Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

The Psychiatrist. [29. The Blower's Daughter; Z ]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
NiEtYkAlNa
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 1519
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Houseland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 0:35, 12 Gru 2009    Temat postu:

pisz pisz kochana, czytam z wypiekami na twarzy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:46, 14 Gru 2009    Temat postu:



krótko, smutno i świątecznie.

12. STRATA.

Święta...

W tym roku doprowadzały go do szału bardziej niż zwykle. Siedział w domu nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Żadna z nowinek medycznych zalegających od jakiegoś czasu na biurku nie była w stanie go zaciekawić na tyle by przebrnął choć przez kilka stron. Telefon z życzeniami od ojca podziałał na niego w przewidywalny sposób.

Fantastycznie. Chyba kupię sobie pod choinkę nową komórkę...

Stanął oparty o fortepian. Miał ochotę zdemolować całe swoje mieszkanie. Nie miał pojęcia skąd w nim tyle goryczy. Dotychczas spędzał święta... w szpitalu. Wieczór wigilijny samotnie, ale... nie robiło mu to różnicy. Był przyzwyczajony do tego, że jego życie wyglądało właśnie w taki a nie inny sposób, sam wybrał taką drogę.

No może... Poza wieczorem, który spędził zaraz po rozstaniu ze Stacy. To... Nie było mu obojętne. Właściwie nic nie pamiętał. Gdy na pusty stolik przywędrowała butelka bursztynowo-brunatnego płynu od razu zrobiło się weselej...

Kolejna halucynacja... Kolejne przywidzenie...

Dlaczego Anne..?

Dlaczego akurat ona..?

Czy tak bardzo pragnął jej obecności..? Czy wciąż miał nieodparte wrażenie, że tak strasznie ją zranił...

Przecież... Przecież to ona zraniła jego. Tak nie można... Nie działa...


Zadzwonił telefon. Domowy. Komórka leżała w kawałkach po drugiej stronie salonu.

- House..?

- Nie, Święty Mikołaj.

- House, przyjedź do szpitala, prędko. Tu Wilson. – odezwał się zdenerwowany rozmówca.

House parsknął.

- Wiem, że to Ty. Ale nie zmusisz mnie...

- Anne... Miała wypadek. Dziś w nocy.

*

Zebrał się najszybciej jak był w stanie. Drogę pokonał w rekordowym tempie. Niemal biegiem przemierzył parking i wpadł do gabinetu Cuddy.

- Gdzie ona jest..? – spytał zdenerwowany.

- Operują ją. – powiedziała Cuddy. Odwróciła się w jego stronę. Dopiero teraz zauważył, że płakała.

Zły znak...

- Co się stało..?

Stał i miał wrażenie, że jeśli natychmiast nie usiądzie runie jak długi. Może to wina zamroczenia bólem, który spowodowany był nadwyrężeniem nogi, a może...

- Świadkowie twierdzą, że weszła pod samochód. – odpowiedziała Lisa drżącym głosem. – Przyszła do mnie... Roztrzęsiona... Chciała urlop... Twierdziła, że radzicie sobie sami, a ona ma coś ważnego do załatwienia... Nie chciałam, ale... zgodziłam się... House, ja nawet nie spytałam o co chodzi. Nie zatrzymałam jej... Może gdybym... – załamał jej się głos.

- To moja wina... – szepnął House.

Podeszła do niego i spojrzała mu w oczy.

- Powiedziałem jej tyle... – zadrżał mu głos. – Co z nią..? Jak bardzo...

Lisa pokręciła przecząco głową.

- Chirurdzy powiedzieli, że zrobią co mogą, ale... Facet, który ją potrącił jechał ponad 100 km/h. – powiedziała. – Ratownicy twierdzili, że to cud, że dowieźli ją żywą... Widać... Musi żyć.

- Która sala..? – spytał odzyskawszy mowę.

- Nie powinieneś tam być... – powiedziała Cuddy chwytając go za ramię.

- Która..?

- Czwarta...

*

Nie odważył się tam wejść. Wilson zastał go siedzącego przed wejściem. Sam nie wiedział, które z nich wyglądało gorzej, bo o ile Anne była rozbita fizycznie o tyle House...

- Przyniosłem Ci kawę. – postawił kubek obok niego, ale on nawet się nie poruszył. Siedział na posadzce ze wzrokiem wbitym w podłogę i rękami zaplecionymi na karku.

James wiedział, że nie chodzi tylko o wypadek. Wiedział, że w tym miejscu, w tej jednej kafelce w którą się wpatrywał skumulowało się wszystko, co działo się przez ostatni tydzień. Halucynacje, domniemany powrót Stacy, załamanie które przeszedł sam, potem noc z Anne, to wszystko, co jej powiedział... A teraz ściągnięcie na siebie winy za wypadek... I świadomość, że na stole operacyjnym być może umiera jedyna osoba, która mogła mu pomóc.

- Greg... Nie możesz... Nie możesz teraz się załamać... – zaczął spokojnie Wilson.

- Nie załamuję się. – odparł równie spokojnie House. – Zastanawiam się, co będę mógł zrobić, kiedy już im się uda...

James nie wiedział czy Gregory zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.

- Greg...

- Tak wiem. Błagam Cię Wilson... – diagnosta głośno przełknął ślinę. – Bądź przyjacielem i nie odbieraj mi nadziei.

To było tak do niego niepodobne, że Wilson sam miał łzy w oczach.

Kiwnął potakująco głową.

- Pójdę tam, zobaczyć jak im idzie...

*

James stał nie wierząc własnym oczom. Tyle razy nie stanęło chyba żadne serce podczas jakiejkolwiek sytuacji. I żadne serce tyle razy nie wznowiło pracy.

Był sam jeden na widowni. Nagle usłyszał skrzypnięcie drzwi. Zobaczył House’a, który stał błądząc wzrokiem po pomieszczeniu i obawiając się spojrzenia za szybę.

- Jest dzielna. – powiedział cicho starając się nie zburzyć spokoju chwili.

Gregory podszedł chwiejnym krokiem do szyby. Wpatrywał się w całą armię ludzi, którzy walczyli o życie posiniaczonej dziewczyny. Nagle jej serce zatrzymało się znowu. Przymknął oczy opierając rozgrzane czoło o zimne szkło. James poklepał go po ramieniu.

- Jej serce staje raz na kilka minut, ale wciąż walczy.

Bał się spojrzeć w oczy przyjaciela.

- Wilson... Tym razem... – wciągnął powietrze ze świstem. Bał się, że rozklei się na oczach chirurgów, dlatego pospiesznie wyszedł z pomieszczenia.

James tylko raz w życiu widział jego łzy. Wyszedł za nim, ale dopadł go dopiero w jego własnym gabinecie.

- Wilson zostaw mnie...

- Greg...

- Wilson proszę... – odwrócił się w jego stronę dość gwałtownie, ale w oczach przyjaciela znalazł tylko akceptację i zrozumienie.

- To wszystko moja wina... Nie powinienem był... Znowu spieprzyłem... – usiadł na fotelu ukrywając twarz w dłoniach.

Dopiero myśl o śmierci Anne spowodowała realne cierpienie. Dawno TAK się nie czuł. Dawno nie czuł...

James stał naprzeciw niego kompletnie rozbity. Czuł się bezsilny... Bezradny... Jego przyjaciel... House, który nigdy w życiu nie pozwoliłby żeby ktokolwiek zobaczył go w takim stanie rozpadł się na jego oczach.

- James... – szepnął. – Zostaw mnie samego...

Wilson spojrzał na jego drżące dłonie. Czy mógł zrobić cokolwiek..?

*

Po kilku godzinach kręcenia się po szpitalu, biegania od sali operacyjnej do gabinetu Wilsona, który musiał przecież zająć się pacjentami, House był bliski obłędu. Starał się jak zwykle wszystko ukryć pod maską mam-was-gdzieś, ale kiepsko mu to wychodziło. Co prawda, nikt nie domyślał się, że chodzi o Anne, wszyscy mieli raczej inne podejrzenia co do jego dziwnego stanu. Po szpitalu krążyły głównie plotki, że znowu został odcięty od leków.

On tymczasem siedział z głową wspartą na lasce niemal przysypiając z wycieńczenia, kiedy drzwi sali operacyjnej otworzyły się i wyszedł Robert Chase.

Szedł wolnym krokiem z pochyloną głową. Nie można było dostrzec jego spojrzenia.

House wstał i widząc zbliżającego się chirurga spodziewał się najgorszego. Jednocześnie jednak gdzieś na dnie tliła się jeszcze nadzieja, wątła, bo wątła, ale jednak. Ona właśnie powodowała zawroty i ból głowy. Ona odpowiadała za serce, które podchodziło mu do gardła powodując nudności.

- House... – zaczął Chase podnosząc wzrok na diagnostę. Gregory błagał by znieść prawdę z godnością, przecież facet, który przed nim stał był tylko nieopierzonym gówniarzem... – Walczyliśmy, ona też...

Po takim początku Greg przymknął oczy i spuścił głowę.

- ... pomimo wystąpienia poważnych komplikacji, żyje. Operacja się udała, ale... – Robert zawiesił głos. – Jej stan jest krytyczny. Jest w śpiączce. Być może... Być może to koniec. Przykro mi...

House uniósł głowę.

- Nie mów, że Ci przykro dopóki żyje. – rzucił gniewnie i odszedł.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:28, 15 Gru 2009    Temat postu:

13. POWRÓT.

Milion rurek, kabli, wtyczek...

Dlaczego nigdy go to nie ruszało..? Dlaczego zawsze był wobec tego tak obojętny..?

Aż do tej chwili.

Usłyszał za sobą kroki.

- Greg, powinieneś jechać do domu. – odezwał się łagodny, damski głos.

- Cuddy... wolę zostać, będę jutro w pracy... – powiedział nadal wpatrując się w wątłą postać leżącą pod stosem rurek i aparatury.

Dotknęła jego ramienia.

- Nie żartuj. Nie przyjmę żadnego przypadku zanim Twój zespół nie będzie w komplecie. – uśmiechnęła się blado.

- Być może już nigdy nie będzie... – odezwał się. Jego twarz była jak kamień.

Po ostatnich wydarzeniach wszystkie uczucia wylały się tam w gabinecie. Miał wrażenie, że nie zostało już nic z tamtego House’a, który płakał w objęciach Anne. Czuł jakby stał gdzieś obok, obserwując tylko jakąś antyczną tragedię człowieka, którego nie znał.

Ile by dał za swój dawny emocjonalny pustostan. Ile by dał za te lata wypracowanej samotności... Teraz wszystko okazywało się tak trudne...

Racjonalizm powrócił ze zdwojoną siłą. Stał ciągle za szybą wydając tylko polecenia pielęgniarkom wchodzącym do sali doktor Collins. One patrzyły na niego z nie udawanym szacunkiem, pomimo wszystkich obelg jakie usłyszały na jego temat.

- Nie wolno Ci tak mówić. Nie wolno Ci tak myśleć... – usłyszał głos, który przedzierał się przez jego świadomość jak brzytwa.

- Sama nie wierzysz w to, że się obudzi. – powiedział odwracając do niej twarz. Jego oczy wyrażały więcej niż tylko to, co zdołał powiedzieć.

- Jedź... – szepnęła.

*

Wrócił do domu tylko z zamiarem wzięcia szybkiego prysznica i przebrania się. Nie wiedział ile czasu mu to zajmie, więc poprosił Wilsona, żeby „pilnował lekarzy i pielęgniarki”.

Stał pod prysznicem, gdy nagle za drzwiami kabiny zobaczył postać, która powoli się do niego zbliżała. Serce waliło mu jak oszalałe. Gdy otworzył drzwi poczuł jakby świat na moment się zatrzymał.

Chore halucynacje przyszły mu z pomocą...

Zrzuciła ubranie i weszła do kabiny oplatając mu ręce na szyi. Czuł jak zaczyna drżeć, jak świat zaczyna wirować, ale za wszelką cenę, nie chciał pozwolić by ta chwila uciekła.

Być może to już ostatnia okazja...

- Tak wiele chciałbym Ci powiedzieć... – szepnął przylegając do niej całym ciałem.

- Nic nie mów...

- Leżysz tam... A ja nie mogę nic zrobić... – mówił niemal płacząc. Ona wycierała jego łzy tuląc raz po raz jego twarz.

Woda była jedynym świadkiem fantazji, która miała dać choremu lekarzowi namiastkę normalności. Chciał ją zatrzymać, ale nie mógł...

Ocknął się siedząc w brodziku z opartą o zimną ścianę głową.

*

- Bez zmian..? – spytał podchodząc do półprzytomnego Wilsona.

Ten kiwnął głową.

- Zastąpię Cię. – rzucił.

- Dlaczego tam nie wejdziesz..? – spytał nieoczekiwanie.

Gregory sam się nad tym zastanawiał.

- Chyba... Nie mam do tego prawa...

*

Był już styczeń. Siarczyste mrozy komplikowały życie, ale wszyscy starali sobie jakoś radzić z codziennością.

Zaglądał do niej codziennie.

Po około tygodniu siedzenia przy wejściu do sali, odważył się wejść i dotknąć jej dłoni.


Cuddy uległa jego prośbom i przyjmowała skomplikowane diagnostycznie przypadki. House pracował bez zarzutu. Zmiana, jaką był spokój, brak pozwów i zażaleń, martwiła Cuddy. Wiedziała, że coś jest nie tak. Coś poza leżącą na chirurgii młodą lekarką...

Greg też wiedział... Choć chodził do pracy, znowu ratował życie niewdzięcznym ludziom, to spokój z jakim znosił rzeczywistość miały swoją cenę. Tą ceną była jego własna Anne, która była obecna w jego mieszkaniu zawsze kiedy wracał i kiedy z niego wychodził. Na początku go to przerażało, ale nauczył się żyć ze swoją własną iluzją...

Czasem tylko zastanawiał się co się stanie, jeśli ona się nie obudzi..?

Do czego on sam się doprowadzi..?

Czy będzie w stanie zrezygnować ze swoich urojeń..? Czy będzie potrafił się z nią rozstać..?

Ale zaraz potem ona otaczała go swoimi ramionami i wszystko wydawało się być normalnie...

Normalnie...

Pewnego dnia i Wilson zauważył tę anomalię.

House przez cały dzień nawet przez chwilę się nie zamyślił. Rozwiązał kolejną zagadkę i zbierał się do domu. James przyglądał się jego pakowaniu rzeczy.

- Nie odwiedziłeś dzisiaj Anne... – powiedział opierając się o krawędź drzwi.

House na moment stanął w bezruchu.

- Nie miałem dziś czasu... – odparł.

- Więc dlaczego teraz do niej nie idziesz..? spytał James.

- Idę.. – skłamał.

- Kłamiesz. – powiedział ze spokojem przyjaciel wbijając w niego swoje łagodne brązowe oczy.

- O co Ci chodzi..? – spytał diagnosta podnosząc głos. – Staram się normalnie żyć. Wypełniać swoje obowiązki...

- Wszystko jest w porządku..? Nie masz już halucynacji..? – Wilson zadawał coraz bardziej niewygodne pytania.

- To jakieś bzdury... – skwitował House starając się wyminąć go w drzwiach.

On jednak stanął tuż przed nim patrząc mu prosto w oczy.

- Spieszysz się... – stwierdził James. – Do kogo..? – zapytał sam siebie.

Widział jak oczy House’a zmieniają barwę, jak proszą by nie ujawniał swoich przypuszczeń.

- Wilson... Pozwól mi przejść... – złagodniał.

- Wracasz do niej.

*

Siedzieli we trójkę.

On, Wilson i Cuddy.

Nie śmiał powiedzieć ani jednego słowa.

Lisa niczego się nie domyślała. Przez niemal półtora miesiąca jego pogrążania się w coraz ostrzejszych zaburzeniach niczego nie zauważyła.

- Greg... Chcemy Ci pomóc... – patrzyła na niego z troską.

On siedział pochylony. Ze wzrokiem utkwionym w podłogę. Pamiętał jak rozsypał się na tamtej kafelce...

Zaraz... Której dokładnie...

- Wezwiemy psychiatrę. Powinieneś z nim porozmawiać... Zastosować się do terapii. Być może konieczny będzie pobyt...

- Znam psychiatrę, który może mi pomóc... – szepnął diagnosta.

Przypomniał sobie halucynację, w której powiedział Anne, że ma nadzieję, że nie będzie mu potrzebna. Teraz wydawała się być ostatnią deską ratunku...

- House... rokowania nie są dobre. – zaczęła Cuddy. – Musisz pozwolić jej...

Greg zacisnął pięści.

- Odejść..? – spojrzał na nich z gniewem.

Czy oni wiedzą co mówią..?

Przecież te halucynacje to jest... To było wszystko co mu zostało. Wszystko co miał...


Cuddy usiadła obok niego.

- Teraz jest bardzo źle, ale za jakiś czas będzie lepiej. Jesteś rozbity... Od dwóch miesięcy nie jesteś sobą... To się zmieni. Jest ktoś kto może Ci pomóc... Pozwól sobie pomóc...

Zmieni się... Tak jak zmieniło się po odejściu Stacy..? Nie potrafił już tak żyć... Nie chciał...

- Nie potrzebuję niczyjej pomocy. – wycedził przez zęby. – Nie macie prawa...

No..? Do czego nie mają prawa..? Nie mają prawa odebrać Ci Twoich chorych fantazji..? To cena. Cena jaką płacisz za swoje tchórzostwo i zawzięcie. Myślałeś, że cierpisz..? Że ból po odejściu Stacy był prawdziwy..? Poczuj co znaczy...

Cuddy pomyślała, że jest jeszcze jednak szansa...

- Anne trafiła do szpitala nie dlatego, że była chora. – zaczęła. – Trafiła tam, bo nie mogła znieść tego, że ktoś, kogo bardzo kochała odszedł. Zamknęła się z tym sama w czterech ścianach. Cierpiała tak, jak Ty teraz... – powiedziała. – Ale ona pozwoliła sobie pomóc. Potrafiła zrezygnować z jego obecności i zawalczyć o siebie. Greg... – objęła go ramieniem. – Zawalcz o siebie. Ona... Chciałaby żebyś walczył. – dodała.

- Mam walczyć o to, by wyrzucić ją ze swojego umysłu podczas, gdy ona leży podłączona do aparatury podtrzymującej życie..? Czekać, aż umrze..? – spojrzał na Cuddy z wyrzutem.

- Masz walczyć o to, by móc żyć normalnie kiedy Anne się obudzi i będzie Cię potrzebowała. Nie pozwól by substytuty zdominowały Twoje życie uczuciowe. – powiedziała spokojnie.

House spojrzał na Wilsona. Nie dostrzegł nic co mogłoby ułatwić mu decyzję... No, może poza współczuciem i zrozumieniem.

Kiwnął głową.

- Dobrze... – powiedział. Spuścił wzrok. Jego życie znowu roztrzaskało się o tamtą kafelkę. – Pozwolę jej odejść...

*

Subtelne „doktorze House”, nie pomogło. Nie potrafił uporać się z przymusowymi wizytami u psychiatry. Dopiero po jakimś czasie, gdy nie widział wyjścia z chorej sytuacji w której się znalazł, przestał rozważać „szybką i przypadkową śmierć” i poszedł tam.

Raz, drugi, trzeci...

- Doktorze...

House westchnął. Delikatne pastelowe kolory doprowadzały go do szału. Miał ochotę krzyczeć, a spokój wzbudzał w nim kolejne pokłady agresji.

- Nie chcę tutaj być. – przyznał szczerze.

Kobieta pokiwała głową.

Przez chwilę przyglądał jej się w skupieniu, zastanawiając się, jak wyglądały wizyty u Anne za czasów kiedy jeszcze pracowała w szpitalu psychiatrycznym.

Czy też zadawała głupie i niewygodne pytania..? Czy trafiając do niej myślałbym o niej tak samo jak o tej kobiecie..?

*

Po dwóch miesiącach terapii znowu był sobą.

Sarkastycznym i cynicznym dupkiem bez cienia człowieczeństwa i wrażliwości. Pozwy zaczęły się mnożyć, a pacjenci skarżyli się bardziej niż zwykle...

Lisa Cuddy była gotowa na przyjęcie z podniesioną głową takiego stanu rzeczy i właściwie było jej wszystko jedno, ale James Wilson wiedział, że go skrzywdzili.

Pewnego wieczoru przyszedł do gabinetu pani dyrektor.

- Lisa...

- James, nie teraz, jestem zajęta. – powiedziała nie odrywając wzroku od dokumentów i skrupulatnie przepisując coś na milion karteczek.

- Lisa, skrzywdziliśmy go. – powiedział.

Cuddy spojrzała na niego pytająco.

- Kogo..?

- Grega... Nie powinniśmy byli... – zaczął się plątać Wilson.

Lisa westchnęła.

- James, on był chory, potrzebował pomocy... – zaczęła.

- Był... zaburzony. Ale szczęśliwy. Co jeśli to był jedyny sposób..? Przecież widzisz co dzieje się teraz...

Cuddy wzruszyła ramionami.

- To co zwykle. Mam pełne ręce roboty, bo nie zważa na nic i na nikogo. Jest jak dawniej.

- Właśnie... A miało być... – westchnął James wychodząc. - ...inaczej.

*

Gregory House siedział w swoim gabinecie pochłonięty kolejną egzotyczną publikacją na temat leczenia przewlekłego bólu. Niedawno robił badania wątroby. Wypadły blado. Jego organizm powoli buntował się przeciwko vicodinowej terapii... Należało choć próbować myśleć o jakiejś alternatywie.

Anne odeszła. Pewnego wieczoru po prostu zniknęła.

Dzień, dwa, tydzień... Nie potrafił poradzić sobie z samotnością.

Ale potem racjonalizm wrócił. Wracał powoli. Subtelnie. Zagadki rozwiązywały się szybciej, on sam był w stanie przeprowadzić krótką rozmowę telefoniczną z ojcem, bez konieczności kupowania nowej komórki...

Wszystko zdawało się wracać do normy...


Tylko czasami kiedy wracał do domu, czuł jej zapach... A może... Może tylko mu się zdawało. To była jedna z tych rzeczy, których nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć. Podobnie jak tego, dlaczego wciąż robi kawę dla dwojga...

Siedział więc pogrążony we własnych myślach kiedy do jego gabinetu wpadł zdyszany Wilson.

- James nie rób przeciągu! – powiedział podwyższonym głosem. Nawet nie oderwał wzroku od artykułu w obawie, że zgubi wątek.

- Anne... – wysupłał James chwyciwszy się za przeponę.

House podniósł głowę wbijając w niego wzrok.

- Co..? – spytał udając obojętnego.

- Anne... obudziła się.

*

Stał badając skrupulatnie wszystkie czynności.

Niesamowite...

Richardson nigdy nie widział, by mózg w pełni zregenerował się w takim tempie.

Anne patrzyła na niego z lekkim przerażeniem w oczach. Wszystko wydawało się tak obce i znajome zarazem. To dwojakie uczucie zasiało w jej sercu niepokój.

- Anne... słyszysz mnie.

Kiwnęła głową potakująco.

- Gdzie... ja jestem... Kim... jesteś... – mówiła powoli i niewyraźnie, wbijając w niego wzrok.

Ośrodek mowy niezbyt sprawny... Trzeba będzie nad tym popracować.

- Anne, powiedz mi jak się nazywasz i ile masz lat..? – spytał badając odruchy.

Dziewczyna popatrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami.

- Ja... – zaczęła.

Dlaczego nic nie...

- Spokojnie. – powiedział lekarz z uśmiechem. – Powtórzyć pytanie..?

Nie jestem głucha, tylko... nic nie pamiętam!

- Ja... Nie pamiętam. – powiedziała. – Nie... nie pamiętam. – powtórzyła wbijając w niego przerażony wzrok.

Nagle do sali wpadł House. Stanął jak wryty widząc jej szeroko otwarte oczy. Spodziewał się uśmiechu... Jakiegoś pytania... Niewygodnej sugestii... Tymczasem ona leżała przyglądając mu się badawczym wzrokiem, jakby nie do końca wiedziała...

- Kto to..? – spytała patrząc na Richardsona. Ten popatrzył zakłopotany na Grega.

- Amnezja. – stwierdził.

*

- House, ona Cię potrzebuje... – Wilson stał nad nim już koło pół godziny. Greg zaczynał mieć tego serdecznie dosyć. Dosyć ludzi, którzy ciągle wtrącają się w jego życie.

- Najpierw chcesz, żebym się od niej uwolnił, teraz twierdzisz, że mam jej pomóc. Zastanów się w końcu czego chcesz, co pochwalasz, a z czym polemizujesz! – wybuchł stając naprzeciw niego.

Jego oczy błyszczały złowrogo.

Okazało się, że wysłanie House’a do psychiatry nie wniosło do jego życia nic poza terapią w wyniku której zniknęły halucynacje.

House potraktował to jako kolejny atak na swoją osobę, kolejną inwazję, na autonomiczne królestwo w którym zawarł to, co najcenniejsze.

- Greg... Nie chciałem żebyś wyrzucił ją ze swojego życia... – szepnął Wilson. – Wiem, że Ci na niej zależy.

- Mylisz się... – skłamał uspokajając się.

Wilson... Gdybyś wiedział...

- Ja... wszystko wiem. – powiedział Wilson jakby czytając przyjacielowi w myślach.

Kłamie...

Po raz kolejny życie diagnosty rozsypało się. On sam się rozsypał. Nie potrafił znowu myśleć o niczym innym jak tylko o tym, że jest nieszczęśliwy i...

- Wilson... zostaw mnie... – zwrócił się do przyjaciela podnosząc ostrożnie wzrok.

Ten skinął tylko głową i wyszedł.

*

Patrzył jak spokojnie śpi. Zastanawiał się co tutaj robi. Była noc. Wszędzie ciemno i głucho. Przez korytarze szpitala przemykały od czasu do czasu śpiące pielęgniarki. Słychać było karetki dowożące rannych z izby przyjęć.

Był spokojny. Pomyślał, że nawet jeśli Anne się obudzi to i tak nie będzie miała pojęcia kim jest.

Może zdołam z nią normalnie porozmawiać...

Na stoliku zobaczył dwa tomiska. Odwrócił książki by przeczytać tytuły. Obie dotyczyły psychiatrii. Obie z sygnaturami Lisy Cuddy...

Więc Cuddy była tutaj...

- House... – usłyszał szept.

Otworzył usta ze zdziwienia...

Pamiętała..?

Nic nie odpowiedział. Spojrzał tylko na nią z przejęciem.

- Co tutaj robisz..? O tej porze..? – spytała zaspana. Wbiła w niego swoje przenikliwe spojrzenie. Pomyślał, że to naturalne, że... nie musiała nigdy studiować psychiatrii... Pomyślał, że... spotkanie z nią na pewno wyglądałoby inaczej...

- Przyszedłem... – zaciął się. Po co właściwie przyszedł...

„Przyszedłem, bo chciałem Cię zobaczyć, ale miałem nadzieję, że uniknę rozmowy..?”

- Miałeś nadzieję, że się nie obudzę. – powiedziała czytając mu w myślach. Zamarł. Przez chwilę jej sugestia była tak przewidywalna, że przestraszył się, że cała ta sytuacja jest kolejną halucynacją.

- Chciałem... Cię zobaczyć. – przyznał szczerze. Spuścił wzrok by nie dostrzegła nic więcej.

Siedzieli przez chwilę w niezręcznej ciszy, która spowiła cały pokój. On ze spuszczonym wzrokiem. Ona z przenikliwym spojrzeniem, które zdawało się przeszywać jego duszę na wskroś.

- Dlaczego..? – spytała. Wciąż patrzyła na niego w taki sam sposób.

Pożądała wiedzy na każdy temat. Jak najszybciej chciała dowiedzieć się wszystkiego... Nie miała pojęcia, że lepiej dla niej było nic nie wiedzieć...

– Czy jesteś dla mnie kimś bliskim..? – zagadnęła go ostrożnie.

W niebieskich oczach które nagle spotkały się z jej spojrzeniem dostrzegła skrawki bólu i rozczarowania. Na jego twarzy przez chwilę pojawił się ironiczny uśmiech pełen goryczy.

- Chciałbym... – przyznał.

- Więc nie jesteś..? – drążyła temat dalej.

Cóż za wariacka rozmowa...

- Nie... – przyznał. – Ale jest tak jak należy.

- Dlaczego tak sądzisz..? – spytała z wrodzoną skrupulatnością psychiatry.

House uśmiechnął się tak samo jak kilka sekund wcześniej.

- Bo teraz możesz być szczęśliwa. – powiedział patrząc jej głęboko w oczy.

- Wcześniej nie byłam..?

Zastanawiał się co powinien jej opowiedzieć o niej samej. To byłoby jak piosenka, która nigdy nie powinna zabrzmieć. Której nigdy nie powinien jej zaśpiewać. Leżała tu przed nim... Taka krucha i tak silna zarazem. Nie skażona... Bez syndromu zepsucia... Była zdrowa. W przeciwieństwie do niego.

- Nie... – przyznał, choć pożałował słowa, którego nie mógł cofnąć.

- Dobrze mnie znałeś..?

- Nie tak dobrze jakbym chciał... – odpowiedział szczerze.

- Dlaczego uważasz, że nie byłam szczęśliwa..? – spytała. W jej oczach było coraz więcej smutku.

- Bo... Zależało Ci na mnie. Chyba... – spojrzał na nią przeciągle.

W jego niebieskich oczach dostrzegła nagle nie skrawki, a morze bólu. Jakby wezbrało w nim wszystko, co do tej pory udowadniało mu, że nie jest tego wart. Że nie jest wart tego, by komuś zależało.

- Uważasz, że nie powinno mi zależeć..?

Pytania Anne sprawiały mu coraz więcej trudności w odpowiadaniu. Bał się... Bał się otworzyć...

Tak długo pracowałeś na to by zabić w sobie...

- Nie chcę... Nie chcę o tym rozmawiać. – odpowiedział szybko. Wstał.

- Nie... – szepnęła chwytając go za rękę.

Tak dawno nikt...

Dotyk zahipnotyzował go. Stał przez chwilę czując jak serce bije mu jak oszalałe, tłocząc więcej krwi niż w tej chwili potrzebował. Udo pulsowało razem z rytmem ciała, tworząc duet nie do pobicia. Usiadł obezwładniony bólem.

- Nie odchodź... – powiedziała spokojniej.

Został.

*

Rekonwalescencja trwała długo.

Pamięć powoli wracała, choć... parę zdarzeń zamazało się w świadomości Anne.

Wciąż nie wiedziała, kim jest dla niej Gregory House. Wciąż nie wiedziała skąd blizny na jej nadgarstkach...

Pewnego dnia zjawiła się u niej Cuddy. Jak co dzień przyniosła kilka książek, opowiadała o pacjentach...

Anne jednak sondowała każdy jej ruch i w końcu postanowiła zadać jej kilka niewygodnych pytań.

- Co łączy mnie z House’m? – spojrzała na nią przeciągle.

Lisa na chwilę zamarła w bezruchu.

- Zapytaj go. – rzuciła bezmyślnie. Pytanie jednak uderzyło w sam środek jej serca...

- Ciebie o to pytam. – powiedziała stanowczo Anne.

Nie uzyskawszy odpowiedzi postanowiła kontynuować swój wywiad i dowiedzieć się co działo się z nią przez ostatnie kilka lat.

- Czy ja... – zaczęła patrząc na swoje nadgarstki. – Czy ja próbowałam się zabić..? – spytała.

Lisa spojrzała na nią z lekkim przerażeniem. Anne wiedziała, że zadała właściwe pytanie.

- To... trochę bardziej skomplikowane. Nie myśl o tym na razie... – powiedziała łagodnie siadając na brzegu jej łóżka i gładząc jej dłoń.

Anne cofnęła rękę wyrywając się tym samym z bezpiecznych obszarów ich rozmów.

- Kiedy mam o tym myśleć..? – rzuciła gniewnie. – Wiem kim jestem. Wiem, że jestem lekarzem. Jestem w stanie przytoczyć Ci kliniczne objawy każdego schorzenia psychicznego o jakim przeczytałam, ale wciąż nie wiem, co się ze mną działo. – niemal krzyczała. – Wciąż nie wiem co się stało, że patrzycie na mnie jak na zagubionego szczeniaka..?

Cuddy westchnęła.

Była w psychiatrycznej pułapce własnej pacjentki. Pacjentki, której należała się prawda. Choćby... Choćby miała zmienić to, co przez ostatnie miesiące udało się osiągnąć. Choćby wszystko miało wrócić do „normy”...

- Opowiem Ci Twoją historię... – szepnęła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:08, 15 Gru 2009    Temat postu:

Ja też to czytałam! Przepraszam, jak tylko znajdę trochę czasu, to przeczytam resztę, ale wiedz, że masz jeszcze jedną czytelniczkę
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
NiEtYkAlNa
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 1519
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Houseland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:07, 15 Gru 2009    Temat postu:

Bardzo dobra część, czekam na historię Anne ciekawe ile miejsca zajmie w niej osoba House'a?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:45, 15 Gru 2009    Temat postu:

dziękuję za ciepłe słowa:]

to się okaże, aczkolwiek postaram się to oddać możliwie "najładniej"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kropka
Litel Wrajter


Dołączył: 11 Maj 2008
Posty: 3765
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 31 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:28, 17 Gru 2009    Temat postu:

Możesz mnie też dopisać jako czytacza tej opowieści.
Przeglądam sobie fiki z działu Innych, żeby dopełnić konkursowego nominowania i... trafiam na ciebie

Podoba mi się. Choć niełatwo się ją czyta ze względu na ciąg koszmaru, który rozgrywa się w poszczególnych bohaterach.
Niemniej jednak jest to coś co lubię - mocna historia z mocno rozwiniętą psychologią postaci.
Poza tym - pisana dobrym językiem, trzymająca w napięciu, gdzie poszczególne historie się przenikają i uzupełniają. Nie ma nadmiernego silenia się i wymyślania, a jest dobrze trzymająca się kupy opowieść.
Jejciu! Ale popisałam!
Z niecierpliwością czekam na historię Annie.

I jeszcze "male" cuś
Mogę poprosić o większą ilość Wilsona? *prosi...*
W końcu to kluczowa przyjaźń dla samego House'a, a jego jakby jest tu... mało.
Mam wrażenie, że House nic nie robi tylko go wypycha. Może znajdziesz dla Wilsona jakieś okno albo komin, przez który będzie mógł pokonać ten dystans?

Ps. Czy masz wspólnego z psychiatrią, psychologią tudzież podobną gałęzią nauki?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:28, 17 Gru 2009    Temat postu:

dziękuję

co do hilsona, to mam w zanadrzu większą część w której bardzo dużo miejsca poświęcone jest tej niezwykłej przyjaźni jaka łączy naszego drogiego grega i jamesa:) zdaję sobie sprawę, że jak dotąd było tego mało, ale postaram się to wynagrodzić

co do psychiatrii... tak, chciałabym:) wszystko przede mną mam nadzieję


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:01, 17 Gru 2009    Temat postu:

kolejna cząstka mojej chorej fantazji.

dedykowana kropce, nietykalnej i ilovenelo.

*i wybaczcie to ciągłe "łagodny uśmiech", który nastąpi, ale po prostu uwielbiam ten uśmiech w wykonaniu Wilsona.




14. PRZYJAŹŃ.

- Jestem zmęczony. – powiedział widząc Wilsona, który wszedł do jego gabinetu zapewne po to by wygłosić jakieś moralizatorskie kazanie.

- Widzę. – powiedział cicho James, siadając na krześle przeznaczonym zapewne dla pacjenta.

House spojrzał na niego chwytając resztki zatroskanego spojrzenia.

- Słyszałem o Twoim ojcu... – zaczął. Nie wiedział, czy rozmowa z Housem na ten temat to dobry pomysł.

- Ja też... – rzucił House udając obojętność. Utkwił wzrok w suficie.

- House, jeśli jest coś...

- Nie Jimmy... – powiedział miękko. – Poradzę sobie.

- Jesteś tego pewien..?

- Tak... Teraz już tak...

James uśmiechnął się smutno.

- W porządku, ale... gdybyś... – zaczął. House spojrzał na niego i kiwnął głową.

Nie mam szans.

*

Dom przywitał go ciszą. Jak zawsze...

Nie... Nie jak zawsze...

Anne mogłaby być tutaj... Mogłaby go uratować... Mogłaby pomóc...

Ale... On był tchórzem. Tchórzem, który traktował ją wyłącznie jak pracownika.

Żałosne...

Jego ojciec umarł. Umarł człowiek, który go zniszczył. Który niszczył go każdego dnia.

Po trzydziestu latach Gregory House nie był w stanie poradzić sobie z widmem faceta, którego kochał, a przez którego znienawidził samego siebie.

Po raz pierwszy w życiu, nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Czuł... Czuł silniej. Silniej niż zwykle.

Poczuł jak pod jego powiekami zbierają się łzy. Tak po prostu... Coś chciało się wydostać, ale... nie było w stanie. Nie pozwalała na to skorupa. Mur, który wybudował.

To już koniec...

*

James Wilson był niespokojny. Miotał się po mieszkaniu nie mogąc uporać się z myślami. W końcu jakaś cząstka jego duszy szepnęła, by pojechać do House’a i ostatecznie się z nim rozmówić.

Przez całą drogę jechał ponad dozwoloną prędkość. Nie chciał z tą rozmową czekać ani chwili dłużej.

Kiedy zajechał na podjazd zobaczył wątłe światło biurowej lampki. Zapukał kilka raz do drzwi, ale nikt nie otwierał.

*

House siedział przy stole z głową opartą o dłonie. Leżał przed nim nóż kuchenny i pełne pudełko vicodinu.

James Wilson podbiegł do niego, ale gdy zauważył kompletny brak reakcji z jego strony, uspokoił się i usiadł tak, by mieć go w zasięgu ręki.

- Greg... – dotknął jego ramienia. Przyjaciel jednak nie poruszył się. – Porozmawiaj ze mną... Proszę Cię...

House głośno przełknął ślinę.

- Naprawdę myślisz, że to takie proste... – wyszeptał. Jego głos brzmiał jak przejmujący zduszony jęk, który wyrwał się przypadkiem i zupełnie nieoczekiwanie.

- Wiem, że nie jest... – przyznał James. – Ale nie jest tak jak być powinno... Greg...

House poczuł jak brakuje mu tchu. Gdyby Wilson mógł widzieć jego twarz zobaczyłby trzęsący się podbródek i napływające do oczu łzy.

- Greg... Coś Ty do licha chciał zrobić..? – onkolog spojrzał na stół. Wszystko przygotowane było starannie, z tak piekielną dokładnością...

House poczuł jak drżą mu dłonie. Miał wrażenie, że nie zdoła się powstrzymać, że...

- Chciałem to skończyć... – szepnął. – Chcę... – poprawił się.

Gdyby widział teraz twarz Wilsona zobaczył by to samo co gdyby spojrzał w lustro.

- House... – szepnął James z przejęciem. – Nie wolno Ci...

- Czego jeszcze mi nie wolno...

Wilson nie był w stanie nic powiedzieć. Po prostu objął przyjaciela, a Greg mimo iż wzbraniał się przed uściskiem po chwili rozluźnił się i z jego płuc wydobył się głęboki szloch.

- Ja... – szepnął i zadławił się własnym oddechem. – Ja już nie mogę... Nie potrafię... Nie chcę... Już...

Przycisnął twarz do ramienia Wilsona i trzęsąc się na całym ciele usiłował opanować to, co zawładnęło nim na tyle, że nie był w stanie zrobić nic poza przyzwoleniem na okazanie słabości.

James nie chciał nic mówić. Wszystkie słowa nagle okazały się bezbarwną formą wynagrodzenia czegoś, czego nie dało się nawet wycenić. Był tylko przy materialnej formie, która nagle zaczęła się rozpadać. Irracjonalnie. Powód musiał być. Powód musiał być zakorzeniony znacznie głębiej...

**

Dławiła się zimnym powietrzem. Wokół była tylko pustka. I cisza, która ją przytłaczała, ale jednocześnie koiła jej zmysły. Dała łagodnemu wiatru przeczesywać splątane włosy. Zimnym podmuchom osuszać policzki i muskać rozedrgane usta.

Nie liczyło się nic ponad to, czego się dowiedziała.

Tak... Pamiętała. Teraz pamiętała... Wystarczył jeden bodziec.

Pamiętasz może Jack’a..?

Łagodny głos Lisy Cuddy nie był w stanie odwrócić jej uwagi od jakże znajomego imienia. Jak mrugnięcie okiem powróciły do niej łzy roztrzaskujące się o drewnianą skrzynkę, którą ktoś brutalnie oderwał od świata żywych. Jack spoczął wśród innych ludzi, którzy ją zostawili...

Nieświadomie... Nieumyślnie... Kompletnie bez sensu, bez logiki... Irracjonalnie... A jednak, przecież to oczywiste, że ludzie umierają.

Na tą śmierć nie była przygotowana...

Pamiętała to doskonale.

Pamiętała też powrót do domu. Pamiętała kumulację wszystkiego co najgorsze w szklance taniej whisky. Pamiętała tabletki. Nóż kuchenny.

Ale najgorsza była pamięć o tym chłodzie, który wtedy ją przykrył i który teraz skutecznie zakrywał szczątki człowieczeństwa i wrażliwości.

A... Na domiar złego to nie wydawało się jedynym problemem. Pozostawał Gregory House...

Człowiek po którym mogła spodziewać się wszystkiego i niczego zarazem.

Nie miała pojęcia, co ją z nim łączy. Co jego łączy z nią. Widziała w tych niebieskich oczach coś... coś, czego nie potrafiła opisać. Na samo wspomnienie tego spojrzenia czuła jak zalewa ją od środka fala empatii, jakby chciała powiedzieć „tak, ja też”. Tylko... Co ona też..? Czy znała go tak dobrze jak myślała..?

W żadnym wypadku nie była teraz lekarzem. Nie wiedziała nawet czy jest pacjentem... Czuła się zawieszona pomiędzy dwoma znanymi jej stanami ducha i ciała nie mogąc się zdecydować na żaden decydujący krok. Lepsza byłaby każda decyzja byleby tylko nie pozostać w jednym miejscu, ale jednak... pozostawała w nim. Razem z przeszłością... Razem z tym bólem, który teraz chwytał ją za gardło...

Była w szpitalu psychiatrycznym... Pamiętała uczucie, które ogarniało ją po każdej dawce leków... Wielkie źrenice lekarza prowadzącego... I jego „nie możesz tu zostać na zawsze”. A ona chciała. Tak bardzo chciała zostać tam na zawsze. Nie wyjść nigdy na światło dzienne, schować się pod przykrywką o tytule „oddział zamknięty”. Zapomnieć o złamanym życiu i złamanym sercu. Przestać obawiać się tego, że ktoś znowu ją skrzywdzi...

Teraz wiedziała co miał na myśli House...

Tak jest dobrze. Teraz jest dobrze...

Czy dla niego również..?

Co właściwie o nim wiedziała..?

Nic. Poza tym, co wiedzieli wszyscy. Poza tym, że był wrednym dupkiem. Sukinsynem, który miał za nic zasady. A jednak było w nim coś, co pozwalało jej myśleć, że jest człowiekiem jakiego nie spotyka się tak po prostu, na ulicy. Nie był przeciętny... Ona też nie. Czy łączyła ich tylko i wyłącznie ponadprzeciętność..?

Kim ona właściwie była..? Kim jest..? Jaka była przed wypadkiem..? Jak... Jak bardzo mogłaby odsłonić się przed House’m. Czy on w jakikolwiek sposób mógłby jej pomóc..?

*

Wilson siedział patrząc w łagodniejące rysy twarzy przyjaciela. Gregory spał już od godziny, ale James nie mógł zmrużyć oka. Bał się, że kiedy je otworzy zobaczy zrozpaczonego człowieka, który zapętlił się w swojej racjonalności na tyle, że nie jest w stanie powtrzymać się przed najgorszym...

Ciche westchnienie wydobyło się z jego piersi.

Czy on sam miał jakiekolwiek problemy w porównaniu z House’m? Chyba nie, a jednak... A jednak nie mógł powiedzieć, że jest szczęśliwy. Tak naprawdę jedyne chwile szczerej radości dawał mu ten stary dupek, który teraz leżał spokojnie oddychając.

Co on sam po tylu latach przyjaźni mógł o nim powiedzieć..?

To, że był kimś niezwykłym..?

W każdym słowa tego znaczeniu. I negatywnym i pozytywnym. Chodzącym paradoksem – paradoksalne zachowania, uczucia, myśli... Wiedział o nim tyle, a ledwo na palcach jednej ręki był w stanie policzyć ile razy House mu się zwierzał. Może raz jeden zrobił to na trzeźwo... Tamta sytuacja ze Stacy go przygniotła. Na tyle, że nie był sobą. Nie był jednak na tyle „nie sobą”, żeby chciał rozmawiać. Wilson znowu czuł się zepchnięty na margines jego życia, szary margines uczuć, którego House postanowił już nigdy nie ruszać w obawie przed rozczarowaniem jakie przyniosła mu miłość. A jednak otworzył się potem. Na przyjaźń. Niewiele, ale jednak zawsze coś. Zawsze jakiś subtelny kontakt z rzeczywistością.

Jak przystało na House’a od tamtego załamania, gdy Wilson odnalazł go na podłodze zalanego w wielu słowa tego znaczeniach, nie powiedział nic. Ani słowa odnośnie swojego stanu. Anty depresantów, które brał podobno od jakiegoś czasu...

A przecież zawsze tak na niego uważał, był tak wyczulony na jego nastroje... Jego analizy... Zawsze trafne. Niemal zawsze wykpiane...

Choć onkolog zdawał sobie sprawę z tego, że użalanie się nad sobą i wyrzucanie sobie braku troski o przyjaciela jest najgłupszą rzeczą jaką może zrobić to mimo wszystko siedział ze szklistymi oczami wbitymi w twarz Grega.

Jak mogłem na to pozwolić...

Nagle House otworzył oczy i spojrzał na niego mglistym spojrzeniem. Jego oczy wydawały się bardzo odległe. Jakby ktoś wyrwał je ze świata żywych i przeniósł do przedsionka piekieł.

- Co Ty tu jeszcze robisz..? – spytał nieswojo.

Wilson uśmiechnął się łagodnie.

- Chyba nie sądziłeś, że Cię tutaj zostawię... samego. – powiedział siadając obok niego na kanapie.

Gregory przymknął powieki.

- Jakoś dotąd zostawianie mnie samego ze wszystkim nie przychodziło Ci wybitnie ciężko... – szepnął ostrożnie.

James zrozumiał ten szczelnie ukryty bolesny wyrzut. To zdanie rozsadziło mu serce, choć wiedział, że powinien być na nie przygotowany.

- Nigdy Cię nie zostawiałem. To Ty skutecznie spychałeś mnie na margines swojego zwariowanego życia, odhaczając od czasu do czasu spotkania, na których i tak nie dochodziło do poważnych rozmów. – odparł spokojnie, choć czuł jak oblewa go fala ciepła.

Diagnosta kiwnął głową.

James spojrzał na niego pytająco.

Tylko tyle..?


- Greg... Czy teraz możemy porozmawiać..? – spytał najłagodniej jak potrafił.

House nakrył twarz przedramieniem. Wilson nie był w stanie wyczytać niczego ponad to, że rozmowa znowu potoczy się przewidywalnie.

Westchnął. Diagnosta usłyszał ten cichy protest, który mimowolnie wytoczył się z ust jego przyjaciela.

- Nie wiem... Nie wiem, co mógłbym Ci powiedzieć... – wyznał szczerze. Wciąż miał na oczach rękę.

- Cokolwiek... – zaczął James. – Cokolwiek co pozwoli mi Cię zrozumieć...

Nie jest źle...

- Jimmy... – House zaczerpnął powietrza. – Mógłbyś... Mógłbyś zostawić mnie samego..?

- Żebyś mógł się naćpać? Zabić..? Poużalać nad sobą nad szklanką burbonu..? – zaczął wymieniać z wyrzutem. – Czy może udasz, że wszystko jest w porządku i znowu zepchniesz mnie na margines..?

- Po prostu... Nie mam siły dzisiaj o tym rozmawiać. – odparł powoli. Wilson spostrzegł wąską strużkę, która przetoczyła się przez policzek jego przyjaciela.

Znowu westchnął.

A miało być... inaczej.

- Nie musimy rozmawiać. – powiedział lekko urażony. – Ale samego też Cię nie zostawię.

Gregory podniósł się wbijając w niego przenikliwe spojrzenie.

- Tego... – zadrżał mu głos. W sposób jakiego James też nie znał. Nie był przyzwyczajony do... – też nie chcę. – szepnął Greg tak cicho, że ledwo dało się to usłyszeć.

Wilson skinął tylko głową i podniósł się ostrożnie kładąc rękę na jego ramieniu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Pią 17:06, 18 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:40, 19 Gru 2009    Temat postu:

15. PROŚBA.

Wszedł do jej sali wolnym krokiem. Każdy ruch był przemyślany, wyważony i jednocześnie pełen wahania. Jakby w ostatniej sekundzie zastanawiał się nad tym czy nie uciec. Czy na pewno zostać i... mówić. Albo zostać i... być..?

Widziała kątem oka jak bije się z myślami. Podniosła ostrożnie wzrok znad książki i spojrzała w wielkie, pełne smutku, czekoladowe oczy.

- Domyślam się dlaczego tutaj jesteś... – powiedziała patrząc na niego badawczym wzrokiem.

Spuścił wzrok opierając się o poręcz łóżka. Nie chciał by wyczytała cokolwiek z jego oczu, choć wiedział, że to nieuniknione. Wiedział, że są one zwierciadłem jego obolałej duszy. Tak. Jego obolałej duszy. Nawet nie tyle House’a co...

- Przyszedłem bo... – zaczął ostrożnie.

Nie chciał nieodpowiednio zacząć. Chciał by to, co powie było klarowne, a jednocześnie nie przedstawiło jego przyjaciela w tak rozpaczliwej sytuacji w jakiej się znajdował. Chciał by ona sama dopisała do tego zakończenie. By stworzyła tę historię. Nie taką jaka była najbardziej przewidywalna... Z całego serca pragnął by to, co dzieje się z Gregorym było za jakiś czas tylko okrutnym wspomnieniem...

- Ja... Chcę mu pomóc. Chcę pomóc Tobie...

Anne zmarszczyła brwi wbijając w niego to swoje przenikliwe spojrzenie. Chaos jaki wywołało to krótkie oświadczenie był...

- Jak... Jak chcesz połączyć pomoc jemu i mnie..? – spytała zaskoczona.

Wilson spojrzał na nią niepewnie.

- Miałem nadzieję, że Ty mi powiesz...

Cisza wypełniła małą szpitalną salę. Atmosfera zagęściła się, ale stała się przez to bardziej przejrzysta. Anne wiedziała, czego oczekuje od niej James. Ale on sam nie miał pojęcia, czy ktoś mu pomoże. Z drugiej strony jedyną osobą od której mógł tej pomocy oczekiwać była Collins.

Wiedział, że nie jest obojętna House’owi.

Miłość..?

Nie. To zdecydowanie nie była miłość. Ale wisieli razem na jakiejś niezwykłej nici porozumienia. Może gdyby spotkali się wcześniej... Ale nie spotkali się. Jak w wielu innych epizodach życiowych ta porażka również stała się udziałem diagnosty.

Wilson czasami miał wrażenie, że całe życie jego przyjaciela było usłane kolczastym dywanem. Jeśli gdzieś kolców nie było i mógł przez chwilę odpocząć, potem pojawiały się z całym ciernistym zapleczem.

- Nie wiem co mogłabym Ci powiedzieć. Nie wiem jak mogę mu pomóc... James ja... – zawahała się, ale powietrze wypełniające jej płuca chciało się uwolnić. – sama potrzebuję pomocy. – wyznała jednym tchem. – Nawet go nie znam...

- Wierz mi, że znasz go lepiej niż ktokolwiek inny. – powiedział James pewnie. Zbyt pewnie jak na zwykły tekst jakim mógł próbować ją zaskoczyć.

Musiała przyznać przed samą sobą, że była zaskoczona.

James Wilson przychodzi do niej późnym wieczorem i prosi o pomoc. Pomoc nie dla siebie, ale dla House’a. Dla gburowatego emocjonalnego degenerata. Człowieka, który zdaje się nie mieć żadnych uczuć. Ale zaraz... Tamto spojrzenie...

- Jak mogłabym...

- Porozmawiaj z nim. Jak lekarz z pacjentem. – szepnął Wilson jakby starał się przed kimś ukryć swój misterny, ale słaby plan.

Jak miała z nim porozmawiać..? Nawet nie czuła się lekarzem...

Ale potem pomyślała, że skoro Wilson przychodzi do niej i prosi ją o TAKĄ przysługę, to nie ma innej możliwości.

Skinęła potakująco głową. Zgodziła się zmierzyć z jego koszmarem.

*

Wyjście ze szpitala było przykrą formalnością. Oznaczało powrót do niego za jakiś czas w charakterze lekarza. Kiedy poczuła na twarzy ciepłe promienie słońca, które środkiem marca wyglądały nieśmiało zza chmury ukłuł ją dziwny niepokój.

Wszystko było tak chaotyczne... Wciąż jeszcze gubiła się w podstawowych czynnościach. Mózg wciąż nie pracował na najwyższych obrotach, a ona chciała już, teraz, natychmiast zająć się czymkolwiek co odwróciłoby jej uwagę od wspomnień. Odpowiadały jej dwie możliwości – albo pogrążyć się w bólu i pójść do psychiatry, tak jak to zrobiła ostatnim razem, albo... znowu nim zostać.

Nie chciała zawieść siebie... Nie chciała zawieść...

*

Otworzył drzwi. Gdy zobaczył w niej wychudzoną sylwetkę młodej dziewczyny w wielkim czarnym płaszczu uśmiechnął się łagodnie.

- Zamawiałem dziwkę. Ale właściwie... Możesz ją zastąpić. – mrugnął do niej komicznie.

Myślałam, że będzie gorzej...

Oddała uśmiech.

- Mogę... – spytała, bo stali w drzwiach kilka sekund, a przecież było bardzo zimno.

Pokręcił przecząco głową.

- Naprawdę zamówiłem dziwkę. – powiedział otwierając szerzej drzwi. – Skoro tutaj przyszłaś, a nie chcesz poczuć się spełniona w... ten sposób, powód wizyty musi być inny. Chcę go poznać zanim wejdziesz i nie będziesz chciała wyjść...

- Wilson był u mnie.

House westchnął. Zaprosił ją do środka szybkim gestem, choć miał ochotę zrobić coś zupełnie odwrotnego. Czuł jednak, że jest jej winien jakąś przysługę. Nie mógł tak po prostu zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, jak to zwykł robić w wypadku Cuddy, choć wiedział, że poradziłaby sobie z tym lepiej niż ona.

- Pewnie nagadał Ci, że pogrążam się w depresji. – zaczął House drwiąco.

Anne patrzyła na niego przez cały czas tak samo obojętnym spojrzeniem. Ta obojętność doprowadzała go powoli do szału, ale nie mógł... Nie. Nie mógł...

- Jak widzisz, czuję się świetnie. – skłamał. - Mam nadzieję, że wkrótce spotkamy się w pracy...

- Nie. – odpowiedziała Anne szybko. Jej plan był misterny i okrutny. Przynajmniej... Miała taką nadzieję. – Postanowiłam zmienić pracę. – skłamała.

Gregory spojrzał na nią z zaskoczeniem, którego nie był w stanie ukryć. Z zaskoczeniem i...

- Dlaczego..? – spytał z wyrzutem. – Wybacz tą ściemę z dziwką. – starał się zatuszować drżenie głosu w poprzednim pytaniu.

Nie udało mu się.

Jej plan miał szansę się powieść.

- Muszę odpocząć. Utrata pamięci nie podziałała kojąco na moją psychikę. Chciałabym... Na jakiś czas zaprzestać praktyki. Potrzebuję pomocy. – wyznała.

Choć wyznanie częściowo było prawdą to w większej mierze było skrzętnie spreparowaną imitacją rzeczywistości. Specjalnie na potrzeby House’a. Specjalnie na potrzebę pomocy mu.

Spojrzał na nią z zaskoczeniem. Znowu.

Co ta dziewczyna mówi..? Co robi..?

Zrozumiał, że jeśli teraz jej nie zatrzyma, to być może odejdzie na zawsze. A przecież... Ktoś musiał mu pomóc. A jeśli ktoś musiał i ktoś mógł, to tylko ona...

- Zostań. – poprosił stanowczo. Wbił w nią wielkie niebieskie oczy. Siedział teraz na fotelu zgarbiony z laską, którą ściskał oburącz. Jakby trzymając się jedynej deski, która co prawda ratowała go fizycznie, ale nie emocjonalnie.

Anne westchnęła.

- Nie mogę...

- Czy jest coś, co mogę zrobić, żebyś przynajmniej się nad tym zastanowiła..? – spytał. Jego spojrzenie robiło się coraz bardziej bolesne. – Czy... – zaczął. Ale to pytanie było zbyt osobiste. Nie mógł sobie na to pozwolić... Nie teraz, gdy znowu starał się rozpoznać teren. Zaczął twardo stąpać po ziemi.

Tamto załamanie... Tamta próba...

To było za dużo. Za dużo jak na jego możliwości. Wiedział, że ktoś musi mu pomóc, ale łudził się, że da sobie radę sam. Że da sobie radę sam, jak zawsze. Że nikogo nie potrzebuje do tego by pozbierać się do kupy, by pozgarniać okruchy swoich myśli i znowu zlepić je z jedną materię, która nie będzie zakłócała jego pracy.

I teraz. W tym właśnie momencie. Gdy przyszła do niego jego... jego nadzieja. Nadzieja na normalność, ktoś, na kim mógłby się oprzeć...

Wiedział, że tylko Anne może mu pomóc. Ale wiedział też, że nie może się przed nią otworzyć.

Chciał kompromisu.

Półśrodka, który pozwoli mu być sobą i jednocześnie pozwoli mu... Pozwoli mu być blisko Anne. Chciał tej równowagi.

A teraz... Teraz musiał się jednoznacznie opowiedzieć po którejś ze stron. Być... albo nie być. Równowaga zostanie zaburzona.

Jedna i druga opcja wydawała się tak samo bolesna.

- Gregory... – powiedziała łagodnie zbliżając się do niego. Przykucnęła przed nim. Zebrała na siebie te ostatnie pyłki jego myśli. – To nie jest wymierzone w Ciebie. Przyszłam tutaj, bo doszłam do wniosku, że po pierwsze jesteś moim szefem... A po drugie... Po drugie, myślę, że po tamtej rozmowie w szpitalu także namiastką przyjaciela. – kontynuowała. – Chciałam byś dowiedział się ode mnie, nie od Lisy.

Wiedziała, że zadaje mu ból. Ale chciała tego. Chciała by ten ból doprowadził go do odpowiednich wniosków.

Ryzykowne. Ale to była jego ostatnia szansa... Ich ostatnia szansa.

Nie pierwszy raz widziała go w takim stanie. Siedział ze spuszczoną głową jak dziecko, które poddało się jakiejś okrutnej słownej torturze. Nie wiedziała, że ktoś już kiedyś próbował na nim takich eksperymentów i bardzo ciężko je zniósł. Chaos nie pozwolił mu jednak rozpoznać tego, co było tak znajome. Tym razem nie zorientował się w kłamstwie.

Za mocno pragnął... Zbyt dociekliwe szukał słów...

- A jeśli... – zaczął znowu. – A jeśli to ja poproszę żebyś została. Została... – zawahał się.

Jak to musi dla niej brzmieć w moich ustach...

- Została dla mnie... – spojrzał na nią. Po raz pierwszy od kilku sekund podniósł wzrok. To ją zmroziło. To, co zobaczyła w jego oczach... To nie była prośba. To było rozpaczliwe błaganie. Ale wiedziała, że to wciąż za mało. Że to zwykły strach, a nie chęć zmian.

Udała zaskoczoną jego prośbą.

Będę się smażyć w piekle...

- Dlaczego miałabym zostać dla Ciebie..? – spytała.

To pytanie rozsadziło mu serce. Próbował się uśmiechnąć, ale był to raczej pełen goryczy grymas. Nie wiedział, co sprawia mu większy ból – udo, które dawało znać o sobie, czy to, co konsumowało teraz jego serce...

Wiedziała, że przegina. Że to za dużo jak na niego. Że za moment może wyrzucić ją za drzwi. Za to, że go rani, że z nim pogrywa. Niby tego nie wiedział... Niby nie wszystko mogło wrócić po utracie pamięci...

Poczuł, że tym razem ją stracił. Że stracił ostatnią szansę. Że musiał być sobą ponad wszystko. Że nie może sobie pozwolić na słabość...

A jednak... Im więcej myślał o tym, że musi być silny tym większa fala bólu zalewała jego wnętrze. Zaciskał palce na lasce coraz mocniej, choć miał ochotę wbić paznokcie w udo, które pulsowało coraz intensywniej. Jego oddech niebezpiecznie się spłycił. Uświadomił sobie, że nie brał vicodinu dłużej niż powinien. Za jakiś kwadrans ból może się rozchulać...

Ale czy to ważne..?

Westchnął nerwowo i przygryzł wargi. Miał wrażenie, że ta cielesna tortura jaką serwował mu nieistniejący mięsień jest niczym w porównaniu z tym, co poczuje, gdy Anne zniknie z jego życia.

A przecież... Przecież jej nie kochał... Przecież... Przecież chyba nic do niej nie czuł.

Niby nie. Ale zdał sobie sprawę z tego, że musi coś zmienić. Że ma dosyć bycia nieszczęśliwym kaleką...

Ona była potrzebnym pigmentem do farby, którą chciał odnowić swoje wnętrze. A gdy jej zabraknie..? Może i przez chwilę będzie świeżo, pod warunkiem, że znajdzie siłę by babrać się z tym samemu. Ale za jakiś czas wszystko wyblaknie. I nie będzie nic, poza ciemnymi smugami na ścianach serca...

- Greg... Wszystko w porządku..? – usłyszał gdzieś spoza własnej przestrzeni.

Kiwnął machinalnie głową. Dotknęła jego policzka.

Wraz z jej dłonią na jego twarzy w jego duszy rozpętała się burza. To było jak opętanie. Nie miał pojęcia co ma zrobić. Chciał płakać i prosić by została i jednocześnie odepchnąć ją i zepchnąć na margines. Wyrzucić ze swojego życia, choć wiedział, że to nie jej wina, że nie pamięta tego, co między nimi zaszło.

Z resztą... Co miała pamiętać..? To, że kiedy obnażyłeś się przed nią emocjonalnie w ostatecznym rozrachunku powiedziałeś jej, że to był tylko seks..?

- Przyszłaś bo martwisz się tym, co nagadał Ci Wilson... – zaczął ostrożnie starając się opanować drżenie. – Ale czuję się dobrze. Nie dzieje się nic złego. – zaciskał palce na lasce coraz mocniej, nie podnosząc wzroku.

To była rozpaczliwa próba ratowania swojej godności. Nie mógł się rozkleić. Po raz kolejny. Po raz kolejny przed nią...

- Greg... – szepnęła łagodnie. Podniósł na nią zamglony wzrok. Zadrżała znowu.

- Powiem Cuddy żeby napisała Ci list polecający, gdybyś chciała wznowić praktykę. – mówił nie spuszczając z niej oczu. Mówił spokojnym tonem, choć w jego spojrzeniu widziała panikę i ból. Nie dał tego po sobie poznać. Gdyby nie ten wzrok nie miałabym pojęcia, że... że cierpi.

Patrzyli na siebie chwilę w ciszy. Obudził się w nim sentyment. Sentyment do tamtej nocy. Do urywanych i płytkich oddechów i sklejonych pożądaniem ciał. Do tego co wylał w jej włosy...

Może... Może ostatni raz...

Chciał ją pocałować. Albo chociaż przytulić. Ale wiedział, że nowy rozdział zaczyna się od dzisiaj. Od teraz... Od momentu w którym pragnie jej ciepła i zrozumienia najbardziej...

Nie był w stanie dłużej siedzieć bez ruchu. Ból nogi był nie do zniesienia. Czuł jak strużki potu spływają mu po plecach. Poruszył się niespokojnie.

Dostrzegła, że coś jest nie tak.

Szukał po kieszeniach vicodinu, choć wiedział, że tym razem nie obejdzie się bez czegoś mocniejszego.

Wdech, wydech...

- Lepiej będzie jeśli już pójdziesz... – sapnął. – Robi się późno...

Ona jednak siedziała naprzeciw niego ze łzami w oczach. Wstała gwałtownie i zdjęła płaszcz.

Weszła do kuchni. Znalazła apteczkę z morfiną.

Patrzył na jej opanowane ruchy. Chciała ulżyć mu w bólu. Miał nadzieję, że nie tylko w fizycznym...

- Powiedziałem, że potrzebuję dziwki, nie pielęgniarki.

Uśmiechnęła się łagodnie, a po jej policzkach spłynęły dwie ciężkie łzy. Szybko otarła je rękawem, ale nie pozostały niezauważone. Ujął jej twarz, choć ból nie pozwalał mu na żaden normalny ruch. Każdy okupiony był drżeniem dłoni. Delikatnie zbliżył jej twarz do swojej. Nie pocałował jej. Oparł swoje rozgrzane czoło o jej, zasłonięte grzywką. Coraz ciężej oddychał.

- Greg. Muszę podać Ci lekarstwo...

- Nie zaczekaj... – niemal jęknął. Przymknął powieki i wypłynęły spod nich łzy.

W końcu...

- Zostań... – szepnął. – Zostań, błagam... Jeśli nie pamiętasz... Kiedyś byłem kimś ważnym... - jego spojrzenie bolało tak jak jego słowa.

Jeśli mam się otworzyć, to niech to będzie ostatnie co zrobię...

- Kiedyś... Byłem chamem dla Ciebie... Tyle razy... – mówił dalej, choć było mu coraz ciężej zapanować nad bólem. – A Ty byłaś... Byłaś... Kimś...

Nabrał gwałtownie powietrza. Skurcze były coraz silniejsze. Anne nie czekała dłużej. Napełniła strzykawkę przezroczystym płynem i wstrzyknęła mu.

Potem zanim stracił świadomość ułożyła go w łóżku.

Odpływał trzymając ją kurczowo za rękę, ale wraz z kolejnymi uderzeniami serca robił się coraz słabszy. W końcu zasnął.

Na jego twarzy nie było ani jednej bolesnej zmarszczki...


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kropka
Litel Wrajter


Dołączył: 11 Maj 2008
Posty: 3765
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 31 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:17, 19 Gru 2009    Temat postu:

Ogromny ładunek emocji i zero wytchnienia.
House u ciebie robi się bohaterem tragicznym.
Czy już widać światło w tunelu?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:49, 19 Gru 2009    Temat postu:

kropka napisał:
House u ciebie robi się bohaterem tragicznym.


spokojnie. to początek końca jego "męki"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:55, 19 Gru 2009    Temat postu:

Szczerze? Chciałam przeczytać już dawno. Jednak nie mam zbyt wiele czasu. Narobiłam sobie wszędzie zaległości.

W każdym razie zaczęłam czytać dzisiaj w drodze do Zakopanego (skopiowałam sobie na telefon ), a dokończyłam teraz.

To opowiadanie wciąga. Wciąga jak diabli.

Nie dość, że rodziały są długie, to jeszcze pojawiają się często... so I'm happy

Strasznie podobają mi się przede wszytskim twoje opisy. Są wręcz cudownie napisane.

Bardzo, ale to bardzo przyjemnie się czyta.

Weny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:43, 20 Gru 2009    Temat postu:

Przeczytałam!
Twoje opowiadanie jest niesamowicie wciągające. Napisane dojrzale, oryginalnym językiem, mnóstwo emocji, uczuć. Bardzo realne.
Podczas czytania tej ostatniej części miałam niemal łzy w oczach, czułam się tak, jakby mnie coś bolało.
Ośmielę się powiedzieć, że to jeden z najepszych fików, jakie kiedykolwiek czytałam.

A, właśnie Czy ty przypadkiem nie jesteś psychiatrą? Albo pisarką?

Jeżeli nie, to zapewne będziesz

Pozdrawiam cieplutko i z niecierpliwością czekam na kolejną część.

Wena!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:41, 20 Gru 2009    Temat postu:

jakastam witam w moim mrocznym świecie zawiłych psychologicznych opisów cieszę się bardzo, że ktoś czyta to, co zdołam wykrzesać.

IloveNelo bardzo dziekuję za ciepłe słowa cieszę się, że potrafię tymi nieskładnymi zdaniami dać Ci się troszkę powzruszać

nie, nie jestem psychiatrą (narazie ) pisarką też nie, choć i to nie byłby najgorszy scenariusz. staram się jak mogę natomiast nie uosabiać z Anne, która jest tylko i wyłącznie wytworem mojej przemęczonej nauką wyobraźni. gdzieś trzeba dać temu ujście, jesteście więc moimi ofiarami.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:08, 20 Gru 2009    Temat postu:

spokojna część zapowiadająca wielkie i gwałtowne zmiany.

miłego czytania

(nie życzę jeszcze wesołych świąt, gdyż biorąc pod uwagę fakt iż wen dopisuje jak nigdy, przed świętami na pewno się coś jeszcze pojawi )


16. CISZA PRZED BURZĄ.


Obudził go zapach świeżej kawy. Wypełnił całe mieszkanie i dotarł do szczelnie zamkniętych drzwi sypialni by brutalnie przedrzeć się przez nie i wtargnąć do jego nodrzy.

Spojrzał leniwie na zegarek. Dochodziła dziewiąta... Zaraz... Powinien być w pracy.

Nie... Sobota...

Zwlekł się z łóżka i pokuśtykał do kuchni. Anne miała na sobie jeden z jego szlafroków. Odwróciła się gwałtownie, gdy usłyszała za sobą kroki.

- Dzień dobry. – powiedziała uśmiechając się łagodnie i nakrywając do stołu.

House natomiast stał lekko zdezorientowany. Nie miał pojęcia co powiedzieć, ani co zrobić. Przecież... Nic nie zostało wyjaśnione. To, że tu była również nic nie znaczyło. To, że była tu na noc... Można to podciągnąć pod zwyczajną troskę. Na początek zdołał wydusić z siebie ciche „witaj” i poczłapać do łazienki, by tam zastanowić się nad dalszym porządkiem tego poranka.

*

Gdy wrócił do stołu Anne była już przebrana w świeże ubrania. Krzątała się po kuchni przestawiając wszystko w jego półkach i wprowadzając zamęt. Na razie w jego kuchni.

Pojechała wcześnie rano do siebie po ubrania... I wróciła by zrobić mi śniadanie..? To zdecydowanie nie troska. Ta dziewczyna nie nazywa się Allison Cameron...

Usiadła. Spojrzała na niego znad porannej gazety i wskazała miejsce naprzeciw siebie. Usiadł w ciszy.

Co dalej..?

- Wilson mówił mi, że chciałeś się zabić...

Jasne... Bez owijania w bawełnę. Do rzeczy. Jestem tutaj by zrobić Ci pranie mózgu...

Czy ona na pewno nie jest jakąś moją daleką krewną..? Albo chociaż krewną Wilsona...


Westchnął. Nie chciał o tym rozmawiać. Nie teraz, gdy ona była tutaj. Blisko. Gdy mogli rozmawiać o czymś innym. Zastanawiał się czy pamiętała cokolwiek z tego co powiedział jej wczoraj wieczorem, czy puściła to mimo uszu jako bełkot przećpanego bólem lekomana.

- Anne, ja... Nie chcę o tym rozmawiać. – powiedział patrząc na nią znacząco.

Zrozumiała.

- W porządku. – rzuciła lekko upijając łyk kawy.

Zapadła cisza. Niezbyt niezręczna dla niej, ale na pewno dla niego.

- Więc jak... – zaczął ostrożnie. – Obraziłaś się za tą dziwkę tak bardzo, że odchodzisz, czy może jednak zostajesz..?

Czekał z bijącym sercem na odpowiedź, choć sam nie wiedział dlaczego tak bardzo zależało mu na tym, by została. I w pracy i w jego życiu.

Chwila milczenia była zbyt długa. Greg poruszył się niespokojnie, a Anne dalej milczała wlepiając wzrok w gazetę.

- Anne...

Collins po dłuższej chwili oderwała wzrok od artykułu.

- Mówiłeś coś..? Chyba się zaczytałam... – uśmiechnęła się niewinnie.

Słyszała. Doskonale słyszała. Tylko... Gdyby mógł ująć to delikatniej.

Bez „dziwki” jako przerywnika pomiędzy „chcę” i „zależy mi”.

Westchnął nerwowo robiąc jedną ze swoich głupich min.

- Pytałem czy zostajesz w Princeton. Czy jednak odchodzisz. – zdania były urywane.

Tyle kosztowało go odjęcie przerywnika.

- Nie wiem. – rzuciła obojętnie.

- Ale bardziej skłaniasz się ku... – starał się za wszelką cenę zdobyć cenną informację.

Ona miała już dosyć gierek. Zebrała wystarczająco dużo dowodów, by móc postawić sprawę jasno. Nawet gdyby w którymś momencie miał ją odepchnąć, wiedziała, że chce mu pomóc, bo tylko w ten sposób pomoże sobie.

- Chciałabym jednak wrócić do Princeton... – zaczęła. – Ale nie dlatego, że zależy mi na pracy. – dodała wlepiając w niego wzrok.

Wstrzymał oddech.

- Chcę... – uśmiechnęła się nerwowo. Nie było prostą sprawą wyznać zgorzkniałemu amatorowi uczuciowemu swoich zamiarów. – Chcę pomóc Tobie. Chcę coś zmienić. W swoim i Twoim życiu...

House nie wyglądał na zaskoczonego. Znowu zapadła chwila milczenia. Tym razem ciężka do zniesienia dla niej.

- Jak chcesz to zrobić nie pracując ze mną..? – spytał.

- Będziemy razem pracować. Poza tym... Chcę Ci pomóc.

Dlaczego tak bardzo chcesz udawać, że nie wiesz o co chodzi...

Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Ona chciała mu pomóc. Jemu.

- Dlaczego..? – spytał. – Dlaczego chcesz mi pomóc..? Gdzie tu jest haczyk..? Za parę miesięcy znikniesz i przyślesz mi rachunek za terapię..?

- Nie. – uśmiechnęła się. – Jeśli zgodzisz się dać sobie pomóc, mogę zostać Twoją osobistą dziwką. Wtedy przyślę rachunek.

*

Jechała do szpitala. Jeszcze jedna osoba z którą musiała się rozprawić. Która była częścią jej przeszłości i aż prosiła się o to by z nią porozmawiać.

Szybkim krokiem przemierzyła hol i znalazła się pod windą.

Zupełnie jak parę miesięcy temu, gdy wpadłam na tego starego gbura...

Uśmiechnęła się do siebie, gdy po kilkunastu sekundach stanęła przed gabinetem Lisy Cuddy. Tak jak wtedy... Nie. Niezupełnie. Wtedy była na dnie. Teraz się od niego odbijała.

*

- Wejdź.

Lisa uśmiechnęła się ciepło. Ona również rozpoznała analogię tej sytuacji. Kiedy pomyślała ile rzeczy wydarzyło się od tamtej pory...

- Chciałam podziękować. – zaczęła Anne. – Za opiekę. Książki. Troskę... – zawahała się. – Za to, że nie zostawiłaś mnie wtedy kiedy Cię potrzebowałam.

Cuddy westchnęła.

- Nie popełniam dwa razy tych samych błędów.

Collins zrozumiała. Odwzajemniła uśmiech.

Tyle wystarczyło by zapomnieć. By puścić w niepamięć to, co rozdzieliło je na kilka lat. Było dobrze. Lepiej niż sobie mogła wymarzyć.

*

- Doktorze... – ciemna czupryna wychyliła się zza drzwi. James uśmiechnął się szeroko.

- Annie. – szepnął wskazując jej miejsce na którym zazwyczaj siadał Gregory House.

Usiadła posłusznie i posłała mu ciepły uśmiech.

- Rozmawiałam z House’m... – zaczęła. James patrzył na nią mrugając niespokojnie oczyma. Zastanawiał się, co za moment usłyszy. – Chyba... Chyba wszystko jest na dobrej drodze.

Odetchnął z ulgą, choć wiedział, że to dopiero początek...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:45, 20 Gru 2009    Temat postu:

Spokojnie. Taki wstęp do zmian, tak?
Ja się piszę na bycie twoją ofiarą
Czekam na następną część (bo będzie w prezencie pod choinkę, tak? )
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:07, 20 Gru 2009    Temat postu:

To jest cudowne

Strasznie mi się podobają twoje opisy, szczególnie opisy uczuć. Są takie żywe... takie prawdziwe...

Cała historia jest genialnie napisana.

Weny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:04, 20 Gru 2009    Temat postu:

moja droga Nelo, cóż to za reklamy mojej twórczości..?

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Nie 19:04, 20 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:21, 20 Gru 2009    Temat postu:

widzę że już się "Nelo" przyjęło
Ten twój fik jest genialny, doszłam do wniosku, że za mało osób o nim wie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:24, 20 Gru 2009    Temat postu:

przyjęło się, przyjęło

ale jeśli masz coś przeciwko to tell me about it, please.


poza tym... schlebiasz mi. i to bardzo. tak bardzo, że chyba nie wyjdę z pokoju, bo rumienię się jak mała dziewczynka



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:16, 20 Gru 2009    Temat postu:

Niee, nawet jeśli, to już nie ma z czym walczyć
Gdyby nie to, że mi miejca w podpisie zabrakło, to Twój drugi fik też bym zareklamowała


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez IloveNelo dnia Nie 21:17, 20 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:42, 20 Gru 2009    Temat postu:

jesteś niemożliwa

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
IloveNelo
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Caer a'Muirehen ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:49, 20 Gru 2009    Temat postu:

dzięki

chociaż, może jakby trochę zredukować to i owo... miejsce by się znalazło!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruby
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Koszalin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:38, 21 Gru 2009    Temat postu:

Aaaa! Ten fik jest świetny!
Zaczęłam czytać wczoraj, a dzisiaj jestem już po przeczytaniu 16 części i czekam na więcej
Niesamowicie piszesz! Te wszystkie uczucia, opisy, w ogóle cały fik tak ładnie Ci wychodzi...
Lubię poczytać trochę smutniejsze rzeczy, ale też nie cały czas, więc jestem zachwycona

A w ogóle to przez Ciebie jestem niegrzeczna! Nie mam 16 lat, a wszystko czytam i nie mogę się oderwać


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 2 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin