Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Terapia (tłumaczenie)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Wto 19:29, 10 Mar 2009    Temat postu:

Co się stało z terapią?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gora
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 13:26, 11 Mar 2009    Temat postu:

No właśnie??

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Sob 21:13, 18 Lip 2009    Temat postu:

Ech, przykro widzieć, że "Terapia" została porzucona i pretenduje do trafienia na listę fików niedokończonych.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:13, 10 Mar 2010    Temat postu:

cóż... witam wszystkich.

w porozumieniu z moderatorką jak również z inną zainteresowaną kontynuacją (Dżuczek, o Tobie mowa:)) postanowiłam podjąć się dalszego tłumaczenia tegoż fika.

trochę mi się przykro zrobiło, że tak fantastyczna rzecz jaką jest "terapia" została porzucona, tak więc... stwierdziłyśmy, że trzeba się tym zająć. odpowiedzi od tłumacza pierwotnego nie otrzymałyśmy, zakładam więc, że jeśli pewnego dnia się zjawi to oddam mu to, co przetłumaczyłam, niemniej jednak posuwajmy się do przodu moi mili.;]

mam nadzieję, że... sprostam. i że będę mogła liczyć na konstruktywne komentarze i pomoc.

nie chodzi tu bowiem o konkurencję i rywalizację (przynajmniej mnie nie o to chodzi:)), ale o to by przybliżyć fika tym, którym... nie chce się czytać oryginałów.

zapraszam więc do dalszej zabawy i pragnę poinformować, że fik w niedługim czasie zostanie przeniesiony do działu HILSON.


mała próbka, ze względu na ograniczony czas, w najbliższych dniach pojawi się więcej.

-------------------------------------------------------------------------------------

Rozdział 2. Część 4.


House pamiętał piekący policzek i uczucie wstrząsu kiedy jego ojciec dosięgnął go poprzez stół i uderzył w twarz. Nie mógł sobie jedynie przypomnieć co takiego powiedział, że tak się stało. Wiedział tylko, że musiała to być jakaś wredna i trafiona uwaga. Zrozumiał to natychmiast po tym jak wydostała się ona z jego ust. Ale... Wtedy było już za późno. Jego matka siedziała pogrążona w grobowej ciszy, kiedy ojciec kazał mu pójść do swojego pokoju i w nim zostać. „Co z jego kolacją?” zapytała. „Nie umrze z głodu jeśli opuści jeden posiłek” wycedził przez zęby.

- Co z innymi miejscami? Czy bił Cię gdzieś poza twarzą?

To zaczynało robić się niewygodne.

- Tak...

- Z tyłu..?

Diagnosta poczuł jak jego twarz oblewa fala ciepła.

- Tak...

- Czy kiedykolwiek uderzył Cię czymś innym niż ręką?

House przymknął oczy próbując się opanować. Nigdy nie był człowiekiem, który miał szczególne zdolności do rumienienia się, ale... Teraz czuł jakby jego twarz płonęła.

- Czymś w stylu gumowego węża?

- Czymkolwiek. Chcesz podać swoje przykłady?

Gregory zaczął znowu bawić się spinaczami, rozciągając je i robiąc z nich łańcuszek.

- Nie wiem.

- Okey. Na przykład... drewnianą łyżką?

House przewrócił oczami. To zaczynało się robić niedorzeczne. Nie miał pięciu lat.

Przeniósł swoją uwagę z powrotem na spinacze. Przysunął się nieco bliżej biurka i sięgnął po przycisk do papieru w kształcie wierzy Eiffla. Była ciężka. Obracał nią, potem przesuwał po to by w końcu przyglądać się promieniom, które przez nią przenikały. Terapeuta śledził wzrokiem jego poczynania. House stwierdził, że jego przycisk zapewne był drogi, ale nie zamierzał go odłożyć. Spodobał mu się pomysł wkurzenia tego gościa. To była w zasadzie jedyna rzecz nad którą mógł mieć w tym momencie kontrolę.

- Był to pasek?

Poczuł szarpnięcie gdzieś w żołądku. Prawie upuścił przycisk do papieru. Nie czuł się zbyt dobrze. Nie chciał kontynuować tej rozmowy... Jedyne czego pragnął to zniknąć. Wnętrze jego jamy ustnej nagle ogarnęła niespodziewana suchość co utrudniło mu odpowiedź.

- Tak...

Terapeuta zapisał coś w karcie.

- Czy ojciec werbalnie lub emocjonalnie Cię obrażał?

To był proste pytanie. Jedyne, na które odpowiedź nie była okupiona poczuciem winy.

- Tak. Był żołnierzem. To właściwie jest ściśle połączone z ich treningiem.

- A Twoją mamę?

- Nie... Niezbyt. To znaczy... Nie zawsze był dla niej miły, ale nigdy... Nie wiem...

Niemalże poczuł jakby bronił swojego ojca. Jakby... Było to konieczne.

- Czy kiedykolwiek Cię zastraszał? Groził?

Pacjent zamyślił się. Czy jego ojciec kiedykolwiek mu groził? Przypomniał sobie słowa ojca w tylu sytuacjach. Niemal wszystkie brzmiały jak subtelna groźba. W jego uszach wciąż dźwięczały słowa „To nie groźba młody człowieku, to obietnica!”.

- Groził czym..?

- Groził użyciem przemocy wobec Ciebie...

- Pewnie.

- Czy kiedykolwiek groził, że Cię zabije lub powiedział coś tego typu..?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżuczek
Wieczny Rezydent


Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Sob 16:25, 13 Mar 2010    Temat postu:

Cóż mogę w tej chwili powiedzieć poza tym: Chcę więcej!

Jedno zastrzeżenie mam do tego zdania:
Cytat:
House was beginning to get uncomfortable.

To zaczynało robić się niewygodne.


Moim zdaniem lepiej brzmiałoby po prostu:
Zaczynał się czuć skrępowany lub Zaczynał odczuwać skrępowanie lub jakoś podobnie
Skrępowanie pasuje mi lepiej do tej sytuacji niż niewygoda. Tyle konstruktywności mojego komentarza

Szalenie się cieszę, że ten fik zostanie skończony


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:07, 14 Mar 2010    Temat postu:

kolejna część. dziękuję bardzo za pomoc.;* mam nadzieję, że zminimalizowałam błędy...

----------------------------------------------------------------

Rozdział 2. Część 5.

House wbił przenikliwy wzrok w terapeutę.

- To bardzo częste zachowanie wśród weteranów wojny w Wietnamie...

Gregory chciał zmienić temat.

- Nie, nigdy nie próbował mnie zabić. Ale raz słyszałem jego przechwałki jak to potraktował żółtków napalmem w Wietnamie.

House czekał, aż terapeuta zapyta dlaczego użył wyrażenia „żółtek”, ale ten nic nie powiedział.

Zapisał tylko coś w karcie. Jego twarz zrobiła się spokojna i stateczna.

- Słuchaj, wiem, że to nie będzie łatwe, następne pytania mogą być dla ciebie trochę... krępujące.

- Bardziej niż to czy byłem molestowany? Nie mogę sobie wyobrazić jak bardzo! Chcesz wiedzieć kiedy pierwszy raz mi stanął..? Jak często się masturbowałem..? Czy podglądałem jak moja mama się przebiera..?

- Czy kiedy twój ojciec Cię bił zostawiał jakieś ślady, siniaki, zadrapania..?

House poczuł kolejną falę ciepła, która zalała jego twarz. To była mimowolna reakcja na zbyt osobiste pytanie. Zastanawiał się jak czerwony jest w tym momencie. Rzucił ponownie okiem w kierunku okna by odwrócić uwagę terapeuty.

- Tak... Nie zawsze, ale czasami.

- Czy ktoś kiedykolwiek je zauważył... Przyjaciele, może nauczyciel?

House nadal spoglądał w okno. Nie miał aż tylu przyjaciół, właściwie chyba żadnego, któremu zależałoby na tyle by troszczyć się o jego prywatne życie i o to co rozgrywało się w domu. Pamiętał jak kiedyś powiedział nauczycielce, że spadł z drzewa, gdy ta zagadnęła go o siniaka z tyłu nogi. Nie wyglądała na przekonaną, ale też nic z tym nie zrobiła.

- Zakładam, że nie... A co z twoją mamą? Czy zauważyła kiedykolwiek jakieś ślady, spytała Cię o to?

- Nigdy nie mówiła nic na ten temat. Ale... – House zamilkł przerywając swoje oświadczenie westchnięciem.

- Ale, co..?

- To nie tak, że nigdy ich nie widziała... – jego głos zadrżał. Przypomniała mu się reklama linii lotniczej o sloganie „chcesz się stąd wyrwać..?”.

- To były miejsca zakryte przez twoje ubrania?

House czuł ciepło promieniujące ze swojej twarzy i zastanawiał się czy terapeuta też dostrzegł jego zdenerwowanie. To była jego kara za chęć zabicia się. Jedyna jaką dotąd znał...

- Tak.

- W porządku, następne pytanie może być trochę...

Gregory był wkurzony.

- Po prostu pytaj! – warknął.

- Kiedy twój ojciec Cię bił uderzał w gołą skórę czy raczej miejsca osłonięte ubraniami?

- Nie wiem! Tak i tak. Jaką to robi różnicę..? Jak bardzo popieprzony jesteś zadając tego typu pytania..? Jakby to była jedyna zła rzecz jaka może przydarzyć się dzieciakowi. Wierz mi, są gorsze.

Te słowa zostały wyrzucone z jego gardła zbyt wcześnie, zanim je przemyślał i niestety nie mógł ich cofnąć.

Terapeuta zrobił się pewny, jego ton również.

- Jak co..?

- Nie chcę tego dłużej ciągnąć. Jestem gotów do wyjścia. Teraz.

- Nie ma mowy. Nie możesz mówić takich rzeczy i pozostawiać mnie bez wyjaśnienia.

- No to popatrz...

- Chcę wiedzieć, co jest gorsze.

- Nie sądzisz, że może być coś gorszego..?

- Nie, chcę wiedzieć co twoim zdaniem jest gorsze od tego.

- Zapomnij o tym. To koniec. Co jest z wami psychiatrami, że myślicie, że grzebanie się w czyjejś przeszłości rozwiąże problemy? Myślisz, że ponowne przeżywanie bolesnych doświadczeń z przeszłości mnie uleczy? Sprawi, że będę lepszym człowiekiem?

Na twarzy terapeuty pojawił się uśmiech.

- Co w tym u diabła takiego śmiesznego?!

- Nic... To tylko... Właśnie przyznałeś, że to były bolesne doświadczenia. Kiedy pierwszy raz tu przyszedłeś nie mogłem nawet z ciebie wydobyć odpowiedzi na pytanie jak się czujesz. To jest... postęp.

- Nie, to pranie mózgu!

Terapeuta przestał się uśmiechać.

- Myślisz, że wyprałem Ci mózg?

- Tak!

- Więc... To cały ja. To ja mam problem.

- Czy ja tak powiedziałem..?

- Nie jestem tym, który przetrwał znieważenie przez rodzica i trzymał to w sekrecie przez czterdzieści parę lat przed tym jak postanowił objawić to kompletnie obcej osobie, pójść do domu, uchlać się do upadłego, podciąć sobie żyły i niemal wykrwawić się na śmierć na dywanie swojego salonu. Nie jestem tym, który odmawia przyznania, że te straszne rzeczy przydarzyły się właśnie mnie...

- Nawet nie wiesz co mnie spotkało!

- Masz rację. Nie wiem. I nikt nigdy się nie dowie. Dopóki będziesz to trzymał tylko dla siebie. Czy gdybyś miał raka, zatrzymałbyś to dla siebie..?

- To nie to samo. Poza tym zależy jakiego typu byłby to rak. Gdybym miał raka odbytu wolałbym to zachować dla siebie.

Wyobraził sobie Wilsona, który przedstawia mu diagnozę i proponuje terapię... To była przerażająca myśl.

Terapeuta otworzył szeroko oczy i uniósł ręce w górę w geście zniecierpliwienia. Nie było argumentów w tej sytuacji i dla tego człowieka. Logika została wyrzucona przez okno.

- To jest to samo. Zostałeś czymś dotknięty. W tym przypadku jest to doświadczenie. To doświadczenie powoduje ból, który jest objawem. Jak rak, nie leczony ból rośnie i przybiera na sile. Jeśli nie podejmiesz się leczenia, ból zajmie każdą część ciebie. I to cię zabije. Nie fizycznie, ale emocjonalnie.

- Cóż, może chcę żeby to mnie zabiło...

W tym momencie House szukał czegoś, czym mógłby go wstrząsnąć, ale zabrzmiało to bardziej poważnie niż cokolwiek innego.

- Wow, nareszcie trochę szczerości!

House poczuł się potraktowany protekcjonalnie.

- Pieprz się.

Rzucił o biurko przyciskiem do papieru z nadzieją, że się potłucze, ale niestety nie potłukł się.

- I ten gniew, jest postęp.

- Zjedz gówno arogancki dupku!

Terapeuta uderzył w biurko empatycznie.

- Okaż złość, jeśli to ci pomoże.

House osłupiał.

- Co z tobą? Powiedziałem ci żebyś zjadł gówno, was psychiatrów nawet nie można obrazić jak normalnych ludzi!

Terapeuta był wciąż spokojny.

- Nie sądzę żebyś wściekał się na mnie. Myślę, że wściekasz się na swojego ojca.

House zacisnął pięści wstał gwałtownie i uderzył nimi o biurko. Potem podniósł przycisk do papieru i rzucił nim z całej siły o ścianę. Trafił w oprawione zdjęcie. Szyba pękła i rozyspała się na kawałki, a ramka spadła na ziemię robiąc mnóstwo hałasu. Sama figurka nie stłukła się, prawdopodobnie dlatego, że upadła na dywan.

Drzwi otwarły się i do pomieszczenia weszła starsza, dość tęga kobieta.

- Co tu się do diabła dzieje?

Terapeuta wstał z krzesła i skinął ręką.

- W porządku, Donna. Wszystko pod kontrolą.
Kobieta odczekała chwilę, a potem wyglądając na usatysfakcjonowaną wyjaśnieniem, wyszła. Kręciła głową i mruczała coś odnośnie tego, że zbyt mało jej płacą jak na takie warunki pracy.

House oparł się o biurko łapiąc oddech po swoim małym wybuchu. Jego noga zaczęła pulsować po nagłym zerwaniu się z krzesła. Laska upadła na ziemię. Demerol, który dostał na ból związany z podcięciem żył przestawał działać. Nie wiedział co powiedzieć. Właściwie... Czuł się dziecinnie i głupio.

- Przepraszam...

Terapeuta uśmiechnął się.

- W porządku.

- Nie, nie jest w porządku... Rozwaliłem ramkę ze zdjęciem...

- Moich dzieci. – terapeuta podniósł z ziemi kawałek ramki.

- Przepraszam.

- W porządku. Ładny rzut. – powiedział podając diagnoście laskę.

Ten uśmiechnął się słabo.

- Dzięki...

- Lepiej..?

Właściwie tak, czuł się lepiej.

- Trochę.

- Dobrze. Chciałbyś jeszcze kiedyś pogadać..?

House pomyślał chwilę wciąż analizując to, co przed chwilą się wydarzyło. Czy chciał jeszcze rozmawiać..? Niespecjalnie...

- Ja...

- Nie będę Cię jutro niepokoił. Chciałbym żebyś wziął sobie wolne w pracy. Na tydzień. Wypiszę ci receptę na antydepresanty i naprawdę chciałbym żebyś wrócił tu w przeciągu najbliższych dwóch tygodni na kontrolę. Może uda nam się dokończyć tę rozmowę kiedy będziesz miał trochę czasu do namysłu.

House przytaknął wciąż czując się oszołomiony tym, co się przed chwilą wydarzyło, ale ciesząc się, że już może wyjść. Jego serce wciąż biło dość szybko, ale zaczynało zwalniać. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co powiedział temu facetowi. Nie chciał przyznać się przed samym sobą do tego, że faktycznie poczuł się lepiej. Myślał o słowach jakie usłyszał od Foreman’a kilka dni wcześniej, gdy spytał go, co ma powiedzieć ofierze gwałtu. „Ona chce usłyszeć, że świat się nie skończył przez to, co ją spotkało”. Było mu niedobrze. Chciał płakać. Chciał zapalić... Chciał wrócić do łóżka i ukryć się pod kołdrą na tydzień lub więcej... Zamiast tego po prostu powiedział „dzięki”, uścisnął rękę terapeucie i wyszedł.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:44, 15 Mar 2010    Temat postu:

przyznam bez bicia, że nie jestem teraz w nastroju do czytania o jakichkolwiek terapiach House'a, więc tylko rzuciłam okiem na tekst

I po tym rzuceniu okiem mam małą uwagę: W dialogach nie pisze się zaimków grzecznościowych (ci, cię, ciebie itp) z wielkiej litery, bo słuchając czyjejś wypowiedzi nie wiemy, z jakiej litery mówi ta osoba Wielkimi literami piszemy w fikach takie rzeczy tylko wtedy, kiedy mamy do czynienia z listem, mailem, sms'em...


A poza tym strasznie się cieszę, że postanowiłaś kontynuować to tłumaczenie. Może dzięki temu wreszcie zabiorę się za czytanie tego fika.

Weny!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pon 1:00, 15 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:52, 15 Mar 2010    Temat postu:

Cytat:
W dialogach nie pisze się zaimków grzecznościowych (ci, cię, ciebie itp) z wielkiej litery, bo słuchając czyjejś wypowiedzi nie wiemy, z jakiej litery mówi ta osoba


kiedyś już ktoś mi o tym mówił, staram się pilnować, ale różnie z tym bywa... będę uważać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:09, 18 Mar 2010    Temat postu:

wybaczcie ewentualne pomyłki. pracuję w pocie czoła i gorączce...

Rozdział 3.

Ambulans wiozący House’a do Princeton przyjechał około północy w środę. Wilson jechał razem z przyjacielem gorączkowo starając się przywrócić puls i walcząc o jego życie razem z innymi lekarzami. Zachowywał się bardzo profesjonalnie i dziękował sobie w duchu, że nie było inaczej.

Nie miał czasu, żeby poinformować czy też ostrzec Cuddy, że jadą do szpitala. Nie to miało znaczenie... Nie miał nawet czasu myśleć. Miał przeczucie, że coś jest nie tak kiedy tej nocy wychodził z pracy. Był kwadrans po jedenastej. Postanowił pojechać do mieszkania przyjaciela na przeszpiegi.

Zastukał do drzwi dwa razy nie uzyskawszy jednak odpowiedzi przekręcił klucz w zamku i wszedł do środka. House siedział na kanapie przy stoliku w salonie. Przed nim rozpościerała się kałuża krwi, na stoliku zaś stała opróżniona butelka Jack’a Daniels’a. Nóż kuchenny, którego prawdopodobnie użył upadł na ziemię robiąc krwawy ślad tam gdzie wylądował.

Wilson natychmiast wkroczył do akcji, szukał pulsu, wykręcił 911 i zabrał się za szukanie czegoś czego można by było użyć jako opaski uciskowej by zatamować krwawienie. Przewidywał, że przyjdzie dzień kiedy House zdecyduje odebrać sobie życie, ale uporał się z tym. Nie był zaskoczony, wiedział, że to kiedyś nastąpi.

Dwa dni później niebieskie Volvo Wilson’a nadal stało przed mieszkaniem House’a. Nie był nawet pewien czy je zamknął... Nie był jeszcze w domu. Cały czas spędził w szpitalu, nie zmieniał nawet ubrań. Hotel w którym się zatrzymał nie był domem, właściwie był miejscem, gdzie trzymał swoje rzeczy.

Kiedy stan House’e ustabilizował się, został przeniesiony na oddział psychiatryczny. Wilson nie mógł go odwiedzać, dopóki nie został przebadany. To była standardowa procedura wobec wszystkich pacjentów próbujących popełnić samobójstwo i Cuddy nie uważała, że House powinien być tutaj wyjątkiem.

Płakała kiedy dowiedziała się co zrobił...

Doktor Chang z ER szył jego rany. Ufała mu... Powiedziała by zrobił to tak by zminimalizować blizny.

- W porządku. Ciągle widuję takie rzeczy na Erce.

Ale to nie było to samo. To był House.

Gdy się obudził czuł jak coś krępuje mu ręce. Na początku nie mógł dojść do siebie, zastanawiał się czy śni, bo wciąż był pod słodką przykrywką środka znieczulającego. Potem pomyślał o Wilsonie. Był przerażony wizją wyjaśnień, które będzie musiał złożyć zastanawiając się jednocześnie, czy kiedy w końcu do nich dojdzie ich przyjaźń nie przetrwa i wszystko źle się skończy.

Po tym jak oceniono jego stan jako stabilny i nie zauważono żadnych istotnych obrażeń mózgu, House został przeniesiony na bardziej otwarty oddział. Część pacjentów stanowili ludzie, nad którymi się znęcano, były też dziewczyny z zaburzeniami odżywiania.

Na szczęście w sali był sam. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Był cichy, ale tylko dlatego, że wciąż był otumaniony przez leki przeciwbólowe, które dostał na swoje poszatkowane żyły. Siedział na łóżku gapiąc się w okno i miał wrażenie jakby mijały godziny. To był dzień kiedy pielęgniarka przyszła zabrać go na pierwszą terapię.

Ale nazajutrz miał nareszcie wyjść oczywiście wciąż będąc pod czyjąś opieką... Wilsona, może nawet Cuddy. Miał nadzieję, że to jednak będzie Wilson. Dostał tydzień wolnego na swoje „przemyślenia”. Mógł dostać więcej, ale... Nie chciał wywierać nacisku na własne szczęście. Nie chciał być też w domu...

Po sesji z terapeutą House został oficjalnie zwolniony z obowiązku bycia obserwowanym jako „samobójca”. Mógł wykonać telefon po którym ktoś miał go odebrać i zawieść do domu. Kogoś, kto miał się nim zająć i go pilnować. Nie podobał mu się ten pomysł, ale wiedział, że w przeciwnym wypadku nie uda mu się wyjść z oddziału. Zadzwonił do gabinetu Wilsona, bo wiedział, że tam właśnie będzie.

Telefon zadzwonił trzy razy zanim Wilson odebrał. Numer nie został rozpoznany, pochodził z części szpitala, której James nie mógł zidentyfikować. Ale wiedział kim jest rozmówca zanim odebrał. Oblizał wargi z niepokojem.

- James Wilson.

- To ja.

Mógł być tylko jeden „ja”.

Wilson starał się ukryć jaką ulgę sprawiło mu słyszeć przyjaciela. Dobrze było wiedzieć, że... żyje, nieważne jak bardzo był zagubiony.

- Nie jestem zbyt zadowolony... – Wilson starał się by jego głos brzmiał pewnie. Wiedział, że House musi usłyszeć go brzmiącego pewnie więc wziął to na poważnie.

- Wiem... Przykro mi.

Nie oczekiwał tego, ale wiedział, że to musi tak wyglądać. Nie było nikogo innego, kto mógł odwieść go do domu i nie czuł się jakby dzwonił po taksówkę. Zrozumiał, że każdy mógł powiedzieć, żeby pocałować go w dupę. Gdyby to był Wilson, nie byłoby aż tak źle...

- Naprawdę? – James brzmiał sceptycznie.

- Naprawdę.

Wilson postanowił dać upust uczuciom, które targały nim przez ostatnie czterdzieści osiem godzin.

- Czy masz pojęcie jak bardzo mnie przestraszyłeś? Czy masz pojęcie czym było znalezienie cię w takim stanie? Nie miałem pojęcia czy przeżyjesz! Mówię poważnie, House. Coś ty zrobił... Boże. Nawet nie chcę myśleć co by się stało gdyby nie pojechał do twojego mieszkania tamtej nocy...

- Przepraszam... – powiedział raz jeszcze, tym razem ciszej. Czuł jak jego gardło się zaciska, nie miał tylko pojęcia dlaczego. Nie mógł się z tym uporać. Nie teraz. Nie chciał krztusić się teraz, gdy rozmawiał z Wilsonem.

- I to ma sprawić, że będzie w porządku?

- Nie...

Nastąpiła długa chwila milczenia. W końcu Wilson przemówił.

- Mój samochód wciąż stoi przed twoim domem.

- Potrzebuję transportu... – House starał się brzmieć lekko.

- Oboje potrzebujemy. Może Cuddy nas podwiezie...

- Tak... Świetny pomysł. Pewnie teraz mnie nienawidzi...

- Nie nienawidzi. Martwiła się. Jak my wszyscy. – Wilson był zmieszany.

- Co powiedziała mojemu zespołowi?

- Że jesteś w domu. Chory.

- Myślisz, że uwierzyli. Ludzie gadają. Dowiedzą się.

- Niekoniecznie. Myślą, że byłeś w domu. Mieli ci nie przeszkadzać. Kiedy masz wyjść..?

- Nie wcześniej niż jutro rano.

- W porządku... Poproszę Cuddy żeby zawiozła mnie do twojego mieszkania, zaraz kończę. Posprzątam tam, a jutro wezmę samochód i przyjadę po ciebie.

- Nie musisz tego robić...

- Czego..?

- Sprzątać po mnie. Nie jesteś moją matką.

- Została po tobie wielka plama krwi i jeszcze kilka rzeczy...

House niemal o tym zapomniał.

- Po prostu nie chcesz wracać do hotelu...

- O tak... Właśnie tak.

Znowu milczenie.

- Więc w porządku..?

- Tak, w porządku.

House trzymał słuchawkę w dłoni przez dłuższą chwilę nie będąc gotowym by ją odłożyć.

- Wilson..?

- Tak..?

- Przepraszam...

- Tak, tak... Dozobaczenia jutro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anna lee.
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza ekranu.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:01, 27 Mar 2010    Temat postu:

Rozdział 4.


Cuddy zgodziła się podwieźć Wilsona, ale nie chciała widzieć bałaganu. Powiedziała mu że jest dobrym przyjacielem. Nawet dała mu buziaka.

Mieszkanie wyglądało dokładnie tak, jak je zostawił. Telewizor był wciąż włączony, bo... Nie został wyłączony. Wielka plama krwi rozciągała się pomiędzy kanapą, a stolikiem do kawy. Przez ostatnie czterdzieści osiem godzin zdążyła wyschnąć i przybrać obrzydliwy brązowy odcień. Wilson wiedział, że nie uda mu się tego wyczyścić nawet z zapasem płynu do mycia z całej planety. Z racji tego, że był to dywan zasłaniający drewnianą podłogę Wilson zdecydował się przesunąć mebel i zwinąć go. House będzie musiał kupić nowy...

Zanim zrobiło się ciemno Wilson wyniósł nieprawdopodobnie ciężki dywan na zewnątrz, zmył resztki krwi z podłogi i stolika, a także posprzątał puste butelki po whisky i piwie i pozmywał naczynia. Był zmęczony.

Postanowił wziąć prysznic, ale przypomniał sobie, że nie ma przy sobie żadnych ubrań. Właściwie... Był piątek, w sobotę nie musiał iść do szpitala stwierdził więc, że pożyczy coś od House’a. Musiał się tylko upewnić, że nie zgarnie jego ulubionych rzeczy. Kopał w szafie tak długo aż znalazł jakąś parę niebieskich spodni i czarną koszulkę w której nigdy nie widział swojego przyjaciela. Oglądał do późna telewizję i zasnął na kanapie.

Obudził się i był gotów do wyjścia około siódmej, ale wiedział, że House nie wyjdzie wcześniej niż koło dziesiątej więc przygotował sobie śniadanie. Nie był jednak w stanie go zjeść.

Był zaniepokojony. Nie wiedział co ma powiedzieć, gdy już będą jechać do domu. Nie miał pojęcia, co mogło doprowadzić jego przyjaciela do zrobienia czegoś tak drastycznego. Jednocześnie wiedział, że uzyskanie odpowiedzi na to pytanie jest mało prawdopodobne. Jeśli będzie naciskał może odsunąć House’a od siebie jeszcze bardziej. Ich przyjaźń zostanie wystawiona na próbę znacznie później.

Wilson nie miał problemów z odebraniem House’a. Pielęgniarka zapamiętała go z kilku śmiesznych rozmówek z cafeterii i wypuściła ich wcześniej bez zbędnych formalności. Dostał nawet numer telefonu, choć nie miał zamiaru dzwonić.

House czekał na niego z małą torbą w jednej i laską w drugiej ręce.

- Fajna koszulka. – rzucił. Wilson próbował się uśmiechnąć, ale nie było to łatwe.

- Gotów..?

- Tak.

W samochodzie zapanowała cisza.

- House..?

Nie zaczynaj. Proszę.

- Tak..?

- Co się stało..?

- Miałem zły dzień...

House zorientował się jak idiotycznie musiało to zabrzmieć. Zły dzień dla lekarza musiał oznaczać coś innego niż dla osoby zatrudnionej w innym zawodzie.

Tak jak i terapeuta Wilson nie był usatysfakcjonowany odpowiedzią.

- To wszystko..? Normalni ludzie miewają złe dni i nie mają potrzeby podcinać sobie żył.

- Miałem naprawdę zły dzień...

Wilson starał się przywołać jakiekolwiek wydarzenie, które mogło pchnąć House’a do czegoś takiego.

- Czy to przez nogę..?

House wiedział, że to będzie pierwsze pytanie.

- Nie.

Wilson zamilknął przypominając sobie pacjentkę, którą House zajmował się w klinice.

- To ta dziewczyna... Ofiara gwałtu?

House był zaskoczony, że James doszedł do tego tak szybko.

- Dlaczego tak myślisz?

- Byłeś totalnie rozbity tym jak starała się nawiązać z tobą kontakt.

Gregory zamilknął co pozwoliło Wilsonowi potwierdzić swoje podejrzenia. Obserwował drogę przyspieszając nieco, by wyprzedzić inne samochody.

- Chodzi o to, co jej powiedziałeś..? O odpowiedź na twoje pytanie..?

House dopiero teraz zrozumiał jak dobrze Wilson go zna.

- Coś w tym stylu...

- Co właściwie jej powiedziałeś..?

- Nic specjalnego... Właściwie...

Wilson odwrócił się do przyjaciela, prawie uderzając w inny samochód, który zatrzymał się na pomarańczowym świetle.

- O tym jak miałeś zawał?

- Nie, i patrz na drogę chyba, że chcesz ponownie odwiedzić dzisiaj szpital.

House czuł, że jego doświadczenie z nogą nie jest równe gwałtowi. Myślał, że powie jej o tym, ale... to nie pasowało. To było straszne, ale to nie był ten typ „straszne”.

Wilson kontynuował.

- O tym jak byłeś postrzelony..?

- Nie. Naprawdę są tutaj inne samochody, nie tylko twój.

Wilson zignorował uwagę.

- O tym jak zostawiła cię Stacy..?

- Nie.

Musiałeś o tym wspomnieć...

- O tym jak prawie wylądowałeś w więzieniu za prochy..?

- Nie.

- Więc... Co? – Wilson nie mógł wymyślić nic innego.

- Możemy o tym porozmawiać później..?

- Nie, jeśli wciąż chcesz jechać do domu.

- Szantażujesz mnie? Wypuść mnie. Pójdę sam.

- Tak. Chciałbym to zobaczyć. Doszedł byś do domu... w przyszłym tygodniu. Ja tylko... Chciałbym żebyś mi powiedział. Ale... Nie musisz.

Wilson wydawał się zirytowany faktem, że House w rezultacie nie chciał mu powiedzieć o co chodziło.

Zapadła cisza. House wbił wzrok w samochody znajdujące się przed nimi.

- Powiedziałem terapeucie.

Wilson odzyskał głos.

- Doktorowi Rapier?

- Tak ma na nazwisko? Chyba mi się nie przedstawił... Brzmi... Diabolicznie.

Wilson roześmiał się. Znał tego gościa wcześniej i nigdy by o nim nie pomyślał w ten sposób.

- A jest diaboliczny?

House uśmiechnął się przywołując w myślach reakcję terapeuty gdyby... rzucić w niego przyciskiem do papieru.

- Nie, jest młody, młodszy od ciebie, zbyt młody na psychiatrę. Ale... Był właściwie... W porządku.

- Serio, rozmawiałeś z terapeutą i myślisz, że był w porządku? Uszczypnij mnie, chyba śnię.

Diagnosta westchnął przeciągle.

- Jesteś gorszy niż Cameron.

- Wybacz. Myślę, że to dobrze, że powiedziałeś terapeucie... W końcu z kimś rozmawiasz.

House uśmiechnął się, znajdując w oświadczeniu przyjaciela cząstkę zazdrości, która musiała zostać wytknięta.

- Nawet jeśli to nie byłeś ty.

Wilson nawet na niego nie spojrzał.

- Tak.

- Jesteś idiotą.

- Nie mogę się cieszyć razem z tobą?

- Nie, chcesz być jedynym z którym mam rozmawiać.

- Cóż, oczywiście, że chcę! Na ogół byłem jedyną osobą z którą rozmawiałeś. Ale muszę zaakceptować, że nie czujesz się na siłach tego kontynuować albo nie myślisz o mnie zbyt poważnie, żeby dzielić się ze mną takimi rzeczami.

Wilson obruszył się. House mógł zdecydowanie stwierdzić, że się wkurzył. Został zraniony. A on chciał tylko mieć nad tym kontrolę bez zbytniego obnażania się. To zawsze była bardzo cienka granica, dawanie i branie, głównie branie.

- Przestać odgrywać ten smętny dramat. Jesteś moim jedynym przyjacielem, komu innemu mógłbym powiedzieć do cholery?

Wilson posłał mu tępe spojrzenie.

- Terapeucie, którego właśnie poznałeś i pacjentce z kliniki, która była dla ciebie kompletnie obca.

- Wiesz o czym mówię...

- Nie, nie wiem!

- Musiałem im powiedzieć. Musiałem jej coś powiedzieć, coś przekonywującego. Próbowałem kłamać, ale była zbyt bystra żeby się nie zorientować... Terapeucie też musiałem powiedzieć, bo nie chciałem zostać stałym bywalcem kukułczego gniazda!

- Więc, jeśli byłbyś gotów się tym z kimś podzielić z wyboru, nie przymusu to byłbym to ja, tak?

- Tak.

Wilson posłał mu kolejne spojrzenie, ściągając wargi w cienką linię.

- Chyba mam problem... Czuję się zaszczycony.

Zapadła chwila ciszy.

- Przy okazji, jak tam twoje żyły?

- Nieźle. Nie tak źle jak mógłbyś przypuszczać. Choć prawdopodobnie będą blizny.

- Cóż, to może wygenerować dla ciebie trochę tej współczującej uwagi otoczenia, której tak bardzo pragniesz.

- Będę nosił długie rękawy. Słyszałem, że słodkie bandaże znowu są na topie. Mógłbym być jak Wonder Women.

Wilson uśmiechnął się na samo wyobrażenie swojego przyjaciela z laserowym promieniem.

- Słyszałem, że dostałeś Demerol?

- Nie zrealizowałem recepty...

- Serio? – Wilson wyglądał na zdziwionego.

- Nie widziałem potrzeby. Ból nie jest aż tak zły. Poza tym, mam swój vicodin.

Wilson przewrócił oczami.

- Niestety.

- Terapeuta dał mi też papierek na Cymbalta...

- Zamierzasz to wykupić..?

- Nie wiem.

Prawdopodobnie nie...

- Myślę, że powinieneś.

- Domyślam się.

Wilson przełknął głośno ślinę zastanawiając się czy powinien dalej naciskać.

- Masz zamiar jeszcze odwiedzić Rapier’a?

- Mam się zgłosić na kontrolę w ciągu dwóch tygodni.

Wilson przechylił lekko głowę.

- I... Masz zamiar tam pójść?

- To właściwie rodzaj przymusu...

- Nic nie musisz. A co dalej?

House był właściwie gotów do zakończenia tej rozmowy.

- Nie wiem. Może tam pójdę, jeśli nie zdążysz mnie zamęczyć.

Wilson zaparkował przed mieszkaniem House’a. Diagnosta wyszedł i spojrzał na niego wyczekująco.

- Nie wejdziesz?

Wilson zawahał się.

- Chyba chciałbyś trochę odpocząć?

- Spałem przez dwa dni!

- House, bycie nieprzytomnym to nie to samo co... spanie. Wiesz o tym doskonale. Sen jest...

- Nie, bycie nieprzytomnym jest trochę lepsze. – warknął.

- Powinienem pojechać do domu i przebrać się w swoje ubrania. Potem wrócę.

House postanowił nie wyrzucać Wilsonowi jego aktualnej sytuacji.

- Dobra, zamówię pizzę. Przywieź piwo.

- Uh, tak dla pizzy, nie dla piwa. Przyniosę sodę. Zaraz wracam. Nie martw się. – dotknął koszulki. – Wypiorę je zanim zwrócę.

- O tak, naprawdę się zmartwiłem. Wiesz, że wyrzucam wszystkie ubrania na podłogę, a potem obwąchuję dopóki nie znajdę czystego miejsca.

- Nie spodziewałem się niczego innego po kimś, kto ma świra na punkcie czystości i higieny.

- Nice.

House otworzył drzwi swojego mieszkania. Wilson naprawdę je posprzątał, a jego przygniotło poczucie winy. Miał szczęście, że był ktoś, kto niespodziewanie odwiedza go żeby sprawdzić czy wszystko w porządku, a potem przesuwa meble żeby zniszczyć dowody jego własnych błędów.

Gdyby nie Wilson już by nie żył. Może jakaś mała część jego samego czuła, że Wilson go uratuje zanim będzie za późno... Stwierdził, że ta myśl jest zdecydowanie za głęboka jak na sobotni ranek i szybko ją porzucił.

Przed zamówieniem pizzy House wykręcił domowy numer Cuddy. Wiedział, że prawdopodobnie w domu jej nie będzie, w zasadzie, miał taką nadzieję. Liczył na to, że zostawi krótką wiadomość, że jest już w domu i nie będzie go w pracy przez tydzień – minimum formalności żeby upewnić się, że ma jeszcze pracę. Ku jego zaskoczeniu po trzech sygnałach Cuddy podniosła słuchawkę.

- Halo? – nie mogła złapać oddechu.

House uśmiechnął się myśląc, co w tym momencie mogła robić.

- Czy przeszkodziłem w jakiejś nikczemnej igraszce z twoim ogrodnikiem, Jose?

- Nie, pracowałam. – mógł usłyszeć sykliwą dezaprobatę w jej głosie.

- Chciałem tylko powiedzieć, że Wilson mnie podwiózł i już jestem w domu.

- Wiem. Jak myślisz kto zaakceptował twoje wyjście?

- Dziękuję szefowo. Jestem ci dłużny tę jedną przysługę.

- Jesteś mi winien więcej niż tę jedną.

- Wrócę w czwartek, możesz to wtedy ze mnie wyciągnąć.

Zamilkła. Jej oddech był wolny, brzmiała raczej smutno.

- Wiem. Rozmawiałam z Rapier’em.

House uświadomił sobie, że Cuddy prawdopodobnie wie o antydepresantach, a to była ostatnia rzecz której potrzebował. Teraz kiedy zacznie je brać i broń boże, będą one działać nigdy nie skończy gadać na ten temat.

Przez chwilę rozmówczyni zamilkła, ale nie odłożyła słuchawki. Jej głos złagodniał, brzmiała niemal płaczliwie.

- House, wszystko w porządku?

House odzyskał głos.

- Tak, w porządku. Wilson ma się tu pojawić kiedy zmieni ubrania, więc będzie mógł zainterweniować jeśli będę chciał zrobić coś głupiego.

Cuddy była zaskoczona, że House w ogóle przyznał, że zrobił coś głupiego.

- A co kiedy Wilsona nie będzie?

- Poradzę sobie. – odpowiedział, może zbyt szybko.

- Powiesz mi jeśli nie..?

- Prawdopodobnie nie...

- Oh, ulżyło mi.

- Nie jesteś za mnie odpowiedzialna. – powiedział zanim się rozłączył.

Nacisnęła guzik by zakończyć połączenie.

Jestem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
Strona 3 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin