Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Opowieść wigilijna[Z]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dioda14
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Sie 2009
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 1:09, 24 Gru 2010    Temat postu: Opowieść wigilijna[Z]

To jest mój pierwszy fik( dawniej to były tylko miniaturki, no i wiersze). Wpadłam w świąteczny nastrój już dwa tygodnie temu, ale pisanie tej opowieści musiałam przełożyć na zeszły tydzień z powodu sprzątania( czy jestem jedyną osobą, która nie znosi świątecznych porządków ?) Dobra, bez większych wstępów...Wesołych Świąt! Życzę Wam wszystkiego co najlepsze: moc sarkazmu House'a, Cuddy z 1-3 sezonu, Hilsona pod choinką
( tylko proszę bez skojarzeń ), wspaniałych odcinków 7 sezonu i tego byście częściej wchodzili na forum. Enjoy!
A wątki Hilsonowe( małe ale zawsze) dedykuje Richie117

Uwaga:fluff!

Początek

Posłuchajcie. Dawno, dawno temu (a może nie tak dawno - nie pamiętam), w mieście New Jersey mieszkał pewien człowiek. Chodził o lasce, a jego chłód i obojętność odpychały innych ludzi. Nigdy nikt go nie zaczepił, nie zapytał o drogę na lotnisko, o zdrowie czy chociażby o godzinę. Nikt na ulicy nigdy nie krzyczał: ,,Witaj! Kopę lat się nie widzieliśmy!''.
Nikt. Szedł prosto przed siebie, w nieznanym nikomu kierunku. Wpatrywał się w dal i zdawał się izolować myślami od wszystkiego, co działo się dookoła niego. Tymczasem z nieba zaczął padać drobniutki śnieg, a sklepikarze wieszali światełka na wystawach. No tak - nadeszły święta. Czas, który każdy z nas kojarzy z magią, bałwankiem ze śniegu i prezentami pod choinką. "Znowu ten kicz" – pomyślał House, przechodząc przez jezdnię. Tak, niestety z biegiem lat magia zaczyna zanikać. Ludzie stają się poważni i nie myślą o tym, jak wspaniałe będą te święta, ale o tym, ile im przyjdzie za nie zapłacić. Nie myślą o słodkim zapachu ciast, ale o pracy w kuchni, która zdaje się nie mieć końca. No cóż, tacy właśnie są dorośli. Jednak oni wszyscy nie są tak pozbawieni magii jak ten człowiek. Człowiek, który nazywał się Gregory House.

I.

Wszystko zaczęło się właśnie w wigilię, kiedy człowiek imieniem Gregory House otworzył drzwi główne do szpitala. Tam też zapanował już świąteczny nastrój. Na ścianach wisiały srebrno-zielone łańcuchy, a w drzwiach do przychodni stał Mikołaj w czerwonym kostiumie, z długą brodą i workiem pełnym słodyczy. „Boże, co za brednie!” - pomyślał House, przechodząc koło kliniki. Miał już nacisnąć guzik od windy, gdy nagle doznał olśnienia. Podszedł więc do Mikołaja i zapytał z sarkazmem:
- Dorabiasz na boku? Czyżby szefostwo onkologii ci nie wystarczało? - Mikołajem był nie kto inny jak osoba, którą nazywał ,,najlepszym przyjacielem'' lub po prostu ,,Wilsonem''.
Przyjaciel spojrzał na niego z entuzjazmem.
- Są święta, a Cuddy nie miała nikogo, kto by się tego podjął - Wyjaśnił, jakby to było rzeczą tak naturalną jak jedzenie lub oddychanie. Jednocześnie, grubym głosem życząc ,,Wesołych Świąt'', wręczył wedlowską czekoladę dziewczynce, która chyba właśnie wróciła ze szczepienia. House popatrzył na tę jakże słodką scenę, myśląc cierpko: ,,Chyba raczej Cuddy nie miała nikogo, kto by się tak ośmieszał”, po czym poszedł w kierunku windy. Tym razem nic już go nie olśniło i w zamyśleniu wjechał windą na trzecie piętro. Gdy wyszedł z windy, poczuł zapach pierniczków, które zawieszone były na małej choince w rogu korytarza.
,,Idzie oszaleć'' - pomyślał, wkraczając do swojego gabinetu. Biurko zasypane było różnego rodzaju papierami, skrytki w szufladach wypełnione Vicodinem (tak na czarną godzinę), a na regale pełnym książek stała pusta klatka. Widok ten jeszcze bardziej pogorszył mu nastrój. Bowiem House miał kiedyś zwierzątko. Był to malutki szczurek, którego złapał na strychu u Stacy. Był cały szary i miał śmiesznie różowe łapki. House, patrząc jak szczurek bawi się w kółku, nadał mu imię Steve. Steve. Steve McQueen. I ten właśnie Steve mieszkał u House'a w domu. Był on często jedynym towarzyszem do picia, bywał też jedynym świadkiem olśnienia medycznego House'a. Nie był człowiekiem, ale House traktował go prawie jak kumpla. Ponadto karmił go, zmieniał mu ściółkę (,,Chociaż to śmierdzi, jakbyś puścił pawia” - jak często powtarzał Steve'owi), czasem dawał mu Vicodin i śmiał się do rozpuku, gdy podczas biegania szczurkowi plątały się łapki. Jednak pewnego dnia musiało przyjść to, co czeka nie tylko zwierzęta, ale i każdego z nas. Śmierć. A pusta klatka każdego dnia przypominała mu o tym, że Steve'a już dawno tu nie ma. Że odszedł dwa lata temu. Że dwa lata temu, w tajemnicy przed wszystkimi, House, upiwszy się już do reszty, rozpłakał się jak małe dziecko. Ale to było dwa lata temu. „Tylko nie bądź sentymentalny” - upomniał się, przekraczając drzwi do ,,gabinetu narad'', jak go po cichu nazywał. Tam również zapanował świąteczny młyn. Biała tablica przybrana była czerwonym wężem, a na stole, oprócz pierniczków, stała wielka miska ze słodkimi, biało-czerwonymi laseczkami. „Głupi dowcip”. Jednak, wśród tego całego chaosu, nigdzie nie było widać jego pracowników. „Jak zawsze się spóźniają” - rozmyślał, robiąc kawę. Po chwili usłyszał dźwięk otwieranych dzwi. To byli oni. Nie przepraszali za spóźnienie, po prostu usiedli na swoich miejscach, a Chase wyraźnie nucił „Merry Christmas Everyone!” - piosenkę, która gnębiła Grega już od dwóch tygodni. „To przechodzi po prostu ludzkie pojęcie”. Wokół nastała cisza. Po pięciu minutach została ona jednak przerwana.
- Możemy już iść? - Głos należał do Tauba, jednego z pracowników, słynnego z niskiego wzrostu, nosa ,,jak klamka od zachrystii” i swojego wiecznie ponurego nastroju. Jednak dzisiaj był uśmiechnięty od ucha do ucha, co niewątpliwie bardzo irytowało House'a.
- Bo wiesz, zaprosiłem rodzinę na kolację i muszę pomóc żonie - Na te słowa pozostali pracownicy stłumili chichot. No bo wyobraźcie sobie „Tinny Tauba” w różowym fartuszku z kaczuszką, lepiącego kluski, i spróbujcie się nie zaśmiać. Jak to zrobicie, dostaniecie medal.
- Poza tym oni też pewnie mają jakieś plany – Dokończył Taub, patrząc na swoich kolegów.
Trzynastka spłonęła rumieńcem. Dziś właśnie miała przedstawić Foremana swojej rodzinie, a Chase zaplanował, że spędzi te święta z żoną. Cameron wręcz kochała święta i Chase liczył na to, że uda mu się wcześnie wyrwać z pracy.
- A pewnie! Idźcie sobie! - wrzasnął House. - Nikt was nie potrzebuje!! Nawet umierający was nie potrzebują!!! W końcu dzisiaj jest ,,Wigilia''!!! - ostatnie słowo powiedział tak, jakby zbierało mu się na wymioty. - Idźcie, ale jutro chcę was tu widzieć z powrotem!!! - Wytrącony z równowagi, usiadł na jednym z krzeseł. Widząc, że reszta dalej stoi na swoich miejscach, powiedział suchym i ostrym jak brzytwa głosem. - Wynocha! Na co czekacie?! - I udawał, że czyta uważnie jedną z kart pacjentów znajdujących się na stole. Tylko udawał, bo gdy usłyszał, jak Taub cichym głosem powiedział ,,Wesołych Świąt, House”, trzasnął kartą o stół. Nikogo już nie było. ,,Brednie'' - pomyślał. On również nie zabawił tu długo. Starając się ominąć przychodnię, udał się na parking, wsiadł na motor i pomknął wśród nieźle ośnieżonych ulic w stronę swojego domu.
II.

Nie odbierał telefonów od nikogo. ,,Cholerna żydowska matka w kitlu znów chce mnie zaprosić na tę durnotę, którą nazywają 'świętami'. Chrzanić wigilię!!!” – postanowił, odpinając kabelek od telefonu i szukając w barku butelki Burbona. Zamierzał zrobić to, co robił zazwyczaj - upić się i pooglądać telewizję. (Gdyby tylko wiedział, jak ten wieczór będzie się różnił od innych...). No ale przejdźmy do rzeczy. Gdy był już co najmniej po połowie butelki i gdy zaczęło mu szumieć nieco w uszach, poczuł nagle chłód i usłyszał czyjś cichy głos.
- House! - Gregory drgnął niespokojnie. Przecież nikogo tu nie było. Dla pewności rozejrzał się po pokoju. Wszystko było takie samo, jak kilka godzin temu, tylko bardziej zamglone.
- Hej, geniuszu! Jestem tu na dole! - House spojrzał na podłogę, licząc na to, że nic tam nie zobaczy. Jednak gdy spojrzał pod stół, aż krzyknął z przerażenia. Czyjeś oczy świeciły biało w ciemności. House ze zdumienia aż osunął się na podłogę. Tymczasem potworek wylazł z ukrycia. Najpierw nosek, potem uszy i...
- St...Steve? - wykrztusił z siebie House. ,,W każdą wigilię piję to samo, ale w tym roku chyba przesadziłem”.
Szczurek patrzył na niego, inteligentnie przekrzywiając główkę, dokładnie w ten sam sposób jak w dniu, w którym się poznali. House już nie miał wątpliwości.
- Dawno się nie widzieliśmy - powiedział Steve, wchodząc mu na ramię. Normalnie jego właściciel zrzuciłby go na podłogę, ale dwuletnia rozłąka zrobiła swoje. - Nie musisz mówić co u ciebie, często tu zaglądam – Przerwał, patrząc na zdumioną twarz House'a. – Tak, nie ma nieba dla zwierząt, bo chyba o to chciałeś mnie spytać, co? - House'owi wydawało się, że jeśli jest tam gdzieś Bóg (w co wątpił), to do raju zaprasza również zwierzęta. ,,Co za egoista!” - pomyślał szybko. Steve wydawał mu się taki biedny i bezbronny. Ale on, widać, nic sobie z tego nie robił.
- Nie przyszedłem tu, by się skarżyć na swój los, ale by ci pomóc - odrzekł krótko Steve. Zdumienie na twarzy House'a przeszło teraz w zdezorientowanie.
- Pomóc? Ale w czym? – wyjąkał, patrząc w - jak mogłoby się wydawać - ślepe oczy stworzonka.
- Bo widzisz, zwierzęta nie mają własnego raju. Ale są również i ludzie, którzy nie trafiają ani do nieba, ani do piekła, ani nawet do czyśćca, tylko błądzą na ziemi i nie mogą zaznać spokoju. I zanosi się na to, że będziesz jednym z nich. Szansa, że tego unikniesz, jest jak jeden do tysiąca - Patrzył uparcie. - Jednak dzisiaj przyszedłem, by dać ci jedną szansę, kto wie czy nie ostatnią!
House nie mówił nic. Zatkało go. Patrzył tylko i kiwał głową, jakby był zahipnotyzowany. Jeszcze nigdy, przenigdy, nie słyszał czegoś takiego.
- Odwiedzą cię dzisiaj trzy duchy. Trzy! One pomogą Ci naprawić twoje życie - powiedział Steve cichutkim głosem. Potem House zauważył, że szczurek zaczął zanikać.
- STEVE! - krzyknął House, próbując go zatrzymać, ale po chwili nie było po nim śladu. Rozejrzał się po pokoju. Wszystko było wyraźne i kolorowe. „Kurczę, to był odlot” – pomyślał, chwytając się kurczowo laski i powoli pokuśtykał w stronę łóżka. Noga znów dawała o sobie znać. Połknął więc dwa Vicodiny i przykrył się kołdrą. Czekał go długi sen. Chociaż....

III.

- Wstawaj, śpiochu! - usłyszał czyjś słodki, znajomy głos i aż wrzasnął, gdy od razu wstał na nogi. Z powrotem, tym razem powoli, usiadł na łóżku i zaczął rozmasowywać bolącą nogę, ze złością rozglądając się po pokoju. Przy jego łóżku stał nie kto inny jak Amber.
– Mówiąc: „wstawaj”, nie miałam na myśli tak gwałtownie - Wyjaśniła, patrząc jak House łyka od razu dwa Vicodiny. A on cisnął fiolkę w kąt pokoju i siarczystym głosem krzyknął:
- Co ty tu do jasnej cholery robisz?!
Lek jednak zaczynał działać i po chwili jego twarz znacznie się wypogodziła.
- Steve powiedział ci, że przyjdę - odparła Amber, siadając na łóżku, którego materac ugiął się tak, jakby siedziała na nim żywa osoba.
- Więc jesteś jednym z trzech duchów? - zapytał głupio, dalej nie rozbudzony. Amber spojrzała na niego spode łba.
- Nie, jestem diablicą, która ma cię zabrać do piekła - powiedziała sarkastycznie. House uśmiechnął się pod nosem. Cała Amber.
- Nawet po śmierci trzyma się ciebie sarkazm, bezwzględna zołzo - odrzekł lekko. – Moja szkoła! - Wstał i zlustrował ją od góry do dołu. - Choć mogłabyś się lepiej ubierać - Popatrzył z odrazą na jej różowy sweterek. Amber uniosła wysoko głowę.
- Coś ci nie pasuje? No, my tu gadu-gadu, a przecież nie przybyłam tu na ploty – powiedziała, pstrykając palcami. Po chwili znaleźli się na pełnej śniegu ulicy. Padał z wielkiej chmury, mimo to nie dotknął ich ani jednym płatkiem. Dookoła były pagórki również pokryte białym puchem, a z daleka słychać było śmiechy dzieci zjeżdżających na sankach lub na workach pełnych siana.
- Gdzie my jesteśmy? – zapytał House, rozglądając się dookoła. Przeżywał właśnie teraz w swej głowie deja vu. Dałby sobie nogę odciąć, że widział już kiedyś to miejsce.
- Ze względu na twoją nogę chciałam oszczędzić ci chodzenia. Witaj w swojej przeszłości – Amber wskazała ręką na otaczający ją krajobraz, szczególnie na grupkę dzieci bawiących się w bitwę na śnieżki. House zafascynowany spojrzał we wskazanym sobie kierunku i ze zdumieniem rozpoznał wśród dzieci samego siebie. Mały Greg rzucał celnie śnieżką w każdego, kto tylko mu się nawinął.
- Trafiłem cię, Jimmy, trafiłem! – krzyczał, skacząc i śmiejąc się z małego chłopca w okularach, który strzepywał śnieg z kurtki. Następnie zrobił unik przed śnieżką, która leciała z boku. – Spudłowałaś! - Śmiał się do małej dziewczynki, która słysząc ten dziki okrzyk radości, zrobiła jeszcze więcej zimowych kul, które tym razem trafiły prosto w House'a.
- Dobrze, Stacy, starczy... Stacy, dość! – krzyczał, leżąc na śniegu. Rozwiązał swój biały szalik i zaczął nim machać. – Poddaję się, poddaję! - Dopiero wtedy Stacy przestała rzucać, a jej twarz przybrała zwycięski wyraz. Mini-House tymczasem podszedł do niej i bez najmniejszego uprzedzenia wsypał jej śnieg za kurtkę.
- Ja nigdy się nie poddaję - powiedział z chytrym uśmieszkiem. Po chwili jednak dał się słyszeć męski głos wołający: ,,Greg, do domu!” i wtedy House, obsypując wszystkich śniegiem, bez żadnych pożegnań, w te pędy pobiegł do domu. Gdy stanął w sieni, poczuł zapach spalonego mleka i przypieczonych ziemniaków. Po chwili zderzył się z osobą, której tak bardzo pragnął nie widzieć.
- Siadaj! - warknął jego ojciec, wskazując miejsce za stołem. House pamiętał te święta. Był to jego pierwsze święta bez mamy. Musiała wyjechać do chorej siostry, a z powodu zamieci śnieżnych odwołano powroty pociągów. Tak więc mały Greg został z tatą. Sam na sam z tatą.
- Jedz! Co tak siedzisz?! - Irytował się ojciec, patrząc na syna z wyższością. - Po jedzeniu masz iść do nauki – Dokończył, patrząc uparcie na Grega.
- Ale dziś jest wigilia! Chciałbym pójść do Wilsona... Proszę!- Nie lubił prosić o cokolwiek, jednak sytuacja była bez wyjścia.
- Ty chciałbyś?? A chciałbyś mieć wykształcenie?! Chciałbyś być znany i szanowany?? Jesteś Gregory House do jasnej cholery!! Mój syn nie będzie zadawał się z hołotą i marnował czas na jakieś bzdury! Bo oto czym są święta! Jedną, wielką bzdurą! – krzyczał, waląc pięścią w stół. Uderzył jednak w kant i głośno przeklinając wyszedł z pokoju. Po chwili Greg usłyszał dźwięk włączanego telewizora i głośny oddech ojca, który najwidoczniej robił pompki. Odrzucił łyżkę i poszedł do swojego pokoju. Jednak nauka nie szła mu za bardzo, gdyż całą swoją duszą był w domu na drugim końcu ulicy, gdzie na pewno zebrali się już wszyscy, śmiejąc się i śpiewając kolędy. W końcu nie wytrzymał i otworzył okno. Przy jego pokoju rosło wielkie drzewo i Greg niczym małpka zszedł po nim na dół tak cicho i zwinnie, że ojciec nic nie zauważył. Amber spojrzała z uznaniem na małego chłopca, biegnącego teraz ulicą.
- Nieźle - zwróciła się do swojego towarzysza. - Jak długo to ćwiczyłeś? – Zauważyła, że House stał jakiś zmieszany.
- Kiedy tylko miałem okazję - odpowiedział cicho. Amber skinęła głową i ponownie pstryknęła palcami.
Tym razem znaleźli się w ciepłym pomieszczeniu. Był to olbrzymi, pięknie udekorowany salon z kominkiem i z zawieszonymi na nim skarpetami. Skarpet było ogromnie dużo, jednak wśród nich można było znaleźć również tę z napisem „Greg”. Pani Wilson wieszała ją co roku, co według House'a było „całkiem miłe”. Z kuchni dolatywał słodki zapach ciasteczek z rodzynkami i pieczonego indyka w sosie czekoladowym. W rogu stała najprawdziwsza choinka pachnąca lasem, a pod nią - co...? Prezenty oczywiście! Wilson śmiał się, że sam (jak zwykle) dostanie pod choinkę jakąś książkę.
- A ty pewnie miśka... bo z ciebie jeszcze taki dzieciak - Śmiał się, klepiąc Grega po ramieniu.
Amber zauważyła, że jej kompan od kilku chwil milczy, co więcej, mogłaby przysiąc, że dostrzegła łzy w jego błękitnych oczach.
- Pamiętam to - Przerwał narastającą wśród nich ciszę. Mówił drżącym, jakby nieznanym sobie głosem. - Pamiętam wszystko! Za chwilę pani Wilson postawi indyka na stole... widzisz? - Pokazywał palcem Amber, która patrzyła to na House'a, to na rzeczy, które wskazywał. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby House był taki radosny. - A wujek Wilsona, Bernet, będzie próbował przemaglować mnie z chemii... Słyszysz? Ale za chwilę tata Wilsona mu przerwie, bo w końcu „są święta” - powtarzał słowo w słowo, a jego oczy świeciły się od choinkowych lampek. - Za chwilę będę wąchał sos czekoladowy... mmmm... czujesz ten zapach? - pytał, sam w przyjemnością wciągając powietrze. - Za chwilę będą śpiewać kolędy! Nie śpiewałem z nimi, ale grałem na pianinie - Wyjaśnił Amber, pokazując siebie samego uderzającego zgrabnie i harmonijnie małymi paluszkami w klawisze. Słychać było śpiew, tak głęboki, mocny i za razem delikatny, jakby śpiewał anielski chór. Muzyka ta była niczym symfonia i chociaż House nie wierzył w Boga, widać było jak kolędy budziły wielką radość w jego sercu. Potem nadszedł czas na rozpakowywanie prezentów. Greg, rozpakowawszy swój prezent, aż zamilkł. Wilson nie mylił się mówiąc, że dostanie jakąś maskotkę. Pewnie spryciarz wiedział o tym od początku. Jednak miś był tak śliczny, że House nie wypominał tego wszystkiego przyjacielowi, powiedział tylko głośno „dziękuję” i zasłonił oczy Wilsona wełnianą czapką z pomponem, którą Jimmy dostał od swojej babci. Czas wydawał się stać w miejscu, jednak gdy mały House zauważył, która była godzina, wstał szybko.
- Muszę już iść! Dziękuję, pani Wilson, za zaproszenie i za prezent! Dziękuję, Jimmy! - powiedział i uścisnął przyjaciela, co nie często się zdarza, a potem po prostu wybiegł, trzymając misia za łapkę.
- Nie! Nie wychodź! - wrzasnął House, nie licząc się z tym, czy Amber jest obok czy też nie.
- Dlaczego? – zapytała, patrząc mu głęboko w oczy. Natychmiast odwrócił wzrok.
- Nie chcesz wiedzieć - Przybrał tę swoją znaną minę pod tytułem ,,Daj mi spokój''. Ale nawet to nie powstrzymało Amber. Pstryknęła palcami i ponownie znaleźli się w pokoju Grega.
- Najwyraźniej chcę! – odparła sucho, patrząc, jak mały Greg powraca tą samą drogą do pokoju i zamyka okno. Po chwili do pokoju wszedł ojciec i, widząc małego Grega, wpadł w furię.
Zaczął krzyczeć na chłopca, który nic nie mówił, tylko stał i patrzył tępo w podłogę, trzymając misia kurczowo za łapkę. Amber zauważyła, że House ma zamknięte oczy. Tymczasem sytuacja wymykała się spod kontroli. Ojciec wpadł w jeszcze większy szał. Zaczął bić małego Grega ręką otwartą i zaciśniętą pięścią. Na koniec wyrwał z jego rączek misia i całkowicie go zniszczył. Potem spojrzał na synka i powiedział surowym głosem:
- Masz nauczkę! Powiem o wszystkim twojej matce. Wyprowadzimy się stąd! Możesz być tego pewien, mój chłopcze! – wrzasnął, zamykając drzwi do pokoju syna. Mały Greg wziął w dłonie jedyną ocalałą główkę misia i przytulił ją do piersi, a z jego oczu popłynęły łzy. Natomiast House stał tam, gdzie wcześniej. Twarz miał ukrytą w dłoniach, oddychał nierówno i trząsł się. Amber poczuła wyrzuty sumienia. Pstryknęła palcami i po chwili znaleźli się w mieszkaniu House'a. On jednak jak stał, tak stał, a z jego piersi wyrywał się spazmatyczny szloch. Amber położyła mu dłoń na ramieniu i usadziła go na łóżku.
- Przepraszam - powiedziała skruszona. - Nie powinnam była mieszać się w to wszystko. - House spojrzał na nią. Cała jego twarz była mokra od łez. Zapadła grobowa i irytująca cisza, która wydawała się nie mieć końca.
- To były moje ostatnie prawdziwe święta - powiedział nagle House. Nie wiedział, czy mówi to do niej czy do siebie. - Potem, tydzień później, wyprowadziliśmy się, a mój kontakt z Wilsonem i Stacy się urwał... A z czasem... uwierzyłem w to, co mówił mi... John. Nie był nawet moim tatą! Ale.... - Jego wargi zaczęły ponownie drżeć. Amber znów ścisnęła go za ramię.
- Tak mi przykro... naprawdę - Po tych słowach House spojrzał na nią z wściekłością w oczach.
- Odczep się ode mnie!!! - wrzasnął, strącając jej rękę. - Nie lituj się nade mną!!! Wynoś się stąd, wynoś!!! – krzyczał, próbując przezwyciężyć napływające do oczu łzy. Amber tylko szepnęła ,,przepraszam'' i po chwili zniknęła. House tymczasem położył się na łóżku, mając serdecznie dosyć niespodzianek na dziś. Jednak to nie był jeszcze koniec...

IV.

Obudziło go czyjeś nucenie. Lekko zdenerwowany wstał i poszedł w stronę kuchni. ,,Wilson dalej ma klucze'' – pomyślał, przekraczając próg.
- Hej, Wilson! To, że jesteś w dobrym nastroju, nie znaczy jeszcze, że masz mnie nim budzić... - urwał zdumiony, gdyż osobą stojącą w kuchni wcale nie był Wilson, tylko... Kutner.
Widząc House'a, uśmiechnął się od ucha do ucha i podszedł do niego.
- Dawno się nie widzieliśmy! - klepnął go w plecy jak dobrego kumpla. - Wiesz jaki dzisiaj jest dzień? - zapytał House'a. Liczył na w miarę szybką odpowiedź.
- Tak, wiem. Wigilia - wymówił to słowo z trudem, jednak sam fakt, że nie nazwał tego dnia głupotą, znaczył bardzo wiele, między innymi to, że Amber znów odwaliła kawał porządnej roboty. Teraz kolej na niego.
- Chcę, byś coś zobaczył, skoro już nie uważasz tego dnia za głupotę, tak jak na początku - Klasnął w dłonie i znaleźli się przed hotelem. W oknie hotelu House zobaczył Trzynastkę z Foremanem rozmawiających z jakimś wysokim facetem, który śmiał się i kiwał głową.
- To jest tata Remy - powiedział Kutner House'owi wpatrującemu się w nich jak w obrazek. Przedstawiali dość ładną rodzinkę. A Foreman wyglądał na szczęśliwego. Patrzył na nich i dopiero wtedy zauważył coś, co może widać było na co dzień. Miłość w jej oczach. Patrzył jak urzeczony, nie wierząc, jak mógł nie zauważyć wcześniej czegoś takiego. Zanim jednak House zdążył zaprotestować, Kutner klasnął w dłonie i ich oczom ukazał się kolejny obraz. Był to Chase, który z entuzjazmem wieszał bombki na choince i bez przerwy uśmiechał się do Cameron. House'owi wydawało się, że lekko przytyła, ale...
- Jak go nazwiemy? - zapytał ni z tego, ni z owego Chase, siadając obok Cameron i gładząc jej brzuch. Cameron zamknęła oczy i przytrzymała jego dłoń.
- Pamiętaj, że to może być również dziewczynka - Spojrzała na męża. - Choinka sama się nie ubierze – odrzekła, całując Chase'a, który, śmiejąc się, zaplatał czerwonego węża dookoła gałązek. House patrzył, zupełnie nie wiedząc, gdzie ma się podziać.
- Cameron jest w ciąży?! - Nagle przypomniało mu się, jak Cuddy tydzień przed świętami poinformowała go, że Cameron bierze wolne, ale nigdy by nie przypuszczał, że w tym znaczeniu tego słowa. Po chwili House i Kutner pojawili się w kompletnie innym miejscu. Był to salon, równie wielki jak ten, w którym był z Amber, tylko miał większy kominek. House znał ten dom. To dom Cuddy. Było już naprawdę ciemno, ale całe podwórko pokryte było jasnymi lampkami, które to się świeciły, to gasły, to znów migały. Blisko drzwi stał bałwan, który na widok House'a ,,pomachał'' jedną gałązką. Wszystkie okna domu lśniły tak, że czasem trzeba było zamknąć oczy, by ochronić je przed zbyt intensywnym blaskiem. Na środku salonu (z tego, co zdążył zauważyć przez okno House) stała olbrzymia choinka, większa niż największa jaką widział w życiu. Złoto-czerwone bombki pyszniły się na gałązkach, a cukierki kusiły tak bardzo, że gdyby mógł, zabrałby wszystkie. Ale gdy tylko spróbował położyć rękę na szkle, ze zdumieniem zauważył, że jego dłoń po prostu przebiła się przez okno.
- Nie wolno dotykać - powiedział smutno Kutner. - Sam czasem mam okazję wziąć coś w ręce, ale zawsze przez wszystko przenikam - Po chwili jednak się rozweselił. Cały Kutner. – Prawda, że tu ładnie? Wilson postarał się o tę choinkę - House odruchowo odwrócił głowę.
- Jest tu Wilson? – zapytał, szukając wzrokiem przyjaciela. - Gdzie? - Po chwili usłyszał śmiech kumpla i ujrzał go wynoszącego z kuchni... sos czekoladowy. House wyraźnie poczuł jego zapach. Kusząca woń roznosiła się po całym domu i wywołała uśmiechy na twarzach gości. Był tam Taub z żoną, Chase i Cameron, Trzynastka z Foremanem, Wilson, Cuddy i jej rodzinka. Automatycznie poznał panią Cuddy i siostrę Lisy - Annę. Wszyscy śmiali się głośno i głośno ze sobą dyskutowali. Nieco później (gdy wszyscy - oprócz Cameron - byli już po połowie nalewki domowej pani Cuddy) zaczęli wznosić toasty. Większość z nich dotyczyła osób, o których House nigdy nie słyszał. Nagle Wilson wstał (nieco się chwiejąc), uniósł kieliszek do góry i powiedział:
- Wypijmy za House'a!
Nikt nie odezwał się ani słowem. „Za House'a?? Za mnie??” - pomyślał diagnosta. Był równie zaskoczony jak pozostali. I potem nastąpiło coś, czego kompletnie się nie spodziewał. Wstała Cuddy i, podnosząc kieliszek, odrzekła:
- Za House'a! Niech będzie dalej błyskotliwym diagnostą, tylko mniej rozrabiającym – powiedziała, powodując śmiech jego podwładnych.
- Za House'a! Niech się nie myli przy diagnozie - powiedział Taub, również wstając.
- Za House'a! Niech czasem przyzna innym rację – powiedzieli jednocześnie Foreman i Chase, co zbudziło taki śmiech, że z pewnością słychać go było na drugim końcu miasta. House patrzył na to wszystko, a jego oczy stawały się coraz szersze.
- Za House'a! Niech nie będzie nieszczęśliwym dupkiem, jakiego teraz znamy - wyrzucił z siebie Wilson.
Po chwili każdy z nich podniósł swój kieliszek (nawet ci, którzy nigdy nie widzieli House'a na oczy) i jednym głosem, stukając się wspólnie kieliszkami, krzyknęli:
- Za House'a!
Odbiorca tego toastu stał teraz przy oknie, niezwykle wzruszony, ale i wściekły na siebie za to, że nie odbierał wiadomości od przyjaciela. Mógł przecież choć raz zapomnieć się i przyjść. Dopiero teraz, stojąc i przyglądając się im, zrozumiał, ile stracił. Spojrzał na Kutnera, który nic nie mówiąc, klasnął w dłonie i zabrał go z powrotem do jego mieszkania. Po tym, co zobaczył, jego dom wydał mu się niezwykle zimny i pusty. Pusty od podłogi do sufitu. Nie było tu kolorów, śmiechu, radości. Wszędzie panowała ciemność, a smutek czuć było w powietrzu. House rozejrzał się rozczarowany. Kutner zniknął i wszystko wydawało się wrócić do normy. Usiadł na kanapie i spojrzał na resztki Burbona. Pił ,,z gwinta'', nie przejmując się wyjmowaniem jakichkolwiek szklanek. Myślał o rzeczach, które widział tej nocy. Czuł, jak coś się w nim zmienia. Tęsknił za czymś, wyraźnie czuł to w sercu. Był tak zajęty swoimi rozmyślaniami, że nie zauważył przechodzącej przez jego drzwi dziwnej postaci.

V.

Dotknęła jego ramienia. House od razu, wyrwany z zamyślenia, spojrzał na postać. Była dziwna. Miała długi płaszcz, a jej twarz ukryta była pod szerokim kapturem. Jednak sądząc po delikatnym dotyku jej dłoni i frenchu na paznokciach, należała ona do płci pięknej.
- Jesteś trzecim duchem, prawda? - zapytał od razu, wstając. Dziwna postać natychmiast chwyciła go za rękę. Nic nie mówiła. Tupnęła nogą i po chwili i ją, i House'a, ze wszystkich stron otoczył mrok.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał House.
Cisza. Głęboka, irytująca i niemal dzwoniąca w uszach.
- Czy możesz już skończyć te gierki?! - krzyknął House. Był przerażony.
- Czy naprawdę chcesz to zobaczyć? - zjawa przemówiła. House już miał zamiar rzucić siarczysty komentarz w jej stronę, lecz zjawa nie pozwoliła mu na to. - Nie mam teraz czasu na twoje uwagi! Chcesz zobaczyć czy nie?! – jej głos sprawiał, że nawet największy bohater tuliłby się w kącie ze strachu. A jak miał czuć się w tej chwili House?
- Ch...chcę - wyjąkał cicho.
Zjawa tupnęła nogą. Cały pokój oświetlony został choinkowymi światełkami i ogniem, który wesoło trzaskał w kominku. House rozejrzał się. Nie znał tego pokoju. W ogóle nie wiedział, gdzie się znajduje. Po chwili jednak usłyszał gaworzenie dziecka, a trochę później kobiecy, perlisty śmiech. Śmiech Cuddy. Widział, jak bawiła się z małą dziewczynką, która teraz weszła jej praktycznie na ramiona. ,,Czyli Cuddy jednak zaszła w ciążę'' pomyślał, czując w sercu ciepło. ,,Zawsze chciała być matką”. Jednak do śmiechu Lisy dołączył czyjś inny, nieznany głos:
- Rachel, zostaw mamę.
House ujrzał mężczyznę, wyraźnie młodszego od Cuddy, który usiadł koło nich, posyłając całusa Rachel. House poczuł dziwne ukłucie, a ciepło uleciało z jego serca niczym para z czajnika. Kim był ten mężczyzna? Spojrzał na zjawę, która dopiero w tej chwili zauważyła jego zdumienie.
- To jej mąż. Nazywa się Lucas - odparła krótko. House'a zamurowało. Mąż?! Zawsze uważał Cuddy za pewną siebie
(czasem aż za bardzo) kobietę , która po prostu nie umie być w poważnym związku, jest niedostępna. Dlatego tak bardzo go intrygowała. A teraz... I to jeszcze taki chłystek! A co z innymi?!
- A co z resztą ? - zapytał w przestrzeń. Pokój zniknął. Stał teraz na dworze i trząsł się z zimna. Wszystko było szare, ponure i wszędzie panowała ciemność. Tylko nieliczne lampki świeciły się to tu, to tam. Był na cmentarzu. Dostrzegł niewielką grupę ludzi stojących nad czyimś grobem. On też podszedł. W blasku czerwonego znicza złote litery śmiały mu się w twarz: ,,Remy Hadley”. Widział swoich pracowników, a wśród nich Foremana, i jego oczy wypełniły łzy. Śmierć zawsze była tylko faktem, czymś suchym, ostatecznym. Tu jednak (jak i w przypadku Steve’a) było inaczej. Skoro taki był jej los, to co się dzieje teraz...
- A co ze mną? – zapytał.
Obraz znów się zmienił. Tym razem natychmiast poznał, gdzie jest. Był w swoim domu. Widział siebie. Pijanego, naćpanego i nieszczęśliwego. Widok ten jeszcze bardziej zmiażdżył mu serce. Nic się nie zmieniło. Pozostał takim samym człowiekiem, jakim był wcześniej. Mieszkał tylko w większym chlewie. Wszędzie leżały podarte papiery. W większości (ku zdumieniu House'a) były to urywki z gazet.
,,Czy to koniec Gregory’ego House'a?” , ,,Doktor-narkoman” i wiele innych tytułów magazynów walało się po podłodze.
- Wszystko schrzaniłem - powiedział Greg. – Ciekawe, co u Wilsona... - House nie wiedział, co robić.
- Nie widziałeś się z Wilsonem?! Jak to?! Kiedy go widziałeś?! – krzyczał, szturchając tego pijanego człowieka w plecy. Jednak nic się nie działo. Greg zaczął szlochać, a potem wyjął z kieszeni telefon.
- Nie płacz, tylko dzwoń do Wilsona! On cię nie zostawi! Zadzwoń... proszę! - House szeptał, błagał, wierząc, że może tamten usłyszy. Chyba usłyszał, bo wybrał numer Jamesa. Wśród panującej wokoło ciszy słychać było sygnał połączenia i mocne bicie serca dwóch House'ów. Chwile oczekiwania na choć niewielkie szczęście, ten płomyk nadziei. Sekundy, które były godzinami.
- Cześć, tu James! Jestem z Sarą na wakacjach i raczej nie wziąłem ze sobą telefonu. Zostaw wiadomość. Oddzwonię!
,,Nie” – pomyślał House z rozpaczą. ,,Nie, nie, nie, nie, NIE!”. Patrzył jak on sam szepcze to samo, dalej trzymając telefon w dłoni. Wyjął coś czarnego spod stolika.
- Jimmy, przepraszam... – wyszeptał, cicho rozłączając się. House'a ogarnęło zdumienie. Zdumienie, które przerodziło się w przerażenie.
- Skąd masz tę broń?! Odłóż ją!! – wrzeszczał. – NIE!
Głuchy, głośny strzał. Upadek.
Krew. ,,Nie!". Cisza.
House podbiegł do rannego. Przyłożył rękę do jego szyi, nie wyczuł jednak tętna. Mężczyzna już nie żył, a jego krew rozlewała się po całej podłodze, brudząc wszystko, co się na niej znajdowało. Twarz jego była wykrzywiona w grymasie bólu i cierpienia, oczy zamknięte. House patrzył na ciało, a potem po prostu upadł na kolana i zaczął krzyczeć. Z głębi własnego serca, o którego istnieniu dawno już zapomniał.
- Ja nie chcę tak skończyć! Nie chcę! Dajcie mi ostatnią szansę! Błagam! - Zamknął oczy. Myślał już tylko o rzeczach, które zrobiłby, gdyby takową otrzymał. Miał w pamięci wszystkie wspaniałości, które ujrzał tej nocy, uczucia, o których nie pamiętał od tak dawna. Zacisnął mocniej powieki, a z jego warg wydobył się łkający szept: ,,Proszę, proszę, proszę...”. Cisza. Zrezygnowany House otworzył oczy i o mało nie rozpłakał się ze szczęścia. Był w swoim mieszkaniu. Nigdzie nie było krwi, a do okna dobijały się zziębnięte wróble. House natychmiast otworzył ,,wrota'', częstując przybyszów ostatnią bułką z chlebaka. Ptaki jadły szybko, wcale nie grymasząc, a gdy odleciały, House (ubrawszy się jeszcze w kurtkę, oczywiście) niemal wykuśtykał z domu. Nie zważając na nogę, pędził niczym wicher poprzez zaśnieżone ulice, podziwiając ich ogólny wygląd z powywieszanymi świecidełkami. Boże Narodzenie. Mijał każdy zakamarek, każdy ślepy zaułek. W końcu dotarł jednak do domu, o który najbardziej mu chodziło. Dom Cuddy. Zadzwonił do drzwi, czekając na odpowiedź. Gdy jednak nikt nie otwierał, zaczął po prostu w nie pukać, i to nie tylko laską, ale również i dłonią. Coraz mocniej i mocniej. No, nareszcie! Drzwi powoli się uchyliły. Zgodnie z przypuszczeniami House'a ci, których widział wczoraj w tym domu (oprócz Cameron), mieli potwornego kaca. Nawet święty Wilson, któremu teraz plątały się nogi (i które już zapomniały chyba, co to spodnie). Stał oto w białym podkoszulku i w slipach z reniferami, a jego oczy o mało z orbit nie wyleciały.
- House? - wyszeptał zdumiony i - bądźmy szczerzy - dalej lekko otumaniony nalewką.
- Wesołych Świąt! - krzyknął House wgłąb domu. Po chwili dało się słyszeć stanowcze protesty: ,,Ciszej... Dajcie szklankę wody... Czemu tu tak gorąco...”, co sprawiło, że House zaczął chichotać.
- Greg, naćpałeś się? - zapytał Wilson, wpuszczając gościa do środka. Dom, oprócz zapachu ciast i czekolady, posiadał również mocny zapach alkoholu, ale wyczuć można w nim było ten iście domowy klimat. Tak. House już od progu poczuł się jak w domu. Nie jak u siebie w mieszkaniu, ale jak u Wilsona kiedyś.
- Jimmy, upiłeś się? Nieładnie... - odgryzł się wesoło House. Widział już Wilsona wiele razy w tym stanie. Ale tym razem coś się zmieniło. Wilson, ni z tego, ni z owego, podszedł do House'a i, nie dając najmniejszego nawet ostrzeżenia, po prostu się w niego wtulił. House zawsze uważał, że nie sprawdza się w roli pluszowego misia, jednak tym razem postanowił zrobić wyjątek (nie ukrywając faktu, że ten jakże ludzki odruch ze strony Wilsona sprawił mu wielką przyjemność).
- Czemu nie przyszedłeś wczoraj? - spytał Wilson, dalej tonąc w tym niedźwiedzim uścisku. House spojrzał na niego swoimi niebieskimi oczami, w których błyszczało zakłopotanie.
- Nie wiem... Przepraszam - Wilsonowi w zupełności te słowa wystarczyły. Mogli by tak stać i stać, jednak widok dwóch facetów przytulających się do siebie, z których jeden był prawie że nagi, nie był czymś normalnym, więc (że tak powiem) odkleili się od siebie i weszli do pokoju obok, gdzie wszyscy przy zasuniętych żaluzjach leczyli się za pomocą gorącej herbaty.
- Zobaczcie, kto przyszedł - powiedział wesoło Jimmy. Na widok House'a wszyscy jakby nagle zapomnieli o dręczącym ich kacu i podbiegli, by się z nim przywitać i pogadać, a Cuddy posłała mu nawet świątecznego całusa (w policzek, ale to zawsze coś). Po chwili wszyscy doszli do porozumienia, że należałoby jeszcze raz przełamać się opłatkiem, dzięki czemu House miał okazję również i ten błąd naprawić. Wszyscy życzyli mu szczęścia, pomyślności, spełnienia marzeń i choć on tylko zduszonym ze wzruszenia głosem odpowiadał: ,,Wzajemnie”, widać było, że naprawdę im tego życzy.
Spędził święta w “prawie-rodzinnej” atmosferze. Nie stał się wcale milutki. Był po prostu sobą. Dalej trzymał się go sarkazm i żarty. Wyglądał tylko na bardziej zadowolonego niż zwykle. No i częściej się uśmiechał. Lubił Boże Narodzenie coraz bardziej z każdą minutą, którą tam spędził. Śmiał się, ciesząc się tym spędzonym razem z przyjaciółmi czasem i sosem czekoladowym, który udało mu się cichaczem wyjeść. Nie czuł tej dziwnej pustki w sercu i układał już plany na następny rok, gdy rozkładał swój śpiwór obok kanapy. Choć nie wierzył w Boga, uwierzył w magię świąt, co samo w sobie było cudem. A co się dalej z nim działo? Cóż, to już zupełnie inna historia.

KONIEC



P.S. Dziękuję z całego serca Czerwono - Zielonej która zbetowała cały ten tekst. Dziewczyno jesteś wielka!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dioda14 dnia Czw 15:12, 30 Gru 2010, w całości zmieniany 10 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 7:11, 24 Gru 2010    Temat postu:

Dioda14 napisał:
Hilsona pod choinką ( tylko proszę bez skojarzeń )
ale... ale.... ale jak to "bez skojarzeń"? Bo mi się właśnie bardzo obrazowo skojarzył pewien fik, w którym chłopaków nieco poniosło i nie tyle oni wylądowali pod choinką, co choinka na nich
Niemniej dziękuje za dedykację (nie szkodzi, że małe - w końcu nie liczy się rozmiar )

A co do fika...

Pomysł ofkors znany, ale bardzo ciekawie i zgrabnie zaadaptowany do House'owych realiów.
Podróż w przeszłość House'a wzruszyła mnie prawie do łez (ale ja się łatwo wzruszam, więc się nie przejmuj ). Nie zdziwiłabym się, gdyby tak wyglądały święta w rodzinnym domu House'a - to by idealnie tłumaczyło, czemu w dorosłym życiu irytuje go Gwiazdka. Teraźniejsze święta u Cuddy... no cóż, Wilson powinien był się bardziej postarać, żeby ściągnąć tam House'a (jeden, jedyny raz zrobię wyjątek i przyznam, że w takim wypadku nawet bym się ucieszyła, gdyby włamał się do House'a przez okno i siłą-niekoniecznie-perswazji zaciągnął go na imprezę ). A przyszłe święta wyglądały naprawdę makabrycznie i przerażająco, tzn od momentu, kiedy House nie mógł się dodzwonić do Wilsona
Poza tym Steve... miałam nadzieję, że ktoś podaruje House'owi nowego szczurka, albo że House sam zrobi sobie prezent. I jeszcze pijany Wilson ze swoim reniferowym fetyszem jako podwójny bonus na koniec

Nie muszę chyba dodawać, jak ja widzę dalszy ciąg tej historii i skąd House wyjadał - a raczej zlizywał - czekoladowy sos podczas kolejnej gwiazdki

Weny do kolejnych ficzków!


PS. Jeśli chodzi o błędy, to niestety brutalnie powiem, że interpunkcja leży na obu łopatkach. Przydałaby Ci się jakaś cierpliwa beta, która dopilnowałaby, żeby spacje były tam gdzie trzeba


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dioda14
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Sie 2009
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 11:20, 24 Gru 2010    Temat postu:

"ale... ale.... ale jak to "bez skojarzeń" ?"

Ouu! Nie martw się ...zaraz usunę to zdradzieckie zdanie w nawiasie

"Bo mi się właśnie bardzo obrazowo skojarzył pewien fik, w którym chłopaków nieco poniosło i nie tyle oni wylądowali pod choinką, co choinka na nich"

A dasz link?

" (nie szkodzi, że małe - w końcu nie liczy się rozmiar )"

No...na bezrybiu i rak rybą. Ja nie oglądam już 7 sezonu
Nie widziałam tej sceny w której podobno House wygonił Wilsona...nie mam serca tego obejrzeć. Cytując Amber
,, Daj mi narkotyki i środek przeciw wymiotny to to zrobie"

"Teraźniejsze święta u Cuddy... no cóż, Wilson powinien był się bardziej postarać, żeby ściągnąć tam House'a (jeden, jedyny raz zrobię wyjątek i przyznam, że w takim wypadku nawet bym się ucieszyła, gdyby włamał się do House'a przez okno i siłą-niekoniecznie-perswazji zaciągnął go na imprezę )"

Ach, ty ZŁA kobieto! Chciałam i ten wątek bardziej rozwinąć , ale wtedy nie byłby to fluff tylko pwp . Bo gdyby jednak Wilson wpadł przez okno do domu House'a , to nie sądzę że graliby w karty

"I jeszcze pijany Wilson ze swoim reniferowym fetyszem jako podwójny bonus na koniec "

To po obejrzeniu świątecznego odcinka w którym Wilson na koniec miał czapkę z rogami(?) renifera. Wilson z tą czapką tak zapadł mi się w pamięć że po prostu musiałam to wykorzystać.


"Nie muszę chyba dodawać, jak ja widzę dalszy ciąg tej historii i skąd House wyjadał - a raczej zlizywał - czekoladowy sos podczas kolejnej gwiazdki "

A kysz! A kysz! A kysz!...dzieło szatana! ( żarcik)

"Weny do kolejnych ficzków! "

Wzajemnie:) Wiesz co mam na myśli :sadystyczna dusza zaciera już rączki:

"PS. Jeśli chodzi o błędy, to niestety brutalnie powiem, że interpunkcja leży na obu łopatkach. Przydałaby Ci się jakaś cierpliwa beta, która dopilnowałaby, żeby spacje były tam gdzie trzeba"

No wiem ...próbowałam naprawić wszystkie błędy ale tego tekstu było tak dużo ...ale już poprosiłam o pomoc betę więc nie powinno być aż tak źle
I jeszcze raz Weołego Hils...znaczy się Wesołych Świąt!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dioda14 dnia Pią 11:30, 24 Gru 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 6:11, 25 Gru 2010    Temat postu:

Dioda14 napisał:
"Bo mi się właśnie bardzo obrazowo skojarzył pewien fik, w którym chłopaków nieco poniosło i nie tyle oni wylądowali pod choinką, co choinka na nich"

A dasz link?

Kurcze, w pierwszym odruchu ogarnęła mnie panika, bo nie miałam zielonego pojęcia, gdzie tego fika upchnęłam. Ale widać Wigilia to czas również fikowych cudów, bo trafiłam na niego już przy pierwszej próbie Proszę bardzo: [link widoczny dla zalogowanych]

Dioda14 napisał:
Nie widziałam tej sceny w której podobno House wygonił Wilsona...nie mam serca tego obejrzeć. Cytując Amber
,, Daj mi narkotyki i środek przeciw wymiotny to to zrobie"
House go nie tyle wygonił, co po prostu okazał brak zainteresowania rozpadem Wilsonowego związku i potem (albo przedtem) oznajmił, że Cuddy zaraz do niego wpadnie. Bosh, żeby chociaż House/Hju wykrzesał z siebie odrobinę entuzjazmu w związu z wizytą Cuddy, żeby ta scena wyglądała jakoś autentycznie... ale nie, House zachowywał się jak zniechęcona prostytutka, czekająca na przybycie bardzo odrażającego klienta, który na dodatek kiepsko płaci Już tamta scena z 2x24, kiedy House wali Wilsona w nos wyglądała bardziej prawdziwie i prawdopodobnie A to 'wyrzucenie Wilsona' w 7x08 było wypisz wymaluj jak scena z "Kontraktu", kiedy House zrywa Hilsonową przyjaźń

Dioda14 napisał:
Ach, ty ZŁA kobieto! :devil: Chciałam i ten wątek bardziej rozwinąć , ale wtedy nie byłby to fluff tylko pwp .
Zawsze do usług! PWP też może być fluffowe... No i nic straconego, zawsze możesz rozwinąć taki wątek w innym fiku

Dioda14 napisał:
Bo gdyby jednak Wilson wpadł przez okno do domu House'a , to nie sądzę że graliby w karty
a czemu nie? Rozbierany poker byłby odpowiedni Czytałam raz nawet (ale tym razem nie mam już kompletnie pojęcia gdzie ), że chłopaki grali w karty, a ten który wygrał, wybierał pozycję

Dioda14 napisał:
To po obejrzeniu świątecznego odcinka w którym Wilson na koniec miał czapkę z rogami(?) renifera.
wolałam wersję House'a: "It's a moose on a Jew"


Dioda14 napisał:
Wzajemnie:) Wiesz co mam na myśli :sadystyczna dusza zaciera już rączki:
wiem, wiem (chyba). Tylko weny jak na złość ani śladu

Dioda14 napisał:
I jeszcze raz Wesołego Hils...znaczy się Wesołych Świąt!
Hilsonowych Świąt!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dioda14
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Sie 2009
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:08, 25 Gru 2010    Temat postu:

"A to 'wyrzucenie Wilsona' w 7x08 było wypisz wymaluj jak scena z "Kontraktu", kiedy House zrywa Hilsonową przyjaźń "

Kobieto! Czy ty w ogóle wiesz co mówisz? Dobra, po przeczytaniu tego postu nie wytrzymałam i obejrzałam końcówkę tego odcinka. I uważam, że nie masz racji. W ,,Kontrakcie" była autentyczna złość, szok , połmanie laski na pół, smutne spojrzenie House'a za odchodzącym Wilsonem, to głupie trzaśnięcie drzwiami! A w serialu: seria negatywnych niedomówień, ogólna sztuczność i voila krótkie ujęcie ,,jakże posmutniałych'' błękitnych oczu
(to była ironia)

"wolałam wersję House'a: "It's a moose on a Jew" "


Słodkie

"wiem, wiem (chyba). Tylko weny jak na złość ani śladu "

Nie boj się! Wena i tak Cię dopadnie!

"Hilsonowych Świąt! "

I Hilsonowego Nowego Roku!

Wypijmy za scenarzystów- niech się w końcu ogarną i przestaną pakować Huddy tam gdzie go nie trzeba( czyli przez 3/4 odcinka), a dadzą choć 2/4 Hilsona ( ale nie takiego z 6 sezonu bo tamten był ), no i za chłopaków, by ich przyjaźń( jeśli to możliwe) powróciła na ten dawny poziom
Ja chyba będę mieć jutro kaca...ale jeśli dzięki temu dawny Hilson wróci jestem w stanie się poświęcić
Zdrówko!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 7:03, 26 Gru 2010    Temat postu:

Dioda14 napisał:
Kobieto! Czy ty w ogóle wiesz co mówisz? Dobra, po przeczytaniu tego postu nie wytrzymałam i obejrzałam końcówkę tego odcinka. I uważam, że nie masz racji. W ,,Kontrakcie" była autentyczna złość, szok , połmanie laski na pół, smutne spojrzenie House'a za odchodzącym Wilsonem, to głupie trzaśnięcie drzwiami! A w serialu: seria negatywnych niedomówień, ogólna sztuczność i voila krótkie ujęcie ,,jakże posmutniałych'' błękitnych oczu
damn, wiedziałam, że powinnam dokładniej napisać, co miałam na myśli Bo istotnie w ta scena w Kontrakcie była pełna emocji, w przeciwieństwie do sceny serialowej, którą panowie zagrali jakby sądzili, że to tylko setna z rzędu próba, bo nikt im nie wspomniał, że kamera jest włączona.
Z porównaniem do Kontraktu chodziło mi o to, że House wyglądał tak, jakby ktoś go zmuszał do wyrzucenia Wilsona, a nie że zrobił to z własnej inicjatywy i że wcale nie czuł się dobrze z tym, co robi. Ech, nie ma co porównywać fików z obecnym serialem, bo naprawdę czytałam bardzo niewiele takich, które byłyby na gorszym poziomie niż ten crap pisany przez scenarzystów

Dioda14 napisał:
Nie boj się! Wena i tak Cię dopadnie!
Mam nadzieję Póki co jedyne, co mogę powiedzieć, to cytat z mojej znajomej: "Kurcze, mieli gwałcić, a nie gwałcą"


*dołącza się do toastu*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
piłeczka Haus'a
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 17 Sty 2010
Posty: 249
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Pomorskie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:03, 28 Gru 2010    Temat postu:

OMG !

Wiem że jest już po Świętach, ale znowu poczułam się jag by była Wigilia ( a może to dlatego że właśnie odgrzałam i zjadłam krokieta ze Świąt ). Bardzo podobał mi się fick, ale uwielbiam Cię za coś innego. Po pierwsze ( i najważniejsze ) za to że było moje ukochane Fourteen ( ) i tak ładnie je przedstawiłaś, a po drugie dlatego że Cameron była tam w ciąży. Ogólnie za nią nie przepadam, lecz w ziwązku z Chase'm może być. A, zapomniała bym. Mój ukochany fragment :

Poza tym oni też pewnie mają jakieś plany – Dokończył, patrząc na swoich kolegów. Trzynastka spłonęła rumieńcem. Dziś właśnie miała przedstawić Foremana swojej rodzinie.

Po prostu go loffciam.

I jeszcze raz ! OMG !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin