Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Altruizm [8/8], [+18]
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Bluesowa Nutka
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:32, 09 Sie 2009    Temat postu: Altruizm [8/8], [+18]

Kategoria: love

Zweryfikowane przez Richie117

Autorka: Silver
Oryginał [link widoczny dla zalogowanych].

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Po długich i wyczerpujących zmaganiach z oryginałem, mając błogosławieństwo naszej Naczelnej Hilsonki (Richie, dziękuję Ci! ), umieszczam pierwszą część rewelacyjnego opowiadania z gatunku crossovers

Znajdzie się tu łamigłówkę, nieoczekiwane zwroty akcji, ogromną dawkę angstu, ale i niesamowity ładunek namiętności. Ośmieliłabym się nawet powiedzieć: większy niż w wielu stricte erowych fikach. Kto czytał, ten wie!

Ostrzegam: lektura tylko dla osób o mocnych nerwach.

Idąc za oryginalną myślą Autorki, oznaczam to opowiadanie jako +18 ze względu na sceny przemocy obecne w jego dalszej części.

Z góry przepraszam za wszelkie niedokładności w tłumaczeniu, ale język angielski kocha zdania wielokrotnie złożone, których po polsku 1) w ogóle nie da się czytać lub 2) przetłumaczone dosłownie gubią cały klimat. Wszystkie poprawki przyjmę wdzięcznie i z pokorą

agaSek: serdecznie dziękuję za cierpliwość i za nieocenione merytoryczne wsparcie


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

A zatem...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

altruizm rzecz. zasada lub postępowanie nacechowane troską o dobro innych, pozbawione egoizmu; skłonność do poświęceń na rzecz innych


Pierwszą rzeczą, jaką usłyszał po przebudzeniu, był cichy odgłos kapiącej wody, odbijający się echem w pustym pokoju. Drażniący dźwięk wdzierał się do jego świadomości, skutecznie wyrywając go ze snu. W przypływie ledwo uświadomionej irytacji pomyślał, że Wilson najwyraźniej znowu zabrał się wieczorem za zmywanie, zamiast po prostu zostawić naczynia w zlewie do następnego dnia, i oczywiście zapomniał porządnie zakręcić kran.

Chwilę później skojarzył sobie, że Wilson nigdy nie zmywał we wtorki, bo w ten dzień tygodnia miał zwyczaj siedzieć do późna na służbowych spotkaniach swojego oddziału. Niemal w tym samym momencie dotarło do niego, że leży na wyłożonej zimnymi kafelkami posadzce.

Niechętnie, opieszale otworzył oczy, ale nie dostrzegł niczego prócz wszechogarniającej ciemności. Wydał z siebie jęk rozdrażnienia, półświadomie oczekując pierwszej fali poalkoholowych mdłości, przewalającej się przez niego przy najlżejszej próbie zmiany pozycji. W co on się znowu wplątał?

Uniósł ręce, ostrożnie dotykając głowy. Nie znalazł nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Powinien teraz przyjrzeć się pozostałym częściom ciała, ale w cholernym mroku nie był w stanie dostrzec nawet własnych rąk. Gdzie on, do diabła, był?

Z jękiem spróbował przysiąść na zdrowej nodze, szukając czegoś, na czym mógłby się wesprzeć; jego laska najwyraźniej również gdzieś zginęła. Po omacku wyciągnął przed siebie ramiona w nadziei, że trafi na krzesło lub stół, cokolwiek, co pomogłoby mu dźwignąć się z podłogi. Trafił na ścianę, co nie okazało się specjalnie pomocne. Chwilę potem jego palce odnalazły rurę i zacisnęły się na niej; tym razem się powiodło.

Kurczowo trzymając się rury, podciągnął się ku górze. Usiłował nie zwracać uwagi na znajomy szarpiący ból w prawym udzie, towarzyszący rozciągnięciu obolałych mięśni, nie był jednak w stanie zignorować całkowicie nowego ciężaru wokół prawej kostki. Niepewnie poruszył nogą i usłyszał brzęk łańcucha wlokącego się po kafelkach podłogi.

Natychmiast z powrotem osunął się na kolana, sycząc, gdy gwałtowny ból przeszył jego udo. Wciąż po omacku sięgnął do kostki i wyczuł zimną metalową obręcz. Przejechał po niej palcami, odnajdując ciężki żelazny łańcuch. Spróbował szarpnąć, ale łańcuch ledwie się poruszył. To wszystko było bez wątpienia dziwne.

Tak czy inaczej, w tej cholernej ciemności nie był w stanie zrobić nic więcej. Raz jeszcze uchwycił się rury i zaczął na ślepo macać wykafelkowaną powierzchnię wokół niej. Może uda mu się znaleźć włącznik światła.

Dotknął czegoś, co zwisało pionowo ze ściany, i ogarnęło go niedorzeczne wzruszenie, gdy jego palce zacisnęły się wokół znajomej gładkiej rączki laski. Żeby upewnić się, że nie ma tu żadnej pomyłki, przesunął dłonią po śliskiej drewnianej powierzchni i nieoczekiwanie natknął się na coś, czego na pewno wcześniej tam nie było.

Natychmiast cofnął rękę i zorientował się, że dotyka małej papierowej koperty i cienkiej plastikowej rurki. Starając się nie upuścić niczego w ciemnościach, oderwał obydwie od powierzchni laski. Instynktownie sięgnął najpierw do koperty i wyczuł w środku małą śliską kartkę, złożoną na pół. Z niewytłumaczalnym uczuciem niepokoju wydobył kartkę i otworzył ją.

Coś wysunęło się ze środka i upadło na podłogę. Tłumiąc przekleństwo, nachylił się i próbował odnaleźć zgubę, ale w ciemności było to nierealne. Z jękiem frustracji ponownie wsunął palce do koperty, licząc na to, że znajdzie w niej coś jeszcze, była jednak pusta.

Następnie zajął się drugim przedmiotem. Potarł go palcami; wyglądało to jak maleńka plastikowa pałeczka owinięta taśmą klejącą. Odwinął ją ostrożnie, sprawdzając, czy czegoś pod sobą nie kryje. I tym razem nie znalazł nic więcej.

Z namysłem obrócił pałeczkę w dłoniach. Była znacznie mniejsza od długopisu, wykonana ze sztucznego tworzywa i giętka. Idąc za przeczuciem spróbował ją zgiąć. Usłyszał trzask i spomiędzy jego palców wylała się słaba zielonkawa poświata. Pałeczka fluorescencyjna! Potrząsnął nią, żeby dokładnie wymieszać zawartość. Światło było tak słabe, że ledwie widział swoje ręce, ale i tak było to o wiele lepsze niż dotychczasowy mrok.

Ponownie pochylił się w poszukiwaniu upuszczonego przedmiotu. Odnalazł go tuż przy swojej prawej stopie, która – jak teraz wyraźnie widział – niewątpliwie była okuta w kajdany. Zguba okazała się być fragmentem układanki. Marszcząc brwi, podniósł go i uważnie obejrzał we fluorescencyjnym świetle. Wciąż nic, co mogłoby mieć jakiekolwiek znaczenie. Jeszcze raz otworzył składaną kartkę. Teraz był w stanie dostrzec i przeczytać napisane na niej słowa: Nie musisz być sam w ciemności. Twój los jest w twoich rękach.

Kompletnie zdezorientowany usiadł z powrotem. W głowie miał mętlik. Co on tu właściwie robi? Po raz kolejny spojrzał na dziwne przedmioty na swoich kolanach, unosząc pałeczkę i powoli obracając ją w palcach. Fragment taśmy wciąż zwisał z jej wolnego końca. Oderwał go całkowicie. Pomrukując pod nosem, przyjrzał się pałeczce i taśmie, która przylgnęła teraz do jego palca wskazującego. Miał wystarczająco dużo praktyki w grach typu point-and-click, aby wiedzieć, że próba złożenia dostępnych elementów w nową całość zawsze daje dobre rezultaty.

Ujął laskę i taśmą klejącą przymocował co jej końca pałeczkę. Z uczuciem triumfu wyciągnął ją przed siebie; teraz był w stanie sięgnąć o wiele dalej. Wstał i w słabym świetle rozchodzącym się od laski przyjrzał się niewidocznemu do tej pory otoczeniu. Tak jak się spodziewał, szybko odnalazł włącznik światła, i to całkiem niedaleko od miejsca, w którym się znajdował. Bez trudu dosięgnął go końcem laski i przycisnął.

Jaskrawe światło, które nagle zalało pokój, uderzyło jego oczy tak boleśnie, że odrzucił laskę i zakrył je obiema rękami. Dopiero po dłuższej chwili zdołał stawić mu czoła. Przez moment stał jeszcze, mrużąc oczy, zanim jego wzrok trochę zaadaptował się do światła, a kontury rzeczy stały się wyraźne.

Pomieszczenie jarzyło się bielą, co nadal nieprzyjemnie raziło jego przyzwyczajony do ciemności wzrok. Wszystkie ściany wyłożone były połyskliwymi kafelkami. Na wprost niego, na samym środku pokoju, znajdowała się ogromna klatka. Jej metalowe pręty kończyły się niecałe piętnaście centymetrów nad podłogą, a powyżej krzyżowały się, tworząc oczka dwucentymetrowej szerokości. Przez tę gęstą sieć zdołałby przecisnąć najwyżej kciuk i palec wskazujący. Wnioskując z długości łańcucha, nawet tego po nim nie oczekiwano – klatka znajdowała się całkowicie poza jego zasięgiem.

Powoli postąpił jeszcze krok do przodu i zajrzał do wnętrza klatki. Nie była pusta; coś leżało na podłodze. Ten widok zmroził mu krew w żyłach. Skulony na ziemi człowiek zwrócony był do niego plecami – ale te plecy rozpoznałby zawsze i wszędzie.

– Wilson!!! – krzyknął przeraźliwie do nieruchomej postaci. Żadnej reakcji. Po raz pierwszy, odkąd znalazł się w tym dziwacznym położeniu, poczuł dreszcz strachu pełznący wzdłuż kręgosłupa. Zapragnął podejść jeszcze bliżej, ale bolesne szarpnięcie za prawą kostkę skutecznie zatrzymało go w miejscu.

Pochwycił upuszczoną laskę i zaczął gwałtownie łomotać nią w pręty klatki.

– Hej, Wilson! Pobudka, doktorze Wilson! Dźwignij swój ciężki tyłek! Wstawaj, szkoda dnia!

Teraz Wilson poruszył się, a po chwili z niewyraźnym jękiem przewrócił się na plecy. House czuł, jak kolana uginają się pod nim w przypływie niewyobrażalnej ulgi.

– Rusz się, Wilson. Jesteś mi tu potrzebny. Dosyć tego próżniactwa!

Powieki Wilsona zadrżały, zanim powoli się uniosły. Przez moment wydawał się lekko zdezorientowany; kilkakrotnie zamrugał, po czym uniósł ręce i z pomrukiem potarł oczy. Chwilę później spojrzenie tych brązowych oczu spotkało się ze spojrzeniem House’a.

– House? – jego głos był słaby i stłumiony, jak gdyby musiał przeciskać się przez warstwę kurzu.

– Miło, że wpadłeś – wymamrotał House. Oparł się o ścianę, aby ukryć fakt, że ledwo trzyma się na nogach.

– Co się tu dzieje? – spytał Wilson już nieco mocniejszym głosem. Przewrócił się na brzuch i dźwignął się z ziemi, rozglądając się dookoła z wyrazem konsternacji na twarzy.

House wykorzystał tę chwilę, aby przyjrzeć się swojemu przyjacielowi w poszukiwaniu jakichkolwiek obrażeń ciała. Wilson wyglądał, jakby spędził całą noc w ubraniu – co prawdopodobnie miało miejsce – lekko wymiętoszony, z potarganymi włosami, ale poza tym najwyraźniej bez szwanku. Wciąż miał na sobie to samo ubranie, w którym House widział go w szpitalu poprzedniego dnia.

Uzmysławiając sobie, że prawdopodobnie powinien odpowiedzieć na pytanie – przynajmniej na tyle, na ile było go stać – odparł:

– Ja również chciałbym to wiedzieć.

Wilson przestał rozglądać się po pokoju i znowu skierował ku niemu swoje skonfundowane spojrzenie.

– House, jeśli to jakiś kolejny żart, który…

Zirytowany tym oskarżeniem, House końcem laski postukał w obręcz zaciśniętą wokół swojej kostki.

– Uważasz, że noszę to dlatego, że to ostatni krzyk mody? Nie ty jeden jesteś zaskoczony!

Spojrzenie Wilsona opadło na jego nogę.

– Dobry Boże… – Bezwiednie zanurzył ręce we włosach, pozostawiając je w jeszcze większym nieładzie. – To jest jakieś… chore!… – Raz jeszcze obrócił się we wnętrzu klatki. – Ale kto?…

– Wiem tyle, co i ty! – przerwał mu House niecierpliwie. Zaczynał już mieć dość jałowych pytań z serii „O Boże, o co tu chodzi?”. – Znalazłem tylko tę wiadomość przyczepioną do mojej laski. – Pomachał trzymaną w dwóch palcach kartką i głośno odczytał ją Wilsonowi.

– Ależ… to nie ma sensu…

House wzruszył ramionami.

– Cóż, to naprowadziło mnie na myśl, że nie jestem jedyną osobą w tym pokoju i że gdzieś tutaj musi być włącznik światła. Nie żebym znajdował szczególne upodobanie w rozwiązywaniu zagadek, kiedy tkwię w kompletnej ciemności, zakuty w kajdanki i mocno zdezorientowany. To rzadko wpływa stymulująco na intelekt. Ale na pomysł zapalenia światła udało mi się wpaść już wcześniej. Wiesz, całe to siedzenie w mroku i tak dalej.

– Och… – Wilson oparł ręce na biodrach, przybierając tak dobrze znaną House’owi pozycję. – A zatem, kimkolwiek on jest, lubi prowadzić grę, zostawiać wskazówki…

House lekko przechylił głowę na bok.

– Dlaczego sądzisz, że to musi być „on”?

Wilson przez moment zawahał się z odpowiedzią.

– No cóż, trudno mi uwierzyć, że kobieta mogłaby zaaranżować taki chory żart. Lub cokolwiek to miałoby być.

– No, nie wiem, Jimmy. Nie wkurzyłeś ostatnio żadnej panienki? – House zamierzał to powiedzieć żartobliwym tonem, ale zaledwie te słowa padły z jego ust, zorientował się, że zabrzmiały znacznie bardziej oskarżycielsko, niż planował.

– Kto, ja? A dlaczego sądzisz, że to ja jestem za to odpowiedzialny? To nie ja odstraszam od siebie każdą osobę, którą spotykam na swojej drodze!

– Ale mnie nikt nie wsadził do klatki!

– Za to mnie nikt nie przykuł łańcuchem do ściany!

Na kilka sekund obydwaj umilkli. Potem House odezwał się cicho:

– W ten sposób do niczego nie dojdziemy. Musimy ze sobą współpracować, jeśli chcemy się stąd jakoś wydostać.

– W porządku. – Wilson pokiwał głową. – Może zaczniemy od tej notki? Pismo wydaje ci się znajome?

House dotąd o tym nie pomyślał. Wyciągnął kartkę z kieszeni na piersi i przyjrzał się jej, aby niemal natychmiast potrząsnąć głową z rozczarowaniem.

– Nie… jest napisana na maszynie. – Odwrócił kartkę w kierunku Wilsona, który powtórzył ten sam gest bezradności.

– I nie masz już nic więcej?

– Tylko to – pokazał Wilsonowi pustą kopertę i świecącą pałeczkę, wciąż jeszcze przyklejoną do końca laski. – Aha, i to. – Ponownie sięgnął do kieszeni i wydobył z niej element układanki, już wcześniej uznany przez siebie za nieprzydatny. Teraz rzucił go w kierunku Wilsona. Klocek zatrzymał się na prętach klatki i spadł na podłogę tuż przy niej.

Wilson uniósł oczy ku niebu, po czym ukląkł przy siatce i dosięgnął klocka przez wąską przestrzeń między jej dolną krawędzią a podłogą. Obrócił go w dłoni.

– Jest na nim rysunek domu, zwróciłeś na to uwagę?

House zmarszczył czoło.

– Nie… a wydaje ci się, że to cokolwiek oznacza?

– Nie wiem – Wilson wzruszył ramionami. – Ale wydaje mi się, że nasz tajemniczy przyjaciel nie robi niczego bez powodu. – Z namysłem potarł podbródek, raz jeszcze rozglądając się dookoła. – Chociażby całe wyposażenie tego pokoju. Próbowałeś spojrzeć na nie jak na wskazówkę?

– Nie miałem czasu na takie zabawy! – odciął się House, zirytowany, że Wilson wytyka mu coś oczywistego, na co on sam jak dotąd nie zwrócił uwagi. – Przebudzenie się na podłodze w kompletnej ciemności poniekąd ostudziło moją żądzę dążenia do prawdy! Znalezienie ciebie nieprzytomnego w środku żelaznej klatki też nieszczególnie mi pomogło!

Wilson uniósł ramiona w geście ustępstwa.

– W porządku, czy w takim razie zechciałbyś przyjrzeć się im teraz? – Sięgnął do kołnierzyka i lekko rozluźnił węzeł krawata. – Wiesz, że chętnie bym cię w tym wyręczył, ale niestety w tej cholernej klatce nie ma zbyt wiele do oglądania!

House zdławił w sobie kolejną cierpką odpowiedź, skupiając się na oględzinach swojego otoczenia. Tak jak to dostrzegł na samym początku, cały pokój wyłożony był lśniącymi białymi kafelkami. Jego uwadze umknął jeden przedmiot – stojąca opodal szafka na kółkach. Pokręcił głową nad własnym brakiem spostrzegawczości i pokuśtykał w jej stronę, aby dokładnie się jej przypatrzeć.

– Coś jest w środku? – dobiegło go niecierpliwe pytanie Wilsona.

– Na razie szukam, dobra? – House obejrzał szafkę z każdej strony, nie znajdując niczego niezwykłego. Następnie uchwycił za gałkę pierwszej szuflady i pociągnął ją ku sobie; nie ustąpiła. – Zamknięte – oznajmił niemal obojętnym głosem.

– I co z tego? W każde inne miejsce potrafisz się włamać. Czemu nie możesz otworzyć cholernej szafki z narzędziami?!

House posłał Wilsonowi badawcze spojrzenie. Taka drażliwość była do niego zupełnie niepodobna, choć zapewne można ją było przypisać ich nietypowej sytuacji.

– Mógłbym ją otworzyć, gdybym miał ze sobą odpowiednie narzędzia… ale ich nie mam – powiedział spokojnie, raz jeszcze wracając do oględzin. Spróbował lekko unieść szafkę, licząc, że zdoła odblokować zamykający ją mechanizm, ale to również nie zdało się na nic. Usłyszał jedynie grzechotanie zamkniętych w środku metalowych przedmiotów. – A co ty masz u siebie? – spytał, odwracając się do Wilsona przez ramię.

– Co ja mam? W trakcie tej całej gadki-szmatki zdążyłem się już zorientować! – Wilson ponownie zaczął miotać się po klatce. – Tam w kącie jest umywalka, przed chwilą ją sprawdziłem. Nic w niej nie ma.

– A co jest po drugiej stronie klatki? – Przez moment rozbłysła w nim iskierka nadziei. – Czy to przypadkiem nie są drzwi?

Wilson spojrzał we wskazanym kierunku.

– Tak, rzeczywiście… – wymamrotał, podchodząc do drzwi. Uchwycił pręty klatki i kilkakrotnie nimi potrząsnął. – Zamknięte.

– Możesz sprawdzić, jak są zamknięte? – spytał House.

Omiatając drzwi wzrokiem, Wilson jęknął w poczuciu frustracji.

– Nic nie widzę. Od wewnątrz zaspawane metalową płytką. Żadną miarą nie dosięgnę klamki.

– Nawet jeśli podam ci laskę i spróbujesz nią pomanipulować?

Wilson westchnął.

– Nie. Na wypadek, gdybyś dotąd nie zauważył: twoja laska nie przejdzie przez kratę, a szpara nad podłogą jest tylko po twojej stronie. Ktokolwiek zbudował tę klatkę, z pewnością dobrze wiedział, co robi! – Spoglądając przez kraty na przeciwległą ścianę, dodał: – Tam z tyłu są jakieś solidne drzwi, ale skoro nie mogę wyjść z tej klatki, to do nich również się nie dostanę. Na ścianie obok wisi jeszcze gaśnica i… aha, coś, co wygląda jak AED.

– Co, lek przeciwpadaczkowy? (Por. przypisy).

Wilson przewrócił oczami.

– Nie. Automatyczny defibrylator. Nie pytaj mnie, po co. – Raz jeszcze przejechał dłońmi po włosach. – O Boże, strasznie tu gorąco.

House popatrzył na niego, marszcząc brwi.

– Ja mam wrażenie, że jest raczej chłodno.

– Ooo, jasne. Z pewnością tylko to sobie wymyśliłem. Tak samo jak to, że siedzę zamknięty w tej klatce bez żadnej logicznej przyczyny!

– Jezu, Jimmy! Gdybym wiedział, że taki z ciebie sztywniak, poprosiłbym naszego obłąkanego prześladowcę o zamknięcie mnie tu z kimś, kto będzie umiał docenić jego nietypowe poczucie humoru! Uspokój się, dobrze? Próbuję zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi! – Obrócił się na pięcie, zaciskając zęby, gdy ponownie przeszył go ból.

– Twoja noga?… – zapytał z troską Wilson, błyskawicznie powracając do zwykłego współczującego stylu bycia.

– To nic, dam sobie radę – odparł House lekceważącym tonem, sięgając do kieszeni po swój Vicodin. Odnalazł buteleczkę, zdjął wieczko, po czym odwrócił ją do góry dnem, aby wytrząsnąć pastylkę na dłoń. Na próżno. Zajrzał do fiolki i przekonał się, że nie pozostała w niej ani jedna tabletka. Nie była jednak zupełnie pusta. House wydobył ze środka dziwny przedmiot.

– Coś znalazłeś? – Wilson przysunął się do samej kraty, przyciskając twarz do zimnych metalowych prętów.

– To… kaseta – wymamrotał House, nie patrząc na swojego towarzysza. Obrócił nowe znalezisko w dłoni.

– Wybornie. Teraz potrzebny nam już tylko odtwarzacz! – skomentował Wilson z sarkazmem.

– Sprawdź kieszenie.

– Co?

– Przejrzyj swoje kieszenie. Teraz! – powtórzył House tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Wyraźnie zaskoczony surowością tego polecenia, Wilson podporządkował mu się bez dalszych protestów. Wywrócił kieszenie w spodniach, nie znajdując nic. Następnie przeszukał swój fartuch, z podobnym skutkiem.

– Został ci jeszcze ochraniacz.

Wilson posłusznie wyciągnął ochraniacz z kieszeni na piersi. – Moje długopisy zniknęły – zauważył mimochodem, wytrząsając jego zawartość na otwartą dłoń. Tym razem z pokrowca wyśliznęła się kolejna kaseta, a w ślad za nią maleńki kluczyk. Wilson spojrzał na House’a wyczekująco.

– Daj mi ten klucz! – zażądał House, podchodząc do klatki. Szarpnięcie w okolicy kostki ponownie przypomniało mu o kajdanach. Z jękiem wyprostował nogę i wyciągnął ramię, jak mógł najdalej, aby dosięgnąć kraty. Trud się opłacił; Wilson zdołał wręczyć mu kluczyk, z którego natychmiast zrobił użytek. – Dobra nasza! – zatriumfował, otwierając najwyższą szufladę.

– I?… Co jest w środku? – dopytywał się Wilson, raz jeszcze przywierając do kraty.

House uważnie przeglądał zawartość szuflady.

– Skalpele, strzykawki, kilka igieł… – meldował, w miarę jak opróżniał kolejne przegródki. – Kleszcze, zaciski, kieszonkowa latarka, otoskop, stetoskop, ciśnieniomierz, termometr, drewniane szpatułki, gaziki, bandaże… całe podstawowe wyposażenie. I to – wyciągnął złowrogo wyglądające ząbkowane ostrze długości męskiego ramienia, z bogato zdobioną mahoniową rękojeścią. – Sądząc po wyglądzie, dosyć wysłużone. – Delikatnie zbadał brzeg klingi czubkiem palca. – Ale ostre…

– Co to takiego? Piła? Mógłbyś spróbować przeciąć nią ten łańcuch?

Mrużąc oczy, House raz jeszcze dokładnie obejrzał ostrze.

– Raczej mi się nie uda. Spójrz na te drobne ząbki. To piła chirurgiczna. Obawiam się, że łatwiej przepiłowałbym własną nogę niż… – głos mu zamarł. Poczuł lodowaty dreszcz przebiegający mu po plecach i odrzucił piłę w głąb szafki, jak gdyby parzyła mu ręce.

Otworzył następną w kolejności szufladę, znajdując w niej worek do wentylacji. – Mamy jeszcze Ambu – poinformował Wilsona.

– Ciekawe po co, do diabła. Mamy tu kogoś operować?

– W to bym raczej wątpił – odpowiedział House, z udawaną wesołością puszczając do niego oko. – Brakuje anestetyków.

– Serdecznie dziękuję, House! Z miejsca rozwiałeś wszystkie moje obawy!

Nie reagując na te słowa, House otworzył ostatnią szufladę i znalazł w środku mały odtwarzacz kasetowy.

– Bingo! – zawołał, zadowolony, że wreszcie trafił na coś pożytecznego. Pospiesznie wydobył odtwarzacz z szuflady i otworzył drzwiczki.

– Hej, a niby dlaczego twoja kaseta ma iść pierwsza? – upomniał się z miejsca Wilson.

– Bo to ja znalazłem odtwarzacz. A co, może było inaczej?

– Nic byś nie zrobił bez mojego klucza! – sprzeciwił się jego przyjaciel.

House przewrócił oczami.

– W porządku, niech będzie twoja. Rzuć mi ją. Nie zamierzam znowu tańczyć limbo, żeby móc się stąd wreszcie wydostać.

Kaseta Wilsona ze stuknięciem wylądowała u jego stóp. Podniósł ją i włożył do magnetofonu, potem wcisnął przycisk odtwarzania. W cichym pokoju rozległo się trzeszczenie taśmy. Echo odbijające się od wykafelkowanych ścian i nagłe milczenie obu mężczyzn, skupiających teraz całą uwagę na nagraniu, zdawały się czynić ten dźwięk zaskakująco donośnym. A potem przez ciszę przedarł się przejmujący, twardy męski głos:

„Doktorze Wilson, być może twój jedyny błąd polegał na tym, że znalazłeś się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. A może na tym, że związałeś się z człowiekiem, który prędzej czy później musiał sprowadzić na ciebie nieszczęście. A może chodziło po prostu o twoje własne poczynania. W ciągu czterdziestu lat życia nie zdołałeś zbudować ani jednego normalnego związku. Raz po raz przeskakiwałeś od małżeństwa do romansu, beztrosko podchodząc do poszukiwania jedynej prawdziwej więzi, która miałaby zrekompensować ci trud tej zabawy. A jednocześnie za własne niedostatki i błędy obwiniałeś nie siebie, ale tych wszystkich, których porzucałeś.

Może to właśnie dlatego postanowiłeś zostać onkologiem. Każdego dnia oznajmiasz wyroki śmierci ludziom, którzy zupełnie inaczej wyobrażali sobie swoją przyszłość. Ich nieszczęście jest pożywką dla twojego poczucia własnej wartości, gdy wchodzisz w swoją ulubioną rolę – towarzysza w ich ostatniej drodze. To uwalnia cię od wszelkiej odpowiedzialności. Ale czy naprawdę, tonąc w miłosnych objęciach kolejnej postaci bez twarzy, nigdy nie zadałeś sobie pytania o słuszność twojej decyzji?”

Gdy nagranie dobiegło końca, obydwaj mężczyźni jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywali się w milczeniu w odtwarzacz. Po minucie lub dwóch House odkaszlnął i skomentował:

– Hmm, to było głębokie. Czy głos wielkiego Zygmunta nie wydaje ci się znajomy?

Wilson tylko potrząsnął głową, najwyraźniej kompletnie oszołomiony.

– W porządku… czas na mnie, jak sądzę. – House wymienił kasety i ponownie uruchomił odtwarzacz.

„Doktorze House, jeżeli słuchasz tego w tej chwili, to udało ci się odczytać kilka z moich ukrytych wskazówek. To pierwszy krok we właściwym kierunku. Już wkrótce będziesz potrzebował swoich zdolności bardziej niż kiedykolwiek. Dla człowieka takiego jak ty znalezienie się w podobnej sytuacji musi być wyjątkowo trudne. Nieoczekiwanie pozbawiony kontroli nad biegiem zdarzeń, zdany na czyjąś łaskę. Jak to jest nagle przejść z roli wydającego polecenia do tego, kto musi je wypełniać?

Choroba jest dla ciebie zagadką, diagnoza – jej rozwiązaniem. Groźba śmierci jest zaledwie przyprawą, której dodatek czyni wyzwanie jeszcze bardziej ekscytującym. Pacjenci to narzędzia, przy pomocy których zaspokajasz swoją potrzebę stymulacji. Kroczysz przez życie z nonszalancką pewnością kogoś, kto nigdy nie popełnia błędów, choć nigdy nie zdołałeś uleczyć bolesnej, rozjątrzonej rany własnego serca. W zamian za to postanowiłeś otumaniać swój umysł narkotykami. Doktorze House, czy uciekłeś w leki psychoaktywne, żeby uczynić świat wokół bardziej znośnym? A może to bycia sobą nie umiałeś już dłużej znieść?

Co byś zrobił, gdyby się okazało, że rozwiązanie zagadki nagle przestało wystarczać? Gdyby nagle stawką stało się coś stokroć ważniejszego, na przykład życie twojego najlepszego przyjaciela? Co, gdybyś musiał się zdobyć na jedyną rzecz, do której nie jesteś zdolny: altruizm? W chwili, gdy tego słuchasz, w żyłach doktora Wilsona krąży śmiertelna trucizna. Twoje zadanie to znaleźć ją, zanim go zabije. Jego zadanie – to nie umrzeć, zanim tego dokonasz. Masz niewiele czasu. Nie zmarnuj go”.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Na koniec kilka uwag odnośnie tłumaczenia:

1) Pałeczka fluorescencyjna (glowstick) - przezroczysta plastikowa pałeczka zawierająca substancje, które po wejściu w reakcję dają efekt świetlny na drodze chemiluminescencji.

2) Gra typu point-and-click (wskaż i kliknij). Cytuję za Wikipedią: typ gry przygodowej, w którym postacią steruje się za pomocą wskaźnika (zwykle kierowanym przy użyciu myszy), którym wskazuje się miejsce, do którego ma iść bohater lub przedmiot, na którym ma wykonać daną akcję (lub akcję domyślną). Nazwy nie tłumaczyłam, bo z polskim określeniem nigdy dotąd się nie zetknęłam i nie wydaje mi się ono zbyt zręczne.

3) AED (automated external defibrillator) to elektroniczne urządzenie służące do wykonywania defibrylacji, przeznaczone do użytku dla osób niezwiązanych z medycyną. AED składa się z aparatu i dwóch dużych samoprzylepnych elektrod, które umieszcza się na klatce piersiowej nieprzytomnego pacjenta. Urządzenie samo analizuje czynność serca, rozpoznaje zaburzenia rytmu wymagające defibrylacji i ewentualnie zaleca wykonanie wstrząsu elektrycznego, sterując zachowaniem ratownika za pomocą komend głosowych. AED coraz częściej można znaleźć w miejscach publicznych. Leki przeciwpadaczkowe to po angielsku antiepileptic drugs, stąd zaistniałe nieporozumienie.

4) Limbo to rodzaj tańca wywodzący się z Trynidadu. Zabawa polega na tym, że tańczący kucając i wyginając się w tył przechodzą pod coraz niżej zawieszoną poprzeczką. Niekiedy taniec odbywa się w formie zawodów - odpada ten, kto upadnie na plecy lub dotknie poprzeczki.

5) Wielki Zygmunt to oczywiście Freud. Wiem, że to truizm, ale ja sama (wstyd! wstyd!) nie od razu się zorientowałam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bluesowa Nutka dnia Śro 21:28, 25 Lis 2009, w całości zmieniany 10 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sovereign. ;)
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:52, 09 Sie 2009    Temat postu:

: O
kurdee, aż mi serce całe lata teraz... Jak zobaczyłam [+18] to myślałam że będzie coś erotiko xd Spodziewałam sie wszystkiego, wszystkiego! Ale ten fik mnie zaskoczył. Jest jak w książkach kryminalnych które wręcz kocham. I już zapowiadam, że jestem najwiekszą fanką tego fika i będę z niecierpliowścią czekała na kolejne części tłumaczenia:)
Cytat:
W chwili, gdy tego słuchasz, w żyłach doktora Wilsona krąży śmiertelna trucizna. Twoje zadanie to znaleźć ją, zanim go zabije. Jego zadanie – to nie umrzeć, zanim tego dokonasz. Masz niewiele czasu. Nie zmarnuj go

biedny Jimmy!! Jeśli ktoś mi go zabije to chyba mu łeb urwę!! Ale teraz mam tylko nadzieję, że Housowi uda sie go uratować...

Teraz czekam z niecierpliowścią na następną część. Oby pojawiła sie jak najszybciej!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:28, 09 Sie 2009    Temat postu:

no niee! osadzili house'a i wilsona w "pile". hahaha

super. czekam na dalsze tłumaczenie;]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzelika
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Gru 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:37, 09 Sie 2009    Temat postu:

Kiedy zobaczyłam komunikat +18 spodziewałam się wielkiej Hilsonowej orgii a tu takie zaskoczenie..
Podoba mi się oryginalna fabuła fiku z niecierpliwością czekam na kolejną część


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Any
Czekoladowy Miś


Dołączył: 28 Cze 2008
Posty: 6990
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza zakrętu ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 7:28, 10 Sie 2009    Temat postu:

Łaaał. Zbierałam się do przeczytania tego kilka miesięcy. Wrzuciłam fika na telefon, ale jakoś o nim zapomniałam, teraz wchodzę na horum i co widzę?

Dzięki. Dzięki za rozpoczęcie tłumaczenia, czekam z niecierpliwością na dalsze części.
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bluesowa Nutka
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:57, 11 Sie 2009    Temat postu:

Sovereign napisał:
kurdee, aż mi serce całe lata teraz...

Sovereign, nie chcę Cię martwić, ale to naprawdę jest fik w stylu Hitchcocka - zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie nieprzerwanie rośnie

Sovereign napisał:
Spodziewałam sie wszystkiego, wszystkiego! Ale ten fik mnie zaskoczył.

A to dopiero początek nieoczekiwanych zwrotów akcji...

Wobec tego nie przedłużajmy

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Cisza wypełniająca pokój była teraz niemal namacalna. Obydwaj mężczyźni wpatrywali się w siebie jednakowo zbici z tropu, niezdolni do wypowiedzenia choćby jednego słowa. Wilson był pierwszym, któremu udało się wykrztusić:

– To…to jakiś żart, House, prawda? To tylko głupi kawał, tylko gierka, w którą ktoś próbuje nas wkręcić, żeby za minutę wpaść tutaj rżąc ze śmiechu? – Przymknął oczy i potarł nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym, jak to zwykle czynił, próbując zmusić myśli, aby biegły w odpowiednim kierunku. – To nie może być prawda!

House obserwował go przed dłuższą chwilę, ważąc każde słowo, które zamierzał powiedzieć.

– Nie wydaje mi się, aby to miał być żart.

Wilson patrzył na niego z wyrazem absolutnego niedowierzania na twarzy.

– Och, nie wydaje ci się?! Proszę, oświeć mnie, jak dotarłeś do tego niezwykłego wniosku!

Ponownie zaczął szybkim krokiem chodzić po klatce. House otworzył usta, po czym, raptownie zmieniając zdanie, znowu je zamknął. Wzruszywszy ramionami, odrzekł tylko:

– Powiedzmy, że to przeczucie.

– Przeczucie, co? Dobre sobie. Obydwaj wiemy, że ty nie miewasz przeczuć, House. Ty wiesz. Więc lepiej powiedz to od razu, zanim całkiem puszczą mi nerwy. – Wilson nerwowo postukał stopą o podłogę.

House westchnął.

– Słuchaj… uspokój się, proszę. Wiem tyle, co i ty. Jedyna rzecz, której jestem pewien, to że muszę cię dokładnie obejrzeć i sprawdzić, czy nie dzieje się z tobą coś złego.

Spoglądając przez dłuższą chwilę w sufit, Wilson najwyraźniej zastanawiał się, co zrobić. Ostatecznie pokonany opuścił wzrok i skinął głową.

– W porządku. Przepraszam cię. To po prostu… to po prostu jest dla mnie tak dziwne…

– Przecież wiem… – House podszedł do klatki tak blisko, jak tylko mógł. – Pokaż mi swoje ramiona.

– Co takiego?

House aż jęknął z irytacji.

– Słuchaj, naprawdę zamierzasz powtarzać po mnie każde zdanie? Uwierz mi, na serio zamierzam dołożyć wszelkich cholernych starań, żebyśmy obaj wyszli z tego w jednym kawałku, więc bądź grzecznym chłopczykiem i przestań grać na zwłokę!

Wilson w odpowiedzi zacisnął tylko usta, najwyraźniej niezbyt szczęśliwy. Wyswobodził się jednak ze swojego białego fartucha i niedbale rzucił go na podłogę. Następnie rozpiął guziki u mankietów i podwinął rękawy koszuli. – Proszę, oto one – oznajmił, wyciągając odsłonięte ręce w stronę House’a.

House wychylił się do przodu, jak mógł najdalej, aby dokładnie obejrzeć przyciśnięte do kraty ramiona przyjaciela. Z tej odległości nie zauważył nic, co mogłoby budzić podejrzenia.

– Spójrz na nie sam. Widzisz ślady ukłuć albo jakieś inne znaki na skórze?

– Sądzisz, że mógł mi coś podać dożylnie?

– No cóż, ta trucizna musiała się jakoś dostać do twojej krwi. Może uda mi się wyciągnąć jakieś wnioski ze sposobu, w jaki została podana?

Sunąc palcem kolejno wzdłuż jednego i drugiego obnażonego ramienia, Wilson uważnie oglądał każdy centymetr skóry.

– Nic nie widzę. Jeżeli coś mi wstrzyknął, to nie do tych żył. – Opuścił ręce i spojrzał na House’a zmartwionym wzrokiem. – Ale moje ciało ma mnóstwo innych zakamarków, których z pewnością nie zdołam obejrzeć.

– Wiem o tym. – House potarł oczy. – W porządku, teraz zdejmij koszulę. – I widząc, jak Wilson szykuje się do kolejnego protestu, powiedział tylko z westchnieniem: – Proszę cię, Jimmy, pomóż mi.

Z wahaniem kręcąc głową, Wilson uniósł ręce i zaczął rozpinać koszulę. Zdjął ją z siebie i trzymał zmiętą w dłoniach, w milczeniu czekając na następny pomysł swego towarzysza. House przebiegł wzrokiem po jego odsłoniętym ciele. Z uczuciem porażki uświadomił sobie, że nadal nie widzi niczego istotnego.

– Teraz stań tyłem do mnie. – Gdy Wilson powoli odwrócił się do niego plecami, uwagę House’a przykuł fragment jego skóry. – Zaczekaj.

Wilson zatrzymał się natychmiast, zerkając ponad barkiem i bezskutecznie próbując samemu zobaczyć, czemu przygląda się jego przyjaciel. – Coś tam jest?

– Masz wysypkę w okolicy lędźwiowej. Bardzo niewielką, ale to może być pierwszy objaw.

Wilson zawahał się przez chwilę. Potem powiedział:

– No nie wiem… to… to może nie mieć żadnego znaczenia.

– Albo to może mieć bardzo duże znaczenie! Czy to swędzi?

Odwracając się twarzą ku niemu, Wilson potrząsnął głową.

– Nie, nie swędzi. Nawet nie zauważyłem, że tam jest. – Zawahał się ponownie. – Czy mogę już ubrać się z powrotem? Jest mi zimno.

Rozemocjonowany faktem, że wreszcie udało mu się coś znaleźć, House zbył go lekceważącym ruchem ręki: – Jasne, rób, co chcesz. – Nie zwracając uwagi na ubierającego się Wilsona, pokuśtykał w stronę szafki i zaczął szperać w szufladach.

Niebawem jego palce zacisnęły się na czarnym markerze, którym triumfalnie pomachał. – Doskonale! – Rozejrzał się za czymś, na czym mógłby pisać, i jego wzrok padł na największą białą tablicę, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia: ściany. Niezwłocznie przystąpił do pracy.

– Cóż, pomyślmy… trucizny, które mogą powodować wysypkę… – zaczął wypisywać wszystko, co przychodziło mu do głowy. – Arszenik, kwas borny, insulina… DDT, bromki, prokaina, jad [link widoczny dla zalogowanych]… cyjanek, fenacemid, krwiowiec, Lomotil… skolina, metyldopa, chlordan… – Urwał, pocierając oczy. Lista już teraz była dramatycznie długa, a skąd mógł wiedzieć, czy na pewno o niczym nie zapomniał? W większości widniały na niej naprawdę zjadliwe trucizny. Zacisnął pięść i z całej siły uderzył nią w ścianę. – Do diabła! Skup się! To ważne! – wymamrotał sam do siebie.

Jakby na sygnał, jego noga zaczęła znowu boleśnie pulsować i poczuł, że potrzebuje Vicodinu bardziej niż kiedykolwiek. Niemal bezwiednie schylił się, aby dotknąć obolałego uda. Wciąż starał się skupiać na tablicy.

– Jad pustelnika? – odezwał się Wilson zza jego pleców. – Przecież to pająk! Sądzisz, że nie zauważyłbym ukąszenia pająka?

– Po prostu spisuję wszystko, co przychodzi mi do głowy. Nie wszystkie są jednakowo prawdopodobne. Spójrz na to – House puknął końcówką markera w cyjanek. – Gdyby to było to, już byś nie żył. Mogę więc przestać go brać pod uwagę. To samo ze skoliną – wykreślił kolejną nazwę.

– Dzięki za pocieszenie – wymamrotał Wilson. Z klatki znów rozległ się odgłos powłóczenia nogami.

House nie odpowiedział. Skoncentrował się na pracy, wykreślając kolejne trucizny w miarę zbliżania się do końca listy. – Zbyt szybki początek działania… brak problemów z oddychaniem… brak martwicy, brak drgawek… przynajmniej na razie… ale miałbyś je już, gdyby to było to... – Usłyszał za plecami dziwny zdławiony odgłos i odwrócił się, aby popatrzeć na Wilsona. – Co się dzieje?

Wilson potrząsnął głową.

– Nic się nie dzieje. To tylko… – na chwilę ukrył twarz w dłoniach. – To mnie naprawdę przeraża. Jakbyś spisywał harmonogram tego, co prędzej czy później mnie czeka. I to wcale nie dodaje mi otuchy!

House wzruszył ramionami.

– Nie przejmuj się, i tak nie wymieniam wszystkiego. Przykładowo, większość trucizn sprawiłaby, że rzygałbyś jak kot, więc nie ma sensu uwzględniać tego objawu w różnicowaniu. – A na widok raptownie tężejącej twarzy Wilsona przyciął mu, poirytowany: – Posłuchaj, mogę się starać dojść do rozwiązania albo usiąść i trzymać cię za rękę. Ale nie jestem w stanie robić obu tych rzeczy jednocześnie!

W odpowiedzi Wilson zignorował go machnięciem ręki, po czym odwrócił się tyłem, pokazując mu plecy. House jęknął. Nienawidził, gdy Wilson zachowywał się w ten sposób.

Ponownie skupił uwagę na liście. Po uważnej lekturze trwającej kilka następnych minut zamknął marker z bolesnym westchnieniem frustracji. Na ten odgłos Wilson ponownie obejrzał się ku niemu.

– Nic więcej z tego nie wycisnę – powiedział House, w zamyśleniu pocierając szyję. – Potrzebuję więcej informacji. – Popatrzył na Wilsona. – Jak się czujesz?

– No cóż, jestem trochę zmartwiony…

House przerwał mu bezceremonialnie:

– To nie jest istotne. Fizycznie!

Otwarty wyraz twarzy Wilsona momentalnie się ulotnił.

– Och, czuję się po prostu rewelacyjnie! Jak miło, że zapytałeś!

House rzucił mu poważne spojrzenie.

– Wilson…

– Cóż, nie wiem! Może cię to zaskoczy, ale naprawdę trudno mi w tej chwili oddzielić objawy fizyczne od emocjonalnych!

House przewrócił oczami.

– W porządku, więc powiedz mi, jak się czujesz pod każdym względem.

Wilson ponownie zaczął okrążać swoją okratowaną celę. – Zmartwiony. Rozdrażniony. Zdenerwowany. Właściwie to wściekły! Miałbym ochotę roztrzaskać tę pieprzoną klatkę! Przerażony. Rozdygotany. Lekko przymdlony. Samotny.

– Potrzebujesz przytulenia? – zapytał House, spoglądając na niego spokojnie.

Wilson rzucił mu płonące spojrzenie.

– Pieprz się!

– Dlaczego by nie, Jimmy. Nie sądziłem, że będziesz w nastroju. Ale wydaje mi się, że najpierw powinniśmy rozprawić się z tą trucizną. Nie mówiąc już o tym, że ta krata pomiędzy nami poniekąd zabija atmosferę. – Znów sięgnął do szuflady, aby tym razem wyjąć z niej stetoskop. Podszedł do klatki tak blisko, jak tylko pozwalał mu łańcuch, i pomachał narzędziem trzymanym w wyciągniętej dłoni. – Hej, spróbuj dać mi coś, czym będę się mógł zająć w zamian!

Wilson wysunął palce przez otwory kraty i uchwycił końcówkę stetoskopu, nie udało mu się jednak przeciągnąć go między żelaznymi prętami.

– Nie dam rady. Tędy nie przejdzie. Wąż nie jest wystarczająco elastyczny. Nawiasem mówiąc, po co mam osłuchiwać swoje własne serce?

House zmarszczył brwi.

– Do ciężkiej cholery, jak mam cię zdiagnozować, jeśli nie ma pomiędzy nami żadnej współpracy? – Wilson wzruszył ramionami, co tylko wzmogło jego rozdrażnienie. – Dobra, usiądź na podłodze. Po prostu to zrób!

Nie patrzył dłużej, czy Wilson podporządkowuje się prośbie. Odwracając się z powrotem do szuflady, wydobył z niej jeszcze kilka potrzebnych narzędzi i ułożył je przed sobą na podłodze. Bardzo ostrożnie opuścił się na kolana, pojękując z kolejnym przypływem bólu, który w miarę powolnego wyczerpywania się działania Vicodinu stawał się coraz bardziej dotkliwy. Powoli położył się na brzuchu i w tej pozycji podsunął się do klatki, aż do momentu, gdy jego twarz znalazła się bardzo blisko kraty i Wilsona.

– Tędy – wyrzucił z siebie przez zaciśnięte zęby, zmagając się z bólem nasilającym się z każdą chwilą spędzoną w tej niewygodnej pozycji. Przesunął pod kratą lejek stetoskopu. – Spróbuj jakoś przyłożyć go do klatki.

Wilson posłuchał, rozpinając od góry koszulę, aby móc przystawić stetoskop do piersi. House włożył słuchawki do uszu i przez chwilę słuchał bicia jego serca.

– Boże, twoje serce galopuje! Jak to możliwe, że dotąd tego nie zauważyłeś?

Wilson wzruszył ramionami.

– Powiedziałem ci, że się denerwuję. Wydaje mi się dosyć naturalne, że twoje serce przyspiesza w sytuacji takiej jak ta.

House z jękiem usiadł na podłodze.

– Tak, ale równie naturalną rzeczą jest przyspieszona czynność serca w przebiegu ostrego zatrucia!

– Myślisz, że te dwie sprawy mogą mieć ze sobą jakiś związek?

– No cóż, pomyślmy?… Tak! – House sięgnął po ciśnieniomierz i wepchnął mankiet przez szparę. – Załóż to i przyciśnij lejek do ramienia. Studiowałeś medycynę tak samo jak ja, więc wiesz, jak to zrobić. – Gdy Wilson spełnił nakaz, House napompował mankiet, po czym otworzył zastawkę, by spuścić powietrze.

– Ciśnienie krwi w normie… – oznajmił, patrząc na podziałkę. – Nie bardzo nam to pomaga.

– A ja bardzo doceniam fakt, że wreszcie coś tu jest takie, jak być powinno! – skomentował Wilson sucho, wciąż leżąc płasko na plecach.

– Norma to nic dobrego. Norma oznacza brak nowych informacji. – House przyciągnął ku sobie stetoskop. – Teraz pokaż mi swoje palce.

Nie kwestionując więcej każdego polecenia, Wilson wysunął ramię pod kratą, tak aby House mógł obejrzeć je z bliska.

– Brak sinicy… I twoje usta. – Wilson odwrócił głowę, tak że ich twarze przez moment znajdowały się tuż obok siebie. House wyciągnął rękę i delikatnie przesunął kciukiem po jego wargach. Cofając ramię, ciężko przełknął ślinę. – Jest… w porządku.

Nie odsuwając się od kraty, sięgnął po latarkę i włączył ją. Kilkakrotnie zaświecił Wilsonowi w oczy, uważnie przyglądając się brązowym tęczówkom. – Źrenice rozszerzone – wyszeptał. Podniósł się, aby chwycić termometr, i wręczył go Wilsonowi, który również usiadł i akurat skończył odwijać mankiet z ramienia.

– Zmierz temperaturę – zarządził House szorstko, chwytając się rur i dźwigając do pozycji stojącej. Ściany pokoju zafalowały, gdy dopadł go przeraźliwy, niemal obezwładniający ból. Kiedy atak ustąpił, jego szczęki były obolałe od zaciskania z całej siły zębów. – I co? – wysapał, ledwo łapiąc oddech.

– Jefcze miesze – wymamrotał Wilson z termometrem w ustach.

Wykorzystując ten czas, House podszedł do ściany i raz jeszcze popatrzył na listę. Z uczuciem porażki uprzytomnił sobie, że poprzednio spisana lista trucizn była teraz zupełnie nieprzydatna. Przyspieszona akcja serca i brak sinicy z miejsca wykluczały większość z nich. Przekreślił listę jednym zamaszystym ruchem markera.

– To nie ma sensu… – wymruczał do siebie, podchodząc do sąsiedniego niezapisanego fragmentu ściany i zaczynając sporządzać nową listę. Wypisał jeden pod drugim wszystkie objawy, które udało mu się znaleźć do tej pory. Lista była zatrważająco krótka. – Wysypka, tachykardia, rozszerzenie źrenic… – Oparł się czołem o chłodne kafelki. – Jak twoja temperatura?

Wilson wyjął termometr z ust i popatrzył na podziałkę. Zawahał się przez moment, zanim odpowiedział: – Jest w normie – po czym schował termometr do kieszonki na piersi.

– Cholera! – House z całej siły uderzył pięścią w ścianę.

– Czy… czy to źle? – spytał Wilson nieśmiało zza jego pleców.

House odwrócił się ku niemu, opierając się o ścianę.

– To po prostu… to bardzo ułatwiłoby mi postawienie diagnozy. Nie ma aż tak wielu toksyn, które wywołałyby gorączkę.

– Jak rozumiem, jest mało prawdopodobne, że to kiedykolwiek nastąpi?

House rozważał przez chwilę te słowa, zanim wzruszył ramionami.

– Tak to wygląda. Wracajmy do pracy. – Ponownie odwrócił się do ściany.

– Poczekaj… a może dostanę gorączki dopiero za jakiś czas?

– Nie oczekiwałbym tego. – House zaczął wypisywać nazwy wszystkich trucizn, jakie był w stanie sobie przypomnieć. – Gorączka to pierwszy objaw, jakim reaguje organizm. Byłaby albo od razu, albo wcale. Więc to z pewnością możemy skreślić z naszej listy.

– Jak uważasz…

Coraz bardziej poirytowany, House ponownie usiadł na podłodze mimo przeszywającego jego udo bólu. Pozwolił markerowi wyśliznąć się z dłoni, niezauważalnie upuszczając go na podłogę.

– Hej, co robisz? – spytał Wilson, przywierając do kraty.

– Czekam – rzucił Wilsonowi bezradne spojrzenie. – Nie mogę pracować bez danych.

Wilson nachmurzył się.

– Czyli…

– Czyli zamierzam czekać, dopóki nie wystąpi u ciebie jakiś nowy objaw.

– Oby nie coś, co z miejsca mnie wykończy.

– O tak, ja również bym za tym optował.

Ku wielkiemu zaskoczeniu House’a Wilson zareagował uśmiechem.

– W porządku! Bardzo przyzwoity plan! – Odwrócił się i zaczął spacerować po klatce.

House wpatrywał się w niego, próbując dociec, o co chodzi.

– Jak to, żadnych skarg na mój brak zaangażowania? Żadnych obłąkanych żądań, żebym natychmiast zaczął coś robić?

Obracając się na pięcie, Wilson tylko lekceważąco wzruszył ramionami.

– Nie jestem jednym z twoich pacjentów, House. Nie będę cię molestował, żebyś skakał wokół mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę.

– Dobrze wiedzieć – odparł House gładko, podrzucając marker w powietrze i łapiąc go ponownie. Przez moment śledził wzrokiem Wilsona przechadzającego się po klatce. Jęknął w duchu. Dlaczego ten facet nie może przez chwilę usiedzieć spokojnie? – Słuchaj, mógłbyś przestać się kręcić? Usiłuję myśleć!

Wilson przystanął i spojrzał na niego.

– Nie, to nieprawda. Ty czekasz, aż zrobię się zielony albo grzyby wystrzelą mi z uszu. Ewentualnie aż wyrośnie mi trzecia noga, lub coś w tym rodzaju – zachichotał.

House spojrzał na niego z gniewem.

– Świetnie, wobec tego posłuchaj: po prostu mnie wkurzasz! I bardzo bym chciał, żebyś przestał biegać po ścianach jak Jim Carrey na węglowodanowym haju!

Wilson roześmiał się na cały głos.

– Węglowodanowy haj, a to dobre!

Pocierając zarośnięty podbródek, House raz jeszcze zmierzył go wzrokiem.

– Taaa… błyszczę dowcipem, co nie?

Wilson oparł ręce na biodrach i odetchnął głęboko.

– Tak, czasami jesteś naprawdę zabawny.

– W porządku. Wolałem cię, gdy jęczałeś albo się awanturowałeś. Ten natrętny optymizm może działać na twoje dzieciaki z rakiem, ale mnie to po prostu irytuje i bynajmniej nie pomaga w skupieniu!

– Cóż – odparł Wilson, wzruszając ramionami – musisz po prostu pomyśleć o czymś bardzo przykrym, żeby rozwiać ten obłok szczęśliwości, który wokół ciebie roztoczyłem.

Krzywiąc się, House od tej chwili postanowił go ignorować. Sięgnął po laskę i zaczął obracać ją w dłoniach, pozwalając swobodnie dryfować swoim myślom. Nagle dotarło do niego, że nie ma najmniejszego pojęcia, w jaki sposób tutaj się dostał. Zmarszczył czoło i usiłował przywołać jakieś wspomnienia, ale wszystkie zdawały się mu umykać.

Pamiętał moment powrotu do domu. Dzień wcześniej był długi i męczący. Żadnych ciekawych zajęć poza wypełnianiem papierów, unikaniem Cuddy i stawianiem czoła niekończącej się rzece poradnianych pacjentów, którzy uwzięli się irytować go bezustannym marudzeniem i banalnością swoich skarg. Pamiętał… pamiętał, że coś było nie tak, gdy zamykał za sobą drzwi mieszkania. Ale co?

Pokłócili się tamtego ranka. Teraz przypominał sobie i to. O co poszło? Potarł dłońmi oczy, jakby to mogło pomóc mu zdjąć z umysłu pajęczynę zapomnienia, ale mimo wszelkich wysiłków nie udało się.

Pamiętał, że coś było nie tak… Wszedł do pokoju dziennego i coś wydało mu się niepokojące. Jak gdyby nie był w nim sam, mimo że wiedział, że to niemożliwe. A potem… ten dźwięk w sypialni… dziwne uczucie mrowienia w brzuchu w momencie, gdy otwierał drzwi…

Krótki przebłysk świadomości dobiegł końca. House potrząsnął głową, próbując przywołać go z powrotem, ale bezskutecznie. Podniósł wzrok na Wilsona, który znowu spacerował w kółko.

– Co przytrafiło ci się ostatniej nocy, kiedy zostałeś porwany? – zapytał.

Wilson zatrzymał się i odwrócił ku niemu.

– Ja… – zmarszczył brwi – …hm, nie wiem. – Potarł szyję, a jego twarz przybrała wyraz skupienia. – Pamiętam, jak zamykałem swój gabinet… było dosyć późno. Minąłem recepcję, była już nocna zmiana… chciałem kupić wieczorną gazetę, ale kiosk zastałem zamknięty. Zszedłem do garażu… To wszystko, co pamiętam. – Rzucił House’owi pełne napięcia spojrzenie. Potem roześmiał się. – Ha, to naprawdę ciekawe.

Ignorując ostatnią uwagę, House drążył:

– A więc byłeś w szpitalu?

Wilson skinął głową.

– A ty?

– Pamiętam swój powrót do domu. Ale z jakiejś przyczyny… – Usiłował przypomnieć sobie moment wejścia do sypialni. Jak ona zwykle wyglądała… Jego ciuchy, rozrzucone po podłodze i prawej połowie łóżka. Medyczne czasopisma i broszurowe powieści spiętrzone na nocnej szafce po tej samej stronie. Jedna jedyna książka i czasopismo na przeciwległej szafce, żadnych porozrzucanych ubrań, tylko schludnie złożona piżama na wieszaku…

Nic zaskakującego, a jednak… Pamiętał, że tego ranka przed wyjściem do pracy posprzątał cały bałagan. A raczej zgarnął wszystko na kupę i wtłoczył do szafy, żeby stworzyć wrażenie porządku. A może tylko zamierzał to zrobić i to, co sobie teraz przypominał, było tylko reminiscencją niezliczonych podobnych poranków z przeszłości?

Jeszcze raz zebrał ubrania, podszedł z nimi do szafy i wtedy…

– Schował się w szafie… – wyszeptał House.

– Kto? Ten facet, który nam to zrobił? – zapytał Wilson z drugiego końca pokoju.

House kiwnął głową. Próbował sobie przypomnieć, co wtedy zobaczył. Ale wszystko było tak niewyraźne… a może w ogóle nie widział tamtego mężczyzny.

W tę gonitwę myśli wdarł się nagły odgłos torsji. Podpierając się na lasce, dźwignął się na nogi i podszedł do klatki tak blisko, jak pozwalał mu łańcuch. Zobaczył, że Wilson pochyla się nad zlewem i wymiotuje do niego gwałtownie.

Kilkakrotnie podrywał głowę, łapiąc powietrze, i z powrotem uginał się pod kolejną falą mdłości. Po chwili osunął się na podłogę, przecierając rękawem lśniącą od potu twarz. Łzy spływały mu po policzkach i House’a ogarnęło współczucie, dopóki ku swemu wielkiemu zaskoczeniu nie zorientował się, że są to łzy śmiechu. Wilson się śmiał.

– Co cię tak bawi? – zapytał House wolno, przyglądając się mu uważnie.

Wilson odpowiedział dopiero po chwili, najwyraźniej nie mogąc od razu odzyskać powagi:

– Po prostu… – wziął głęboki oddech – …po prostu powiedziałeś, że po większości trucizn będę rzygał jak kot, no i proszę! Rzygam jak kot! – I znowu wybuchnął śmiechem. Kilka sekund później znów stał zgięty nad zlewem, wyrzucając do niego zawartość żołądka. Ani na chwilę nie przestał się śmiać.

Podnosząc marker, House podszedł do ściany i dopisał kolejny objaw – nudności – po czym skorygował drugą listę, dodając do niej kilka nowych trucizn. W zamyśleniu postukał końcem markera w podbródek. Za jego plecami Wilson przestał wreszcie wymiotować i śmiać się, i teraz tylko leżał wycieńczony, opierając się plecami o ścianę.

– Ile dzieci chorych na raka potrzeba, żeby wymienić żarówkę? – zapytał House przez ramię. Nie otrzymawszy odpowiedzi, odwrócił się do Wilsona i powtórzył pytanie. Potem odpowiedział na nie sam: – Tylko jedno, ale potrzebuje grupy wsparcia, która będzie mu kibicować, a już po wszystkim jest mnóstwo zgryzoty.

Wilson zamrugał kilkakrotnie.

– Co?

– Opowiadam ci dowcip.

– Cóż, wiem, ale to nie było zbyt śmieszne.

– W porządku, to może ten: dlaczego dzieci chore na raka tak kiepsko stoją z higieną jamy ustnej?

Wilson wzruszył ramionami.

– Nie wiem.

– Bo kupowanie nici dentystycznej w rolkach po sto metrów wydaje im się strasznym marnotrawstwem.

Tym razem Wilson uśmiechnął się szeroko.

House podszedł bliżej klatki. – Matka kupuje nową zabawkę dla swojego dziecka chorego na raka. Patrzy na pudełko i widzi napis: „Dożywotnia gwarancja”, więc podchodzi do sprzedawcy i pyta: „Przepraszam, ale czy nie ma pan czegoś, co przetrwa do końca roku?”

Wilson zaniósł się chichotem, gdy House ciągnął: – Onkolog spotyka się z dziewczynką chorą na raka i jej matką, żeby omówić wyniki badań. „Przykro mi, ale twoja córka ma bardzo rzadką postać nowotworu, dla której nie opracowano dotąd leczenia, i prawdopodobnie zostało jej tylko sześć miesięcy życia”. Matka szlocha w chusteczkę i pyta: „Co mamy teraz zrobić, doktorze?” Lekarz odpowiada: „Zabierz małą ze szkoły, skasuj jej telewizję i odwiedzaj z nią krewnych tak często, jak się da”. Matka marszczy czoło: „A w jaki sposób to przedłuży mojej córce życie?” „Nie przedłuży go. Ale sprawi, że będzie jej się cholernie dłużyło”.

Wilson zaczął się pokładać ze śmiechu.

– Będzie jej się cholernie dłużyło! Zabójcze!

Z niewytłumaczalnych powodów House poczuł przypływ satysfakcji, jak zwykle, gdy udało mu się przyprawić Wilsona o śmiech.

– Wiesz, kiedyś już opowiedziałem ci ten dowcip. Powiedziałeś, że jest beznadziejny, i nie odzywałeś się do mnie do rana.

– Naprawdę? – zapytał Wilson, chichocząc. – Cóż, najwyraźniej wtedy źle go zrozumiałem, bo teraz wydaje mi się naprawdę komiczny – i roześmiał się znów.

Nie odzywając się ani słowem, House podszedł do ściany i dopisał na niej kolejny objaw.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zamarzyło mi się pójść śladem angstowego geniuszu Katty B. i po każdej części (podział mój własny - w oryginale fik jest całością) wstawiać jakiś maleńki teaser do następnej. A zatem na zaostrzenie apetytu:

House zdawał sobie sprawę, że patrzy na niego spode łba niczym zbuntowany dzieciak, nie był jednak w stanie nad sobą zapanować.
– Miałeś co do mnie nierealistyczne oczekiwania. Uprzedzałem cię od samego początku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bluesowa Nutka dnia Nie 10:03, 13 Wrz 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzelika
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Gru 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 0:25, 12 Sie 2009    Temat postu:

– Nie, to nieprawda. Ty czekasz, aż zrobię się zielony albo grzyby wystrzelą mi z uszu. Ewentualnie aż wyrośnie mi trzecia noga, lub coś w tym rodzaju – zachichotał. pokładałam się ze śmiechu gdy czytałam ten fragment
Strasznie podoba mi się czarny humor zawarty w tym fiku


ps.Zgaduje, że kolejnym objawem Wilsona będą -niekontrolowane napady śmiechu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 0:53, 12 Sie 2009    Temat postu:

Heh, Nutko, nie ma za co To sama przyjemność "oddawać" doskonałego fika w ręce doskonałej tłumaczki. Sama nie zrobiłabym tego lepiej!!! (już raczej zrobiłabym to gorzej, sądząc po tym, w jakiej ostatnio jestem formie do wszystkiego )

Co do fika... bosh, Autor(ka) odwalił(a) kawał dobrej roboty przy tym crossie. (I miał(a) farta, że Wilson jest onkologiem ze skłonnością do puszczania się na prawo i lewo ) Normalnie czuję się jak przy oglądaniu "Piły". (A że przerażają mnie wnętrza takie jak w filmie, [już nie mogę się doczekać, kiedy chłopaki znajdą się w bardziej przyjaznym otoczeniu])


Tłumaczce gratuluję talentu i już się boję, że nie długo przestanę być numerem jeden w tej dziedzinie... Chociaż z drugiej strony... podobno "przejście na emeryturę" nie jest takie straszne, jak się wydaje

*mimo wszystko zbiera siły do walki o zachowanie żółtej koszulki lidera*


Weny i zapału życzę!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Śro 0:55, 12 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sovereign. ;)
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:31, 12 Sie 2009    Temat postu:

Bluesowa Nutka napisał:
Sovereign, nie chcę Cię martwić, ale to naprawdę jest fik w stylu Hitchcocka - zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie nieprzerwanie rośnie

zauważyłam właśnie....

Bluesowa Nutka napisał:
– Boże, twoje serce galopuje! Jak to możliwe, że dotąd tego nie zauważyłeś?

Wilson się podniecił przez House'a i nie chciał się przynać xD

Bluesowa Nutka napisał:
Wilson odwrócił głowę, tak że ich twarze przez moment znajdowały się tuż obok siebie. House wyciągnął rękę i delikatnie przesunął kciukiem po jego wargach. Cofając ramię, ciężko przełknął ślinę. – Jest… w porządku.

OOOOOH! a gdzie pocałunek?? xD

Richie117 napisał:
I miał(a) farta, że Wilson jest onkologiem ze skłonnością do puszczania się na prawo i lewo

Richie, powaliłaś mnie na kolana! xD

no ogółem fik jest naprawdę fajny. Tylko że mi ciśnienie podnosi xD Ale trudno, dam radę!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:55, 12 Sie 2009    Temat postu:

Sovereign. napisał:
Richie117 napisał:
I miał(a) farta, że Wilson jest onkologiem ze skłonnością do puszczania się na prawo i lewo

Richie, powaliłaś mnie na kolana! xD

sama się powaliłam, kiedy oglądając "Piłę" dowiedziałam się, że taki właśnie był tamten główny bohater Co innego wymyślić i opisać scenerię, ale dorwać wprost idealnie pasującego bohatera do crossa - bezcenne


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bluesowa Nutka
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 4:33, 13 Sie 2009    Temat postu:

andzelika napisał:
Zgaduje, że kolejnym objawem Wilsona będą -niekontrolowane napady śmiechu

Dobre podejście, andzelika. Samodzielne odgadywanie dalszego ciągu to chyba największa frajda przy tego typu historiach

Nawiasem mówiąc, to opowiadanie warto czytać bardzo uważnie, bo Autorka od samego początku umieszcza w nim rozmaite szczegóły, które potem okazują się niezmiernie istotne dla fabuły. Ja osobiście na wiele z nich zwróciłam uwagę dopiero przy drugim czytaniu – a od początku powinny były dać mi do myślenia

Richie117 napisał:
dorwać wprost idealnie pasującego bohatera do crossa - bezcenne

Richie, zaczynam żałować, że nie wiedziałam tego wcześniej, ale Piłę oglądałam z zamkniętymi oczami z drugiego pokoju... a to w sumie dziwne, bo przecież widziałam w życiu niemało krwi

Kolejny fragment trochę szybciej, niż planowałam, bo trafił mi się nieoczekiwany wyjazd i bardzo możliwe, że nie zasiądę do Internetu wcześniej niż 26.08. Choć oczywiście będę się starała wcześniej

Teraz zrobi się bardziej romantycznie...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

– Euforia? – przeczytał głośno Wilson. Potem wstał i podszedł do kraty. – Nie popadłem w euforię!

– Nie, skąd. Tylko śmiejesz się z najgłupszych rzeczy i nagle zaczęły cię bawić dowcipy, po których wcześniej wykopałbyś mnie z łóżka na kanapę. U kogoś, kto na co dzień śmieje się tylko w wyjątkowych sytuacjach, jest to dosyć wymowne.

Wilson wzruszył ramionami.

– Jak uważasz.

House wprowadził do listy jeszcze kilka poprawek i w zamyśleniu potarł podbródek, przeglądając ją uważnie w poszukiwaniu jakichś związków przyczynowo-skutkowych, czegokolwiek, czego mógłby się uchwycić, a co pomogłoby mu rozwikłać zagadkę. Ale spis był wciąż zbyt obszerny. Nudności bynajmniej nie przyczyniały się do ujawnienia ostatecznego rozwiązania; podobnie euforia. A poza tym, nawet gdyby udało mu się znaleźć truciznę, co byłby w stanie z tym zrobić?

Zamknął oczy i oparł się czołem o ścianę. Niemal siłą opanował zaciskający się ze strachu żołądek. Musiał traktować ten przypadek jak każdy inny. Jeśli tego nie zrobi, wszystko spieprzy i Wilson przypłaci to życiem. Na samą myśl o tym panika wezbrała mu w piersi, ale twardo zdołał ją stłumić.

Jego uwagę ponownie przyciągnął odgłos wymiotów. Wyczerpany spojrzał na Wilsona, który kolejny raz pochylał się zwracając nad zlewem. Kiedy przestał, House powiedział:

– Powinieneś spróbować się nawodnić.

Wilson słabo pokiwał głową. Jego pokryta wypiekami twarz błyszczała od potu.

– Wiem… wiem…

Pochylił się nad zlewem i odkręcił kurek. Kran parsknął, po czym popłynęła z niego czysta woda. Wilson pozwolił jej polać się przez chwilę, prawdopodobnie żeby spłukać wymiociny, następnie zaczął ochlapywać twarz. Wydał z siebie westchnienie ulgi, przesuwając mokrymi dłońmi po karku; oczy miał zamknięte.

House obserwował go z drugiego końca pokoju.

– Jesteś pewien, że nie masz gorączki?

Wilson krótko skinął głową, spoglądając na niego z ukosa.

– Oczywiście. To tylko z powodu wymiotów. Wiesz, co wyprawia z ciałem ta cała adrenalina buzująca w żyłach…

– Tak, jasne… – House nie był przekonany. – Mimo wszystko chciałbym, żebyś to sprawdził jeszcze raz.

– Dobrze, zrobię to! – odparł Wilson zirytowany i wyciągnął termometr z kieszeni na piersi. Wetknął go do ust, nie przestając chłodzić ciała wodą.

Czekając na wynik pomiaru, House stał nieopodal, czując się lekko nieprzydatny. Gdyby to działo się w szpitalu, wykonałby już cały panel badań i profilaktycznie zlecił z tuzin leków, które tylko przyszłyby mu na myśl. Gdyby zadziało się cokolwiek niedobrego, a pacjent się załamał, mógłby zacząć wszystko od początku zaraz po tym, jak zespół ratowniczy wyciągnąłby go z bezpośredniego zagrożenia życia. Ale tutaj nie mógł ryzykować. Nie mówiąc o tym, że przede wszystkim nie miał żadnych leków do podania.

Ta myśl sprawiła, że się zachmurzył. To naprawdę nie miało sensu – otrzymać takie zadanie bez możliwości jego dokończenia. Nie wobec faktu, że dostarczono mu już tylu potrzebnych narzędzi. Rozejrzał się wokół, szukając w pokoju jakichkolwiek podejrzanych przedmiotów, których nie zauważyłby wcześniej. Opukał kafelki na ścianie, szukając pod nimi wydrążonych przestrzeni. Raz jeszcze przeszukał szafkę, licząc na ukryte przegródki lub podwójne dna szuflad, które mogły umknąć jego uwadze.

– Prawidłowa – oznajmił Wilson z klatki.

– Słucham? – rzucił House z roztargnieniem, wciąż zajęty poszukiwaniami.

– Temperatura jest prawidłowa.

– Jesteś pewny? – zapytał House, marszcząc czoło.

Wilson jęknął.

– Tak, jestem całkowicie pewny. Uwierz mi, umiem czytać cyferki. Chcesz sprawdzić osobiście, na wypadek gdybym pomylił szóstkę i dziewiątkę?

House lekceważąco machnął ręką:

– Nie, to mi wystarczy.

Musiało być coś, co przegapił. Obrócił się dookoła i spojrzał na środek pokoju, kompletnie pusty, nie licząc kratki odpływowej. Mrużąc oczy, House przyjrzał się jej bliżej. Spod spodu dobiegał szum wody, płynącej z umywalki Wilsona. Ale prócz niej słyszał coś jeszcze… coś brzęczało.

Ignorując ból, opuścił się na kolana i podsunął bliżej. Zbadał palcami żelazną kratę, szukając wcięcia, za które mógłby ją uchwycić. Znalazłszy je, spróbował podnieść kratę, ale ta nawet nie drgnęła. Tłumiąc przekleństwo, House wyciągnął się jeszcze dalej, aby przyjrzeć się pokrywie zamykającej odpływ. Jego uwagę zwróciły przytrzymujące ją śruby. Śruby, które wyglądały na zaskakująco nowe i błyszczące…

Ujął laskę i kilkakrotnie uderzył nią w szafkę, zrzucając na podłogę pozostawione na wierzchu nożyczki. Końcem laski przyciągnął je bliżej i przy ich pomocy poluzował gwinty. Ostrze ześlizgnęło się kilkakrotnie, ale ostatecznie zdołał odkręcić śruby do końca i zdjąć pokrywę.

Jego oczom ukazało się pudełko. Czując, jak serce wali mu z przejęcia, wyciągnął je z odpływu. Z zewnątrz ociekało wodą, ale jego zawartość pozostała nienaruszona. W środku znajdowały się przynajmniej dwa tuziny maleńkich ampułek. Na kilka sekund aż przymknął oczy w przypływie ulgi. Potem dźwignął się do pozycji siedzącej i zaczął przeglądać buteleczki.

– O mój Boże, czy to jest to, o czym myślę? – zapytał Wilson zza kraty z wyraźnym podnieceniem.

– Jeśli myślisz, że wreszcie dostaniesz tego zimnego Heinekena, za którym tak tęskniłeś, to nie. Ten browar zawdzięczamy uprzejmości naszego przemiłego gospodarza – odparł House, kolejno przyglądając się pod światło każdej fiolce.

– Świetnie! – zawołał Wilson, podwijając rękaw.

House popatrzył na niego ostrzegawczo.

– Nie tak prędko, mój mały Jimmy.

– Teraz masz leki! Wypróbuj je na mnie! – zażądał Wilson, niecierpliwie potrząsając głową.

Marszcząc brwi, House dalej przeglądał buteleczki.

– Nie ustaliłem jeszcze, jaka to trucizna. Nie wiem, która z tych magicznych mikstur pomoże ci, a która…

– Więc daj mi je wszystkie! – Wilson wzruszył ramionami.

– …a która najprawdopodobniej z miejsca cię zabije… – House rzucił Wilsonowi spojrzenie pełne niedowierzania. – Mówisz poważnie?

Kolejne wzruszenie ramion.

– Pewnie!

– Wiesz, jeśli już nie pomagasz mi w stawianiu diagnozy, to mógłbyś przynajmniej mi tego nie utrudniać! Jak na kogoś, kto wiecznie zadręcza się wynajdowaniem najlepszych kombinacji leków dla swoich pacjentów, jesteś zaskakująco chętny do gry w tę rosyjską ruletkę! Takie beztroskie zachowanie jest dla ciebie szalenie nietypowe!

– Cóż, rzekłbym, że cała ta sytuacja jest szalenie nietypowa, nie sądzisz?

House przypatrywał mu się przez chwilę. Potem powiedział:

– Wiesz, chyba właśnie dlatego nie jestem zachwycony, gdy powoli wykańcza cię jakaś tajemnicza trucizna. Bycie genialnym ryzykantem mającym gdzieś autorytety traci swój urok, gdy bezkrytycznie akceptujesz wszystko, co robię. A gdzie pocieszne obalanie moich szalonych teorii, gdzie zabawne komentarze na temat mojego braku zasad etycznych i umysłowej równowagi? Zaczynam tracić mój kompas moralny. Jeśli to potrwa dłużej, będę musiał zacząć szkolić Cameron, żeby miał cię kto zastąpić. – Podciągając się ku górze, House z wolna potrząsnął głową. – Tak czy owak, zapomnij o tym.

Wilson rzucił mu spojrzenie pełne niedowierzania.

– Co? Dlaczego?!

Wzdychając cicho, House potarł udo, które zdawało się płonąć od nieustającego pulsującego bólu. Na chwilę przymknął oczy, walcząc sam ze sobą, aby przejść kilka kroków dzielących go od ściany.

– Dlatego – wydusił z siebie wreszcie – że nie da rady odgadnąć, jak zareagujesz na podanie wszystkich naraz. Nie w tym stanie. Są skutki uboczne, reakcje krzyżowe, przeciwwskazania… – zasyczał, gdy przewaliła się przez niego fala bólu – …działania paradoksalne. A może przegapiłeś ten wykład na studiach?

– I co z tego? – Wilson spojrzał na niego pałającym wzrokiem. – Mam to gdzieś! Wolę to niż powolne konanie z powodu czegoś, co we mnie siedzi, cokolwiek to jest! To moje ciało i chcę podjąć ryzyko!

– Cóż, ja nie! – krzyknął House w odpowiedzi. Był wściekły. Na swój ból, na Wilsona, a przede wszystkim na siebie samego.

Wilson na chwilę ucichł, wpatrując się w niego przez chwilę. Potem powiedział niezwykle miękko:

– Robisz to każdego dnia z różnymi ludźmi, których los rzuca do twojego oddziału, a nie chcesz tego zrobić ze mną?

House milczał, obezwładniony tą druzgocącą prawdą.

– Dlaczego? – Wilson domagał się odpowiedzi.

– Bo ty nie jesteś jednym z nich! – wybuchnął House, wstrząśnięty bólem brzmiącym w swoim własnym głosie. – Kiedy się pogarszają i załamują, nie obchodzi mnie to! Po prostu wracam do tablicy i próbuję znaleźć lepszą terapię. Jeżeli ona też zawodzi i pacjent umiera, to tylko jedna śmierć więcej dla statystyk. Ale gdy chodzi o ciebie… – głos mu się załamał i utkwił wzrok w podłodze, nienawidząc się za ten brak obiektywizmu.

Cisza pomiędzy nimi zdawała się pęcznieć. Po długiej chwili Wilson powiedział tylko:

– House…

House wziął głęboki oddech, po czym uniósł wzrok i spojrzał na niego spokojnie, próbując udawać, że jego wybuch nie miał miejsca.

– Posłuchaj, musisz dać mi trochę czasu na ustalenie, który lek mogę ci podać bez ryzyka, że zaszkodzi ci bardziej niż pomoże. Potem możesz wrzeszczeć na mnie za brak troski, ile tylko zechcesz. Ale teraz potrzebuję czasu, by pomyśleć.

Wilson po prostu skinął głową i odwrócił się, wycofując się na przeciwległą stronę klatki.

Skupiając całą uwagę na swoich notatkach, House zaczął sporządzać kolejną listę, tym razem spisując wszystkie posiadane leki, ich potencjalne działanie na poszczególne trucizny i interakcje mogące zachodzić między nimi. Z uczuciem triumfu odnotował, że leki, którymi dysponuje, są w stanie zneutralizować większość trucizn wypisanych na ścianie. To oznaczało, że przynajmniej częściowo był na dobrym tropie.

Gdy przeglądał ampułki, przez głowę przemknęła mu myśl o leku, który mógłby ulżyć mu w bólu. Odrzucił ją jednak natychmiast. Cokolwiek było w pudełku, musiał to zachować dla Wilsona na wypadek, gdyby sprawy przybrały gorszy obrót. Jego noga mogła poczekać.

Po kilku minutach, przerywanych odgłosami uporczywych wymiotów odbijającymi się echem od ścian, House zdołał zawęzić listę do trzech leków, które mógł podać Wilsonowi nie ryzykując i nie utrudniając dalszej diagnozy.

– W porządku – oznajmił wreszcie pewnym głosem, zamykając marker i odkładając go z powrotem na szafkę. – Mam kilka leków, które mogę ci teraz podać.

– Tak? – Pojękując, Wilson dźwignął się na nogi i wolno przeszedł przez klatkę. Włosy kleiły mu się do czoła i cały był mokry od potu. – Które to?

– To tylko kilka…

Wilson spojrzał na niego słabym wzrokiem, znów przyciskając do kraty rozpaloną twarz.

– Proszę… Codziennie mam do czynienia z lekami. Okaż mi trochę zaufania…

House przystał na to, wzdychając.

– Dimerkaprol na arszenik i metale ciężkie. Fizostygmina, żeby zneutralizować atropinę i inne alkaloidy. I trochę diazepamu na twój euforyczny nastrój. Z pewnych powodów wykluczam inhibitory MAO, więc to mogę ci podać bezpiecznie.

– Okej, brzmi dobrze – Wilson puścił kratę i zsunął się w dół. Ciężko usiadł na podłodze, po czym kolejny raz zaczął podwijać rękaw. Jego palce trzęsły się lekko. House, zajęty przygotowywaniem strzykawek do iniekcji, zauważył ich drżenie dopiero wtedy, gdy ponownie zwrócił się ku niemu.

– Czy wciąż ci zimno? – zapytał, kładąc na podłodze opaskę uciskową wraz ze strzykawkami i ampułkami.

Wilson lekko potrząsnął głową.

– Nie, wcale nie.

– Twoje ręce drżą.

Wilson uniósł dłonie, aby im się przyjrzeć.

– Och… masz rację. Może to z wyczerpania tymi ciągłymi wymiotami.

– Tak, może – House powoli opuścił się na ziemię, zaciskając zęby w próbie przezwyciężenia bólu, który teraz stawał się już niemal nie do zniesienia. Zanim zdołał usiąść na podłodze, jego serce rozłomotało się w piersi, z każdym uderzeniem posyłając w dół kręgosłupa falę gotującej się krwi. Musiał siedzieć przez dłuższą chwilę, dysząc i czekając, aż czerwona mgła usunie mu się sprzed oczu. Gdy wreszcie odzyskał zdolność jasnego widzenia, dostrzegł, jak Wilson przygląda mu się z wyrazem zmartwienia na twarzy.

– Z twoją nogą jest bardzo źle?

Niemal wbrew swojej woli House przytaknął, oblizując suche wargi, zanim zdołał wydobyć z siebie głos:

– Boże, ja… ja mam nadzieję, że to zadziała. Nie wiem, ile razy jeszcze to wytrzymam.

Z pomocą laski przyciągnął ku sobie strzykawki. Sięgnął po ampułkę diazepamu i odłamał kapturek, po czym naciągnął lek do pierwszej z nich. To samo zrobił z drugą strzykawką, napełniając ją fizostygminą.

– Dobra, teraz przełóż rękę pod… – zaczął, ale zorientował się, że jego towarzysz leży już na plecach, wysuwając obnażone ramię przez szparę u dołu kraty.

Wiedziony impulsem, House sięgnął po rękę Wilsona, ujmując ją coraz mocniej w miarę, jak przysuwał się bliżej. Trzymał ją prawdopodobnie dłużej niż powinien, zwyczajnie napawając się bliskością. Gdy jego palce objęły nadgarstek Wilsona w poszukiwaniu pulsu, mimochodem odnotował ciepło bijące od tej dłoni i cienką warstewkę potu pokrywającą każdy centymetr skóry. Puls wciąż bił z zawrotną szybkością.

Delikatnie przesunął dłoń wzdłuż ramienia Wilsona, szukając odpowiedniej żyły do nakłucia. Ujął opaskę i ciasno obwiązał nią ramię.

– Podaję ci najpierw diazepam.

Poczuł, jak Wilson kiwa głową. Sprawdziwszy po raz ostatni, czy w strzykawce nie zostało powietrze, House zbliżył igłę do wybranej żyły i delikatnie przekłuł skórę, podając lek do krwioobiegu Wilsona.

– Nie ruszaj się – wymruczał, poluzowując opaskę, aby lekarstwo mogło przedostać się dalej. Szybko odłączył strzykawkę od kaniuli i zastąpił ją kolejną. – Teraz fizostygmina – oznajmił.

Wyciągnął igłę i mocno ucisnął palcami miejsce nakłucia. Zdjął do końca opaskę i pomógł Wilsonowi zgiąć łokieć, jeszcze przez chwilę nie usuwając ręki i pozwalając jej pozostać tam, gdzie była.

– Sądzisz, że to pomoże? – zapytał Wilson cicho. Jego palce bezwiednie stuliły się pod podbródkiem House’a, muskając gęstniejący zarost.

House odwrócił głowę i ucałował wnętrze jego dłoni.

– Zobaczymy. W każdym razie zrobisz się senny i spokojny, a to powinno położyć kres twoim nieustannym wymiotom. A może część objawów złagodnieje i wtedy łatwiej będzie dostrzec pozostałe. – Sięgnął po ciśnieniomierz i przesunął rękaw pod kratą. – A teraz jeszcze raz ocenimy twoje parametry.

Kiedy skończyli, House odsunął stetoskop i skomentował: – Twoje ciśnienie skoczyło pod sufit. – Lekko poklepał Wilsona po ramieniu. – Dobra, a teraz dawaj tyłek.

Wilson uniósł brwi.

– Słucham?

House wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Muszę podać dimerkaprol głęboko domięśniowo, więc lepiej podsuń mi jeden z twoich niezaprzeczalnie ładnych krąglutkich pośladków. Mam wrażenie, że nie byłbyś zachwycony, gdybym wpakował ci tę igłę w ramię.

Roześmiał się na widok lekkiego zakłopotania widocznego na twarzy Wilsona, gdy podnosił się na kolana, aby rozpiąć spodnie. W międzyczasie House przygotowywał kolejny zastrzyk. Gdy tylko Wilson przysunął się tyłem do kraty, bez patyczkowania wbił mu igłę w pośladek, ignorując okrzyk bólu i zaskoczenia, który wyrwał się z ust jego towarzysza po przyciśnięciu tłoku.

– I już po wszystkim – oznajmił, odsuwając się. – Dałbym ci teraz lizaka, ale obawiam się, że nasz przemiły gospodarz zapomniał nas w nie zaopatrzyć.

Podniósł się do pozycji siedzącej. Przez moment rozważał, czy nie wstać i raz jeszcze nie skorygować swoich zapisków, ale ból nogi skłonił go do czegoś innego. Końcem laski złowił swój marker i zaczął kreślić notatki na podłodze. Chyba dobrze się złożyło, że tym razem były zakryte przed wzrokiem Wilsona. O wiele łatwiej było je analizować, gdy nie musiał usprawiedliwiać się z każdego napisanego słowa.

Podsumował objawy, które pojawiły się do tej pory. Wysypka, tachykardia, rozszerzone źrenice, nudności, euforia, dreszcze, nadciśnienie… W dopisku dodał zmierzoną wartość ciśnienia. Rzucając na Wilsona kolejne spojrzenie, dopisał: Pobudzenie, a potem, po krótkim wahaniu: Zmiana osobowości.

Z westchnieniem potarł grzbiet nosa. Jakby na to nie patrzeć, miał już całkiem spory zestaw objawów, nad którymi mógł popracować. Jedyny problem stanowiło to, że większość z nich była dość typowa dla wielu trucizn. Epinefryna była wciąż kandydatem numer jeden, tak samo benzen i nikotyna. Amfetamina również plasowała się wysoko. Niewykluczone były endrin, dieldrin, aldrin i vacor, podobnie arszenik i prokaina. Ale obecność wysypki sprawiała, że wszystko razem traciło sens.

Rozważył sugestię Wilsona, że wysypka mogła nie mieć związku z zatruciem. Oczywiście, było to jak najbardziej możliwe. Wysypkę może powodować mnóstwo rzeczy. Ale czy taka konkluzja wpłynęłaby na kształt jego listy? Westchnął. Nie bardzo. Była ciągle o wiele za długa.

Wiedział, że teraz powinien zacząć przedzierać się przez nią od początku, ale nagle poczuł straszliwe zmęczenie. Coraz częstsze napady bólu odbierały mu ostrość widzenia i czuł, jak jego żołądek kurczy się, zapowiadając mdłości po odstawieniu Vicodinu. Może mógłby tylko na chwilę zamknąć oczy. To pozwoliłoby jego ciału odbudować choć cząstkę zasobów energii, tak uszczuplonych w ciągu ostatnich paru godzin…

Stał w kuchni, nalewając sobie kawy. Jego palce zaciskały się wokół kubka, a cała ręka lekko drżała. Odstawił kubek, zanim Wilson zdołał to zauważyć.

– Posłuchaj – powiedział Wilson za jego plecami, przeciągając słowa z odcieniem zniecierpliwienia, który tak często pojawiał się w trakcie ich wspólnych rozmów. – Wiem, że nienawidzisz tego rodzaju sytuacji. Ale…

– Cóż, masz cholernie dużo racji! – przerwał mu i odwrócił się, nie próbując już skrywać rozdrażnienia. – Nie wiem, dlaczego musimy przez to przechodzić za każdym przeklętym razem, gdy któraś z twoich chorych na raka sierotek odwali kitę!

Wilson gwałtownym ruchem postawił teczkę na stole.

– Czy kiedyś przyszło ci do głowy, że może przyczyna jest taka: to dla mnie ważne i oczekuję, że ty, mój najlepszy przyjaciel, będziesz mi towarzyszył w tych chwilach?

House zdawał sobie sprawę, że patrzy na niego spode łba niczym zbuntowany dzieciak, nie był jednak w stanie nad sobą zapanować.

– Miałeś co do mnie nierealistyczne oczekiwania. Uprzedzałem cię od samego początku.

Spojrzenie, które rzucił mu Wilson, przyprawiło go o ból serca.

– Słuchaj, House, nie jestem naiwny. Nie wszedłem w ten związek spodziewając się, że nagle kompletnie się zmienisz… że staniesz się troskliwym, serdecznym człowiekiem, którym nie umiałeś być nigdy, jeszcze zanim zaczęliśmy ze sobą sypiać. – Westchnął. – Jedyna rzecz, o którą cię proszę, to żebyś poszedł ze mną na ten jeden cholerny pogrzeb. Tylko jeden. Nie musisz mnie rozumieć ani współczuć, nie musi cię nawet obchodzić, co jest dla mnie ważne. Ale gdy mówię o tej ważnej sprawie, zwłaszcza gdy proszę, żebyś ze mną poszedł, wtedy tak! oczekuję, że to uszanujesz i zainwestujesz w ten związek dwie pieprzone godziny ze swojego idealnego planu dnia! Uważasz, że stać cię na to?

Usiłując uniknąć natychmiastowej odpowiedzi, House pociągnął łyk kawy. Skrzywił się i zanim zdołał się powstrzymać, powiedział:

– Znowu zrobiłeś za słabą.

Zanim zdołał cokolwiek dodać, Wilson wydał z siebie zduszony dźwięk, coś pomiędzy okrzykiem a szlochem, po czym chwycił swoją teczkę, porwał z krzesła płaszcz i gwałtownie wypadł z kuchni.

Przez moment House rozważał, czy go nie zawołać, świadom, że próba dogonienia go przed drzwiami jest skazana na niepowodzenie. Po chwili jednak odrzucił ten pomysł i powrócił do swojej kawy. Przy bliższej ocenie nie była nawet taka zła…

Jego spojrzenie opadło na wykafelkowaną podłogę kuchni. Zauważył leżący na niej zwinięty skrawek papieru. Musiał wypaść z kieszeni Wilsona, gdy ten ściągał płaszcz z krzesła. Pochyliwszy się, aby go podnieść, zorientował się, że ma do czynienia z wycinkiem z gazety. Rozprostował go. Litery były przemieszane, rozsypane po papierze bez ładu i składu. Marszcząc czoło, ponownie zwinął wycinek i schował go do kieszeni na piersiach.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jedno wytłumaczenie:

Inhibitory MAO to grupa leków przeciwdepresyjnych, których działanie polega na unieczynnianiu enzymu monoaminooksydazy typu A. MAO-A rozkłada monoaminy - proste związki chemiczne, które pełnią w mózgu rolę neuroprzekaźników. Głównym przedstawicielem(-ką?) tej grupy jest serotonina. Opóźnianie jej rozkładu (przez MAO-A) lub wychwytu stanowi mechanizm działania dużej grupy nowych leków przeciwdepresyjnych - nie tylko inhibitorów MAO, ale również wielu innych.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I kolejny teaserek…

Zwracając się znów do Wilsona, powiedział z kiepsko hamowanym gniewem:
– Coś ty sobie myślał, Jimmy, do ciężkiej cholery? Dlaczego, u licha, miałbyś to przede mną ukrywać? – Nagle zaświtała mu myśl, która podziałała na niego jak kubeł lodowatej wody. – Tak, istotnie. Dlaczego miałbyś to robić?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bluesowa Nutka dnia Nie 10:07, 13 Wrz 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzelika
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Gru 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 0:12, 14 Sie 2009    Temat postu:

Kolejna rewelacyjna część, którą czyta się jednym tchem.
Jestem tak ciekawa co wydarzy się w kolejnej części, że aż mnie w żołądku z ciekawości piecze. Proszę nie męcz swych wiernych czytelników zbyt długo w niepewności


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez andzelika dnia Pią 0:13, 14 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 2:33, 14 Sie 2009    Temat postu:

Bluesowa Nutka napisał:
Nawiasem mówiąc, to opowiadanie warto czytać bardzo uważnie, bo Autorka od samego początku umieszcza w nim rozmaite szczegóły, które potem okazują się niezmiernie istotne dla fabuły.

popieram!!! jeśli o mnie chodzi, to przy pierwszym (i jedynym) czytaniu w ogóle mało skumałam - bardziej czułam klimat (tzn wiedziałam, że nie jest dobrze), niż wiedziałam, o co właściwie chodzi, ale dochodząc do końca przypominało mi się wiele rzeczy, które wcześniej wydawały mi się nieistotne

Bluesowa Nutka napisał:
Richie, zaczynam żałować, że nie wiedziałam tego wcześniej, ale Piłę oglądałam z zamkniętymi oczami z drugiego pokoju...

ja obejrzałam "Piłę" jakiś rok po przeczytaniu "Altruizmu" - nawet nie miałam na to szczególnej ochoty, bo gdzieś po drodze widziałam chyba "Piłę 2" i film wydał mi sie tak durny, że szkoda gadać, a potem trafiłam na dvd z "Piłą" w jakimś sklepie i stwierdziłam, że może jednak ściągnę to to z neta i rzucę okiem, żeby mieć pojęcie o czym w ogóle mowa Tak, wiem, jestem chora, bo te wstawki z wcześniejszymi ofiarami zamiast mnie przestraszyć, sprawiły, że przysunęłam się bliżej monitora i przewijałam je po kilka razy, ale co tam *żałuje, że nie ma akurat "Piły" na kompie - chętnie zobaczyłaby jeszcze raz kolesia przedzierającego się przez drut kolczasty*

Bluesowa Nutka napisał:
Teraz zrobi się bardziej romantycznie...

squeeeee [*już nie może się doczekać zakończenia (i kawałku o goleniu Steve'a)*]


Cytat:
House odwrócił głowę i ucałował wnętrze jego dłoni.

bosh... czekałam na ten fragment - jeden z nielicznych, który wrył mi się w pamięć podczas czytania *kochakocha*


ahhh... teaserek... to, do czego on nawiązuje, jest nawet bardziej nieprawdopodobne niż uprowadzenie House'a i Wilsona przez jakiegoś szlańca - tzn w normalnych warunkach byłoby całkowicie na miejscu, ale nie kiedy chłopaki zdecydowali się wreszcie być razem


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ryjek
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 09 Sie 2009
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:12, 14 Sie 2009    Temat postu:

O kurczę, biedny Jimmy!
Mógłby dostać tej głupiej gorączki to House'owi byłoby łatwiej...

Faktycznie przez cały początek "Altruizmu" miałam deja vu, strasznie podobne do "Piły", ale oczywiście dużo fajniejsze, bo jest House

Mój ulubiony fragment: krąglutkie pośladki Wilsona

Postaci bardzo kanoniczne, uśmiałam się przy Heinekenie i przy kawie: "Zrobiłeś za słabą" Cały House.

Już nie mogę doczekać się następnej części!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Sob 13:43, 15 Sie 2009    Temat postu:

O rany, nie sądziłam, że ktoś się kiedykolwiek podejmie tłumaczenia tego fika. Czytałam go swego czasu etapami, a kiedy docierałam do mrożących krew w żyłach momentów z krzykiem przed nimi uciekałam, by podchodzić do nich jeszcze kilka razy i wreszcie w całości przeczytać Normalnie zaschło mi w gardle jak to tutaj zobaczyłam. Sceny przemocy to delikatnie powiedziane.
Ale co tam, w końcu to horror I dobrze, że to jest love (nie wierzę w to co piszę teraz ), bo po takiej traumie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
HannahLove
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mieszkanko wśród własnych gwiazd :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:43, 26 Sie 2009    Temat postu:

:skanduje: DALEJ! DALEJ! DALEJ! Prooooszę! Boskie opowiadanie !

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bluesowa Nutka
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:17, 26 Sie 2009    Temat postu:

Wszystkich, którzy śledzili losy tego fika, bardzo przepraszam za tę zwłokę. Postaram się jak najszybciej naprawić swój błąd

andzelika napisał:
Jestem tak ciekawa co wydarzy się w kolejnej części, że aż mnie w żołądku z ciekawości piecze.

andzelika, uważaj na żołądek! Masz tylko jeden, a musi wystarczyć do końca

Ryjek napisał:
Mógłby dostać tej głupiej gorączki to House'owi byłoby łatwiej...

Ryjek - nie wiem, czy naprawdę byś sobie tego życzyła...

Richie117 napisał:
bosh... czekałam na ten fragment

Richie - sama wiesz, że ten fik zawiera kilka takich perełek... Nie bez powodu pisałam w pierwszym poście o niesamowitym (moim zdaniem) ładunku namiętności!

Dżuczek napisał:
Normalnie zaschło mi w gardle jak to tutaj zobaczyłam. Sceny przemocy to delikatnie powiedziane.

Oj, ostrożnie! Bo wszyscy czytelnicy się przepłoszą, zanim dojdziemy do naszej love...

HannahLove - wedle życzenia!

Miłej lektury!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

House obudził się z dreszczem. Uczucie strachu, które ogarnęło go wraz ze świadomością, że pozwolił sobie na sen, oprzytomniło go natychmiast. Ignorując rozdzierający udo ból, niezdarnie podniósł się na nogi i pokuśtykał w stronę klatki. Jego serce waliło jak młotem, gdy rozejrzał się w poszukiwaniu Wilsona.

– Zasnąłeś…

House oparł się o ścianę w przypływie ulgi, która ogarnęła go na dźwięk tego głosu.

– Powinieneś był mnie obudzić! – powiedział z wyrzutem. Miał nadzieję, że Wilson zrozumie to jako przeprosiny, które tak bardzo chciał z siebie wydobyć.

Wilson zatrzymał się przed nim i wzruszył ramionami.

– Wyglądałeś, jak gdybyś potrzebował odpoczynku. – Przez jego ciało przebiegł dreszcz.

– Wilson, do diabła! – odparł House, usiłując przemienić poczucie winy w gniew – naprawdę mogę się wyspać, kiedy stąd wyjdziemy! – Wziął głęboki oddech. – No dobra, jak teraz się czujesz?

– Od czasu do czasu wciąż mam mdłości. Moje serce wali tak szybko, że boli mnie w piersiach. Chwilami mam wrażenie, jakbym tracił oddech. Pocę się jak mysz. Co rusz dostaję dreszczy. Nawiasem mówiąc, nie jest mi już ani trochę do śmiechu. – Przechylił głowę w bok. – Och… i mam halucynacje…

– Co? Jak?

– Widzę… kolory… – Wilson urwał w pół zdania.

– Jakie kolory? Gdzie?! – gdy Wilson nie odpowiedział, House załomotał laską w pręty klatki. – Hej, nie odpływaj!

Gdy Wilson spojrzał na niego ponownie, jego oczy wydawały się niemal czarne. – Hm?

House jęknął w przypływie frustracji.

– Co z tymi halucynacjami?

– O czym ty mówisz?

– Kolory, o których wspomniałeś jakieś pół minuty temu – powiedział House ostrożnie.

– Nie bądź śmieszny – odparł Wilson z nutą zgryźliwości w głosie.

Unosząc ręce w geście kapitulacji, House postanowił nie drążyć tej kwestii.

– Okej, już dobrze. Musiałem się przesłyszeć.

Zmierzwił włosy palcami, próbując zignorować węzeł, który znowu zaciskał się w jego żołądku. Nie podobało mu się to w ogóle. Stan Wilsona ani trochę się nie poprawiał. Prawdę mówiąc, wyglądało na to, że z każdą chwilą jest z nim coraz gorzej.

– Powiedziałeś, że wciąż masz tachykardię? – Gdy Wilson przytaknął, House zmełł w ustach przekleństwo. Sięgnął do szafki i raz jeszcze przejrzał ampułki, wydobywając kilka spośród nich i wpychając je do kieszeni marynarki. Znów powoli osunął się na kolana, biorąc głęboki wdech, by jakoś poradzić sobie z bólem. – Chcę jeszcze raz zmierzyć ci ciśnienie – wyszeptał niemal bez tchu, gdy zdołał już usiąść.

Przewracając oczami, Wilson ciężko siadł naprzeciwko niego.

– Znowu? To zaczyna być denerwujące.

– Chcesz o tym porozmawiać? – odgryzł się House, podsuwając do przodu ciśnieniomierz, który wciąż leżał na podłodze pomiędzy nimi. Zaczekał, aż Wilson owinie mankiet wokół ramienia i przyciśnie do skóry lejek stetoskopu, po czym położył się na brzuchu i zajął się pomiarem.

Nie zwracając uwagi na bolesne pulsowanie w udzie, uważnie słuchał bicia Wilsonowego serca, które zdawało się być jeszcze szybsze niż dotąd. Pompował mankiet, dopóki pukanie nie stało się niesłyszalne, po czym otworzył zastawkę, nasłuchując jego powrotu. Rzut oka na podziałkę potwierdził jego obawy.

– Twoje ciśnienie jest coraz wyższe. Tak jakby nic z tego, co ci podałem, nie działało. Cholera!

Przytrzymał ramię Wilsona, gdy tamten spróbował się poruszyć.

– Poczekaj, zamierzam dać ci coś na tachykardię. Nie mogę ryzykować, że twoje serce siądzie z przeciążenia. Nie obchodzi mnie, czy to jeszcze bardziej skomplikuje diagnozę. To bezpieczniejsza ścieżka.

House poruszył się z jękiem, sięgając do kieszeni po odpowiednią ampułkę, by przygotować zastrzyk. Zajęty pracą, poczuł we włosach dłoń Wilsona, gładzącą jego głowę w delikatnej pieszczocie. Uniósł wzrok, napotykając łagodne spojrzenie lśniących brązowych oczu.

– Dziękuję ci – powiedział Wilson cicho.

House z wysiłkiem przełknął ślinę.

– Nie dziękuj mi, dopóki nie zdołam cię z tego wyciągnąć.

– To bez znaczenia – odparł Wilson ledwie słyszalnym głosem.

To sprawiło, że oddech na chwilę zamarł mu w piersi. Zmusił się do uśmiechu i odpowiedział:

– Hej, chyba nie sądzisz, że pozwolę ci tak po prostu umrzeć, co? Za dobry byłeś w łóżku, żebyś miał się zmarnować w ten sposób!

Wilson zaśmiał się cicho.

– A poza tym kto będzie smażył mi naleśniki w weekendy? I kto będzie oglądał ze mną Idola, żeby ponabijać się z uczestników? Wybij to sobie z głowy, Jimmy, jeszcze z tobą nie skończyłem! – uchwycił rękę Wilsona i zanim pozwolił jej opaść z powrotem, na chwilę przytulił ją do policzka.

Wykorzystał mankiet ciśnieniomierza jako prowizoryczną opaskę i podał Wilsonowi lekarstwo. Następnie zdjął go zupełnie, a sam popełzł po podłodze w kierunku ściany, aby oprzeć się o nią i złapać oddech.

– Co teraz? – spytał Wilson, kuląc się na boku.

– Teraz znowu bawimy się w czekanie – odparł House, postukując w podłogę ogumowaną końcówką swojej laski.

– Super, moje ulubione zajęcie – wymamrotał Wilson sarkastycznie, znowu podnosząc się z miejsca. Nagle zastygł, potem słabo wyszeptał: – O Boże… – po czym pobiegł do zlewu, by zwymiotować raz jeszcze. Kiedy skończył, obmył usta i twarz i powiedział z beznamiętnym śmiechem: – Czekanie jest dobre. Naprawdę nie śpieszy mi się na mój własny pogrzeb.

Nieoczekiwanie House ponownie przypomniał sobie swój sen. A właściwie, jak sobie teraz uświadomił, nie tyle sen, ile odtwarzane przez jego drzemiący umysł wypadki z poprzedniego poranka. Intuicyjnie sięgnął do kieszeni na piersiach i wyciągnął zwinięte ogłoszenie. Jego treść była teraz doskonale czytelna.

Pochodziło z działu nieruchomości „Princeton Packet”. Reklamowało trzypokojowe mieszkanie w jednym z nowych osiedli w południowej części miasta. Obok nabazgrano coś prawie nieczytelnym pismem, które tak dobrze znał. Zadzwoń do Mike’a w poniedziałek.

Z niewyjaśnionym złym przeczuciem schował notatkę z powrotem do kieszeni.

Czując nagłą potrzebę zrobienia czegokolwiek, wspiął się na nogi i pokuśtykał do ściany, ponownie biorąc do ręki flamaster. Dopisał do listy halucynacje, nadmierną potliwość i splątanie. Po krótkim namyśle wykreślił jeszcze kilka trucizn. Lista skracała się, co było dobre.

– House! – głos Wilsona zabrzmiał przejęciem.

Nałożył na marker zatyczkę i odwrócił się ku niemu. – Co?

– Moje… moje palce! Spójrz na nie! – Wilson uniósł ręce. – Zaczynają się robić błękitne!

– Pokaż mi je! – zażądał House, podchodząc się do klatki najbliżej, jak pozwalał mu łańcuch. Gdy Wilson wysunął palce przez kratę, dostrzegł delikatny niebieskawy odcień na ich koniuszkach. – Sinica… – wyszeptał bezgłośnie.

Okręcił się na pięcie, mimo że noga przypomniała o sobie kąsającym bólem, i wpatrzył się w listę. Słowa zdawały się teraz powoli ulatniać ze ściany, pozostawiając nazwy jedynie kilku trucizn: tych, które miały sens. Tylko że w dalszym ciągu…

– To nie ma sensu! – krzyknął w przypływie frustracji, uderzając pięścią o ścianę.

– Dlaczego?… Co jest nie tak? – zapytał z tyłu Wilson.

Ignorując go, House zaczął wykreślać wszystkie toksyny, które przestały pasować. Insulina, nie. Benzen, nie. Vacor, nie. Patrzył, jak lista skraca się do zaledwie kilku pozycji. Czuł przyspieszone bicie serca i ten znajomy dreszcz, zwiastujący bliskość rozwiązania kolejnej zagadki. A mimo to uczucie triumfu nie nadchodziło.

Postukując markerem o podbródek, House przyglądał się liście. Coś tu się nie kleiło. Tylko trzy spośród pozostawionych trucizn mogły wywołać sinicę. Jedną z nich była prokaina, ale ona nie powodowała tachykardii i wzrostu ciśnienia; jeżeli już, to coś wręcz przeciwnego. Nikotyna łączyła wszystko idealnie, ale tutaj z kolei nie pasowała sinica. Był już tak blisko, potrzebował jeszcze tylko trochę…

Usiłował wyobrazić sobie, co powiedziałby teraz jego zespół. Cameron nalegałaby na przeprowadzenie dodatkowych badań. Foreman rozważałby istnienie ukrytej przyczyny. A Chase sugerowałby, że pacjent cierpi na dwie różne choroby jednocześnie.

Przygryzając wargę, House rozważał kolejne możliwości. Tyle substancji, ale żadna z nich nie powodowała zmian na skórze. To po prostu nie pasowało. Przez głowę przebiegła mu myśl – a co, jeśli Wilson miał rację i wysypka nie miała związku z zatruciem? Posłał mu uważne spojrzenie. Wilson znów spacerował po klatce, pobudzony bardziej niż kiedykolwiek. Jego koszula była do połowy rozpięta i lepiła się do zlanej potem skóry. Jego twarz pokrywał ciemny rumieniec, źrenice były szerokie, a wzrok szklisty.

– Chcę, żebyś jeszcze raz zmierzył gorączkę – powiedział House swobodnym tonem, wciąż uważnie go obserwując. Zauważył, jak jego towarzysz znowu przez chwilę się zawahał, zanim sięgnął do kieszeni i wsunął termometr do ust.

Gdy Wilson odwrócił się do niego plecami, House dopisał do listy objawów: Brak gorączki. DLACZEGO? Po kilku minutach Wilson raz jeszcze oznajmił, że temperatura jest w normie; udało mu się lekceważąco machnąć ręką, udając, że właściwie wcale go to nie obchodzi.

Odczekał dłuższą chwilę, zanim od niechcenia powiedział:

– Myślę, że możemy dać sobie spokój z tym ciągłym monitorowaniem. Nie sądzę, żeby te parametry uległy jeszcze istotnej zmianie. – Patrzył, jak Wilson przytakuje. – Możesz podsunąć ten ciśnieniomierz w moim kierunku, żebym nie musiał się zanadto kręcić? Rozumiesz, noga… Termometr połóż na wierzchu. Zamierzam schować to wszystko na miejsce.

House niemal zmusił się, by stłumić okrzyk triumfu, gdy zobaczył, jak Wilson spełnia jego polecenie. Jego otumaniony mózg najwyraźniej nie był w stanie przejrzeć tego szytego grubymi nićmi podstępu. Gdy tylko zwitek został popchnięty w jego kierunku, House szybko nachylił się i porwał termometr.

Uczucie samozadowolenia rozwiało się momentalnie. Spojrzenie na podziałkę było niczym cios żelazną pięścią w brzuch.

– Czterdzieści i pół stopnia? – zapytał z niedowierzaniem

Głowa Wilsona podskoczyła gwałtownie; na jego twarzy malowała się panika.

– Ja… ja mogę…

– Jaka była, kiedy ją mierzyłeś?! Powiedz mi!!! – krzyknął House.

Wzdrygając się na dźwięk jego głosu, Wilson cofnął się o krok. Potem opuścił głowę i ukrył twarz w dłoniach, wciągając chrapliwie oddech, zanim znów uniósł na House’a umykające spojrzenie.

– Czterdzieści dwa.

Pełna osłupienia cisza trwała zaledwie przez ułamek sekundy, zanim House zagrzmiał: – Czterdzieści dwa? – Termometr trzasnął w jego rękach, a on odrzucił od siebie odłamki, strząsając je jednym niecierpliwym ruchem. – Czyś ty kompletnie, do reszty stracił rozum?! – Przez moment był tak wściekły, że zapragnął unieść szafkę i rzucić nią w tę cholerną klatkę. Ostatecznie wybrał rąbnięcie w nią laską.

Zwracając się znów do Wilsona, powiedział z kiepsko hamowanym gniewem:

– Coś ty sobie myślał, Jimmy, do ciężkiej cholery? Dlaczego, u licha, miałbyś to przede mną ukrywać? – Nagle zaświtała mu myśl, która podziałała na niego jak kubeł lodowatej wody. – Tak, istotnie. Dlaczego miałbyś to robić? – Jego oczy zwęziły się w szparki.

Wilson postąpił krok w kierunku kraty, przyciskając do niej twarz.

– Posłuchaj, House, mogę to wyjaśnić… – wyszeptał słabo i bez przekonania.

– Tak, bez wątpienia możesz. Ale, jeśli pozwolisz, nie skorzystam – odparł House z irytacją, odwracając się do niego tyłem, aby móc pomyśleć bez przeszkód. Zignorował wysiłek, z jakim Wilson starał się przyciągnąć jego uwagę, i raz jeszcze przyjrzał się liście. A więc gorączka była tu przez cały czas. Co jeszcze nie pasowało do równania? Jego wzrok skupił się na wysypce. I nagle wszystko stało się dla niego jasne.

Powoli obrócił się i spojrzał Wilsonowi prosto w twarz.

– Miałeś te objawy już wcześniej, czy tak?

Wilson zawahał się przez moment, ale w końcu zwyciężony kiwnął głową.

– A teraz aż się prosi o pytanie, dlaczego chciałeś przede mną ukrywać coś takiego, jak gorączka i wysypka?

– Wcześniej nie była aż tak wysoka… tylko trochę ponad trzydzieści osiem… – zaoponował Wilson słabo i potulnie.

– Więc od jak dawna ją miałeś? – Gdy Wilson otworzył usta, by odpowiedzieć, House uciszył go krótkim gestem. – Nic nie mów. Myślę, że sam to wiem. Zgaduję… gdzieś od tygodnia? – Po oczach Wilsona poznał, że to prawda, i poczuł, jak oblewa go chłód.

House okręcił się w miejscu i założył ręce za plecy.

– Pamiętam ten przypadek, który dostaliśmy jakieś trzy tygodnie temu. Kobieta, która przyszła do przychodni i została zdiagnozowana jako przeziębienie, tylko dlatego, że lekarzowi nie chciało się jej rozebrać i obejrzeć wysypki. Kilka dni później dostała silnego bólu brzucha i przywieziono ją na naszą izbę przyjęć. Okazało się – House zawiesił głos, aby wzmocnić dramatyczny efekt – że jej śledziona pękła.

Rzucił Wilsonowi przenikliwe spojrzenie. – Była z niej niezła sztuka. Blondynka, idealna figura, buzia laleczki. Szkoda, że przez większość czasu była nieprzytomna. Założyłbym się, że miała głos jak Jessica Simpson. Tak czy owak, Cuddy czuła się tak winna, że jej lekarze spieprzyli sprawę, że zmusiła mnie do zajęcia się nią – choć dla mnie było oczywiste, że był to zwykły przypadek [link widoczny dla zalogowanych].

Zatrzymał się, dopóki cisza nie stała się nie do wytrzymania dla drugiego mężczyzny, który słuchał go teraz w niezwykłym skupieniu.

– Pamiętam też, że ty, Jimmy, byłeś tym naprawdę rozstrojony. Przez pół godziny grzmiałeś w moim gabinecie, jakie to wielkie marnotrawstwo moich zasobów i jak to nie powinno się mnie zmuszać do leczenia takich poślednich i oczywistych chorób. Powiedziałem ci wtedy, że pośledniość i oczywistość nigdy nie stanowiły dla ciebie problemu, jeżeli pacjent był naprawdę bliski śmierci. Pamiętam, że spytałem cię, dlaczego tak bardzo zainteresowałeś się tym przypadkiem. I pamiętam, że z miejsca zaprzeczyłeś. Nigdy więcej o tym nie wspominaliśmy.

Mlasnął językiem. – Jak mniemam, powinienem był od razu zorientować się, że to coś oznacza, bo ty nigdy nie rezygnujesz tak łatwo. I widzę teraz, że byłoby to… och, bardzo niewygodne, gdybyś nagle sam zapadł na mononukleozę? – Odwrócił się do Wilsona. – Nie nazywają jej przypadkiem chorobą pocałunków?

Odpowiedzi nie było. Wyraz nieopisanej rozpaczy na twarzy Wilsona był wystarczającym potwierdzeniem.

– Wiedziałeś, że będę pamiętał bardzo wyrazisty przypadek mononukleozy, z którym dopiero co miałem do czynienia. Wiedziałeś, że szybko znajdę powiązania. Wiedziałeś, że zacznę drążyć. I prawdopodobnie znalazłbym coś, prawda?

– House, ja…

– Zamilcz, Wilson. Nie chcę tego słyszeć, jeśli to ma być tylko jeszcze jedno kłamstwo. – Jego samego dziwiło, jak bardzo był zimny. Spodziewał się, że będzie cierpiał, krzyczał, wściekał się. Ale czuł jedynie odrętwienie. – Więc powiedz mi. Jak długo już to trwa? I nie kłam, obydwaj wiemy, że okres wylęgania mononukleozy to co najmniej pięć tygodni.

Opuszczając głowę w geście poddania się, Wilson wyszeptał:

– Dwa miesiące.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wdech, wydech, wdech, wydech...

– A więc udało ci się to rozwiązać!
– Tak, udało się – potwierdził House grobowym głosem.
– Więc… dlaczego nie jesteś dumny i blady, że jednak zdołałeś go przyszpilić?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bluesowa Nutka dnia Nie 10:14, 13 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
HannahLove
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mieszkanko wśród własnych gwiazd :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:10, 26 Sie 2009    Temat postu:

W końcu! No a teraz zabieram się do czytania !

Bluesowa Nutka napisał:
Zajęty pracą, poczuł we włosach dłoń Wilsona, gładzącą jego głowę w delikatnej pieszczocie. Uniósł wzrok, napotykając łagodne spojrzenie lśniących brązowych oczu.

– Dziękuję ci – powiedział Wilson cicho.

House z wysiłkiem przełknął ślinę.

– Nie dziękuj mi, dopóki nie zdołam cię z tego wyciągnąć.

– To bez znaczenia – odparł Wilson ledwie słyszalnym głosem.

To sprawiło, że oddech na chwilę zamarł mu w piersi. Zmusił się do uśmiechu i odpowiedział:

– Hej, chyba nie sądzisz, że pozwolę ci tak po prostu umrzeć, co? Za dobry byłeś w łóżku, żebyś miał się zmarnować w ten sposób

No to zdecydowanie mój ulubiony fragment Bardzo podobała mi się reakcja Grega

Bluesowa Nutka napisał:
Opuszczając głowę w geście poddania się, Wilson wyszeptał:
– Dwa miesiące.

Jimmi to kłamczuch!
***
Świetnie! Czekam na dalsze części:P
Moim zdaniem kategoria +18 zobowiązuje cię do czegoś baardzo zuego! I liczę na to z całego serca!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzelika
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Gru 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:26, 26 Sie 2009    Temat postu:

Nie wiem co napisać po prostu zabrakło mi słów...
No i wyszło na jaw, że House długo nie potrafi się gniewać na kłamczuszka Wilsona....
Ciekawe co będzie dalej....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sovereign. ;)
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:48, 26 Sie 2009    Temat postu:

nareszcie, nareszcie! A właśnie się zastanawiałam kiedy będzie next part:D a tu nagle wchodzę i jest!!

no i własnie. Wilson jest głupi! Jego życie jest stawką a on jeszcze okłamuje House'a;p
Bluesowa Nitka napisał:
– Hej, chyba nie sądzisz, że pozwolę ci tak po prostu umrzeć, co? Za dobry byłeś w łóżku, żebyś miał się zmarnować w ten sposób

megaaa tekst:D kurczę, aż sama mam ochotę wypróbować Wilsonka:D

pisz szybko nexta bo już umieram z ciekawości:D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Revy Koto-san
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 05 Maj 2009
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: spod tęczowego krawata w Wilson'owej krainie.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:43, 26 Sie 2009    Temat postu:

Wow. Po prostu wow. Pisz dalej, błagam! Ale ta część po prostu mnie zabiła. Aż jęknęłam i walnęłam głową w klawiaturę, kiedy przeczytałam, końcówkę..

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Czw 18:20, 27 Sie 2009    Temat postu:

Czytam to od samego początku i im dalej tym bardziej mnie wciąga!
Tutaj mimo, iż niby akcja się rozwija powoli to ciągle się coś dzieje!

Nie mogę się doczekać kolejnej części! Jak Wilson tak mógł;/ to było poniżej pasa posuniecie;/ Ciekawe jak to będzie teraz...
Czekam!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bluesowa Nutka
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:51, 29 Sie 2009    Temat postu:

Przed kolejną częścią wypada zamieścić ostrzeżenie: znajdzie się tutaj kilka zdań napisanych bardzo brutalnym językiem. Wszystkie osoby o dużej wrażliwości leksykalnej bądź silnie rozwiniętym poczuciu moralności proszę o wybaczenie. Wielokrotnie próbowałam sobie wyobrazić tę sytuację i słowa, jakie naprawdę mogłyby paść w TAKIEJ rozmowie... Mam nadzieję, że rezultat tych przemyśleń nikogo nie przerazi.

Wszystkim komentującym serdecznie dziękuję za zainteresowanie. Wasze opinie dają mi drugie tyle frajdy, ile miałam z tłumaczenia samego fika - a było to jedno z moich najprzyjemniejszych zajęć od bardzo, bardzo dawna!

I na koniec dwa słowa do osób zaskoczonych zakończeniem poprzedniej części: jak się niebawem przekonacie, to wciąż nie koniec niespodzianek.

Miłej lektury!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Usłyszeć, jak Wilson przyznaje to na głos – niezależnie, jak mocno był na to przygotowany – było nadal jak cios w samo serce. Ściskając laskę z całej siły, aby utrzymać się na nogach, aby nie upaść pod wpływem tego wstrząsu, House wykrztusił z siebie: – Jak?

– Co masz na my…

– Jak to zrobiłeś? – Wreszcie poczuł, jak zapala się w nim iskra gniewu. – Jak ci się udało przygruchać sobie na boku panienkę tak, że nawet przez chwilę niczego nie podejrzewałem? Naprawdę chciałbym się tego dowiedzieć!

Wilson pokonany osunął się na ziemię.

– Oddziałowe spotkania we wtorki – odpowiedział cicho. – Zwykle kończyły się przed siódmą i wtedy jechałem do niej do domu na godzinę lub dwie. Czasami w niedzielę mówiłem ci, że jadę pograć w golfa, a tak naprawdę spędzałem dzień z nią. To było zazwyczaj wtedy, gdy byłeś zajęty jakimś przypadkiem i tak czy siak nie zwracałeś na mnie uwagi.

– To znaczy, że okłamałeś mnie zaledwie dwa dni temu – powiedział House, zaciskając zęby.

Skinięcie głową. – Tak.

– I nie byłeś w drodze do domu, kiedy zostałeś porwany?

Wilson ponownie przytaknął, spoglądając gdzieś w bok. House czuł, jak jego żołądek skręca się boleśnie.

– Jak ją poznałeś?

Wilson westchnął.

– Była siostrą pacjentki, którą leczyłem na drobnokomórkowego raka płuc, w czwartym stadium. To był dla wszystkich bardzo wyczerpujący okres, a ona spędzała w szpitalu mnóstwo czasu. Kiedy jej siostra umarła, odchodziła od zmysłów z rozpaczy. Zaprosiłem ją wtedy na drinka, żeby jej pomóc oderwać się od tego wszystkiego. Później zadzwoniła do mnie do gabinetu i zapytała, czy nie mógłbym przyjść któregoś dnia i pomóc jej spakować rzeczy siostry. To wszystko, co nagromadziło się w jej mieszkaniu w czasie, kiedy się nią opiekowała.

Uciekł spojrzeniem w dal. – Gdy skończyliśmy, zrobiła mi obiad… a dalej wszystko stało się już samo. Nie myślałem o tym zbyt wiele. Sądziłem, że to będzie tylko trochę seksu, dopóki nie pogodzi się z faktem, że została sama. Ale potem to… zaczęło żyć swoim własnym życiem.

House prychnął.

– Taaa, dałbym głowę, że te wszystkie kłopoty zrobiły ją jeszcze bardziej seksowną. Przewlekłe zmęczenie, utrata apetytu, smutek… Super Jimmy biegnie na ratunek! Co robiłeś? Chodziłeś dla niej po zakupy? Masowałeś jej plecy? – przechylił głowę, tak żeby spoglądać Wilsonowi prosto w oczy. – Uprawiałeś z nią słodki, terapeutyczny seks? Z pewnością jesteś bardzo delikatnym i uważnym kochankiem, kiedy twój partner dochodzi do siebie po operacji. Powiedz, kręciło cię to? Duchowe wsparcie? Miękkie, łagodne pieszczoty, obowiązkowo z upewnieniem się, że nie uciskasz jej pooperacyjnej blizny?

Wilson skrzywił się i umknął wzrokiem w bok. House rzucił mu przeszywające spojrzenie.

– Czy ona wie, że lubisz ciągnąć druta? – zapytał z zamierzonym okrucieństwem.

Rumieniec na policzkach Wilsona był teraz niemal szkarłatny.

– House…

– Nie krępuj się, powiedz mi. Czy ona wie, że mieszkasz i sypiasz z facetem? Zastanawiam się, czy taka wiadomość zmniejszyłaby czy przeciwnie, zwiększyła twoje szanse na to, że da ci się przelecieć!

Wilson ze zmęczeniem przetarł oczy.

– Ona wie, że mam kogoś. Ale nie wie, że to mężczyzna.

Na twarzy House’a pojawił się zimny uśmiech.

– Interesujące.

Wilson roześmiał się bez krzty wesołości.

– Och, więc zamierzasz mnie przed nią wydać? Zakładając, rzecz jasna, że w ogóle stąd wyjdziemy? Proszę, nie krępuj się. I tak zaczynałem już być nią zmęczony.

– O, niewątpliwie. W końcu dochodzi do siebie! – House zakręcił laską w dłoni. – Mów dalej. Czy ona robi ci lody? Czy jest w tym równie dobra, jak ja? I czy przytulasz się z nią po seksie? I opowiadasz jej kłamstwa o wiekuistej miłości i wierności?

Wzdychając cicho, Wilson odpowiedział: – Tak. Nie. I tak. I nie! – Przejechał po włosach drżącymi palcami. – Powiedz, skończyłeś już mnie torturować? Umieranie jest dość absorbujące, wiesz?

Przez krótką chwilę House poczuł, jak ogarnia go litość. Zdławił ją jednak w zarodku, zaledwie przypomniał sobie temat tej rozmowy.

– Jeszcze tylko jedno pytanie. – Wziął głęboki oddech. Jakaś jego część nie chciała tego słyszeć, ale druga, znacznie donośniejsza, gwałtownie żądała odpowiedzi. – Dlaczego?

Wilson nie odzywał się przez długą chwilę. Potem jego ciałem wstrząsnął dreszcz, a on sam jednym płynnym ruchem zerwał się na nogi. W ułamku sekundy cała świadomość klęski, wyrzuty sumienia, poczucie winy zniknęły z jego twarzy jak wymazane, a zastąpiła je gwałtowna wściekłość.

– Ty chcesz wiedzieć, dlaczego?! Ho, ho, to musi być twój pierwszy raz! Wielki Gregory House raczył przywiązać odrobinę uwagi do tego, co się we mnie dzieje!

Zaskoczony tym nagłym wybuchem gniewu, House odruchowo cofnął się o krok.

– Chcesz wiedzieć, dlaczego się złamałem i naraziłem ten związek na rozpad? Powiem ci, dlaczego! Byłem już u kresu wytrzymałości! Miażdżyłeś mnie! Po tym, jak tyle z siebie poświęciłem, poczułem, że jeśli czegoś z tym nie zrobię, w którymś momencie po prostu przestanę być sobą!

House nigdy dotąd nie widział Wilsona tak rozwścieczonego. Ściskał pręty klatki z taką siłą, że zbielały mu palce, jak gdyby zaraz miał je powyginać.

– Wszystko w naszym związku kręci się wokół ciebie – kontynuował z pasją. – Ty decydujesz, kiedy oglądamy telewizję i co mamy na obiad, zakładając że w ogóle cię to obchodzi. Ty decydujesz, kiedy spędzasz ze mną czas, kiedy gadamy, kiedy razem wychodzimy, do diabła, nawet kiedy idziemy ze sobą do łóżka! Jeżeli ty czegoś nie chcesz, to nie mam z tobą o czym dyskutować, a jeśli masz na coś ochotę, to musisz to mieć zaraz, już! Czekanie nigdy nie było mocną stroną Gregory’ego House’a, o nie!

Wilson uniósł drżącą rękę i przebiegł nią po włosach. – A wiesz, co jest zabawne w tym wszystkim? Nie przeszkadzały mi rzeczy, które większość ludzi uznałaby za powód numer jeden do zakończenia związku. Mogłem żyć z tym, że godzinami nie zwracasz na mnie uwagi. Taki po prostu jesteś, i wiedziałem, na co się decyduję, kiedy wprowadzałem się do ciebie. Nie przejmowałem się kpinami, podbieraniem jedzenia, publicznym ośmieszaniem dla twojej uciechy, głupimi kawałami, wtykaniem nosa w sprawy, o których naprawdę ciężko było mi mówić, ale których właśnie dlatego nie zamierzałeś odpuścić, naigrawaniem się z moich umierających pacjentów i mojego cierpienia z ich powodu… – Wzruszył ramionami. – Wszystko to potrafiłem znieść, bo taki byłeś zawsze. I chociaż przez to wychodzę na popieprzonego, masochistycznego świra, wciąż wierzyłem, że między innymi to czyni nas tak wyjątkowymi. To, że w jednej chwili jesteśmy dla siebie kumplami, a w następnej przeistaczamy się w kochanków…

Wilson wyglądał, jakby sam nakręcał się swoją przemową, i to zirytowało House’a, który odciął się: – Nie potrzebuję sprawozdania z naszego związku, Jimmy. Przez większość czasu byłem w pobliżu!

Ignorując go kompletnie, Wilson ciągnął: – Ale pewnych rzeczy po prostu nie mogłem przewidzieć. Na przykład tego, że będziesz mnie traktował, jakbym nic dla ciebie nie znaczył. Że nigdy nie podziękujesz, cokolwiek bym dla ciebie nie zrobił, że nigdy nie wypowiesz choć słowa uznania. Że nigdy w niczym mnie nie wyręczysz, tylko będziesz oczekiwał, że sam dam sobie ze wszystkim radę. Nawet więcej – że zamiast pomóc, zrobisz co w twojej mocy, żeby jeszcze mi wszystko utrudnić. Tak jak wtedy, gdy zakazałeś gosposi więcej przychodzić, dlatego że kiedyś o mały włos nie zaskoczyła nas w łóżku!

Zaśmiał się, ale ten dźwięk sprawił, że House poczuł dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa.

– Pomiędzy umawianiem spotkań, zmuszaniem cię do odbębnienia swojej kolejki sprzątania albo zapakowania brudnych ubrań do kosza, żebym mógł je zabrać do pralni – tylko po to, żeby po raz setny być wkręcanym w robienie tego samemu – pomiędzy odciąganiem mnie od pacjentów na szybki numerek w twoim gabinecie albo znajdowaniem drzwi do naszego mieszkania zamkniętych na klucz, bo akurat grałeś z koleżkami w pokera… między tym wszystkim w którymś momencie po prostu zagubiłem siebie.

Wilson nagle umilkł, wpatrując się w jakiś odległy punkt w przestrzeni. Potem wymamrotał cicho:

– Pewnie powinienem był się tego spodziewać, kiedy zaczynaliśmy być ze sobą, ale nie przewidziałem jednego… że nadejdzie dzień, gdy po prostu nie będę już mógł wytrzymać ani chwili dłużej…

Wilson robił teraz wrażenie, jakby wyrzucił z siebie absolutnie wszystko i nie był już w stanie dłużej utrzymać się na nogach. Odwrócił się i znużony oparł plecami o kratę, zaplatając palce na prętach, aby nie osunąć się na podłogę.

– Kiedy spotkałem tę kobietę, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. To w ogóle nie była miłość. Była na tyle atrakcyjna, żeby ją zaciągnąć do łóżka, niewiele więcej – powiedział cicho. – Będziesz się śmiał, ale to nawet nie seks dawał mi tyle satysfakcji. To było to, że kiedy otworzyłem drzwi do jej mieszkania, jej twarz się rozjaśniła, a ona podeszła do mnie, pocałowała mnie w policzek i powiedziała, jak bardzo się cieszy, że mnie widzi. I tylko to wystarczyło jej, żeby mnie zdobyć. Po prostu chciałem znowu poczuć się kimś ważnym. Chciałem, żeby komuś brakowało mojej obecności – i nie mam na myśli tego, że poszedłbyś do pracy w wymiętej koszuli, gdyby nie było mnie pod ręką, by ją wyprasować.

Teraz mówił już tak cicho, że House z trudem wychwytywał słowa. Bezwiednie postąpił krok do przodu, ale brzęk łańcucha powstrzymał go od podejścia bliżej. Ten dźwięk najwyraźniej dotarł do Wilsona, który odwrócił ku House’owi głowę i powiedział odrobinę silniejszym głosem:

– Poświęciłem dla nas tak wiele, House.

House chwilę zwlekał z odpowiedzią, nie od razu orientując się, że Wilson już na niego nie krzyczy, ale zwraca się do niego wprost. Musiał odkaszlnąć, nieoczekiwanie czując w gardle osobliwe ściskanie.

– O jakiego rodzaju poświęceniach mówisz?

Wilson wzruszył ramionami.

– Emocjonalnych, społecznych, zawodowych… Z twojego powodu straciłem całą niezależność. Większość moich przyjaciół odsunęła się ode mnie. Raz dlatego, że odmawiają spotkania, kiedy ty jesteś w pobliżu, dwa, że nie masz ochoty mi towarzyszyć, gdy jestem gdzieś zaproszony – co kończy się tak, że obaj zostajemy w domu.

– Och, daj spokój, martyrologię zostaw katolikom! – rzucił House zgryźliwie. – Nie jesteśmy do siebie przykuci. Mógłbyś po prostu iść sam.

Wilson w odpowiedzi roześmiał się bezbarwnym śmiechem.

– Wiesz, że zaproponowano mi posadę szefa nowego programu badawczego Narodowego Instytutu Onkologii w Vancouver?

House uniósł brwi.

– Ten program dostał olbrzymie dofinansowanie.

– Nie przyjąłem jej.

House spojrzał na niego zbity z tropu, niezdolny ukryć zaskoczenia.

– Dlaczego nawet mi o tym nie wspomniałeś?

Kolejne wzruszenie ramion. – Bo to nie miało znaczenia. Nie było żadnej możliwości, żebym przyjął to stanowisko.

House czuł, jak ugina się pod ciężarem tej wiadomości.

– Mogliśmy o tym porozmawiać… Ja też mogłem znaleźć pracę w Vancouver…

– Nie, nie mogłeś! – odpowiedział Wilson ostro. – Obydwaj wiemy, że nikt przy zdrowych zmysłach by cię nie zatrudnił. Gdyby nie Cuddy, już dawno oficjalnie by ci podziękowano!

– Mógłbym dojeżdżać – wysunął House buntowniczym tonem.

– Do Kanady? Jesteś na liście [link widoczny dla zalogowanych], House – powiedział Wilson z jękiem. – Spójrzmy prawdzie w oczy, jesteś skazany na Princeton, a razem z tobą i ja!

Niezależnie od tego, jak prawdziwe było to stwierdzenie, House odebrał je jak chlaśnięcie w twarz. To przywróciło mu motywację, aby ponownie zebrać w sobie gniew niezbędny do kontynuowania tej rozmowy.

– Doskonale, czyli jestem zimnym sukinsynem, który zasługuje na to, by go oszukiwać – powiedział zjadliwym tonem.

Wilson jęknął.

– Wiesz, że to nie tak!

– Czy to również wytłumaczysz w ten sposób? – House wyciągnął z kieszeni wycinek gazety i pozwolił mu sfrunąć na podłogę.

Wilson rzucił okiem na skrawek papieru, rozpoznając go natychmiast.

– Szukałeś mieszkania – powiedział z naciskiem House.

– Tak – odrzekł Wilson spokojnie.

– Chciałeś ode mnie odejść. – To była konstatacja faktu, a jednak zaskoczyło go, jak bardzo zabolała ta świadomość.

Wilson powoli potrząsnął głową.

– House…

– Chciałeś ode mnie odejść! – powtórzył House, tym razem z większą siłą, bardziej oskarżycielsko.

– Nie, nie chciałem! Chciałem się wyprowadzić! To nie to samo!

– Och, a na czym polega różnica?

Wilson przylgnął do kraty, wpatrując się w House’a natarczywym wzrokiem.

– Sądziłem, że odrobina dystansu wyjdzie nam na dobre. Myślałem, że wreszcie przestanę się czuć bardziej jak twój służący niż jak partner. Myślałem, że będę przyjeżdżał do ciebie z większym entuzjazmem. Mógłbym po prostu wpadać po pracy, zamiast wracać do domu, do bałaganu i sterty brudnych naczyń, o których pozmywanie prosiłem cię od dwóch dni.

House przełknął ślinę.

– Więc od jak dawna szukałeś?

– Od jakiegoś czasu.

– I nie znalazłeś nic, co by ci odpowiadało? – zapytał, rzucając Wilsonowi zaskoczone spojrzenie.

Wilson wzruszył ramionami ze słabym uśmiechem.

– Wszystkie miały jedną istotną wadę. Nie było tam ciebie.

House zmarszczył brwi.

– Ale sądziłem, że ty właśnie dlatego…

– Tylko szukałem – wszedł mu w słowo Wilson. – To pozwalało mi odzyskać odrobinę kontroli, zapewnić sobie poczucie, że jeśli dojdę już do ściany, mogę spakować walizki i wyprowadzić się do mojego własnego mieszkania.

House tylko kiwnął głową i odwrócił się. Nie był w stanie zebrać myśli. Miał wrażenie, jakby cały jego świat wywrócono do góry nogami, i nie wiedział, czego się uchwycić, aby nie polecieć głową w dół.

– Wiesz… – odezwał się cicho Wilson za jego plecami – teraz byłby dobry moment, żeby mnie pocieszyć, żeby powiedzieć, że jestem kimś o wiele więcej niż tylko dobrą gospodynią…

Wiedział, że Wilson ma rację. Wiedział, że prawdopodobnie powinien coś powiedzieć, ale niezależnie od wszelkich wysiłków nie umiał zdobyć się na właściwe słowa. Czuł tylko, jak jego palce zaciskają się na lasce, tak jakby mógł ją złamać, gdyby tylko zacieśnił ich uchwyt.

– Wszystko w porządku? – zapytał Wilson słabo.

House pomachał dłonią przed oczami, jak gdyby próbował pozbyć się cieniutkiej zasłony omotanej wokół jego myśli. Potem powiedział pewnym głosem:

– Oczywiście, że wszystko w porządku. Dlaczego miałoby być inaczej. To tylko jeszcze jeden dowód na to, co powtarzam przez cały czas.

– Czyli?

Odwracając się z powrotem do Wilsona, powiedział ze zmęczonym uśmiechem: – Wszyscy kłamią. Cały świat, w którym żyjemy, grzęźnie w kłamstwie. A może wierzysz w te bzdury, że stworzono go w siedem dni? Popatrz tylko, jak dużo czasu zajęło ci zmontowanie tego nie skrzypiącego łóżka, a sądzę, że miałeś o wiele lepszą motywację, żeby szybko się z tym uporać. Bóg, Clinton, Nixon, Pinokio… Jesteś w dobrym towarzystwie, Jimmy. Jestem pewien, że nawet nasz… – urwał, gdy nagła myśl smagnęła go jak biczem. – Ale oczywiście… – wyszeptał.

– Co, nagle doszedłeś do tego, kto zabił Kennedy’ego?

– Lepiej – rozejrzał się po pokoju. – Nie sądzisz, że byliśmy głupcami, wierząc we wszystko, co on nam powiedział?

– Kto, Bóg?

– Nie, idioto! Nasz dobry gospodarz, rzecz jasna. Pomyśl, co takiego dla nas zrobił, żeby zasłużyć na nasze zaufanie? Obrabował nas z bezpieczeństwa naszego domu… cóż, przynajmniej mnie… namieszał nam czymś w głowach, ciebie otruł, a mnie przykuł do ściany. Nie sądzę, żeby to był najlepszy wstęp do relacji opartej na zaufaniu.

Wilson patrzył na niego z wyrazem dezorientacji na twarzy.

– Co chcesz powiedzieć?

– Okłamywał nas przez cały czas.

– Okłamywał odnośnie czego?

– Do diabła, gdybym wiedział. Może to nie trucizna czyni cię tak chorym, może antidotum jest tam, w twojej klatce, może rozwiązanie jest w ogóle poza naszym zasięgiem – i czując, jak narasta w nim frustracja, House wyrzucił z siebie: – Nie wiem, ale najwyraźniej nie było mi przeznaczone wyleczyć cię w ten sposób!

Uczucie bezradności zaczęło przeważać w nim nad cierpliwością i uświadomił sobie, że jest już na krawędzi wybuchu. Pozwalając sobie na głośny krzyk, raz jeszcze z całej siły uderzył w szafkę, usatysfakcjonowany łomotem, z jakim wjechała na ścianę. Taca z medycznymi przyrządami zsunęła się i trzasnęła o podłogę. A potem, niczym w zwolnionym tempie, skrzyneczka z lekami podążyła jej śladem. Uderzyła o ziemię, a buteleczki rozsypały się po kafelkach, przecinając ciszę ostrym dźwiękiem rozpryskującego się szkła.

Obydwaj przez dłuższą chwilę w niemym szoku wpatrywali się w pozostałości potłuczonych ampułek. Potem Wilson powiedział z rezygnacją: – Jak sądzę, to też jest odpowiedź.

Nie zważając na ból, House rzucił się na kolana, aby ocenić rozmiar katastrofy. Serce waliło mu w piersi, a w głowie roiły się myśli o konsekwencjach tego wybuchu. Może i wszystko, czego dotąd próbował, okazało się bezużyteczne, ale teraz pozbawił ich obydwu tej jedynej szansy.

Drżącymi rękami podniósł jedną z rozbitych ampułek i położył ją na rozpostartej dłoni. Bojąc się patrzeć, co uległo zniszczeniu, odwrócił ją mimo wszystko i spojrzał na etykietkę. Cień przeleciał mu przez twarz, gdy zorientował się, że nalepka przesunęła się odrobinę, odsłaniając drugą, ukrytą pod spodem. Oderwał ją bardzo ostrożnie.

Kiedy spojrzał na odkrytą etykietę, poczuł, jak krew zamarza mu w żyłach.

– O Boże… – wyszeptał.

Autentyczna zgroza w głosie House’a musiała zaalarmować Wilsona, bo niemal natychmiast znalazł się przy nim, przyciskając twarz do kraty.

– Co się stało?

House zacisnął pięść, miażdżąc w ręku resztki ampułki i wbijając odłamki szkła we własne ciało. Nie obchodziło go, że zadaje sobie rany; jego umysł przetwarzał wszystko w zawrotnym tempie. Odrzucił pokruszoną buteleczkę i chwycił następną, zdzierając z niej etykietkę; i jeszcze jedną, i jeszcze kolejną. Śmiech wstrząsnął jego ramionami.

– A to skurwysyn… – wykrztusił.

– House… przerażasz mnie… – powiedział Wilson, spoglądając na niego z pofałdowanym czołem.

Z kolejnym wybuchem gorzkiego śmiechu House pokazał Wilsonowi oryginalną etykietę.

– Zmienił naklejki. Wszystkie zawierały klomipraminę.

Wilson zamrugał oczami.

– Chciał, żebyś zamiast tamtych leków podał mi antydepresant? Dlaczego? Co to za pomysł?

– Ten pomysł… – House niezdarnie podniósł się na nogi, przez chwilę opierając się o ścianę, dopóki ból nie ustąpił. Potem pochwycił marker i zaczął pisać. – Pomysł jest taki, że wobec sinicy, wysokiej gorączki, dreszczy, tachykardii i wysokiego ciśnienia, wesołkowatości momentalnie przechodzącej w drażliwość i z powrotem, wobec nudności, splątania, halucynacji i potów… rozwiązanie zagadki jest w istocie proste. – Zakreślił kołem jedno ze słów – odpowiedź – i odwrócił się do Wilsona. – Podał ci amfetaminę.

Twarz Wilsona rozjaśniła się.

– A więc udało ci się to rozwiązać!

– Tak, udało się – potwierdził House grobowym głosem.

– Więc… dlaczego nie jesteś dumny i blady, że jednak zdołałeś go przyszpilić?

House zamknął marker i niemal spokojnym gestem odłożył go na wierzch szafki.

– Klomipramina jest nieselektywnym inhibitorem wychwytu monoamin, między innymi serotoniny. Amfetamina, z drugiej strony, uwalnia ją w wielkich ilościach. Kombinacja tych dwóch podnosi poziom serotoniny tak, że osiąga [link widoczny dla zalogowanych]. Innymi słowy… właśnie cię otrułem, Jimmy.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Nie patrzył, nawet nie chciał tego widzieć.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bluesowa Nutka dnia Nie 10:22, 13 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzelika
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Gru 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:17, 29 Sie 2009    Temat postu:

House niechcący otruł Wilsona???? Takiego obrotu wydarzeń się nie spodziewałam... Z każdą częścią opowiadanie staje się coraz bardziej tajemnicze i wciągające Chwała Ci za to, że zechciałaś je przetłumaczyć

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Nie 10:20, 30 Sie 2009    Temat postu:

What?
Po prostu nie wierzę... W życiu bym nie pomyślała...
Ta mroczność mnie pociąga! Z niecierpliwością czekam na resztę!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin