Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Przekraczając granice + Bonus [Z]
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ksenia Duchowlow
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:04, 24 Lis 2011    Temat postu:

Witam ponownie.

Drodzy Horumowicze,

widząc jaki jest odzew, a raczej jego brak, postanowiłam, że jednak; a) dokończę epilog i będzie z dawna zapowiadana rozmowa chłopaków, b) epilog ten wywieszę.

A teraz coś innego.

Richie117, serce Ty moje, saga rodzinna raczej dobiegła końca, chociaż nie wykluczam, że mogę popełnić jakiś kontynuację, ale jeszcze nie teraz. Rozdzialik ten dedykuję Tobie, kochanie.

Niezapowiedziana, chociaż (daj boru zielony) wyczekiwana kontynuacja zakończenia.

Betowała niezastąpiona Richie117 – Niech Moc Będzie Z Tobą

Rozdział 8 (epilog prawdziwy)

Katafalk

Był piękny letni poranek, kiedy budzik na szafce nocnej zaczął dzwonić. Mężczyzna leżący na łóżku sapną i nie otwierając oczu, wyłączył dźwięk. Obrócił się przy tym na plecy i otworzył oczy. Jego spojrzenie momentalnie spoczęło na stojącym koło łóżka wózku inwalidzkim. Przymknął powieki, a przed oczami przeleciały mu ostanie trzy lata. Niesamowite, pomyślał. Jeszcze kilka lat temu nie przypuszczałby, że będzie brał udział w czymś, o co dotychczas widywał jedynie w telewizji, a czasami czytał o tym w książkach. Ba! Że będzie to robił ze swoim najlepszym przyjacielem, który - jak się miało okazać - nie jest wcale taki, za jakiego się podaje. Otworzył oczy i ponownie, jak poprzednio, jego wzrok padł na wózek. Nigdy nie myślał, że całe jego życie może się aż tak zmienić.

Obrócił głowę i spojrzał na śpiącą obok niego kobietę. Kiedy na nią patrzył, dochodził do wniosku, że mimo tego całego zła i przemocy, które go spotkało, było warto. Nie, żeby uważał, że to było konieczne, ale czasami musi być gorzej, by mogło być lepiej. Tak przynajmniej brzmiała jego nowa dewiza życiowa. Było też w tym coś dziwnego. Gdyby wszystko potoczyło się normalnie, to, znając życie, on i Evelyn nie byliby razem, a jeżeli już, to na pewno nie tak długo. Podniósł do góry lewą rękę, na palcu serdecznym której błyszczała w świetle słonecznym złota obrączka. Identyczna jak ta, która znajdowała się na palcu serdecznym lewej dłoni śpiącej pani Wilson.

James Wilson uśmiechnął się do siebie i swoich myśli, po czym odrzucił kołdrę i podciągając się na rękach, usiadł i spuścił nogi z łóżka. Siadając na wózek, zastanawiał się, czy jego mała córeczka jeszcze śpi, czy może już zaczęła malować.

~ * ~

Była piąta po południu, kiedy telefon komórkowy zadzwonił, a śpiąca na tapczanie Kelly Wilson otworzyła sennie oczka. Dziewczynka rozejrzała się nieprzytomnie. Nigdzie nie zauważyła swojego taty ani mamy. Dwulatka wtuliła się mocniej w Eddie’ego – wielkiego misia, którego dostała od wujka Grega – i ponownie zasnęła, nie przejmując się dzwoniącym telefonem ani odgłosem kół, które kierowały się w jej stronę.

James Wilson wjechał do pokoju i patrząc się na śpiąca córkę, odebrał telefon:

- Słucham.

Z każdym wypowiedzianym przez swojego rozmówcę słowem Wilson bladł coraz bardziej. W końcu odpowiedział:

- Dobrze. Przekażę mu. Do widzenia.

Przez chwilę wpatrywał się w komórkę, zastanawiając się, jak przekazać tę jakże smutną wiadomość swojemu przyjacielowi. Przez myśl przeszło mu również coś innego. Coś równie nieprzyjemnego jak powiadomienie Gregory’ego House’a, że jego ojciec nie żyje i że matka prosi, żeby przyjechał na pogrzeb. Pod pewnym względem ta myśl była nawet gorsza od myśli, że jest zmuszony przekazać swojemu przyjacielowi tak nieprzyjemną wiadomość, która - jeżeli dobrze znał House’a - nie zrobi na nim żadnego wrażenia, co gorsze - może nawet będzie się z tego cieszył.

Gregory House był bardzo tajemniczym i skrytym człowiekiem. Nigdy nie wiadomo było czy to, co mówi, odzwierciedla jego myśli. Nigdy nie mówił przy nim – i z tego, co wiedział Wilson, również przy innych – co wydarzyło się w Korei Północnej. Czy powiedział o tym komukolwiek? Może? Może Ali? Nie wiedział. Tak samo jak nie wiedział, czy jego matka wie o jego aktualnym stanie. Wątpił w to, ale zawsze istniała szansa, że skoro House jest nieobliczalny, to może i tu coś zrobił. Jeżeli nie, to wolał nawet nie myśleć, jak zareaguje matka na widok tak sponiewieranego przez życie syna.

~ * ~

Powiedzenie, że Gregory House przejął się śmiercią ojca, było perfidnym niedopowiedzeniem. Według Petera Irvinga łyżka cytryny wydziela więcej współczucia, smutku i empatii niż to, co reprezentował sobą dyrektor DEA.

~ * ~

Nikt nigdy nie rozumiał, czemu diagnosta był taki w stosunku do ojca, ale po pewnym czasie przyjaciele zaczynali dochodzić do wniosku, że cokolwiek by to było, musiało bardzo mocno odbić się na niemowie. Oczywiście znajdowali się tacy, którzy pytali się wprost: Co on ci takiego zrobił, że go tak nienawidzisz? Z reguły takie osoby odchodziły z kwitkiem. I w końcu przyzwyczajono się, że House nienawidzi swojego ojca. Jednak uśmiech na jego twarzy, kiedy Wilson przekazał mu smutną wiadomość, był niespodziewany. Nikt się nie spodziewał, że jest do tego zdolny. Bądź co bądź, był to jego ojciec. Krew z krwi.

~ * ~

Pomysł żeby pojechać na pogrzeb Jonha House’a całą rodziną był pomysłem Alice. Gregory od samego początku był temu przeciwny. Uważał, że skoro matka i tak nie wiedziała o istnieniu jego rodziny, to równie dobrze można taki stan rzeczy utrzymać. Osobą rozstrzygającą okazała się Susan, która patrząc ojcu prosto w oczy, powiedziała, że ma w nosie to, że jemu jest tak wygodnie, ale ona chce poznać swoją babcię i koniec dyskusji. To spowodowało, że głowa rodziny House’ów musiała radykalnie zmienić swoje poglądy na ten temat i zacząć szykować się do starcia ze swoją rodzicielką i tym, co jej powie. Alice z Evelyn ustaliły również, że Wilsonowie też pojadą.

Więc koniec końców w dzień pogrzebu całe dwie rodziny zapakowały się w cztery samochody wyposażone w przenośne krótkofalówki.

~ * ~

- Air Force One, tu H One Junior. Jak mnie słyszysz?

Wilson prychnął, kiedy rozbawiony głos Williama House’a rozległ się w samochodzie. Siedzący obok niego przyjaciel roześmiał się i pokiwał z politowaniem głową. Pomysł, żeby wóz, którym jechały głowy obydwóch rodzin, nazwać Air Force One, wydawał się zrodzić w głowach dzieci w ciągu sekundy po tym, jak zostało ogłoszone, że jednak jadą całą szczęśliwą rodziną na pogrzeb dziadka.

- Głośno i wyraźnie, Will – odpowiedziała Alice House, odwracając się do tyłu i puszczając im oczko.

- Chciałem się tylko upewnić, czy za pięć minut skręcamy?

- Tak, kochanie. Później przez pół godzimy jedziemy prosto i jesteśmy na miejscu.

- Dzięki, mamo. Bez odbioru.

~ * ~

Na parking wjechali kilka minut przed rozpoczęciem się ceremonii. Wszyscy rozgadani i roześmiani wysypali się z czterech wozów, co nie umknęło stojącym w wejściu do domu pogrzebowego. Tworzyli dość osobliwą grupkę, jak zdążył zauważyć Will. Młody House, podobnie jak jego rodzeństwo, nie potrafił ukryć uśmiechu radości, chociaż wiedział, że jest to niestosowne. Po raz pierwszy miał zobaczyć i poznać swoją babcię oraz swoich – prawdziwych, a nie jak zwykle przyszywanych - wujków. Pomógł ojcu wyjść z samochodu. Ten stał przez chwilę zamyślony, po czym machnął na wszystkich ręką i ruszył dumnie przed siebie. Po jego prawej stronie szła mama, a po lewej na wózku jechał wujek James pchany przez Evelyn. Cała reszta zgodnie ruszyła w małym odstępie od nich.

~ * ~

Blythe House miała nadzieję, ale nie sądziła, że się ona spełni, że jej syn przyjedzie. Wiedziała, że jako lekarz ma sporo spraw na głowie, po za tym wiedziała też, że jej syn nie darzył ojca ciepłymi uczuciami. Zresztą nie było tak bez winny Johna. Gdyby ten okazał chociaż trochę więcej zaangażowania w czasie, kiedy Greg był młodszy, to możliwe, że sytuacja byłaby inna. Blythe westchnęła i przyjęła następne kondolencje od jakiegoś wysokiego stopniem wojskowego. Zresztą praktycznie całe pomieszczenie było pełne wojskowych. W pewnym momencie kątem oka zauważyła małe poruszenie przy drzwiach. Odwróciła się od admirała Hendersona i poszła zobaczyć, co się dzieje.

To, co zobaczyła w holu, na pewno znajdowało się na liście najmniej spodziewanych rzeczy. Do holu wsypała się gromada ludzi na czele z pokrytym bliznami mężczyzną, który wydawał się jej dziwnie znajomy, i siedzącym na wózku inwalidzkim Jamesem Wilsonem. Nie wiedziała, co powinna najpierw zrobić. Spytać: “Czy wszystko w porządku i co się stało?”, czy “Gdzie jest Greg i czy jest cały i zdrowy?” Sprawa, jak się okazało, wyjaśniła się sama.

~ * ~

Widząc, że starsza pani House blednie i nie wie, co powiedzieć, Wilson z wyrzutem na przyjaciela. House nie powiedział matce, co się stało i jak teraz wygląda. Wilson policzył w myślach od zera do dziesięciu i od dziesięciu do zera, po czym wziął głęboki oddech. Wychodziło na to, że jak zwykle to on będzie musiał powiedzieć rodzicielce przyjaciela, co jest grane. Podobnie było, kiedy ta przyjechała po operacji. House oczywiście nie poinformował, że jest inwalidą i scedował to wszystko na onkologa. Tamtego dnia dowiedział się, po kim były diagnosta odziedziczył kąśliwy język i temperament.

Wziął głęboki oddech dla uspokojenia, oblizał wyschnięte usta i zaczął mówić. Nie był co prawda pewien, co jego przyjaciel uzna za stosowne, a co za podchodzące pod miano „ściśle tajne”, ale liczył, że gdy dojdzie do tego momentu, to do rozmowy wtrąci się Alice. Nie pomylił się na szczęście. Młodsza z pań House zgrabnie przejęła pałeczkę i opowiadała dalej o swoim mężu, o tym czym się on zajmuje oraz o dzieciach i wnukach. Z kolei James skupił wzrok na matce inwalidy. Jeżeli wcześniej Blythe była blada, to teraz była wręcz przezroczysta i gdyby nie mężczyzna, który stał tuż za nią i podtrzymywał za ramię, to istniałoby duże prawdopodobieństwo, że biedna kobieta zemdleje.

Jim rzucił szybkie spojrzenie na Grega, ciekawy jak on to wszystko odbiera. O dziwo na twarzy dyrektora DEA gościł słaby uśmiech rozbawienia. Wilson zmarszczył brwi i odwrócił wzrok z powrotem na matronę. Zamiast jednak skupić się na niej, jego wzrok padł na podtrzymującego ją mężczyznę. Był on dziwnie znajomy. Zdawało mu się, że widział go w jednym z albumów w domu rodzinny House. Pod zdjęciem był nawet podpis osoby, która się na nim znajduje. Tylko kto to był? Mimo wysiłku nie mógł sobie przypomnieć. Z pomocą na szczęście przyszła mu Ali.

- Wujku Sebastianie, jak dobrze cię znowu zobaczyć – powiedziała, podchodząc do mężczyzny i ściskając go przyjacielsko.

Mężczyzn odwzajemnił uścisk i uśmiechając się, puścił do Grega oczko. Szeptał coś przez chwilę do ucha pani sekretarz, a później ją puścił i podszedł do byłego ordynatora diagnostyki.

- Brawo, synu. Nareszcie się odważyłeś.

House machnął tylko ręką i wskazał na Susan, jakby mówił, że gdyby nie ona, to w ogóle by ich tu nie było. „Wujek Sebastian” roześmiał się tylko i ukłonił się dziewczynie. Chyba nie wiedział, że najmłodsza latorośl House’ów jest niewidoma, ale nikt nie zamierzał go z tego błędu wyprowadzać.

~ * ~

Dopiero po pogrzebie, na rodzinnej stypie, Wilson dowiedział się, że „Wujek Sebastian” to tak naprawdę emerytowany komandor marynarki wojennej, Sebastian Black, i ojciec chrzestny House’a. No cóż, powiedzieć, że James był zdziwiony, było lekkim niedopowiedzeniem, ale biorąc pod uwagę czyim szwagrem jest były diagnosta, onkolog nie był tak naprawdę wstrząśnięty nowościami dotyczącymi swojego przyjaciela. Co innego starsza pani House.

W jednym tygodniu straciła męża – mężczyznę, z którym żyła przez większą część swojego życia i którego, jak sugerował House, nie kochała, ale mimo to na pewno czuła się do niego przywiązana, a przynajmniej takie zdanie o całej sprawie miał onkolog – ale zyskała zupełnie nowych członków rodziny. W pewnym momencie, gdy wszyscy zbierali się do domu, podszedł do Wilsona komandor Black i powiedział mu, że nigdy nie widział Blythe tak załamanej śmiercią, ale równocześnie tak strasznie szczęśliwej. Ponieważ matka Gregory'ego House’a nigdy nie spodziewała się, że zostanie babcią ani tym bardziej prababcią.

~ * ~

Jak się później okazało, obie panie House – Alice i Blythe – szybko doszły do porozumienia i uzgodniły, że matka Grega będzie mieszkała odtąd z nimi. Ku ogólnej radości dzieci i niezadowolenia dyrektora. Okazało się też, że kiedy to pan Wilson rozmawiał z ojcem chrzestnym przyjaciela, panie – razem z obecną panią Wilson – uzgodniły, nie bez pomocy małej osóbki w postaci córki onkologa, że Blythe będzie również babcią Kelly, a co za tym idzie – Evelyn i James będą zwracać się do niej per mamo. W taki sposób starsza pani jednego dnia dorobiła się trójki przybranych dzieci i piątki wnucząt.

~ * ~

Pewnego dnia, kilka miesięcy po pogrzebie, kiedy siedzieli obydwaj na tarasie i popijali kawę, Wilson postanowił wreszcie zadać pytanie, które męczyło go, od kiedy poznał prawdę o swoim przyjacielu. Na początku pytań było więcej niż jedno. Za każdym razem, gdy coś się działo – a wydawało się, że House siedzi w tym po same uszy – wtedy pytania mnożyły się jak króliki. Nie wiedział, o które z nich spytać. Każde wydawało mu się ważne, ale teraz, kiedy jest wtajemniczony, a przez doświadczenia i mądrzejszy, to miliony pytań zastąpiło tylko jedno.

- House, kiedy pięć lat temu lecieliśmy do Waszyngtonu, czemu nie sprzeciwiłeś się Cuddy, kiedy powiedziała, że lecę z tobą? Myślałem, że nie chcesz, żeby ktokolwiek w Princeton wiedział o twojej rodzinie?

House popatrzył przez chwilę na niego, a później wyciągnął notatnik oraz długopis i zaczął w nim pisać.

Dziwnie by to raczej wyglądało, nie uważasz? Wówczas musiałem odgrywać swoją rolę, a każdy wiedział, że jeżeli Gregory House może się wyrwać ze szpitala, to po prostu to robi. Poza tym miałem przeczucie, że ta farsa w Princeton niedługo się dla mnie skończy. W tamtych latach mieliśmy problemy ze szpiegami w Rządzie. Zresztą przez takiego jednego skończyłem w niewoli. Można powiedzieć, że kiedy nadarzyła mi się okazja, żeby wprowadzić cię do rodziny, zrobiłem to. Nie wiedziałem jeszcze wtedy o tym, że nie jesteś tak czysty, za jakiego uchodzisz. Ale to nieważne. Już nie.

Wilson przeczytał, odłożył notatnik i zmarszczył brwi.

- Czyli to było zaplanowane?

Mniej więcej. Trudno jest zaplanować coś takiego, nawet kiedy wiesz, że okazja puka do drzwi. Nigdy nie wiedziałem, jak kto się zachowa. Musiałem uwzględnić „czynnik ludzki” w tym całym teatrzyku. Ale miałem pewien zarys, co i jak powinno się zdarzyć.

Wilson uśmiechnął się, kiedy przeczytał odpowiedź i sięgnął po kubek. Upił z niego łyk i dalej się uśmiechając, odpowiedział:

- Mało jest sytuacji, których nie miałbyś już zarysów.

Greg się roześmiał. Był to dziwny śmiech; przypominał on Jimmy’emu charczenie psa. Nadal się uśmiechając, były szef diagnostyki napisał odpowiedź.

Oczywiście, że tak. Jestem wysoko postawionym człowiekiem, Wilson, muszę brać wszystko pod uwagę, wszelakie ewentualności oraz ich krewnych. Chociaż nie wziąłem pod uwagę wybuchu tlenku etylenu. To był mój błąd, za który zapłaciłem wysoką cenę.

Wilson kiwnął głową, patrząc się na protezę prawej nogi przyjaciela. Widząc to, House uśmiechną się krzywo do siedzącego naprzeciw onkologa i podniósł do ust czerwony kubek w połowie wypełniony kawą. Bo czym jest przekraczanie granic, gdy nie możemy tego zrobić z najlepszym przyjacielem i razem przekonać się, jaki znajduje się za nią widok...

THE END – tym razem definitywny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 8:35, 25 Lis 2011    Temat postu:

Dziękuję za dedykację I że mimo wszystko chłopaki przeżyli to tornado zdarzeń, w sam środek którego ich wrzuciłaś

Tyle się działo w tym stosunkowo krótkim fiku, że trudno to podsumować, a tym bardziej ogarnąć - House jako głowa rodu i tajny superagent, uwikłany w ekstremalnie niebezpieczną intrygę, która zmusza go do biegania po PPTH z karabinem i przerażonym, ciamajdowatym Wilsonem u boku...

A najstraszniejsze jest to, że Wilson... um... ma żonę i córkę


Życzę duuużo weny na kolejne fiki!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin