Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: All I want for Christmas [7/7]
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Muniashek
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 14 Paź 2008
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a stąd <-
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:27, 20 Sty 2009    Temat postu:

A dlaczego myślałam, że to koniec? Nieważne. Głupi Jimmy. Naprawdę nic nie czuje do House'a? Wierzyć mi się nie chce... Całość - miód malina tłumaczenie. Zn no fajnie napisane Czekam!!! xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 10:20, 01 Lut 2009    Temat postu:

Muniashek - nigdy nie należy wątpić w uczucia Jimmy'ego Szczególnie jeśli rumieni się przy każdej okazji

_______________________________________________________________________________________________


Rozdział 6


House nie spał dobrze. Kilkakrotnie budził się z niespokojnych koszmarów, rozpaczliwie przeszukując po omacku materac obok siebie, tylko po to, by potwierdzić swoje obawy, ponieważ stwierdzał, że człowiek, którego obecności tak zapalczywie poszukiwał, naprawdę wyszedł.

Kiedy przygotowywał się do wyjścia do pracy, zaburczało mu w brzuchu. Nawet jego apetyt urósł, przyzwyczajony do obecności młodszego mężczyzny. Skrzywił się. Nie było czasu, a poza tym i tak nie chciał niczego jeść. Chciał zobaczyć Jimmy'ego.

*******

Drzwi były zamknięte, co oznaczało, że będzie musiał pójść okrężną drogą.
- Lepiej, żeby to było warte zachodu - mamrotał z niezadowoleniem, gdy wspinał się na murek, podpierając się laską. Wolno opuścił się po drugiej stronie, po czym pokuśtykał do szklanych drzwi i otworzył je szarpnięciem.

Oto i on.

Wilson spał mocno na kanapie w swoim biurze, mając na sobie tę samą koszulę i spodnie, które nosił poprzedniego dnia, używając marynarki jako marnego substytutu koca.

House szturchnął go laską. - Co? Aż tak bardzo tęsknisz za spaniem na kanapie? - zapytał natarczywie.

Wilson, wyrwany ze snu, usiadł szybko. - House! - wykrzyknął, jakby został przyłapany na drzemce przez nauczyciela. - Ja... um... - oblał się rumieńcem, spoglądając na swoje stopy ubrane jedynie w skarpetki. - Muszę zająć się kilkoma sprawami, więc...

House spojrzał na niego uważnie. - Mówisz mi, żebym wyszedł?

- Um... - Zawahał się i wzruszył ramionami.

House zesztywniał odrobinę. To, co odbierał od drugiego mężczyzny nie było wrogością jako taką, ale z pewnością nie było to przyjazne powitanie. - Więc to powiedz - odparł, odrobinę uszczypliwie.

- Co mam... powiedzieć? - Mężczyzna posłał mu zakłopotane spojrzenie.

- Powiedz mi, żebym wyszedł. Jeśli nie chcesz mnie tutaj, powiedz mi, żebym się wynosił.

- House... - Westchnął. - Wiesz, że nie to miałem na myśli.

- Och? - spytał. - A więc co miałeś na myśli? I co miałeś na myśli, wychodząc zeszłej nocy?

Wilson ponownie oblał się rumieńcem, tym razem mocniej, ujawniając fakt, że unikał tego tematu. - Możemy nie robić tego w tej chwili? - poprosił cicho. - Nie potrafię teraz o tym rozmawiać.

- Dobra. - House odwrócił się, zmierzając z powrotem na balkon. - Jak chcesz.

- House... - Zawahał się. - Zobaczymy się... Zobaczymy się na jutrzejszym przyjęciu, w porządku?

House zatrzymał się, a potem powoli odwrócił. - Ty... nie wracasz dziś do domu?

Wilson zacisnął wargi na chwilę. - Ja... myślę, że powinienem wynająć pokój w hotelu... póki co.

To było jak cios w żołądek. House wpatrywał się przez chwilę w drugiego mężczyznę, starając się dojść do siebie.
- Okej - odparł spokojnie, chociaż w jego wnętrzu nie było krzty spokoju. - W porządku. Do zobaczenia. - Odwrócił się prędko i wyszedł, wycofując się do swojego gabinetu.

Gdy tam dotarł, usiadł, chwytając się krawędzi biurka i koncentrując jedynie na oddychaniu. Wdech... wydech... wdech... wydech. Cała reszta była w tym momencie ponad jego siły. Zrobiło mu się niedobrze. Noga bolała. Głód został całkowicie zapomniany. Przetrząsnął kieszeń drżącą dłonią, wydobywając pomarańczową fiolkę z lekami. Potrząsnął nią. Zostało pięć pigułek. Zawsze mógł zdobyć więcej. Zrzucił wieczko i przeliczył tabletki na swojej dłoni: dwie na nogę, jedna na żołądek i dwie, by wprowadzić w odrętwienie jego umysł. Wydawało się to sensowne. Wrzucił tabletki do ust, przełknął dwa razy, po czym westchnął, przesuwając dłońmi po włosach. Jakim cudem do tego doszło?, zastanawiał się.

*******

Dzień mijał niewiarygodnie wolno, ale to tak naprawdę nie miało znaczenia. House nie wyczekiwał powrotu do domu. Przeglądał stos brązowawych folderów na swoim biurku, starając się znaleźć jeden godny jego uwagi; cokolwiek, co powstrzymałoby go przed powrotem do mieszkania.

- House...? - Przeszkodził mu nieśmiały głos Cameron. - Jest ósma.

Podniósł wzrok. Stała zaledwie kilka stóp od drzwi biura, otoczona przez Foremana i Chase'a; wszyscy troje wyglądali na dosyć zmęczonych.
- Idźcie do domu - powiedział. - Nie ma powodu, żeby zostawać tu dłużej.

- ...Więc czemu ty zostajesz? - odważył się zapytać Chase.

House spojrzał na niego. - Umówiłem się na gorącą randkę z pielęgniarką z pediatrii - odparł. - Ale ona lubi odgrywać zboczone scenki, a moi sąsiedzi nie lubią hałasu. Sądzisz, że w tej marynarce wyglądam na dyrektora szkoły?

Chase potrząsnął głową, odwracając się, by wyjść. - Wybacz, że spytałem.
Pozostała dwójka podążyła za nim, chociaż Cameron bardziej niechętnie. Posłała House'owi ostatnie nieufne spojrzenie, po czym opuściła gabinet.

Kiedy wyszli, House oparł głowę na biurku, wzdychając głęboko. Niczego nie było. Ani jednych pilnych akt. Nie miał żadnej wymówki, żeby tam być i nie miał ochoty, żeby jakąś wymyślić. Wolno pokuśtykał do wieszaka na ubrania i zdjął z niego swoją kurtkę. Skrzywił się boleśnie. Jego noga poważnie dawała mu się we znaki, a on zużył wcześniej swój ostatni vicodin. Zamierzał kazać jednemu ze swoich dzieciaków wypisać receptę, ale jego myśli były gdzie indziej, a teraz było już za późno. Przygryzł wargę, oddychając ciężko, gdy zmierzał w kierunku windy. Gdy drzwi się zamknęły, oparł się ciężko o ścianę, przymykając oczy z powodu całodziennego bólu. Wilson...

Co poszło nie tak? Wszystko narastało do punktu kulminacyjnego; jak to możliwe, że źle zinterpretował tę chwilę?

- dzyń -

Wyszedł z windy, kierując się na parking i do swojego motocykla. Upuścił laskę, opierając się mocno o motor, gdy przekładał nogę ponad siedzeniem. W dni takie jak ten, stwierdzał, że trudno było mu zaprzeczyć, iż był kaleką.

*******

Droga do domu nie trwała tak długo, jak mu się wydawało, ani tak długo, jak miał nadzieję. Patrzył ze strachem na dystans czterech krótkich kroków dzielący go od jego mieszkania - wydawały się być nie do pokonania. Nie chodziło o jego nogę, nie chodziło o obecność jakiegokolwiek bólu, bardziej o brak obecności.

W mieszkaniu było ciemno. Nawet przy zapalonych światłach, wydawało się tonąć w ciemności. Poczuł pustkę na myśl o kolejnej nocy bez Wilsona, kolejnej nocy w tym wielkim, pustym łóżku; zbyt dużym dla jednego człowieka; nigdy wcześniej nie wydawało się być takie odludne. Zrzucił buty i pozostawiając za sobą rozrzucone ubrania, ruszył do sypialni, zbyt zmęczony, zbyt rozstrojony, żeby obchodziło go to na tyle, by je pozbierać. Nie było aż tak późno, ale mimo to opadł na łóżko. Nie miał ochoty na oglądanie telewizji, grę na fortepianie czy cokolwiek innego. Steve pisnął do niego ze swojej klatki, stojącej na szafce przy łóżku. House wydał drżące westchnienie i usiadł. Przesunął na drugą stronę łóżka, otworzył klatkę i wrzucił do środka garść karmy dla szczurów.

Patrzył bezmyślnie, jak Steve przekopuje granulki, wybierając jedną, którą chciałby skubać. Po chwili ponownie opadł na łóżko, wpatrując się w sufit. Jak mógłby to naprawić? Zdał sobie sprawę, że to niemożliwe. Gdyby poszedł do Wilsona, przeprosił, powiedział, że był pijany, zestresowany... ale nie mógł tego zrobić. Może wszystko wróciłoby do stanu, w jakim było kiedyś, ale to już nie było wystarczające. To nie było wystarczające od długiego czasu.

Obserwował, jak światła przejeżdżających samochodów rzucają cienie na sufit i powoli, wbrew sobie, zapadł w sen.

*******

Była jedenasta rano. House, całkowicie zszokowany, gapił się na budzik. Nigdy w życiu nie zaspał. Chociaż typową reakcją byłoby pośpieszyć się i przygotować do wyjścia, nie zrobił tego. Po prostu gapił się w dalszym ciągu, próbując znaleźć sens czegoś tak niemożliwego. Po niemal dziesięciu minutach, House w końcu wstał i mozolnie pokuśtykał do łazienki. Gdy później zmierzał do drzwi mieszkania, zatrzymał się, zauważając mrugające czerwone światełko automatycznej sekretarki. Poczuł dziwne oczekiwanie, trzepotanie w klatce piersiowej, ale nie był do końca pewien, dlaczego.

Pokuśtykał do urządzenia, wcisnął przycisk i czekał.

- House, jest dziewiąta trzydzieści, gdzie jesteś? - Cuddy. Wcisnął przycisk jeszcze raz.

- House, jest dziesiąta! Czy coś się stało? - Ponownie Cuddy.

- Um... House... jest... jest... - Cameron. Wcisnął przycisk z westchnieniem, czując rozczarowanie. Odwrócił się do drzwi.

- House... - Zatrzymał się i odwrócił z powrotem. - Hej, słuchaj, już prawie jedenasta. Ja... dobrze się czujesz? Jadę do ciebie.

Jak na sygnał, drzwi się otworzyły. Stał w nich Wilson, zarumieniony i zdyszany. Zamrugał kilka razy, patrząc na House'a.

House patrzył na niego.

- Ty...

- Dostałem twoją wiadomość. - Uśmiechnął się szeroko.

Wilson westchnął głęboko, przewracając oczami. - Chodź. Samochód jest na chodzie.

House obserwował przez sekundę drugiego mężczyznę, gdy ten odwrócił się i wyszedł, po czym podążył za nim.

Jazda do szpitala była dziwna. House czuł się tak, jakby był w odcinku strefy mroku, gdy Wilson paplał o porannym chaosie; wydawało się, że to całe zajście między nimi rozwiązało się w ciągu nocy. Ale nie było rozwiązane, nie zdaniem House'a. Nie podobało mu się, że był traktowany, jakby nic się nie stało, jakby nic się nie zmieniło.

Ale nie miał okazji, by się czegoś dowiedzieć. Była wigilia Bożego Narodzenia i szpital już był zatłoczony. Z jakiegoś powodu święta wydawały się sprzyjać różnym wypadkom - od upadków z drabiny po oparzenia piekarnikiem. Foreman, Chase i Cameron zostali już zaciągnięci na ostry dyżur.

- Nie - powiedział surowo House, zanim Cuddy zdążyła otworzyć usta.

- House, wiesz jak to jest w okolicach Gwiazdki! Potrzebujemy cię na ostrym dyżurze.

- Nie jestem lekarzem z ostrego dyżuru - bronił się House.

- Nie masz również żadnego przypadku - odparła, wpychając mu identyfikator w ręce i popychając go w kierunku izby przyjęć. Zanim zdążył zaprotestować, został porwany przez pośpiech i krzątaninę "świątecznej radości".

*******

Sześćdziesiąt pięć szwów, siedemnaście chirurgicznych zszywek, trzy opatrzone oparzenia i pięć złamanych kości później, House skończył dyżur. Westchnął głęboko, czując większy strach przed Gwiazdkowym przyjęciem, niż przed porankiem na izbie przyjęć.

Wszyscy zmierzali do głównego lobby, które zostało przyozdobione w świecidełka, wieńce i inne dekoracje. Był tam zastawiony stół bankietowy i minibarek, a stojące gdzieś stereo napełniało pomieszczenie świąteczną muzyką. Nocna zmiana przejęła izbę przyjęć - oni swoją świąteczną imprezę mieli mieć rano, na dodatek z premią.

House zatrzymał się przed drzwiami do lobby, chcąc darować sobie wieczór fałszywych uśmiechów i wymuszonych pogawędek. Właśnie wtedy usłyszał kroki za sobą. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z Wilsonem, który wyglądał na lekko wykończonego. Cały ranek spędził na dziecięcej izbie przyjęć i sądząc po wyglądzie oddziału, nie był to spokojny poranek.

House wpatrywał się w niego, niepewny, co powinien powiedzieć czy zrobić.

- Hej. - Wilson uśmiechnął się krzywo. - Wejdźmy do środka. - Skinął głową w kierunku pomieszczenia.

- ...Taaa - odparł po chwili House, po czym umilkł na chwilę. - Wracając do tego...

- Nie martw się o to - przerwał mu Wilson. - Między nami... między nami wszystko w porządku.

Mógłby na to przystać; mógłby skinąć głową, zmusić się do uśmiechu i wejść do lobby, ale z jakiegoś powodu nie zrobił tego.
- Nie - odpowiedział twardo. - Między nami nie jest w porządku.

Wilson zamrugał, jego pewność siebie osłabła. - House...? - spytał zakłopotanym i lekko zranionym głosem.

- Powiedziałem, że między nami nie jest w porządku - odparł gniewnie House, podchodząc bliżej do drugiego mężczyzny. - Nie możesz się tak po prostu zachowywać, jakby nic się nie stało, jakby nic się nie zmieniło! Pocałowałem cię!

Wilson odwrócił wzrok, rumieniąc się. - House... to... byłeś pijany.

- Nie, nie byłem!

Wilson przypatrywał mu się teraz uważnie, zaskoczony i przerażony. - Tamto... to nie prawda. - Potrząsnął głową.

House wepchnął go do najbliższego gabinetu, nie chcąc, żeby ktoś ich widział. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali, to wszyscy pracownicy szpitala wtajemniczeni w ich kłótnię.

- Psiakrew, Jimmy... - powiedział gniewnie. - W ogóle to do ciebie nie dociera? - potrząsnął głową podenerwowany. - Nienawidziłem wszystkich twoich żon. Każda pielęgniarka, z którą się spotykałeś, każda kobieta, do której się uśmiechnąłeś... - uderzył pięścią w stół do badań.

- House. - Wilson potrząsnął głową z przerażeniem. - O czym ty mówisz?

House westchnął z irytacją. Chwycił krawat Wilsona, przyciągając młodszego mężczyznę do swojego ciała. - O kimś, kto będzie cię kochał... - pocałował miękko kącik jego ust - za to, kim jesteś... - przesunął usta, by nakryć nimi wargi Wilsona – a nie za to... - i kolejny raz pocałował go delikatnie - w kogo, jak ten ktoś sądzi, może cię zmienić. - Pogłębił pocałunek, namiętnie, niemal gwałtownie przyciskając usta do ust Wilsona.

Po chwili wargi Wilsona rozdzieliły się, a House odsunął się odrobinę, przygotowując się na krzyki, reprymendę, cokolwiek, ale zamiast tego poczuł zaskoczenie, gdy język młodszego mężczyzny musnął jego własny, a ręce Wilsona uniosły się, by zanurzyć się w jego gęstych włosach.

- Mmm... - Młodszy mężczyzna jęknął, a House poczuł, że całe jego ciało drży.

Popchnął onkologa w tył, na stół, pogłębiając pocałunek jeszcze bardziej, gdy jego ręce pośpiesznie wędrowały w dół po ciele młodszego mężczyzny. Wsunął dłoń pod jego koszulę, po czym znieruchomiał. Odsunął się, marszcząc brwi z podziwem.
- Jimmy... - powiedział, podnosząc koszulę mężczyzny i odsłaniając wyrzeźbione mięśnie brzucha.

Wilson uśmiechnął się z zakłopotaniem, jego policzki nabrały różowego koloru i sięgnął do kieszeni, wyciągając pognieciony kawałek papieru. Podał go House'owi.

House przez sekundę spoglądał zdezorientowany na karteczkę, zanim ją rozwinął. Przez chwilę wpatrywał się w bazgroły na papierze, po czym uśmiechnął się szeroko. Na kawałku papieru, zapisane jego własnym pismem, widniały słowa: "Seksowna osóbka z niezłym ciałem" i jego nazwisko. Podniósł wzrok na młodszego mężczyznę.

Wilson zachichotał nerwowo.

- Ty mały... - House potrząsnął głową. - Wiedziałeś cały czas.

- Cóż... - Wzruszył wymijająco ramionami. - Nie wiedziałem. Po prostu... miałem nadzieję.

House pochylił się i pocałował go delikatnie. - Zabierajmy się stąd - wymamrotał z twarzą przy ustach onkologa.

Wilson skinął głową, zeskoczył ze stołu, przygotowując się, by podążyć za House'em.
- Och! - wykrzyknął. - Poczekaj chwilę. - Wyciągnął kopertę z kieszeni koszuli.

House wpatrywał się w nią zmieszany, a potem ją otworzył. W środku były dwa bilety na następny pokaz monster trucków w okolicy.

- Co to jest? - zapytał.

Wilson zacisnął wargi. - Na wypadek gdybym się mylił - odpowiedział.

Na te słowa House poczuł ostre ukłucie w klatce piersiowej i otoczył ramionami młodszego mężczyznę, przyciągając go do siebie, by pocałować go w szczękę. Niczego nie powiedział. Żadne słowa nie były potrzebne.

*******

Mężczyźni wtoczyli się po schodach do mieszkania, dłonie tu, usta tam, zaledwie zdolni, by zachowywać się przyzwoicie wystarczająco długo, aż dostaną się do środka.

- Nn... - stęknął House, popychając młodszego mężczyznę na ścianę korytarza i grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu kluczy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Foxglove
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod biurka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:13, 01 Lut 2009    Temat postu:

Zbliżamy się do Wielkiego Finału ;] Oj Richie, Ty dobrze wiesz jak ja uwielbiam Twoje tłumaczenia. I ja tak mogę ciągle i ciągle to powtarzać oraz czekać na kolejne Twoje dokonania.
Może i język polski nie jest taki piękny, jak angielski, ale Ty i tak potrafisz świetnie oddać klimat opowiadania


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:08, 02 Lut 2009    Temat postu:

Wybacz Richie, że dopiero teraz, ale ostatnio prześladuje mnie chroniczna migrena Ale oto jestem i już zabieram się do komentowania

Cytat:
House zatrzymał się, a potem powoli odwrócił. - Ty... nie wracasz dziś do domu?

Wilson zacisnął wargi na chwilę. - Ja... myślę, że powinienem wynająć pokój w hotelu... póki co.

Ehh, Jimmy, ty to zawsze człowieka w stan przed depresyjny potrafisz wprowadzić, jak nikt inny normalnie.

Cytat:
House, wiesz jak to jest w okolicach Gwiazdki! Potrzebujemy cię na ostrym dyżurze.

- Nie jestem lekarzem z ostrego dyżuru - bronił się House.

No faktycznie, George Clooney z niego żaden

Cytat:
House westchnął z irytacją. Chwycił krawat Wilsona, przyciągając młodszego mężczyznę do swojego ciała. - O kimś, kto będzie cię kochał... - pocałował miękko kącik jego ust - za to, kim jesteś... - przesunął usta, by nakryć nimi wargi Wilsona – a nie za to... - i kolejny raz pocałował go delikatnie - w kogo, jak ten ktoś sądzi, może cię zmienić. - Pogłębił pocałunek, namiętnie, niemal gwałtownie przyciskając usta do ust Wilsona.

*pół godziny kwików później* A i tak się okazało, że jednak Jimmy to nie taki idiota On to sobie wszystko zaplanował! Po prostu chciał, aby House wreszcie wziął sprawy we własne ręce i wyznał mu swą miłość

Szkoda, że to już będzie ostatnia część, tak fajnie się to twoje tłumaczenie czytało, Richie. Jesteś genialna, że tak powiem
A ja od początku wiedziałam, że Wilson coś tam kombinuje. On musiał żywić nadzieję, że House go kocha całe szczęście, tym samym zakończył cierpienia House'a. Aż się nie mogę doczekać następnej części, to będzie takie słodkie

Czekam, czekam Richie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 1:57, 15 Lut 2009    Temat postu:

Fox, Lady M. - dzięki za wsparcie i ciepłe słowa, dziewczyny

===========================================================================


Cytat:
omfg... im bardziej zbliżam się do powrotu na uczelnię, tym bardziej mam ochotę zamknąć się w sobie i nikogo nie wpuszczać (chyba żeby ten ktoś zjawił się z jakąś wspaniałą erą )
Tak czy inaczej z tego właśnie powodu nie udało mi się skończyć tego tłumaczenia na Walentynki i jest mi z tego powodu jeszcze gorzej
Bosh... nie obraziłabym się za jeszcze jeden rok urlopu

No nic, mam nadzieję, że pamiętacie jeszcze, o co chodziło w tym fiku i że nie macie mi bardzo za złe tej gigantycznej przerwy w tłumaczeniu

Szczęśliwego po-Walentynkach!!!



Rozdział 7


Mężczyźni wtoczyli się po schodach do mieszkania, dłonie tu, usta tam, zaledwie zdolni, by zachowywać się przyzwoicie wystarczająco długo, aż dostaną się do środka.

- Nn... - stęknął House, popychając młodszego mężczyznę na ścianę korytarza i grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu kluczy.

- Oof! - odpowiedział Wilson, gdy powietrze gwałtownie opuściło jego płuca, a następnie: - Mmm... - gdy wargi House'a ponownie nakryły jego własne.

Gdy wepchnął klucz do zamka, przekręcając go w złym kierunku cztery czy pięć razy, House przyłapał się na tym, że ma więcej kłopotów z kontrolowaniem samego siebie, niż kiedykolwiek wcześniej. Jego pocałunki były nieudolne, jakby był chłopakiem z pierwszej klasy liceum, który pierwszy raz się migdali - było w nich więcej namiętności, niż precyzji i stanowczo zbyt wiele śliny, ale Wilson wydawał się nie mieć nic przeciwko, co było dobre, skoro House sprawiał wrażenie, że nie jest w stanie osiągnąć ani odrobiny wprawy czy wdzięku, które zwykle pojawiają się po blisko czterdziestu latach trenowania jakiejś czynności.

- Mn... kanapa - ostrzegł Wilson, kiedy wtoczyli się przez drzwi, przypominając House'owi, że nie byłoby to dla nich najlepsze miejsce.

House zamruczał w odpowiedzi, niezgrabnie zatrzaskując za nimi drzwi łokciem i na wpół popchnął, na wpół skierował młodszego mężczyznę do swojego pokoju.

Dotarłszy tam, zdjął z Wilsona krawat i koszulę i cofnął się, taksując przez chwilę jego wyrzeźbione ciało.
- Wesołych świąt dla mnie. - Wyszczerzył zęby w nieco lubieżnym uśmiechu.

Wilson oblał się rumieńcem, speszony uwagą drugiego mężczyzny. - Ja... powinienem był zacząć wcześniej.

House posłał mu niedowierzające spojrzenie. - Po prostu domagasz się komplementów - stwierdził. Zanim młodszy mężczyzna mógł zaprotestować, House schwytał jego usta w kolejny pocałunek, przygryzając zmysłowo jego dolną wargę.

Oczy Wilsona zamknęły się i oddał pocałunek. Nagle parsknął śmiechem.

House odsunął się z odrobinę nieufną miną. - Ty się śmiejesz? - zarzucił mu obrażonym głosem.

- Wybacz... - odparł lekko podenerwowany, pocierając bok twarzy. - Twój zarost łaskocze.

Starszy lekarz uniósł brew, po czym szelmowsko otarł się policzkiem o szyję drugiego mężczyzny.

- Prze-przestań! - Wilson próbował odsunąć się od niego, ale jego szamotanie się i narzekania przerodziły się w niecierpliwe kwilenie, gdy House nagle nabrał tempa, gorącymi i wilgotnymi ustami ssąc obojczyk drugiego mężczyzny.

- Oh... - jęknął. - Nn... B-boże...

House popchnął go lekko na łóżko, stękając nieznacznie, gdy z powodu wysiłku oparł się na uszkodzonej nodze.

Wilson, jak zawsze troskliwy, z zaniepokojeniem otworzył gwałtownie oczy i przyjrzał się uważnie twarzy swojego wieloletniego przyjaciela. - Wszystko w porządku? - wydyszał.

- Zamknij się - odparł szorstko House, przenosząc ciężar ciała, by uklęknąć na łóżku.

- Ale...

- Zamknij się - powtórzył, unieruchamiając usta drugiego mężczyzny w kolejnym zapalczywym pocałunku.

Powietrze wydawało się ciężkie od uderzeń ich serc, a ich ruchy stały się nieznaczne i sztywne. House przyłapał się na tym, że wielokrotnie przełyka ślinę, w dalszym ciągu całując drugiego mężczyznę, koncentrując się na ustach, zębach i języku; zapominając o ciałach i dłoniach, gdy jego własna ręka nie robiła nic, poza pocieraniem wciąż tej samej trasy w górę i w dół uda Wilsona.

Onkolog przerwał na sekundę pocałunek, przyciskając twarz do ramienia drugiego mężczyzny. Sprawiał wrażenie, że się waha, szukając słów, próśb zbyt psujących nastrój, by je wymówić.

- Co? - spytał zdyszanym głosem House, jego niebieskoszare oczy zerknęły w dół, czekając na odpowiedź bruneta.

- Mnn... - Było jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał.

Uniósł brew, czując jak dłonie młodszego mężczyzny drżą na jego karku.
- Chcesz, żebym przestał? - spytał.

Potrząśnięcie głową: nie.

Uśmiechnął się. - Więc chcesz, żebym kontynuował.

Zawahanie. Skinienie głowy.

Zachichotał lekko, delikatnie zabierając ramiona mężczyzny ze swojego karku i popchnął go z powrotem na poduszki.

Oczy Wilsona były zamknięte, a jego policzki różowe, z powodu zbyt wielu emocji.

House uśmiechnął się, po prostu przez chwilę taksując spojrzeniem niedawno wyrzeźbione ciało, po czym zbliżył usta do klatki piersiowej młodszego lekarza, całując, ssąc, liżąc, drażniąc rozgorączkowaną skórę mężczyzny. Przeniósł usta niżej, jego dłonie przesuwały się równocześnie w dół boków drugiego mężczyzny. Kiedy dotarł do brzegu spodni onkologa, zręcznie przesunął palce w kierunku guzika.

- I'm going Bass fishing Out on lake Tuschwilla, I might catch me a ten foot gator With my little green caterpillar! - Metaliczny baryton eksplodował z kąta pokoju, zaskakując nefrologa do tego stopnia, że stracił punkt oparcia i prawie zwalił się z łóżka.

Skierował uwagę z powrotem na swojego partnera, gdy Wilsona ogarnął atak niekontrolowanego śmiechu.
- Wydaje mi się, że zostałeś wykiwany w swojej własnej grze! - Uśmiechnął się szeroko.

House przez krótką chwilę patrzył na niego groźnie, zanim zsunął się z łóżka i ruszył w kierunku jaskrawej ryby.

- There's no telling what's biting todayExcept these mad mosquitos...

House chwycił rybę, szarpnięciem zerwał pokrywkę z baterii i rzucił ją w poprzek pokoju, gdzie uderzyła o ścianę z niezadowalającym odgłosem gumy zderzającej się z gipsowo-kartonową ścianką działową i wpadła do kosza. Przez kilka sekund stał, oddychając ciężko, po czym wrócił do łóżka, na czworakach zbliżając się do młodszego mężczyzny.

Wilson uśmiechnął się do niego z mieszaniną współczucia i A nie mówiłem. - Na czym stanęliśmy? - spytał odrobinę szablonowo.

House wykrzywił wargi w uśmieszku, po raz kolejny zbliżając usta do szyi drugiego mężczyzny.
- Zaszliśmy trochę dalej, niż to - szepnął. Przez chwilę delikatnie całował szyję Wilsona, liżąc ją w sposób, który sprawił, że onkolog zaczął się wić i odpowiedział cichymi odgłosami na pocałunek.

Uśmiechnął się złośliwie. - Going Bass fishing... - zaczął mruczeć cicho.

- Przestań - wymamrotał Wilson.

- Out on Lake Tuschwilla! Might catch me a ten foot gator!!! - Jego głos wzrastał zarówno pod względem decybeli jak i nieudolności i House usiadł okrakiem na drugim mężczyźnie, przytrzymując go jako bezradną widownię.

- Przestań!! - zażądał, próbując się wykręcić.

- No telliiiiiiiiiing what’s biting to-day! ‘Cept these MAD mos-kwee-toes!


*******

James Wilson przespał spokojnie świąteczny poranek. Cyfrowy budzik wskazał godzinę dziesiątą, która żarzyła się łagodnie, zatrzymując obraz niedawno odkrytego życia mężczyzny.

Słońce przeświecało przez żaluzje, a jego promienie krzyżowały się na kocach, które wciąż leżały w nieładzie po ubiegłej nocy.

Westchnął, dogłębnie zadowolony i wolno zaczął przeganiać sen ze swojego umysłu. Przeciągnął się i zamarł, powoli zdając sobie sprawę, że nie znajdował się we własnym pojedynczym łóżku. Nie był w swoim ponurym mieszkaniu. Dźwięk z telewizora w drugim pokoju sączył się do sypialni przez szczelinę pod drzwiami. Ktoś oglądał paradę. Ziewnął, siadając na łóżku i zatrzymał się, z trudnością przełykając ślinę.

W nogach łóżka leżało osiem małych paczuszek. Był tam również oparty o nie liścik, napisany niedbałym lekarskim charakterem pisma.

"Na wypadek gdybym się mylił."


- THE END -


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mistrustful
Rezydent
Rezydent


Dołączył: 30 Sty 2009
Posty: 462
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza miedzy ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:27, 15 Lut 2009    Temat postu:

Genialne! Świetnie napisane. Co prawda, za bardzo lubie Wilsona, żeby go angażować w związek z House'm, ale fik bardzo mi sie podobał Szkoda, że to już ostatnia część.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzelika
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Gru 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:54, 27 Sie 2009    Temat postu:

Przepiękne!
Fik przeczytałam już z dwa razy i wciąż chce jeszcze i jeszcze! Szkoda, że powstały tylko dwie wspaniałe części...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
HannahLove
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mieszkanko wśród własnych gwiazd :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:01, 27 Sie 2009    Temat postu:

Richie117 napisał:
- Wszystko w porządku? - wydyszał.

- Zamknij się - odparł szorstko House, przenosząc ciężar ciała, by uklęknąć na łóżku.

- Ale...

- Zamknij się - powtórzył, unieruchamiając usta drugiego mężczyzny w kolejnym zapalczywym pocałunku.

UUU! co za gorący, perwersyjny fragmencik! Mrau!

Richie117 napisał:
W nogach łóżka leżało osiem małych paczuszek. Był tam również oparty o nie liścik, napisany niedbałym lekarskim charakterem pisma.

"Na wypadek gdybym się mylił."

Nie mylił się, coś mi się zdaje
***
Po prostu !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:13, 24 Gru 2009    Temat postu:

Podwójna gwiazdka! Choć raz to, że jestem opóźniona z fikami ma jakiś dobry skutek
I jaka to przyjemna odmiana przeczytać o prawdziwym, zdrowym (no, w pewnym sensie ) i nakręconym H. *_*

Uwielbiam Rybę I uwielbiam fragment, kiedy Wilson robi House'owi masaż *_* I to, że Wilson wymyślił, że naprawdę wyrzeźbi sobie niezłe ciało, jeśli tego właśnie chce House I ten słodki kawałek o robieniu do jedzenia zdrowych rzeczy, które jednocześnie będą mu smakować!
I analiza prezentowych zachcianek Wilsona na tablicy!
/Wkurzają mnie tylko te M&M'sy, litości, kiedy to się skończy? Z okazji tego, że zwykle nadużywam tej emotki nie mogę patrzeć na własne komentarze ;_;

Darowałam sobie cytowanie, bo za dużo czasu i miejsca by mi to zajęło ^^'
/Ale w Gimme, tak jak obiecałam, już nie odpuszczę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin