Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Gra w szachy [U]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BuTtErfly...?.!
Gastroenterolog
Gastroenterolog


Dołączył: 29 Wrz 2008
Posty: 1718
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:01, 02 Paź 2008    Temat postu:

Świetne mam nadzieje że kolejna część juz w zanadrzu i niebawem będzie można czytać ;D

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jeanne
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 6080
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 6:22, 03 Paź 2008    Temat postu:

Cytat:
Ona mu się podoba... pomyślała oszołomiona Cuddy. Ciekawe czy House’owi też.

Oh...
Cytat:
- Przestań się gapić, nie jestem Cuddy.

No bo on może sie gapić tylko w dekolt Cuddy! xD
Chcę dalej ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:58, 03 Paź 2008    Temat postu:

Dziękuję za wszystkie komentarze, zwłaszcza że sa tak przychylne Wen czuje się doceniony i oto następna część.



Dopiero po dwóch dniach Wilson zorientował się że House zachowuje się jeszcze bardziej nieznośnie niż zawsze. Wpadł do gabinetu przyjaciela, który siedział za biurkiem i bawił się piłką.
- Co się stało? - zapytał nagląco.
- A co się miało stać? – zdziwił się House.
- Nie wiem, dlatego pytam. Zachowujesz się strasznie. I nie mów, że ty zawsze tak się zachowujesz, co jest prawdą, ale teraz przechodzisz sam siebie. No więc? Pokłóciłeś się z Beth?
- Nie pokłóciłem się. - Nagłe zawahanie głosu przyjaciela, udowodniło mu, że ma rację. House narozrabiał i teraz nie wie co zrobić.
- Co zrobiłeś Beth? Albo ona tobie? I mów, bo i tak się nie odczepię. – Wilson naprawdę miał wrażenie, że ma do czynienia z ośmiolatkiem.
- Przespałem się z nią – mruknął ponuro House.
- Mówisz prawdę czy żartujesz? Naprawdę?? – onkolog był zaskoczony. Mimo wszystko.
- Prawdę.
- No to o co chodzi? Nie wyszło? Nie chce cię znać? No wyduś to z siebie!
- Właściwie to nic się nie stało. Tylko rano wyszedłem, zanim ona się obudziła. – Opowiedział całą sytuację.
- Uciekłeś - podsumował bezlitośnie Wilson. I nadal się do niej nie odezwałeś. A teraz nie wiesz co zrobić.
- Coś w tym guście – zgodził się House.
- Jesteś idiotą. Zadzwoń do niej, idź, zrób coś. Zaproś ją do knajpy. Nie, nie na randkę. Na obiad, ot tak. Wystarczająco długo ją obżerasz. W ramach rekompensaty. – House, to świństwo co zrobiłeś.
- Wiem. Już taki jestem. - Rzucił z całej siły piłką o ścianę. – Nie odbiera telefonu. I nie ma jej w domu od wczoraj.
- O? – Wilson się zaniepokoił. – A co z kotem?
- Jest. Żywy. Ma dużo jedzenia. – piłka znowu uderzyła o ścianę.
- Muszę pomyśleć – stwierdził Wilson i poszedł do siebie odprowadzany ponurym spojrzeniem House’a.
W swoim gabinecie zrobił rzecz oczywistą: zadzwonił do Beth. Odebrała. Onkolog wysłuchał jej uważnie i uśmiechnął się z satysfakcją. Chyba znalazł się wreszcie ktoś, kto trochę przytrze nosa House’wi.
Wcale się nie zdziwił na dźwięk otwieranych z hukiem drzwi.
- I? – zapytał niecierpliwie diagnosta.
- Beth jest u swojej przyjaciółki. Możesz przestać się martwić o to że popełniła samobójstwo z rozpaczy – powiedział nie podnosząc głowy znad papierów.
- Ona nie ma znajomych! – Wrzasnął House.
- Ależ oczywiście, że ma. Jej przyjaciółka ma na imię Katy, poznały się na basenie. Katy jest po ciężkim wypadku i nadal ma problemy z chodzeniem. Jej mąż wyjechał niespodziewanie i ona została sama z Abi. Akurat ma gorsze dni, więc poprosiła Beth o pomoc. Beth będzie u niej do powrotu jej męża.
- Kto to jest Abi?
- Córka Katy. Ma pięć lat. I jest bardzo żywym dzieckiem. Właśnie pieką ciasteczka. – Wilson znęcał się nad przyjacielem.
Usłyszał następne trzaśnięcie drzwiami. Onkolog uśmiechnął się szeroko i z satysfakcją.

Beth otworzyła z trudem drzwi do sieni, objuczona dwoma torbami z zakupami manewrowała tak by ich nie upuścić. Drogę zagrodziła jej laska.
- Widzę, że wreszcie wracasz do domu.
- House! Mam tutaj jajka, jeśli je potłukę, zemszczę się okrutnie! – Była wściekła na niego.
- Czy to oznacza, że mogę przyjść na jajecznicę? – zawołał za nią bezczelnie diagnosta.
- Nie, to oznacza, że rozpakowuję zakupy, karmię kota i wracam do Katy. Dziś wraca jej mąż i fajny obiad trzeba stworzyć. – ostanie słowa przygłuszyło trzaśnięcie drzwiami.
Beth rzeczywiście się spieszyła, a ponieważ nie jeździła samochodem, utrudniało jej to robienie zakupów i poruszanie po mieście. Rozpakowała zakupy, nakarmiła obrażonego śmiertelnie Fila i wypadła z kamienicy. Czekał na nią House, oparty swobodnie o motor.
- Podwiozę cię – zaproponował.
- Tym? - Wskazała ręką na czerwonego potwora.
- Tak.
- Ok.
Nieco zaskoczony szybką decyzją, House rzucił jej kask. Beth założyła go, podeszła do House’a i podała mu adres Katy. Swobodnie wsiadła na motor i objęła diagnostę w pasie. Jeździłaś już na motocyklach...
Faktem jest, że diagnosta popisywał się podczas jazdy, ale nie zrobiło to większego wrażenia na Beth. Najwyraźniej cieszyła się przejażdżką, nie okazując strachu podczas wyczynów House’a. Na miejscu, zeskoczyła z motoru, oddała kask i pobiegła w stronę małej figurki podskakującej niecierpliwie na ścieżce. Podniosła małą i wprawnie posadziła ją sobie na biodrze. Dziewczynka obejrzała się i pomachała mu ręką. Sam nie wiedział dlaczego też pomachał i odjechał.
Za drzwiami domu Katy, Beth jęknęła głucho. Abi popatrzyła na nią swoimi bystrymi oczami.
- Ciociu, on wydaje się być bardzo miły. – stwierdziła poważnie.
- Abi, słowo miły w odniesieniu do House’a to herezja – wyjaśniła małej.
Katy parsknęła śmiechem.
- Wygląda na interesującego mężczyznę - powiedziała obserwując uważnie przyjaciółkę.
- Bo jest – mruknęła Beth.- Tylko wytrzymać z nim się nie da.

Beth wysiadła z auta Seana kawałek od domu. Miała ochotę na spacer. Znad oceanu nadciągnęła mgła i nagle miasto zrobiło się nierealne. Miękkie światła latarni ulicznych otulone były wstęgami mgły. Beth miała wrażenie, że z zaułka wyskoczy Marchewa wołając: Straż! Straż!, gdzieś z tupotem przemknie Bagaż, a ją samą wyminie żwawo babcia Weatherwax spiesząca do Niani Ogg. Roześmiała się sama do siebie.
Oczywiście, House czekał na nią. Beth tylko westchnęła, ale przyjęła zaproszenie na drinka. W końcu nigdzie się nie spieszyła. Weszła do środka, beztrosko rzuciła kurtkę i torbę na podłogę. W kominku palił się ogień, wyciągnęła więc dłonie, żeby je ogrzać.
- Szłaś na piechotę całą drogę? – House podał jej szklaneczkę z whisky.
- Ależ nie. Wysiadłam niedaleko, bo chciałam się przejść. Tylko zapomniałam rękawiczek. Fajnie to wszystko wygląda we mgle. Całkiem jak Ankh- Morpork, na szczęście bez jego zapachu – roześmiała się.
- Lubisz Pratchetta – stwierdził.
Ten facet nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Nie podejrzewałabym go o to, że czyta Świat dysku!
- Chciałem ci coś zagrać – usiadł przy fortepianie i kiwnął na nią ręką. Beth przyciągnęła sobie taboret i usiadła obok. House zaczął grać wolny, delikatny utwór. Słuchała z przyjemnością, melodia była piękna, zwiewna i ulotna. Przyglądała mu się jak grał. Miał zamknięte oczy a jego długie palce błądziły po klawiszach swobodnie, powołując do życia dźwięki. Skończył grać i spojrzał na Beth. Nie musiał pytać czy się podobało. Uśmiechnął się i niespodziewanie zapytał:
- Jaki kamień lubisz najbardziej?
- Kamień? Aaaa... nefryt – odpowiedziała zaskoczona.
- Nefryt. Czyli Jade. – zapisał to na papierze nutowym. – A wiec Jade, pójdziesz ze mną na obiad? – zapytał.
- Ja z tobą, tak? Do knajpy. Ale to nie jest randka? – upewniła się.
- Nie, nie randka... po prostu obiad. Jutro wieczorem.
- Ok – Dopiła drinka i wstała.
- W porządku, w takim razie jutro o dziewiętnastej w „Silver Tears”, ona...
- Wiem gdzie to jest – przerwała mu Beth. – Ok, będę tam jutro o dziewiętnastej.
Odstawiła szklaneczkę na kominek, złapała torbę i kurtkę, i już jej nie było. Został tylko zapach perfum. Ładnie wyglądała w tych czarnych, jedwabnych spodniach i ciemnofioletowej, mocno wyciętej bluzce...

Późnym wieczorem, House był skłonny sam udać się do pacjentki i rozwiązać problem radykalnie. Nie reagowała na żadne leczenie. Nie wiedzieli, co jej jest a ona umierała. Jak tylko zaczynało się poprawiać, przychodził kryzys. Wykończone Kaczuszki siedziały w ponurym milczeniu w pokoju lekarskim. House wraz z Wilsonem był u siebie. Nie miał żadnego pomysłu. Popatrzył na Wilsona ponuro. Ten zareagował gwałtownie:
- House, jeśli chcesz mnie zmusić do powtórzenia po raz czwarty testów na raka nie ręczę za siebie!
- Nie. Ale może masz... – przerwał nagle i wlepił oczy w drzwi wejściowe. – Cholera, zapomniałem. No, to teraz się zacznie...
Wilson obejrzał się ze zdumieniem. W drzwiach stała Beth przyglądająca się diagnoście ze złośliwym uśmiechem. Onkolog z trudem powstrzymał gwizdniecie. Beth miała na sobie sukienkę, co już było bardzo dziwne, bo sukienek nie nosiła. A jednak miała na sobie kieckę. Bardzo grzeczną kieckę. Nieduży dekolt, długie rękawy... za to sukienka kończyła się sporo powyżej kolan ukazując parę naprawdę ładnych nóg.
Ona powinna nosić tylko takie sukienki... pomyślał zachwycony Wilson.
Beth podeszła do biurka House’a.
- Jak rozumiem: zapomniałeś – stwierdziła rzeczowo. – Wiesz, Jim, ten tutaj osobnik zaprosił mnie na obiad.
- Aha – stwierdził inteligentnie Wilson. – Nie przyszedł a ty czekałaś i przyjechałaś tutaj zrobić mu awanturę?
- Och, nie. Zjadłam dobry obiad, wypiłam wino i zjawiłam się sprawdzić, co go zatrzymało – wyjaśniła blondynka nie spuszczając wzroku z milczącego diagnosty.
- Yyyy? Sama zjadłaś obiad? – Wilsonowi jakoś nie mieściło się to w głowie.
- A co, to jest zabronione? – zdziwiła się Beth. – Wiesz, House, istnieje taka rzecz, Graham Bell ją wymyślił. Nazywa się telefon. Mogłeś z niego skorzystać.
- Zapomniałem, mamy...- w tym momencie do sali wpadł Foreman.
- Mamy nowy objaw! – Krzyknął.
House poderwał się, natychmiast zapominając o wszystkim innym poza pacjentką. Wszedł do pokoju lekarskiego, stanął przed tablicą i przypatrzył się jej uważnie.
- Diagnozy, ludzie! Tylko coś z sensem.
Beth, nie spuszczając oczu z House’a, zdjęła płaszcz i usiadła obok Wilsona, zakładając nogę na nogę, co spowodowało, że sukienka podjechała jeszcze wyżej. Onkolog wlepił oczy w nogi blondynki.
- Wilson! Przestań gapić się na nogi Beth! Ona jest moja, łapy przy sobie. I, Kuttner, ciebie też to dotyczy! – Najwyraźniej diagnosta posiadał oczy naokoło głowy.
- To zawsze tak wygląda? - Zapytała zafascynowana Beth.
Wilson zdał sobie sprawę, że przecież ona nigdy nie widziała House’a w roli lekarza.
- Tak, zawsze albo i gorzej. – mruknął onkolog.
- To jest lepsze niż telewizja. Szkoda, że nie wiedziałam, bo bym przyniosła popcorn.
- Mam orzeszki – Wilson sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę. Otworzyli ją i zaczęli podjadać komentując, to co działo się w pokoju lekarskim. Nagle pagery Kaczątek zapiszczały a oni biegiem wypadli z pokoju. House siedział na stole i nie spuszczał oczu z tablicy pokrytej całkowicie napisami. Bawił się laską i był gdzieś tam w swoim odległym od rzeczywistości świecie. Jego pager zapiszczał gwałtownie. Diagnosta wstał i skierował się do wyjścia.
- Wilson ty idziesz ze mną! - Rozkazał.
Onkolog wzruszył ramionami, oddał torebkę z orzeszkami Beth i poszedł za Housem. Została sama w hausowym królestwie. Rozejrzała się, zauważając gitarę, piłki, stosy czasopism i poczty ustawione w chwiejne stosy, i książki leżące wszędzie. Przeszła do pokoju lekarskiego, przeczytała objawy, które nic jej nie powiedziały i wzięła do ręki kartę pacjentki.
Wera Chillkud, lat 35. Mężatka. Bezdzietna. Czytała kolejne pozycje, aż coś przyciągnęło jej uwagę. Przeczytała jeszcze raz. Ciekawe. Przejrzała wywiad z pacjentką, z mężem, rodziną. Coś nie dawało jej spokoju. A co mi szkodzi sprawdzić. Podeszła do komputera i wrzuciła w gugle, to co ją interesowało i zaczęła szukać. Zajęcie tak ją pochłonęło, że nie zauważyła powrotu zespołu i samego House’a. Zafascynowana czytała informacje znalezione w necie, zapisując potrzebne rzeczy na kartce. Nie zwracając na nic uwagi wyszła z gabinetu. Od jednej z pielęgniarek dowiedziała się, że pacjentka House’a leży w sali 202. Poszła tam. Oprócz pacjentki nie było w niej nikogo. Zmarszczyła brwi i zaczepiła następną pielęgniarkę. Ta pokazała jej męża pacjentki siedzącego w szklanym patio. Podeszła bliżej a wtedy mężczyzna wlepił w nią oczy. Mam wszystko co mi potrzeba.
- Coś przegapiliśmy. Ale co?!! Co przegapiliśmy?? – wykrzykiwał House.
- Działanie osób trzecich – rozległ się spokojny głos.
House obrócił się w kierunku Beth stojącej w drzwiach.
- Co masz na myśli? – spytał zwodniczo łagodnym głosem. – Sugerujesz, że ktoś macza w tym swoje brudne paluchy?
- Tak. Stara zasada mówi is fecit, cui prodest...
- A co to znaczy? – przerwał Taub
- Ten uczynił komu to przynosi korzyść – przetłumaczył niecierpliwie House. – Trzeba było się uczyć łaciny.
- Ad rem. Wera jest ubezpieczona na 150 tys dolarów. Ubezpieczenie jest zapisane na jej męża. Dokonano tego sześć miesięcy temu. Mężulek prowadzi agencję nieruchomości, która po zawirowaniach na tym rynku ledwo zipie. Wera ma rodziców, znajomych, męża, a jednak umiera i nikogo obok niej nie ma. Dlaczego? Może rodzina nie wie jak poważny jest jej stan? Jej mąż jest w szpitalu, ale siedzi na patio i pożera oczami każdą kobietę przechodzącą obok. Stanęłam obok niego. Oczy mu się przylepiły do moich nóg jak macki ośmiornicy do szyb akwarium.
Rozległy się zduszone chichoty. Beth rzuciła kose spojrzenie na zespół. Natychmiast umilkli.
- Ale to jest tylko... poszlaka. – stwierdził House.
- Owszem. Ale to nie wszystko. Otóż Osgood jest z wykształcenia biologiem. I pracował dość długo w zespole pod kierunkiem profesora Waltona. Z Heather Hallen na Uniwersytecie Michigan*. Kilka lat temu niespodziewanie zrezygnował i zajął się nieruchomościami.
Wilson zorientował się, że House już wie, o czym ona mówi.
- Truł ją maleńkimi dawkami. Żyła, ale wątroba siadała. Dlatego nic nie działało. Tylko leki osłonowe na wątrobę hamowały działanie trucizny.
- Tego nie wiem, nie jestem lekarzem. Dla mnie za dużo się zgadza. – stwierdziła Beth.
- Zaraz, o czym wy do cholery mówicie???- wrzasnął Foreman.
House podszedł do tablicy i starannie zmazał prawie wszystko. Zostały tylko:
bóle brzucha
nudności
wymioty
gwałtowna biegunka
spadek ciśnienia
zmniejszenie ilości oddawanego moczu
- Alfa-amatynina. – powiedział House. – Nikt na to nie wpadł, bo pacjentka podała, że nienawidzi grzybów, więc nie robiliśmy testów.
- Amerykanie – mruknęła Beth. – Można wytruć połowę narodu i nawet nie będą wiedzieć, co ich zabiło.
- Nadal nie wiem jakim cudem wpadłaś na to... – odezwał się Foreman.
- W królestwie ślepców jednooki jest królem – odpowiedziała niejasno blondynka.
- A co to znowu jest? – Tym razem Kuttner.
- George Herbert Wells – odpowiedzieli zgodnie House i Beth.
Wilson skrzywił się. Sam House był nieznośny, a w parze z Beth to już było nie wytrzymania.
- Czy ktoś z was widział kiedyś śmierć osoby zatrutej muchomorem sromotnikowym? – zapytała Beth. – Nie? Szkoda.
- Ty widziałaś? – odezwał się Kuttner..
- Tak. Ośmioletni chłopiec. Niesłychanie podekscytowany, bo jego ukochana kotka urodziła kociaczka. Spóźnił się na kolację i zjadł mało.. ale wystarczająco. Jego rodzina zmarła szybko. On nawet nie pytał.. wiedział, że jest źle. Martwił się tylko o te cholerne koty, więc policjant przydzielony do tej sprawy przywiózł je. Głaskał je i zapewniał, że wszystko będzie w porządku. Czuł się dobrze. A potem... potem poszło błyskawicznie. Jedną ręką trzymał koszyk z kotami, druga rękę policjanta. I umierał w mękach przez całą cholerną godzinę. I tak, to było specjalnie zrobione i tak, sprawca został złapany**. To wszystko - pokazała na kartkę, to tylko teoria. – obróciła się i skierowała do wyjścia.
- Beth. Jakiego koloru był kociak? - Głos House’a
- Czarno-biały. – I wyszła.
To ty byłaś tym policjantem, dlatego masz czarno-białego kota. Swoiste memento mori?... myśli Wilsona gnały jak oszalałe.
House wyciągnął komórkę i wybrał numer.
- Cześć Heather, Greg House – zaczął. Wysłuchał odpowiedzi i zapytał: - Mówi ci coś nazwisko Osgood Chillhud? - Tak? A był może u was niedawno? Ok... dzięki. I Heather... doskonała robota z tym genem kodującym. Na razie.
- Nasz mężuś pracował, nie był lubiany, był u nich sześć miesięcy temu, właściwie nie wiadomo po co. Interesujące, prawda?
- Przenieście pacjentkę do sterylnej sali i nie wpuszczajcie męża. Zróbcie badania na obecność trucizny i... na wszelkie inne toksyny jakie wam wpadną do głowy. Jeśli się potwierdzi teoria Beth, zacznijcie ją leczyć i poczekamy czy przeżyje.Wpiszcie ją na listę do przeszczepu wątroby. Jeśli nie potwierdzi się, jesteśmy w punkcie wyjścia. Do roboty.
- Wilson....
- Dobrze, znajdę ją – powiedział Wilson.
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Najwyraźniej Beth posiadała zdolność rozpływania się w powietrzu. W końcu dopadł ją na tylnych schodach. Siedziała bawiąc się pierścionkiem. Była całkowicie spokojna i uśmiechnięta.
- Potwierdziło się. I była już policja.
- Ok. Możemy jechać do domu?
- Jasne.
House czekał na nich przed gabinetem niecierpliwie postukując laską. Wilson poszedł po płaszcz, Beth zabrała swój płaszcz i torebkę z gabinetu diagnosty.. Zjechali do lobby i byli już w połowie drogi do wyjścia, kiedy Beth stanęła jak wryta.
- Zaraz, House. Ty jesteś motorem, tak? – zobaczyła kiwniecie głowy diagnosty. – Nic z tego nie jadę z tobą!
- Dlaczego??
- Bo mam na sobie to! – wskazała krótką sukienkę.- Nie mam zamiaru zostać zamknięta za obrazę moralności, a wy będziecie się obżerać w tym czasie moim leczo i wylegiwać na mojej kanapie! Nie ma mowy! – Obejrzała się i uśmiechnęła się przymilnie. – Wilson... podwieziesz mnie? - Spytała słodko.
- Oczywiście.
- Są jeszcze na świecie dżentelmeni – powiedziała Beth, wsuwając rękę pod ramię onkologa. Obydwoje, zadowoleni jak norki, minęli House’a i wyszli ze szpitala. Dopiero wtedy diagnosta oprzytomniał, minął Cuddy, która usiłowała go zatrzymać i pokuśtykał szybko do wyjścia. Na zewnątrz wydarł się:
- Wilson! Oddaj moją kobietę!!!!!!!!!
- Spadaj House! – rozległo się w odpowiedzi.
W samochodzie Wilsona, Beth przyjrzała mu się uważnie i niespodziewanie zapytała:
- Kto wygrał?
- Co?
- Pytam, kto wygrał zakład.
- Skąd wiesz, że był jakiś zakład? – zapytał zdumiony lekarz.
- Mieliśmy przy wyjściu za dużą widownię. Zaciekawioną widownię. No więc? – ponowiła pytanie.
- Ja – stwierdził z satysfakcją Wilson. – Obstawiłem, że nie pojedziesz z Housem, ze względu na kieckę.
- Jesteś uroczy – zaśmiała się Beth i niespodziewanie przechyliła się i pocałowała go w policzek. – Dzięki.
Wilson musiał przyznać, że zrobiło to na nim wrażenie. Szkoda... pomyślał.
- Czy wiesz jak będą plotkować teraz w szpitalu? – zapytał onkolog.
- Wyobrażam sobie – Beth skrzywiła się. – Mam nadzieję, że za tydzień zapomną.
Wilson przez całą drogę wypatrywał House’a na motorze ale nie widział go. Dziwne.
- Jedzie za nami, jest za trzecim autem – najwyraźniej Beth czytała w jego myślach. – Za chwilę skręci w lewo i dojedzie na miejsce przed nami.
I rzeczywiście, kiedy podjechali pod budynek, House już tam był, niedbale oparty o motor.
- Nie spieszyliście się za bardzo – wycedził. Czekam i czekam.
- Kłamca – mruknęła Beth i poszła do budynku. Przyjaciele poszli za nią wpatrując się w jej nogi.



Cytat:

* zespół zajmuje się badaniem alfa-amatyniny
** historia autentyczna


A tak wygląda sukienka Beth

[link widoczny dla zalogowanych]




Teaser

- Abi! Nie wolno podsłuchiwać! – Katy była oburzona.
- Ale ja jestem mała i nikt mi nic nie mówi! – To muszę sobie jakoś radzić – Abi była wyraźnie urażona.
Podoba mi się ta mała. Bystra dziewczyna... pomyślał House i sam zdziwiony tym co robi wyraził zgodę. Wyłączył telefon i zastanawiał się jak zareaguje Wilson.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez nefrytowakotka dnia Pią 11:04, 03 Paź 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jarii007
Kardiochirurg
Kardiochirurg


Dołączył: 30 Wrz 2008
Posty: 2951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 12:09, 03 Paź 2008    Temat postu:

Suuuuuuuuuuuuuuuuper xD
A jakie długie

Hehe

Cytat:
- To jest lepsze niż telewizja. Szkoda, że nie wiedziałam, bo bym przyniosła popcorn.
- Mam orzeszki – Wilson sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę. Otworzyli ją i zaczęli podjadać komentując, to co działo się w pokoju lekarskim.


Hehe dobre musiały być te orzeszki Przezorny zawsze ubezpieczony

Cytat:
- Beth. Jakiego koloru był kociak? - Głos House’a
- Czarno-biały. – I wyszła.
To ty byłaś tym policjantem, dlatego masz czarno-białego kota. Swoiste memento mori?... myśli Wilsona gnały jak oszalałe.


Piękne

Cytat:
- Wilson....
- Dobrze, znajdę ją – powiedział Wilson.


Czyta w myślach

Cytat:
– Wilson... podwieziesz mnie? - Spytała słodko.
- Oczywiście.
- Są jeszcze na świecie dżentelmeni – powiedziała Beth, wsuwając rękę pod ramię onkologa. Obydwoje, zadowoleni jak norki, minęli House’a i wyszli ze szpitala.


Oj są , są

Cytat:
Na zewnątrz wydarł się:
- Wilson! Oddaj moją kobietę!!!!!!!!!
- Spadaj House! – rozległo się w odpowiedzi.


Wojoiwniczy House. Podoba mi się

Cytat:
- Jesteś uroczy – zaśmiała się Beth


Ahhh jest

A ta sukienka Beth Po prostu śliczna
Już widzę jak się ślinili do niej

Tak więc:
Życzę Weny [dobrze że Twój Wen się czuje doceniony , ale ja się nie dziwię bo jest naprawdę świetny ]

I oczywiście czekam na następną część !!!



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jarii007 dnia Pią 12:14, 03 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BuTtErfly...?.!
Gastroenterolog
Gastroenterolog


Dołączył: 29 Wrz 2008
Posty: 1718
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:51, 03 Paź 2008    Temat postu:

Coraz bardziej mnie wciąga...... Więc niech wena cię nie opuszcza

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:49, 04 Paź 2008    Temat postu:

Tym razem krótkie. Więcej może po południu.
*ukłony dla czytaczy*


Plotki w szpitalu nie ucichły ani za tydzień ani za dwa tygodnie. Spekulacjom nie było końca. O Beth, poza tym, że jest cudzoziemką, mieszka nad House’m no i najwyraźniej z nim jest, nie było nic wiadomo. Wilson milczał jak grób, a z House’a jak zwykle nie można było nic wyciągnąć, więc tajemnicza kobieta stanowiła główny temat plotek. Diagnosta wydawał się być z tego powodu dziwnie zadowolony.
Jesień dość gwałtownie przeszła w zimę i zaczęło się odliczanie do świąt. A świąt House nienawidził. Jego budzik wypluł z siebie kolejną przeróbkę starej kolędy a rześki głos faceta poinformował, że jest bardzo zimno i nadal pada śnieg: więc, ludzie ubierzcie się ciepło i uważajcie, bo z odśnieżaniem jest kiepsko!
Wspaniale. Czyli trzeba wstać, bo Wilson nienawidzi się spóźniać... Samochód House’a stał znowu w warsztacie. Wiedział, że czeka go kupno nowego auta, ale jeszcze nie nie przyzwyczaił się do tej myśli. Noga dała znać o sobie, więc miał być to jeden z t y c h dni. Dni kiedy ból był nie do wytrzymania i nawet vicodin nie pomagał. Ubrał się z trudem i powlókł się w kierunku wyjścia. Usłyszał szybkie kroki i :
- Cześć, House! Głos Beth.
- Cześć, Jade. – głos House’a był cichy.
Blondynka natychmiast się zatrzymała.
- Noga? – zapytała. Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała – dlaczego, jeśli już nie chcesz chodzić na rehabilitację, nie kupisz przynajmniej sobie jacuzzi? Przecież cię stać na to. Zrób sobie prezent na Gwiazdkę.
- Co takiego?
- Nie wiesz co to jacuzzi??? Zdziwiła się Beth.
- Wiem ale... – przerwał. Stał na progu bramy i patrzył na całkowicie zaśnieżone schodki i jeszcze gorzej wyglądający chodnik.
- Dozorca złamał nogę – poinformowała go Beth. – Dlatego wygląda tu jak na Alasce.
House stał nieruchomo i zastanawiał się jakim cudem dojdzie do krawężnika. W końcu ostrożnie zaczął pokonywać zasypane i śliskie jak cholera schody. Prawie mu się udało. Na ostatnim stopniu laska ugrzęzła w śniegu i zaczął tracić równowagę. Dłoń Beth złapała go pod łokieć i pomogła stanąć równo. I natychmiast go puściła, za co był wdzięczny. Nie narzucała się z pomocą, ale była. Wilson, który właśnie przyjechał, zauważył zajście i poczuł podziw. Najwyraźniej zdawała sobie sprawę, jak bardzo House nienawidzi być bezradny i jak bardzo czuje się upokorzony, gdy musi skorzystać z tejże pomocy. Już bez przeszkód House dobrnął do samochodu Wilsona i z ulgą oparł się o otwarte drzwi. Beth pochyliła się rzuciła wesołe:
- Cześć, Jim! I odwróciła się w stronę House’a. – Jak chcesz zrobię ci masaż, znaj moje dobre serce!
- Dzięki, skorzystam – odparł diagnosta uśmiechając się lubieżnie.
Beth wzniosła oczy do góry, ale nic nie powiedziała bo dobiegło ją zniecierpliwione wołanie:
- Ciociu, pospiesz się! Mama obiecała zawieźć nas, żeby obejrzeć całkiem żywego renifera! – Krzyczała Abi wychylona z auta.
- Ciekawa jestem jak wyglądałby nie całkiem żywy renifer – i poszła usiłując utrzymać równowagę na śliskiej powierzchni. Niedaleko auta Katy, poddała się i przejechała długim ślizgiem zatrzymując się gwałtownie na samochodzie. Wyczyn Beth spotkał się z żywym aplauzem małej.
House wsiadł do samochodu przyjaciela, mając nadzieję, że ten dzień nie będzie taki zły na jaki się zapowiadał.
W porze lunchu diagnosta wpadł do Wilsona kazał mu się zbierać.
- Ale gdzie idziemy? - Dociekał onkolog.
- Zobaczysz. To niedaleko. – House był wyraźnie zadowolony.
Zatrzymali się przed ogromnym centrum łazienek. Diagnosta skierował się do wejścia a zdumiony Wilson podążył za nim. W środku House wypatrzył sprzedawcę i oświadczy,ł że chce kupić wannę z jacuzzi. Wilsona zatkało. A jemu co się stało? Zwariował do reszty? Co go napadło?... myślał Wilson gorączkowo. Tymczasem sprzedawca zapytał House’a jaką ma łazienkę.
- Ohydną – wymamrotał Wilson, ale ucichł na widok wściekłego spojrzenia przyjaciela. Na plus sprzedawcy zaliczyć trzeba to, że z trudem ale jednak, utrzymał uprzejmy wyraz twarzy. House nie miał zamiaru spędzać w salonie więcej czasu niż trzeba, ma być taka wanna, żeby weszła do jego łazienki i jak najniższa. Sprzedawca rzucił spojrzenie na laskę diagnosty i skinął głową. Doszli szybko do porozumienia, a Hause, manipulując i nieco szantażując uzyskał od sprzedawcy zapewnienie, że jutro zaczną montaż. Diagnosta opuścił sklep niezwykle zadowolony.
- Co cię napadło żeby kupować jacuzzi? – spytał Wilson.
- Beth powiedziała żebym kupił. Jako prezent na gwiazdkę, więc kupiłem – wzruszył ramionami House.
Beth powiedziała a ty poszedłeś i kupiłeś. Albo ja mam omamy słuchowe, albo on zwariował. Ciekaw jestem, czy ona sobie zdaje jaką ma władzę nad nim... Ale jak ją znam, to wie i nic nie robi...
- Cześć, Beth, chciałem ci powiedzieć, że kupiłem to jacuzzi – poinformował radośnie House. – Jutro zaczynają montaż.
- Czyli, jak rozumiem, przeprowadzasz się do mnie – to nie było pytanie.
- No jasne. Cieszysz się prawda? – spytał diagnosta.
- Tak samo jak na inwazję szarańczy. – odłożyła słuchawkę.
House uśmiechnął się błogo.

Miał problem i to poważny. Święta były tuż, tuż a on nie wiedział co ma robić. Na każde pytanie o święta Beth wykręcała się jak mogła. On nie obchodził świąt, Wilson w sumie też nie... ale co z Beth? Na szczęście miał już dla niej prezent. Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu.
- House.
- Cześć. Jestem Katy, znajoma Beth. – głos brzmiał nieco niepewnie.
- Cześć Katy, czy coś się stało?
- Nie... po prostu... jesteśmy tylko we dwójkę z Abi.. i - Katy skoczyła na głęboka wodę. – Chciałam zaprosić ciebie i Wilsona na wigilię do nas. To żadna uroczystość, ot taka kolacja...- głos Katy ucichł.
House’a zatkało. Tego się nie spodziewał. I nie wiedział co ma powiedzieć. Nie znosił ludzi, nie cierpiał poznawać nowych, źle czuł się w ich towarzystwie. Jego rozmyślania przerwał cichy dźwięk w telefonie.
- Abi! Nie wolno podsłuchiwać! – Katy była oburzona.
- Ale ja jestem mała i nikt mi nic nie mówi! – To muszę sobie jakoś radzić – Abi była wyraźnie urażona.
Podoba mi się ta mała. Bystra dziewczyna... stwierdził House i sam zdziwiony tym co robi, wyraził zgodę. Wyłączył telefon i zastanowił się jak zareaguje Wilson. A onkolog tylko pokiwał głową, dziękując w duszy, że Katy natychmiast do niego zadzwoniła, oszczędzając mu zawału serca. Przyjął spokojnie nawet to, że przyjaciel zwalił na niego sprawę prezentów.
W tym roku Kaczuszki się wycwaniły i same urządziły losowanie, tak więc House nie miał żadnej radochy. Ale tylko na zewnątrz. Był zadowolony, że uczyli się i nie dawali się już tak wrabiać w jego gierki. Otworzył gabinet i wszedł. Na jego krześle leżała ślicznie opakowana paczka. Na niej mazakiem narysowano nieco ponury domek, podparty laską. Mimo woli uśmiechną się. Ciekaw był od kogo pochodzi prezent. Otworzył powoli paczkę i znalazł w niej dwa t-shirty, czarny i popielaty. Czarny z napisem Everybody lies! A popielaty People don't change!. Roześmiał się. Była tam jeszcze jedna rzecz... a właściwie dwie. Piękny, kaszmirowy sweter, w jego ulubionym odcieniu błękitu z przypiętą kartką: załóż mnie jak siadasz na motor! I mały drobiazg. Wisiorek z nefrytu oprawiony w złoto. Talizman. Na jednej stronie znajdowała się stylizowana głowa smoka a na drugiej bażanty. Bażanty i smoki. Dobrobyt, szczęście i długie życie. Bażanty i smoki... Talizman był istnym cackiem. House kołysał nim przed oczami. Bażanty i smoki. Nie uznawał żadnych wisiorków, sygnetów, bransoletek. Facet nie nosi takich rzeczy i tyle. Bażanty i smoki... odbiło się echem po jego umyśle. Przypomniał sobie starego Chińczyka, który uczył go mandaryńskiego. I jego drżący głos, gdy opowiadał o nefrycie, bogini Quan-yin i talizmanie który nosił. Bażanty i smoki, chłopcze to wszystko czego chcesz... nie zastanawiając się więcej założył talizman na szyję. Beth znała go lepiej niż przypuszczał.
Z zamyślenia wyrwał go głos przyjaciela:
- Widzę, że dostałeś już swój prezent. – Wilson z zainteresowaniem obejrzał podkoszulki wyobrażając sobie reakcje, kiedy House się w nich zjawi oraz sweter. – Beth ma doskonały gust – skomentował.
- A co ty dostałeś?
- Hmm... – Wilson pokazał album nieznanego zespołu – tu jest ta piosenka która tak mi się podobała kiedy słuchałem jej u Beth... pamiętasz?
House oczywiście pamiętał. Piosenka nazywała się "In my road" i była wyjątkowo piękna. Zastanawiał się jakim cudem Beth zdobyła cała płytę.
- Aha i jeszcze to. W dłoni Wilsona pojawił się bardzo elegancki, jedwabny krawat od Armaniego. Gładki, w kolorze przygaszonego fioletu.
- Wreszcie masz przyzwoity krawat. Rzeczywiście Beth ma gust. – stwierdził diagnosta. – Masz przy sobie prezenty? Muszę zawieźć do Katy parę rzeczy to zabiorę i to. Jakby co, zaraz wracam. – zdjął koszulę i sięgnął po sweter. Wilson dostrzegł nikły błysk złota na jego szyi ale przezornie się nie odezwał.
- House, wychodzisz gdzieś? Zapytał Taub – Ty masz sweter na sobie! Przecież ty nie nosisz takich rzeczy!
- Jak widać noszę – odparł diagnosta i zniknął.
Wilson wzruszył jedynie ramionami.

Do Katy dotarli punktualnie, Abi oczywiście czekała na dworze tupiąc niecierpliwie, cała rozpromieniona.
- Nareszcie jesteście! Chodźcie bo jest zimno! Możecie zmarznąć! – Abi była bezbłędna z tą swoją troską. Popatrzyła na House’a i zapytała: - Ty jesteś ta herezja?
- Słucham??
- Beth powiedziała że, słowo miły i ty to herezja. – wyjaśniła grzecznie Abi.
- Wiesz, coś w tym jest... - stwierdził House, rzucając długie spojrzenie na Beth.
W niewielkim holu zrobiło się natychmiast zamieszanie, goście usiłowali się witać i równocześnie rozbierać. Wilson ze zdumieniem stwierdził, że House ubrał się... elegancko. Czarne dżinsy, biała (uprasowana!) rozpięta pod szyją koszula i czarna marynarka. Hmmmm...
- Ciociu! Jaką masz piękną sukienkę! – od rozmyślań nad przyjacielem oderwał go okrzyk Abi.
Rzeczywiście Beth miała na sobie kolejną małą czarną... ale jaką. Wilson przypomniał sobie "Śniadanie u Tiffaniego" i sukienkę Audrey Hepburn. Była to właśnie t a sukienka. I też wykończona u góry perłami. Z jednym zastrzeżeniem: Audrey nie miała jej takiej krótkiej... Beth zaczerwieniła się gwałtownie i rzuciła spojrzenie na House’a. A więc to jest prezent gwiazdkowy dla Beth...
Kolacja upłynęła bardzo przyjemnie, jedzenie było pyszne, Abi była niezwykle grzeczna, House i Sean znaleźli wspólną pasję: motory, a Wilson i Katy rozmawiali o nowych trendach w sztuce. Katy rysowała i to bardzo dobrze, ale nie chciała nigdzie wysyłać prac. Beth prawie się nie odzywała.
- Czy możemy już pójść do salonu? Chyba byłam już wystarczająco grzeczna? – spytała Abi.
Beth stłumiła śmiech, a Katy wzruszyła ramionami i towarzystwo przeniosło się do salonu, co uszczęśliwiło małą, ponieważ nastał czas prezentów. House obserwował Beth, która cierpliwie tłumaczyła Abi różnicę pomiędzy stylem jeździeckim typu western a angielskim. Rodzice zafundowali jej naukę konnej jazdy, co było jej marzeniem.
- Ale ty będziesz mnie też uczyć, ciociu. – stwierdziła Abi.
- Ja nie mam uprawnień, kochanie.
- Ale jeździsz lepiej niż wszyscy trenerzy!
Ot i następna tajemnica Beth. Masz więcej sekretów niż jest pcheł na bezpańskim psie – pomyślał Wilson.
House, siedzący na kanapie nieco podgłośnił dźwięk w telewizorze. Beth poderwała się i wyjęła pilota z jego reki. Usiadła na oparciu kanapy i powiedziała:
- To chyba Flatley?
Katy usiadła na kanapie obok House’a i stwierdziła:
- Chyba tak.
- To na pewno on. To jest show z Hyde Parku. 25 tys osób go oglądało. – Beth była pewna swego. - Niesamowite widowisko, jak się je widziało na żywo.
- Flatley? To ten co ma rekord Guinnessa w stepowaniu? – zapytał House
- Tak, 36 uderzeń na sekundę – odpowiedziała Beth.
Sean westchnął i mruknął:
- Mamy przechlapane, Katy to uwielbia.
- Aaaaa.. to się spodoba panom! – powiedziała Beth, kiedy na scenę wpadła piękna brunetka w czerwonej sukience. – Morigann uwodzicielka. A nie mówiłam? – stwierdziła złośliwie, kiedy panowie zgodnie wbili wzrok w ekran.
Mimo zainteresowania ekranem Wilson zauważył jak House wyciąga rękę i przyciąga Beth do siebie. Onkolog pozbierał pospiesznie szczękę z podłogi pilnie licząc czy ma wszystkie zęby. Zauważył, że przygląda mu się Abi. Mała puściła do niego oko uśmiechając się niewinnie.





talizman, ten po prawej
[link widoczny dla zalogowanych]



Teaser:
- Czy wiesz jak funkcjonuje jego mózg? Zapytała niespodziewanie.
- Co masz na myśli? – zapytał zaintrygowany.
- To, że on nie myśli jak każdy z nas. Czasem mam wrażenie, że używa skrótów czasoprzestrzennych, aby dojść do jakiegoś zaskakującego wniosku. Grasz w szachy? – zapytała.
- Owszem, ale nie najlepiej. Dlaczego pytasz? - Wilson był zaskoczony zmianą tematu.[/url]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez nefrytowakotka dnia Sob 12:57, 04 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:33, 04 Paź 2008    Temat postu:

I kolejna część. Powoli zbliżamy się do wyjaśnienia tajemnicy Beth
Wen mnie dzisiaj męczył, więc może jeszcze coś będzie. *straszy*


Zugzwang.
[pozycja w której każde własne posunięcie pogarsza sytuację.]

Wilson tak naprawdę nie wiedział co ma powiedzieć Beth siedzącej naprzeciw niego w restauracji.
- Wydawało mi się, że pomiędzy wami jest wszystko ok. Jesteście ze sobą prawie sześć miesięcy, prawie mieszkacie razem... – przerwał, bo zobaczył jej minę.
- Taak??? Naprawdę? Prawie jesteśmy razem, prawie mieszkamy. Wilson, nie uważasz że to słówko p r a w i e jest znaczące? A właściwie cholernie znaczące??? Tak, to wszystko jest p r a w i e! – krzyknęła.
- Przecież to jest House...- powiedział cicho Wilson.
- Uważasz, że to wszystko wyjaśnia? Zresztą, może masz rację. Ty go znasz piętnaście lat, a ja sześć miesięcy. Powiedz mi, co jest najważniejszą cechą House'a? – zapytała patrząc w okno.
- Nie rozumiem? Zaraz...- spojrzał na nią badawczo.- Masz na myśli... ciekawość?
- Owszem, ciekawość. Mój kot bije rekordy kociej ciekawości i pakowania się w kłopoty, a House jest jak całe stado takich kotów. – Znowu spojrzała w okno. – Zazwyczaj jak ktoś interesujący House’a, coś ukrywał albo miał randkę... to on pojawiał się jak deus ex machina, czyż nie?
- Tak – potwierdził onkolog.
- To może powiesz mi gdzie jest t e r a z House? – zapytała zjadliwie.
Wilson milczał.
- No właśnie – stwierdziła gorzko. – Powiedz mi jedno. Co spowodowało że zaprosiłeś mnie na tę kolację? Celem robienia psychoanalizy House’a? Freud przewraca się w grobie, co przyznaję może być dla niego jakąś odmianą.
- Widzisz, mam wrażenie, ze House’a cos gryzie. Coś poważnego. Jest zaniepokojony, choć świetnie to ukrywa. Mam takie odczucie... że jest wystraszony.
Beth wyraźnie się zaniepokoiła.
- Od kiedy taki jest?
- Od kilku dni.
Blondynka zamyśliła się stukając nerwowo palcami po stoliku. Coś było nie tak... sama to czuła. A jeśli i House... Cholera, mam kłopoty.
- Czy wiesz jak funkcjonuje jego mózg? Zapytała niespodziewanie.
- Co masz na myśli? – zapytał zaintrygowany.
- To, że on nie rozumuje, jak każdy z nas. Czasem mam wrażenie, że używa skrótów czasoprzestrzennych, aby dojść do jakiegoś zaskakującego wniosku. Grasz w szachy? – zapytała.
- Owszem, ale nie najlepiej. Dlaczego pytasz? - Wilson był zaskoczony zmianą tematu.
- Wyobraź sobie szachownicę, porozstawiane pionki. Grasz czarnymi. Patrzysz na planszę i zastanawiasz się jakie zrobić otwarcie. Pionek? A może skoczek? Co zrobi przeciwnik? Usiłujesz przewidzieć ruch przeciwnika, aby być przygotowany. Na prawdę dobrzy szachiści, arcymistrzowie, potrafią przewidzieć do jakiś trzech ruchów w przód przeciwnika. Rozważają wszystkie opcje. Wszystkie możliwości. House odgaduje na jakieś dziesięć ruchów do przodu. Każda możliwość zostaje przemyślana, zostają wzięte pod uwagę przypadki, a potem brutalny szach-mat. Czasem się myli, choć i tak w końcówce wychodzi, że miał rację. Czasem trwa to dłużej, jeśli przeciwnik gra wyjątkowo defensywnie i ukrywa swoje zamiary. Co i tak nie pomaga. House gra tak i z życiem, i z oponentami.
- Na jakim etapie partii szachów jesteś? – Wilson pomyślał, że jest to pytanie wieczoru.
- Ja jestem w zugzwangu – powiedziała spokojnie. - I z nim i z życiem.
Onkolog pokiwał tylko głową. Przecież widział od paru dni, że coś się dzieje. I strasznie nie podobało mu się to, co widzi.
House, ty idioto, znowu coś spieprzysz. Tym razem na własne życzenie.


W aucie Wilson spojrzał na Beth i juz miał zadać pytanie ale zrezygnował. Blonsię roześmiała i stwierdziła:
- Jimmi, jesteś straszliwie przewidywalny. W skali 1 do 10?
Onkolog zaczerwienił się. Telepatka.
Kiedy podjeżdżali pod dom, Wilson zauważył że Beth rozgląda się bardzo uważnie. Wyglądała na... przestraszoną. I wtedy uzmysłowił sobie, że Beth, pomimo śmiechu i swobody zawsze przypominała dziką kotkę, ostrożną i nieufną. Dzisiaj było to widać jeszcze bardziej.
- Szlag, jeszcze nie skończyli wykopków. - Tuż przed bramą wykopano ogromny dół, w którym leniwie grzebało dwóch mężczyzn. - Aha. Odpowiedź brzmi: 12. - Beth wysiadła, przeszła obok dołu i weszła do bramy. Wilson, zaskoczony jej odpowiedzią siedział chwile nieruchomo, w końcu odjechał, odjechał.
- Skończyliście psychoanalizę House’a? - Głos był pełen jadu.
- A dlaczego uważasz, że to była twoja analiza? Ja wiem że ty masz ego jak stąd do Chin, ale naprawdę, House, świat nie kręci się tylko wokół ciebie. To mogla być moja psychoanaliza albo Wilsona! – krzyknęła wściekła. – Daj mi spokój!
Wbiegła po schodach i usłyszał mocne trzaśnięcie drzwiami. Wszedł wolno do siebie i stanął na środku salonu. Po chwili usłyszał piosenkę:
No one knows what it's like
To be the bad man
To be the sad man
Behind blue eyes

No one knows what it's like
To be hated
To be fated
To telling only lies

But my dreams
They aren't as empty
As my conscience seems to be

I have hours, only lonely
My love is vengeance
That's never free

No one knows what it's like
To feel these feelings
Like I do
And I blame you

No one bites back as hard
On their anger
None of my pain and woe
Can show through

But my dreams
They aren't as empty
As my conscience seems to be

I have hours, only lonely
My love is vengeance
That's never free
No one knows what it's like
To be mistreated
To be defeated
behind blue eyes

and no one knows how to say that theyre sorry
and dont worry
i'm not telling lies

but my dreams
they arent as empty
as my conscience seems to be

I have hours, only lonely
my love is vengence
that's never free

No one knows what it's like
To be the bad man
To be the sad man
Behind blue eyes


Wiedział, że puściła to specjalnie. Zadzwonił. Ale nie odebrała. Odczekał i znowu zadzwonił.
- Nie rozłączaj się.
- Daj mi spokój. I wyłączam komórkę.
- Zadzwonię na domowy.
- Nie masz numeru, jest zastrzeżony.
- Ależ mam – oświadczył zadowolony.
- Zaraz u ciebie będę.
Kiedy otworzył drzwi wślizgnęła się do mieszkania. Była wściekła. Coś w jej postawie ostrzegło go. Stał spokojnie i czekał.
- Skąd masz numer domowy? Nie masz prawa go mieć!
- Beth... uspokój się...
- Skąd??
- Mam tam znajomego. Poszperał i znalazł.
- Jak znalazł, to jest niemożliwe – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Sprawdził poprzedni numer należący do tego mieszkania i tam wpisano nowy – wytłumaczył.
Taki głupi błąd. Nie do przewidzenia a może kosztować wiele. Moje życie na przykład.
Diagnosta ostrożnie przesunął się i nagle sięgnął za jej plecy. Pozwoliła na to. W ręku trzymał sig sauera 228. Zabójcza piękność zakuta w stal. Jeden z najlepszych pistoletów na świecie, około kilograma wagi, doskonała celność. Piętnaście naboi 9 mm Parabellum. W rękach dobrego strzelca zabójcza broń. Sprawdził magazynek, wsunął na miejsce. Broń była dobrze utrzymana. Oddał jej pistolet a ona włożyła go za pasek spodni.
- Dlaczego wsadziłeś nos nie tam gdzie trzeba? O tym, że mam telefon domowy dowiedziałeś się niedawno, jak Fil go zrzucił. Nie zastanowiło cię, dlaczego ukrywam to? Musiałeś grzebać?
I co miał jej powiedzieć? Że jego ciekawość jest większa?
Beth odwróciła się żeby wyjść.
- Jade... czy gdybym ci zagroził... – niedopowiedziane pytanie zawisło w powietrzu.
- Tak.
I wyszła.
House stał słysząc w uszach owo małe, zimne tak.
Na górze Beth stała obok kominka, przerażona do granic możliwości. Andy naprawił niedopatrzenie ale chyba za późno. Ktoś już już tam grzebał. Uciekaj. Ale gdzie? Bez sensu. I Mac zniknął. Jaasne. Zniknął. Wydarzenia nabierały pędu niczym rozpędzona lokomotywa a ona stała na jej drodze. Ze strachu bolał ją żołądek, zaciśnięty w twardą kulę. Mdłości podchodziły falami pod gardło. Oddychała szybko, próbując rozpaczliwie opanować strach, który ją zjadał. Strach zżerać duszę...
Pobiegła do toalety i zwymiotowała gwałtownie. Torsje szarpały nią, osłabiając. Usiadła bez sił na podłodze i próbowała się opanować, wiedząc, że jest na najlepszej drodze do zniszczenia tej niewielkiej szansy, którą jeszcze miała. Podniosła się na drżących nogach, oblała twarz zimną wodą. Powoli poszła do salonu, nalała sobie drinka, położyła pistolet, komórkę i drinka na podłodze i uklęknęła opierając czoło na drewnianych deskach. House grał na fortepianie jakąś niesamowicie skomplikowaną melodię rozbudowując ją jak fugę. Nie można improwizować fugi... Jednak on to właśnie robił.
Tęskniła za nim. Za dotykiem rąk, za spojrzeniem niebieskich oczu, dotykiem ciepłej, jedwabistej skóry... za żartami... Za tym jak usypiał na jej kanapie i wyglądał na bezbronnego. Za nim całym. Tęsknota aż bolała. Beth wyciągnęła się na brzuchu, przytulając policzek do podłogi i opierając dłonie płasko na podłodze. Mocniej przycisnęła ciało do podłogi, chcąc wtopić się, rozpłynąć... House grał teraz coś wolnego i łagodnego. Pomyślała o Macu, jego ciemnych oczach i niewyraźnej minie. I zobaczyła go przed sobą.
******************************************************


Teaser:
- Dzisiaj w nocy. O dwunastej. O tej porze Allister zawsze wchodzi do kuchni wypalić papierosa i wypić kawę. Mamy piętnaście minut, zanim nie wyjdzie na zewnątrz. Bądź u mnie pięć minut wcześniej. Nie zabieraj nic. Nie będzie drugiej szansy, jutro mają nas przenieść.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez nefrytowakotka dnia Sob 16:41, 04 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BuTtErfly...?.!
Gastroenterolog
Gastroenterolog


Dołączył: 29 Wrz 2008
Posty: 1718
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:13, 04 Paź 2008    Temat postu:

Pisz, pisz i wrzucaj już sie nie mogę doczekać.....
To jest zabójczo fajne
Życzę dużo weny.....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:58, 05 Paź 2008    Temat postu:

Następna część trochę rozjaśniająca.
Jeszcze jedna część i epilog. I chyba będzie szybko, bo mój komp zaczyna się psuć na maksa





- Wy nie macie przecieku!!! Wy, kurwa, macie cały pieprzony potop!! A co ten twój ukochany nieudolny dyrektorek na to? Pewnie nic, bo za bardzo się boi swoja dupę żeby coś zrobić! Co to znaczy, nie wiecie, kto to jest? Czy ty w ogóle wiesz co mówisz? – kobieta stojąca naprzeciw Maca była w stanie furii. Akurat ją rozumiał, ale nie mógł nic zrobić.
- Dziewięć osób nie żyje. Dziewięć! I to wszystko przeze mnie! To moja wina i ich śmierć ja mam na sumieniu!! Jak myślisz ile czasu upłynie zanim przestaną wysyłać ludzi a po prostu odpalą jakiegoś stingera czy inne badziewie w budynek, samochód, cokolwiek? Ja mam świetna propozycję: weź ty tę swoją spluwę i po prostu mnie zastrzel!!! Wszyscy będą zadowoleni!!!
- Przestań...
- Co przestań?? Co przestań? Nie mam racji!? – kobieta podniosła lewą rękę, na której było widać siniaki. – Danny trzymał mnie za rękę i wyciągał z tego piekła. Mimo ze był ranny. Ciągnął mnie i ciągnął... I co z tego jak i tak umarł na moich rekach?? No co??
- Wiem. Ale... – zapomniała tylko dodać, że to ona ich osłaniała jak uciekali.
- Jakie ale? Mają zginąć następni bo wy macie przeciek? Ilu jeszcze? Tu jest ok.. to dlaczego zmiana planów? – Była tak wściekła, że aż się trzęsła z emocji.
- Nie wiem. Ja tylko wykonuje rozkazy - powiedział.
- Danny to był twój brat!!!! Do cholery, nie masz uczuć?
Touche.
Ukochany młodszy brat. Teraz nie żył. Bolało.
Wzruszył ramionami. Rzuciła się na niego z pięściami. Zdążył złapać ja za nadgarstki ale i tak uderzył plecami i głową w pionowe akwarium, dziękując bogu, że się nie stłukło. I w sumie będąc wdzięcznym, że nie zrobiła nic więcej.
- Puść mnie.
Natychmiast posłuchał.
- Nawet nie mogę uciec – stwierdziła gorzko. – Nie mam przyjaciół, pieniędzy i ten mój akcent... dopadną mnie po tygodniu. A teraz mam się znowu przenosić. Teraz wiem co czuje człowiek w celi śmierci. - Podeszła do akwarium, oparła ręce a na nich położyła czoło.
- Jest tu czysto, Mac? – zapytała spokojnie.
- Tak.
- No więc... potrzebuję mieszkanie, kasę i tożsamość. Jak tam panie Chapel* Jakieś znajomości, przysługi?
- Mam... przyjaciela, informatyk ale i coś więcej dużo więcej. Szuka dla ciebie przykrywki i ponoć coś ma. Pieniądze... to nie problem, żadna suma, nie możesz pracować przecież. Mieszkanie...
- Stop. Nie będziesz wiedział jaka to tożsamość ani gdzie mieszkam. Jak zniknę, ciebie przetrzepią jak stertę pierza. Ja mu sama powiem czego chcę. Da się zrobić?
- Tak. Andy dzwoni, tylko nie ma śladu po tym – uśmiechnął się.
- I dobrze. Tylko szybko, czas mi się kończy.
Miała rację. Dyrektor robił co mógł, ale naciskano żeby ją zabrać. Powód był prosty: tylko pięć osób wiedziało gdzie ona jest. A to drażniło obie strony. Stawka była tak wysoka, a oni igrali z jej życiem. A dyrektor miał związane ręce.
Andy zadzwonił tego samego dnia wieczorem. Mac poszedł do jej pokoju, podał jej słuchawkę i telefon i pokazał na łazienkę. Pokój był czysty ale on miał nie słyszeć tej rozmowy. Po czterdziestu minutach było po wszystkim. Teraz musieli czekać aż Andy dopnie wszystko. A czekanie dobijało. Po dwóch dniach Mac pojawił się na patio gdzie siedziała.
- Dzisiaj w nocy. O dwunastej. O tej porze Allister zawsze wchodzi do kuchni wypalić papierosa i wypić kawę. Mamy piętnaście minut, zanim nie wyjdzie na zewnątrz. Bądź u mnie piłć minut wcześniej. Nie zabieraj nic. Nie będzie drugiej szansy, jutro mają nas przenieść.
Pokiwała głową w milczeniu.
Punktualnie o północy wymknęli się przez okno Maca, przebiegli przez ogródek, a potem pokonali płot. Z trudem. Dwie ulice dalej czekał nieoświetlony samochód. Uściskał ją i pobiegł z powrotem. Miał siedem minut by zdążyć.
Kobieta wsiadła do samochodu, który od razu ruszył.
- Nie zdejmuj jeszcze rękawiczek. Masz, przeczytaj, to twoja przykrywka. Reszta potem – powiedział mężczyzna.
- Ok – i zaczęła czytać. – To jest prawda? – zapytała po chwili – przecież to się w głowie nie mieści.
- A Fritzl** się mieści??
- No tak. Czyli mam na imię... Beth. – nawet ładne.
Zaparkowali przed niewielkim domkiem. Wysiedli. Andy wrzucił klucze do skrytki i zatrzasnął samochód.
- Pożyczony. Właściciel złamał nogę, nawet nie zauważy. Chodź, jedziemy dalej, mamy mało czasu. Wsiedli do następnego auta. – Możesz zdjąć rękawiczki. Tożsamość już masz. Przeczytaj w pociągu i naucz się. Potem wrzuć kartki do kibla, rozpuszczą się. Pieniądze tez są. Założyłem konta, podpiąłem się pod nią. Ona zmieniła nazwisko i życie. Poukrywałem to dość dokładnie. A przelewy są tak zamotane że nie dojdą – błysną zębami w uśmiechu. - Mój kumpel Ed, znalazł to, co chciałaś. Strasznie krzyczał, ale on lubi takie wyzwania, im gorsze tym lepiej się bawi. Aha, i ma dobry gust, wiec się nie martw. Teraz jedziemy do mojej siostry. Ona jest fryzjerką, zmienimy cię trochę. Dostaniesz dokumenty, broń, i zrobisz zakupy, nie masz nic przecież.
Beth kiwała głową oszołomiona. Za szybko wszystko się działo.Nadal nie wierzyła że w pewnym sensie jest wolna. To było za piękne. Jechali autostradą na południe. Ku wolności. Złudnej ale jednak.
Do siostry Andiego, Jill, przyjechali o siódmej. Czekała na nich. Obejrzała Beth i zadecydowała:
- Obetniemy włosy na krótko. I kolor zmienimy...
- Na blond – poprosiła Beth.
- Ok, w blondzie będzie ci świetnie – stwierdziła Jill. – Chodź, mamy mało czasu, a to chwilę potrwa.
Andy położył się na kanapie w salonie i natychmiast zasnął. Obudziły go głosy dobiegające z kuchni. Powlókł się w tamtą stronę marząc o kawie. Wszedł do pomieszczenia i zamurowało go. Przy stole siedział jego siostra i jakaś obca kobieta. Dopiero po chwili zrozumiał, że siedząca przy stole blondynka to Beth. Rany boskie, ona jest nie do poznania! Krótka, wystrzępiona fryzurka, strzępiata grzywka i śliczny odcień blondu odmieniły całkowicie kobietę, ujmując jej lat a dodając urody. Blond włosy tworzyły śliczny kontrast z czarnymi brwiami i ciemnymi oczami.
- Wyglądasz rewelacyjnie! – stwierdził.
- Dziękuję – Beth wyglądała na mocno speszoną.
- Chodź, muszę zrobić zdjęcie i skończyć dokumenty.
Zeszli do piwnicy, gdzie Andy odsunął regał zastawiony marynatami, otworzył drzwi i znaleźli się malutkim pomieszczeniu zastawionym komputerami.
-Wow! Jak w szpiegowskim filmie – zachwyciła się blondynka.
- Dokładnie. Zrobię kilka zdjęć i dokończę robotę. Idźcie z Jill na zakupy, tylko macie mało czasu, pamiętaj. Jill zna zasady kupowania...
- Ja też znam – przerwała mu Beth. – Nie jestem taka głupia na jaką wyglądam.
- Ok, poddaję się. Dobra, mam zdjęcia, znikaj na te zakupy. Aha, nie masz limitu kasy!
- Co takiego? – Beth zatrzymała się wpół kroku. Jak: nie mam?
- Normalnie. Jill płaci, ty siedź cicho ze względu na akcent. A teraz sio!
Siostra Andiego zawiozła Beth do ogromnego centrum handlowego. Blondynka skrzywiła się lekko i westchnęła. Nie cierpię zakupów.
- Dobra, zaczniemy od bielizny. Wybierasz co chcesz, mierzysz i kupujemy, ale dzielimy to na pół, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Płacimy gotówką. Tu jest kilka naprawdę dobrych sklepów. I drogich. Musisz mieć rzeczy dobre gatunkowo, bo będziesz mieszkać w dobrej dzielnicy a nie możesz się wyróżniać, rozumiesz? - Spytała.
- Tak.
- No to dzieła!
Jill zauważyła, że Beth ma dobry gust, wybierała rzeczy ładne eleganckie, czarne lub ecru. Omijała za to stringi. Najwyraźniej nie znosiła ich. Lubiła jedwab, choć nabyła też gruby niebieski szlafrok. Potem sklep sportowy, jeansy, swetry, kurtki. Buty. Miękkie dresy. Odniesienie toreb do auta i wyprawa do ukochanego sklepu Jill. Beth zaświeciły się oczy gdy na wystawie zobaczyła czarne, jedwabne spodnie i fioletową bluzkę. W sklepie blondynka ominęła szerokim łjukiem spódnice i sukienki, kierując swoje kroki ku spodniom. Wybierała szybko to co jej się podobało, Jill dorzucała rzeczy które pominęła Beth. Wspólnie poszły do przymierzalni, ale Jill wymknęła się, poszperała w sukienkach i zmusiła blondynkę do zaakceptowania kiecki. Dokupiły jeszcze płaszcz i kurtkę, buty i były gotowe. Objuczone kierowały się na parking, kiedy Jill uzmysłowiła sobie, ze o czymś zapomniały.
- Beth! A kosmetyki???
- O jezu.... zapomniałam – przyznała blondynka.
Wpadły do sklepu i ładowały do koszyka kremy, balsamy, szampon. Beth wybierała puder i podkład a Jill pobiegła po jej ukochane perfumy „Amarige”. Skończyły zakupy i po zapłaceniu wyszły ze sklepu.
- To były najszybsze zakupy kosmetyków w moim życiu śmiała się Jill.
- W moim też – przyznała blondynka.
- Dobra, zmywamy się bo Andy nas zabije!
W domu Jill poszła zapakować dwie walizki, a Beth usiadła naprzeciw Andiego w kuchni.
- Tutaj masz prawo jazdy. Ubezpieczenie, opłacone kilka miesięcy temu – uśmieszek – to są umowy z bankami w sprawie konta. Tutaj masz dwie karty kredytowe. Ta, złoty mastercard – podniósł do góry – nią płać w sklepach drogich. Masz na tym koncie 50 tys dolarów.
- Ile? Zachłysnęła się Beth.
- 50 tys. Co miesiąc będzie wpływało 3 tys $. Tu masz kartę visa, nią płać drobne zakupy i wyciągaj gotówkę. Masz tu 10 tys$. I co miesiąc wpłynie 1 tys$. Nie miej takiej miny. Nie możesz pracować. Będziesz w dość bogatym mieście. Jak cie widzą tak... odbierają. A ponadto... należy ci się. Dodatkowo Ed zdeponował w skrytce bankowej trochę gotówki.. w razie czego. Dalej – podał jej mały portfelik- schowaj karty i prawo jazdy. Tutaj masz swoją portmonetkę. Masz w niej 200$ i 50 $ drobnymi. Tu włóż pozwolenie na broń.
- A pistolet kupiłeś? Zapytała Betch.
- Tak. Proszę - na stole wylądował sig sauer 228 i 3 magazynki. Kaburę wsadziłem do torby. Ale zrobiłem coś takiego- wziął torebkę Beth i zademonstrował: wewnątrz przyczepił na rzepach lekką kaburę. – Ne będzie broń się pętać po całej torbie – wyjaśnił rzeczowo.
- Następna rzecz: komórka. Proszę. – nowa motorola pojawiła się przed Beth. – Mój numer jest pod „Eva”, następne trzy to są tylko sekretarki, ale jakby co, dzwoń. Tu masz bilet na pociąg. Ed czeka na ciebie jutro na dworcu. Reszta zależy już od niego i od ciebie.
- Co z pułapką? – zapytała blondynka.
- Jest. Pracuje nad nią, spokojnie – uśmiechnął się z zadowoleniem Andy. – Będę w kontakcie z Mac’iem, nie martw się.
Beth była oszołomiona ilością informacji oraz szybkościa podawania ich.
- To chyba wszystko? Ok, przebieraj się i jedziemy na stację.
- Tak jest – zażartowała Beth.
Andy patrzył na twarz Beth stojącej w swoim przedziale. Wyglądała na spokojną, ale wiedział, że siłą tłumi emocje.
- Nie martw się. Teraz masz szansę, wykorzystaj ją. I dzwoń zawsze kiedy będziesz potrzebowała pogadać.
- W porządku. Pozdrów Maca! – rzuciła bo pociąg właśnie ruszył.
- Pozdrowię! – dobiegło ją z oddali.
Została sama. Po raz pierwszy od prawie dwóch miesięcy. Teraz wszystko zależało od niej. Nie mogła tego spieprzyć.
Po kilkunastu godzinach jazdy pociągiem czuła się ogłupiała i potwornie zmęczona. Ospale wlekła się do wyjścia z pociągu. Gdy tylko postawiła stopę na peronie w objęcia porwał ja niewysoki facet z wąsikiem, gadający jak najęty. Beth pozwoliła zaciągnąć się po bagaż*** a następnie wsadzić do samochodu. Tam facet natychmiast się uspokoił, popatrzył na nią z sympatia i współczuciem.
- Witaj w New Jersey, Beth. Mamy chwilę jazdy do twojego mieszkania. Udało mi się znaleźć świetne mieszkanko. I spełnić wszystkie życzenia. Nie, poczekaj, nie przerywaj. Wiem, co chcesz powiedzieć. Przeprosić za swoje dziwaczne wymagania, prawda?
Beth skinęła w milczeniu głową.
- Ale ja je rozumiem. Chcesz po tym piekle mieć azyl, prawda? A ja.. no cóż.. kocham takie wyzwania. – Jechali szybko autostradą, by po chwili wjechać w miasto. Było bardzo ładne, zupełnie nieamerykańskie. Minęli uniwersytet i zagłębili się w wąskie uliczki. Po chwili podjechali pod dom z zielonymi okiennicami. Ed rozejrzał się uważnie, wymamrotał coś w stylu: "na szczęście go nie ma” I zaczął wypakowywać bagaże Beth.
- Mieszkasz na pierwszym piętrze – poinformował. – Chodź.
Mieszkanie okazało się być takie jak chciała Beth. Idealnie takie. Poczuła ulgę i radość. Poczucie strachu nagle zrobiło sobie niespodziewany urlop.
- Widzę, że Ci się podoba – stwierdził zadowolony Ed. Ok, tu masz papiery wynajmu... choć tak naprawdę mieszkanie jest twoje... ale ukryto ten fakt. Nie ma twojego nazwiska nigdzie, fajnie, nie? Tu masz klucz od skrytki w banku. To są klucze do mieszkania. To są adresy basenu, strzelnicy i stadniny. Umowy w sprawie mediów. Internet jest podłaczony. Kabel także. Tam jest stacjonarny telefon... ale ty wiesz najlepiej, co z nim zrobić. Chyba wszystko... aaa nie. Dwie sprawy. – Podniósł się i powędrował w głąb mieszkania. Po chwili wrócił z klatką w reku.
- To jest Fil – wyjął z klatki znudzonego dużego czarno-białego kocura. – Fajny, nie?
Beth wzięła kota na ręce i przytuliła. Kocur zaczął mruczeć.
- Jest świetny!
- Ok, w takim razie ostatnia sprawa. – Ed niespodziewanie spoważniał. – Na dole, pod tobą, mieszka pewien facet. Uważaj na niego. To lekarz, bardzo znany ale świr. I cholernie bystry i ciekawy a to mieszanka wybuchowa. Poczytałem o nim... I trzymaj się od niego z daleka.
- Jak się nazywa?
- House. Gregory House.
*******

Rzeczywiście, trzymała sie od House'a z daleka...



* Mr Chapel - bohater serialu z M Madsenem. Pomagał ludziom w ekstremalnych sytuacjach, w zamian żądając jednej przysługi, kiedyś tam
**Fritzl - osławiony tatuś więżący córke i dzieci w piwnicy.
*** W amerykańskich pociągach bagaż jest nadawany tak samo jak w samolocie.




Teaser

Cuddy wpatrywała się w nadchodzącego mężczyznę z absolutnym przerażeniem w oczach. Ja mam omamy, to nie jest możliwe... proszę, niech mnie ktoś obudzi. Zrobiło jej się słabo i usiadła na ławeczce, która litościwie znalazła się za nią.
Mężczyzna podszedł do administratorki, przyjrzał sie jej z zainteresowaniem i powiedział:
- Ja wiem, że jestem przystojny i szalenie seksowny ale jak dotąd kobiety nie mdlały na mój widok.
[/quote][/i][/list]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jeanne
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 6080
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:30, 05 Paź 2008    Temat postu:

Cytat:
I cholernie bystry i ciekawy a to mieszanka wybuchowa.

Ja tam lubię mieszanki wybuchowe
Cytat:
Mężczyzna podszedł do administratorki, przyjrzał sie jej z zainteresowaniem i powiedział:
- Ja wiem, że jestem przystojny i szalenie seksowny ale jak dotąd kobiety nie mdlały na mój widok.

Ja chcę dalej!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BuTtErfly...?.!
Gastroenterolog
Gastroenterolog


Dołączył: 29 Wrz 2008
Posty: 1718
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:59, 05 Paź 2008    Temat postu:

Coraz ciekawsze....
i rzeczywiści trzymie sie z daleka od Hausa
Ale ona chyba lubi ryzykować Pisz bo chce wiedzieć kto znowu zemdleje XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:48, 05 Paź 2008    Temat postu:

Musiałam podzielić ostatnią część. Z czystego sadyzmu zresztą


Szach-mat



Na drugi dzień, Wilson tylko rzucił okiem na minę House’a i poszedł zrobić rzecz oczywistą: zadzwonił do Beth.
- Co zrobił tym razem House? – zapytał bez wstępu.
Chwila ciszy.
- Poruszył pajęczynę. Pająki się zbiegają.- I wyłączyła się.
Beth i jej metafory! O co tu chodzi? Rozmyślania przerwało wtargniecie House’a.
- Co powiedziała Beth?
Powiedziała, że poruszyłeś pajęczynę i pająki się zbiegają. – powiedział Wilson. – O co chodzi? – był solidnie zirytowany.
Przyjaciel zaklął paskudnie, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo wpadł Foreman.
- House, pacjentka ma zapaść!
Diagnosta natychmiast wyszedł, a Wilson położył głowę na biurku. Właściwie miał ochotę walić nią o blat biurka. Zamorduję Foremana – postanowił.
Przez prawie cały dzień House był nieosiągalny, pacjentka sprawiała im poważne kłopoty. Około 17 komórka Wilsona zadzwoniła nagląco.
- Bierz kluczyki i natychmiast do samochodu! Beth ma kłopoty! – Krzyknął House i wyłączył się.
Wilson pognał po schodach, nie dał się zatrzymać Cuddy, która chciała dowiedzieć się gdzie tak biegnie i dopadł swojego samochodu i stojącego obok House’a.
- Ja prowadzę – oświadczył przyjaciel tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Ty byś jechał godzinami.
Najbliższe 13 minut było najgorszymi minutami z życia Wilsona. Trzymał się kurczowo siedzenia, patrząc przerażony na to, co wyprawia House. A diagnosta jechał szybko, niebezpiecznie i brawurowo. Nie obchodziły go znaki, światła a w zakręty wchodził poślizgami z piskiem opon. Dopiero po chwili onkolog zorientował się, że House panuje doskonale nad samochodem.
- Gdzie nauczyłeś się tak jeździć? – spytał zduszonym głosem Wilson.
- Kiedyś mi się nudziło i poszedłem na taki specjalny kurs – odpowiedział krótko House.
Podjeżdżali już pod dom Beth i House’a, za sobą słyszeli jęk syreny policyjnej. Najwyraźniej jakiś radiowóz zobaczył wyczyny House’a...


Beth nie wychodziła z domu. Tak naprawdę po prostu czekała, tylko nie wiedziała czy na wizytę czy na telefon od Andiego. Andy coś wiedział, ale kazał czekać. Nie potrafiła sobie znaleźć miejsca. Chodziła po pokoju zdenerwowana i niespokojna. Zagrożenie narastało czuła to. Ostrzegł ją kot. Nagle napuszył się i zaczął syczeć patrząc na drzwi. Beth złapała siga w obie ręce, podniosła go, a kiedy drzwi otworzyły się z hukiem zaczęła strzelać.

House zaparkował krzywo i zaczął wysiadać podobnie jak Wilson.
- Wygląda ok...- i w tym samym momencie na chodnik posypało się szkło z szyb Beth i rozległy się strzały.
Diagnosta przerzucił laskę do lewej reki a w prawej pojawił się pistolet. Zaczął iść szybko do bramy.
- Zadzwoń na 911, natychmiast! I niech wezwą tez ambulans! – krzyknął znikając w bramie.
Wilson posłuchał równocześnie rozmawiając przez telefon i biegnąc za przyjacielem. House był już prawie na górze. Zadyszany Wilson wbiegł na piętro i zobaczył jak diagnosta przekracza obojętnie dwa ciała leżące w progu mieszkania Beth. Onkolog pochylił się, ale obydwaj mężczyźni nie żyli.
House wszedł do środka i zobaczył Beth leżącą na podłodze. Wyglądała jak szmaciana laleczka ciśnięta w kąt przez rozgniewane dziecko. Rozrzucone nogi i ręce, głowa pod dziwnym kątem. Tylko szmaciane laleczki nie trzymają w szmacianej rączce pistoletu i nie wycieka z nich krew wraz życiem.
Wilson tylko rzucił okiem i pognał do łazienki. House uklękną obok Beth. Oczy miała otwarte i oddychała płytko.
- Kkomór...ka... stolik Za...dzwoń. Eva. Jużż...- głos był słaby.
Diagnosta bez słowa zaczął wybierać numer.
- Po...wiedz, że... za...bi... łam Hen... dersona. – dziwna satysfakcja zabrzmiała w jej głosie.
Wilson patrzył na to ze zdumieniem, równocześnie badając ja i usiłując zatamować krew.
W słuchawce odezwał się zdenerwowany męski głos:
- Bet, słuchaj, Mac nie żyje. Musisz...
- Zamknij się. Nazywam się House a Beth kazała ci powiedzieć że zabiła Hendersona. – chwila ciszy. – Czy ona żyje? W głosie słychać było panikę. – Jeszcze – stwierdził diagnosta.
- Słuchaj, nie wolno ci mówić kim ona jest. Wilson tez niech siedzi cicho. Wreszcie mam dostęp do dyrektora FBI i tylko jemu możesz zaufać. Jest w Nowym Yorku, zaraz go zawiadomię. Będzie u was bardzo szybko. Weź komórkę Beth. Na twoją wyśle ci info o dyrektorze. – Cisza.
- House, kim ona jest???
- Beth to świadek koronny w sprawie o zabójstwo vice-prezydenta. I właśnie zabiła jego mordercę.
- Im...po...nujące.. – powiedziała Beth i zamknęła oczy.
- Beth!!!
- Beth!!!
Ale oczy pozostały zamknięte.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
*Madziula*
Pulmonolog
Pulmonolog


Dołączył: 20 Kwi 2008
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 16:24, 05 Paź 2008    Temat postu:

aaaaaaaa super
Cytat:
- Beth to świadek koronny w sprawie o zabójstwo vice-prezydenta. I właśnie zabiła jego mordercę.
prisonbreakiem mi zaleciało
(ale ja już ostatnio wszędzie widzę tylko House'a, CSI NY & PB )

jakiś epilog bedzie jeszcze?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:43, 05 Paź 2008    Temat postu:

Będzie jeszcze jedna część i epilog
I będzie mega niespodzianka dla Cuddy i w sumie... coś dostanie:P


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:57, 05 Paź 2008    Temat postu:

Oto kawałek w który Cuddy poznaje kogoś


Na schodach rozległ się tupot nóg i do mieszkania wpadli dwaj policjanci. House odwrócił się i ryknął:
- Przynieście apteczkę!
- Słuchaj, Beth ma strzaskane dwa żebra, zaraz może dojść do zapadnięcia się płuca. O reszcie nawet nie wspominam... cicho powiedział Wilson.
- Tak, widzę – wycedził diagnosta – Co z ta apteczką??
- Już jest – zdyszany policjant podał apteczkę, którą przejął onkolog.
Drugi z policjantów rozmawiał przez krótkofalówkę i nagle poinformował:
-Ambulans już podjeżdża.
- Pospiesz się Jimmi, płuco się zapada! – Krzyknął House.
- Już mam – wbił sprawnie strzykawkę pomiędzy żebra Beth i pociągnął za tłoczek. – Jest ok.
Pojawili się sanitariusze i rozmawiając z Wilsonem podłączyli kroplówkę i tlen. Położyli Beth na noszach i zaczęli schodzić do ambulansu. House z pomocą młodego policjanta stanął na nogi. Złapał mocniej laskę.
- Tutaj jest kot... uważajcie na niego – powiedział.
- Dobrze, doktorze House.
- Znasz mnie? – był zdziwiony.
- Tak, uratował pan moja matkę – powiedział policjant.
Diagnosta nic nie odpowiedział, tylko zaczął pokonywać z trudem schody, by wsiąść po chwili do ambulansu.


Cuddy siedziała w swoim gabinecie zastanawiając się gdzie podziali się jej najlepsi lekarze. Odebrała telefon.
- Cuddy. – Głos Wilsona. - Przygotuj salę operacyjną. Powiedz Chase’owi żeby podszedł na ER. I sprowadź Gillicka. Beth została postrzelona i wygląda to fatalnie. Będziemy za 15 minut.
- Gdzie jest House??
- Ze mną w ambulansie. Wszystko wyjaśnimy na miejscu.
Cuddy poderwała się z krzesła równocześnie wybierając numer i wydając dyspozycje. Załatwiwszy wszystko pobiegła na ER. Ambulans właśnie podjeżdżał. Wilson szedł obok noszy i referował Chase’owi obrażenia. Administratorka usłyszała: trzy postrzały, uszkodzona nerka, żoładek, żebra .... reszty nie usłyszał. Na ER wszedł wolno House opierając się mocno na lasce.
- Lisa... za chwile zjawi się tutaj policja. Trzymaj ich od nas z daleka, proszę. To ważne. Może się też pojawić FBI. Nie pytaj, bo i tak nic nie powiem. – zaczął iść w stronę windy.
- Gdzie idziesz?
– Do salki obserwacyjnej.
Cuddy została sama z tysiącem pytań w głowie. I rzeczywiście, po chwili z wyciem syren podjechały radiowozy policyjne, a administratorka z wściekłością rozpoznała Trittera wśród policjantów. Jeszcze mi tego brakowało... pomyślał wkurzona.
Policjanci rzucili się na Cuddy jak hieny na padlinę na stepie. Nie wierzyli jej, a ona rzeczywiście nic nie wiedziała. Tritter świdrował ją wzrokiem i zadawał te same pytania. Nagle zapytał:
- A gdzie jest dr House?
- Na sali operacyjnej, podobnie jak dr Wilson – odpowiedziała Lisa.
- Czyli poza moim zasięgiem... jak na razie. – stwierdził detektyw.
- Owszem. A teraz, detektywie, muszę iść sprawdzić jak przebiega operacja. – Cuddy wręcz uciekła.
W salce widokowej byli House, Wilson i Kuttner. Odciągnęła Kuttnera na bok.
- I jak?
- Nie za dobrze – mruknął lekarz. Beth jest na płuco-sercu. Robią co mogą. Na dole jest Foreman. I Taub. Trzynastka pilnuje naszej pacjentki.
- Jak on się trzyma?
- To przecież House. Nic po nim nie widać... – stwierdził Kuttner.
Lisa pokiwała jedynie głową i wyszła zamykając cicho drzwi. Stanęła na korytarzu czując zmęczenie. Podbiegł do niej młody człowiek, machając legitymacja FBI.
- Doktor Cuddy musimy porozmawiać. Muszę wiedzieć kto jej pomagał. I dlaczego tutaj mieszka... jest związana z dr Housem?
Pytania padały jedno po drugim a oszołomiona Lisa zastanawiała się czy to ona zwariowała czy też agent FBI. Potok pytań przerwał ostry głos:
- Cahill!
Agent skulił się, puścił łokieć Lisy i wycofał się. Administratorka obróciła się w kierunku właściciela głosu. Wpatrywała się w nadchodzącego mężczyznę z absolutnym przerażeniem w oczach. Ja mam omamy, to nie jest możliwe... proszę, niech mnie ktoś obudzi. Zrobiło jej się słabo i usiadła na ławeczce, która litościwie znalazła się za nią.
Mężczyzna podszedł do administratorki, przyjrzał sie jej z zainteresowaniem i powiedział:
- Ja wiem, że jestem przystojny i szalenie seksowny ale jak dotąd kobiety nie mdlały na mój widok.
- Wcale nie zemdlałam – zaprotestowała słabo Cuddy.
- No może nie do końca. Doktor Cuddy, tak? Jestem Ian Watson, dyrektor FBI – przedstawił się.
I replika House’a.

Stojący mężczyzna był odrobinę wyższy od House’a i mocniej zbudowany. Odrobinę starszy. Ciemne włosy były równie niesforne jak hausowe, ale oczy mieli identyczne: lodowoniebieskie. I to samo ostre spojrzenie. Watson był ogolony i ubrany w elegancki garnitur ale... w lewej ręce trzymał laskę. Na litości, sklonowali się gdzieś nawzajem?? Może za bliźniaków nie będą brani ale za braci? Chyba mam dość.
Widząc że Cuddy nadal się nie odzywa, Watson usiadł obok niej i przyjrzał się jej ciekawie.
Lisa wzięła się w garść.
- Przepraszam. Jestem trochę roztrojona dzisiejszymi wydarzeniami. Słucham, co chcesz wiedzieć?
- Jak czuje się... Beth? I kiedy skończy się operacja?
- Źle. Dostała trzy strzały, wszystkie trzy paskudne. Operacja skończy się wtedy, kiedy się skończy.
- Ok – wyglądał na zmartwionego. – Jak rozumiem, nie wiesz kim jest Beth, ani kto jej pomagał? – raczej stwierdził niż zapytał.
Cuddy pokręciła przecząco głową.
- Beth była mimowolnym świadkiem zabójstwa vice-prezydenta. Widziała zabójcę i rozpoznała go na zdjęciach. Stanowiła zagrożenie. Usiłowaliśmy ja chronić, ale były przecieki. Zginęło sporo ludzi. Umieściłem ją w domu, którego adres znało tylko pięć osób. Ale to się nie spodobało. Miałem związane ręce. Postanowiono ją przenieść. A ona... zniknęła.Rozwiała się jak dym na wietrze. To było niemożliwe a jednak. Mac... agent który był z nią od początku, oświadczył, że nic nie wie. Przeszedł próbę wariografu. Śledzono go ale wyglądało, że nic nie wie. Trzy dni temu Mac został porwany, był torturowany a następnie zabity. Jego ciało znaleziono dzisiaj w Nowym Yorku. Natychmiast poleciałem, żeby... dostałem pewne informacje, które rozwiązały mi ręce. I telefon że Beth jest ranna.
Cuddy słuchała w milczeniu.
- Trochę wiem, ale chciałbym porozmawiać z doktorami House i Wilsonem. - Czy jest to możliwe?
- Owszem. Ale nie będziesz naciskał. Powiedzą ci to co będą chcieli.. przynajmniej teraz. Trwa operacja i musisz się z tym pogodzić.
- W porządku. Mam tylko pytanie... - dlaczego personel przypatruje mi się tak dziwnie?
- Nie wiem – zbyła Cuddy. Chcę zobaczyć jego minę!
Otwierając drzwi do salki, Lisa przelotnie pomyślała, czy jednak nie uprzedzić Watsona, ale zrezygnowała. Weszli cicho do pomieszczenia. House stał oparty o szybę widokową obserwując równocześnie monitory i samą operację. Obok stał Wilson. Byli tam jeszcze Kuttner, Trzynastka I Cameron pijąca kawę. Oczy obecnych, oprócz House’a, wbiły się w dyrektora. Trzynastka otworzyła usta, Cameron zakrztusiła się kawą, Kuttner miał w oczach czystą zgrozę. Wilson wyrzucił z siebie ciche: o jezu... to słówko z ust Wilsona, zaalarmowało House’a. Złapał laskę i powoli obrócił się w stronę dyrektora. Watsona zatkało. Miał wrażenie, że patrzy na siebie w lustrze ale w krzywym lustrze. Naprzeciw niego stał wysoki, szczupły facet, nieogolony, ubrany w spłowiałe jeansy, niemiłosiernie wymiętą niebieską koszulę i czarny podkoszulek. Ale miał identyczne oczy i miał też laskę...
Cuddy pomyślałaś że mina dyrektora jest... bezcenna. Uśmiechnęła się błogo.
- Ty jesteś Watson szef FBI – bezceremonialnie odezwał się House
Watson skinął tylko głową, nie ręcząc za swój głos.
Ta sama myśl pojawiła się u wszystkich: skąd u diabła House wiedział?
Ale to był House...
Nagle Gillick zawołał:
- House! Mamy problem. Potrzebujemy dobrego kardiochirurga. Michaels jest na urlopie.
- A Byrd by się nadał? – zapytał House.
- Tak, ale on jest w Nowym Yorku...
- Nie mamy nikogo innego. – Wyjął telefon i wybrał numer. – Cześć Peter, Greg House. Jesteś trzeźwy? Nie, pytam poważnie. Potrzebuję najlepszego kardiochirurga na już. Mamy problem. Tak wiem, że daleko, nie mamy...
- Doktorze House? Proszę podać adres przyleci helikopterem. Będzie za 40 minut tutaj. – powiedział Watson.
- Ok. Peter masz podwozkę helikopterem. Tylko się nie wystrasz bo to FBI! Ma się te koneksje. Czekamy.- Wyłączył telefon i podał adres.
Watson wyszedł z sali a diagnosta wrócił do obserwacji operacji. Chase usuwał lewą nerkę Beth, była rozwalona przez pocisk, który w chwilę potem wyjęto. Operacja trwała, z sali wychodzono i wracano tylko House stał i nie ruszał się z miejsca. Przyjął od Cameron kawę bez słowa. Oparł głowę o ramię oparte o szybę i zastygł w bezruchu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jeanne
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 6080
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:32, 05 Paź 2008    Temat postu:

o bosiuuu dostałam ślinotoku
Cytat:
Stojący mężczyzna był odrobinę wyższy od House’a i mocniej zbudowany. Odrobinę starszy. Ciemne włosy były równie niesforne jak hausowe, ale oczy mieli identyczne: lodowoniebieskie. I to samo ostre spojrzenie. Watson był ogolony i ubrany w elegancki garnitur ale... w lewej ręce trzymał laskę. Na litości, sklonowali się gdzieś nawzajem?? Może za bliźniaków nie będą brani ale za braci? Chyba mam dość.

niech on tam stoi i sie nie rusza! bo pogryze! Jeśli House jest zajety, to ewentualnie Cuddy moze zostać kopia.

Chociaż Jeanne wolałaby zeby Beth pięknie umarła i Cuddy przypadł oryginał, ale marzenia sie nie spełniaja prawda?

Cytat:
Trzynastka otworzyła usta, Cameron zakrztusiła się kawą, Kuttner miał w oczach czystą zgrozę. Wilson wyrzucił z siebie ciche: o jezu...

o bosiu...
nie pozbieram sie chyba po tym fragmencie krztusiłam sie śmiechem
Chcę dalej!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:12, 05 Paź 2008    Temat postu:

Pytanie, kto jest oryginałem

Jutro dalej, oczy mi wysiadły
Ale cieszę się, że sie spodobało. Klony można spotkać. Mówię na podstawie własnego doświadczenia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BuTtErfly...?.!
Gastroenterolog
Gastroenterolog


Dołączył: 29 Wrz 2008
Posty: 1718
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:18, 05 Paź 2008    Temat postu:

Śliczne.
Tak nie wolno pisać coś takiego i urywać!!!!!!
Przecież nie wytrzymie do jutra
Pisz i nie dręcz ludzi


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jeanne
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 6080
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:32, 05 Paź 2008    Temat postu:

kira napisał:
Pytanie, kto jest oryginałem

Jutro dalej, oczy mi wysiadły
Ale cieszę się, że sie spodobało. Klony można spotkać. Mówię na podstawie własnego doświadczenia

No jak to kto! House kochany xD
*ślini sie na myśl o jutrze*
Moja mama spotkała kiedyś chłopaka i był tak podobny do mojego brata, ze mało co aby nie podeszła do niego i sie nie spytała dlaczego nie jest w szkole


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:44, 05 Paź 2008    Temat postu:

Och.
Tu macie linka.. http://www.youtube.com/watch?v=9qnyxd7Vq0Q
tak wyobrażam sobie śmierć Beth Raczej zwróćcie uwagę na muzykę... nie na treść...
Ech staje sie sentymentalna
Jutro ostania część i być może epilog. jak mi oczy wydobrzeją


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BuTtErfly...?.!
Gastroenterolog
Gastroenterolog


Dołączył: 29 Wrz 2008
Posty: 1718
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:53, 05 Paź 2008    Temat postu:

jak to ostatni
to może chociaż epilog niech biedzie jak 5 rozdziałów opowiadania


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:40, 06 Paź 2008    Temat postu:

A oto ostatnia część
Jeszcze został krótki epilog. Wolicie angstowy czy dobry?





- Przyjechał Byrd - cichy głos Watsona.
Po dłuższej chwili na salę wkroczył kardiochirurg, przywitał się i podniósł głowę kierując spojrzenie w kierunku salki i kiwnął głową. Podszedł do stołu operacyjnego i zaczął cichą konsultację z Gillickiem, a po chwili poprosił o skalpel i zaczął operować.
Część House’a oglądała operację i śledziła monitory. Ale druga część robiła bezlitosną wiwisekcję Gregorego House’a.
To wcale nie tak miało być. Chciałem tylko dowiedzieć się, kim ona jest. Było to trudne. Nie było nigdzie nazwiska. Właścicielem mieszkania był niejaki Ed Harris. I tyle. Nigdzie nie wspomniano o Beth. Dopisało mu w końcu szczęście: na stoliku w holu znalazł list z banku adresowany do Beth. Miał nazwisko. I zrobił to co każdy:wrzucił je w gugle. Od początku wiedział, że to przykrywka. Bardzo, bardzo dobra, ale fałszywa. I wtedy, zamiast odpuścić, zapragnął poznać tajemnice Beth. A miała ich bez liku. Inteligentna, bystra, oczytana, znająca spory kawałek świata. Zabawna. Kochała filmy „noir” i Chandlera. Uwielbiała czarny humor angielski. Była kopalnią wiedzy na temat filmu i fantastyki. Tak samo jak on. Zaskakiwała go wiedzą. Lubiła muzykę, i choć gust miała eklektyczny, zapoznała go z wykonawcami, których nie znał... Andreas Vollenweider*... facet grający na harfie... ale jak! Wciągał się w tę znajomość coraz głębiej. Jak narkotyk A potem... kochali się... Coś drgnęło wewnątrz. Nigdy czegoś takiego nie poczuł jak z nią. Ale uciekł. Spłoszony. A ona tolerowała jego wybryki, kwitując śmiechem, sarkastyczną uwagą lub znudzeniem to, co wyprawiał. I żyła własnym życiem. Nie dzwonił, nie narzucała się... była. Ale potrafiła powiedzieć: nie. Zakreśliła swoje granice. Bardzo wyraźne. I potrafiła wbić szpilę, gdy je przekraczał.Przypomniał sobie ten nieszczęsny tydzień, gdzie oddalił się... i zaczął zachowywać się jak dupek, którym był zresztą. Tydzień, który doprowadził w konsekwencji do kolacji Beth z Wilsonem. Nie dzwonił, nie zaglądał do niej... olewał ponure spojrzenia Wilsona. A Beth... Beth robiła swoje. Był wściekły na nią, a nie na siebie. Na nią, bo jak zawsze bywała na basenie, na strzelnicy, i u Katy. I kiedy usłyszał, że przyjeżdża po nią taksówka i usłyszał gdzie jedzie, pojechał za nią.
Przypomniał sobie ten dzień. Zaparkował samochód i zorientował się, że musi to być dzień klubowy, bo bogactwo biło po oczach. Ostrożnie wszedł do hali, kryjąc się w cieniu. Był wysoki więc od razu zobaczył Beth. Ubrana całkowicie na czarno, stała obok wejścia na arenę, cierpliwie czekając. Po chwili stajenny przyprowadził jej pięknego, karego araba bez siodła. Zdjął ogłowie i Beth lekko wskoczyła na konia. Siedziała na nim swobodnie, klepiąc go lekko. House przesunął się bliżej. Zauważył, że nagle pojawiło się mnóstwo osób z obsługi stajni. Tuż obok niego stanął zadyszany wysoki, przystojny mężczyzna.
- I co, szefie, przyszedłeś obejrzeć Beth? – zapytał złośliwie stajenny.
- Owszem. Trenowałem Liska rok... a ona przez dwa miesiące nauczyła go więcej niż ja.
- Tia... i na randkę też się nie da zaciągnąć...
Umilkli, bo Beth wjechała na arenę, przyciągając natychmiast uwagę
- Teraz nasi drodzy klienci „koń mnie nie słucha, bo jest źle ułożony” dostaną po łapach – w głosie stajennego brzmiała dzika satysfakcja.
Blondyn nic nie powiedział tylko wpatrywał się w Beth z tęsknotą. House zdał sobie sprawę, że facet jest w niej zakochany i coś szarpnęło go za serce. Z trudem złapał oddech i zwrócił oczy na kobietę na koniu. Lisek szedł lekkim krokiem, zręcznie lawirując pomiędzy innymi jeźdźcami. Nie widać było, żeby w jakikolwiek sposób był kierowany. Zwalniał, przyspieszał do kłusa, jakby bawił się. Powoli jeźdźcy zaczęli opuszczać arenę. Został kary koń i czarna nieruchoma postać na nim. Lisek skierował się do ustawionych na środku przeszkód. Skakał przez nie lekko i z wdziękiem. Nagle stanął i wszedł pomiędzy drągi leżące na ziemi. Ostrożnie stawiał kopyta, nie potrącając żadnego. A potem... potem cofnął się do tyłu i przeszedł z powrotem przez drągi. Cofając się. **
- To jest niemożliwe... – wymamrotał stajenny. – Koń może się cofnąć, czasami. Ale nie to...- podziw mieszał się ze zgrozą w głosie mężczyzny.
W hali było idealnie cicho kiedy Lisek z Beth pokazywali co potrafią. Mieszała styl western z angielskim stylem jazdy, przechodząc płynnie z jednego w drugi. Wydawało się, że koń i jeździec stanowią całość. House patrzył na to oniemiały jak reszta publiczności. Kiedyś sam jeździł konno i zdawał sobie sprawę jakie to wszystko jest trudne.
- Oho, Beth ma dość. I zaraz zaszaleje – stwierdził stajenny.
I rzeczywiście. Lisek ruszył galopem w kierunku wyjścia na paddock. Płynnie pokonał przeszkodę w postaci bramy i skierował się ośnieżoną drogą w kierunku wysokiej bramy osadzonej w murze okalającym całą posiadłość.
- Ona chyba nie chce skakać przez tę bramę! – blondyn był przerażony.
- Spoko, szefie, już to robiła – stajenny był spokojny.
- Ta brama ma ponad 6 stóp!
- Dokładnie 6/5 stopy. Zmierzyliśmy - odpowiedział pracownik nie spuszczając oczu z konia.
Lisek bez najmniejszego wysiłku wzbił się w powietrze i po prostu przefrunął ponad bramą nie dotykając kopytami górnej poprzeczki. Lekko wylądował na drodze i pogalopował dalej.
House miał dość. Nagle zdał sobie sprawę, że może stracić Beth. I co wtedy?

Czekał na nią w holu. Bez słowa przyciągnął do siebie i zaczął całować, zachłannie i rozpaczliwie, pragnąć nie wypuszczać jej z ramion. Czuł, że czas się kończy. Bał się. A tymczasem Beth odsunęła się, spojrzała tymi swoimi ciemnymi ślepiami na niego i powiedziała:
- Posłuchaj, Władco Marionetek ***, Manipulujesz, grasz i robisz testy wszystkim. Mną też chciałeś manipulować. Nie jestem zabawką, House, którą rzuca się w kąt, jak się znudzi, i podnosi gdy nie ma nic innego do roboty. Nie byłam, nie jestem, i nigdy nie będę twoja marionetką. Nie mam na to chęci ani.. czasu. Daj mi spokój.
Poszła na górę i trzasnęła drzwiami.
House grał prawie cała noc, nie potrafiąc znaleźć rozwiązania. O czwartej rano zadzwonił do niej.
- Jest czwarta rano, House, czego chcesz? – Głos był zmęczony i smutny.
- Nie wiem.
- To po co dzwonisz?
- Nie wiem.
- To jak się dowiesz to mi powiedz, a teraz dobranoc.
- Nie wyłczaj się.
- Bo?
- Nie wiem. – Nie potrafił przełamać się i powiedzieć tego co czuł. – Potrzebuję ciebie. – wybrnął.
- Do czego? Do zabawy? Kup sobie lalkę, House – wyłączyła się.
A potem poszła na kolację z Wilsonem...

Operacja nadal trwała. Siódma godzina... Trzynastka i Kuttner przynieśli świeża kawę. Wilson usiłował przekonać House’a, żeby wreszcie usiadł, ale zrezygnował widząc wściekłe spojrzenie przyjaciela. Pojawił się Watson, a zaraz za nim wykończony Foreman. Ten ostatni rzucił spojrzenie na dyrektora i wymamrotał:
- Jestem bardziej zmęczony niż myślałem. Mam zwidy... Widzę dwóch House’ów.
Salka powoli zapełniała się. Zjawiła się Cameron i Cuddy. Przyjaciele zwierali szeregi, czego House zdawał się nie zauważać.
- Skończyłem – głos Byrda był bardzo zmęczony. – Zrobiłem co się dało. Jak reszta?
- Skończone – głos Chase’a. – Ponaprawialiśmy i połataliśmy wszystko.
- Dobrze. Odłączamy płuco-serce.
Zebrani ludzie w salce zareagowali gwałtownie przysuwąjąc się do szyby.
- O co chodzi? – zapytał Watson Cuddy.
- Wyłączają płuco-serce i teraz serce Beth i jej płuca muszą same zacząć pracować. Dwa strzaskane żebra narobiły szkód, uszkodziły serce i płuca. – wyjaśniła Lisa.
Dyrektor przełknął ślinę, zauważając, że House wyprostował się i oparł na lasce.
- Ładuj do 60 dżuli – rozkazał Byrd.
- Czysto!
I nic.
- Dobra, 180 daj!
- Czysto!
- Jeszcze raz!
Zapiszczał nagle monitor i serce zaczęło bić.
- W porządku. Wskaźniki w normie. Taub, masz pole do popisu. House, wisisz mi butelkę whisky!
- Peter, nawet całą skrzynkę! – odpowiedział House – i dziękuję. – Dopiero teraz pozwolił sobie na to by usiąść.
Po chwili podniósł się i zaczął iść w kierunku drzwi.
- House, gdzie idziesz? – drogę zastąpiła mu Cuddy.
- Na ojom, a gdzie mam iść? – zdziwił się diagnosta.
- Musisz odpocząć. Potem pójdziesz..
- Yeah. Zapomnij. – I wyszedł z sali.
Po jego wyjściu wybuchła awantura. Wchodzący Taub popatrzył na Watsona, wymruczał pod nosem coś na kształt: zgiń, przepadnij maro nieczysta.
- No to kto to zrobi?? – spytała Cuddy.
- Ja nie mogę – zastrzegł Wilson – od razu będzie wiedział że coś ma w kawie.
- Trzynastka niech to zrobi – powiedział Kuttner.
- Dlaczego ja?
- Bo ty przeżyłaś ostatnim razem – stwierdził Taub.
- Tylko dlatego, że był związany – krzyknęła Trzynastka.
- Przestańcie. Od nikogo z nas House nie weźmie kawy, nawet od ciebie, Cameron – stwierdził Foreman.
- Czy ja dobrze rozumiem, że planujecie uśpić House’a, jednak nie wiecie jak bo podobne... hm, incydenty miały miejsce w przeszłości? - Spytał nad wyraz uprzejmie Watson.
- Dokładnie – powiedziała Cuddy. – Jeśli się nie prześpi i nie poleży na porządnym łóżku jutro będzie nie do życia a ból nogi będzie go zabijał. Potrzebuję go w miarę trzeźwego i przytomnego.
Dyrektor przyglądał im się z niedowierzaniem w oczach. Zachowywali się jak dzieci. Przecież to lekarze... ale także ludzie a House najwyraźniej ma swój sposób bycia...
- Ok, doprawcie tę kawę, ja ja mu dam – powiedział spokojnie Watson.
- Ty?? – w głosie Foremana było słychać niebotyczne zdumienie.
- A dlaczego tylko wy macie mieć zabawę?
Taub jęknął:
- Nie dość, że podobni to charakterki takie same...
House, siedzący przy łóżku Beth, zobaczył jak jeden z piesków Watsona otwiera przed nim szklane drzwi a on sam wkracza do sali niosąc dwa kubki kawy.
- Przyniosłem kawę. I może wreszcie zamienimy kilka słów? Spytał dyrektor.
- Ok. – powiedział House, sięgając po kawę. – Co chcesz wiedzieć? – spytał popijając gorący płyn.
- Czy wiesz kto jej pomagał?
- Nie. Domyśliłem się kim jest, ale nic ponadto... - co jest?? Dosypaliście mi czegoś do kawy! I ty się na to... osunął się bezwładnie na fotel.
Watson stwierdził, że drobna zemsta nie jest zła, patrząc jak współpracownicy diagnosty sprawnie ładują go na łóżko i wywożą.
Na drugi dzień przestało mu być wesoło.
Beth wpadła w śpiączkę.

KONIEC



* http://www.youtube.com/watch?v=qyYSMC36Pd8&feature=related
**widziane na własne oczy, choć konie się nie cofają
*** The Puppet Master wyjątkowo pasuje to House;a, czyż nie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jarii007
Kardiochirurg
Kardiochirurg


Dołączył: 30 Wrz 2008
Posty: 2951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:00, 06 Paź 2008    Temat postu:

Cud , miód

Heh ale będę płakać że już koniec

Ale ficzek mi się podobał

I czekam na następnego


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jeanne
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 6080
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:10, 06 Paź 2008    Temat postu:

Cytat:
Nigdy czegoś takiego nie poczuł jak z nią. Ale uciekł. Spłoszony. A ona tolerowała jego wybryki, kwitując śmiechem, sarkastyczną uwagą lub znudzeniem to, co wyprawiał. I żyła własnym życiem. Nie dzwonił, nie narzucała się... była. Ale potrafiła powiedzieć: nie. Zakreśliła swoje granice. Bardzo wyraźne. I potrafiła wbić szpilę, gdy je przekraczał.Przypomniał sobie ten nieszczęsny tydzień, gdzie oddalił się... i zaczął zachowywać się jak dupek, którym był zresztą. Tydzień, który doprowadził w konsekwencji do kolacji Beth z Wilsonem.

A tu mi Cuddy zapachniało
Cytat:
- Dokładnie – powiedziała Cuddy. – Jeśli się nie prześpi i nie poleży na porządnym łóżku jutro będzie nie do życia a ból nogi będzie go zabijał. Potrzebuję go w miarę trzeźwego i przytomnego.

A tu sie Jeanne wzruszyła
Cytat:
Watson stwierdził, że drobna zemsta nie jest zła,

A za co ta zemsta, bo nie mogę skojarzyć??
Cytat:
Jeszcze został krótki epilog. Wolicie angstowy czy dobry?


To zalezy który bedzie Huddy
Cudne i czekam na epilog xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:31, 06 Paź 2008    Temat postu:

Zemsta za to że jest podobny House'a oraz.. że House wiedział kim on jest taki mi sie zrobił skrót myślowy.
Och, przecież już wiadomo, że Cuddy i Watson .. hmmm dajcie spokój.. która by wypuściła takiego faceta z łapek?? No? Bo ja nie
Zwłaszcza że House zajęty:P
Nowy ficzek już karmi wena albo na odwrót. Będzie sie działo... ślub, turniej pokera i terroryści
Nie ma to jak autoreklama


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin