Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zagadka (by Me :) ) [w ramach buntu +18 ]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
carrie
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 01 Cze 2008
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 12:05, 08 Cze 2008    Temat postu:

Po prostu powala. Niesamowitym poczuciem humoru, świetnym oddaniem charakterów postaci i błyskotliwymi dialogami. Naprawdę świetne

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:40, 08 Cze 2008    Temat postu:

Cytat:
Z każdym kawałkiem coraz gorzej...



Środa

Obserwowałem, jak wskazówka zegara w gabinecie nr 1 zbliża się do dwunastki... A potem jak ją mija i wolno się oddala... Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale tym razem NAPRAWDĘ nie czułem się na siłach, żeby przyjąć kolejnego pacjenta. Musiałem spędzić w klinice jeszcze godzinę i nie wiedziałem, co mam z sobą zrobić.

Setki razy w takich sytuacjach wzywałem Wilsona – przez wiele lat, żeby przez chwilę z nim pogadać, rozerwać się, nabrać sił przed kolejnym pacjentem... A od kiedy zaczęliśmy być ze sobą... Tak, wiem co sobie pomyśleliście – dziki seks tuż pod nosem Cuddy!!! Niestety, muszę was rozczarować – nic takiego się nie działo. No, może jeden albo dwa namiętne pocałunki, zanim Wilson odpychał mnie i wychodził, krzycząc i trzaskając drzwiami, żeby sprawiać wrażenie, że rumieńce na jego policzkach to nic innego, jak wynik kolejnej kłótni ze mną. Upierał się przy tym nawet wtedy, kiedy w szpitalu dowiedzieli się o nas – jak zawsze zależało mu na zachowaniu dobrego imienia wśród pacjentów. Wiele razy miałem ochotę zakończyć ten cyrk – podejść do niego na środku kliniki, przyciągnąć go do siebie i pocałować – żeby nikt nie miał wątpliwości (szczególnie młode, seksowne pacjentki), że on należy wyłącznie do mnie i że dopadnę każdego (każdą!), kto spróbowałby mi go odebrać. Ale o ile JA mam gdzieś, co sądzą o mnie pacjenci, o tyle ON nie potrafiłby żyć z myślą, że ktoś mógłby odwrócić z odrazą wzrok na jego widok. Zawsze miałem świadomość, że on taki właśnie jest i musiałem to uszanować, jeśli chciałem z nim być... A teraz było już chyba za późno na cokolwiek...

Nie widziałem się z nim wczoraj, gdy wrócił ze swojej tajemniczej wycieczki. Od razu zaszył się w swoim biurze, a ja nie potrafiłem się zmusić, by pójść do niego. W pewnym momencie wyszedłem na balkon i zobaczyłem, że właśnie rozmawia ze swoim kolejnym żałosnym pacjentem. Uśmiechnąłem się, wyobrażając sobie, jak wpadam do jego biura, łapię go za przód koszuli i wrzeszczę mu prosto w twarz: „Co to, do cholery, miało znaczyć?!” Nie, nie zrobiłbym tego. Po co? Żeby usłyszeć kolejne kłamstwo? Co by to było tym razem? Że żona umierającego pacjenta poprosiła go o pomoc przy wyborze trumny? Stałem sam na rozgrzanym od słońca balkonie, a w mojej głowie kłębiły się coraz czarniejsze myśli...

W domu również nie odważyłem się zapytać go, co robił w czasie lunchu. Bałem się, że mnie okłamie. Bałem się, że powie prawdę – że między nami wszystko skończone, ale nadal możemy być przyjaciółmi... To by było do niego podobne. Nie chciałem tego. Nie byłem na to gotowy. W głębi duszy czułem, że NIGDY nie będę gotowy, by zostać zupełnie sam...

Wilson nie był zdziwiony moim milczeniem. Czasami po prostu tak się zachowywałem. Wiedziałem, że tłumaczy to sobie bólem nogi albo trudnym przypadkiem. Nigdy nie naciskał. To była jedna z cech, które kochałem w nim najbardziej. Jego wrażliwość. Jego wyczucie. Wcześniej, zanim zbliżyliśmy się do siebie (o ile to możliwe, po tym, co przeszliśmy razem jako przyjaciele), myślałem, że Wilson jest niezwykle podobny do Cameron, że jest gotowy na wszystko, by zbawić świat. Ale Cameron jest zbyt nachalna. Zadaje setki niepotrzebnych pytań, po których mam ochotę zamknąć się w sobie i nikogo nie wpuszczać. A Wilson... Wilson patrzy tymi swoimi czekoladowymi oczami, aż ma się wrażenie, że przewierca cię na wylot. I ma przy tym taką nieszczęśliwą minę, że zaczynasz mówić, choćby dlatego, żeby on poczuł się lepiej. To znaczy – tak zachowują się wszyscy oprócz mnie. Ja po prostu w pewnym momencie rzucam wesoło „Hej, Wilson...” i wyskakuję z kolejnym idiotycznym pomysłem. Ale jeżeli był taki wrażliwy – dlaczego skazywał mnie na takie tortury?!

Poszedłem do sypialni, kiedy Wilson zmywał naczynia po kolacji. Połknąłem podwójną dawkę vicodinu, ale mimo to nie mogłem zasnąć. Nękały mnie wspomnienia wszystkich szpitalnych romansów Wilsona, o których wiedziałem, albo o które go podejrzewałem (co w zasadzie znaczyło to samo). Oczami wyobraźni widziałem to, co miało wkrótce nastąpić – widziałem, jak wracam do pustego mieszkania, rzucam kurtkę na podłogę, idę do kuchni i z pustej lodówki wyciągam ostatnią butelkę piwa, a wracając do salonu potykam się o leżące na podłodze pudełko po pizzy...
Moje rozmyślania przerwały zbliżające się kroki. Leżałem twarzą do drzwi, więc zamknąłem oczy i starałem się oddychać tak, jakbym spał. W pokoju było ciemno, więc miałem nadzieję, że Wilson niczego nie zauważy. Usłyszałem jak zatrzymuje się w drzwiach i zdałem sobie sprawę, że na mnie patrzy. Potem podszedł do łóżka. Poczułem jego ciepłą dłoń przesuwającą się po moim lewym udzie i jego delikatne usta, muskające moją skroń. Po raz pierwszy, przez jedną krótką chwilę, miałem wrażenie, że wszystko jest w najlepszym porządku.

------------------------------------------------------

Kwadrans przed piątą wyszedłem na balkon, żeby upewnić się, że Wilson zbiera się już do wyjścia. Zobaczyłem jak porządkuje karty pacjentów na swoim biurku, a kilka wkłada do torby, żeby zająć się nimi w domu. Wróciłem do swojego gabinetu, zabrałem plecak i ruszyłem na parking, żeby poczekać na Wilsona przy samochodzie.

- Nie wiem, jak to możliwe, że nie spotkaliśmy się przez cały dzisiejszy dzień – pokręcił głową i podszedł do mnie. Na szczęście w pobliżu kręciło się sporo ludzi, więc Wilson nie próbował mnie pocałować. Dotknął tylko lekko grzbietu dłoni, którą ściskałem łaskę. Zwalczyłem impuls, który kazał mi zabrać rękę.
- Nawet kiedy przed chwilą poszedłem po ciebie, Cameron powiedziała, że wyszedłeś kilka minut wcześniej... Coś się stało?
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. To ja chciałbym wiedzieć, co się do jasnej cholery dzieje!!!, krzyczałem w duchu.
- Nic... Zupełnie nic.
Ścisnął moją rękę i próbował spojrzeć mi w oczy, ale odwróciłem głowę.
- Chodzi o nogę, prawda? - usłyszałem troskę w jego głosie i po raz kolejny zdziwiłem się, że tak dobrze potrafi grać.
Skinąłem lekko głową, zapewniając sobie wymówkę na kolejny „cichy wieczór”.
- Wsiadaj, jedziemy do domu.

W samochodzie Wilson próbował kilka razy nawiązać rozmowę, ale gdy w odpowiedzi słyszał tylko zirytowane pomruki, dał sobie wreszcie spokój. Siedziałem obok niego, zaciskając dłoń na moim prawym udzie. Jeśli naprawdę chciał to ciągnąć, nie miałem zamiaru mu w tym przeszkadzać.
Gdy niemal dojechaliśmy do domu, spojrzałem na niego kątem oka. Patrzył na drogę, wydawał się być całkowicie pochłonięty kierowaniem samochodem. Jakby obawiał się, że w każdej chwili możemy się rozbić o drzewo, które z niewiadomych przyczyn postanowiło nagle wyrosnąć na środku ulicy.
Odwróciłem głowę nieco bardziej w stronę Wilsona. Zawsze lubiłem patrzeć na jego profil. Szczególnie w niedzielne poranki, w mojej sypialni, kiedy połowa jego twarzy była zatopiona w poduszce i oświetlały go pojedyncze promienie słońca wpadające przez zasłony... Daj spokój, House! To nie czas na sentymentalne wspomnienia, odezwał się głos w mojej głowie. Otrząsnąłem się. Głos miał rację – na wspomnienia przyjdzie czas, kiedy wszystko będzie skończone. O ile wtedy będę mieć ochotę wspominać cokolwiek.
Zacząłem uważnie mu się przyglądać. I wtedy to zobaczyłem. Mieszaninę troski, poczucia winy i strachu malującą się na jego twarzy. Widziałem to już wcześniej, ale u kogoś innego. Widziałem to u Stacy na krótko przed tym, zanim powiedziała, że odchodzi. Zacisnąłem z całej siły powieki i wolno wypuściłem powietrze przez rozchylone usta, żeby stłumić krzyk, który wzbierał w mojej piersi. To nie może być prawda...

Kiedy weszliśmy do mieszkania, rzuciłem się na kanapę i zamknąłem oczy. Czułem, że noga boli mnie coraz bardziej, ale nie sięgnąłem do kieszeni po opakowanie vicodinu. Tak, chciałem czuć ten ból. Chciałem, żeby bolało jak cholera, bo może dzięki temu przestałbym zwracać uwagę na o wiele gorszy ból, który rozdzierał moje serce.
Wzdrygnąłem się, gdy położył dłonie na moich ramionach.
- Przygotowałem ci kąpiel – powiedział cicho. - Wiem, że to nie zawsze pomaga, ale może poczujesz się lepiej.
Tak, z całą pewnością.
Nie potrzebowałem kąpieli. Potrzebowałem wyjaśnień. Teraz chciałem już tylko mieć pewność, że wszystko skończone. Ale jednocześnie jakaś mała cząstka mnie nie pozwalała mi zapytać...
Chwyciłem laskę i podniosłem się z kanapy. Dłonie Wilsona delikatnie zsunęły się z moich barków, a mnie zrobiło się go... żal? Nie, to nie możliwe!
Bez słowa poszedłem do łazienki i z trzaskiem zamknąłem za sobą drzwi, dając mu jasno do zrozumienia, że nie potrzebuję jego towarzystwa.

Wyszedłem z wanny i stanąłem na mokrych, zimnych płytkach, kiedy dotarł do mnie dzwonek telefonu.
- Ja odbiorę! - usłyszałem dochodzące z salonu wołanie Wilsona.
- No i dobrze – wymamrotałem pod nosem.
I wtedy dotarł do mnie absurd tej sytuacji. JA nigdy nie odbieram telefonu. Zawsze czekam, aż włączy się sekretarka, a dopiero wtedy... czasami. Wilson nie miał powodu, by to powiedzieć.
Opanowałem oddech, który nagle stał się tak głośny, iż bałem się, że Wilson mógłby go usłyszeć przez dzielące nas ściany, i ostrożnie uchyliłem drzwi łazienki.
- Cześć, Sharon – dotarł do mnie jego radosny głos.
Teraz zupełnie wstrzymałem oddech, pragnąc usłyszeć resztę rozmowy, ale zamiast tego dotarł do mnie odgłos jego kroków, kierujących się do kuchni, a głos Wilsona stawał się coraz cichszy, tak, że nie mogłem już odróżnić słów.
Owinąłem ręcznik wokół bioder i złapałem za laskę. Jak nigdy dotąd żałowałem, że nie mogę zakraść się do kuchni na palcach i podsłuchiwać niezauważony. Starałem się iść bezgłośnie, ale to było niewykonalne. Serce waliło mi tak mocno ze zdenerwowania, że miałem wrażenie, że drży podłoga. Krew pędząca przez moje żyły sprawiła, że szumiało mi w uszach, i choć byłem coraz bliżej kuchni, nadal nie słyszałem głosu Wilsona.
Wreszcie udało mi się stanąć na wprost kuchennych drzwi. Moje serce gwałtownie się zatrzymało. Wilson stał tam i patrzył na mnie, zaskoczony.
- Muszę kończyć – powiedział do osoby na drugim końcu linii telefonicznej i rozłączył się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
eletariel
Elf łotrzyk


Dołączył: 24 Mar 2008
Posty: 1877
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:49, 08 Cze 2008    Temat postu:

Chcę tylko (aż) wiedzieć; to bedzie miało happy end, prawda??

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:50, 08 Cze 2008    Temat postu:

Cóż... Końca jeszcze nie napisałam...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Huragius
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 11 Sty 2008
Posty: 242
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: oddział zamknięty

PostWysłany: Nie 19:54, 08 Cze 2008    Temat postu:

Wow, zrobiło się bardziej melodramatycznie... A swoją drogą to taaaakie typowe dla House’a wpędzać się w paranoję na punkcie jakiegoś niedomówienia, zamiast zwyczajnie zapytać. Eh, facet jest niemożliwy.
Richie, wystarczy, że torturujesz Grega, nie torturuj nas, niech to się wreszcie wyjaśni!

PS
Cytat:
A od kiedy zaczęliśmy być ze sobą... Tak, wiem co sobie pomyśleliście – dziki seks tuż pod nosem Cuddy!!! Niestety, muszę was rozczarować – nic takiego się nie działo.

Jesteśmy bardzo rozczarowani xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:02, 08 Cze 2008    Temat postu:

co za konspiracja. aż ciekawość zrzera co dalej.
komentarze housa na temat swoich mysli


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
evay
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 09 Gru 2007
Posty: 3045
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mysłowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:20, 08 Cze 2008    Temat postu:

kolejny słaby komentarz będzie...
bo nasi trochę przegrywają.
a ja tu szaleję ;D

Tak, wiem co sobie pomyśleliście – dziki seks tuż pod nosem Cuddy!!!
taaaaaaaaaaaaaak! ach, wyobrażam sobie dokładnie takie coś *_* w przychodni, a potem pacjenci przychodzą, albo lepiej Chase...

Niestety, muszę was rozczarować – nic takiego się nie działo.
ech to chyba do mnie ;pp
no nieeeee, gdzie ta namiętność?

Wiele razy miałem ochotę zakończyć ten cyrk – podejść do niego na środku kliniki, przyciągnąć go do siebie i pocałować – żeby nikt nie miał wątpliwości (szczególnie młode, seksowne pacjentki), że on należy wyłącznie do mnie i że dopadnę każdego (każdą!), kto spróbowałby mi go odebrać.
to czemu tego nie zrobisz? no czemu, Haaaałs, zrób to, zanim jakaś seksowna pacjentka go poderwie ;pp ach, już ja wyobrażam sobie zazdość, jaką musi czuć, gdy Wilson obserwuje takie ;D

jakie to niesamowite... wlasnie czytałam "One step" gdzie to House sprawia, że Wilson cierpi, a tu jest zupełnie odwrotnie. I dobrze czytać takie fiki, które zrywają z tym przekonaniem, że to House jest ten zły, a Wilson dobry ;D

(ja bym tylko wolała, żeby obaj byli super ;D)

Poczułem jego ciepłą dłoń przesuwającą się po moim lewym udzie i jego delikatne usta, muskające moją skroń. Po raz pierwszy, przez jedną krótką chwilę, miałem wrażenie, że wszystko jest w najlepszym porządku.

mhmmm słodkie *_*
i cieszę się, że tu nie ma Ery, tylko takie czułe, takie uczucie, które ich łączy *_* pięknie

Mieszaninę troski, poczucia winy i strachu malującą się na jego twarzy. Widziałem to już wcześniej, ale u kogoś innego. Widziałem to u Stacy na krótko przed tym, zanim powiedziała, że odchodzi. Zacisnąłem z całej siły powieki i wolno wypuściłem powietrze przez rozchylone usta, żeby stłumić krzyk, który wzbierał w mojej piersi. To nie może być prawda...
nie nie nie
błagam... Wilson go nie zostawi.
A House tylko przesadza, prawda?

Moje serce gwałtownie się zatrzymało. Wilson stał tam i patrzył na mnie, zaskoczony.
- Muszę kończyć – powiedział do osoby na drugim końcu linii telefonicznej i rozłączył się.

a ja jestem optymistką
Sharon to taka zielonooka, której domek to był
i z nią Wilson coś super planuje dla House'a
ten pomyśli że to romans
zerwie
potem się okaże że głupio postąpił
i będzie zakończenie jak One Week ;D


długo pisałam tego komentarza i emocje zwiazane z tym meczem ;D
ech ;D
jutro moze jakos na spokojnie to przeczytam ;D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 10:43, 09 Cze 2008    Temat postu:

evay napisał:
kolejny słaby komentarz będzie...
bo nasi trochę przegrywają.

No tak - nie dość, że ludzie krzywo na mnie patrzą, bo mam owczarka niemieckiego, to jeszcze słaby komentarz... I skąd mam czerpać motywację??? a jeszcze happy endu się ode mnie wymaga... phi
evay napisał:
taaaaaaaaaaaaaak! ach, wyobrażam sobie dokładnie takie coś *_* w przychodni, a potem pacjenci przychodzą, albo lepiej Chase...

ja czytałam kilka fików w tym stylu, więc już nic nie muszę sobie wyobrażać... A w jednym weszła Cuddy... I zobaczyła Wilsona klęczącego przed House'em. I mówi, że po House'ie to mogłaby się czegoś takiego spodziewać, ale po Wilsonie spodziewała się... ee, lepszego zachowania. A Wilson na to, że w ten sposób chciał przekonać House'a, żeby nie robił 2-latkowi biopsji mózgu
evay napisał:
no nieeeee, gdzie ta namiętność?

NA BALKONIE
evay napisał:
to czemu tego nie zrobisz? no czemu, Haaaałs

Przecież House wyjaśnia, czemu
evay napisał:
mhmmm słodkie *_*
i cieszę się, że tu nie ma Ery, tylko takie czułe, takie uczucie, które ich łączy *_* pięknie

To ma być ta Era, cz nie w końcu???
evay napisał:
błagam... Wilson go nie zostawi.
A House tylko przesadza, prawda?

może tak... może nie...
evay napisał:
a ja jestem optymistką
Sharon to taka zielonooka, której domek to był
i z nią Wilson coś super planuje dla House'a
ten pomyśli że to romans
zerwie
potem się okaże że głupio postąpił
i będzie zakończenie jak One Week ;D

Taaa... Wiem, że byś chciała Zawsze można pomarzyć
evay napisał:
jutro moze jakos na spokojnie to przeczytam ;D

liczę na to I że może jeszcze coś z tego wyciśniesz
Ja tu się uzależniłam od Twoich komentarzy, a tu coraz dłuższa część i coraz krótszy koment :? Wiedziałam, że jest coraz gorzej
Piątek jeszcze nie napisany, więc nie wiem, co będzie z wrzuceniem Czwartku... :?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:06, 09 Cze 2008    Temat postu:

Tak, wiem co sobie pomyśleliście – dziki seks tuż pod nosem Cuddy!!!
TAK, TAK, TAK!!

Zawsze lubiłem patrzeć na jego profil. Szczególnie w niedzielne poranki, w mojej sypialni, kiedy połowa jego twarzy była zatopiona w poduszce i oświetlały go pojedyncze promienie słońca wpadające przez zasłony...
*_* aaahhhh, rozmarzyłam się, to musi być piękny widok

- Cześć, Sharon – dotarł do mnie jego radosny głos.
nieeee.... Richie, Wilson nie zdradza go, prawda? szykuje wesele tak?
nie zniszczy tak pięknego związku?
napięcie rośnie
i ta tajemniczość ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:14, 09 Cze 2008    Temat postu:

No Nieeeee... Mam całkowity zakaz używania internetu i tylko biblioteka publiczna mnie ratuje. Na pocieszenie włączyłam na chybił trafił hilsonowego fika i...... Mój humor od razu się poprawił! Boże Richie jak ja Ci dziękuję
Jak skończy się szlaban będę mieć Gigantyczne zaległości na Forum, więc nie piszcie tak dużo

Fik jest..... mmmmmmm....... brak słów z zachwytu...

I znów niesamowite rozmowy Evay'owo-Richie'owe między kolejnymi częściami fika... KOCHAM TEN DZIAŁ!!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
evay
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 09 Gru 2007
Posty: 3045
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mysłowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:54, 10 Cze 2008    Temat postu:

przeczytałam komentarz
jestem zbulwersowana,
iż zarzuciłaś mi, że moje komentarze są coraz krótsze, bo części coraz gorsze
oraz to, że zanim wrzucasz czwartek rozkazujesz mi tu przeczytać odpowiedź i odpisać

a więc:
grała Polska!
z Niemcami!
musiałam oglądać!

a naprawdę ciężko czytać fika, gdy się ogląda mecz, prawda?
co ja mam napisac?

KOCHAM TWOJEGO FIKA!

o tak, mogłabym jeszcze dodać, że kocham Ciebie, mój Hałsie ;pp (ja chcę być Wilsonem! ja!)

ale dodam

NIE LUBIĘ CIĘ GDY MNĄ MANIPULUJESZ, PISZĄC, ŻE TO JEST CORAZ GORSZE SKORO JEST TAKIE WSPANIAŁE!!! CZUJĘ SIĘ WTEDY ŹLE I NIE WIEM, CO NAPISAĆ, BY POPRAWIĆ CI HUMOR I ZACHĘCIĆ DO PRACY!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:03, 10 Cze 2008    Temat postu:

Cytat:

evay na mnie nakrzyczała... *chlip* Teraz już nie wiem, co myśleć... *chlip*


Czwartek

Telefon. Cholerny telefon. Cholerny telefon Wilsona. I na dodatek dzwoni w środku nocy...
Nie, tak naprawdę wiedziałem, że nie jest środek nocy, bo wtedy leżałem w łóżku, gapiąc się na ścianę i myśląc o tym, co stało się wieczorem.

Wilson, z winą jasno wypisaną na twarzy, stał na środku kuchni i patrzył na mnie wyczekująco. Kiwnąłem głową w stronę telefonu, który trzymał w ręce.
- Kto dzwonił?
- To ze szpitala... - zawahał się. - Moja pacjentka, Sharon.
- Tak, słyszałem. Czemu dzwoniła do domu? Nie dałeś jej numeru swojej komórki? - zawsze denerwowało mnie to zaangażowanie Wilsona. Potrafił w dowolnym momencie odebrać telefon i gnać do szpitala, jak gdyby był jedynym onkologiem w całym PPTH. Albo w całym New Jersey!
- Dałem, ale pewnie gdzieś go zapodziała. Pielęgniarka dała jej numer do domu.
Najwyraźniej uznał rozmowę za zakończoną i podszedł do lodówki.
- Co mam przygotować na kolację?
Średnio wysmażona PRAWDA byłaby niezła.
- Rób, co chcesz. Ja nie jestem głodny – odwróciłem się i poszedłem do sypialni.

Kiedy Wilson przyszedł do sypialni, było już po północy. Zachowywał się bezszelestnie, przekonany, że śpię. Materac zadrżał, kiedy kładł się do łóżka, a ja pragnąłem tylko jednego – niech to się wreszcie skończy.

Otworzyłem jedno oko i zerknąłem na budzik. 6.40 – Wilson powinien być w kuchni i przygotowywać śniadanie. I przede wszystkim ODEBRAĆ TEN CHOLERNY TELEFON. Więc dlaczego tego nie zrobi? Wsłuchałem się w odgłosy mieszkania, ale poza dzwonkiem telefonu nie usłyszałem niczego. Wilsona nie było.
Przez moment – mimo wszystko – przestraszyłem się, że spakował swoje rzeczy i wyprowadził się bez słowa wyjaśnienia, ale zobaczyłem krawat wiszący na krześle, a na wieszaku jedną z jego marynarek. Sięgnąłem ręką pod łóżko i znalazłem jego walizkę. A więc się nie wyprowadził. Jeszcze nie...
Telefon dawno przestał dzwonić, ale i tak zwlokłem się z łóżka i pokuśtykałem do kuchni, po drodze połykając pierwsze tego dnia tabletki.

Na stole czekały na mnie kanapki i kartka od Wilsona:
Cuddy dzwoniła, że ma do mnie jakąś pilną sprawę i muszę natychmiast przyjechać do szpitala. Kocham cię, J.
Zgniotłem wiadomość i wyrzuciłem ją do kosza, a potem zadzwoniłem do szpitala.

- Powiedz temu kretynowi, że zapomniał swojej komórki – powiedziałem bez żadnych wstępów, kiedy tylko usłyszałem w słuchawce głos Cuddy.
Na chwilę zapadła cisza, a ja wyobraziłem sobie, jak Cuddy przewraca oczami, myśląc o naszej kłótni. Ale najwyraźniej się myliłem.
- O czym ty, do diabła, mówisz, House? - dotarł do mnie jej zirytowany głos.
- Wilson... - zacząłem, ale w tym momencie dotarło do mnie, jaki byłem naiwny. - Nie ma go u ciebie? - zadałem to pytanie, chociaż i tak znałem odpowiedź.
- Nie, skąd ci to...
Odkładając powoli słuchawkę, słyszałem jej zdenerwowany głos:
- ... coś się stało, House? Słyszysz mnie?!

-----------------------------------------------------------------------

Uśmiechałem się w duchu. Nadszedł wieczór, a ja WIEDZIAŁEM, że tylko godziny dzielą mnie od poznania prawdy. Poranne oszustwo Wilsona doprowadziło do tego, że całą energię włożyłem w wymyślenie planu, który zmusi go do zwierzeń. Wreszcie koło południa wpadłem na genialny pomysł – genialny, bo tak oczywisty, że nie mogłem uwierzyć, że nie wpadłem na to wcześniej.

Siedzieliśmy z Wilsonem na kanapie. W telewizji leciała jakaś kiepska komedia, ale w ogóle mnie nie interesowała. Kątem oka cały czas obserwowałem Wilsona, który w przeciwieństwie do mnie wpatrywał się w telewizor, jakby pierwszy raz widział na oczy ten cud techniki.
- Chcesz piwo? - zapytałem niespodziewanie, wyrywając go z transu.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Miał powody. To było pierwsze przyjazne zdanie, jakie wypowiedziałem do niego od tej rozmowy przed wtorkowym lunchem.
- Pewnie – uśmiechnął się.
Poszedłem do kuchni i po chwili wręczyłem mu butelkę. Z niepokojem patrzyłem jak wypił pierwszy łyk. Skrzywił się trochę, a ja zamarłem, bojąc się, że wyczuł „wkładkę”, którą do niego wlałem. Po chwili, która wydawała się ciągnąć bez końca, Wilson pociągnął kolejny łyk, a ja odetchnąłem z ulgą i zająłem się własnym piwem.
Jak zawsze w takich chwilach dziwiłem się, że Wilson po trzech rozwodach nie nabrał „wprawy” w piciu. No i był od lat onkologiem... Bóg raczy wiedzieć, ilu jego kolegów skończyło już na odwyku. Niejednokrotnie.
- Jeszcze jedno?
Wilson ze zdziwieniem stwierdził, że jego butelka jest pusta. Odstawił ją na stół i skinął głowę. Zauważyłem, że kącik jego ust drga w charakterystyczny sposób. A więc pójdzie szybciej, niż myślałem...
Wróciłem od razu z czterema piwami...

Z rozbawieniem i z satysfakcją obserwowałem, jak Wilson powoli się rozluźnia. Dokładnie o to mi chodziło – żeby Wilson całkowicie stracił nad sobą kontrolę.
Kiedy w połowie trzeciej butelki Wilson chichotał bez opamiętania na widok wyjątkowo żałosnej filmowej sceny, wiedziałem, że nadszedł czas...

Położyłem rękę na jego kolanie. Nie zauważył... Cholera! Jeśli przesadziłem, to Wilson zaśnie, zanim cokolwiek uda mi się z niego wyciągnąć! Po woli przesuwałem dłoń wzdłuż jego uda. Wreszcie chichot umilkł, a ja znów odetchnąłem z ulgą.
- Wilson... - wyszeptałem, starając się, żeby zabrzmiało to uwodzicielsko.
Spojrzał na mnie z niepewnym uśmiechałem na ustach. Pochyliłem się i pocałowałem go w szyję, a potem całowałem go wzdłuż szczęki, zbliżając się do jego ust.
- Nie... nie sądzę, żeby... - mamrotał, ale uciszyłem go namiętnym pocałunkiem.
Spiął się na chwilę. Zanurzyłem palce w jego włosach i Wilson momentalnie się odprężył. Jęknął cicho i oddał pocałunek. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem i odsunąłem się od niego.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – powiedział drżącym głosem.
- Twoje usta mówią „nie”, ale oczy... - wprawnym ruchem rozpiąłem jego spodnie i wsunąłem dłoń do środka. Poczułem, jak pod moim dotykiem budzi się do życia. - Nadal uważasz, że to zły pomysł – szepnąłem, muskając wargami jego ucho.
Wilson zadrżał. Pochylił się w moją stronę, ale odsunąłem się od niego.
- Wiem, gdzie będzie nam wygodniej – rzuciłem, zanim zdążył się odezwać.
Podniosłem się z kanapy i ruszyłem do sypialni, a on chwiejnie podążył za mną. Odwróciłem się po kilku krokach i zobaczyłem, jak zatacza się, ściągając po drodze koszulkę. Doskonale...
Kiedy udało mu się dotrzeć do sypialni, ja siedziałem już na łóżku i czekałem ta niego. Podszedł do mnie. Całując jego brzuch, zsunąłem z jego bioder spodnie i bokserki. Stracił równowagę i upadłby, gdyby nie złapał się w ostatniej chwili moich ramion.
- Chyba będzie lepiej, jak się położysz – powiedziałem kpiąco i rzuciłem go na łóżko jak szmacianą lalkę.
Pozbyłem się błyskawicznie ubrania i dołączyłem do Wilsona na łóżku. Pochyliłem się nad nim i pocałowałem go gwałtownie w usta. Czułem jego delikatne dłonie, błąkające się po moich plecach i zrobiło mi się żal, że niemal na pewno to już ostatni raz...
Oderwałem się od jego ust i popatrzyłem na niego. Miał zamknięte oczy i oddychał płytko. Z uśmiechem musnąłem jeszcze raz jego usta i wyruszyłem nieśpiesznie na południe... Moje usta błądziły po jego szyi i obojczykach, doprowadzając go do szaleństwa.

Zdałem sobie sprawę, jak bardzo będzie mi brakować jego zapachu, smaku jego skóry, tych wszystkich poranków, kiedy budziliśmy się przytuleni do siebie... Wiedziałem, że to niemożliwe, ale wtedy z całego serca pragnąłem, żebym - zamykając za nim drzwi – mógł wymazać z pamięci wszystkie te bolesne wspomnienia. Albo po prostu umrzeć...

Gdy zbliżałem się coraz bardziej, słyszałem jak szybko bije jego serce. Z jego ust wyrwał się krótki jęk. Znów się uśmiechnąłem. To będzie takie proste... Położyłem ręce na biodrach Wilsona, a on wyczekująco zacisnął dłonie na prześcieradle i wstrzymał oddech.
- Co ukrywasz, Jimmy? - wyszeptałem.
- Greg... Proszę...
- Powiedz mi, Jimmy...
Uniósł się na łokciach z miną psiaka, któremu ktoś zabrał kość sprzed nosa.
- Powiedz mi prawdę – powiedziałem łagodnie. - Nic jeszcze nie jest stracone... - tak, to było kłamstwo, ale wierzyłem, że nie zauważy tego z powodu odurzenia alkoholem i podnieceniem. I powie mi całą prawdę.
- Nie wiem, o czym mówisz... - wyszeptał w odpowiedzi i sięgnął ręką do mojej twarzy.
Niech to szlag! Wyprostowałem się i usiadłem na materacu.
- Doskonale wiesz – powiedziałem ostro. - Zdradzasz mnie i myślałeś, że nigdy się nie dowiem!
Wilson również usiadł, odsuwając się ode mnie, nagle zupełnie trzeźwy.
- Odbiło ci, House. Skąd ci to przyszło do głowy?! Przecież wiesz, że nigdy bym cię...
- Taką bajeczkę wciskałeś swoim trzem żonom?!
Wilson zamarł, a potem zerwał się z łóżka. Przez chwilę stał przede mną, zaciskając dłonie w pięści. A potem odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Otoczyła mnie cisza. Położyłem się na łóżku i sięgnąłem po vicodin stojący na szafce. Gorycz rozpuszczających się na języku tabletek mieszała się z goryczą porażki.
To już jest koniec, myślałem, nieświadomie przyciskając twarz do poduszki Wilsona.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:29, 10 Cze 2008    Temat postu:

- Taką bajeczkę wciskałeś swoim trzem żonom?!
ajaj za ostro House, za ostro

jeśli się okaże, że domysły House'a były fałszywe (a mam nadzieję tak jest), będzie mus straaasznie głupio
Wilson za to będzie miał żal do niego za brak zaufania

czekam z niecierpliwością na Piątek


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:32, 10 Cze 2008    Temat postu:

To już jest koniec, myślałem, nieświadomie przyciskając twarz do poduszki Wilsona.- są taki e słowa piosenki TO JUŻ KONIEC I NIE MA NIC. smutne ,

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
evay
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 09 Gru 2007
Posty: 3045
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mysłowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:43, 10 Cze 2008    Temat postu:

Crying or Very sad Crying or Very sad Crying or Very sad
evay na mnie nakrzyczała... *chlip* Teraz już nie wiem, co myśleć... *chlip*

PFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFF!

Telefon. Cholerny telefon. Cholerny telefon Wilsona.

rotfl, boskie ;D
wyobrażam sobie zirytowanego i zdenerwowanego House'a.
nie dosc ze Wilson sie z kims dziwnym kontaktuje
to jeszcze dzwoni w nocy ;pp

niech to się wreszcie skończy.
ale co?
co?
Jimmy, no! szybciutko! powiedz prawdę. tylko niech będzie DOBRA!!!

- Powiedz temu kretynowi, że zapomniał swojej komórki – powiedziałem bez żadnych wstępów, kiedy tylko usłyszałem w słuchawce głos Cuddy.
Na chwilę zapadła cisza, a ja wyobraziłem sobie, jak Cuddy przewraca oczami, myśląc o naszej kłótni. Ale najwyraźniej się myliłem.
- O czym ty, do diabła, mówisz, House? - dotarł do mnie jej zirytowany głos.
- Wilson... - zacząłem, ale w tym momencie dotarło do mnie, jaki byłem naiwny. - Nie ma go u ciebie? - zadałem to pytanie, chociaż i tak znałem odpowiedź.
- Nie, skąd ci to...
Odkładając powoli słuchawkę, słyszałem jej zdenerwowany głos:
- ... coś się stało, House? Słyszysz mnie?!

OMG
OMG
OMG
nie, najgorzej
jak Jimmy mógł skłamać?
i to tak perfidnie?
przecież to oczywiste że House mógł się spokojnie dowiedzieć czy to prawda!!!

Z rozbawieniem i z satysfakcją obserwowałem, jak Wilson powoli się rozluźnia. Dokładnie o to mi chodziło – żeby Wilson całkowicie stracił nad sobą kontrolę.
Kiedy w połowie trzeciej butelki Wilson chichotał bez opamiętania na widok wyjątkowo żałosnej filmowej sceny, wiedziałem, że nadszedł czas...

buhahahahahah myślałam, że umrę ze śmiechu
stary, dobry sposób, by sprawić, ze człowiek jest rozluźniony i mówi wszystko
Boże, ile razy już ja kogoś spijałam...
;pp

- Wilson... - wyszeptałem, starając się, żeby zabrzmiało to uwodzicielsko.
buahhahahaha wyobrażam sobie House'a jako seksowną... kocicę? ;pp

ach i tu jest ta genialna scena
trochę przypomina mi "One Week"
House ma całkowitą kontrolę
wszystko perfekcyjnie zaplanowane
i bosko, ale to bosko opisane wszystko ;D
subtelnie, cudownie się czyta!

To już jest koniec, myślałem, nieświadomie przyciskając twarz do poduszki Wilsona.
cholera
ja nie chcę, nooo
oni mają być razem
żyć długo i szczęśliwie
a nie jakieś takie...
mam nadzieję, że zakończenie przynajmniej będzie jak "One week"...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poziomka
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 15 Maj 2008
Posty: 503
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Sosnowieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:59, 10 Cze 2008    Temat postu:

Ojjjjjjj...
Jak to tak?? Koniec tego pięknego związku miałby nastapić? Nie... to tak nie może być...
Prawda, że nie???


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:00, 10 Cze 2008    Temat postu:

Martuusia - wyczuwam brak wiary w Wilsona...

evay napisał:
buhahahahahah myślałam, że umrę ze śmiechu
stary, dobry sposób, by sprawić, ze człowiek jest rozluźniony i mówi wszystko
Boże, ile razy już ja kogoś spijałam...
;pp

umierałaś ze śmiechu, bo to żałosne???
cieszę się, że się nie zjawisz, żeby mnie spić i wyciągnąć ze mnie zakończenie
zresztą na mnie ta sztuczka i tak nie działa

evay napisał:
buahhahahaha wyobrażam sobie House'a jako seksowną... kocicę? ;pp

Sama pisałaś o ponętnym kociaku... czy jakoś tak
evay napisał:
i bosko, ale to bosko opisane wszystko ;D
subtelnie, cudownie się czyta!

Taaa... gdzie mi tam do Ciebie i nie opisałam "wszystkiego"
Ale dzięki (chociaż miałam nadzieję, że rozwiniesz ten wątek )


Taaak Jestem ZUA I kocham się bawić Waszymi uczuciami...

Jak mi się uda, to może na jutro skończę Piątek...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:04, 10 Cze 2008    Temat postu:

Richie117 napisał:
Martuusia - wyczuwam brak wiary w Wilsona...


'Miłość Ci wszystko wybaczy ... ' i te sprawy?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:14, 10 Cze 2008    Temat postu:

A poza tym Wilson zna House'a jak nikt na świecie... Więc jak mógłby czuć żal?

Ale nie uprzedzajmy faktów


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:47, 12 Cze 2008    Temat postu:

Cytat:
Jej, strasznie długi ten Piątek wyszedł... szczególnie, że nie mam pojęcia, co zrobić z Sobotą i Niedzielą...
Ale skoro wena mnie napadła, to nie będę skracać


evay, gdzie jesteś??? Ja Ci tu dedykuję kawałek mojego fika, i dołączam gratulacje z powodu wygrania fikowego konkursu


Piątek

Nie wiem, kiedy zasnąłem, ale obudził mnie zapach Wilsona. Z ulgą pomyślałem, że ostatnie trzy dni - a już na pewno wczorajszy wieczór - były tylko zagmatwanym sennym koszmarem. Kąciki moich ust uniosły się mimowolnie, kiedy wyobraziłem sobie, jak sięgam ręką i dotykam jego potarganych, miękkich włosów...
Uniosłem powoli powieki i poczułem się, jakbym wpadł pod rozpędzony autobus z wielkim napisem „Rzeczywistość”. Wilsona nie było, a ja leżałem po jego stronie łóżka, z twarzą zatopioną w jego poduszce.
Niech to jasna cholera!
Niejasno przypomniałem sobie, co się stało ubiegłego wieczora... To, co zrobiłem. I to, co POWIEDZIAŁEM... I wykrzywioną gniewem twarz Wilsona, zanim odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Musiał wobec tego spędzić noc na kanapie. Albo nie tracił czasu na spanie, tylko spakował swoje rzeczy i wyprowadził się do hotelu... Albo do tej swojej...

- Odbiło ci, House. Skąd ci to przyszło do głowy?! Przecież wiesz, że nigdy bym cię...

Jego słowa tłukły się echem w mojej głowie. Brzmiały tak... tak szczerze. „House, idioto, on ćwiczył to już tyle razy, że oszukałby własną matkę!” - krzyczało coś w mojej głowie, ale nie chciałem tego słuchać. Wilson był ze mną zawsze, przez wszystkie te lata, pomimo kłopotów, jakie miał przeze mnie, pomimo tego, że byłem sukinsynem... „Ty NADAL jesteś sukinsynem!” Znów ten głos. Ale teraz nie mogłem go zignorować. To była prawda. Nawet nie potrafiłem porozmawiać szczerze z człowiekiem, którego kocham, tylko go upiłem i chciałem podstępem zmusić do wyznań. Chciałbym móc cofnąć czas...

Z rozmyślań wyrwał mnie zapach naleśników. Był ledwo wyczuwalny przez zamknięte drzwi, ale nie mogłem go pomylić z niczym innym. O co chodzi?!
Podniosłem z podłogi spodnie w wyciągnąłem z kieszeni mój vicodin. Po chwili byłem już na nogach i kierowałem się w stronę źródła zapachu.

Wilson opierał się o szafkę z rozbawioną miną.
- Wiedziałem, że to cię obudzi – powiedział, gdy mnie zobaczył.
Patrzyłem na niego ze zdziwieniem. Pewnie zaraz powie: Po tym, co się wczoraj stało, wiem, że nie mogę już dłużej z tobą być. To śniadanie to mój pożegnalny prezent...
Ale zamiast tego, Wilson podszedł do mnie, objął mnie w pasie i pocałował mnie w usta. Byłem zbyt zaskoczony, by zrobić cokolwiek – za to moje ciało zareagowało odruchowo i oddałem pocałunek przyciągając go blisko do siebie.
- Przepraszam – szepnął, kiedy odsunął się ode mnie. - Przepraszam, za to całe zamieszanie. Obiecuję, że wszystko wyjaśnię ci wieczorem...
Jego usta znów dotknęły moich warg, a jego dłonie przesunęły się po moim kręgosłupie, sprawiając, że przeszedł mnie dreszcz.
- Muszę lecieć – wyszeptał tuż przy moim uchu, a potem ruszył wolno do drzwi, łapiąc po drodze swoją teczkę, leżącą na kanapie.
Patrzyłem jak wychodzi i pomyślałem, że kiedy drzwi się za nim zatrzasną, obudzę się w pustym łóżku, w pustym mieszkaniu, w pustym świecie. Ale Wilson nie trzasnął drzwiami, tylko zamknął je cicho, a ja zostałem ze śniadaniem, kawą i lawiną myśli przewalających się przez moją głowę.

---------------------------------------------------

W szpitalu przez cały czas mimowolnie go obserwowałem. No dobra, robiłem to celowo, ale przynajmniej tak, żeby się nie zorientował. Na szczęście zachowywał się jak na grzecznego onkologa przystało – przyjął kilku pacjentów, kręcił się po swoim oddziale, siedział sam w gabinecie i zajmował się papierkami... Nie zauważyłem niczego, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Czułem, jak stres minionych dni powoli mnie opuszcza. Podrzucałem swoją piłkę nad głową, albo rzucałem nią o ścianę, zabijając czas i myśląc o tym, co stanie się wieczorem.

Te piątkowe wieczory były pomysłem Wilsona. Uparł się, żeby raz w tygodniu – cokolwiek by się nie działo - zjeść kolację przy stole, zamiast przed telewizorem, i porozmawiać na poważne tematy. Zwykle to Wilson mówił, a ja „słuchałem” - zerkając co chwila na zegarek – kolejnego wykładu na temat vicodinu, tego jak traktuję pacjentów, jakie to niedojrzałe z mojej strony, że ciągle zmuszam Cameron, żeby brała za mnie dyżur w klinice... Całe szczęście, że zwykle Wilson nie mógł długo znieść mojej zranionej/znudzonej miny i w końcu zabieraliśmy nasze talerze, żeby przenieść się na kanapę. A jeśli nawet upierał się na pozostaniu przy stole, to zawsze mi to wynagradzał...

Z każdą chwilą rosła we mnie ciekawość, co takiego Wilson ma mi do powiedzenia. Wierzyłem – albo za wszelką cenę chciałem wierzyć – że nie mam się czego obawiać. Ale jakaś część mnie nie potrafiła porzucić podejrzeń, że jednak stało się coś złego. Może nagle jedna z jego byłych żon zachorowała, a on czuje się zobowiązany, by się nią zaopiekować? Albo nagle okazało się, że jest ojcem i matka dziecka chce go odzyskać, albo zmusić go, by zajął się swoim potomkiem? Nie, to niedorzeczne – Wilson zawsze był ostrożny... Ale wypadki się zdarzają.
Na myśl o tym, że ktoś może spróbować odebrać mi Wilsona, miałem ochotę natychmiast iść do niego i zmusić do wyznania całej prawdy. Wiedziałem jednak, że to nic nie da i muszę być cierpliwy. Tylko czemu to jest, do cholery, takie trudne?!

Usłyszałem, że drzwi mojego gabinetu się otworzyły. Niechętnie przestałem bawić się piłką i przez moment patrzyłem w okno.
Miałem nadzieję, że to nikt z mojego zespołu – tak nagłe wtargnięcie mogło oznaczać, że mamy nowy przypadek, a to niemal na pewno pokrzyżowałoby moje plany na wieczór. Cóż, plany... Miałem po prostu nadzieję, że Wilson podzieli się ze mną czymś banalnym, z czym będzie można sobie błyskawicznie poradzić, a kiedy już go o tym zapewnię – odbędziemy razem jedną z tych fascynujących podróży zaczynających się w kuchni i prowadzących przez salon i łazienkę, aż do naszej sypialni...
Odwróciłem się powoli i z ulgą zobaczyłem Wilsona, stojącego z rękami na biodrach i wpatrującego się we mnie.
- Ta seksowna poza już na mnie nie działa. Nie zamierzam iść z tobą do twojego gabinetu, żeby pobawić się w doktora – powiedziałem i rzuciłem w niego piłką.
Złapał ją jedną ręką i przewrócił oczami.
- Coś mi się jednak należy – odparł, odrzucając mi piłkę. - Cuddy zmusiła mnie, żebym odrobił za ciebie twój dzisiejszy dyżur w klinice.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Powiedziała, że się nie pojawiłeś, a ostatnio jesteś tak nie do życia, że nawet gdyby zaciągnęła cię do kliniki, pewnie całą godzinę spędziłbyś z pacjentem oglądając General Hospital, wmawiając mu, że to najlepsze lekarstwo na wszelkie choroby.
Roześmiałem się, widząc jego udawane oburzenie i skinąłem na niego ręką. Podszedł do mnie i usiadł na moim lewym udzie, obejmując mnie ramieniem. Pocałowałem go delikatnie w szyję, a on zachichotał cicho, czując na skórze mój drapiący zarost.
- To wszystko twoja wina. Wiesz, że nie mogę normalnie funkcjonować, kiedy rozpraszają mnie jakieś tajemnice.
Słysząc to, roześmiał się głośno.
- House, od kiedy cię znam, NIGDY nie funkcjonowałeś normalnie. W potocznym rozumieniu tego słowa.
- Cóż, świat jest pełen tajemnic... Jak na przykład ta: Dlaczego moje spodnie stają się zbyt ciasne, kiedy jesteś w pobliżu...
Oblał się rumieńcem i wstał gwałtownie, prawie potykając się o własne nogi.
- Czy ty zawsze musisz...
Pokiwałem z zapałem głową, szczerząc zęby w uśmiechu.
Wilson uniósł ręce ku niebu z miną, która mówiła: „Boże, za co mnie to spotkało?!”, a potem opuścił je bezradnie.
- Właściwie przyszedłem po to, żeby ci powiedzieć, że muszę zostać w szpitalu trochę dłużej, bo Annie zaczyna dziś nową chemię i prosiła, żebym przy niej był.
W mojej głowie zapaliło się ostrzegawcze czerwone światełko, ale szybko zgasło, kiedy przypomniałem sobie, że Annie ma tylko jedenaście lat i jest jedną z ulubienic Wilsona.
Westchnąłem demonstracyjnie, pokazując, jak bardzo mnie boli, gdy zostaję odsunięty na drugi plan. Wilson stał bez ruchu, czekając aż coś powiem. Wstałem i podszedłem do niego. Wziąłem do ręki jego krawat i przez chwilę przesuwałem materiał w palcach, patrząc w czekoladowe oczy Wilsona. Widziałem wyraźnie, że tylko czeka na to, aż zacisnę dłoń na krawacie, przyciągnę go do siebie i go pocałuję. Ale zamiast tego moje wargi rozciągnęły się w kpiącym uśmieszku. Wypuściłem krawat z ręki i przygładziłem go, przesuwając dłonią po piersi Wilsona.
- Do zobaczenia w domu – powiedziałem. Odwróciłem się i wyszedłem, zostawiając go samego w moim gabinecie.

---------------------------------------------------

Siedziałem na kanapie i skakałem po kanałach, nie mogąc się na niczym skupić. Chciałem, żeby Wilson był już w domu i przygotowywał tą swoją kolację, a nie siedział w szpitalu, próbując zbawić świat. W pewnym momencie niemal podskoczyłem na kanapie, kiedy zamiast chrobotu klucza w zamku usłyszałem dzwonek telefonu. Po kilku sygnałach włączyła się sekretarka i odezwał się głos Wilsona.
- Przykro mi, ale będziesz musiał na mnie jeszcze trochę poczekać. U Annie wystąpiła reakcja alergiczna i muszę upewnić się, że nic jej nie będzie – rozłączył się.
Niech to szlag! Czy on nie wie, że ja tutaj czekam na niego? A może specjalnie zwleka z powrotem do domu?
Mój mózg automatycznie zaczął analizować to, co usłyszałem. Czy Wilson dzwonił z gabinetu? Raczej tak, ale pewności nie miałem. Zresztą – co za różnica. Szpitalne romanse były jego specjalnością. Może kiedy zdecydował się do mnie zadzwonić, jakaś pacjentka albo pielęgniarka dobierała się właśnie do jego rozporka? Chciałem po prostu uwierzyć w historyjkę o Annie, ale nie potrafiłem.

Czekałem cierpliwie przez ponad godzinę. Potem moja cierpliwość się wyczerpała, ale i tak nie mogłem nic zrobić. Cóż, właściwie mogłem – wskoczyć na motor i pojechać do szpitala lub zadzwonić do Wilsona i zapytać, co się dzieje – ale wiecie, to nie byłoby w moim stylu. Jeżeli sam musiałem zostać dłużej w szpitalu, nigdy nie dzwoniłem do domu. W końcu Wilson dzwonił do Cameron, żeby dowiedzieć się, czy wszystko ze mną w porządku, albo przyjeżdżał do szpitala...

To, że teraz sam nie zadzwonił, było niezwykłe.

Rozważałem wszystkie nasuwające się wyjaśnienia – w tym to oczywiste – i doszedłem do wniosku, że właśnie TO wyjaśnienie nie może być prawdziwe. Przecież gdyby spóźniał się z dlatego, że spotkał się z jakąś kobietą, z pewnością by zadzwonił, żeby jakoś się usprawiedliwić. Wilson zawsze zwodził swoje żony tak długo, jak się tylko dało, żeby ich nie zranić. Cholerny altruista – chciał, żeby cały świat był szczęśliwy, a najlepiej, żeby przy tym udało mu się zachować dobre imię...
Powoli zaczynałem czuć wściekłość. Głównie na siebie, że uwierzyłem w jego wczorajszą szczerość. Nie powinienem kłaść się spać, tylko iść za nim i wyrzucić go z mojego mieszkania. I to poranne przedstawienie... Pewnie od początku wiedział, że niczego mi wieczorem nie powie, bo wcale nie planuje wracać do domu na noc. Mała Annie była wspaniałym pretekstem, żebym spuścił go z oka. Cóż, jeśli tego właśnie chce... może to mieć już na zawsze!
Po kolejnych trzech godzinach po gniewie nie pozostał nawet ślad. Wbrew sobie zaczynałem się naprawdę niepokoić. Dochodziła jedenasta w nocy, a Wilson nie dawał znaku życia. Czymkolwiek się zajmował powinien już dawno skończyć. A co, jeśli... Nie, to była głupia myśl. Przecież nie mogło mu się nic stać. Gdyby miał wypadek, z pewnością już bym o tym wiedział. Zamarłem na myśl, co by się było, gdyby jednak przytrafiło mu się coś złego. Przecież wystarczy, że ktoś napadł go na parkingu i ukradł mu portfel. Wtedy MÓJ Jimmy mógłby trafić jako kolejny John Doe do któregoś ze szpitali, a ja nie miałbym o tym pojęcia. Nie, to nie może być prawda! Desperacko zacząłem myśleć, że wybaczę mu wszystko – albo chociaż się postaram – jeśli tylko zaraz stanie w drzwiach mojego mieszkania. Albo pozwolę mu zrobić, co tylko będzie chciał, byle tylko wciąż był w pobliżu – chociaż w gabinecie tuż obok mojego biura. Nie mogłem sobie wyobrazić, jak wyglądałoby moje życie, gdybym miał go już nigdy nie zobaczyć...

I właśnie wtedy, gdy w mojej głowie wyklarował się już najczarniejszy scenariusz, usłyszałem kroki za drzwiami. Poderwałem się z kanapy i ignorując ból nogi ruszyłem w ich stronę. Otworzyłem je na oścież właśnie wtedy, gdy Wilson próbował włożyć kluch do zamka.
Wyglądał potwornie. Był blady, miał cienie pod oczami i potargane włosy. Ledwie trzymał się na nogach i nawet nie spojrzał na mnie, kiedy mijał mnie w drzwiach. Powłócząc nogami, podszedł do kanapy i rzucił na nią krawat, który trzymał w ręce. Wyprostował się, powoli wypuścił powietrze z płuc i zaczął zdejmować marynarkę, krzywiąc się przy tym tak, jakby co najmniej zdzierał z siebie skórę. Rzucił ją na oparcie kanapy i powlókł się do sypialni, nie zwracając uwagi na to, że jego marynarka ześlizgnęła się i spadła na podłogę. To mogło oznaczać tylko jedno – MIGRENĘ.

Poczułem ogromną ulgę, że jednak nic mu się nie stało. Że wrócił do domu – nawet jeśli z powodu migreny będę musiał wstawać w nocy, żeby pozbierać go z podłogi w łazience, jeśli pójdzie tam zwymiotować. To się już kilka razy zdarzało, czasem jego ataki były na tyle silne, że następnego dnia obaj zostawaliśmy w domu, bo on nie był w stanie jechać do pracy, a Cuddy pozwalała mi się nim zająć.
Ale razem z ulgą wróciły wątpliwości. A co jeśli to tylko jego kolejny wybieg? Migrenę można łatwo udawać – wystarczy wyglądać jak kupka nieszczęścia i sprawa załatwiona.
Wyłączyłem telewizor i światło w salonie, i poszedłem do łazienki. W smudze światła, jaka padała stamtąd do sypialni, zobaczyłem Wilsona, leżącego na łóżku w ubraniu, z głową ukrytą pod poduszką. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że nawet nie zdjął butów, tylko położył się tak, jak wyszedł z salonu.
Zrozumiałem, czy raczej poczułem, że on jednak nie udaje. Ostrożnie zdjąłem mu buty, postawiłem je obok łóżka, żeby przypadkiem się o nie nie potknął i przykryłem go kocem. Potem poszedłem do okna i zasłoniłem je, żeby jasne światło poranka nie nasiliło u niego bólu głowy, przy okazji skazując mnie na kolejne godziny opieki nad niedysponowanym Wilsonem.
Wreszcie położyłem się obok niego i pozwoliłem, żeby uśpił mnie odgłos oddechu Wilsona dochodzący spod poduszki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marau Apricot
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 235
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:57, 12 Cze 2008    Temat postu:

Jejku, dlaczego ja nie mam takiego House'a, który zająłby się mną gdy mam migrenę?! :<
A część jest, hm... kochana. Taki Greg był zaniepokojony, aż miło poczytać jak się o kogoś martwi.
Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eriss
Queen of the Szafa


Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 5595
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:58, 12 Cze 2008    Temat postu:

nieeee... nie wolno tak House torturować... chociaż. okej. House można torturować, ale tak czytelników torturować? o tyyy zuaaaaaaaaaa!
ale i tak kocham twojego ficka i chcę więcej ^^
bo to że jest wspanialy i mi sie bardzo podoba to chyba oczywiste


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:55, 12 Cze 2008    Temat postu:

Piękny , opis . House wyrażający swoje uczucia . cudownie

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:41, 13 Cze 2008    Temat postu:

Wreszcie położyłem się obok niego i pozwoliłem, żeby uśpił mnie odgłos oddechu Wilsona dochodzący spod poduszki.
House Opiekun, jak miło o tym czytać
biedny Wilson z migreną
ale przynajmniej widać więcej ludzkich emocji u House'a

początek mnie zaskoczył, myślałam, że Wilson będzie zły
no ale skoro z nikim go nie zdradza, tylko (moje domysły) po cichu planuje ślub to złościć się nie może

wściekły, potem zakochany, potem wściekły, potem zaniepokojony, w końcu opiekuńczy House ... mmmm


to jest świetne!

jak zawsze wołam: więcej!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
evay
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 09 Gru 2007
Posty: 3045
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mysłowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 12:39, 13 Cze 2008    Temat postu:

Cytat:
evay, gdzie jesteś??? Ja Ci tu dedykuję kawałek mojego fika, i dołączam gratulacje z powodu wygrania fikowego konkursu


ach ;* ;* ;* ;* ;* dziękuję!

Uniosłem powoli powieki i poczułem się, jakbym wpadł pod rozpędzony autobus z wielkim napisem „Rzeczywistość”. Wilsona nie było, a ja leżałem po jego stronie łóżka, z twarzą zatopioną w jego poduszce.
nie! AAARGH!
a tak pięknie się zaczynało,
uśmiechnęłam się nawet pogodnie,
pomyślałam "o, teraz będzie wreszcie w porządku!"

Chciałbym móc cofnąć czas...
a co by to dało? znów by zrobił coś głupiego, oślepiony zazdrością i strachem o ukochaną osobę.

- Wiedziałem, że to cię obudzi – powiedział, gdy mnie zobaczył.
naleśniki!
jak u mnie ;D
ach, siostro, niebawem nasze jaźnie stworzą jedność;D

Pewnie zaraz powie: Po tym, co się wczoraj stało, wiem, że nie mogę już dłużej z tobą być. To śniadanie to mój pożegnalny prezent...
nieeee, kto daje pożegnalne prezenty?!
chociaż... Jimmy mógłby ;pp

Ale zamiast tego, Wilson podszedł do mnie, objął mnie w pasie i pocałował mnie w usta. Byłem zbyt zaskoczony, by zrobić cokolwiek – za to moje ciało zareagowało odruchowo i oddałem pocałunek przyciągając go blisko do siebie.
ach, jakie to słodkie!
i jeszcze moje ukochane naleśniki ;pp
mhmmmm, pycha *_*
mam straszną ochotę
(o, namówiłam mamę, żeby mi zrobiła dobra, mogę czytać dalej)

Na szczęście zachowywał się jak na grzecznego onkologa przystało – przyjął kilku pacjentów, kręcił się po swoim oddziale, siedział sam w gabinecie i zajmował się papierkami...


grzeczny onkolog, baardzo, baaardzo grzeczny ;D

A jeśli nawet upierał się na pozostaniu przy stole, to zawsze mi to wynagradzał...
ach, jakie to niesamowicie SŁODKIE
to znaczy... no, lubię wynagradzanie ;D
i to, że House sie poświęcał ;pp

Odwróciłem się powoli i z ulgą zobaczyłem Wilsona, stojącego z rękami na biodrach i wpatrującego się we mnie.
- Ta seksowna poza już na mnie nie działa. Nie zamierzam iść z tobą do twojego gabinetu, żeby pobawić się w doktora – powiedziałem i rzuciłem w niego piłką.

taaaa, słynna seksowna poza z tym youtube'owych kreskówek z Wilsonem ;D buhahaha
jak to nie działa? na każdego działa!

- House, od kiedy cię znam, NIGDY nie funkcjonowałeś normalnie. W potocznym rozumieniu tego słowa.
no... to jest prawda ;D

- Cóż, świat jest pełen tajemnic... Jak na przykład ta: Dlaczego moje spodnie stają się zbyt ciasne, kiedy jesteś w pobliżu...
buahahahah
boskie ;D
ach, panowie *_* uwielbiam ta parę, mówiłam to już kiedyś?

W mojej głowie zapaliło się ostrzegawcze czerwone światełko, ale szybko zgasło, kiedy przypomniałem sobie, że Annie ma tylko jedenaście lat i jest jedną z ulubienic Wilsona.

dzięki Bogu House nie jest jeszcze tak opanowany przez okropną zazdrość i nie myśli, że Wilson stał się pedofilem czy coś --'

Może kiedy zdecydował się do mnie zadzwonić, jakaś pacjentka albo pielęgniarka dobierała się właśnie do jego rozporka?
oh nie nie nie...
nie myśl o tym!

Wtedy MÓJ Jimmy mógłby trafić jako kolejny John Doe do któregoś ze szpitali, a ja nie miałbym o tym pojęcia.

brrrrr błagam, nawet nie myśl o czymś takim!

Wyglądał potwornie. Był blady, miał cienie pod oczami i potargane włosy. Ledwie trzymał się na nogach i nawet nie spojrzał na mnie, kiedy mijał mnie w drzwiach. Powłócząc nogami, podszedł do kanapy i rzucił na nią krawat, który trzymał w ręce. Wyprostował się, powoli wypuścił powietrze z płuc i zaczął zdejmować marynarkę, krzywiąc się przy tym tak, jakby co najmniej zdzierał z siebie skórę. Rzucił ją na oparcie kanapy i powlókł się do sypialni, nie zwracając uwagi na to, że jego marynarka ześlizgnęła się i spadła na podłogę.

o mnie? co się stało?
biedne dziecko umarło?
Wilson znów załamany?
No, House, okazja dla Ciebie, by to jakoś wykorzystać!

To mogło oznaczać tylko jedno – MIGRENĘ.
BUAHAHAHAHHAHAHAHHAHAHAH!
ok, zaśmiałam się bardzo głośno, spadłam z krzesła,
przetarłam oczy i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę ;D
BOSKO!!!!

BOSKO!!!!

to znaczy... nie dla House'a ;pp

Ale razem z ulgą wróciły wątpliwości. A co jeśli to tylko jego kolejny wybieg? Migrenę można łatwo udawać – wystarczy wyglądać jak kupka nieszczęścia i sprawa załatwiona.
terefere, nieprawda ;D
to znaczy... można... gdy się chce... uniknąć... ale to łatwo można wybadać

Wreszcie położyłem się obok niego i pozwoliłem, żeby uśpił mnie odgłos oddechu Wilsona dochodzący spod poduszki.

mój biedny Wombacik *przytula mocno*


Richie.... ... Ty wiesz ;D ;*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 3 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin