Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: Kontrakt (na str8. - linki do innych powiązanych fików)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:02, 07 Kwi 2008    Temat postu: Fic: Kontrakt (na str8. - linki do innych powiązanych fików)

Kategoria: friendship


Zweryfikowane przez Richie117

Cytat:
Tytułem wstępu...
Fik wyszukany przez Burmę. I jak sama napisała:
Co tam się nie działo! Ale był tak wciągający, że mimo że był długi (jakieś 60 stron) i po angielsku (i to z trudnym słownictwem) przeczytałam od razu z zapartym tchem, tylko z jedną przerwą (na House'a na tvp2 ). Ale ostrzegam, że jest to fik dla ldzi o mocnych nerwach i lubiących sensacyjne dramaty


Ja się pod tym podpisuję obiema ręcami!

Czytanie tego wyczerpało mnie emocjonalnie, nie mogę przestać myśleć o tym fiku... Więc pomyślałam, że jeśli się nim podzielę, to mi trochę ulży... Oby... :?

PS. Polecam notkę autora na stronie oryginału - można się popłakać ze śmiechu (jak mi się będzie nudzić, to może ją przetłumaczę )



Tytuł: Kontrakt ([link widoczny dla zalogowanych])
Autor: DIY Sheep
Tłumaczenie: no, zgadnijcie :wink:
Streszczenie: House ma WIELKIE kłopoty...


Rozdział 1 (część 1)

Przejmujący ból i drewno - to wszystko, co docierało do jego świadomości. Miał wrażenie, że ból tętniący w jego ciele sprawia, że drewniane deski podłogi wibrują. Zaśmiał się bezgłośnie i histerycznie: był ludzkim fortepianem bólu. House - ludzki fortepian bólu. I tak przyjemnie dzwonił... co mu przypomniało: fortepian nie brzmi jak dzwon.

Fortepian brzmi jak drewno, nie jak dzwon. Skąd dochodził dźwięk dzwonów? Dzwony St. Clemens. Prawdopodobnie święty Wilson. Ostrożnie otworzył jedno oko i stwierdził, że wpatruje się w zakurzone deski podłogi. Zanotował sobie w pamięci, żeby ochrzanić gosposię. Obserwował obojętnie jak jego oddech porusza drobiny kurzu w tył i w przód. Przez okna wpadało światło dnia. Zdał sobie sprawę, że jest prawdopodobnie spóźniony do pracy, tamten dzwonek to Wilson, który próbował się do niego dodzwonić oraz że powinien się okryć, zanim ktoś zorientuje się jaki rodzaj dźwięków wygrywa ten ludzki fortepian.

Zawsze nienawidził marszy pogrzebowych.

.....................................

To był Wilson; najprawdopodobniej, to on pierwszy zauważył, że coś jest nie tak. Wszyscy inni przyzwyczaili się, że House jest zdziwaczałym, irytującym, ekscentrycznym sukinsynem i po prostu przypisali to fazie księżyca albo porze roku.

Ale Wilson wszedł do jego gabinetu, stanął bez ruchu przed jego biurkiem, położył ręce na biodrach i zmarszczył brwi. Wpatrywał się w plecy House'a, gdy on sam siedział, gapiąc się w okno. Coś było nie tak. Cóż, to był House. "Nie tak" praktycznie było definicją dla "wszystko w porządku", ale dziś coś innego było nie tak.

- Dobrze się czujesz? Cuddy powiedziała, że dzwoniłeś wczoraj, mówiąc, że jesteś chory.

House się nie odwrócił.
- Yeah - odparł. - Nic mi nie jest.
Ale niczego nie wyjaśnił. Trwali tak przez minutę, aż Wilson, pokonany, westchnął cicho i wyszedł z pokoju. Prawdopodobnie chodzi tylko o nogę. Jest zima. W zimie noga zawsze bardziej bolała. Jeśli da jej trochę czasu, odzyska swojego przyjaciela.

House nawet nie usłyszał, że Wilson wyszedł. Zaczął z roztargnieniem obracać w rękach laskę. Gdy zamykał oczy, widział znienawidzone słowa - wypisane matową czerwienią płomienia bólu na czarnym tle: "Nie będziesz nigdy wiedzieć, kiedy przyjdziemy. Możliwe, że za miesiąc. Możliwe, że następnego dnia. Ale zawsze będzie kolejny raz."

.....................................

- Co się stało z twoją twarzą? - spytała.

- Bójka w barze zeszłej nocy. Wkurzyłem jedną prostytutkę - spróbował się uśmiechnąć, ale w duchu w ogóle tego nie czuł. Nadal musiał zachowywać pozory. Musiał to ciągnąć.

Cuddy poczerwieniała.
- Poszedłeś do baru zeszłej nocy? Po tym, jak wczoraj zadzwoniłeś, że masz grypę?

Gdyby przyjrzała mu się bliżej, zobaczyłaby błysk paniki, prześlizgujący się po jego twarzy. Jego usta się otwarły, ale nie wydał żadnego dźwięku. Zupełnie zapomniał o wymówce, którą posłużył się gdy ostatni raz dochodził do siebie, ale ona była zbyt rozzłoszczona, by to dostrzec i po prostu wzięła jego milczenie za przyznanie się do winy.

Obeszła go dookoła, machając dziko palcami przed jego twarzą.

- Takie zachowanie jest niedopuszczalne. Pójdziesz w tej chwili do kliniki i odrobisz swoje wczorajsze godziny, dzisiejsze i jeszcze dwie godziny ekstra za okłamywanie mnie.

Była przekonana, że zacznie teraz wrzeszczeć na cały szpital, przekonując ją, że prostytutki są uznanym lekiem na grypę lub coś równie niedorzecznego, ale zamiast tego po prostu patrzył na nią przez chwilę, niemal z wyrazem ulgi na twarzy, a potem skinął szybko głową i pokuśtykał bez słowa do kliniki.

Cuddy odebrało mowę. Patrzyła za znikającą postacią. House się z nią nie sprzeczał? Może naprawdę był chory? W zamyśleniu postukała piórem o zęby. Musi koniecznie porozmawiać o tym z Wilsonem. Jego utykanie stało się ostatnio wyraźniejsze. Zastanawiała się, dlaczego.

......................................

Kilka minut trwało, zanim krzyk przerodził się w skomlenie. Ostatecznie jego drżący od szlochu oddech uspokoił się wystarczająco, by zdołał otworzyć oczy.

Ale tamtym się nie spieszyło. Mieli całą noc. Leżał na betonie, pogrążony w bólu. Miał otwarte oczy, ale wpatrywał się w nicość. Co jakiś czas drgawki wstrząsały jego ciałem.

Ostatecznie, po bolesnej wieczności, padło pytanie, a on wzdrygnął się, gdy cisza została zakłócona.

- Jesteś gotów, by kontynuować? - spytał cicho znienawidzony głos.

Nie spojrzał na swojego oprawcę. Nie miał po co. Żadnej litości. Tylko kontrakt. Dla niego teraz żył. Jedynie skinął wolno głową, obejmując ją rękami tak mocno, że czuł, że jego czaszka mogłaby pęknąć i czekał na kolejny cios spadający na jego biedną, umęczoną nogę.

...........................................................

Kaczątka siedziały znudzone w świetlicy. House się spóźniał. Foreman oprócz tego był wściekły, gdy House wreszcie pojawił się w porze lunchu, pokazując szynę na jednym ze swoich palców.

- Jezu, znowu... - wykrzyknął Chase na widok gipsu.
House zignorował go i poszedł od razu po kawę.

Cameron uderzyła wściekle Chase'a w ramię.
- Kolejny wypadek? - zapytała ostrożnie.

House westchnął, patrząc na ekspres do kawy.
- Taa. Nie czuję się już tak pewnie na szpilkach jak kiedyś - powiedział ze zniecierpliwieniem. - Upadłem i źle wylądowałem.

Foreman parsknął: - Jesteś pewien, że to nie był jakiś wkurzony bukmacher, któremu wisisz pieniądze?

Okrążając Foremana, House ekstrawagancko zamachał kubkiem kawy w powietrzu, ale było widać, że jest poirytowany i wściekły.
- Rzeczywiście, ale myślę, że powinieneś wiedzieć. Bukmacherzy tradycyjnie łamią nogi - uśmiechnął się złośliwie i ruszył do swojego biura. - Teraz, jeśli pozwolicie, będę u siebie. Proszę, dajcie mi przynajmniej dziesięć minut spokoju, zanim ktoś powie Wilsonowi, a on przyjdzie tu i zacznie mi matkować.

.....................................

Połknął kilka vicodinów, czując za sprawą sugestii ich magiczne działanie, jeszcze zanim leki rozeszły się po jego organizmie. Sztuczka polegała na odrętwieniu. Jeśli będziesz odrętwiały, nie będziesz pamiętać, co ci zrobili. Nie będziesz do tego wracać... ciągle od nowa... Nie będziesz musiał myśleć... o wrażeniach... o dotyku... o ciosach... o rękach popychających w dół... o bezradności... o własnych zaciśniętych na darmo pięściach. Jeśli będziesz odrętwiały, nie będzie bólu. Vicodin uśmierzył jego ból. Kiedy nie czujesz bólu, możesz kontynuować.

- House, dobrze się czujesz?

Obejrzał się, zaskoczony. Wilson dołączył do niego na balkonie, prześlizgując się nad murkiem.
- Jestem dziś tylko trochę zmęczony, zbyt wiele prostytutek zeszłej nocy... hej, czy to chipsy? - powiedział, wyciągając rękę.

Wilson odepchnął jego dłoń.
- Tak, ale są moje - odparł i osunął się na krzesło obok House'a.

House się uśmiechnął: - W końcu stracisz czujność. Mogę poczekać.

- Oh, na miłość boską! Masz - Wilson cisnął paczką w pierś House'a, nie dostrzegając, jak skrzywił się z bólu.
House nabrał pełną garść i spojrzał na chipsy z namysłem.
- ... uśmierza mój ból, a on przynosi jedzenie - sytuacja wygrany-wygrany - zwrócił się do chipsów, zanim wepchnął je do ust.

- Co powiedziałeś? - spytał Wilson, przyglądając mu się.

- Nie faszne - odparł, odsłaniając w uśmiechu zęby pokryte okruchami przeżuwanych chipsów.
W tym momencie nie czuł żadnego bólu i mógł kontynuować.

.....................................

- Gdzie House?

- Jest chory - odpowiedziała Cuddy.

Chase i Cameron wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Foreman z głośnym trzaskiem odstawił na stół filiżankę kawy.

Było jedno słowo, o którym wszyscy pomyśleli, ale nikt go nie wypowiedział: znowu.

.....................................

House zawsze uważał się za eksperta w sprawie bólu. Myślał, że dzięki nodze, poznał go w całości. Ale uświadomił sobie, że noga była tylko czubkiem góry lodowej. Było tyle odmian bólu, że były jak symfonia. Krótki, ostry, palący ból, powoduje, że tracisz oddech. Długi, powolny ból, który stopniowo narasta i narasta, aż całe ciało zaczyna drżeć.

Jak wiele bólu jesteś gotów znieść, tylko dlatego, że to lepsze od alternatywy. Jak Cuddy powiedziała tamtego dnia... "mniejsze zło".

I nigdy nie zdawał sobie sprawy, że jest tyle sposobów zadawania bólu. Zdumiewało go, jak wiele ludzkiej inwencji i sztuki przepadło z powodu rozważań nad tym, jak zadać ból drugiemu człowiekowi.

Adwokat był ekspertem. Było widać, że kocha swoją pracę: łączyła fizyczność z psychicznością. Czasami brutalnie i surowo. Innym razem delikatnie, ale z groźbą w głosie, pozwalał mu wykonywać całą robotę, lecz przez cały czas obserwował i upajał się jego bólem i strachem.

.....................................

Wilson stanął w drzwiach Cuddy z rękami na biodrach.
- Coś jest nie tak - powiedział dramatycznie. - House nie skarży się na ból.

Cuddy wyglądała na zmieszaną: - Czy to nie jest dobry znak?

- Daj spokój! To jest Gregory-definiuję siebie poprzez mój ból-House - wrzasnął. - I wyraźnie widać, że coraz gorzej utyka. Nie wrzeszczy. Nie jęczy. Nawet się nie wścieka, co jest po prostu dziwne. Zwyczajnie zamknął się w sobie.

- Więc... - Cuddy się zamyśliła. - Może po prostu lepiej sobie z tym radzi...
Wilson tylko na nią spojrzał.
- OK, to było głupie.

- On jest nieszczęśliwy - powiedział Wilson.

Cuddy zmarszczyła brwi: - On zawsze jest nieszczęśliwy.

Wilson przeczesał dłonią włosy w geście frustracji.
- Ale to nie jest normalna dobra nieszczęśliwość. To jest zła nieszczęśliwość.

- Skąd możesz wiedzieć?

- Jestem jego przyjacielem.

.....................................

- Więc... Masz ochotę na trochę chińszczyzny dziś wieczorem?

- Nie - House nawet nie podniósł wzroku.

Wilson spróbował ponownie.
- Jesteś pewien? Nie byłem w twoim mieszkaniu od wieków - wytoczył cięższą broń. - Mam ochotę na jakiegoś dobrego pornosa... i przyniosę piwo.

- Jestem zajęty.

- Ostatnio ciągle jesteś zajęty. Czym się właściwie zajmujesz? - próbował Wilson.

House nie podniósł oczu znad swojej pracy.
- Byciem zajętym, jak widać.
Wilson w końcu wyszedł, nie widząc nerwowego spojrzenia, jakim House obrzucił jego plecy, gdy był już za drzwiami.

.....................................

House jednym okiem spoglądał na ekran komputera, a drugim na Jimmy'ego. Dobry, stary, przewidywalny Jimmy. Mimo, że była już prawie północ, Jimmy był wciąż w swoim biurze. Prawdopodobnie robiąc skręty dla umierającej mamuśki lub przygotowywał leki dla łysiejących dzieci - zamiast być w domu, pilnując żony i własnych hipotetycznych dzieci. Gdyby ten człowiek mógł w końcu przestać wierzyć w romantyczność i stał się zgorzkniały i rozczarowany jak ja, byłby szczęśliwy, pomyślał.

Nawet jeśli Wilson nie rozmawiał z nim w tej chwili, świadomość, że jest gdzieś w pobliżu sprawiała, że czuł się bezpieczniej. Głupi kretyn z ciebie, House, pomyślał. Chcesz, żeby ochronił cię wielki zły onkolog. Wilson był akurat tak zły i tak wielki jak puszysty króliczek. Nie potrafił nawet postawić na swoim w barowej bójce - o czym House doskonale wiedział. Do bójki stanął diagnostyk, który walczył nieczysto i wiedział, jak użyć swojej laski, by spowodować jak najwięcej obrażeń.

Jednak mimo to, światło pochodzące od drzwi balkonowych Wilsona uspokajało go. No i, rozmyślał, musi być coś w człowieku, który nie obawia się nosić piórnika w kieszeni i wciąż wyrywa panienki.

House spojrzał nerwowo przez szklane ściany swego gabinetu na korytarz. Szpital był cichy - i ciemny. Zadrżał mimowolnie. Ciemność zawsze dodawała otuchy. Teraz była czymś przerażającym. Przerażającym, ale nie do uniknięcia.

Nawet kiedy "na zewnątrz" pracował zapamiętale, zaczynał przeszukiwać klauzule w swoim umyśle. Jest późno, ciemno, a ty nigdy nie wiesz. Zawsze lepiej jest się przygotować, niż później stawiać czoła konsekwencjom. Nie chciał znowu zapomnieć Klauzuli Piątej, Podpunktu Drugiego. Przełknął ślinę i potrząsnął głową. Nie dopuści do tego... nigdy więcej. Podciągnął rękaw i spojrzał na liczby wypalone na jego przedramieniu. Już nigdy do tego nie dopuści, pomyślał. Klauzule i podpunkty automatycznie zaczęły przesuwać się w jego umyśle, a on nieświadomie zaczął mamrotać je pod nosem, gdy ponownie zwrócił uwagę na monitor.

Jakiś czas potem, House wyciągnął rękę, by zabrać coś z drukarki. Zamarł w pół ruchu. Coś było nie tak. Rozejrzał się w popłochu. U Wilsona zgasło światło. Poszedł sobie, gdy House pracował, czy może zasnął na kanapie? Niech to szlag - w jakim właściwie punkcie znajdowało się teraz jego małżeństwo? Wiedział, że powinien uważniej słuchać. Żołądek House'a skręcił się w supeł. Spojrzał na korytarz, ale nikogo tam nie było.

Mimowolnie sięgnął do kieszeni i złapał kilka tabletek. Zauważył, że się poci i przesunął drżącą dłonią po swoim szorstkim zaroście. Nie przyjdą tej nocy, pomyślał desperacko. Ta noc będzie bezpieczna. Nie przyjdą tej nocy. Ale sam sobie nie wierzył. Pójdę sprawdzić, czy Wilson zasnął na kanapie, pomyślał. Nie poruszył się. Pójdę sprawdzić. Spróbował chwycić swoją laskę, ale stwierdził, że nie może się ruszyć.

Oddychaj, kretynie. Zdał sobie sprawę, że dwa razy użył słowa "kretyn" tej nocy. Chryste, nauczyłem się przekleństw od dziwaków. Po prostu idź sprawdzić, nakazał sobie. Próbując uspokoić oddech, szukał po omacku laski, a gdy ją znalazł, przyciągnął ją do siebie. W końcu udało mu się podnieść na nogi. Pchnął na ślepo szklane drzwi, wypadł na balkon, niezgrabnie przetoczył się nad murkiem i zataczając się podszedł do balkonowych drzwi Wilsona.

Przycisnął nos do szyby, dłońmi przywarł do śliskiej powierzchni, ale nie zobaczył Wilsona na kanapie. Wilsona nie było. Wiedział, że nie powinien, ale zrobiło mu się niedobrze, poczuł się zdradzony. To była jego wina, że wcześniej odepchnął Wilsona. A teraz był sam - w nocy - w ciemności. Osunął się po szybie, pot na jego palcach pozostawił smugi na szkle. Rozejrzał się. Być może, jeśli się skurczy i ukryje tutaj, nie przyjdą po niego tej nocy. Być może ta noc będzie w porządku. Przez jedną noc chciał być małym chłopcem i znaleźć pod kołdrą schronienie przed potworami.

Wcisnął się w kąt. Zostanie tutaj. Wziął kolejną garść tabletek. I w końcu zamknął oczy.

House obudził się jakiś czas później, zmarznięty, zesztywniały i nieco mokry od rosy. Nie miał pojęcia, jak długo spał. Przesunął dłonią po twarzy i rozejrzał się. Niemal załkał z ulgą. Świtało. Dzienne światło, ludzie i bezpieczeństwo. Żeby to uczcić, wziął kolejne dwa vicodiny, rozprostował nogę i pocierał ją z zadowoleniem. Oparł się o ścianę i cieszył wschodzącym słońcem.

Nie zdawał sobie sprawy, że ponownie zasnął, dopóki nie poczuł, że ktoś trąca go stopą. Spojrzał i stwierdził, że stopa znajduje się w lśniącym bucie, tuż pod doskonale skrojoną nogawką. Dotarł właśnie do fartucha, gdy czyjaś ręka chwyciła go za włosy, szarpnęła jego głowę do tyłu, a latarka zaświeciła mu w oczy.

- Argh, Wilson, zabieraj to z moich oczu - powiedział, próbując odepchnąć latarkę w bok. Gdy wzrok mu się wyostrzył, zobaczył wpatrzoną w niego wściekłą twarz Wilsona.

Wilson wstał i oparł ręce na biodrach.
- W porządku, znalazłem cię śpiącego na moim balkonie jak jakiś bezdomny i zastanawiałem się, czy przedawkowałeś, czy jesteś po prostu pijany.

- Nie, to nie było nic z tych rzeczy. Ja po prostu... - zamilkł, czując się nieco winnym. Jeżeli Wilson wspomniał o bezdomnych, ze względu na jego brata, oznaczało to, że był wściekły.

- Po prostu co? - ponaglił go groźnie Wilson, zupełnie jak rozczarowany rodzic.

Umysł House'a szukał czegoś, co mógłby powiedzieć.
- To była taka ładna noc - powiedział nieprzekonywająco, usiłując wstać.

- Jaaasne - odparł z powątpiewaniem Wilson.
Ale House wiedział, że Wilson mu wybaczył, kiedy ten złapał go z tyłu za kołnierz marynarki i pociągnął go w górę, potrząsając nim nieco przy okazji. Trzeba kochać Żydowskie mamuśki, pomyślał House.

- Jazda do mojego biura, ty kulawy głupku - rozkazał. - Jezu, jesteś zmarznięty na kość... i mokry.
Nie puścił jego marynarki i strofując House'a, zawlókł go do środka i usadził na kanapie. Ale House nie słuchał. Po prostu pozwolił Wilsonowi roztoczyć nad sobą matczyną opiekę. Przynieść rosół.

......................................

- Gdzie go znalazłeś tym razem? - spytała nieufnie Cuddy.

- Na moim balkonie, spał.

Cuddy westchnęła: - Przysięgam, on się staje coraz dziwniejszy z dnia na dzień. Powinnam zawiadomić psychiatrę?

Wilson parsknął i zapatrzył się w sufit.
- House był w zwykłej marynarce. Czego miałoby to dowodzić?

- Co zrobiłeś? - spytała Cuddy, wyrywając Wilsona z zamyślenia.

- Dałem mu filiżankę kawy i odesłałem do domu - odparł szybko Wilson. Wzruszył ramionami: - Co innego mogłem zrobić?

.....................................

House kuśtykał wesoło do samochodu, pełen vicodinu, kawy i Wilsonowego rosołu dla duszy.

Gdy zbliżył się do auta, zobaczył kartkę włożoną za wycieraczkę. Żołądek skręcił mu się w supeł i wypita kawa podeszła mu do gardła. Nie chciał na to patrzeć. Każde jego włókno mięśniowe chciało uciekać jak najdalej, tak szybko jak mógł.

Uciec! Co za zabawny pomysł, pomyślał z roztargnieniem. Ludzki instynkt to poważna sprawa. Nawet człowiek, który ledwie chodził, chciał uciekać. Uciec jak najdalej i ukryć się w najgłębszym, najciemniejszym zakątku świata, gdzie nikt nigdy by go nie znalazł.

Niczym skazaniec, sięgnął po kartkę drżącymi dłońmi. Miał kłopoty. Nie mógł się ukryć, nie mógł uciec, ale instynkt przejął nad nim kontrolę ubiegłej nocy. Czyżby zdenerwował swoich nowych panów?

Rozłożył papier i przeczytał.

"Parkuj na swoim przeklętym miejscu House albo zadzwonię do Cuddy i upewnię się, że da ci tyle godzin w klinice, że tam zdechniesz."

Dr McKinsky.

House zaśmiał się cicho, czując ulgę. Oparł się o maskę i wziął głęboki, drżący oddech, uspokajając się, kiedy zobaczył "PS" na dole notatki. Zaintrygowany, odwrócił ją. Na odwrocie były zapisane tylko dwa słowa, innym charakterem pisma: "Uh Oh". Usłyszał hałas za sobą i zamarł. Wbił szkliste spojrzenie we własne zniekształcone odbicie na masce samochodu o wiśniowym kolorze, do którego dołączył kolejny.

- Jak powiedziałem, Greg. Gdziekolwiek, kiedykolwiek.

House zamknął oczy. Zapadł się w ciemność. Poczuł, że odebrano mu laskę, a silne ręce chwyciły go za ramiona i pociągnęły je do tyłu, a potem pchnęły go w dół na chłodny metal maski samochodu. Nie musieli tego robić. Poszedłby z nimi, gdyby powiedzieli.

Czasami zabierali go siłą, czasem delikatnie, ale pierwszy raz był najgorszy. Gdy złożył podpis, adwokat wskazał na drzwi. Poszedł z nimi do samochodu: odrętwiały. To było zbyt nierealne. To nie mogło dziać się naprawdę.

- Do tyłu - powiedział adwokat.

House ruszył do tylnych drzwi sedana, ale mężczyzna go powstrzymał: - Nie, Greg, jak powiedziałem. Jedziesz z tyłu.

Obejrzał się i zobaczył, że inny mężczyzna otwiera bagażnik. Poczuł się gorzej. To było to, celne trafienie - to było realne. Skinął głową i ruszył na tył samochodu.

Robił wszystko, czego zażądali. Ale czasami chcieli mu fizycznie przypomnieć, że jest bezradny, bezsilny. Nie mógł uciekać. Człowiek z laską nie może uciec.

Nie stawiał oporu, gdy go zabierali. Bardzo rzadko skazaniec walczy w drodze na szubienicę.

.................................cdn.................................

Cytat:
I jak, udało się wam przeżyć? Mam nadzieję, że nikt mnie teraz nie zabije za TAKIEGO fika... Tłumaczenie cały czas się robi, ale sama nie wiem, kiedy będzie kolejna część (oczywiście postaram się jak najszybciej, ale wiecie :? ). Komu się spieszy - niech czyta oryginał... Jeśli ma odwagę...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Wto 1:35, 03 Lut 2009, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
evay
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 09 Gru 2007
Posty: 3045
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mysłowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:24, 07 Kwi 2008    Temat postu:

no, nareszcie!
az przerwalam ogladanie Hałsa, zeby to przeczytac

Gregory-definiuję siebie poprzez mój ból-House, heheh trafne

ojej, jakie opisy
i w ogole o co chodzi?


świetne tłumaczenie i czekam na więcej, więcej, więcej!


(i od razu wzielam sie za czytanie po angielsku)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez evay dnia Pon 18:27, 07 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bruno
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 23 Sty 2008
Posty: 568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

PostWysłany: Pon 18:38, 07 Kwi 2008    Temat postu:

Ty...Ty....mnie chcesz zabić Richie
To jest....przerażające. Za każdym razem jak House się chował, bał, panicznie bał, jak robili mu to czego nie powinni...płakałam...
dalej płacze... zamęczysz mnie na prawdę...mimo tego co przeżywam już nie mogę się dalszej części doczekać..chociaż nie...właściwie to chyba nie zniosę większej ilości bólu....
Richie już wiem co czułaś jak to tłumaczyłaś....

Cytat:
Nie mógł uciekać. Człowiek z laską nie może uciec.
Bardzo rzadko skazaniec walczy w drodze na szubienicę.


Po prostu....zresztą... sama wiesz co czułaś...czuję to samo


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bruno dnia Pon 18:40, 07 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Huragius
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 11 Sty 2008
Posty: 242
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: oddział zamknięty

PostWysłany: Pon 19:04, 07 Kwi 2008    Temat postu:

Zajrzałam do oryginału tak dla porównania i już od momentu „WARNING TIME IS THE TIME WE LOVE THE BEST” wiedziałam, że lubię autorkę. Przedmowa mnie w tym przekonaniu utwierdziła Było boskie i przetłumacz je kiedyś koniecznie, bo nie można odbierać czytelnikom takiej przyjemności.

A teraz już przechodząc do fika i Twojego tłumaczenia.
Przyznam, że pierwszej części, tych rozpoczynających akapitów, w ogóle nie zrozumiałam. Zagubienie ciągnęło się dalej i doszło do niego zaniepokojenie. To jest straszne, ta dezorientacja, elementy niewyjaśnionej zagadki, jak ktoś czytał Proces Kafki to wie, jaki ten fik jest cholernie kafkowski. To jest chore, groźne i ja chcę wiedzieć, o co chodzi!!!
Także mocniejszego fika nie mogłaś nam zapodać, Richie117, gratuluję udanego tłumaczenia i wiesz, że przy takim napięciu pewnie wszyscy będziemy Cię nieprzerwanie molestować o kolejne części?

Cytat:
- Daj spokój! To jest Gregory-definiuję siebie poprzez mój ból-House - wrzasnął.

Ujć, jak trafne.

A tak w ogóle – w opisie fik jest oznaczony jako Gen, serio występuje w nim Hilson, czy tylko friendship?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolok
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 5568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Pit Lane :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:50, 07 Kwi 2008    Temat postu:

fik przerażający, ale świetnie tłumaczony, aż mi się smutno zrobiło że Greg spał na balkonie... Mam nadzieję że nie przewidujesz jakiejś śmierci??? I tak nie mogę się doczekać

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:52, 07 Kwi 2008    Temat postu:

Huragius - ale wypracowanie... Proces Kafki mnie nie wzruszył, bo nie byłam emocjonalnie związana z boharetem. A tutaj...

Molestujcie mnie wszyscy ile chcecie - i tak robię co mogę

W Kontrakcie tylko friendship... Taka najprawdziwsza... Chyba, że ktoś będzie nadinterpretował (Napisałabym coś, ale bym koniec zdradziła, więc przemilczę :wink: )

lolok25 - ja nie przewiduję, ja WIEM...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pon 19:55, 07 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Huragius
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 11 Sty 2008
Posty: 242
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: oddział zamknięty

PostWysłany: Pon 20:04, 07 Kwi 2008    Temat postu:

O mój borze, Richie, ty WIESZ, jak to zabrzmiało
Komentarze karmią Wenę (ponoć) więc się lepiej przygotuj na więcej takich wypracowań


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:36, 08 Kwi 2008    Temat postu:

czytałam to ze strachem w oczach i w sercu i wszędzie... to jest tak fajne jak i straszne... nie wiadomo o co chodzi i ta tajemnica jest najgorsza .. czekam na ciąg dalszy brawo

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:46, 08 Kwi 2008    Temat postu:

Huragius napisał:
O mój borze, Richie, ty WIESZ, jak to zabrzmiało
Komentarze karmią Wenę (ponoć) więc się lepiej przygotuj na więcej takich wypracowań

No, jak to "WIEM" zabrzmiało??? Jeśli zabrzmiało jak potwierdzenie, to macie rację...

Z niecierpliwością czekam na wszystkie wypracowania Nie wiem jeszcze, czy uda mi się dziś coś wrzucić... Ale będę się starać
THX EVERYONE za miłe słowa


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gosiaaa
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 821
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 14:22, 08 Kwi 2008    Temat postu:

Zabierając się za Twojego fika, pomyślałam Richie117 == dobre tłumaczenie + niebanalny tekst. Ale to tutaj przeszło moje oczekiwania. OMG! - na początku myślałam, że te porównania, że ktoś mu coś robi - to takie przenośnie, że chodzi o jego ból, cierpienie. Później już nie byłam taka pewna. A teraz już nie wiem całkiem co myśleć... ten fik jest naszpikowany cierpieniem, niedomówieniem, bólem, tajemnicą - aż strach pomyśleć co będzie dalej... ale czekam z zapartym tchem.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gosiaaa dnia Wto 14:24, 08 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:14, 08 Kwi 2008    Temat postu:

Cytat:
No dobra, przekonaliście mnie. Wklejam kolejny fragment... owoc nocnej nasiadówy Byłoby więcej, ale zaczytałam się w pewnym doskonałym fiku, w którym [link widoczny dla zalogowanych]... Cóż, nie można się wiecznie dołować...

So, read it and feel the fear...



(Rozdział 1, część 2)


Dwa miesiące później

House ukradł stertę dokumentów. Dowiem się kto to, myślał. Minęły miesiące, ale jeśli będziesz szukać, może znajdzie się wyjście. Furtkę, jak to się mówi. Albo po prostu dowie się, kim jest ten sukinsyn, i udusi go jego własnymi jelitami. To go powstrzyma. Jestem najlepszym diagnostykiem na świecie, pomyślał i parsknął śmiechem. Rozwiążę te małe, nędzne puzzle.

Spojrzał na zegarek. Trzecia rano. Był zmęczony i bolała go noga. Połknął kolejną porcję vicodinu i tabletkę z kofeiną.

W mieszkaniu House'a było ciemno. Jedyne światło pochodziło z monitora komputera. Wpisał kolejne nazwisko do wyszukiwarki i zaczął czytać, gdy na monitorze wyskoczyła wiadomość.

Dostałeś maila.

Zważywszy, że nie miał na swoim komputerze ustawionych powiadomień "dostałeś maila", to było dziwne. Jego serce zamarło. Sprawdził pocztę i znalazł jedną nową wiadomość. "Do Gregory'ego", brzmiał tytuł.

Cały duch zuchwałości zniknął. Zamknął na sekundę oczy, a potem przeczytał.

"Możesz szukać ile chcesz, ale niestety muszę ci powiedzieć, że nigdy się nie dowiesz.

Myślę, że będę musiał przywołać Klauzulę 12., Podpunkt 8. z tego powodu.

Jak myślisz, Greg?"

House patrzył rozszerzonymi oczami na słowa na ekranie. Czytał je w kółko, od nowa i od nowa. Siedział tak przez ponad godzinę, jego oczy przesuwały się po klawiaturze, ręce trzymał skrzyżowane przed sobą, jego zęby szczękały delikatnie, chociaż wcale nie było zimno. Miał kłopoty. Nie dopuszcza się zadawania pytań: paragraf 3. Nie dopuszcza się prób dowiedzenia, o kogo chodzi: paragraf 4. Myślał, że uda mu się to obejść. Mylił się. A teraz zostanie ukarany. Szczególny ból podążał jego śladem.

W końcu podniósł prawą rękę. Miał wrażenie, że ważyła tonę. To było jak poruszanie się w piasku. Upuścił ją na myszkę i kliknął przycisk odpowiedzi.

"Jak myślisz, Greg?"

Jedynie Stacy zwracała się do niego per Greg. Jedynie Greg kochał Stacy.

Ale - Klauzula Druga: teraz niczego nie posiadasz. Jego dom był jego azylem, ale nawet to zostało naruszone. Nie miał nic do stracenia. Wiedział o tym. Składając podpis, sprzedał swoją duszę.

Wiedział, że nie ma wyboru. Napisał TAK i kliknął przycisk wysyłania.

Sekundę później zadzwonił dzwonek do drzwi. Wstał powoli i pokuśtykał ze spuszczoną głową, żeby otworzyć.

- Dobry wieczór, Greg - powiedział radośnie mężczyzna i wszedł do środka. - Piękna noc, by to zrobić.

- Tak, sir - wymamrotał, przesuwając się nieznacznie. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, jakie zachowanie było odpowiednie w takiej sytuacji, ale wiedział, że ten sukinsyn łatwo się irytował - i na dodatek był szybki. W jednej chwili stoisz na nogach. W następnej - zwijasz się w agonii na podłodze, nie wiedząc nawet, kto cię uderzył. A on stoi nad tobą i łagodnie oświadcza, że nie dba za bardzo o ton twojego głosu, ale nie powinieneś więcej tego robić.

- Laska? - podpowiedział mężczyzna.

House rozejrzał się w koło. Tutaj była. Jego laska. Jego mały drewniany przyjaciel. Opierał się o regał z książkami, przygotowując się, by zrobić krok bez skarżenia się, żeby nie stracić nogi. Odwrócił się szybko i ostrożnie podał ją mężczyźnie, a następnie cofnął się o kilka kroków.

Mężczyzna zważył laskę w ręku.
- Zamierzasz być posłuszny czy...? - powiedział, nieodrywając oczu od laski, ale sugestia była jasna.

House z zapałem potrząsnął głową.
- Nie - wyjąkał. Gdy mężczyzna spojrzał na niego przenikliwie, poprawił się: - Nie, sir, będę posłuszny. Nie trzeba mnie... Nie będę... - zamilkł. Nie chciał wypowiedzieć słowa "krzyczeć".

Mężczyzna wsunął rączkę laski pod jego brodę.
- To się nazywa charakter, Greg.
Rozejrzał się, nagle wykazując przyjazne nastawienie.
- Niech mnie, Greg. To wspaniałe mieszkanie, ale nie ma tu miejsca by kot mógł się przeciągnąć... - uśmiechnął się złowieszczo, a House wzdrygnął się, widząc groźbę w jego oczach. - ... odłóż laskę.

- Nie ważne - westchnął. - Zawsze można popchnąć kanapę pod ścianę - spojrzał na przerażoną twarz House'a. - Nie bądź taki ponury, Greg. To tylko kwestia pomysłowości.


Cytat:
No i co? Straszne, prawda? A dalej będzie jeszcze gorzej...
Następny kawałek w piątek, bo w czwartek mam trudne kolokwium i niestety muszę się pouczyć... Cierpliwości


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Wto 13:01, 22 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bruno
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 23 Sty 2008
Posty: 568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

PostWysłany: Wto 19:35, 08 Kwi 2008    Temat postu:

Zamurowało mnie....tak czytam i czytam w napięciu a tu nagle SMS mi przychodzi
podskoczyłam na krześle. Przestraszyłam na śmierć siebie i mojego kota.
Robi się coraz bardziej mrocznie, strasznie i okropnie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kasiat88
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 10 Gru 2007
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 19:51, 08 Kwi 2008    Temat postu:

o_O
Okropniaste strasznie. I straszne okropnie...
Ja się cały czas zastanawiam dlaczego House to podpisał? A twoje tłumaczenia uwielbiam tak, że nawet nie zerknę do orginału
I czemu oni go muszą ciągle bić? Przecież go to boli. Mnie też...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: Wto 19:55, 08 Kwi 2008    Temat postu:

Tym razem nie miałam odwagi zajrzeć do oryginału... Świetnie napisane, ale stwierdzenie, że trzyma w napięciu jest takie... bezużyteczne w tym wypadku. Ja po prostu ruszyć się nie mogłam...
Powrót do góry
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:56, 08 Kwi 2008    Temat postu:

Richie117 napisał:
House z zapałem potrząsnął głową.
- Nie - wyjąkał. Gdy mężczyzna spojrzał na niego przenikliwie, poprawił się: - Nie, sir, będę posłuszny. Nie trzeba mnie... Nie będę... - zamilkł. Nie chciał wypowiedzieć słowa "krzyczeć".


wyobraziłam sobie House'a w tej scenie, takiego bezradnego, smutnego, posłusznego...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez martuusia dnia Wto 20:59, 08 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
evay
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 09 Gru 2007
Posty: 3045
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mysłowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 7:26, 09 Kwi 2008    Temat postu:

Jezuuu biedny Greg (((((((((

nie wiem jak komentowac dalej ten fic
chociaz to jest takie strasznie smutne to oczywiscie czekam na reszte


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
McHottie
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 03 Lut 2008
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: i Dokąd ?

PostWysłany: Śro 8:31, 09 Kwi 2008    Temat postu:

OMG jednym słowem świetne ....

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolok
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 5568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Pit Lane :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 12:20, 09 Kwi 2008    Temat postu:

jejciu, biedny House, a my nadal nie wiemy kto go tak męczy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 14:01, 09 Kwi 2008    Temat postu:

Wiedziałam, że tak będzie... Wiedziałam, że ten fik jest za długi na forum... Tylko się nie spodziewałam, że ze względu na moje tłumaczenie, nie będziecie zaglądać do oryginału, tylko czekać... Jestem w szoku Pozytywnym No i dziękuję Wam, bo Wasza cierpliwość to dla mnie najlepsza motywacja, żebym szybciej pracowała... (ale life is life - trzeba kiedyś spać i zajmować się psem - ze studiami narazie spokój, bo jestem ciężko chora - i tutaj też nie powinno mnie być, ale nie mówcie nikomu )

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ofwca
Internista
Internista


Dołączył: 15 Lut 2008
Posty: 667
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a stąd

PostWysłany: Śro 17:12, 09 Kwi 2008    Temat postu:

Richie jestem pod wrażeniem.... Dawka emocji jaka nam aplikujesz jest powoalajaca... teraz będę się czały czas zastanawiać jakie bydle krzywdzi House'a i co do tego wszystkiego ma Stecy?! z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy...

p.s. po części pierwszej: ja też chce Wilsonowy rosołek


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:30, 09 Kwi 2008    Temat postu:

ofwco - to nie ma nic wspólnego ze Stacy... Autor o tym wspomniał, żeby pokazać uczucia House'a (tak mi się wydaje...)
_____________________________________________________

Cytat:
No dobra. To naprawdę miało być w piątek. Ale stwierdziłam, że nie będę Was zamęczać oczekiwaniem... (a na kolokwium nie idę ) Wolę Was męczyć tą zagadkową historią



(Rozdział 1, część 3)


Następnego dnia

Brenda wpadła do biura Cuddy. Cuddy rzuciła tylko okiem na jej minę i powiedziała: - House.

Brenda skinęła głową, ale Cuddy dostrzegła panikę w zazwyczaj opanowanym zachowaniu pielęgniarki.

Gdy wyszła, Cuddy uświadomiła sobie dlaczego. Szef wydziału diagnostyki dostał załamania nerwowego na środku kliniki.

House osunął się pod ścianę, laska leżała odrzucona kilka stóp dalej. Podniósł się na kolana i drżał, przyciskając twarz do ściany. Z jego ust wydobywało się przejmujące zawodzenie.

Wszyscy w klinice patrzyli na niego zszokowani. Gruby młody mężczyzna stał nad nim i przepraszał go wylewnie:
- Przepraszam. Nie miałem zamiaru pana przewrócić - powtarzał głupio.

Cuddy przejęła kontrolę nad sytuacją. Odwróciła się do Brendy.
- Sprowadź Wilsona - powiedziała nagląco. - Nie obchodzi mnie gdzie jest, ani co robi - dodała. - Znajdź go i sprowadź tutaj - syknęła do pielęgniarki.

- Co cię, do cholery, stało? - zwróciła się do młodego mężczyzny.

Spojrzał na nią z zakłopotaniem.
- Nie popchnąłem go mocno. Tylko wpadłem na niego, a on zatoczył się na ścianę.

Odprawiła mężczyznę i podeszła do House'a. Wyglądał strasznie. Pocił się i był blady jak ściana.

- House - powiedziała głośno, kładąc mu ręce na ramionach. - Chodzi o nogę?

Drgnął, ale nie odpowiedział. Jęknął, zacisnął mocniej powieki i spróbował przywrzeć mocniej do ściany.

Cuddy spojrzała na niego z niedowierzaniem. Co, na miłość Boską, się dzieje? Wszyscy wiedzieli, że jest z nim coraz gorzej - zdziwaczał, okrutnie krytykował ludzi, odpychał wszystkich, brał coraz więcej tabletek, ten incydent na balkonie... Wyglądał strasznie - zmizerniał i miał nieprzytomny wzrok, ale co to do cholery miało znaczyć.

W tym momencie pojawił się Wilson. Rzucił okiem na całą scenę i natychmiast znalazł się obok swojego przyjaciela.

- Oh, House, co ty sobie zrobiłeś tym razem? - powiedział z żalem, próbując delikatnie rozprostować starszego lekarza, żeby móc spojrzeć na niego.

Czując dotyk Wilsona, House spojrzał na niego zaczerwienionymi oczami.

- Dlaczego zawsze przypuszczasz, że to moja wina? - powiedział cicho. A potem prawie do siebie: - Bo zwykle tak jest, prawda?
Ale pozwolił Wilsonowi rozprostować swoją nogę.

Wilson zaczął przesuwać swoimi dużymi, delikatnymi dłońmi po nodze House'a, ale nie wydawało mu się, żeby to w niej tkwił problem.

- Jezu, House. Kiedy ty ostatni raz spałeś... albo jadłeś? Wyglądasz jak trup.

- Powinniśmy zabrać go do gabinetu i go obejrzeć - powiedziała Cuddy.

Słysząc to, House podskoczył.
- Nie! - wykrztusił pospiesznie. Wziął głęboki oddech i popatrzył na nich. - Nic mi nie będzie - kontynuował. - Tylko pomóżcie mi dostać się do mojego biura.

Wilson sięgnął i podał mu laskę.

- Nie - wychrypiał House. - Nie laska. Nie dziś - ty.

- Skoro tak grzecznie prosisz... - odparł Wilson.
Ale pomógł House'owi podnieść się i razem pokuśtykali do biura House'a. Wilson wykorzystał okazję, żeby niepostrzeżenie przyjrzeć się przyjacielowi. Cierpiał i to nie tylko z powodu nogi. Jego oddech był płytki i niespokojny, i nie mógł ukryć grymasu bólu przy każdym kroku.

Kiedy już posadził House'a razem z kubkiem gorącej, słodkiej herbaty i zmusił go - pod groźbą bolesnej śmierci - do wypicia jej, Wilson podniósł wzrok i zobaczył Cuddy, stojącą przed gabinetem House'a. Wyglądała na zamyśloną. Wilson dołączył do niej.

- Zabierz go do domu i zajmij się nim - powiedziała cicho. - Spróbuj, może uda ci się przekonać go, żeby ci powiedział, co się, do diabła, dzieje.

.......................................

- Na miłość Boską - krzyknął Wilson. - Wiem, że cierpisz. Brałeś udział w kolejnej barowej bójce? - położył nacisk na "kolejnej". - Możesz mieć obrażenia wewnętrzne. Musisz pozwolić mi się zbadać - powiedział rozdrażniony.

- I co to, do diabła jest? - spytał, wskazując na stosy akt i papierów, rozłożone po całym mieszkaniu.
House nie zapraszał go do swojego mieszkania od miesięcy, i teraz Wilson wiedział dlaczego. Mieszkanie tonęło w papierkowej robocie. Wilson był oszołomiony. House, człowiek, który nienawidził roboty papierkowej tak samo, jak on nienawidził American Idol, dosłownie zakopał się w niej - w domu.

House stał, chwiejąc się lekko, na środku swojego salonu i nic nie mówił. Odmówił nawet zdjęcia kurtki. Zapiął ją do samej góry i objął się ramionami. Obaj mężczyźni utknęli w martwym punkcie. Stojąc sześć stóp od siebie i patrząc jeden na drugiego. Niemal jak przed pojedynkiem. Pojedynek między normalnym, zdrowym, wysokim Amerykaninem i bladym, spoconym, trzęsącym się kaleką, który ledwie stał był nieunikniony.

Ale, jak zwykle, to Wilson przegrał.
- No dobra, przynajmniej usiądź, zanim się przewrócisz.
Z jakiegoś powodu kanapa została przesunięta pod kominek. Nie dbając o nic, Wilson gwałtownie popchnął ją tak, by stała przodem do kuchni, zepchnął papiery ze stolika do kawy tak, że trzepocząc, dołączyły do innych na podłodze. Następnie cofnął się o krok i patrzył wyczekująco na House'a.

House spojrzał na niego nieufnie, jakby podejrzewał, że Wilson może czegoś spróbować, ale zostawił swoją metaforyczną broń w kaburze, podszedł do kanapy i usiadł.

Wilson złagodniał.
- Zrobię ci coś do jedzenia.
Popatrzył na sterty papierów, które były na stoliku do kawy.
- Gdzie jest pilot?

- Nie wiem - wymamrotał w kierunku podłogi House.

Wilson westchnął w duchu. Nie spodziewał się, że House może stać się jeszcze bardziej nieszczęśliwy, ale jeśli nie oglądał telewizji, dobry Boże, co można powiedzieć? Ręcznie włączył telewizor i poszedł do kuchni, żeby sprawdzić, co tam znajdzie.

Sądząc po stanie House'a, nie mógł ważyć więcej niż 60 kilo, więc jak Wilson się spodziewał, nie znalazł nic jadalnego, z wyjątkiem skwaśniałego mleka. Kuchnia była w opłakanym stanie. Wszędzie leżały talerze, które wyglądały, jakby zostały porzucone miesiące temu, puste pudełka po płatkach i jeszcze więcej papierów. Co się stało z gosposią House'a? Niespodzianka, jaką stanowił salon House'a, wskazywała, że prawdopodobnie popadła w rozpacz.

Podniósł kilka kartek i przejrzał je zaintrygowany. Były na nich nazwiska. To były listy nazwisk, a obok ich choroby. Przekartkował kawałek innego stosu. To była mieszanina dziwnych dokumentów - ksera akt pacjentów, wyników badań, ale niektóre stanowiły tylko listy nazwisk.

Zobaczył jedno znajome nazwisko. Terry McCross: Wilson pamiętał ten przypadek, bo został poproszony o konsultację. To była jedna ze starych spraw House'a, sprzed paru lat. Przekartkował folder. Zaskoczony, stwierdził, że zawierała nie tylko wyniki badań McCross'a, ale była również pełna informacji - nawet o tym, że zeszłego roku McCross wygrał lokalny maraton. Czemu House prowadzi archiwum swoich starych pacjentów? Czemu zbiera o nich informacje? To nie miało sensu - House nienawidził pacjentów.

Wilson skończył zamawiać chińszczyznę - zupę dla House'a i kilka dań dla siebie, chociaż wcale nie miał apetytu. Siedzieli obok siebie na kanapie, oglądając maraton Frasier'a. House jadł, ale był milczący i spięty. Wpatrywał się uważnie w telewizor, jakby od tego zależało jego życie. Wilson nie naciskał. Wiedział, ile vicodinu bierze House. Wyczerpanie w końcu da o sobie znać.

Wilson uśmiechnął się delikatnie, kiedy zaczęły się napisy. Gdy Frasier śpiewał o mieszaniu sałatki i jajecznicy, Wilson obejrzał się i zobaczył, że House zasnął. Gdzieś w trakcie ślubu Daphne i Nile'a, House zwalił się na bok. Jego głowa wbijała się w bok Wilsona i mruczał cicho w jego wątrobę. Wilson przypuszczał, że to House'owa wersja chrapania. Jakiś czas później House przez sen chwycił przód koszuli Wilsona, i nawet teraz wciąż ściskał ją mocno, jakby to była ostatnia deska ratunku.

Pomijając to, można by niemal uwierzyć, że House wyglądał na zadowolonego. Gdy Frasier się skończył, Wilson dostrzegł w przyjacielu coś, czego nie widział od bardzo dawna.

Wilson wyłączył telewizor, sięgnął ręką, żeby zgasić światło i zagłębił się w kanapę. Z jedną ręką na ramieniu przyjaciela, drugą pod własną głową, pozwolił sennemu mruczeniu House'a ukołysać się do snu. Przez chwilę Wilson również wyglądał na zadowolonego.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Wto 13:03, 22 Kwi 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolok
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 5568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Pit Lane :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:43, 09 Kwi 2008    Temat postu:

Wilso mógł by teraz (gdy śpią) oglądnąć obrażenia na ciele House'a, no nic skoro jeszcze się nie domyśla. A ta część tak samo fantastyczna albo jeszcze lepsza od poprzednich.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Huragius
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 11 Sty 2008
Posty: 242
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: oddział zamknięty

PostWysłany: Śro 20:44, 09 Kwi 2008    Temat postu:

Ta część była taka bardziej wzruszająca i jej, z Housem coraz gorzej!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:30, 09 Kwi 2008    Temat postu:

świetna ta część... w taki ładny sposób pokazana jest ich przyjaźń. i Wilson taki kochany tutaj... House w coraz gorszym stanie smutne... ale wspaniałe. nie mogę się doczekać kolejnej części

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gosiaaa
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 821
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 0:17, 10 Kwi 2008    Temat postu:

A ja nie wiem, czy chce kolejnej części (co nie znaczy, że ciekawość nie przezwycięży jednak mojego smutku przy czytaniu), bo mam wrażenie, że on tu jest powoli uśmiercany - na oczach wszystkich - a jednocześnie nikt tak do końca nie domyśla się, o co chodzi (ja też nie ..)

Ujęcie przyjaźni, prawdziwe, szczere. House widocznie już tylko przy Wilsonie może zaznać trochę ukojenia, spokoju. Wizja, kiedy zasnął przy jego balkonie - jakoś kojarzy mi się z wizją psa skomlącego o wpuszczenie (w tym wypadku o przybycie Wilsona)

Eh, ten fik jest masochistyczny - ból, cierpienie, zamknięcie, izolacja, niezrozumienie, szantaż, poczuciu straty, utrata wolności, rezygnacja Jedyne pozytywne uczucie jakie mu zostało to : PRZYJAŹŃ.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gosiaaa dnia Czw 0:22, 10 Kwi 2008, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
Strona 1 z 9

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin