Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: Epidemia [8/8]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:56, 06 Paź 2013    Temat postu:

Lacida napisał:
Zostawienie tego po japońsku może być, ale gdyby było takich słów więcej to w polskim tekście zastanawiałabym się nad użyciem języka niemieckiego (ma się źle kojarzyć) albo rosyjskiego. I odpowiedników tych wyrazów w tych językach.
a ja myślę, że niezależnie od ilości słów, to by już była zbyt duża ingerencja tłumacza w oryginalny tekst. Dodatkowo, zmieniałoby to trochę fabułę - przecież House zna japoński. W książkach przypisy nie wyglądają zbyt fajnie, ale IMO w takim przypadku byłoby to okej. A jeśli bardzo nie chcemy przypisu, to zawsze można dodać jakieś "zaklął po japońsku"

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 7:51, 07 Paź 2013    Temat postu:

Lacida napisał:
Na razie koniec z genetyką. Jedziemy z rozdziałem 3.
uff, co za ulga dla moich szarych komórek

Lacida napisał:
Już jest strasznie i mrrrrrocznie.
yeah, na szczęście nie mam mikrofalówki, bo bym się bała wejść do kuchni

Lacida napisał:
Zombie dzieciak na pewno się obrazi na brudną igłę.[irony off]
hmm...czy tylko mi przyszło do głowy, że badanie próbki pobranej niejsterylną igłą może dać w jakiś sposób fałszywe rezultaty?

Lacida napisał:
Dobrze, że nie ma tam Cam, bo by jeszcze płakała na tym dzieckiem, Chase chyba też, ale on tylko nad dziećmi. [Oglądałam, właśnie pierwszy raz odcinki 5-7 sezonu 6. I może są dobre, to takie rozwiązanie fabuły jest a) nielogiczne i b) nie podoba mi się.]
zombi!Cam oddałaby własny mózg do biopsji Co by zrobił Chase, tego nie wiem - imho jego moralność w dużym stopniu zależała od jego aktualnego nastroju [masz na myśli fabułę z Dibalą czy te odcinki tak ogólnie? tak czy owak, zgadzam się z Tobą, bo w 6. sezonie większość spraw rozwiązano nielogicznie i nic mi się nie podobało ]

Lacida napisał:
To jak to chodzi? No, tak to zombii nie żyje, a żyje...
mnie zastanawia, czy u zombiaków funkcjonują układy pokarmowy i wydalniczy... bo skoro taki zombi je, to musi też wydalać, inaczej pękłby z przejedzenia

Lacida napisał:
Co tam apokalipsa, House zawsze jest mistrzem cientej riposty.
a Foreman jest mistrzem wykręcania się od roboty - cud, że nie żądał znalezienia rodziców niemowlaka, żeby podpisali zgodę na zabieg

Lacida napisał:
Jest nieżywy, a ledwie żywy to skomplikowane, co???
tjaaa, wiem, to tłumaczenie niezbyt pasuje, ale znalezione w głowie i w necie synonimy do "ledwie żywy" (skonany, wykończony, zmordowany itp.) już w ogóle mi się nie podobały

Lacida napisał:
To tak Wilson postanowił być bohaterem.
dokładnie tak, jak House wcześniej przewidział

Lacida napisał:
Nie przeklinam, tzn. nie przeklinam po polsku, a po angielsku i niemiecku już tak.
ale w polskim są najpiękniejsze przekleństwa!

Lacida napisał:
Zostawienie tego po japońsku może być, ale gdyby było takich słów więcej to w polskim tekście zastanawiałabym się nad użyciem języka niemieckiego (ma się źle kojarzyć) albo rosyjskiego. I odpowiedników tych wyrazów w tych językach.
tu się zgadzam z advantage - jeśli autor wybrał sobie jakiś obcy język, to tłumaczowi nie wolno go zmieniać na inny (nawet jeśli House prawdopodobnie zna przekleństwa po rosyjsku i niemiecku). Co do przypisów - o czym wspomniała a. - to w oryginale fika ich nie ma, ale tu je dodałam, bo osobiście nie znoszę, jeśli w książce pojawiają się wypowiedzi w języku, którego nie znam i w rezultacie nie wiem, o czym jest mowa. Pluuus, gdyby słówek japońskich było więcej, to najpierw musiałabym znaleźć tłumaczenie do nich, a później przetłumaczyć te tłumaczenia na inny język i nie wiem, czy bym z tym sobie poradziła

Lacida napisał:
Tylko tyle? Cztery linijki i tylko tyle, można było się spodziewać czegoś mocniejszego. House pocałował Wilsona. I Wilson się nad tym dwa tygodnie zastanawiał, nie prościej było sprawdzić z kim się House założył? To nie cynizm, to realizm.
heh, w końcu to wrażliwy Wilson! dla niego jeden buziak był wystarczająco mocny Poza tym, znając Wilsona, to on od dawna marzył o tym, że House wyzna mu miłość, więc nie przyszło mu do głowy, że mogłoby chodzić tylko o zakład

Lacida napisał:
House nie chce o tym mówić, a w sumie ma racje mają ważniejsze problemy.
w sumie tak, ale z drugiej strony z Wilsona byłoby więcej pożytku, gdyby nie myślał o sercowych rozterkach, tylko skupił się na zabijaniu zombi...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lacida
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 06 Mar 2012
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:20, 07 Paź 2013    Temat postu:

Richie117 napisał:
Lacida napisał:
Na razie koniec z genetyką. Jedziemy z rozdziałem 3.
uff, co za ulga dla moich szarych komórek

Wrócimy do genów, wrócimy

Richie117 napisał:
hmm...czy tylko mi przyszło do głowy, że badanie próbki pobranej niesterylną igłą może dać w jakiś sposób fałszywe rezultaty?

A o tym nie pomyślałam. Ale dobra uwaga.

Richie117 napisał:
zombi!Cam oddałaby własny mózg do biopsji
Zombi nie wyrazi swojej opinii, a żywa wiedząc, że będzie zombi pewnie by to zaproponowała.
Richie117 napisał:
Co by zrobił Chase, tego nie wiem - imho jego moralność w dużym stopniu zależała od jego aktualnego nastroju [masz na myśli fabułę z Dibalą czy te odcinki tak ogólnie? tak czy owak, zgadzam się z Tobą, bo w 6. sezonie większość spraw rozwiązano nielogicznie i nic mi się nie podobało ]

Chase zmieniał się do końca sezonu 5 w sposób logiczny, a w 6 nielogicznie. Mam na myśli głównie tą sprawę z Dibalą, ale też to, że Chase wybrał House'a zamiast Cameron, co jest totalnie OOC.

Richie117 napisał:
mnie zastanawia, czy u zombiaków funkcjonują układy pokarmowy i wydalniczy... bo skoro taki zombi je, to musi też wydalać, inaczej pękłby z przejedzenia

No to chyba funkcjonują.

Richie117 napisał:
Foreman jest mistrzem wykręcania się od roboty - cud, że nie żądał znalezienia rodziców niemowlaka, żeby podpisali zgodę na zabieg

Foreman tak chronił swoją karierę. Teraz nie będzie to potrzebne.

Richie117 napisał:
Lacida napisał:
Zostawienie tego po japońsku może być, ale gdyby było takich słów więcej to w polskim tekście zastanawiałabym się nad użyciem języka niemieckiego (ma się źle kojarzyć) albo rosyjskiego. I odpowiedników tych wyrazów w tych językach.
tu się zgadzam z advantage - jeśli autor wybrał sobie jakiś obcy język, to tłumaczowi nie wolno go zmieniać na inny (nawet jeśli House prawdopodobnie zna przekleństwa po rosyjsku i niemiecku). Co do przypisów - o czym wspomniała a. - to w oryginale fika ich nie ma, ale tu je dodałam, bo osobiście nie znoszę, jeśli w książce pojawiają się wypowiedzi w języku, którego nie znam i w rezultacie nie wiem, o czym jest mowa. Pluuus, gdyby słówek japońskich było więcej, to najpierw musiałabym znaleźć tłumaczenie do nich, a później przetłumaczyć te tłumaczenia na inny język i nie wiem, czy bym z tym sobie poradziła

Ten pomysł, co podałam był stosowany w tłumaczeniu Mechanicznej Pomarańczy

Richie117 napisał:
heh, w końcu to wrażliwy Wilson! dla niego jeden buziak był wystarczająco mocny Poza tym, znając Wilsona, to on od dawna marzył o tym, że House wyzna mu miłość, więc nie przyszło mu do głowy, że mogłoby chodzić tylko o zakład

Wilson jest zbyt wrażliwy .
Richie117 napisał:
Lacida napisał:
House nie chce o tym mówić, a w sumie ma racje mają ważniejsze problemy.
w sumie tak, ale z drugiej strony z Wilsona byłoby więcej pożytku, gdyby nie myślał o sercowych rozterkach, tylko skupił się na zabijaniu zombi...

Praktyczna odpowiedź. Byłoby, tylko, że Wilson woli zajmować się żałobą po Cuddy, i graniem bohatera.

PS. Szykuję pokręconą kontynuację fiku "Gdy zgasło słońce", o tytule "Po końcu świata".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 7:47, 08 Paź 2013    Temat postu:

Lacida napisał:
Wrócimy do genów, wrócimy
wystraszyłaś moje szare komórki, aż się, biedne, schowały za kanapą

Lacida napisał:
A o tym nie pomyślałam. Ale dobra uwaga.

na szczęście to nie ma znaczenia w tym fiku

Lacida napisał:
Zombi nie wyrazi swojej opinii, a żywa wiedząc, że będzie zombi pewnie by to zaproponowała.
mimo to może warto było ją zapytać - w końcu Cam nie biegała po szpitalu z kolegami-zombiakami, tylko trwała na straży białej tablicy

Lacida napisał:
Chase zmieniał się do końca sezonu 5 w sposób logiczny, a w 6 nielogicznie. Mam na myśli głównie tą sprawę z Dibalą, ale też to, że Chase wybrał House'a zamiast Cameron, co jest totalnie OOC.
tjaa, masz rację. Możemy się tylko wściekać na scenarzystów, którzy popsuli wszystkie postacie

Lacida napisał:
No to chyba funkcjonują.
to by wyjaśniało, skąd się wzięły te zombiaki, które osaczyły chłopaków - wszystkie akurat wyszły z łazienki

Lacida napisał:
Foreman tak chronił swoją karierę. Teraz nie będzie to potrzebne.
ale gdyby po apokalipsie wyszło na jaw, że przekroczył swoje uprawnienia medyczne, to mógłby mieć kłopoty z karierą

Lacida napisał:
Ten pomysł, co podałam był stosowany w tłumaczeniu Mechanicznej Pomarańczy
o, nie miałam pojęcia. Więc może takie tłumaczenie nie jest jakoś zakazane... albo możliwe, że tłumacz dogadał się w tej sprawie z autorem

Lacida napisał:
Praktyczna odpowiedź. Byłoby, tylko, że Wilson woli zajmować się żałobą po Cuddy, i graniem bohatera.
no cóż a jednak miałby jeden problem mniej na głowie

Lacida napisał:
PS. Szykuję pokręconą kontynuację fiku "Gdy zgasło słońce", o tytule "Po końcu świata".
super!!! (a może powinnam się bać? )

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:17, 12 Paź 2013    Temat postu:

Richie117 napisał:
daj znać, jak znajdziesz kogoś, kto będzie płacił za taką pracę - to zostawię swoje CV
dałabym, ale U know, ciężkie czasy, będziesz mi robić konkurencję

Richie117 napisał:
to mam nadzieję, że nie ma tu więcej takich chybionych detali i nie rozpraszają Twojej uwagi Szczęście? a nie pecha? no bo rozumiem, że uciekanie przed zombiakami to nie najlepszy moment na dostanie erekcji, but still, House jest przy nim i coś by na to poradził <img src="http://i111.photobucket.com/albums/n152/saphira182/Obraz1.gif">
albo nie ma, albo ten rozdział był taki sweet, że nic nie zauważyłam Ale jak... tak w biegu?

Richie117 napisał:
to by był jeden z niewielu plusów trylogii Cube, imho
damn, a opis brzmiał nie najgorzej

Richie117 napisał:
ale po zjedzeniu Cuddy będą cierpieć na zgagę
well, w takim razie chyba jeszcze bardziej polubię Cuddy w tym fiku - jeśli będą miały zgagę, to może przystopują trochę z jedzeniem

Richie117 napisał:
z wyjątkiem tych biednych zombiaków, które ją zjadły *hugs zombiaki*
myślę, że bardziej im pomoże ranigast max niż hugsanie

Richie117 napisał:
to Jimmy Junior nie jest cenniejszy? anyway, jak już Wilson musiał za coś szarpać, mógł sobie wyskubać brwi...
onie, bez takich pytań proszę Gorzej jakby się zapędził i wyrwał wszystkie

Richie117 napisał:
tjaaa *sniff* Z drugiej strony, gdyby ten fik nie był +13, to Foreman przebijający zombiaka swoim drągiem też mógłby wyglądać zupełnie inaczej...
why Richie whyyyy Ale tak na serio, kiedy ktoś marnuje taki potencjał na erę, jaki był w tej scenie pod prysznicem, to gdzieś na świecie umiera mały kotek

Richie17 napisał:
indeed, wartości moralne są najważniejsze, bo upodobania żywieniowe i higieniczne można łatwiej zmienić
założę się, że z odrobiną chęci można zombiaki przestawić na zwierzęce móżdżki i wtedy nie różniłyby się tak bardzo od normalnych obywateli

Richie17 napisał:
cóż, pewnie weszło mu to w krew, bo jego pacjenci na pewnym etapie choroby też przypominali zombi LOL, pomysł zarąbisty, ale skoro Cuddy już nie żyje, to bobasowi groziłaby głodówka
um okej Cii, jest jeszcze Tritter


Richie17 napisał:
yeah... I hope, że w rzeczywistości Wilson nie byłby takim idiotą jeszcze tego brakuje, żeby spróbował dotrzymać Cameron towarzystwa, bo na pewno czuje się samotna w pokoju konferencyjnym
yeah, myślę, że autorkę fika tutaj trochę poniosło... szczerze, to nawet jak na Cameron to by było przesadzone



***

Awww, co za supermegahiper najs rozdział Idealna proporcja między śmiercią, rozkładem i Hilsonową miłością, me likey


Cytat:
Jednak wyglądało na to, że diagnosta nie będzie zadowolony, dopóki Wilson nie pozbędzie się całkowicie swoich skażonych ubrań, więc popchnął gumkę bokserek, aż one także zsunęły się na podłogę.
cicho, przecież istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że bokserki Wilsona się pobrudziły, nawet jeśli miał na sobie spodnie, nie? Zwyczajny środek bezpieczeństwa

Cytat:
- Idiota. Kretyn. Putz**. - House nie przestawał na przemian namydlać rąk i zmywać ohydny płyn ze skóry Wilsona, wypełniając przerwy między czynnościami nową falą wyzwisk. - Lekkomyślny ptasi móżdżek. Głupi worek łajna.
czy możemy porozmawiać o tym, jak House nie przejął się tym, że omal nie zginął, bo był zajęty opieprzaniem Wilsona, za to, że naraził się na niebezpieczeństwo?

Cytat:
- Byłem zdezorientowany! Wstrząśnięty. Zaskoczony. To znaczy, skąd ci się to wzięło, House?
omg, bez urazy, ale jak Wilson zadaje takie pytania, to sama się zastanawiam 'skąd się to House'owi wzięło'

Cytat:
Ze mną, uświadomił sobie Wilson. Wyłącznie ze mną. Od jak dawna nie potrafiłem tego zauważyć?
um... a jak długo się znacie?


NienieNIE jak można kończyć rozdział w takim momencie?!1!! I jak oni się teraz wydostaną, ejjj *aggressively worries about babies* Bo jeśli Foreman im nie pomoże, to zostaje im tylko szybko nauczyć się latać

A Wilson indeed jest rycerzem, tylko że damą w opałach jest House, a nie Cuddy



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 5:32, 14 Paź 2013    Temat postu:

Anai napisał:
dałabym, ale U know, ciężkie czasy, będziesz mi robić konkurencję
no dobra, to umówmy się tak, że jak Ciebie ktoś zatrudni, to później spróbujesz mnie jakoś wkręcić do firmy

Anai napisał:
Ale jak... tak w biegu?
well, zamiast za rękę, House trzymałby wtedy Wilsona za JJ'a i jakoś by to było

Anai napisał:
damn, a opis brzmiał nie najgorzej
zależy, co kto lubi... a poza tym ja subiektywnie znielubiłam Cube, bo na podstawie pierwszej części pisałam pracę zaliczeniową na psychologię społeczną i tyle razy ten film oglądałam, że prawie zaczęłam nim rzygać

Anai napisał:
myślę, że bardziej im pomoże ranigast max niż hugsanie
zapewne... ale na ranigast nie mam kasy, a hugsy mogę rozdawać za free

Anai napisał:
onie, bez takich pytań proszę Gorzej jakby się zapędził i wyrwał wszystkie
whyyyy? oj, spokojnie, dorysowałby sobie nowe kredką do brwi ze swojej kosmetyczki

Anai napisał:
why Richie whyyyy Ale tak na serio, kiedy ktoś marnuje taki potencjał na erę, jaki był w tej scenie pod prysznicem, to gdzieś na świecie umiera mały kotek
bo jestem zua perwerka soł, now we know, że autor/ka tego fika nie lubi małych kotków

Anai napisał:
założę się, że z odrobiną chęci można zombiaki przestawić na zwierzęce móżdżki i wtedy nie różniłyby się tak bardzo od normalnych obywateli
zapisz to sobie gdzieś, przyda się taka strategia na wypadek apokalipsy zombi - i może dostaniesz Pokojowego Nobla!

Anai napisał:
Cii, jest jeszcze Tritter
Trittera zamówił sobie już ktoś inny

Anai napisał:
yeah, myślę, że autorkę fika tutaj trochę poniosło... szczerze, to nawet jak na Cameron to by było przesadzone
może tego fika napisała córka Stephenie Meyer?

Anai napisał:
Awww, co za supermegahiper najs rozdział Idealna proporcja między śmiercią, rozkładem i Hilsonową miłością, me likey
awwww

Anai napisał:
cicho, przecież istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że bokserki Wilsona się pobrudziły, nawet jeśli miał na sobie spodnie, nie? Zwyczajny środek bezpieczeństwa
albo Wilson nie zauważył - a House nie chciał mu odbierać błogiej nieświadomości - że jego bokserki pobrudziły się z zupełnie innego powodu

Anai napisał:
czy możemy porozmawiać o tym, jak House nie przejął się tym, że omal nie zginął, bo był zajęty opieprzaniem Wilsona, za to, że naraził się na niebezpieczeństwo?
no pacz, o tym nie pomyślałam ale może oglądanie nagiego Wilsona odwróciło uwagę House'a od spotkania ze śmiercią

Anai napisał:
omg, bez urazy, ale jak Wilson zadaje takie pytania, to sama się zastanawiam 'skąd się to House'owi wzięło'
LOL maybe House ma słabość do głupiutkich stworzonek

Anai napisał:
*aggressively worries about babies*
bosh, ómarłam
anyway, nope, nie nauczą się latać i nie pojawi się Foreman z Betsy... ale chłopaki sobie i tak poradzą ofkors

Anai napisał:
A Wilson indeed jest rycerzem, tylko że damą w opałach jest House, a nie Cuddy
hell, yeah! ale nie mów tego House'owi, bo wtedy Ty będziesz damą w opałach

dzięęęx


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 7:42, 03 Lis 2013    Temat postu:

Cytat:
Długo to trwało, ale w końcu oddaję w wasze ręce – to znaczy, przed wasze oczy – kolejną część przygód zombiaków i chłopaków

Enjoy!



Rozdział 4


- Wiesz, co powiedziałby mój tata, gdyby mnie teraz zobaczył? - wymamrotał Wilson, spoglądając czujnie w dół na poruszającą się nieustannie hordę zombi. - Powiedziałby: "James, mówiłem ci, żebyś skończył [link widoczny dla zalogowanych]".

House w zamyśleniu cmoknął językiem o zęby. - Twój tata nie miałby racji - zapewnił. - Rzeczoznawcy ubezpieczeniowi z piątego piętra poszli na pierwszy ogień. - Wymierzył kopniaka w zabłąkaną rękę zombi, strącając ją z krawędzi szafek. - Prawie nie zauważyli, że coś pożera ich mózgi.

Wilson zamarł w bezruchu, kiedy szafka, na której siedzieli, zadrżała pod naporem ciężaru ciał zombi. Daleko w dole metalowe klamry, mocujące szafki do podłoża, skrzypiały i trzeszczały, grożąc pęknięciem.

- Jeśli się stąd nie ruszymy, to już po nas - powiedział, naciskając dłonią na solidny, otynkowany sufit. - Przewód wentylacyjny byłby w tym momencie bardzo na miejscu.

- To prawdziwa klasyka - mruknął z aprobatą House, rozglądając się po pomieszczeniu. - Moglibyśmy spróbować przeskoczyć na sąsiedni rząd szafek - zasugerował.

Wilson ocenił wzrokiem odległość do najbliższych szafek po przeciwnej stronie falującego oceanu zombi. Musieliby skoczyć, mieszcząc się w kilkunastocentymetrowym odstępie między sufitem a głowami stworów, i wylądować na pasku metalu o szerokości niewiele większej niż ćwierć metra. I nawet gdyby im się udało, nie za bardzo poprawiłoby to ich sytuację.

- Nie wydaje mi się, że dałbym radę - przyznał.

- Ze mnie też byłby raczej marny skoczek w dal - sarknął House. - Ale na skok o tyczce nie jestem zbyt wielkim kaleką. Nie masz przypadkiem przy sobie dwumetrowego kija, co?

Wilson pokręcił głową. - Ukradłeś ten pomysł ze [link widoczny dla zalogowanych] - stwierdził oskarżycielskim tonem, grożąc House'owi palcem. - Z pierwszej części, z Kevinem Baconem.

House przewrócił oczami. - Jeżeli nie wolno mi obmyślać strategii, wykorzystując do tego plany z filmów z Kevinem Baconem, to miło było cię znać - prychnął.

Na te słowa Wilson wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym otworzył usta, by odpowiedzieć ciętą ripostą. Lecz zombi właśnie zaczęły popychać szafki, wprawiając je w kołysanie, niczym wściekły tłum atakujący samochód podczas zamieszek. Rozległo się zgrzytanie metalu, a szafki zachwiały się na boki. Wilson i House usiłowali znaleźć jakiś punkt podparcia na gładkiej metalowej powierzchni, jednak głównie chwytali się nawzajem za swoje szpitalne uniformy, próbując zachować równowagę.

- Zaraz je przewrócą - wysapał Wilson. Jego palce wczepiły się w miękką bawełnę, okrywającą pierś House'a.

- Kiedy wylądujesz na ziemi, natychmiast biegnij - zdołał poinstruować go House, zanim cały ich świat przechylił się na bok.

Klamry, które łączyły szafki z podłogą, zatrzeszczały i puściły, a cała metalowa konstrukcja runęła do tyłu, oddalając się od wyjścia. House trzymał laskę w zaciśniętej ze wszystkich sił prawej pięści, drugą ręką chwycił się kurczowo ramienia Wilsona. Obaj polecieli w dół, a tłum zombi rozstąpił się jak nieżyczliwa publiczność na koncercie rockowym, pozwalając mężczyznom spaść na twardą, wykafelkowaną posadzkę.

Wilson przetoczył się na plecy najszybciej jak potrafił, krzywiąc się z bólu, wywołanego raptownym upadkiem. Otworzywszy oczy, zobaczył pochylającą się nad nim chmarę zombi. Skumulowany fetor rozkładu przytłoczył jego zmysły, a puste oczy stworów gapiły się na niego bezmyślnie.

- Ruchy, ruchy, ruchy! - wrzasnął House, chociaż Wilson nie potrafił go dostrzec poprzez gęsty tłum.

Zataczając się, podniósł się na nogi, odpychając od siebie zombi najlepiej jak umiał.
- Gdzie jesteś? - krzyknął, przeszukując pomieszczenie oszalałym wzrokiem. Jednak wszędzie gdzie spojrzał, widział tylko żywe trupy, które wolno podchodziły coraz bliżej niego. Wyszczerbione zęby zamknęły się z trzaskiem o włos od jego ręki i Wilson cofnął ją poza ich zasięg, zanim zdążyły wbić się w jego skórę.

- Po prostu uciekaj! - Głos House'a odbił się echem od ścian szatni, uniemożliwiając określenie, z którego kierunku dobiegał. Rozbrzmiewały również odgłosy wymierzanych ciosów, lecz Wilson nadal nie potrafił zlokalizować ich źródła.

Zaklął i uskoczył za nieprzewrócony szereg szafek, próbując zgubić bezrozumne stworzenia, które go ścigały. Pognał w kierunku drzwi oznakowanych podświetlaną zieloną tabliczką z napisem "wyjście", ignorując rwący ból w skręconej kostce. Jakaś zdeformowana ręka wysunęła się z cienia i chwyciła go za ubranie, ale Wilsonowi udało się wyrwać i biec dalej.

- House? House! - wołał, mając nadzieję, że lada chwila wpadnie na swojego przyjaciela. Jednak jedyną odpowiedzią było wszechobecne jęczenie, wydawane przez hordę zombi oraz szuranie ich stóp. Wilson dotarł do drzwi i obrócił się, by jeszcze raz rozejrzeć się w poszukiwaniu House'a. - No dalej! - wrzasnął, patrząc przez ramię na zbliżające się żywe trupy.

Musiał iść. Atakujący tłum był po prostu zbyt liczny.

Wilson wypadł na korytarz i zahamował z poślizgiem, kiedy jego oczom ukazała się jeszcze większa zgraja jęczących, wygłodniałych stworów. Nadciągały korytarzem, powłócząc nogami i unosząc przed sobą ramiona. Ich skowyt przybrał na sile na widok onkologa.

- Foreman? - zawołał, rozglądając się po wyludnionym korytarzu. - Jest tu ktokolwiek? - Cofnął się o kilka kroków.

Obejrzał się przez ramię. Nie było tam nic, oprócz ścian poznaczonych smugami krwi oraz pękniętego okna na końcu korytarza. Jedenaście pięter nad ziemią, pomyślał, to nie wróży dobrze moim szansom.

Obrócił się z powrotem w stronę dziesiątków zombi, które zmierzały swoim nierównym krokiem w jego kierunku. Jego szczęka stężała z gniewu.

- Nie zaszedłem tak daleko, żeby skończyć w ten sposób - wymamrotał. Jeszcze raz rozejrzał się wokół siebie, przekonany, że musi być tam jakaś broń, jakaś możliwość ocalenia, które przeoczył. Jego wzrok padł na przymocowaną do ściany błyszczącą srebrną kratę kanału wentylacyjnego. Podniósł oczy ku sufitowi i zwrócił się do Boga: - Wcześniej nie mogłeś?

Jednak Wilson nie zamierzał zaglądać darowanemu koniowi w zęby. Wbił palce w szerokie otwory w kracie i pociągnął z całej siły. Śruby oderwały się od ściany, a płyta z metalowych listewek z brzękiem wylądowała na podłodze. Wilson zajrzał w zupełną ciemność szybu. Wyglądało na to, że przewód wentylacyjny prowadzi prosto w dół. Gdzie się kończył, tego onkolog nie był pewien, ale musiał czekać tam na niego lepszy los niż bycie rozdartym na strzępy na jedenastym piętrze.

Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na posuwającą się naprzód hordę, Wilson wstrzymał oddech i wsunął zwichniętą stopę w przewód wentylacyjny. Z początku nie miał pewności, czy się tam zmieści, ale zgniły odór zombi zmusił go pozbycia się wątpliwości.

- Myśl szczupło - wyszeptał do siebie.

Zamknął oczy i starał się udawać, że jest na [link widoczny dla zalogowanych], tyle że bez wody, za to z pożerającymi ludzi potworami za jego plecami. Wcisnął drugą nogę w pochylnię i pozwolił zadziałać grawitacji, spadając prosto w dół, w dół, w dół, aż żołądek podchodził mu do gardła. Czując się jak szmaciana lalka, odbijał się między bezlitosnymi metalowymi ściankami szybu, wydając przy tym mimowolne, piskliwe okrzyki bólu. Droga na sam dół wydawała się trwać godzinami, chociaż w rzeczywistości była to kwestia kilkunastu sekund.

Wylądował na dnie z głośnym łomotem i pozwolił sobie na przeciągły jęk. Wyczuwał, że jego żebra nie wyszły z tego kompletnie bez szwanku, a skręcona kostka dokuczała mu znacznie bardziej niż przedtem. Podniósł dłoń do czoła i poczuł ciepłą, lepką krew, która sączyła się z głębokiego rozcięcia na skroni.

- Mogło być gorzej - szepnął pod nosem, słuchając jak jego głos odbija się wewnątrz kanału wentylacyjnego. - Mogłeś skończyć jako karma dla zombi. - Odetchnął głęboko i otworzył oczy, stwierdzając, że otacza go całkowita czerń. Nie mógł zostać tam na zawsze, musiał odszukać House'a i Foremana.

Walcząc z przypływami bólu w klatce piersiowej, zaczął posuwać się na czworakach wzdłuż szybu. Szedł po omacku, wyczuwając na ślepo zakręty, zwroty i niewielkie obniżenia przewodu, aż zobaczył przed sobą zamazaną plamę światła. Zajęło mu to więcej czasu, niż chciałby przyznać, żeby dotrzeć do światła, obrócić się nogami do przodu i wykopać kratę zamykającą szyb.

Kiedy wreszcie wysunął się na chłodną, otwartą przestrzeń, natychmiast rozpoznał to otoczenie. Znajdował się na drugim piętrze, gdzie zwykle trzymano pacjentów, którzy wymagali obserwacji. Podobnie jak na innych piętrach, na tym również panował rozgardiasz, jak gdyby w samym środku powszedniego dnia rozpętała się tam wojna. Normalnie gwarną przestrzeń teraz spowijała cisza, nawet bulgoczące odgłosy instalacji wodnej były przytłumione. Lecz nie było słychać żadnych skowytów ani szurania nieumarłych stóp - i to był dobry znak.

Wilson usiadł na podłodze i odpoczywał przez chwilę, oddychając ciężko. Kłucie w boku nie ustawało, lecz w tym momencie nic nie mógł na to poradzić. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś broni, na wypadek gdyby zombi jednak się pokazały, ale jedynym przedmiotem w jego zasięgu była pogięta krata z kanału wentylacyjnego. Wilson podniósł ją i obrócił w dłoniach, starając się zebrać myśli.

House'owi i Foremanowi nic się nie stało, pomyślał. Na pewno nic im się nie stało. A przynajmniej, dodał z odrobiną wyrzutów sumienia, House'owi na pewno nic się nie stało. Foreman sam to przyznał: ten facet wiedział, co robi. House prawdopodobnie uciekł, zanim Wilsonowi udało się go dogonić, to wszystko.

Nic mu się nie stało. Na pewno.

Wilson spostrzegł swoje zniekształcone odbicie na błyszczących listewkach kraty. Ociekająca krwią twarz odwzajemniała jego zobojętniałe spojrzenie, i po raz pierwszy w ciągu całego dnia onkolog pomyślał, że może przegrać walkę z łzami, które zbierały się na dnie jego oczu.

Zdusił w sobie cichy skowyt i zakrył dłonią oczy. Teraz musisz radzić sobie sam, wrzasnął w duchu na samego siebie. Weź się w garść.

Wtem uszy Wilsona wychwyciły słaby odgłos metalu skrobiącego o tynk. Zanim zdołał zorientować się, co to było, zobaczył kątem oka, że coś leci w kierunku jego głowy. Odruchowo zablokował ostrą broń trzymaną w dłoniach kratą i po pustym korytarzu rozszedł się brzęk metalu uderzającego o metal.

Zza rogu wyłoniła się siedząca postać, dzierżąca ofensywne narzędzie.

- Doktor Wilson? - zdziwiła się. - Myślałam, że jesteś na wakacjach.

Wilson rozdziawił usta i opuścił swoją prowizoryczną tarczę. - Doktor Whitner? - wybełkotał.

Judith Whitner skromnie wzruszyła ramionami, opierając broń o swój bark. - We własnej osobie - odparła.

Wilson ze zdumieniem wpatrywał się w drobną kobietę na wózku inwalidzkim. Ledwo znał doktor Whitner - ona zajmowała się badaniami naukowymi, a on rzadko bywał nieproszonym gościem w laboratorium. Tylko raz tak naprawdę poświęcił jej uwagę: było to podczas tej kompromitującej akcji, kiedy House walczył z nią o lepsze miejsce parkingowe dla niepełnosprawnych. A teraz siedziała przed nim, wyglądając na lekko wyczerpaną w swoim podartym fartuchu i z włosami związanymi w nieporządny kucyk, ale poza tym miała się świetnie.

- Ty... ty żyjesz? - Wilson zamrugał.

- Spostrzegawczy jesteś - odrzekła z ironicznym uśmieszkiem. - Wybacz, że prawie pozbawiłam cię głowy. - Skinęła na swoją broń podobną do harpuna. - Usłyszałam głośny hałas i doszłam do wniosku, że jesteś jednym z tych zombi. - Czoło kobiety przecięła zmarszczka zatroskania. - To skaleczenie na twojej skroni wygląda paskudnie. Chodź, poskładajmy cię do kupy.

Whitner obróciła się na wózku o sto osiemdziesiąt stopni i skierowała się w dół korytarza, z harpunem wciąż opartym na ramieniu. Wilson zamrugał ponownie i czym prędzej pozbierał się z podłogi, zostawiając kratę z szybu wentylacyjnego za sobą.

- A więc wiesz o zombi? - spytał.

Lekarka posłała mu przez ramię zniecierpliwione spojrzenie. - Dopiero tu przyjechałeś czy co? Te stwory chodzą. Są martwe. Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, czym są. - Przewróciła oczami i ruszyła w dalszą drogę.

- Rzeczywiście, dopiero tu przyjechałem - odparował Wilson. - Byłem z House'em, ale zostaliśmy rozdzieleni. Musiałem wskoczyć do przewodu wentylacyjnego, żeby dotrzeć w jakieś bezpieczne miejsce.

- Z House'em? - wykrzyknęła Whitner. - Ten jednonogi sukinkot ciągle wierzga? Szczęście mu sprzyja. - Zatrzymała się za zdemolowanym stanowiskiem pielęgniarek i sięgnęła po apteczkę.

- Taak... też mi się tak wydaje - westchnął Wilson. Potarł dłońmi twarz, odrywając płatki zaschniętej krwi ze swojej rany. - Dlaczego nie jesteś w kafeterii, razem z innymi?

- To jest tutaj ktoś jeszcze? - zapytała Whitner, otwierając szeroko oczy. - Ile osób?

Wilson wzruszył ramionami. - Kilkanaście. Głównie pacjenci. House stara się znaleźć jakieś lekarstwo. Na razie przeprowadza pewne badania.

Kobieta prychnęła, szperając w apteczce, którą położyła sobie na kolanach. - Szkoda jego zachodu. Jeśli chodzi o mnie - mówiła dalej - kiedy rozpętało się to piekło i windy przestały pracować, zostałam tutaj jak w pułapce. Musiałam porzucić swój elektryczny wózek i przesiąść się na manualny. Robi mniej hałasu. - Odgarnęła z twarzy kilka pasemek długich, brązowych włosów i poprawiła okulary. - Nie jest to złe miejsce, żeby utknąć. Rozwaliłam automaty z przekąskami, więc mam mnóstwo jedzenia. No i mam to maleństwo. - Z dumą zaprezentowała swoją broń.

Unosząc jedną brew, Wilson przyjrzał się niebezpiecznemu przyrządowi. Wyglądało na to, że Whitner zdobyła szuflę do śniegu i oszlifowała jedną z jej krawędzi, zmieniając ją w ostrą klingę.

- Sprawia wrażenie skutecznej - przyznał.

- Bo tak jest. - Whitner rozdarła opakowanie z wacikiem nasączonym alkoholem. - Z czasem zauważysz, że nie ma zbyt dużej aktywności zombi w tych rejonach szpitala. Byłam bardzo skrupulatna, likwidując je w tej samej chwili, w której tu zawędrowały. A teraz schyl się, żebym mogła cię dosięgnąć. - Skinęła na niego ręką.

Wilson nachylił się odrobinę i pozwolił lekarce zdezynfekować rozcięcie na swojej skroni.
- Wydajesz się być bardzo dobrze przygotowana - powiedział. - Skąd wiedziałaś, że trzeba obcinać im głowy?

Whitner zabrała się za nakładanie opatrunku na czoło Wilsona w energiczny, sprawny, prawie matczyny sposób. Jej usta ułożyły się w zwartą kreskę wyrażającą skupienie, zanim się odezwała:
- Zanim straciłam władzę w nogach - zaczęła - bardzo często angażowałam się w przedsięwzięcia [link widoczny dla zalogowanych]. - Przykleiła kwadratowy kawałek gazy tuż poniżej linii włosów Wilsona. - Przez kilka miesięcy pracowałam w klinice na Haiti. Dużo wiesz na temat Haiti, doktorze Wilson?

Wilson pokręcił głową.

Whitner uśmiechnęła się. - Powiedzmy po prostu - szepnęła - że nie pierwszy raz mam do czynienia z żywymi trupami.

- Widziałaś już taką epidemię? - Wilsonowi rozszerzyły się oczy.

- A żebyś wiedział. - Zatrzasnęła apteczkę teatralnym gestem. - Amerykańscy lekarze zostali ewakuowani helikopterami z gorącej strefy, kiedy władze zorientowały się, co się dzieje. Później napisano w raportach, że masakra, do której tam doszło, była tylko kolejnym zrywem w haitańskiej wojnie domowej, co okazało się zgrabną przykrywką.

- Ale musieli jakoś zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby - odparł zawzięcie Wilson. - Musieli znaleźć sposób, jak ją kontrolować albo...

Whitner podniosła dłonie. - O ile wiem, jedynym rozwiązaniem jest totalna likwidacja zakażonych jednostek. - Odłożyła apteczkę na miejsce i podniosła wzrok na Wilsona. - Infekcja nie wydostała się jeszcze poza budynek, prawda?

- Nie - westchnął Wilson, przesuwając ręką po swoich wilgotnych włosach. - Policja otoczyła cały teren. Ja dostałem się tutaj przez przypadek.

- Farciarz - odparła oschle Whitner. Przeniosła spojrzenie na jego puste dłonie. - Włóczyłeś się tutaj bez żadnej broni? - zapytała.

- Miałem nóż. Zgubiłem go. - Wilson uśmiechnął się z zakłopotaniem.

- Nóż? - prychnęła kpiąco. - Obciach.

- Miałem też piłę do kości, ale były z nią same kłopoty.

- No cóż, proszę - powiedziała, sięgając pod stanowisko pielęgniarek. - Możesz wziąć mój zapasowy sprzęt. - Podała Wilsonowi identyczną zaostrzoną szuflę. - To zdumiewające, co można zdziałać, mając schowek pełen narzędzi i smykałkę do majsterkowania - stwierdziła, puszczając oko do onkologa.

- Dzięki - tylko tyle zdołał wykrztusić, unosząc w rękach swoją nową broń i myśląc o ukochanej szufli House'a, porzuconej gdzieś na jedenastym piętrze. - Wygląda na to, że wielkie umysły myślą podobnie.

- Posłuchaj. - Whitner zerknęła na swój subtelny platynowy zegarek. - Jest już po północy, a ty wyglądasz jak gówno. Może przespałbyś się na jednym z łóżek na OIOM-ie, a wartę będziemy trzymać na zmianę? Obudzę cię za trzy godziny.

Wilson skinął głową i obejrzał się przez ramię. Wyglądało na to, że prawie w każdej sali znajdowały się zwłoki, bezgłowe zombi albo łóżko z zakrwawioną pościelą.

- Na końcu korytarza jest jeden pokój, który nadal nadaje się do użytku - podpowiedziała Whitner. - Idź śmiało.

Wilson posłuchał sugestii i skierował się do sali, którą wskazała mu lekarka, ciągnąc za sobą swoją szuflę.

Znalazł się w sterylnej izolatce, chociaż było oczywiste, że nie jest ona już tak "sterylna" jak kiedyś. Elektryczne drzwi, zaprojektowane tak, by całkowicie zamknąć w środku zainfekowanego pacjenta, zablokowały się i pozostały otwarte. Na niezasłanym szpitalnym łóżku wciąż leżała biała pościel, a na stoliku obok stał dzbanek przefiltrowanej wody.

Wilson oparł zaostrzoną szuflę o szklaną ścianę i podciągnął bluzę od szpitalnego uniformu kilkanaście centymetrów do góry, żeby w odbiciu na szybie obejrzeć swoje obrażenia. Ciemnopurpurowy siniak rozpościerał się na jego żebrach i bolał jak diabli. Wzdychając, onkolog wziął dzbanek z wodą i przełknął kilka łyków chłodnego płynu, po czym otarł usta wierzchem dłoni, a dzbanek odstawił na stolik przy łóżku.

Zrzucił z nóg plastikowe sandały i przez chwilę rozważał rozebranie się ze swojego brzoskwiniowego uniformu, ale uznał, że jest zbyt zmęczony, by zawracać sobie tym głowę. Wsunął się pod pościel na łóżku, zastanawiając się, jakim cudem Whitner potrafiła w ogóle spać, będąc zupełnie sama przeciwko nieznanej liczbie zombi wędrujących po szpitalu. Nawet mając świadomość, że lekarka będzie czuwać, kiedy on będzie spał, Wilson nie sądził, że zdoła się odprężyć.

Przycisnął cienką poduszkę do brzucha i starał się wyrzucić z pamięci ból potrzaskanych żeber, myśląc o House'ie i o tym, że jego przyjaciel musiał do tego czasu znaleźć się w jakimś bardzo bezpiecznym miejscu.

Boop ba doop. Boop ba dobadop. Boop...

Wilson usiadł wyprostowany na łóżku. Wydarzenia minionego wieczoru wreszcie wywierały na nim swój wpływ. Zaczynał tracić rozum, a słuch płatał mu figle.

...ba doop ba deedee doop. Boop ba doop...

- O mój boże - wyszeptał. To był dzwonek telefonu komórkowego. Irytujący dzwonek telefonu komórkowego, ale to nie miało znaczenia.

Nie zważając na swoją spuchniętą kostkę, wyskoczył z łóżka i pokuśtykał na korytarz. Denerwująca melodia brzmiała niewyraźnie, lecz Wilson nie miał wątpliwości, że ją słyszy.

- Nie rozłączaj się, nie rozłączaj się - powtarzał bez przerwy, przekopując się przez stos powywracanych mebli z poczekalni i starych czasopism. Tylko na krótką chwilę przerwał swoje poszukiwania, kiedy jego ręka otarła się o coś mokrego i czerwonego. Przez przerażający moment Wilson myślał, że trafił na jakąś część ciała, jednak okazało się, że był to po prostu wilgotny czerwony koc.

Dzwoniąca komórka umilkła raptownie z głośnym PIIIIP. Wilson zamarł, nasłuchując w skupieniu przez kilka sekund, ale melodia z telefonu nie odezwała się więcej.

- Niech to szlag - zaklął, uderzając pięścią w czarną skórzaną kanapę, która teraz leżała przewrócona na bok. Mebel przesunął się, a spomiędzy poduszek wypadła maleńka damska torebka. Wilson zamrugał na jej widok i ostrożnie ją otworzył.

Miniaturowa komórka w różowym kolorze wylądowała w jego czekającej dłoni. Komunikat na niewielkim wyświetlaczu oznajmiał: "Jedno nieodebrane połączenie: Brian."

- Och, kocham cię jak jasna cholera, Brian - wykrztusił z ulgą Wilson. Rozejrzał się po mrocznym korytarzu, ale Whitner nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Onkolog domyślał się, że prawdopodobnie wybrała się na partol po całym piętrze.

- Nie mogę siedzieć i czekać, aż bateria rozładuje się na moich oczach - szepnął do siebie, otwierając klapkę telefonu i wybierając 9-1-1.

Usłyszał dwa przeciągłe sygnały, a zaraz po nich kliknięcie: - Dziewięćset jedenaście, czym mogę służyć? - zapytał kobiecy głos.

- Mówi doktor James Wilson - odpowiedział w pośpiechu. - Jestem w Princeton Plainsboro Teaching Hospital. Mamy tu...

- Proszę pana, zaraz przełączę pańską rozmowę - przerwała mu w pół zdania, przeciągając wyrazy znudzonym tonem.

- Czekaj! Nie, proszę mnie nie przełączać. Muszę porozmawiać z...

- Proszę pana. - Głos kobiety brzmiał tak, jakby jadła właśnie coś chrupiącego. - Powiedziano mi, żebym przekazywała wszystkie połączenia dotyczące sytuacji w PPTH odpowiednim służbom.

- Sytuacja w PPTH? - wykrzyknął Wilson. - Ma pani jakiekolwiek pojęcie, co tu się dzieje? Mamy...

- Proszę czekać. - Z głośnika komórki popłynęła kiepska muzyka defiladowa oraz spokojny głos, który poinformował Wilsona, że jego telefon jest ważny dla urzędników miejskich miasta Princeton i że jeśli okaże cierpliwość, jego rozmowa zostanie odebrana zgodnie z kolejnością otrzymywanych połączeń.

- To musi być jakiś żart - stęknął Wilson, uciskając palcami grzbiet swojego nosa.

Z głębi korytarza dotarło do niego ciche skrzypienie toczącego się wózka. Obejrzawszy się za siebie, Wilson zobaczył Whitner, jadącą w jego stronę. Przysiadł na piętach i pomachał do niej, wskazując na mały telefon, który w dalszym ciągu przyciskał do ucha.

- Co się dzieje? - zapytała bez tchu. - Masz zasięg? Do kogo zadzwoniłeś?

- Na policję. - Wilson przewrócił oczami. - Kazali mi czekać.

Lekarka klasnęła dłońmi o podłokietniki swojego wózka. - To jakaś kompletna bzdura! - syknęła.

Wilson otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale w tym momencie trzymana przez niego komórka nagle zupełnie umilkła. Sprawdził wyświetlacz - bateria jeszcze nie rozładowała się do końca.

- Myślę, że właśnie mnie rozłączono - wycedził rozjuszony, powtórnie wybierając numer na klawiaturze. Whitner obserwowała go uważnie, kiedy czekał na połączenie. Gdy po drugiej stronie ktoś odebrał, Wilson wypalił bez wahania: - Mówi doktor James Wilson z PPTH. Zostaliśmy zaatakowani. Ludzie umierają i potrzebna nam pomoc.

Operatorka spod 911 westchnęła. - Proszę pana - powiedziała. - Zaraz przełączę pańską rozmowę.

- To zombi! - wrzasnął do telefonu. - Nie wiem, co oni pani powiedzieli, ale musi pani...

- Proszę pana, będzie pan musiał zaczekać. - Rozległo się kliknięcie i ta sama automatyczna wiadomość zaczęła odtwarzać się na tle patriotycznej muzyki marszowej.

Wilson zwalczył przemożną chęć, by cisnąć telefonem o ścianę, żeby po prostu go uciszyć.

- House miał rację - mruknął, ciągle przyciskając telefon do ucha. - Oni nas ignorują. Czekają, aż wszyscy umrzemy.

Whitner wyciągnęła rękę i położyła ją na rozdygotanym ramieniu Wilsona. - To jedyny sposób - powiedziała łagodnie. - Totalna likwidacja.

- Co powiedzą moim rodzicom? - wyszeptał Wilson. - Co uznają za przyczynę mojej śmierci?

Kobieta milczała przez chwilę, pocierając okryty bawełną bark Wilsona, jakby nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Masz dzieci? - zapytała w końcu.

Wilson pokręcił głową. - Mam trzy wściekłe eksżony, a dwóm z nich muszę płacić alimenty - odparł, kierując skwaszony uśmiech ku twarzy Whitner. - A ty?

Wzruszyła ramionami. - Tylko wściekłą eksdziewczynę i całą masę rachunków za karty kredytowe. Chyba bycie zjedzoną to nie do końca taka zła perspektywa. - Oboje parsknęli równocześnie posępnym śmiechem.

Niespodziewanie [link widoczny dla zalogowanych] się skończył, a w telefonie zabrzmiało kliknięcie. Wilson zerknął na wyświetlacz, sądząc, że znów go rozłączono, ale komórka nadal odliczała sekundy. Podniósł aparat z powrotem do ucha.

- Halo? - odezwał się, wciągając powietrze.

- A zatem ciągle jest pan w krainie żywych - odpowiedział mu znajomy głos, suchy i szorstki jak żwir.

- To ty. - Wilson zacisnął zęby.

- Miło mi pana słyszeć, doktorze Wilson – odrzekł Tritter.


***

Bonusik dla Was - taki mały dżołk w klimacie Halloween:



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pon 1:24, 04 Lis 2013, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lacida
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 06 Mar 2012
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:00, 09 Lis 2013    Temat postu:

Dlaczego nikt nie komentuje, przez 6 dni, dziewczyny, no wiecie, co???
Nie miałam netu.
Richie napisał:
- Wiesz, co powiedziałby mój tata, gdyby mnie teraz zobaczył? - wymamrotał Wilson, spoglądając czujnie w dół na poruszającą się nieustannie hordę zombi. - Powiedziałby: "James, mówiłem ci, żebyś skończył [link widoczny dla zalogowanych]".
House w zamyśleniu cmoknął językiem o zęby. - Twój tata nie miałby racji - zapewnił. - Rzeczoznawcy ubezpieczeniowi z piątego piętra poszli na pierwszy ogień. - Wymierzył kopniaka w zabłąkaną rękę zombi, strącając ją z krawędzi szafek. - Prawie nie zauważyli, że coś pożera ich mózgi.

Zombii apokalipsa ma prawdopodobieństwo ile 0, no i jest zdarzeniem niemożliwym, które się zdarzyło. Ubezpieczyciele w nią nie uwierzyli, no i nie byli przygotowani na walkę z zombiakami.
PS Istnieją zdarzenie możliwe o prawdopodobieństwie zero np. czy zgadniesz liczbę rzeczywistą o której pomyślałam [niech to będzie np. pierwiastek z 7 razy pi].

Richie napisał:
Wtem uszy Wilsona wychwyciły słaby odgłos metalu skrobiącego o tynk. Zanim zdołał zorientować się, co to było, zobaczył kątem oka, że coś leci w kierunku jego głowy. Odruchowo zablokował ostrą broń trzymaną w dłoniach kratą i po pustym korytarzu rozszedł się brzęk metalu uderzającego o metal.

Zza rogu wyłoniła się siedząca postać, dzierżąca ofensywne narzędzie.

- Doktor Wilson? - zdziwiła się. - Myślałam, że jesteś na wakacjach.

Nie tylko House'a zdziwił wcześniejszy powrót Jima z urlopu.

Cytat:

- A więc wiesz o zombi? - spytał.

Lekarka posłała mu przez ramię zniecierpliwione spojrzenie. - Dopiero tu przyjechałeś czy co? Te stwory chodzą. Są martwe. Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, czym są. - Przewróciła oczami i ruszyła w dalszą drogę.

Żyje tam już wystarczająco długo by wiedzieć , Wilson nie zadawaj oczywistych pytań.

Richie napisał:

- Rzeczywiście, dopiero tu przyjechałem - odparował Wilson. - Byłem z House'em, ale zostaliśmy rozdzieleni. Musiałem wskoczyć do przewodu wentylacyjnego, żeby dotrzeć w jakieś bezpieczne miejsce.

- Z House'em? - wykrzyknęła Whitner. - Ten jednonogi sukinkot ciągle wierzga? Szczęście mu sprzyja. - Zatrzymała się za zdemolowanym stanowiskiem pielęgniarek i sięgnęła po apteczkę.

- Taak... też mi się tak wydaje [...]

- To jest tutaj ktoś jeszcze? - zapytała Whitner, otwierając szeroko oczy. - Ile osób?

Wilson wzruszył ramionami. - Kilkanaście. Głównie pacjenci. House stara się znaleźć jakieś lekarstwo. Na razie przeprowadza pewne badania.

Na razie to nie mają wyników!

Richie napisał:
Rozwaliłam automaty z przekąskami, więc mam mnóstwo jedzenia. No i mam to maleństwo. - Z dumą zaprezentowała swoją broń.

Unosząc jedną brew, Wilson przyjrzał się niebezpiecznemu przyrządowi. Wyglądało na to, że Whitner zdobyła szuflę do śniegu i oszlifowała jedną z jej krawędzi, zmieniając ją w ostrą klingę.

- Sprawia wrażenie skutecznej - przyznał.

- Bo tak jest. - Whitner rozdarła opakowanie z wacikiem nasączonym alkoholem. - Z czasem zauważysz, że nie ma zbyt dużej aktywności zombi w tych rejonach szpitala. Byłam bardzo skrupulatna, likwidując je w tej samej chwili, w której tu zawędrowały.

Ona jest Housem w spódnicy! Tylko bez vikodinu.

Richie napisał:

Whitner uśmiechnęła się. - Powiedzmy po prostu - szepnęła - że nie pierwszy raz mam do czynienia z żywymi trupami.
Łałłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłł! Oto idealna żona dla Grega, przed nim widziała epidemię zombiii.

Richie napisał:

- Ale musieli jakoś zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby - odparł zawzięcie Wilson. - Musieli znaleźć sposób, jak ją kontrolować albo...

Whitner podniosła dłonie. - O ile wiem, jedynym rozwiązaniem jest totalna likwidacja zakażonych jednostek. - Odłożyła apteczkę na miejsce i podniosła wzrok na Wilsona. - Infekcja nie wydostała się jeszcze poza budynek, prawda?

- Nie - westchnął Wilson, przesuwając ręką po swoich wilgotnych włosach. - Policja otoczyła cały teren. Ja dostałem się tutaj przez przypadek.

- Farciarz - odparła oschle Whitner.

Wilson jedyny wszedł, bo Tritter zgłupiał i nienawiść wzięła w nim górę na rozsądkiem, a nawet egoizmem i dbaniem o swoja pracę i wolność.

Richie napisał:
Przeniosła spojrzenie na jego puste dłonie. - Włóczyłeś się tutaj bez żadnej broni? - zapytała.
[...]
- No cóż, proszę - powiedziała, sięgając pod stanowisko pielęgniarek. - Możesz wziąć mój zapasowy sprzęt. - Podała Wilsonowi identyczną zaostrzoną szuflę. - To zdumiewające, co można zdziałać, mając schowek pełen narzędzi i smykałkę do majsterkowania - stwierdziła, puszczając oko do onkologa.

- Dzięki - tylko tyle zdołał wykrztusić, unosząc w rękach swoją nową broń i myśląc o ukochanej szufli House'a, porzuconej gdzieś na jedenastym piętrze. - Wygląda na to, że wielkie umysły myślą podobnie.

Czyż to nie oczywiste, że wielkie umysły myślą podobnie?

Richie napisał:
Dziewięćset jedenaście, czym mogę służyć? - zapytał kobiecy głos.

- Mówi doktor James Wilson - odpowiedział w pośpiechu. - Jestem w Princeton Plainsboro Teaching Hospital. Mamy tu...

- Proszę pana, zaraz przełączę pańską rozmowę - przerwała mu w pół zdania, [...] Powiedziano mi, żebym przekazywała wszystkie połączenia dotyczące sytuacji w PPTH odpowiednim służbom.

- Sytuacja w PPTH? - wykrzyknął Wilson. - Ma pani jakiekolwiek pojęcie, co tu się dzieje? Mamy...

- Proszę czekać. - Z głośnika komórki popłynęła kiepska muzyka[...]

- Mówi doktor James Wilson z PPTH. Zostaliśmy zaatakowani. Ludzie umierają i potrzebna nam pomoc.

Operatorka spod 911 westchnęła. - Proszę pana - powiedziała. - Zaraz przełączę pańską rozmowę.

- To zombi! - wrzasnął do telefonu. - Nie wiem, co oni pani powiedzieli, ale musi pani...
[...]
- House miał rację - mruknął, ciągle przyciskając telefon do ucha. - Oni nas ignorują. Czekają, aż wszyscy umrzemy.

Czy to nie oczywiste?

Richie napisał:

- A zatem ciągle jest pan w krainie żywych - odpowiedział mu znajomy głos, suchy i szorstki jak żwir.

- To ty. - Wilson zacisnął zęby.

- Miło mi pana słyszeć, doktorze Wilson – odrzekł Tritter.


Teraz będzie ostro! I to jak!!!
I będzie genetyka Richie szykuj swoje szare komórki ;-).


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lacida dnia Sob 13:14, 09 Lis 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:19, 10 Lis 2013    Temat postu:

Richie117 napisał:
noooł, tego nie powiem, bo to by było kłamstwo
haha to mnie uspokoiło

Richie117 napisał:
well...
yeah! To z kolei ucieszyło

Richie117 napisał:
ale tylko tacy wykastrowani, bo wtedy są wierniejsi i nie mają ochoty się włóczyć
pies pewnie tak, ale wykastrowany facet pewnie już nie ma ochoty w ogóle żyć

Richie117 napisał:
zapewne, nigdy nie liczyłam a miałabym jeszcze więcej tych niecnych, gdyby autorka erowych manipów nie odwaliła focha i nie zablokowała swoich House'owych prac tylko dla własnych przyjaciół na LJcie
cooo, takie rzeczy powinny być dostępne dla całej ludzkości!

Richie117 napisał:
albo może się zająć ratowaniem świata po szybkim numerku <img src="http://i111.photobucket.com/albums/n152/saphira182/Obraz1.gif">
o ile będzie miał wystarczająco dużo siły

Richie117 napisał:
awwww *zazdrości* wysłałam kiedyś CV do podobnego sklepu, ale nie odpisali
no cusz, znam ten ból wysyła się i wysyła, a nikt się nie odzywa

Richie117 napisał:
wtedy House musiałby zażądać seksu z góry, bo po takiej obietnicy Mały Greg nie zmieściłby się w żadnych legginsach
House w legginsach? lepiej w bokserkach, albo bez niczego

Richie117 napisał:
nie żebym broniła 4mana, ale akcja tego fika dzieje się w 3. sezonie, soł jeszcze tych lat tyle nie było
aaaa, no to dobra. Nie mówię nic złego na Foremana, bo może się okazać, że uratuje House'a

Richie117 napisał:
"na pół gwizdka" istnieje indeed, tylko nie wiem, jak ona się ma do angielskiego "only running on one cylinder"
uczymy się całe życie hmm... znalazłam run on all cylinders, to pewnie z tym one to taka mała parafraza

Richie117 napisał:
jeśli dobrze pamiętam, to temat Cuddy już nie powróci
yeah!

Richie117 napisał:
oj, wierz mi, i bez tego będzie miał dosyć na głowie...
poor guy, aż mi go szkoda:(

Richie117 napisał:
eee tam, do niczego taki wabik bez mózgu
może chociaż ma dobre mięsko

Richie117 napisał:
ale przy Foremanie Wilson nie paradowałby po szatni w adamowym stroju
no mam nadzieje, takie akcje są zakazane nawet po dużej ilości alkoholu

Richie117 napisał:
chcę wierzyć, że ludziom odebrało mowę po akcji pod prysznicem
bo to była bardzo fajna akcja! W fiku +13

Richie117 napisał:
szczęście w krytycznym momencie bardziej martwił się o House'a niż o zombiaki
no niee, jakby się martwił, że zrobi krzywdę tym słodkim zombiaczkom to ja odpadam

Richie117 napisał:
ale nie pasuje na bohatera, który ratuje świat kosztem głupiego poświęcenia własnego życia
ale przecież bohaterowie, którzy ratują świat zawsze przeżywają

Richie117 napisał:
chyba wszyscy mamy ten defekt, żeby ruszać na pomoc House'owi
bo takie piękno musi przetrwać jak najdłużej

Richie117 napisał:
poor House wpadł z deszczu pod rynnę - jak nie zombiaki, to Wilson gadający o uczuciach
uczucia go przynajmniej nie zjedzą, powinien to już wiedzieć

Richie117 napisał:
na pacz, Ty to masz musk, ja się nie domyśliłam
jedno dobre domyślenie na tysiąc błędnych

Richie117 napisał:
to później, najpierw House chce poruchać
ale House-romantyk jest bardziej

Richie117 napisał:
poor U może powinnam wstawiać klasyfikację wiekową przed każdym rozdziałm dla przypomnienia
spoko, już będę pamiętać

Richie117 napisał:
pewnie już się pobawił w "Zgadnij, którym palcem dźgam cię w tyłek... Nope, nie zgadłeś, to nie był palec"
omg

Richie117 napisał:
exactly! bleeeeh
kto jak to, ale Wilson powinien o tym myśleć nawet w trakcie apokalipsy

Richie117 napisał:
gorsze byłby tylko atak Cuddy
a co gdyby Cuddy było tak dużo jak zombie?


Już połowa fika! Ale kurde, jak to Wilson uciekł i nie czekał na House'a? Czemu nie próbował go bohatersko ratować? gdzie się podział Hoooouse? pod tym względem rozdział jest straszny i jeszcze Tritter się pojawia

Cytat:
puste oczy stworów gapiły się na niego bezmyślnie.
Lepsze to niż gdyby patrzyły ze smakiem

Cytat:
lecz Wilson nadal nie potrafił zlokalizować ich źródła.
Użyj GPSa! Albo jakiegoś radaru namierząjcego House'a!

Cytat:
- Nie zaszedłem tak daleko, żeby skończyć w ten sposób
attaboy!

Cytat:
Gdzie się kończył, tego onkolog nie był pewien, ale musiał czekać tam na niego...
House!!!

Cytat:
Nie mógł zostać tam na zawsze, musiał odszukać House'a i Foremana.
Jedna misja ratunkowa na raz! House jest najważniejszy!

Cytat:
House prawdopodobnie uciekł, zanim Wilsonowi udało się go dogonić, to wszystko.
Ja też w to wierzę!

Cytat:
- Doktor Wilson? - zdziwiła się. - Myślałam, że jesteś na wakacjach.
Yeah, i zabija zombie dla przyjemności

Cytat:
Ten jednonogi sukinkot ciągle wierzga? Szczęście mu sprzyja.
ale chamska! jak się tak zastanowić, to może mieć nawet ze 3 albo 4 nogi!

Cytat:
Rozwaliłam automaty z przekąskami, więc mam mnóstwo jedzenia.
Pewnie same batoniki, ale szczęściara

Cytat:
- Wydajesz się być bardzo dobrze przygotowana - powiedział. - Skąd wiedziałaś, że trzeba obcinać im głowy?
Racja! ale podejrzana babeczka!

Cytat:
myśląc o ukochanej szufli House'a, porzuconej gdzieś na jedenastym piętrze.
To szpital ma aż tyle pięter

Cytat:
myśląc o House'ie i o tym, że jego przyjaciel musiał do tego czasu znaleźć się w jakimś bardzo bezpiecznym miejscu.
Byle nie w jakimś niebie z 72 dziewicami!!!

Cytat:
- Miło mi pana słyszeć, doktorze Wilson – odrzekł Tritter.


Jak mówiłam, podejrzana babeczka z tej doktor Whitner! Ma ukryty telefon, widziała już taką epidemię i sama na wózku poradziła sobie z masą zombie... nie do uwierzenia! Zwłaszcza, że House-superhero zniknął wśród zombie, a powinien ich rozgromić jednym uderzeniem musi wyjść z tego cało i nawet włos mu z głowy nie może spaść

Muszę koniecznie wygospodarować więcej czasu i energii na fiki i horum! ale wiedz, że czytaczem jestem zawsze, nawet jeśli pisze koment przez tydzień
Weny na następny rozdział (w którym House sie pojawia, i hope! )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:10, 12 Lis 2013    Temat postu:

Lacida napisał:
Dlaczego nikt nie komentuje, przez 6 dni, dziewczyny, no wiecie, co???
może tak bardzo się przejęły nieznanym losem House'a, że zabrakło im słów...

Lacida napisał:
Zombii apokalipsa ma prawdopodobieństwo ile 0, no i jest zdarzeniem niemożliwym, które się zdarzyło.
żebyśmy się wszyscy nie zdziwili, kiedy ta apokalipsa pewnego pięknego dnia nastąpi

Lacida napisał:
PS Istnieją zdarzenie możliwe o prawdopodobieństwie zero np. czy zgadniesz liczbę rzeczywistą o której pomyślałam [niech to będzie np. pierwiastek z 7 razy pi].
kurde, a ja zawsze byłam przekonana, że jeśli jakieś zdarzenie jest możliwe, to jego prawdopodobieństwo może być bardzo bliskie zeru, ale nie może wynosić dokładnie zero, bo wtedy byłoby niemożliwe matematyka to dla mnie czysta czarna magia

Lacida napisał:
Nie tylko House'a zdziwił wcześniejszy powrót Jima z urlopu.
może personel szpitala, który zamienił się w zombiaki też jest zdziwiony i wcale nie gonią Wilsona, żeby go zjeść, tylko żeby się z nim przywitać?

Lacida napisał:
Ona jest Housem w spódnicy! Tylko bez vikodinu.
i bez laski, i bez tego seksownego zarostu

Lacida napisał:
Łałłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłł! Oto idealna żona dla Grega, przed nim widziała epidemię zombiii.
House z zazdrości zzieleniałby jak te wszystkie zombiaki

Lacida napisał:
Czyż to nie oczywiste, że wielkie umysły myślą podobnie?
niech tylko wielki umysł Whitner nie wpadnie na pomysł całowania Wilsona

Lacida napisał:
Czy to nie oczywiste?
naiwnemu Wilsonowi ciężko przychodzi wiara w takie oczywistości

Lacida napisał:
I będzie genetyka Richie szykuj swoje szare komórki ;-)
moje szare komórki ze strachu będą się teraz broniły aksonami i dendrytami przed tłumaczeniem kolejnego rozdziału

***

advantage napisał:
yeah! To z kolei ucieszyło
nie masz ani trochę litości dla poor Trittera?

advantage napisał:
pies pewnie tak, ale wykastrowany facet pewnie już nie ma ochoty w ogóle żyć
well, faceci, którzy musieli dać się zoperować z powodu raka jąder jakoś żyją... podobno taka kastracja u dorosłego mężczyzny przeważnie nie wpływa na funkcjonowanie reszty sprzętu

advantage napisał:
cooo, takie rzeczy powinny być dostępne dla całej ludzkości!
yeah muszę ją kiedyś zbajerować i dostać się do jej znajomych, ale jakoś nie mogę się do tego zabrać

advantage napisał:
o ile będzie miał wystarczająco dużo siły
łyczek energetyzującego nektaru z Małego Grega doda mu sił

advantage napisał:
no cusz, znam ten ból wysyła się i wysyła, a nikt się nie odzywa
yup... * back*

advantage napisał:
House w legginsach? lepiej w bokserkach, albo bez niczego
w legginsach, bo miał być superbohaterem a superbohaterowie nie chodzą w samych bokserkach albo bez niczego

advantage napisał:
Nie mówię nic złego na Foremana, bo może się okazać, że uratuje House'a
o ile pamiętam, to nie - możesz dalej nie lubić Foremana

advantage napisał:
uczymy się całe życie hmm... znalazłam run on all cylinders, to pewnie z tym one to taka mała parafraza
no pacz, to i ja się czegoś nauczyłam nawet nie szukałam 'run on all', bo tamto mi się od początku skojarzyło z motocyklem House'a i podobne hasła wypluło mi góógle

advantage napisał:
poor guy, aż mi go szkoda:(
bardzo słusznie *poor House*

advantage napisał:
może chociaż ma dobre mięsko
bardzo w to wątpię szczególnie jeśli Cuddy była wegetarianką jak LE...

advantage napisał:
bo to była bardzo fajna akcja! W fiku +13
ale nie wspomniano ani słowem o żadnych zuych rzeczach

advantage napisał:
ale przecież bohaterowie, którzy ratują świat zawsze przeżywają
nie zawsze... Bruce Willis w Armageddon nie przeżył

advantage napisał:
uczucia go przynajmniej nie zjedzą, powinien to już wiedzieć
mogą go zjeść w sensie metaforycznym

advantage napisał:
jedno dobre domyślenie na tysiąc błędnych
możesz być z siebie dumna! House też tysiąc razy się pomylił, zanim postawił właściwą diagnozę

advantage napisał:
ale House-romantyk jest bardziej
okeeej, soł teraz będę tłumaczyć tylko fiki z House'em-romantykiem i bez ery

advantage napisał:
kto jak to, ale Wilson powinien o tym myśleć nawet w trakcie apokalipsy
ja bym pomyślała! *jestę Wilsonę*

advantage napisał:
a co gdyby Cuddy było tak dużo jak zombie?
najstraszniejszy horror ever

advantage napisał:
Już połowa fika! Ale kurde, jak to Wilson uciekł i nie czekał na House'a? Czemu nie próbował go bohatersko ratować? gdzie się podział Hoooouse? pod tym względem rozdział jest straszny i jeszcze Tritter się pojawia
rzeczywiście, nie zauważyłam, że to już połowa spokojna głowa, na bohaterskie ratowanie House'a jeszcze przyjdzie czas i na załatwienie Trittera

advantage napisał:
Lepsze to niż gdyby patrzyły ze smakiem
House paczy na Wilsona ze smakiem!! a zombiaki się po prostu nie znają

advantage napisał:
Użyj GPSa! Albo jakiegoś radaru namierząjcego House'a!
gdyby miał przy sobie paczkę chipsów, to House zaraz by się zjawił obok niego

advantage napisał:
House!!!
a gucio, nie ma tak dobrze

advantage napisał:
Jedna misja ratunkowa na raz! House jest najważniejszy!


advantage napisał:
Ja też w to wierzę!
good

advantage napisał:
Yeah, i zabija zombie dla przyjemności
w sumie to by mogły być wymarzone wakacje House'a

advantage napisał:
jak się tak zastanowić, to może mieć nawet ze 3 albo 4 nogi!
gdyby miał 3 nogi, to poruszałby się o tak: [link widoczny dla zalogowanych]

advantage napisał:
Racja! ale podejrzana babeczka!
i jeszcze kazała Wilsonowi iść spać! strach pomyśleć, co mogłaby mu wtedy zrobić

advantage napisał:
To szpital ma aż tyle pięter
no właśnie nigdy nie rozgryzłam tego, jak to jest z tymi piętrami w PPTH

advantage napisał:
Byle nie w jakimś niebie z 72 dziewicami!!!
w niebie dla House'a byłaby tylko jedna dziewica - Wilson

advantage napisał:
musi wyjść z tego cało i nawet włos mu z głowy nie może spaść
cusz, zobaczymy...

Uh, podesłałabym Ci trochę swojego czasu i energii, ale sama nie mam ich w nadmiarze Ale okeeej, będę wiedziała, że czytaczem jesteś no matter what
Dziękować very much


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:51, 16 Lis 2013    Temat postu:

Richie117 napisał:
no dobra, to umówmy się tak, że jak Ciebie ktoś zatrudni, to później spróbujesz mnie jakoś wkręcić do firmy
okej! or maybe założę własną firmę

Richie117 napisał:
well, zamiast za rękę, House trzymałby wtedy Wilsona za JJ'a i jakoś by to było
brzmi pięknie, tylko trzeba się zastanowić, jak szybko Wilson mógłby biec w takich warunkach

Richie117 napisał:
zależy, co kto lubi... a poza tym ja subiektywnie znielubiłam Cube, bo na podstawie pierwszej części pisałam pracę zaliczeniową na psychologię społeczną i tyle razy ten film oglądałam, że prawie zaczęłam nim rzygać <img src="http://i247.photobucket.com/albums/gg156/kasiat88/emotki/chowa.gif">
znaczy, że początkowo musiałaś ten film chociaż trochę lubieć? ale whatever, oglądam teraz tyle seriali, że i tak nie mam czasu na filmy

Richie117 napisał:
zapewne... ale na ranigast nie mam kasy, a hugsy mogę rozdawać za free
aww

Richie117 napisał:
whyyyy? <img src="http://i111.photobucket.com/albums/n152/saphira182/Obraz1.gif"> oj, spokojnie, dorysowałby sobie nowe kredką do brwi ze swojej kosmetyczki
bo ja nie potrafię wybrać dżizas, tylko nie to

Richie117 napisał:
bo jestem zua perwerka soł, now we know, że autor/ka tego fika nie lubi małych kotków
chyba raczej 'zóa', bo jak dobrze wiemy, zuo jest tak naprawdę dobre W takim razie nie wiem, czy chcę kogoś takiego wspierać

Richie117 napisał:
zapisz to sobie gdzieś, przyda się taka strategia na wypadek apokalipsy zombi - i może dostaniesz Pokojowego Nobla!
nie muszę, myślę, że zapamiętam No co, skoro wampiry mogą, to zombiaki też

Richie117 napisał:
może tego fika napisała córka Stephenie Meyer?
albo sama Meyer, who knows

Richie117 napisał:
albo Wilson nie zauważył - a House nie chciał mu odbierać błogiej nieświadomości - że jego bokserki pobrudziły się z zupełnie innego powodu
ejj, ale to by było mega dziwne, gdyby się 'pobrudził' podczas zabijania zombie

Richie117 napisał:
no pacz, o tym nie pomyślałam ale może oglądanie nagiego Wilsona odwróciło uwagę House'a od spotkania ze śmiercią
imo to była kombinacja tych dwóch czynników

Richie117 napisał:
LOL maybe House ma słabość do głupiutkich stworzonek
yeah, zapewne

Richie117 napisał:
bosh, ómarłam
anyway, nope, nie nauczą się latać i nie pojawi się Foreman z Betsy... ale chłopaki sobie i tak poradzą ofkors
*agressively worries o rzycie Richie*
okeej, zaraz się dowiem

Richie117 napisał:
hell, yeah! ale nie mów tego House'owi, bo wtedy Ty będziesz damą w opałach
ale wtedy Wilson wciąż będzie rycerzem, soł... nie widzę problemu

***

Cytat:
- Prawie nie zauważyli, że coś pożera ich mózgi.
może to właśnie miał na myśli ojciec Wilsona - skoro prawie nie zauważyli, to całkiem przyjemna śmierć

Cytat:
Nie masz przypadkiem przy sobie dwumetrowego kija, co?
hehehehe, brzydkie skojarzenia, sorry

Cytat:
Obaj polecieli w dół, a tłum zombi rozstąpił się jak nieżyczliwa publiczność na koncercie rockowym, pozwalając mężczyznom spaść na twardą, wykafelkowaną posadzkę.
wow, w życiu bym nie wpadła na to, że mogą po prostu spaść na podłogę... pewnie dlatego, że to jest bardzo wredne, auć

Cytat:
Zamknął oczy i starał się udawać, że jest na zjeżdżalni wodnej, tyle że bez wody, za to z pożerającymi ludzi potworami za jego plecami.
close enough

Cytat:
A więc wiesz o zombi? - spytał.
*facepalm* cóż, przynajmniej jest uroczy

Cytat:
Wsunął się pod pościel na łóżku, zastanawiając się, jakim cudem Whitner potrafiła w ogóle spać, będąc zupełnie sama przeciwko nieznanej liczbie zombi wędrujących po szpitalu.
jak dla mnie bardziej podejrzane jest to, jak w ogóle udało jej się przeżyć! I serio, jakie są szanse, żeby dwa razy w życiu spotkać się z zombiakową epidemią? *patrzy się podejrzliwie*

Cytat:
- Och, kocham cię jak jasna cholera, Brian - wykrztusił z ulgą Wilson.
widzisz Wilson, właśnie dlatego płacisz teraz alimenty: za bardzo spieszysz się z wyznawaniem uczuć


oł noł, co z House'em? Jakoś średnio wierzę w to, że uciekł szybciej, ale alternatywa jest tylko taka, że został sam z zombiakami... A Wilson nawet nie próbował zgrywać rycerza tym razem, jak to możliwe?
[wait a minute, może jednak miałam rację z tym, że Trittera zje zombie? I mam dziwne przeczucie, że tym zombie będzie House... ]

i nawet nie będę przepraszać za swoją ność w pisaniu komentarzy, bo mi wstyd się tak powtarzać

mnóstwa weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 10:54, 20 Lis 2013    Temat postu:

Anai napisał:
okej! or maybe założę własną firmę
better not, bo wtedy jak każdy przedsiębiorca będziesz zatrudniała tylko emerytów lub studentów, a ja znów nie będę miała szans się załapać

Anai napisał:
brzmi pięknie, tylko trzeba się zastanowić, jak szybko Wilson mógłby biec w takich warunkach
House nie biega za szybko, soł Wilson na pewno by za nim nadążył

Anai napisał:
znaczy, że początkowo musiałaś ten film chociaż trochę lubieć? ale whatever, oglądam teraz tyle seriali, że i tak nie mam czasu na filmy
tjaa, w skali lubienia od 1 do 10 dałabym mu może 4 U know, gdybyś się uparła, mogłabyś potraktować "Cube" jako 3-odcinkowy miniserial

Anai napisał:
bo ja nie potrafię wybrać dżizas, tylko nie to
damn, a ja myślałam, że wybór między brwiami a JJ'em jest oczywisty why? bo jak House by to zobaczył, to od razu chciałby mu dorysować inne rzeczy?

Anai napisał:
chyba raczej 'zóa', bo jak dobrze wiemy, zuo jest tak naprawdę dobre W takim razie nie wiem, czy chcę kogoś takiego wspierać
masz rację, my bad A jeżeli autorem tego fika jest Pieseł?
░░░░░░░░░▄░░░░░░░░░░░░░░▄ So less kittehs
░░░░░░░░▌▒█░░░░░░░░░░░▄▀▒▌ Much Doges
░░░░░░░░▌▒▒█░░░░░░░░▄▀▒▒▒▐ Many Good
░░░░░░░▐▄▀▒▒▀▀▀▀▄▄▄▀▒▒▒▒▒▐ Such Win
░░░░░▄▄▀▒░▒▒▒▒▒▒▒▒▒█▒▒▄█▒▐ WOW
░░░▄▀▒▒▒░░░▒▒▒░░░▒▒▒▀██▀▒▌
░░▐▒▒▒▄▄▒▒▒▒░░░▒▒▒▒▒▒▒▀▄▒▒▌
░░▌░░▌█▀▒▒▒▒▒▄▀█▄▒▒▒▒▒▒▒█▒▐
░▐░░░▒▒▒▒▒▒▒▒▌██▀▒▒░░░▒▒▒▀▄▌
░▌░▒▄██▄▒▒▒▒▒▒▒▒▒░░░░░░▒▒▒▒▌
▌▒▀▐▄█▄█▌▄░▀▒▒░░░░░░░░░░▒▒▒▐
▐▒▒▐▀▐▀▒░▄▄▒▄▒▒▒▒▒▒░▒░▒░▒▒▒▒▌
▐▒▒▒▀▀▄▄▒▒▒▄▒▒▒▒▒▒▒▒░▒░▒░▒▒▐
░▌▒▒▒▒▒▒▀▀▀▒▒▒▒▒▒░▒░▒░▒░▒▒▒▌
░▐▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒░▒░▒░▒▒▄▒▒▐
░░▀▄▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒░▒░▒░▒▄▒▒▒▒▌
░░░░▀▄▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▄▄▄▀▒▒▒▒▄▀
░░░░░░▀▄▄▄▄▄▄▀▀▀▒▒▒▒▒▄▄▀
░░░░░░░░░▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▀▀


Anai napisał:
nie muszę, myślę, że zapamiętam
też tak zawsze myślę, a potem zapominam

Anai napisał:
albo sama Meyer, who knows
jak na nią osobiście, to chyba jednak za dobry tekst

Anai napisał:
ejj, ale to by było mega dziwne, gdyby się 'pobrudził' podczas zabijania zombie
nie do końca... let's say, że gdy Wilson zabijał zombiaki, JJ wyobrażał sobie, jaki House będzie wdzięczny za ratunek

Anai napisał:
imo to była kombinacja tych dwóch czynników
bardzo możliwe z jego podzielnością uwagi

Anai napisał:
*agressively worries o rzycie Richie*
okeej, zaraz się dowiem
sweet
a niedługo dowiesz się jeszcze, jak poradził sobie House

Anai napisał:
ale wtedy Wilson wciąż będzie rycerzem, soł... nie widzę problemu
chyba że Wilson pozostanie wiernym rycerzem House'a i będzie walczył o jego honor

Anai napisał:
może to właśnie miał na myśli ojciec Wilsona - skoro prawie nie zauważyli, to całkiem przyjemna śmierć
maybe... szkoda, że nie poznaliśmy rodziców Wilsona i nie wiemy, czy to byli dobrzy czy źli ludzie

Anai napisał:
hehehehe, brzydkie skojarzenia, sorry
*łączy się z Anai w byciu sorry za brzydkie skojarzenia*

Anai napisał:
wow, w życiu bym nie wpadła na to, że mogą po prostu spaść na podłogę... pewnie dlatego, że to jest bardzo wredne, auć
imo bardziej auć by było wpadnięcie w łapy zombi

Anai napisał:
close enough
Wilson musiał mieć jakieś traumatyczne przeżycia na basenie

Anai napisał:
*facepalm* cóż, przynajmniej jest uroczy
i w uroczy sposób chciał przerwać krępującą ciszę

Anai napisał:
jak dla mnie bardziej podejrzane jest to, jak w ogóle udało jej się przeżyć! I serio, jakie są szanse, żeby dwa razy w życiu spotkać się z zombiakową epidemią? *patrzy się podejrzliwie*
sugerujesz, że Whitner jest jakąś Queen of Zombies i to wszystko jej sprawka?

Anai napisał:
widzisz Wilson, właśnie dlatego płacisz teraz alimenty: za bardzo spieszysz się z wyznawaniem uczuć
good thing, że tego Briana nie było wtedy w szpitalu, bo Wilson poprosiłby go o rękę

Anai napisał:
oł noł, co z House'em? Jakoś średnio wierzę w to, że uciekł szybciej, ale alternatywa jest tylko taka, że został sam z zombiakami... A Wilson nawet nie próbował zgrywać rycerza tym razem, jak to możliwe?
spokojnie, zagadka "co z House'em" wyjaśni się soon well, ja tam się Wilsonowi za bardzo nie dziwię - też nie czułabym się zbyt rycersko w scrubsach i plastikowych sandałach

Anai napisał:
[wait a minute, może jednak miałam rację z tym, że Trittera zje zombie? I mam dziwne przeczucie, że tym zombie będzie House... ]
nie zaprzeczam, nie potwierdzam

Anai napisał:
i nawet nie będę przepraszać za swoją ność w pisaniu komentarzy, bo mi wstyd się tak powtarzać
good, bo mi się nie chce powtarzać, że 'nic nie szkodzi'

dzięęęki


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 10:45, 24 Lis 2013    Temat postu:

Cytat:
Najwyższy czas rozwiać Wasze obawy o los House'a... a może wcale nie

Enjoy!



Rozdział 5


- Jak rozumiem, udało się panu przetrwać tę sytuację w dobrym zdrowiu - mówił dalej Tritter po drugiej stronie telefonu. - Przypuszczam, że doktorowi House'owi należą się za to nasze podziękowania. Za to wszystko, co się dzieje.

- O czym pan mówi? - wycedził Wilson. Jego mięśnie napinały się coraz mocniej z każdym słowem wypowiadanym przez detektywa. Przełożył maleńką różową komórkę do drugiego ucha, a Whitner klepnęła go w ramię. Podniósł wzrok, napotykając jej pytające spojrzenie, ale nie udzielił jej żadnych wyjaśnień.

- Mówię o całym tym burdelu - warknął Tritter. - Nie sądzi pan, że to dziwne? W Ameryce są tysiące szpitali, nie mówiąc już o szpitalach na całym świecie, a ta tragedia wydarzyła się akurat tam, gdzie pracuje House. Kieruję jednostką, która ma dopilnować, żeby żaden z tych dziwolągów nie wydostał się z waszego szpitala, i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nasz poczciwy doktorek miał z tym coś wspólnego.

Wilson zacisnął wolną rękę w pięść i skupił się na wbijaniu paznokci w swoją dłoń.
- Niech pan posłucha, te zombi nie są...

- Zombi? - przerwał mu detektyw. Wilson usłyszał w słuchawce jego ciężkie westchnienie. - Zatem pan także wierzy w tę bajeczkę? Myślałem, że jest pan człowiekiem nauki.

- Czy pan oszalał? - wrzasnął Wilson do telefonu. - Niech pan zajrzy przez drzwi do lobby! Tam chodzą ludzie, którzy są martwi, którzy byli martwi, którzy roznoszą zarazę...

Whitner pochyliła się do przodu w swoim wózku. - O co chodzi? - szepnęła. - Co się dzieje?
Wilson skinął ręką, żeby nie przeszkadzała, lecz lekarka nachyliła się jeszcze bliżej, przysłuchując się rozmowie.

- Istnieje wiele możliwości, czym jest ta choroba - wtrącił się po raz kolejny Tritter. - Może to zwykła infekcja skóry, która sprawia, że pacjenci przypominają z wyglądu zwłoki. Może doszło do skażenia środowiska, które wywołało zbiorową halucynację. Może nawet pewien stary, uzależnionych od prochów facet uwolnił wirusa własnej produkcji, żeby zemścić się na całym świecie.

- House nie...

- Jednakże! - Tritter podniósł głos, przekrzykując protesty Wilsona: - Nie ma możliwości, że to są zombi, ponieważ coś takiego jak zombi nie istnieje, doktorze Wilson. - Zachichotał, co zabrzmiało jak nieznośne zgrzytanie. - Kiedy wysłałem pana do budynku, myślałem, że być może będzie pan w stanie rozprawić się z podstępem House'a; raz już się to panu udało. Ale teraz widzę, że czeka pana dokładnie taki sam koniec jak całą resztę.

- Ty sukinsynu - syknął Wilson. - To nie jest jakaś infekcja skóry. To są żywe trupy, które nas wszystkich tutaj zabiją, jeśli nam nie pomożecie.

- Otrzymałem rozkaz, żeby zabezpieczyć teren - brzmiała odpowiedź detektywa - i zrobić wszystko, co niezbędne, by zagwarantować, że ta choroba, cokolwiek to jest, nie rozprzestrzeni się poza PPTH. Jako lekarz na pewno pan to rozumie.

- Na miłość boską, tutaj są dzieci! - wykrzyknął Wilson.

- A czego się pan spodziewał? - zapytał Tritter. - To nie jest film. Nie będzie helikoptera lądującego na dachu, ani oddziału [link widoczny dla zalogowanych], którzy wpadną przez okna, prując z karabinów maszynowych. Nikt nie przybędzie na ratunek. - Na moment zapadła cisza. - Teraz się rozłączę. Do widzenia, doktorze Wilson.

- Nie, nie, proszę poczekać! - Wilson paplał bezładnie do słuchawki. Whitner warknęła i wyrwała mu telefon.

- Kto mówi? - rzuciła ostro, przykładając komórkę do ucha. - Bo rozmawia pan z doktor J. Whitner, szefową Ośrodka Badawczego Princeton, i mogę potwierdzić, że doktor House uwolnił wirusa wewnątrz tego budynku. Jestem w posiadaniu szczepionki, którą należy powielić i rozpowszechnić w trybie natychmiastowym.

Wilson zamrugał gwałtownie, rozdziawiając usta. Whitner słuchała odpowiedzi płynącej z telefonu i puściła do niego oko.

- Oczywiście, obszar pańskich działań jest bezpieczny, detektywie - odparła pospiesznie, gdy tylko metaliczny głos umilkł - ale czy naprawdę chce pan podjąć takie ryzyko? Kiedy ten kryzys się skończy, zaczną się pytania, na które pan będzie musiał odpowiedzieć. Tego typu incydent nigdy więcej się nie powtórzy, dzięki panu.

Gdy w słuchawce rozbrzmiewała kolejna trzeszcząca odpowiedź Trittera, Wilson przysunął się do lekarki i wyszeptał:
- Co ty, do diabła, wyprawiasz?

Whitner zasłoniła ręką mikrofon komórki. - Dzięki temu poczują, że ogień pali im się pod tyłkiem, i sprowadzi ich to do budynku.

- Ale kiedy zobaczą, że nie mamy żadnej szczepionki... - Wilson zmarszczył brwi.

Whitner przewróciła oczami. - Przekażemy im fiolkę [link widoczny dla zalogowanych]. Niby jak, do cholery, mieliby zauważyć różnicę? A kiedy znajdą się w środku, zobaczą, że mamy tutaj prawdziwe zombi i nas stąd wydostaną.

Lekarka ponownie skupiła uwagę na telefonie. - Tak, sir, zrozumiałam. Jakkolwiek uzna pan za stosowne. - Pokazała Wilsonowi uniesiony do góry kciuk i uśmiechnęła się szeroko. - Im prędzej, tym lepiej, panie Tritter. Szczepionka jest bardzo delikatna, a my nie mamy warunków, żeby utrzymywać ją w świeżości. Tak...

Nagła eksplozja jęków przedarła się przez spokojne dotychczas korytarze. Wilson zesztywniał.

- Będę musiała do pana oddzwonić - szepnęła Whitner do telefonu. Zatrzasnęła klapkę komórki i rzuciła ją Wilsonowi, który złapał ją odruchowo. - Gdzie jest broń, którą przed chwilą ci dałam? - zapytała, sięgając po własną szuflę umocowaną z boku wózka.

Wilson zerknął za siebie na otwartą izolatkę. Jego szufla stała oparta o szklaną ścianę.
- Zaraz wracam - powiedział, wrzucając telefon do kieszeni na piersi swojego uniformu. Podniósł się z podłogi i popędził z powrotem do pokoju, najszybciej jak pozwalała mu na to spuchnięta kostka.

Zanim złapał gładki, drewniany trzonek swojej szufli i odwrócił się, korytarz zaczął wypełniać się zombi. Wyglądało na to, że nadchodzą gromadami od strony klatki schodowej. Whitner całkiem spokojnie siedziała w swoim wózku, obserwując stwory, które wolno zbliżały się korytarzem, i zaciągnęła ręczne hamulce na kołach wózka.

- Czy to dobry pomysł? - zapytał Wilson, wracając do niej w pośpiechu. - A jeśli będziesz musiała uciekać?

- Moje nogi nie działają - przypomniała mu lekarka. - Nigdzie się nie wybieram. - Z głośnym okrzykiem bojowym zamachnęła się szuflą ku górze, celując w miękką tkankę pod brodą najbliższego zombi, i wbiła szpic swojej ostrej włóczni w jego mózg. Stwór upadł, wydając ostatni jęk, a Whitner wyszarpnęła swoją szuflę z czaszki stworzenia.

- Możesz się przyłączyć, kiedy zechcesz, doktorze Wilson - powiedziała. Jej brązowe oczy błyszczały od adrenaliny. - Jest ich wystarczająco dużo dla nas obojga.

Wilson otrząsnął się z odrętwienia i zabrał się do roboty, przecinając kark innego zombi płaską częścią swojego ostrza. Nadciągnęło kolejne, pozbawione nóg, zombi, wlokąc się po podłodze przy pomocy palców rąk. Wilson odskoczył do tyłu, kiedy przypuściło atak na jego kostkę, i zatopił szpic broni w potylicy żywego trupa. Ciałem zombi wstrząsnęły konwulsje, po czym rozciągnęło się bezwładnie na ziemi niczym rozszarpana na kawałki lalka.

Wilson otarł pot z oczu i podniósł wzrok na zbliżającą się hordę.
- Myślałem, że mówiłaś, że nie ma wielu zombi w tych częściach szpitala - mruknął, machnąwszy ponownie swoją bronią, by trafić nieumarłą pielęgniarkę pod żuchwę.

- To największa grupa, jaką widziałam za jednym razem - wydyszała Whitner, wykorzystując oparcie, jakie dawał jej zablokowany wózek, by zrzucić z szufli kolejne zwłoki. - Możemy mieć kłopoty.

- Mandat za przekroczenie prędkości to jest kłopot. Upić się na własnym weselu to jest kłopot - odparł Wilson. - My natomiast mamy przesrane. - Widział nieumarłych, którzy napływali przez poczekalnię, mijając wyłączoną ozdobną fontannę i wywrócone rośliny w doniczkach. Naliczył ich około trzydziestu, a następne ciągle znajdowały się na klatce schodowej, blokując ich jedyną drogę ucieczki.

Zresztą Wilson miał świadomość, że z Whitner na wózku inwalidzkim schody nie były realistyczną opcją.

Wyładował nieco swojej frustracji na zombi w czarnym t-shircie z napisem [link widoczny dla zalogowanych]. Wgnieciona czaszka stwora z satysfakcjonującym trzaskiem uderzyła w linoleum na podłodze. Jednak katharsis Wilsona nie trwało długo - cofnął się gwałtownie, by uniknąć schwytania przez zombi z dużą nadwagą w maskującej bejsbolówce, i jego skręcona kostka nie wytrzymała pod ciężarem jego ciała.

Wilson stęknął, lądując na podłodze. Telefon komórkowy wypadł z kieszonki jego bluzy i ślizgiem pomknął po linoleum.

- Cholera! - Wyciągnął rękę po aparat, ale grube zombi zrobiło jeszcze jeden ociężały krok naprzód i zmiażdżyło telefon swoim [link widoczny dla zalogowanych]. Wilson zagapił się na leżącą na ziemi kupkę obwodów rozszerzonymi z niedowierzania oczami.

- Wstawaj, zanim ciebie też rozdepcze - wrzasnęła Whitner ze swojego miejsca pod ścianą, gdzie nadal z łatwością przebijała zombi swoją włócznią. Wilson podźwignął się do pionu, na chwilę tracąc oddech pod wpływem bólu w nodze i w boku, i uderzył szuflą w twarz zombi, rozbijając ją na miazgę.

- No to po naszym jedynym połączeniu ze światem zewnętrznym - westchnął, podnosząc broń w obu rękach.

- Masz jeszcze jakieś błyskotliwe pomysły? - zapytała natarczywie Whitner, zwalniając hamulce na kołach i obracając się wokół własnej osi, żeby dźgnąć zombi, które zakradło się do niej od tyłu.

Wilson nie zdążył wypowiedzieć żadnego uspokajającego kłamstwa, bo oboje usłyszeli za swoimi plecami wesołe "ding", dobiegające z końca korytarza.
- To winda towarowa! - wykrzyknął. - House musiał nas znaleźć. Chodźmy!

Unieszkodliwił jeszcze jedno, ostatnie zombi, po czym złapał za uchwyty wózka Whitner i popchnął ją w głąb korytarza. Żywe trupy usiłowały podążyć za nimi, lecz spowalniały je stosy ich martwych pobratymców.

Wilson minął biegiem puste pokoje, zatrzymując się z poślizgiem tuż przed windą. Metalowe drzwi rozsunęły się i Betsy - śnieżna szufla niemalże pozbawiła go głowy.

- Uważaj! - zawołał do wnętrza windy. - To tylko ja.

- I ja - pisnęła Whitner, również osłaniając głowę.

Foreman wystawił głowę z kabiny. - Jeszcze żyjecie? Gdzie jest House?

- Nie ma go z tobą? - zapytał Wilson, otwierając szeroko oczy.

- Możemy pogadać o tym później - wtrąciła się Whitner. - Teraz po prostu wynośmy się stąd w cholerę.

Wjechała do windy, a Wilson obejrzał się przez ramię na dziesiątki zombi, które zostawili za sobą. Już miał wejść do środka za lekarką, kiedy w polu widzenia mignął mu kawałek wypolerowanego drewna.

- O nie - jęknął bezgłośnie, obracając się w kierunku nadchodzących zombi. Drzwi do windy niemal zamknęły się za nim, lecz Foreman wsunął między nie rękę.

- Musimy iść, Wilson! - wrzasnął. - Wsiadaj!

Wilson zignorował go i ruszył do przodu, po drodze ścinając głowy dwóm zombi.

- Co ty sobie, do diabła, myślisz? - usłyszał skrzeczący głos Whitner. - Uciekajmy!

Jednak Wilson parł naprzód, waląc trzonkiem swojej szufli w twarz zombi, które przed chwilą przykuło jego uwagę. Ogłuszone stworzenie runęło na ziemię, dając mu okazję do wyszarpnięcia cienkiego drążka połyskującego drewna spomiędzy trzeciego i czwartego żebra zombi. Elegancko wygięty uchwyt wyglądał tak znajomo, że Wilson nie mógł go z niczym pomylić.

- House... - wykrztusił, zaciskając palce na lasce z taką siłą, że zbielały mu kłykcie.

Silne ręce złapały go za ramiona i pociągnęły z powrotem w stronę windy.
- Ty pomylony dupku - wymamrotał Foreman, naciskając przycisk zamykający drzwi, kiedy obaj bezpiecznie znaleźli się w środku. - Po co tam pobiegłeś?

Wilson nie odpowiedział, tylko podniósł do góry laskę, żeby pozostała dwójka lekarzy mogła ją zobaczyć.

- To... nie wygląda dobrze - powiedział cicho Foreman. Westchnął i zakrył dłonią oczy, jakby zamyślił się nad czymś głęboko.

- To, to nie oznacza... - zaczęła Whitner, kładąc pocieszającą dłoń na zwisającym bezwładnie przedramieniu Wilsona. - House to twardy sukinsyn. Nic mu nie...

- Bez niej daleko nie zajdzie - odrzekł Wilson bezbarwnym głosem, wciąż nie odrywając oczu od trzymanej w ręce laski. - A bez klucza do windy, będzie uwięziony na jedenastym piętrze. Całkiem sam, bez żadnej broni. A ja... ja go tam zostawiłem. - Głos mu się załamał i onkolog mocno zacisnął powieki.

- Posłuchaj, przykro mi - odezwał się Foreman. Jego dobitny ton ani trochę nie maskował zaniepokojonego wyrazu jego twarzy. - Na razie wróćmy do pozostałych, a potem...

Młodszy mężczyzna był gotów wcisnąć przycisk dziewiątego piętra, gdy po drugiej stronie drzwi windy rozległo się straszliwe łomotanie. Trójka lekarzy zamarła w całkowitym bezruchu, nasłuchując charakterystycznych jęków, ale niczego takiego nie usłyszeli. Natomiast uderzenia w drzwi przybrały na sile.

- Wiem, że tam jesteście! - czyjś głos przedostał się przez warstwy metalu. - Światełko kontrolki ciągle działa.

- Co? - sapnął Wilson. Laska i jego szufla ze stukotem upadły na podłogę windy, a onkolog dźgnął palcem przycisk otwierania drzwi. Forman i Whitner nawet nie mieli czasu, żeby go powstrzymać.

Drzwi rozsunęły się ze świstem, ukazując zdyszanego House'a, który opierał się na ułamanej nodze od stołu trzymanej w prawej ręce, a na lewym ramieniu opierał strażacki toporek. Jego błękitny szpitalny uniform pokrywały bryzgi czarnej mazi, a oczy diagnosty miały optymistyczny - choć nieco dziki - wyraz.

Wilson podniósł się odrobinę, stając na palcach zdrowej nogi. Ponad ramieniem House'a zobaczył, że horda zombi została całkowicie unicestwiona: podłoga zasłana była ciałami żywych trupów, którym odcięto głowy, rozbito czaszki albo pokonano je w inny sposób.

- O mój boże - wyszeptał.

House uniósł brwi, mile zaskoczony, kiedy spojrzał na podłogę.
- Hej, znaleźliście moją laskę. Jak słodko. - Odrzucił za siebie stołową nogę i schylił się po swój oryginalny wspomagacz.

- Jak ty to, do diabła, zrobiłeś? - wykrzyknął Foreman, wskazując na stosy nieruchomych zwłok.

- I jak udało ci się zejść po schodach? - spytała Whitner, mierząc House'a podejrzliwym spojrzeniem.

- To długa historia z udziałem pudełka zapałek, pokrywy od kosza na śmieci i kilku dobrze rozmieszczonych porcji łatwopalnego płynu - odparł House, kuśtykając do wnętrza kabiny. Obrócił się twarzą do drzwi, jakby czekała go normalna jazda na górę do jego gabinetu. - Wciśnij dziewiątkę, proszę.

Wilson wykonał polecenie, nieustannie gapiąc się na swojego nietkniętego przyjaciela.
- Ty sukin...

- Foreman, czego dowiedziałeś się z biopsji? - zapytał House, zupełnie ignorując słowa Wilsona, podczas gdy winda posuwała się do góry.

Foreman westchnął. - Miałeś rację. Wygląda to na [link widoczny dla zalogowanych] o strukturze bardzo podobnej do [link widoczny dla zalogowanych] albo [link widoczny dla zalogowanych]. - Wyciągnął kilka arkuszy papieru z kieszeni swojego obszarpanego kitla i wręczył je House'owi.

House pogrążył się w lekturze wydruków, marszcząc brwi. - Fantastycznie. Teraz musimy tylko stworzyć antywirusa.

Whitner prychnęła. - Mówisz poważnie? Nie ma szczepionki ani antywirusa przeciwko Eboli czy Marburgowi, ponieważ cholernie trudno ustalić ich właściwości. Jak niby mamy skonstruować lekarstwo, nie mając żadnego wsparcia, żadnego wyposażenia, żadnego...

- Musisz być tu nowa - odrzekł House, spoglądając w dół na kobietę na wózku. - To jest ten etap, kiedy jestem sarkastyczny i wkurzony.

- Ale przecież musi być jakiś sposób, żeby uśmiercić wirusa, nie niszcząc przy tym nosiciela - mruknął Wilson, masując palcami skronie. Ciężko było uczestniczyć w diagnostycznej burzy mózgów, kiedy House dopiero co jakimś cudownym trafem uciekł żywy z Wyspy Zombi, jednak musiał spróbować. - A gdyby tak poddać zainfekowaną osobę naświetlaniom? Może to zabiłoby wirusa, tak jak zabija komórki nowotworowe.

- Pierwszy pomysł chłopca od raka dotyczy antyrakowej kuracji. Oryginalne - parsknął House. - Ten wirus jest jak karaluch. Takie natężenie promieniowania usmażyłoby ciało pacjenta, a wirus nawet by nie kichnął.

Whitner wzięła papiery z ręki House'a i przyglądała im się przez swoje okulary.
- Skoro wirus atakuje komórki mózgu, może wystarczyłoby usunąć zakażoną tkankę - zasugerowała.

Foreman pokręcił głową. - Infekcja obejmuje wszystkie płaty mózgowe - powiedział. - Nawet gdybyśmy całkowicie rozebrali przednią część mózgu*, nie wystarczyłoby to, żeby powstrzymać wirusa.

- Och, całkowite rozbieranie. - House zadrżał teatralnie. - Uwielbiam, kiedy tak świntuszysz**. - Winda brzęknęła, a drzwi rozsunęły się na boki. - Chodźcie, to nasz przystanek - powiedział, ruszając naprzód z pomocą swojej niedawno odzyskanej laski.

Przebyli drogę powrotną do kafeterii, nie natykając się więcej na żywe trupy, a jedna z ocalałych pielęgniarek wpuściła ich do środka. Whitner od razu skierowała się ku ułożonym w rzędach pacjentom, rozglądając się za czymś, w czym mogłaby pomóc. Foreman poszedł sprawdzić, co z Chase'em, którego ulokowano w kącie kafeterii, a House ruszył prosto do łazienki, porzuciwszy pod drzwiami swój strażacki toporek.

Wilson westchnął i podążył za nim.

Kiedy pchnął drzwi do męskiej toalety, House akurat zdejmował swoją poplamioną górę od uniformu, po czym włożył ją do jednej z umywalek. Nabrał pełną dłoń mydła z dozownika i odkręcił wodę, mocząc bluzę i szorując czarne ślady na materiale.

- Ty żyjesz - stwierdził po prostu Wilson.

House podniósł wzrok i dojrzał w lustrze odbicie Wilsona. - A poza tym urodziłem się pod znakiem Strzelca***. Do czego zmierzasz?

Wilson zrobił kilka kroków w jego kierunku. - Myślałem, że zginąłeś.

- No cóż, myliłeś się. - House podniósł mokrą bluzę z umywalki i wykręcił ją, wyciskając z niej wodę do ostatniej kropli.

- Nadal nie będziemy o tym rozmawiać? - zapytał Wilson.

Mężczyzna bez koszuli chwycił laskę, która stała oparta o krawędź kontuaru i pokuśtykał do kabin prysznicowych, gdzie rozwiesił bluzę na ściance działowej, żeby wyschła. Odwrócił się, lecz nie spojrzał Wilsonowi w twarz.
- Nie.

Wilson w jednej chwili znalazł się przy nim, złapał go za ramiona i z warknięciem przycisnął House'a do ścianki.
- Ty draniu, myślałem, że już po tobie! Masz pojęcie, jak ja...

Reszta zdania przeszła w cichy, żałosny jęk. Paznokcie Wilsona wbijały się w nagie ramiona House'a, gdy usiłował zapanować nad swoimi trzęsącymi się kończynami. Onkolog spojrzał w szkliste błękitne oczy diagnosty, ale nie potrafił znaleźć w nich żadnej odpowiedzi. Pochylił się do przodu, jego powieki opadły powoli, i spróbował musnąć ustami wargi przyjaciela.

Dłoń House'a przykryła usta Wilsona, powstrzymując go przed pocałunkiem. Wilson zamrugał, otwierając oczy ze zdziwieniem.

- Nie teraz, Jimmy - mruknął House, utkwiwszy wzrok w wykafelkowanej podłodze. Wyswobodził się z rąk Wilsona i pokuśtykał wolno do wyjścia.

Młodszy lekarz na moment zastygł w bezruchu, po czym skoczył do przodu i chwycił House'a za nadgarstek.
- Czekaj, co to miało, do diabła, znaczyć, House? - wyrzucił jednym tchem. - Zanim wyjechałem do Maine, to ty pocałowałeś mnie. Teraz jestem tutaj, praktycznie rzucam się na ciebie, a ty...

House strząsnął dłoń Wilsona ze swojego przegubu. - Nie chcę o tym rozmawiać, ponieważ nie ma o czym rozmawiać - wymamrotał, w dalszym ciągu nie patrząc Wilsonowi w oczy. - Po prostu nie darzę cię takimi uczuciami.

- Nie, to kłamstwo. - Wilson opuścił bezwładnie rękę wzdłuż boku, a trybiki w jego głowie zaczęły się obracać. - Przecież wiesz, jak nikłe są nasze szanse na przeżycie tej zarazy. Dlaczego nie chcesz...? - Oczy onkologa otworzyły się szeroko. - O boże.

House pokręcił głową. - Popełniłem błąd. Pocałowałem cię, żeby namieszać ci w głowie. To niczego nie oznaczało. Ja...

- Przestań mnie okłamywać! - wrzasnął Wilson. - I pokaż mi, gdzie zostałeś ugryziony!

House zamknął oczy i odwrócił się, wzdychając z rezygnacją. Oparł laskę o pisuar i podciągnął lewą nogawkę. Na tylnej stronie jego łydki widniały ślady zębów, ułożone w dwa półksiężyce. Rana już zdążyła nabrać wściekle czerwonego koloru, a skórę wokół niej pokrywały ciemne siniaki.

- Jedyne, co wiemy na pewno - odezwał się cicho House - to to, że choroba przenosi się przez płyny ustrojowe. - Ponownie wziął do ręki laskę i najszybciej jak umiał, ruszył do drzwi. - Nie możesz mnie pocałować - szepnął, wychodząc.

Wilson stał przez chwilę w pustej łazience, czekając, aż ziemia przestanie wirować pod jego bosymi stopami. House był zakażony. House miał przemienić się w jednego z tych stworów.

Westchnął ciężko i przesunął dłonią po włosach. Do diabła, jakie to ma znaczenie?, pomyślał. I tak wszyscy mieli umrzeć; to była tylko kwestia czasu.

Wilson wrócił do kafeterii, zauważając, jak słabo oświetlone było teraz to pomieszczenie. Zapewne pielęgniarki wyłączyły niektóre z lamp, żeby poszkodowanym pacjentom było łatwiej zasnąć. Wyglądało na to, że wszyscy porozkładali się na podłodze, owinięci w skradzione koce.

Odnalazł House'a w kącie za dwoma przewróconymi stolikami. Diagnosta pocierał ostrożnie swoją prawą nogę, którą rozprostował przed sobą. Kiedy zbliżył się do niego, House posłał mu piorunujące spojrzenie.

Wilson wskazał ręką na sprawiającą problemy kończynę. - Nadal mogę cię dotykać, prawda? - zapytał cicho. - Bez tabletek musi cię bardzo boleć.

House przełknął ślinę, zanim odpowiedział zachrypniętym głosem: - Zjazd po dziewięciu kondygnacjach schodów na pokrywie od kosza na śmieci też mi raczej nie pomógł.

Wzruszywszy ramionami, Wilson przekroczył ściankę prowizorycznej wnęki i usiadł obok House'a na zimnej podłodze. Odsunął dłonie przyjaciela od pokiereszowanego uda i sam zajął się delikatnym masażem przez cienką tkaninę szpitalnych spodni. Opuszki jego palców niezliczoną ilość razy przemierzały nierówną powierzchnię blizny House'a, wzdłuż uda do kolana i z powrotem.

- Lepiej? - zapytał po jakimś czasie.

House skinął głową. - Chyba powinieneś się trochę przespać - powiedział. - Przez cały dzień nie miałeś ani chwili odpoczynku.

- Taak - odparł obojętnie Wilson. Przestał zajmować się nogą przyjaciela i sięgnął po stos koców, który leżał w pobliżu. Następnie zaczął rozkładać jeden z nich na płytkach podłogi. - Położę się tu razem z tobą, jeśli nie masz nic przeciwko. Nie miałem okazji, żeby ukraść sobie własne posłanie.

House przesunął ręką po kręconych włosach z tyłu głowy. - Nie wydaje mi się, żeby to był taki dobry...

- Zostaję - Wilson wszedł mu w słowo stanowczym tonem, nie zostawiając miejsca na dalszą kłótnię.

- Jak sobie chcesz - odrzekł House. W jego głosie słychać było tylko odrobinę jego zwykłej zuchwałości. - Tylko nie waż się próbować pocałować mnie, kiedy będę spał.

- Chciałbyś - zachichotał Wilson, starając się podtrzymać dowcip dla dobra House'a.

House położył się i przewrócił na lewy bok, chwytając poduszkę, żeby włożyć ją sobie pod głowę. Ponieważ była to jedyna poduszka, Wilson przysunął się blisko, żeby również z niej skorzystać, i naciągnął na nich obu cienkie prześcieradło. Przylgnął do pleców House'a i poczuł, jak jego oddech muska kark diagnosty.

Zwalczył impuls, żeby pocałować skórę w tamtym miejscu.

- Żadnego lizania - mruknął House, jakby czytał mu w myślach. - Pot.

- House - wykrztusił onkolog, obejmując ramieniem nagą talię przyjaciela - naprawdę uważasz, że bez ciebie długo tutaj pożyję? Po prostu pozwól mi...

- Może ciebie to nie obchodzi, czy zamienisz się w zombi - wyszeptał w ciemności House, ciągle patrząc w przeciwnym kierunku - ale mnie owszem. - Przesunął nieco nogę, jakby próbował znaleźć bardziej wygodną pozycję. Nie mówiąc ani słowa, Wilson wsunął nogę między nogi House'a, dając uszkodzonej kończynie lepsze oparcie.

- A skoro już o tym mowa - mówił dalej House. - Chcę, żebyś mnie zabił, zanim sam się przemienię.

Wilson przycisnął czoło do ramienia House'a i odezwał się z ustami tuż przy jego kręgosłupie: - Nie dojdzie do tego. Wymyślimy sposób na pokonanie wirusa.

- Wilson. - House obrócił się na plecy, pozwalając Wilsonowi oprzeć się policzkiem o jego pierś. Ucho młodszego mężczyzny znalazło się nad jego sercem. - Nie możemy zwalczyć tej choroby. To nie jest... - Westchnął, podnosząc rękę, żeby zanurzyć palce we włosy Wilsona. - To nie jest coś, co potrafimy wyleczyć.

Wilson skinął głową, nie odrywając jej od piersi House'a. Oddychał głęboko, by uciszyć szum w swoich uszach. Skoncentrował się na zapisaniu sobie w pamięci zapachu House'a, dotyku jego skóry oraz sposobu w jaki serce diagnosty biło do rytmu z jego własnym sercem.

- Wszystko w porządku, wszystko w porządku - szeptał do niego House. Leżeli tak, spleceni rękami i nogami pod wspólnym przykryciem, czekając, aż noc dobiegnie końca.


Cytat:
* w oryginale Foreman mówi o wykonaniu full frontal lobotomy, czyli o [link widoczny dla zalogowanych], ale musiałam tutaj odejść od wiernego tłumaczenia, żeby odpowiedź House'a miała sens

** całkowite rozbieranie - oryg. full frontal - określenie, które odnosi się do zdjęć porno, gdzie modelkę/modela widać od przodu "w pełnej okazałości" - stąd reakcja House'a

*** Strzelec - [link widoczny dla zalogowanych] - nie wiem, czemu Autorka wybrała ten znak, skoro House powinien być spod znaku Bliźniąt (21.05-21.06)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Wto 9:27, 26 Lis 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lacida
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 06 Mar 2012
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:36, 30 Lis 2013    Temat postu:

Komentarz, który napisałam się skasował. Więc ten będzie krótki.
Richie117 napisał:

- Jak rozumiem, udało się panu przetrwać tę sytuację w dobrym zdrowiu - mówił dalej Tritter po drugiej stronie telefonu. - Przypuszczam, że doktorowi House'owi należą się za to nasze podziękowania. Za to wszystko, co się dzieje.

Ja się Tritterowi nie dziwię, jak gdzieś będzie dziwna choroba to u pacjenta House'a. Ale podejrzewanie, że to wina Grega to przesada.

Triiter nie wierzy w zombii, to może wejdzie i sam zobaczy

Przykro, że House został ugryziony, ale niech Wilson uważa na siebie.

Odnoście [link widoczny dla zalogowanych] możliwe, że spokrewnionych z ebolą.
Największe szanse powinien mieć ktoś kogo przodkowie mieszkali w Anglii w 1. połowie XVI wieku, ale nie w Walii czy Kornwalii.
Jedna epidemia dotknęła niemal cała Środkową-Północną Europę [Płd. Skandynawia, Litwa, Inflanty, Polska, Niemcy, Beneluks i oczywiście Anglia]

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:45, 06 Gru 2013    Temat postu:

Lacida napisał:
Komentarz, który napisałam się skasował.
najlepiej pisać sobie komentarze w wordzie albo notatniku, a nie od razu na horum

Lacida napisał:
Ja się Tritterowi nie dziwię, jak gdzieś będzie dziwna choroba to u pacjenta House'a. Ale podejrzewanie, że to wina Grega to przesada.
w końcu to Tritter... Przesadził już w momencie, kiedy podejrzewał House'a o handel vicodinem
Z drugiej strony takie podejrzenie świadczy o tym, że w głębi ducha Tritter musi mieć o House'ie bardzo wysokie mniemanie - przecież byle ćpuna nie podejrzewałby o wyprodukowanie śmiercionośnego wirusa!

Lacida napisał:
Triiter nie wierzy w zombii, to może wejdzie i sam zobaczy
yeah, może wejdzie...

Lacida napisał:
Przykro, że House został ugryziony, ale niech Wilson uważa na siebie.
a ja rozumiem Wilsona - po co ma na siebie uważać, jeśli bez House'a straci cały sens życia?

Lacida napisał:
Odnoście angielskich potów możliwe, że spokrewnionych z ebolą.
Największe szanse powinien mieć ktoś kogo przodkowie mieszkali w Anglii w 1. połowie XVI wieku, ale nie w Walii czy Kornwalii.
Jedna epidemia dotknęła niemal cała Środkową-Północną Europę [Płd. Skandynawia, Litwa, Inflanty, Polska, Niemcy, Beneluks i oczywiście Anglia]
mhm, słusznie, zgadzam się z Tobą. Tylko nie widzę związku między tym i szukaniem przodków naszych głównych bohaterów - przecież [oni by nie przetrwali, gdyby nie drobna pomoc osoby spoza ich grona]... Poza tym pokrewieństwo wirusów też nie przesądza, czy ktoś odporny na jednego wirusa okaże się odporny na innego wirusa. Nawet na zwyczajną grypę powinno się szczepić co roku, bo wirus mutuje i poprzednia szczepionka przestaje być skuteczna

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pią 10:48, 06 Gru 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:51, 07 Gru 2013    Temat postu:

Richie117 napisał:
nie masz ani trochę litości dla poor Trittera?
yyy, nope

Richie117 napisał:
well, faceci, którzy musieli dać się zoperować z powodu raka jąder jakoś żyją... podobno taka kastracja u dorosłego mężczyzny przeważnie nie wpływa na funkcjonowanie reszty sprzętu
ale pewnie wpływa na ich poczucie męskości

Richie117 napisał:
yeah muszę ją kiedyś zbajerować i dostać się do jej znajomych, ale jakoś nie mogę się do tego zabrać
to powodzonka!

Richie117 napisał:
łyczek energetyzującego nektaru z Małego Grega doda mu sił
to ciekawe co jak się wypije cały litr

Richie117 napisał:
yup... * <img src="http://i247.photobucket.com/albums/gg156/kasiat88/emotki/DAlike/przytula.gif"> back*
ale szukamy pracowników! I teraz widzę jak wygląda selekcja cv, przerażające

Richie117 napisał:
w legginsach, bo miał być superbohaterem a superbohaterowie nie chodzą w samych bokserkach albo bez niczego
loool, gdyby chodzili bez niczego byłoby się łatwiej odwdzięczyć za ratunek

Richie117 napisał:
no pacz, to i ja się czegoś nauczyłam nawet nie szukałam 'run on all', bo tamto mi się od początku skojarzyło z motocyklem House'a i podobne hasła wypluło mi góógle
ja wpisałam tamto w gooogle, a run on all samo wyskoczyło a ostatnio w ksiązce trafiłam na to wyrażenie na poł gwizdka

Richie117 napisał:
bardzo w to wątpię szczególnie jeśli Cuddy była wegetarianką jak LE...
yeah, wegetarianie wcale się nie są tacy zdrowi jak by sie wydawało! Dobrze jest czasem zjeść coś mega niezdrowego

Richie117 napisał:
nie zawsze... Bruce Willis w Armageddon nie przeżył
podobno od każdej reguły są wyjątki

Richie117 napisał:
mogą go zjeść w sensie metaforycznym
zombie w dosłownym

Richie117 napisał:
możesz być z siebie dumna! House też tysiąc razy się pomylił, zanim postawił właściwą diagnozę
samo porównanie do geniusza House’a już cieszy

Richie117 napisał:
okeeej, soł teraz będę tłumaczyć tylko fiki z House'em-romantykiem i bez ery
noł, noł! House-romantyk też może mieć erę!

Richie117 napisał:
ja bym pomyślała! *jestę Wilsonę*
to was łączy! Pasujecie do siebie!

Richie117 napisał:
rzeczywiście, nie zauważyłam, że to już połowa spokojna głowa, na bohaterskie ratowanie House'a jeszcze przyjdzie czas i na załatwienie Trittera
to może jak Tritter się już pojawi w szpitalu – o ile uwierzył w to co mówiła ta lekarka - to wszystkie zombie się na niego rzucą, a pozostali bezpiecznie uciekną

Richie117 napisał:
House paczy na Wilsona ze smakiem!! a zombiaki się po prostu nie znają
nie wiedzą co dobre ale w sumie to dobrze

Richie117 napisał:
gdyby miał przy sobie paczkę chipsów, to House zaraz by się zjawił obok niego
zawsze mógł spróbować się rozebrać, to też powinno przywołać House’a

Richie117 napisał:
w sumie to by mogły być wymarzone wakacje House'a
byle tylko ugryzienie oznaczało powrót do domu, a nie bycie zombie

Richie117 napisał:
gdyby miał 3 nogi, to poruszałby się o tak: [link widoczny dla zalogowanych]
nie odpędziłby się od adoratorów

Richie117 napisał:
i jeszcze kazała Wilsonowi iść spać! strach pomyśleć, co mogłaby mu wtedy zrobić
może zrobiła?! Tylko on biedy jeszcze nie wie??

Richie117 napisał:
no właśnie nigdy nie rozgryzłam tego, jak to jest z tymi piętrami w PPTH
w oficjalnym przewodniku była taka fotka rozpiski pięter i chyba czwarte było najwyżej

Richie117 napisał:
w niebie dla House'a byłaby tylko jedna dziewica - Wilson
jak tak to more fun będzie jak Wilson będzie już doświadczony

Richie117 napisał:
Uh, podesłałabym Ci trochę swojego czasu i energii, ale sama nie mam ich w nadmiarze Ale okeeej, będę wiedziała, że czytaczem jesteś no matter what
okej, dzięki za chęci staram się zorganizować trochę czasu, przejść na pół etatu najlepiej Taaak, no matter what!


Coooooo? House nie może zostać zombie!!!


Cytat:
- Przypuszczam, że doktorowi House'owi należą się za to nasze podziękowania. Za to wszystko, co się dzieje.
Ofkors, za to, że próbuje ratować cały szpital

Cytat:
- Może to zwykła infekcja skóry, która sprawia, że pacjenci przypominają z wyglądu zwłoki.
Yeah, i przypadkiem zjadają żywych

Cytat:
Może nawet pewien stary, uzależnionych od prochów facet uwolnił wirusa własnej produkcji, żeby zemścić się na całym świecie.
Gdyby tak zrobił, pierwszym celem powinien być Tritter!

Cytat:
Ale teraz widzę, że czeka pana dokładnie taki sam koniec jak całą resztę.
pierwsza myśl: uratowanie przez House’a! Ale teraz jak został ugryziony, to ja już nic nie wiem:(

Cytat:
A kiedy znajdą się w środku, zobaczą, że mamy tutaj prawdziwe zombi i nas stąd wydostaną.
to już nie wystarczy, teraz trzeba wymyślić lekarstwo!

Cytat:
House akurat zdejmował swoją poplamioną górę od uniformu, po czym włożył ją do jednej z umywalek.
House z gołą klatą, piorący ubranie

Cytat:
- Ty żyjesz - stwierdził po prostu Wilson.
no a co, chyba nie stracił na to nadziei?

Cytat:
Dłoń House'a przykryła usta Wilsona, powstrzymując go przed pocałunkiem.
Niezwykle romantyczne

Cytat:
Po prostu nie darzę cię takimi uczuciami.
darzę cię jeszcze głębszymi i większymi i namiętniejszymi

Cytat:
Na tylnej stronie jego łydki widniały ślady zębów, ułożone w dwa półksiężyce. Rana już zdążyła nabrać wściekle czerwonego koloru, a skórę wokół niej pokrywały ciemne siniaki.
whyyyyyyy? teraz to już koniecznie muszą znaleźć lekarstwo!

Cytat:
- Nadal mogę cię dotykać, prawda? - zapytał cicho.
może dotyk uzdrawia??

Cytat:
- Żadnego lizania - mruknął House, jakby czytał mu w myślach.
Brzmi kinky

Cytat:
- A skoro już o tym mowa - mówił dalej House. - Chcę, żebyś mnie zabił, zanim sam się przemienię.


Cytat:
- Nie możemy zwalczyć tej choroby. To nie jest... - Westchnął, podnosząc rękę, żeby zanurzyć palce we włosy Wilsona. - To nie jest coś, co potrafimy wyleczyć.

Ej, nie ma tak! House się nie poddaje!!!


Kurde, nie spodziewałam się tego... myślałam, że będzie jakoś bardziej happyendowo, a tu masz, ugryziony House to największy koszmar Trzymam kciuki, że wszystko się wyjaśni, a House się nie przemieni, jak to w końcu dopiero połowa fika

Weny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:07, 10 Gru 2013    Temat postu:

advantage napisał:
yyy, nope
zastanawiam się, czy ktoś kiedyś napisał fika, w którym Tritter okazałby się porządnym gościem

advantage napisał:
ale pewnie wpływa na ich poczucie męskości
tjaa, to na pewno. Ale i na to jest rada - implanty jąder (i facet może sobie wybrać takie wielkie, strusie jaja )

advantage napisał:
to powodzonka!
thanks, i guess

advantage napisał:
to ciekawe co jak się wypije cały litr
nigdy się tego nie dowiemy, bo Mały Greg to nie krowa, żeby produkować ptasie mleczko na litry

advantage napisał:
ale szukamy pracowników! I teraz widzę jak wygląda selekcja cv, przerażające
czyli jak wygląda? jak ocenianie egzaminów na studiach, że podrzuca się kartki do góry i zalicza te, które spadną na stół?

advantage napisał:
loool, gdyby chodzili bez niczego byłoby się łatwiej odwdzięczyć za ratunek
tylko że wtedy nie mieliby czasu na ratowanie kogokolwiek...

advantage napisał:
ja wpisałam tamto w gooogle, a run on all samo wyskoczyło a ostatnio w ksiązce trafiłam na to wyrażenie na poł gwizdka
maybe ja wpisałam to jakoś inaczej mi się często zdarza trafiać na potrzebne wyrażenia, kiedy jest już za późno, żeby je wykorzystać

advantage napisał:
yeah, wegetarianie wcale się nie są tacy zdrowi jak by sie wydawało! Dobrze jest czasem zjeść coś mega niezdrowego
to szczególnie wypływa na zdrowie psychiczne

advantage napisał:
zombie w dosłownym
czasami nie wiadomo, co jest gorsze

advantage napisał:
samo porównanie do geniusza House’a już cieszy
to się cieszę, że Cię ucieszyłam

advantage napisał:
noł, noł! House-romantyk też może mieć erę!
nieee, wtedy będzie mu trudno zachowywać się romantycznie

advantage napisał:
to was łączy! Pasujecie do siebie!
ale długo byśmy ze sobą nie wytrzymali - rywalizacja o suszarkę do włosów zniszczyłaby nasz dopasowany związek

advantage napisał:
to może jak Tritter się już pojawi w szpitalu – o ile uwierzył w to co mówiła ta lekarka - to wszystkie zombie się na niego rzucą, a pozostali bezpiecznie uciekną
to by było naaajs, ale aż tak prosto nie będzie

advantage napisał:
nie wiedzą co dobre
no nie wiem, nie wiem... w końcu któryś zombiak ugryzł House'a

advantage napisał:
zawsze mógł spróbować się rozebrać, to też powinno przywołać House’a
może by i spróbował, ale wstydził się robić striptiz przy tak licznej publiczności

advantage napisał:
byle tylko ugryzienie oznaczało powrót do domu, a nie bycie zombie
może wróci do domu jako zombi?

advantage napisał:
nie odpędziłby się od adoratorów
za to mógłby szybciej przed nimi uciekać

advantage napisał:
może zrobiła?! Tylko on biedy jeszcze nie wie??
noooł, przecież Wilson nie zasnął, bo usłyszał dzwoniący telefon

advantage napisał:
w oficjalnym przewodniku była taka fotka rozpiski pięter i chyba czwarte było najwyżej
to ma sens. Soł może fik powstał przed tym przewodnikiem... albo Autor dołożył kilka pięter dla lepszego efektu - skoro TPTB mogli dowolnie zmieniać budynki, to fikopisacze też mogą

advantage napisał:
jak tak to more fun będzie jak Wilson będzie już doświadczony
w niebie będzie miał całą wieczność na zdobywanie doświadczenia

advantage napisał:
staram się zorganizować trochę czasu, przejść na pół etatu najlepiej
a ja wolę nic nie mówić... cała ta organizacja mojej roboty jest tak gówniana, że się nie zdziwię, jeśli będę musiała tam zamieszkać or something

advantage napisał:
Coooooo? House nie może zostać zombie!!!
bo byłoby mu nie do twarzy w zielonym?[link widoczny dla zalogowanych]

advantage napisał:
Ofkors, za to, że próbuje ratować cały szpital
ale przede wszystkim Wilsona

advantage napisał:
Yeah, i przypadkiem zjadają żywych
oj tam, oj tam, nie każdy kanibal jest od razu zombi

advantage napisał:
Gdyby tak zrobił, pierwszym celem powinien być Tritter!
wymyślanie wirusa specjalnie na Trittera byłoby marnowaniem geniuszu House'a. Prościej i łatwiej byłoby wysmarować sukinsyna miodem i zakopać w mrowisku

advantage napisał:
pierwsza myśl: uratowanie przez House’a! Ale teraz jak został ugryziony, to ja już nic nie wiem:(
House jest taki wyjątkowy, że nawet jako zombi zachowa swój rozum i będzie bronił żywych przed bezmózgimi umarlakami

advantage napisał:
to już nie wystarczy, teraz trzeba wymyślić lekarstwo!
a może wystarczyłby gorący rosół, mleko z miodem i sen w ciepłym łóżeczku?

advantage napisał:
House z gołą klatą, piorący ubranie
chyba powinnaś wstawić te emotki w odwrotnej kolejności

advantage napisał:
no a co, chyba nie stracił na to nadziei?
ta laska wbita w klatę zombi podkopała jego wiarę

advantage napisał:
Niezwykle romantyczne
a drugą dłonią House przykrył Małego Jimmy'ego, którego też trzeba było powstrzymać...

advantage napisał:
darzę cię jeszcze głębszymi i większymi i namiętniejszymi
bo Mały Greg jest większy i sięgnie głębiej?

advantage napisał:
whyyyyyyy?
żeby nikt nie narzekał na brak angstu

advantage napisał:
może dotyk uzdrawia??
Wilson powinien wypróbować tę oBcję

advantage napisał:
Brzmi kinky
yeah, czytanie w myślach jest the most kinky ever, szczególnie jeśli przy czytaniu głaszcze się 'okładkę'

advantage napisał:
Ej, nie ma tak! House się nie poddaje!!!
House się nie poddał, on po prostu trzeźwo myśli...


Oh, don't U know, że im bardziej angstowo, tym bardziej później happyendowo? Ja tam myślę, że to by był całkiem najs happy end, gdyby Wilson na koniec przygarnął sobie pet-zombi!House'a
No i przynajmniej House nie został ugryziony przez Cuddy!
Wszystko wyjaśni się soon (o ile tylko znajdę jakoś czas na tłumaczenie )

dziękować


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Sob 1:29, 14 Gru 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:05, 22 Gru 2013    Temat postu:

Richie117 napisał:
better not, bo wtedy jak każdy przedsiębiorca będziesz zatrudniała tylko emerytów lub studentów, a ja znów nie będę miała szans się załapać
oj tam, chyba mogę zrobić jeden wyjątek

Richie117 napisał:
House nie biega za szybko, soł Wilson na pewno by za nim nadążył
i zombiaki też

Richie117 napisał:
tjaa, w skali lubienia od 1 do 10 dałabym mu może 4 U know, gdybyś się uparła, mogłabyś potraktować "Cube" jako 3-odcinkowy miniserial
yeah, mogłabym, ale jakoś nie mam ochoty W tym seriale są fajne, bo przynajmniej wiesz mniej więcej, czego się spodziewać, a jak film ci się nie spodoba, to jakieś 1,5h wyjęte z życiorysu

Richie117 napisał:
damn, a ja myślałam, że wybór między brwiami a JJ'em jest oczywisty why? bo jak House by to zobaczył, to od razu chciałby mu dorysować inne rzeczy?
uhmm, ale ja miałam na myśli włosy, i mean te na głowie Bez brwi Wilson wyglądałby głupio, ale fakt, to i tak żaden wybór heh, żadna z tych rzeczy i tak nie mogłaby wyglądać gorzej niż te dorysowane brwi

Richie117 napisał:
masz rację, my bad A jeżeli autorem tego fika jest Pieseł?
░░░░░░░░░▄░░░░░░░░░░░░░░▄ So less kittehs
░░░░░░░░▌▒█░░░░░░░░░░░▄▀▒▌ Much Doges
░░░░░░░░▌▒▒█░░░░░░░░▄▀▒▒▒▐ Many Good
░░░░░░░▐▄▀▒▒▀▀▀▀▄▄▄▀▒▒▒▒▒▐ Such Win
░░░░░▄▄▀▒░▒▒▒▒▒▒▒▒▒█▒▒▄█▒▐ WOW
░░░▄▀▒▒▒░░░▒▒▒░░░▒▒▒▀██▀▒▌
░░▐▒▒▒▄▄▒▒▒▒░░░▒▒▒▒▒▒▒▀▄▒▒▌
░░▌░░▌█▀▒▒▒▒▒▄▀█▄▒▒▒▒▒▒▒█▒▐
░▐░░░▒▒▒▒▒▒▒▒▌██▀▒▒░░░▒▒▒▀▄▌
░▌░▒▄██▄▒▒▒▒▒▒▒▒▒░░░░░░▒▒▒▒▌
▌▒▀▐▄█▄█▌▄░▀▒▒░░░░░░░░░░▒▒▒▐
▐▒▒▐▀▐▀▒░▄▄▒▄▒▒▒▒▒▒░▒░▒░▒▒▒▒▌
▐▒▒▒▀▀▄▄▒▒▒▄▒▒▒▒▒▒▒▒░▒░▒░▒▒▐
░▌▒▒▒▒▒▒▀▀▀▒▒▒▒▒▒░▒░▒░▒░▒▒▒▌
░▐▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒░▒░▒░▒▒▄▒▒▐
░░▀▄▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒░▒░▒░▒▄▒▒▒▒▌
░░░░▀▄▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▄▄▄▀▒▒▒▒▄▀
░░░░░░▀▄▄▄▄▄▄▀▀▀▒▒▒▒▒▄▄▀
░░░░░░░░░▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▀▀
w takim razie chyba jestem w stanie to zrozumieć

Richie117 napisał:
też tak zawsze myślę, a potem zapominam
ja zawsze pamiętam, że miałam coś zrobić, tylko nie pamiętam co, ale to szczególik

Richie117 napisał:
jak na nią osobiście, to chyba jednak za dobry tekst
no nie wiem, ona jest dość nieprzewidywalna; taki 'Intruz' i 'Zmierzch' to jak niebo i ziemia i ciężko uwierzyć, że to jedna osoba napisała

Richie117 napisał:
nie do końca... let's say, że gdy Wilson zabijał zombiaki, JJ wyobrażał sobie, jaki House będzie wdzięczny za ratunek
to się dopiero nazywa podzielność uwagi

Richie117 napisał:
chyba że Wilson pozostanie wiernym rycerzem House'a i będzie walczył o jego honor
no bez przesady, nie ma nic aż tak obraźliwego w byciu nazwanym damą w opałach

Richie117 napisał:
maybe... szkoda, że nie poznaliśmy rodziców Wilsona i nie wiemy, czy to byli dobrzy czy źli ludzie
nie było czasu na poznanie rodziców Wilsona, bo rodzice Foremana byli ważniejsi

Richie117 napisał:
*łączy się z Anai w byciu sorry za brzydkie skojarzenia*
żartowałam, wcale nie jestem sorry

Richie117 napisał:
imo bardziej auć by było wpadnięcie w łapy zombi
skąd wiesz, może zombie chciały tylko chłopaków złapać i postawić na ziemi, żeby nie było auć?

Richie117 napisał:
Wilson musiał mieć jakieś traumatyczne przeżycia na basenie
może jak zjeżdżał ze zjeżdżalni to zgubił kąpielówki? słyszałam, że to się zdarza

Richie117 napisał:
i w uroczy sposób chciał przerwać krępującą ciszę
fakt, krępująca cisza gorsza niż głupie pytania

Richie117 napisał:
sugerujesz, że Whitner jest jakąś Queen of Zombies i to wszystko jej sprawka? <img src="http://i111.photobucket.com/albums/n152/saphira182/Obraz1.gif">
'queen of zombies' to trochę przesada, ale yeah, coś tu nie gra

Richie117 napisał:
good thing, że tego Briana nie było wtedy w szpitalu, bo Wilson poprosiłby go o rękę
no nie?

Richie117 napisał:
well, ja tam się Wilsonowi za bardzo nie dziwię - też nie czułabym się zbyt rycersko w scrubsach i plastikowych sandałach
oj tam, nie zbroja czyni rycerza!

Richie117 napisał:
good, bo mi się nie chce powtarzać, że 'nic nie szkodzi'
jesteś święta


***

Cytat:
Zatem pan także wierzy w tę bajeczkę?
przyszedł mi na myśl bardzo fajny sposób, żeby wyleczyć sceptyzm Trittera

Cytat:
- Może to zwykła infekcja skóry, która sprawia, że pacjenci przypominają z wyglądu zwłoki. Może doszło do skażenia środowiska, które wywołało zbiorową halucynację.
jestę lekarzem

Cytat:
- Mandat za przekroczenie prędkości to jest kłopot. Upić się na własnym weselu to jest kłopot - odparł Wilson. - My natomiast mamy przesrane.
bo najważniejsze jest to, żeby nazywać rzeczy po imieniu

Cytat:
- Ty sukin...
źle Wilson, tak się nie wita swojego chłopaka

Cytat:
- Nawet gdybyśmy całkowicie rozebrali przednią część mózgu*, nie wystarczyłoby to, żeby powstrzymać wirusa.
wait, czy oni chociaż przez chwilę myśleli, że lepiej wyciąć komuś kawałek mózgu, niż go zabić?

Cytat:
- Ty żyjesz - stwierdził po prostu Wilson.
szybkość z jaką mózg Wilsona przetwarza informacje w tym fiku jest niesamowita

Cytat:
Wilson w jednej chwili znalazł się przy nim, złapał go za ramiona i z warknięciem przycisnął House'a do ścianki.
jesu, żadnego przyciskania do ściany, jeśli i tak nie będzie seksu, to powinno być nielegalne

Cytat:
- Nie chcę o tym rozmawiać, ponieważ nie ma o czym rozmawiać - wymamrotał, w dalszym ciągu nie patrząc Wilsonowi w oczy. - Po prostu nie darzę cię takimi uczuciami.
2+ za starania, House, prawie uwierzyłam

Cytat:
- Ponownie wziął do ręki laskę i najszybciej jak umiał, ruszył do drzwi. - Nie możesz mnie pocałować - szepnął, wychodząc.
oh nooooo, więc miałam rację

Cytat:
- Żadnego lizania - mruknął House, jakby czytał mu w myślach. - Pot.
pacz Richie, coś musi być w tym, że Wilson lubi tak bez powodu lizać House'a, skoro nie tylko my na to wpadłyśmy

Cytat:
- Wszystko w porządku, wszystko w porządku - szeptał do niego House. Leżeli tak, spleceni rękami i nogami pod wspólnym przykryciem, czekając, aż noc dobiegnie końca.
*dying whale noises*

Poor House, naprawdę w tym wypadku wolałabym nie mieć racji (ale świadomość, że nigdy nie tłumaczyłabyś fiku bez happy endu jest bardzo pocieszająca, bo mogę co najwyżej się zastanawiać, czy Wilson wynajdzie antidotum zanim House zamieni się w zombie, czy po. I nie mogę się zdecydować, co bym wolała, bo druga opcja ma swoje oczywiste zalety, nawet jeśli to by znaczyło, że House by pozostał w swoim lekko rozłożonym stanie )


Weeeny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 8:04, 11 Sty 2014    Temat postu:

Anai napisał:
oj tam, chyba mogę zrobić jeden wyjątek
poczekaj z takimi deklaracjami, aż zrobisz kosztorys dla swojego biznesu

Anai napisał:
i zombiaki też
noooł, zombiaki ślizgałyby się na ptasim mleczku i to by je spowolniło

Anai napisał:
yeah, mogłabym, ale jakoś nie mam ochoty W tym seriale są fajne, bo przynajmniej wiesz mniej więcej, czego się spodziewać, a jak film ci się nie spodoba, to jakieś 1,5h wyjęte z życiorysu
okej, ja Cię nie zmuszam.
gorzej, jeśli serial jednak nie będzie taki, jak się spodziewasz... przez "Under the dome" straciłam z życiorysu 10 godzin, a to był dopiero pierwszy sezon

Anai napisał:
uhmm, ale ja miałam na myśli włosy, i mean te na głowie Bez brwi Wilson wyglądałby głupio, ale fakt, to i tak żaden wybór
cholera, przez te długie przerwy między postami się pogubiłam Pisałaś, że włosy to najcenniejsza rzecz Wilsona - ja spytałam, czy JJ nie jest cenniejszy - Ty odpowiedziałaś, że nie potrafisz wybrać... Soł o co tu chodzi?

Anai napisał:
heh, żadna z tych rzeczy i tak nie mogłaby wyglądać gorzej niż te dorysowane brwi
still, dorysowane brwi nie podważałyby autorytetu Wilsona tak bardzo, jak penis na czole made by House

Anai napisał:
ja zawsze pamiętam, że miałam coś zrobić, tylko nie pamiętam co, ale to szczególik
to już lepiej całkiem zapomnieć, bo sumienie tak nie dręczy

Anai napisał:
no nie wiem, ona jest dość nieprzewidywalna; taki 'Intruz' i 'Zmierzch' to jak niebo i ziemia i ciężko uwierzyć, że to jedna osoba napisała
bo może Intruza nie napisała ona? teraz jest bogata, stać by ją było na ghostwritera

Anai napisał:
to się dopiero nazywa podzielność uwagi
w końcu Wilson i JJ mają osobne muski...

Anai napisał:
no bez przesady, nie ma nic aż tak obraźliwego w byciu nazwanym damą w opałach
tjaaa, wmawiaj to sobie dalej

Anai napisał:
nie było czasu na poznanie rodziców Wilsona, bo rodzice Foremana byli ważniejsi
i mrożona sperma zmarłego męża Cameron

Anai napisał:
żartowałam, wcale nie jestem sorry
oh, evil you!

Anai napisał:
skąd wiesz, może zombie chciały tylko chłopaków złapać i postawić na ziemi, żeby nie było auć?
yeah, to dosyć możliwe. Ale później zombi chciałyby w nagrodę pooglądać chłopaków uprawiających erę i to by było auć dla poczucia skromności Wilsona

Anai napisał:
może jak zjeżdżał ze zjeżdżalni to zgubił kąpielówki? słyszałam, że to się zdarza
ooo, więc Wilson nie wkładał na basen damskiego kostiumu, żeby zakryć klatę? anyway, IMO raczej chlorowana woda zniszczyła mu włosy i stąd ta trauma

Anai napisał:
'queen of zombies' to trochę przesada, ale yeah, coś tu nie gra
tjaaa, i w dodatku dogadała się z Tritterem - ona musi mieć jakieś ciemne moce!

Anai napisał:
no nie?
chyba że później rzuciłby tę rękę Briana na pożarcie zombiakom

Anai napisał:
oj tam, nie zbroja czyni rycerza!
gdyby Wilson miał chociaż swój krawat...

Anai napisał:
jesteś święta
LOL, jestem pierwszą zuą świętą ever!


Anai napisał:
przyszedł mi na myśl bardzo fajny sposób, żeby wyleczyć sceptyzm Trittera
cierpliwości, cierpliwości...

Anai napisał:
jestę lekarzem
w przypadku Trittera trzeba zacząć od tego: jestę detektywę!

Anai napisał:
bo najważniejsze jest to, żeby nazywać rzeczy po imieniu
too bad, że House tego nie słyszał - były z Wilsona taaaki dumny

Anai napisał:
źle Wilson, tak się nie wita swojego chłopaka
spokojna głowa, jeszcze go Wilson zdąży przywitać w odpowiedni sposób, kiedy nie będą mieli widowni

Anai napisał:
wait, czy oni chociaż przez chwilę myśleli, że lepiej wyciąć komuś kawałek mózgu, niż go zabić?
no wiesz, podobne rzeczy się robi w przypadku raka mózgu or something

Anai napisał:
szybkość z jaką mózg Wilsona przetwarza informacje w tym fiku jest niesamowita
maybe jemu już wcześniej ktoś wyciął kawałek mózgu...

Anai napisał:
jesu, żadnego przyciskania do ściany, jeśli i tak nie będzie seksu, to powinno być nielegalne
ciiii, Wilson miał nadzieję, że jednak będzie seks... poor him

Anai napisał:
2+ za starania, House, prawie uwierzyłam
a House liczył, że nie uwierzysz i postawisz mu pałę, fuck

Anai napisał:
oh nooooo, więc miałam rację
*myzia* to jeszcze nie koniec fika

Anai napisał:
pacz Richie, coś musi być w tym, że Wilson lubi tak bez powodu lizać House'a, skoro nie tylko my na to wpadłyśmy
well, House jest w końcu taki słodki, że to niepojęte, żeby go NIE lizać

Anai napisał:
*dying whale noises*
awwwww ( )

Anai napisał:
świadomość, że nigdy nie tłumaczyłabyś fiku bez happy endu jest bardzo pocieszająca, bo mogę co najwyżej się zastanawiać, czy Wilson wynajdzie antidotum zanim House zamieni się w zombie, czy po. I nie mogę się zdecydować, co bym wolała, bo druga opcja ma swoje oczywiste zalety, nawet jeśli to by znaczyło, że House by pozostał w swoim lekko rozłożonym stanie
wait, czy to nie Ty pisałaś gdzieś kiedyś, że era z zombi!House'em to bad idea?
no i cusz, jest jeszcze trzecia opcja - że Wilson też się zarazi i chłopaki będą razem zombi forever

dzięęęki


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:27, 17 Lut 2014    Temat postu:

Richie117 napisał:
poczekaj z takimi deklaracjami, aż zrobisz kosztorys dla swojego biznesu
pff, kiedyś robiłam biznes plan na PP, jestę profesjonalistką

Richie117 napisał:
noooł, zombiaki ślizgałyby się na ptasim mleczku i to by je spowolniło
omg, to ile by tego ptasiego mleczka było?

Richie117 napisał:
okej, ja Cię nie zmuszam. gorzej, jeśli serial jednak nie będzie taki, jak się spodziewasz... przez "Under the dome" straciłam z życiorysu 10 godzin, a to był dopiero pierwszy sezon
hmm, czytałam książkę, ale serialu nie widziałam, co jest z nim nie tak? Ja tam spisuję cały czas spędzony na oglądanie 7. sezonu House'a na straty, soł

Richie117 napisał:
cholera, przez te długie przerwy między postami się pogubiłam Pisałaś, że włosy to najcenniejsza rzecz Wilsona - ja spytałam, czy JJ nie jest cenniejszy - Ty odpowiedziałaś, że nie potrafisz wybrać... Soł o co tu chodzi?
chodzi o to, że JJ i włosy są tak samo ważne, no

Richie117 napisał:
still, dorysowane brwi nie podważałyby autorytetu Wilsona tak bardzo, jak penis na czole made by House
to chyba zależy od tego, jak bardzo utalentowany jest Wilson w rysowaniu

Richie117 napisał:
to już lepiej całkiem zapomnieć, bo sumienie tak nie dręczy
niestety mój musk ma gdzieś, co jest dla mnie dobre

Richie117 napisał:
bo może Intruza nie napisała ona? teraz jest bogata, stać by ją było na ghostwritera
damn, a tak chciałam wierzyć, że praktyka czyni znośnego pisarza z beztalencia

Richie117 napisał:
w końcu Wilson i JJ mają osobne muski...
i osobne cele w życiu

Richie117 napisał:
tjaaa, wmawiaj to sobie dalej
pfff, House jest damą w opałach i już, nie boję się Wilsona

Richie117 napisał:
i mrożona sperma zmarłego męża Cameron
jak myślisz, jak bardzo naćpana była osoba, która wpadła na ten pomysł?

Richie117 napisał:
yeah, to dosyć możliwe. Ale później zombi chciałyby w nagrodę pooglądać chłopaków uprawiających erę i to by było auć dla poczucia skromności Wilsona
nie wiedziałam, że zombiaki mogą być takie... ludzkie

Richie117 napisał:
ooo, więc Wilson nie wkładał na basen damskiego kostiumu, żeby zakryć klatę? anyway, IMO raczej chlorowana woda zniszczyła mu włosy i stąd ta trauma
mógłby założyć bikini i wtedy zgubienie dołu też byłoby możliwe heh, jeśli był w tym basenie na tyle długo, żeby do tego doszło, to wcale się nie dziwię, że to są dla niego traumatyczne wspomnienia

Richie117 napisał:
tjaaa, i w dodatku dogadała się z Tritterem - ona musi mieć jakieś ciemne moce! <img src="http://i247.photobucket.com/albums/gg156/kasiat88/emotki/chowa.gif">
i know, right?

Richie117 napisał:
chyba że później rzuciłby tę rękę Briana na pożarcie zombiakom
oby tylko nie zrobił tego na oczach House'a, bo on mógłby uznać, że jak usłyszy od Wilsona wyznanie miłości to czas, żeby zacząć uciekać

Richie117 napisał:
gdyby Wilson miał chociaż swój krawat...
well, gdyby miał tylko krawat, to zombiaki zapomniałyby o tym, że miały go zjeść

Richie117 napisał:
LOL, jestem pierwszą zuą świętą ever!
przejdziesz do historii

Richie117 napisał:
too bad, że House tego nie słyszał - były z Wilsona taaaki dumny
może by się nawet wzruszył, że po tylu latach jego wysiłek wreszcie przyniósł rezultaty

Richie117 napisał:
spokojna głowa, jeszcze go Wilson zdąży przywitać w odpowiedni sposób, kiedy nie będą mieli widowni
nawet ryzykując zamienienie się w zombie?

Richie117 napisał:
no wiesz, podobne rzeczy się robi w przypadku raka mózgu or something
fakt, nie do końca wiem, co 'całkowite rozebranie przedniej części mózgu' znaczy, ale nie brzmi jak coś, z czym można żyć

Richie117 napisał:
maybe jemu już wcześniej ktoś wyciął kawałek mózgu...
a może to House tak na niego działa

Richie117 napisał:
ciiii, Wilson miał nadzieję, że jednak będzie seks... poor him
chyba poor me, to ja tu jestem najbardziej pokrzywdzona

Richie117 napisał:
a House liczył, że nie uwierzysz i postawisz mu pałę, fuck
...pun intended?

Richie117 napisał:
*myzia* to jeszcze nie koniec fika
*myzia back* byłabym bardzo zła, gdyby to był koniec

Richie117 napisał:
well, House jest w końcu taki słodki, że to niepojęte, żeby go NIE lizać
szkoda, że dla hałsowego tptb to nie było aż tak oczywiste

Richie117 napisał:
awwwww ( )
jak byś to usłyszała, to byś nie mówiła 'aww'

Richie117 napisał:
wait, czy to nie Ty pisałaś gdzieś kiedyś, że era z zombi!House'em to bad idea?
no i cusz, jest jeszcze trzecia opcja - że Wilson też się zarazi i chłopaki będą razem zombi forever
miałam na myśli, że jeśli House pozostanie zombie to będzie mógł zjeść Trittera, u perv!!! Mam mieszane uczucia w stosunku do zombiakowej ery - z jednej strony, era to era, ale z drugiej ta cała zgnilizna and all to nie do końca w moim guście

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:14, 24 Lut 2014    Temat postu:

Anai napisał:
pff, kiedyś robiłam biznes plan na PP, jestę profesjonalistką
ach, no skoro tak... to mogę już powoli pisać wypowiedzenie z mojej obecnej roboty?

Anai napisał:
omg, to ile by tego ptasiego mleczka było?
oh, not so much... tylko średniej wielkości kałuże rozmieszczone w strategicznych miejscach

Anai napisał:
hmm, czytałam książkę, ale serialu nie widziałam, co jest z nim nie tak? Ja tam spisuję cały czas spędzony na oglądanie 7. sezonu House'a na straty, soł
let's say, że poza baaardzo ogólnym zarysem fabuły serial ma niewiele wspólnego z książką, przy czym IMO książka bardziej trzyma się kupy. Ale najbardziej "nie tak" z serialem jest właśnie to, że zamiast jednego sezonu będzie tych sezonów buk wie ile
sooł what? ja też oglądałam 7. sezon House'a, więc jestem bardziej stratna

Anai napisał:
chodzi o to, że JJ i włosy są tak samo ważne, no
omatko, nie ogarniam, jak to możliwe Przecież JJ'em Wilson zadowala siebie i House'a, a włosy co? tylko do ozdoby służą

Anai napisał:
to chyba zależy od tego, jak bardzo utalentowany jest Wilson w rysowaniu
imo Wilson w swojej kobiecej naturze ma zapisany talent do robienia makijażu, więc jakoś by sobie poradził

Anai napisał:
niestety mój musk ma gdzieś, co jest dla mnie dobre
mój musk tesz, niestety

Anai napisał:
damn, a tak chciałam wierzyć, że praktyka czyni znośnego pisarza z beztalencia
well, ja nie kojarzę takiego przypadku, ale być może to jest możliwe

Anai napisał:
i osobne cele w życiu
no chyba że akurat mają jeden wspólny - przelecieć House'a

Anai napisał:
pfff, House jest damą w opałach i już, nie boję się Wilsona
ale nadal powinnaś bać się House'a

Anai napisał:
jak myślisz, jak bardzo naćpana była osoba, która wpadła na ten pomysł?
w skali od zera do grudnia, myślę że chodzi o czwartek

Anai napisał:
nie wiedziałam, że zombiaki mogą być takie... ludzkie
a co jeśli to my jesteśmy zombiakowe?

Anai napisał:
mógłby założyć bikini i wtedy zgubienie dołu też byłoby możliwe heh, jeśli był w tym basenie na tyle długo, żeby do tego doszło, to wcale się nie dziwię, że to są dla niego traumatyczne wspomnienia
eeee, góra od bikini niewiele zakrywa... chyba że jako górę od kostiumu włożyłby golf albo co tjaa, a jeżeli był w tym basenie aż tak długo, to mogło się wydarzyć parę innych traumatycznych rzeczy

Anai napisał:
oby tylko nie zrobił tego na oczach House'a, bo on mógłby uznać, że jak usłyszy od Wilsona wyznanie miłości to czas, żeby zacząć uciekać
uh-huh, to by było zóe! z drugiej strony... może House by uznał, że będzie lepiej, jeśli to on pierwszy poprosi Wilsona o rękę?

Anai napisał:
well, gdyby miał tylko krawat, to zombiaki zapomniałyby o tym, że miały go zjeść
a gdyby któryś zombiak nie zapomniał, to House by go ukatrupił swoim osobistym drągiem

Anai napisał:
przejdziesz do historii
mam nadzieję, że to nie daleko, bo długie spacery mnie męczą

Anai napisał:
może by się nawet wzruszył, że po tylu latach jego wysiłek wreszcie przyniósł rezultaty
wzruszył jak wzruszył, ale jak by się podniecił

Anai napisał:
nawet ryzykując zamienienie się w zombie?
no cusz, co tu dużo gadać - chłopaki uznają, że lepiej być zombi razem niż osobno

Anai napisał:
fakt, nie do końca wiem, co 'całkowite rozebranie przedniej części mózgu' znaczy, ale nie brzmi jak coś, z czym można żyć
eeej, poprzednio mówiłaś o wycinaniu kawałka mózgu, a z tym można żyć bez całej przedniej części mózgu życie raczej odpada, ale ja też pewności nie mam (wytarczy popaczeć, ile ludzi żyje całkiem bez mózgu)

Anai napisał:
a może to House tak na niego działa
yeah, ta oBcja brzmi o wiele mraśniej (o ile nie masz na myśli, że House wycina mu mózg po kawałku )

Anai napisał:
chyba poor me, to ja tu jestem najbardziej pokrzywdzona
poor U, poor Wilson... Powinniście mieć seks ze sobą i nikt nie byłby pokrzywdzony

Anai napisał:
...pun intended?
a skąd, za kogo mnie uważasz?!

Anai napisał:
byłabym bardzo zła, gdyby to był koniec
teraz pewnie jesteś zła, że od daaawna nie było nowego rozdziału

Anai napisał:
szkoda, że dla hałsowego tptb to nie było aż tak oczywiste
a może to dobrze? jeszcze by House'a lizały niewłaściwe osoby

Anai napisał:
jak byś to usłyszała, to byś nie mówiła 'aww'
bo ze wzruszenia odebrałoby mi głos?

Anai napisał:
miałam na myśli, że jeśli House pozostanie zombie to będzie mógł zjeść Trittera, u perv!!! Mam mieszane uczucia w stosunku do zombiakowej ery - z jednej strony, era to era, ale z drugiej ta cała zgnilizna and all to nie do końca w moim guście
me perv? me??? aww, thanks
ach, znów te marzenia, że House zje Trittera... Czy będzie wielkim spoilerem, jeśli powiem, że do tego nie dojdzie?
U know, chyba podzielam Twoje uczucia. A co myślisz o zombiakowej miłości platonicznej?
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:31, 17 Kwi 2014    Temat postu:

Richie117 napisał:
ach, no skoro tak... to mogę już powoli pisać wypowiedzenie z mojej obecnej roboty? <img src="http://i111.photobucket.com/albums/n152/saphira182/Obraz1.gif">
tak, ale z duuużym naciskiem na 'powoli'

Richie117 napisał:
oh, not so much... tylko średniej wielkości kałuże rozmieszczone w strategicznych miejscach
rozumiem... małe, ale sprytne

Richie117 napisał:
let's say, że poza baaardzo ogólnym zarysem fabuły serial ma niewiele wspólnego z książką, przy czym IMO książka bardziej trzyma się kupy. Ale najbardziej "nie tak" z serialem jest właśnie to, że zamiast jednego sezonu będzie tych sezonów buk wie ile
sooł what? ja też oglądałam 7. sezon House'a, więc jestem bardziej stratna
też nie wyobrażam sobie jak trzymając się tylko książkowej fabuły można zrobić z tego więcej niż jeden sezon Ale za to już na te przyszłe sezony nie musisz tracić czasu
Ejj, dobrze pamiętam, że nie oglądałaś kilku ostatnich epów? Albo przynajmniej 7x23? Bo wiesz, ten odcinek był tak zły, że może odpowiadać całemu sezonowi jakiegoś innego serialu, więc wychodzimy na zero

Richie117 napisał:
omatko, nie ogarniam, jak to możliwe Przecież JJ'em Wilson zadowala siebie i House'a, a włosy co? tylko do ozdoby służą
no ale JJ'a Wilson nie nosi na wierzchu, więc czymś musiał do siebie House'a przyciągnąć

Richie117 napisał:
imo Wilson w swojej kobiecej naturze ma zapisany talent do robienia makijażu, więc jakoś by sobie poradził
eee, z własnego doświadczenia wiem, że robienie makijażu ma więcej wspólnego z uczeniem się na błędach niż z talentem

Richie117 napisał:
mój musk tesz, niestety
z niecierpliwością czekam na moment, kiedy zacznie się przeprowadzać operacje przeszczepu musków

Richie117 napisał:
no chyba że akurat mają jeden wspólny - przelecieć House'a
wtedy są niepokonani

Richie117 napisał:
ale nadal powinnaś bać się House'a
bo jak nie, to co?

Richie117 napisał:
a co jeśli to my jesteśmy zombiakowe?
całe życie w kłamstwie

Richie117 napisał:
eeee, góra od bikini niewiele zakrywa... chyba że jako górę od kostiumu włożyłby golf albo co tjaa, a jeżeli był w tym basenie aż tak długo, to mogło się wydarzyć parę innych traumatycznych rzeczy
myślę, że nikt nie byłby specjalnie zgorszony, gdyby Wilson zakrył tylko swoje piersi

Richie117 napisał:
uh-huh, to by było zóe! z drugiej strony... może House by uznał, że będzie lepiej, jeśli to on pierwszy poprosi Wilsona o rękę?
o ile ze strachu nie odebrałoby mu głosu

Richie117 napisał:
a gdyby któryś zombiak nie zapomniał, to House by go ukatrupił swoim osobistym drągiem
aww, tworzyliby taki zgrany duet, bo drąg aktywowałby się tylko w obecności Wilsona w samym krawacie

Richie117 napisał:
mam nadzieję, że to nie daleko, bo długie spacery mnie męczą
Musisz się poświęcić, żeby perwersy miały swoją patronkę!

Richie117 napisał:
no cusz, co tu dużo gadać - chłopaki uznają, że lepiej być zombi razem niż osobno
jak romantycznie

Richie117 napisał:
eeej, poprzednio mówiłaś o wycinaniu kawałka mózgu, a z tym można żyć bez całej przedniej części mózgu życie raczej odpada, ale ja też pewności nie mam (wytarczy popaczeć, ile ludzi żyje całkiem bez mózgu)
yeah, tylko że większość z nich już się tak bez mózgu urodziła, więc mieli całe życie, żeby się do tego przyzwyczaić

Richie117 napisał:
yeah, ta oBcja brzmi o wiele mraśniej (o ile nie masz na myśli, że House wycina mu mózg po kawałku )
niee, w życiu bym nie wpadła na taki okropny pomysł... zresztą na co House'owi mózg Wilsona?

Richie117 napisał:
poor U, poor Wilson... Powinniście mieć seks ze sobą i nikt nie byłby pokrzywdzony
świetny pomysł

Richie117 napisał:
teraz pewnie jesteś zła, że od daaawna nie było nowego rozdziału
niee, gdyby był, to byłabym zła na siebie, bo znowu zajęłoby mi miesiąc, żeby go przeczytać

Richie117 napisał:
a może to dobrze? jeszcze by House'a lizały niewłaściwe osoby <img src="http://i111.photobucket.com/albums/n152/saphira182/.gif">
właśnie, aż dziwne, że Cuddy nie miała takiej okazji

Richie117 napisał:
bo ze wzruszenia odebrałoby mi głos? <img src="http://i111.photobucket.com/albums/n152/saphira182/Obraz1.gif">
yeah, dokładnie

Richie117 napisał:
me perv? me??? aww, thanks
ach, znów te marzenia, że House zje Trittera... Czy będzie wielkim spoilerem, jeśli powiem, że do tego nie dojdzie?
U know, chyba podzielam Twoje uczucia. A co myślisz o zombiakowej miłości platonicznej?
[link widoczny dla zalogowanych]
nie udawaj zaskoczonej
Damn, a tak na to liczyłam. Smuteczek Ooo, nie mam nic przeciwko takiej miłości


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:07, 02 Maj 2014    Temat postu:

Anai napisał:
tak, ale z duuużym naciskiem na 'powoli'
uh, żarty żartami, ale jak mnie dalej będą tak udupiać w pracy jak w tej chwili, to może będę musiała się zwolnić tak czy siak

Anai napisał:
rozumiem... małe, ale sprytne
w końcu dewizą House'a jest "work smarter, not harder"

Anai napisał:
też nie wyobrażam sobie jak trzymając się tylko książkowej fabuły można zrobić z tego więcej niż jeden sezon Ale za to już na te przyszłe sezony nie musisz tracić czasu
Ejj, dobrze pamiętam, że nie oglądałaś kilku ostatnich epów? Albo przynajmniej 7x23? Bo wiesz, ten odcinek był tak zły, że może odpowiadać całemu sezonowi jakiegoś innego serialu, więc wychodzimy na zero
no wiesz, można by podzielić fabułę książki na części - tak jak z jednej książki "Hobbit" kręcą się 3 filmy ale TPTB "Kopuły" wolało niepotrzebnie wszystko komplikować I know, że nie muszę, ale to by było nie w moim stylu
Dobrze pamiętasz, nie widziałam od chyba 7x20 do 8x01. Still, na samo myślenie o tych epach poświęciłam tyle czasu, że nadal czuję się bardziej poszkodowana

Anai napisał:
no ale JJ'a Wilson nie nosi na wierzchu, więc czymś musiał do siebie House'a przyciągnąć
może zarzucił na niego lasso z krawata?

Anai napisał:
eee, z własnego doświadczenia wiem, że robienie makijażu ma więcej wspólnego z uczeniem się na błędach niż z talentem
a jeśli to tylko dowód na to, że nie masz talentu do makijażu?

Anai napisał:
z niecierpliwością czekam na moment, kiedy zacznie się przeprowadzać operacje przeszczepu musków
może zamiast czekać powinnyśmy same zacząć przeprowadzać takie operacje?

Anai napisał:
bo jak nie, to co?
well, Amber nie bała się House'a i jak skończyła?

Anai napisał:
myślę, że nikt nie byłby specjalnie zgorszony, gdyby Wilson zakrył tylko swoje piersi
Wilson by się zgorszył, a przecież o niego tu chodzi

Anai napisał:
o ile ze strachu nie odebrałoby mu głosu
wtedy by to sobie na kartce napisał - jak w tym epie, kiedy miał się nie wtrącać do diagnozowania, które prowadził 4man

Anai napisał:
aww, tworzyliby taki zgrany duet, bo drąg aktywowałby się tylko w obecności Wilsona w samym krawacie
kompatybilność level 9000

Anai napisał:
Musisz się poświęcić, żeby perwersy miały swoją patronkę!
mam lepszy pomysł - perwersy mogą mnie zanieść na rękach do tej całej historii

Anai napisał:
yeah, tylko że większość z nich już się tak bez mózgu urodziła, więc mieli całe życie, żeby się do tego przyzwyczaić
damn, świat byłby taki piękny, gdyby nie zdolności przystosowawcze tych osobników

Anai napisał:
niee, w życiu bym nie wpadła na taki okropny pomysł... zresztą na co House'owi mózg Wilsona?
okeej, uspokoiłaś mnie Nooo, tak bezpośrednio to po nic, ale House mógłby pozbawić Wilsona mózgu, żeby wilsonowa krew nie musiała krążyć między górną a dolną główką

Anai napisał:
niee, gdyby był, to byłabym zła na siebie, bo znowu zajęłoby mi miesiąc, żeby go przeczytać
well, to zacznij powoli organizować sobie czas na czytanie, bo następny rozdział jest w fazie przygotowawczej

Anai napisał:
właśnie, aż dziwne, że Cuddy nie miała takiej okazji
za to Cuddy miała okazję gwałcić House'a językiem, uh

Anai napisał:
nie udawaj zaskoczonej
Damn, a tak na to liczyłam. Smuteczek Ooo, nie mam nic przeciwko takiej miłości
no pszeciesz ja wcale nie udawałam
ciiii, Tritter i tak skończy jako zombiakowe papu No i widzisz, wreszcie znalazłyśmy cute wersję zombiakowej miłości


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 9:23, 21 Maj 2014    Temat postu:

Cytat:
Kiedy to ja wrzucałam poprzedni rozdział?... Uuups, nieważne

W każdym razie nareszcie udało mi się dokończyć kolejną część – część w której dużo się dzieje i kilka wątków definitywnie się kończy. Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni

Enjoy!



Rozdział 6


Wilson próbował zignorować szturchnięcia w ramię. Stęknął, podciągnął wyżej koce i zakopał się głębiej w ciepły kokon, który sobie zbudował. Poszturchiwanie nie ustało, a na dodatek zaczęło mu towarzyszyć przenikliwe posykiwanie.

Chwilę trwało, zanim mózg Wilsona zidentyfikował dochodzący go odgłos jako język angielski.

- Poważnie, panowie, musicie się obudzić - zadudnił głos Foremana.

- Ugh – odpowiedział Wilson, zwijając się w ciaśniejszy kłębek. Jego ciężkie od snu powieki podniosły się raz, drugi i wreszcie jego oczy zaczęły skupiać się na osobliwym widoku, jaki stanowiło zbliżenie na owłosioną klatkę piersiową pod jego policzkiem. - Szlag – mruknął, odpychając się od House'a i podnosząc wzrok na Foremana. - My tylko...

Foreman przewrócił oczami ku niebu. - Wczoraj patrzyłem, jak żywy trup pałaszował [link widoczny dla zalogowanych], jakby to były lody – powiedział. - Widok was dwóch przytulonych do siebie? To zajmuje dość niską pozycję na szoko-metrze.

House przeciągnął się niczym kot i otworzył swoje jasnobłękitne oczy w wąskie szparki.
- Czarny człowiek budzi mnie w jakim celu? - burknął, pocierając dłonią twarz.

- Chodzi o Chase'a – wyjaśnił Foreman.

House przestał przecierać piasek ze swoich zaspanych oczu i usiadł wyprostowany obok Wilsona.
- Przemienił się?

- Nie. On... - Foreman szukał odpowiednich słów. - Wygląda na to, że mu się poprawia - powiedział w końcu. - Nic z tego nie rozumiem. Powinien już nie żyć.

House siedział ze zmarszczonym czołem, mrugając w jaskrawym świetle kafeterii. Wilson westchnął, widząc go w takim stanie - z kędzierzawymi włosami sterczącymi na wszystkie strony. Wyciągnął rękę, by przygładzić kępkę przyprószonych siwizną włosów, ale dłoń House'a gwałtownym ruchem chwyciła go za nadgarstek.

- Zaraz do was przyjdę - oznajmił Foremanowi House. Młodszy lekarz skinął głową, zerkając na to jednego, to na drugiego z mężczyzn, po czym odwrócił się i odszedł.

House uwolnił rękę Wilsona. - Na ludzkiej czaszce znajduje się cała masa tłustych substancji - powiedział ściszonym głosem.

Wilson potrzebował chwili, by przypomnieć sobie, o czym mówi House. Potem przypomniał sobie wszystkie piekielne wydarzenia z poprzedniego dnia.

- Nie wydaje ci się, że popadasz w lekką paranoję? - zapytał i z grymasem na twarzy cofnął rękę szarpnięciem. - Skończyłem medycynę. Wiem, że trzeba myć ręce.

Wstał i chwiejnym krokiem udał się do łazienki, by to właśnie zrobić, zatrzaskując za sobą drzwi z większą siłą, niż zamierzał. Tylko House może wdawać się w kłótnię, będąc umierającym, pomyślał.

Wilson wycisnął trochę mydła z dozownika i odkręcił wodę. Umył ręce z większą dokładnością, niż było to konieczne, przez cały czas przeklinając House'a pod nosem. Odrobiną zimnej wody ochlapał twarz i powiedział sobie, że jego zaczerwienione oczy były efektem braku snu.

Nie zauważył pojawienia się House'a, dopóki nie dostrzegł jego sylwetki w lustrzanym odbiciu. House stanął za nim, opierając się ciężko na lasce. Sprawiał wrażenie, że lada chwila coś powie. Nic jednak nie powiedział, tylko spuścił wzrok, odrywając spojrzenie od oczu Wilsona odbitych w lustrze.

Pokuśtykał przez pomieszczenie i ściągnął swoją wysuszoną bluzę ze ścianki kabiny prysznica.

- Co się dzieje z Chase'em? - zapytał, wciągając bluzę przez głowę. - Jakieś pomysły?

Wilson westchnął. Z powrotem do diagnozowania.

- Możliwe, że to normalne. W końcu nie mamy zbyt wielu danych o tym zjawisku – wymamrotał.

House podniósł laskę z miejsca, gdzie postawił ją opartą o ścianę.
- Widziałem, jak cały budynek został zainfekowany – przypomniał Wilsonowi. - A Foreman ma rację. Chase powinien już nie żyć i się ślinić.

- Może jakaś inna infekcja spowalnia rozwój wirusa - podsunął Wilson. - Chase przebywa w pomieszczeniu pełnym chorych ludzi. Mógł z łatwością zarazić się inną chorobą.

House w żaden sposób nie dał po sobie poznać, że usłyszał słowa onkologa. Wpatrywał się w sufit, w zamyśleniu postukując czubkami palców o swoje wargi.*

- House - odezwał się Wilson - jak długo...?

- Dwa dni. - Opuścił rękę z powrotem wzdłuż boku. - Może trzy. Potem zmienię się w jeszcze jednego mózgojada.

Wilson przełknął ślinę. - Ja...

Drzwi otworzyły się z rozmachem i Foreman wetknął głowę do środka.
- Whitner chce, żebyś obejrzał Chase'a - oznajmił. - Sądzi, że Chase może być uodporniony.

- Odporność? - warknął House. - Nie jesteśmy w programie [link widoczny dla zalogowanych].**

Młodszy lekarz nadął policzki w wyrazie frustracji.
- Ona mówi poważnie. Chodźcie.

Wilson i House wymienili spojrzenia i ruszyli za Foremanem do miejsca, gdzie leżał Chase. Młody mężczyzna rzeczywiście sprawiał wrażenie, że jego stan uległ znacznej poprawie. Jego cera wciąż miała nienaturalny kolor, lecz poza tym zdawał się być bardziej przytomny i ruchliwy.

- Hej. - Chase pomachał House'owi na powitanie. - Słyszałem, że zabiłeś około tysiąca tych stworów. A może chodziło o milion? Ich liczba wydaje się powiększać za każdym razem, kiedy słyszę tę historię. - Uśmiechnął się porozumiewawczo do Whitner, która pochylała się nad jego łokciem, pobierając próbkę krwi.

Lekarka w odpowiedzi trzepnęła go lekko w ramię.

- Co z nasileniem dolegliwości bólowych? - spytał House, zdejmując z szyi Whitner i wkładając sobie słuchawki do uszu.

Chase patrzył, jak House przykłada metalowy krążek do jego klatki piersiowej.
- Czuję się, jakby przejechała po mnie ciężarówka, ale da się wytrzymać. Foreman dał mi wcześniej Vicodin. To wszystko, czego mi trzeba.

House podniósł wzrok na Wilsona. - Nieco spowolniona praca serca - oznajmił.

- Przecież siedzę tu od kilku dni! - zauważył Chase. - Nie miałem okazji wykonywać zbyt wielu czynności pobudzających krążenie.

- Więc co to oznacza? - zapytał wolno Wilson, chcąc usłyszeć, jak ktoś wypowiada te słowa na głos.

- Chase jest odporny - odrzekła Whitner głosem przepełnionym triumfem. - Około dziesięć procent populacji może przetrwać epidemię Eboli. Epidemię Marburga - piętnaście procent. Nie inaczej jest z tym wirusem. Niektórzy pacjenci są genetycznie niepodatni na jego działanie. - Whitner wskazała na Chase'a. - On jest w stanie to przeżyć.

- Och, dzięki bogu – wyszeptał Wilson.

Whitner przytaknęła entuzjastycznie. - Możemy użyć krwi Chase'a do przygotowania [link widoczny dla zalogowanych]. Oczywiście nie wpłynie ona na stan ludzi, którzy już zdążyli przemienić się w zombi. Ich ciała są klinicznie martwe. Ale dla pacjentów, którzy zostali zakażeni, lecz jeszcze się nie przemienili...

- Lekarstwo - powiedział Foreman. - Jesteśmy w stanie to wyleczyć.

- Wiecie, jak nienawidzę studzić waszego zapału - odezwał się House, przeciągając samogłoski - ale musimy przebadać jego krew, zanim zyskamy pewność.

- Tak, wiem. - Whitner podniosła dłoń, w której trzymała fiolkę krwi. - Musimy dostać się do laboratorium.

- No, to się zbierajmy - powiedział Foreman, chwytając jeden z elementów uzbrojenia, które leżały na podłodze.

- Ja też idę - stwierdził Chase, siadając i wyjmując igłę kroplówki z płynem fizjologicznym ze swojego ramienia. - Mam już dosyć bezczynnego leżenia.

- Jesteś pewien? - spytała Whitner, otwierając szeroko oczy. - To może być niebezpieczne.

Chase skinął głową. - Być może będziecie potrzebować więcej krwi, aby jak najszybciej przygotować surowicę. Powinienem pójść.

- Pójdziemy wszyscy. - House skinął ręką na zebranych w luźnym kręgu. - Chase'owi należy zapewnić obstawę. To oznacza, że przyda się każda para rąk. Łapcie za swój oręż, chłopcy i dziewczęta.

Kiedy cała grupa pospiesznie zabrała się do przygotowań do wyprawy, House popędził do kąta, gdzie czekał jego strażacki toporek. Wilson rozejrzał się dookoła, by upewnić się, że pozostali są zajęci, po czym ruszył za diagnostą.

- Hej, a tobie co się stało? - syknął do House'a, gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem słuchu. - Znaleźliśmy lekarstwo. Powinieneś skakać z radości. - Wilson spojrzał w dół na jego laskę. - No, wiesz, mówiąc w przenośni.

House wzruszył ramionami. - Będę skakał, kiedy potwierdzimy odporność Chase'a. - Podniósł toporek za długi trzonek i podał go Wilsonowi. - Możesz wziąć Carlę. Widziałeś gdzieś Betsy?

Wilson schylił się po szuflę do śniegu, która wpadła za stolik i wymienił ją na toporek.
- Tylko pamiętaj, uważaj na siebie - rzekł do House'a. - Nie możesz teraz głupio ryzykować. Wyjdziesz z tego, o ile nie stanie ci się krzywda.

House zważył szuflę w dłoniach, jak gdyby rozważał jej ciężar.
- Ciebie też to dotyczy - odparł z poważną miną.

Wilson przestąpił z nogi na nogę i spojrzał w jasnoniebieskie oczy House'a.
- Wiesz, co zamierzam zrobić tuż po tym, jak otrzymamy tę surowicę? - zapytał, szczerząc zęby w diabolicznym uśmiechu.

House uniósł jedną brew. - Czy to jest nielegalne w wielu stanach? - odparł i postąpił krok bliżej w przestrzeń zajmowaną przez Wilsona.

Wilson objął prawą dłonią przedramię House'a i kiwnął głową.

- Będziecie się całować? - cichutki głos doszedł ich od strony podłogi.

Wilson podskoczył niemal na pół metra w górę, słysząc dziecięcy głosik. House spiorunował wzrokiem małą, ciemnowłosą dziewczynkę, która leżała opatulona na swoim posłaniu. Prawie nie było jej widać spod stosu koców.

- Przestań. Podsłuchiwać - warknął.

Lindsey przygryzła dolną wargę i podniosła na nich wzrok. - Ale, doktorze Wilson, ja...

- Nie teraz - uciszył ją House. - Dorośli próbują uratować ci życie.

Wilson westchnął. - Niedługo wrócę, okej? Nie martw się - powiedział uspokajającym tonem.

Lindsey skinęła głową i wsunęła się z powrotem do swojego gniazdka. House obrócił się do Wilsona i zakręcił szuflą w wolnej ręce.
- A teraz chodźmy poszukać jakiegoś laboratorium.

Wyszli z kafeterii uzbrojeni po zęby: House i Wilson, ciągle ubrani w poplamione szpitalne uniformy, nieśli toporek i szuflę. Foreman, w podartym fartuchu, dzierżył swoją włócznię. Whitner zajęła miejsce na tyłach, jadąc korytarzem ze swą prowizoryczną bronią ułożoną na kolanach. Pośrodku stworzonego przez nich kwadratu szedł Chase, przytrzymując cienką szpitalną koszulę wokół swojego wychudzonego ciała.

Z początku wolno im szło. Chase był osłabiony i mógł tylko powłóczyć nogami, a co kilka kroków zatrzymywał się, by złapać oddech.

- Dasz radę, stary? - zapytał Foreman, który prowadził Chase'a korytarzem trzymając go pod ramię.

- Taa - sapnął z irytacją blondyn. - Winda jest tuż przed nami, zgadza się?

Whitner potwierdziła mruknięciem. - Na które piętro jedziemy? - zapytała.

Wszyscy popatrzyli na House'a, idącego na czele grupy.
- W laboratorium na trzecim piętrze jest cały sprzęt, jakiego potrzebujemy – powiedział, wskazując drogę laską i poprawiając chwyt drugiej dłoni na trzonku szufli.

Wilson kiwnął głową. - Może przy okazji moglibyśmy zabrać twoją komórkę z gabinetu – zasugerował.

- O ile najpierw nie powstrzyma nas Cameron - wymamrotał pod nosem Foreman.

Zdawało się, że Chase zadrżał na te słowa, więc Wilson wsunął rękę pod jego drugi łokieć, żeby go podtrzymać. W końcu dotarli do windy i zaczęli zjeżdżać na dół.

- Bądźcie gotowi na wszystko - ostrzegł ich House, gdy wyświetlacz pokazywał czerwone liczby o coraz mniejszej wartości. Pięć, cztery i wreszcie trzy. Winda zatrzymała się z szarpnięciem i zabrzmiał dzwonek otwieranych drzwi.

Whitner jako pierwsza znalazła się na zewnątrz.
- Wygląda na to, że jest pusto - szepnęła. Pozostali ruszyli za nią w głąb cichego korytarza.

Wilson rzucił okiem na zegarek na swoim nadgarstku. Był późny ranek, lecz przez okna wpadało bardzo niewiele światła. Z wolna posuwali się w głąb korytarza, w pewnym momencie mijając szklany gabinet House'a. Wilson zobaczył, że na zewnątrz lało jak z cebra.

Błyskawica przecięła niebo i huknął grzmot. Bębnienie deszczu o szyby zagłuszało odgłosy ich kroków. Los chociaż trochę nam sprzyja, pomyślał Wilson, trzymając swój toporek w mocno zaciśniętych dłoniach.

Znajdowali się prawie pod gabinetem Wilsona, kiedy szklane drzwi Oddziału Diagnostycznego otworzyły się na oścież za ich plecami.

House obrócił się jako pierwszy, z Betsy gotową do ataku. Wilson i Foreman zrobili to samo. Z ich gardeł wydostało się podwójne sapnięcie zaskoczenia. Wkrótce cała piątka stanęła twarzą w twarz z upiorną zjawą.

- A to ścierwo - mruknął House.

- Na twoim miejscu bym to opuścił - odezwał się Tritter. - Broń palna jest szybsza od łopaty.

Detektyw miał na sobie bladoniebieski [link widoczny dla zalogowanych], przez ochroną maskę widać było paskudny grymas na jego twarzy. W przyćmionym świetle wyglądał bardziej jak robot niż ludzka istota. W rękach trzymał strzelbę wycelowaną prosto w pierś House'a.

- Jak się pan tu, u diabła, dostał? - syknął Foreman.

- Zamknij się - odrzekł przyjaźnie Tritter.

Wilson natychmiast spojrzał w lewo i dostrzegł kawałek metalu połyskujący w świetle błyskawicy. Była to [link widoczny dla zalogowanych] zwisająca z balustrady na balkonie.

House opuścił szuflę, która zazgrzytała o podłogę.
- Grupa ratunkowa zazwyczaj składa się z... sam nie wiem... całej grupy – powiedział ostrożnie.

Tritter nie zwrócił na niego uwagi. - Gdzie jest J. Whitner? - zapytał. - Gdzie szczepionka?

Z ust House'a wydobyła się salwa śmiechu. - Szczepionka? Myślałem, że to ja jestem na prochach.

Whitner podjechała do przodu. - Proszę posłuchać - zaczęła, unosząc rękę w uspokajającym geście. - Ja nazywam się Whitner. Niech pan odłoży broń i pozwoli mi wyjaśnić...

Spojrzenie Trittera padło na jej drugą rękę, która spoczywała na jej kolanach, trzymając fiolkę z krwią Chase'a.
- Czy to ona? - zapytał ostro. - Daj mi ją. House nie może zrobić pani już żadnej krzywdy, trzymam go na muszce.

House popatrzył na Wilsona, unosząc pytająco brew. Onkolog westchnął i wystąpił naprzód.
- Skłamaliśmy. House nie uwolnił tej choroby, Tritter - oznajmił z wyrachowaniem. - I nie mamy żadnej szczepionki. Ale być może mamy coś innego, coś równie...

Tritter odbezpieczył strzelbę. - Nie mam czasu na gierki - warknął. - W tej chwili oddajcie mi lekarstwo.

- Chwileczkę, czyli przybył pan tutaj zupełnie sam wyłącznie po to,
żeby zabrać lekarstwo, zostawić nas na pastwę wilkom i odjechać ku zachodzącemu słońcu jak jakiś bohater? - House uderzył czubkiem laski w maskę Trittera, stukając w pleksiglasową płytkę. - Ale z pana kawał popapranego sukinsyna.

- Zatem ciągle wierzysz, że zjawią się zombi i że zjedzą twój mózg - powiedział kpiąco Tritter.

- Nie mój mózg - odparł House. - Tylko pański. - Wskazał podbródkiem na przestrzeń za Tritterem, ale detektyw jedynie się roześmiał.

- Próbujesz mnie nakłonić, żebym się obejrzał? Marne szanse - stwierdził.

Wilson powoli obrócił głowę, żeby zajrzeć do zaciemnionego pomieszczenia po lewej stronie. Jego oczy stały się wielkie jak spodki. Wewnątrz, oświetlana przez trzaskające co kilka sekund błyskawice, znajdowała się Allison Cameron, która chwiejąc się z boku na bok, sunęła w kierunku detektywa.

Po niemal tygodniu gwałtownego rozkładu najbardziej ewidentnym znakiem rozpoznawczym lekarki był identyfikator przypięty do przedniej kieszeni jej fartucha. Nos i połowa prawego policzka Cameron zgniły, odsłaniając kości, a długie brązowe włosy zwisały z jej głowy w zmatowiałych strąkach. Z jej podartego kitla wystawały trzy żebra, które skrzypiały przy każdym kroku.

- Tritter... - wyszeptał Wilson, lecz reszta ostrzeżenia utknęła mu w gardle. Pozostali członkowie grupy stali w milczeniu i wstrząśnięci rozdziawili usta. House po prostu patrzył.

- Ooooaaaaugh - powiedziała Cameron i wyciągnęła ręce, by pochwycić kombinezon Trittera. Detektyw zakręcił się wokół własnej osi i wystrzelił, zmieniając połowę jej lewego ramienia w fontannę rozkładających się tkanek.

- Jezu Chryste! - wrzasnął Foreman, zakrywając uszy rękoma. Odgłos strzelby był ogłuszający w rozbrzmiewającym echem korytarzu.

Cameron na moment upadła na kolana, po czym mozolnie dźwignęła się z powrotem do pionu.
- Muawwwwagh - zawodziła dalej, sięgając do twarzy Trittera.

- Ona jest zombi! - krzyknęła Whitner. - Musisz strzelić jej w głowę!

- Nie, to się nie dzieje naprawdę - powtarzał bezustannie Tritter. - To się nie dzieje naprawdę.

Wystrzelił ponownie i trafił ją w klatkę piersiową. Cameron stęknęła, ale nie zwolniła. Udało jej się złapać obiema rękami za hełm kombinezonu Trittera i jej kościste palce odrywały z niego materiał kawałek po kawałku, jakby obierała pomarańczę.

- W głowę! - wrzeszczał Wilson. - Celuj w głowę! - Zastanawiał się nad podbiegnięciem do Trittera, żeby uderzeniami toporka odeprzeć atak stworzenia, które kiedyś było Cameron, ale Tritter najwyraźniej tracił panowanie nad swoją strzelbą, wymachując nią na wszystkie strony.

Cameron nie odpuszczała. Wyszczerzyła gnijące zęby i od nowa rzuciła się na detektywa. Tritterowi udało się zablokować jej atak kolbą strzelby.

- Nie ma mowy - powtarzał w dalszym ciągu. - To się nie dzieje naprawdę. To niemożliwe!

Chase rozejrzał wokół dzikim spojrzeniem.
- Nie możemy tak po prostu tu stać - powiedział. Wyrwał włócznię ze zdrętwiałych palców Foremana i skoczył naprzód, unosząc metalowy pręt, żeby dźgnąć Cameron w brzuch.

Z broni Trittera padł kolejny strzał i Chase runął na ziemię.

- Nie! - wykrzyknął Wilson. Opadł na kolana i przewrócił postrzelonego mężczyznę na plecy. Rana w jego piersi krwawiła obficie. Wilson zaczął ją uciskać, nie odrywając wzroku od poczynań Cameron. - Nie umieraj - wyszeptał do Chase'a. - Nie waż się teraz umierać.

Jeszcze dwie dłonie przyszły z pomocą dłoniom Wilsona i przykryły ranę Chase'a. Podniósłszy wzrok, Wilson zobaczył oczy House'a skoncentrowane na jego młodym podopiecznym.

- Oddychaj, Chase - powiedział House tonem łagodnej zachęty. - Zostań z nami. Oddychaj, dasz radę.

Powieki Chase'a zatrzepotały, kiedy mężczyzna walczył o zachowanie przytomności. Trzasnęła następna błyskawica i w tej samej chwili rozległ się wrzask Trittera. Cameron trzymała go za gardło.

Wilson patrzył, zastygły w bezruchu obok rannego Chase'a, jak Cameron wlecze detektywa przez gabinet diagnosty i dalej - na balkon. Kończyny Trittera, odziane w obszerny kombinezon, młóciły powietrze, a jedna z jego stóp kopnęła w kotwiczkę uczepioną betonowej balustrady.

Wilson zaklął, patrząc, jak metalowy hak zachwiał się i zleciał z balkonu. Musiał odwrócić wzrok, gdy Cameron odgryzła wielki płat skóry z czaszki Trittera. Usłyszał pękające kości i kiedy ponownie spojrzał w okno, Cameron trzymała w rękach martwe ciało policjanta.

Rozejrzała się beznamiętnie i rozsmarowała tkankę mózgową Trittera na swoich wargach.

- Gaaauoogh - jęknęła, dając wyraz swemu zadowoleniu.

- Chase? - rozległ się głos House'a. - Chase!

Wilson znowu spuścił wzrok na krwawą maź, która sączyła się spomiędzy palców należących do niego i do House'a. Pozbawione wyrazu oczy Chase'a wpatrywały się w sufit. Już było po nim.

- Niech to wszystko szlag - powiedziała cicho Whitner, przykładając drżącą dłoń do czoła.

Foreman westchnął. - Mam zabić Cameron? - zapytał, podnosząc z ziemi swoją włócznię.

House wstał z pewnym trudem i chwycił swoją laskę.
- Nie - odrzekł. - Ja się nią zajmę.

Zabrał swoją szuflę do odśnieżania i pokuśtykał do gabinetu. Tylko jego przygarbione ramiona oraz zaschnięta posoka na dywanie zadawały kłam temu, że był to dla niego normalny dzień w pracy. House dotarł na próg balkonu, gdzie Cameron wciąż pożerała pozbawione życia ciało Trittera.

- Och, Cameron - westchnął House, obserwując ją. - Zawsze tak bardzo starałaś się zadowalać innych ludzi.

Kobieta podniosła wzrok znad swojego posiłku i wydała niezrozumiały jęk.

- Taak - mruknął House. - Całkowicie się z tobą zgadzam.

Jedno szybkie uderzenie i zdekapitowane zwłoki Cameron wylądowały na przemoczonej deszczem posadzce balkonu.

Wilson odwrócił głowę od widoku House'a polującego po przeciwnej stronie gabinetu. Wstał i popatrzył na Whitner.
- Mamy wystarczającą ilość krwi Chase'a, żeby przygotować surowicę? - zapytał.

Z wnętrza biura dotarło do nich wołanie House'a:
- Moja komórka padła, ale iPod jeszcze się trzyma!

Whitner pomasowała sobie skronie i potrząsnęła głową. - Ta próbka to o wiele za mało - odpowiedziała.

- Nawet na... - Wilson zerknął na House'a, stojącego w deszczu z włosami przyklejonymi do czoła, który krzyczał z radości, znalazłszy zapasowe magazynki przy zwłokach Trittera. - Nawet na jedną dawkę?

Whitner podążyła za jego spojrzeniem, zmarszczyła brwi i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. Jednak przeszkodził jej nowy skowyt, tym razem pochodzący z ust Chase'a.

- Jasna cholera! - Foreman odskoczył od ożywionych zwłok, kiedy zombi sięgnęło po jego nogawkę. Działając wyłącznie pod wpływem instynktu, neurolog wbił włócznię prosto w głowę Chase'a, miażdżąc mu czaszkę. Ciało drgnęło, po czym znieruchomiało.

- Przemienił się? - wykrztusił Wilson. - Jak to...?

- Chyba jednak nie był odporny - mruknął House, ociekając wodą w drzwiach Diagnostyki. - Wilson miał rację. To tylko inna infekcja spowolniła działanie wirusa.

- Co, do cholery, mamy teraz zrobić? - westchnęła Whitner. - Niedługo musimy ruszać. Pozostałe zombi z pewnością słyszały tę strzelaninę.

House zarzucił sobie strzelbę na ramię.
- Wygląda na to, że reguły gry się zmieniły - powiedział. - Zabijemy tę hordę, zanim oni zabiją nas.

Kuśtykając, ruszył w powrotną drogę do windy.

- Poczekaj! - Wilson rozłożył ręce z dłońmi skierowanymi ku górze, by pokazać, jak bardzo się pogubił. - Jaki mamy plan? Ich są setki, a nas ledwie parę tuzinów.

- Wrócimy do pozostałych - odparł House, nie zwalniając kroku. - A potem spieprzamy stąd.

Foreman wzruszył ramionami. - Ucieczka... Rzeczywiście, wygląda na to, że to jedyna opcja, jaka nam została - stwierdził. Podniósł porzuconą szuflę House'a i udał się w ślad za nim do windy.

Whitner przejechała powoli obok Wilsona.
- Nic innego nie można zrobić - zgodziła się. Po drodze upuściła bezużyteczną fiolkę krwi Chase'a na podłogę i zostawiła ją za sobą.

Wilson spojrzał na trzy ciała leżące na ziemi i posłuchał deszczu tłukącego o okna. Z westchnieniem podążył za resztą.

Wróciwszy bezpiecznie do kafeterii, zatrzymali się na krótko przy umywalce, żeby zmyć z rąk skażoną krew. Następnie House obudził wszystkich śpiących pacjentów i zaczął wydawać rozkazy.

- Wstawajcie wszyscy. Czas się stąd zbierać. No, dalej, dalej - skandował, trącając śpiących ludzi czubkiem laski. - I czy ktoś z was wie, jak się tym posługiwać? - zapytał, unosząc strzelbę nad głowę.

Jedna z pielęgniarek wystąpiła naprzód, nieśmiało podnosząc rękę.
- Ja służyłam w wojsku - odezwała się niepewnie.

House rzucił jej broń, a ona ją złapała.
- Miejmy nadzieję, że nie pieprzysz głupot - pochylił się do przodu, by odczytać jej plakietkę z nazwiskiem - Barbaro.

- House, nie wiesz, jak się strzela z broni palnej? - spytał z niedowierzaniem Foreman, równocześnie pomagając wstać z ziemi starszej kobiecie.

House wzruszył ramionami i podniósł swój niebieski plecak.
- Wolę kogoś zatłuc, niż do niego strzelać*** - burknął, pakując rzeczy do torby. - A co z tobą, ziom? Żadnego doświadczenia w faszerowaniu ludzi ołowiem?****

Foreman westchnął: - ... Nie - odpowiedział przygnębionym głosem.

Wilson przyglądał się temu zrywowi pospiesznych przygotowań z ciężkim sercem. Nawet jeżeli uda im się osiągnąć cel i wydostaną się z budynku, los House'a wciąż był przesądzony. Jego dłonie zacisnęły się mocniej na jasnoczerwonym strażackim toporku.

Zastanawiał się, czy będzie mógł poradzić sobie z zabiciem swojego najlepszego przyjaciela. Swojego... kimkolwiek on był. Swojego House'a, stwierdził w końcu. Czy będzie mógł zabić swojego House'a?

Zawiniątko pościeli u jego stóp poruszyło się i mała ciemnowłosa dziewczynka wypełzła spod koców, przecierając zaspane oczy.
- Co się dzieje, doktorze Wilson? - spytała.

- Chodź, skarbie - powiedział łagodnie. - Musimy przygotować się do wyjścia. - Pochylił się i odłączył wężyk kroplówki od jej ramienia. - Jak się czujesz?

- Dobrze - odpowiedziała Lindsey, wygrzebując się ze swoich prześcieradeł. - Muszę pana zapytać...

- O co chodzi? - odparł z roztargnieniem, wkładając elektroniczny termometr do ucha dziewczynki i zerkając na wyświetlacz. Jej temperatura wróciła do normy; antybiotyk o szerokim spektrum musiał zadziałać, pomyślał.

- Czy będzie pan...

Wilson sięgnął po jej szczupły nadgarstek, żeby sprawdzić tętno. Wyczuł coś pod opuszkami palców, więc przyjrzał się uważniej skórze na rączce dziecka.

Ugryzienie. Było małe i pokryte strupem, ale takich śladów zębów nie dało się z niczym pomylić. Zostawił je człowiek. Albo jakieś człekokształtne stworzenie.

- Ty... - zająknął się. - Została ugryziona?

Jej jasnozielone oczy wpatrywały się uporczywie w twarz Wilsona.
- Czy będzie pan mnie bronił przed potworami? - wyszeptała cicho.



Cytat:
* [link widoczny dla zalogowanych] (Żarcik może niezbyt na miejscu, zważywszy na okoliczności, ale przecież myśli House'a chadzają krętymi ścieżkami...

** odporność – ang. immunity; znaczy również 'nietykalność', a 'nietykalność' była jednym z bonusów we wspomnianym przez House'a reality show (uczestnika, który posiadał nietykalność/odporność nie można było wytypować do opuszczenia programu, czy jakoś tak ;p )

*** oryg. Give me a blunt object any day - blunt object (za [link widoczny dla zalogowanych]: przedmiot, którym można coś/kogoś uderzyć, ale ów przedmiot nie jest ostry; tego typu broń mieści się w kategorii [link widoczny dla zalogowanych]. Zatem bardziej dosłownie wypowiedź House'a brzmi: "Daj mi broń obuchową, to pokażę ci, co potrafię", ale swobodniejsze tłumaczenie jakoś bardziej mi się podoba

**** oryg. What about you, G? - "G" jest skrótem od gangster/gangsta; według jednej z definicji na [link widoczny dla zalogowanych] skrót ten wywodzi się z systemu więziennictwa, a dopiero później trafił do ulicznego slangu

**** oryg. poppin' caps - potocznie: strzelać do kogoś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:40, 22 Maj 2014    Temat postu:

Jeeeej, nowy rozdział! Tritter ledwo co się pojawił a już zniknął, lubie to
Większy komentarz dopiero się tworzy, do jutra powinien być, ale już teraz dzięki za rozdzialik


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin