Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Chaseron [NZ]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ever
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:52, 23 Sty 2011    Temat postu: Chaseron [NZ]

No dobrze... Postanowiłam, że warto umieścić tutaj moje opowiadanie *skromny*. Nie jestem w tym świetna, wiem to, ale cóż... spróbować nie zaszkodzi Opowiadanie jest już umieszczone w linku w moim podpisie, ale wrzucę je i tutaj. Dobrze... zapraszam do krytyki. I nie bijcie! *zasłania się rękoma*



12 października. Czyli jeden dzień przed moimi urodzinami. Jak to w USA bywa, miałam je urządzić w pracy. Mieliśmy wielką salę, która na co dzień była bufetem. Na szczęście ja, Allison Cameron, nie jadłam z niej. Nigdy nie miałam przekonania do jedzenia ze szpitala. Szczególnie, gdy około 5 lat temu, zmarł mój mąż. Na raka. Lekarze wykryli go zbyt późno. Nawet nie zdążyłam się z nim pożegnać. Do dzisiaj jestem sama. Mam prawie 29 lat i wcale nie śpieszy mi się do związków.
Właśnie ubierałam się do pracy. Jak na co dzień. Ubrałam jeansowe rurki, czarną tunikę oraz czarne szpilki. Żadna nowość. Zawsze się tak ubierałam. Największą zmianą w mojej szafie dokonałam po śmierci męża. Większość rzeczy, które od niego dostałam, oddałam dla potrzebujących.
Wreszcie wyszłam z domu. Szpital, w którym pracowałam, był na drugim końcu miasta. Codziennie musiałam tam jeździć i spędzać bite minimum 10 godzin, żeby zapłacić za jedzenie.
Gdy już zamknęłam wszystkie drzwi do mojego mieszkania, które mieściło na dole niedużej górki na osiedlu. Poszłam do garażu, aby z niego pojechać do pracy. Doszłam do budki, a następnie otworzyłam go na całą szerokość. Potem wsiadłam do mojego Citroena – Xara Picasso i wyjechałam z garażu, zamykając go za sobą.
Dojechałam do szpitala. Przy wejściu spotkałam Wilsona.
- Wszystkiego najlepszego! – wykrzyknął i rzucił mi się na szyję zamiast grzecznie się przywitać.
- Ech… Wilson, wiem, że uwielbiasz urodziny, ale muszę cię rozczarować. Mam je dopiero jutro – odpowiedziałam z lekkim i pociesznym uśmiechem.
- Och… więc .. wybacz i pomyśl sobie, że tego momentu nie było. I… może… ty się cofnij i wysiądź z samochodu – zaczął tworzyć swoją nietypową fantazję.
- Wilson… Czy ty aby na pewno dobrze się czujesz? Niczego nie brałeś? – zaczęłam wypytywać się o szczegóły i czując dziwny odór. – Wilson ty masz kaca! –zauważyłam.
- No wypiło się ciutkę! Ale proszę, nie mów Cuddy. Ona jest taka straszna! – zaczął panikować i udawać człowieka, który chciałby mnie przestraszyć.
- No dobra. Ale to ostatni raz. Nie chcę zostać zawieszona tak jak ostatnim razem – przypomniałam sobie jak Cuddy zawiesiła mnie na okres trzech miesięcy za nie poinformowanie jej o kacu Wilsona.
- Dziękuję, Cameron! Spadłaś mi z nieba, wiesz?! A tak na marginesie to na wasz oddział doszedł nowy chłopak. Dzisiaj zaczyna! Mam nadzieję, że go przyjmiesz, bo jest bardzo seksowny! Wiesz… Gdybym nie był normalnym mężczyzną, to wydaje mi się, że leciałbym na niego.
- Tak, tak, tak. Panu już dziękujemy. Zostałam poinformowana lepiej, niż przeczytanie porannej gazety. A teraz zapraszam pana do swojego gabinetu – powiedziałam zamierzając skończyć naszą „inteligentną” rozmowę i pójść się przebrać w mój brzydki, aczkolwiek ulubiony fartuszek medyczny.
Zaprowadziłam Wilsona do korytarza, którym nigdy nie przechodzę, bo nie prowadzi do gabinetu doktora Housa. Tak, tak. Właśnie u niego pracowałam. Szczerze? To właśnie u niego nauczyłam się więcej rzeczy niż na tych głupich studiach. Tak więc musiałam się wrócić. Będąc na parterze napisałam w naszym zeszycie, że jestem obecna w pracy. Nabazgroliłam swój podpis, a obok napisałam datę i godzinę.
Nagle wszystkie oczy skierowały się na drzwi wejściowe. Czyżby House znów wziął metadon na ukojenie bólu? Żeby potwierdzić swoje myśli, zerknęłam Na wyjście. Jednak to co zobaczyłam, nieźle mnie przeraziło. W drzwiach stał House wraz z Cuddy! Bądź co bądź, ale ich razem się nie spodziewałam. Chcąc nie myśleć o kolejnym ślubie, zawróciłam głowę w drugą stronę i podbiegłam do szatni, gdzie miałam zostawić wszystkie niepotrzebne rzeczy w pracy.
Wchodząc do szatni, zauważyłam wiele starych twarzy. Sądząc po ich minach, dzień miał zapowiadać się jak każdy. Kolejna operacja, kolejny dziwny przypadek oraz wiele błędów, które Bóg nam będzie wybaczał. Szłam przez całą długość korytarza, żeby wreszcie dostać się do szafek z naszego oddziału. Właściwie szafkę miałam tam tylko ja. Byłam jedyną kobietą na oddziale. Owszem, był jeszcze Foreman, ale coś ostatnio przebąkiwał o zwolnieniu się. Tak czy siak. Co by to dało? Może byłoby troszkę więcej pracy. Ale ja kochałam medycynę. Od dziecka chciałam pójść w ślady mamy. Chciałam ratować życie ludziom. Chciałam, aby nikt więcej nie umarł tak jak mój mąż.
Szybko zdjęłam swoją kurtkę i ubrałam fartuch. Czując jego dotyk od razu poczułam się jak w domu. Szczerze… w szpitalu spędziłam połowę swojego życia.
Upewniając się, że wzięłam wszystkie potrzebne rzeczy na oddział, zamknęłam swoją szafkę i wyszłam z szatni, wszystkim mówiąc „Cześć”. Następnie ruszyłam w stronę windy. Niestety musiałam iść po schodach na czwarte piętro. Winda była nieczynna. No cóż… miałam tylko nadzieję, że szybko naprawią. Nie miałam zamiaru ratować życie ludziom niosąc ich po schodach. Tak więc zostało mi wejście po schodach. Zaczęłam wchodzić, sprawdzając godzinę. Była już 6:58. O 7:00 zaczynałam pracę. Pocieszałam się w myślach, że muszę przejść jeszcze kawałeczek. Tak na serio to była połówka szpitala. Ale cóż… wszyscy kłamią, jak powiada House. Przy gabinecie byłam o 7:01. Co za nieszczęście.
Weszłam do gabinetu. Oczywiście zastałam tam Foremana, Housa i… i chłopaka, którego nigdy nie widziałam. Pomyślałam, że to z pewnością ten nowy.
- Witam, panowie. Bardzo przepraszam za spóźnienie. Winda jest zepsuta, a … no dobra, nie ważne – powiedziałam i ukradkiem zobaczyłam, że nowy spojrzał na zegarek, po czym lekko się uśmiechnął. – Och… my się chyba nie znamy. Jestem Allison Cameron, ale mów na mnie Cameron. Jak wszyscy – podałam rękę mając nadzieję, że ten tylko ją uściśnie, jednak on zachował się jak prawdziwy dżentelmen. Delikatnie pocałował moją dłoń.
Wszystko tylko nie to, wszystko tylko nie to! Powtarzałam sobie w myślach. Nie, że nie lubiłam tego, czy coś, ale zawsze robiłam się czerwona.
- Jestem Robert Chase. Ale tutaj chyba wszyscy mówią sobie po nazwisku, więc mów mi Chase – przedstawił się, robiąc lekki aczkolwiek słodki uśmiech.
Wróć! Czy ja powiedziałam słodki?! Okej, spokojnie. To tylko omamy. Zrobiłam lekki uśmiech na załagodzenie sprawy, a potem zostawiłam torebkę na swoim krześle. Żeby ukryć swoje buraczkowe policzki, postanowiłam zrobić sobie mocną kawę. Może ona jakoś mnie zmusi do normalnego funkcjonowania.
- Macie jakieś sugestie? – zapytał House.
Oczywiście, że House nie wytłumaczy mi jaki jest przypadek. Ostatnio nawet rozmyślaliśmy co to mogła być za choroba. I co? Przeziębienie! W tym czasie zrobiłam sobie kawę i usiadłam na swoim krześle. Na moje nieszczęście Chase siedział naprzeciwko mnie.
- Może… toczeń? – zaproponowałam.
We wszystkich przypadkach podejrzewaliśmy toczeń. Jednak o dziwo nigdy nie było prawdziwego tocznia.
- Cameron… Skończmy z tym. To nigdy nie jest toczeń. Musisz się pogodzić z rozczarowaniem – powiedział Foreman, po czym znów przeniósł wzrok na tablicę.
- Ja… słuchajcie. Jutro mam urodziny i chciałabym, żeby te urodziny były wspaniałe. Nie oczekuję, żeby… były jakieś fajerwerki, czy coś takiego. Po prostu…
- Cameron, z góry powiedz o co ci chodzi – wtrącił się House, co było u niego dziwne.
- Chciałabym się wcześniej z pracy zerwać, żeby udekorować bufet – poprosiłam i zrobiłam słodkie oczy.
- I tak nam nie pomożesz, więc zmykaj. I weź ze sobą Kangura – powiedział House.
- Kangura? – zdziwiłam się.
- Tak, Kangura, czyli Chase’a – wytłumaczył Foreman.
- Wybaczcie, ale… Chase jest pierwszy dzień w pracy. Nie będę go zabierała od jego obowiązków. Dekorowanie sali na urodziny to nie jego problem tylko mój.
- Ja chętnie pomogę – zaoferował się Kangur.
- Nie, ja… och… okej, niech będzie. Ale jak Cuddy się o tym dowie, do wszystko zwalę na ciebie, drogi doktorze Housie.
- Nie ma sprawy. Miłej zabawy – odpowiedział z lekkim, aczkolwiek cwanym uśmieszkiem.
Dopiłam do końca kawę, po czym wzięłam torebkę i ruszyłam w stronę wyjścia. Z sobą usłyszałam kroki Chase’a.
- Zrobiłem coś nie tak, że cały czas mnie ignorujesz? – zapytał się zaciekawiony, a za razem ... nie, był tylko i wyłącznie ciekawy.
- Ja cię nie ignoruje. Już taka jestem – odpowiedziałam zwalniając krok, żeby Kangur mógł w spokoju do mnie dołączyć.
- Foreman i House mówili, że jesteś zupełnie inna. Ponoć litujesz się nad wszystkimi i robisz wszystko, żeby każdy był szczęśliwy. Więc... co cię dzisiaj napadło?
- Ja .. po prostu... – starałam się znaleźć jak najbardziej inteligentną odpowiedź – To... po prostu tylko zespół napięcia przedmiesiączkowego.
Chase stanął wryty jak słup. Co w tym dziwnego? Właściwie... nie, to nie jest dziwne. Mając nadzieję, że Chase wie, gdzie jest bufet ruszyłam ku niemu.
- Gdzie jest bufet? – zapytał w końcu, dostosowując się do mojego tempa.
- Wiedziałam. Właśnie do niego idziemy. Postaraj się zapamiętać drogę. I wiesz... zawsze kieruj się w stronę windy. W niej jest plan szpitala, a jeśli go zerwą, to zawsze jest w niej jakiś lekarz lub pielęgniarka.
- Okej – odpowiedział, po czym stanął tak samo jak ja, żeby czekać na windę.
Winda jak zwykle się opóźniała. Stojąc i czekając na nią, starałam się jak najszybciej przyzwyczaić się do obecności Chase’a.
- Cameron, szybko! – usłyszałam, myśląc o wszystkim prócz o Chase’ie.
Pobiegłam najszybciej jak mogłam na blok operacyjny.
- Reanimacja! – krzyknął Foreman i zaczął robić uciśnięcia naszemu pacjentowi.
Podeszłam o szafki, biorąc lek na uspokojenie. Pacjent wiercił się coraz bardziej, a czasu było coraz mniej. Podchodząc do strzykawki, zobaczyłam Chase’a. Chłopak stał bez ruchu przyglądając się naszej reanimacji. W jego oczach widziałam ból. Ból i zażenowanie. Czyżby poszło coś nie tak? Szybko sprawdziłam czy pacjent ma puls. Niestety. Nie miał. Godzina zgonu 7:13. Znów ta trzynastka. Zdejmując maskę tlenową z ust pacjenta, zauważyłam, że z ust wycieka biała wydzielina. Coś jakby… Leki.
- Samobójstwo – powiedziałam bez spojrzenia na moich kolegów.
- Skąd wiesz? – zapytał się zdziwiony Chase.
- Biała wydzielina z ust… na pewno nie ślina. Pacjent nie miał też wścieklizny. Prawdopodobnie wziął bardzo silne leki – stwierdziłam patrząc na zwłoki.
Chase i Forman ze zdziwieniem spojrzeli się na mnie. Co w tym takiego dziwnego? Nie trudno zauważyć coś białego. No... chyba, ze ktoś ma rozpuszczające się zęby. Zdejmując rękawiczki i wyrzucając je do śmietnika, musiałam przejść obok Chase’a. Ten jak niemowlak zaczął się przyglądać moim wszystkim ruchom. Szybko dopisałam jeszcze w historii choroby datę, godzinę i powód zgonu, zamykając ją na zawsze.
– Niby facet, który się otruł, i który był nam kompletnie nieznany, a i tak robi się smutno – podsumował Chase, tak jakby czytał mi w myślach.
– Właśnie – dodałam i wolnym krokiem oddaliłam się od trupa. Trupa? Miło powiedziane.
– Będziemy ozdabiać bufet? Czy już nie?- zapytał Chase.
– Mam odwoływać imprezę z powodu śmierci? Gdyby tak było, cały świat byłby w żałobie. A teraz chodź – pogoniłam Chase’a wpuszczając go przed siebie.
Ponownie idąc do windy, zauważyłam, że winda jeszcze nie dotarła. Opierając się o ścianę zauważyłam, że Chase rozmawia z House’m. Czyżby już go zwolnił? Niemożliwe. W końcu... niby co nie tak poszło? Wszystko było dobrze, chyba, że… Nie no, to niemożliwe. House nie zwolniłby Chase’a przez to, ze nie pomógł w reanimacji. W końcu nikt nie prosił go o pomoc. Nadal czekając na windę, zobaczyłam, że Chase wraca z lekkim uśmiechem na twarzy. Przy okazji przyjrzałam się bardziej całej sylwetce. Zgrabny, który ma charakterystyczny sposób chodzenia. Blond włosy, które przy lekkim wietrze rozwiewają się jak w reklamie szamponu. Niebieskie, a właściwie pięknie błękitne oczy. Charakterystyczne rysy twarzy, które świadczyły o jego Australijskim pochodzeniu.
- Coś nie tak? – zapytał, chociaż nie przewidziałam tego z powodu mojej „obserwacji”.
- Uch… wszystko w porządku – skłamałam i dodałam lekki uśmiech.
- To czemu stoisz, jak winda już jest? – zapytał zdziwiony.
- Ja… Czekałam na ciebie, bo pomyślałam, że możesz się zgubić.
- Wiem, że muszę kierować się do windy. A teraz już możemy wejść.
Bez odpowiedzi ruszyłam w stronę windy, wciskając zero. W windzie jak zwykle leciała jakaś muzyka. Opera… Jak ja tego nienawidzę! Jedyna rzecz, która mnie strasznie wkurza w tym budynku.
Parter.
- Więc... Na wprost masz recepcję. Tutaj codziennie przed pracą musisz przyjść, podpisać się i oświadczyć, że pracujesz. Po lewej masz ostry dyżur. Na wprost masz wejście i wyjście do szpitala, a po prawej masz bufet. Za windą jest druga część szpitala. Czyli stomatolog, przychodnia i porodówka. I... Hm... to chyba wszystkie ważne rzeczy – wytłumaczyłam.
- Ważne rzeczy? Czyli uważasz, że porodówka może mi się niedługo przydać? – zapytał z rozbawieniem.
- Nie! To znaczy… Chyba nie. Może twoja dziewczyna czy tam narzeczona może być w ciąży... Po prostu chciałam, żebyś to wiedział.
- Zacznijmy od tego, że moja dziewczyna nie jest w ciąży. I skończmy na tym, że wcale nie mam dziewczyny – oświadczył z lekkim uśmiechem.
- No cóż... w naszej rozmowie zgubiłam wątek ... może po prostu od razu ruszymy do bufetu? – zaproponowałam, by uniknąć tematy „małżeństwo” i tym podobne.
Chase bez słowa ruszył za mną, przyglądając się Wilsonowi.
- To jest Wilson. Dzisiaj jest na kacu, więc jest strasznie zwariowany. Jednak postaraj się nie mówić o tym Cuddy. Chyba, ze chcesz być zawieszony.
Kangur pokiwał głową na znak zgody. Ruszyłam do bufetu. Była pustka, a na szybie powieszono kartkę z napisem „Bufet wynajęty w dniu 12, 13 i 14 października. Za utrudnienia przepraszamy”.
- To twoja robota? – zapytał się zdziwiony i z lekkim uśmiechem.
- Do usług – żartobliwie ukłoniłam się.
- Już widzę kto tu ma tajne wtyki ... więc od czego zaczynamy?
- Myślałam, że najpierw możemy rozrysować plan. Będzie nawet prosto ponieważ bufet jest w kształcie prostokąta. Na szczęście dużego prostokąta. Jeśli na prawo na co dzień rozdaję jedzenie, więc tam też musi być barman. Na stole powinny być różne łakocie, a na jednym z większych stołów powinien być tort ... dużo tort. Dla wszystkich musi starczyć. A będzie tutaj cały szpital. Myślę, że stoły poustawiamy przy dwóch najdłuższych ścianach. Akurat naprzeciwko wejścia będzie barman. Na środku bufetu zrobimy miejsce do tańca, a DJ’a umieścimy między stołami. Czy o czymś zapomniałam?
- Jakieś... dekoracje? Balony... serpentyny... – zaproponował Chase.
- Spadłeś mi z nieba. To ma być dyskoteka więc... hm... warto byłoby powiesić serpentyny, troszkę balonów i jeszcze na środku...
- Nie radzę dawać balonów na środek. Już nie raz widziałem karambola przez balona – powiedział z rozbawieniem.
- No dobrze... jesteśmy w szpitalu, więc jak ktoś się uszkodzi to będzie miał wyśmienitą pomoc...
Po całkowitym wymyśleniu planu, stanęło na tym, że DJ będzie obok barmana, stoły będą ustawione po bokach, a tort będzie na koniec imprezy. Tak więc miejsce dla tortu już z głowy.
- Teraz balony... straszne! – zaczęłam się wygłupiać, ponieważ bardzo miło spędziłam te kilka minut z bardzo wybujaną wyobraźnią Chase’a.
- Pestka! Patrz lepiej jak to robi mistrz! –powiedział Chase, po czym dwoma wydechami nadmuchał całego balona.
- Ty hardkor jesteś! Ja to dziesięciu potrzebuję – zaśmiałam się, a następnie zaczęłam znęcać się nad moim zielonym balonikiem.
Po nadmuchaniu całych dwóch paczek balonów (150 balonów) oboje padaliśmy z nóg. Oboje byliśmy sini i strasznie kręciło nam się w głowie.
Nadszedł czas na serpentyny. Niestety były w torebce. A torebka gdzie? Przy wejściu! A my byliśmy przy miejscu dla barmana.
- Okej... dzieli mnie strasznie długo droga do torebki. Przy okazji idę się napić. Idziesz ze mną? – zaproponowałam.
- Wydmuchałem całe powietrze. Przydałoby się troszkę zwilżyć gardło.
Wstaliśmy. Przez kilka kroków czułam się pewnie, lecz potem zobaczyłam pełno mroczków i ciemność. Wiem, że straciłam przytomność, jednak nie spadłam na siebie. Co do jasnej cholery się stało?!

_________________
To na tyle. Dziękuję za uwagę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin