Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: All I want for Christmas [7/7]
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:24, 24 Gru 2008    Temat postu: Fic: All I want for Christmas [7/7]

Kategoria: love


Zweryfikowane przez Richie117



Cytat:
W prawdzie ten fik powinien się kończyć w Wigilię, a nie zaczynać, ale bezduszny serwisant
pozbawił mnie kompa na pięć dni, więc i tak nie miałam wyjścia

No, ale już jestem i w dodatku – jak widać – przyniosłam prezent gwiazdkowy dla wszystkich, którzy lubią Hilsona w wersji love (dla Wielbicielek angstowego f-shipa też coś mam, ale to dopiero jutro )

Zatem – życząc wszystkim wszystkiego Hilsonowego – zapraszam do lektury



Tytuł: [link widoczny dla zalogowanych]
Autor: Jiirosensei



Rozdział 1.


- Zebranie - Cuddy zwróciła się do mężczyzny, który szybko oddalał się od niej w przeciwnym kierunku.

- Ooh, wybacz. Ważne lekarskie sprawy, którymi muszę się zająć - pochylił głowę, udając, że jest zajęty pustym folderem, który trzymał w rękach.

- House, ty nie czytasz kart - kobieta przejrzała jego blef. - Zebranie, natychmiast.

I w ten sposób znalazł się na fotelu przy długim stole w pokoju konferencyjnym.

Doktor Gregory House rozejrzał się wokół ze znudzeniem, ustalając, kto jest obecny. Cuddy - jego szefowa; Chase, Cameron i Foreman - jego zespół; i jeszcze Wilson. Uśmiechnął się. Dobry stary Wilson.

- Hej, Jimmy - posłał mu swój najlepszy uśmiech akwizytora. - Zrób dla mnie notatki, zgoda? Mam parę rzeczy do zrobienia.

- Wybacz, House - odparł Wilson, decydując się na zignorowanie zdrobnienia swojego imienia. Przekonał się dawno temu, że to najlepszy sposób, by wszcząć bitwę z House'em. - Musisz tu być tym razem; to ten sezon - powiedział.

Rozczochranemu lekarzowi zrzedła mina. - Oh - odpowiedział posępnym głosem. - To zebranie.

- Jak wam wiadomo - Cuddy uśmiechnęła się do zebranej grupy - pozostał tylko miesiąc do gwiazdkowego przyjęcia. Większość planów i przygotowań została już zakończona, pozostała tylko jedna sprawa do załatwienia - mówiąc to, wyciągnęła spod stołu niechlujnie wyglądającą pończochę i obeszła wszystkich zgromadzonych, żeby wręczyć im kawałki papieru. - Pamiętajcie, tylko wasze nazwiska. To zadaniem waszego Tajemniczego Świętego Mikołaja jest zorientowanie się, co chcecie otrzymać na Gwiazdkę.

Cameron podniosła rękę.

Ach, Cameron, pomyślał odrobinę cynicznie House. Wiecznie poprawna uczennica. Kiedy do niej dotrze, że nikt tak naprawdę nie wierzy, iż była tak uprzejmym, nudnym jak flaki z olejem niewiniątkiem prosto ze szkółki niedzielnej?

Cuddy skinęła głową w jej kierunku.
- Uważam, że doktor House powinien napisać, co chce dostać - oznajmiła.

House podniósł wzrok, lekko zaskoczony.

- Kupienie mu czegoś jest niemożliwe, a wybranie niewłaściwej rzeczy może skończyć tygodniami
upokorzenia. To nie jest warte takiego stresu.

- Popieram to - zgodził się Foreman.

- Aww, dajcie spokój - zaprotestował House. - Lubię tę śpiewającą rybę. Nie możecie wciąż się o to denerwować.

Cuddy uniosła brew, sprawiając wrażenie, że poważnie rozważa argumenty.
- W porządku - zdecydowała. - Przegłosujmy to zatem. Podnieście ręce, jeśli uważacie, że House powinien napisać wraz ze swoim nazwiskiem, co chce otrzymać.

Pięć rąk natychmiast wystrzeliło w górę. House posłał Wilsonowi piorunujące spojrzenie.

- Nienawidzę tej ryby - odpowiedział poważnie Wilson, a House musiał się uśmiechnąć. Dopiero co odkrył nową formę rozrywki, umieszczając ową rybę w różnych miejscach w swoim mieszkaniu, tak że zawsze kiedy Wilson wpadał z wizytą, mógł obserwować, jak mężczyzna podskakuje za każdym razem, gdy ryba atakuje go z nieoczekiwanej nowej lokalizacji, wyśpiewując "Moon River".

- Dobra - burknął House, bazgrząc swoje nazwisko na kawałku papieru. - Ach, Gwiazdka; czas pokoju, miłości i demokracji. - Zastanawiał się przez kilka sekund, starając się wymyślić najbardziej abstrakcyjny lub nieprzyzwoity podarunek, jaki mógł przyjść mu do głowy. W końcu uśmiechnął się do siebie, pisząc u dołu karteczki, starannie, drukowanymi literami: seksowna osóbka z niezłym ciałem, zanim złożył ją w połowie i wepchnął do pończochy.

House czekał tak cierpliwie jak można się było tego po nim spodziewać, aż nadeszła jego kolej na
wyciągnięcie nazwiska z pończochy. Spojrzał na karteczkę i uśmiechnął się szeroko. James Wilson. To proste. Kupienie prezentu Wilsonowi to łatwizna. Zerknął na drugiego mężczyznę, który dokładnie przyglądał się własnemu kawałkowi papieru. Taak, Wilson chciałby... chciałby... cholera.


*******


Chociaż myślał i myślał, tej jednej diagnozy zazwyczaj pojętny lekarz nie potrafił zgłębić. Co, u diabła, Wilson chciałby dostać na Gwiazdkę? Zerknął na mężczyznę, który z uporem przygryzał koniec pióra, studiując jakieś stare sprawozdania i próbując wymyślić, gdzie najlepiej je odłożyć. Szczęśliwe Pióro, pomyślał House.

- Hej - zawołał. - Hej, Jimmy.

Głowa mężczyzny poderwała się ze zirytowanym spojrzeniem. - House, mówiłem ci już wcześniej, nie podoba mi się, kiedy nazywasz mnie...

- Tak, tak - House zbył to machnięciem ręki. - Więc... kogo dostałeś?

Wilson uniósł brew. - Mieliśmy nie mówić, pamiętasz?

- Aww... daj spokój... - jęknął House.

Onkolog przewrócił oczami. - Cuddy - odpowiedział.

House się skrzywił. - Szczęściarz.

- Więc?

Starszy mężczyzna przekrzywił głowę na bok. - Więc co?

Wilson westchnął z rozdrażnieniem. - Nie zamierzasz mi powiedzieć, kogo masz?

House zacmokał z dezaprobatą. - Ależ doktorze Wilson! Wstyd mi za ciebie. Wiesz, że mieliśmy nie mówić. - Uśmiechnął się szeroko na widok wyraźnej irytacji drugiego mężczyzny. - Chase'a - powiedział.

- Ach - odparł Wilson, na pozór tracąc zainteresowanie.

- Więc co podarować młodemu lekarzowi w dzisiejszych czasach? - zastanawiał się na głos House.

Wilson wzruszył ramionami. - Kup mu krawat.

- Ha, ha - odparł House. - A co ty byś chciał? - Uśmiechnął się, klepiąc się w duchu po plecach za swoją przebiegłość.

Wilson wzruszył ramionami, wracając do swojej papierkowej roboty. - Niczego nie chcę.

- Bzdura - powiedział z wyrzutem House. - Wszyscy czegoś chcą. Jedynym powodem, dla którego kupujemy sobie nawzajem prezenty jest to, że w przyszłym roku ta druga osoba poczuje się winna i kupi coś dla nas.

Wilson spojrzał na niego. - Twój brak filantropii poraża nawet mnie.

- Nowy ochraniacz na kieszeń? - zasugerował House, szczerząc zęby. - A może opiekacz, który trzymałbyś w pracy, na wypadek gdy twoja żoneczka znowu cię wykopie...

- House. - Głos Wilsona był ostry. - Nie chcę o tym rozmawiać.

Starszy mężczyzna zamilkł na chwilę. Coś się działo, a Wilson o tym nie mówił - House mógłby się kopnąć za to, że nie zauważył wcześniej.
- Wilson...

- To i tak nie ma znaczenia... - Wilson zdawał się mówić do siebie. - To, czego pragnę... to ktoś, kto będzie mnie kochał, za to kim jestem, a nie za to, w kogo - jak ten ktoś sądzi - może mnie zmienić.

House przerwał. - Nie moglibyśmy po prostu kupić ci zamiast tego szczeniaka?

Wilson prychnął. - Nie czuj się źle. Nawet Bóg nie jest w stanie tego spełnić.

- To całkiem głębokie... - zauważył starszy lekarz. - Zakładając, że wierzysz w Boga.

- Oh, a ty nie wierzysz? - Wilson zmarszczył brwi.

House zastanawiał się przez chwilę. - Cóż, ktoś udaremnia moje złe plany, więc podejrzewam, że musi istnieć ktoś w rodzaju Boga.

- Taak... ale wydaje mi się, że on po prostu nie słucha już niczyich modlitw. - Mężczyzna westchnął ze zniechęceniem.

House uniósł brew. - Czy ty...?

- Złożyła papiery rozwodowe - przyznał Wilson, po czym zacisnął wargi i wrócił do swoich dokumentów.

House patrzył bezmyślnie przez długą minutę. Może Bóg wciąż odpowiada na modlitwy.
- Nawet jeśli to naprawdę nie w moim stylu - zaczął odrobinę zbyt głośno, żeby zamaskować wszystkie rzeczywiste emocje, które mogłyby wyjść na jaw. - Nadal mam dosyć duże mieszkanie, a moja lodówka była dosyć pusta od kiedy się wyprowadziłeś...

- Zabiorę swoje rzeczy - odpowiedział Wilson, ignorując sarkastyczne przytyki. Wstał, a następnie odwrócił się powoli, napotykając spojrzenie House'a. Jego niebieskie oczy były olśniewające i przepełnione taką ilością bólu, że to prawie powaliło drugiego mężczyznę. - Dzięki, House - powiedział cicho i szybko się odwrócił.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Nie 1:59, 15 Lut 2009, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MarlaSinger
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 17 Gru 2008
Posty: 503
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Robię lazgi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:29, 24 Gru 2008    Temat postu:

Jestem zauroczona!
Czyżby Jimmy miał Housa?
Albo Cameron, ona by się ucieszyła z takiego życzenia:)

Czuję, coś czuję, że będzie Hilsonek jak się patrzy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Śro 19:43, 24 Gru 2008    Temat postu:

Richie, wracasz w świetnym stylu . Kolejny czarujący fik z Housem i Wilsonem . Wiem, co House powinien dać Jimmy'iemu na gwiazdkę - niech zwiąże się wstążką i wczołga się pod choinkę. Jestem pewna, że wystarczy .

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vicodin_addict
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 06 Sie 2008
Posty: 4562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: I share my world with no one else.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:55, 24 Gru 2008    Temat postu:

Richie, cudowny prezent na wigilie. For srerious, uielbiam Twoje fiki!

House wylosował Jimmy'ego. Aż się nie mogę doczekać wręczania przezentów, ciekawe, co wymyśli ;>

I Jimmy nie lubiący zdrobnienia swojego imienia XD Lol, ale przecież to jest takie fluffowate, sweet, cute and lovely XD Ja nie wiem, on powinien to kochać XD

DZiękuję. Za tego fika.
I wena życzę.
Pozdrawiam
vic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:37, 24 Gru 2008    Temat postu:

Squee! XDDD Na bank chłopcy mają się nawzajem. XD Na miejscu Wilsona też nie lubiłabym skrótu "Jimmy". I, ach! Pomysł Cameron jest genialny. xD Slash jak się patrzy z tego będzie.

Chica, piękny fik. I czekam na jutro.
Kat.

P.S. "Oh" pisze się przez "ch". XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:37, 24 Gru 2008    Temat postu:

Czy ja już wspominałam, że cie uwielbiam Naprawdę, chciałabym mieć tyle cierpliwości do tłumaczeń co ty Zresztą ostatnio nawet pisanie mi nie idzie, coś mi się pan J. rozleniwił na dobre

Co do fika, to jest to małe cudeńko, aż się doczekać nie mogę jak zobaczę to w całości po polsku
Najlepszy prezent dla House'a, lets see.. hmm, a może by tak nagi Wilson , ups, nie uprzedzajmy faktów

I'm weating for more, my dear


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ceone
Tygrysek Bengalski
Tygrysek Bengalski


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 1766
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:06, 24 Gru 2008    Temat postu:

aaaa nowy Hilson
i jak się fajnie zapowiada ;P.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Any
Czekoladowy Miś


Dołączył: 28 Cze 2008
Posty: 6990
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza zakrętu ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:21, 25 Gru 2008    Temat postu:

Richie, jak to się smakowicie zaczyna!!

Lady M. napisał:
Najlepszy prezent dla House'a, lets see.. hmm, a może by tak nagi Wilson

Tu się całkowicie zgodzę z Lady Makbeth. House, zapisując swoje życzenie, w 100% marzył o nagim Wilsonie



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MarlaSinger
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 17 Gru 2008
Posty: 503
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Robię lazgi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:07, 25 Gru 2008    Temat postu:

House nagi pod choinką? *marzy*
Ale by było fajnie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pattyczak
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 19 Sie 2008
Posty: 63
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:26, 26 Gru 2008    Temat postu:

Mru, nie ma to jak zacząć dzień dobrym Hilsonem ^^
Cameron, ty mała diablico, ciekawe kto cię natchnął takim pomysłem >=]
Biedny Wilson, zawsze go rzucają kobiety w najmniej oczekiwanym momencie, dobrze, że chociaż doktorek ma dla niego półkę w lodówce zawsze wolną.
Nagi Jimmy? Eeee tam, House pewnie by chciał ubrać Wilsona w sexi bieliznę i wtedy dopiero się bawić w otwierqanie prezentów hehehe


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Foxglove
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod biurka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 12:59, 26 Gru 2008    Temat postu:

Haaa! Czytałam oryginał i zawsze się zastanawiałam, czemu tego jeszcze nikt nie przetłumaczył. A tu proszę, Richie ruszyła z odsieczą
Noooo, to ja chcę widzieć jak to dalej pojedzie. Bo już jestem o krok od założenia Oficjalnego Fanklubu Tłumaczeń Richie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 1:29, 28 Gru 2008    Temat postu:

MarlaSinger napisał:
Czyżby Jimmy miał Housa?

a niby czemu tak wnikliwie wpatrywał się w swoją karteczkę???

***

Em. napisał:
Wiem, co House powinien dać Jimmy'iemu na gwiazdkę - niech zwiąże się wstążką i wczołga się pod choinkę.

żeby potem Wilson musiał go spod tej choinki wyciągać? Już lepiej niech się House wczołga pod kołderkę
ale ja bym na Twoim miejscu taka pewna nie była - nawet House nie był

***

vicodin - ależ ja uwielbiam dawać takie prezenty Szczególnie jeśli się podobają

***

Katty - no pewnie, że chłopaki mają siebie... Co by to był za Hilson, gdyby nie mieli?
Pewnie, że będzie slash... Byle czego bym nie wybrała na święta (chociaż miejscami robi się nudno, ale trzeba to przeboleć )

PS. Wiem, że "oh" pisze się "och", ale ja się ledwie powstrzyałam, żeby nie napisać "oł"... bo to jest takie... no... słyszałaś, to wiesz


***

Lady M. - ależ ja wcale nie mam cierpliwości do tłumaczenia, bo jej nie potrzebuję Ja to po prostu uwielbiam robić Tłumaczenie jest prawie jak pisanie, tylko nie muszę się martwić, że mi wena umrze w połowie
Ostatnio po rozmowie z Dark Angel tłumaczenie skojarzyło mi się z haftowaniem na kanwie z nadrukiem - nie trzeba mieć talentu, żeby powstało coś pięknego - wystarczy włożyć w to trochę pracy i odrobinę serca A ja do Hilsona mam serca całą masę i chętnie wkładam je gdzie się da

***

any napisał:
House, zapisując swoje życzenie, w 100% marzył o nagim Wilsonie

a ponieważ jest House'em nie napisał tego wprost, tylko się zastanawiał, w jakie słowa to ubrać... Bosh - gdyby jego karteczka trafiła do Chase'a albo Foremana i w prezencie dostałby prostytutkę, to by Kaczątka miały gorzej, niż z tą rybą...
Tylko wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby wylosowała go któraś z pań... Bleee...

***

Pattyczak napisał:
dobrze, że chociaż doktorek ma dla niego półkę w lodówce zawsze wolną.


tak, co tam pół szafy albo wolna szuflada... Półka w lodówce to oznaka prawdziwej miłości
(że nie wspomnę o połowie łóżka lub kawałku podłogi na którym stała kanapa... )

Pattyczak napisał:
Nagi Jimmy? Eeee tam, House pewnie by chciał ubrać Wilsona w sexi bieliznę i wtedy dopiero się bawić w otwierqanie prezentów

good point, Ty perwersie
chociaż czy istnieje bielizna, która na Wilsonie nie byłaby sexi? (aczkolwiek osobiście preferuję jedwabne bokserki w kolorze czerwonego wina... *myśli gdzie i kiedy by je wkręcić na występ gościnny* )

***

Foxglove - you make me blush Ale proszę, zakładaj fanklub jeśli chcesz
prawdę mówiąc, bałam się, że ktoś mnie ubiegnie i zgarnie mi tego fika sprzed nosa, ale na szczęście udało mi się go zacząć i już nikt mi go nie odbierze


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rei
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 28 Gru 2008
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 0:44, 29 Gru 2008    Temat postu:

Widzę że Richie jest tutaj fanfikową boginką XD. OCH WIĘCEJ TAKICH TŁUMACZEŃ PROSZĘ
Nie jestem dobra w komentowaniu, przyznam, że pewnie bym się tylko powtórzyła. Uwielbiam fiki z jajem XD. Nie mogę się doczekać kontynuacji. Proszęproszęproszęęęę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 5:30, 29 Gru 2008    Temat postu:

Rei, bardzo się cieszę, że Twój pierwszy post trafił właśnie do mojego tematu
holly House - zostałam boginką? well, to miłe
Może będzie więcej tłumaczeń, jak czas pozwoli... a póki co muszę skończyć to, co zaczęłam
więc skoro tak ładnie prosisz...

_________________________________________________

Cytat:
No i proszę – niespodzianka z samego ranka

Życzę wszystkim miłego dnia i zapraszam do lektury



Rozdział 2


To było - trzeba przyznać - dosyć ekscytujące, odzyskać Wilsona, przynajmniej na tak długo, jak zechce zostać. House pokuśtykał ostrożnie do drzwi, otworzył je i wprowadził mężczyznę do środka z zimnej ulicy.

Wilson zawahał się w progu, wsunął głowę do mieszkania, oczekując, że zostanie zaatakowany przez animatronicznego ducha przeszłej Gwiazdki.

- Odpręż się - odezwał się House, trącając go łokciem. - Baterie padły. Wygląda na to, że ryba nie będzie działać, dopóki nie znajdę jakichś innych we właściwym rozmiarze.

Wilson uniósł brew. - Nie wymienisz baterii w wykrywaczu dymu, ale nadłożysz drogi dla tej głupiej ryby?

House wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Już sama myśl o tym, jak bardzo ją kochasz, sprawia, że przejdę tę dodatkową milę.

Wilson powiedziałby coś jeszcze, ale w tym momencie zauważył coś naprawdę dziwnego w związku z kanapą... jak fakt, że jej nie było.
- House... - zaczął niepewnym głosem, nieprzekonany, czy rzeczywiście chce znać odpowiedź. - Co się stało z kanapą?

- Och, nic poważnego - odpowiedział mężczyzna, rzucając swój płaszcz na oparcie fotela i zmierzając do kuchni. - Spłonęła.

To sprawiło, że onkolog zamilkł na chwilę; o ile wiedział, kanapy zbyt często nie zapalają się same z siebie.
- Spłonęła?

House odwrócił się twarzą do niego, wyglądając na odrobinę rozproszonego. - Tak - odpowiedział.

- A jak spłonęła? - chciał wiedzieć Wilson.

House zawahał się. - Spadła na nią zapałka.

- ...Zapałka?

- Zauważyłeś ten swój zwyczaj? - zapytał House. - Wiesz, ten, pod wpływem którego powtarzasz wszystko, co powiem, podnosząc modulację głosu?

Wilson zdecydował się go zignorować. - Dlaczego upuściłeś zapałkę na kanapę?

- Kto mówi, że ja ją upuściłem? - Chwila milczenia; uniesiona brew; House odwrócił się w kierunku kuchni. - Okay. Ja upuściłem na nią zapałkę. - Otworzył drzwi lodówki. - Byłem wściekły.

- Byłeś pijany.

House grzebał w lodówce, w poszukiwaniu piwa. - Ty mówisz potato[ziemniak], ja mówię potahtoe - odparł.

- Z jakiego powodu byłeś wściekły? - naciskał młodszy lekarz.

- Chciałeś czegoś? - spytał House, ignorując pytanie.

- Odpowiedzi - odparł Wilson.

House westchnął, wracając do salonu i zrywając nalepkę ze swojego piwa.

- Naprawdę nie powinieneś łączyć alkoholu z Vicodinem - przypomniał Wilson.

- Taa, wiem - zgodził się House. - Ale wszystkie fajne dzieciaki tak robią. - Pociągnął łyk.

- Dlaczego byłeś wściekły?

House westchnął. Dlaczego nie? Zabawnie będzie oglądać, jak onkolog się skręca.
- Odszedłeś - powiedział stanowczo, a potem odwrócił się i opadł na ławeczkę przy fortepianie.

Wilson gapił się bezmyślnie. To w ogóle nie była odpowiedź, jakiej oczekiwał. - Po-ponieważ odszedłem?

- Widzisz? Znów zaczynasz powtarzać. - House postawił puszkę piwa na fortepianie, rozpościerając palce na klawiaturze.

- Ale to nie ma sensu... - ciągnął sam do siebie Wilson, czując, że lekki rumieniec wypływa na jego policzki, ale House zaczął grać i Wilson uświadomił sobie, że nie zdoła namówić drugiego mężczyzny, by powiedział coś więcej w tej sprawie, więc zamiast tego zdecydował się na inną linię przesłuchania. - Gdzie będę spał?

Palce starszego mężczyzny zatrzymały się. House odwrócił się na ławeczce. - Z tobą zawsze jest cała masa problemów, prawda? - spytał oskarżycielsko. - Mam duże łóżko - odpowiedział. - I nie chrapię.

Wilson uniósł brew. - Prosisz mnie, żebym spał z tobą?

- Jeśli przez z masz na myśli obok, to tak. Albo jest jeszcze ten rozkoszny kawałek podłogi z twardego drewna, gdzie kiedyś stała kanapa - zaproponował, wykonując ręką zamaszysty gest.

Onkolog wypuścił powietrze. To będzie interesujący układ.

*******

- Kładę się po zewnętrznej.

- A to dlaczego? - chciał wiedzieć Wilson.

House uniósł brew, zanim powiedział, stukając laską w podłogę dla podkreślenia swoich słów: - Nie mogę przełazić nad tobą, gdybym musiał wstać po coś w nocy.

Wilson przewrócił oczami. - Po co miałbyś wstawać?

House uśmiechnął się szeroko. To nie był dobry znak. To oznaczało, że właśnie otrzymał zielone światło. - Duzi chłopcy wstają w nocy, żeby skorzystać z nocniczka - odpowiedział, posyłając onkologowi wymowne spojrzenie.

- To był jeden raz! - krzyknął mężczyzna, jego policzki poczerwieniały pod rumieńcem wściekłości.

House zachichotał, sadowiąc się na skraju łóżka i ściągając skarpetkę z prawej stopy palcem drugiej.
- A więc? - spytał.

- Co? - odparł pytaniem Wilson.

- Masz zamiar pójść do łóżka, żebym mógł zgasić światło, czy chcesz najpierw bajkę na dobranoc?

House patrzył, jak Wilson zawahał się, najwyraźniej ignorując jego przytyk.
- Oh… er… yeah - mężczyzna zamilkł na moment przed tym, zanim rozebrał się ze wszystkiego poza bokserkami i podkoszulką. Zastanawiał się, czy wziąć prysznic, ale [następnego dnia] wychodzili późno, a House miał jeszcze wyprać ręczniki. Młodszy mężczyzna wspiął się na swoją stronę łóżka i wreszcie położył się, ale nie do końca odprężony, jak zauważył House.

Starszy mężczyzna przyglądał mu się badawczo przez chwilę, po czym wyłączył światło i ułożył nogi na łóżku, stękając z wysiłkiem.

- Czy to boli? - chciał wiedzieć Wilson, a jego głos, jak pomyślał House, wydawał się być odrobinę zaniepokojony. - To znaczy... czy bardzo... - poprawił się z zakłopotaniem Wilson. Oczywiście, że to boli, dlatego właśnie nazwano to chronicznym bólem.

- Nie bardziej, niż zwykle - odpowiedział House. - Dlaczego? Myślisz, że możesz dać całusa, żeby przestało boleć?

- Zamknij się! - odparł Wilson, odwracając się szybko, a House zastanawiał się, czy może Wilson się zarumienił.

Westchnął. Prawdopodobnie to tylko myślenie życzeniowe, stwierdził i zamknął oczy.

*******

Wilson obserwował ze znudzeniem, jak House smaruje swojego tosta grubą warstwą masła, a potem z przerażeniem, jak następnie pokrył go grubą warstwą twarożku. Rzucił się do przodu, wyrywając House'owi nóż z rąk. - Próbujesz się zabić? - krzyknął.

House zmarszczył brwi. - Rozumiem przez to, że nie pozwolisz mi teraz tego usmażyć?

Wilson patrzył na niego zszokowany. - Czy ty zawsze tak jesz?

- Co? Oczywiście, że nie! - odparł House urażonym tonem. - Zwykle używam bajgli.

- To jest najgorsze śniadanie, jakie w życiu widziałem! - onkolog praktycznie wrzeszczał. - Uwzględniając samą zawartość cholesterolu! A trzeba jeszcze zwrócić uwagę na zmodyfikowane tłuszcze i czynniki rakotwórcze...!

House przewrócił oczami, z westchnieniem upuszczając tosta na talerz. - Dobra, jeśli zamierzasz zachowywać się w tej sprawie jak lekarz. Więc co twoim zdaniem powinienem zjeść na śniadanie?

Wilson przepchnął się obok niego, przetrząsając szafki. - Nie masz płatków owsianych, otrąb czy czegoś takiego?

- To jedzenie starych ludzi - rzucił House.

Wilson posłał mu wymowne spojrzenie.

- Nie jestem stary - bronił się House.

- Taak, a przechodzenie przez kryzys wieku średniego nie czyni cię również znowu nastolatkiem. Potrzebujesz czegoś energetycznego i zdrowego.

- Przychodzi mi do głowy pewna czynność z dokładnie takim pochodzeniem - odpowiedział House, uśmiechając się lubieżnie.

- Tak, ale nie wydaje mi się, żeby prostytutki przygotowywały śniadania - odparł Wilson.

House ocenił tyłek młodszego mężczyzny, kiedy ten pochylił się, by sprawdzić dolne szafki.
- Wcale o tym nie myślałem - odparł zarzut.

- Nie? - Wilson uniósł brew, posyłając mu ironiczny uśmiech.

- Naprawdę nie - odparł poważnie starszy mężczyzna.

Wilson umilkł na chwilę, sprawiając wrażenie, że stracił swoje opiekuńcze zapędy. Podenerwowany, odwrócił się plecami do starszego mężczyzny. - Ty... naprawdę nie masz niczego jadalnego. Powinniśmy po prostu kupić coś po drodze - postanowił.

*******

- Rany, jesteś bardziej drażliwy, niż zwykle - zarzucił mu Chase, gdy House zepchnął ze stołu nogi młodszego mężczyzny.

- Wilson skazał mnie na zjedzenie owsianki na śniadanie - House wzdrygnął się w odpowiedzi, podchodząc do białej tablicy.

- A ty mu pozwoliłeś? - spytał Foreman z niedowierzaniem w głosie.

House uśmiechnął się szeroko; to nigdy nie był dobry znak. - Przegraj bitwę, wygraj wojnę - odpowiedział.

Cała trójka wymieniła zmieszane spojrzenia, gdy marker zaskrzypiał na białej tablicy.

- Okay, diagnoza różnicowa?

Trójka spojrzała na listę objawów nabazgraną na tablicy: kiepski gust w odniesieniu do ubrań, gorszy gust w odniesieniu do kobiet, ceni sentymentalne bzdury, preferuje klasyczny jazz, zdrowe życie, silną etykę zawodową... Lista ciągnęła się w podobnie obraźliwy sposób.

- Guz mózgu? - Chase uniósł z nadzieją brew, krzywiąc się na widok listy obrzydliwych objawów.

- Nie - House przewrócił oczami. - Wylosowałem Wilsona.

- Co? - spytał zmieszany Chase.

- Miałeś nie mówić, kto jest twoim tajemniczym Mikołajem! - zaprotestowała niemal zgorszona Cameron.

- Oh... - Chase oblał się lekkim rumieńcem, że początkowo umknęło mu, o co chodzi.

- Tak, tak - zbył ją machnięciem ręki. - Jestem okropnym człowiekiem, już to ustaliliśmy. A teraz - co powinienem podarować Wilsonowi na Gwiazdkę?

- Mógłbyś dać mu jazzową płytę - zasugerował Chase.

- Nie! - House odrzucił jego pomysł. - Próbuję zniszczyć to przyzwyczajenie.

- Okay - Chase, obrażony, skrzyżował ramiona na piersi. - Daj mu krawat.

- Krawaty nie mają sentymentalnego znaczenia! - sprzeciwiła się Cameron.

- Cóż, House nie próbuje dzięki temu zaprosić go na randkę - zwrócił uwagę Foreman.

House na chwilę zmrużył oczy w zamyśleniu. - Tak. Rzeczywiście - odparł. - Ale gdybym próbował, na czym polegałaby różnica?

Trójka wpatrzyła się w niego.

- Na litość ciekawości! - powiedział zirytowanym tonem starszy mężczyzna.

- Cóż... - zaczęła odrobinę niepewnie Cameron, nieco wstrząśnięta zwyczajną myślą. - Kiedy kupujesz coś po prostu dla przyjaciela, to, co jest prezentem nie ma wielkiego znaczenia - jest to po prostu coś, co twoim zdaniem mu się spodoba. Ale jeśli to ktoś kogo kochasz, musisz dać mu coś, czego naprawdę chce; rzecz, której pragnie najbardziej, ponieważ w ten sposób pokazujesz, że słuchasz.

House milczał przez chwilę. - Rzecz, której pragnie najbardziej... - Skinął głową. - Okay. - Zaczął wycierać tablicę. - Spisaliście się - mówiąc to, wyszedł z pokoju, pozostawiając całą trójkę w ogólnej fudze zmieszania.

- To było... dziwne... - zdecydował Chase.

- Więc co zamierzasz dać House'owi, żeby pokazać, że słuchasz? - zapytał zaczepnie Foreman.

Cameron oblała się rumieńcem. - Kto powiedział, że wylosowałam jego nazwisko?

Chase wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To urocze, że udajesz, iż to ma znaczenie.

- Więc... więc co z tego, jeżeli mu coś dam? - Cameron wstała, podenerwowana. - Każdemu coś dam, wiesz o tym! - Cameron zebrała szybko swoje dokumenty, wychodząc pośpiesznie.

Pozostała dwójka przez chwilę odprowadzała ją wzrokiem.

- Stawiam pięćdziesiąt dolców, że wylosowała House'a - powiedział Foreman.

- Stoi!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:12, 29 Gru 2008    Temat postu:

A reszta gdzie? Oj nieładnie, nowa część, a tu nikogo ni widu ni słychu A to nic, to ja pochwalę

Richie, to jest jak zwykle cudne Wprost kocham twoje tłumaczenia Ale trzeba przyznać, sam fik jest genialny Szczególnie mnie rozwalił ten fragment:
Cytat:
- Chciałeś czegoś? - spytał House, ignorując pytanie.

- Odpowiedzi - odparł Wilson.

Odpowiedź brzmi "42", tak przynajmniej twierdzą Doug Adams i białe myszki

Nie mówiąc już o płonącej kanapie
I wont more, Richie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rei
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 28 Gru 2008
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:12, 29 Gru 2008    Temat postu:

Richie - ACHNOPEWNIEKONCZNAJPIERWTOPLZ!!
// Tak rly zarejestrowalam sie tu glownie po to, zeby sie udzielać w fandomie, wiec pozerac fanfiki (buahahahahahfhdsfhhohohohohoh) i w niedalekiej przyszłości wrzucać fanarty (beznadziejnie piszę, a rysować kocham XD). aletotaknawiasem
Najbardziej podobał mi się ten fragment w gabinecie XD. Jeny, Chase, jesteś taki słodki. A House jaki śmiały. Biedna trójca, nie ma pojęcia czy traktować żarty House'a na poważnie czy na jaja (to ogólnie w gejowskich związkach jest najśmieszniejsze - gdyby House zgrywał się, że nie ma nic wspólnego z Wilsonem, prędzej czy później zaczęliby się domyślać). Drobna sugestia - fajnie gdybyś spolszyczyła okay na okej, albo przetłumaczyła czasem na "dobra" czy jakieś inne. Ja tam ciągle powtarzam wszystkim okej okej, ale mam jeszcze trochę czasu do, ehm, kryzysu wieku średniego.

Poza tym jak już się tak rozpisałam.. czytałam twoje Gimme more of your love. Nie skomentuję, bo nie przeczytałam jeszcze do końca, ale jedno co mi się tam nie podoba: CZEMU WILSON *ekhmwsadza* HOUSE'owi A NIE ODWROTNIE DX!?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rei dnia Pon 19:13, 29 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 1:33, 30 Gru 2008    Temat postu:

Lady M. - reszta się pewnie szykuje do Sylwestra i nie ma czasu komentować (ale mam nadzieję, że przeczytali, bo inaczej moje uparte siedzenie do 5:30 rano nie miałoby sensu...)

I - jak zwykle - dziękuję *oblewa się rumieńcem*
Fik byłby genialny, gdyby nie ten spadek napięcia gdzieś na początku drugiej połowy... Ale nie wszystko może być jak "One Step"

Lady M. napisał:
Odpowiedź brzmi "42"

hmm... w tym przypadku raczej "69"

oj... płonąca kanapa...
Od razu przypomniał mi się kolega z gimnazjum, który na pytanie "Co się stało z twoją legitymacją [szkolną]?", odpowiedział: "Przez przypadek mi się spaliła"

Będzie więcej, ale najpierw muszę zrobić kawałek "One Blind House"

****

Rei - SKOŃCZĘTOSKOŃCZĘOBIECUJĘ
Chyba nie będzie zaskoczeniem, że najbardziej lubię - czytać i tłumaczyć - sceny z House'em i Wilsonem... A wszelkie "kaczuszkowe sceny" to tak z przymusu
Z tym "okay" to mam zawiłą historię, sięgającą pierwszego tłumaczenia - najpierw tłumaczyłam na jakieś "w porządku", potem spolszczałam, a na koniec wróciłam do oryginalnej pisowni... sama nie wiem, w jakim kierunku to teraz pójdzie

A propos Gimme... Sama się dziwię - jakoś tak na razie wychodzi Ale spoko, role się odwrócą (może korniczki chciały, żeby Wilson sobie... ekhem... poużywał, zanim okrągły brzuszek zacznie mu przeszkadzać? )


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Wto 1:34, 30 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vicodin_addict
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 06 Sie 2008
Posty: 4562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: I share my world with no one else.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:32, 30 Gru 2008    Temat postu:

Aaaaaaaaaaa AAAA aaaa nowa część! Nowa CUDOWNA część.
Pierwsz dialog, ten o kanapie w salonie Hosue'a przywołał banana na twarzy, naprawdę, ten humor, ta sytuacja - pięknie.

I scena w gabinecie! House i kaczuszi. I biedny Chase, któryw pierwszej chwili nie pogarnął. I Cameron. damn, ale jak ona może miec Hosue'a, skoro Wilson ma? XD

Kocham tego fika, Richie, for serious!


...
......
To nie byl bardzo konstruktywny komentarz, was it? XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:48, 03 Sty 2009    Temat postu:

Rozdział 3


- Myślałem o chińszczyźnie - stwierdził House. - Ale to nie ja dam napiwek.

Wilson założył buty. - Właściwie... zamierzam po prostu zjeść coś na mieście. Masz. - Wyciągnął z kieszeni zwitek banknotów i podał go House'owi. - To powinno wystarczyć na coś z dostawą do domu.

House spojrzał na niego nieufnie. - A gdzie ty się wybierasz?

Wilson zawahał się, najwyraźniej nieco zakłopotany tym pytaniem. - Do siłowni, jeśli musisz wiedzieć.

House uniósł brew. - Do siłowni? Jest zima. Chodzi o tegoroczną imprezę przy basenie dla oddziału onkologii w Holiday Inn? Boisz się, że możesz nie zmieścić się w swoje bikini?

- Chcę tylko pozostać w formie. - Młodszy mężczyzna przewrócił oczami. - Poza tym, moje członkostwo kończy się w styczniu, więc mogę równie dobrze odzyskać trochę moich pieniędzy.

- Ach, poczucie winy - orzekł House. - Wspaniały świąteczny motywator.

- Coś w tym stylu. - Wilson zarzucił sobie plecak na ramiona. - Ja... uh... prawdopodobnie wrócę późno.

- Masz klucz - przypomniał House.

- Yeah - odparł Wilson. - Okej. Pomyślałem po prostu, że... yeah. - Pośpiesznie wyszedł z mieszkania, zostawiając House'a z jego myślami.

House nie lubił nie dowierzać Wilsonowi, ale taka była w końcu jego mantra: wszyscy kłamią. Nawet Wilson nie był wyłączony z tej kategorii; szczególnie Wilson. Ale - znowu - Gwiazdka to jedyny czas w roku, kiedy okłamywanie najbliższych nie zawsze wiązało się z kłamliwymi zamiarami. Westchnął. Rozczarowany utratą towarzystwa w czasie kolacji, House zdał sobie sprawę, że jego zaborczość była przyczyną rozdźwięku między nimi ostatnim razem, kiedy Wilson z nim mieszkał. Cóż, to i wyjadanie Wilsonowi jedzenia, ale - hej - ten człowiek uparł się teraz, by zmusić go do zdrowszego odżywiania; był to bohaterski wyczyn, któremu on z pewnością nie zamierzał sprostać własnymi siłami, więc teraz spoczywało to na barkach Wilsona.

*******

Było późno, kiedy Wilson wreszcie wrócił. House podniósł głowę z klapy fortepianu, na której drzemał z przerwami przez ostatnią godzinę czy coś koło tego. Słuchał, jak klucz obraca się w zamku, czekając cierpliwie.

Drzwi otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka Wilsona, wyglądającego na bardzo zmarzniętego i bardzo zmęczonego. Mężczyzna zatrzymał się, żeby rozwiązać buty, pozwalając swojemu plecakowi upaść na podłogę i prawie przekręcił się na miejscu, gdy został zaatakowany przez “I will walk alone by the black muddy river And sing me a song of my own!” dochodzące z ust przeklętej gumowej ryby.

- Niespodzianka! - zawołał radośnie House. - Znalazłem baterie!

- Niech cię szlag, House! - wysapał Wilson, chwytając się za pierś w chwilowym ataku paniki. W końcu doszedł do siebie na tyle, by zamknąć drzwi, wyjąć baterie z ryby i rzucić nimi w House'a.

Starszy mężczyzna uchylił się ze śmiechem. - Hej! Nie czepiaj się kaleki!

Wilson milczał przez chwilę, obrzucając wzrokiem pokój.
- Czemu jeszcze nie śpisz? - spytał ze zdumieniem.

House zerknął na rybę.

Wilson podążył za jego spojrzeniem. - O, Boże... nie mów mi, że czekałeś do późna tylko na to?

House jedynie wzruszył ramionami we własnej obronie.

- To naprawdę... żałosne - powiedział Wilson, potrząsając głową i zrzucając adidasy. Opadł mechanicznie na jedyny fotel House'a. - Boże, jestem wykończony - westchnął, zamykając oczy.

- Czyste ręczniki są w łazience - rzucił obojętnie House.

Wydawało się, że to zaskoczyło drugiego mężczyznę prawie tak samo jak śpiewająca ryba. - Ty... wyprałeś dla mnie ręczniki?

- Nie - odparł House. - Zrobiłem to dla siebie. Twój odór jest obrazą dla mojej delikatnej natury.

Wilson uśmiechnął się szeroko. - Dzięki - powiedział. - Powinieneś iść do łóżka. Ja przyjdę za chwilę.

- Nie chcesz, żebym do ciebie dołączył? - zapytał zaczepnie House.

Wilson oblał się rumieńcem. Przynajmniej House tak przypuszczał. Światło nie było na tyle dobre, a on właśnie przestraszył go na śmierć, ale może...

- Ha, ha - odparł mężczyzna tonem kompletnie pozbawionym humoru, wstając z trudem i wlekąc się do łazienki.

*******

To nie był dźwięk... To nie było odczucie... Nie był zbytnio rozgrzany czy zmarznięty, ale coś obudziło lekarza. Uchylił powieki i zerknął na budzik, jakby to w nim mogła tkwić odpowiedź. 6:30 i żadnych oznak, żeby miał się odezwać przez kolejne pół godziny - zatem żadnych wskazówek. Pociągnął nosem. O to chodziło. To był zapach. Tym razem House całkowicie otworzył oczy i usiadł na łóżku. Wilsona nie było już obok niego, ale miejsce, które zajmował było stosunkowo ciepłe. Jego t-shirt i bokserki zostały dokładnie poskładane i położone na skrzyni w nogach łóżka, natomiast poduszka została starannie oparta o wezgłowie.

House zsunął nogi z łóżka, bezceremonialnie rozkopując pościel i chwycił swoją laskę. Pokuśtykał do kuchni, nienawidząc sposobu, w jaki jego noga sprawia wrażenie martwej i sztywnej łapy. Twarda drewniana podłoga była odrobinę zimna w porównaniu do jersey'owych prześcieradeł i kołdry, z których właśnie się wygrzebał, ale zignorował to, drepcząc do kuchni.

- Oh. - Wilson wzdrygnął się na jego widok, a potem spojrzał na zegar. - Dopiero 6:30. - Zmieszany zmarszczył brwi. - Co robisz na nogach?

House mrugnął do niego. - Myślę, że ważniejsze pytanie brzmi: co ty robisz na nogach?

Wilson gapił się na niego przez chwilę, coś zaskwierczało obiecująco na kuchence. - Gotuję - odparł, tonem mówiącym: cóż, najwyraźniej.

- Gotujesz? - zapytał House, niepewny, czy się do końca obudził, opadając bezceremonialnie na fotel, zwrócony przodem do kuchni.

- Oh, czyżbyśmy robili to, gdzie ty powtarzasz wszystko, co ja powiem, podnosząc modulację głosu? - spytał zaczepnie Wilson, wyjmując świeżo umyty talerz z szafki i nakładając na niego jakieś tajemnicze jedzenie. - Tak, gotuję - odpowiedział, po czym położył talerz na końcu stołu obok House'a, razem z dużą miską owsianki.

House spojrzał krzywo na owsiankę, ale przestał, gdy Wilson postawił obok własną miskę owsianki.
- Też to jem - powiedział Wilson. - To nie jest jedzenie starych ludzi. To jest zdrowe.

House miał zamiar zaprotestować mimo wszystko, ale wówczas zauważył drugi talerz. - Jedną chwilę... - przerwał mu z niedowierzaniem. - Czy to... bekon? - powiedział to słowo tonem, który większość zarezerwowałaby na otrzymanie zaproszenia na apokalipsę. Podniósł to, przyglądając się temu nieufnie. - Wygląda jak bekon - stwierdził oskarżycielsko. - W dotyku jest jak bekon, nawet pachnie jak bekon... ale to niemożliwe! Jesteś panem Dobry Cholesterol, nie ma mowy, żebyś dał mi bekon.

Wilson przewrócił oczami. - Spróbuj.

House zawahał się, ale odgryzł kęs. - Mój Boże! To nawet smakuje jak bekon! Jimmy, dobrze się czujesz?!

- To bekon z indyka - odparł nonszalancko mężczyzna. Wyłączył kuchenkę i szybko opłukał naczynia, zanim usiadł na podłodze obok fotela.

- Bluźnierstwo! - powiedział pogardliwie starszy lekarz, rzucając pasek mięsa z powrotem na talerz. - Nie jadam ptaków, które udają ssaki!

Wilson westchnął. - Wygląda jak bekon, pachnie jak bekon, smakuje jak bekon, to jest bekon, po prostu jedz. To jest zdrowe i ci smakuje, więc w czym rzecz?

House przyglądał mu się przez chwilę. - Wiesz, to ten sam rodzaj marketingowego geniuszu, z powodu którego kilka lat temu dzieci trafiały na ostry dyżur, ponieważ zjadły zbyt wiele psich przysmaków... - stwierdził znacząco, po czym zamilkł na moment. - Czemu siedzisz na podłodze?

- Spaliłeś kanapę - przypomniał Wilson. - Mam do wyboru podłogę albo twoje kolana.

House odstawił talerz, poklepując swoje kolano. - Wskakuj, powiedz Mikołajowi, co chcesz dostać na Gwiazdkę.

Wilson oblał się rumieńcem, tym razem na pewno! - Zamknij się - wymamrotał, wracając do własnego talerza. - Jedz swojego indyka.

- Myślałem, że to bekon? - zawołał House.

*******

House niemal tańczył giga*; cóż, bardziej był to kankan z laską - w dużym stopniu niestosowny, zważywszy, że pacjentem był siedemnastolatek z zastoinową niewydolnością serca, która nie miała żadnej logicznej przyczyny.

- Przypadek! - zanucił. - No dalej, ludzie, przypadek!

Zespół wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. House wyciągnął rękę i wyrwał kilka złocistych włosów Chase'a.

- Au! - krzyknął mężczyzna, podskakując i klepiąc się dłońmi po głowie.

- Dobrze, jest reakcja - odparł House.

- Przepraszamy, że nie skaczemy z radości! - warknął sarkastycznie Chase. - Powinniśmy się cieszyć, że dzieciak umiera!

- Och, on nie umiera - naśmiewał się House. - Jesteś po prostu wściekły, że pociągnąłem cię za włosy. Wiesz, w niektórych kulturach ciągnięcie za włosy jest oznaką szacunku.

- Taa, w przedszkolu! - odciął się mężczyzna.

- Co wiecie, naturalny blond... - powiedział House, przyglądając się pasemku. - Na co czekacie? - zapytał. - Zróbcie testy krwi, przeprowadźcie badania!

Cała trójka się zawahała.
- Jakie badania? - spytał w końcu Foreman.

House posłał mu podekscytowane spojrzenie. - Och, minęło tyle czasu, zróbcie wszystkie! - Zanim mogli zarzucić go swoimi bezmyślnymi pytaniami, zaczął wypisywać symptomy na białej tablicy.

- Ale... - Cameron chciała zaprotestować.

- Nie - uciszył ją, rzucając w nią markerem. - Wynocha. Właśnie zamierzamy spędzić ze sobą chwilę na osobności. - Przesunął z czułością palcami po półeczce tablicy.

- To... niewłaściwe. - Foreman potrząsnął głową.

- Jesteś po prostu zazdrosny - zarzucił mu House. - Potrzeba bardzo wyjątkowego dotyku, żeby zaspokoić prawdziwą damę.

Foreman przewrócił oczami. - Cóż, sprawiała wrażenie, że nie ma nic przeciwko, kiedy Chase pisał po niej wczoraj.

Chase zamarł niczym jeleń w światłach reflektorów, gdy House rzucił mu zgorszone spojrzenie, zanim odwrócił się z powrotem do tablicy.
- Dziwka - powiedział ze wstrętem.



Cytat:
* giga - ludowy szybki taniec angielski pochodzący z okresu baroku, o żywym, zmiennym rytmie, najczęściej w takcie 6/8 (na podst. wikipedia.org)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:12, 03 Sty 2009    Temat postu:

To jest dobre! To jest naprawdę dobre! Richie, ciebie nikt nie przebije, naprawdę Potrafisz zachować wszystkie niuanse zawarte w opku, a i tak wychodzi to lepiej niż w oryginale

Śpiewająca ryba była straszna i genialna za razem Stawiam, że to jest dorsz, dorsze ponoć lubią śpiewać

I doprawdy, jeszcze nigdy nie widziałam bekonu z indyka. Biedny House, on tak nie przepada za wszelkimi nowościami kulinarnymi Ten bekon mógłby go zabić

A TO mnie zabiło:
Cytat:
Foreman przewrócił oczami. - Cóż, sprawiała wrażenie, że nie ma nic przeciwko, kiedy Chase pisał po niej wczoraj.

Chase zamarł niczym jeleń w światłach reflektorów, gdy House rzucił mu zgorszone spojrzenie, zanim odwrócił się z powrotem do tablicy.
- Dziwka - powiedział ze wstrętem.

Rozwiązła tablica Brzydki House, tak się nie mówi do damy

Świetne. Czekam na prezenty


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 1:16, 12 Sty 2009    Temat postu:

Cytat:
Od razu uprzedzam, że ten kawałek jest pełen tłumaczeniowych nieścisłości – wiem o nich i strasznie jestem z tego powodu niezadowolona, ale nie byłam w stanie bardziej zbliżyć się do dosłownego tłumaczenia. Ale sens został mniej-więcej zachowany

Mimo wszystko mam nadzieję, że się Wam spodoba



Dedykowane Dark Angel, w podziękowaniu za czas i cierpliwość, włożone w wyprostowanie mojego pokrętnego rozumowania.


Rozdział 4


House apatycznie rzucał piłką o ścianę. To rzeczywiście były narkotyki. Był, trzeba to przyznać, nieco przygnębiony. Ich pierwszy przypadek od tak dawna i chodziło o kokainę. Właściwie mieli ten przypadek tylko przez trzy dni.

- Daj spokój, będą inne przypadki. Przygotuję dla ciebie kolację.

House podniósł wzrok i zobaczył, że Wilson czeka w drzwiach. - Nie idziesz do siłowni? - rzucił gorzko.

Onkolog z zakłopotaniem przeczesał włosy. - Planowałem, że pójdę jutro rano.

Starszy lekarz się zawahał. - To nie będzie stek z indyka ani inna wyjątkowo obrzydliwa potrawa, prawda?

Wilson przewrócił oczami. - Jeśli tak będzie, nie będziesz nawet w stanie zauważyć różnicy.

- Istnieje pewna zasada w tej sprawie - sprzeciwił się House, wstając i zdejmując kurtkę z wieszaka przy drzwiach.

- Pewnie. - Wilson skinął głową. - A ty jesteś człowiekiem z zasadami.

- Mam zasady - bronił się House. - Po prostu wymyślam je na bieżąco.

Gdy dotarli na parking, House odpalił silnik swojego motoru. - Ścigajmy się! - rzucił wyzwanie.

- Sypie śnieg - odparł Wilson, unosząc brew.

- Po prostu boisz się, że przegrasz - powiedział House z uśmiechem.

Wilson potrząsnął głową. - Tak - odpowiedział, udając powagę. - Boję się.

*******

- Chcę przypadek - powiedział płaczliwym głosem House, gdy Wilson przygotowywał się do snu.

- Bądź grzeczny, to może Mikołaj przyniesie ci jakiś na Gwiazdkę - odparł z łazienki Wilson.

- Aha! - odpowiedział House, krzywiąc się lekko, gdy ból nogi uświadomił mu poniewczasie, że prawdopodobnie nie powinien tak poważnie podchodzić do ich wyścigu. - Już raczej Cuddy. - Umilkł na chwilę. - A skoro o niej mowa, co dla niej kupiłeś?

Wilson wrócił, wciągając przez głowę podkoszulek, a House uniósł brew z podziwem, gdy zauważył zarys wyrzeźbionych mięśni brzucha.
- Co? - spytał Wilson z roztargnieniem. - Czemu miałbym kupować coś dla Cuddy?

House tylko uśmiechnął się szeroko.

Cisza trwała zaledwie sekundę, gdy młodemu onkologowi w końcu zaświtało, o co chodzi.

- Ja... Oh, tajemniczy... Mikołaj... - urwał, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu wymówki.

- Wiedziałem. - House wyszczerzył zęby w uśmiechu, podpierając się na łokciach. - Skłamałeś.

- Nie... nieprawda - zaprotestował Wilson, odwracając się.

- Jest tylko jeden powód, czemu miałbyś skłamać na ten temat - ciągnął House. - Nie chcesz, żebym wiedział, kogo masz. I zastanawiam się, dlaczego nie chcesz? Cóż, to może oznaczać, że albo...

- Przestań, House! Okej?

Nagła postawa obronna mężczyzny wytrąciła House'a z równowagi i przez chwilę mógł jedynie mrugać.

- Słuchaj, chodzi o Gwiazdkę, w porządku? Nie możesz po prostu przez jeszcze jeden tydzień zaakceptować, że nie wszystko ma ukryty motyw?

- Pewnie - odparł po minucie House, a jego przebiegłe trybiki zaczęły się obracać. - Położysz się do łóżka czy zamierzasz spać na kanapie, oh, chwileczkę... - Wyszczerzył się.

- Zamknij się - odparł Wilson, potrząsając głową i ukrywając uśmiech, po czym wyłączył światło, przeszedł na czworakach nad drugim mężczyzną i położył się po swojej stronie łóżka.

House westchnął, gdy poczuł, że Wilson wierci się obok niego, próbując znaleźć jak najwygodniejszą pozycję do snu. Po chwili znów zapadła cisza, mącona ledwie słyszalnym tykaniem zegarka House'a, zakopanego gdzieś na podłodze pod porzuconymi ubraniami. Skoncentrował się na tym tykaniu, by oderwać myśli od czegoś innego, a mianowicie od pulsującego bólu w jego prawej nodze.

Tyk.

Tyk.

Tyk.

Wyliczył, że skurcz pojawiał się co cztery tyknięcia. Gdy tylko pomyślał, żeby sięgnąć po jeszcze jedną tabletkę vicodinu przed snem, Wilson poruszył się obok niego.

- Noga cię boli - zauważył młodszy mężczyzna.

- O, rany, jesteś lekarzem? - odparł sarkastycznie, ale bez złośliwości House.

- Chciałem powiedzieć, że bardziej niż zwykle - odpowiedział Wilson, ponownie ignorując zaczepkę. - Nie poruszyłeś nią, od kiedy położyłem się do łóżka.

House słuchał, jak mężczyzna klęka na kolanach. - Zdarza się - powiedział wymijającym tonem. - Wezmę vicodin.

- Pozwól, że czegoś spróbuję - odpowiedział cicho Wilson, spychając koce i odkrywając ich obu.

House czekał; mroczna i niezrozumiała natura takiego gestu spotęgowała jego ciekawość. Spiął się na moment, gdy poczuł zimne dłonie mężczyzny, naciskające nagle na mięśnie jego uda.
- Ooh - syknął, zszokowany dotykiem.

- Wybacz - powiedział z chichotem Wilson. - Wiesz, lekarze - zimne ręce...

Nie, pomyślał House. Zimno było dobre. Oparł z powrotem głowę, gdy ciężkie palce mężczyzny ugniatały uszkodzony mięsień. Nigdy by się nie domyślił, że Wilson ma takie sprawne dłonie. Fantazjował, być może, ale się nie domyślał.

Wydał cichy odgłos, gdy koniuszki palców mężczyzny przypadkowo wsunęły się pod mankiet jego szortów.

- Wybacz - powiedział ponownie Wilson, tym razem ciszej, przesuwając palce z powrotem w dół. - Czy to bolało?

House potrząsnął głową, zbyt zaskoczony, by wykrztusić choć słowo. Albo Wilson zgrywał niewiniątko, albo naprawdę nie miał pojęcia, co te delikatne zabiegi i eksploracje wyczyniały ze starszym mężczyzną! Tak czy inaczej, pomyślał, dobrze, że światła są zgaszone.

House próbował ponownie skoncentrować się na odległym tykaniu zegarka, ale tym razem, by oderwać myśli od zupełnie innego rodzaju napięcia.

Tyk.

Ooh...

Tyk.

Jaki delikatny dotyk...

Tyk.

Dosyć tego...

House usiadł nagle, szybko opuszczając nogi poza krawędź łóżka.

- House? - spytał Wilson, najwyraźniej zaskoczony nagłym poruszeniem drugiego drugiego mężczyzny.

- Muszę do łazienki - odpowiedział House.

- Teraz? - Młodszy mężczyzna zamrugał z niedowierzaniem.

- Nie cieszysz się, że zająłem zewnętrzną stronę? - Mówiąc to, złapał swoją laskę, podniósł się na nogi i chwiejnie ruszył przez pokój, zatrzaskując za sobą drzwi. I w samą porę, pomyślał.

Oparł się całym ciężarem ciała o brzeg umywalki, pozwalając chłodnej wodzie spływać na ręcznik przez kilka sekund, po czym energicznie potarł twarz mokrą szmatką. Boże, pomyślał, przyglądając się poczerwieniałemu odbiciu w lustrze. Ty stary napaleńcu... Ale minęło kilka lat, od kiedy czyjeś ręce dotykały jego ciała. Mimo to, zdał sobie sprawę, nikt nie uzyskałby takiego rezultatu. Zaczerpnął kolejny oddech, próbując się trochę opanować, zanim przeczesał apteczkę w poszukiwaniu zabłąkanej pigułki vicodinu. Gdy ją znalazł, spojrzał ze smutkiem na tabletkę. Redukuje popęd płciowy, a niech mnie!

Połknął pigułkę i przetarł twarz jeszcze raz, zanim wycofał się do sypialni; jego krok był nieco sztywniejszy niż zwykle, lecz nie z powodu nogi - ten problem, dzięki Wilsonowi, został całkowicie rozwiązany.

Westchnął, wślizgując się z powrotem do łóżka i naciągając wysoko, bardzo wysoko, koc.

- Przykro mi, że to nie pomogło... - przeprosił cicho Wilson.

House zawahał się, niepewny, co powiedzieć. - Taa, cóż... - odparł w końcu. - W każdym razie, dzięki.

*******

O ósmej rano House nie spał i myślał o tym, że wolałby wymknąć się tylnymi drzwiami, niż pójść do kuchni i spotkać się z Wilsonem przy śniadaniu. Nie chodziło o to, że nie lubił tych posiłków, czy nawet tego nowego zwyczaju siedzenia i rozmawiania nad jakąś zdrową miksturą, ale nie był pewien, czy teraz mógłby chociaż spojrzeć na tego człowieka bez natychmiastowego wzwodu, i nie wydawało mu się, że godzina przed pracą to odpowiednia pora na testowanie tej teorii.

Niestety lub stety, to zależy, decyzja szybko została wyrwana z jego rąk.

- Śniadanie - powiedział Wilson, zaglądając do pokoju. - Jesteś... już na nogach.

- Jesteś zszokowany - zauważył House.

- Jest ósma.

- Tak, cóż... - Starszy mężczyzna zbył go wymijająco. - Zjem coś po drodze.

- Ale już przygotowałem śniadanie - zaprotestował Wilson.

- Cóż, szkoda - odparł trochę ostro House. - Ponieważ jakkolwiek owsianka i przypalony indyk brzmią smakowicie tego ranka, mam większą ochotę na...

- Naleśniki - dokończył za niego młodszy mężczyzna.

- Słucham?

- Z klonowo-orzechowym syropem - odpowiedział Wilson, w kącikach ust młodego mężczyzny igrał uśmiech. - Są na stole. Razem z piwem.

Oniemiały House gapił się na niego przez chwilę. - Strzał w dziesiątkę! - odparł wreszcie, poddając się; jego ciekawość kolejny raz wzięła górę nad jego zdrowym rozsądkiem.

- Co się stało z tym zdrowym, nijakim, blah blah blah? - dopytywał się, kuśtykając do salonu.

- One zdrowe - sprzeciwił się Wilson. - A bonusem jest to, że rzeczywiście je lubisz.

- A co z piwem? - House uniósł brew i opadł na fotel, nie czekając nawet na zgodę.

Wilson wzruszył ramionami. - Miałem ochotę zachować się wspaniałomyślnie.

- Wspaniałomyślnie? - Wepchnął kęs naleśnika do ust. - Boże! - jęknął z pełnymi ustami. - Czemu? Mam urodziny?

- W zeszłą niedzielę - odpowiedział z uśmiechem Wilson.

House zamilkł na chwilę. - Co byś mi podarował?

Wilson otworzył usta, by odpowiedzieć, ale przerwał mu kolejny okrzyk: - O mój BOŻE! Te naleśniki są fantastyczne! Powiedz, że dla siebie też masz, żebym mógł je ukraść z twojego talerza.

Słysząc to, Wilson zachichotał. - Zrobiłem wystarczająco dużo, żeby trzymać cię z dala od moich - odpowiedział. - Drugą porcję możesz zabrać do pracy.

House spoglądał na Wilsona chwilę dłużej, nagle nabierając podejrzeń. - Dlaczego to robisz? Dlatego, że zeszłej nocy bolała mnie noga? - posłał mu pogardliwe, litościwe spojrzenie.

- Tak. - Wilson przewrócił oczami. - Bo naleśniki są odpowiedzią, gdy terapia, vicodin i hipnoza zawiodły.

House gapił się na niego jeszcze przez chwilę, po czym odwrócił się z powrotem do swoich naleśników. - Być może... - odparł, ale jego umysł już pracował na wyższych obrotach. Jeżeli nie chodziło o litość, to o co?

Spojrzał przebiegle na Wilsona. - Już łapię. - Uśmiechnął się. - Zmieniłeś zdanie w sprawie swojego przed-noworocznego postanowienia, żeby nabrać formy i wykorzystać swój karnet na siłownię, i chcesz mnie pociągnąć ze sobą na dno! Ha! Ty nikczemny doradco z twoimi puszystymi naleśnikami na maśle i piwem!

Wilson przewrócił oczami. - To oliwa z oliwek, a nie masło, to piwo ma niską zawartość tłuszczu, i z niczego nie zrezygnowałem.

House umilkł, odwracając butelkę piwa, by sprawdzić etykietkę. Połowa zawartości tłuszczu! Zamrugał. - Cóż, nie poszedłeś rano na siłownię, mała kuro domowa - powiedział oskarżycielsko, potrząsając przed drugim mężczyzną kęsem naleśnika.

- Właściwie to poszedłem - odparł Wilson ze swojego miejsca na podłodze. - O szóstej. I wróciłem do domu, mając mnóstwo czasu, żeby upiec twoje naleśniki.

House spojrzał na niego uważnie. - Wróciłeś do domu - powtórzył.

Wilson posłał mu zmieszane spojrzenie. - Tak? Wróciłem do domu o szóstej. Czy to, że nie potrafię przebywać w dwóch miejscach jednocześnie, cię zaskakuje?

House tylko uśmiechnął się do drugiego mężczyzny, czując, że ostatni kawałek układanki trafił na miejsce. Wrócił do domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:10, 12 Sty 2009    Temat postu:

Nieścisłości, nieścisłościami, ale ważne, że nadal świetnie się to czyta i sens przecież ten sam

Cytat:
Chcę przypadek - powiedział płaczliwym głosem House, gdy Wilson przygotowywał się do snu.

- Bądź grzeczny, to może Mikołaj przyniesie ci jakiś na Gwiazdkę - odparł z łazienki Wilson.

O tak, przyniesie! "Mój Rudolf zachorował i nie wiem co mu jest"

Hmm.. Wilson ma Cuddy, to kto ma House'a? Naprawdę Cameron? Oj, niedobrze, mam nadzieję, że jej prezent będzie do bani

Ale co tu się nie działo! Greg, you naughty boy, cóż za rzeczy ci chodzą po głowie? A Wilson zaserwował mu naleśniki pewnie po to, aby uśpić jego czujność. Jestem pewna, że coś kombinuje Mam nadzieję, że dowiemy się wkrótce


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MarlaSinger
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 17 Gru 2008
Posty: 503
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Robię lazgi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:27, 13 Sty 2009    Temat postu:

Richie, a będzie jakaś świąteczna era z przebraniem mikołaja w tle?
Cytat:

- Mam zasady - bronił się House. - Po prostu wymyślam je na bieżąco.

Zdecydowanie, ja też. Ale to było takie Housowe, że aż buty lecą.

Cytat:
Redukuje popęd płciowy, a niech mnie!

Housa nic nie jest w stanie powstrzymać jeśli w gre wchodzi Jimmy!

Cytat:
House próbował ponownie skoncentrować się na odległym tykaniu zegarka, ale tym razem, by oderwać myśli od zupełnie innego rodzaju napięcia.

kosmate myśli

Cytat:
Ty stary napaleńcu...

Chodź tu!
Cytat:
- Właściwie to poszedłem - odparł Wilson ze swojego miejsca na podłodze. - O szóstej. I wróciłem do domu, mając mnóstwo czasu, żeby upiec twoje naleśniki.

Martha Steward to przy nim nędzna gospodyni.
Wilson PERFEKCYJNA PANI DOMU!

No i Richie znowu w akcji. Piszesz fiki, moje ulubione ficki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez MarlaSinger dnia Wto 13:29, 13 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:34, 20 Sty 2009    Temat postu:

Lady M. napisał:
"Mój Rudolf zachorował i nie wiem co mu jest"

i znów przypomniała mi się historyjka o tym, że renifery Mikołaja nie mogły pracować, bo były w zaawansowanej ciąży

Lady M. napisał:
Greg, you naughty boy, cóż za rzeczy ci chodzą po głowie?

po głowie, jak po głowie...

Lady M. napisał:
A Wilson zaserwował mu naleśniki pewnie po to, aby uśpić jego czujność.

jakby nie wiedział, że naleśniki będą miały odwrotny skutek

***

MarlaSinger napisał:
Richie, a będzie jakaś świąteczna era z przebraniem mikołaja w tle?

Będzie Chociaż Lady M. mówiła, że z pierwotnej wersji ery został tylko fragment...

MarlaSinger napisał:
Housa nic nie jest w stanie powstrzymać jeśli w gre wchodzi Jimmy!

jedna rzecz może - scenarzyści "House MD"

MarlaSinger napisał:
Martha Steward to przy nim nędzna gospodyni.

i na pewno nie wygląda jak seksownie z mąką we włosach

MarlaSinger napisał:
No i Richie znowu w akcji. Piszesz fiki, moje ulubione ficki.

ja nie piszę, tylko tłumaczę - z angielskiego lub korniczkowego
ale cieszę się, że się podobają


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:31, 20 Sty 2009    Temat postu:

Cytat:
Ze względu na trud Autorki (bądź Autora), włożony w napisanie całego tego medycznego bełkotu, nie będę narzekać, że musiałam to tłumaczyć

A poza tym, jak pomyślę, że chciałam to skończyć przed sylwestrem, to mam ochotę strzelić sobie w łeb

Miłego czytania



Rozdział 5


House zakładał, że klinika będzie nudna jak zwykle, ale zaczynał wątpić w to założenie, gdy obserwował rozwijającą się sytuację. Pediatra, radiolog i korpulentna kobieta, która okazała się być pracownicą opieki społecznej, kłócili się z płaczącą Latynoską parą o coś, co najwyraźniej wzięli za oznaki znęcania się nad dziewczynką, którą matka rozpaczliwie próbowała odzyskać od pulchnej pani adwokat do spraw opieki nad dziećmi.

- Ma trzy złamana żebra i są symptomy ewentualnych złamań nadgarstka i kostki - relacjonował radiolog, przekrzykując wrzawę.

- Ma niedowagę - dodał pediatra, sprawiając wrażenie, że uważa to za istotną sprawę. Był niskim człowiekiem, zauważył House. Tak jak Napoleon.

- Kochamy nasze dziecko! Nie chcieliśmy jej skrzywdzić - szlochała kobieta, a jej mąż potrząsnął bezmyślnie głową, najwidoczniej w osłupieniu.

- Musiałem... musiałem ścisnąć ją zbyt mocno... kiedy się bawiliśmy - mamrotał do siebie, próbując rozwiązać zagadkę.

House patrzył, jak opiekunka społeczna pstryknęła długopisem, najwyraźniej notując komentarz mężczyzny.

- Mówiąc, że ją ścisnąłeś...

- Och, zamknijcie się! - krzyknął w końcu House, mając dość tego piekła. Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu, wliczając w to oczy Cuddy, które przepełniały ogień i siarka.

Pokuśtykał do zgromadzonej grupy i zatrzymał się przed ojcem, posyłając mu cierpiętnicze spojrzenie. - Ścisnąłeś ją za mocno? - Przewrócił oczami. - To żałosne. Ach, ale co ja tam wiem? - Wzruszył ramionami. - Może ona jest prawdziwą twardzielką. Musiała nie dać po sobie poznać, że łamie się jej żebra.

- Ona... Ona jest tylko dzieckiem... - wyjąkał oniemiały ojciec.

- A dzieci płaczą - powiedział uszczypliwie House. - Gdybyś złamał jej żebra, zaczęłaby płakać.

- House... - Cuddy próbowała się wtrącić.

- Och, więc pan jest doktorem House'em. - Opiekunka społeczna zwróciła się do niego, opierając wolną rękę na wystającym biodrze. - Ostrzegano mnie przed panem. Ma pan reputację człowieka, który ochrania ludzi znęcających się nad dziećmi.

- Tak, tak - spławił ją. - Ale wujek Frank był naprawdę takim miłym facetem i po wszystkim zawsze dawał mi cukierka. Daj mi to dziecko.

Kobieta zawahała się.

- Nie, naprawdę - powiedział. - Jestem lekarzem. Chcesz zobaczyć mój identyfikator? Myślę, że zostawiłem go w swoim biurze.

- W porządku. - Cuddy zwróciła się do kobiety. - Pozwól mu się od tego uwolnić.

Dziecko pisnęło gniewnie, gdy podano je mężczyźnie, ale wkrótce potem poprzestało na cichym, zmęczonym pochlipywaniu.

- Cześć. - House zwrócił się do dziewczynki, przesuwając palcem wolnej ręki przed jej oczami, ale wyglądało na to, że go zignorowała. Kilka sekund później poklepał ją po policzku, a dziewczynka cofnęła się odrobinę. - Nazywam się doktor House - przedstawił się. - I będę dzisiaj twoim lekarzem prowadzącym. - Mówiąc to, skierował się do windy, trzymając dziecko na ręku.

- Czekaj, co... House! - zawołała za nim Cuddy. - Co się dzieje? Nie musisz diagnozować złamania!

- Prześwietlenia wykazały trzy złamane żebra z możliwością obrażeń nadgarstka i kostki - powtórzył radiolog swoim nosowym biadoleniem.

- I ma...

- Tak, tak, tak, niedowagę, prawda? - House uciszył pediatrę-Napoleona.

Mężczyzna skinął głową, nieco przygaszony.

- Bardzo spostrzegawcze z waszej strony. Jednakże nie raczyliście zauważyć - podkreślił - że jest również zmęczona, rozdrażniona i ogólnie rzecz biorąc, zobojętniała.

- To dziecko! Takie zachowanie nazywamy nieznośnym! - zawoła opiekunka. - Dzieci robią się takie od czasu do czasu.

- Tak samo kobiety - odparł House. - Tylko wtedy nazywamy to PMS. - Zważył dziecko w rękach. - Niski przyrost wagi sugeruje zmniejszony apetyt. - Zerknął na rodziców.

- Tak! - zawołała z naciskiem matka. - Dlatego ją przywieźliśmy!

House posłał Cuddy swoje symboliczne spojrzenie "a-nie-mówiłem", po czym kontynuował: - Dodajmy drażliwość, apatię, zobojętnienie oraz kruche kości i co mamy dla ciebie, Johnny? - zapytał radiologa, naśladując Boba Barkera.

- Uh...

- Nie nowy samochód - podpowiedział House. - No dalej, to proste. - Dał im jeszcze jedną szansę. - Ona cierpi na zapalenie szpiku i kości - oznajmił. - Infekcja szpiku. Muszę zacząć podawać jej antybiotyki o szerokim spektrum, żebyśmy mogli ją przebadać pod kątem kostnienia niedoskonałego. - Ponownie zwrócił się do matki: - Czy w twojej rodzinie były przypadki zaburzeń szpiku, szczególnie wśród kobiet?

- Moja... moja matka ma osteoporozę - odparła.

House odwrócił się w stronę upokorzonych lekarzy. - Zebranie dokładnego wywiadu jest takie ważne. - Westchnął ze zbolałą miną, podając dziecko matce. - Drugie piętro, siostra Cathy da wam pokój z widokiem.

Mówiąc to, zwrócił się do pielęgniarki dyżurującej w klinice. - Doktor House się odmeldowuje, 12:54, zapisz to.


*******

House był wyraźnie mniej spięty, mając w końcu przypadek i wymówkę, by przez jakiś czas unikać kliniki, nawet jeśli większość zabawy związanej z diagnozowaniem i upokarzaniem należała już do przeszłości. Wciąż pozostawało pytanie, którą infekcją dziecko Lopezów-nie Lopezów, jak Cameron stanowczo podkreślała - nie wszyscy ludzie hiszpańskiego pochodzenia noszą nazwisko Lopez, się zaraziło.

- Okej, więc wykluczyliśmy możliwość, że któreś z was rzeczywiście wyskoczy z jakimś pomysłem. - House zwrócił się z irytacją do zebranej grupy.

- Byłoby łatwiej, gdybyśmy mieli na początek coś więcej, niż kilka złamanych kości! - zawołał z rozdrażnieniem Chase.

Jakby na sygnał, pagery całej czwórki zaczęły równocześnie brzęczeć i dzwonić.

House uniósł brew. - Wygląda na to, że spełniło się wasze świąteczne życzenie. - Uśmiechnął się szeroko i natychmiast zaczął gwizdać "posłuchajcie śpiewu anielskiego herolda", kuśtykając na dziecięcy OIOM.

Pielęgniarki krzątały się bezużytecznie wokół dziewczynki, leżącej na małym szpitalnym łóżku. Jej dłonie zaciskały się gwałtownie. Nie oddychała.

Chase przepchnął się przez grupę, szybko obejmując dowodzenie. To była jego specjalność. Otworzył usta dziecka, przesuwając palcem po jej gardle.
- To płuca - wywnioskował. - Jej tchawica się zapadła. Musimy natychmiast intubować.
Procedura przebiegła szybko, choć gorączkowo, kiedy delikatnie wsuwał rurkę przez wrażliwe gardło niemowlaka do jego płuc. Po chwili, maszyna unormowała oddychanie dziewczynki.

House zbliżył się do łóżka, przysłuchując się uważnie. W jej oddechu słychać było rzężenie.
- Ma zapalenie płuc - stwierdził z zainteresowaniem.

Wróciwszy do gabinetu diagnostyki, House stawał się coraz bardziej poirytowany.

- Chcę tylko powiedzieć, że całkowite wykluczenie znęcania się jest głupie! Oznaki wciąż są widoczne! Jaki jest sens w leczeniu dziecka tylko po to, by odesłać ją do rodziców, którzy później sprawią, że będzie cierpiała z powodu takich samych lub gorszych obrażeń?

- Nie zrobią tego - odparł po prostu House. - Znęcanie się nie powoduje zapalenia płuc.

- Powoduje, jeśli jej płuca są uszkodzone! - upierała się Cameron.

- Ale nie są - stwierdził pewnie House, podnosząc głos. - Rezonans nie ujawnił chłoniaka, zmian patologicznych ani uszkodzeń. To. Wyklucza. Znęcanie się. - Trzasnął laską, by podkreślić swoje słowa. - Albo wymyślisz, jaka infekcja powoduje kruchość kości i zapalenie płuc, albo znajdź jakiegoś innego pacjenta dla opieki społecznej.

- Myślę...

- Nie - przerwał jej House. - Ty nie myślisz. Zacznij podawać dziecku antybiotyki o szerokim spektrum. Chase, idź z nią, dopilnuj, żeby nie nękała rodziców. Foreman - wskazał na mężczyznę - ty pobierzesz próbkę szpiku. Chcę go zbadać.

Mężczyzna skinął głową, zbierając się do wyjścia, a Chase wyprowadził rozzłoszczoną Cameron z pokoju.


*******

- I wtedy właśnie pomyślałem, że prawdopodobnie wdała się infekcja - dokończył młody chłopak, podciągając spodnie.

House wciąż się gapił z lekko przerażonym wyrazem twarzy. - Okej. Wszystko rozumiem, ciekawi mnie tylko... czemu w ogóle pomyślałeś, że przekłuwanie go przy użyciu pistoletu do wbijania gwoździ to dobry pomysł?

Dzieciak wzruszył ramionami. - Wtedy wydawało się, że to dobry pomysł.

- Taaa... - House przeciągnął słowo w zamyśleniu. - Tak samo było z muzyką disco i komunizmem, ale jest mnóstwo spraw, które - mimo że dobrze wyglądają na papierze - w praktyce po prostu nie wychodzą.

- Więc yyy... może pan z tym coś zrobić? - chciał wiedzieć dzieciak.

- Mm-hm. - House skinął głową, wypisał kilka recept i skierowań i podał je dzieciakowi.

- Co to? - spytał.

- To pierwsze, to antybiotyk - wyjaśnił House. - To drugie, środek antykoncepcyjny.

Młody chłopak uniósł brew. - ...Środek antykoncepcyjny?

- Jest dla twojej matki - powiedział House. - Świat jest w stanie poradzić sobie jedynie z taką liczbą... myślicieli.

Dzieciak otworzył usta, może żeby zaprotestować, może żeby się zgodzić, ale House nigdy się tego nie dowiedział, ponieważ w tym momencie jego pager miłosiernie zapiszczał.

- Ooch, wybacz. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Muszę się zająć przypadkiem nie związanym z żadnym elektrycznym narzędziem. Rozumiesz - mówiąc to, wykuśtykał szybko z gabinetu.


*******

- Kto mnie wezwał? - zapytał House, wchodząc do pokoju dziewczynki.

- Ma sepsę! - zawołał Chase, wymieniając szybko rurki i płyny, próbując zyskać trochę czasu dla dziecka. - Antybiotyki nie działają. Może nawet wszystko pogarszają.

- Potrzebujemy wyników badania szpiku. - House zerknął na Foremana.

Mężczyzna potrząsnął głową. - Za mało czasu. Badanie potrwa co najmniej 48 godzin. Nie mamy tyle!

- Niech to szlag - zaklął pod nosem House. - Więc musimy zdiagnozować ją teraz.

- Jak? - spytała zirytowana Cameron. - Nie mamy żadnych nowych informacji, tylko to, co wiedzieliśmy wcześniej!

- Więc musimy znaleźć więcej informacji - warknął. - Co już wiemy? - zapytał natarczywie.

- Uh... że umiera? - odparł sarkastycznie Chase.

- Źle - odpowiedział House. - Ma sepsę. Ma sepsę, zapalenie płuc i zapalenie szpiku, co, przy okazji - zwrócił się do Cameron - potwierdza, że chodzi o infekcję, a nie o znęcanie się.

Cameron ugryzła się w język, ale wyraźnie chciała odeprzeć atak.

- No dalej! - naciskał. - Co jeszcze wiemy? Zacznijcie od podstaw.

- Ma gorączkę? - podsunął Chase.

- Dobrze! - krzyknął House. - I?

- Ach... nie... - potrząsnął głową.

House odwrócił się w stronę Foremana, gestykulując niecierpliwie, jak nauczyciel wywołujący do odpowiedzi następnego ucznia.

- Ma... mdłości? Wymiotowała od wczoraj, mniej więcej od południa.

House spojrzał na niego z wściekłością. - Nikt mi o tym nie powiedział?

- To mogło być spowodowane jedzeniem. Ma skazę białkową, a podawano jej... - House przerwał mu machnięciem dłoni.

- Gdzie jej mieszanka mleczna? - zapytał.

Foreman zamrugał.

Nie czekając na odpowiedź, House otworzył z rozmachem drzwi i wrzasnął do rodziców: - Dlaczego nie powiedzieliście, że była na mieszance? - zapytał. Zamrugali, nie mogąc zrozumieć jego nagłej wściekłości.

- Nie... nie myśleliśmy, że to istotne!

- Nie ważne - warknął. - Macie ją przy sobie? Jakąś próbkę?

Matka szybko wyciągnęła z torebki małą puszkę. House chwycił ją i ruszył do laboratorium. Badanie szpiku kostnego może zająć 48 godzin, ale badania mieszanki mlecznej zajmie tylko kilka minut.


*******

- Trimetoprim i sulfametoksazol - zawołał House, wracając do gabinetu diagnostyki. Chase zamrugał, patrząc na niego. - Do roboty! - Przegonił ich, machając rękami. - Zacznijcie podawać jej leki.

- Co? Ale próbowaliśmy...

- Próbowaliście innych antybiotyków - odparł. - Tylko dlatego, że nie zadziałały, nie oznacza, że nie jest zakażona jakąś bakterią. Po prostu nie tą, którą one leczą.

- Twierdzisz, że może chodzić o E. Coli? - spytała Cameron.

- Nie - odpowiedział. - Twierdzę, że chodzi o E. Coli. A wy możecie zacząć ją leczyć, albo dalej podważać moje kompetencje, kiedy jej wątroba przestaje funkcjonować.

Zespół zerwał się szybko, zamierzając zrobić to, co House zalecił.


*******

- Więc ocaliłeś życie dziecka - Wilson zwrócił się do starszego lekarza.

- Mm-hm. - Skinął głową, spokojnie kartkując najnowszy magazyn sportowy, leżąc na twardej drewnianej podłodze swojego salonu.

- I zwróciłeś rodzinie na święta ich małą dziewczynkę.

- Uh... tak. Tak mi się wydaje. - Przewrócił kartkę.

Wilson się zawahał. - I to w ogóle nie sprawia, że czujesz się się świeżo i radośnie? - spytał z odrobiną niedowierzania w głosie.

- Nie - przyznał House. - Ale to tak. - Uśmiechnął się, wyciągając butelkę bourbona z przyprawami.

Wilson uniósł brwi z zaskoczeniem. - Co to za okazja? - spytał.

House posłał mu sceptyczne spojrzenie. - Ocaliłem życie dziecka! - wykrzyknął. - Zwróciłem rodzinie na święta ich małą dziewczynkę. Jimmy, gdzie twój świąteczny duch?

Mężczyzna przewrócił oczami, ale się uśmiechnął. - Chcesz szklankę?

- Chcę dwie - odparł House. - Nie będę pił sam. Jest Wigilia! Nie obchodzi mnie, że jesteś Żydem. Też musisz trochę wypić.

Wilson zachichotał, idąc do kuchni po szklanki. Podał je House'owi, pozwalając mu je napełnić, po czym przyjął jedną z powrotem.

- Toast - oświadczył House, podnosząc własną szklankę. Wilson zrobił to samo. - Za cokolwiek, co sprawia, że czujemy się świeżo i radośnie - powiedział to, przyglądając się z zainteresowaniem drugiemu mężczyźnie.

Wilson zamrugał, jego policzki zarumieniły się lekko. - Toast - zgodził się, stukając swoją szklanką o szklankę House'a, po czym pociągnął długi łyk.

- I za ciebie, żebyś zakładał w tym roku trochę mniej ohydne krawaty - dodał House.

Wilson prychnął, niemal krztusząc się burbonem.

Żartowali i drażnili się ze sobą, a dno butelki zbliżało się coraz bardziej.

- Ty - House wskazał pijacko na drugiego mężczyznę - jesteś kiepskim sekretnym Mikołajem.

Wilson zamrugał. - Co?

- Nie kupiłeś niczego dla Cuddy - zarzucił mu House, a następnie uśmiechnął się szeroko.

Wilson również się wyszczerzył, potrząsając głową. - A ty kupiłeś już swój prezent?

- Być może... - odparł cicho House, przypatrując się twarzy Wilsona. - Zamierzasz kupić prezent również dla mnie, Jimmy? - spytał.

Wilson wpatrywał się w drugiego mężczyznę, zahipnotyzowany błękitem jego oczu. - Nie wiem - odpowiedział cicho, przełykając alkohol.

- Wiem, czego pragniesz - powiedział House.

- Tak? - zapytał Wilson, nieco zbity z tropu.

- Mmhm. - House skinął głową. - Pragniesz... kogoś, kto będzie cię kochał, za to kim jesteś, a nie za to, w kogo - jak ten ktoś sądzi - może cię zmienić - zacytował słowa mężczyzny.

Wilson oblał się rumieńcem. Z całą pewnością tym razem oblał się rumieńcem. - Tak... wydaje mi się, że tak właśnie powiedziałem.

House pochylił się odrobinę do przodu, wyciągając rękę i ciągnąc za kosmyk włosów drugiego mężczyzny.

Wilson otworzył usta, by coś powiedzieć, ale słowa przepadły, gdy House nakrył jego wargi swoimi.

House przywarł ustami do warg młodszego mężczyzny, z początku delikatnie, cnotliwie, prawie niewinnie, aż poczuł, że usta drugiego mężczyzny rozchyliły się nieśmiało. Przyjął zaproszenie, wsuwając język między miękkie wargi i kładąc dłoń na karku młodszego lekarza.

- Mm... - jęknął cicho, całując z większą pasją, niemal agresywnie, chciwie penetrując usta Wilsona.

Po chwili dłonie Wilsona podniosły się delikatnie do piersi House'a, odpychając go. Pocałunek został przerwany, a Wilson spuścił wzrok zawstydzony, drżąc lekko, z rumieńcem wypełzającym na policzki.
- Ja, uh... nie sądzę, żebym wystarczająco pijany, żeby to zrobić. - Zachichotał nerwowo.

- Och, ja jestem wystarczająco pijany. - House uśmiechnął się szeroko, unosząc podbródek drugiego mężczyzny i pocałował go jeszcze raz, łagodnie i szybko.

Wilson przełknął ślinę. - Nie... nie wydaje mi się, żebyś był w ogóle pijany - zaprzeczył.

House zawahał się, a następnie odsunął, napotykając spojrzenie drugiego mężczyzny, zaskoczony sprzeciwem. - Jimmy... ja...

Wilson wstał prędko, przerywając mu i rujnując tę chwilę. - Chyba... Zapomniałem czegoś w pracy. Muszę... - jąkał się.

House złapał go za rękaw koszuli. - Zapomnij o tym. Piłeś - przypomniał mu. - Nie możesz teraz prowadzić.

- Zadzwonię po taksówkę! - powiedział ostro, zabierając szarpnięciem rękę i zmierzając szybko do drzwi. Zatrzasnął je za sobą, zanim House zdołał choćby zebrać siły, by wstać.

- Niech to szlag... - Zacisnął zęby. Zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Przesunął dłonią po włosach, zastanawiając się, jakim cudem całkowicie błędnie zinterpretował tę sytuację.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin