Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Bez odwrotu. [BO] [Z]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:05, 25 Lip 2011    Temat postu: Bez odwrotu. [BO] [Z]



Zweryfikowane przez autorkę.

Takie coś, co dręczyło mnie od dawna. Trochę AU.




Bez odwrotu


Domek był mały, wciśnięty w najdalszy zakątek plaży i ocieniony przez palmy i figowce. Robił wrażenie bardzo samotnego i opuszczonego, niczym porzucona pustelnia. Na szczęście mały nie oznaczało: prymitywny. Wręcz przeciwnie. Łazienka posiadała prysznic ze wszystkimi możliwymi dodatkami oraz duże jaccuzi, kuchnia była wyposażona lepiej niż kuchnia Nigelli Lawson a w saloniku królowała duża plazma. Antenę satelitarną umieszczono starannie na jednej z palm co niezmiennie go bawiło. Meble były eleganckie, o pięknych czystych liniach w których natychmiast się zakochał. Od samego początku poczuł się jak w domu, mimo że domek był bardzo daleki od jego apartamentu. Większość czasu spędzał na werandzie bądź też na „swojej” plaży. Do miasteczka, jedynego na wyspie miał bardzo blisko, natomiast daleko do lokalnych molochów pełnych rozwrzeszczanych turystów. Jedynym dźwiękiem jaki mu towarzyszył był delikatny, usypiający wręcz szum morza przerywany czasem przez ochrypłe wrzaski mew.
Bardzo szybko, nawet nie zorientował się tak naprawdę kiedy, wypełnił przestrzeń miejscowymi rzeźbami, misami i wazami. Kupował on-line książki i swoje medyczne pisma a na dużej wyspie udało mu się nabyć gitarę akustyczną, starą ale o nieprawdopodobnie bogatym dźwięku.

Nie tęsknił za niczym.
Spoglądał czasem wstecz, na swoje poprzednie życie, które teraz wydawało się takie nierealne, niczym sen. Miał wrażenie, że wyszedł z jakiegoś ciemnego tunelu wprost w słońce. I to było dobre.

Pieniądze nie stanowiły problemu.
Lata temu, kiedy to przyglądał się bezsilnie, jak psychopatyczny glina rujnuje nie tylko jego życie, ale także Wilsona i zespołu, i wtedy postanowił, że nigdy więcej nie da się zapędzić do kąta z powodu braku pieniędzy. Przemyślał dogłębnie problem i zaczął działać. W końcu był geniuszem, prawda?
Założył zahasłowane , anonimowe konto w jednym ze szwajcarskich banków (niech wszyscy bogowie błogosławią Szwajcarów i ich zdolność zachowania tajemnic!!) i zaczął systematycznie wpłacać tam pieniądze. Najpierw drobne sumy, potem coraz większe, równocześnie wycofując kasę z ze swojego banku oraz lokat. Pozostawił sporą sumę na funduszu Warrena Buffeta, ale resztę systematycznie wypłacał. Potem większość pieniędzy przetranswerował do banku na Kajmanach. Na to konto wpłacał też wszystkie wygrane na wyścigach i w pokera. Przez te wszystkie lata podtrzymywał wizję, że nie ma pieniędzy, ponieważ przepuszcza je na hazard. A przecież był świetny i wygrywał duże sumy, będąc na tyle mądrym, że nie obstawiał u bukmachera. Nie pozostawiał śladu.

W sumie początkowo wcale nie planował wyjechać, po tym co zrobił. Ale kiedy całkowicie beztrosko kuśtykał w dół ulicy na której mieszkała Cuddy, stwierdził, że ma dość. Tak naprawdę dość wszystkiego. Udało mu się cudem złapać taksówkę, po drodze do domu wstąpił do banku, zabrał paszport i gotówkę ze skrytki, przy okazji ogałacając bieżące konto. W domu spakował się do niewielkiej walizki, zabrał swojego laptopa ale zostawił karty kredytowe i telefon. Nie potrzebował ich. Wezwała następna taksówkę i pojechał do Filadelfii (taksówki w New Jersey miały zezwolenie na przekraczanie granicy stanu z Pensylwanią, ze względu na ogromne międzynarodowe lotnisko). Wybrał lot do Montrealu i po kilku godzinach wylądował w Kanadzie. Dopiero wtedy zaczął się zastanawiać co dalej. Siedział w małej kawiarence, pił wspaniałą, mocną kawę i myślał, przyglądając się równocześnie tablicy odlotów. Jego oczy wyłowiły z gąszczu nazw coś co go zainteresowało, więc nabył bilet i pozostały mu czas do odlotu spędził na zdobywaniu wiadomości o celu jego podróży. Od razu zrezygnował z pobytu na dużej wyspie. Za dużo turystów. Wybrał jedną z mniejszych wysepek o oszałamiającej liczbie mieszkańców w liczbie dwóch tysięcy i pięciu hotelach. Dwa z nich to były typowe molochy z wieloma basenami i polami golfowymi a trzy pozostałe były bardziej… interesujące. Wybrał sobie hotel o nazwie „Black seagull” ale zanim zrobił rezerwację, zaczął sprawdzać czy nie ma domów do wynajęcia. Tak znalazł swoją pustelnię, swoje wygnanie czy też może raj?
Miasteczko było zadziwiającą mieszaniną starych, kolonialnych budowli i tropikalnych domów. Kilka knajpek, spory rybacki port, przystań promów, liczne sklepy z pamiątkami i innym badziewiem (urzekło go bikini wykonane z muszelek), apteka, nieczynny malutki szpital (to zdziwiło i zarazem zmartwiło, ponieważ oznaczało to wyprawę na dużą wyspę) i lokalny targ, jak zawsze w takich miejscach najbardziej interesujące miejsce na wyspie. Miejscowi nie byli bogaci ale nie byli też biedni. Utrzymywali się z połowu ryb, hodowli, uprawy jarzyn sprzedając większość do hoteli. Spora część tubylców pracowała w hotelach a reszta wciskała „pamiątki” naiwnym choć bogatym turystom. Ku swojemu zdziwieniu został bardzo szybko zaakceptowany przez tę niewielką społeczność. Nikt go nie oceniał, nikt nie wiedział, że jest światowej klasy dupkiem, jego sarkastyczne uwagi budziły śmiech i równie sarkastyczne odpowiedzi. Cenił sobie ich szczerość i ogromne poczucie humoru. Zyskał też ich uwielbienie i wdzięczność kiedy uratował rękę młodego chłopaka, która zaplątała się w łańcuch kotwiczny podczas gdy winda już działała. Całkiem przypadkowo był świadkiem całego wydarzenia i zareagował natychmiast. Zdołał powstrzymać krwotok a kiedy przybiegła pielęgniarka wraz z zestawem ratunkowym pozszywał co mógł i unieruchomił ranę i chłopak został odwieziony motorówką na dużą wyspę do szpitala. Wylał swoją frustrację na Pete'a, starego rybaka zajmującego się rzeźbieniem w kamieniach półszlachetnych i drewnie (posiadał całą kolekcję figurek i za każdym razem dokupował coś nowego). Pete wysłuchał ze stoickim spokojem jego narzekań na brak lekarza na wyspie i w końcu wyjaśnił mu, że na wyspie jest lekarz, mieszka w hotelu i leczy tylko turystów. Władza natomiast przysyła, jak się wyraził: same odpadki. Lekarzy którzy maja problem alkoholowy, którzy popełnili błąd w sztuce i muszą przeczekać, albo takich, którzy nie potrafią utrzymać zapiętych spodni. Po bardzo krótkim czasie każdy z nich robił coś głupiego i niebezpiecznego i wyspiarze grzecznie (mniej lub bardziej) pozbywali się go. Jakiś czas temu wywalili synka jakiegoś prominenta i władza się obraziła skutkiem czego wyspa została na łasce dwóch pielęgniarek.
Słuchał tego z otwartymi ustami potrząsając w zdumieniu głową i przeklinając w kilku językach jednocześnie co cholernie zaimponowało Pete'owi.
A potem odebrał poród na środku targowiska.
W ten sposób stał się idolem, co go bawiło i irytowało na przemian.

Zaczął pływać.
Początkowo na krótkie dystanse, bo latami nieużywane mięśnie były słabe, ale w miarę upływu czasu wypływał coraz dalej a jego prawa noga sprawowała się całkiem nieźle. Zarzucił szybko wypływanie na szerokie wody: temperatura zmieniała się tam szybko i nieoczekiwanie co było bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem, tak więc odpływał kawałek od wybrzeża a potem płynął wzdłuż brzegu. Czuł się lepiej i ww odzie nie był kaleką.
To było dobre.

Jean, sympatyczny, młody francuski lekarz z dużej wyspy rozwiązał jeden z jego problemów: ból. Pojechał do szpitala po leki przeciwbólowe (nie vicodin, przestał go brać zaraz po przylocie na archipelag), ale coś musiał zażywać. Zarejestrował się pod innym nazwiskiem, ale Jean go poznał. Nie zadał żadnych pytań, zaakceptował potrzebę dyskrecji, przepisał do wypróbowania całkiem nowy lek i kazał przyjechać za dwa tygodnie. Nowy lek działa więcej niż średnio ale Jean miał dla niego niespodziankę: tense unit. Początkowo był sceptyczny, aż w końcu dał się przekonać, ściągnął spodnie i pozwolił żeby Jean umieścił cztery elektrody na jego ciele: trzy wzdłuż blizny a jedną u nasady kręgosłupa. Po prawie godzinnych próbach zdołał ustawić odpowiednie natężenie prądu i ból po prostu odszedł. Może nie całkiem ale to było blade wspomnienie poprzednich cierpień. Dodatkowo dostał Lyricę na ból nerwów i poczuł się jak w niebie, plując sobie w brodę, że wcześniej o tym nie pomyślał... albo którykolwiek z wielu lekarzy , którzy potrafili jedynie mówić: przestań brać vicodin.

Dostał pracę.
To bawiło go niezmiennie, ponieważ pracował (albo bardziej udawał, że pracuje) nie jako lekarz.
Lubił miejscową kuchnię, sam sporo gotował, ale w pewnym momencie zatęsknił za czymś bardziej... amerykańskim. Wybrał się więc do „Black seagull” na obiad. Sala była przestronna, elegancka a pod panoramicznym oknem wychodzącym, oczywiście, na morze stał fortepian. Poczuł jak swędzą go palce a dłonie wilgotnieją. Owszem, usiadł grzecznie przy stoliku ale nie wytrzymał i powędrował w stronę fortepianu, wychodząc z założenia, że jeśli komuś się to nie spodoba to go wyrzucą. Otworzył wieko i miłośnie przesunął smukłymi palcami po klawiszach. Podniósł wzrok i zapatrzył się na księżyc widoczny na niebie, mimo że słońce jeszcze nie zaszło. Nawet nie wiedział kiedy spod jego palców wydobyły się dźwięki „Sonaty Księżycowej”. Steinway miał wyjątkowo piękne i bogate brzmienie, dużo lepsze niż jego własny instrument. Od Sonaty przeszedł płynnie do nokturnu Szopena a potem w bardziej komercyjne kawałki. W końcu oderwał się od fortepianu nagrodzony gorącymi oklaskami gości. Pod koniec obiadu dosiadła się do niego właścicielka hotelu i zaproponowała pracę. Całkiem niezłe pieniądze, dostęp do ukochanego instrumentu, a do tego mógł grać kiedy chciał i jak długo chciał.

Pete zaczął go namawiać, żeby został ich lekarzem. Usiłował wytłumaczyć, że nie ma zezwolenia i licencji na praktykowanie w tym kraju i z pewnych ważnych względów nie może się o to oficjalnie starać. Było mu przykro, gdy to mówił, rzadko bywało mu przykro ale tym razem, ponieważ lubił tych ludzi a oni lubili go, było mu głupio. Nie wiedział, że wyspiarze potrafią być uparci, cierpliwi i przebiegli. Burmistrz dokopał się jakiegoś antycznego przepisu, nigdy nie uchylonego, który mówił, że szef rady miejskiej, za jej zgodą może nadać przywilej praktykowania na wyspie lekarzom i prawnikom. W związku z czym rada wyprodukowała uroczysty dokument, który mu wręczono bardzo oficjalnie w ratuszu. Został zapędzony do kąta i nawet o tym nie wiedział, co rozbawiło do łez Jeana i spowodowało nieustające dogryzki, na które odpowiadał ochoczo.
Stał się szamanem.

Nawet nie wiedząc kiedy i jak zatrudnił kobietę do sprzątania. Piasek dawał mu w kość, wciskał się wszędzie, sam nanosił tony do sypialni, a on i miotła czy też odkurzacz to były rzeczy sprzeczne ze sobą. Narzekał kiedyś do Pete'a na piasek i kłopoty, i na drugi dzień zgłosiła się do niego Maya, oświadczając, że jest jego nową gospodynią. Naprawdę rzadko zdarzało mu się zapominać języka w gębie, ale to był właśnie taki wypadek. Maya była wspaniała: sprzątała, czasem coś ugotowała, robiła pranie i dzieliła się wszystkimi najświeższymi plotkami.
Nie myślał o przeszłości. Nie wspominał. Nie żałował.
Było mu dobrze.

Wilson był zmęczony i musiał to przyznać zdenerwowany jak diabli. Siedział w samochodzie czekając aż prom przybije do przystani i zastanawiał się co powie House, jak się zachowa i jak przyjmie to co przynosił mu Wilson. House był taki nieprzewidywalny... Owszem, on, Wilson, odczekał pełne osiem miesięcy zanim zdecydował się przylecieć, ale przecież początkowo nie wiedział gdzie jest przyjaciel. A jak już wiedział, musiał podopinać pewne sprawy poprosić o parę przysług a potem postanowił, że dobrze House'owi zrobi jak się jeszcze podenerwuje czekając. Ponieważ jego konta zostały zablokowane, nie pracował, pieniądze musiały mu się kończyć. Tym lepiej przyjmie propozycję. Taką przynajmniej miał nadzieję.
Przy promie Wilson zaczepił nastolatka rzucającego piłką o ścianę i zapytał czy wie gdzie mieszka House. Nastolatek zmierzył Wilsona podejrzliwym spojrzeniem i niechętnie udzielił pożądanej informacji dodając na koniec, że „o tej porze doktor pływa”.
- Pływa? - Powtórzył bezmyślnie Wilson.
- Tak, pływa. No wiesz, wchodzisz do wody i robisz dziwne ruchy żeby nie utonąć. - W głosie chłopaka słychać było śmiech.
- Wiem co to znaczy pływać, tylko że House nie pływa!
- Może tam u was w Ameryce, tu u nas, pływa – chłopak odbiegł śmiejąc się na głos.
Wilson zaklął pod nosem i pojechał szukać domu przyjaciela, który zresztą znalazł bez trudu. Dom wyglądał na pusty, więc usiadł na werandzie, przyglądając się otoczeniu. Nie zrobiło na nim większego wrażenia, choć przyznał w duchu, że jest ładnie. On sam wolał stanowczo miasto. I cywilizację. Doczekał się House'a dopiero po godzinie. Najpierw zobaczył głowę pływaka, płynącego kraulem w kierunku plaży a potem pojawił się sam House wyraźnie zmęczony. Dokuśtykał do werandy, przyjrzał się w milczeniu Wilsonowi i zniknął w głębi domu. Wilson czekał cierpliwie, wiedząc, że musi, przynajmniej na razie grać według reguł przyjaciela. House pokazał się po dłuższej chwili w szortach i podkoszulku trzymając w ręku trzcinowy koszyk. Wypakował z niego dwa zimne piwa, sery, owoce, jarzyny i dipy. Ustawił to wszystko byle jak na stole i otworzył jedno piwo, drugie wręczył Wilsonowi. House skubał owoce i ser spoglądając w morze i nie zwracając uwagi na przyjaciela. Był zły, że coś zakłóciło jego spokój. Jego raj. Dokładnie wiedział czego chce Wilson i domyślał się ceny jaką musiałby za to zapłacić.
Wilson przyglądał się przyjacielowi w zamyśleniu. Zmienił się. I fizycznie i chyba psychicznie. Jest opalony, wypoczęty, odprężony. Spokojny. Nie ma śladu po tej gorączce i gniewie która tak długo go trawiła. Myślałem, że rzuci się na mnie z pytaniami i radością, że się pokazałem. Myliłem się. To będzie trudniejsze niż myślałem.
House przyniósł jeszcze dwa piwa a potem poszedł się przebrać i pokazał się w czarnych spodniach i czarnej koszuli wyrzuconej na wierzch spodni. Skinął na Wilsona i pojechali do „Black seagull” gdzie House zostawił przyjaciela na środku sali a sam siadł do fortepianu i zaczął grać. Oszołomionym Wilsonem zajął się bardzo uprzejmy kelner, posadził go przy stoliku, podał drinka a potem bez pytania wspaniały obiad. Tak więc Wilson spędził czas jedząc, pijąc i słuchając muzyki.
W pewnym momencie dostrzegł wyjątkowo piękną kobietę w eleganckiej, letniej sukience, która witała się uprzejmie a nawet serdecznie z gośćmi. Zarządca albo właścicielka pomyślał Wilson.
Kobieta zatrzymała się na chwilę przy fortepianie i zamieniła kilka zdań z House'm a potem zniknęła. Podobała mu się jak diabli i postanowił wypytać o nią House'a, najwyższy czas zacząć znowu interesować się kobietami, zwłaszcza tak pięknymi jak ta.
House zgarną lekko wstawionego Wilsona i wpakował go do samochodu, mamrocząc niepochlebne komentarze na temat wstawionych onkologów, mających słabą głowę.
- Kim była ta kobieta? - Spytał niewyraźnie Wilson.
- Jaka kobieta??
Ta co rozmawiała z tobą przy fortepianie. No przestań udawać, że nie wiesz o kogo chodzi. Zawsze dostrzegałeś ładne kobiety!
- Ach, ta. To właścicielka hotelu. Ooooch, zamierzasz szukać żony numer cztery? Trzy razy było za mało? To nie twoja liga, Wilson, uwierz mi. - House był rozbawiony.
- A skąd wiesz, ze nie moja? Spróbowałeś i dostałeś po palcach? - Wilson nadąsał się jak dziecko.
- Nie.
- Co nie? Nie próbowałeś czy nie dostałeś po palcach?? - Wilson nie doczekał się odpowiedzi.

House wpakował przyjaciela na kanapę a zanim wrócił z poduszką i kocem Wilson spał jak zabity. Podróż, świeże powietrze i kilka drinków zrobiło swoje i onkolog był martwy dla świata. Oprócz chrapania.
A House spędził bezsenną noc, zastanawiając się co dalej. Musiał podjąć decyzję i musiał ją podjąć już teraz. I to doprowadzało go do furii.
Wilson obudził się późno na szczęście bez kaca, za co podziękował w duchu bogu i po szybkim prysznicu znalazł przyjaciela na werandzie pijącego kawę i czytającego miejscową gazetę. Onkolog poczęstował się kawą, tostami i sałatką owocową. Po śniadaniu House zaciągnął go na targ i wykorzystał do noszenia zakupów. Wilson obserwował jak łatwo House rozmawia z ludźmi targuje się śmiejąc i wymieniając żarty i swoje kąśliwe uwagi, które na nikim nie robiły wrażenia. Wyczuwał jakieś dziwne podniecenie i radość w tubylcach jakby nie mogli się czegoś doczekać. W końcu nie wytrzymał i spytał o co chodzi. Okazało się że w tym właśnie dniu przypada rocznica założenia miasteczka i wieczorem ma być ogromna fiesta oraz wesele córki burmistrza z synem właściciela apteki. Oczywiście zaproszone było całe miasto, spodziewano się też wielu turystów.
- A będzie ta kobieta... no wiesz z hotelu? Jak ona się właściwie nazywa? - Wilsonowi nie mogła wyjść z głowy ta spokojna piękność. Kojarzyła mu się ognistą Cyganką, sam nie wiedział dlaczego.
- Kiara Larson. - House rzucił mu nieodgadnione spojrzenie, jakby był niezadowolony z pytania.
Wilson zamknął się, przynajmniej chwilowo i pogrążył w marzeniach. W domu przyjaciel zapędził go do robienia lanczu, a raczej do przygotowania surówki. Sam zajął się czyszczeniem krewetek na grilla i przyrządzaniem chleba czosnkowego. Wilson przyglądał się spod oka House'owi, podziwiając zręczne palce, wprawę z jaką wykonywał wszystkie czynności, swobodę z jaką poruszał się po kuchni. Dotarło do niego, że nie widział, żeby przyjaciel łykał vicodin albo jakiekolwiek inne lekarstwo. Zmarszczył brwi, zastanawiając się co zrobił znowu House, jaki szalony i głupi sposób znalazł na swój ból. Postanowił porozmawiać o tym, po co tak naprawdę przyjechał, zaraz po jedzeniu.
- Nie jesteś ciekaw jak cię znalazłem? Po co przyjechałem? - Zaatakował prosto z mostu.
- Nie. Doskonale wiem jak mnie znalazłeś. Greyston nie mógł trzymać gęby na kłódkę, prawda? - House nawiązał do spotkania z jednym lekarzy z General Hospital. Zwykły pech. - A przyjechałeś... hmm, pomyślmy. Na pewno nie po to żeby mnie zobaczyć i pocieszyć. Zgodziłeś się objąć, tymczasowo, stanowisko po Cuddy i szybko zrozumiałeś, że masz problemy posprzątać ten burdel, który zostawiła. Foreman jako szef diagnostyki nie radzi sobie kompletnie... o tak rozwiązuje proste sprawy, choć zajmuje mu to trzy razy tyle ile mnie, ale trudne... Traci pacjentów. Rada jest wściekła, bo dobroczyńcy odpływają, podobnie jak prywatni pacjenci. Tak więc postanowiliście posprzątać ten bałagan po mnie i ściągnąć mnie za wszelką cenę. Musiałeś wykorzystać mnóstwo przysług, prawda Wilson? - House patrzył drwiąco na przyjaciela, który przeklinał w duchu zdolność dedukcji House'a. - Przypuszczam, że chcesz mi zaproponować moją dawną pracę, oczywiście pod pewnymi warunkami. Jakie to są warunki, Wilson? - Teraz głos House'a brzmiał wręcz wrogo.
- House... narozrabiałeś. Cuddy nie wniosła oskarżenia... tzn wycofała je, podobnie jak pozostałe trzy osoby...
- Jakże szlachetnie z ich strony – mruknął drwiąco House a Wilson posłał mu wściekłe spojrzenie.
- ,Tak to było bardzo szlachetne. Pozostało oskarżenie prokuratora, poważne ale jesteśmy w stanie zawrzeć ugodę. Wrócisz do pracy jako szef diagnostyki, z mniejszą pensją przez pewien czas, musisz pójść na odwyk i wznowić spotkania z psychiatrą. Przez rok co tydzień badanie moczu na obecność narkotyków. Będziesz pod nadzorem rady, dopóki wszystko nie wróci do normy. - Wilson urwał i popatrzył na przyjaciela. House siedział w milczeniu z twarzą pozbawioną wyrazu. Cichy i spokojny. I to wręcz wystraszyło Wilsona. Spodziewał się kłótni, afery, pomstowania...
- Czego chce DA?
- Um... no cóż. Musisz przyznać się do winy i okazać skruchę, oczywiście przeprosiny oraz naprawienie szkód materialnych...
- I?
- i... eee... sześć miesięcy więzienia. - Wilson rzucił nerwowe spojrzenie na przyjaciela, który przyglądał mu się uważnie ale nadal spokojnie. Ten spokój był przerażający.
House odwrócił wzrok od Wilsona i zapatrzył się na morze, takie spokojne, majestatyczne i wieczne. Fala za falą lizała brzeg by potem z szumem wycofać się w głąb. Było w tym widoku coś wręcz hipnotyzującego. Mógł tyle rzeczy powiedzieć Wilsonowi, wybuchnąć, krzyczeć, tłumaczyć ale doszedł do wniosku, że nie warto. Nie był Wilsonem i pouczenia i kazania nie były w jego stylu. Jeśli Wilson nadal nic nie rozumie, nie zrozumie nawet jeśli by tłumaczył tysiąc lat. A najważniejszą rzeczą było to, że mu się nie chciało. Przeszedł długą drogę od Stacy, zawału mięśnia, przez postrzelenie, Trittera, śmierć Amber, halucynacje, Mayfield i ten nieszczęsny związek z Cuddy, od początku skazany na porażkę. Śmieszne było to, że to on House, się starał i zabiegał, sprzedał swoją duszę a jednak wszystko było za mało. Ona nawet go nie kochała tak naprawdę. Kochała ideę jego osoby, człowieka jakim on nie mógł być, nikt zresztą by nie mógł. Czy on ją kochał? Raczej nie. Był samotny, niestabilny emocjonalnie i wbił sobie do głowy, że miłość tej prawdziwej kobiety przyniesie mu szczęście. Co, oczywiście, było bzdurą, bo nie na tym polega bycie szczęśliwym. Czy Wilson zrozumiałby to wszystko? Prawdopodobnie nie. Skończyło by się następnym kazaniem, jakim to on jest draniem, który wszystko pieprzy. A przecież Cuddy nie zdobyła się nawet na to żeby mówić mu po imieniu! Tak więc on też nie mówił tak do niej. Dziecinne? Być może. Za to znaczące. Naprawdę miał dość udowadniania mu, że nie zasługuje na szczęście, bycie kochanym, że nie jest dość wartościowy. Był tylko człowiekiem, który oberwał od życia bardzo, więc schował się pod pancerzem cynicznego dupka, nienawidzącego ludzi. Tutaj, na tej małej wyspie poczuł się wolny. Poczuł się sobą.
- Nie jestem zainteresowany wyrażaniem skruchy, przeprosinami ani tym bardziej więzieniem. Sądzę, że zablokowano moje konta bankowe, więc mogą sobie zabrać na to odszkodowanie. Nie interesuje mnie powrót do Princeton, praca w szpitalu, rozwiązywanie zagadek. Ona zabrała wszystko. Całą moją ciekawość świata. - Jego spojrzenie było spokojne i pewne.
- Ona? Masz na myśli Cuddy??
- Nie, Angelinę Jolie! Kogo innego mogę mieć na myśli? - House zirytował się.
- Ale... ale ja nie rozumiem. Co to znaczy zabrała wszystko? - Wilson miał minę zbitego szczeniaczka.
- Zawsze uważałem cię za cholernie inteligentnego faceta, Wilson. Nie każ mi teraz myśleć, że przez te wszystkie lata myliłem się co do ciebie. - Widząc zraniony wzrok przyjaciela, House poddał się. - Ona spowodowała, że sprzedałem dusze diabłu. Dla niej porzuciłem moją ciekawość rozwiązywania zagadek, pasję i to co robiło ze mnie świetnego lekarza. Poszedłem do niej i powiedziałem, że nie interesuje mnie pacjent, czy żyje czy nie, mogę być złym lekarzem, byle by tylko być z nią. A i tego było za mało. Rusz rozumem, Wilson, ponieważ ja już swoje powiedziałem. - House wpatrzył się w coś za plecami Wilsona, który natychmiast obrócił się i spojrzał. Plaża nadchodziła kobieta w krótkiej kolorowej sukience, sandały zwisały z jej palców a długie ciemne włosy falowały w morskiej bryzie.
Kiara Larson.
- Doktorze Wilson – Kiara przywitała się uprzejmie, natychmiast przenosząc uwagę na House'a. - Gotowy? - Spytała wyciągając dłoń do House'a.
- Tak. - Złapał ją za rękę i podniósł się na nogi. Równocześnie podkoszulek podjechał do góry i Wilson zauważył niewielki pudełeczko przyczepione do paska. Tense unit. Onkolog gapił się na przyjaciela z otwartymi ustami,, ale House nie zwracał już na niego uwagi, zajęty Kiarą. - Fiesta zaczyna się za godzinę, jesteś zaproszony jak wiesz. Na razie. - Obydwoje odeszli nie poświęcając więcej uwagi Wilsonowi.
Nie poszedł na fiestę, za to znalazł butelkę szkockiej i nalał sobie solidnego drinka, obracając w myślach wszystko co mu powiedział House, co zaobserwował, usłyszał... Coś mu się przypomniało. Trzymając szklaneczkę w dłoni poczłapał do środka podszedł do biurka i wyciągnął papier spod laptopa. Przeczytał go uważnie i uniósł brwi ze zdumieniem. A więc House MA pracę, choć to dla niego jak egzotyczna wersja kliniki. I ma kobietę, bogatą kobietę. Pieniądze nie stanowią więc dla niego problemu. A te cholerne wyspy nie mają podpisanej umowy o ekstradycję z USA. Dolał sobie szkockiej , przeszedł przez plażę i stanął po kostki w wodzie. To było przyjemne. Przez prawie całą noc nasłuchiwał odgłosów zabawy, pił szkocką, chodził po plaży i myślał. Miał w głowie chaos pomieszany z gniewem na House'a. Przecież chciał dobrze, załatwił wszystko, posprzątał! Ale czy House tego chciał? Zrobiłeś to dla siebie czy dla niego? Zaszeptał głos w jego głowie. Głos bardzo znajomy. Nie chciał o tym myśleć. Myślenie o tym spowodowałaby, że doszedł by do jednego wniosku: tak jak inni on też chciał zmienić House'a. Zrobić go normalnym. Zwyczajnym. Dla jego dobra. A czy TY chciałbyś, żeby ktoś coś robił dla ciebie... dla twojego dobra? Zazwyczaj ten zwrot oznacza, że wszyscy są zadowoleni, tylko nie osoba, której owo dobro dotyczy. Podzieliłeś skórę na żywym niedźwiedziu i dziwisz się, ze niedźwiedź się zbuntował.
Przez ostanie lata był raczej kiepskim przyjacielem, potrafił tylko pouczać i jak inni kopać go kiedy był bezbronny. Gdzieś zagubiła się ich przyjaźń. On sam, własnoręcznie przyczynił się do tego. Och, oczywiście House miał swoje za skórą... co absolutnie nie usprawiedliwia jego, Wilsona.
Nagła myśl wpadła mu do głowy: House musiał mieć jakiś kontakt z PPTH i stąd wiedział o Foremanie chociażby. A ponadto... przecież to był House. House, który leczył sławnych ludzi od senatora przez sławnego sportowca, faceta z nagroda Nobla i zastępcę gubernatora. Naprawdę był w stanie załatwić sobie lepsze warunki powrotu, bez więzienia. Wystarczyłoby gdyby przycisnął zarząd a oni wycofaliby się błyskawicznie, bo to właśnie House był magnesem dla dobroczyńców. Wilson zorientował się w tym, dopiero po przeczytaniu raportu finansowego z poprzedniego roku. House zarobił dla szpitala pięćdziesiąt milionów dolarów. A teraz gdy jego nie było, nie było też i pieniędzy. Cuddy ukrywała ten fakt przed House'm, choć Wilson przypuszczał, że przyjaciel doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Spieprzył sprawę dokumentnie.
Wilson nawet nie domyślał się, jak bardzo naprawdę spieprzył.

House nie wrócił na noc do domu.
Wilson spakował się, chciał zostawić kartkę, ale nie wiedział co ma na niej napisać. Może za jakiś czas napisze maila. Albo przyjedzie znowu.
Może.
Ale w oczach House'a ta tchórzliwa ucieczka, bez słowa, bez pożegnania przekreśliła wszystko.
Bolało i to bardzo, ale czas leczy pewne rany i dla niego nie było już odwrotu ani powrotu.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
eigle
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 01 Lis 2008
Posty: 13421
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:22, 26 Lip 2011    Temat postu:

Oto do czego doprowadził DS. Wielbiciele House'a muszą uporać się z kresem przyjaźni Wilsona z Gregiem, tak jak uporał się z tym sam bohater. Gorzkie, lecz prawdziwe słowa o ostatnich latach i związkach House'a.

Najważniejsze, że House, choć z dala od miejskiej cywilizacji, w której czuł się tak dobrze, znalazł szczęśliwą przystań.

Czapki z głów dla ciebie Nefryt za pokazanie, w jaki sposób skutecznie i fachowo House mógł ograniczyć ból.
Z drugiej strony, jak to świadczy o lekarskich kompetencjach wszystkich rezydentów PPTH, włącznie z samym Housem. O wiedzy Nolana, specjalisty od uzależnień, nie wspomnę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ninka_mm
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 18 Gru 2010
Posty: 51
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:31, 26 Lip 2011    Temat postu:

Całe wieki nie czytałam już fików House'owych i do tego podeszłam najpierw nieufanie (bo serial mi tak zohydził bohatera, że trudno mi na jego temat fantazjować), a potem z rosnącą przyjemnością go przeczytałam.

Świetna robota Nefryt, AU w pełnym tego słowa znaczeniu i w świetnym stylu (takie AU, które chciałoby się, aby zastąpiło fikcję serialową).

Siła wyobraźni Nefrytowej i siła kreacji postaci House (tak - tego z pierwszych sezonów, który podbił serca widzów i do którego wciąż się odwołują, szukając go w tym obecnym cieniu dawnego bohatera) przypomniała mi, że... wciąż bardzo lubię House i wciąż żal mi się z nim rozstawać. No i koniec końców zrobiło mi się smutno

A fik ma fajny rytm i atmosferę, która kojarzy się właśnie z relaksem na tropikalnej plaży. Super!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 8:59, 27 Lip 2011    Temat postu:

Eigle, zawsze lubiłam Hilsona. Niemniej to co z nim zrobiono, doprowadziło mnie do wniosku, że tej przyjaźni de facto już nie ma i to bardziej z winy Wilsona.
Jakoś mi House pasuje do karaibskiej wyspy
Co do bólu... istnieją sposoby by go bardzo ograniczyć i nie muszą to być leki eksperymentalne. A Nolan jest jest jedną z najgorszych postaci jakie widziałam. Dyplom chyba znalazł w pudełku płatków śniadaniowych
Ninka, dzięki
Chodziło to za mną jak tylko zobaczyłam House'a na plaży tak niebotycznie szczęśliwego i odprężonego. A potem pomyślałam: co dalej i moja chora wyobraźnia ruszyła
Od długiego czasu uważam, że House powienien uciec od trującej atmosfery PPTH, a jeśli miałby zostać... hmmm... może coś wymyślę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
justykacz
Groke's smile
Groke's smile


Dołączył: 16 Mar 2008
Posty: 1856
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 47 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:42, 27 Lip 2011    Temat postu:

Oj rozmarzyłam się...

Piękny fik, House wydaje się być taki szczęśliwy...

Tylko może dodasz do tego epilog? Fik czyta się baaardzo dobrze i żałuję, że się już skończył.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czerwono-Zielona
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: from unbroken virgin realities
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:17, 27 Lip 2011    Temat postu:

Świetny tekst, Nefrytowa... Masz niewątpliwy talent do opisywania tropików Twój inny fik, o diable, który mówi: "O, Luizjana"^^, a pod którym niestety słowa nie napisałam również niewiarygodnie oddaje klimat opisywanych miejsc. Atmosfera tamtego tekstu chodziła za mną bardzo długo, niemalże jakbym sama tam była... I tym razem też: biały, miałki piasek pod stopami, szum fal, słońce i mały house'owy domek wciśnięty między palmy... Ach, gdzie to jest??? Chcę tam jechać! Choć nie muszę, bo już tam, dzięki Twoim słowom, jestem

Od razu zastrzegam, że nie widziałam siódmego sezonu, więc do niego się odnieść nie mogę (choć co nieco mi się o uszy obiło). Ale coś chyba mimo wszystko napisać mogę.
Hilson. Ci dwaj panowie tworzą niesamowity duet, ale ja od dawna już miałam to nieprzyjemne wrażenie, że Wilson nie robi nic innego, jak tylko strofuje House'a i poucza go, i razem z Cuddy pilnują go jak małe dziecko. Owszem, to bywa urocze i zabawne, chwilami jest uzasadnione, ale ten wieczny brak zaufania do House'a i nieustanne mówienie mu, co robi nie tak i jak powinien się zmienić w pewnym momencie zaczęło być nieprzyjemne i przynosi skutki raczej odwrotne do zamierzonych. Tutaj wreszcie uwolnił się od tego, i od bycia "światowej klasy dupkiem" - jak to świetnie określiłaś. Oczywiście to przykre, że musiał uciec z Princeton, bo to miejsce, gdzie wszystko się zaczęło i przez kilka sezonów z powodzeniem działo. Ale nic nie jest wieczne i kiedyś trzeba mieć odwagę powiedzieć "dość". A House jest zbyt inteligentny, zbyt wrażliwy i zbyt wiele w życiu przeszedł, aby musiał cirepieć z powodu nagłego zaniku rozumu u scenarzystów. Dzięki Bogu, mamy świetnych fikopisarzy

Tu, na tej tajemniczej a pięknej wyspie, House jest szczęśliwy. Ja dopiero po jakimś czasie od przeczytania zdałam sobie sprawę z tego, że przecież ja nie lubię House'a szczęśliwego. Ale wszystko zależy nie od "co", ale od "jak". Ja nie lubię House'a szczęśliwego, ale w taki sposób, że zwierza się pseudo-terapeucie (pomysł z płatkami śniadaniowymi jest bardzo prawdopodobny ) i łyka pastylki na wyssaną z palca niby-depresję, i twierdzi, że jedynym środkiem do uzyskania przez niego błogostanu jest niejaka Lisa Cuddy. U Ciebie House jest szczęśliwy, ale tak po house'owemu. Tak nieco gorzko, ale jednocześnie mądrze. Nienachalie, naturalnie, zwyczajnie-niezwyczajnie. Idealne zakończenie.

Cytat:
Nie tęsknił za niczym.
Spoglądał czasem wstecz, na swoje poprzednie życie, które teraz wydawało się takie nierealne, niczym sen. Miał wrażenie, że wyszedł z jakiegoś ciemnego tunelu wprost w słońce. I to było dobre.

Cudowne podsumowanie serialu. Poprzednie życie - pierwsze sezony - teraz takie nierealne; ostatnie sezony - ciemny tunel, i w Twoim fiku wychodzi na słońce. To ładne I smutne, że musiał uciekać, że serial musi się skończyć, ale you can't always get what you want... A dobre zmiany nie są złe.

Tens unit - genialny wynalazek, nie wiedziałam o jego istnieniu. Dobrze pomyśleć, że po tych wszystkich przejściach z Vicodinem, Tritterem, detoksami, halucynacjami, psychiatrykami, ibuprofenami House odnalazł sposób na pokonanie bólu. Ech, ładna w ogóle ta Twoja wizja. Nieco słodko-gorzka, ale z przewagą tej slodkiej części. Pozwolisz, że uznam ją w swojej głowie za zakończenie serialu Chyba, że oświeci ich na ósmy sezon, ale to raczej mało prawdopodobne

[Przepraszam, że poprawiam, ale "tens" pisze się bez "e" na końcu, to skrót od "Transcutaneous Electrical Nerve Stimulation" ].

Przyjemnie zagłębić się w Twoim opowiadaniu. Podziwiam mnóstwo szczegółów, pomysłów, plastyczność opisów i to, w jaki sposób wszystko łączy się ze sobą.

Zabrakło paru przecinków, głównie przed "a" i "ale", ale przy sile rażenia całości to pikuś

Pozdrawiam serdecznie

Czerwono-Zielona


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Czerwono-Zielona dnia Śro 21:29, 27 Lip 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Czw 14:34, 28 Lip 2011    Temat postu:

Może nie jestem dobra w komentowaniu, ale tego ficka nie potrafię pozostawić bez jakiegokolwiek zaznaczenia, ze czytałam.

Chciałabym podziękować i pogratulować.
Podziękować, że miałam okazję przeczytać tak wspaniały tekst, który jest idealny. Chciałam metaforycznie nazwać go takim sosem słodko-kwaśnym, ale chyba zabrzmi to kiczowato. Ale właśnie tak odczuwam. Jest on gorzki. Widać żal, ukrywanie uczuć, zatracenie czegoś. Ale z drugiej strony pokazuje on szczęście. Coś czego można by szukać w serialu, a nie można odnaleźć.
Świetny.

Gratuluję, ponieważ nie dość, że cała fabuła mi się podoba to również wykonanie. Kawał dobrej, solidnej roboty.

Po części także zazdroszczę. Sama pragnęłabym kiedyś coś tak wspaniałego napisać

Więc podziękuje jeszcze tylko raz i życzę Weny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pinky
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 252
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: okolice Częstochowy
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:06, 28 Lip 2011    Temat postu:

Zapewne się powtórzę, ale ja także napiszę, że to świetny kawał roboty. Może jak dla mnie zbyt monotonnie i leniwie, nie w moim stylu, ale to i tak dobry tekst. Złapałam kilka literówek, przecinek przed zdaniem, gdzieniegdzie brak kilku przecinków, ale to wszystko. Wilsona nie lubiłam cały 7. sezon (poza akcją z kurczakami xD) i tutaj też go nie lubię (tzn. świetnie wykreowany, ale i tak jak dla mnie on jako postać po minionym sezonie jest mierny i bardzo nielubiany przeze mnie).
Wszystko pod koniec sezonu nagle wyhamowało, cała historia z impetem zatrzymała się na egzotycznej wyspie. Pomimo pewnego niedosytu twoje opowiadanie może być wisienką na torcie serialu i gdyby istniała możliwość zekranizowania jakiegoś fika zamiast całego 8. sezonu, to ja wytypowałabym ten. Za dużo już się wydarzyło, więc jak dla mnie czas wcisnąć hamulec i zatrzymać się tutaj, u boku lekarza-szamana z tense unit i piękną, obcą kobietą u boku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pinky dnia Czw 17:11, 28 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:32, 29 Lip 2011    Temat postu:

Justykacz, dzięki Co do epilogu... Nie. Moim zdaniem jest dobrze tak jak jest. Nieco enigmatycznie a reszta pozostawię wyobraźni.

Cz-Z, lubię tropiki, tego nie ukrywam. Bardzo podobała mi się Nowy Orlean, atmosfera, klimat... chciałąbym tam kiedyś wrócić
Co do wysp... hmmm.. powiedzmy, że to sa Małe Antyle, duża wyspa to Grenada a hałsowa wysepka, to jedna z licznych wysepek blisko Grenady.
Co do Wilsona... lubiłam tę ich przyjaźń na początku, choć zawsze miałam wrażenie, że Wilson przyjaźni się z Hałsem, żeby samemu wyglądać lepiej. Zirytował mnie w Meaning, gdzie zabronił Cuddy powiedzieć, że House miał rację, potem sprawa Trittera i to fatalne zostawienie przyjaciela na podłodze. I koszmarna sprawa z porwaniem gitary. Porwanie było zabawne, ale uszkodzenie już nie. House zapłacił za nią 15 tys $ a Wilson beztrosko uszkodził ją obniżając jej wartość oraz dźwięk. Dla kogoś kto nie jest muzykiem to pikuś... ale dla muzyka to cios prosto w serce (oglądałam ten odcinek z przyjaciółką, zawodowym muzykiem i ona o mało nie zemdlała z wściekłości). Potem sprawa z Amber i... co raz gorzej. A już sprawa naćpania Hałsa żeby pojechał na pogrzeb to jakiś horror. Facet jest dorosły i miał swoje powody zeby NIE jechać, a potraktowano go jak małe dziecko. Potem było tylko gorzej i gorzej a szczytem było jak Wilson kibicował Huddy i pouczał Hałsa. Facet po trzech rozwodach, szkoda że nie stosował się sam do swoich rad.

Za błędy przepraszam, nie zbetowałam, pisałam w nocy na zmianę z robieniem kwiatuszków i listków na torebkę dla córki a potem wstawiłam, ponieważ jak coś u mnie leży dłużej to nie wstawiam. Poprawię jak znajdę chwilkę czasu. Uh... za ten tense... to się czerwienię, tak zawalić.

Aguss, dzięki, ale bez przesady... sama piszesz naprawdę dobrze, lubię czytać Twoje fiki.
Tak miało być:słodko-gorzko ale z nutą nadziei. Dobrze, że choć trochę się udało.
Ja nie przepadam za nieszczęśliwym House'm. Tzn tym ponurym zdołowanym facetem z sezonów 5-7. Poprzednio więcej inni mówili że on jest nieszczęśliwy niż tak naprawdę był. Zarazem nie lubię House'a szczęśliwego, czy też raczej pseudo szczęśliwego z sezonu 7, bo to było żenujące.
Jak dla mnie on jest wystarczająco inteligentny żeby nie, nie zmienić się, ale przystosować. W innym otoczeniu, z innymi ludźmi, którzy go nie znają i nie znają jego reputacji a co za tym idzie nie osądzają go od razu. On pozostanie sobą, ale będzie w stanie nieco złagodzić swój sarkazm i złośliwość.
Jeszcze raz dzięki za komentarze, bo jak powszechnie wiadomo komentarze karmią wena


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czerwono-Zielona
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: from unbroken virgin realities
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:38, 03 Sie 2011    Temat postu:

Nefrytowa, Nowy Orlean? Ten słynny Nowy Orlean???^^ Szczęściaro... Teraz wiem, skąd te natchnione opisy:)

Nie, nie zdradzaj, że to Małe Antyle!!! Podobało mi się właśnie to, że ich nie nazwałaś... Z jednej strony wydawały się te wyspy bardzo realnym, konkretnym miejscem - przepisy prawne, lekarz z Princeton na wakacjach... Jednak z drugiej - ów brak sprecyzowania sprawiał, że były tak trochę "nie z tego świata", zagubione w jakiejś rzeczywistości równoległej... I to mi się właśnie podobało. Bo House jest nieszablonowy, więc miejsce, do którego on pasuje (albo które pasuje do niego) też musi być nieszablonowe, musi być inne niż reszta świata, tak jak House różni się od reszty ludzkości. Poza tym nutka tajemniczości zawsze dobrze robi opowiadaniu... To znaczy nie wiem, czy zawsze; ja w każdym razie ją lubię

Nie przepraszaj za błędy, torebka dla córki ważniejsza od przecinków! Absolutnie ujęłaś mnie tym, że robiłaś ją własnoręcznie Mam nadzieję, że wyszła równie pięknie jak fik, albo i piękniej

Tens... Spokojnie, aż się prosi, żeby dopisać tam "e". Ja kiedyś na klasówce z angielskiego miałam napisać "face", a wyszło mi "facet" Ale nauczycielka zaliczyła

Świetnie wypunktowałaś wszystkie przewinienia Wilsona. Tak się zastanawiam - kto to pisał? Ja rozumiem, że w serialu coś się musi dziać, ale jak widać granica pomiędzy trzymaniem widza w napięciu a wywoływaniem napięć na linii widz-twórcy jest bardzo cienka...
Co do gitary - nie wiedziałam, że to aż tak mocno wpływa na dźwięk; sama półgłucha (w sensie muzykalności) jestem, ale jakoś intiucyjnie czułam, że to lekkie przegięcie zniszczyć instrument i zastanawiałam się, czy taka gitara da się jeszcze w ogóle naprawić. Z drugiej strony - House skasował Wilsonowi jego ulubiony serial - wyobrażacie sobie, że ktoś kasuje Wam "House'a"? Może po prostu miało być ekstremalnie i śmiesznie, jak to często w "Housie" bywa, tylko że nie zawsze wyłącznie o to chodzi...

Ładnie napisałaś do Agusss - że House umie się przystosować. A przy tym nie lubi, żeby mu w kaszę dmuchać. I potrzebuje wolności. Dlatego właśnie ta jego ucieczka z Princeton w tropiki i zaaklimatyzowanie się na wyspie tak bardzo mnie przekonuje. I na swój sposób wzrusza...

PS. Czy szanowny Wen czuje się nakarmiony? Bo nie pogardzilibyśmy następnym tworem Jego wenowej wyobraźni:) Możemy nawet zrobić zrzutkę na wycieczkę dla Nefrytowej, żeby Wen znów miał co opisywać =D


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Czerwono-Zielona dnia Czw 0:48, 04 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 7:25, 04 Sie 2011    Temat postu:

Ok, więc może to są a może nie Małe Antyle
Tak, TEN Nowy Orlean. Co prawda byłam w nim przed Katriną i w związku z tym mogłam podziwiać miasto w pełnej krasie. Francuska dzielnica jest piękna, tak ale zapuszczenie się w uliczki i podziwianie willowych domów w różnych stylach to jest dopiero coś No i muzyka... jest wszechobecna.

Wiesz w porównaniu z ceną gitary a wartością jakiejś wenezuelskiej soap opery... którą można sobie nagrać jeszcze raz a na E-bayu można kupić wszystko, to jest nieporównywalne. Jako że w awarii dysku straciłam kila, trudnych do nabycia seriali, wiem, że wszystko można odtworzyć, więc mi to wisi I tak, muzycy traktują swoje instrumenty jak dzieci a uszkodzenie wpływa na dźwięk, niestety.

Torebka wyszła przepiękna, taka na lato, nawet kwiatuszki i listki są ok
Wen czuje się nakarmiony i pomimo mojego braku czasu, pogania mnie do napisania nowego fika. Mam już tytuł i spory kawałek
Nie będzie taki enigmatyczny jak ten


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czerwono-Zielona
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: from unbroken virgin realities
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:40, 04 Sie 2011    Temat postu:

Cytat:
Ok, więc może to są a może nie Małe Antyle

Dzięki, od razu mi lepiej

To dobrze, że zdążyłaś odwiedzić Nowy Orlean jeszcze przed Katriną. Czytałam, że miasto było zniszczone w 80% - to w podobnym stopniu jak Warszawa po wojnie. Skala trudna do wyobrażenia... Pamiętam, że Hugh mówił po swojej podróży, że na szczęście miasto się nie daje i odżywa.

Faktycznie, przesadziłam z tym porównaniem gitary do telenoweli... Tylko jak sobie wyobraziłam skasowanie "House'a", to żądza mordu wydała mi się realną reakcją Żartuję sobie... Instrument to rzecz święta, szczególnie dla kogoś, kto potrafi usłyszeć więcej niż inni (na przykład tacy głusi ignoranci jak ja Ech, kocham muzykę, ale zdaję sobie sprawę, że pewne rzeczy leżą poza moim zasięgiem... Koniec offtopu ;P).

Cieszę się, że torebka się udała, pomimo że jej tworzenie rozpraszał House wylegujący się na Antylach (albo i nie na Antylach) =]

Nowy fik się pisze?? Jupi!! Ech, ten wieczny brak czasu... Ale trzymam kciuki, żeby się udało!
*karmi wena i czeka z niecierpliwością*


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Czerwono-Zielona dnia Czw 11:48, 04 Sie 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin