takiego błędu. Tamte zdjęcia musiały być moje. I te leżące na tym biurku też były. Wniosek? Najprostszy.
- House... Greg, jesteś prawie podręcznikowym przykładem wyparcia i izolacji...
- Przestań – warknąłem, przerywając mu. – Bez tych twoich medycznych wstawek.
- Przyszedłeś do lekarza czy przyjaciela? Bo nie wiem co mówić.
- Do lekarza – odparłem bez chwili zawahania. Po sekundzie dodałem: - Do lekarza, który jest moim przyjacielem. Jedynym. – Wilson podrapał się po czole i przetarł oczy.
- Dobra. To jako lekarz jesteś prawie podręcznikowym...
- Wiem, już mówiłeś. – Znów mu przerwałem. Wkurzał mnie. – Teraz jako przyjaciel.
- Jak było na początku? – zapytał z dziwną troską w głosie. Spojrzałem na niego. Zrobiło mi się go szkoda. Nie wiem, dlaczego ale pierwszy raz od dłuższego czasu nie pomyślałem o sobie tylko o kimś drugim. O nim. Bez sensu mu powiedziałem. Teraz będzie się zamartwiał. Jestem kretynem. Dokładnie tak jak zawsze mi powtarzał!
- No, na początku byłem tak jakby klasycznym przykładem wyparcia. Nie prawie podręcznikowym tylko podręcznikowym. – Spojrzałem na niego znacząco. – A klasycznym przykładem izolacji jestem zawsze, więc nie zauważyłem zbytniej różnicy. Później strasznie wkurzali mnie wszyscy, którym nic nie jest. Nie mogłem na nikogo patrzeć ani z nikim być, bo od razu włączała mi się irytacja. To szybko mi przeszło. Zadziwiająco szybko. Już to przerabiałem przy nodze. Teraz jestem raczej na etapie negocjacji, ale przerobiłem je na kombinowanie. Dlatego przyszedłem. Bo liczyłem, że wyjmiesz z szafki małą fiolkę i powiesz „Masz, wypij to, to wyzdrowiejesz”.
- Nie jestem szamanem z murzyńskiej wioski. – W duchu uśmiechnąłem się blado. Próbował mnie rozbawić. To było w pewnym stopniu urokliwe.
- Ale jesteś Wilsonem. To jak, gdzie ta fiolka? – zapytałam patrząc mu prosto w oczy. Byłem pewien, że nie znajdę w nich już nic gorszego od tego, co już widziałem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak bardzo się myliłem. Teraz jednak jego oczy wyglądały idealnie tak samo jak ostatnio.
- Operacja jest wykluczona. Guz jest zbyt duży i znajduje się zbyt głęboko. Próba wycięcia go równałaby się ze strzeleniem ci w głowę z bliskiej odległości.
- Wyobraź sobie, że zauważyłem, mistrzu onkologii.
- Po co przyszedłeś jeśli zawsze, gdy zacznę mówić coś co ma cokolwiek wspólnego z medycyną i tak mi przerywasz? – Zrobiłem naburmuszoną minę z gatunku „weź się człowieku nie czepiaj szczegółów” i postanowiłem siedzieć cicho. Przez chwilę.
- Możemy łagodzić ból i spróbować chemioterapii.
- Będę rzygał i nie będę piękny... nie chce. – No co? Mówiłem, że posiedzę cicho tylko przez małą chwilkę.
- Nie bądź dziecinny. – Czy on to powiedział tonem, którego u niego tak bardzo nie znoszę? Bez sensu do niego poszedłem. – Położę cię na oddziale...
- Nie! – powiedziałem głośno i wstałem gwałtownie. Zapiekła mnie noga. A właściwie to zabolała jak diabli. Nie zwróciłem na nią uwagi. – Której części zdania: „nie powiesz o tym nikomu” nie zrozumiałeś?!
- Tej, która mi mówiła, że na pewno powinienem komuś powiedzieć.
- Nie! Nie wolno ci! Jestem twoim pacjentem i nie życzę sobie, żebyś kogokolwiek informował o stanie mojego zdrowia i o tym, że w ogóle mnie leczysz. – W moich oczach płonął ogień. Czułem to. Wkurzył mnie. Wiedziałem, że będą z nim kłopoty. Bałem się, że będzie chciał gadać. Dlatego musiałem go zaatakować jego własną bronią – etyką i moralnością. No i przestrzeganiem prawa. Może i był to cios poniżej pasa, ale nie widziałem żadnej alternatywy.
- Nie mówię nikomu. Tylko położę cię na oddział i będę leczył.
- Lecz mnie bez leżenia w szpitalu.
- Ty chyba kpisz! – Teraz to on podniósł głos, ale przy tym zaśmiał się tak jakbym opowiedział jakiś niezwykle śmieszny dowcip. – Kogo ty chcesz oszukać? Myślisz, że nie będzie tego widać? Że nikt się nie zorientuje? Że po prostu kiedyś nie wrócisz do domu i wszyscy stwierdzą: „a, okej, pewnie gdzieś padł w jakiś rowie i jest już po wszystkim”?
- Nie będę leżał w szpitalu!
- Założysz się?
- Nie zmusisz mnie do tego. Co zrobisz? Przywiążesz mnie do łóżka a w drzwiach postawisz kogoś kto będzie mnie pilnował?
- Zmądrzejesz, House. Jeszcze trochę – powiedział jakby trochę zmartwiony.
- Położę się tu dopiero, gdy nie będę mógł sam zgiąć palca w lewej dłoni!
- A Lisa? Wie? A może stwierdziłeś, że nie warto jej o tym informować?
- Cuddy wie tyle, że zacząłem cierpieć na migreny i biorę na to leki, które przepisał mi lekarz. Oczywiście z szopką, w której sama mnie do tego lekarza wysyła. I to na razie jej wystarczy.
- To nie fair... – Wilson zmarszczył brwi i spojrzał na mnie karcąco.
- Może. Ale to najlepsze rozwiązanie. Inaczej by cierpiała. Znowu by przeze mnie cierpiała. I Rachel też. Wystarczy już.
- Myślisz, że będą mniej cierpiały, gdy pewnego dnia dowiedzą się, że umrzesz za kilka dni?
- Nie, nie myślę. Ale wiem, że będą cierpiały krócej. I to mi wystarcza.
- Jesteś dupkiem – powiedział Wilson z nutą obrzydzenia w głosie i oparł się głębiej o swój fotel tak, jakby chciał sie ode mnie dosunąć.
- Jestem. Ale ty będziesz takim samy. Nie powiesz jej. I mi pomożesz. Obiecałeś. – James nadal patrzył na mnie z obrzydzeniem i złością. Źle mi było z tym, że go do tego wszystkiego zmusiłem, ale tak było najlepiej. A on kiedyś to zrozumie. Chyba. Nawet zerknąłem na niego przepraszająco, ale zdawał się tego nie zauważać. Miałem wrażenie, że w tej krótkiej chwili szczerze mnie nienawidził. Po chwili zaczął szperać w kieszeni i wyjął z niej pęk kluczy. Rzucił go na blat biurka i powiedział:
- Idź do domu. – To była jedna ze smutniejszych próśb jakie od niego usłyszałem.

Pozdrawiam
Szpilka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:50, 02 Cze 2011    Temat postu:

Szpiluś kochana, gdyby nie to, że sama mam przerąbane, bo nie wiem, jak to się stało, że nie skomentowałam poprzedniej części, to uroczyście powiedziałabym Ci, że to Ty masz przerąbane Już wyjaśniam. Nie wiem, czy Ty prowadzisz jakieś podwójne życie, czy coś Część 3 - 15.05.2011, część 4 - 01.06.2011 , czy tylko ja widzę tu coś niepokojącego? Dobrze, że chociaż rok ten sam Ja rozumiem, że takie cudne pisanie, jak Twoje wymaga czasu, ale wiesz, nie wszyscy mają cierpliwość Twego wena. Możesz mu to przekazać I nadal podejrzewam Cię o podwójne życie. Mam nadzieję, że nie piszesz na boku dla kogoś innego Ten dział i my mamy pierwszeństwo
A teraz do rzeczy. Czy Ty nie oglądałaś 7x23? W sensie, czy Twój kochany angstowy wen, nie poczuł nagłej potrzeby, by sobie pofluffować? Tak, znów mam przeczucie. Znaczy, akurat tutaj chyba nawet nie specjalnie się z tym kryjesz, z tymi swoimi mrocznymi zapędami. Ale znów o dziwo kupuję Cię w całości W jednej chwili rozpływam się, delektując się tymi małymi kosteczkami czekoladek, które nam tu serwujesz, a w innej czuję sie, jakby niespodziewanie ugryzłam twardy orzeszek, jeśli rozumiesz Ta część była bardziej czekoladą z orzeszkami, niż z nadzieniem truskawkowym.
Hilson - wychodzi Ci znakomicie, tak realistycznie. Bardzo ich lubię w Twoim wykonaniu. Prawie tak bardzo jak Huddy I tu nie ma się z czego cieszyć Tak, to nie jest zachęta do pisania cudnego Hilsona, tylko sugestia do pisania większej ilości Huddy. A tak serio masz rękę do jednego i drugiego
Smutno, smutno... ale House'owo. Jestem pewna, że on zachowałby się dokładnie tak jak piszesz. Strasznie jestem ciekawa, co dalej? Czy coś się zmieni? Jak długo House i Wilson zdołają to ukrywać. Jak będzie się zachowywał House, czy tak jak do tej pory, czy może czymś nas zaskoczy? Czy to go zmieni? Czy Cuddy pozna prawdę? Kiedy? I czy jest tu w ogóle nadzieja na jakiś Happy End? Czy tytuł może okazać się nie aż tak wymowny? W sensie, czy to aż do śmierci, nie może być odłożone w czasie, bardzo odłożone? Widzisz? Sporo tych pytań jak na jednego fika. Ale u Ciebie to normalne Już sie przyzwyczajam, że nic nie zdołam przewidzieć, i że ponad wszystko lubisz się z nami bawić. Ale wiesz co? Lubimy jak to robisz Ja na pewno.

Buziaki, wena i CZASU


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:39, 03 Cze 2011    Temat postu:

Szpilka napisał:
Ważne, że jest możliwosć zrobić Cuddy na złość
hahaha, nie wiedziałam, że masz takie zapędy

Jesteś pewna, że umieściłaś tego fika w dobrym miejscu? Tu jest więcej Hilsona niż Huddy Jakbyś tak jeszcze zrobiła trochę bardziej troskliwego Wilsona, byłoby idealnie
No i sam fakt, że House powiedział Wilsonowi o tej swojej chorobie... teraz nic, tylko czekać jak zareaguje Cuddy na to, że dowiaduje sie ostatnia

weeeny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 10:51, 05 Cze 2011    Temat postu:

Wspaniała część (znowu )! Tylko faktycznie, więcej w tym fiku Hilsona, niż Huddy. Oba te shippy są bardzo realistyczne w Twoim wykonaniu, więc nie ma co narzekac też liczę na jakiś happy end, więć życzę duuuużo weny i duuuużo czasu na pisanie pozdrawiam!

P.S.
lisek napisał:
W jednej chwili rozpływam się, delektując się tymi małymi kosteczkami czekoladek, które nam tu serwujesz, a w innej czuję sie, jakby niespodziewanie ugryzłam twardy orzeszek, jeśli rozumiesz Ta część była bardziej czekoladą z orzeszkami, niż z nadzieniem truskawkowym.

Lisku, kocham Twoje porówniania wyjątkowo trafne


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:29, 06 Cze 2011    Temat postu:

Lisek Kurcze... rozgryzłaś mnie. Prowadzę podwójne życie i piszę dla kogoś na boku. I to na zamówienie Co więcej, 50% osobników otrzymujących moje ciężko napisane prace (było ich aż dwóch ) nie docenia jej, haha. To do nich pretensje, bo wymyślają głupoty bo niby trzeba napisać, chcą przeczytać, ocenić, dać wszystkim trzy na odpieprz i iśc do domu xD Więc uściślając moje drugie życie toczy się na jednej z państwowych uczelni, w której są wykładowcy opłacani państwowymi pieniędzmi, ławki zakupione za państwowe pieniadze gdzieś przed II wojną światową tak na oko licząc i jeden uczelniany (ha! nie państwowy!) telewizor oraz rzutnik, którego nikt nie uruchamia w obawie, że się zepsuje ("no bo przeciez był taki drogi" ). Niestety ogrzewanie również jest opłacane za pieniadze uczelni więc go nie ma. Słowem, moje drugie życie jest zabawniejsze od pierwszego, ale i tak wolę te No i oczywiscie, że oglądałam 7x23. Tak mnie to dobiło, że aż musiałam napisać coś smutnego Aaa, no i wiesz, ja bardzo lubię czekoladę z duzymi orzeszkami więc trafiłaś, hahaha. Cieszę się, że nadal jakoś znosisz tego fika. Bardzo się cieszę No i dziękuję bardzo

Advantage Haha, taaa, ja mam dokładnei takie zapędy, albo brutalniejsze, ale moze to nie jest dobre miejsce do omawiania tego xD A w ogóle to cicho! Widzisz, co narobiłaś? Teraz muszę napisać coś z Huddy... żałuj za swoje winy, o! Nie moja wina, że Hilsona mi się lepiej pisze, bo nie ma tak Cuddy a mam uraz do pisania czegos z nią, bo mi nie wychodzi. Dziękuję

Alcusia Cieszę się bardzo, że Ci się spodobało. No jest dużo Hilsona. Ale ja tak nie umiem pisać, żeby go nie było. A poza tym Wilson był mi tu niezbędnie potrzebny, bo nie wyobrażam sobie, żeby House nie powiedział mu o takiej sprawie i nie usłyszal miliona kazan o tym, że źle robi. No ale postaram sie napisać coś z Huddy. Znaczy na pewno napiszę xD Dzięki


Rozdział 5


Nieraz zastanawiałem się, co by się stało, gdyby wszyscy wiedzieli o moim problemie. Miewałem chwile, w których miałem ochotę wyznać prawdę. Zawsze wtedy przed oczami stawało mi szpitalne łóżko i ja wśród białej pościeli. Leżałem podłączony do kroplówek, obok mnie stało urządzenie, które wstrzykiwało do mojego organizmu odpowiednie dawki morfiny. Słuchać było nierówne uderzenia mojego serca. Byłem blady, wychudzony, jakby wilgotny. Byłem umierający. I wtedy mi się odechciewa. Czasami lepiej nie wiedzieć.

- Greg? – Potrząsnąłem lekko głową, żeby przebudzić się z transu i uniosłem spojrzenie w górę. Nade mną stała Lisa ze zmartwioną miną i brwiami zmarszczonymi tak, że tworzyły niemal jedną linię. – Dobrze się czujesz? – Przez jedną, desperacką chwilę chciałem powiedzieć, że tak. Natychmiast uznałem jednak, że od razu zorientuje się, że kłamałem. Postanowiłem iść na całość.
- Niezbyt.
- No właśnie widzę. – Usiadła obok mnie i położyła swoją dłoń na moim czole tak, jakbym miał cztery lata i marudził, że kiepsko sie czuję, więc nie chce iść do przedszkola. – Nie masz gorączki? Przyniosę termometr. – Chciała wstać, ale ją zatrzymałem ruchem dłoni.
- Nie, zostaw. Nie mam.
- No ja nie wiem. – Zrobiła sceptyczną minę, ale została przy mnie. – Blado wyglądasz. Jakbyś nie spał przez pół nocy. – No jasne, że kiepsko. Jakby obejmowała dłońmi sedes przez pół nocy to też by tak wyglądała.
- Nie mogłem spać. – No, i nawet nie skłamałem. Nie mogłem spać, bo byłem na randce z naszym sedesem. No, ale przecież nie powiem jej o romansie.
- Martwię się o ciebie. Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz. Coś ważnego. – Popatrzyłem na nią, ale nic nie powiedziałem. – Jest coś, co chcesz mi powiedzieć? –pomyślałem chwilę, ale ostatecznie pokręciłem przecząco głową. Nic nie chciałem jej mówić. – A... hmm... jest coś, co powinieneś mi powiedzieć? – Patrzyłem jej długo prosto w oczy zastanawiając się nad odpowiedzią. Postanowiłem trzymać się swojego i kłamać tak długo, aż Wilson będzie w stanie to robić.
- Nie – odpowiedziałem, nadal wpatrując się w jej oczy. – Nie ma takiej rzeczy. Chyba, że o czymś nie wiem. – Zrobiłem minę w stylu „znowu tyle wypiłem, że nie pamiętam całego tygodnia” a Cuddy uśmiechnęła się tak, jakbym ją uspokoił.
- A co robiłeś z Wilsonem tak długo? Wróciłeś trzeźwy. I taki... jakbyś w ogóle nic nie pił.
- Boże, Cuddy! Wiesz ile kobiet chciałoby mieć idealnego męża, który spotyka się z kumplem i wraca w stanie nienaruszonym do domu? A ty marudzisz. Z kim ja się związałem. – Przewróciłem oczami.
- Nie o to mi chodzi. Wiesz przecież. Po prostu zawsze...
- Wracam pijany? – przerwałem jej.
- Nie, ale...
- Wracam pobity, nieprzytomny?
- Nie, ale...
- No to nie ma „ale”. – Nachyliłem się w jej kierunku i zamknąłem jej usta pocałunkiem. – Wszystko jest w porządku. – Wiele razy skłamałem w czasie swojego życia. Nie przeczę temu. To oczywiste i każdy o tym wie. Ale to kłamstwo było jednym z tych, które zapamiętałem na długo. Można powiedzieć na zawsze. Nie chcę mówić, że w naszym małżeństwie nie było kłamstwa, oszukiwania, tajemnic i niedopowiedzeń, bo to nieprawda. Ale czym innym jest skłamanie odnośnie tego, co robiło się między trzecią a piątą dzisiejszego dnia, a czym innym to, co robiłem ja. Byłem świnią. Po prostu. I wiedziałem o tym.

* * *

- Jesteś świnią, wiesz? – powiedział Wilson i spojrzał na mnie z obrzydzeniem. Ostatnio często tak na mnie patrzył. Za często jak na mój gust, ale umiarkowanie biorąc pod uwagę to, do czego go zmuszałem. Można powiedzieć, że było to jego nowe hobby. Przez dwa tygodnie mu się nie znudziło, więc byłem pod wrażeniem. – A ja muszę brać w tym udział. – Westchnął i potrząsnął głową tak, jakby łudził się, że wyrzuci w ten sposób nieprzyjemne myśli ze swojego umysłu. Zerknął na wyniki badań. – Obrzęk mózgu. Podam ci na to Mannitol i lepiej módl się, żeby zadziałał, bo jak zrobimy kraniektomię to Cuddy raczej się zorientuje – odparł zgryźliwie i uśmiechnął się w wyjątkowo nieprzyjemny sposób. – Jak wymioty?
- Lepiej. Droperidol działa. Tak w miarę. Sypiam dzięki niemu w nocy i mogę zjeść śniadanie rano – wyrecytowałem grzecznie, ale wcale nie miałem ochoty dzielić się z nim tą informacją. Jakoś w ogóle nie lubiłem tego tematu. A determinował większość naszych ostatnich rozmów. Niestety.
- Dobrze. A wrócił ci rozum? – zapytał niby od niechcenia, ale wiedziałem, że tak naprawdę zżera go ciekawość i chęć poznania odpowiedzi na pytanie. Nie wiedziałem zbytnio o co mu chodzi i właściwie nie miałem ochoty się dowiedzieć, no ale wypadało. Bo gdyby się na mnie wkurzył, od razu poleciałby do Cuddy i z ulgą wszystko jej wygadał.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. To jedyne, co nigdy mnie nie opuściło. – Wilson prychnął cicho, choć widziałem, że próbował się od tego powstrzymać. – No co? – Teraz byłem już bardziej zirytowany niż na początku, bo na prawdę nie miałem ochoty słuchać jego zwariowanych teorii na mój temat.
- Mogę cię leczyć?
- A niby co innego robisz? Załatwiasz mi urlop na Hawajach? Bardzo chętnie, ale może innym razem. – Wilson w ogóle tego nie skomentował. Wredny. A tak ładnie wymyśliłem.
- Położysz się na mój oddział i zgodzisz się na jakiekolwiek leczenie? Chemioterapię, naświetlania czy chociaż podawanie ci metalowej miski, żebyś miał, gdzie rzygać?
- W tym właśnie jest cały problem, Wilson. – Podrapałem się pomiędzy oczami i wzruszyłem lekko ramionami. – Nie możesz zrobić nic więcej ponad podawanie mi metalowej miski. Więc po co mam tam leżeć? Tu mi dobrze. W szpitalu będę tak samo nieszczęśliwy jak tutaj.
- My będziemy szczęśliwsi. – Przez jedna, przerażającą chwilę byłem pewien, że Wilson się rozpłacze. Na szczęście nie. – Później będzie nam lepiej, gdy... znaczy, gdy to się skończy, będziemy czuli, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby cię uratować.
- Znów mam robić coś dla was? Nie dla siebie, tylko dla was?
- Znowu? – James zaśmiał się smutno. - A kiedy ty zrobiłeś cokolwiek nie dla siebie, tylko dla nas?
- Przecież cały czas robię. Teraz. Nawet teraz.
- Nie, House. To jak teraz postępujesz – westchnął ciężko - robisz to tylko i wyłącznie dla siebie. Powiedziałeś o wszystkim mnie, bo niemożliwe jest wytrzymanie samemu z takim... wyrokiem. Nie chcesz powiedzieć Cuddy, nie chcesz powiedzieć Rachel, ludziom, z którymi pracujesz, ani urzędniczce, czy kobiecie w banku. Uciekasz jak zwykle i tyle. Chowasz głowę w piasek, bo mógłbyś stanąć w świetle reflektorów, a tego boisz się najbardziej. Że oświetlą cię nie tym światłem co trzeba. Co zrobiłeś dla innych? A, tak. – Zaśmiał się ironicznie. Miałem ochotę mu przywalić. Tak szczerą jak rzadko kiedy. – Kupiłeś Rachel wymarzonego psa, żeby miała pamiątkę po tatusiu. Tylko na tyle cię stać, House. Na pozostawianie pamiątek, żeby ludzie cię zapamiętali. To za mało. O wiele za mało.
- Skończyłeś? – zapytałem, gdy milczał przez dłuższą chwilę. Obrażony machnął potakująco głową. – To zapisz mi zastrzyki morfinowe wpisując w skierowaniu nazwisko jakiegoś z twoich pacjentów. W razie, jakby Cuddy wpadło to w ręce.
- Powinienem powiedzieć „nie”, wiesz?
- Wiem. Ale powiesz „tak”.
- Niby dlaczego? Dlaczego miałbym powiedzieć akurat to, co chcesz usłyszeć? Przez ciebie stracę przyjaciela, stracę przyjaciółkę i jeszcze mam ryzykować pracę? Daj mi jeden powód, dla którego miałbym to zrobić.
- Bo mnie boli – mruknąłem cicho i popatrzyłem w jego, przygaszone ostatnimi czasy, oczy. Wilson patrzył na mnie długo, aż w końcu chwycił kartkę, na której wypisywał skierowania i zaczął przeglądać karty pacjentów, które akurat miał na biurku. Najprawdopodobniej poszukiwał takiego, który przyjmował zastrzyki, o które prosiłem. W końcu przerwał. Zerknął na nazwisko i zaczął wypełniać skierowanie. – Dziękuję – powiedziałem, gdy podał mi kartkę. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Za co? – Wzruszyłem ramionami, zerknąłem na kartkę, na niego i znów powtórzyłem manewr z podniesieniem w górę prawego ramienia. – Jeśli za to, że dla ciebie kłamię to nie chce twoich podziękowań. Jeśli dlatego, że zgadzam się na to wszystko to też ich nie chcę, bo się za to szczerze nie znoszę. Jeśli za przyjaźń, to za to nie dziękuj, bo lubienie ciebie to najgorsza rzecz jaka mi się w życiu przytrafiła. A jeśli za podanie kartki to nie ma za co. – Uśmiechnąłem się lekko.
- Też cię lubię, Wilson – wyznałem, bo uznałem, że czas zacząć mówić takie rzeczy.
- Wiem. Spadaj już. Mam pacjenta za chwilę. – Uśmiechnął się pod nosem i wskazał mi drzwi. Przez krótką chwilę wydawało mi się, że wszystko jest tak jak dawniej. Ale tylko przez chwilę.

* * *

Siedziałem w pokoju opuszkami palców delikatnie pieszcząc klawisze fortepianu. Przygrywałem cichą melodyjkę, którą wymyśliłem na poczekaniu. Była smutna, ale ładna. Wiecie, jak to nieraz jest. Coś jest smutne, ale odnajdujemy w tym niesamowite piękno. Wręcz wzruszające piękno. Tak było z tą melodią. Dla urozmaicenia czasu myślałem o niemyśleniu.

Nagle moją ciszę przerwał galop kopyt i głośnie szczekanie. Urwałem melodię w połowie dźwięku. Zanim zdążyłem zareagować i wyrazić sprzeciw po moich nogach wspinał się potwór. Próbowałem go odepchnąć, ale się nie udało. Podskakiwał i powarkiwał. Spojrzałem w dół i zobaczyłem Benjamina.

- Benjamin! – upomniałem go i zepchnąłem jego łapska z moich kolan. Wstałem i przeniosłem się na kanapę. Granie mogłem sobie odpuścić. W naszym domu zaczęła panować zasada „Jest Benjamin - nie ma fortepianu, czytania i telewizji dla Grega”. Ten potwór obrał sobie mnie za ofiarę! Ledwo usiadłem, Ben (oczywiście cały z siebie zadowolony) zasiadł dumnie obok mnie i oblizał mi twarz swoim śmierdzącym jęzorem. Wtedy musiał dojść do wniosku, że godnie się ze mną przywitał, bo położył się (naturalnie na kanapie, a nie na podłodze) i oparł swój pysk o moje nogi. Wyglądał jakby poszedł spać. Przewróciłem oczami i westchnąłem cicho.
- Wróciłam już! – Do pokoju wpadła Rachel z uśmiechem, który na pewno posiadałby Ben, gdyby umiał się uśmiechać. Taki... niestosownie radosny.
- Zauważyłem. – Spojrzałem znacząco na psisko wiercące się na kanapie.
- A, zmęczył się. – Podeszła do nas, podrapała psa za uszami, co zostało nagrodzone cichym mruknięciem aprobaty, a mnie pocałowała w policzek i usiadła obok. – Cieszę się, że go mam, wiesz? Dziękuję.
- Taaa. Powiedziałbym, że nie ma za co, ale nie chcę kłamać. – Znów spojrzałem na kremowy pysk ułożony na moich kolanach. Benjamin otworzył oczy i spojrzał na mnie z niestosownym uwielbieniem. Nie znosiłem potwora.
- Oj tam, tato. I tak wszyscy wiedzą, że go lubisz.
- Nie lubię.
- Lubisz.
- Wcale nie.
- Właśnie, że tak.
- Nie.
- Myślisz, że mogę zadzwonić do wujka Jamesa? – Zrobiłem wielkie oczy, bo zaskoczyła mnie ta nagła zmiana tematu. Na dodatek Wilson... o Boże! One nie powinny się z nim widywać.
- Do niego? A niby po co?
- Pani w szkole w ramach konkursu dziennikarskiego poprosiła, żebyśmy przeprowadzili wywiad z kilkoma osobami.
- A po co ty na tym konkursie?
- Tato! – Miałem nieodparte wrażenie, że ją wkurzyłem. No cóż, bywa. – Przecież wiesz, że chcę zostać dziennikarką!
- Taaa, wiem. – Przewróciłem oczami. Nie podobał mi się ten pomysł. Tak samo jak nie spodobała mi się piosenkarka, modelka, projektantka mody, kierowca wyścigowy, jakaś praca w wojsku oraz prace społeczne. Dziennikarstwo było kolejnym pomysłem, który miałem zaakceptować i niby polubić. Przynajmniej Cuddy tak mówiła. – Wujek ma dużo pracy. Pogadaj z sąsiadami.
- Ale oni są nudni. A wujek ma fajną pracę. Ratuje ludziom życie. Leczy ich z bardzo poważnych chorób.
- Nie zawsze ich ratuje – szepnąłem cicho i zalała mnie fala gorąca. Zaczynaliśmy wchodzić na naprawdę grząski grunt.
- Wiem, nieraz nie można kogoś uratować. Ale wujek się stara i robi wszystko, co w jego mocy, żeby było dobrze. To ciekawe.
- Umieranie nie jest ciekawe.
- Nie, ale zdrowienie...
- Nie będziesz rozmawiała o tym z Wilsonem!
- Ale przecież... – Miała dziwną twarz. Pewnie była zaskoczona. Rzadko podnosiłem na nią głos. Prawie nigdy. Zdarzyło mi się to tyle razy, że mógłbym to policzyć na palcach jednej ręki. No, a teraz przecież nic nie zrobiła.
- Nie chcę, żebyś z nim o tym rozmawiała! Zawiozę cię do jakiegoś schroniska i porozmawiasz z jakimś pracownikiem. Oni ratują życie zwierzętom. Też bardzo szlachetne. Spadaj Ben – powiedziałem szorstko i zrzuciłem z kolan Benjamina. Ten spojrzał na mnie zaskoczony i obrażony wyszedł z pokoju. Rachel zmierzyła mnie morderczym spojrzeniem, w którym doszukałem się jednak pytania: „dlaczego?”. – Zrozumiałaś? – zapytałem najchłodniej jak tylko potrafiłem.
- Nie wiem, o co ci chodzi, ale nie musisz się na mnie wyżywać! – wstała i poszła za Benem. A ja znowu zostałem całkiem sam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:32, 06 Cze 2011    Temat postu:

Szpilko kochana, uwielbiam Cię za tego fika! Masz taki niesamowity styl pisania, że od samego początku nie mogę wyjść z podziwu. No i mam nadzieję, że nie zrozumiałaś mnie źle, uwielbiam Hilsona, a już tym bardziej Hilsona w Twoim wykonaniu więc pisz proszę jak najwięcej i jak najczęściej

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:27, 07 Cze 2011    Temat postu:

Szpiluś... i Ty się jeszcze otwarcie do tego przyznajesz Ja nie wiem, gdzie się podziało dobre uczciwe kłamstwo dla dobra ogółu Ale ok, rozbawiłaś mnie swoimi wyjaśnieniami Nie to, że Ci odpuszczam, ale powiedzmy, że jesteś na dobrej drodze. Jeszcze jedna, góra dwie części, oczywiście w niewielkich odstępach czasu i z dużo ilością Huddy, no i może wielebny lis da ci rozgrzeszenie, no chyba, że będzie coś +18, wtedy masz odpuszczone na 100% Nie no, ja z Tobą nie mogę Co musi się stać, żeby wzięło Cię na coś słodkiego i żadnych skojarzeń, mówię o pisaniu Jezu, jak natychało Cię 7x23 to już jestem przerażona. W tej części znów pokazałaś mi za co tak bardzo kocham Twoje fiki... za House'a Ten Twój zawsze ma to coś, nieważne od tematyki fika, czy okoliczności. Jest taki realny. Z pozornie zwykłej sceny rozmowy w gabinecie tworzysz całą historią. O nim i o niej. Zazdroszczę Ci tego.
O Twoim Hilsonie można by pisać i pisać. Jest błyskotliwy, prawdziwy, widać, że lubisz o nich pisać. Tym razem ostatnia scenę mogę porównać do kostki gorzkiej czekolady, bo choć w teorii była słodyczem, to miała w sobie tak 75% gorzkiego kakao. I wiesz co? Bardzo mi smakowała ta część. Chyba powoli przyzwyczajam się do Twoich smaków, nie liczę już na truskawki, a mimo to nie mogę się doczekać kolejenj części.
Tyle moich wywodów.
Buziaki


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Wto 18:29, 07 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:46, 07 Cze 2011    Temat postu:

Tak, tak, tak! Ja też poproszę o +18

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:26, 08 Cze 2011    Temat postu:

aaaa, no coś Ty, tak mało Hilsona tym razem? Dobra, już się zamykam i zaraz do Ciebie napiszę, to pogadamy o zapędach z Cuddy;) A co do urazu pisania Cuddy... to wiesz, jeśli mogę Ci coś zasugerować, to nie musisz pisać o niej w ogóle Ale patrz, miałam już dopatrywać się tylko Huddy, a mam tak mało sposobności... lubię to

Cytat:
- Też cię lubię, Wilson – wyznałem, bo uznałem, że czas zacząć mówić takie rzeczy.
taaa, lubi go

wyda się ta choroba, prawda? wtedy będzie fajnie!

weeeeny

(o, i przyłączam się też do prośby o +18 )


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez advantage dnia Śro 18:27, 08 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:05, 14 Cze 2011    Temat postu:

Alcusia Ojej, dziękuję! To bardzo miłe. Cieszę się niezmiernie, że podoba Ci się to co piszę. No i ten Hilson... Muszę coś z nim zrobić, ale ostatnio polubiłam pisanie o nich, więc zawsze się gdzieś wkradną. Zwlaszcza, ze dla mnie Wilson jest w tym fiku ważną postacią Dziękuję raz jeszcze

Lisek Jejku, nie chciałam się wkopać, ale tak jakoś postawiłam na szczerość Teraz już dla nikogo nie piszę. Tylko uczę się od rana do wieczora... Żeby wzięło mnie na coś slodkiego do napisania to muszę być pod wpływem jakiś środków odurzajacych, alkoholowych lub nielegalnych (o, i jak widać ich nie zazywam bo zawsze smutno ). Lubię pisać o Housie xD No i o Hilsonie oczywiście, haha. Męczę Was nimi tutaj, no ale bywa haha xD Cieszę się bardzo, że Ci się podoba Wolę orzeszki niż gorzką czekoladę No i truskawki zawsze mogą być kwaśne xD Dzięki wielkie

Advantage No patrz a przez Ciebie wszystkim się przypomnialo o Cuddy i musialam napisać a teraz, że niby nie mam pisać. Teraz to już nie marudź. To Twoja wina! A było tak fajnie No w końcu musi się chyba wydać ta choroba. Ale kto wie, co ja powymyślam. Czesem przeraża mnie to, co piszę

Z racji, że doszłam do olśniewajacych wniosków dotyczacych mojej edukacji i postanowiłam w dalszym ciągu nienawidzić historri napisałam ten oto rozdział, o zgrozo! Później mogę popaść w skrajną rozpacz, albo skrajną radość (schylam się do pierwszego) więc nie wiem jak to z tym pisaniem mi wyjdzie. Cytat House'a pochodzi z książki Stephena Kinga zatytułowanej "Cztery pory roku", a konkretniej z opowiadania "Ciało". No i to chyba koniec mojego ględzenia. Miłego czytania.

Rozdział 6


Była ładna pogoda. Świeciło słońce, wiał lekki, kojący wiaterek, który zbijał temperaturę o kilka stopni. Było upalnie. Pot spływał po mnie niemal bezustannie. Nie czułem się dobrze. Raczej źle. Miałem ochotę położyć się do łóżka i spać. Spać, aż do zakończenia świata. Bolała mnie głowa. Czułem się przemęczony, blady i nie do życia. Na dodatek bolało. Mimo środków przeciwbólowych za bardzo mnie bolało. Na pytanie Cuddy dotyczące mojego zdrowia („Bo ty znowu tak kiepsko wyglądasz, Greg.”) wymigałem się jak zwykle migrenowym bólem głowy („Przecież wiesz, jak mi ostatnio to dokucza.”). Lisa była smutna, Rachel wkurzona i lekko płakała („Obiecaliście, że pojedziemy na ten festyn! Mam odebrać nagrodę w konkursie!”). Cuddy chciała mnie zostawić i pojechać z nią na tą całą zabawę („Greg, wiesz, że to dla niej ważne. Poradzisz sobie? Pojedziemy same na trochę. Nie wrócimy późno.”), na co przystałem („Jasne, nie mam trzech lat. To tylko głowa.”). Rachel miała focha, że nie interesują mnie jej osiągnięcia i ostatnio jestem dla niej okropny. Cuddy potwierdziła to wzrokiem. Chcąc, nie chcąc jechaliśmy w trójkę na festyn, a ja umierałem. Przenośnie. Tak na serio to jeszcze nie. Nie wtedy.

- Mam nadzieję, że dostaniesz tam sprzęt multimedialny warty co najmniej cztery tysiące i miejsce na jakieś prestiżowej uczelni wyższej. Bo inaczej bez sensu się tam fatygujemy. – Siedziałem przyciskając głowę do szyby. Na twarz wiał mi przyjemnie chłodny wiaterek. Jak dobrze, że Cuddy lubi wygody i uparła się na tę klimatyzację! Choć wolałbym nowy telewizor. – Daleko jeszcze? – Zerknąłem na Lisę, która postanowiła prowadzić. Nawet się z nią nie kłóciłem. Wkurzały mnie. Jasne, że tak. Ale niekoniecznie chciałem je zabijać i ginąc z nimi jakąś romantyczną, rodzinną śmiercią. Nie, niech Cuddy prowadzi. Ja i moja głowa posiedzimy obok i pogderamy. – Bo mi się nudzi.
- Nie, zaraz dojedziemy. Boli cię jeszcze? – Spojrzała na mnie i zjechała lekko z naszego pasa ruchu.
- Kobieto, patrz na drogę! – Cuddy skręciła gwałtownie a po chwili, ze świstem klaksonu, minęła nas ciężarówka. – Tam jest droga! – Wskazałem ręką na ulicę. – Jak wjedziesz w jakiś samochód to Rachel nie zdobędzie dla nas jakiś odlotowych nagród!
- Dla mnie – mruknęła Rachel, wpatrując się w boczną szybę.
- Co? – Odwróciłem się i zerknąłem na nią.
- Mówiłam, że nagrody będą dla mnie. A nie dla nas.
- Jestem twoim ojcem!
- A ja twoja córką.
- No i? – Spojrzałem na nią podejrzliwie. Co za menda! Chcę nowy telewizor!
- Nic. To moje nagrody.
- Jesteś wredna – mruknąłem i odwróciłem się z powrotem.
- Wiem. Ale i tak mnie kochasz.
- Nieprawda! – powiedziałem tonem, który pasowałby do sześciolatka, który wypiera się pociągnięcia koleżanki za warkocz.
- Prawda.
- Nie.
- Tak.
- Nie, bo to...
- Przestańcie! – Cuddy wkroczyła do akcji. Westchnąłem zły, że mi przerywa, ale zamilkłem i z powrotem oparłem głowę o szybę. – To jak, boli cię jeszcze?
- Tak. Ale trochę mniej. – Widziałem, że Lisa zrobiła zmartwiono-zatroskaną minę, ale nie odwróciła wzroku od jezdni. – Jutro pójdę do Wilsona. Zapisze mi mocniejsze tabletki i po kłopocie.
- A może powinien ci zrobić rezonans? Tak w razie co? Niepokoją mnie te twoje bóle głowy.
- Nie! – powiedziałem może ciut za ostro i poczułem, że obie na mnie spojrzały. – Nie ma takiej potrzeby. Już zrobił mi rezonans. Wiesz jaki on jest. – Zrobiłem minę, która miała pokazać, co myślę o charakterze Wilsona i o tym jego sprawdzaniu wszystkiego milion razy „w razie co”. Próbowałem zbagatelizować sprawę tak bardzo jak tylko się dało.
- No i co w niej było?
- Mózg – odparłem po dłuższej chwili namysłu. Usłyszałem parsknięcie śmiechu Rachel i niemal poczułem buchającą od Lisy złość.
- Wyobraź sobie, że się domyśliłam. Co jeszcze?
- Yhm... tylko mózg. I był duży i pokazywał, że właściciel jest inteligentny, pomysłowy i ogólnie fantastyczny.
- To nie twój mózg. Wilson pomylił wyniki. – Posłałem jej mordercze spojrzenie. – A tak serio, wszystko jest dobrze? – Zastanawiałem się chwilę jak wybrnąć z tego kłamiąc możliwie najmniej, żeby się później nie czepiała. W końcu wymyśliłem. Nie wiedziałem czy to dobre, czy nie, ale wiedziałem, że nie oznajmię jej, że niebawem umrę, gdy prowadzi nasz samochód.
- Jest tak samo jak było. – Wzruszyłem ramionami, a w myślach dodałem „miesiąc temu”. Wilson by mnie zabił.
- To świetnie. – Miałem wrażenie, że ją uspokoiłem i jakby nawet ciut uszczęśliwiłem. Właśnie takie momenty uświadamiały mi, że robię dobrze nie mówiąc jej o wszystkim. Te spędzone z Wilsonem i ta przed chwilą pokazywały mi, że robię bardzo źle. Rachunek wychodził zwykle na zero. Nie czułem się przez to ani podle, ani dobrze. Przynajmniej tak sobie wmawiałem. – To teraz idź do Wilsona po te silniejsze leki i po sprawie.
- Tak – powiedziałem cicho. – Po sprawie.

* * *

Siedziałem na łóżku w pozycji półleżącej. Upewniłem się, że Cuddy bierze prysznic i zadzwoniłem do Wilsona. Nie odebrał, więc czekałem, aż oddzwoni. Po jakieś minucie Benjamin z rozpędu wbiegł na łóżko psując staraninie ułożoną przez Lisę pościel, zrzucając na podłogę kilka poduszek i zatrzymując się na mnie. Polizał mnie jęzorem po twarzy. Nienawidziłem tego, ale on za tym przepadał. Najwyraźniej ucieszył go mój widok. Próbowałem protestować, ale bydle było tak wielkie, że nie było to proste. Pozwoliłem mu dokończyć lizanie udając, że mnie to pasowało. W końcu przestał i położył się obok mnie.

- Czekaj, aż pani wróci. Wyrzuci cię stąd zanim się obejrzysz. – Ben pomachał ogonem ucieszony, że do niego mówiłem. Przewróciłem oczami. – Jesteś durny. Mówię ci, że będziesz miał przesrane, a ty się cieszysz jak głupi z trampek. – Ben znów pomachał ogonem i przysunął się bliżej mnie tak, że dotykał swoim cielskiem mojego ciała. – Nie przymilaj się. Jesteś doprawdy debilowaty. Od razu wiedziałem, żeby nie brać psa, z hodowli, którą polecił Wilson. – W tej chwili zadzwonił telefon. Zerknąłem na wyświetlacz. – O, to on. Lepiej stąd zmykaj zanim pani nie wróciła. – Pchnąłem go lekko, ale tylko znów pomerdał ogonem i chyba zasnął. Spojrzałem na niego jak na debila i odebrałem telefon. – Ten pies jest głupi – oznajmiłem, zamiast tradycyjnego powitania.
- Dzwoniłeś, żeby mi to powiedzieć? Jestem teraz... z kimś.
- Masz randkę?! – Przyznam, powiedziałem to za głośno. No, ale wziął mnie z zaskoczenia! Nie spodziewałem się tego. Ani trochę się tego nie spodziewałem. Nie brałem nawet takiej możliwości pod uwagę. Ten jak z czymś wyskoczył...
- Coś się stało? – Usłyszałem głos stłumiony przez szum wody. Jeszcze tego mi brakowało, żeby Cuddy tutaj przylazła.
- Nie! - odkrzyknąłem i spróbowałem ułożyć się wygodniej na łóżku, co uniemożliwił mi wieloryb. – Masz randkę? – spytałem cicho, używając tym razem mojego specjalnego, konspiracyjnego szeptu.
- Tak. Jestem teraz w łazience. Stało się coś? – Wyczułem, że się zawstydził. Czasami był z niego okropny dzieciak.
- A z kim? Ładna jest? Jaki ma rozmiar stanika? Blondynka czy brunetka? Wiem, że nie lubisz rudych. Czarna byłaby seksi. Ma na sobie bluzkę z jakimś głębokim dekoltem? Zabawisz się dzisiejszej nocy?
- House!
- No co? Tylko pytam – stwierdziłem trochę urażony. On bywał taki drażliwy. Przecież nie powiedziałem nic złego. Zadałem tylko podstawowe pytania.
- Taaa, jasne. Po co dzwoniłeś?
- Stęskniłem się. Nie mogę bez ciebie żyć. Ciężko mi się oddycha z tęsknoty za twoim głosem i aż rozbolała mnie głowa na myśl, że dziś cię nie zobaczę.
- Aż tak kiepsko się czujesz? Leki nie działają? – I właśnie za to go lubiłem! Żartowałem, a on tak ładnie umiał wyciągnąć z tego wszystko to, co żartem nie było.
- Tak. Dziś było źle. A musiałem iść na festyn z Cuddy i Rachel. Wkręciłem, że znów mam migrenę. I teraz słuchaj, jakby co, robiłeś mi rezonans.
- No przecież robiłem...
- Słuchaj dalej! – przerwałem mu ostro. Trochę niepokoiło mnie, że rozmawiałem z nim o tym w domu, ale nie było czasu do stracenia, a gdybym wyszedł wydałoby się to podejrzane. Musiałbym wtedy odpowiedzieć na mnóstwo kłopotliwych pytań.
- Przepraszam.
- Dobra tam. To zrobiłeś go i wszystko było okej. Uparłeś się, pokłóciliśmy się o to czy go robić, czy nie, bo ja nie chciałem. W końcu ustąpiłem. Wyszło na moje. Dostałem tabletki na migrenę i zalecenie, żebym mniej pracował i odpoczywał do czego się nie stosuję. Taki jest obecny zarys tego wszystkiego. Zarys jaki zna Lisa.
- House, to się robi coraz bardziej poplątane. Nie uważasz, że czas to skończyć?
- Nie. To nie jest możliwe.
- A jak to wszystko się wyda? Co wtedy? – Wilsonowi załamał się głos. Przewróciłem oczami. Nieraz zachowywał się jak podstarzała baba. No, ale taki już był. Jakoś z nim wytrzymywałem. Jeszcze.
- Wyda się. Kiedyś się wyda. Ale na razie starajmy się, żeby się nie wydało.
- Coraz mniej mi się to podoba, House. Obiecałeś, że jej powiesz.
- Byłem wtedy naćpany morfiną. – Faktycznie, powiedziałem mu coś takiego po dwugodzinnym wywodzie na temat tego jak wredny i niemoralny byłem. Obiecałem mu, że powiem Cuddy o wszystkim możliwie jak najszybciej. Zrobiłem to dla świętego spokoju i nie miałem najmniejszego zamiaru dotrzymać danego mu słowa. On chyba myślał inaczej.
- Ale wiedziałeś, co mówisz. Powiedz jej, albo ja to zrobię.
- Nie mogę. To nie takie proste. Ona teraz tego nie zrozumie. Zobaczy tylko kłamstwa i nic więcej. Nasze kłamstwa. Nie zrozumie tego, że robiłem to dla niej. Nawet ty tego nie rozumiesz. Nie zrozumie, dlaczego ten pies dla Rachel był dla mnie taki ważny i dlaczego nie chciałem przyjść na urodziny małej. Zobaczy tylko to, co będzie chciała zobaczyć. Tylko to, że ją oszukaliśmy.
- Ale ten pies, urodziny, to, że to wszystko jest dla niej... to drobnostki. Liczy się teraz coś innego. Wiesz o tym.
- Dla mnie nie jest to drobnostka. Dla mnie to ważne. Bardzo ważne. Czekaj, przypomniałem sobie coś. Miałem ci coś pokazać. W książce. – Nachyliłem się i zacząłem grzebać w szafce przy biurku. W końcu wyjąłem z niego książkę i zacząłem przerzucać kartki.
- House, jak to jakiś głupi tekst to sobie daruj, bo serio jestem zajęty.
- Powiesz, że miałeś rozwolnienie.
- Na randce? – W jego głosie usłyszałem nutkę politowania.
- No to na randce nie można dostać rozwolnienia?
- Można, ale nie mówi się takich rzeczy!
- Dlaczego? Ludzka rzecz. – Usłyszałem, że Wilson westchnął tak, jakby zastanawiał się jak on ze mną wytrzymuje. – Słuchaj teraz – „O najważniejszych sprawach najtrudniej opowiedzieć. Są to sprawy, których się wstydzisz, ponieważ słowa pomniejszają je – słowa powodują, iż rzeczy, które wydawały sie nieskończenie wielkie, kiedy były w twojej głowie, po wypowiedzeniu kurczą się i stają zupełnie zwyczajne. Jednak nie tylko o to chodzi, prawda? Najważniejsze sprawy leżą zbyt blisko najskrytszego miejsca twej duszy, jak drogowskaz do skarbu, który wrogowie chcieliby ci skraść. Zdobywasz się na odwagę i wyjawiasz je, a ludzie dziwnie na ciebie patrzą, w ogóle nie rozumiejąc, co powiedziałeś, albo dlaczego uważałeś to za tak ważne, że prawie płakałeś mówiąc. Myślę, że to jest najgorsze. Kiedy tajemnica pozostaje nie wyjawiona nie z braku słuchacza, lecz z braku zrozumienia.”
- Co ty czytasz? Podręcznik do psychologii?
- Nie. Nadrabiam czytanie. Zwinąłem tę książkę Cuddy.
- Teraz czytasz kobiece książki? House myślę, że...
- To horror! – powiedziałem oburzony. – Stephen King. Klasyka sama w sobie! Podobno...
- Okej, dobra. Nie wkurzaj się. I co ten cytat ma wnosić?
- Aleś ty durny! On idealnie odzwierciedla moje położenie.
- Kiedy nikt cię nie skrytykował za to, co mówisz, bo nie chcesz powiedzieć!
- Ale, gdybym powiedział to ten cytat by pasował – odburknąłem i nastawiłem uszu, bo w łazience przestała szumieć woda. – Cuddy wraca. Muszę kończyć. Wpadnę do ciebie jutro. Powodzenia w nocy.
- Nie bądź wulgarny!
- Ale z ciebie świętoszek. – Przewróciłem oczami.
- Do jutra, House – Powiedział i rozłączył się. Wrzuciłem książkę do szafki i odłożyłem telefon na bok. Niemal w tej samej chwili do pokoju weszła Cuddy owinięta białym ręcznikiem. Z włosów skapywały jej drobinki wody. Wyglądała bardzo ładnie. Zaczęła szperać w jednej z półek.
- Rozmawiałeś z kimś?
- Z Benjaminem. – Wskazałem na psa leżącego obok mnie. Cuddy spojrzała na mnie i dopiero wtedy zobaczyła naszą pociechę.
- House! Mówiłam ci, żebyś nie pozwolił mu spać w łóżku na moim miejscu. Nie lubię tego.
- Ja też nie. Ale on to lubi. – Lisa westchnęła i wróciła do przeglądania zawartości półki.
- Rachel świetnie dzisiaj wypadła. Jestem z niej dumna. Bardzo dobrze sobie poradziła.
- No. Dobrze jej poszło. – Uśmiechnąłem się lekko. Cuddy w końcu wyjęła coś z półki, obejrzała i podeszła do łóżka. Zdjęła z siebie ręcznik i zaczęła wycierać nim włosy. Najprawdopodobniej oczy zaświeciły mi się z pożądania, gdy zobaczyłem jej nagie ciało. Gdy to spostrzegła uśmiechnęła się lekko.
- Jak twoja głowa?
- Pytasz o to z milionowy raz. – Przebiegłem wzrokiem po jej długiej szyi i piersiach.
- Bo się martwię. – Odrzuciła ręcznik i założyła całkiem seksowną koszulę nocną. Jęknąłem cicho. Lisa podeszła i usiadła przy mnie. – Obiecaj, że coś zrobisz z tymi migrenami. Powinieneś odpocząć. Może pogadam z Wilsonem...
- Nie – jęknąłem. – Nie mam trzech lat.
- Martwię się o ciebie. – Przejechała dłonią po moim szorstkim policzku i popatrzyła mi w oczy. Lubiłem, gdy to robiła. Miała taki ciekawy wyraz oczu. Mogłem się w nie wpatrywać godzinami i poznawać je cały czas od nowa. Z każdą minutą docierać coraz głębiej i odkrywać coś nowego. Co to były za oczy!
- Niepotrzebnie. Jest okej. Poradzimy sobie z tym. – Ścisnąłem jej dłoń, która leżała niedaleko mnie i uśmiechnąłem się blado.
- Kocham cię. – Nachyliła się i cmoknęła mnie w usta.
- Wiem – szepnąłem i też ją pocałowałem.
- House... – Spojrzałem na nią pytająco. – Czekam. – Spojrzałem na nią ponownie, ale po sekundzie zrobiłem minę z serii „A, już wiem!”.
- Aaa, to. Ja też cię toleruję. – Uśmiechnąłem się głupkowato. Lisa też się uśmiechnęła ale zrobiła to ładniej niż ja. Nachyliła się i pocałowała mnie namiętnie. Objąłem ją, gładząc dłonią jej plecy i wilgotne włosy. Czułem jej dłoń na moim karku. Mruknęła cicho, gdy dotknąłem swoim językiem jej języka. W tej chwili poczułem, że coś wciska się miedzy nas. Jęknąłem cicho i oderwałem się od ust Cuddy. Oboje spojrzeliśmy w dół. Miedzy nas upychał się niezadowolony z życia Benjamin. – Benjamin, ty kretynie!
- Ben, jesteś zazdrosny? – Cuddy podrapała go za uszami. – House, patrz, to słodkie. – Uśmiechnęła się radośnie.
- Taaa. – Miałem lekkiego focha i po raz miliardowy żałowałem zakupu tego bydlęcia.
- I tak kocham cię najbardziej. – Ucieszyłem się i przeniosłem spojrzenie z okna na Cuddy. W tym momencie mnie zamurowało. Pochylała się i tuliła do Bena! Do Bena! A powinna do mnie! Głupi sierściuch!
- Ej! A ja?
- Ciebie też kocham. Jak fajnie, tyle mężczyzn się o mnie kłóci. – Zachichotała, a ja spojrzałem na nią jak na idiotkę.
- Mnie powinnaś kochać bardziej! Jesteśmy małżeństwem. To nie fair. On dowala się do mojej żony, sypia w moim łóżku i zżera moje kanapki. Nienawidzę go. – Wskazałem na Benjamina i położyłem się, odwracając się tyłem do nich. Usłyszałem śmiech Cuddy, poczułem jej dotyk na ramionach a później oddech na uchu.
- Ben może na mnie tylko patrzeć. Ty możesz więcej.
- Może cię jeszcze oblizać – mruknąłem, nie odwracając się.
- Ty też możesz – odparła, pocałowała mnie w skroń i wstała. – Idę się uczesać. – Uśmiechnąłem się zadowolony i odwróciłem się do Bena.
- Benjamin? Mógłbyś dzisiaj spać z Rachel? Chyba przyda mi się dziś więcej miejsca w łóżku. – Pies spojrzał na mnie i przechylił łeb w bok jakby się zastanawiał. – Rachel. Idź do Rachel. – Bardzo dokładnie wymawiałem imię, bo wiedziałem, że jest na tyle durny, że poleci jej szukać. Nie pomyliłem się. Ben wstał i wybiegł z pokoju tak szybko, że aż się za nim kurzyło. – No, wiedziałem, że to całkiem porządny pies.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Szpilka dnia Pią 13:06, 17 Cze 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackzone
Internista
Internista


Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 13:52, 15 Cze 2011    Temat postu:

Co mnie urzekło w tej części? Ben pomiędzy Lisą i Housem. Nie wiem jak mozna zazdroscic dla psa? haha Zaczynam się zastanawiać nad tym i dochodzę do wniosku, że House powie, że umiera dopiero wtedy, jak jego dziewczyny zobaczą go na łożu śmierci albo gdy wyda go Wilson. Osobiście wolałabym tą drugą opcję. Świetnie piszesz, już nei mogę doczekać się następnej części =)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:04, 15 Cze 2011    Temat postu:

Jeeejku, House w Twoim fiku jest chyba jeszcze bardziej uparty, niż w serialu czy to w ogóle możliwe? Część bardzo mi się podoba, wspaniale opisana scena Cuddy - House - Pies widać jak na dłoni uczucie House'a. I chyba go nawet rozumiem, nie chce powiedzieć Cuddy prawdy, żeby nie zmarnować ich ostatnich wspólnych chwil. Poniekąd trochę to.. romantyczne? Duuużo weny

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin